Olivia Cunning – One Night with Sole Regret 05 – Tie Me
Tłumaczyła: Eiden // http://chomikuj.pl/Eiden
Rozdział 1
Noc przeszyła Kellena, owijając go w kokonie nicości. Sporadyczne
błyski żółtych, odległych chmur nad jego głową niebawem by zniknęły, więc
musiał wejść do środka. Jednakże potężna burza szalała nad Zatoką
Meksykańską, przy czym nie był gotowy zmierzyć się z tym pustym domem.
Po prostu został na plaży, aż rozwiązanie stało się silniejsze od strachu.
Miganie nad horyzontem zwiększyło się, zerwał się wiatr, rozdmuchując
jego długie włosy wokół szyi i twarzy. Zapatrzył się w niekończącą się wodę,
walcząc z dreszczami jakie spowodowały wilgotne ukąszenia słonego,
morskiego powietrza, które wyssało ciepło z jego ciała. Zdrętwiała mu skóra.
Żałował, że bryza Zatoki nie znieczuliła surowego bólu w jego piersi. Czy to
uczucie, za którym częściowo tęsknił wreszcie by zniknęło, czy jego
przeznaczeniem było czuć pustkę przez resztę swojego życia? Strata Sary
wciąż była namacalna, tak samo jak to było pięć lat temu, kiedy patrzył na
ten pieprzony czujnik tętna, wstrzymując oddech, czekając na chociaż jedno
piknięcie. Chociaż jedno.
Tylko jedno, Saro. Zrobię wszystko.
Nigdy nie nadeszło.
Cała nadzieja w świat - cała miłość jaką miał do dania - na końcu nic
nie znaczyła. Pod wściekłymi chmurami, woda wyglądała się jak mieniący się
obsydian - błyszczące, czarne szkło ze szczytami i wgłębieniami. Przypadkowe
krzywizny białej piany zbliżały się do wilgotnego piasku u stóp Kellena, a
następnie wycofywały się, bezustannie się unosząc i cofając. Morska piana
bawiła się z nim - powoli się wycofywała, aby znowu nadejść. Fale pieniły się
pod mocą burzy, czasami obmywając jego nagie stopy i wymywając piasek
spod jego podeszw, ale fale nigdy go nie pochłonęły. Nigdy nie wciągnęły go
pod powierzchnię. Kellen ruszył do przodu, podążając powoli za ustępującą
woda, wiedząc że morze w końcu wypchnęłoby go na brzeg, kiedy fala by
wróciła. Człowiek mógł liczyć na niewiele w swoim życiu, ale mógł polegać na
tych pływach. I Kellen mógł liczyć na to, że wspomnienia Sary wciąż będą go
ścigać.
Spojrzał przez ramię na ciemny dom za sobą. Był pomalowany na
słoneczny, żółty kolor, ale w nocy wyglądał na szary. Smutny. Nie jak
szczęśliwe miejsce, jakie dzielił z nią zanim zachorowała.
Och, spójrz na ten dom, Kellen, wesoły głos Sary rozbrzmiał echem w jego
wspomnieniach. Nie byłoby zabawnie wynająć go na tydzień i udawać, że jest nasz?
Nigdy nie widziałam oceanu. Po raz pierwszy chcę go zobaczyć z tobą.
Kellen spojrzał na ekran przez ramię Sary. Przeglądała zdjęcia
ogromnego, słonczego, żółtego domu na wynajem z otwartymi,
przestronnymi pokojami, zapraszającym umeblowaniem i rozległym
pomostem z widokiem na plaże.
Chcesz zobaczyć ocean, kochanie? Pojedziemy, powiedział. Ile kosztuje?
Kliknęła na link do rezerwacji i obojgu opadły szczeki, kiedy wyświetliła
się cena na tygodniowy wynajem. Zamknęła laptopa i spojrzała na niego, a
jej wielkie, niebieskie oczy wciągnęły go w swoją głębię. Niczym prądy
odpływowe, zawsze wciągały do pod powierzchnię.
Nie potrzebne mi to, powiedziała. Mam ciebie. I pocałowała go w taki
sposób, jak tylko Sara mogła go pocałować. Pocałunkiem, który poruszył jego
ciało i sprawił, że ogarnął go gorący szał. Pocałunkiem, który dotknął jego
serca i duszy. Jej pocałunki zawsze przeszywały go na wylot. Właśnie to
robiła z nim miłość. Właśnie dlatego Kellen potrzebował tego i jednocześnie
już nigdy nie chciał tego znaleźć.
Więc Kellen zrobił to, co zrobiłby każdy zakochany głupiec dla swojej
idealnej dziewczyny. Oddał w zastaw swoją najbardziej cenną rzecz - gitarę
Les Paul swojego zmarłego dziadka - i zaskoczył Sarę tygodniem w jej
wymarzonym domu. Nie sprawiła, że czuł się źle ze zrezygnowania ze swojej
gitary. Zamiast tego wynagrodziła mu jego poświęcenie tygodniem
najpiękniejszy wspomnień. Radość na jej twarzy, gdy stanęła przed tym
okropnie wielki, wynajętym domkiem z dłońmi splecionymi na piersiach, była
warta każdej ceny.
Kocham cię bardziej, niż jest całej tej wody w oceanie. Więcej niż jest ziarenek
piasku na tych plażach. Niż wszystkich gwiazd na niebie, powiedziała i rzuciła mu
się w ramiona.
To wiele miłości, powiedział, ukrywając nos w jej słodko pachnących
włosach i poświęcając moment aby ją poczuć. Była jego wszystkim. Mogła
być jego wiecznością. Nie wahał się co do tego nawet na chwile.
Kocham cię bardziej niż to, Kellen. O wiele bardziej.
Ja też, kochanie.
Kellen z trudem przełknął ślinę i zamknął oczy przez rozbrzmiewające
echo przeszłości.
Wspomnienia o Sarze nieustannie dręczyły Kellena. Rozrywały jego
serce na kawałeczki. Niezależenie od tego, to i tak szukał rzeczy, które mu o
niej przypominały. Stracenie jej ciała i duszy było wystarczająco trudne.
Utracenie tych wspomnień? Nie mógł i tego zaryzykować. Potrzebował
przypomnień o niej. Stałych przypomnień. I właśnie dlatego, nawet po jej
śmierci, kupił ten wielki, pieprzony dom na plaży w Galvestone, gdy tylko było
go na niego stać. Pieniądze nie były problemem po sukcesie drugiej płyty
Sole Regret, która pokryła się platyną i wyprzedawali koncert za koncertem w
pierwszej samodzielnej trasie. Co Sara pomyślałaby o jego sukcesie? Byłaby
dumna? Zazdrosna? Nigdy nie rozumiała jego potrzeby, aby tworzyć muzykę.
Oddałby każdy grosz, każdy okrzyk, każdego fana na jeszcze jedną
chwilę, którą mógłby z nią spędzić
Był tutaj właśnie przez ten pusty dom, stojąc na plaży. Nie miał
żadnego interesu, aby tu być. Powinien być w busie z zespołem w drodze do
Beaumont na ich jutrzejszy koncert, ale nie był w stanie się powstrzymać. Nie
gdy zespół zagrał w Houston. Nie gdy był tak blisko tego miejsca, które
uszczęśliwiło Sarę przez tydzień jej krótkiego życia. Chciał zamknąć te
radosne wspomnienia. Były tuż po drugiej stronie piaskowych wydm za nim.
W tamtym domu. W tamtym ciemnym, pustym domu, który stał się kolejnym
koszmarem.
Teraz, kiedy przyjechał, nie mógł się zmusić do wejścia do środka. Nie
mógł znieść popijania piwa na pomoście bez niej u swego boku. Nie mógł
znieść myśli, że gdyby wszedł do łóżka, to jej poduszka byłaby pusta. Nie
mógłby jej dotknąć, usłyszeć jej oddechu. Mógł tam tylko leżeć, patrzeć na
wirujący wiatrak sufitowy, próbując nie przypominać sobie co jedli na
śniadanie pierwszego poranka i jak słońce tańczyło przez złote pasemka w jej
włosach, gdy patrzyła jak piasek przesuwa się pod pianą morską. Niemal
mógł usłyszeć jej śmiech. Prawie widział, jak obracała się w ciepłym wietrze z
wyciągniętymi rękoma. Niemal poczuł jak woda rozpryskała się na jego
nogach, kiedy kopnęła falę. Tamtego dnia była taka żywotna. Tak cholernie
żywa. W jego wspomnieniach zawsze taka była. I właśnie z tego by nigdy nie
zrezygnował.
Owen próbował go przekonać do tego, żeby dzisiaj nie odwiedzał tego
domu. Rozumowanie Owena było prawidłowe - bycie tutaj nie pomagało.
Sprawiało ból. Ale Kellen nie mógł się powstrzymać. I chociaż wiedział, że
byłoby tak najlepiej, to nie mógł pozwolić Sarze odejść.
Minęło pięć lat, odkąd Sara mu się wymknęła. Pięć długich lat, podczas
których Kellen powinien wyleczyć rany i nauczyć się ruszy do przodu. Pięć
pierdolonych lat cierpienia.
Tego dnia, kiedy została pochowana, spadł na same dno i myślał, że to
był najgorszy moment. Ale był teraz niżej. Co jest poniżej dna?
- Piekło - szepnął w wiatr.
Dlaczego mi umarłaś, Sara? Potrzebuję cię przy sobie. Kurwa, nie
powiedziałem ci tego wystarczającej ilości razy?
Kellen owinął dłoń wokół skórzanej obręczy na swoim lewym
nadgarstku. Dla niego był to trwały znak powiązania z kobietą, którą wciąż
kochał. Gdy Kellen w końcu pomyślał, że mógłby dać Sarze odejść i ruszyć do
przodu, to Owen dał mu tą bransoletę w prezencie świątecznym. Znaczenie
nie było takie ogromne, ale był to znak - taki, który nakazał Kellenowi zostać
przy Sarze nieco dłużej. Jego uczucia nie skończyły się, kiedy jej życie
dobiegło końca. Nie tak działała miłość. Ludzie, którzy nie stracili miłości
swojego życia, nie mieli o tym pojęcia. Pomyślał o tym, że człowiek powinien
ruszyć dalej kiedy zmarła jego bratnia dusza. Znaleźć jakieś następstwo. Ale
Kellen nie chciał ruszyć do przodu. Nie chciał zastępstwa. Chciał tylko, żeby
Sara wróciła.
Chciał niemożliwego.
I chciał, żeby Owen przestał się gapić na jego cenną bransoletę, jakby
była opętana przez zło. Kellen chciał, aby Owen wreszcie pozwolił mu się
taplać w smutku i przestał na niego naciskać, aby ruszył do przodu. Może jeśli
Kellen by poudawał, to może obecne napięcie między nim a jego najlepszym
przyjacielem by złagodniało. Jego determinacja, aby pozbyć się bransolety
Sary nie było dla jego własnego dobra. Było dla Owena. Mógł to zrobić dla
Owena. Powiększająca się przepaść między nimi rozdzierała Kellena. Ta
kobieta, która Owen poznał noc wcześniej - Caitlyn - otworzyła Kellenowi na
brutalną rzeczywistość. Na dziwne rozumowanie Kellena - jego niezdolność do
nowej, intymnej więzi - odpychało Owena od niego. I nie mógł też stracić
Owena. Nie miał nikogo innego, nikogo komu pozwoliłby zbliżyć się do siebie.
Nikogo, komu ufał. Nikogo, kto by zniósł te dziwne gówno przez jakie
przechodził.
Kellen wziął głęboki oddech i pociągnął za jeden pasek w bransolecie,
aby ją odpiąć.
Nie zapomnę o tobie, Saro. Mówiłem prawdę, kiedy powiedziałem na zawsze.
Tak bardzo przepraszam, kochanie. Ja po prostu nie mogę... już nie mogę
koncentrować swojego życia wokół ciebie. Ale nie zapomnę. Nigdy nie zapomnę.
Przełknął gulę w gardle i odpiął drugi pasek. Skórzana bransoleta
spadła w jego prawą dłoń. Jego nagi nadgarstek był jak obcy. Odkryty. W
środku czuł się pusty. Taki pusty. Zanim zmienił zdanie, rzucił bransoletę w
morze.
Nie powinieneś śmiecić, dupku. Kellen prychnął, gdy pierwsze słowa jakie
Sara kiedykolwiek do niego powiedziała, rozdźwięczały w jego
wspomnieniach. Nie zwrócił uwagi, kiedy rzucił pustą butelkę wody na ziemie,
zamiast do śmietnika, do którego celował. Podniosła ten kawałek śmiecia,
podeszła do niego i dźgnęła końcówką butelki w jego pierś. Zagapił się na nią
z rozdziawionymi ustami, całkowicie gubiąc język w gębie. W tamtej chwili
wiedział, że znalazł swoją całość. Przed tymi wiecznymi sekundami, które
oznaczyły ich pierwsze spotkanie, nie wierzył w miłość i to już z całą
pewnością nie w miłość od pierwszego wejrzenia, ale w chwili w której ujrzał
niewinną twarz Sary, to wiedział że tak właśnie miało być. Ona była innego
zdania. W jej oczach nie było żadnej miłości, kiedy zapytała, Myślisz, że ile
mamy planet?
Miliony, odpowiedział. Trilony.
Drgnął kącik jej ust, tylko nieco i odrobinka ognia ustąpiła z jej
niebieskich oczu. Przez chwilę myślał iż sądziła, że był zabawny.
Cóż, więc śmiało idź na nich żyj. Ja jestem częścią tej, na której stoję.
Jej długi, jasno brązowy kucyk uderzył go prosto w ramię, kiedy
odwróciła się i podeszła do śmietnika. Wrzuciła butelkę do niebieskiego
kontenera i dołączyła do swoich znajomych z klubu ochrony środowiska.
Otoczyły ją, jakby w pojedynkę uratowała planetę przez nagadanie fajnemu
chłopakowi, który nie trafił do śmietnika.
Nie miało to znaczenia. Kellen był jak uzależniony. Następnego dnia
zapisał się do ich grupy ratowania drzew, a nawet nie był przyjęty do jej
uczelni. Nie pozwolił, aby takie błahostki jak ta stanęła mu na drodze, gdy
czegoś chciał. I chciał jej. Wciąż jej chciał.
- Myślę, że skóra ulega biodegradacji - powiedział teraz, wiedząc, że
nie pochwaliłaby jego wrzucenia śmiecia do wody. Po prostu uważał, że był to
godny pochówek dla tej rzeczy, oddając Sarę morzu, które tak kochała przez
krótki czas. Wiedział, że chciała spędzić tam więcej czasu, zanim odeszła.
Wiedząc, że był odpowiedzialny za niespełnienie tego czego chciała, ponieważ
bał się wypuścić ją ze szpitala. Miał tylko nadzieję, że w zaświatach był
ocenach i że już zawsze mogła tańczyć w falach.
Kellen potarł swój nagi nadgarstek, próbując się pozbyć uczucia stałego
dotyku bransolety z jego skóry. Tak jak ze wspomnieniami o niej, nie mógł
zmniejszy tego efektu prostym wysiłkiem. Po chwili uciskania swojego
nadgarstka, coś uderzyło o jego bosą stopę. Zerknął w dół i dostrzegł odbicie
dwóch metalowych klamer w piasku.
- Tak szybko wróciłaś?- powiedział i westchnął. Pochylił się i podniósł
skórzaną bransoletę, wkładając ją do tylnej kieszeni swoich dżinsów. Na jego
biodrze rozkwitła wilgoć. Nieco dłużej ponosi bransoletę, ale w ciszy
przysiągł, że już nigdy nie założy jej na nadgarstek. Przecież nie złamało to
jego dzisiejszej obietnicy, która dotyczyła tego, że ściągnąłby ją dzisiaj. Nie do
końca. Przecież ją ściągnął. Chociaż nie była już na jego nadgarstku, to wciąż
był świadom jej obecności w swojej mokrej kieszeni.
Miękki brzęk muzyki fortepianowej konkurował z rykiem fal. Kellen
obejrzał się za siebie, szukając źródła tego dźwięku. Większość domów
wzdłuż bezludnej plaży Zatoki były pogrążone w ciemności, ale słaby, żółty
blask rozświetlił otwarte okno w domu obok jego. Tam, późno w nocy, gdzie
mógł udawać, że był jedyną osobą w odległości wielu mil. Jednak nie
przeszkadzało mu wtargnięcie przejmującej melodii. Prawdę mówiąc, to był
pewien, że potrzebował czegoś nieoczekiwanego, co wciągnęłoby go z
powrotem do teraźniejszości.
Silny podmuch wiatru zdmuchnął mu włosy na twarz. Grzmot huknął
mu nad głową.
Melodia fortepianu zaczęła narastać - było to inspirujące crescendo -
które wznosiło się coraz wyżej. Wyżej. Wyciągając go z ciemności.
Rozjaśniając jego myśli. Uwalniając jego serce. Obmywając go radością.
Choćby tylko na kilka sekund.
Nagle ciąg nut przepadł. Głośne uderzenie w klawisze zakończyło
kawałek.
Chwilę później wściekłe uderzenie „Pałeczek” wyleciało z okna i
wywołało uśmiech na twarzy Kellena.
