JulitaS

  • Dokumenty308
  • Odsłony99 566
  • Obserwuję110
  • Rozmiar dokumentów603.9 MB
  • Ilość pobrań63 509

Strazniczka miodu i pszczol - Cristina Caboni

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Strazniczka miodu i pszczol - Cristina Caboni.pdf

JulitaS EBooki
Użytkownik JulitaS wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 203 stron)

Tytuł oryginału: La custode del miele e delle api Projekt okładki: Pola i Daniel Rusiłowiczowie Redaktor prowadzący: Ewa Orzeszek-Szmytko Redakcja: Beata Słama Redakcja techniczna: Karolina Bendykowska Korekta: Anna Sawicka-Banaszkiewicz Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski Ilustracje wykorzystane na okładce: © Elena Barenbaum/Shutterstock (dziewczyna) © Shtonado/Shutterstock (drzewo) © GooseFrol/Shutterstock (pszczoła) © 2015, Garzanti S.r.l., Milano/Gruppo editoriale Mauri Spagnol; License agreement made through Laura Ceccacci Agency S.r.l. All rights reserved © for this edition by MUZA SA, Warszawa 2018 © for the Polish translation by Karolina Stańczyk ISBN 978-83-287-0321-0 Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA Wydanie I Warszawa 2018

Pewna pszczoła przysiadła Na pączku róży, Wyssała z niego nektar i odleciała… Cóż, szczęście tkwi W szczegółach. Trilussa (Carlo Alberto Salustri) Ta książka jest dla mojego męża Roberta i mojego syna Davide. Bo mają dobre serca. I potrafią dostrzec piękno pszczół.

Małe złote pszczoły Szukają miodu. Gdzie one znajdą miód? On jest w błękitnym kwiatku, W kwiatku rozmarynu. Federico García Lorca, Piosenka z Sewilli tłum. Marta Szoka

Spis treści PROLOG 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14. 15. 16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 23. 24. 25. 26. 27. 28. 29. 30. 31. 32. EPILOG ROK PÓŹNIEJ Księga miodu NOTA OD AUTORKI PODZIĘKOWANIA

PROLOG Urwisko owiewa morska bryza, wilgotna, słona i pełna wspomnień. Margherita Senes otwiera oczy i wpatruje się w lazur nieba. Jest zmęczona. Od kilku miesięcy jej oddech coraz częściej się zatrzymuje, podobnie jak bicie serca. – Już prawie jesteśmy na miejscu – wypowiada ciche słowa w stronę horyzontu. Uśmiecha się. Spódnica delikatnie powiewa na schodkach i w końcu opada. Jest biała, bo pszczoły kochają kolory dnia i słońca. Jej dłoń, niegdyś silna i zdecydowana, ściska słomkowy kapelusz z woalką. Nie nosi go od lat, choć wszędzie go ze sobą zabiera. Jej pszczoły są łagodne, a ona pracuje cierpliwie i spokojnie, zbierając to, czego ul nie wykorzysta. Pszczoły o tym wiedzą, takie zawarły porozumienie. Ten pakt sięga czasów, kiedy była małą dziewczynką. Nową strażniczką. Otula ją przyjemne brzęczenie, odpręża się. Jest jak melodia, która staje się coraz głośniejsza. Z tym dźwiękiem co rusz zlewa się szum źródlanej wody opowiadającej historie z dawnych lat. Wstaje. Oddech znów jest wyrównany, rytm serca wydaje się regularny. – Chodźmy – mówi do siebie. Idzie obok wąwozu, który chroni pszczoły przed niszczycielską siłą mistralu. Przygląda im się przez dłuższą chwilę, obserwuje z uwagą lot pszczół robotnic, które wracają do gniazda, niosąc kwiatowy pyłek. Uśmiecha się, a jej spojrzenie podąża w głąb lasu. Oto ono. Widzi je, choć jest daleko. Tysiącletnie drzewo oliwne od lat pieszczone za dnia oślepiającym blaskiem słońca, a nocą księżycową poświatą. Stary król otoczony dworem złożonym ze szmaragdów i mchów, którego korzenie zanurzone są w przezroczystej wodzie. Jego potężne gałęzie zdają się sięgać nieba. Margherita wyciąga rękę, jakby chciała je pogłaskać. To tylko chwila. Wchodzi na ścieżkę. Idąc nią, czuje się lekka. – Zejście zawsze jest łatwiejsze – mówi do siebie cicho. Została jej do zrobienia tylko jedna rzecz. Teraz jest już gotowa, może to zrobić, bo tak czuje w sercu. Musi to zrobić teraz. Żeby pozostał po niej jakiś ślad. Ta myśl towarzyszy jej przez całą drogę do domu i później, kiedy pisze list, zakleja kopertę i kładzie na stole nakrytym koronkową serwetą. Obok koperty stoi porcelanowy talerzyk z perłowym plastrem miodu, który rozsiewa wokół zapach pierwszego wosku i wiosennego miodu.

1. Miód rozmarynowy (Rosmarinus officinalis) Subtelny, aromatyczny i delikatny. To miód przebudzenia i jasności umysłu, dodaje odwagi do przeprowadzenia zmian w życiu. Przynosi wspomnienie zapachu niebieskich kwiatów, z których pochodzi. Prawie biały, o aksamitnej krystalizacji. Świt. Jej ulubiona pora ze względu na kolory, ciszę i zapach. I na obietnicę wpisaną w ten ledwie rozpoczęty dzień. Angelica Senes widziała w życiu niejeden brzask. Wszystkie identyczne, a jednak każdy inny. Na przykład te hiszpańskie rozpalały przejrzyste niebo i miały posmak łez, lecz pachniały także wolnością i bezkresem. Na północy były opalizujące i mroźne, racjonalne i owocne. Bardziej na południe, w Grecji, świt zjawiał się niespodziewanie, skrząc się niczym fajerwerki. No i brzask będący częścią jej wspomnień, kryształowy, w którego bezmiernym błękicie odbijała się dusza. Wyszła z przyczepy. Na jej twarzy malowało się zmęczenie po nieprzespanej nocy. Trzymała w ręku małe metalowe dłuto pasieczne, które idealnie pasowało do zagłębienia dłoni. Angelica znała każdy szczegół tego narzędzia. Gładkie i cienkie na końcu, na tyle mocne, by unieść kratkę pszczelarską ociekającą miodem, było przedłużeniem jej ręki. Lubiła myśleć, że ten wyjątkowy przedmiot ją identyfikuje. Zrobił go specjalnie dla niej Miguel Lopez, właściciel gospodarstwa pszczelarskiego w Hiszpanii, w którym mieszkała przez pierwsze lata z dala od domu. Uprawiano tam rozmaryn o srebrzystych gałązkach, niebo było błękitne, a wzgórza pokryte czerwoną ziemią. W tamtym czasie Angelica nie była skora do rozmów, co stary pszczelarz bardzo cenił, dlatego kiedy szedł odwiedzać pasieki czy szukał miejsc na założenie nowych, zabierał ją ze sobą. Miguel szybko zrozumiał, że Angelica Senes zna język pszczół. To bardzo rzadki dar. W całym swoim życiu nie spotkał nikogo takiego jak ona. W tej dziewczynie było coś wyjątkowego, coś staroświeckiego. Obserwując ją ukradkiem, zobaczył, że nie tylko rozmawia z pszczołami, ale im śpiewa. Śpiewa dla nich. Kiedy jej czysty głos unosił się nad polami niebieskich kwiatków, Miguel poczuł, że jego stare serce zaczyna bić szybciej. Silne emocje przywołały dawno pogrzebane wspomnienia. Jako że nie musiał dzielić się z nią swoją wiedzą, gdyż Angelica wiedziała o pszczołach więcej niż ktokolwiek inny, postanowił zrobić dla niej coś wyjątkowego, czego nie miała: dłuto pasieczne. Jej siłę. Wykuł je z żelaza, z którego robi się podkowy dla koni, z każdym ruchem cierpliwie modelując jego kształt. Było lekkie, z pozoru delikatne, dopasowane do małej kobiecej ręki. Od tamtej pory Angelica zawsze miała je przy sobie. Również teraz, kiedy zbliżała się do innego pola rozmarynu. Do przeprowadzenia kontroli w pasiece nie potrzebowała niczego więcej. Gospodarstwo rozciągało się po horyzont, otoczone niebieskozielonym morzem. Delikatne listki sadzonek, skropione poranną rosą, lśniły w niepewnym świetle poranka, a lekka

