ROZDZIAŁ 1
Trzy pary przenikliwych oczu wpatrywały się w Alicję. Czekali na odpowiedź.
Wiedziała, że jeśli powie „nie”, narazi się na społeczny ostracyzm – potępią ją najbliżsi
przyjaciele. Buntowała się wewnętrznie, najchętniej stanęłaby na środku baru
i wykrzyczała, jak bardzo nie lubi, gdy ktoś narzuca jej swoje zdanie. Oni jednak tak
na nią liczyli, że nie umiała się przeciwstawić. Wzdychała, kręciła się na krześle,
miała już nawet w głowie kilka kontrargumentów, ale nie potrafiła odmówić. Nie
chciała po raz kolejny ich zawieść. Zacisnęła powieki i próbowała się skupić, ale
werble, które uderzeniami w stolik wygrywała siedząca naprzeciw niej trójka,
rozpraszały ją niemiłosiernie.
– No dobra, ale tylko sylwester i Nowy Rok – powiedziała w końcu na jednym
wydechu, mając nadzieję, że zabrzmiało to wystarczająco stanowczo, by nie podlegać
kolejnym pertraktacjom.
Konrad i Przemek stuknęli się kuflami na znak tryumfu, Ania zaś opuściła ręce
w poddańczym geście.
– Pakiet obejmuje pięć dni, nie dwa! – zaprotestowała.
– Nie dostanę dłuższego urlopu. – Alicja szła w zaparte.
– Ty? Osoba, która nie opuściła w ciągu roku ani jednego dyżuru, która brała każdą
zmianę, gdy trzeba było kogoś zastąpić?! Nie żartuj sobie!
– Nie zapominaj, że święta i sylwester to czas, kiedy w izbie przyjęć dużo się dzieje.
– Lilka! Kiedy ostatni raz byłaś na jakichś wczasach? Kiedy wyjechałaś na urlop
dłuższy niż dwa dni? Ciągle tylko praca i praca, nawet na głupie piwo ciężko cię
wyciągnąć! Nie mówię już o świętach, bo dla mnie to przegięcie, by rok w rok Wigilię
spędzać w szpitalnej dyżurce. Zrób w końcu coś dla siebie, oderwij się od pracy,
zacznij żyć! – Ania miała nadzieję, że tymi niepodważalnymi argumentami zdoła
wpłynąć na decyzję Alicji. Nie znalazł się jednak dotąd nikt, kto mówiłby w języku
przemawiającym tej kobiecie do rozsądku.
– Anka, daj jej spokój. Grunt, że zgodziła się chociaż na dwa dni. Może gdy zobaczy,
jak dobrze się bawimy, zostanie na dłużej – wtrącił Przemek i uśmiechnął się
porozumiewawczo do Alicji.
Ta odwzajemniła uśmiech, lecz zrobiła to bardziej z poczucia obowiązku – wiedziała,
że nie zostanie w górach dłużej.
– Zobaczymy, co powie na to Monika. – Ania splotła ręce na piersi i obrażona
wyprostowała się na krześle, strącając jednocześnie ze swoich ramion rękę Konrada.
Była wyraźnie niepocieszona, że jej argumenty okazały się nie mieć wystarczającej siły
perswazji.
Alicja spojrzała na nią wzrokiem zbitego psa. Nie chciała dalej prowadzić tej
męczącej rozmowy. Uwielbiała swoich przyjaciół, czas z nimi spędzany zawsze
nastrajał ją pozytywnie, dawał dobrą energię, ale pomysł, na który tym razem wpadli,
przerósł ją tak bardzo, że była gotowa uciec się do każdej, nawet najmarniejszej
wymówki. Sylwester w górach, a dokładnie w centrum huczącego Zakopanego,
szampańska zabawa, głośna muzyka i tłumy ludzi za bardzo ją przerażały. Pięć dni
nieustającej imprezy, całkowity brak prywatności i zero odpoczynku to zdecydowanie
nie był jej wymarzony sposób na urlop. Nie przepadała za takimi rozrywkami.
Wolałaby spędzić wolny czas w głuszy, odcięta od świata, gdzie mogłaby skupić się
tylko na sobie. I mimo że jej znajomi gorąco przekonywali, że będzie to niezapomniany
wyjazd, nie dała się namówić na więcej niż na dwa dni i bal sylwestrowy. To było
wszystko, co mogła dla nich zrobić.
Alicja reprezentowała bowiem typ samotnika-pracoholika. Nic poza pracą tak
naprawdę się dla niej nie liczyło. Od czasu do czasu – zazwyczaj wówczas, gdy miała
przymusową przerwę pomiędzy dyżurami – spotykała się z grupką przyjaciół, których
poznała jeszcze z liceum. I właśnie do spotkań z tymi kilkoma osobami ograniczały się
jej kontakty towarzyskie. Nie nawiązywała nowych znajomości, wiedząc, że nawet dla
osób, które już były w jej życiu, ma zbyt mało czasu i nawet je potrafi mocno
zaniedbać. Bynajmniej nie stroniła od ludzi – z pacjentami bardzo szybko
nawiązywała kontakt i świetnie sobie z nimi radziła, ale był to inny rodzaj relacji,
służbowy, nie osobisty. Jej odcięcie od świata polegało raczej na tym, że nie potrafiła
się otwierać nawet przed najbliższymi osobami. Wszystko, co przeżywała, pozostawało
w niej ukryte, wszelkie problemy, rozterki rozważała sama, bez – w jej mniemaniu –
zawracania nimi głowy innym. Nie zawsze była tak powściągliwa, ale nie stała się też
taka znienacka, z dnia na dzień. To życie zmusiło ją do zamknięcia się we własnej
intymnej skorupce, której nikt w żaden, nawet najpodstępniejszy sposób, nie mógł
rozbić.
Dlatego też nigdy nie świętowała. Urlopy, zwykle najwyżej kilkudniowe, spędzała
zaszyta w łóżku z książką lub – gdy już naprawdę potrzebowała odmiany – w wiejskiej
chacie za miastem, o której nikt poza nią nie wiedział. Urodzin nie obchodziła, chyba
że jej przyjaciele urządzali je za nią i siłą ściągali na imprezę – stroniła nawet od
najbardziej kameralnych uroczystości. Na prawdziwych wakacjach była po raz ostatni
jeszcze w liceum, na obozie organizowanym przez szkołę. Pojechała tam tylko po to, by
być jak najdalej od rodzinnego domu. Święta też od lat spędzała na dyżurach
w szpitalu, z chęcią zastępując kolegów czy koleżanki z pracy. Wielkanocne śniadanie
w jej wydaniu polegało na wypiciu żurku z torebki, przygotowanie święconki
natomiast na umieszczeniu w kaplicy szpitalnej czekoladowego baranka i kilku
pisanek. Wigilie mijały jej w towarzystwie pacjentów i personelu szpitala albo
w samotności, kiedy to w ogóle pomijała związane z tym świętem rytuały. Wszystko
zależało od tego, co akurat działo się na oddziale. Jeśli pierwszy dzień świąt miała
wolny, odsypiała nocny dyżur, jeśli pracowała, nie myślała o tym, jak szczególny jest
to dzień, jego atmosferę przeczuwała jedynie dzięki sztucznym choinkom na stolikach
pacjentów i kolędom sporadycznie puszczanym w szpitalnym radiowęźle. I choć
bardzo pragnęła doświadczyć tej prawdziwej, rodzinnej magii świąt, choć tęskniła za
zapachem czerwonego barszczu i bożonarodzeniowego drzewka, tłumiła te uczucia
każdego roku. Dopóki jej życie będzie wyglądało tak jak teraz, dopóty nie będzie jej
dane zaznać świątecznego ciepła.
Nadchodzące Boże Narodzenie miało wyglądać podobnie. Alicja zaplanowała sobie
dyżury już w październiku. Koleżanka, której zmianę wzięła, nie posiadała się
z radości.
*
Choć był dopiero listopad, bożonarodzeniowy szał już paraliżował umysły. Wszyscy
z wyprzedzeniem zaczynali planować, jak spędzą święta: u kogo zjedzą wigilijną
kolację; co komu kupić pod choinkę; w co się ubrać; co przygotować na świąteczny
obiad; ile nakryć powinno być na stole. Alicji to wszystko nie dotyczyło – i cieszyła ją
ta myśl. Pławiła się w swym błogim spokoju do momentu, gdy przypominała sobie
o planach na sylwestra. Narzuconych jej po raz pierwszy od bardzo dawna. Wtedy
pojawiało się to uczucie – ogromna, przeogromna chęć ucieczki, znalezienia wymówki
idealnej, nie do podważenia!
– Mówiłam już, jak bardzo jestem ci wdzięczna za to, że wzięłaś mój dyżur? –
Z zamyślenia wyrwała ją Dorota, lekarka z powołania, której mąż zagroził, że jeśli
kolejne święta spędzi w szpitalu, to się z nią rozwiedzie.
– Mówiłaś chyba z trzy razy – odparła Alicja pogodnie i oddała pielęgniarce
podpisaną kartę, po czym uśmiechnęła się do koleżanki.
– To mówię kolejny. Adam oszalał. Planuje te święta chyba od września, zupełnie go
nie poznaję! Myślałam, że to kobieca domena, zajmowanie się takimi przyziemnymi
sprawami…
– Święta to chyba nie do końca przyziemna sprawa, nie uważasz?
– Niby masz rację. Ale wiesz, o co mi chodzi… Świąteczne menu, Wigilia, pierwszy
i drugi dzień świąt zaplanowane co do godziny, prezenty… On nawet wystrój domu
już zaplanował! Mam wrażenie, że całkowicie zamieniliśmy się rolami w tym roku!
Gdyby jeszcze chciał ponosić za mnie tego malucha… – Dorota pogładziła się po
siedmiomiesięcznym brzuchu.
– Nie podoba ci się jego zapał?
– Podoba mi się! Zakochuję się w nim na nowo, gdy na to wszystko patrzę! Po prostu
ciężko mi uwierzyć w to, że z kanapowca zrobił się z niego taki home planner!
– Dziecko wiele zmienia. W szczególności tak wyczekiwane jak wasze. Ja się w ogóle
nie dziwię. Dużo przeszliście, więc Adam chce, by w końcu było normalnie. Rodzinnie
i ciepło. A jeśli dodatkowo to wszystko sprawia mu radość… Nic, tylko się cieszyć!
Alicja była zadowolona, że zastępując Dorotę na dyżurze, może przyczynić się do
umacniania ich więzi, którą – dzięki Bogu – cudem udało się ocalić.
Dorota się zamyśliła. Alicja miała rację. Dwa lata separacji, widmo rozwodu wiszące
nad nią i jej mężem jeszcze siedem miesięcy temu, ciągłe kłótnie, zupełny brak
porozumienia… A wszystko to spowodowane upartym robieniem kariery – trudno
w takim życiu było znaleźć czas na wspólny obiad, rozmowę, nie mówiąc już o miłości
czy upragnionym dziecku.
– A ty?
– Co ja?
– Nie pojawił się na horyzoncie nikt, kto odciągnąłby cię trochę od tego szpitala?
– A kto wtedy brałby twoje dyżury, co? – Alicja zaśmiała się krótko i nastawiła wodę
na herbatę.
@kasiul
Śmiała się tylko do Doroty, w sercu poczuła miażdżący ból.
– Dobrze, że chociaż w sylwestra oderwiesz się od stetoskopu, bo niedługo przyrośnie
ci do szyi.
– Hej, jeszcze jedno słowo, a zmienię zdanie co do wigilijnego dyżuru! Grafik jeszcze
nie jest wpisany do systemu!
Dorota uniosła ręce w geście poddania i nie chcąc narażać się na niełaskę Alicji,
odpuściła drążenie tego tematu i rozsiadła wygodnie na sterylnej, białej sofie pokoju
lekarskiego.
– Swoją drogą, ten sylwester jest mi bardzo nie na rękę… – Alicja westchnęła.
– Inne plany?
– Nie, po prostu nie lubię takich spędów. Huk, wrzask, tłum ludzi, ścisk… –
Wzdrygnęła się. – Jadę tam tylko po to, by mieć spokój z imprezami na cały kolejny
rok.
– „No przecież byłam z wami ostatnio na sylwestrze”?
– Otóż to.
– Kochana, z moich doświadczeń wynika jedno – praca jest dobra na wszystko… do
czasu. Później nawet ona cię wkurza, szczególnie gdy nie masz żadnej odskoczni. Może
więc pomyśl o jakiejś alternatywie, póki masz na to czas i póki jesteś młoda, byś za
kilka lat nie obudziła się z myślą, że poza kitlem, stetoskopem i białymi drewniakami
nie masz nic. I nie mówię tu o szukaniu męża na siłę, bo – znów wiem z autopsji –
z czasem nawet i on zacznie cię denerwować, lecz o znalezieniu czegoś, co poza pracą
będzie cię uszczęśliwiać. Wiem, że teraz wydaje ci się to śmieszne, bo przecież kochasz
to, co robisz, a jak można nienawidzić coś, co się pokochało… Ale tylko dzieci kocha
się bezwarunkowo, od pozostałych rzeczy w życiu po jakimś czasie zaczynasz czegoś
oczekiwać. Czegoś znacznie większego niż sama satysfakcja.
Alicja zaparzyła im obu herbatę. Podała Dorocie kubek. Siadając obok, uśmiechnęła
się i pociągnęła spory łyk. Rację koleżance przyznała tylko w myślach. Rzeczywiście,
praca była dla niej wszystkim. Cieszyła się z najpospolitszego przypadku – zapalenia
wyrostka czy szycia kolana u rozbrykanego dziecka – ale ostatnio zaczęła się
zastanawiać, czy naprawdę satysfakcja zawodowa jest wszystkim, o czym marzyła.
Uwielbiała pomagać ludziom, kochała swoją pracę, lecz zdała sobie sprawę, że miała
tylko ją – gdyby nie praca, jej życie byłoby ponure i pozbawione sensu. Bała się
przyznać nawet sama przed sobą, że Dorota zasiała w niej ziarno niepewności.
*
– Alicja! – Z zamyślenia wyrwał ją dyrektor szpitala, którego spotkała na korytarzu,
gdy szła do jednego z pacjentów. Odwróciła się gwałtownie.
– Piotr. – Uśmiechnęła się uprzejmie i odruchowo chwyciła dłońmi stetoskop
zawieszony na szyi.
– Kończy się rok, a ty masz sporo niewykorzystanego urlopu…
– Przecież biorę wolne w sylwestra – weszła mu w słowo.
– To jeden dzień, a do wykorzystania masz przynajmniej tydzień. Nie chcesz spędzić
trochę czasu z rodziną? Rok w rok Boże Narodzenie obchodzisz z pacjentami.
Rozumiem, że to twoje powołanie, że uwielbiasz swoją pracę, ale czy twoi bliscy nie
mają ci za złe, że tak ich zaniedbujesz?
No tak, skąd Piotr miał wiedzieć, jakie relacje łączyły ją z rodziną, skoro nikomu się
z tego nie zwierzała. Doceniała jego troskę, więc nie miała mu za złe, że chciał się
nieco wtrącić w jej plany. W odpowiedzi wzruszyła ramionami i ponownie się
uśmiechnęła.
– To już dla nich norma. Ale dziękuję, że trzymasz rękę na pulsie. – Poklepała go po
ramieniu, obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
– Nie zgadzam się! Dlaczego nie możesz przerobić swojego gabinetu na pokój dla
niej?!
– Alicjo, rozmawialiśmy już o tym. Michalina bardzo chce dzielić pokój ze swoją
starszą siostrą, dlatego też postanowiliśmy z Wandą, że wstawimy do twojego drugie
łóżko, byście mogły pobyć razem. – Słuchała, jak ojciec recytuje zdanie powtarzane
Alicji w podobnym tonie co drugi dzień.
Michalina stała w kącie pokoju, za plecami ojca, i uśmiechała się złośliwie.
– To jakiś żart?! Czy ty siebie, tato, słyszysz?!
– Alicja, nie będziemy dyskutować, decyzja już została podjęta.
– Przez kogo?! Bo na pewno nie przeze mnie, a w tej sprawie to ja powinnam mieć
najwięcej do powiedzenia!
– Jesteśmy rodziną, w rodzinie zaś trzeba się dzielić – odparł ojciec wciąż
spokojnym tonem. – Proszę, zrób miejsce w swoich szafkach, by Michalina mogła
poukładać tam swoje rzeczy. Jutro pojedziemy kupić łóżko i biurko. I proszę, nie bądź
już złośliwa. Miałem nadzieję, że się pogodziłyście…
Alicja kipiała ze złości. Nie mogła patrzeć ani na naiwnego, bezmyślnego ojca, ani
tym bardziej na chichoczącą w kącie Michalinę, która wreszcie dopięła swego,
odgrywając niewiniątko, czyli stosując metodę, której nigdy nie tolerowała jej
przyrodnia siostra.