Piorun przedarł się przez ciemności, a zanim głośny grzmot. Kellen
zmrużył oczy, kiedy deszcz zaczął padać w wielkich kroplach. Natychmiast
został przemoczony, woda spłynęła po jego twarzy i nagim torsie. Włosy
przykleiły mu się do szyi, ale nie pobiegł do schronienia. Melodia znowu się
zaczęła. Nawet nie zauważył jak zbliżył się do sąsiedniego domu, dopóki nie
spostrzegł, że stał pod otwartym oknem, które było osłonięte szeroką
markizą. Melodia znowu narosła. Wstrzymał oddech, czekając na kolejną
nutę. Jeszcze jedną tej wspaniałej muzyki. Tylko jedną nutę. Jeszcze jedną.
Blam!
- Argh!- usłyszał sfrustrowany, kobiecy krzyk zanim błysnął kolejny
piorun i grzmot sprawił, że znowu wrócił do zdrowych zmysłów. Spojrzał na
swój domek na plaży obok tego, próbując zebrać się na odwagę, aby wejść
do środka z deszczu. Bez Sary.
- Miły wieczór na spacer - zawołał do niego głos. Słowa kobiety zostały
stłumione przez ulewę i walące fale. Spojrzał na nią i dostrzegł ją stojącą przy
drewnianej poręczy. Nie dostrzegł rys jej twarzy, odkąd światło wylewało się
za jej pleców, ale rozpoznał krągłości, kiedy wiatr owiał jej białą sukienkę
wokół jej ciała.
Znane i niepożądane ciepło przesunęło się do jego podbrzusza.
Minęło wiele czasu, odkąd ostatni raz był z kobietą. Cholernie zbyt
długo. I miało być jeszcze dłużej, jeżeli pamięć o Sarze miało coś do
powiedzenia w tej sprawie.
Rozdział 2
Ostatnią rzeczą, jaką Dawn spodziewała się zobaczyć na plaży przy jej
wynajętym domku wypoczynkowym, to przemoczony przystojniak bez
koszulki. Była zbyt zaskoczona, aby czuć zagrożenie z jego obecności. Czy
Neptuna - władcę morza - wyrzuciło na brzeg? Z tym twardym ciałem i wodą
kapiąca z każdego calu jego napiętej skóry, ten wysoki, muskularny
mężczyzna naprawdę przypominał nieśmiertelnego boga.
- Zgubiłeś się?- krzyknęła.
Poważnie, Dawn? Morze sprezentowało ci tą wspaniałą syrenę bez ogona, a ty
się go pytasz, czy się zgubił? Oczywiście, że się zgubił. Dlaczego inaczej stałby
półnagi na plaży podczas sztormu? Wątpiła, żeby ratował żółwie morskie.
Pokręcił głowa.
- Nie - krzyknął do niej.- Mieszkam obok. Właśnie podziwiałem... -
wyciągając rękę, wskazał na szalejące morze za sobą.- ... widok.
- Normalnie bym ci uwierzyła, ale w tej chwili widok jest nieco
gwałtowny - odkrzyknęła.
Pioruny trzasnęły nad ich głowami, a wiatr powiał w nią zimnym
deszczem. Cofnęła się od poręczy. Nie powinno się zadzierać z tamtejszymi
burzami. Liście palm uderzały o konary drzew, grzechocząc jak gniazdo
wściekłych węży. Piana morska uderzyła o plażę z większym impetem,
pożerając większy skrawek ziemi.
Mężczyzna przyłożył dłonie do ust i krzyknął.
- Jaką piosenkę gra...
Błyskawica rozdarła ciemność, zapowiadając kolejny grzmot. Dawn
dostrzegła, że usta mężczyzny wciąż się poruszały, ale wiatr okradł jej uszy z
jego słów.
- Co?- krzyknęła.
- Tą melodię, którą usłyszał...
Pokręciła głowa i wskazała na swoje ucho.
- Nie słyszę, co mówisz!
Skrzywił się i rozejrzał, zanim odwrócił i podbiegł do drewnianego
chodnika, który został zbudowany na wydmach. Wkrótce straciła go z oczu i
zaczęła się zastanawiać, czy czasami go sobie nie wyobraziła. Przynajmniej
miał tyle rozumu, żeby uciec z deszczu, nawet jeśli było to niegrzeczne z jego
strony, iż nawet się nie pożegnał.
Dawn wzruszyła ramionami i wróciła do domu. Być może ta mała
przerwa rozbudziła jej muzę. Dzisiejszego wieczoru ta leniwość nie
współpracowała z nią, a Dawn zbliżała się do terminu. Musiała do rana
znaleźć resztę tej piosenki, bo inaczej znalazłaby się w poważnych,
profesjonalnych kłopotach.
Zgięła dwoje obolałe palce i właśnie usiadła przy fortepianie, kiedy
rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
Czy to Neptun dzwonił? Podskoczyło jej tętno. Była sama w tym
dziwnym domu i była pewna, że najbliższy policjant był znajdował się jakieś
dziesięć mil stąd. Co jeśli ten przemoczony przystojniaczek był psycholem?
Właśnie takie było przekleństwo posiadania przerośniętej wyobraźni. Dobrze
jej służyła w pisaniu piosenek, ale była istnym przekleństwem, kiedy w jej
życiu pojawiło się coś nieco odbiegającego od normy.
Wahała się przez chwilę, a następnie poszła do drzwi, podnosząc
zasłony, aby mogła wyjrzeć przez szybę. Na zewnątrz zamajaczyła barczysta
postać. Zapaliła światło na werandzie. Owszem, na jej werandzie stał nikt
inny jak jej ociekający wodą, bardziej seksowny niż jakakolwiek utopiona
bestia miała prawo wyglądać, Neptun.
- Mogę ci w czymś pomóc?- krzyknęła przez drzwi. Nie zamierzała ich
otworzyć. W swoim życiu widziała wystarczająco dużo horrorów i wiedziała co
działo się z kobietami, które były same w ciemne, burzowe noce, które były
na tyle głupie, aby otworzyć drzwi nieznajomy. Prawdziwi mordercy nie
ostrzegali o swoich intencjach nosząc przerażające maski i uruchamiając piłę
łańcuchową, kiedy stali przed twoimi drzwiami, prosząc o wpuszczenie do
środka.
- Przepraszam - powiedział mężczyzna, a jego głos został stłumiony
przez szklane drzwi.- Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłem. Chciałem tylko
poznać tytuł piosenki, którą grałaś gdy rozpętała się burza. Nie będę ci dalej
przeszkadzać.
- Piosenkę, którą grałam?
- Tak. Naprawdę do mnie przemówiła. Miałem nadzieję, że mogłabyś mi
powiedzieć jaki ma tytuł, abym mógł ją znaleźć - szczególnie głośny grzmot
sprawił, że się wzdrygnął.- To głupie. Pójdę już. Przepraszam, że zawracałem
ci głowę.
Cofnął się, jego wzrok spoczął na schodach, które prowadziły na ziemię.
Jak wszystkie inne domy wzdłuż brzegu, dom był ustawiony na wysokich,
grubych, drewnianych palach, aby utrzymać je powyżej strefy zalewowej.
Dawn sięgnęła do zamka. Już jej nie obchodziło, czy był wariatem.
Skomplementował jedną z jej piosenek w czasie, kiedy zbytnio nie wierzyła w
swój talent. Otworzyła drzwi i wyszła na wilgotne deski. Wdepnęła w kałużę,
jaką pozostawił po sobie Neptun i podwinęła pod siebie palce stóp, aby
uniknąć zimna.
- Powiedziałabym ci jaki ma tytuł ta piosenka, ale jeszcze jej nie
nazwałam - powiedziała.
Zatrzymał się na szczycie schodów. Był wspaniały w tej odległej
ciemności, ale w takim przybliżeniu i świetle po prostu zapierał jej dech w
piersiach. Silny, o surowych rysach - tak męski, że powinno być to
przestępstwem - posiadający ciemne oczy, które trafiły prosto w jej, nie
pozwalając jej odwrócić wzroku.
- Nie nazwałaś jej?- jego głos był głęboki i gładki jak jedwab. Zagrał na
końcówkach jej nerwów, niczym smyczek wyciągający magię ze skrzypiec.
- Nie nazwałam jej, ponieważ jeszcze jej nie skończyłam. Naprawdę ci
się spodobała?- zapytała.- Właśnie zamierzałam zgnieść kartkę i zacząć od
nowa.
- Nie rób tego - powiedział.- Jest niesamowita. Skomponowałaś ją?
- Próbuję. Tylko że ona ze mną nie współpracuje.
Światło zamigotało, kiedy następny piorun prześlizgnął się przez chmury
do ziemi. Dawn tęsknie spojrzała na swoje otwarte drzwi frontowe. Może i
Neptunowi nie przeszkadzała szalejąca burza, ale ona nie była taka twarda.
Spódnica jej sukienki owinęła się wokół jej nóg przez szalejący wiatr. Objęła
rękami swoje ciało, aby dla ciepła i zaczęła się przesuwać w stronę progu.
- Przepraszam, że zabieram ci czas - powiedział.- Po prostu pójdę... do
domu.
Coś w sposobie w jaki powiedział dom, sprawiło, że ścisnęło się jej
serce.
- Chcesz wejść na kawę?- zapytała nagle. Czasami jej impulsywne usta
mówiły rzeczy, których natychmiast żałowała. Do końca nie była pewna, czy
powinna żałować tego konkretnego wybuchu czy nie. Może gdyby
zaakceptował jej ofertę, to zapragnęłaby się stać niemową. Ale jeśli by
odmówił, to wiedziała, że poczułaby się nieprzyjemnie.
Przygryzł wargę i spojrzał na nią najbardziej ciemnymi oczami, jakie
kiedykolwiek widziała. Mogła utonąć w tych oczach i nawet by nie walczyła z
pewną śmiercią.
- Jesteś pewna?- zapytał.
Zawała się, gdy oboje spojrzeli na drzwi.
- Najpierw się obróć.
Uniósł na nią cienką, czarną brew, ale odwrócił się powoli, z rękami
przyciśniętymi do boków, aby pokazać jej swoje plecy (i idealny tyłek).
Niesamowity tatuaż pokrywał lewy bok jego pleców i ramię. Czarno szary
ogier, który stał dęba, wyglądał tak realistycznie, że po części oczekiwała, że
zaraz kopnie ją jednym z kopyt. Nawet piórka wplecione w grzywę konia
zdawały się tańczyć na bryzie.
Kiedy zakończył obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni i spojrzał jej w oczy,
to powiedziała:
- Wolałam się upewnić, nie kryłeś za plecami gigantycznego siekiery -
nie wspomniała o tym, że spodobał się jej jego idealny tyłek, muskularne
plecy i ten wspaniały tatuaż, który zdobił połać jego gładkiej skóry w kolorze
brązu, gdy ponoć szukała śmiercionośnej broni. Może i odznaczała się
wieloma cechami, ale tandeta do nich nie należała.
- Zapewniam cię - powiedział.- Że nie jestem mordercą z siekierą. Ani
żadnym innym brutalnym kryminalistą.
- Tak? Właśnie to powiedziałby każdy przemoczony, dzierżący siekierę,
żądny krwi kryminalista.
Uniósł się kącik jego zmysłowych i potarł jedną brew koniuszkiem palca.
- Mogę sobie tylko wyobrazić, co sobie o mnie pomyślałaś, gdy tak
stałem przed twoim domem podczas burzy. Przysięgam, że to twoja śliczna
piosenka przyciągnęła mnie do twojego okna - jego uśmiech rozszerzył się,
łagodząc jego silne rysy i zniknął cały lęk Dawn.- Jaki przemoczony, dzierżący
siekierę, żądny krwi kryminalista by się do tego przyznał?
Odwzajemniła uśmiech i weszła do domu.
- Wchodź. Pewnie ci zimno.
- Dziękuję za troskę, ale nic mi nie jest. Zimno mi nie przeszkadza.
- Więc pewnie nie pochodzisz stąd - powiedziała. Była w Teksasie tylko
od kilku miesięcy i już przyzwyczaiła się do ciepłego klimatu. Już było jej
zimno podczas piętnastu stopni.
- Nie, nie jestem z Galveston. Jestem z obrzeży Austin - tam się
urodziłem i wychowałem.
- Więc pewnie naturalnie masz gorącą krew.
Jej Neptun zachichotał.
- Może trochę.
Wszedł do domu i zatrzymał się z boku, aby mogła zamknąć drzwi.
Woda ściekła z jego ciała, tworząc całkiem sporą kałuże na płytkach podłogi.
- Zostań tu - powiedziała.- Przyniosę ci ręcznik.
- Zwykle nie robię z siebie takiego kretyna - powiedział i zaraz zaśmiał
się.- Zostawiam to Owenowi.
- Owenowi?- zawołała, gdy pobiegła w stronę szafy w przedpokoju, w
które był zapas ręczników plażowych.
- To mój przyjaciel.
- Też jest bogiem?
- Bogiem?
- Jesteś Neptunem, prawda?- zapytała.- Panem morze, który został
wyrzucony na plaże podczas burzy? Potrafisz wyczarować cuda? Ponieważ
przydałoby mi się kilka dzisiejszej nocy.
Znowu się zaśmiał i wziął od niej ręcznik, aby wysuszyć swoje proste,
czarne włosy. Przekraczały nieco długość do ramion, a woda spłynęła w dół
jego twardych konturów klatki piersiowej i brzucha. Dawn upuściła drugi
ręcznik na podłogę, aby zetrzeć kałuże i zmusiła się, aby nie gapić się na jego
ciało.
- Przepraszam, że cię rozczaruję - nie jestem bogiem. Tylko
człowiekiem, który czasem zbłądzi ze swojej drogi.
- Próbuję wyciągnąć od ciebie imię bez pytania wprost - powiedziała
jego udom, gdy przykucnęła, aby zetrzeć wodę.
- Zdaje się, że gdzieś zapodziały się moje maniery - powiedział,
wycierając tors i ręce.- Jestem Kellen Jamison. A ty?
- Dawn O'Reilly - podniosła się powoli, aby stanąć prosto i spostrzec, że
chociaż przy swoich sześciu stopach wzrostu górowała na wieloma
mężczyznami, to Kellen i tak był wyższy od niej o kilka centymetrów.
- Twoje imię i nazwisko brzmią znajomo - przygryzając palec, przyjrzał
się badawczo jej twarzy.
- Jestem pewna, że jest wiele osób o moim imieniu i nazwisku.
Jego oczy zabłysły i pstryknął placami.
- Ale nie kompozytorów nagrodzonych Grammy. Napisałaś muzykę,
która w zeszłym roku zdobyła nagrodę za najlepszy utwór przewodni w filmie.
Mam rację?
Zarumieniła się. Wiedział, kim była? Nikt nie wiedział kim była. Cóż,
może i kilka osób wiedziało kim była, ale kompozytorzy nie mieli fanów.
Gwiazdy popu owszem.
- Tak naprawdę, to była to nagroda dla Najlepszej Kompozycji
Instrumentalnej, ale owszem, jedna z moich prac została puszczona przy
napisach pewnego filmu kinowego. Skąd wiesz, kim jestem?- podejrzenia
znowu zaczęły wypełniać jej głowę. Może był jednym z tych obleśnych
prześladowców, którzy zobaczyli kogoś w telewizji i zaczęli ścigać ich nawet
na końcu ziemi. Z wyjątkiem tego, że nikt oprócz jej rodziny, najbliższych
przyjaciół i jej agenta nie wiedział, że tu była. Nie było powszechnie
wiadomo, że wynajęła domek na plaży na kilka miesięcy, mając nadzieję na
iskierkę kreatywności. Po jej Grammy, skontaktowało się z nią kilku
producentów, aby napisała dla nich muzykę i jako nowicjuszka w sławie,
która była, przyjęła każdą pracę, która przyszła w jej stronę. Wielki błąd.
Ogromny! Najwidoczniej jej wena twórcza całkowicie się wyczerpała z
powodu presji lub oczekiwań.
- Widziałem, jak przyjmowałaś nagrodę - powiedział Kellen.- Nie
pamiętam twojej przemowy, ale zapamiętałem twoje piękne włosy.
Dotknęła dłonią swoich rudych loczków, które sięgały jej do pasa. Z
powodu wilgotnego powietrza były zakręcony, ale na wieczór Grammy, jej
fryzjerce udało się okiełznać loki i elegancko je wyprostować.
- Widziałeś mnie w telewizji?- była pewna, że każdy w Ameryce
wykorzystał ten moment na przerwę do łazienki, kiedy zaczęła dziękować
każdej osobie jaką poznała i kilku, których nie widziała na oczy.
Zaśmiał się.
- Byłem na widowni.
Cofnęła się o krok. To było zbyt dziwaczne.
- Prześladujesz mnie?
Znieruchomiał i zostawił ręcznik na ramionach, opuszczając ręce do
swoich boków w nie zastraszającej postawie.
- Znowu cię przerażam? Dawn, naprawdę nie musisz się martwić o coś z
mojej strony. Byłem tam, ponieważ mój zespół został nominowany do
nagrody Najlepszego Nowego Artysty.
Jego zespół? Cóż, z tymi tatuażami i skórzanym mankietem na prawym
nadgarstku wyglądał na kogoś, kto takowy miał.