bryza rozwiewała ich cierpki zapach. Rozmaryn. Z nektaru jego roślin otrzymywano jasny miód, niemal biały, który krystalizował się szybko i delikatnie. Aromatyczny, słodki i kremowy. Jej ulubiony. Nad polem wisiała wilgoć. Na niebie właśnie rozpływała się świetlista chmura. Przed przyczepą, która od lat była jej domem, czekał na nią wielki czekoladowy mastif. Czujne i ciemne oczy śledziły każdy jej ruch. Kiedy dała znak ręką, pies wybiegł jej naprzeciw. – Chodź, Lorenzo, na nas już czas – powiedziała, głaszcząc go czule po łbie. Zacznie stąd, postanowiła, idąc ścieżką. Rozglądała się uważnie, rejestrując każdy szczegół i wciągając powietrze przez nos, bo to w powietrzu mogą czyhać największe zagrożenia. Dopóki na własne oczy nie zobaczy uli, nie będzie mogła powiedzieć, co trapi pszczoły pana François Duponta, który zatrudnił ją przed tygodniem. To jej zawód: wędrowna pszczelarka. Zna pszczoły, ich brzęczenie jest jej ulubioną muzyką. Bezbłędnie rozumie ich język złożony z zapachów i dźwięków. Rozwiązuje problemy, które dręczą pasiekę, i jedzie dalej. Jest strażniczką. Ostatnią strażniczką pszczół. Spadkobierczynią dawnej sztuki, która przechodziła jedynie z kobiety na kobietę. Nagle jej myśli się rozpierzchły. Uleciały, jak zawsze, gdy wchodziła do tego świata, swojego świata. Wszystko inne po prostu przestawało się liczyć. Pszczoły mijały ją, lecąc szybko i znikając jej z pola widzenia z charakterystycznym brzęczeniem. Odprowadziła je wzrokiem i zobaczyła ule. Stały na polu w miejscu osłoniętym od wiatru. Doskonale, wreszcie jakaś mądra decyzja! Nic nie niszczy ula tak, jak porywisty wiatr. A w tej części Francji mistral potrafi wiać z taką siłą, że wyrywa drzewa z korzeniami. Podeszła bliżej, przyglądając się uważnie każdemu detalowi. Kiedy znów spojrzała na identyczne niebieskie domki ustawione równiutko w rzędzie, ściągnęła brwi. – Żadnego znaku, nawet najmniejszego rysunku w całej pasiece. Muszą być naprawdę skonsternowane – mruknęła. Zrobiła szczegółowe notatki i pokręciła głową. – Jak te biedne pszczoły, zdaniem pana Duponta, mają się tu orientować? Po numeracji uli? – spytała Lorenza, który dreptał za nią. – Wystarczy najmniejsze oznakowanie, nie trzeba malować od razu całej Kaplicy Sykstyńskiej! – dodała, wciąż kręcąc głową. Rozchyliła gałęzie i przeszła na tyły pasieki. Kątem oka zauważyła, że pies przysiadł pod krzewem, i się uśmiechnęła. Zawsze tak robił. Trzymał się blisko niej do momentu, kiedy miała otworzyć ule, po czym przystawał w bezpiecznej odległości. – Co z ciebie za pies pszczelarza! Powinieneś się wstydzić – skarciła go z uśmiechem. Uchyliła wieko ula i wsunęła do środka dłuto. Miękkim ruchem podniosła daszek i zaczekała, aż pszczoły wyfruną. Część z nich przeleciała jej między palcami, dzięki czemu mogła uważnie im się przyjrzeć. Były lśniące i tłuściutkie, piękne w swojej ochrowo-żółto-złotej liberii. Szybko zdjęła daszek z ula. Wtedy zaczęła śpiewać. Nad pasieką rozbrzmiały czystym dźwiękiem starannie artykułowane słowa starodawnej pieśni żałobnej. Zamknęła oczy, podczas gdy nuty zaczęły ją wypełniać i ulatywać przez usta. Czuła na języku ich rytm i łagodność. Doznała uczucia mocy, które spłynęło z jej serca aż do czubków palców. Nie przerywała śpiewania i kiedy usłyszała w odpowiedzi radosne brzęczenie pszczół, miała wrażenie, że lata razem z nimi. Pierwsze, co poczuła, oprócz mocnego bicia swojego serca, to ciepło. Dochodziło z wnętrza ula, było jak powiew gorącego powietrza na skórze, miłe i uspokajające. Przygryzając dolną wargę, skupiona i cicha, bardzo ostrożnie odłożyła daszek na bok. Po chwili wypuściła powietrze i znowu zaczęła śpiewać. Gniazdo wyglądało na bardzo uporządkowane, zamieszkane przez pszczoły, które, teraz

zdezorientowane, przyfrunęły do pierwszego ula stojącego w szeregu i wchodziły jedna na drugą, zaciekawione tym nagłym wtargnięciem. Przestrzeń między ramkami była wypełniona plastrami miodu. Zapach perłowego wosku, nabrzmiałego od miodu, unosił się w powietrzu wraz z zapachem dymu, którym posłużył się ktoś, kto odwiedził pszczoły wcześniej i którym nasiąkły drewniane ścianki ula. Delikatnie uniosła pierwsze ramki, szacując z uwagą ich zawartość, następnie dostała się do gniazda. Ramka, którą wybrała, była ciężka, po komórkach plastra spacerowały pszczoły karmicielki, czekając na noworodki. Młode pszczoły pokryte delikatnym meszkiem, otworzywszy cienką warstwę wosku, który zlepiał poszczególne komórki podobne do kołysek, wychodziły pomalutku na zewnątrz. Karmicielki natychmiast je przejmowały, głaszcząc czułkami i nóżkami, a skrzydełka nowo narodzonych pszczół rozchylały się po raz pierwszy. W tej chwili było coś magicznego. Narodziny zawsze są wyjątkowym wydarzeniem. Angelica wpatrywała się w nie zachwycona i wydawało jej się, że widzi to samo, co one, że czuje to samo, co one. Śledziła koliste ruchy robotnic, które po powrocie do ula tańcem pokazywały koleżankom stanowiska kwitnienia. Inne pszczoły zbierały upuszczone ziarenka pyłku kwiatowego albo wysysały nektar i przenosiły go do komórek. Były bardzo dobrze zorganizowane, perfekcyjne w tym, co robiły, każda miała z góry ustalone zadanie do wykonania. Każda znała swoje miejsce w świecie. Nagle coś sobie przypomniała. Przymknęła oczy, nabrała powietrza i odepchnęła od siebie niewygodną myśl. Skupiła się na ulu. Uniosła następny plaster miodu i kolejny, aż doszła do ostatniego. Pracowała ostrożnie, otoczona głośnym brzęczeniem pszczół, w cieniu wielkich krzaków czystka, które wyznaczały granicę pola rozmarynu. Świat wokół niej od dawna był na nogach. Do robotnic dołączyły szczygły, nawołując się piskliwie, i motyle o białych skrzydełkach… Jak one się nazywają? Bielinek kapustnik, pomyślała, śledząc wzrokiem ich lot. Proszę, są kolejne na kwiatach. Im uważniej się przyglądała, tym więcej widziała. Obserwując ten mikroświat złożony z dźwięków, kolorowych owadów i skradzionego czasu, miała wrażenie, że wchodzi do innej rzeczywistości. Tu można było zatracić się w medytacji albo zwyczajnie stanąć w promieniach słońca dla czystej przyjemności i by poczuć ich ciepło na skórze. Ot tak, dlatego że miało się na to ochotę, bez żadnego usprawiedliwienia. Dla Angeliki to była chwila wolności, kiedy mogła być sobą. Chwila, która napełniała ją szczęściem. Idealny moment zawieszenia w próżni. To był świat pszczół. Fruń, fruń, królowo kwiatów. Fruń, fruń, złota pszczółko. Strzeżesz życia, strzeżesz tego, co będzie… Po skontrolowaniu pierwszego ula była zadowolona, warunki w nim panujące wydały jej się idealne. Pszczoły lśniły i latały żwawo, niosąc pyłek i nektar. Ramki obficie wypełniały zapasy. Nie zauważyła niczego, co mogłoby wskazywać na cierpienie czy osierocenie pszczół, poza dryfem. Królowa była młoda i regularnie składała jaja w przeznaczonych do tego komórkach plastra. Wokół nich znajdował się półpierścień utworzony z komórek pełnych miodu, który oddzielał je od drewnianej ramki. Uważnie sprawdziła kolejne ule, wykonując dokładnie te same czynności, oglądając je czujnym okiem, z napięciem malującym się na twarzy. Skończyła w porze obiadowej. Odczekała, aż pszczoły, które ją obsiadły, odlecą, i ruszyła ścieżką z Lorenzem przy nodze. Zatrzymała się obok wodopoju, by mógł się napić. Zwierzak zanurzył w wodzie cały łeb i zaczął

