Jaenelle

  • Dokumenty19
  • Odsłony1 400
  • Obserwuję3
  • Rozmiar dokumentów40.9 MB
  • Ilość pobrań872

Frost Jeaniene - Nocna Łowczyni 02 - Jedną nogą w grobie

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :860.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Frost Jeaniene - Nocna Łowczyni 02 - Jedną nogą w grobie.pdf

Jaenelle EBooki Frost Jeaniene Nocna Łowczyni
Użytkownik Jaenelle wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 183 stron)

Jeaniene Frost JEDNĄ NOGĄ W GROBIE CYKL „NOCNA ŁOWCZYNI” Przełożyła Anna Reszka Wydawnictwo MAG Warszawa 2011

PIERWSZY Czekałam przed czteropiętrowym domem w Manhasset, należącym do pana Liama Flannery. Nie przyszłam z wizytą towarzyską, co mógł stwierdzić każdy, kto na mnie spojrzał. Długą kurtkę miałam rozpiętą, tak że pod spodem doskonale było widać kaburę i broń, podobnie jak odznakę FBI. Luźne spodnie i bluzka z powodzeniem ukrywały dobre dziesięć kilo srebrnej broni przypasanej do ramion i ud. Zapukałam do drzwi. Po chwili otworzył je starszy mężczyzna w garniturze. – Agentka specjalna Catrina Arthur – przedstawiłam się. – Do pana Flanneryego. Catrina nie było moim prawdziwym imieniem, ale właśnie takie widniało na identyfikatorze. Odźwierny uśmiechnął się nieszczerze. – Zobaczę, czy pan Flannery przyjmuje gości. Proszę zaczekać. Wiedziałam, że gospodarz jest w domu. Wiedziałam również, że Liam Flannery nie jest człowiekiem, podobnie jak jego służący. Cóż, ja też nie mogłam o sobie tego powiedzieć, chociaż tylko ja z nas trojga miałam puls. Kilka minut później drzwi otworzyły się ponownie. – Pan Flannery zgodził się z panią zobaczyć. To był jego pierwszy błąd. I jeśli cokolwiek ode mnie zależało, również ostatni. Gdy tylko weszłam do domu Liama Flanneryego, pomyślałam sobie: O rany! Wszystkie ściany były wyłożone ręcznie rzeźbionym drewnem, podłoga drogim marmurem, wszędzie, gdzie spojrzałam, stały gustowne antyki. Bycie martwym nie oznacza, że nie można cieszyć się życiem. Poczułam, jak włoski jeżą mi się na karku, kiedy pokój wypełniła moc. Flannery nie miał pojęcia, że ją wyczuwam, tak jak wcześniej moc jego lokaja ghula. Może i wyglądałam jak najzwyklejsza osoba, ale miałam kilka asów w rękawie. No i oczywiście mnóstwo noży. – Agentko Arthur – odezwał się za mną Flannery. – Zapewne chodzi pani o moich dwóch pracowników, ale już składałem zeznania na policji. Miał brytyjski akcent, dziwnie kontrastujący z irlandzkim nazwiskiem. Gdy go usłyszałam, po plecach przebiegł mi dreszcz. Ta intonacja budziła we mnie wspomnienia. Odwróciłam się. Flannery wyglądał nawet lepiej niż na zdjęciu w aktach. Blade, niemal przezroczyste ciało aż lśniło przy jasnobrązowej koszuli. Jedno muszę przyznać wampirom – wszystkie mają cudowną skórę. Oczy Liama były koloru czystego turkusa, kasztanowe włosy sięgały poniżej kołnierzyka. Tak, ładniutki był. Prawdopodobnie nie miał żadnego problemu ze zdobywaniem strawy. Jednakże największe wrażenie robiła jego aura. Emanowała z niego łaskoczącymi falami mocy. Bez wątpienia mistrz. – Tak, chodzi o Thomasa Stillwella i Jerome’a Hawthorna. Biuro byłoby wdzięczne za pańską współpracę. Odpowiedziałam uprzejmie i wyczerpująco tylko po to, żeby ocenić, ile osób znajduje się w domu. Wytężyłam słuch, ale na razie nie zarejestrowałam nikogo więcej oprócz Flannery ego, lokaja ghula i mnie.

– Oczywiście, zrobię wszystko dla prawa i porządku – zapewnił gospodarz z nutą rozbawienia w głosie. – Chce pan rozmawiać tutaj? – spytałam w nadziei, że uda mi się rzucić okiem na resztę domu. – Czy może wolałby pan bardziej prywatne miejsce? Zbliżył się do mnie wolnym krokiem. – Agentko Arthur, skoro chce pani zamienić ze mną słówko na osobności, proszę mówić mi: Liam. I mam nadzieję, że porozmawiamy o czymś innym niż o nudnych Jeromie i Thomasie. O, nie zamierzałam rozmawiać, kiedy już znajdę się z nim sam na sam. Ponieważ był zamieszany w śmierć swoich pracowników, wpisałam go na listę spraw do załatwienia, ale nie przyszłam tutaj, żeby go aresztować. Przeciętny człowiek nie wierzył w wampiry ani w ghule, więc tym, którzy popełniali morderstwa, nie groził proces karny. Istniała natomiast tajna jednostka Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, a mój szef Don wysyłał mnie, żebym zajmowała się takimi właśnie sprawami. To prawda, że w świecie nieumarłych krążyły o mnie plotki. Zrodziły się one, kiedy zajęłam się tą robotą. Ale tylko jeden wampir wiedział, kim jestem naprawdę. Wampir, którego nie widziałam już ponad cztery lata. – Liam, chyba nie flirtujesz z agentką federalną prowadzącą oficjalne śledztwo w sprawie podwójnego zabójstwa, co? – Catrino, niewinny człowiek nie trzęsie się ze strachu, kiedy usłyszy w oddali sygnał radiowozu. Muszę przynajmniej pochwalić federalnych, że wysłali do mnie tak piękną kobietę. Wyglądasz mi znajomo, choć na pewno bym pamiętał, gdybyśmy wcześniej się spotkali. – Bo się nie spotkaliśmy – odpowiedziałam natychmiast. – Wierz mi, ja też bym to zapamiętała. Nie chciałam, żeby moje słowa zabrzmiały jak komplement, ale Flannery roześmiał się cicho w sposób zbyt dwuznaczny jak na mój gust. – Mogę się założyć. Ty zadowolony z siebie skurwielu. Zobaczymy, jak długo zachowasz na twarzy ten uśmieszek. – Wracając do tematu, Liam. Porozmawiamy tutaj czy gdzieś na osobności? Flannery westchnął z rezygnacją. – Skoro się upierasz, to możemy pójść do biblioteki. Ruszyłam za nim przez puste pokoje, również urządzone z wielkim przepychem. Biblioteka okazała się imponująca, z setkami nowych i starych ksiąg. Były tam nawet zwoje, wyeksponowane w szklanej gablocie. Jednakże moją uwagę przyciągnęło duże dzieło wiszące na ścianie. – To mi wygląda na sztukę prymitywną. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że zrobiono je z drewna albo kos’ci słoniowej, ale kiedy uważniej się przyjrzałam, stwierdziłam, że to chyba kości. Ludzkie. – Aborygeńskie, ma prawie trzysta lat – wyjaśnił Flannery. – Dostałem je od znajomych z Australii. Podszedł bliżej. W jego turkusowych oczach pojawiły się szmaragdowe błyski. Wiedziałam, co to oznacza. U wampirów żądza i głód przejawiały się w taki sam sposób. W obu przypadkach ich oczy nabierały zielonego blasku, z dziąseł wysuwały się kły. Liam był głodny albo napalony, ale ja nie miałam zamiaru zaspokoić żadnego z jego pragnień. Zabrzęczała moja komórka. – Słucham. – Agentko Arthur, nadal przesłuchuje pani pana Flanneryego? – spytał mój zastępca Tate. – Tak. Powinnam skończyć za pół godziny.

Tłumaczenie: Gdybym nie odezwała się za pół godziny, mój oddział miał ruszyć mi na ratunek. Tate rozłączył się bez słowa. Nie znosił, kiedy sama wykonywałam robotę, ale trudno. W domu Flannery’ego było cicho jak w grobowcu, całkiem stosownie. I minęło dużo czasu, odkąd walczyłam z mistrzem wampirem. – Policja chyba przekazała panu, że ciała Thomasa Stillwella i Jeromea Hawthorna zostały niemal całkiem pozbawione krwi – powiedziałam prosto z mostu. – Nie znaleziono jednak żadnych widocznych ran, które tłumaczyłyby ten stan. Liam wzruszył ramionami. – Biuro ma jakąś teorię na ten temat? O tak, mieliśmy coś więcej niż tylko teorię. Wiedziałam, że Liam zamknął ranki po ukąszeniu na szyjach Thomasa i Jerome’a kroplą własnej krwi, zanim jeszcze zmarli. Bum, dwa ciała pozbawione krwi, żadnej wizytówki wampira, żadnych wieśniaków z widłami... chyba że się wiedziało, czego szukać. – Ty z pewnością ją masz, prawda? – odparowałam beznamiętnym głosem. – Wiesz, jaką ja mam teorię, Catrino? Że smakujesz równie dobrze, jak wyglądasz. Prawdę mówiąc, od chwili kiedy cię zobaczyłem, nie myślę o niczym innym. Nie opierałam się, kiedy Liam do mnie podszedł i uniósł palcem moją brodę. Lepszego sposobu na odwrócenie jego uwagi nie potrafiłabym wymyślić. Jego usta były chłodne i wibrujące energią, która przyjemnie łaskotała moje wargi. Flannery całował bardzo dobrze, doskonale wyczuwał, kiedy się wycofać, a kiedy pogłębić pocałunek. Rozkoszowałam się nim przez minutę – Boże, cztery lata celibatu potrafią dać się we znaki! – a następnie przeszłam do interesów. Objęłam go i za jego plecami wyjęłam z rękawa sztylet. W tym samym momencie Liam przesunął dłonie na moje biodra i wyczuł zarys noży pod spodniami. – Co, do diabła...?– mruknął, odsuwając się gwałtownie. – Niespodzianka! – Uśmiechnęłam się... i zaatakowałam wampira. Cios byłby zabójczy, gdyby Liam nie był szybszy, niż przypuszczałam. Gdy wbiłam mu nóż w plecy, podciął mi kolana, przez co ostrze o cal ominęło jego serce. Ja, zamiast poderwać się błyskawicznie, upadłam, żeby uniknąć kopniaka wymierzonego w moją głowę. Liam natychmiast ponowił atak, ale kiedy trzy rzucone przeze mnie sztylety wbiły się w jego pierś, zatoczył się do tyłu. Cholera, znowu nie trafiłam w serce! – O, słodki Jezu! – wykrzyknął Liam. Przestał udawać człowieka. Jego oczy zabłysły szmaragdowym blaskiem, z dziąseł wysunęły się kły. – Ty musisz być tą osławioną Rudą Kostuchą. Co sprowadza do mojego domu postrach wampirów? Nie sprawił na mnie wrażenia przestraszonego, tylko zaintrygowanego. I teraz był ostrożniejszy. Okrążył mnie, kiedy zerwałam się z podłogi, zrzucając kurtkę, żeby mieć lepszy dostęp do broni. – To co zwykle – odpowiedziałam. – Zabiłeś ludzi. Jestem tutaj, żeby wyrównać rachunki. Liam przewrócił oczami. – Uwierz mi, mała, Jerome i Thomas zasłużyli sobie na to, co ich spotkało. Te złodziejskie kanalie mnie okradły. Tak trudno w dzisiejszych czasach o dobrą służbę. – Mów dalej, pięknisiu. Mnie jest wszystko jedno. Pokręciłam głową, żeby rozluźnić napięte mięśnie karku, i chwyciłam w dłonie więcej noży. Żadne z nas nawet nie mrugnęło, kiedy wpatrywaliśmy się w siebie, wyczuleni na najdrobniejszy ruch. Liam wezwał pomoc, ale nie miał pojęcia, że ja o tym wiem. Słyszałam, jak ghul bezszelestnie skrada się w naszą stronę, ledwie zakłócając ruch powietrza.