- Wygraliście?
- Nie. Wygrał jakiś raper - Jizzy Wizzy Def Jam z grillzami1
na zębach -
wykonał fałszywy znak gangu i uśmiechnął się szeroko, aby pokazać swoje
grille - zestaw prostych, białych zębów.- Czy coś w tym stylu.
Zaśmiała się, rezygnując ze swojej obrony.
- Wow, mały świat. Co za dziwny zbieg okoliczności, że się tak
spotkaliśmy.
- Nie wierzę w zbiegi okoliczności - powiedział.
Jego intensywność spowodowała, że zatłukło jej serce a motylki
załaskotały ją w brzuchu.
- A w co wierzysz, Kellen?
Jego ciemno brązowe oczy przytrzymały jej spojrzenie na kilka
przejmujących sekund.
- W przeznaczenie.
Zmiana powietrze między nimi nie miała nic wspólnego z szalejącą
burzą na zewnątrz. Pięścią zakryła swoje walące serce, zastanawiając się,
dlaczego nagle czuła się obudzona. Otworzyła okno dla powietrza, żeby nie
zasnąć, gdy przygotowywała się do kolejnej bezproduktywnej nocy. I wtedy
dostrzegła Kellena, który był mokry i wyglądał dziko, przy czym zrozumiała,
że nie było opcji, aby do końca tej nocy ślęczała nad klawiszami. W jego
obecności czuła się tak, jakby mogła przebiec maraton i zmagać się z
rekinami. I może napisać piosenkę.
- Mogę usłyszeć twoją kompozycję?- zapytał.- Cóż, to co napisałaś do
tej pory.
1 Grillz – złote, srebrne lub platynowe nakładki na zęby, często z diamentami i innymi kamieniami szlachetnymi.
Obecnie fragment mody związanej z kulturą hip-hop. Zostały rozpowszechnione przez amerykańskich raperów już
w latach 80.
Spojrzała na mały fortepian w salonie po jej prawej. Kartki papieru były
porozrzucane na podłodze i ławce fortepianu. Niestety większość z nich była
pusta, albo było na nich zapisanych tylko kilka nut. Zgniecione kulki
wysypywały się ze śmietnika. Falstart za falstartem. Była sfrustrowana, że w
ciągu ostatnich dni muzyka nie przychodziła do niej z łatwością. Przez swoim
Grammy, kompozycje fortepianowe wylewały się na nią jak tryskający deszcz
ze wściekłych chmur za oknem. Teraz? Pisanie muzyki było jak próbowanie
wyciśnięcia wody z suchej gąbki.
Aż tak bała się zawieść oczekiwania, że aż się tym dusiła.
- Ja... - oblizała wargi, czując nagle zdenerwowanie. To było jedno,
kiedy kompletny nowicjusz chciałby usłyszeć jedną z jej nieopublikowanych
prac, a co innego niż zwierzę, które było muzykiem nominowanym do
nagrody Grammy. Była to prawda, że gdy tylko stworzyła utwór, to już
dopadły go prawa autorskie, ale prawo własności było trudne do
udowodnienia.
- Najpierw napijmy się kawy - powiedziała.- Muszę trochę odpocząć.
Jego rysy napięły się z rozczarowania, ale skinął głową.
- Bezkofeinowa?- zapytała i odwróciła się w stronę kuchni, która
znajdowała się z dala od salonu. Otwarty plan piętra ułatwiał fortepianowi
wyśmiewanie się z niej, gdy zbyt długo pozostawiała instrument w ciszy.
Może dlatego tyle czasu spacerowała po plażach.- Jest dość późno na kofeinę.
- I tak pewnie dzisiaj nie zasnę - powiedział.
- Właśnie dlatego stałeś na plaży, gdy uderzył sztorm? Bezsenności?
- Coś w tym stylu - powiedział.
Zastanawiała się, czy celowo był tajemniczy, czy przychodziło mu to
naturalnie. Otworzyła szafkę i wyjęła pojemnik z kawą.
- Jeżeli przez całą nos będę na kofeinowym haju, to będziesz musiał
zostać i dotrzymać mi towarzystwa.
Jego ramiona opadły z ulgą.
- Da się zrobić.
- A skoro jesteś muzykiem, to może mógłbyś mi pomóc z moją twórczą
blokadą.
Uśmiechnął się i temperatura w pokoju musiała zwiększyć się o jakieś
dwadzieścia stopni, bo mimo tego, że trzymała termostat w chłodnych
dwudziestu siedmiu, to Dawn nagle czuła upał.
- Chętnie pomogę - powiedział tym swoim niskim, gładkim głosem,
który rozpraszał jej dziewczęcych cech.- Albo spróbuję. Jesteś U-N-W?
- U-N-W?
- Urodzona na Wyspie? Chyba nie, skoro nie znasz tego znaczenia.
Pokręciła głową.
- Tylko wynajmuję na lato. Przyjechałam tutaj, aby uciec przed chaosem
miasta i aby poszukać inspiracji - albo się ukryć. Zdecydowanie próbowała się
ukryć przed nadchodzącą klęską. Niestety, ta dotarła za nią do Galveston.
- I szukasz inspiracji na brzegu?
- Głos morza przemawia do duszy - powiedziała, starając się, aby nie
było nazbyt oczywiste, iż gapiła się jak poruszały się jego bicepsy, gdy wytarł
twarz i napełniła dzbanek na kawę w zlewie.- Słowa Chopina - kiedy nie
odpowiedział, to dodała.- Szalenie utalentowanego polskiego kompozytora i
pianistę z dziewiętnastego wieku.
- Taa, wiem kim jest Chopin. Może i jestem gitarzystą metalowym, ale
to nie oznacza, że nie szanuję klasyki.
Gitarzystą metalowym? Ona i Kellen odbiegali od siebie w muzycznym
spektrum jak tylko było to możliwe. Nie było mowy, żeby pomógł jej z
blokadą twórczą. Ona pisała klasyczne kompozycje, nie zawodzące
rzępolenie.
- Och - powiedziała. - Cóż, ja jestem wielką fanką. Chopina. Jego
nokturn2
- zadrżała z rozkoszy na samą myśl o jego mieszance
fortepianowych utworów.
Kellen zaśmiał się.
- Więc mam zrozumieć, że nie jesteś pod wrażeniem moich błahych
wypocin na strunach gitarowych?
- Jestem pewna, że byłabym pod wrażeniem, ale wolę fortepian.
Kiedy Dawn nalała już kawę, to odwróciła się do Kellena. Wyglądał tak,
jakby było mu niesamowicie niewygodnie w tych mokrych dżinsach.
- Powinieneś ściągnąć te ubrania - powiedziała.
Krzywy uśmieszek ozdobił jego przystojne rysy.
- Podrywasz mnie, panno O'Reilly? Jesteś panną O'Reilly, prawda?
- Tak, jestem panną O'Reilly, ale nie, nie podrywam cię - chociaż
powinna.- Po prostu jesteś mokry. Mogę ci znaleźć coś do przebrania.
Jego wzrok prześlizgnął się po jej zwiewnej, spódnicy jej luźnej sukienki
i zaśmiał się.
- Myślę, że żarty o noszeniu spódniczek wreszcie mnie dogoniły.
- Nosisz spódniczki?- zdawało się to wbrew prawom natury, że człowiek
tak niewątpliwie męski jak Kellen Jamison nosił spódniczki. Oczywiście kilt to
zupełnie inna sprawa. Widziała go w kilcie. Płynęło w niej dziedzictwo
szkockiej krwi, lecz Kellen wydawał się być rodzimym Amerykaninem i wolała
go zobaczyć w parze bryczesów z koźlej skóry. Albo obcisłej skórze. Skóra by
pasowała.
- Nie bardzo. To kiepski dowcip, jaki opowiadam z członkiem mojego
zespołu, gdy jesteśmy na scenie.
- Z Owenem?
Opadła mu szczęka.
- Skąd wiedziałaś?
- Wspomniałeś tylko jego imię.
2 Nokturn (wł. notturno, franc. nocturne, niem. Nachtstück) – bardzo spokojna i zrównoważona oraz równie
nastrojowa instrumentalna forma muzyczna inspirowana poetyckim nastrojem ciemnej nocy.
- Racja.
- Mogę ci pożyczyć bokserki - nie mogła oderwać wzroku od jego
mokrych dżinsów. Co się z nią działo? Obrażała samą siebie swoim lubieżnym
zachowaniem. Może wyciągnięcie go z tych mokrych ubrań oderwałoby jej
myśli od jego spodni.
- Są twoje?
Skinęła głową, wciąż patrząc na południe.
- Zazwyczaj w nich śpię.
- Nosisz męską bieliznę, a mnie krytykujesz za noszenie spódniczek?
Zerknęła w górę, aby spojrzeć mu w oczy.
- W przypadku gdybyś nie zwrócił uwagi, to w tym kraju istnieje coś
takiego jak podwójne standardy.
- I czasem jest ku temu dobry powód. Wyglądałbym w spódnicy jak
totalny krety, ale ty wyglądałabyś seksownie w męskich ciuchach. W parze
bokserek i niczym więcej - jego wzrok spoczął na jej klatce piersiowej i oparła
się pokusie, aby skrzyżować ręce na piersiach.- Albo w męskiej koszuli i...
niczym innym - jego wzrok przesunął się do jej nóg, które były całkowicie
zakryte przez jej spódnicę maxi, ale i tak czuła się beznadziejnie naga. I
nagle gorąca. Czy jej nogom było gorąco? Czując się głupio, powachlowała je
spódnicą.
- Wyobrażasz mnie sobie nago?- zapytała.
Potrząsnął głowa.
- Tylko w połowie nagą.
Przygryzła wargę i pozwoliła sobie gapić na niego bez udawania, że
tego nie robiła.
- Ja nie muszę sobie ciebie wyobrażać pół nagiego. Już jesteś.
- Przykro mi, że zepsułem ci zabawę - spojrzał jej w oczy i zaparło jej
dech w piersiach.- Zawsze możesz sobie wyobrazić moją druga połowę
półnagą.
Uśmiechnęła się i spojrzała na jego dżinsy.
- Już wyobrażam - dobrze było flirtować. Miała mało czasu dla
mężczyzn, ale czy zbliżające terminy nad nią wisiały czy nie, to chętnie by
poświęciła chwilkę dla tego jednego.
Kellen odchrząknął i spojrzał na podłogę.
- Jednak skorzystam z tych twoich bokserek - powiedział.- Nieco mi
zimno i tam na dole właśnie muszę sobie poradzić z pewnymi kwestiami
skurczowymi. Nie chciałbym rozczarować twoich wyobrażeń.
- Moje wyobrażenia zdecydowanie nie będą rozczarowane - jeżeli pozbył
by się tych spodni, to była pewna, że rzeczywistość też by jej nie
rozczarowała.
Powachlowała sobie twarz jedną dłonią. Cholera, co działo się z
klimatyzacją w tym domu?
- Zaraz wrócę - powiedziała i rzuciła się na górę do głównej sypialni,
aby znaleźć mu jakąś parę bokserek. Przejrzała szufladę i wyciągnęła
kraciaste bokserki, które wyglądały najbardziej męsko - miała niezwykły
sentyment do kratki - i wróciła do kuchni, aby znaleźć Kellena, który gapił się
w przestrzeń. Jego zniewalający uśmiech zniknął, a zastąpiło opuszczone
oszołomienie. Bawił się czymś w przedniej kieszeni dżinsów i była pewna, że
nie starał się zaradzić swoim problemom ze skurczom.
- Mam nadzieję, że będą pasowały - powiedziała. Tak naprawdę, to
miała nadzieję, że byłby obcisłe i nieco pomogłyby jej wyobraźni.
Gwałtownie odwrócił głowę i spojrzał na nią. Jego uśmiech wrócił.
- Dzięki - powiedział, przyjmując parę bokserek, które wyciągnęła w
jego stronę.
- W szafce w toalecie są ręczniki - powiedziała i wskazała w stronę
toalety obok schodów.
- Dzięki - powtórzył i ruszył pospiesznie do łazienki. Jej zachwycony
wzrok zatrzymał się na jego muskularnych plecach, gdy odszedł. Miała
słabość do seksownych, męskich pleców i nie widziała bardziej ponętnych, niż
te, które należały do Kellena. Pozwoliłby prześledzić linie swojego tatuażu?
Może tak, jeśli zebrałaby się na odwagę aby go poderwać, zamiast gapić się
za nim, aż zniknął w łazience.
Było to wielkie jeśli.
- Jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby zrobić pierwszy krok - skarciła się
pod nosem.
Ale miała nadzieję, że nie była.
Rozdział 3
Kellen wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Co do cholery sobie
wyobrażał, że flirtował z kobietą którą dopiero co poznał, obiecując swojemu
libido coś, czego nie miał zamiaru dać? Raz przestał na siebie uważać. Więcej
sobie na to nie pozwoli.
Dostrzegł swoje odbicie w lustrze nad zlewem i się skrzywił. Boże, nic
dziwnego, że Dawn pomyślała, iż miał nikczemne zamiary, kiedy zobaczyła go
na plaży. Wyglądał jak jakiś pirat, który zeskoczył ze statku i dopłynął na
brzeg, aby uniknąć kary za kradzież łupu.
Nie miał zamiaru dzisiaj zgarnąć żadnego łupu, nawet jeśli Dawn sama
by wpadła w jego ręce. I jeżeli dalej by ją podrywał w taki sposób jak to
robił, gdy zaprosiła go do domu, to był całkiem pewien, że byłaby
przygotowana na coś takiego.
Z trudem ściągnął swoje mokre dżinsy, pozostawiając kolejną kałużę na
podłodze Dawn i znalazł ręcznik aby wytrzeć swoje włosy, nogi i resztę
swojego ciała, zauważając pewną sztywność, na którą nie był przygotowany
by sobie z nią poradzić. Najwidoczniej skłamał co do swojego problemu ze
skurczeniem. Jak miał założyć na siebie parę wąskich cienkich bokserek ze
wzwodem?
Wciągnął bokserki na swoje uda i biodra, a następnie zerknął na swoje
krocze i jęknął z przedstawienia jakie sam robił.
- Spokojnie, chłopcze - powiedział i pociągnął swojego zbyt wrażliwego
kutasa w nogawkę bokserek.- Wiem, że jest seksowna, ale nie możesz jej
mieć.
Nacisnął na oczywiste wybrzuszenie w swoich spodenkach. Jej
spodenkach, przypomniał sobie. Zakładała pod nie majtki, czy były przy jej
nagim ciele? Jak pachniał ukryty skarb między jej udami? Jak smakuje? Ślina
napłynęła mu do ust i przełknął ją, zanim dał sobie mentalnego liścia w
twarz.
Przestań, kretynie.
Wspaniale. Teraz jego wybrzuszenie było jak pełno wymiarowy,
burgundowy namiot w niebieską kratkę.
Cholera.
Może powinien z powrotem założyć swoje dżinsy i powiedzieć jej, że
bokserki były za małe. Zdecydowanie były obcisłe, a w jego stanie wręcz
niewygodne. A może bardzo szybko powinien sobie zwalić konia, aby mógł
pomyśleć o czymś innym jak zerżnięcie zmysłowej rudowłosej kokietki, aż
wpędziłby ją w śpiączkę. A może powinien zapiąć bransoletę Sary wokół
swojego nieposłusznego kutasa, jako przypomnienie obietnicy jaką jej złożył,
obietnicy że już nigdy nie będzie uprawiać seksu z inną kobietą. Nigdy. A
może jego wielka głowa powinna przypomnieć tej mniejszej kto tu rządził.
Bo kto dowodził?
Kellen wyobraził sobie parę pijanych dziewczyn, które zeszłej nocy
próbowały zaciągnąć go do łóżka. Zajęło mu to chwilę, ale to przypomnienie
wystarczyło, aby rozproszyć jego libido. Głównie. Dopiero gdy zdał sobie
sprawę po tym, jak jakoś zapanował nad swoim krnąbrnym kutasem, że
pożyczone szorty nie miały żadnej kieszeni, aby schować niedawno ściągniętą
skórzana bransoletę.
Podwójne gówno.
Wyciągnął skórzany pasek z dżinsów i spojrzał na niego. Pragnienie,
aby założyć go z powrotem na nadgarstek było przytłaczające. Wciąż miał
skórzaną bransoletę na swoim drugim nadgarstku, ale nie było to
przypomnienie o Sarze, więc się nie liczyło. Kupił ją w centrum handlowym,
kiedy miał szesnaście lat i myślał, że dzięki temu był fajny. Nie miała żadnego
emocjonalnego znaczenia, był to tylko zwykły kawałek skóry. Ale ten, który
ściągnął wcześniej, posiadał moc wyrwania jego głowy z chmur i
sprowadzenie na ziemię.
Miał nadzieję.
Pewnie najlepiej byłoby wyjść z domu Dawn tak szybko, jakby się dało.
Dlaczego w ogóle przyszedł?
Piosenka Dawn. Melodia rozbrzmiała w jego głowie i uśmiechnął się. Ta
piosenka sama w sobie posiadała moc.
Znowu chciał ją usłyszeć. Chciał patrzeć, jakby ją zagrała dla niego.