łapczywie chłeptać. Angelica również się odświeżyła. Gdy woda spływała po jej ciele, myśli zaczęły ulatywać w różnych kierunkach, jak pszczoły. Słońce grzało już bardzo mocno, wkrótce będzie musiała pracować w kapeluszu. Właśnie wtedy w jej głowie pojawił się obraz: Margherita, jej Jaja, kobieta, która nauczyła ją śpiewać, zawsze miała przy sobie kapelusz. Przystanęła na chwilę zamyślona, zapatrzyła się w horyzont, lecz zaraz ruszyła w dalszą drogę. Jest jeszcze czas na odwiedzenie kolejnej pasieki, pomyślała, rozglądając się po okolicy. Ule były rozstawione w głębi doliny, wylotkami w stronę morza. Najlepiej zacząć od razu tam. Wsiadła do kampera i przekręciła kluczyk w stacyjce. Stary samochód zakasłał. Angelica przymknęła oczy i zmówiła modlitwę. Znów przekręciła kluczyk i rzuciła okiem na Pepitę, bengalską kocicę, nowego członka tej dziwnej rodziny, która ułożyła się na desce rozdzielczej. – Trzymaj się, mała. Kotka spojrzała na nią obojętnie, ziewnęła i zamknęła oczy. Kiedy samochód wreszcie zapalił, Angelica odetchnęła z ulgą.

2. Miód akacjowy (Robinia) Białe kwiaty, zapach wanilii i świeżej trawy. Gdy zamkniesz oczy, zobaczysz kwitnącą łąkę. To miód uśmiechu, daje witalność. W smaku subtelny i delikatny, ma drobne kryształki. Następnego dnia, wcześnie rano, Angelica opuściła posiadłość pana Duponta. Udzieliła mu wszelkich wskazówek i rad, a także odebrała wynagrodzenie za swoją pracę. Przede wszystkim zasugerowała, by namalował na ulach różne obrazki, najlepiej w ulubionych kolorach pszczół, czyli żółtym, niebieskim i zielonym, używając ich naprzemiennie. Pszczoły zawsze wracają do swoich uli, ale należy pomóc im się zorientować, zwłaszcza w miejscach tak wietrznych jak to. Potem odjechała, tu kończyła się jej rola. Mimo to nie czuła satysfakcji, nie widziała powodów ani do radości, ani do smutku. Zupełnie nic. Patrzyła na jadące przed nią samochody. Poprzedniej nocy znowu miała ten sen: słyszała wołanie Jaji, która wychowywała ją jak własne dziecko. Ona biegła w jej stronę, jednak nie mogła do niej dotrzeć. Jaja chciała jej coś powiedzieć, w kółko to powtarzała. Ale co? Na ułamek sekundy zamknęła oczy, lecz zaraz je otworzyła i skupiła się na prowadzeniu. Frustracja i żal nadal były na tyle silne, że odczuwała fizyczny ból. Co za absurd! Westchnęła. Naprawdę zaczyna mieć tego dość. – Uważaj na sny o świcie – powiedziała pod nosem, przypominając sobie słowa matki. Myślami wróciła do Jaji… * – Pszczoły są strażniczkami kwiatów, moje dziecko. I są mądre. Wszystko o nas wiedzą. Karmią nas, leczą, przekazują nam swoją wiedzę. Trzeba tylko umieć ich słuchać. Nie musisz się ich bać. – Dobrze, Jaju. – Doskonale. Teraz spróbuj zaśpiewać. Pamiętasz słowa? Angelica zadziera głowę i się uśmiecha. Oczywiście, że je pamięta. Są wyryte w jej głowie. Proste, jasne i klarowne. – Tak. Fruń, fruń, królowo… Znów skupia uwagę na pasiece, którą widzi przed sobą. Na łące przylegającej do pola złotogłowu w równym rzędzie stoi dziesięć uli. Kwiaty falują lekko na wietrze, tworząc biały całun, z którego unosi się dzika roślinna woń. Angelica jest zafascynowana pasieką, czuje jej ciepło, zapach, wsłuchuje się w brzęczenie owadów. Wie, że musi uważnie obserwować. To pierwsza zasada, której Jaja ją nauczyła. W ogóle się nie boi, choć intensywny aromat owiewa ją jak ostrzeżenie. Podoba jej się, jest słodki, mimo to czuje ucisk w żołądku. Zimą widziała morze w czasie burzy, wysokie, ciemne, ryczące fale zwieńczone kłębami białej piany. To było jednocześnie wspaniałe i straszne. Teraz, stojąc przed ulem, czuje podobne emocje. Przełyka ślinę, ma suche gardło i spierzchnięte wargi, ale nie chce się wycofać. Musi tylko zachować

ostrożność i respekt. Powolnym ruchem ręki zdejmuje z głowy siatkę ochronną. Teraz nie ma już nic, co oddzielałoby ją od pszczół. Nad pasieką znowu rozbrzmiewają delikatne i wdzięczne słowa piosenki, którą śpiewa. Po chwili do jej dziecięcego głosiku dołącza głęboki i melodyjny głos kobiety stojącej obok niej, zachęcając do dalszego śpiewania. Dziewczynka z gracją wyciąga rękę, tak jak uczyła ją tego Jaja. – Teraz możesz dotknąć plastra. Angelica otwiera oczy ze zdumienia. Po białym wosku spływa złota kropelka. Pszczoły skupiają się wokół niej i po kilku sekundach już jej nie ma, została przez nie wessana. Odsuwają się, robiąc dziewczynce miejsce. Angelica delikatnie zagłębia w miękkim, ciepłym i pachnącym wosku palec wskazujący. Miód go oblepia, a mała wsuwa palec do ust i oblizuje. Słodki i aromatyczny miód rozpływa się na języku. Uśmiecha się do siebie i robi to jeszcze raz, czekając, aż miód zbierze się w zagłębieniu jej dłoni jak w pucharku. – Jesteś gotowa? Nadlatują. Oto i one. Pszczoły siadają po kolei na jej dłoni. To chwila czystej radości. Ich nóżki tańczą na delikatnej skórze Angeliki, łaskoczą ją. Słychać jej śmiech, unosi się nad wiejskimi polami i dociera aż nad morze, które odpowiada lazurowymi falami rozbijającymi się o brzeg. W głowie Angeliki ponownie rozbrzmiewają słowa piosenki: Fruń, fruń, złota pszczółko. Fruń, fruń, polna królowo. Strzeżesz życia, wiesz, co nadejdzie Osładzasz wody, słowa i pieśń… – Widzisz? Zaakceptowały cię. Teraz ty również jesteś strażniczką, moje dziecko. – Strażniczką? – Tak. Od dziś, Angelico Senes, jesteś strażniczką pszczół. – Tak jak ty, Jaju? Zapada cisza, po czym rozlega się jej śmiech, cichy niczym podmuch wiatru. – Tak. Tak jak ja. * Okolica powoli budzi się do życia. Oprócz samochodów, które wyprzedzają Angelicę, pojawiają się wielkie traktory na ogromnych kołach, wozy, a nawet furmanki ciągnięte przez konie czy osiołki w czerwonych uprzężach. Po obu stronach drogi drzewa ustępują miejsca zabudowaniom: chatom, domkom i gdzieniegdzie bardziej okazałym willom. Zadzwoniła komórka. Angelika włożyła do ucha słuchawkę. – Tak? – Cześć, to ja. – Cześć – rzuciła dziewczyna, patrząc przed siebie. – Zły moment? Zacisnęła usta. – Jak się masz, mamo? Chwila ciszy i zaraz po niej lekki śmiech. – To ja nauczyłam cię odpowiadać pytaniem na pytanie, pamiętasz? – Tak, mamo. Uśmiechnęła się nieznacznie. – Gdzie jesteś tym razem? – Głos Marii był miękki jak aksamit. – We Francji. Wysłałam ci mejla.