Flannery jedynie próbował grać na czas. Pokręcił głową i stwierdził z ubolewaniem: – Twój wygląd powinien był mnie ostrzec. Krążą słuchy, że Ruda Kostucha ma włosy czerwone jak krew, oczy szare jak dym, a skórę... mmm, to dopiero coś. Nigdy nie widziałem tak pięknej skóry u człowieka. Boże, dziewczyno, nawet nie zamierzałem cię ugryźć. W każdym razie nie w takim sensie, jak myślisz. – Pochlebia mi, że równie mocno chcesz mnie zerżnąć, jak zabić. Doprawdy, Liam, to słodkie. – W końcu niecały miesiąc temu były walentynki. – Flannery uśmiechnął się szeroko. Spychał mnie w stronę drzwi, a ja mu na to pozwoliłam. Bez pośpiechu wyciągnęłam z nogawki spodni najdłuższy sztylet – właściwie mały miecz – i przełożyłam go do drugiej ręki. Liam uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Robi wrażenie, ale jeszcze nie widziałaś mojej lancy. Zrzuć ciuszki, to ci ją pokażę. Jeśli chcesz, możesz nawet zostawić sobie kilka noży. Będzie jeszcze ciekawiej. Zamarkował atak, ale ja nie chwyciłam przynęty, tylko lewą ręką rzuciłam w niego pięcioma nożami i obróciłam się błyskawicznie, robiąc unik przed ciosem ghula przyczajonego za moimi plecami. Wykonałam potężny zamach, który poczułam w całym ramieniu, i z całej siły wbiłam mu sztylet w szyję. Ostrze wyszło z drugiej strony. Ghul patrzył na mnie wytrzeszczonymi oczami, podczas gdy jego głowa obracała się wokół własnej osi, a po chwili spadła na podłogę. Tylko w taki sposób można było zabić te istoty. Liam wyrwał z ciała noże, jakby to były wykałaczki. – Ty parszywa dziwko, już po tobie! Magnus był moim przyjacielem od ponad czterdziestu lat! Zatem żarty się skończyły. Flannery rzucił się na mnie z nieprawdopodobną szybkością. Oprócz swojego ciała i zębów nie miał żadnej broni, lecz te i tak budziły grozę. Liam zaczął wściekle okładać mnie pięściami, ja odpowiedziałam mu równie morderczymi ciosami. Przez kilka minut toczyliśmy walkę, przewracając każdy stolik i lampę na naszej drodze. W końcu Flannery cisnął mną przez pokój, a ja rąbnęłam w ścianę tuż obok dzieła sztuki, które wcześniej tak podziwiałam. Kiedy Liam do mnie doskoczył, kopniakiem odrzuciłam go na przeszkloną gablotę. Następnie zerwałam rzeźbę ze ściany i rzuciłam nią, celując w jego głowę. Flannery uchylił się i zaklął, kiedy misterna kompozycja roztrzaskała się za jego plecami. – Nie masz krzty cholernego szacunku dla artefaktów?! – wrzasnął. – Ten był starszy ode mnie! I skąd, do diabła, masz takie oczy? Nie musiałam patrzeć na swoje odbicie, by wiedzieć, o czym mówi Flannery. Moje szare oczy były teraz równie szmaragdowe jak jego. Walka wydobyła ze mnie cechy, które zostawił mi w spadku mój nieznany ojciec. – Ta układanka z kości była starsza od ciebie? To ile ty masz? Dwieście? Dwieście pięćdziesiąt? Silny jesteś. Zabijałam wampiry, które miały nawet po siedemset lat, a nie biły tak mocno, jak ty. Będę miała z tobą prawdziwą zabawę. Klnę się na Boga, że nie żartowałam. Nie czułam żadnej przyjemności, kiedy wbijałam kołek w serce wampira i zostawiałam jego szczątki, żeby posprzątał je mój oddział. Liam uśmiechnął się do mnie. – Dwieście dwadzieścia, mała. Oczywiście, licząc lata bez tętna. Te wcześniejsze to sama nędza i rozpacz. Londyn był wtedy prawdziwym rynsztokiem. Teraz prezentuje się dużo lepiej. – Wielka szkoda, że więcej go nie zobaczysz. – Wątpię, mała. Sądzisz, że zabicie mnie sprawi ci przyjemność? Bo ja wiem, że z ogromną przyjemnością cię zerżnę.

– No to pokaż, co tam masz – rzuciłam wyzywająco. Flannery przemknął przez pokój – za szybko, żebym zdążyła uskoczyć – i zadał mi potężny cios pięścią w głowę. W mózgu eksplodowała mi kula światła. Normalnego człowieka takie uderzenie posłałoby do grobu. Ja nigdy nie byłam normalna, więc mimo nudności, zareagowałam błyskawicznie. Wywróciłam oczami i z otwartymi ustami, bezwładnie padłam na podłogę, kusząco odsłaniając gardło. Niedaleko mojej zwiotczałej dłoni leżał jeden z noży, które Liam wyrwał sobie z piersi. Zastanawiałam się, czy mnie kopnie, czy może sprawdzi, jak ciężko jestem ranna? Moja zagrywka się opłaciła. – Tak lepiej – mruknął Liam i ukląkł obok mnie. Przesunął dłońmi po moim ciele i powiedział z rozbawieniem: – Prawdziwa jednoosobowa armia. Ta kobieta ma na sobie cały arsenał. Wprawnym ruchem rozpiął mi spodnie. Zapewne chciał zdjąć ze mnie wszystkie noże, co byłoby z jego strony naprawdę mądrym posunięciem. Ale kiedy zsunął materiał z moich bioder, nagle znieruchomiał. Musnął palcami tatuaż, który zrobiłam sobie cztery lata temu, zaraz po tym, jak porzuciłam swoje dawne życie w Ohio. Wykorzystując okazję, chwyciłam najbliżej leżący sztylet i wbiłam go Liamowi w serce. Flannery zamarł i wbił we mnie zdziwiony wzrok. – Myślałem, że skoro „Alexander” nie dał rady mnie zabić, nikt tego nie dokona... Właśnie miałam zadać mu ostatni, śmiertelny cios, kiedy dotarło do mnie, co powiedział. „Statek o nazwie »Alexander«... Pochodził z Londynu i był nieumarłym od dwustu dwudziestu lat. Miał aborygeńskie dzieło sztuki, które dostał od przyjaciela z Australii...”. – Którym z nich jesteś? – spytałam, nieruchomo trzymając nóż. Gdyby Flannery się poruszył, ostrze rozcięłoby mu serce. Gdyby tego nie zrobił, nic mu nie groziło. Na razie. – Co? – W 1788 roku na statek o nazwie „Alexander” wsadzono czterech skazańców i wysłano ich do kolonii karnej w Nowej Południowej Walii. Wkrótce po przybyciu na miejsce jeden z nich uciekł. Rok później wrócił i pozabijał wszystkich w kolonii, prócz swoich przyjaciół. Jeden z nich został wampirem z wyboru, dwóch pozostałych zmieniono siłą. Wiem, którym z nich nie jesteś, więc powiedz mi, jak masz na imię. Jeśli to możliwe, Flannery wyglądał na jeszcze bardziej wstrząśniętego niż w chwili, kiedy wbiłam mu sztylet w serce. – Zaledwie kilka osób na świecie zna tę historię. Przesunęłam ostrze o milimetr głębiej. Flannery zrozumiał. – Ian. Jestem Ian. O, cholera! Leżał na mnie facet, który niemal dwieście dwadzieścia lat temu zmienił miłość mojego życia w wampira. I jak tu nie wierzyć w ironię losu. Liam albo Ian przyznał, że jest mordercą. Zgoda, ci pracownicy może go okradli; na świecie nie brak głupców. Wampiry kierowały się własnymi zasadami, jeśli chodzi o własność. Były wręcz chorobliwie zaborcze. Jeśli Thomas i Jerome wiedzieli, kim jest ich pracodawca, i mimo to go okradli, musieli liczyć się z konsekwencjami. Nie to jednak zaprzątało mi głowę. Wszystko prowadziło do jednego prostego wniosku: może i odeszłam od Bonesa, ale nie mogłam zabić osoby odpowiedzialnej za to, że pojawił się w moim życiu. Taa, naprawdę jestem sentymentalna. – Liam albo Ian, jeśli tak wolisz, posłuchaj mnie bardzo uważnie. Teraz oboje wstaniemy. Wyciągnę z twojej piersi nóż, a ty uciekniesz. Masz przebite serce, ale szybko się wygoi. Byłam winna komuś jedno życie... i właśnie postanowiłam, że to będzie twoje życie.