Chociaż myśli Kellena były w tej chwili strasznie pogmatwane, to jej piosenka
dała mu chwilę spokoju i jasności. Nawet jeżeli to był tylko tymczasowy stan,
to chciał z powrotem te uczucia. Potrzebował ich. Nawet bardziej, niż
potrzebował stałego przypomnienia o Sarze na swoim nadgarstku.
- Kawa jest już gotowa - zawołała Dawn.- Jaką lubisz?
Jezu, drzwi od łazienki były naprawdę cienkie.
Potrójne gówno.
Słyszała, jak mówił do siebie o jej seksowności?
- Czarną!- zawołał, dziękując sobie za to, że jednak nie postanowił
sobie zwalić konia. Co jeśli usłyszałaby przez drzwi, jak jęczy i wzdycha? Już
podejrzewała, że był niebezpiecznym kryminalistą. Jeżeli by nakryła go
masturbującego się w jej nieskazitelnie czystej łazience, to z całą pewnością
wzięłaby go za zdeprawowanego zboczeńca.
Kellen przeczesał włosy szczotka, aż leżały płasko, spoczywając na jego
ramionach. Miał nadzieję, iż nie miała nic przeciwko temu, żeby podzielić się z
nim tak osobistym przedmiotem jak szczotka do włosów. Może nie była jej i
już była w domu. Kellen spojrzał na siebie, aby upewnić się, że znowu mu nie
stanął, wcisnął bransoletę z powrotem do spodni i podniósł mokry ręcznik z
podłogi. Po raz ostatni ścisnął skórzaną bransoletę, wziął głęboki,
uspokajający oddech i otworzył drzwi.
Łazienka znajdowała się naprzeciwko kuchni, więc nie można było jej
przegapić. Dawn stała tam, pochylając się nad ladą, nalewając mleczka do
kawy. Było coś niesamowicie erotycznego w sposobie w jaki chwyciła kubek
obiema dłońmi i przysunęła go do ust, gdy przyglądała mu się. Jej piwne oczy
były hipnotyzujące. I te grube, rude włosy. Ta luźna, biała sukienka. Jej bose
stopy z dziesięcioma idealnie zrobionymi paznokciami pomalowanymi na ostry
różowy, które wystawały spod rąbka jej spódnicy. Wszystko w niej było
erotyczne, a nawet nie starała się. Jego kutas zapulsował w uznaniu na jej
kobiecość.
Och, jednak powinien pojechać na ręcznym.
Idąc nieporadnie, Kellen przycisnął pranie do swojego pasa, próbując
ukryć to co działo się w jego bokserkach.
Jej bokserkach.
Kurwa! Przestań o niej tak myśleć, kretynie. Rozerwiesz jej spodenki na pół,
jeżeli zrobisz się jeszcze twardszy. I jak niby jej to wyjaśnisz?
Wybacz mi, Dawn. Zdaje się, że uszkodziłem twoje bokserki swoim szalejącym
wzwodem. Masz może jakieś wytrzymalsze, które mógłbym założyć?Może coś
zrobionego z grubej skóry i stali nierdzewnej.
- Chcesz, żebym wrzuciła twoje spodnie do suszarki?- zapytała.
- Nie, dzięki - nie chciał, żeby odkryła skórzaną bransoletę w jego
kieszeni i potrzebował swoich dżinsów, aby ukryć swoje podniecenie.
Dawn odwróciła się i podniosła czerwony kubek z lady. Podeszła do
niego i wyciągnęła ku niemu kawę. Jedną ręką przyciskając swoje dżinsy i
ręcznik do brzucha, Kellen wyciągnął wolną i przyjął kubek.
- Dzięki - powiedział. Cholera, a teraz jego głos był szorstki i lekko
zdyszany. Była świadoma tego-nie-takieg-małego problemu, jaki się dział za
parą mokrych dżinsów i wilgotnego ręcznika? Wiedziała w ogóle, jak bardzo
chciał ją posadzić na tej ladzie i pieprzyć ją dopóki nie mógłby myśleć jasno,
aby poczuć wyrzuty sumienia spowodowane złamaniem przysięgi wobec
Sary?
Dawn spojrzała mu w oczy i musnęła palcami jego w bardo powolnej,
zmysłowej pieszczocie, kiedy podała mu kubek. Było jasne, że nie zamierzała
mu ułatwiać jego oddaniu się abstynencji.
Kilka rozsypanych piegów zdobiło grzbiet jej nosa i grube, ciemne rzęsy
sprawiły, że wyróżniały się zielone plamki w jej piwnych oczach. Starał się nie
patrzeć na jej pulchne wargi i zastanawiać się, jak smakowała. Podobały się
jej miękkie, delikatne pocałunki czy wolała głębokie, grabieżne ataki na jej
usta których tak pragnął. Chciał zatopić dłonie w tych grubych, czerwonych
lokach i odchylić jej głowę do tyłu i... i...
Pogawędka! Musiał zacząć rozmawiać!
- Więc skąd pochodzisz?- zapytał.
Zamrugała i wzięła zaskoczony oddech. Myślała o tym samym co on?
Naprawdę wolał, żeby teraz okazała się oziębłą suką, ale wątpił, aby była
takim typem. Sprawiała wrażenie ciepłej i zapraszającej. Nie mógł sobie
przypomnieć ostatniego razu, kiedy chciał być zaproszony do kobiecego
ciepła, całego śliskiego i gorącego i przytulnego. Jego fiut zapulsował w
zainteresowaniu.
Och, do cholery, kobieto. Powiedz coś. Nie mogę myśleć w ten sposób.
- Pierwotnie czy ostatnio?- zapytała.
- Jedno i drugie - proszę, przestać tak na mnie patrzeć tymi swoimi
egzotycznymi, kocimi oczami. Kellen był przyzwyczajony do tego, że kobiety
okazywały mu zainteresowanie. Do czego nie był przyzwyczajony, to do
tracenia kontroli nad swoimi przekonaniami i uczuciami wzajemności.
- Urodziłam się w Pensylwanii, niedaleko Filadelfii. Przez kilka lat
mieszkałam w Los Angeles.
- Podobało ci się?
Wzruszyła ramionami i pociągnęła kolejny łyk kawy.
- Nie jest tam tak wilgotno, jak tutaj. I jest tam Hollywood.
- Ach, więc dlatego się tam przeprowadziłaś.
- Rynek pracy dla kompozytorów muzyki klasycznej jest dość mały.
Przełknął kawę.
- Zawsze chciałaś pisać muzykę do filmów?
Uśmiechnęła się do niego.
- W moim buntowniczym okresie pisałam muzykę do gier wideo.
- Miałaś buntownicze lata?
Uniosła na niego brwi, przez co wyobraził sobie wiele sporśnych
czynności, jakich pewnie nie zaliczyła podczas swoich buntowniczych lat, ale
byłby przeklęty, jeśli teraz sam nie chciał się z nią nieco zbuntować.
- A czy wszyscy takich nie mieliśmy?- zapytała.- Przynajmniej dopóki z
nich nie wyrośniemy.
- Czekaj. Mówisz, że powinniśmy z nich wyrosnąć?
- Wciąż się buntujesz, Kellen?
Zaśmiał się.
- Niektórzy chcieliby tak myśleć, ale nie, w tych dniach nie mam się
przeciwko czemu buntować - znowu napił się kaw i skinął na swój kubek.-
Jest naprawdę dobra - powiedział.
- Jeżeli uważasz, że jest dobra, to powinieneś spróbować moich
francuskich tostów.
Jego żołądek zawarczał w zgodzie. Przed koncertem zjadł kolację z
resztą zespołu - i z dziwnego zrządzenia losu, z nową ukochaną Owena,
Caitlyn - ale minęło wiele godzin i wiele fizycznych i emocjonalnych
zawirowań. Kellen zakrył swój hałaśliwy brzuch i przy okazji upuścił tarczę,
która chroniła jego penisa. Na szczęście ich bezmyślna rozmowa zmniejszyła
jego namiot do nieco podekscytowanej wypukłości.
Daw przesunęła wzrokiem po jego torsie i zesztywniał, próbując
wymyślić tematy do dalszych pogawędek, ale praktycznie stracił sporą część
swojej sprawności umysłowej.
Kiedy przesunęła wzrok w górę po jego ciele, aby znowu spojrzeć mu w
oczy, to uśmiechnęła się i powiedziała:
- Brzmi tak, jakby twój żołądek się zgadzał.
Zauważyła, że wypełniał jej bokserki bardziej niż powinien?
Skierowała się do lodówki, co oznaczało, że nieprędko usłyszałby jej
piosenkę. Oznaczało to także, że spędziliby więcej czasu w swoim
towarzystwie, co okazało się złym pomysłem przy jego słabnącej obronie.
- Nie musisz tego robić - powiedział.- Zrobię sobie kanapkę, kiedy wrócę
do domu - co było bezczelnym kłamstwem, ponieważ w domku Sary nie było
żadnej żywności. Miałby szczęście, jeśli znalazłby w spiżarni jednoroczne
musli.
- Chcę dla ciebie ugotować - powiedziała.- Staram się ciebie olśnić
swoimi imponującymi umiejętnościami.
Zrobione.
Więc pił kawę przy jej barze śniadaniowym, podczas gdy przygotowała
francuskie tosty.
- Opowiedz mi o twoim zespole - powiedziała, gdy zaczęła ubijać jajko,
mleko i wanilię w miejsce.
- Od czego mam zacząć?
- Od początku.
- To długa historia - ostrzegł.
- To dobrze, bo ta kofeina o której wcześniej cię ostrzegłam, zaczęła
działać.
- Więc chcesz, żeby moja długa, nudna historia zespołu ukołysała cię do
snu?- droczył się, czując się bardziej zrelaksowany, kiedy między nimi znalazł
się szeroki blat. Był napalony jak cholera, ale nie sądził, żeby jego kutas
zdołał się przebić przez kilka cali drewna i granitu. Kiedy Dawn dodała masło
na rozgrzaną patelnię i zlizała je z palca, to postanowił, że nie powinien być
tego taki pewien.
- Nie, chcę żebyś mnie zabawił - jej całkowicie niewinny komentarz
sprawił, że Kellen zaczął sobie wyobrażać nie takie niewinne sposoby na
zapewnienie jej rozrywki.
Co, do cholery? Nie reagował w ten sposób na ładną dziewczynę, od
pełnych żądzy, nastoletnich lat. Właśnie tak to było być Owenem? Nic
dziwnego, że zawsze próbował się w bić do najnowszego seks klubu
Tony'ego. Jego wieczne pobudzenie było wręcz rozpraszające.
- Um - o czym rozmawiali? O jego zespole. Racja.- Jesteśmy razem jako
zespół jakieś siedem lat.
- Jak się nazywacie?
- Sole Regret.
Jej oczy zabłysnęły i na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Brzmi znajomo - powiedziała.- Może jednak pamiętam zapowiedź
waszej nominacji do Grammy.
- Towarzyszyło jej bardzo długie trąbienie powietrznego sygnału
dźwiękowego?
Zaśmiała się.
- To byłeś ty?
Kellen pokręcił głową.
- Owen. Nie potrafi zachować odpowiedniej etykiety podczas takich
pokazów. Również krzyknął, „Pierdolcie się!” podczas przemowy zwycięzcy.
Dawn zaśmiała się.
- Pamiętam to. Nie kazali mu wyjść?
- Cóż, wszyscy musieliśmy. Owen jest nieco zbyt głośny i szczery, kiedy
jest pijany, a poprzedniej nocy zaczęliśmy świętować nasze pewne
zwycięstwo.
- Och - powiedziała, zanim pobłażliwie wydęła wargi.- Pewnie był
strasznie rozczarowany.
Ukroiła z bochenka kawałek chleba, nasączyła go w jajecznej miksturze
i ostrożnie położyła na skwierczące masło.
- Nawet nie masz pojęcia jakie to uczucie - powiedział Kellen.
Spojrzała w górę.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Cóż, ponieważ wygrałaś swoje Grammy.
- Ale nie wygrałam Nagrody Międzykontynentalnej i Konkursu
Pianistycznego Peabody.
- Nigdy nie słyszałem o czymś takim.
- Nie wygrałam także...
- Dawn, wygrałaś pieprzone Grammy. O tym słyszałem. Ciesz się swoim
zwycięstwem.
Spojrzała na niego, ściskając mocno w dłoni swoją łopatkę. Przez chwilę
myślał, że zamierzała go nią trzepnąć.
- Nie lubię przegrywać - powiedziała.
W jej głosie i na jej twarzy pojawił się ogień. Szybki rozwój jej pasji
spowodował, że pewne części jego ciała uniosły się. Znowu.
- Wymień choć jedną osobę, która to lubi - powiedział.
Zassała lekkie westchnienie i zamrugała na niego. Podejrzewał, że tylko
on odważył się jej w czymś przeciwstawić, co zainspirowało go do znalezienia
jej wszystkich przycisków i naciskaniu na nich wielokrotnie, aby zobaczyć jak
jasło zapłonąłby jej ogień.
- Ale ja naprawdę nie lubię przegrywać. To niemal patologiczne.
Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, szukając czegoś więcej poza
seksownym stworzeniem, przez które jego cała uwaga napięła się, nieco zbyt
mocno wobec nieco zbyt dokładnej kobiety, którą przegapił do tej pory przez
szalejące hormony w swoim ciele. Zdawało się, że nieco zbyt mocno trzymała
się kontroli. Chętnie by ją związał i zobaczył jakby zareagowała na
zrezygnowanie z pełnej kontroli. Dla niego.
- Jest tylko jeden sposób, który zapewniłby ci brak przegranej -
powiedział.
Przewróciła łopatką doskonale zarumieniony kawałek francuskiego
tostu.
- Jaki?
- Nie walcz.
- Cóż, to się nie wydarzy. Moja konkurencja sięga na milę. Muszę
wiedzieć, czy...
Spojrzała mu w oczy, a ogień w nich wzrósł. Czy przez skrępowanie
linami jej ogień stałby się jaśniejszy, zostałby stłumiony czy całkowicie by
zgasł? Przewidział, że zapłonęłaby pod jego uwagą, gdyby włączył jej ciało do
swoich dzieł - sztuki krępowania. I wątpił, żeby tylko ona zapłonęła żywym
ogniem, gdyby w to wkroczył. Wziął głęboki oddech. Musiał się na czymś
skupić, co było praktycznie niemożliwe, kiedy wyglądała tak wyzywająco i na
spięta. Chciał usunąć z jej ciało zarówno opór i napięcie, aby nauczyć ją
jakby mogła się rozluźnić.
- Musisz wiedzieć, czy jesteś najlepsza - dokończył jej zdanie.
Użyła łopatki, aby przenieść idealny kawałek tosta francuskiego z
patelni na talerz, a następnie dodała na patelnię surowy kawałek. Zaczął się
smażyć i syczeć. Kellen zaciągnął się zapachem wanilii i ciepłego chleba.
Ślinka napłynęła mu do ust.
- Nie muszę być najlepsza we wszystkim - powiedziała, skupiając się na
swoim zadaniu.- Tylko w tym, co najbardziej mnie pasjonuje.
- A to komponowanie czy gra na fortepianie?
- Jedno i drugie - powiedziała.
- Realizowanie swojej doskonałości sprawia ci radość?
Podniosła wzrok, aby spojrzeć mu w oczy.
Ukrył uśmiech. Znalazł kolejny guziczek i go nacisnął.
- To bardzo osobiste pytanie - powiedziała nieco głośniej, niż było to
konieczne.- I jak to się stało, że mówimy o mnie? Zapytałam cię o twój
zespół.
- Mówimy o tobie dlatego, że jesteś bardziej interesująca ode mnie -
powiedział.
- Gwarantuję ci, że nie jestem.
- Zobaczymy - zachichotał.- Zacząłem grać na gitarze, kiedy mój
dziadek przyłapał mnie na bawieniu się jego zabytkowym Les Paulem, który
wygrał w zakładzie. Zerwałem jedną stronę i myślałem, że żywcem obedrze
mnie ze skóry, ale zamiast ukarać mnie, to zmusił mnie do brania lekcji u jego
kolegi, który grał w lokalnym zespole. Miałem trzynaście lat. W tym samym
roku poznałem basistę Sole Regret, Owena. Nie przepadał zbytnio za muzyką.
Jednak lubił chodzić ze mną na lekcje i patrzeć, ale sam nie chciał się nauczyć
grać. Nabrał tej chęci, kiedy kilka lat później zaczęły otaczać mnie
dziewczyny, bo byłem fajny. Więc Owen zaczął się uczyć grać na gitarze, żeby
zaimponować dziewczynom. Był przez to bardzo płytki - Kellen puścił jej
oczko.
- Więc nie zacząłeś się uczyć grać, żeby zaimponować dziewczynom?
- Muzyka jest moją ucieczką - powiedział.- Szybko się uzależniłem od
tworzenia dźwięku. Jest jak narkotyk, którego nigdy nie ma się dość.
Spojrzała mu w oczy i przez chwilę patrzyli na siebie.
- Czuję to samo do fortepianu - powiedziała.- Tylko że nazwałabym to
przymusem, a nie uzależnieniem.