– Chyba powinnaś wiedzieć, że nie sprawdzam poczty zbyt często. – Kolejna pauza, kolejna przedłużająca się cisza. – Zamierzasz wrócić do Włoch? – spytała niespodziewanie, jakby zbyt długo trzymała w sobie te słowa. – W przyszłym miesiącu, jak wspominałam. – Angelica ściągnęła brwi. – Dlaczego? – Chciałam wyjechać. Dziwne. Sama myśl o podróży pociągiem napawała jej matkę wstrętem, a samolotu bała się bardziej niż czegokolwiek innego. – Dokąd chcesz jechać? Kolejna chwila ciszy, jakby szukała odpowiednich słów. – Jeszcze nie zdecydowałam. Mam bardzo dużo czasu, odkąd Gennaro… Zbyt dużo. – Głos uwiązł jej w gardle. Choć od śmierci jej drugiego męża, Gennara Pratiegi, minęły dwa lata, Maria Florinas nadal opłakiwała jego odejście. Takie wyznanie bardzo zaskoczyło Angelicę. To nie było w stylu jej matki. – Co się dzieje, mamo? Powinnam się martwić? – Ależ skąd! W parafii jest nowy ksiądz, ojciec Pietro, który organizuje różne wycieczki. Do kościołów, klasztorów… – Znowu zamilkła. – To ma nawet swoją nazwę, wiesz? Turystyka sakralna. Postanowiłam z nim jechać. Dlatego dzwonię… Angelica rozważała w zamyśleniu znaczenie tych słów. Tego też nauczyła ją ona. Żeby przekraczać granicę, szukać w tonie wypowiedzi, w jej rytmie, czytać między wierszami. Często za fasadą milczenia kryły się prawdziwe intencje. Bardzo dobrze o tym wiedziała. Tak jak wiedziała, że matka kłamie. Przez moment pomyślała, żeby zjechać na pobocze, zatrzymać się i wyciągnąć z niej prawdę. Instynktownie zwolniła, lecz zaraz wcisnęła pedał gazu. Nie mogła nic zrobić, by wpłynąć na zmianę decyzji Marii. Mogła tylko czekać. – Jesteś pewna? – Eja, tak. Poza tym nie wyjadę od razu. Muszę załatwić parę spraw. – Jakich spraw? – Nic, czym musiałabyś się martwić, same drobiazgi. – Innymi słowy, nie są to sprawy, które mnie dotyczą. – Możesz być spokojna. Ja do ciebie zadzwonię. Nie dzwoń do mnie, dobrze? – Co? Dlaczego? – Angelica ściągnęła brwi. Wyznaczanie granic w ich kontaktach było typowym zachowaniem matki. Angelica już dawno powinna się do tego przyzwyczaić. Przecież tak było zawsze. Po jednej stronie matka, która wszystko ustalała i o wszystkim decydowała, po drugiej ona, próbująca się do tego dostosować. Mimo to ten szorstko wypowiedziany zakaz zabrzmiał dziwnie. Zakłucie w sercu było znakiem, że coś tu nie pasuje. – Nie chcę, żebyś niepotrzebnie wydawała pieniądze. Ta niespodziewana odpowiedź ją uspokoiła. To akurat było bardzo w jej stylu. Angelica pokręciła głową, jej twarz rozjaśnił uśmiech. Niewiele mogła na to poradzić, matka była pełna sprzeczności, które układały się w harmonijną całość, jak te niezwykłe utwory muzyczne na bębny i skrzypce: jednocześnie ostre, przenikliwe i rozdzierające. – Dobrze, w takim razie będę czekała na twój telefon – powiedziała Angelica. Już miała się rozłączyć, lecz w jej głowie nagle uformowało się zdanie i zanim zdążyła się zorientować, wypowiedziała je: – Kocham cię. Zapadła niezręczna cisza i Angelica pożałowała tych podyktowanych emocjami słów. Nie powinna była tego mówić. Matka nie lubi takich wyznań, czuje się nieswojo. Chciała ją przeprosić za ten wybuch uczuć, wyjaśnić, że od jakiegoś czasu jest niespokojna, nie może

w nocy spać, ale wtedy usłyszała szloch matki. – Co się dzieje? – spytała cicho, niemal szeptem. Tak mocno ściskała komórkę, że zbielały jej knykcie. – Ja… to takie trudne, takie trudne. – Co takiego, mamo? – Wiesz, myślę czasem, że wychowując cię, popełniłam tyle błędów, że mogłam lepiej się postarać. Kolejna przedłużająca się chwila ciszy pełna cieni i ciemnych miejsc, które Angelica dawno temu postanowiła wymazać z pamięci. – Nie zaczynaj, mamo, proszę cię. Lubię swoje życie. – Wiem, ale dlaczego musiałaś wyjechać? – Musiałam? Proszę, nie zaczynaj. – Jej głos zabrzmiał bardziej szorstko, niż zamierzała, to dlatego, że nie przywykła do takiego płaczliwego tonu. Matka zawsze była niewzruszona i twarda jak kamień. – Ja też cię kocham, córeczko. Zapamiętaj na zawsze jedną rzecz, Angelico – wyszeptała. – Słowa są dobre do czasu. Naprawdę liczą się gesty. Szybko się uwinę. Zadzwonię do ciebie po powrocie do domu. Czekaj na mój telefon, zobaczysz, że wszystko pójdzie dobrze. Zanim Angelica zdążyła odpowiedzieć, połączenie zostało przerwane. Spojrzała na komórkę. Zjechała na pobocze, wyłączyła silnik i wybrała numer matki. Jeden, dwa… niecierpliwie liczyła sygnały. Nagle wyświetlacz zgasł. Cholera! Spróbowała uruchomić telefon, bez skutku. Zrezygnowana podłączyła aparat do ładowarki. Postanowiła, że zadzwoni do niej później. Zadzwoni właśnie dlatego że matka jej tego zabroniła. Zadzwoni, bo chce wiedzieć, co kryje się za jej ostatnim zdaniem. Jakie słowa? O jakie gesty jej chodziło? Dokąd, do cholery, się wybiera? I przede wszystkim, co ma pójść dobrze? Uświadomiła sobie, jak niedorzeczne są te pytania. Matka może robić to, na co ma ochotę, podobnie jak ona. Każda z nich żyje tak, jak chce, jest niezależna. Maria nigdy nie zaakceptowała jej wędrownego trybu życia. Nie rozumiała wewnętrznego niepokoju, który ją trawił. Co innego Gennaro, jej ojciec – a dokładnie ojczym – on ją rozumiał i wspierał. – Kiedy ma poznawać świat, jak nie teraz, gdy jest młoda… – mówił, starając się je uspokoić. Z początku Angelica próbowała wytłumaczyć matce tę potrzebę wolności, lecz ona tego nie rozumiała, co więcej, poczuła się urażona. – Masz wszystko, czego można pragnąć. – Tymi słowami kończyła każdą dyskusję, o ile do jakiejś dochodziło. Nie oznaczało to jednak, że Angelica nie mogła robić tego, na co miała ochotę. Nowe wschody słońca i nowe zachody, co rusz nowe miejsca. Lubiła organizować wyprawy, zamknąć cały swój świat w plecaku i wyruszyć w drogę. Nikogo nie potrzebowała. Już nie. Wróciła myślami do matki, do tego, co powiedziała. O co chodzi tym razem? Trudno rozgryźć tę kobietę. Odetchnęła głęboko, poczuła, że ciężar, który leży jej na sercu, robi się odrobinę lżejszy. Wykluczanie jej z podejmowania decyzji było typowym zachowaniem matki. Uśmiechnęła się gorzko. Właściwie to prawdziwy cud, że poinformowała ją o tej podróży. Dobrze, niech robi, co chce. Jeśli chodzi o nią, jak zwykle będzie robić swoje. Miała swoje pszczoły, miała Lorenza i Pepitę. I kolejne wschody słońca do obejrzenia. Wsunęła palce we włosy. Na jej twarzy pojawiła się determinacja.