Flannery wbił we mnie wzrok. Szmaragdowy blask jego oczu mieszał się z moim. – Crispin. – Prawdziwe imię Bonesa zawisło między nami w powietrzu, ale ja nie zareagowałam, Ian roześmiał się mimo bólu. – To mógł być tylko Crispin. Powinienem od razu się domyślić po twoim sposobie walki, nie wspominając o identycznym jak u niego tatuażu. Paskudna sztuczka, udawać nieprzytomną. On nigdy by się na to nie nabrał. Kopałby cię dotąd, aż przestałabyś symulować. – Masz rację – przyznałam spokojnie. – To była pierwsza lekcja, jakiej udzielił mi Bones. Zawsze kop leżącego. Ja uważałam na wykładzie, ty najwyraźniej nie. – No, no, mała Ruda Kostucha. Więc to przez ciebie od kilku lat Bones jest w takim podłym nastroju. Moje serce w jednej chwili przepełniła radość, Ian właśnie potwierdził to, o czym od dawna nie pozwalałam sobie myśleć. Bones żył. Nawet jeśli nienawidził mnie za to, że od niego odeszłam, żył. Ian dostrzegł szansę dla siebie i zaczął drążyć temat. – Ty i Crispin, hmm? Nie rozmawiałem z nim od kilku miesięcy, ale wiem, jak go znaleźć. Mogę cię do niego zabrać, gdybyś chciała. Myśl, że ujrzałabym Bonesa, wywołała u mnie burzę emocji. Żeby je ukryć, zaśmiałam się drwiąco. – Za żadne skarby. Bones zrobił ze mnie przynętę na osobników, za których zabicie mu płacono. W dodatku namówił mnie na ten tatuaż. A skoro już mowa o skarbach... Jak zobaczysz Bonesa, możesz mu powiedzieć, że nadal jest mi winien pieniądze. Nie dał mi działki za żadne zlecenie, mimo że to obiecał. Dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień wyłącznie dlatego, że kiedyś uratował moją matkę. Miałam u niego dług, i właśnie teraz go spłacam. Ale jeśli jeszcze kiedyś zobaczę Bonesa, to tylko przebitego moim nożem. Każde z tych słów bolało, lecz musiałam je wypowiedzieć. Nie zamierzałam narażać Bonesa, przyznając się, że wciąż go kocham. Jeśli Ian powtórzy mu, co powiedziałam. Bones będzie wiedział, że to nieprawda. Nie odmówił mi zapłaty za robotę, którą razem z nim wykonałam. To ja nie chciałam wziąć od niego pieniędzy. Na tatuaż, skrzyżowane piszczele, również mnie nie namawiał. Zrobiłam go sobie sama z tęsknoty, po tym jak go opuściłam. – Jesteś w połowie wampirem – stwierdził Ian. – Musisz nim być, z tymi jarzącymi się oczami. Powiedz mi... jak? Nie zamierzałam nic mu mówić, ale w końcu pomyślałam sobie: a co mi tam. Ian i tak już znał mój sekret. Szczegóły nie były aż tak ciekawe. – Jakiś świeży wampir zgwałcił moją matkę. Na jej nieszczęście jego sperma wciąż była w porządku. Nie wiem, kim on jest, ale pewnego dnia go znajdę i zabiję. Na razie zadowalam się zabijaniem takich jak on. W tym momencie z drugiego końca pokoju dobiegł dzwonek mojej komórki. Nie ruszyłam się, by ją odebrać, tylko zaczęłam mówić pośpiesznie: – To moje wsparcie. Jeśli nie odbiorę, zaraz zjawi się tu cały oddział. Uzbrojony po zęby. Wstań bardzo powoli. Kiedy wyjmę z twojej piersi nóż, zaczniesz uciekać i nawet się nie obejrzysz. Zachowasz życie, ale opuścisz ten dom i nigdy do niego nie wrócisz. Umowa stoi? Pomyśl, zanim odpowiesz, bo ja nie żartuję. Ian uśmiechnął się słabo. – Och, wierzę ci. Trzymasz nóż wbity w moje serce. W tej sytuacji raczej nie masz powodu kłamać. Nawet nie mrugnęłam okiem. – A więc do roboty.

Ian zaczął się dźwigać na kolana. Widziałam, że każdy ruch sprawia mu niewyobrażalny ból, lecz on tylko zacisnął usta i nawet nie syknął. Kiedy oboje już staliśmy, ostrożnie wyciągnęłam nóż z jego pleców. – Żegnaj, Ian. I spadaj. Flannery rzucił się do okna jak błyskawica, tak że jego obraz niemal rozmywał się w oczach. Poruszał się wolniej niż przedtem, lecz jego szybkość nadal robiła wrażenie. Zza drzwi dobiegł tupot nóg. Musiałam zrobić jeszcze jedno, zanim pojawią się moi ludzie. Wbiłam zakrwawiony sztylet w brzuch na tak głęboko, żeby paść na kolana, ale na tyle wysoko, żeby nie zadać sobie śmiertelnej rany. Kiedy mój zastępca wpadł do pokoju, klęczałam na podłodze zgięta wpół, a na piękny, gruby dywan kapała krew z mojej rany. – Jezu, Cat! – wykrzyknął Tate. – Przynieście stokery! Pozostali dwaj kapitanowie z mojej jednostki, Dave i Juan, pobiegli wykonać rozkaz, a Tate wziął mnie na ręce i wyniósł z domu. – Jeden uciekł, ale go nie ścigajcie – zaczęłam wydawać polecenia urywanym głosem. – Jest zbyt potężny. W domu nie ma nikogo więcej, ale zróbcie szybki obchód, a potem się wycofajcie. Musimy stąd zniknąć, bo może wrócić z posiłkami. Wtedy wszystkich nas wyrżną. – Jedna runda, a potem odwrót! – rozkazał Dave, zamykając drzwi furgonetki, do której mnie zapakowali. Tate wyciągnął sztylet z mojego brzucha, przycisnął do rany opatrunki i podał mi pigułki, których nie sprzedawano w żadnej aptece. Po czterech latach pracy zespołowi genialnych naukowców oraz mojemu szefowi Donowi udało się przefiltrować składniki krwi nieumarłych i stworzyć cudowny lek, który w przypadku zwykłych ludzi w magiczny sposób leczył rany takie jak złamania kości czy krwotok wewnętrzny. Nazwaliśmy go stokerem na cześć autora, który rozsławił wampiry. – Nie powinnaś była wchodzić tam sama! – zbeształ mnie Tate. – Do diabła, Cat, następnym razem mnie posłuchaj! Zaśmiałam się słabo. – Co tylko rozkażesz. Nie jestem w nastroju do kłótni. Potem zemdlałam.

DRUGI Mój dom był małym, dwupiętrowym budynkiem stojącym na końcu ślepej uliczki, z wnętrzem urządzonym niemal po spartańsku: kanapa na parterze, regały na książki, parę lamp oraz barek wypełniony ginem i tonikiem. Gdybym nie miała wątroby półwampira, już dawno umarłabym na marskość. Oczywiście, Tate, Juan i Dave nigdy nie skarżyli się na zaopatrzenie w alkohol. Stała dostawa procentów i talia kart wystarczały, żeby wciąż do mnie wracali. Szkoda tylko, że nawet na trzeźwo nie potrafili grać w pokera. Zabawnie było ich upijać, a potem obserwować, jak z każdą chwilą tracą umiejętność gry. Jak można załapać się na takie luksusy? Mój szef Don znalazł mnie, kiedy w wieku dwudziestu dwóch lat popadłam w drobny konflikt z prawem. No, wiecie, zwykły szczeniacki wybryk. Zabiłam gubernatora stanu Ohio i kilku jego pracowników, ale oni wszyscy byli współczesnymi handlarzami niewolników. Sprzedawali nieumarłym młode dziewczyny dla rozrywki i kasy. Tak, zasłużyli na śmierć, zwłaszcza po tym, jak ja sama omal nie zostałam jedną z ofiar. Razem z Bonesem, moim chłopakiem wampirem, wymierzyliśmy im naszą własną wersję sprawiedliwości, zostawiając za sobą mnóstwo trupów. Gdy mnie aresztowano, wyniki badań zdradziły, że nie jestem do końca człowiekiem. Don wykorzystał okazję i złożył mi propozycję nie do odrzucenia, żebym kierowała jego tajną jednostką w departamencie bezpieczeństwa narodowego. Ściślej mówiąc, zagroził mi śmiercią. Wzięłam tę robotę. Miałam wybór? Mimo wielu wad, Don naprawdę troszczył się o bezpieczeństwo tych, których prawo nie mogło ochronić. Ja również się o nie troszczyłam. Właśnie dlatego ryzykowałam życie. Czułam, że właśnie po to urodziłam się w ludzkiej postaci, ale w połowie martwa. Mogłam być jednocześnie przynętą i haczykiem na istoty czające się w ciemności. Nie było to cudowne życie, prawda, ale czasami udawało mi się pomóc jakimś ludziom. Właśnie przebierałam się w piżamę, kiedy zadzwonił telefon. Zbliżała się północ, więc musiał dzwonić któryś z chłopaków albo Denise. Moja matka zawsze wcześnie kładła się spać. – Cześć, Cat. Dopiero wróciłaś? Denise wiedziała, co robię i kim jestem. Pewnej nocy, kiedy zajmowałam się swoimi sprawami, natknęłam się na wampira, który próbował przyssać się do jej szyi. Zanim go zabiłam, Denise zobaczyła wystarczająco dużo, by się domyślić, że nie napadł jej człowiek. Trzeba jej oddać, że nie wrzasnęła, nie zemdlała ani nie zrobiła żadnej z rzeczy, które z pewnością zrobiłaby normalna osoba. Ona tylko zamrugała i powiedziała: „Rany, jestem ci winna piwo... co najmniej”. – Tak – rzuciłam do słuchawki. – Dopiero wróciłam. – A, zły dzień? – zgadła Denise. Nie wiedziała tylko, że przez większość dnia leczyłam się z zadanej sobie rany, łykając stokery i czerpiąc wątpliwą korzyść z faktu, że dźgnęłam się ostrzem pokrytym krwią wampira. Prawdę mówiąc, zdziałała ona więcej niż wszystkie cudowne pigułki Dona. Nic nie uzdrawiało tak dobrze jak krew wampira. – Hm, dzień jak co dzień. A ty? Jak twoja randka? Denise się roześmiała.