– Ona nie jest moją rodziną i nigdy nią nie będzie! – wysyczała Alicja przez
zaciśnięte zęby.
Ojciec zgromił ją wzrokiem, po chwili twardo powiedział:
– Będzie tak, jak postanowiliśmy. – I zniknął w gabinecie, zamknąwszy za sobą
drzwi.
Michalina powoli podeszła do Alicji, z zadowoleniem bujając się na boki, a uśmiech
nie schodził z jej przebiegłych ust ani na chwilę. Stanęła z nią twarzą w twarz, po
czym wyszeptała jej do ucha głosem pełnym satysfakcji:
– Mam nadzieję, że nie jesteś zła za Bartka? Nim też się troszkę podzieliłam, bo
wiesz, w rodzinie trzeba się dzielić, prawda? – Zaśmiała się i weszła do ich
wspólnego już teraz pokoju, wymownie trzasnąwszy drzwiami.
Uśmiech zniknął z twarzy Alicji, a niechciane łzy wezbrały w oczach. Zamrugała
szybko, by nie popłynęły po policzkach, i weszła do sali, ponownie przywołując
nienaganny, choć nieco wymuszony, służbowy uśmiech. Pacjenci nie lubili smutnych
min, zawsze zwiastowały złe wiadomości albo co najmniej brak tych pokrzepiających,
dlatego też często się do nich uśmiechała, nawet przez łzy.
*
Od skromnie zastawionego stołu w szpitalnym bufecie oderwał Alicję dźwięk telefonu.
Siedziała przy nim sama i zobaczywszy wyświetlający się na ekranie numer, poczuła
się jeszcze bardziej przytłoczona tą chwilą. Pomieszczenie oświetlała jedynie jedna
świeca i stojąca w kącie choinka, bo agresywne, szpitalne świetlówki zupełnie nie
wpisałyby się w klimat tego wieczoru. Alicja odłożyła serwetkę na pusty talerzyk,
z telefonem w ręku podeszła do okna, za którym śnieg prószył gęsto, pokrywając
chodniki, drzewa i kilka stojących na parkingu samochodów. W końcu odebrała
połączenie.
– Dobry wieczór, tato – powiedziała niepewnie, obejmując się w pasie.
– Dobry wieczór, Alicjo. – Zawiesił na chwilę głos, po czym dodał: – Dzwonię, by
złożyć ci życzenia.
– Och… – Westchnęła i odruchowo spojrzała w dół.
– Wesołych świąt, córeczko…
– Dziękuję… i wzajemnie, tato.
Zapadła między nimi długa cisza, w słuchawce słyszała jedynie jego miarowy
oddech.
– Jesteś w szpitalu?
– Tak, wzięłam dyżur za koleżankę.
Znów oboje zamilkli, a po chwili ojciec, nabierając głośno powietrza, powiedział:
– Ala, może przyjechałabyś do nas jutro?
– Jutro też jestem w pracy…
– A w drugi dzień świąt?
– Tato… Pracuję aż do Nowego Roku. – Skłamała, zaciskając powieki. Po chwili
dodała: – Przepraszam…
– Nic się nie stało… – odparł. Nie naciskał, choć w jego głosie słychać było wyraźne
rozczarowanie.
Zabolało ją serce, a łzy bezpardonowo spłynęły po policzkach. Zacisnęła mocno usta,
by nie szlochać na głos.
– Dziecko, uważaj na siebie – powiedział po dłuższej chwili.
– Zawsze uważam – odparła łamiącym się głosem. – Tato, muszę kończyć, bo wołają
mnie do pacjenta. Wszystkiego dobrego – rzuciła szybko i się rozłączyła, nie czekając
na odpowiedź.
Osunęła się po ścianie, zwinęła w kłębek i pogrążyła w rozpaczy. Nie mogła dłużej
rozmawiać z ojcem. Sprawiało jej to zbyt duży ból. Szlochała na głos, skrywszy twarz
w ramionach, którymi wstrząsały spazmy płaczu. Nie potrafiła się opanować. Pusto
było nie tylko w bufecie – pustka panowała przede wszystkim w jej wnętrzu.
W dodatku czuła, że zaczyna się w niej gubić.
Wybiegła z kuchni i trzasnęła drzwiami swojego pokoju. Usiadła przy łóżku
i schowawszy głowę między kolanami, zaczęła głośno płakać. Na interwencję nie
musiała długo czekać.
– Wróć i przeproś Wandę.
Spojrzała na ojca pełnym nienawiści wzrokiem.
– Wolę umrzeć niż korzyć się przed tą jędzą – wysyczała.
– Alicja, albo to zrobisz, albo…
– Albo co?! – Wstała gwałtownie. – Wyślesz mnie do szkoły z internatem?! Ona i tak
to zrobi prędzej czy później! Ale wiesz co? Ułatwię wam to zadanie. Wyprowadzam
się!
– Proszę po raz ostatni…
– I nie proś więcej! Nienawidzę jej! Nienawidzę Michaliny i tego, co z tobą zrobiły!
I nienawidzę ciebie za to, że jesteś taki zaślepiony! Jak możesz nie zauważać, że ona
chce nas rozdzielić!? Tato, jak możesz być taki głupi!?
– Alicja!
Rzadko krzyczał, ale gdy już to robił, trzęsły się mury. Alicja miała wrażenie, że
szyby w oknach zaraz popękają.
– Nie życzę sobie, byś w moim domu mówiła takie rzeczy o mojej żonie i jej córce!
Nie wiem, skąd w tobie tyle jadu, ale jeśli tego nie zmienisz…
– To co?!
– Skończ z tą zazdrością! Ile ty masz lat?!
– Myślisz, że jestem zazdrosna?! O kogo? O nie?! Chyba sobie kpisz!
– Spuść z tonu! Mam już dość! Mam dość ciągłych wezwań do szkoły, mam dość
przyłapywania cię na paleniu za sklepem, mam dość wysłuchiwania skarg sąsiadów,
że wracasz po nocach pijana! Nie mam już siły codziennie prawić ci kazań! Wszyscy
mają cię powyżej uszu, tych twoich ciągłych ekscesów, którymi najwyraźniej chcesz
zwrócić na siebie uwagę! – wykrzyczał. – Jeśli w tej chwili nie przeprosisz Wandy
i w najbliższym czasie nie zmienisz swojego zachowania, możesz… Możesz wyjść
i nigdy więcej nie wracać – rzucił z kamienną twarzą.
Alicja wpatrywała się w niego i nie wiedziała, co powiedzieć. Miała wrażenie, że się
dusi, jakby na gardle zaciskała się jej niewidzialna obręcz. Łzy na nowo wzbierały
w jej oczach. Stali tak kilka minut, gdy w końcu ruszył w stronę drzwi.
– Mama nigdy by… – zaczęła.
– Nie waż się wspominać matkę! Chociaż jej daj spokój! – Ojciec odwrócił się
gwałtownie i wyszedł z pokoju.
To była ich ostatnia rozmowa. Ostatnia taka rozmowa. Dwie godziny później,
z wypakowanym po brzegi plecakiem, Alicja ponownie trzasnęła, tym razem
wyjściowymi drzwiami, i bez słowa pożegnania opuściła rodzinny dom.
Te wspomnienia zawsze wracały jak zły sen – w najmniej odpowiednich momentach.
– Pani doktor? – Usłyszała, po czym dostrzegła głowę pielęgniarki nieśmiało
wychylającą się zza drzwi. – Wszystko w porządku?
– Tak. – Gwałtownie wstała, ocierając mokrą od łez twarz. – Coś się stało? Jestem
potrzebna na oddziale? – Pociągnęła nosem.
– Nie, nie. Jak na razie jest całkiem spokojnie. Przyszłam podzielić się z panią
opłatkiem. Wiem, że nasza prowizoryczna wigilia i sztuczna choinka nie zastąpią
rodzinnych świąt, ale niech przynajmniej życzenia będą prawdziwe i szczere. –
Podeszła do Alicji, wyciągając w jej kierunku rękę.
Alicja chwyciła dłoń pielęgniarki i odwzajemniła serdeczny, mocny uścisk.
ROZDZIAŁ 2
Stała przed okazałym drewnianym pensjonatem położonym zaledwie kilka minut
drogi od Krupówek. Pogoda była przepiękna – skrzący się wokół śnieg i szczypiący
w policzki mróz idealnie wpisywały się w zakopiański klimat.
Cała okolica wyglądała jak obrazek z bajki, a zadowoleni turyści zdawali się być
najszczęśliwszymi ludźmi na ziemi. Tatry zdecydowanie miały to „coś”. Pozwalały
zapomnieć o życiowej gonitwie, zwolnić, odnaleźć siebie. Zarówno niedzielni turyści
odwiedzający tylko Gubałówkę, Krupówki i Wielką Krokiew, jak i ci, dla których góry
były wspinaczkowym wyzwaniem, zdawali się przenosić tu w inną rzeczywistość.
Nawet tatrzańskie powietrze było całkiem inne – co prawda o tej porze roku mroźne
i drażniące drogi oddechowe, ale też czyste, przyjemne i uspokajające.
Tatrzańska magia unosiła się wokół niej, wśród stukotu kopyt i dźwięków góralskich
melodii. Alicja wzięła głęboki wdech i omal nie rozpłynęła się w tej przyjemności.
Musiała zamknąć oczy, by świat przestał przyjemnie wirować. Poczuła sielski zapach
żywicy, wyłapywała dobiegającą z oddali skoczną muzykę skrzypiec, zachodzące
słońce natomiast lekko pogładziło ją swoimi promieniami. Uśmiech mimowolnie
zagościł na jej twarzy, a uczucie ulgi i beztroski ogarnęło zarówno jej ciało, jak
i duszę. Była w raju.
I prawdopodobnie zostałaby w nim na dłużej, gdyby nie jej przyjaciele, którzy jak na
zawołanie wybiegli z budynku niczym orszak powitalny. Ania przywitała się z nią
pierwsza, po chwili Monika zrobiła to samo, choć nieco mniej wylewnie, Konrad
uściskał ją po przyjacielsku, Artur rzucił jakimś kiepskim żartem, a Przemek…
Przemek po prostu przytulił ją serdecznie i ucałował w policzek.
– Lilka! – zapiszczała rozentuzjazmowana Ania, używając zdrobnienia, którym
posługiwali się tylko jej przyjaciele. Przylgnęło ono do Alicji jeszcze w liceum, gdy
dziewczyna, buntując się przeciwko wszystkiemu i wszystkim, znienawidziła pewnego
dnia imię wybrane jej przez ojca i zakazała swoim przyjaciołom jego używania.
Wymyślili wtedy Lilkę. Teraz już nie zwracała na to większej uwagi, za każdym razem
jednak, gdy ktoś odezwał się do niej w ten sposób, to wspomnienie przemykało przez
jej głowę. – Do końca nie byliśmy pewni, czy przyjedziesz! – dodała, gdy ruszyli
w stronę ich pensjonatu – Willi Bukowej – którego nazwa wydała się Alicji najmniej
góralska ze wszystkiego, co przez ostatnie minuty widziała.
Poprawiła czapkę i schyliła się po swoją walizkę. Nie zdążyła jednak nawet złapać za
uchwyt, bo Przemek zwinnym ruchem ubiegł ją i z bagażem w ręku pewnie ruszył
przed siebie.
– Skoro wam obiecałam i zapłaciłam niemałe pieniądze za tę wątpliwą przyjemność
przebywania z wami w jednym budynku przed całe trzy dni, musiałabym być głupia,
żeby tu nie przyjechać. Nie dalibyście mi spokoju przez rok – odparła, uśmiechając się
przelotnie do rozbawionego Przemka.
– Już narzekasz? Zobaczymy, czy tak samo będziesz marudzić, gdy wejdziesz do
swojego pokoju i zobaczysz, jaki masz widok z okna! – rzuciła Monika i wzięła pod
ramię Artura, by pomógł jej podczas wchodzenia po schodach.
Dla nikogo nie było tajemnicą, że Artur i Monika mają się ku sobie, a sylwestrowy
wyjazd w góry będzie oficjalnym potwierdzeniem ich rodzącego się uczucia. Alicja
westchnęła ciężko, wycelowała pilotem w auto, by je zamknąć, i ruszyła za resztą.
Pokój rzeczywiście wyglądał oszałamiająco. Całe wyposażenie było utrzymane
w iście góralskim stylu. Meble z drewna i urocze regionalne dodatki tworzyły cudowną
podhalańską atmosferę. Ale to widok był największym atutem tego apartamentu.
Wyszła na balkon. Krajobraz zapierał dech w piersiach! Giewont widoczny jak na dłoni
zachwycał i jednocześnie onieśmielał swą dostojnością. Budził uczucie szacunku, jak
ojciec – dobry strażnik domu, jak potężny rycerz pilnujący swego królestwa. Pokryty
śniegiem, wyglądał tak, jakby odpoczywał pod miękką pierzyną, pogrążony
w spokojnym zimowym śnie.
Nieoczekiwanie fala szczęścia ogarnęła Alicję. Westchnęła z zachwytu. Nagle jednak
zaniepokoiło ją, że poczuła coś jeszcze. Niewidzialna siła zarzuciła kotwicę, siła, która
zadecydowała, że od teraz jest to jej miejsce na Ziemi… Poczuła się jak w domu! Po raz
pierwszy od bardzo wielu lat!
– I jak? – Usłyszała za plecami głos Przemka, po czym poczuła, jak otula ją ciepłym
kocem.
– Jest… fantastycznie… – szepnęła wzruszona i spojrzała na niego roziskrzonymi
oczami.
– Nadal żałujesz, że tu z nami przyjechałaś?
– Nie – powiedziała stanowczo. – Absolutnie. – Spojrzała na szarzejące nad
Giewontem niebo i po chwili szybko dodała: – Tylko przypadkiem nie powtarzaj tego
Ance i Monice, bo zamęczą mnie swoimi „a nie mówiłam”.
– Bez obaw, ze mną nic ci nie grozi. Nawet uszczypliwości twoich przyjaciółek.
– Wiem, Przemuś… – odparła ciepło i wtuliła się w jego ramiona.
Stali teraz wpatrzeni w ten sam obraz, a świat dookoła jakby przestawał istnieć.
Liczyło się tylko tu i teraz. I oczywiście ten nieziemski, jakże polski widok.
Chwila zadumy nie trwała jednak długo, bo w pewnym momencie jak jeden mąż do
pokoju wparowała czwórka ich przyjaciół. Rozgościli się, nie pytając nawet, czy
przeszkadzają. Alicji i Przemka to jednak nie zdziwiło – traktowali się wszyscy jak
niemający przed sobą tajemnic członkowie jednej wielkiej rodziny, która wspólnie
cieszy się z sukcesów każdego z osobna i zwierza ze wszelkich bolączek. Była to
jednocześnie jedna z niewielu, o ile nie jedyna, cecha, która w tej sześcioosobowej
paczce najbardziej krępowała Alicję.
– Przyszliśmy do was, bo zanim wy byście się ruszyli, by przyjść do nas, zastałby nas
wszystkich Nowy Rok – powiedziała hardo Monika i już nastawiała wodę na herbatę.
– Chyba niczego nie przerwaliśmy? – zapytał zaczepnie Konrad.
Alicja pokręciła głową i spuściła wzrok, po czym szybko dołączyła do Moniki, by
pomóc jej z herbatą.
– To co, góralska herbatka na rozgrzewkę i idziemy w miasto? – Artur postawił na
stole wodę ognistą, co było wyraźnym i niepokojącym Alicję znakiem, że cały wyjazd
będzie jedną wielką imprezą.
– Mogłam przyjechać jutro, tak jak planowałam od początku… – mruknęła pod
nosem, kręcąc z dezaprobatą głową.
– Oho, już się zaczyna… Kobieto, kiedy mamy szaleć, jeśli nie teraz?! Musimy
korzystać z życia, póki jesteśmy młodzi!
– Ty już nie jesteś taki znowu młody… – dogryzła mu Ania. Artur był najstarszy
w ich małej grupie. – Zejdź z niej – dodała.
– No tak, teraz będziemy przez cały pobyt bić pokłony przed Alicją za to, że łaskawie
zgodziła się z nami tu przyjechać… – Westchnął wystarczająco głośno, by wszyscy
słyszeli, co wyraźnie nie spodobało się Przemkowi.
– Ty już coś dzisiaj piłeś? Bo zaczynasz być wredny i nie bardzo mi się to podoba… –
rzucił nieprzyjemnym tonem.
– Stary, wyluzuj. Wiesz, że nie mówię tego poważnie, ale chyba nie przyjechaliśmy
tu, żeby gnić w pensjonacie! Jest piękna pogoda, świetny klimat i doborowe
towarzystwo, a te trzy elementy ostatnimi czasy bardzo rzadko występują razem…
– Artur ma rację, nie ma co siedzieć w miejscu, musimy wykorzystać ten wyjazd
w stu procentach, szczególnie ty, Ala, skoro już w Nowy Rok wracasz do Krakowa.