Wyjechała na drogę, zostawiając za sobą chmurę kurzu. W jej głowie kłębiły się myśli i wspomnienia. Burzliwe i straszne. Próbowała je uporządkować, lecz były zbyt chaotyczne, strach mieszał się z cierpieniem. Były jak czarna bezksiężycowa noc, podczas której wiatr uderza w okiennicę, a ona drży.

3. Miód z kwiatu chruściny jagodnej (Arbutus unedo) Gorzki i cenny. To miód dodający sił potrzebnych do podejmowania trudnych decyzji. Smakuje gorzkimi migdałami i szlachetnym drewnem, ale jego serce jest słodkie, z nutką prażonej kawy i kakao. Barwa orzechowa, krystalizacja drobna. Angelica miała sześć lat. Przyszła po nią kobieta o cienkich wargach, w długiej niebieskiej spódnicy w białe muszle i czerwone motyle. Sama tak powiedziała! Surowym tonem, z palcem wymierzonym w jej kierunku, jakby bycie sześciolatką było przestępstwem. – Nazywam się Pintus, panna Clelia Pintus, i jestem dyrektorką szkoły. – Szkoły? – Tak, dokładnie. Szkoły. – Kobieta zrobiła kilka kroków w jej stronę. – Gdzie jest twoja mama? Angelica spojrzała na nią wielkimi oczami. Nic nie wiedziała o żadnej szkole. Zaniepokojona zaczęła szukać w pamięci słów matki, wszystkich jej zaleceń. – Nie wychodź z domu. Nie chodź żebrać do Margherity. Ściel łóżko, myj talerze po posiłkach. Szczotkuj włosy dwa razy dziennie. Myj porządnie buzię i zęby, bo dentyści kosztują fortunę, a ja i tak już ledwie ciągnę. Zamiataj podłogę, a to, co zmiotłaś, wyrzucaj do kosza. Podlewaj bazylię, pomidory i rozmaryn. Kiedy będziesz zapalała gaz na kuchence, uważaj na ogień, bo jest bardzo gorący. I z nikim nie rozmawiaj. Zawsze stosowała się do tych zasad, poza odwiedzaniem Jaji, ale to był wyjątek. Lubiła to słowo, było magiczne i oznaczało, że niektóre reguły się nie liczą. Dyrektorka znów zaczęła mówić i Angelica musiała skupić się na jej słowach, a potem znowu na zasadach wpajanych przez matkę. Nie. Nigdy nie wspominała o żadnej szkole. Ta kobieta o umalowanych ustach i jasnych oczach wpatrywała się w nią w taki sposób, że Angelica poczuła ucisk w żołądku. Spojrzała na stojącą przed nią kawę z mlekiem, chleb, który opiekła nad kominkiem, i miód od Jaji i uświadomiła sobie, że już nie jest głodna. – Halo? Zamierzasz mi odpowiedzieć? Jesteś bardzo źle wychowana! – wykrzyknęła panna Pintus, opierając pulchne ręce na biodrach i robiąc groźną minę. W tym momencie Angelica poczuła, że drży i że bardzo się boi. Strach był zimny, był jak czarna bezksiężycowa noc, kiedy mama wyjeżdżała, a ona chowała się pod łóżko. Nagle przyszło jej do głowy słowo, które matka ciągle powtarzała: „konsekwencja”. Konsekwencja oznaczała, że po jakiejś czynności, właśnie dlatego że ją wykonaliśmy, następuje kolejna i prawie zawsze bardzo nieprzyjemna. Nie powinna była wychodzić, żeby napić się mleka. Gdyby została w domu tak, jak kazała jej Maria, ta pani nigdy by jej nie znalazła. – Mamy nie ma – wyszeptała, czując, że ogarnia ją przerażenie. Musiała coś zrobić, odesłać tę kobietę, która patrzyła na nią takim samym wzrokiem, jak matka, kiedy spoglądała na

biegające po suficie gekony. – Niedługo wróci. Poszła po zakupy – dodała, starając się mówić bardzo poważnie. Ta pani chyba jednak wiedziała, że Angelica nie mówi prawdy. Kłamstwa były zmyślone. Służyły do tego, by trzymać natrętów z dala od siebie. Tego też nauczyła ją mama. Natrętni i wścibscy ludzie byli źli. Mogli przysporzyć im nie lada kłopotów i doprowadzić do zamknięcia jej w strasznym miejscu, do którego trafiały dzieci niemające taty i których mamy, tak jak jej, musiały pracować. Angelica natychmiast zamknęła buzię. „Nie rozmawiaj z nieznajomymi, bo zabiorą cię ze sobą”. Upominające słowa matki rozbrzmiały sucho w jej uszach, dokładnie tak samo jak w dniu, w którym Maria Florinas ostrzegła córkę przed tym, co ją czeka, jeśli placówki wychowawcze odkryją, w jakiej jest sytuacji. Angelica nie wiedziała, co to są placówki wychowawcze. Nie dlatego, że Maria jej tego nie wyjaśniła, wręcz przeciwnie, matka zawsze dokładnie tłumaczyła jej znaczenie poszczególnych słów, jednak w tym przypadku „placówka” oznaczała zbyt wiele rzeczy naraz i dziewczynka ich nie zrozumiała. Wiedziała tylko, że w najlepszym wypadku mogłaby skończyć w placówce, w najgorszym – w sierocińcu. „Placówka”, „sierociniec”. Straszne słowa. Maria powiedziała, że są jak dziura wypełniona błotem: gdy raz do niej wejdziesz, nie ma ucieczki. A nawet jeśli udałoby się jej uciec, błoto na zawsze przykleiłoby się do skóry. Nic na świecie nie napawało Angeliki przerażeniem bardziej niż to. Ani wiatr wiejący od morza, ani rozdzierający huk pioruna w środku nocy. – Mama zaraz wróci – powiedziała, starając się, by zabrzmiało to przekonująco. Wydawało się jednak, że panna Pintus nie słyszy jej słów. Zrozpaczona Angelica zaczęła się rozglądać. Co robić? Pani dyrektorka weszła do domu. Nikomu nie wolno było tam wchodzić. Tak brzmiała kolejna zasada. Jak mogła o niej zapomnieć? Przygryzając wargę, ze łzami, które paliły ją w przełyku, ruszyła za kobietą. – Tego nie wolno dotykać. Mama nie pozwala. Dlaczego ta kobieta nie może tego zrozumieć? Co chwila wyjmowała jej z ręki różne przedmioty i odkładała na miejsce. Angelica przypomniała sobie, jak któregoś razu widziała na plaży wielkiego żółtego psa. Przestraszyła się go tak bardzo – ostrych kłów, warczenia, które wydobyło się z jego paszczy – że zamknęła oczy, marząc o tym, by stać się malutką. Kiedy je otworzyła, pies zniknął. Może teraz mogłaby zrobić tak samo? Z całych sił zacisnęła powieki, jednak gdy po chwili otworzyła oczy, pani dyrektor nadal tam była. Trzymała w rękach wiadro i szczotkę, którą Angelica dopiero co umyła podłogę. Dziewczynka podbiegła do niej i wyrwała jej obie te rzeczy. – To mojej mamy! – krzyknęła, po czym starannie odłożyła wiadro i szczotkę do szafki, w której Maria je trzymała. – Przecież nie chciałam ich ukraść! – oburzyła się kobieta. Angelica spojrzała na nią nieufnie i wróciła na swoje miejsce. Panna Pintus usiadła obok niej. Dziewczynka nie wiedziała, czy pani dyrektor wzbudza w niej większy strach teraz, kiedy zaczęła się do niej uśmiechać, czy wcześniej, kiedy zrugała ją w drzwiach. – Powiedz, kochanie, dokąd poszła twoja mama? Mnie możesz powiedzieć. Nie bój się. Angelica bała się jednak jak nigdy wcześniej. Ze strachu drżały jej wargi i dzwoniły zęby. Nie podobała jej się ta pani. Czuła na sobie ciężar jej spojrzenia. Wiedziała, co robi pani dyrektor: kontroluje ją. Kontrola oznaczała oglądanie czegoś za pomocą oczu, rąk i głowy. To