– Rozmawiam z tobą przez telefon. To chyba mówi samo za siebie, nie? Właśnie zamierzałam rozmrozić sernik. Wpadniesz? – Jasne, ale jestem już w piżamie. – Nie zapomnij puchatych kapci. – Niemal zobaczyłam szeroki uśmiech Denise. – Bez nich nie prezentowałabyś się jak należy. – Do zobaczenia. Odłożyłam słuchawkę, uśmiechając się. Krótkie pożegnanie z samotnością. Przynajmniej dopóki nie skończy się sernik. * * * O tej porze drogi Virginii w większości były opustoszałe, ale miałam oczy szeroko otwarte. Właśnie w środku nocy nieumarłe istoty wychodziły na łowy. Zazwyczaj trafiał się jakiś wampir szukający przekąski. Używał hipnotycznego spojrzenia i halucynogenu w kłach, żeby się napić i zniknąć, zostawiając ofiarę z fałszywymi wspomnieniami i niedoborem żelaza we krwi. Dowiedziałam się tego od Bonesa. To on nauczył mnie wszystkiego o wampirach: o ich talentach (licznych!), słabościach (niewielu, a światło słoneczne, krzyże i drewniane kołki się do nich nie zaliczały), wierzeniach (że Kain był pierwszym wampirem. Bóg ukarał go za zabicie Abla, zmieniając w osobnika, który musi pić krew jako przypomnienie, że przelał krew brata), i o tym, że ich społeczność przypomina strukturą piramidę (najważniejszy wampir rządzi stworzonymi przez siebie „dziećmi”). Tak, Bones nauczył mnie wszystkiego, co wiedziałam. I wtedy od niego odeszłam. Skręciłam gwałtownie i nadepnęłam na hamulec, kiedy przed maskę wyskoczył mi kot. Wysiadłam i zobaczyłam, że leży obok samochodu. Próbował uciec, ale złapałam go i dokładnie obejrzałam. Miał trochę zadrapań i krew na nosie, a kiedy dotknęłam jego nogi, prychnął. Na pewno była złamana. Mamrocząc do niego uspokajająco, wyjęłam z kieszeni komórkę. – Właśnie potrąciłam kociaka – oznajmiłam. – Możesz znaleźć mi adres jakiegoś weterynarza? Nie mogę tak go zostawić. Denise westchnęła ze współczuciem i poszła po książkę telefoniczną. Wróciła po chwili. – Niedaleko ciebie jest gabinet czynny przez całą dobę. Daj mi znać, co z kotkiem, dobra? Włożę sernik z powrotem do zamrażalnika. Rozłączyłam się i zadzwoniłam do weterynarza po dalsze wskazówki. Po dziesięciu minutach zaparkowałam przed Futrzastą Arką Noego. Na piżamę miałam narzucony płaszcz, a zamiast butów puszyste niebieskie kapcie. Wyglądałam jak gosposia z piekła rodem. Kiedy weszłam do gabinetu, mężczyzna siedzący za kontuarem uśmiechnął się i zapytał: – Czy to pani właśnie dzwoniła? W sprawie kota? – To ja. – I nazywa się pani...? – Panna. Cristinę Russell. – Takiego nazwiska teraz używałam. Był to kolejny hołd dla mojej utraconej miłości. Ludzkie nazwisko Bonesa brzmiało Crispin Russell. Kiedyś zgubi mnie ten przeklęty sentymentalizm. Mężczyzna uśmiechnął się szerzej. – Jestem doktor Noah Rose. Noah. To wyjaśniało pretensjonalną nazwę kliniki. Weterynarz zabrał kota na prześwietlenie i wrócił po kilku minutach. – Ma złamaną nogę, trochę otarć i jest niedożywiony. Za kilka tygodni powinien wydobrzeć. To przybłęda?

– Chyba tak, doktorze Rose. – Noah, bardzo proszę. Milutki kotek. Zamierzasz go zatrzymać? Omal się nie wzdrygnęłam na słowo „kotek”. – Tak – odpowiedziałam bez namysłu. Kot patrzył na mnie, jakby rozumiał, że właśnie przypieczętował się jego los. Z maleńką nogą w gipsie i maścią na licznych zadrapaniach wyglądał naprawdę żałośnie. – Dobre jedzenie, odpoczynek, i kociak niedługo będzie jak nowy. – Świetnie. Ile jestem winna? Weterynarz uśmiechnął się z zakłopotaniem. – Nic. Postąpiłaś bardzo ładnie. Za dwa tygodnie musisz go przynieść, żebym zdjął mu gips. Kiedy ci pasuje? – Jak najpóźniej. Ja... pracuję w dziwnych godzinach. – Może być wieczorem. Noah znowu uśmiechnął się do mnie nieśmiało. Coś mi mówiło, że nie wobec każdego jest taki przyjazny. Wydawał się jednak nieszkodliwy, co było rzadkością u mężczyzn, których spotykałam. – Co powiesz na czwartek za dwa tygodnie, o ósmej? – W porządku. – Dzięki za pomoc, Noah. Mam u ciebie dług. – Ruszyłam w stronę drzwi z kotem zawiniętym w ręcznik. – Zaczekaj! – Doktor Rose wyszedł zza kontuaru i zatrzymał się niepewnie. – To naprawdę nieprofesjonalne, ale skoro uważasz, że jesteś mi coś winna... Nie mówię, że jesteś, ale... Niedawno przeprowadziłem się do tego miasta i... cóż, prawie nikogo tu nie znam. Większość moich klientów to ludzie starsi albo z rodzinami... Próbuję powiedzieć, że... Słuchając jego nieskładnej przemowy, uniosłam brew, a on się zarumienił. – Nieważne. Jeśli nie pojawisz się na umówioną wizytę, zrozumiem. Przepraszam. Nieszczęśnik, ale całkiem milutki. Przyjrzałam mu się kobiecym okiem, inaczej niż na początku, kiedy zaraz po wejściu do gabinetu oceniłam, czy coś mi grozi z jego strony. Noah miał ciemne włosy, był wysoki i przystojny na chłopięcy sposób. Może umówię go z Denise. Właśnie się poskarżyła, że jej ostatnia randka nie była udana. – W porządku, Noah, odpowiedź brzmi „tak”. A tak w ogóle... w poniedziałek wybieramy się z moją przyjaciółką Denise na kolację. Może pójdziesz z nami? Noah odetchnął głęboko. – Poniedziałek jest idealny. Zadzwonię do ciebie w niedzielę, żeby to potwierdzić. Zwykle nie robię takich rzeczy. Boże, to zabrzmiało jak tekst z filmu. Chyba poproszę o numer telefonu, zanim odstraszę cię swoim gadaniem. Z uśmiechem zapisałam mu numer swojej komórki. Jeśli zaiskrzy między Noahem i Denise, wyjdę cichutko przed deserem. Jeśli doktor Rose okaże się kretynem, zadbam o to, żeby ruszył w swoją drogę i nie zawracał jej więcej głowy. Hej, od czego są przyjaciele? – Tylko, proszę, nie zmień zdania – powiedział Noah, kiedy wręczyłam mu karteczkę z numerem. Zamiast odpowiedzieć, pomachałam mu na pożegnanie.

TRZECI W poniedziałek, dokładnie za dziesięć szósta zadzwonił mój telefon. Zerknęłam na numer, który się wyświetlił, i zmarszczyłam brwi. Dlaczego Denise dzwoni do mnie z domu? Miała być u mnie już piętnaście minut temu. – Co jest? – rzuciłam do słuchawki. – Spóźniasz się. Usłyszałam, że Denise bierze głęboki wdech. – Cat, nie złość się na mnie, ale... nigdzie nie idę. – Jesteś chora? – spytałam zaniepokojona. Denise westchnęła. – Nie. Po prostu chcę, żebyś to ty wyszła z Noahem. Sama. Mówiłaś, że wygląda na miłego faceta. – Ale ja nie chcę iść na żadną randkę! – zaprotestowałam. – Zaprosiłam Noaha tylko po to, żebyś mogła go poznać i w razie czego zgrabnie się wycofać, gdybyś stwierdziła, że nie jest w twoim typie. – Na litość boską, Cat, ja nie potrzebuję kolejnej randki, ale ty tak! Moja babcia bardziej korzysta z życia, niż ty. Posłuchaj, wiem, że nie lubisz mówić o tamtym facecie, ale jesteśmy przyjaciółkami od ponad trzech lat. Musisz yf końcu zacząć żyć. Olśnij Noaha swoją umiejętnością picia, spraw, żeby mu uszy zwiędły od twojego języka, ale spróbuj zabawić się z facetem, którego nie masz zamiaru zabić pod koniec dnia. Chociaż raz. Może wtedy przestaniesz być taka smutna. Trafiła w czuły punkt. Choć nigdy nie opowiadałam jej o swoim związku z Bonesem – zwłaszcza o tym, że jest wampirem– Denise wiedziała, że kogoś kochałam, a potem go straciłam. Wiedziała również, jaka czuję się samotna, nawet jeśli sama przed sobą się do tego nie przyznawałam. Westchnęłam. – Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. – A ja tak – ucięła natychmiast. – Nie jesteś martwa, więc musisz przestać się zachowywać, jakbyś była. To tylko kolacja, a nie ucieczka do Vegas. Nikt nie mówi, że musisz spotkać się z nim ponownie. Ale wyjdź z nim tylko ten jeden raz. No, dalej. Spojrzałam na mojego nowego kota. Zamrugał, co również wzięłam za „tak”. – Dobrze. Noah powinien się zjawić za pięć minut. Pójdę, ale jak znam siebie, palnę coś głupiego i za godzinę będę z powrotem. Denise się roześmiała. – Nieważne. Przynajmniej spróbujesz. Zadzwoń do mnie, jak wrócisz. Pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Wyglądało na to, że idę na randkę. Czy byłam na nią gotowa, czy też nie. Mijając lustro, obejrzałam się uważnie. Włosy świeżo ufarbowane na ciemnokasztanowy kolor sięgały mi do ramion i wyglądały obco. O to jednak chodziło, na wypadek gdyby Ian zdecydował się potwierdzić plotki na temat mojego wyglądu. Nie chciałam, żeby kolor włosów zdradzał mnie przed wampirami albo ghulami. Może blondynki miały więcej zabawy, ale mnie