Znając ciebie, na kolejny taki urlop zdecydujesz się za parę lat, więc ja nie mam
zamiaru pozwolić ci go zmarnować – wtrąciła Monika i postawiła na stole kubki ze
świeżo zaparzoną herbatą.
– Dobra, moja propozycja jest taka: za piętnaście minut spotykamy się na parkingu,
jedziemy do Palenicy, tam zostawiamy samochody i idziemy nad Morskie Oko. Jeszcze
nie jest bardzo późno, więc spokojnie zdążymy przed zmrokiem. Po prostu musicie
zobaczyć Dolinę Rybiego Potoku zimą! – powiedział Konrad, który był najbardziej
doświadczony w chodzeniu po górach, a Tatry znał tak dobrze jak własną kieszeń.
*
Szlak prowadzący nad Morskie Oko był przepiękny o każdej porze roku, ale zimą
widoki przechodziły najśmielsze oczekiwania turystów. Ośnieżona droga, pokryte
białą pierzyną drzewa, szczypiący mróz, który nie przeszkadza, a dodaje uroku
wędrówce, tylko częściowo zamarznięte, szumiące potoki z krystalicznie czystą wodą,
przemykające gdzieniegdzie leśne zwierzęta… Krajobraz jak z bajki o Królowej Śniegu.
Chyba tylko Alicja w pełni doceniała te widoki. Konrad i Ania ciągle fotografowali
(głównie siebie), Artur, choć bardzo chciał wejść w rolę pełnokrwistego taternika
i przewodnika, był skutecznie rozpraszany przez Monikę, której nie spuszczał z oka
nawet na chwilę. Przemek zaś wydawał się błądzić myślami gdzie indziej, z pewnością
z dala od doliny. Jedynie Alicja cieszyła się otaczającą ich przyrodą i piękną pogodą.
Po raz pierwszy od bardzo dawna jej głowy nie zaprzątało nic poza tym, co właśnie
miała przed oczami.
– Co się tak uśmiechasz? – Przemek wyrwał ją z zamyślenia, gdy stała oparta
o barierkę nad Wodogrzmotami Mickiewicza i wpatrywała się we wzburzoną wodę.
– Tak tu… przyjemnie. – Westchnęła i dopiero po dłuższej chwili zwróciła
uśmiechniętą twarz w jego stronę.
– Pięknie, spokojnie i beztrosko, co?
– Właśnie.
– Żałujesz, że nie przyjechałaś na dłużej?
– Nie podpuszczaj mnie.
– Nie podpuszczam, tylko pytam, bez żadnych podtekstów.
Alicja uśmiechnęła się łagodnie i znów spojrzała w stronę strumienia. Rzeczywiście
zaczynała powoli tego żałować. Wcale nie chodziło jednak o czas spędzany ze
znajomymi, lecz o samo przebywanie w tym miejscu. Odczuwała zresztą z tego
powodu małe wyrzuty sumienia. Tatry miały w sobie jakiś magnetyzm, który zaczął
na nią oddziaływać – od momentu, gdy wjechała do Zakopanego, wiedziała, że
chciałaby tu zostać na dłużej.
– No, wycieczko, pora iść dalej! – zakomenderował Artur i zarzuciwszy plecak na
ramiona, ruszył przed siebie.
Pozostała piątka, trochę się ociągając, poszła w jego ślady. Mieli do przejścia jeszcze
spory kawałek trasy, więc nie było czasu na dłuższe postoje. Choć droga była męcząca
– głównie z powodu narastającego mrozu – żadne z nich nie narzekało.
Do Morskiego Oka dotarli kilka godzin później. Ośnieżone szczyty okalające skuty
lodem staw, przyprószone białym puchem, prężące się dumnie choiny i skrzący pod
stopami śnieg. Całe zmęczenie gdzieś uleciało, gdy ujrzeli ten zapierający dech
w piersiach widok.
– Warto było pokonać taki kawał drogi. – Artur westchnął i odruchowo objął Monikę.
Konrad z Anią minęli ich i podeszli bliżej brzegu, by mieć lepszy widok na otaczające
jezioro szczyty. Przemek podążył za nimi, Alicja natomiast z niedowierzaniem patrzyła
na piękno, które stworzyła natura, i nie mogła wyjść z podziwu dla jej talentu. Co
prawda nie wszyscy turyści w ciszy zachwycali się widokami czy wdychali rześkie,
górskie powietrze, niektórzy robili więcej hałasu niż leśna zwierzyna w okresie
godowym, starała się jednak nie zwracać uwagi na to, co działo się wokół niej.
– Macie ochotę na spacer dookoła jeziora? – Nagle usłyszała z oddali pytanie
Konrada.
– Stary, ja ledwo doczołgałem się tutaj, a ty chcesz mnie jeszcze gdzieś ciągać?! –
zaprotestował wyraźnie niezadowolony z pomysłu Artur.
– Ale to nie jest trudna trasa. Monia? – wtrąciła się Ania.
– Z chęcią bym poszła, ale chyba zostanę z Arturem…
– Przemek? – Konrad nie dawał za wygraną.
– Ja się piszę!
– Ala?
– Idę.
– No i pięknie! To gołąbki niech zostaną w schronisku i ogrzeją się przy kominku,
a my ruszamy. To jakaś godzina marszu. Nie ma co zwlekać, jeśli chcemy wrócić do
samochodów przed zmrokiem.
Szlak był ośnieżony, ale nie zniechęciło to większości turystów – na trasie co chwilę
mijali spore grupy. Ich obecność nie była niczym nadzwyczajnym w tej bodaj
najpopularniejszej części Tatr. Poza głośnymi wyrazami zachwytu wędrowców nic nie
zakłócało spokoju tego miejsca. Nagle jednak, po kilkunastu minutach marszu,
dobiegł ich niesiony echem krzyk, po chwili zaś chrzęst i zgrzyt. Wszyscy się
zatrzymali i zaczęli nerwowo rozglądać wokół siebie, by dociec, skąd ów hałas
dochodził. W tym momencie rozległo się histeryczne wołanie o pomoc. Alicja poczuła
ucisk w mostku, ten sam, który nieustannie towarzyszył jej podczas dyżurów w izbie
przyjęć, kiedy dostawała powiadomienie, że wiozą pacjenta w ciężkim stanie. Teraz też
wiedziała, że stało się coś bardzo złego. Nerwowo rozglądała się wokół. Kilka osób
wciąż stało w bezruchu, inni zdecydowali się zawrócić, jeszcze inni mimo wszystko
nieśmiało ruszali naprzód. Spojrzała niepewnie na Przemka. Ania i Konrad też
wydawali się nieco skołowani. Było pewne, że zdarzył się jakiś wypadek.
– Może jednak zawrócimy? – zapytała nieśmiało Ania. – Warunki chyba nie
sprzyjają…
– A może powinniśmy zobaczyć, co się stało? Może to niedaleko? Może trzeba
pomóc? – zaoponowała Alicja.
– Alicja, to nie jest szpital, a ty nie jesteś na dyżurze… – Konrad westchnął, widząc
jednak nietęgą minę Ani, dodał: – Faktycznie warunki są trudne, robi się coraz
później… Odpuśćmy, jeszcze będzie okazja.
– Spróbujmy przynajmniej wezwać TOPR – powiedział Przemek, widząc malujące się
na twarzy Alicji niezadowolenie.
Wszyscy jak na zawołanie wyciągnęli telefony. Każda próba nawiązania połączenia
kończyła się jednak niepowodzeniem.
– Albo nie ma zasięgu, albo zajęte, nie ma co próbować – wtrącił się mijający ich
turysta, zmierzający w stronę schroniska.
– Ktoś już na pewno wezwał pomoc, nie tylko my słyszeliśmy ten krzyk. Tutaj nic nie
zdziałamy, a ze schroniska łatwiej będzie się skontaktować z pogotowiem w razie
czego. Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej. Wracajmy – powiedział Konrad i spojrzał
kolejno na Anię, Przemka i w końcu na Alicję.
Żadne z nich nie zaprotestowało, tym bardziej że po raz kolejny usłyszeli wołanie
o pomoc. Zawrócili, Alicja jednak jeszcze kilka razy oglądała się za siebie, próbując
zlokalizować miejsce, z którego dochodził krzyk.
– Myślicie, że ktoś faktycznie powiadomił już TOPR? – spytał Przemek, gdy dochodzili
do schroniska.
– Myślę, że ratownicy, którzy mają dyżur w schronisku, z pewnością słyszeli to, co
my – odparł Konrad i mocniej objął przestraszoną Anię.
Weszli na plac przed budynkiem i nim zdążyli odetchnąć, ze schodów zbiegła
rozgorączkowana Monika.
– Słyszeliście?! – zapytała przejęta i odruchowo uściskała obie przyjaciółki.
– Dlatego zawróciliśmy – odparła Ania, wciąż wtulając się w Konrada.
– Boże, już się bałam, że coś wam się stało! Całe szczęście, że zrezygnowaliście
z dalszego marszu!
– Wiecie może, co się stało? – zapytał Przemek, kiedy dołączył do nich Artur.
– Podobno ktoś zawisł na Mnichu.
– Jak to zawisł?! – Ania przeraziła się nie na żarty.
– Podczas wspinaczki albo zjazdu, nie wiem dokładnie, jakiś turysta zawisł na linie,
musiał się ześlizgnąć…
Konrad, widząc przerażenie swojej dziewczyny, ciężko westchnął i wytłumaczył:
– Na Mnicha można w zasadzie wejść dosyć łatwą trasą, nawet początkującym nie
sprawia ona trudności. Zejście natomiast wymaga więcej wprawy, schodzi się po
płycie, czyli tak naprawdę zjeżdża odcinkami po linie, aż do półek skalnych. I podczas
zjazdu, w tak kiepskich warunkach jak teraz, jest dość niebezpiecznie…
Monika się wzdrygnęła, mrucząc pod nosem, jak bardzo się cieszy, że nie przepada
za wspinaczkami, bo dzięki temu nigdy nie wpadnie na pomysł, by wybrać się na taką
ekstremalną wyprawę. Artur zaśmiał się tylko i rzucił coś o prawidłowym
wyposażeniu wspinaczkowym. Ania szepnęła do Konrada, że nigdy w życiu nie pozwoli
mu na takie eskapady. Nie zauważyli nawet, kiedy minęli ich ratownicy biegnący
w kierunku szlaku prowadzącego na szczyt. Kilkanaście minut później usłyszeli
warkot śmigłowca ratunkowego, który zawisł nad górami.
Alicja wydawała się nieobecna i ukradkiem spoglądała w stronę Mnicha. Jej
rozkojarzenie zauważył Przemek. Troskliwie zapytał, czy wszystko z nią w porządku,
a otrzymawszy w odpowiedzi jedynie niepewne skinięcie głową, potarł jej ramiona, by
dodać przyjaciółce otuchy. Weszli do schroniska, wciąż nerwowo oglądając się za
siebie.
W środku nie rozmawiano o niczym innym. Turyści, przejęci tym, co się stało,
z ubolewaniem komentowali nieszczęśliwy wypadek, nie zapominając oczywiście
o wygłaszaniu złotych rad, do których zapewne nie zastosował się wiszący na Mnichu
nieszczęśnik.
Gorąca herbata co prawda rozgrzewała, ale tylko ciało. Każde z nich czuło się jakoś
nieswojo. Sposępnieli, ich dobry humor nagle się ulotnił, wywiany przez porywisty,
halny wiatr. Nie wiedzieli, czy spowodował to fakt, że byli niemal świadkami
nieszczęścia, czy może to, że nie mieli pewności, co tak naprawdę się stało.
– Wracamy? – zapytał Konrad.
Nikt się nie sprzeciwił. Jak jeden mąż podnieśli się z krzeseł i ruszyli w stronę
wyjścia. Na zewnątrz było jakby ciszej, ucichł turystyczny gwar, nawet wiatr się
uspokoił. Wracali w całkowitej ciszy, nie wiedząc, co powiedzieć. Każdy komentarz
wydawał się nieodpowiedni.
Gdy dotarli do pensjonatu, każdy zniknął za drzwiami swojego pokoju. Atmosfera
nie należała do najprzyjemniejszych, więc nikt nawet nie proponował wspólnego
spędzania wieczoru. Alicja była najmniej rozmowna ze wszystkich. Nawet gdy została
sam na sam z Przemkiem, nie wykazywała większych chęci do dyskusji. Zaparzyła
gorącą herbatę, ubrała się w kurtkę, otuliła kocem i wyszła na balkon, nie zwracając
uwagi na obserwującego ją przyjaciela. Dopiero po kilku minutach westchnęła ciężko
i odwróciła głowę w stronę stojącego w drzwiach Przemka.
– No co? – zapytała obojętnie.
– To ja pytam, co. Od momentu, w którym usłyszeliśmy ten krzyk, milczysz bardziej
niż te góry. O co chodzi? O to, że nie poszliśmy pomóc temu człowiekowi? Ala,
ratownicy z pewnością zrobili to lepiej niż my.
– Nie o to chodzi, Przemuś… Wiem, że niewiele mogliśmy pomóc, po prostu… Coś mi
się przypomniało.
– Mama?
Alicja spuściła wzrok i niepewnie skinęła głową.
– No tak, mogliśmy o tym pomyśleć i wybrać jakieś inne miejsce…
– Nie, nie o to chodzi. Przecież od tamtego czasu nie raz już byłam w górach,
naprawdę się z tym uporałam. Po prostu mi się przypomniało to wszystko… –
Uśmiechnęła się blado i wskazała mu miejsce obok siebie, rozchylając lekko koc na
znak, by do niej dołączył.
Nie zwlekał długo. Ponieważ fotel, na którym siedziała, był stosunkowo wąski, wziął
ją na kolana i usadził tak, by mogła wygodnie się w niego wtulić. Siedzieli w ciszy,
obserwując migające światła latarni i skąpany w blasku księżyca Giewont.
Wiatr muskał Alicję po twarzy i rozwiewał lekko kosmyki jej włosów, które
wysunęły się z cienkiego kucyka. Ciepłe słońce wnikało w jeszcze bladą po zimie
skórę, przyjemnie rozgrzewając ją od środka i obsypując nowymi piegami.
– Mamo?
– Tak, kochanie?
– Ile miałaś lat, gdy po raz pierwszy zdobyłaś Rysy?
– Trzynaście. Czemu pytasz?
– Tak po prostu. Żałujesz, że ja nie odziedziczyłam po tobie tej pasji?
– Ale jakiej?
– No, do wspinaczek. Bo wiesz, ja lubię chodzić po górach, ale chyba nie kręci mnie
to aż tak bardzo jak ciebie.
– Kochanie, nawet nie wiesz, jak doceniam to, że mimo wszystko tu ze mną
przyjechałaś. Twojego ojca ciężko wyciągnąć nawet na Zakrzówek, więc nie jesteś
w stanie sobie wyobrazić, ile radości sprawia mi spędzanie tutaj czasu z tobą. Mimo
że góry nie kręcą cię aż tak bardzo jak mnie. – Uśmiechnęła się i objęła córkę
ramieniem.
– Myślę, że mimo wszystko i on wolałby teraz być tu z nami niż na jakiejś nudnej
konferencji naukowej – powiedziała po chwili Alicja.
– Też mi się tak wydaje. – Mama zaśmiała się, wstała i podała córce rękę.
– Już wracamy?
– A chcesz jeszcze zostać?
Alicja kiwnęła głową. Góry nie pociągały jej za bardzo, nie miała we krwi
wspinaczek jak jej matka, nie lubiła ryzykować, ale w Tatrach było coś takiego, że za
każdym razem, gdy tu przyjeżdżała, czuła spokój. Miała wrażenie, że cała jej niechęć
do życia gdzieś się ulatnia, wszelkie problemy nagle znikają, a umysł się oczyszcza
i człowiek jest w stanie z dystansem spojrzeć na każdą sytuację.
Było w tych ich wyprawach coś wyjątkowego, mimo że Alicja jeździła w góry
jedynie po to, by dotrzymać towarzystwa mamie. Na każdą wspólną wycieczkę
cieszyła się jak małe dziecko na wieść o tym, że otrzyma w prezencie paczkę
cukierków. Uwielbiała spędzać czas ze swoją mamą i nawet brak kondycji czy
generalna niechęć do tego typu aktywności fizycznej w tym wypadku nie miały
żadnego znaczenia. Były swoimi najlepszymi przyjaciółkami i choć niektórzy
twierdzili, że taka relacja między rodzicem a dzieckiem jest nie na miejscu, nie
obchodziło ich to. O wszystkim mogły porozmawiać, ze wszystkiego się sobie
zwierzyć.
Matka Alicji urodziła się w podkrakowskiej miejscowości, ale niemal całe życie
spędziła w Krakowie. Z zamiłowania była malarką, ale od momentu ukończenia
studiów pracowała w Muzeum Czartoryskich. Z jednej strony była rozważna,
odpowiedzialna i pracowita, z drugiej jednak lubiła ryzyko i dreszczyk emocji. Ta chęć
przeżywania przygód sprawiała, że nieraz czuła się jak ptak uwięziony w klatce.