poważna sprawa. Jej mama też tak robiła, kiedy wracała do domu, a każde znalezione przez nią zadrapanie czy siniak oznaczały kłopoty. – Mama wyszła, ale niedługo wróci. – Kolejne kłamstwo, owoc strachu, tym razem przyszło bardzo naturalnie. Panna Pintus popatrzyła na nią tak, jakby wyczuła fałszywą nutę, a potem kazała wstać. Obejrzała jej ubranie, następnie zaczęła ją dotykać. – Sama skóra i kości – stwierdziła z niezadowoloną miną. Angelica nie odezwała się ani słowem. Kobieta trzymała ją mocno za ramiona niedobrymi palcami, a ona nic nie mogła na to poradzić. Kiedy chciała zmusić ją do otwarcia buzi, dziewczynka spróbowała ją ugryźć. To umiała robić, lecz panna Pintus zabrała palce w samą porę, przywołując ją do porządku klapsem. Następnie obiema rękami chwyciła ją za włosy i pociągnęła na tyle mocno, że Angelica o mało się nie rozpłakała, powstrzymała się jednak i nawet nie jęknęła. Przygryzła sobie wargę, ale wytrzymała. – Przynajmniej masz porządnie uczesane włosy. Angelica otworzyła szeroko oczy z oburzenia. Oczywiście, że jest porządnie uczesana. Ma przedziałek pośrodku i dwa warkocze. Mama latem nauczyła ją zaplatać warkocze i dziewczynka była bardzo dumna z tego, że wszystko potrafi zrobić sama, ale nie wolno jej było nikomu o tym mówić. Panna Pintus przytrzymała ją za brodę i odwracała jej głowę raz w jedną stronę, raz w drugą. Na szczęście umyłam się poprzedniego wieczoru, pomyślała Angelica, kiedy kobieta zaczęła sprawdzać jej uszy. Jeśli chodzi o sukienkę, była nowa. Trochę za duża, ale nowa. – Wyglądasz na czystą. Dobrze, gdy tylko mama wróci, powiedz jej, że szkoła już się zaczęła. I że jeśli nie zobaczę cię w ciągu najbliższych kilku dni, wrócę tu z karabinierami. Karabinierzy? Serce Angeliki zaczęło walić jak młotem. Nie znała tego słowa. Co to są karabinierzy? Słowo zaplątało jej się na języku, a kiedy powtórzyła je w myślach, wbiła wzrok w dyrektorkę. – Zrozumiałaś? Kiwnęła głową, bo nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić. Nie miała bladego pojęcia, co to są karabinierzy, ale z pewnością nie wróżyli niczego dobrego. Byli źli i straszni. Jak natręci i obcy. Kobieta wreszcie sobie poszła. Angelica, wstrzymując oddech, zaczekała, aż panna Pintus zniknie za rogiem, i biegiem wróciła do środka. Zamknęła drzwi na klucz i pobiegła do łóżka, które dzieliła z Marią. Schowała się w najciemniejszym jego kącie, z głucho bijącym sercem i płaczem, który uwiązł jej w gardle. I co teraz? Co ma zrobić? Mama nieprędko wróci. Przed wyjazdem zrobiła zakupy, a to oznaczało, o czym Angelica bardzo dobrze wiedziała, że będzie najwcześniej za tydzień. Wyjaśniła córce, że jedzie do pracy, bo tylko pracując, zarabia się pieniądze, za które można kupić jedzenie. Jaja. To imię zmaterializowało się w jej głowie. Musi pobiec do Jaji, ona będzie wiedziała, co robić. Potrzebowała kilku minut, by zejść po schodach i wyjść z domu. Ile sił w bosych nogach pobiegła kamienistą ścieżką do cioci. – Jaju, Jaju! Pukała do drzwi, ale pozostały zamknięte. Nie ma jej! Nie ma! Może Jaja też wyjechała, tak jak Maria? Padł na nią blady strach. Zdesperowana zaczęła walić do wszystkich drzwi po kolei, krzycząc coraz głośniej. Pełne łez oczy Angeliki nagle szeroko się otworzyły. Pszczoły. Jaja na pewno jest u swoich pszczół, w lesie. Rzuciła się biegiem w tamtą stronę, pod jej bosymi stópkami szeleściła

sucha trawa. Była żółta i tak wysoka, że dziewczynka nic nie widziała. W pewnym momencie przystanęła, oddech drapał ją w gardło, zamknęła oczy i zaczęła nasłuchiwać. Tak! Brzęczenie pszczół i szum strumyka wskażą jej drogę. Zerwała się do biegu, aż znalazła się na polance, na której rosło stare drzewo oliwne. Tam, tyłem do niej, stała Jaja. – Pomocy, pomocy! – zaczęła krzyczeć. – Ite dimoniu?[1] Margherita Senes, jej Jaja, odwróciła się i gdy zobaczyła dziewczynkę, ruszyła ku niej, lecz mała już pędziła w jej stronę. Pszczoły zerwały się do lotu niczym czarna niebezpieczna chmura. – Zostań tam, ja do ciebie przyjdę. Nie ruszaj się. Ostrzeżenie w głosie Margherity nie powstrzymało Angeliki. Zdenerwowane pszczoły zebrały się w rój. Dziewczynka, nieświadoma niebezpieczeństwa, dobiegła do Jaji i rzuciła się w jej ramiona, wybuchając płaczem. Jej paluszki zacisnęły się na spódnicy kobiety, wyrażając całą rozpacz. – Karabinierzy. Dyrektorka szkoły. Zabierze mnie… Margherita pochyliła się i wzięła ją na ręce. W tej samej chwili rój nad ich głowami otworzył się i teraz pszczoły latały wokół nich, lecz zamiast atakować dziewczynkę, włączyły ją do swojego kręgu, chroniąc ją. Chroniąc je obie. Margherita patrzyła na nie oniemiała. Na jej ustach pojawił się tajemniczy uśmiech, wyrażający zadowolenie połączone z dumą. Pogłaskała ciemną główkę Angeliki. Jeszcze raz rzuciła okiem na wirujący wokół nich złoty rój pszczół i przytuliła małą. – Uspokój się, kochanie. Nie płacz, wszystko jest w porządku. Angelica otarła buzię jedną rączką, bo drugą wciąż zaciskała na białej długiej spódnicy Jaji. Szloch nie ustał, starała się tylko łkać trochę ciszej. – Już dobrze, wracajmy do domu. Angelica kurczowo trzymała Jaję za rękę. Nie zauważyła, że pszczoły uformowały korytarz, którym teraz szły. Gdy dotarły do domu, Margherita zamknęła za nimi drzwi, a owady odleciały, wracając do ula w pniu oliwnego drzewa. – Upiekłam ciasteczka z miodem. Masz ochotę? – Tak. Lubię miód. – Chodźmy do kuchni. Z czułością pchnęła dziewczynkę, która nadal miała zaciśnięte usta i niepokój wymalowany na twarzy. Margherita wiedziała, że prędzej czy później to się stanie, uprzedzała Marię. Jaka ona uparta. Próbowała ją przekonać, by zostawiła małą pod jej opieką. Przecież ryzykuje, że ktoś jej ją odbierze. Ona jednak nie chciała o niczym słyszeć. Pycha, nieodpowiedzialność i głupota, to były trzy główne cechy Marii Florinas. Choć poniosła porażkę, jeśli chodzi o Marię, w przypadku Angeliki będzie inaczej. – Dopóki żyję, nikt cię nie skrzywdzi, ninnia. Nie musisz się bać. Ja się tobą zaopiekuję. Jak powiedziała, tak zrobiła. Kupiła zeszyty, książki, fartuszek i kokardę. Różową kokardę, na którą Angelica patrzyła szeroko otwartymi oczami. Wstążka była chropowata, w kolorze, który przypominał jej płatki róż i niebo o świcie, tuż przed wschodem słońca. To była najpiękniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek miała. Angelica najpierw ją powąchała, a potem zamknęła oczy i musnęła wargami. Następnego dnia wyruszyły wcześnie rano. Jaja pokazała jej szkołę. Wcale nie była taka brzydka, a w środku biegało mnóstwo dzieci. Angelica wpatrywała się w nie z szeroko rozdziawioną buzią. Jaja poszła porozmawiać z panną Pintus i razem zaprowadziły ją do klasy. Pani nauczycielka była młoda i śliczna jak jej mama, tylko że Maria miała ciemne włosy, a panna