Sara nigdy nie rozumiała tej jego części. Uważała, że muzyka była
czymś, co go od niej odciągało. Zdawało się, że myślała, iż konkurowała z
muzyką dla jego uczuć, a nie że muzyka pomogła mu się stać człowiekiem,
którego kochała. Było miło spotkać kobietę, która rozumiała jak muzyka
mogła być ważna dla człowieka.
Dawn przerzuciła kolejny kawałek tostu na talerz i dodała trzeci na
patelnię. Podczas gdy się smażył, to postawiła przed nim pudełko z masłem,
butelkę z syropem klonowym i jego talerz. Zaciągnął się głęboko.
- Bosko pachnie.
- To przepis mojej babci.
Pierwszy kęs sprawił, że Kellen przewrócił oczy na tył głowy w
zachwycie.
- Jest niesamowity. W czym tkwi tajemnica?
- W wanilii - powiedziała.- I jednodniowym, świeżo upieczonym chlebie.
- Mam szczęście, że przyszedłem do ciebie dzień po tym jak pojechałaś
do piekarni.
Jej policzki zarumieniły się i skupiła się na skwierczącym toście na
patelni.
Odkrył kolejny guziczek? Nie był pewien gdzie dalej naciskać.
- W pobliżu jest jakaś piekarnia?
Olivia Cunning – One Night with Sole Regret 05 – Tie Me Tłumaczyła: Eiden // http://chomikuj.pl/Eiden
Rozdział 1 Noc przeszyła Kellena, owijając go w kokonie nicości. Sporadyczne błyski żółtych, odległych chmur nad jego głową niebawem by zniknęły, więc musiał wejść do środka. Jednakże potężna burza szalała nad Zatoką Meksykańską, przy czym nie był gotowy zmierzyć się z tym pustym domem. Po prostu został na plaży, aż rozwiązanie stało się silniejsze od strachu. Miganie nad horyzontem zwiększyło się, zerwał się wiatr, rozdmuchując jego długie włosy wokół szyi i twarzy. Zapatrzył się w niekończącą się wodę, walcząc z dreszczami jakie spowodowały wilgotne ukąszenia słonego, morskiego powietrza, które wyssało ciepło z jego ciała. Zdrętwiała mu skóra. Żałował, że bryza Zatoki nie znieczuliła surowego bólu w jego piersi. Czy to uczucie, za którym częściowo tęsknił wreszcie by zniknęło, czy jego przeznaczeniem było czuć pustkę przez resztę swojego życia? Strata Sary wciąż była namacalna, tak samo jak to było pięć lat temu, kiedy patrzył na ten pieprzony czujnik tętna, wstrzymując oddech, czekając na chociaż jedno piknięcie. Chociaż jedno. Tylko jedno, Saro. Zrobię wszystko. Nigdy nie nadeszło. Cała nadzieja w świat - cała miłość jaką miał do dania - na końcu nic nie znaczyła. Pod wściekłymi chmurami, woda wyglądała się jak mieniący się obsydian - błyszczące, czarne szkło ze szczytami i wgłębieniami. Przypadkowe krzywizny białej piany zbliżały się do wilgotnego piasku u stóp Kellena, a następnie wycofywały się, bezustannie się unosząc i cofając. Morska piana bawiła się z nim - powoli się wycofywała, aby znowu nadejść. Fale pieniły się pod mocą burzy, czasami obmywając jego nagie stopy i wymywając piasek spod jego podeszw, ale fale nigdy go nie pochłonęły. Nigdy nie wciągnęły go
pod powierzchnię. Kellen ruszył do przodu, podążając powoli za ustępującą woda, wiedząc że morze w końcu wypchnęłoby go na brzeg, kiedy fala by wróciła. Człowiek mógł liczyć na niewiele w swoim życiu, ale mógł polegać na tych pływach. I Kellen mógł liczyć na to, że wspomnienia Sary wciąż będą go ścigać. Spojrzał przez ramię na ciemny dom za sobą. Był pomalowany na słoneczny, żółty kolor, ale w nocy wyglądał na szary. Smutny. Nie jak szczęśliwe miejsce, jakie dzielił z nią zanim zachorowała. Och, spójrz na ten dom, Kellen, wesoły głos Sary rozbrzmiał echem w jego wspomnieniach. Nie byłoby zabawnie wynająć go na tydzień i udawać, że jest nasz? Nigdy nie widziałam oceanu. Po raz pierwszy chcę go zobaczyć z tobą. Kellen spojrzał na ekran przez ramię Sary. Przeglądała zdjęcia ogromnego, słonczego, żółtego domu na wynajem z otwartymi, przestronnymi pokojami, zapraszającym umeblowaniem i rozległym pomostem z widokiem na plaże. Chcesz zobaczyć ocean, kochanie? Pojedziemy, powiedział. Ile kosztuje? Kliknęła na link do rezerwacji i obojgu opadły szczeki, kiedy wyświetliła się cena na tygodniowy wynajem. Zamknęła laptopa i spojrzała na niego, a jej wielkie, niebieskie oczy wciągnęły go w swoją głębię. Niczym prądy odpływowe, zawsze wciągały do pod powierzchnię. Nie potrzebne mi to, powiedziała. Mam ciebie. I pocałowała go w taki sposób, jak tylko Sara mogła go pocałować. Pocałunkiem, który poruszył jego ciało i sprawił, że ogarnął go gorący szał. Pocałunkiem, który dotknął jego serca i duszy. Jej pocałunki zawsze przeszywały go na wylot. Właśnie to robiła z nim miłość. Właśnie dlatego Kellen potrzebował tego i jednocześnie już nigdy nie chciał tego znaleźć. Więc Kellen zrobił to, co zrobiłby każdy zakochany głupiec dla swojej idealnej dziewczyny. Oddał w zastaw swoją najbardziej cenną rzecz - gitarę Les Paul swojego zmarłego dziadka - i zaskoczył Sarę tygodniem w jej wymarzonym domu. Nie sprawiła, że czuł się źle ze zrezygnowania ze swojej gitary. Zamiast tego wynagrodziła mu jego poświęcenie tygodniem najpiękniejszy wspomnień. Radość na jej twarzy, gdy stanęła przed tym okropnie wielki, wynajętym domkiem z dłońmi splecionymi na piersiach, była warta każdej ceny. Kocham cię bardziej, niż jest całej tej wody w oceanie. Więcej niż jest ziarenek piasku na tych plażach. Niż wszystkich gwiazd na niebie, powiedziała i rzuciła mu się w ramiona. To wiele miłości, powiedział, ukrywając nos w jej słodko pachnących włosach i poświęcając moment aby ją poczuć. Była jego wszystkim. Mogła być jego wiecznością. Nie wahał się co do tego nawet na chwile. Kocham cię bardziej niż to, Kellen. O wiele bardziej. Ja też, kochanie. Kellen z trudem przełknął ślinę i zamknął oczy przez rozbrzmiewające
echo przeszłości. Wspomnienia o Sarze nieustannie dręczyły Kellena. Rozrywały jego serce na kawałeczki. Niezależenie od tego, to i tak szukał rzeczy, które mu o niej przypominały. Stracenie jej ciała i duszy było wystarczająco trudne. Utracenie tych wspomnień? Nie mógł i tego zaryzykować. Potrzebował przypomnień o niej. Stałych przypomnień. I właśnie dlatego, nawet po jej śmierci, kupił ten wielki, pieprzony dom na plaży w Galvestone, gdy tylko było go na niego stać. Pieniądze nie były problemem po sukcesie drugiej płyty Sole Regret, która pokryła się platyną i wyprzedawali koncert za koncertem w pierwszej samodzielnej trasie. Co Sara pomyślałaby o jego sukcesie? Byłaby dumna? Zazdrosna? Nigdy nie rozumiała jego potrzeby, aby tworzyć muzykę. Oddałby każdy grosz, każdy okrzyk, każdego fana na jeszcze jedną chwilę, którą mógłby z nią spędzić Był tutaj właśnie przez ten pusty dom, stojąc na plaży. Nie miał żadnego interesu, aby tu być. Powinien być w busie z zespołem w drodze do Beaumont na ich jutrzejszy koncert, ale nie był w stanie się powstrzymać. Nie gdy zespół zagrał w Houston. Nie gdy był tak blisko tego miejsca, które uszczęśliwiło Sarę przez tydzień jej krótkiego życia. Chciał zamknąć te radosne wspomnienia. Były tuż po drugiej stronie piaskowych wydm za nim. W tamtym domu. W tamtym ciemnym, pustym domu, który stał się kolejnym koszmarem. Teraz, kiedy przyjechał, nie mógł się zmusić do wejścia do środka. Nie mógł znieść popijania piwa na pomoście bez niej u swego boku. Nie mógł znieść myśli, że gdyby wszedł do łóżka, to jej poduszka byłaby pusta. Nie mógłby jej dotknąć, usłyszeć jej oddechu. Mógł tam tylko leżeć, patrzeć na wirujący wiatrak sufitowy, próbując nie przypominać sobie co jedli na śniadanie pierwszego poranka i jak słońce tańczyło przez złote pasemka w jej włosach, gdy patrzyła jak piasek przesuwa się pod pianą morską. Niemal mógł usłyszeć jej śmiech. Prawie widział, jak obracała się w ciepłym wietrze z wyciągniętymi rękoma. Niemal poczuł jak woda rozpryskała się na jego nogach, kiedy kopnęła falę. Tamtego dnia była taka żywotna. Tak cholernie żywa. W jego wspomnieniach zawsze taka była. I właśnie z tego by nigdy nie zrezygnował. Owen próbował go przekonać do tego, żeby dzisiaj nie odwiedzał tego domu. Rozumowanie Owena było prawidłowe - bycie tutaj nie pomagało. Sprawiało ból. Ale Kellen nie mógł się powstrzymać. I chociaż wiedział, że byłoby tak najlepiej, to nie mógł pozwolić Sarze odejść. Minęło pięć lat, odkąd Sara mu się wymknęła. Pięć długich lat, podczas których Kellen powinien wyleczyć rany i nauczyć się ruszy do przodu. Pięć pierdolonych lat cierpienia. Tego dnia, kiedy została pochowana, spadł na same dno i myślał, że to był najgorszy moment. Ale był teraz niżej. Co jest poniżej dna? - Piekło - szepnął w wiatr.
Dlaczego mi umarłaś, Sara? Potrzebuję cię przy sobie. Kurwa, nie powiedziałem ci tego wystarczającej ilości razy? Kellen owinął dłoń wokół skórzanej obręczy na swoim lewym nadgarstku. Dla niego był to trwały znak powiązania z kobietą, którą wciąż kochał. Gdy Kellen w końcu pomyślał, że mógłby dać Sarze odejść i ruszyć do przodu, to Owen dał mu tą bransoletę w prezencie świątecznym. Znaczenie nie było takie ogromne, ale był to znak - taki, który nakazał Kellenowi zostać przy Sarze nieco dłużej. Jego uczucia nie skończyły się, kiedy jej życie dobiegło końca. Nie tak działała miłość. Ludzie, którzy nie stracili miłości swojego życia, nie mieli o tym pojęcia. Pomyślał o tym, że człowiek powinien ruszyć dalej kiedy zmarła jego bratnia dusza. Znaleźć jakieś następstwo. Ale Kellen nie chciał ruszyć do przodu. Nie chciał zastępstwa. Chciał tylko, żeby Sara wróciła. Chciał niemożliwego. I chciał, żeby Owen przestał się gapić na jego cenną bransoletę, jakby była opętana przez zło. Kellen chciał, aby Owen wreszcie pozwolił mu się taplać w smutku i przestał na niego naciskać, aby ruszył do przodu. Może jeśli Kellen by poudawał, to może obecne napięcie między nim a jego najlepszym przyjacielem by złagodniało. Jego determinacja, aby pozbyć się bransolety Sary nie było dla jego własnego dobra. Było dla Owena. Mógł to zrobić dla Owena. Powiększająca się przepaść między nimi rozdzierała Kellena. Ta kobieta, która Owen poznał noc wcześniej - Caitlyn - otworzyła Kellenowi na brutalną rzeczywistość. Na dziwne rozumowanie Kellena - jego niezdolność do nowej, intymnej więzi - odpychało Owena od niego. I nie mógł też stracić Owena. Nie miał nikogo innego, nikogo komu pozwoliłby zbliżyć się do siebie. Nikogo, komu ufał. Nikogo, kto by zniósł te dziwne gówno przez jakie przechodził. Kellen wziął głęboki oddech i pociągnął za jeden pasek w bransolecie, aby ją odpiąć. Nie zapomnę o tobie, Saro. Mówiłem prawdę, kiedy powiedziałem na zawsze. Tak bardzo przepraszam, kochanie. Ja po prostu nie mogę... już nie mogę koncentrować swojego życia wokół ciebie. Ale nie zapomnę. Nigdy nie zapomnę. Przełknął gulę w gardle i odpiął drugi pasek. Skórzana bransoleta spadła w jego prawą dłoń. Jego nagi nadgarstek był jak obcy. Odkryty. W środku czuł się pusty. Taki pusty. Zanim zmienił zdanie, rzucił bransoletę w morze. Nie powinieneś śmiecić, dupku. Kellen prychnął, gdy pierwsze słowa jakie Sara kiedykolwiek do niego powiedziała, rozdźwięczały w jego wspomnieniach. Nie zwrócił uwagi, kiedy rzucił pustą butelkę wody na ziemie, zamiast do śmietnika, do którego celował. Podniosła ten kawałek śmiecia, podeszła do niego i dźgnęła końcówką butelki w jego pierś. Zagapił się na nią z rozdziawionymi ustami, całkowicie gubiąc język w gębie. W tamtej chwili wiedział, że znalazł swoją całość. Przed tymi wiecznymi sekundami, które
oznaczyły ich pierwsze spotkanie, nie wierzył w miłość i to już z całą pewnością nie w miłość od pierwszego wejrzenia, ale w chwili w której ujrzał niewinną twarz Sary, to wiedział że tak właśnie miało być. Ona była innego zdania. W jej oczach nie było żadnej miłości, kiedy zapytała, Myślisz, że ile mamy planet? Miliony, odpowiedział. Trilony. Drgnął kącik jej ust, tylko nieco i odrobinka ognia ustąpiła z jej niebieskich oczu. Przez chwilę myślał iż sądziła, że był zabawny. Cóż, więc śmiało idź na nich żyj. Ja jestem częścią tej, na której stoję. Jej długi, jasno brązowy kucyk uderzył go prosto w ramię, kiedy odwróciła się i podeszła do śmietnika. Wrzuciła butelkę do niebieskiego kontenera i dołączyła do swoich znajomych z klubu ochrony środowiska. Otoczyły ją, jakby w pojedynkę uratowała planetę przez nagadanie fajnemu chłopakowi, który nie trafił do śmietnika. Nie miało to znaczenia. Kellen był jak uzależniony. Następnego dnia zapisał się do ich grupy ratowania drzew, a nawet nie był przyjęty do jej uczelni. Nie pozwolił, aby takie błahostki jak ta stanęła mu na drodze, gdy czegoś chciał. I chciał jej. Wciąż jej chciał. - Myślę, że skóra ulega biodegradacji - powiedział teraz, wiedząc, że nie pochwaliłaby jego wrzucenia śmiecia do wody. Po prostu uważał, że był to godny pochówek dla tej rzeczy, oddając Sarę morzu, które tak kochała przez krótki czas. Wiedział, że chciała spędzić tam więcej czasu, zanim odeszła. Wiedząc, że był odpowiedzialny za niespełnienie tego czego chciała, ponieważ bał się wypuścić ją ze szpitala. Miał tylko nadzieję, że w zaświatach był ocenach i że już zawsze mogła tańczyć w falach. Kellen potarł swój nagi nadgarstek, próbując się pozbyć uczucia stałego dotyku bransolety z jego skóry. Tak jak ze wspomnieniami o niej, nie mógł zmniejszy tego efektu prostym wysiłkiem. Po chwili uciskania swojego nadgarstka, coś uderzyło o jego bosą stopę. Zerknął w dół i dostrzegł odbicie dwóch metalowych klamer w piasku. - Tak szybko wróciłaś?- powiedział i westchnął. Pochylił się i podniósł skórzaną bransoletę, wkładając ją do tylnej kieszeni swoich dżinsów. Na jego biodrze rozkwitła wilgoć. Nieco dłużej ponosi bransoletę, ale w ciszy przysiągł, że już nigdy nie założy jej na nadgarstek. Przecież nie złamało to jego dzisiejszej obietnicy, która dotyczyła tego, że ściągnąłby ją dzisiaj. Nie do końca. Przecież ją ściągnął. Chociaż nie była już na jego nadgarstku, to wciąż był świadom jej obecności w swojej mokrej kieszeni. Miękki brzęk muzyki fortepianowej konkurował z rykiem fal. Kellen obejrzał się za siebie, szukając źródła tego dźwięku. Większość domów wzdłuż bezludnej plaży Zatoki były pogrążone w ciemności, ale słaby, żółty blask rozświetlił otwarte okno w domu obok jego. Tam, późno w nocy, gdzie mógł udawać, że był jedyną osobą w odległości wielu mil. Jednak nie przeszkadzało mu wtargnięcie przejmującej melodii. Prawdę mówiąc, to był
pewien, że potrzebował czegoś nieoczekiwanego, co wciągnęłoby go z powrotem do teraźniejszości. Silny podmuch wiatru zdmuchnął mu włosy na twarz. Grzmot huknął mu nad głową. Melodia fortepianu zaczęła narastać - było to inspirujące crescendo - które wznosiło się coraz wyżej. Wyżej. Wyciągając go z ciemności. Rozjaśniając jego myśli. Uwalniając jego serce. Obmywając go radością. Choćby tylko na kilka sekund. Nagle ciąg nut przepadł. Głośne uderzenie w klawisze zakończyło kawałek. Chwilę później wściekłe uderzenie „Pałeczek” wyleciało z okna i wywołało uśmiech na twarzy Kellena. Piorun przedarł się przez ciemności, a zanim głośny grzmot. Kellen zmrużył oczy, kiedy deszcz zaczął padać w wielkich kroplach. Natychmiast został przemoczony, woda spłynęła po jego twarzy i nagim torsie. Włosy przykleiły mu się do szyi, ale nie pobiegł do schronienia. Melodia znowu się zaczęła. Nawet nie zauważył jak zbliżył się do sąsiedniego domu, dopóki nie spostrzegł, że stał pod otwartym oknem, które było osłonięte szeroką markizą. Melodia znowu narosła. Wstrzymał oddech, czekając na kolejną nutę. Jeszcze jedną tej wspaniałej muzyki. Tylko jedną nutę. Jeszcze jedną. Blam! - Argh!- usłyszał sfrustrowany, kobiecy krzyk zanim błysnął kolejny piorun i grzmot sprawił, że znowu wrócił do zdrowych zmysłów. Spojrzał na swój domek na plaży obok tego, próbując zebrać się na odwagę, aby wejść do środka z deszczu. Bez Sary. - Miły wieczór na spacer - zawołał do niego głos. Słowa kobiety zostały stłumione przez ulewę i walące fale. Spojrzał na nią i dostrzegł ją stojącą przy drewnianej poręczy. Nie dostrzegł rys jej twarzy, odkąd światło wylewało się za jej pleców, ale rozpoznał krągłości, kiedy wiatr owiał jej białą sukienkę wokół jej ciała. Znane i niepożądane ciepło przesunęło się do jego podbrzusza. Minęło wiele czasu, odkąd ostatni raz był z kobietą. Cholernie zbyt długo. I miało być jeszcze dłużej, jeżeli pamięć o Sarze miało coś do powiedzenia w tej sprawie.