Mimo że bardzo kochała swoją rodzinę, uwielbiała córkę, która choć zupełnie inna od
niej, bardziej spokojna i stonowana, była według niej wspaniała i wyjątkowa, to
jednak szara codzienność często bardzo ją przytłaczała. Pragnęła barwić
intensywnymi emocjami swoje życie tak jak obrazy, które malowała, barwi się
farbami. Nigdy jednak nie narzekała na to, że wybrała taką, a nie inną drogę, że
poświęciła się rodzinie, odkładając na bok marzenia. Dlatego może tak bardzo lubiła
wyprawy w góry – dawały jej wolność, chwile wytchnienia i inspiracji. Nie była
jednak rozczarowana, gdy Alicja stwierdziła, że nie podziela jej największej pasji,
wręcz przeciwnie, odetchnęła wtedy z ulgą. Cieszyło ją, że jej córka nie lubi
niepotrzebnie ryzykować. Mogła dzięki temu spać spokojnie, nie martwiąc się o swoje
dziecko tak, jak jej rodzice martwili się o nią.
Tę przyjemną chwilę wspomnień przerwało uporczywe pukanie do drzwi. Nie musieli
się zastanawiać, kto to. Pozostała czwórka przyjaciół znów postanowiła rozgościć się
w ich apartamencie.
– Włączcie szybko telewizor – powiedziała Monika, gdy tylko Alicja zdążyła uchylić
drzwi, i nie czekając na odpowiedź, wparowała do środka i sama odnalazła pilot.
W regionalnych wiadomościach właśnie mówiono o wypadku, którego byli
świadkami.
„Dzięki szybkiej i sprawnej akcji ratunkowej TOPR-u udało się uratować turystkę
z Krakowa, która schodząc z Mnicha, góry wznoszącej się nad Morskim Okiem,
nieszczęśliwie poślizgnęła się i zaplątawszy w liny, zawisła kilka metrów nad półką
skalną. Dodajmy, że w obecnych warunkach, przy kilkunastu stopniach mrozu,
każda minuta ma znaczenie. Toprowcy apelują, by z rozwagą wybierać trasy
wspinaczkowe, bo w niektórych sytuacjach nawet specjalistyczny sprzęt i wieloletnie
doświadczenie w wysokogórskich wspinaczkach mogą nie wystarczyć”.
– Nieźle… – mruknął Artur, gdy zrobiono zbliżenie.
Ratownicy właśnie starali się wyswobodzić turystkę z lin.
– Cii… – upomniała go Monika.
Reporterka przeprowadzała wywiad z jednym z ratowników, który wypowiadał się
dość niechętnie. Widać było, że jest wyczerpany, dziennikarka jednak zdawała się
w ogóle nie zwracać na to uwagi. Akcja ratunkowa nie należała do najłatwiejszych.
Oblodzone zbocze i zapadający szybko zmierzch nie ułatwiały jej przeprowadzenia,
a spanikowana turystka powoli traciła przytomność i nie współpracowała
z toprowcami.
Dopiero gdy program informacyjny się skończył, Ania kwaśno stwierdziła, że trzeba
być bardzo spragnionym adrenaliny, by zimą decydować się na takie wędrówki.
Konrad pocałował ją w czoło i powiedział, że właśnie o tej porze roku takie wyprawy
mają największy urok. Monika zaś wydawała się bardziej zainteresowana
przystojnym ratownikiem niż całą historią. Uznała, że musi być pełnokrwistym
góralem, i zaczęła się rozpływać na jego męską posturą. Nie obeszło się więc bez
kąśliwego komentarza Artura, którego wyraźnie ubodło, że Monice może podobać się
ktoś inny niż on sam.
– Co roku to samo! Apelują o ostrożność, a w ciągu ostatniego tygodnia było już
siedem wypadków, w tym pięć śmiertelnych, i to tylko po polskiej stronie. Czemu ci
ludzie są tacy lekkomyślni… – rzuciła w którymś momencie Monika.
– Nie zawsze decyduje brak rozwagi. Jest wiele innych okoliczności, zupełnie
niezależnych. Czasami nie ma znaczenia, czy ktoś uważa, czy nie – odezwała się
w końcu Alicja i zniknęła w kuchni.
Nikt nie odważył się skomentować jej słów. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, jak
w tej sytuacji musiała się czuć.
– Wiecie co, szczerze mówiąc, zgłodniałem. Może wyskoczymy na miasto coś zjeść,
a przy okazji rozejrzymy się po okolicy? – powiedział w końcu Przemek, przerywając tę
uciążliwą ciszę.
– Świetny pomysł! Bigos w schronisku był pierwszorzędny, ale droga powrotna
zupełnie mnie wykończyła. Przyznam, że mam ogromną ochotę na baraninkę – odparł
Konrad.
Pozostali bez wahania zgodzili się na wspólne wyjście. Kwadrans później wszyscy
zebrali się w holu, by wyruszyć do centrum miasta. Oczywiście pod pojęciem
„centrum” nie kryło się nic innego niż słynne Krupówki. Mieli nadzieję, że znajdą jakąś
dobrą karczmę z regionalną kuchnią. Ponieważ pensjonat znajdował się niedaleko
popularnego deptaka, wybrali się pieszo, co szczególnie ucieszyło męską część grupy.
„Przecież na taki ziąb najlepsze jest grzane wino” – stwierdził radośnie Artur.
– Hej, a może zapytamy kogoś z miejscowych, gdzie można tu dobrze zjeść? Oni
chyba wiedzą najlepiej, dokąd warto się wybrać – rzucił Konrad, gdy dotarli na ulicę
Piłsudskiego.
– No dobrze, mądralo, teraz znajdź tu miejscowego. Przecież większość to turyści,
górale nie mają tabliczek na czole, że są stąd – zgasiła go Monika.
– Szukajcie takich w czarnym kapeluszu i z ciupagą! – rzucił Artur i roześmiał się
gardłowo, gdy mijali jeden ze straganów z pamiątkami, przy którym w koszu
znajdowało się minimum dziesięć góralskich rzeźbionych siekierek.
– Alicja, ty masz nosa do ludzi, zapytaj kogoś – powiedziała Ania. – Tylko może nie tę
panią ze sklepiku, bo ona kojarzy mi się z taką starą, śmierdzącą wędzonym serem
bacówką… – dodała ciszej, spoglądając na starszą kobietę dziergającą coś na drutach
w głębi drewnianej budki.
– A nie możemy po prostu iść na Krupówki? Tam jest karczma na karczmie
i w każdej podają… – skrzywiła się Alicja.
– To samo. Menu ułożone pod turystów – skwitował Konrad.
Alicja westchnęła ciężko i rozejrzała się wokół siebie. Choć na drodze prowadzącej
w kierunku Krupówek mijało ich sporo osób, każdy przechodzień wydawał się tak
samo zorientowany w topografii miasta jak oni. Większość kierowała się właśnie
w stronę deptaka, nieliczni spacerowym krokiem przechadzali uliczkami
przecinającymi główną drogę. Dopiero gdy obejrzawszy się za siebie, zauważyła
mężczyznę, który właśnie przechodził na drugą stronę ulicy, coś zadźwięczało jej
w głowie. Szedł znużony, ciężkim krokiem, zupełnie niepasującym do osoby, która
przyjechała pozwiedzać. Jedną ręką podtrzymywał przewieszony przez ramię plecak,
w drugiej trzymał telefon, który oświetlał mu twarz.
– Przepraszam! – powiedziała podniesionym głosem, ale nie zwrócił na nią uwagi.
Dopiero gdy ponownie krzyknęła i podbiegła do niego, zatrzymał się, nieco
zdezorientowany. – Dobry wieczór. Przepraszam, że przeszkadzam, ale… – Zobaczyła
na czerwonym rękawie jego kurtki naszywkę z niebieskim krzyżem TOPR-u. Teraz
była pewna, że trafiła na miejscowego.
– Tak? – spojrzał na nią zdziwiony.
– Chciałabym tylko… – Nie mogła się wysłowić. Pytanie o dobrą knajpę wydało jej się
teraz potwornie głupie.
– Na Krupówki w tamtą stronę – rzucił, zanim zdołała dokończyć.
– Wiem, jak dojść na Krupówki, nie o to chciałam zapytać – odpowiedziała, nieco
zirytowana jego protekcjonalnym tonem.
– Przepraszam, w takim razie o co chodzi? – W jego głosie pobrzmiewało
zniecierpliwienie.
Alicja przewróciła oczami, pokręciła ledwie zauważalnie głową i odezwała się
zrezygnowanym tonem.
– Moi znajomi – wskazała stojącą w oddali grupkę – chcieliby poznać Zakopane, ale
nie od tej turystycznej strony. Zależy im na miejscu, w którym można posiedzieć
w miłej, ciepłej, spokojnej atmosferze i zjeść coś… domowego. – Zawiesiła głos, słysząc
wybuch śmiechu swoich przyjaciół. – Gdzie nie będzie tłoku, krzyku pijanych ceprów
i innych tego typu atrakcji – dodała szybko, po czym wbiła w nieznajomego błagalny
wzrok. – Mógłby nam pan takie miejsce polecić?
Wpatrywał się w nią kilka sekund, następnie spojrzał na telefon i schował go do
kieszeni. W mig zrozumiał niemą prośbę Alicji o znalezienie jak najspokojniejszego
miejsca w tym centrum turystycznego rozgardiaszu.
– Mógłbym – powiedział już bardziej przyjaźnie i zaproponował, że ich do takiej
restauracji zaprowadzi.
Kiedy dotarli do oddalonej o zaledwie kilka uliczek od Krupówek karczmy, Alicja
odetchnęła z ulgą. Panowała tam zupełnie inna atmosfera niż w knajpach w centrum.
Było rodzinnie i swojsko, prawie jak w domu. Usiedli przy jednym ze stolików, ich
przewodnik zaś został przy barze. Nie umknęło jednak uwadze Alicji, że znał tutejszą
obsługę, przechodząc natomiast przez salę, kilkakrotnie zatrzymywał się, by się
z kimś przywitać.
– Mówiłam, że Lilka ma nosa do ludzi – powiedziała Ania. – Świetna miejscówka!
– Prędzej szczęście… Że też akurat ty zaczepiłaś TAKIEGO górala… – Monika
westchnęła, obserwując ich przewodnika. – On mi kogoś przypomina… jakiegoś
aktora chyba…
– Idź do niego i zapytaj, kiedyś kręcili tu jakiś serial, może to akurat główny bohater
– rzucił uszczypliwie Artur.
Monika puściła tę uwagę mimo uszu i zagłębiła się w menu przyniesionym przez
ubraną w kwiecistą spódnicę kelnerkę.
Na początek każde z nich zamówiło grzańca. Alicja ukradkiem zerkała na ich
przygodnego przewodnika, wciąż siedzącego przy barze. Z jednej strony wyglądał na
pewnego siebie, silnego mężczyznę, z drugiej zaś jego oczy zdradzały jakiś smutek,
jakby był udręczony, jakby coś zaprzątało mu głowę. Albo po prostu był bardzo
zmęczony. Zamówił duże piwo, obok którego barmanka postawiła też kieliszek
z wódką. Nawet się nie skrzywił, gdy wypił cały na raz. Potarł dłonią czoło,
odpowiedział z lekkim uśmiechem na jakieś pytanie, po czym rozejrzał się po sali,
napotykając spojrzenie Alicji. Zawstydzona szybko odwróciła głowę, oblewając się
rumieńcem.
– No, no, Alicja, jak ciebie ładnie grzeje to winko! – Konrad się zaśmiał.
– Od tego chyba jest grzaniec? – odpowiedziała zbyt szybko i uśmiechnęła się
nerwowo.
– A może to nie grzaniec cię tak rozgrzewa, co? – Szturchnął ją łokciem i wskazał
głową na ich przewodnika.
– Wiem! – odezwała się nagle Monika. – To ten ratownik, który był w telewizji! Jak
mogłam wcześniej nie skojarzyć… No, muszę przyznać, że na żywo jest jeszcze
bardziej sek… sensowny.
– Jesteś pewna, że to on? – wtrąciła Ania.
– Oczywiście! Jest tylko jakiś bardziej wymęczony, ale nic dziwnego, skoro ma za
sobą taki dzień…
Teraz patrzyli na niego wszyscy oprócz Alicji. Musiał poczuć na sobie to spojrzenie
pięciu par oczu, bo znów odwrócił się w ich kierunku. Gdy spostrzegł, że jest
obserwowany, powiedział coś do barmanki, skinął głową i wstał. Jakież było ich
zaskoczenie, gdy okazało się, że nie wychodzi zirytowany tą niedyskretną obserwacją,
tylko idzie w kierunku ich stolika!
– I jak się państwu tu podoba? – Zwrócił się do wszystkich, lecz wzrok utkwił tylko
w jednej osobie.
– Jest fantastycznie! – powiedziała ożywionym głosem Monika i uśmiechnęła się do
niego szeroko. – Naprawdę, atmosfera nie do opisania! Bardzo klimatyczne miejsce!
– Cieszę się więc, że trafiłem w państwa gust.
– A my dziękujemy za wskazanie tego miejsca. Co prawda nie zaszkodziłaby tu
jakaś góralska kapela przygrywająca do tańca, ale muzyka, która leci w tle, też jest
niczego sobie – odparł Artur.
– Myślałem, że szukaliście właśnie jakiegoś spokojnego miejsca. – Wciąż patrzył na
Alicję, która posłała mu nieśmiały uśmiech i wzruszyła ramionami. – Na co dzień jest
i kapela, ale dzisiaj wyjątkowo mają wolne, bo jutro grają całą noc – dodał szybko.
– Nie szkodzi, tak też jest sympatycznie. A może przysiądzie się pan do nas? –
zaproponował Przemek.
Nie zaprotestował. Przysunął sobie dodatkowe krzesło i usiadł dokładnie
naprzeciwko Alicji. Chwilę później do ich stolika podeszła kelnerka i postawiła na
blacie siedem wypełnionych po brzegi kieliszków oraz półmisek z oscypkami
i ogórkami małosolnymi.
– Ale my nie…
– Miało być po domowemu, to jest. Ja zapraszam. A tak w ogóle jestem Michał –
przerwał im ratownik.
– To się nazywa gościnność! – odparł dziarsko Konrad i przedstawił wszystkich po
kolei.
– Michale, przepraszam, że pytam, ale nurtuje mnie to, od kiedy zorientowaliśmy
się, że ty to ty… – zaczęła Ania. – Bo wiesz, widzieliśmy dzisiejsze wiadomości… Brałeś
udział w tej akcji ratowniczej na Mnichu, prawda?
W odpowiedzi tylko skinął głową.
– Mógłbyś nam coś więcej powiedzieć o tym wypadku? Ta kobieta…
– Niefortunnie poślizgnęła się i spadając, zaplątała w liny. Pech chciał, że jedna
z nich owinęła się jej wokół szyi… – Zawiesił głos. – Najważniejsze, że dotarliśmy na
czas – dodał i uśmiechając się blado, wzniósł kieliszek.
Całą grupka powtórzyła ten gest, a następnie krzywiąc się, każde wypiło swój.
– A jutro też na służbie czy bawisz się do rana? – wtrącił znów Konrad.
– Jutro wolne, więc myślę, że wypiję toast o północy. A teraz wybaczcie, ciężki dzień
za mną, a jak sami zauważyliście, jutro zabawa do rana. Miłego wieczoru.
– Dziękujemy! I jeszcze raz dzięki za wskazanie tego miejsca. Może jeszcze kiedyś
uda nam się spotkać, chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o twojej pracy.
Michał uśmiechnął się i skinął głową, ponownie zatrzymując wzrok na jedynej
osobie, która nie odezwała się ani słowem podczas całej rozmowy. Wpatrując się
w Alicję, wstał od stołu, pożegnał się i ruszył do wyjścia. Alicja zagryzła nerwowo
wargi, starając się nie spoglądać w kierunku drzwi. Monika zaś nie kryła się wcale ze
swoim zachwytem i gdy tylko Michał odszedł kilka kroków, zaczęła komentować jego
wspaniałą sylwetkę i charakter.
Faktycznie było co podziwiać. Michał był przystojny, to nie ulegało wątpliwości.
Musiał dużo chodzić po górach, praca fizyczna najwyraźniej także nie była mu obca.
Czuło się, że jest zahartowanym i wytrzymałym człowiekiem. Nic więc dziwnego, że
zwracał uwagę kobiet, czasem wręcz zawstydzał je samym spojrzeniem! Choć Monika
dość powierzchownie oceniła ich nowego znajomego, Alicja w duchu przyznawała jej
rację – onieśmielał ją jak żaden inny mężczyzna i mimo że w ogóle go nie znała,
zapominała przy nim przysłowiowego języka w gębie. I te jego ciemnogranatowe oczy,
które wręcz hipnotyzowały…
– Co robisz?! – zapytała nagle oburzona Monika, gdy Artur zaczął serwetką ocierać
jej kąciki ust.