Adele brązowe, jak Angelica. Dziewczynka nie słyszała, co Jaja powiedziała obu paniom, ale w pewnym momencie panna Pintus zrobiła się czerwona jak pomidory mamy, a panna Adele podbiegła do Angeliki i mocno ją przytuliła. Od tamtej pory wszyscy byli dla niej bardzo mili. Jaja odbierała ją ze szkoły i w drodze powrotnej trzymała za rękę. Przygotowała dla niej łóżko w pokoju w wieży, najpiękniejszym w całym domu. – To zawsze będzie twój dom, ninnia. Pamiętaj o tym. Stamtąd w bezchmurne noce widać było gwiazdy i morze. Angelica najbardziej na świecie lubiła z nimi rozmawiać i oglądać nadejście świtu, który rozjaśniał turkusowe niebo.

4. Miód lawendowy (Lavandula spp.) Łagodny i balsamiczny. To miód spokoju, pozwala odzyskać równowagę. Ma delikatny aromat kwiatów lawendy i pachnących ziół. Dyskretna nutka żywicy przebija się przez ostry posmak, który nadaje mu charakter. Zabarwienie jasnokremowe, delikatna krystalizacja. – No proszę, odbierz – wymamrotała Angelica, licząc kolejne sygnały. – „Tu poczta głosowa…” Rozłączyła się zniecierpliwiona i rzuciła telefon na deskę rozdzielczą. Po raz trzeci usiłowała połączyć się z matką. Dlaczego, do cholery, ta kobieta nie odpowiada? Spróbowała pozbyć się lekkiego uczucia niepokoju, które z niewiadomego powodu ogarnęło ją po ich ostatniej rozmowie. – Spróbuję później – wyszeptała, wpatrując się w komórkę. Dotarła do Agde. Maleńkie miasteczko było prawdziwym klejnotem zanurzonym w zieleni i muskanym szmaragdową wodą. Angelica jechała powoli, śledząc ruch uliczny. Kolejna droga, kolejna przygoda. Miała zamiar wstąpić do Awinionu, potem pojechać dalej, do Arles, wziąć udział w kongresie i ruszyć w dalszą drogę. W myślach opracowywała plan podróży i kolejne przystanki. Nie odrywając wzroku od ulicy, zaczęła szukać butelki z wodą, zaraz jednak zrozumiała, że wcale nie chce jej się pić i odpuściła. W pewnym momencie zobaczyła duży parking. Zjechała i zatrzymała kampera. Powiodła wzrokiem po okolicy. Wszędzie granatowe morze, miejscami wręcz fioletowe. Angelica wpatrywała się w nie przez kilka minut. Słońce skryło się za sunącą po niebie chmurą i morze zmieniło kolor. Teraz było taflą płynnego srebra. Spuściła głowę i wbiła wzrok w piaszczystą ziemię. Nie takie morze nosi w sercu. Nie takie… Jej morze jest niebieskie jak serce szafiru, a kiedy słońce stoi wysoko nad ziemią, zlewa się z niebem. Jej morze bywa również zielone, upstrzone turkusowymi plamkami, a o zachodzie słońca mieni się złotopomarańczowo. Jej morze pachnie solą i śmiechem. Najpierw Jaja, a teraz morze w Abbadulche, miejscowości na maleńkiej sardyńskiej wysepce, w której dorastała, zawładnęło wspomnieniami, wdzierając się z ogromną siłą w jej rozmyślania. Kiedy zrozumiała, że pragnie tego morza najbardziej na świecie, wzdrygnęła się. Czuła się tak, jakby jej dzieciństwo przywoływało ją do siebie. To nie było możliwe, zupełnie bez sensu. Nie ma czego szukać w tamtym miejscu. Wytłumaczyła to sobie już dawno temu. Lorenzo leżał na podłodze, patrząc jej prosto w oczy. – Och, nie gap się tak na mnie. Nie wiem, co mi się stało, okej? Włączyła silnik, nadal rozmyślając. Sentymentalne bzdury nie były w jej stylu. Odgarnęła włosy z twarzy. Po prostu ostatnio za dużo pracuje. To wina zmęczenia, niczego więcej. Dlatego

ostatnimi czasy doskwierała jej samotność. – To tylko zmęczenie – mruknęła. Może należało przyjąć zaproszenie pana Duponta? Jego propozycja, by została u niego kilka dni dłużej, była jasna, podobnie jak jego intencje. Fantastycznie całował. Przecież oboje są wolnymi ludźmi. Ciekawy mężczyzna, bardzo atrakcyjny, żadnych zobowiązań. Czegóż chcieć więcej? Machnęła ręką. Nie została, nie poszła z nim do łóżka, nie przyjęła tej namiastki pocieszenia, którą jej zaproponował. Wróciła do kampera i przez całą noc nie zmrużyła oka, wiercąc się w łóżku. Dlaczego? Zadała sobie to proste i bezpośrednie pytanie. Odpowiedź także była prosta i bezpośrednia. Nie potrzebuje kilku namiętnych chwil w cudzym łóżku, nie tego pragnie. Teraz już to wie. Chce do kogoś należeć. Prowadziła samochód i czuła się wyczerpana. W ostatnich miesiącach coraz częściej jej to doskwierało. Zastanawiała się nad tym przez chwilę i w końcu, o zgrozo, doszła do wniosku, że zmęczenie to nieodpowiednie słowo. Ona nie jest zmęczona, jest pusta. Czuje niewyobrażalną pustkę. Wreszcie coś sobie uświadomiła i ogarnął ją lęk. Lęk tak głęboki, że zadrżała. Od kiedy życie zaczęło przeciekać jej między palcami? Wyciągnęła rękę, by poszukać Lorenza, i odnalazła go tuż obok siebie. Mimo że dotyk jego sierści jak zwykle podziałał na nią kojąco, wiedziała, że tym razem nie przegoni chłodu z jej serca. Pies mruknął i polizał ją po dłoni. Uśmiechnęła się do niego czule, jakby chciała dodać mu otuchy. Także Pepita zjawiła się tuż obok niej – Wszystko w porządku. Naprawdę, nie musicie się martwić. Skupiła wzrok na tablicy informacyjnej na poboczu drogi. Mrugnęła kilka razy. Tych cholernych napisów nie można odczytać. Przetarła oczy wierzchem dłoni. Zdjęła nogę z gazu i zahamowała. – To minie – powiedziała do siebie. – Minie. Kiedy ostatni raz spała w prawdziwym domu? Zastanawiała się przez chwilę i na jej ustach pojawił się gorzki uśmiech. Nawet nie pamiętała. Przyczepa była jej domem od tak dawna, że nie wyobrażała sobie, by mogła mieszkać gdzieś indziej albo mieć na stałe dach nad głową. W rzeczywistości kamper był czymś jeszcze: lekarstwem na wszystko. Był tym, co pozwalało jej unikać tego, czego nie lubiła, i zostawiać to za sobą. Z niczego się nie tłumaczyć. Przecież tak jest jej dobrze, prawda? Prawie na nikim jej nie zależy i chyba z nikim się nie przyjaźni. Samotność ma swoje zalety. Skoncentrowała się na tym, co musi zrobić, zdecydowana przegonić smutek, który niespodziewanie nią zawładnął. To tęsknota nie daje jej spokoju. Tęsknota i sny. Jaja, która pokazywała, jak zebrać miód z plastrów, by ich nie uszkodzić, jak uporządkować komórki w osieroconych ulach. Jaja, która trzymała ją za rękę, gdy razem śpiewały, a pszczoły unosiły się nad ich głowami, dołączając do śpiewu radosnym brzęczeniem. Jaja, która zabierała ją ze sobą zawsze, gdy o zachodzie słońca szła na nieduży pomost, na którym pastuszek Homer czekał wraz z kobietą o zgarbionych plecach i pustym spojrzeniu. Za każdym razem z inną, za każdym razem nieznajomą. Czasami razem z nimi było dziecko albo dwoje. Jaja je obejmowała, całowała każde w policzki i błogosławiła, kreśląc na ich czołach znak krzyża. Dawała im słoik miodu i odprowadzała wzrokiem, dopóki łódka nie zniknęła za horyzontem. I wracała do domu. * – To też była twoja siostra, Jaju?