Rozdział 2 Ostatnią rzeczą, jaką Dawn spodziewała się zobaczyć na plaży przy jej wynajętym domku wypoczynkowym, to przemoczony przystojniak bez koszulki. Była zbyt zaskoczona, aby czuć zagrożenie z jego obecności. Czy Neptuna - władcę morza - wyrzuciło na brzeg? Z tym twardym ciałem i wodą kapiąca z każdego calu jego napiętej skóry, ten wysoki, muskularny mężczyzna naprawdę przypominał nieśmiertelnego boga. - Zgubiłeś się?- krzyknęła. Poważnie, Dawn? Morze sprezentowało ci tą wspaniałą syrenę bez ogona, a ty się go pytasz, czy się zgubił? Oczywiście, że się zgubił. Dlaczego inaczej stałby półnagi na plaży podczas sztormu? Wątpiła, żeby ratował żółwie morskie. Pokręcił głowa. - Nie - krzyknął do niej.- Mieszkam obok. Właśnie podziwiałem... - wyciągając rękę, wskazał na szalejące morze za sobą.- ... widok. - Normalnie bym ci uwierzyła, ale w tej chwili widok jest nieco gwałtowny - odkrzyknęła. Pioruny trzasnęły nad ich głowami, a wiatr powiał w nią zimnym deszczem. Cofnęła się od poręczy. Nie powinno się zadzierać z tamtejszymi burzami. Liście palm uderzały o konary drzew, grzechocząc jak gniazdo wściekłych węży. Piana morska uderzyła o plażę z większym impetem, pożerając większy skrawek ziemi. Mężczyzna przyłożył dłonie do ust i krzyknął. - Jaką piosenkę gra... Błyskawica rozdarła ciemność, zapowiadając kolejny grzmot. Dawn dostrzegła, że usta mężczyzny wciąż się poruszały, ale wiatr okradł jej uszy z jego słów.
- Co?- krzyknęła. - Tą melodię, którą usłyszał... Pokręciła głowa i wskazała na swoje ucho. - Nie słyszę, co mówisz! Skrzywił się i rozejrzał, zanim odwrócił i podbiegł do drewnianego chodnika, który został zbudowany na wydmach. Wkrótce straciła go z oczu i zaczęła się zastanawiać, czy czasami go sobie nie wyobraziła. Przynajmniej miał tyle rozumu, żeby uciec z deszczu, nawet jeśli było to niegrzeczne z jego strony, iż nawet się nie pożegnał. Dawn wzruszyła ramionami i wróciła do domu. Być może ta mała przerwa rozbudziła jej muzę. Dzisiejszego wieczoru ta leniwość nie współpracowała z nią, a Dawn zbliżała się do terminu. Musiała do rana znaleźć resztę tej piosenki, bo inaczej znalazłaby się w poważnych, profesjonalnych kłopotach. Zgięła dwoje obolałe palce i właśnie usiadła przy fortepianie, kiedy rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Czy to Neptun dzwonił? Podskoczyło jej tętno. Była sama w tym dziwnym domu i była pewna, że najbliższy policjant był znajdował się jakieś dziesięć mil stąd. Co jeśli ten przemoczony przystojniaczek był psycholem? Właśnie takie było przekleństwo posiadania przerośniętej wyobraźni. Dobrze jej służyła w pisaniu piosenek, ale była istnym przekleństwem, kiedy w jej życiu pojawiło się coś nieco odbiegającego od normy. Wahała się przez chwilę, a następnie poszła do drzwi, podnosząc zasłony, aby mogła wyjrzeć przez szybę. Na zewnątrz zamajaczyła barczysta postać. Zapaliła światło na werandzie. Owszem, na jej werandzie stał nikt inny jak jej ociekający wodą, bardziej seksowny niż jakakolwiek utopiona bestia miała prawo wyglądać, Neptun. - Mogę ci w czymś pomóc?- krzyknęła przez drzwi. Nie zamierzała ich otworzyć. W swoim życiu widziała wystarczająco dużo horrorów i wiedziała co działo się z kobietami, które były same w ciemne, burzowe noce, które były na tyle głupie, aby otworzyć drzwi nieznajomy. Prawdziwi mordercy nie ostrzegali o swoich intencjach nosząc przerażające maski i uruchamiając piłę łańcuchową, kiedy stali przed twoimi drzwiami, prosząc o wpuszczenie do środka. - Przepraszam - powiedział mężczyzna, a jego głos został stłumiony przez szklane drzwi.- Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłem. Chciałem tylko poznać tytuł piosenki, którą grałaś gdy rozpętała się burza. Nie będę ci dalej przeszkadzać. - Piosenkę, którą grałam? - Tak. Naprawdę do mnie przemówiła. Miałem nadzieję, że mogłabyś mi powiedzieć jaki ma tytuł, abym mógł ją znaleźć - szczególnie głośny grzmot sprawił, że się wzdrygnął.- To głupie. Pójdę już. Przepraszam, że zawracałem ci głowę.
Cofnął się, jego wzrok spoczął na schodach, które prowadziły na ziemię. Jak wszystkie inne domy wzdłuż brzegu, dom był ustawiony na wysokich, grubych, drewnianych palach, aby utrzymać je powyżej strefy zalewowej. Dawn sięgnęła do zamka. Już jej nie obchodziło, czy był wariatem. Skomplementował jedną z jej piosenek w czasie, kiedy zbytnio nie wierzyła w swój talent. Otworzyła drzwi i wyszła na wilgotne deski. Wdepnęła w kałużę, jaką pozostawił po sobie Neptun i podwinęła pod siebie palce stóp, aby uniknąć zimna. - Powiedziałabym ci jaki ma tytuł ta piosenka, ale jeszcze jej nie nazwałam - powiedziała. Zatrzymał się na szczycie schodów. Był wspaniały w tej odległej ciemności, ale w takim przybliżeniu i świetle po prostu zapierał jej dech w piersiach. Silny, o surowych rysach - tak męski, że powinno być to przestępstwem - posiadający ciemne oczy, które trafiły prosto w jej, nie pozwalając jej odwrócić wzroku. - Nie nazwałaś jej?- jego głos był głęboki i gładki jak jedwab. Zagrał na końcówkach jej nerwów, niczym smyczek wyciągający magię ze skrzypiec. - Nie nazwałam jej, ponieważ jeszcze jej nie skończyłam. Naprawdę ci się spodobała?- zapytała.- Właśnie zamierzałam zgnieść kartkę i zacząć od nowa. - Nie rób tego - powiedział.- Jest niesamowita. Skomponowałaś ją? - Próbuję. Tylko że ona ze mną nie współpracuje. Światło zamigotało, kiedy następny piorun prześlizgnął się przez chmury do ziemi. Dawn tęsknie spojrzała na swoje otwarte drzwi frontowe. Może i Neptunowi nie przeszkadzała szalejąca burza, ale ona nie była taka twarda. Spódnica jej sukienki owinęła się wokół jej nóg przez szalejący wiatr. Objęła rękami swoje ciało, aby dla ciepła i zaczęła się przesuwać w stronę progu. - Przepraszam, że zabieram ci czas - powiedział.- Po prostu pójdę... do domu. Coś w sposobie w jaki powiedział dom, sprawiło, że ścisnęło się jej serce. - Chcesz wejść na kawę?- zapytała nagle. Czasami jej impulsywne usta mówiły rzeczy, których natychmiast żałowała. Do końca nie była pewna, czy powinna żałować tego konkretnego wybuchu czy nie. Może gdyby zaakceptował jej ofertę, to zapragnęłaby się stać niemową. Ale jeśli by odmówił, to wiedziała, że poczułaby się nieprzyjemnie. Przygryzł wargę i spojrzał na nią najbardziej ciemnymi oczami, jakie kiedykolwiek widziała. Mogła utonąć w tych oczach i nawet by nie walczyła z pewną śmiercią. - Jesteś pewna?- zapytał. Zawała się, gdy oboje spojrzeli na drzwi. - Najpierw się obróć. Uniósł na nią cienką, czarną brew, ale odwrócił się powoli, z rękami
przyciśniętymi do boków, aby pokazać jej swoje plecy (i idealny tyłek). Niesamowity tatuaż pokrywał lewy bok jego pleców i ramię. Czarno szary ogier, który stał dęba, wyglądał tak realistycznie, że po części oczekiwała, że zaraz kopnie ją jednym z kopyt. Nawet piórka wplecione w grzywę konia zdawały się tańczyć na bryzie. Kiedy zakończył obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni i spojrzał jej w oczy, to powiedziała: - Wolałam się upewnić, nie kryłeś za plecami gigantycznego siekiery - nie wspomniała o tym, że spodobał się jej jego idealny tyłek, muskularne plecy i ten wspaniały tatuaż, który zdobił połać jego gładkiej skóry w kolorze brązu, gdy ponoć szukała śmiercionośnej broni. Może i odznaczała się wieloma cechami, ale tandeta do nich nie należała. - Zapewniam cię - powiedział.- Że nie jestem mordercą z siekierą. Ani żadnym innym brutalnym kryminalistą. - Tak? Właśnie to powiedziałby każdy przemoczony, dzierżący siekierę, żądny krwi kryminalista. Uniósł się kącik jego zmysłowych i potarł jedną brew koniuszkiem palca. - Mogę sobie tylko wyobrazić, co sobie o mnie pomyślałaś, gdy tak stałem przed twoim domem podczas burzy. Przysięgam, że to twoja śliczna piosenka przyciągnęła mnie do twojego okna - jego uśmiech rozszerzył się, łagodząc jego silne rysy i zniknął cały lęk Dawn.- Jaki przemoczony, dzierżący siekierę, żądny krwi kryminalista by się do tego przyznał? Odwzajemniła uśmiech i weszła do domu. - Wchodź. Pewnie ci zimno. - Dziękuję za troskę, ale nic mi nie jest. Zimno mi nie przeszkadza. - Więc pewnie nie pochodzisz stąd - powiedziała. Była w Teksasie tylko od kilku miesięcy i już przyzwyczaiła się do ciepłego klimatu. Już było jej zimno podczas piętnastu stopni. - Nie, nie jestem z Galveston. Jestem z obrzeży Austin - tam się urodziłem i wychowałem. - Więc pewnie naturalnie masz gorącą krew. Jej Neptun zachichotał. - Może trochę. Wszedł do domu i zatrzymał się z boku, aby mogła zamknąć drzwi. Woda ściekła z jego ciała, tworząc całkiem sporą kałuże na płytkach podłogi. - Zostań tu - powiedziała.- Przyniosę ci ręcznik. - Zwykle nie robię z siebie takiego kretyna - powiedział i zaraz zaśmiał się.- Zostawiam to Owenowi. - Owenowi?- zawołała, gdy pobiegła w stronę szafy w przedpokoju, w które był zapas ręczników plażowych. - To mój przyjaciel. - Też jest bogiem? - Bogiem?
- Jesteś Neptunem, prawda?- zapytała.- Panem morze, który został wyrzucony na plaże podczas burzy? Potrafisz wyczarować cuda? Ponieważ przydałoby mi się kilka dzisiejszej nocy. Znowu się zaśmiał i wziął od niej ręcznik, aby wysuszyć swoje proste, czarne włosy. Przekraczały nieco długość do ramion, a woda spłynęła w dół jego twardych konturów klatki piersiowej i brzucha. Dawn upuściła drugi ręcznik na podłogę, aby zetrzeć kałuże i zmusiła się, aby nie gapić się na jego ciało. - Przepraszam, że cię rozczaruję - nie jestem bogiem. Tylko człowiekiem, który czasem zbłądzi ze swojej drogi. - Próbuję wyciągnąć od ciebie imię bez pytania wprost - powiedziała jego udom, gdy przykucnęła, aby zetrzeć wodę. - Zdaje się, że gdzieś zapodziały się moje maniery - powiedział, wycierając tors i ręce.- Jestem Kellen Jamison. A ty? - Dawn O'Reilly - podniosła się powoli, aby stanąć prosto i spostrzec, że chociaż przy swoich sześciu stopach wzrostu górowała na wieloma mężczyznami, to Kellen i tak był wyższy od niej o kilka centymetrów. - Twoje imię i nazwisko brzmią znajomo - przygryzając palec, przyjrzał się badawczo jej twarzy. - Jestem pewna, że jest wiele osób o moim imieniu i nazwisku. Jego oczy zabłysły i pstryknął placami. - Ale nie kompozytorów nagrodzonych Grammy. Napisałaś muzykę, która w zeszłym roku zdobyła nagrodę za najlepszy utwór przewodni w filmie. Mam rację? Zarumieniła się. Wiedział, kim była? Nikt nie wiedział kim była. Cóż, może i kilka osób wiedziało kim była, ale kompozytorzy nie mieli fanów. Gwiazdy popu owszem. - Tak naprawdę, to była to nagroda dla Najlepszej Kompozycji Instrumentalnej, ale owszem, jedna z moich prac została puszczona przy napisach pewnego filmu kinowego. Skąd wiesz, kim jestem?- podejrzenia znowu zaczęły wypełniać jej głowę. Może był jednym z tych obleśnych prześladowców, którzy zobaczyli kogoś w telewizji i zaczęli ścigać ich nawet na końcu ziemi. Z wyjątkiem tego, że nikt oprócz jej rodziny, najbliższych przyjaciół i jej agenta nie wiedział, że tu była. Nie było powszechnie wiadomo, że wynajęła domek na plaży na kilka miesięcy, mając nadzieję na iskierkę kreatywności. Po jej Grammy, skontaktowało się z nią kilku producentów, aby napisała dla nich muzykę i jako nowicjuszka w sławie, która była, przyjęła każdą pracę, która przyszła w jej stronę. Wielki błąd. Ogromny! Najwidoczniej jej wena twórcza całkowicie się wyczerpała z powodu presji lub oczekiwań. - Widziałem, jak przyjmowałaś nagrodę - powiedział Kellen.- Nie pamiętam twojej przemowy, ale zapamiętałem twoje piękne włosy. Dotknęła dłonią swoich rudych loczków, które sięgały jej do pasa. Z
powodu wilgotnego powietrza były zakręcony, ale na wieczór Grammy, jej fryzjerce udało się okiełznać loki i elegancko je wyprostować. - Widziałeś mnie w telewizji?- była pewna, że każdy w Ameryce wykorzystał ten moment na przerwę do łazienki, kiedy zaczęła dziękować każdej osobie jaką poznała i kilku, których nie widziała na oczy. Zaśmiał się. - Byłem na widowni. Cofnęła się o krok. To było zbyt dziwaczne. - Prześladujesz mnie? Znieruchomiał i zostawił ręcznik na ramionach, opuszczając ręce do swoich boków w nie zastraszającej postawie. - Znowu cię przerażam? Dawn, naprawdę nie musisz się martwić o coś z mojej strony. Byłem tam, ponieważ mój zespół został nominowany do nagrody Najlepszego Nowego Artysty. Jego zespół? Cóż, z tymi tatuażami i skórzanym mankietem na prawym nadgarstku wyglądał na kogoś, kto takowy miał. - Wygraliście? - Nie. Wygrał jakiś raper - Jizzy Wizzy Def Jam z grillzami1 na zębach - wykonał fałszywy znak gangu i uśmiechnął się szeroko, aby pokazać swoje grille - zestaw prostych, białych zębów.- Czy coś w tym stylu. Zaśmiała się, rezygnując ze swojej obrony. - Wow, mały świat. Co za dziwny zbieg okoliczności, że się tak spotkaliśmy. - Nie wierzę w zbiegi okoliczności - powiedział. Jego intensywność spowodowała, że zatłukło jej serce a motylki załaskotały ją w brzuchu. - A w co wierzysz, Kellen? Jego ciemno brązowe oczy przytrzymały jej spojrzenie na kilka przejmujących sekund. - W przeznaczenie. Zmiana powietrze między nimi nie miała nic wspólnego z szalejącą burzą na zewnątrz. Pięścią zakryła swoje walące serce, zastanawiając się, dlaczego nagle czuła się obudzona. Otworzyła okno dla powietrza, żeby nie zasnąć, gdy przygotowywała się do kolejnej bezproduktywnej nocy. I wtedy dostrzegła Kellena, który był mokry i wyglądał dziko, przy czym zrozumiała, że nie było opcji, aby do końca tej nocy ślęczała nad klawiszami. W jego obecności czuła się tak, jakby mogła przebiec maraton i zmagać się z rekinami. I może napisać piosenkę. - Mogę usłyszeć twoją kompozycję?- zapytał.- Cóż, to co napisałaś do tej pory. 1 Grillz – złote, srebrne lub platynowe nakładki na zęby, często z diamentami i innymi kamieniami szlachetnymi. Obecnie fragment mody związanej z kulturą hip-hop. Zostały rozpowszechnione przez amerykańskich raperów już w latach 80.