raczej zależało na większej liczbie martwych ciał. Ruda Kostucha poszła do piachu. Niech żyje Ciemna Kostucha! Kiedy Noah zapukał do drzwi, byłam gotowa, na ile to możliwe. Gdy mnie zobaczył, uśmiech zamarł mu na ustach. – Byłaś ruda, prawda? Nic mi się nie przywidziało ze zdenerwowania? Uniosłam brew, już nie rudą. – Potrzebowałam zmiany. Całe życie byłam ruda i raptem nabrałam ochoty na coś innego. Noah zareagował przytomnie. – Wyglądasz pięknie. Jesteś piękna. To znaczy, byłaś piękna wcześniej i nadal jesteś. Chodźmy, zanim zmienisz zdanie. Już to zrobiłam, ale bez związku z Noahem. Choć z niechęcią, musiałam przyznać, że Denise miała rację. Mogłam spędzić kolejny wieczór, zadręczając się wspomnieniami o kimś, kogo nie mogłam mieć, albo wyjść i dla odmiany spędzić miły wieczór. – Złe wieści – powiedziałam. – Moja przyjaciółka... hm, coś ją zatrzymało i nie da rady do nas dołączyć. Przykro mi. Jeśli zechcesz wszystko odwołać, zrozumiem. – Nie – bez wahania rzucił Noah i się uśmiechnął. – Jestem głodny. Chodźmy coś zjeść. To tylko jedna randka, powiedziałam sobie, idąc do samochodu. Co mi szkodzi? Pojechaliśmy do Renardo, włoskiego baru. Z grzeczności piłam tylko czerwone wino, żeby nie ujawniać swojego upodobania do ogromnych ilości ginu z tonikiem. – Czym się zajmujesz, Cristinę? – zapytał Noah. – Prowadzę badania terenowe i rekrutację dla Biura. W pewnym sensie była to prawda, jeśli ściganie i zabijanie nocnych istot można nazwać badaniami. Albo rekrutacją podróże po kraju i szukanie najlepszych ludzi w wojsku, policji, FBI, a nawet w zakładach karnych. Hej, żeby sprawnie likwidować nieumarłych, nie należy dyskryminować żadnych kandydatów, prawda? Paru najlepszych członków naszej jednostki nosiło kiedyś pomarańczowy strój. Juan mógłby dostać dyplom z prawa karnego, kiedy wybrał pracę dla Dona zamiast dwudziestu lat za kratami. Ta zbieranina może nie stanowiła wzorowej jednostki bojowej, ale z pewnością była zabójczo skuteczna. Noah wytrzeszczył oczy. – Biura? Jesteś agentką FBI? – Niezupełnie. Nasz wydział podlega raczej pod Agencję Bezpieczeństwa Narodowego. – A więc masz jeden z tych zawodów, o których mogłabyś mi opowiedzieć, ale później musiałabyś mnie zabić? – rzucił Noah. Omal nie udławiłam się winem. Ty to powiedziałeś, koleś. – Ee, to nic ekscytującego. Po prostu rekrutuję personel i prowadzę badania. Ale cały czas jestem pod telefonem i pracuję w dziwnych godzinach. Właśnie dlatego Denise bardziej nadawałaby się na twoją przewodniczkę po Richmond niż ja. Powiedziałam to wprost, żeby pozbawić go złudzeń. Noah był miły, ale wiedziałam, że nic więcej się między nami nie zdarzy. – Rozumiem dziwne godziny pracy i życie pod telefonem. W nagłych wypadkach ludzie dzwonią do mnie bez względu na porę. Moja praca nie jest taka ważna jak twoja, ale mimo wszystko. Nawet najmniejsze istoty zasługują na troskę. Zawsze uważałem, że o prawdziwym charakterze człowieka świadczy to, jak traktuje słabszych od siebie. No, no. Pan doktor właśnie zyskał w moich oczach. – Przykro mi, że Denise nie mogła przyjść – powiedziałam, chyba już po raz piąty. – Myślę, że polubiłbyś ją.

Noah pochylił się ku mnie. – Z pewnością, ale nie żałuję, że nie przyszła. Brak życia towarzyskiego posłużył mi tylko jako pretekst, żeby cię zaprosić. Tak naprawdę, chciałem po prostu iść z tobą na randkę. To chyba przez te puchate kapcie. Roześmiałam się, co bardzo mnie zaskoczyło. Szczerze mówiąc, spodziewałam się kiepskiej zabawy, ale okazało się, że jest całkiem przyjemne, – Będę to miała na uwadze. Przyjrzałam mu się nad kieliszkiem. Noah miał na sobie szarą koszulę bez kołnierzyka, sportową kurtkę i grafitowe spodnie. Jego czarne włosy były świeżo ostrzyżone, ale jeden kosmyk wciąż opadał mu na czoło. Doktorowi Noahowi z pewnością nie powinno brakować towarzystwa. Nawet jeśli jego skóra nie miała kremowego połysku i nie lśniła w świetle księżyca... Potrząsnęłam głową. Do diabła, muszę przestać wciąż myśleć o Bonesie! Nie było dla nas dwojga nadziei. Nawet gdyby udało nam się pokonać takie nieprzezwyciężone przeszkody jak moja praca albo ślepa nienawiść mojej matki do wszystkiego, co ma kły, i tak by nam nie wyszło, Bones był wampirem, który pozostanie wiecznie młody, podczas gdy ja się zestarzeję i umrę. Istniał tylko jeden sposób na nieśmiertelność: przemienić się, a tego nie chciałam zrobić. W tej sytuacji mogłam tylko od niego odejść, choć pękało mi serce. Do licha, Bones pewnie już nawet o mnie nie myślał. Po prostu żył dalej; nie widzieliśmy się ponad cztery lata. Może ja też powinnam zapomnieć. – Darujemy sobie deser i pójdziemy na spacer? – zaproponowałam. Noah nawet się nie zawahał. – Z przyjemnością. Dojazd na plażę zajął nam czterdzieści minut. Był marzec, w powietrzu nadal czuło się zimowy chłód, więc mocniej otuliłam się płaszczem dla ochrony przed zimną oceaniczną bryzą. Noah szedł obok mnie z rękami w kieszeniach. – Uwielbiam ocean. Właśnie dlatego przeprowadziłem się z Pittsburgha do Virginii. Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, od razu wiedziałem, że chcę mieszkać w pobliżu. Przy oceanie czuję się mały, ale jednocześnie mam wrażenie, jakbym był częścią czegoś większego. To brzmi beznadziejnie, ale taka jest prawda. Uśmiechnęłam się smutno. – Wcale nie beznadziejnie. Ja podobnie czuję się w górach. Jeżdżę tam, gdy tylko mam okazję... Zawiesiłam głos, kiedy przypomniałam sobie, z kim po raz pierwszy zobaczyłam góry. To się musi skończyć. Raptem dopadło mnie tak silne pragnienie, by zapomnieć, że chwyciłam głowę Noaha i przyciągnęłam ją do siebie. Po chwili wahania odwzajemnił pocałunek. Objął mnie, a jego puls przyśpieszył. Odsunęłam się równie nagle, jak zaczęłam go całować. – Przepraszam. To było niegrzeczne z mojej strony. Noah zaśmiał się niepewnie. – Na taką właśnie niegrzeczność liczyłem. Właściwie to planowałem delikatne podejście: najpierw poprosiłbym cię, żebyś usiadła, potem objął ramieniem... ale bardziej podoba mi się twój sposób. Boże, krwawiła mu warga. Głupia, całkiem zapomniałam o swojej sile. Biedny Noah najwyraźniej lubił być molestowany. Dobrze, że nie wbiłam mu jego własnych zębów w gardło. Może wtedy by zaprotestował.

Noah chwycił mnie za ramiona i tym razem z własnej woli pochylił ku mnie głowę. Okiełznałam swoją siłę, pocałowałam go delikatnie, rozchyliłam usta. Kiedy Noah wsunął w nie język, jego serce przyśpieszyło, krew skierowała się w dół. Słuchanie reakcji jego ciała było niemal zabawne. Po chwili go odepchnęłam. – To wszystko, na co możesz liczyć. – Bardzo mnie to cieszy, Cristinę. Jedyne, czego chcę, to jeszcze się z tobą spotkać. Naprawdę chcę. Jego twarz była poważna i bardzo szczera. Zupełnie inna niż moja, niezdradzająca żadnych sekretów. Westchnęłam. – Noah, prowadzę bardzo... dziwne życie. Moja praca wymaga, żebym często podróżowała. Wyjeżdżam bez uprzedzenia, muszę zmieniać większość swoich planów. Naprawdę chcesz w coś takiego się angażować? Skinął głową. – Brzmi świetnie, bo to twoje życie. Bardzo chętnie się w nie zaangażuję. Rozsądna część umysłu wysłała mi ostrzeżenie. Nie rób tego! Ale moja samotność natychmiast ją uciszyła. – Więc ja też chętnie się z tobą spotkam.