– Wszystkie są moimi siostrami, ninnia. Wszystkie. – A dzieci? – To także moje dzieci. To dzieci wszystkich kobiet. – One są twoimi siostrami, tak jak pszczoły? – Tak jak pszczoły. * Gdy Angelica się rozbudziła, wspomnienie się rozpłynęło. Ogarnęła ją ogromna tęsknota za tym magicznym światem, w którym żyła jako dziecko. Dlaczego ciągle wraca myślami do Jaji? Dlaczego śni o niej tak intensywnie? Co takiego Jaja ma jej do powiedzenia? Kiedy usłyszała dzwonek, natychmiast odebrała telefon. – Cześć, tułaczko! – Delikatny głos jej przyjaciółki, Sofii, uśmierzył częściowo rozczarowanie, jakiego doznała, gdy zrozumiała, że to nie matka. – Cześć. – Dokąd jedziesz? – Do Awinionu. – Kochana! – wykrzyknęła Sofia. – Jedziesz do mnie? Chciałaś mi zrobić niespodziankę? Angelica przygryzła wargę. Prawdę mówiąc, nie zamierzała zatrzymywać się u Sofii, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, by jej o tym powiedzieć. Nie chciała zrobić przyjaciółce przykrości. Radość w jej głosie była czysta i zaraźliwa. Angelica przyłapała się na tym, że się uśmiecha. – Ja… – No przestań, przecież u mnie możesz czuć się jak u siebie w domu. Zresztą on jest bardziej twój niż mój. – Proszę cię, nie zaczynaj, nie jestem w nastroju. – Angelica westchnęła, zjeżdżając na parking. – Nigdy nie jesteś w nastroju, kiedy przychodzi do rozmowy o pieniądzach, które mi pożyczyłaś. I wiedz, że to mnie strasznie wkurza. – Zatrzymaj je, ja ich nie potrzebuję. Oddasz, gdy będziesz miała. Sofia chciała coś odpowiedzieć, uznała jednak, że dyskutowanie z Angelicą przez telefon mija się z celem. Postanowiła, że zwabi ją w pułapkę przy butelce białego wina i talerzu lazanii. Mimo że do szpiku kości była Greczynką, nauczyła się przyrządzać makaron od mamy Angeliki. Maria była wyśmienitą kucharką. Nikt nie umiał oprzeć się jej lazanii. Uśmiechnęła się z satysfakcją. – Dobrze, o której będziesz? – Dziś wieczorem. – Świetnie. – Tylko nie rób dla mnie lazanii. I żadnego wina. Moja odpowiedź brzmi „nie”. – Na jakie pytanie? – odrzekła Sofia niewinnym głosem. – Na każde, które przyjdzie ci do głowy. – Nie mogę liczyć na to, że w jakiś sposób cię przekonam? Może ciastem? – Prawdziwa z ciebie kusicielka. – Angelica się roześmiała. – Jestem tylko dobrą kucharką. – I prawdziwą przyjaciółką. Dlatego zawsze możesz na mnie liczyć. Nic nie jesteś mi winna. – Angelica westchnęła, a śmiech uwiązł jej w gardle. – Co się dzieje? – Nie wiem. Sama nie wiem. – Lekki ton nagle gdzieś uleciał, a wraz z nim chęć do

żartów. Sofia zmarszczyła czoło. – Opowiesz mi wszystko na spokojnie. Idę kupić wino, skrzynka powinna wystarczyć. Pospiesz się, ale nie pędź, proszę. Ten twój gruchot porusza się chyba tylko dzięki modlitwom twojej matki i podwójnej warstwie taśmy izolacyjnej. – Niedawno robiłam przegląd. Mechanik zapewnił mnie, że pojeździ jeszcze kilka ładnych lat. – Nie mów. – Sofia przewróciła oczami. – No to mnie uspokoiłaś! Przygotuję ci pokój i tym razem nie chcę słyszeć żadnych wymówek. Będziesz spała w domu. Całuję, do zobaczenia. * – Słyszysz? Zaraz nadejdzie. Trzymaj się. Angelica wstrzymuje oddech i mocno ściska dłoń Jaji. Jej długa spódnica napełnia się wiatrem jak balon i unosi. Ona usiłuje ją przytrzymać i wybucha śmiechem. Angelica też się śmieje. Coś uderza ją w twarz, ale dziewczynka nie czuje bólu. Ten zimny podmuch łaskocze. To mistral, wiatr. Trzeba uważać na wiatry. Jeśli, będąc na morzu, je zbagatelizujesz, możesz mieć poważne kłopoty. Jaskinia jest za jej plecami, ale żeby dobrze słyszeć wiatr, trzeba stać tu, na cyplu, który góruje nad plażą. W dole fale pokrywają pianą błękitne morze, które dziś wydaje się srebrzyste. To też znak. Musisz uważać na morze, które jest szare, bo te fale mogą zabrać cię ze sobą. Daleko, daleko w głąb morza. – Nie bój się wiatru, on przynosi historie o odległych miejscach, które odwiedził. Posłuchaj, ile ma do opowiedzenia. Angelica z całych sił zaciska powieki. Usiłuje się skupić i bardzo się stara, ale po chwili traci cierpliwość. – Wybacz, Jaju, ale nie rozumiem, co mówi wiatr. Kobieta śmieje się serdecznie, jej ciepła dłoń zamyka się wokół rączki dziewczynki. – Wyciągnij przed siebie ręce, poczuj wiatr. On nie mówi tak jak ludzie. Nie sądzisz, że to byłoby niedorzeczne? Wiatr składa się z powietrza, którego słowami są zapachy, więc jeśli chcesz zrozumieć, co mówi, musisz go po prostu powąchać. Angelica otwiera szeroko oczy ze zdumienia, podnosi głowę i nabiera powietrza. Raz, dwa razy… Uśmiecha się. Wiatr zszedł na łowisko. – Brawo, kochanie. A teraz idź tam, usiądź i rozmawiaj z wiatrem. Jaja rusza w stronę pasieki za skałami, a Angelica biegnie się schronić. Drży i mocno obejmuje się ramionami. Zimny ten wiatr, plącze jej się między nogami i utrudnia stawianie kroków. Dziewczynka zaczyna się śmiać, próbuje iść do przodu, a zamiast tego robi krok w tył. Jej śmiech dociera do Margherity, która patrzy na nią wyrozumiale i wraca do pracy. Angelica staje przed wejściem do jaskini. Nie podoba jej się ciemność, którą widać w głębi, więc siada w wejściu. Teraz czuje się stabilniej. Podoba jej się to słowo, daje poczucie bezpieczeństwa. „Stabilny” to trudne słowo, które ma wiele znaczeń. Stabilność jest wtedy, kiedy Jaja się do niej uśmiecha, kiedy obiad stoi na stole, a łóżko jest posłane. I kiedy pokazuje jej rwącą wodę w rzece, która płynie po kamykach i bulgoce, odkrywając przed nimi sekrety lasu. Ona nie rozumie, o czym opowiada strumyk, ale Jaja tak. Angelica zastanawia się przez chwilę i jej buzia się rozjaśnia. Słowa niesione przez wodę są takie same jak słowa niesione przez wiatr, albo jak słowa pszczół. I słońca, i kotów, i psów, i owieczek. Dziewczynka wstaje i zadowolona z siebie biegnie do Jaji. Pszczoły witają ją, latając