Spojrzała na mały fortepian w salonie po jej prawej. Kartki papieru były porozrzucane na podłodze i ławce fortepianu. Niestety większość z nich była pusta, albo było na nich zapisanych tylko kilka nut. Zgniecione kulki wysypywały się ze śmietnika. Falstart za falstartem. Była sfrustrowana, że w ciągu ostatnich dni muzyka nie przychodziła do niej z łatwością. Przez swoim Grammy, kompozycje fortepianowe wylewały się na nią jak tryskający deszcz ze wściekłych chmur za oknem. Teraz? Pisanie muzyki było jak próbowanie wyciśnięcia wody z suchej gąbki. Aż tak bała się zawieść oczekiwania, że aż się tym dusiła. - Ja... - oblizała wargi, czując nagle zdenerwowanie. To było jedno, kiedy kompletny nowicjusz chciałby usłyszeć jedną z jej nieopublikowanych prac, a co innego niż zwierzę, które było muzykiem nominowanym do nagrody Grammy. Była to prawda, że gdy tylko stworzyła utwór, to już dopadły go prawa autorskie, ale prawo własności było trudne do udowodnienia. - Najpierw napijmy się kawy - powiedziała.- Muszę trochę odpocząć. Jego rysy napięły się z rozczarowania, ale skinął głową. - Bezkofeinowa?- zapytała i odwróciła się w stronę kuchni, która znajdowała się z dala od salonu. Otwarty plan piętra ułatwiał fortepianowi wyśmiewanie się z niej, gdy zbyt długo pozostawiała instrument w ciszy. Może dlatego tyle czasu spacerowała po plażach.- Jest dość późno na kofeinę. - I tak pewnie dzisiaj nie zasnę - powiedział. - Właśnie dlatego stałeś na plaży, gdy uderzył sztorm? Bezsenności? - Coś w tym stylu - powiedział. Zastanawiała się, czy celowo był tajemniczy, czy przychodziło mu to naturalnie. Otworzyła szafkę i wyjęła pojemnik z kawą. - Jeżeli przez całą nos będę na kofeinowym haju, to będziesz musiał zostać i dotrzymać mi towarzystwa. Jego ramiona opadły z ulgą. - Da się zrobić. - A skoro jesteś muzykiem, to może mógłbyś mi pomóc z moją twórczą blokadą. Uśmiechnął się i temperatura w pokoju musiała zwiększyć się o jakieś dwadzieścia stopni, bo mimo tego, że trzymała termostat w chłodnych dwudziestu siedmiu, to Dawn nagle czuła upał. - Chętnie pomogę - powiedział tym swoim niskim, gładkim głosem, który rozpraszał jej dziewczęcych cech.- Albo spróbuję. Jesteś U-N-W? - U-N-W? - Urodzona na Wyspie? Chyba nie, skoro nie znasz tego znaczenia. Pokręciła głową. - Tylko wynajmuję na lato. Przyjechałam tutaj, aby uciec przed chaosem miasta i aby poszukać inspiracji - albo się ukryć. Zdecydowanie próbowała się ukryć przed nadchodzącą klęską. Niestety, ta dotarła za nią do Galveston.
- I szukasz inspiracji na brzegu? - Głos morza przemawia do duszy - powiedziała, starając się, aby nie było nazbyt oczywiste, iż gapiła się jak poruszały się jego bicepsy, gdy wytarł twarz i napełniła dzbanek na kawę w zlewie.- Słowa Chopina - kiedy nie odpowiedział, to dodała.- Szalenie utalentowanego polskiego kompozytora i pianistę z dziewiętnastego wieku. - Taa, wiem kim jest Chopin. Może i jestem gitarzystą metalowym, ale to nie oznacza, że nie szanuję klasyki. Gitarzystą metalowym? Ona i Kellen odbiegali od siebie w muzycznym spektrum jak tylko było to możliwe. Nie było mowy, żeby pomógł jej z blokadą twórczą. Ona pisała klasyczne kompozycje, nie zawodzące rzępolenie. - Och - powiedziała. - Cóż, ja jestem wielką fanką. Chopina. Jego nokturn2 - zadrżała z rozkoszy na samą myśl o jego mieszance fortepianowych utworów. Kellen zaśmiał się. - Więc mam zrozumieć, że nie jesteś pod wrażeniem moich błahych wypocin na strunach gitarowych? - Jestem pewna, że byłabym pod wrażeniem, ale wolę fortepian. Kiedy Dawn nalała już kawę, to odwróciła się do Kellena. Wyglądał tak, jakby było mu niesamowicie niewygodnie w tych mokrych dżinsach. - Powinieneś ściągnąć te ubrania - powiedziała. Krzywy uśmieszek ozdobił jego przystojne rysy. - Podrywasz mnie, panno O'Reilly? Jesteś panną O'Reilly, prawda? - Tak, jestem panną O'Reilly, ale nie, nie podrywam cię - chociaż powinna.- Po prostu jesteś mokry. Mogę ci znaleźć coś do przebrania. Jego wzrok prześlizgnął się po jej zwiewnej, spódnicy jej luźnej sukienki i zaśmiał się. - Myślę, że żarty o noszeniu spódniczek wreszcie mnie dogoniły. - Nosisz spódniczki?- zdawało się to wbrew prawom natury, że człowiek tak niewątpliwie męski jak Kellen Jamison nosił spódniczki. Oczywiście kilt to zupełnie inna sprawa. Widziała go w kilcie. Płynęło w niej dziedzictwo szkockiej krwi, lecz Kellen wydawał się być rodzimym Amerykaninem i wolała go zobaczyć w parze bryczesów z koźlej skóry. Albo obcisłej skórze. Skóra by pasowała. - Nie bardzo. To kiepski dowcip, jaki opowiadam z członkiem mojego zespołu, gdy jesteśmy na scenie. - Z Owenem? Opadła mu szczęka. - Skąd wiedziałaś? - Wspomniałeś tylko jego imię. 2 Nokturn (wł. notturno, franc. nocturne, niem. Nachtstück) – bardzo spokojna i zrównoważona oraz równie nastrojowa instrumentalna forma muzyczna inspirowana poetyckim nastrojem ciemnej nocy.
- Racja. - Mogę ci pożyczyć bokserki - nie mogła oderwać wzroku od jego mokrych dżinsów. Co się z nią działo? Obrażała samą siebie swoim lubieżnym zachowaniem. Może wyciągnięcie go z tych mokrych ubrań oderwałoby jej myśli od jego spodni. - Są twoje? Skinęła głową, wciąż patrząc na południe. - Zazwyczaj w nich śpię. - Nosisz męską bieliznę, a mnie krytykujesz za noszenie spódniczek? Zerknęła w górę, aby spojrzeć mu w oczy. - W przypadku gdybyś nie zwrócił uwagi, to w tym kraju istnieje coś takiego jak podwójne standardy. - I czasem jest ku temu dobry powód. Wyglądałbym w spódnicy jak totalny krety, ale ty wyglądałabyś seksownie w męskich ciuchach. W parze bokserek i niczym więcej - jego wzrok spoczął na jej klatce piersiowej i oparła się pokusie, aby skrzyżować ręce na piersiach.- Albo w męskiej koszuli i... niczym innym - jego wzrok przesunął się do jej nóg, które były całkowicie zakryte przez jej spódnicę maxi, ale i tak czuła się beznadziejnie naga. I nagle gorąca. Czy jej nogom było gorąco? Czując się głupio, powachlowała je spódnicą. - Wyobrażasz mnie sobie nago?- zapytała. Potrząsnął głowa. - Tylko w połowie nagą. Przygryzła wargę i pozwoliła sobie gapić na niego bez udawania, że tego nie robiła. - Ja nie muszę sobie ciebie wyobrażać pół nagiego. Już jesteś. - Przykro mi, że zepsułem ci zabawę - spojrzał jej w oczy i zaparło jej dech w piersiach.- Zawsze możesz sobie wyobrazić moją druga połowę półnagą. Uśmiechnęła się i spojrzała na jego dżinsy. - Już wyobrażam - dobrze było flirtować. Miała mało czasu dla mężczyzn, ale czy zbliżające terminy nad nią wisiały czy nie, to chętnie by poświęciła chwilkę dla tego jednego. Kellen odchrząknął i spojrzał na podłogę. - Jednak skorzystam z tych twoich bokserek - powiedział.- Nieco mi zimno i tam na dole właśnie muszę sobie poradzić z pewnymi kwestiami skurczowymi. Nie chciałbym rozczarować twoich wyobrażeń. - Moje wyobrażenia zdecydowanie nie będą rozczarowane - jeżeli pozbył by się tych spodni, to była pewna, że rzeczywistość też by jej nie rozczarowała. Powachlowała sobie twarz jedną dłonią. Cholera, co działo się z klimatyzacją w tym domu? - Zaraz wrócę - powiedziała i rzuciła się na górę do głównej sypialni,
aby znaleźć mu jakąś parę bokserek. Przejrzała szufladę i wyciągnęła kraciaste bokserki, które wyglądały najbardziej męsko - miała niezwykły sentyment do kratki - i wróciła do kuchni, aby znaleźć Kellena, który gapił się w przestrzeń. Jego zniewalający uśmiech zniknął, a zastąpiło opuszczone oszołomienie. Bawił się czymś w przedniej kieszeni dżinsów i była pewna, że nie starał się zaradzić swoim problemom ze skurczom. - Mam nadzieję, że będą pasowały - powiedziała. Tak naprawdę, to miała nadzieję, że byłby obcisłe i nieco pomogłyby jej wyobraźni. Gwałtownie odwrócił głowę i spojrzał na nią. Jego uśmiech wrócił. - Dzięki - powiedział, przyjmując parę bokserek, które wyciągnęła w jego stronę. - W szafce w toalecie są ręczniki - powiedziała i wskazała w stronę toalety obok schodów. - Dzięki - powtórzył i ruszył pospiesznie do łazienki. Jej zachwycony wzrok zatrzymał się na jego muskularnych plecach, gdy odszedł. Miała słabość do seksownych, męskich pleców i nie widziała bardziej ponętnych, niż te, które należały do Kellena. Pozwoliłby prześledzić linie swojego tatuażu? Może tak, jeśli zebrałaby się na odwagę aby go poderwać, zamiast gapić się za nim, aż zniknął w łazience. Było to wielkie jeśli. - Jesteś zbyt wielkim tchórzem, żeby zrobić pierwszy krok - skarciła się pod nosem. Ale miała nadzieję, że nie była.
Rozdział 3 Kellen wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Co do cholery sobie wyobrażał, że flirtował z kobietą którą dopiero co poznał, obiecując swojemu libido coś, czego nie miał zamiaru dać? Raz przestał na siebie uważać. Więcej sobie na to nie pozwoli. Dostrzegł swoje odbicie w lustrze nad zlewem i się skrzywił. Boże, nic dziwnego, że Dawn pomyślała, iż miał nikczemne zamiary, kiedy zobaczyła go na plaży. Wyglądał jak jakiś pirat, który zeskoczył ze statku i dopłynął na brzeg, aby uniknąć kary za kradzież łupu. Nie miał zamiaru dzisiaj zgarnąć żadnego łupu, nawet jeśli Dawn sama by wpadła w jego ręce. I jeżeli dalej by ją podrywał w taki sposób jak to robił, gdy zaprosiła go do domu, to był całkiem pewien, że byłaby przygotowana na coś takiego. Z trudem ściągnął swoje mokre dżinsy, pozostawiając kolejną kałużę na podłodze Dawn i znalazł ręcznik aby wytrzeć swoje włosy, nogi i resztę swojego ciała, zauważając pewną sztywność, na którą nie był przygotowany by sobie z nią poradzić. Najwidoczniej skłamał co do swojego problemu ze skurczeniem. Jak miał założyć na siebie parę wąskich cienkich bokserek ze wzwodem? Wciągnął bokserki na swoje uda i biodra, a następnie zerknął na swoje krocze i jęknął z przedstawienia jakie sam robił. - Spokojnie, chłopcze - powiedział i pociągnął swojego zbyt wrażliwego kutasa w nogawkę bokserek.- Wiem, że jest seksowna, ale nie możesz jej mieć. Nacisnął na oczywiste wybrzuszenie w swoich spodenkach. Jej spodenkach, przypomniał sobie. Zakładała pod nie majtki, czy były przy jej
nagim ciele? Jak pachniał ukryty skarb między jej udami? Jak smakuje? Ślina napłynęła mu do ust i przełknął ją, zanim dał sobie mentalnego liścia w twarz. Przestań, kretynie. Wspaniale. Teraz jego wybrzuszenie było jak pełno wymiarowy, burgundowy namiot w niebieską kratkę. Cholera. Może powinien z powrotem założyć swoje dżinsy i powiedzieć jej, że bokserki były za małe. Zdecydowanie były obcisłe, a w jego stanie wręcz niewygodne. A może bardzo szybko powinien sobie zwalić konia, aby mógł pomyśleć o czymś innym jak zerżnięcie zmysłowej rudowłosej kokietki, aż wpędziłby ją w śpiączkę. A może powinien zapiąć bransoletę Sary wokół swojego nieposłusznego kutasa, jako przypomnienie obietnicy jaką jej złożył, obietnicy że już nigdy nie będzie uprawiać seksu z inną kobietą. Nigdy. A może jego wielka głowa powinna przypomnieć tej mniejszej kto tu rządził. Bo kto dowodził? Kellen wyobraził sobie parę pijanych dziewczyn, które zeszłej nocy próbowały zaciągnąć go do łóżka. Zajęło mu to chwilę, ale to przypomnienie wystarczyło, aby rozproszyć jego libido. Głównie. Dopiero gdy zdał sobie sprawę po tym, jak jakoś zapanował nad swoim krnąbrnym kutasem, że pożyczone szorty nie miały żadnej kieszeni, aby schować niedawno ściągniętą skórzana bransoletę. Podwójne gówno. Wyciągnął skórzany pasek z dżinsów i spojrzał na niego. Pragnienie, aby założyć go z powrotem na nadgarstek było przytłaczające. Wciąż miał skórzaną bransoletę na swoim drugim nadgarstku, ale nie było to przypomnienie o Sarze, więc się nie liczyło. Kupił ją w centrum handlowym, kiedy miał szesnaście lat i myślał, że dzięki temu był fajny. Nie miała żadnego emocjonalnego znaczenia, był to tylko zwykły kawałek skóry. Ale ten, który ściągnął wcześniej, posiadał moc wyrwania jego głowy z chmur i sprowadzenie na ziemię. Miał nadzieję. Pewnie najlepiej byłoby wyjść z domu Dawn tak szybko, jakby się dało. Dlaczego w ogóle przyszedł? Piosenka Dawn. Melodia rozbrzmiała w jego głowie i uśmiechnął się. Ta piosenka sama w sobie posiadała moc. Znowu chciał ją usłyszeć. Chciał patrzeć, jakby ją zagrała dla niego. Chociaż myśli Kellena były w tej chwili strasznie pogmatwane, to jej piosenka dała mu chwilę spokoju i jasności. Nawet jeżeli to był tylko tymczasowy stan, to chciał z powrotem te uczucia. Potrzebował ich. Nawet bardziej, niż potrzebował stałego przypomnienia o Sarze na swoim nadgarstku. - Kawa jest już gotowa - zawołała Dawn.- Jaką lubisz? Jezu, drzwi od łazienki były naprawdę cienkie.