CZWARTY Głośny łomot do drzwi wyrwał mnie ze snu. Była dopiero dziewiąta rano. Nikt nie przychodził do mnie tak wcześnie; wszyscy wiedzieli, jak długo śpię. Nawet Noah, z którym umawiałam się już od miesiąca, nauczył się, że nie powinien dzwonić ani zjawiać się u mnie o tak nieludzkiej porze. Z przyzwyczajenia schowałam srebrny nóż do kieszeni szlafroka, zeszłam na dół i spojrzałam przez wizjer. Po drugiej stronie stał Tate, który wyglądał, jakby sam dopiero wstał. – Co się stało? – zapytałam. – Musimy jechać do ośrodka. Don na nas czeka. Wezwał już Juana i Dave’a. Zostawiłam drzwi otwarte i poszłam na górę, żeby coś na siebie wrzucić. Nie było mowy, żebym pokazała się w piżamie z Tweetym; z pewnością nie zyskałabym w ten sposób szacunku u moich ludzi. Umyłam zęby i szybko się ubrałam. Mrużąc oczy w ostrym blasku słońca, wskoczyłam do samochodu Tate’a. – Wiesz, dlaczego nas wzywają? I dlaczego Don najpierw do mnie nie zadzwonił? Tate odchrząknął. – Chciał poznać moją opinię, zanim z tobą porozmawia. Wczorajszej nocy w Ohio popełniono kilka morderstw. Bardzo widowiskowych, bez ukrywania ciał. Właściwie zwłoki zostały specjalnie wystawione na widok publiczny. – A co w tym takiego dziwnego? Owszem, straszne, ale chyba nie bardziej niż zwykle. – Byłam zdezorientowana. Nie pędziliśmy od razu na każde miejsce zbrodni, bo i tak nie bylibyśmy w stanie wszystkimi się zająć. Tate czegoś mi nie mówił. – Jesteśmy prawie na miejscu. Don zaraz wprowadzi cię w szczegóły. Ja miałem tylko cię przywieźć. Zanim Tate dołączył do Dona, był żołnierzem w jednostce specjalnej. Lata spędzone w wojsku właśnie dały o sobie znać. Wykonuj rozkazy, nie podawaj w wątpliwość decyzji dowództwa. Właśnie to Don lubił w nim najbardziej... natomiast ja przyprawiałam go o niestrawność, bo moje motto było całkowitym przeciwieństwem tych zasad. Po dwudziestu minutach dotarliśmy do ośrodka. Uzbrojeni strażnicy jak zwykle machnięciem ręki przepuścili nas przez bramę. Tate i ja przyjeżdżaliśmy tutaj tak często, że już nawet nie pokazywaliśmy identyfikatorów. Znaliśmy ich wszystkich po imieniu, pamiętaliśmy również ich stopnie i numery służbowe. Don czekał na nas w swoim biurze. Chodził po pokoju z kąta w kąt. Zdziwiona uniosłam brwi; mój szef był zazwyczaj spokojny i opanowany. W takim stanie widziałam go dopiero po razu drugi od chwili, kiedy mnie zwerbował, czyli od czterech lat. Za pierwszym razem zachowywał się tak, gdy usłyszał, że Ian – dla niego Liam Flannery – uciekł. Don chciał, żebym go schwytała jak hodowlane zwierzątko, z którego mógłby ściągać krew, żeby produkować więcej stokerów. Kiedy wróciłam bez lana, myślałam, że Don pęknie w szwach. Albo wydepcze rów w dywanie. Moją raną niezbyt się przejął.

Moim zdaniem, Don miał naprawdę pokręcone priorytety. Na biurku leżały zdjęcia, które wyglądały na ściągnięte z Internetu. Kiedy weszliśmy, Don wreszcie się zatrzymał i wskazał na nie, mówiąc: – Mam znajomego w policji Franklin County. Dwie godziny temu zeskanował je i przysłał mi mejlem. Zabezpieczył już teren, usunął funkcjonariuszy i patologów z miejsca zbrodni. Ruszasz, jak tylko stawi się cały oddział. Wybierz najlepszych ludzi, bo będą ci potrzebni. Dodatkowa grupa będzie czekała w pogotowiu na twój rozkaz. Trzeba szybko zakończyć tę sprawę. Franklin County. Moje rodzinne strony. – Przestań być taki tajemniczy, Don. Słucham cię uważnie. Zamiast odpowiedzieć, podał mi jedno ze zdjęć. Przedstawiało ono niewielki pokój i stertę posiekanych ciał, rozrzuconych po dywanie. Rozpoznałam go natychmiast. Kiedyś była to moja sypialnia w domu dziadków. Zamarłam, gdy zobaczyłam napis, który ktoś nabazgrał na ścianie. Już wiedziałam, dlaczego Don tak świruje. Hej, kici, kici. Niedobrze. Bardzo, kurwa, niedobrze. Wiadomość była skierowana bezpośrednio do mnie i znajdowała się w domu, w którym dorastałam, co oznaczało dwie rzeczy. Ktoś znał moje przybrane imię... i prawdziwe również. – Gdzie moja matka? – Ona pierwsza przyszła mi na myśl. Być może sprawcy wiedzieli o Catherine Crawfield, ale możliwe, że słyszeli też o Cristinę Russell. Don uniósł dłoń. – Wysłałem dwóch ludzi z poleceniem, żeby ją tu sprowadzili. Robimy to na wszelki wypadek, bo gdyby tamci wiedzieli, kim teraz jesteś i gdzie mieszkasz, nie zawracaliby sobie głowy twoim rodzinnym domem. To prawda. Byłam taka zdenerwowana, że przestałam jasno myśleć. Musiałam wziąć się w garść, bo nie mogłam tracić czasu na głupotę. – Masz pojęcie, kto to mógł być, Cat? – Oczywiście, że nie! Dlaczego miałabym mieć? Don zastanawiał się przez chwilę, bezwiednie skubiąc brew. – Czy to zbieg okoliczności, że od miesiąca umawiasz się z Noahem Roseem i nagle ktoś cię odnajduje? Powiedziałaś mu, czym się zajmujesz? Rzuciłam Donowi złe spojrzenie. – Dokładnie sprawdziłeś Noaha, gdy tylko się dowiedziałeś, że chodzę z nim na randki. Mogłabym dodać, że zrobiłeś to bez mojego pozwolenia. Nie, Noah nie wie nic o wampirach, o tym, co robię i kim jestem. Lepiej, żeby to był ostatni raz, kiedy muszę cię o tym zapewniać. Don kiwnął głową i od razu znowu zaczął spekulować. – Myślisz, że to mógł być Liam Flannery? Powiedziałaś mu cokolwiek, co mógłby wykorzystać, żeby cię wytropić? Po plecach przebiegł mi zimny dreszcz. Tak, Ian miał powiązania z moją przeszłością. Przez Bonesa, który znał stary adres mojej rodziny, moje prawdziwe nazwisko i tylko on nazywał mnie Kitten. Czy to mógł być Bones? Zrobiłby coś tak skrajnego, żeby wyciągnąć mnie z kryjówki? Czy po czterech latach wciąż o mnie myślał? – Nie, nic nie powiedziałam Flanneryemu. Nie rozumiem, dlaczego on miałby za tym stać. Jeśli za zbrodnię odpowiedzialny był Bones, bezpośrednio albo pośrednio, sama się z nim rozliczę. Don i Tate myśleli, że jego ciało leży w firmowej lodówce. Nie zamierzałam wyprowadzać ich z błędu.

Przyjechali Juan i Dave. Oni też wyglądali tak, jakby przed chwilą wyciągnięto ich z łóżek. Don krótko zapoznał ich z sytuacją i jej znaczeniem. – Cat, zostawiam sprawę waszej czwórce – rzekł na koniec. – Zbierz zespół i zatkaj ten przeciek. Samoloty będą na was czekały. I tym razem nie zawracajcie sobie głowy przywożeniem mi niedobitków. Po prostu wyeliminujcie wszystkich, którzy o tobie wiedzą. Z ponurą miną skinęłam głową. Modliłam się, żeby moje podejrzenia okazały się bezpodstawne. – Byłaś w domu od czasu, kiedy stworzyłaś Oddział Zabójców z Piekła Rodem? Myślisz, że ktoś może cię rozpoznać? – Dave podtrzymywał spokojną rozmowę, kiedy zataczaliśmy koło przed lądowaniem. – Nie byłam tam od śmierci dziadków. Miałam tylko jednego przyjaciela – oczywiście nie chodziło mi o pewnego napalonego ducha alkoholika – ale skończył studia i kilka Jat temu przeprowadził się do Santa Monica. Mówiłam o Timmiem, moim dawnym sąsiedzie. Kiedy ostatni raz sprawdzałam, był reporterem w jednej z niezależnych gazet specjalizujących się w niesamowitych historiach. Wiecie, takich, które raz na jakiś czas wpadają na trop prawdziwej sensacji i zmieniają życie Dona w piekło. Biedak staje wtedy na głowie, żeby ją podważyć. Timmie uwierzył, że zostałam zastrzelona przez policję, po tym jak zabiłam własnych dziadków, kilku policjantów i gubernatora. Co za reputacja! Don wcale o nią nie dbał, kiedy postarał się, żebym zniknęła. Miałam nawet nagrobek i fałszywy raport z autopsji. – Poza tym... – Strząsnęłam z siebie wspomnienia jak deszcz z płaszcza. – Z krótkimi kasztanowymi włosami wyglądam zupełnie inaczej. Nikt mnie teraz nie rozpozna. Oprócz Bonesa. On poznałby mnie wszędzie po samym zapachu. Na myśl, że mogłabym znowu go zobaczyć, nawet w tak przykrych okolicznościach, zaczęło łomotać mi serce. Jak nisko upadłam! – Jesteś pewna co do Coopera? – Dave trącił mnie lekko łokciem i spojrzał na tył samolotu. Mieliśmy naszą własną strefę z przodu maszyny. Czyż nie byliśmy wyjątkowi? – Wiem, że minęły dopiero dwa miesiące, odkąd przyjęliśmy Coopera, ale jest bystry, szybki i bezlitosny. Z pewnością pomogły mu lata, które spędził jako tajny agent w wydziale narkotykowym. Dobrze się spisywał na ćwiczeniach, przyszła więc pora, żeby sprawdzić, jak sobie radzi w terenie. Dave zmarszczył brwi. – On cię nie lubi, Cat. Uważa, że pewnego dnia zwrócisz się przeciwko nam, bo jesteś mieszańcem. Sądzę, że trzeba dać mu soczek i wymazać ostatnie dwa miesiące z jego pamięci. „Podać soczek” oznaczało jedną z technik prania mózgu, które Don doskonalił przez ostatnie lata. Wampiry, które więziliśmy, były dojone z jadu jak węże. Halucynogen produkowany przez ich kły gromadzono i rafinowano. W połączeniu ze zwykłymi metodami mieszania w głowach, stosowanymi przez wojsko, pozwalał rekrutowi szczęśliwie zapomnieć o wszelkich szczegółach dotyczących naszej jednostki. Właśnie w ten sposób dokonywaliśmy odsiewu podczas rekrutacji i nie musieliśmy się martwić o to, że któryś z kandydatów zacznie paplać o lasce obdarzonej nadnaturalnymi mocami. W pamięci zostawał im tylko dzień ciężkiego treningu. – Cooper nie musi mnie lubić, ma jedynie wykonywać rozkazy. Jeśli tego nie potrafi, wyleci. Albo wcześniej da się zabić. Teraz jest najmniejszym z naszych zmartwień. Samolot podskoczył na pasie. Dave posłał mi uśmiech. – Witaj w domu, Cat.