– Ślina ci kapie – burknął nachmurzony, na co pozostała czwórka wybuchła
śmiechem.
– Och, już nie bądź takim zazdrośnikiem. Podziwiam tylko…
Przylgnęła rozbawiona do jego ramienia i przedrzeźniając go, udawała
naburmuszoną, by tylko załagodzić sytuację.
– Lilka! – Alicję wyrwał z zamyślenia głos Ani. – Pytałam, co zamawiasz.
– Przepraszam… Tak, poproszę pierogi z bryndzą. – Zwróciła się do kelnerki,
uśmiechając się uprzejmie.
– Widzę, że nie tylko Moniczce przypadł do gustu pan góral – zaczepił ją Konrad.
– Nie wiem, o czym mówisz – odparła obojętnie i udała, że znów przegląda menu.
Jej myśli krążyły jednak nie wokół jedzenia.
ROZDZIAŁ 1 Trzy pary przenikliwych oczu wpatrywały się w Alicję. Czekali na odpowiedź. Wiedziała, że jeśli powie „nie”, narazi się na społeczny ostracyzm – potępią ją najbliżsi przyjaciele. Buntowała się wewnętrznie, najchętniej stanęłaby na środku baru i wykrzyczała, jak bardzo nie lubi, gdy ktoś narzuca jej swoje zdanie. Oni jednak tak na nią liczyli, że nie umiała się przeciwstawić. Wzdychała, kręciła się na krześle, miała już nawet w głowie kilka kontrargumentów, ale nie potrafiła odmówić. Nie chciała po raz kolejny ich zawieść. Zacisnęła powieki i próbowała się skupić, ale werble, które uderzeniami w stolik wygrywała siedząca naprzeciw niej trójka, rozpraszały ją niemiłosiernie. – No dobra, ale tylko sylwester i Nowy Rok – powiedziała w końcu na jednym wydechu, mając nadzieję, że zabrzmiało to wystarczająco stanowczo, by nie podlegać kolejnym pertraktacjom. Konrad i Przemek stuknęli się kuflami na znak tryumfu, Ania zaś opuściła ręce w poddańczym geście. – Pakiet obejmuje pięć dni, nie dwa! – zaprotestowała. – Nie dostanę dłuższego urlopu. – Alicja szła w zaparte. – Ty? Osoba, która nie opuściła w ciągu roku ani jednego dyżuru, która brała każdą zmianę, gdy trzeba było kogoś zastąpić?! Nie żartuj sobie! – Nie zapominaj, że święta i sylwester to czas, kiedy w izbie przyjęć dużo się dzieje. – Lilka! Kiedy ostatni raz byłaś na jakichś wczasach? Kiedy wyjechałaś na urlop dłuższy niż dwa dni? Ciągle tylko praca i praca, nawet na głupie piwo ciężko cię wyciągnąć! Nie mówię już o świętach, bo dla mnie to przegięcie, by rok w rok Wigilię spędzać w szpitalnej dyżurce. Zrób w końcu coś dla siebie, oderwij się od pracy, zacznij żyć! – Ania miała nadzieję, że tymi niepodważalnymi argumentami zdoła wpłynąć na decyzję Alicji. Nie znalazł się jednak dotąd nikt, kto mówiłby w języku przemawiającym tej kobiecie do rozsądku. – Anka, daj jej spokój. Grunt, że zgodziła się chociaż na dwa dni. Może gdy zobaczy, jak dobrze się bawimy, zostanie na dłużej – wtrącił Przemek i uśmiechnął się porozumiewawczo do Alicji. Ta odwzajemniła uśmiech, lecz zrobiła to bardziej z poczucia obowiązku – wiedziała, że nie zostanie w górach dłużej. – Zobaczymy, co powie na to Monika. – Ania splotła ręce na piersi i obrażona wyprostowała się na krześle, strącając jednocześnie ze swoich ramion rękę Konrada. Była wyraźnie niepocieszona, że jej argumenty okazały się nie mieć wystarczającej siły perswazji. Alicja spojrzała na nią wzrokiem zbitego psa. Nie chciała dalej prowadzić tej męczącej rozmowy. Uwielbiała swoich przyjaciół, czas z nimi spędzany zawsze nastrajał ją pozytywnie, dawał dobrą energię, ale pomysł, na który tym razem wpadli, przerósł ją tak bardzo, że była gotowa uciec się do każdej, nawet najmarniejszej wymówki. Sylwester w górach, a dokładnie w centrum huczącego Zakopanego,
szampańska zabawa, głośna muzyka i tłumy ludzi za bardzo ją przerażały. Pięć dni nieustającej imprezy, całkowity brak prywatności i zero odpoczynku to zdecydowanie nie był jej wymarzony sposób na urlop. Nie przepadała za takimi rozrywkami. Wolałaby spędzić wolny czas w głuszy, odcięta od świata, gdzie mogłaby skupić się tylko na sobie. I mimo że jej znajomi gorąco przekonywali, że będzie to niezapomniany wyjazd, nie dała się namówić na więcej niż na dwa dni i bal sylwestrowy. To było wszystko, co mogła dla nich zrobić. Alicja reprezentowała bowiem typ samotnika-pracoholika. Nic poza pracą tak naprawdę się dla niej nie liczyło. Od czasu do czasu – zazwyczaj wówczas, gdy miała przymusową przerwę pomiędzy dyżurami – spotykała się z grupką przyjaciół, których poznała jeszcze z liceum. I właśnie do spotkań z tymi kilkoma osobami ograniczały się jej kontakty towarzyskie. Nie nawiązywała nowych znajomości, wiedząc, że nawet dla osób, które już były w jej życiu, ma zbyt mało czasu i nawet je potrafi mocno zaniedbać. Bynajmniej nie stroniła od ludzi – z pacjentami bardzo szybko nawiązywała kontakt i świetnie sobie z nimi radziła, ale był to inny rodzaj relacji, służbowy, nie osobisty. Jej odcięcie od świata polegało raczej na tym, że nie potrafiła się otwierać nawet przed najbliższymi osobami. Wszystko, co przeżywała, pozostawało w niej ukryte, wszelkie problemy, rozterki rozważała sama, bez – w jej mniemaniu – zawracania nimi głowy innym. Nie zawsze była tak powściągliwa, ale nie stała się też taka znienacka, z dnia na dzień. To życie zmusiło ją do zamknięcia się we własnej intymnej skorupce, której nikt w żaden, nawet najpodstępniejszy sposób, nie mógł rozbić. Dlatego też nigdy nie świętowała. Urlopy, zwykle najwyżej kilkudniowe, spędzała zaszyta w łóżku z książką lub – gdy już naprawdę potrzebowała odmiany – w wiejskiej chacie za miastem, o której nikt poza nią nie wiedział. Urodzin nie obchodziła, chyba że jej przyjaciele urządzali je za nią i siłą ściągali na imprezę – stroniła nawet od najbardziej kameralnych uroczystości. Na prawdziwych wakacjach była po raz ostatni jeszcze w liceum, na obozie organizowanym przez szkołę. Pojechała tam tylko po to, by być jak najdalej od rodzinnego domu. Święta też od lat spędzała na dyżurach w szpitalu, z chęcią zastępując kolegów czy koleżanki z pracy. Wielkanocne śniadanie w jej wydaniu polegało na wypiciu żurku z torebki, przygotowanie święconki natomiast na umieszczeniu w kaplicy szpitalnej czekoladowego baranka i kilku pisanek. Wigilie mijały jej w towarzystwie pacjentów i personelu szpitala albo w samotności, kiedy to w ogóle pomijała związane z tym świętem rytuały. Wszystko zależało od tego, co akurat działo się na oddziale. Jeśli pierwszy dzień świąt miała wolny, odsypiała nocny dyżur, jeśli pracowała, nie myślała o tym, jak szczególny jest to dzień, jego atmosferę przeczuwała jedynie dzięki sztucznym choinkom na stolikach pacjentów i kolędom sporadycznie puszczanym w szpitalnym radiowęźle. I choć bardzo pragnęła doświadczyć tej prawdziwej, rodzinnej magii świąt, choć tęskniła za zapachem czerwonego barszczu i bożonarodzeniowego drzewka, tłumiła te uczucia każdego roku. Dopóki jej życie będzie wyglądało tak jak teraz, dopóty nie będzie jej dane zaznać świątecznego ciepła. Nadchodzące Boże Narodzenie miało wyglądać podobnie. Alicja zaplanowała sobie dyżury już w październiku. Koleżanka, której zmianę wzięła, nie posiadała się z radości.
* Choć był dopiero listopad, bożonarodzeniowy szał już paraliżował umysły. Wszyscy z wyprzedzeniem zaczynali planować, jak spędzą święta: u kogo zjedzą wigilijną kolację; co komu kupić pod choinkę; w co się ubrać; co przygotować na świąteczny obiad; ile nakryć powinno być na stole. Alicji to wszystko nie dotyczyło – i cieszyła ją ta myśl. Pławiła się w swym błogim spokoju do momentu, gdy przypominała sobie o planach na sylwestra. Narzuconych jej po raz pierwszy od bardzo dawna. Wtedy pojawiało się to uczucie – ogromna, przeogromna chęć ucieczki, znalezienia wymówki idealnej, nie do podważenia! – Mówiłam już, jak bardzo jestem ci wdzięczna za to, że wzięłaś mój dyżur? – Z zamyślenia wyrwała ją Dorota, lekarka z powołania, której mąż zagroził, że jeśli kolejne święta spędzi w szpitalu, to się z nią rozwiedzie. – Mówiłaś chyba z trzy razy – odparła Alicja pogodnie i oddała pielęgniarce podpisaną kartę, po czym uśmiechnęła się do koleżanki. – To mówię kolejny. Adam oszalał. Planuje te święta chyba od września, zupełnie go nie poznaję! Myślałam, że to kobieca domena, zajmowanie się takimi przyziemnymi sprawami… – Święta to chyba nie do końca przyziemna sprawa, nie uważasz? – Niby masz rację. Ale wiesz, o co mi chodzi… Świąteczne menu, Wigilia, pierwszy i drugi dzień świąt zaplanowane co do godziny, prezenty… On nawet wystrój domu już zaplanował! Mam wrażenie, że całkowicie zamieniliśmy się rolami w tym roku! Gdyby jeszcze chciał ponosić za mnie tego malucha… – Dorota pogładziła się po siedmiomiesięcznym brzuchu. – Nie podoba ci się jego zapał? – Podoba mi się! Zakochuję się w nim na nowo, gdy na to wszystko patrzę! Po prostu ciężko mi uwierzyć w to, że z kanapowca zrobił się z niego taki home planner! – Dziecko wiele zmienia. W szczególności tak wyczekiwane jak wasze. Ja się w ogóle nie dziwię. Dużo przeszliście, więc Adam chce, by w końcu było normalnie. Rodzinnie i ciepło. A jeśli dodatkowo to wszystko sprawia mu radość… Nic, tylko się cieszyć! Alicja była zadowolona, że zastępując Dorotę na dyżurze, może przyczynić się do umacniania ich więzi, którą – dzięki Bogu – cudem udało się ocalić. Dorota się zamyśliła. Alicja miała rację. Dwa lata separacji, widmo rozwodu wiszące nad nią i jej mężem jeszcze siedem miesięcy temu, ciągłe kłótnie, zupełny brak porozumienia… A wszystko to spowodowane upartym robieniem kariery – trudno w takim życiu było znaleźć czas na wspólny obiad, rozmowę, nie mówiąc już o miłości czy upragnionym dziecku. – A ty? – Co ja? – Nie pojawił się na horyzoncie nikt, kto odciągnąłby cię trochę od tego szpitala? – A kto wtedy brałby twoje dyżury, co? – Alicja zaśmiała się krótko i nastawiła wodę na herbatę. @kasiul
Śmiała się tylko do Doroty, w sercu poczuła miażdżący ból. – Dobrze, że chociaż w sylwestra oderwiesz się od stetoskopu, bo niedługo przyrośnie ci do szyi. – Hej, jeszcze jedno słowo, a zmienię zdanie co do wigilijnego dyżuru! Grafik jeszcze nie jest wpisany do systemu! Dorota uniosła ręce w geście poddania i nie chcąc narażać się na niełaskę Alicji, odpuściła drążenie tego tematu i rozsiadła wygodnie na sterylnej, białej sofie pokoju lekarskiego. – Swoją drogą, ten sylwester jest mi bardzo nie na rękę… – Alicja westchnęła. – Inne plany? – Nie, po prostu nie lubię takich spędów. Huk, wrzask, tłum ludzi, ścisk… – Wzdrygnęła się. – Jadę tam tylko po to, by mieć spokój z imprezami na cały kolejny rok. – „No przecież byłam z wami ostatnio na sylwestrze”? – Otóż to. – Kochana, z moich doświadczeń wynika jedno – praca jest dobra na wszystko… do czasu. Później nawet ona cię wkurza, szczególnie gdy nie masz żadnej odskoczni. Może więc pomyśl o jakiejś alternatywie, póki masz na to czas i póki jesteś młoda, byś za kilka lat nie obudziła się z myślą, że poza kitlem, stetoskopem i białymi drewniakami nie masz nic. I nie mówię tu o szukaniu męża na siłę, bo – znów wiem z autopsji – z czasem nawet i on zacznie cię denerwować, lecz o znalezieniu czegoś, co poza pracą będzie cię uszczęśliwiać. Wiem, że teraz wydaje ci się to śmieszne, bo przecież kochasz to, co robisz, a jak można nienawidzić coś, co się pokochało… Ale tylko dzieci kocha się bezwarunkowo, od pozostałych rzeczy w życiu po jakimś czasie zaczynasz czegoś oczekiwać. Czegoś znacznie większego niż sama satysfakcja. Alicja zaparzyła im obu herbatę. Podała Dorocie kubek. Siadając obok, uśmiechnęła się i pociągnęła spory łyk. Rację koleżance przyznała tylko w myślach. Rzeczywiście, praca była dla niej wszystkim. Cieszyła się z najpospolitszego przypadku – zapalenia wyrostka czy szycia kolana u rozbrykanego dziecka – ale ostatnio zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę satysfakcja zawodowa jest wszystkim, o czym marzyła. Uwielbiała pomagać ludziom, kochała swoją pracę, lecz zdała sobie sprawę, że miała tylko ją – gdyby nie praca, jej życie byłoby ponure i pozbawione sensu. Bała się przyznać nawet sama przed sobą, że Dorota zasiała w niej ziarno niepewności. * – Alicja! – Z zamyślenia wyrwał ją dyrektor szpitala, którego spotkała na korytarzu, gdy szła do jednego z pacjentów. Odwróciła się gwałtownie. – Piotr. – Uśmiechnęła się uprzejmie i odruchowo chwyciła dłońmi stetoskop zawieszony na szyi. – Kończy się rok, a ty masz sporo niewykorzystanego urlopu… – Przecież biorę wolne w sylwestra – weszła mu w słowo. – To jeden dzień, a do wykorzystania masz przynajmniej tydzień. Nie chcesz spędzić