Potrójne gówno. Słyszała, jak mówił do siebie o jej seksowności? - Czarną!- zawołał, dziękując sobie za to, że jednak nie postanowił sobie zwalić konia. Co jeśli usłyszałaby przez drzwi, jak jęczy i wzdycha? Już podejrzewała, że był niebezpiecznym kryminalistą. Jeżeli by nakryła go masturbującego się w jej nieskazitelnie czystej łazience, to z całą pewnością wzięłaby go za zdeprawowanego zboczeńca. Kellen przeczesał włosy szczotka, aż leżały płasko, spoczywając na jego ramionach. Miał nadzieję, iż nie miała nic przeciwko temu, żeby podzielić się z nim tak osobistym przedmiotem jak szczotka do włosów. Może nie była jej i już była w domu. Kellen spojrzał na siebie, aby upewnić się, że znowu mu nie stanął, wcisnął bransoletę z powrotem do spodni i podniósł mokry ręcznik z podłogi. Po raz ostatni ścisnął skórzaną bransoletę, wziął głęboki, uspokajający oddech i otworzył drzwi. Łazienka znajdowała się naprzeciwko kuchni, więc nie można było jej przegapić. Dawn stała tam, pochylając się nad ladą, nalewając mleczka do kawy. Było coś niesamowicie erotycznego w sposobie w jaki chwyciła kubek obiema dłońmi i przysunęła go do ust, gdy przyglądała mu się. Jej piwne oczy były hipnotyzujące. I te grube, rude włosy. Ta luźna, biała sukienka. Jej bose stopy z dziesięcioma idealnie zrobionymi paznokciami pomalowanymi na ostry różowy, które wystawały spod rąbka jej spódnicy. Wszystko w niej było erotyczne, a nawet nie starała się. Jego kutas zapulsował w uznaniu na jej kobiecość. Och, jednak powinien pojechać na ręcznym. Idąc nieporadnie, Kellen przycisnął pranie do swojego pasa, próbując ukryć to co działo się w jego bokserkach. Jej bokserkach. Kurwa! Przestań o niej tak myśleć, kretynie. Rozerwiesz jej spodenki na pół, jeżeli zrobisz się jeszcze twardszy. I jak niby jej to wyjaśnisz? Wybacz mi, Dawn. Zdaje się, że uszkodziłem twoje bokserki swoim szalejącym wzwodem. Masz może jakieś wytrzymalsze, które mógłbym założyć?Może coś zrobionego z grubej skóry i stali nierdzewnej. - Chcesz, żebym wrzuciła twoje spodnie do suszarki?- zapytała. - Nie, dzięki - nie chciał, żeby odkryła skórzaną bransoletę w jego kieszeni i potrzebował swoich dżinsów, aby ukryć swoje podniecenie. Dawn odwróciła się i podniosła czerwony kubek z lady. Podeszła do niego i wyciągnęła ku niemu kawę. Jedną ręką przyciskając swoje dżinsy i ręcznik do brzucha, Kellen wyciągnął wolną i przyjął kubek. - Dzięki - powiedział. Cholera, a teraz jego głos był szorstki i lekko zdyszany. Była świadoma tego-nie-takieg-małego problemu, jaki się dział za parą mokrych dżinsów i wilgotnego ręcznika? Wiedziała w ogóle, jak bardzo chciał ją posadzić na tej ladzie i pieprzyć ją dopóki nie mógłby myśleć jasno, aby poczuć wyrzuty sumienia spowodowane złamaniem przysięgi wobec
Sary? Dawn spojrzała mu w oczy i musnęła palcami jego w bardo powolnej, zmysłowej pieszczocie, kiedy podała mu kubek. Było jasne, że nie zamierzała mu ułatwiać jego oddaniu się abstynencji. Kilka rozsypanych piegów zdobiło grzbiet jej nosa i grube, ciemne rzęsy sprawiły, że wyróżniały się zielone plamki w jej piwnych oczach. Starał się nie patrzeć na jej pulchne wargi i zastanawiać się, jak smakowała. Podobały się jej miękkie, delikatne pocałunki czy wolała głębokie, grabieżne ataki na jej usta których tak pragnął. Chciał zatopić dłonie w tych grubych, czerwonych lokach i odchylić jej głowę do tyłu i... i... Pogawędka! Musiał zacząć rozmawiać! - Więc skąd pochodzisz?- zapytał. Zamrugała i wzięła zaskoczony oddech. Myślała o tym samym co on? Naprawdę wolał, żeby teraz okazała się oziębłą suką, ale wątpił, aby była takim typem. Sprawiała wrażenie ciepłej i zapraszającej. Nie mógł sobie przypomnieć ostatniego razu, kiedy chciał być zaproszony do kobiecego ciepła, całego śliskiego i gorącego i przytulnego. Jego fiut zapulsował w zainteresowaniu. Och, do cholery, kobieto. Powiedz coś. Nie mogę myśleć w ten sposób. - Pierwotnie czy ostatnio?- zapytała. - Jedno i drugie - proszę, przestać tak na mnie patrzeć tymi swoimi egzotycznymi, kocimi oczami. Kellen był przyzwyczajony do tego, że kobiety okazywały mu zainteresowanie. Do czego nie był przyzwyczajony, to do tracenia kontroli nad swoimi przekonaniami i uczuciami wzajemności. - Urodziłam się w Pensylwanii, niedaleko Filadelfii. Przez kilka lat mieszkałam w Los Angeles. - Podobało ci się? Wzruszyła ramionami i pociągnęła kolejny łyk kawy. - Nie jest tam tak wilgotno, jak tutaj. I jest tam Hollywood. - Ach, więc dlatego się tam przeprowadziłaś. - Rynek pracy dla kompozytorów muzyki klasycznej jest dość mały. Przełknął kawę. - Zawsze chciałaś pisać muzykę do filmów? Uśmiechnęła się do niego. - W moim buntowniczym okresie pisałam muzykę do gier wideo. - Miałaś buntownicze lata? Uniosła na niego brwi, przez co wyobraził sobie wiele sporśnych czynności, jakich pewnie nie zaliczyła podczas swoich buntowniczych lat, ale byłby przeklęty, jeśli teraz sam nie chciał się z nią nieco zbuntować. - A czy wszyscy takich nie mieliśmy?- zapytała.- Przynajmniej dopóki z nich nie wyrośniemy. - Czekaj. Mówisz, że powinniśmy z nich wyrosnąć? - Wciąż się buntujesz, Kellen?
Zaśmiał się. - Niektórzy chcieliby tak myśleć, ale nie, w tych dniach nie mam się przeciwko czemu buntować - znowu napił się kaw i skinął na swój kubek.- Jest naprawdę dobra - powiedział. - Jeżeli uważasz, że jest dobra, to powinieneś spróbować moich francuskich tostów. Jego żołądek zawarczał w zgodzie. Przed koncertem zjadł kolację z resztą zespołu - i z dziwnego zrządzenia losu, z nową ukochaną Owena, Caitlyn - ale minęło wiele godzin i wiele fizycznych i emocjonalnych zawirowań. Kellen zakrył swój hałaśliwy brzuch i przy okazji upuścił tarczę, która chroniła jego penisa. Na szczęście ich bezmyślna rozmowa zmniejszyła jego namiot do nieco podekscytowanej wypukłości. Daw przesunęła wzrokiem po jego torsie i zesztywniał, próbując wymyślić tematy do dalszych pogawędek, ale praktycznie stracił sporą część swojej sprawności umysłowej. Kiedy przesunęła wzrok w górę po jego ciele, aby znowu spojrzeć mu w oczy, to uśmiechnęła się i powiedziała: - Brzmi tak, jakby twój żołądek się zgadzał. Zauważyła, że wypełniał jej bokserki bardziej niż powinien? Skierowała się do lodówki, co oznaczało, że nieprędko usłyszałby jej piosenkę. Oznaczało to także, że spędziliby więcej czasu w swoim towarzystwie, co okazało się złym pomysłem przy jego słabnącej obronie. - Nie musisz tego robić - powiedział.- Zrobię sobie kanapkę, kiedy wrócę do domu - co było bezczelnym kłamstwem, ponieważ w domku Sary nie było żadnej żywności. Miałby szczęście, jeśli znalazłby w spiżarni jednoroczne musli. - Chcę dla ciebie ugotować - powiedziała.- Staram się ciebie olśnić swoimi imponującymi umiejętnościami. Zrobione. Więc pił kawę przy jej barze śniadaniowym, podczas gdy przygotowała francuskie tosty. - Opowiedz mi o twoim zespole - powiedziała, gdy zaczęła ubijać jajko, mleko i wanilię w miejsce. - Od czego mam zacząć? - Od początku. - To długa historia - ostrzegł. - To dobrze, bo ta kofeina o której wcześniej cię ostrzegłam, zaczęła działać. - Więc chcesz, żeby moja długa, nudna historia zespołu ukołysała cię do snu?- droczył się, czując się bardziej zrelaksowany, kiedy między nimi znalazł się szeroki blat. Był napalony jak cholera, ale nie sądził, żeby jego kutas zdołał się przebić przez kilka cali drewna i granitu. Kiedy Dawn dodała masło na rozgrzaną patelnię i zlizała je z palca, to postanowił, że nie powinien być
tego taki pewien. - Nie, chcę żebyś mnie zabawił - jej całkowicie niewinny komentarz sprawił, że Kellen zaczął sobie wyobrażać nie takie niewinne sposoby na zapewnienie jej rozrywki. Co, do cholery? Nie reagował w ten sposób na ładną dziewczynę, od pełnych żądzy, nastoletnich lat. Właśnie tak to było być Owenem? Nic dziwnego, że zawsze próbował się w bić do najnowszego seks klubu Tony'ego. Jego wieczne pobudzenie było wręcz rozpraszające. - Um - o czym rozmawiali? O jego zespole. Racja.- Jesteśmy razem jako zespół jakieś siedem lat. - Jak się nazywacie? - Sole Regret. Jej oczy zabłysnęły i na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Brzmi znajomo - powiedziała.- Może jednak pamiętam zapowiedź waszej nominacji do Grammy. - Towarzyszyło jej bardzo długie trąbienie powietrznego sygnału dźwiękowego? Zaśmiała się. - To byłeś ty? Kellen pokręcił głową. - Owen. Nie potrafi zachować odpowiedniej etykiety podczas takich pokazów. Również krzyknął, „Pierdolcie się!” podczas przemowy zwycięzcy. Dawn zaśmiała się. - Pamiętam to. Nie kazali mu wyjść? - Cóż, wszyscy musieliśmy. Owen jest nieco zbyt głośny i szczery, kiedy jest pijany, a poprzedniej nocy zaczęliśmy świętować nasze pewne zwycięstwo. - Och - powiedziała, zanim pobłażliwie wydęła wargi.- Pewnie był strasznie rozczarowany. Ukroiła z bochenka kawałek chleba, nasączyła go w jajecznej miksturze i ostrożnie położyła na skwierczące masło. - Nawet nie masz pojęcia jakie to uczucie - powiedział Kellen. Spojrzała w górę. - Dlaczego tak sądzisz? - Cóż, ponieważ wygrałaś swoje Grammy. - Ale nie wygrałam Nagrody Międzykontynentalnej i Konkursu Pianistycznego Peabody. - Nigdy nie słyszałem o czymś takim. - Nie wygrałam także... - Dawn, wygrałaś pieprzone Grammy. O tym słyszałem. Ciesz się swoim zwycięstwem. Spojrzała na niego, ściskając mocno w dłoni swoją łopatkę. Przez chwilę myślał, że zamierzała go nią trzepnąć.
- Nie lubię przegrywać - powiedziała. W jej głosie i na jej twarzy pojawił się ogień. Szybki rozwój jej pasji spowodował, że pewne części jego ciała uniosły się. Znowu. - Wymień choć jedną osobę, która to lubi - powiedział. Zassała lekkie westchnienie i zamrugała na niego. Podejrzewał, że tylko on odważył się jej w czymś przeciwstawić, co zainspirowało go do znalezienia jej wszystkich przycisków i naciskaniu na nich wielokrotnie, aby zobaczyć jak jasło zapłonąłby jej ogień. - Ale ja naprawdę nie lubię przegrywać. To niemal patologiczne. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, szukając czegoś więcej poza seksownym stworzeniem, przez które jego cała uwaga napięła się, nieco zbyt mocno wobec nieco zbyt dokładnej kobiety, którą przegapił do tej pory przez szalejące hormony w swoim ciele. Zdawało się, że nieco zbyt mocno trzymała się kontroli. Chętnie by ją związał i zobaczył jakby zareagowała na zrezygnowanie z pełnej kontroli. Dla niego. - Jest tylko jeden sposób, który zapewniłby ci brak przegranej - powiedział. Przewróciła łopatką doskonale zarumieniony kawałek francuskiego tostu. - Jaki? - Nie walcz. - Cóż, to się nie wydarzy. Moja konkurencja sięga na milę. Muszę wiedzieć, czy... Spojrzała mu w oczy, a ogień w nich wzrósł. Czy przez skrępowanie linami jej ogień stałby się jaśniejszy, zostałby stłumiony czy całkowicie by zgasł? Przewidział, że zapłonęłaby pod jego uwagą, gdyby włączył jej ciało do swoich dzieł - sztuki krępowania. I wątpił, żeby tylko ona zapłonęła żywym ogniem, gdyby w to wkroczył. Wziął głęboki oddech. Musiał się na czymś skupić, co było praktycznie niemożliwe, kiedy wyglądała tak wyzywająco i na spięta. Chciał usunąć z jej ciało zarówno opór i napięcie, aby nauczyć ją jakby mogła się rozluźnić. - Musisz wiedzieć, czy jesteś najlepsza - dokończył jej zdanie. Użyła łopatki, aby przenieść idealny kawałek tosta francuskiego z patelni na talerz, a następnie dodała na patelnię surowy kawałek. Zaczął się smażyć i syczeć. Kellen zaciągnął się zapachem wanilii i ciepłego chleba. Ślinka napłynęła mu do ust. - Nie muszę być najlepsza we wszystkim - powiedziała, skupiając się na swoim zadaniu.- Tylko w tym, co najbardziej mnie pasjonuje. - A to komponowanie czy gra na fortepianie? - Jedno i drugie - powiedziała. - Realizowanie swojej doskonałości sprawia ci radość? Podniosła wzrok, aby spojrzeć mu w oczy. Ukrył uśmiech. Znalazł kolejny guziczek i go nacisnął.
- To bardzo osobiste pytanie - powiedziała nieco głośniej, niż było to konieczne.- I jak to się stało, że mówimy o mnie? Zapytałam cię o twój zespół. - Mówimy o tobie dlatego, że jesteś bardziej interesująca ode mnie - powiedział. - Gwarantuję ci, że nie jestem. - Zobaczymy - zachichotał.- Zacząłem grać na gitarze, kiedy mój dziadek przyłapał mnie na bawieniu się jego zabytkowym Les Paulem, który wygrał w zakładzie. Zerwałem jedną stronę i myślałem, że żywcem obedrze mnie ze skóry, ale zamiast ukarać mnie, to zmusił mnie do brania lekcji u jego kolegi, który grał w lokalnym zespole. Miałem trzynaście lat. W tym samym roku poznałem basistę Sole Regret, Owena. Nie przepadał zbytnio za muzyką. Jednak lubił chodzić ze mną na lekcje i patrzeć, ale sam nie chciał się nauczyć grać. Nabrał tej chęci, kiedy kilka lat później zaczęły otaczać mnie dziewczyny, bo byłem fajny. Więc Owen zaczął się uczyć grać na gitarze, żeby zaimponować dziewczynom. Był przez to bardzo płytki - Kellen puścił jej oczko. - Więc nie zacząłeś się uczyć grać, żeby zaimponować dziewczynom? - Muzyka jest moją ucieczką - powiedział.- Szybko się uzależniłem od tworzenia dźwięku. Jest jak narkotyk, którego nigdy nie ma się dość. Spojrzała mu w oczy i przez chwilę patrzyli na siebie. - Czuję to samo do fortepianu - powiedziała.- Tylko że nazwałabym to przymusem, a nie uzależnieniem. Sara nigdy nie rozumiała tej jego części. Uważała, że muzyka była czymś, co go od niej odciągało. Zdawało się, że myślała, iż konkurowała z muzyką dla jego uczuć, a nie że muzyka pomogła mu się stać człowiekiem, którego kochała. Było miło spotkać kobietę, która rozumiała jak muzyka mogła być ważna dla człowieka. Dawn przerzuciła kolejny kawałek tostu na talerz i dodała trzeci na patelnię. Podczas gdy się smażył, to postawiła przed nim pudełko z masłem, butelkę z syropem klonowym i jego talerz. Zaciągnął się głęboko. - Bosko pachnie. - To przepis mojej babci. Pierwszy kęs sprawił, że Kellen przewrócił oczy na tył głowy w zachwycie. - Jest niesamowity. W czym tkwi tajemnica? - W wanilii - powiedziała.- I jednodniowym, świeżo upieczonym chlebie. - Mam szczęście, że przyszedłem do ciebie dzień po tym jak pojechałaś do piekarni. Jej policzki zarumieniły się i skupiła się na skwierczącym toście na patelni. Odkrył kolejny guziczek? Nie był pewien gdzie dalej naciskać. - W pobliżu jest jakaś piekarnia?