PIĄTY Mój rodzinny dom stał w wiśniowym sadzie, który sprawiał wrażenie, jakby od lat nikt go nie doglądał. Może nawet od czasu, kiedy zamordowano moich dziadków. Nigdy nie sądziłam, że jeszcze kiedyś zobaczę Licking Falls w stanie Ohio, a przerażające było to, że w tym małym miasteczku czas najwyraźniej się zatrzymał. Boże, ten dom naprawdę zyskał sobie złą sławę. Zabito w nim cztery osoby. Dwie zginęły podobno z rąk wnuczki, która następnie wpadła w bezsensowny, morderczy szał, no i teraz ta para. Ironią losu było to, że kiedy ostatnio wchodziłam na ten ganek, wtedy też dokonano tutaj podwójnego morderstwa. Przeszył mnie ból, gdy przed oczami stanął mi obraz dziadka rozciągniętego na kuchennej podłodze i krwawych odcisków, które babcia zostawiła na schodach, kiedy próbowała wczołgać się po nich na górę. Dave i ja pokręciliśmy się po kuchni, uważając, żeby nie zatrzeć śladów. – Zbadano już ciała? Coś znaleziono? Tate zakaszlał. – Ciała nadal tu są, Cat. Don rozkazał, żeby nikt ich nie ruszał, dopóki ty ich nie obejrzysz. I jeszcze niczego stąd nie zabrano. Świetnie. Don był aż za bystry. – Zrobiono zdjęcia? Spisano raport? Możemy zająć się zwłokami? Juan skrzywił się na mój dobór słów, natomiast Tate tylko skinął głową. Dom został otoczony przez dodatkowy oddział, na wypadek gdyby zastawiono tu na nas pułapkę. Zbliżało się południe, więc na razie byliśmy w miarę bezpieczni. Wampiry nienawidziły wcześnie wstawać. Byłam gotowa się założyć, że ktokolwiek dokonał mordu, teraz odpoczywał po pracowitej nocy. – W porządku. Zaczynajmy. * * * Godzinę później Cooper był bliski załamania. – Zaraz się porzygam. Spojrzałam na niego znad szczątków do niedawna szczęśliwej pary. Tak, śniada twarz Coopera rzeczywiście nabrała zielonego odcienia. – Porzygaj się, a zjesz wymiociny z podłogi, żołnierzu. W odpowiedzi Cooper tylko zaklął, a ja wróciłam do badania torsu. Od czasu do czasu słyszałam odruchy wymiotne, ale mój podwładny przełykał żółć i pracował dalej. Wciąż jeszcze miałam nadzieję, że okaże się przydatny. Nagle wyczułam coś dziwnego w klatce piersiowej kobiety. Coś twardego, ale nie kość. Ostrożnie wyciągnęłam tę rzecz, nie zważając na nieprzyjemny mlaszczący odgłos. Tate i Juan pochylili się nade mną z zainteresowaniem. – Wygląda jak kamień – stwierdził Tate. – Co niby miałby znaczyć? – zastanowił się na głos Juan. Poczułam, że wszystko we mnie twardnieje jak kamień, który trzymałam w dłoni. Aż krzyknęłam w duchu.

– To nie kamień, tylko kawałek wapienia. Z jaskini. – Trzymajcie się w promieniu siedmiu kilometrów od jaskini. Jeśli podejdziecie bliżej, usłyszą bicie waszych serc. Żadnych helikopterów ani radia. Tylko ręczna sygnalizacja, żeby nie zdradzić naszej liczebności. Wejdę do jaskini, a wy dacie mi dokładnie trzydzieści minut. Jeśli się nie pojawię, rozwalcie ją rakietami, obstawcie teren i bądźcie czujni. Jeśli z jaskini wyjdzie ktoś inny niż ja, strzelajcie do niego tak długo, aż się upewnicie, że naprawdę nie żyje. A na koniec strzelcie jeszcze parę razy. – Ten plan jest do niczego! – zezłościł się na mnie Tate. – Pocisk cię zabije, a wampiry później i tak wygrzebią się spod ziemi. Jeśli nie wyjdziesz, pójdziemy po ciebie, i kropka. – Tate ma rację. Nie wysadzimy jaskini, dopóki nie pokażę ci mojej parowy. – W głosie Juana brzmiał niepokój. Nawet jego aluzja była wymuszona. – Mowy nie ma, Cat – poparł ich obu Dave. – Zbyt wiele razy uratowałaś mi tyłek, żebym teraz wcisnął guzik. – Tutaj nie ma demokracji – oświadczyłam lodowatym tonem. – Ja podejmuję decyzje, a wy wykonujecie rozkazy. Jasne? Jeśli nie wrócę za pół godziny, to znaczy, że nie żyję. Rozmawialiśmy w śmigłowcu, żeby utrudnić zadanie nieumarłym szpiclom. Po tym, jak znalazłam kawałek skały, stałam się prawdziwą paranoiczką. Broniłam się przed tą myślą, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, kto inny oprócz Bonesa mógł go zostawić. Pamiątka z jaskini była zbyt osobista, żeby Ian wpadł na taki pomysł. Tylko Bones wiedział o naszej kryjówce i innych rzeczach. Na myśl, że to on rozerwał na strzępy tamtych ludzi, poczułam mdłości. Co stało się przez cztery lata, że aż tak się zmienił? Że był w stanie zrobić tak makabryczną rzecz? Właśnie dlatego potrzebowałam tylko pół godziny. Albo on zabije mnie, albo ja jego. Tak czy inaczej, sprawa szybko się rozstrzygnie. Bones zawsze od razu przechodził do rzeczy i teraz też z pewnością nie planował romantycznego spotkania, skoro przysłał mi bukiet z części ciała. Helikopter wylądował dwadzieścia pięć kilometrów od celu. Kolejne piętnaście mieliśmy podjechać samochodem, a ostatnie siedem zamierzałam pokonać pieszo. Przez cały ten czas wszyscy trzej próbowali się ze mną spierać, ale ja ich ignorowałam. Mój umysł był odrętwiały. Rozpaczliwie pragnęłam znowu zobaczyć Bonesa, ale nie przypuszczałam, że stanie się to w taki sposób. Dlaczego? Nie przestawałam zadawać sobie tego pytania. Dlaczego po latach Bones miałby zrobić coś tak strasznego? – Cat, nie rób tego. – Tate podjął ostatnią próbę. Otuliłam się szczelniej kurtką, podszytą nie futrem, tylko mnóstwem srebrnej broni, dającej niewiele ciepła. Zima w tym roku długo nie chciała odpuścić. Tate chwycił mnie za ramię, ale je wyszarpnęłam. – Jeśli zginę, ty przejmiesz dowodzenie. Twoim zadaniem jest utrzymanie ludzi przy życiu. Ja mam inne. Zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, pobiegłam w las. * * * Ostatnie dwa kilometry przeszłam wolniejszym krokiem, bo obawiałam się konfrontacji. Uszy miałam wyczulone na każdy odgłos, ale jaskinia dlatego była tak dobrą kryjówką, że wzniesienia i zagłębienia terenu odbijały i rozpraszały wszystkie dźwięki, przez co nie mogłam teraz żadnych wyłapać. O dziwo, kiedy podeszłam bliżej, wydawało mi się, że słyszę bicie czyjegoś serca. Ale może był to mój własny puls. Gdy dotknęłam skały przy wejściu do pieczary, poczułam płynącą ze środka energię. Moc wampira wibrującą w powietrzu. O, Boże. Zanim schyliłam się pod nawisem, wcisnęłam guzik w zegarku. Zaczęło się odliczanie trzydziestu minut.