trochę czasu z rodziną? Rok w rok Boże Narodzenie obchodzisz z pacjentami. Rozumiem, że to twoje powołanie, że uwielbiasz swoją pracę, ale czy twoi bliscy nie mają ci za złe, że tak ich zaniedbujesz? No tak, skąd Piotr miał wiedzieć, jakie relacje łączyły ją z rodziną, skoro nikomu się z tego nie zwierzała. Doceniała jego troskę, więc nie miała mu za złe, że chciał się nieco wtrącić w jej plany. W odpowiedzi wzruszyła ramionami i ponownie się uśmiechnęła. – To już dla nich norma. Ale dziękuję, że trzymasz rękę na pulsie. – Poklepała go po ramieniu, obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie. – Nie zgadzam się! Dlaczego nie możesz przerobić swojego gabinetu na pokój dla niej?! – Alicjo, rozmawialiśmy już o tym. Michalina bardzo chce dzielić pokój ze swoją starszą siostrą, dlatego też postanowiliśmy z Wandą, że wstawimy do twojego drugie łóżko, byście mogły pobyć razem. – Słuchała, jak ojciec recytuje zdanie powtarzane Alicji w podobnym tonie co drugi dzień. Michalina stała w kącie pokoju, za plecami ojca, i uśmiechała się złośliwie. – To jakiś żart?! Czy ty siebie, tato, słyszysz?! – Alicja, nie będziemy dyskutować, decyzja już została podjęta. – Przez kogo?! Bo na pewno nie przeze mnie, a w tej sprawie to ja powinnam mieć najwięcej do powiedzenia! – Jesteśmy rodziną, w rodzinie zaś trzeba się dzielić – odparł ojciec wciąż spokojnym tonem. – Proszę, zrób miejsce w swoich szafkach, by Michalina mogła poukładać tam swoje rzeczy. Jutro pojedziemy kupić łóżko i biurko. I proszę, nie bądź już złośliwa. Miałem nadzieję, że się pogodziłyście… Alicja kipiała ze złości. Nie mogła patrzeć ani na naiwnego, bezmyślnego ojca, ani tym bardziej na chichoczącą w kącie Michalinę, która wreszcie dopięła swego, odgrywając niewiniątko, czyli stosując metodę, której nigdy nie tolerowała jej przyrodnia siostra. – Ona nie jest moją rodziną i nigdy nią nie będzie! – wysyczała Alicja przez zaciśnięte zęby. Ojciec zgromił ją wzrokiem, po chwili twardo powiedział: – Będzie tak, jak postanowiliśmy. – I zniknął w gabinecie, zamknąwszy za sobą drzwi. Michalina powoli podeszła do Alicji, z zadowoleniem bujając się na boki, a uśmiech nie schodził z jej przebiegłych ust ani na chwilę. Stanęła z nią twarzą w twarz, po czym wyszeptała jej do ucha głosem pełnym satysfakcji: – Mam nadzieję, że nie jesteś zła za Bartka? Nim też się troszkę podzieliłam, bo wiesz, w rodzinie trzeba się dzielić, prawda? – Zaśmiała się i weszła do ich wspólnego już teraz pokoju, wymownie trzasnąwszy drzwiami. Uśmiech zniknął z twarzy Alicji, a niechciane łzy wezbrały w oczach. Zamrugała szybko, by nie popłynęły po policzkach, i weszła do sali, ponownie przywołując nienaganny, choć nieco wymuszony, służbowy uśmiech. Pacjenci nie lubili smutnych min, zawsze zwiastowały złe wiadomości albo co najmniej brak tych pokrzepiających,
dlatego też często się do nich uśmiechała, nawet przez łzy. * Od skromnie zastawionego stołu w szpitalnym bufecie oderwał Alicję dźwięk telefonu. Siedziała przy nim sama i zobaczywszy wyświetlający się na ekranie numer, poczuła się jeszcze bardziej przytłoczona tą chwilą. Pomieszczenie oświetlała jedynie jedna świeca i stojąca w kącie choinka, bo agresywne, szpitalne świetlówki zupełnie nie wpisałyby się w klimat tego wieczoru. Alicja odłożyła serwetkę na pusty talerzyk, z telefonem w ręku podeszła do okna, za którym śnieg prószył gęsto, pokrywając chodniki, drzewa i kilka stojących na parkingu samochodów. W końcu odebrała połączenie. – Dobry wieczór, tato – powiedziała niepewnie, obejmując się w pasie. – Dobry wieczór, Alicjo. – Zawiesił na chwilę głos, po czym dodał: – Dzwonię, by złożyć ci życzenia. – Och… – Westchnęła i odruchowo spojrzała w dół. – Wesołych świąt, córeczko… – Dziękuję… i wzajemnie, tato. Zapadła między nimi długa cisza, w słuchawce słyszała jedynie jego miarowy oddech. – Jesteś w szpitalu? – Tak, wzięłam dyżur za koleżankę. Znów oboje zamilkli, a po chwili ojciec, nabierając głośno powietrza, powiedział: – Ala, może przyjechałabyś do nas jutro? – Jutro też jestem w pracy… – A w drugi dzień świąt? – Tato… Pracuję aż do Nowego Roku. – Skłamała, zaciskając powieki. Po chwili dodała: – Przepraszam… – Nic się nie stało… – odparł. Nie naciskał, choć w jego głosie słychać było wyraźne rozczarowanie. Zabolało ją serce, a łzy bezpardonowo spłynęły po policzkach. Zacisnęła mocno usta, by nie szlochać na głos. – Dziecko, uważaj na siebie – powiedział po dłuższej chwili. – Zawsze uważam – odparła łamiącym się głosem. – Tato, muszę kończyć, bo wołają mnie do pacjenta. Wszystkiego dobrego – rzuciła szybko i się rozłączyła, nie czekając na odpowiedź. Osunęła się po ścianie, zwinęła w kłębek i pogrążyła w rozpaczy. Nie mogła dłużej rozmawiać z ojcem. Sprawiało jej to zbyt duży ból. Szlochała na głos, skrywszy twarz w ramionach, którymi wstrząsały spazmy płaczu. Nie potrafiła się opanować. Pusto było nie tylko w bufecie – pustka panowała przede wszystkim w jej wnętrzu. W dodatku czuła, że zaczyna się w niej gubić. Wybiegła z kuchni i trzasnęła drzwiami swojego pokoju. Usiadła przy łóżku
i schowawszy głowę między kolanami, zaczęła głośno płakać. Na interwencję nie musiała długo czekać. – Wróć i przeproś Wandę. Spojrzała na ojca pełnym nienawiści wzrokiem. – Wolę umrzeć niż korzyć się przed tą jędzą – wysyczała. – Alicja, albo to zrobisz, albo… – Albo co?! – Wstała gwałtownie. – Wyślesz mnie do szkoły z internatem?! Ona i tak to zrobi prędzej czy później! Ale wiesz co? Ułatwię wam to zadanie. Wyprowadzam się! – Proszę po raz ostatni… – I nie proś więcej! Nienawidzę jej! Nienawidzę Michaliny i tego, co z tobą zrobiły! I nienawidzę ciebie za to, że jesteś taki zaślepiony! Jak możesz nie zauważać, że ona chce nas rozdzielić!? Tato, jak możesz być taki głupi!? – Alicja! Rzadko krzyczał, ale gdy już to robił, trzęsły się mury. Alicja miała wrażenie, że szyby w oknach zaraz popękają. – Nie życzę sobie, byś w moim domu mówiła takie rzeczy o mojej żonie i jej córce! Nie wiem, skąd w tobie tyle jadu, ale jeśli tego nie zmienisz… – To co?! – Skończ z tą zazdrością! Ile ty masz lat?! – Myślisz, że jestem zazdrosna?! O kogo? O nie?! Chyba sobie kpisz! – Spuść z tonu! Mam już dość! Mam dość ciągłych wezwań do szkoły, mam dość przyłapywania cię na paleniu za sklepem, mam dość wysłuchiwania skarg sąsiadów, że wracasz po nocach pijana! Nie mam już siły codziennie prawić ci kazań! Wszyscy mają cię powyżej uszu, tych twoich ciągłych ekscesów, którymi najwyraźniej chcesz zwrócić na siebie uwagę! – wykrzyczał. – Jeśli w tej chwili nie przeprosisz Wandy i w najbliższym czasie nie zmienisz swojego zachowania, możesz… Możesz wyjść i nigdy więcej nie wracać – rzucił z kamienną twarzą. Alicja wpatrywała się w niego i nie wiedziała, co powiedzieć. Miała wrażenie, że się dusi, jakby na gardle zaciskała się jej niewidzialna obręcz. Łzy na nowo wzbierały w jej oczach. Stali tak kilka minut, gdy w końcu ruszył w stronę drzwi. – Mama nigdy by… – zaczęła. – Nie waż się wspominać matkę! Chociaż jej daj spokój! – Ojciec odwrócił się gwałtownie i wyszedł z pokoju. To była ich ostatnia rozmowa. Ostatnia taka rozmowa. Dwie godziny później, z wypakowanym po brzegi plecakiem, Alicja ponownie trzasnęła, tym razem wyjściowymi drzwiami, i bez słowa pożegnania opuściła rodzinny dom. Te wspomnienia zawsze wracały jak zły sen – w najmniej odpowiednich momentach. – Pani doktor? – Usłyszała, po czym dostrzegła głowę pielęgniarki nieśmiało wychylającą się zza drzwi. – Wszystko w porządku? – Tak. – Gwałtownie wstała, ocierając mokrą od łez twarz. – Coś się stało? Jestem potrzebna na oddziale? – Pociągnęła nosem. – Nie, nie. Jak na razie jest całkiem spokojnie. Przyszłam podzielić się z panią opłatkiem. Wiem, że nasza prowizoryczna wigilia i sztuczna choinka nie zastąpią
rodzinnych świąt, ale niech przynajmniej życzenia będą prawdziwe i szczere. – Podeszła do Alicji, wyciągając w jej kierunku rękę. Alicja chwyciła dłoń pielęgniarki i odwzajemniła serdeczny, mocny uścisk.
ROZDZIAŁ 2 Stała przed okazałym drewnianym pensjonatem położonym zaledwie kilka minut drogi od Krupówek. Pogoda była przepiękna – skrzący się wokół śnieg i szczypiący w policzki mróz idealnie wpisywały się w zakopiański klimat. Cała okolica wyglądała jak obrazek z bajki, a zadowoleni turyści zdawali się być najszczęśliwszymi ludźmi na ziemi. Tatry zdecydowanie miały to „coś”. Pozwalały zapomnieć o życiowej gonitwie, zwolnić, odnaleźć siebie. Zarówno niedzielni turyści odwiedzający tylko Gubałówkę, Krupówki i Wielką Krokiew, jak i ci, dla których góry były wspinaczkowym wyzwaniem, zdawali się przenosić tu w inną rzeczywistość. Nawet tatrzańskie powietrze było całkiem inne – co prawda o tej porze roku mroźne i drażniące drogi oddechowe, ale też czyste, przyjemne i uspokajające. Tatrzańska magia unosiła się wokół niej, wśród stukotu kopyt i dźwięków góralskich melodii. Alicja wzięła głęboki wdech i omal nie rozpłynęła się w tej przyjemności. Musiała zamknąć oczy, by świat przestał przyjemnie wirować. Poczuła sielski zapach żywicy, wyłapywała dobiegającą z oddali skoczną muzykę skrzypiec, zachodzące słońce natomiast lekko pogładziło ją swoimi promieniami. Uśmiech mimowolnie zagościł na jej twarzy, a uczucie ulgi i beztroski ogarnęło zarówno jej ciało, jak i duszę. Była w raju. I prawdopodobnie zostałaby w nim na dłużej, gdyby nie jej przyjaciele, którzy jak na zawołanie wybiegli z budynku niczym orszak powitalny. Ania przywitała się z nią pierwsza, po chwili Monika zrobiła to samo, choć nieco mniej wylewnie, Konrad uściskał ją po przyjacielsku, Artur rzucił jakimś kiepskim żartem, a Przemek… Przemek po prostu przytulił ją serdecznie i ucałował w policzek. – Lilka! – zapiszczała rozentuzjazmowana Ania, używając zdrobnienia, którym posługiwali się tylko jej przyjaciele. Przylgnęło ono do Alicji jeszcze w liceum, gdy dziewczyna, buntując się przeciwko wszystkiemu i wszystkim, znienawidziła pewnego dnia imię wybrane jej przez ojca i zakazała swoim przyjaciołom jego używania. Wymyślili wtedy Lilkę. Teraz już nie zwracała na to większej uwagi, za każdym razem jednak, gdy ktoś odezwał się do niej w ten sposób, to wspomnienie przemykało przez jej głowę. – Do końca nie byliśmy pewni, czy przyjedziesz! – dodała, gdy ruszyli w stronę ich pensjonatu – Willi Bukowej – którego nazwa wydała się Alicji najmniej góralska ze wszystkiego, co przez ostatnie minuty widziała. Poprawiła czapkę i schyliła się po swoją walizkę. Nie zdążyła jednak nawet złapać za uchwyt, bo Przemek zwinnym ruchem ubiegł ją i z bagażem w ręku pewnie ruszył przed siebie. – Skoro wam obiecałam i zapłaciłam niemałe pieniądze za tę wątpliwą przyjemność przebywania z wami w jednym budynku przed całe trzy dni, musiałabym być głupia, żeby tu nie przyjechać. Nie dalibyście mi spokoju przez rok – odparła, uśmiechając się przelotnie do rozbawionego Przemka. – Już narzekasz? Zobaczymy, czy tak samo będziesz marudzić, gdy wejdziesz do swojego pokoju i zobaczysz, jaki masz widok z okna! – rzuciła Monika i wzięła pod
ramię Artura, by pomógł jej podczas wchodzenia po schodach. Dla nikogo nie było tajemnicą, że Artur i Monika mają się ku sobie, a sylwestrowy wyjazd w góry będzie oficjalnym potwierdzeniem ich rodzącego się uczucia. Alicja westchnęła ciężko, wycelowała pilotem w auto, by je zamknąć, i ruszyła za resztą. Pokój rzeczywiście wyglądał oszałamiająco. Całe wyposażenie było utrzymane w iście góralskim stylu. Meble z drewna i urocze regionalne dodatki tworzyły cudowną podhalańską atmosferę. Ale to widok był największym atutem tego apartamentu. Wyszła na balkon. Krajobraz zapierał dech w piersiach! Giewont widoczny jak na dłoni zachwycał i jednocześnie onieśmielał swą dostojnością. Budził uczucie szacunku, jak ojciec – dobry strażnik domu, jak potężny rycerz pilnujący swego królestwa. Pokryty śniegiem, wyglądał tak, jakby odpoczywał pod miękką pierzyną, pogrążony w spokojnym zimowym śnie. Nieoczekiwanie fala szczęścia ogarnęła Alicję. Westchnęła z zachwytu. Nagle jednak zaniepokoiło ją, że poczuła coś jeszcze. Niewidzialna siła zarzuciła kotwicę, siła, która zadecydowała, że od teraz jest to jej miejsce na Ziemi… Poczuła się jak w domu! Po raz pierwszy od bardzo wielu lat! – I jak? – Usłyszała za plecami głos Przemka, po czym poczuła, jak otula ją ciepłym kocem. – Jest… fantastycznie… – szepnęła wzruszona i spojrzała na niego roziskrzonymi oczami. – Nadal żałujesz, że tu z nami przyjechałaś? – Nie – powiedziała stanowczo. – Absolutnie. – Spojrzała na szarzejące nad Giewontem niebo i po chwili szybko dodała: – Tylko przypadkiem nie powtarzaj tego Ance i Monice, bo zamęczą mnie swoimi „a nie mówiłam”. – Bez obaw, ze mną nic ci nie grozi. Nawet uszczypliwości twoich przyjaciółek. – Wiem, Przemuś… – odparła ciepło i wtuliła się w jego ramiona. Stali teraz wpatrzeni w ten sam obraz, a świat dookoła jakby przestawał istnieć. Liczyło się tylko tu i teraz. I oczywiście ten nieziemski, jakże polski widok. Chwila zadumy nie trwała jednak długo, bo w pewnym momencie jak jeden mąż do pokoju wparowała czwórka ich przyjaciół. Rozgościli się, nie pytając nawet, czy przeszkadzają. Alicji i Przemka to jednak nie zdziwiło – traktowali się wszyscy jak niemający przed sobą tajemnic członkowie jednej wielkiej rodziny, która wspólnie cieszy się z sukcesów każdego z osobna i zwierza ze wszelkich bolączek. Była to jednocześnie jedna z niewielu, o ile nie jedyna, cecha, która w tej sześcioosobowej paczce najbardziej krępowała Alicję. – Przyszliśmy do was, bo zanim wy byście się ruszyli, by przyjść do nas, zastałby nas wszystkich Nowy Rok – powiedziała hardo Monika i już nastawiała wodę na herbatę. – Chyba niczego nie przerwaliśmy? – zapytał zaczepnie Konrad. Alicja pokręciła głową i spuściła wzrok, po czym szybko dołączyła do Moniki, by pomóc jej z herbatą. – To co, góralska herbatka na rozgrzewkę i idziemy w miasto? – Artur postawił na stole wodę ognistą, co było wyraźnym i niepokojącym Alicję znakiem, że cały wyjazd będzie jedną wielką imprezą. – Mogłam przyjechać jutro, tak jak planowałam od początku… – mruknęła pod nosem, kręcąc z dezaprobatą głową.
– Oho, już się zaczyna… Kobieto, kiedy mamy szaleć, jeśli nie teraz?! Musimy korzystać z życia, póki jesteśmy młodzi! – Ty już nie jesteś taki znowu młody… – dogryzła mu Ania. Artur był najstarszy w ich małej grupie. – Zejdź z niej – dodała. – No tak, teraz będziemy przez cały pobyt bić pokłony przed Alicją za to, że łaskawie zgodziła się z nami tu przyjechać… – Westchnął wystarczająco głośno, by wszyscy słyszeli, co wyraźnie nie spodobało się Przemkowi. – Ty już coś dzisiaj piłeś? Bo zaczynasz być wredny i nie bardzo mi się to podoba… – rzucił nieprzyjemnym tonem. – Stary, wyluzuj. Wiesz, że nie mówię tego poważnie, ale chyba nie przyjechaliśmy tu, żeby gnić w pensjonacie! Jest piękna pogoda, świetny klimat i doborowe towarzystwo, a te trzy elementy ostatnimi czasy bardzo rzadko występują razem… – Artur ma rację, nie ma co siedzieć w miejscu, musimy wykorzystać ten wyjazd w stu procentach, szczególnie ty, Ala, skoro już w Nowy Rok wracasz do Krakowa. Znając ciebie, na kolejny taki urlop zdecydujesz się za parę lat, więc ja nie mam zamiaru pozwolić ci go zmarnować – wtrąciła Monika i postawiła na stole kubki ze świeżo zaparzoną herbatą. – Dobra, moja propozycja jest taka: za piętnaście minut spotykamy się na parkingu, jedziemy do Palenicy, tam zostawiamy samochody i idziemy nad Morskie Oko. Jeszcze nie jest bardzo późno, więc spokojnie zdążymy przed zmrokiem. Po prostu musicie zobaczyć Dolinę Rybiego Potoku zimą! – powiedział Konrad, który był najbardziej doświadczony w chodzeniu po górach, a Tatry znał tak dobrze jak własną kieszeń. * Szlak prowadzący nad Morskie Oko był przepiękny o każdej porze roku, ale zimą widoki przechodziły najśmielsze oczekiwania turystów. Ośnieżona droga, pokryte białą pierzyną drzewa, szczypiący mróz, który nie przeszkadza, a dodaje uroku wędrówce, tylko częściowo zamarznięte, szumiące potoki z krystalicznie czystą wodą, przemykające gdzieniegdzie leśne zwierzęta… Krajobraz jak z bajki o Królowej Śniegu. Chyba tylko Alicja w pełni doceniała te widoki. Konrad i Ania ciągle fotografowali (głównie siebie), Artur, choć bardzo chciał wejść w rolę pełnokrwistego taternika i przewodnika, był skutecznie rozpraszany przez Monikę, której nie spuszczał z oka nawet na chwilę. Przemek zaś wydawał się błądzić myślami gdzie indziej, z pewnością z dala od doliny. Jedynie Alicja cieszyła się otaczającą ich przyrodą i piękną pogodą. Po raz pierwszy od bardzo dawna jej głowy nie zaprzątało nic poza tym, co właśnie miała przed oczami. – Co się tak uśmiechasz? – Przemek wyrwał ją z zamyślenia, gdy stała oparta o barierkę nad Wodogrzmotami Mickiewicza i wpatrywała się we wzburzoną wodę. – Tak tu… przyjemnie. – Westchnęła i dopiero po dłuższej chwili zwróciła uśmiechniętą twarz w jego stronę. – Pięknie, spokojnie i beztrosko, co? – Właśnie.
– Żałujesz, że nie przyjechałaś na dłużej? – Nie podpuszczaj mnie. – Nie podpuszczam, tylko pytam, bez żadnych podtekstów. Alicja uśmiechnęła się łagodnie i znów spojrzała w stronę strumienia. Rzeczywiście zaczynała powoli tego żałować. Wcale nie chodziło jednak o czas spędzany ze znajomymi, lecz o samo przebywanie w tym miejscu. Odczuwała zresztą z tego powodu małe wyrzuty sumienia. Tatry miały w sobie jakiś magnetyzm, który zaczął na nią oddziaływać – od momentu, gdy wjechała do Zakopanego, wiedziała, że chciałaby tu zostać na dłużej. – No, wycieczko, pora iść dalej! – zakomenderował Artur i zarzuciwszy plecak na ramiona, ruszył przed siebie. Pozostała piątka, trochę się ociągając, poszła w jego ślady. Mieli do przejścia jeszcze spory kawałek trasy, więc nie było czasu na dłuższe postoje. Choć droga była męcząca – głównie z powodu narastającego mrozu – żadne z nich nie narzekało. Do Morskiego Oka dotarli kilka godzin później. Ośnieżone szczyty okalające skuty lodem staw, przyprószone białym puchem, prężące się dumnie choiny i skrzący pod stopami śnieg. Całe zmęczenie gdzieś uleciało, gdy ujrzeli ten zapierający dech w piersiach widok. – Warto było pokonać taki kawał drogi. – Artur westchnął i odruchowo objął Monikę. Konrad z Anią minęli ich i podeszli bliżej brzegu, by mieć lepszy widok na otaczające jezioro szczyty. Przemek podążył za nimi, Alicja natomiast z niedowierzaniem patrzyła na piękno, które stworzyła natura, i nie mogła wyjść z podziwu dla jej talentu. Co prawda nie wszyscy turyści w ciszy zachwycali się widokami czy wdychali rześkie, górskie powietrze, niektórzy robili więcej hałasu niż leśna zwierzyna w okresie godowym, starała się jednak nie zwracać uwagi na to, co działo się wokół niej. – Macie ochotę na spacer dookoła jeziora? – Nagle usłyszała z oddali pytanie Konrada. – Stary, ja ledwo doczołgałem się tutaj, a ty chcesz mnie jeszcze gdzieś ciągać?! – zaprotestował wyraźnie niezadowolony z pomysłu Artur. – Ale to nie jest trudna trasa. Monia? – wtrąciła się Ania. – Z chęcią bym poszła, ale chyba zostanę z Arturem… – Przemek? – Konrad nie dawał za wygraną. – Ja się piszę! – Ala? – Idę. – No i pięknie! To gołąbki niech zostaną w schronisku i ogrzeją się przy kominku, a my ruszamy. To jakaś godzina marszu. Nie ma co zwlekać, jeśli chcemy wrócić do samochodów przed zmrokiem. Szlak był ośnieżony, ale nie zniechęciło to większości turystów – na trasie co chwilę mijali spore grupy. Ich obecność nie była niczym nadzwyczajnym w tej bodaj najpopularniejszej części Tatr. Poza głośnymi wyrazami zachwytu wędrowców nic nie zakłócało spokoju tego miejsca. Nagle jednak, po kilkunastu minutach marszu, dobiegł ich niesiony echem krzyk, po chwili zaś chrzęst i zgrzyt. Wszyscy się zatrzymali i zaczęli nerwowo rozglądać wokół siebie, by dociec, skąd ów hałas dochodził. W tym momencie rozległo się histeryczne wołanie o pomoc. Alicja poczuła
ucisk w mostku, ten sam, który nieustannie towarzyszył jej podczas dyżurów w izbie przyjęć, kiedy dostawała powiadomienie, że wiozą pacjenta w ciężkim stanie. Teraz też wiedziała, że stało się coś bardzo złego. Nerwowo rozglądała się wokół. Kilka osób wciąż stało w bezruchu, inni zdecydowali się zawrócić, jeszcze inni mimo wszystko nieśmiało ruszali naprzód. Spojrzała niepewnie na Przemka. Ania i Konrad też wydawali się nieco skołowani. Było pewne, że zdarzył się jakiś wypadek. – Może jednak zawrócimy? – zapytała nieśmiało Ania. – Warunki chyba nie sprzyjają… – A może powinniśmy zobaczyć, co się stało? Może to niedaleko? Może trzeba pomóc? – zaoponowała Alicja. – Alicja, to nie jest szpital, a ty nie jesteś na dyżurze… – Konrad westchnął, widząc jednak nietęgą minę Ani, dodał: – Faktycznie warunki są trudne, robi się coraz później… Odpuśćmy, jeszcze będzie okazja. – Spróbujmy przynajmniej wezwać TOPR – powiedział Przemek, widząc malujące się na twarzy Alicji niezadowolenie. Wszyscy jak na zawołanie wyciągnęli telefony. Każda próba nawiązania połączenia kończyła się jednak niepowodzeniem. – Albo nie ma zasięgu, albo zajęte, nie ma co próbować – wtrącił się mijający ich turysta, zmierzający w stronę schroniska. – Ktoś już na pewno wezwał pomoc, nie tylko my słyszeliśmy ten krzyk. Tutaj nic nie zdziałamy, a ze schroniska łatwiej będzie się skontaktować z pogotowiem w razie czego. Im szybciej tam dotrzemy, tym lepiej. Wracajmy – powiedział Konrad i spojrzał kolejno na Anię, Przemka i w końcu na Alicję. Żadne z nich nie zaprotestowało, tym bardziej że po raz kolejny usłyszeli wołanie o pomoc. Zawrócili, Alicja jednak jeszcze kilka razy oglądała się za siebie, próbując zlokalizować miejsce, z którego dochodził krzyk. – Myślicie, że ktoś faktycznie powiadomił już TOPR? – spytał Przemek, gdy dochodzili do schroniska. – Myślę, że ratownicy, którzy mają dyżur w schronisku, z pewnością słyszeli to, co my – odparł Konrad i mocniej objął przestraszoną Anię. Weszli na plac przed budynkiem i nim zdążyli odetchnąć, ze schodów zbiegła rozgorączkowana Monika. – Słyszeliście?! – zapytała przejęta i odruchowo uściskała obie przyjaciółki. – Dlatego zawróciliśmy – odparła Ania, wciąż wtulając się w Konrada. – Boże, już się bałam, że coś wam się stało! Całe szczęście, że zrezygnowaliście z dalszego marszu! – Wiecie może, co się stało? – zapytał Przemek, kiedy dołączył do nich Artur. – Podobno ktoś zawisł na Mnichu. – Jak to zawisł?! – Ania przeraziła się nie na żarty. – Podczas wspinaczki albo zjazdu, nie wiem dokładnie, jakiś turysta zawisł na linie, musiał się ześlizgnąć… Konrad, widząc przerażenie swojej dziewczyny, ciężko westchnął i wytłumaczył: – Na Mnicha można w zasadzie wejść dosyć łatwą trasą, nawet początkującym nie sprawia ona trudności. Zejście natomiast wymaga więcej wprawy, schodzi się po płycie, czyli tak naprawdę zjeżdża odcinkami po linie, aż do półek skalnych. I podczas
zjazdu, w tak kiepskich warunkach jak teraz, jest dość niebezpiecznie… Monika się wzdrygnęła, mrucząc pod nosem, jak bardzo się cieszy, że nie przepada za wspinaczkami, bo dzięki temu nigdy nie wpadnie na pomysł, by wybrać się na taką ekstremalną wyprawę. Artur zaśmiał się tylko i rzucił coś o prawidłowym wyposażeniu wspinaczkowym. Ania szepnęła do Konrada, że nigdy w życiu nie pozwoli mu na takie eskapady. Nie zauważyli nawet, kiedy minęli ich ratownicy biegnący w kierunku szlaku prowadzącego na szczyt. Kilkanaście minut później usłyszeli warkot śmigłowca ratunkowego, który zawisł nad górami. Alicja wydawała się nieobecna i ukradkiem spoglądała w stronę Mnicha. Jej rozkojarzenie zauważył Przemek. Troskliwie zapytał, czy wszystko z nią w porządku, a otrzymawszy w odpowiedzi jedynie niepewne skinięcie głową, potarł jej ramiona, by dodać przyjaciółce otuchy. Weszli do schroniska, wciąż nerwowo oglądając się za siebie. W środku nie rozmawiano o niczym innym. Turyści, przejęci tym, co się stało, z ubolewaniem komentowali nieszczęśliwy wypadek, nie zapominając oczywiście o wygłaszaniu złotych rad, do których zapewne nie zastosował się wiszący na Mnichu nieszczęśnik. Gorąca herbata co prawda rozgrzewała, ale tylko ciało. Każde z nich czuło się jakoś nieswojo. Sposępnieli, ich dobry humor nagle się ulotnił, wywiany przez porywisty, halny wiatr. Nie wiedzieli, czy spowodował to fakt, że byli niemal świadkami nieszczęścia, czy może to, że nie mieli pewności, co tak naprawdę się stało. – Wracamy? – zapytał Konrad. Nikt się nie sprzeciwił. Jak jeden mąż podnieśli się z krzeseł i ruszyli w stronę wyjścia. Na zewnątrz było jakby ciszej, ucichł turystyczny gwar, nawet wiatr się uspokoił. Wracali w całkowitej ciszy, nie wiedząc, co powiedzieć. Każdy komentarz wydawał się nieodpowiedni. Gdy dotarli do pensjonatu, każdy zniknął za drzwiami swojego pokoju. Atmosfera nie należała do najprzyjemniejszych, więc nikt nawet nie proponował wspólnego spędzania wieczoru. Alicja była najmniej rozmowna ze wszystkich. Nawet gdy została sam na sam z Przemkiem, nie wykazywała większych chęci do dyskusji. Zaparzyła gorącą herbatę, ubrała się w kurtkę, otuliła kocem i wyszła na balkon, nie zwracając uwagi na obserwującego ją przyjaciela. Dopiero po kilku minutach westchnęła ciężko i odwróciła głowę w stronę stojącego w drzwiach Przemka. – No co? – zapytała obojętnie. – To ja pytam, co. Od momentu, w którym usłyszeliśmy ten krzyk, milczysz bardziej niż te góry. O co chodzi? O to, że nie poszliśmy pomóc temu człowiekowi? Ala, ratownicy z pewnością zrobili to lepiej niż my. – Nie o to chodzi, Przemuś… Wiem, że niewiele mogliśmy pomóc, po prostu… Coś mi się przypomniało. – Mama? Alicja spuściła wzrok i niepewnie skinęła głową. – No tak, mogliśmy o tym pomyśleć i wybrać jakieś inne miejsce… – Nie, nie o to chodzi. Przecież od tamtego czasu nie raz już byłam w górach, naprawdę się z tym uporałam. Po prostu mi się przypomniało to wszystko… – Uśmiechnęła się blado i wskazała mu miejsce obok siebie, rozchylając lekko koc na
znak, by do niej dołączył. Nie zwlekał długo. Ponieważ fotel, na którym siedziała, był stosunkowo wąski, wziął ją na kolana i usadził tak, by mogła wygodnie się w niego wtulić. Siedzieli w ciszy, obserwując migające światła latarni i skąpany w blasku księżyca Giewont. Wiatr muskał Alicję po twarzy i rozwiewał lekko kosmyki jej włosów, które wysunęły się z cienkiego kucyka. Ciepłe słońce wnikało w jeszcze bladą po zimie skórę, przyjemnie rozgrzewając ją od środka i obsypując nowymi piegami. – Mamo? – Tak, kochanie? – Ile miałaś lat, gdy po raz pierwszy zdobyłaś Rysy? – Trzynaście. Czemu pytasz? – Tak po prostu. Żałujesz, że ja nie odziedziczyłam po tobie tej pasji? – Ale jakiej? – No, do wspinaczek. Bo wiesz, ja lubię chodzić po górach, ale chyba nie kręci mnie to aż tak bardzo jak ciebie. – Kochanie, nawet nie wiesz, jak doceniam to, że mimo wszystko tu ze mną przyjechałaś. Twojego ojca ciężko wyciągnąć nawet na Zakrzówek, więc nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, ile radości sprawia mi spędzanie tutaj czasu z tobą. Mimo że góry nie kręcą cię aż tak bardzo jak mnie. – Uśmiechnęła się i objęła córkę ramieniem. – Myślę, że mimo wszystko i on wolałby teraz być tu z nami niż na jakiejś nudnej konferencji naukowej – powiedziała po chwili Alicja. – Też mi się tak wydaje. – Mama zaśmiała się, wstała i podała córce rękę. – Już wracamy? – A chcesz jeszcze zostać? Alicja kiwnęła głową. Góry nie pociągały jej za bardzo, nie miała we krwi wspinaczek jak jej matka, nie lubiła ryzykować, ale w Tatrach było coś takiego, że za każdym razem, gdy tu przyjeżdżała, czuła spokój. Miała wrażenie, że cała jej niechęć do życia gdzieś się ulatnia, wszelkie problemy nagle znikają, a umysł się oczyszcza i człowiek jest w stanie z dystansem spojrzeć na każdą sytuację. Było w tych ich wyprawach coś wyjątkowego, mimo że Alicja jeździła w góry jedynie po to, by dotrzymać towarzystwa mamie. Na każdą wspólną wycieczkę cieszyła się jak małe dziecko na wieść o tym, że otrzyma w prezencie paczkę cukierków. Uwielbiała spędzać czas ze swoją mamą i nawet brak kondycji czy generalna niechęć do tego typu aktywności fizycznej w tym wypadku nie miały żadnego znaczenia. Były swoimi najlepszymi przyjaciółkami i choć niektórzy twierdzili, że taka relacja między rodzicem a dzieckiem jest nie na miejscu, nie obchodziło ich to. O wszystkim mogły porozmawiać, ze wszystkiego się sobie zwierzyć. Matka Alicji urodziła się w podkrakowskiej miejscowości, ale niemal całe życie spędziła w Krakowie. Z zamiłowania była malarką, ale od momentu ukończenia studiów pracowała w Muzeum Czartoryskich. Z jednej strony była rozważna, odpowiedzialna i pracowita, z drugiej jednak lubiła ryzyko i dreszczyk emocji. Ta chęć przeżywania przygód sprawiała, że nieraz czuła się jak ptak uwięziony w klatce.