W każdej dłoni trzymałam groźnie wyglądające sztylety, nie mówiąc o tym, że cała byłam obwieszona nożami do rzucania. W spodnie wetknęłam broń załadowaną srebrnymi kulami. Ekwipunek do zabijania kosztował małą fortunę. Mój wzrok szybko przywyknął do nikłego światła, które sączyło się przez niewielkie pęknięcia w skale. Przedsionek jaskini był czysty, ale z głębi dochodziły różne dźwięki. W mojej głowie nagle wyraźnie rozbrzmiało pytanie, na które wolałabym nie odpowiadać. Czy potrafiłabym zabić Bonesa? Czy byłabym w stanie spojrzeć w jego ciemne oczy, albo te zielone, i zadać cios? Nie miałam pojęcia i stąd właśnie mój awaryjny plan z rakietami. Jeśli ja zawiodę, im z pewnością się uda. Będą silni, jeśli ja okażę się słaba. Albo martwa. – Podejdź bliżej – rozległ się jakiś głos. Odbił się echem od ścian. Czyżbym usłyszała angielski akcent? Nie byłam pewna. Mój puls przyśpieszył. Ruszyłam w głąb jaskini. Wiele się zmieniło, odkąd byłam tu po raz ostatni. Miejsce, które kiedyś pełniło funkcję salonu, było zdewastowane. Kanapa była w kawałkach, telewizor rozbity, wypełnienie poduszek zaściełało podłogę jak śnieg, lampy od dawna nie świeciły. Wszędzie walały się szczątki parawanu, kiedyś chroniącego moją krótkotrwałą skromność. Ktoś najwyraźniej zdemolował wszystko w napadzie niszczycielskiej furii. Prawdę mówiąc, bałam się zajrzeć do sypialni, ale w końcu tam zerknęłam... i serce mi zamarło. Z łóżka zostały tylko strzępy pianki. Kawałki drewna, drzazgi i sprężyny tworzyły na podłodze grubą warstwę sięgającą do kostek. W niektórych miejscach na ścianach były ślady, jakby ktoś uderzał w nie pięścią lub twardym przedmiotem. Ogarnęła mnie rozpacz. To wszystko stało się przeze mnie. Równie dobrze mogłabym dokonać tych zniszczeń własnymi rękami. Nagle poczułam za sobą chłodny podmuch. Odwróciłam się gwałtownie, z nożami gotowymi do rzutu. Zobaczyłam wampira, który wpatrywał się we mnie rozjarzonymi zielonymi oczami. Za nim stało sześciu kompanów. W tej niewielkiej przestrzeni ich energia aż zagęściła powietrze, ale była równo między nich rozdzielona, jeśli można tak powiedzieć. Tylko od jednego biła taka moc, że niemal słyszałam jej trzask. Nigdy wcześniej go nie widziałam. – Kim wy jesteście, do diabła? – Jednak przyszłaś. Twój dawny chłopak nie kłamał. Nie byłem pewien, czy możemy mu ufać. Stojący z przodu wampir, który do mnie przemówił, miał kręcone kasztanowe włosy i wyglądał – według ludzkiej rachuby – na dwadzieścia pięć lat. Sądząc po mocy, która od niego biła, oceniłam go na jakieś pięćset lat. Mógł być też mistrzem mimo stosunkowo młodego wieku. Z całej siódemki on był najbardziej niebezpieczny, a jego słowa mnie przeraziły. „Twój dawny chłopak”. Właśnie w ten sposób się o mnie dowiedzieli. Matko Boska, to nie Bones zabił tamtych ludzi, tylko oni! Poczułam mdłości na myśl o tym, co mu zrobili, żeby zmusić go do mówienia. Jednocześnie ogarnęła mnie wściekłość. – Gdzie on jest? Tylko to się teraz dla mnie liczyło. Jeśli zabili Bonesa, wszystkich rozbiję na jednolitą miazgę. – Jest tutaj. I jeszcze żyje. Jeśli chcesz, żeby tak zostało, zrobisz, co ci każę. Jego sługusy zaczęły mnie okrążać, a ponieważ z sypialni było tylko jedno wyjście, znalazłam się w pułapce. – Chcę go zobaczyć. Kędzierzawy uśmiechnął się z wyższością. – Żadnych żądań, dziewczyno. Myślisz, że te noże naprawdę cię ochronią?

Kiedy zamordowano moich dziadków, a ja wjechałam samochodem w ścianę budynku, żeby uratować matkę, myślałam, że nie można być bardziej wściekłym. Bardzo się myliłam. Owładnęła mną tak niepohamowana żądza krwi, że zaczęłam drżeć. Wampiry najwyraźniej wzięły moją reakcję za strach, bo uśmiechy na ich twarzach stały się jeszcze szersze. Kędzierzawy zrobił krok w moją stronę. Dwa ze sztyletów wyleciały z moich rąk, zanim zdążyłam przekazać polecenie mózgowi. Oba wbiły się po samą rękojeść w serce przeciwnika, który stał po mojej lewej stronie i właśnie oblizywał usta. Wampir nie dokończył znaczącego gestu, bo runął na twarz. Za dwoma pierwszymi pofrunęło więcej noży, a w ich miejsce w moich dłoniach pojawiły się kolejne. – Spytam znowu i tym razem radzę mnie nie wkurzać. Przez cały ranek grzebałam w martwych flakach i trochę brakuje mi cierpliwości. Następne ostrza są przeznaczone dla ciebie, Kędzierzawy, chyba że pokażesz mi to, co chcę zobaczyć. Może twoi chłopcy mnie dopadną, ale ty będziesz zbyt martwy, żeby cię to obchodziło. Zwarłam się z nim wzrokiem, by mu pokazać, że nie żartuję. Postanowiłam, że dopóki nie zobaczę Bonesa, zakładam najgorsze. A wtedy zamierzałam odejść z hukiem i, przysięgam na Boga, zabrać ich ze sobą. Kędzierzawy musiał wyczytać z moich oczu, że mówię poważnie, bo skinieniem głowy dał znak swoim dwóm pomocnikom. Ci, wyraźnie oszołomieni, zerknęli po drodze na swojego kolegę, który powoli zaczynał się kurczyć. Jeden cios nożem, bez przekręcenia go w ranie, nie zabiłby wampira, ale dwa ostrza wystarczająco posiekały mu serce. Nagle usłyszałam w tle szczęk żelaznych łańcuchów i natychmiast się zorientowałam, gdzie trzymają Bonesa. Do licha, w tym samym miejscu, w którym on kiedyś przykuł mnie do ściany. Teraz już byłam pewna, że słyszę bicie serca. Czyżby postawili na straży człowieka? Przywódca zmierzył mnie beznamiętnym wzrokiem. – Więc to ty mordowałaś naszych przez kilka ostatnich lat. Człowiek o sile nieśmiertelnego. Ruda Kostucha. Wiesz, ile pieniędzy jesteś warta? Cholera jasna, co za ironia losu! Kędzierzawy był łowcą głów, a ja jego celem. Cóż, należało się spodziewać, że to tylko kwestia czasu. Nie można wytłuc setek potworów i oczekiwać, że nikt się nie zeźli. – Mam nadzieję, że mnóstwo. Nie chciałabym trafić na wyprzedaż. Wampir zmarszczył brwi. – Kpisz sobie ze mnie. Nazywam się Lazarus i powinnaś przede mną drżeć. Pamiętaj, że ode mnie zależy życie mężczyzny, którego kochasz. Co jest dla ciebie ważniejsze: jego los czy twój? Czy kochałam Bonesa wystarczająco, żeby dla niego umrzeć? Zdecydowanie tak. Ulga, że to nie on stoi za ostatnimi zabójstwami, była tak wielka, że na myśl o zbliżającej się śmierci niemal poczułam radość. Wolałabym umierać jeszcze wiele razy, niż znowu podejrzewać go o takie okrucieństwo. Płacz przywrócił mnie do rzeczywistości. Co się dzieje? Zerknęłam na zegarek: do odpalenia rakiet zostało piętnaście minut. Bones będzie musiał szybko uciekać, zanim wybuchną pociski. Lazarus nie odbierze żadnej nagrody. Może mu o tym powiem, nim czas się skończy. Do moich stóp rzucono jakiegoś szlochającego człowieka. Spojrzałam na niego pogardliwie i odwróciłam się do Lazar usa. – Przestań grać na zwłokę. Nie muszę oglądać jednej z waszych zabawek, by wiedzieć, że prawdziwe z was dranie. Aż się trzęsę ze strachu. Gdzie jest Bones? – Bones? – powtórzył Lazarus, rozglądając się dookoła. – Gdzie?

W tym momencie dotarły do mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, sądząc po minie, Lazarus nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie jest Bones. Po drugie, uniesiona, zalana łzami twarz należała do kłamliwego gnojka, który mnie uwiódł i porzucił, kiedy miałam szesnaście lat.

SZÓSTY – Danny? – spytałam z niedowierzaniem. – Danny Milton? To z twojego powodu musiałam przywlec tu swój tyłek aż z Virginii? Danny również się nie cieszył, że mnie widzi. – Zniszczyła mi życie! – zawył. – Najpierw twój szurnięty chłopak zmiażdżył mi rękę, potem okazało się, że wcale nie umarłaś, a teraz porwały mnie te kreatury! Przeklinam dzień, w którym cię spotkałem! – Ja też, dupku! – prychnęłam. Lazarus przyglądał mi się podejrzliwie. – Ten facet powiedział, że kiedyś byłaś w nim zakochana. Udajesz, żebym go nie zabił. – Chcesz go zabić? – Być może wariowałam na myśl, że do ataku zostało mniej niż piętnaście minut, albo miałam po prostu dość. – Nie krępuj się! Nawet ci pomogę! Wyciągnęłam broń zza paska spodni i z bliska strzeliłam do Danny ego. Taki obrót sprawy zaskoczył Lazarusa i pozostałe wampiry, a ja natychmiast to wykorzystałam. Następna seria pocisków trafiła Lazarusa w twarz. Nie zawracałam sobie głowy celowaniem w serce, bo chciałam mieć go żywego. Gdyby udało mi się przeżyć, zamierzałam wyciągnąć z niego ważne informacje, dlatego opróżniłam cały magazynek, a drugą ręką rzuciłam noże w pozostałą piątkę przeciwników. Zaatakowali mnie wszyscy jednocześnie. Zanim ich z siebie strząsnęłam, zatopili we mnie kły, rozerwali skórę. Walka toczyła się w błyskawicznym tempie. Bez wytchnienia okładałam pięściami i szarpałam każdy fragment ciała, który nie był mój, przetaczałam się po szorstkich kamieniach. Ściskając noże w rękach i starając się utrzymać ostre zęby z dala od mojego gardła, byłam świadoma każdej upływającej sekundy. Zginąć dla Bonesa, nieważne, czy zwariował, czy nie, to jedno, a zupełnie co innego umrzeć dla tego mazgaja i kutasa, Dannyego Miltona. Można spokojnie powiedzieć, że wciąż żywiłam do niego urazę. Kiedy wyeliminowałam ostatniego wampira, niemal wydłubując mu sztyletem serce, zegarek pokazywał, że zostało mi niecałe trzydzieści sekund. Lazarus, żywy pomimo całego magazynka srebrnych kul w twarzy, czołgał się w stronę Danny’go, a ten jęczał bezradnie i próbował się od niego odsunąć. Nie było czasu, żeby wyciągnąć z wampira informacje, nie mówiąc już o tym, żeby go zabić i uratować Danny’ego. Mogłam zrobić tylko jedną z tych rzeczy. Bez chwili zastanowienia chwyciłam Miltona, przerzuciłam go sobie przez ramię i popędziłam do wyjścia. Danny wrzasnął i zaczął mnie przeklinać. W chwili kiedy zobaczyłam słoneczny blask wlewający się przez główny otwór jaskini, skończył się wyznaczony termin. Za plecami usłyszałam biegnącego Lazarusa. Za daleko. Nie mogło mu się udać. Ale mnie również. Czas minął. Zamiast eksplozji, której oczekiwałam, usłyszałam głosy i dostrzegłam ruch na zewnątrz. Do jaskini weszły dwie postacie. Tate i Dave. Nie widzieli mnie w ciemności, więc krzyknęłam: – Nie strzelać! – Wstrzymać ogień, to Cat! – ryknął Tate.