Mimo że bardzo kochała swoją rodzinę, uwielbiała córkę, która choć zupełnie inna od niej, bardziej spokojna i stonowana, była według niej wspaniała i wyjątkowa, to jednak szara codzienność często bardzo ją przytłaczała. Pragnęła barwić intensywnymi emocjami swoje życie tak jak obrazy, które malowała, barwi się farbami. Nigdy jednak nie narzekała na to, że wybrała taką, a nie inną drogę, że poświęciła się rodzinie, odkładając na bok marzenia. Dlatego może tak bardzo lubiła wyprawy w góry – dawały jej wolność, chwile wytchnienia i inspiracji. Nie była jednak rozczarowana, gdy Alicja stwierdziła, że nie podziela jej największej pasji, wręcz przeciwnie, odetchnęła wtedy z ulgą. Cieszyło ją, że jej córka nie lubi niepotrzebnie ryzykować. Mogła dzięki temu spać spokojnie, nie martwiąc się o swoje dziecko tak, jak jej rodzice martwili się o nią. Tę przyjemną chwilę wspomnień przerwało uporczywe pukanie do drzwi. Nie musieli się zastanawiać, kto to. Pozostała czwórka przyjaciół znów postanowiła rozgościć się w ich apartamencie. – Włączcie szybko telewizor – powiedziała Monika, gdy tylko Alicja zdążyła uchylić drzwi, i nie czekając na odpowiedź, wparowała do środka i sama odnalazła pilot. W regionalnych wiadomościach właśnie mówiono o wypadku, którego byli świadkami. „Dzięki szybkiej i sprawnej akcji ratunkowej TOPR-u udało się uratować turystkę z Krakowa, która schodząc z Mnicha, góry wznoszącej się nad Morskim Okiem, nieszczęśliwie poślizgnęła się i zaplątawszy w liny, zawisła kilka metrów nad półką skalną. Dodajmy, że w obecnych warunkach, przy kilkunastu stopniach mrozu, każda minuta ma znaczenie. Toprowcy apelują, by z rozwagą wybierać trasy wspinaczkowe, bo w niektórych sytuacjach nawet specjalistyczny sprzęt i wieloletnie doświadczenie w wysokogórskich wspinaczkach mogą nie wystarczyć”. – Nieźle… – mruknął Artur, gdy zrobiono zbliżenie. Ratownicy właśnie starali się wyswobodzić turystkę z lin. – Cii… – upomniała go Monika. Reporterka przeprowadzała wywiad z jednym z ratowników, który wypowiadał się dość niechętnie. Widać było, że jest wyczerpany, dziennikarka jednak zdawała się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Akcja ratunkowa nie należała do najłatwiejszych. Oblodzone zbocze i zapadający szybko zmierzch nie ułatwiały jej przeprowadzenia, a spanikowana turystka powoli traciła przytomność i nie współpracowała z toprowcami. Dopiero gdy program informacyjny się skończył, Ania kwaśno stwierdziła, że trzeba być bardzo spragnionym adrenaliny, by zimą decydować się na takie wędrówki. Konrad pocałował ją w czoło i powiedział, że właśnie o tej porze roku takie wyprawy mają największy urok. Monika zaś wydawała się bardziej zainteresowana przystojnym ratownikiem niż całą historią. Uznała, że musi być pełnokrwistym góralem, i zaczęła się rozpływać na jego męską posturą. Nie obeszło się więc bez kąśliwego komentarza Artura, którego wyraźnie ubodło, że Monice może podobać się ktoś inny niż on sam. – Co roku to samo! Apelują o ostrożność, a w ciągu ostatniego tygodnia było już siedem wypadków, w tym pięć śmiertelnych, i to tylko po polskiej stronie. Czemu ci
ludzie są tacy lekkomyślni… – rzuciła w którymś momencie Monika. – Nie zawsze decyduje brak rozwagi. Jest wiele innych okoliczności, zupełnie niezależnych. Czasami nie ma znaczenia, czy ktoś uważa, czy nie – odezwała się w końcu Alicja i zniknęła w kuchni. Nikt nie odważył się skomentować jej słów. Dopiero teraz zdali sobie sprawę, jak w tej sytuacji musiała się czuć. – Wiecie co, szczerze mówiąc, zgłodniałem. Może wyskoczymy na miasto coś zjeść, a przy okazji rozejrzymy się po okolicy? – powiedział w końcu Przemek, przerywając tę uciążliwą ciszę. – Świetny pomysł! Bigos w schronisku był pierwszorzędny, ale droga powrotna zupełnie mnie wykończyła. Przyznam, że mam ogromną ochotę na baraninkę – odparł Konrad. Pozostali bez wahania zgodzili się na wspólne wyjście. Kwadrans później wszyscy zebrali się w holu, by wyruszyć do centrum miasta. Oczywiście pod pojęciem „centrum” nie kryło się nic innego niż słynne Krupówki. Mieli nadzieję, że znajdą jakąś dobrą karczmę z regionalną kuchnią. Ponieważ pensjonat znajdował się niedaleko popularnego deptaka, wybrali się pieszo, co szczególnie ucieszyło męską część grupy. „Przecież na taki ziąb najlepsze jest grzane wino” – stwierdził radośnie Artur. – Hej, a może zapytamy kogoś z miejscowych, gdzie można tu dobrze zjeść? Oni chyba wiedzą najlepiej, dokąd warto się wybrać – rzucił Konrad, gdy dotarli na ulicę Piłsudskiego. – No dobrze, mądralo, teraz znajdź tu miejscowego. Przecież większość to turyści, górale nie mają tabliczek na czole, że są stąd – zgasiła go Monika. – Szukajcie takich w czarnym kapeluszu i z ciupagą! – rzucił Artur i roześmiał się gardłowo, gdy mijali jeden ze straganów z pamiątkami, przy którym w koszu znajdowało się minimum dziesięć góralskich rzeźbionych siekierek. – Alicja, ty masz nosa do ludzi, zapytaj kogoś – powiedziała Ania. – Tylko może nie tę panią ze sklepiku, bo ona kojarzy mi się z taką starą, śmierdzącą wędzonym serem bacówką… – dodała ciszej, spoglądając na starszą kobietę dziergającą coś na drutach w głębi drewnianej budki. – A nie możemy po prostu iść na Krupówki? Tam jest karczma na karczmie i w każdej podają… – skrzywiła się Alicja. – To samo. Menu ułożone pod turystów – skwitował Konrad. Alicja westchnęła ciężko i rozejrzała się wokół siebie. Choć na drodze prowadzącej w kierunku Krupówek mijało ich sporo osób, każdy przechodzień wydawał się tak samo zorientowany w topografii miasta jak oni. Większość kierowała się właśnie w stronę deptaka, nieliczni spacerowym krokiem przechadzali uliczkami przecinającymi główną drogę. Dopiero gdy obejrzawszy się za siebie, zauważyła mężczyznę, który właśnie przechodził na drugą stronę ulicy, coś zadźwięczało jej w głowie. Szedł znużony, ciężkim krokiem, zupełnie niepasującym do osoby, która przyjechała pozwiedzać. Jedną ręką podtrzymywał przewieszony przez ramię plecak, w drugiej trzymał telefon, który oświetlał mu twarz. – Przepraszam! – powiedziała podniesionym głosem, ale nie zwrócił na nią uwagi. Dopiero gdy ponownie krzyknęła i podbiegła do niego, zatrzymał się, nieco zdezorientowany. – Dobry wieczór. Przepraszam, że przeszkadzam, ale… – Zobaczyła
na czerwonym rękawie jego kurtki naszywkę z niebieskim krzyżem TOPR-u. Teraz była pewna, że trafiła na miejscowego. – Tak? – spojrzał na nią zdziwiony. – Chciałabym tylko… – Nie mogła się wysłowić. Pytanie o dobrą knajpę wydało jej się teraz potwornie głupie. – Na Krupówki w tamtą stronę – rzucił, zanim zdołała dokończyć. – Wiem, jak dojść na Krupówki, nie o to chciałam zapytać – odpowiedziała, nieco zirytowana jego protekcjonalnym tonem. – Przepraszam, w takim razie o co chodzi? – W jego głosie pobrzmiewało zniecierpliwienie. Alicja przewróciła oczami, pokręciła ledwie zauważalnie głową i odezwała się zrezygnowanym tonem. – Moi znajomi – wskazała stojącą w oddali grupkę – chcieliby poznać Zakopane, ale nie od tej turystycznej strony. Zależy im na miejscu, w którym można posiedzieć w miłej, ciepłej, spokojnej atmosferze i zjeść coś… domowego. – Zawiesiła głos, słysząc wybuch śmiechu swoich przyjaciół. – Gdzie nie będzie tłoku, krzyku pijanych ceprów i innych tego typu atrakcji – dodała szybko, po czym wbiła w nieznajomego błagalny wzrok. – Mógłby nam pan takie miejsce polecić? Wpatrywał się w nią kilka sekund, następnie spojrzał na telefon i schował go do kieszeni. W mig zrozumiał niemą prośbę Alicji o znalezienie jak najspokojniejszego miejsca w tym centrum turystycznego rozgardiaszu. – Mógłbym – powiedział już bardziej przyjaźnie i zaproponował, że ich do takiej restauracji zaprowadzi. Kiedy dotarli do oddalonej o zaledwie kilka uliczek od Krupówek karczmy, Alicja odetchnęła z ulgą. Panowała tam zupełnie inna atmosfera niż w knajpach w centrum. Było rodzinnie i swojsko, prawie jak w domu. Usiedli przy jednym ze stolików, ich przewodnik zaś został przy barze. Nie umknęło jednak uwadze Alicji, że znał tutejszą obsługę, przechodząc natomiast przez salę, kilkakrotnie zatrzymywał się, by się z kimś przywitać. – Mówiłam, że Lilka ma nosa do ludzi – powiedziała Ania. – Świetna miejscówka! – Prędzej szczęście… Że też akurat ty zaczepiłaś TAKIEGO górala… – Monika westchnęła, obserwując ich przewodnika. – On mi kogoś przypomina… jakiegoś aktora chyba… – Idź do niego i zapytaj, kiedyś kręcili tu jakiś serial, może to akurat główny bohater – rzucił uszczypliwie Artur. Monika puściła tę uwagę mimo uszu i zagłębiła się w menu przyniesionym przez ubraną w kwiecistą spódnicę kelnerkę. Na początek każde z nich zamówiło grzańca. Alicja ukradkiem zerkała na ich przygodnego przewodnika, wciąż siedzącego przy barze. Z jednej strony wyglądał na pewnego siebie, silnego mężczyznę, z drugiej zaś jego oczy zdradzały jakiś smutek, jakby był udręczony, jakby coś zaprzątało mu głowę. Albo po prostu był bardzo zmęczony. Zamówił duże piwo, obok którego barmanka postawiła też kieliszek z wódką. Nawet się nie skrzywił, gdy wypił cały na raz. Potarł dłonią czoło, odpowiedział z lekkim uśmiechem na jakieś pytanie, po czym rozejrzał się po sali, napotykając spojrzenie Alicji. Zawstydzona szybko odwróciła głowę, oblewając się
rumieńcem. – No, no, Alicja, jak ciebie ładnie grzeje to winko! – Konrad się zaśmiał. – Od tego chyba jest grzaniec? – odpowiedziała zbyt szybko i uśmiechnęła się nerwowo. – A może to nie grzaniec cię tak rozgrzewa, co? – Szturchnął ją łokciem i wskazał głową na ich przewodnika. – Wiem! – odezwała się nagle Monika. – To ten ratownik, który był w telewizji! Jak mogłam wcześniej nie skojarzyć… No, muszę przyznać, że na żywo jest jeszcze bardziej sek… sensowny. – Jesteś pewna, że to on? – wtrąciła Ania. – Oczywiście! Jest tylko jakiś bardziej wymęczony, ale nic dziwnego, skoro ma za sobą taki dzień… Teraz patrzyli na niego wszyscy oprócz Alicji. Musiał poczuć na sobie to spojrzenie pięciu par oczu, bo znów odwrócił się w ich kierunku. Gdy spostrzegł, że jest obserwowany, powiedział coś do barmanki, skinął głową i wstał. Jakież było ich zaskoczenie, gdy okazało się, że nie wychodzi zirytowany tą niedyskretną obserwacją, tylko idzie w kierunku ich stolika! – I jak się państwu tu podoba? – Zwrócił się do wszystkich, lecz wzrok utkwił tylko w jednej osobie. – Jest fantastycznie! – powiedziała ożywionym głosem Monika i uśmiechnęła się do niego szeroko. – Naprawdę, atmosfera nie do opisania! Bardzo klimatyczne miejsce! – Cieszę się więc, że trafiłem w państwa gust. – A my dziękujemy za wskazanie tego miejsca. Co prawda nie zaszkodziłaby tu jakaś góralska kapela przygrywająca do tańca, ale muzyka, która leci w tle, też jest niczego sobie – odparł Artur. – Myślałem, że szukaliście właśnie jakiegoś spokojnego miejsca. – Wciąż patrzył na Alicję, która posłała mu nieśmiały uśmiech i wzruszyła ramionami. – Na co dzień jest i kapela, ale dzisiaj wyjątkowo mają wolne, bo jutro grają całą noc – dodał szybko. – Nie szkodzi, tak też jest sympatycznie. A może przysiądzie się pan do nas? – zaproponował Przemek. Nie zaprotestował. Przysunął sobie dodatkowe krzesło i usiadł dokładnie naprzeciwko Alicji. Chwilę później do ich stolika podeszła kelnerka i postawiła na blacie siedem wypełnionych po brzegi kieliszków oraz półmisek z oscypkami i ogórkami małosolnymi. – Ale my nie… – Miało być po domowemu, to jest. Ja zapraszam. A tak w ogóle jestem Michał – przerwał im ratownik. – To się nazywa gościnność! – odparł dziarsko Konrad i przedstawił wszystkich po kolei. – Michale, przepraszam, że pytam, ale nurtuje mnie to, od kiedy zorientowaliśmy się, że ty to ty… – zaczęła Ania. – Bo wiesz, widzieliśmy dzisiejsze wiadomości… Brałeś udział w tej akcji ratowniczej na Mnichu, prawda? W odpowiedzi tylko skinął głową. – Mógłbyś nam coś więcej powiedzieć o tym wypadku? Ta kobieta… – Niefortunnie poślizgnęła się i spadając, zaplątała w liny. Pech chciał, że jedna
z nich owinęła się jej wokół szyi… – Zawiesił głos. – Najważniejsze, że dotarliśmy na czas – dodał i uśmiechając się blado, wzniósł kieliszek. Całą grupka powtórzyła ten gest, a następnie krzywiąc się, każde wypiło swój. – A jutro też na służbie czy bawisz się do rana? – wtrącił znów Konrad. – Jutro wolne, więc myślę, że wypiję toast o północy. A teraz wybaczcie, ciężki dzień za mną, a jak sami zauważyliście, jutro zabawa do rana. Miłego wieczoru. – Dziękujemy! I jeszcze raz dzięki za wskazanie tego miejsca. Może jeszcze kiedyś uda nam się spotkać, chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej o twojej pracy. Michał uśmiechnął się i skinął głową, ponownie zatrzymując wzrok na jedynej osobie, która nie odezwała się ani słowem podczas całej rozmowy. Wpatrując się w Alicję, wstał od stołu, pożegnał się i ruszył do wyjścia. Alicja zagryzła nerwowo wargi, starając się nie spoglądać w kierunku drzwi. Monika zaś nie kryła się wcale ze swoim zachwytem i gdy tylko Michał odszedł kilka kroków, zaczęła komentować jego wspaniałą sylwetkę i charakter. Faktycznie było co podziwiać. Michał był przystojny, to nie ulegało wątpliwości. Musiał dużo chodzić po górach, praca fizyczna najwyraźniej także nie była mu obca. Czuło się, że jest zahartowanym i wytrzymałym człowiekiem. Nic więc dziwnego, że zwracał uwagę kobiet, czasem wręcz zawstydzał je samym spojrzeniem! Choć Monika dość powierzchownie oceniła ich nowego znajomego, Alicja w duchu przyznawała jej rację – onieśmielał ją jak żaden inny mężczyzna i mimo że w ogóle go nie znała, zapominała przy nim przysłowiowego języka w gębie. I te jego ciemnogranatowe oczy, które wręcz hipnotyzowały… – Co robisz?! – zapytała nagle oburzona Monika, gdy Artur zaczął serwetką ocierać jej kąciki ust. – Ślina ci kapie – burknął nachmurzony, na co pozostała czwórka wybuchła śmiechem. – Och, już nie bądź takim zazdrośnikiem. Podziwiam tylko… Przylgnęła rozbawiona do jego ramienia i przedrzeźniając go, udawała naburmuszoną, by tylko załagodzić sytuację. – Lilka! – Alicję wyrwał z zamyślenia głos Ani. – Pytałam, co zamawiasz. – Przepraszam… Tak, poproszę pierogi z bryndzą. – Zwróciła się do kelnerki, uśmiechając się uprzejmie. – Widzę, że nie tylko Moniczce przypadł do gustu pan góral – zaczepił ją Konrad. – Nie wiem, o czym mówisz – odparła obojętnie i udała, że znów przegląda menu. Jej myśli krążyły jednak nie wokół jedzenia.