Kaaasia241992

  • Dokumenty470
  • Odsłony994 429
  • Obserwuję692
  • Rozmiar dokumentów740.9 MB
  • Ilość pobrań609 450

IV Thompson Vicki Lewis - Nocne fantazje (Tajemnicza Kochanka)

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :324.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Kaaasia241992
Dokumenty

IV Thompson Vicki Lewis - Nocne fantazje (Tajemnicza Kochanka).pdf

Kaaasia241992 Dokumenty Collins Harper - Oblicza Namiętności (1-8)
Użytkownik Kaaasia241992 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 120 stron)

Vićki Lewis Thompson Tajemnicza kochanka

Rozdział pierwszy Ciepły, ciężki deszcz lunął na pustynię. Koszul­ ka B.J. przemokła w kilka sekund, ale dziew­ czyna nie przejęła się tym zbytnio. Letni deszcz wydawał się równie przyjemny jak udany or­ gazm. Niestety, jej koń, Hot Stuff, nie lubił moknąć i robiła, co mogła, żeby jej nie zrzucił. Związała nawet wodze na wypadek, gdyby mu się jednak udało. Teraz przynajmniej nie mógł ich nadepnąć i spowodować dalszych kłopo­ tów. Tak czy owak, powrót na ranczo nie zapowiadał się przyjemnie. Burza złapała ją, gdy wracała od nowej sąsiad­ ki. Sarah, rzeźbiarka, która osiem kilometrów dalej wynajęła mały domek, poprosiła, żeby przez tydzień jej pobytu w Nowym Jorku na wystawie B.J. odbierała pocztę i podlewała rośliny.

Ścisnęła konia udami, bo Hot Stuff znów usiłował ją zrzucić. Stąd bliżej było do przytul­ nej jaskini, gdzie jako dziecko bawiła się z sios­ trą, niż do stajni. Z trudem udało jej się zmusić konia, żeby skręcił w stronę jaskini. Wzgórza w tej części południowej Arizony usiane są wielkimi odłamkami granitu. Ranczo Kamienne Bliźniaki zawdzięczało swą nazwę dwóm wyjątkowo wielkim, okrągłym głazom. Przez latatedwa sterczącekamienie były powo­ dem wielu sprośnych żartów. Jakby dla równowagi wobec tak okazałych męskich kształtów, bliżej gór inna grupa skał tworzyła jaskinię wielkości trzyosobowego na­ miotu. B.J. zamierzała przeczekać tam burzę, jeśli tylko nie będzie węży. W torbie przy siodle miała latarkę, która teraz mogła się przydać. Hot Stuff zostanie na zewnątrz, by trochę ochłonąć, a potem spokojnie mogą potruchtać do domu. Wkrótce zobaczyła jaskinię. Ulewa nie ustę­ powała. Woda spływała z kapelusza B.J. nie­ przerwanym strumieniem. Ściągnęła wodze i przemówiła uspokajająco do konia, obserwu­ jąc koniuszki jego uszu. Jednocześnie sięgnęła do tyłu, żeby wydobyć latarkę z ociekającej wodą torby.

Zdołała chwycić latarkę, ale w tej samej chwili wiatr dmuchnął prosto w oczy konia. Zwierzę położyło uszy po sobie i stanęło dęba z taką siłą, że stopy B.J. wysunęły się ze strzemion. Jeszcze jeden skok i wylądowała w błocie. Wygramoliła się z grząskiej kałuży, ciągle ściskając latarkę, ale Hot Stuff popędził w stronę rancza, nim zdążyła znów pochwycić wodze. B.J. jęknęła bardziej ze złości niż z obawy. Nic nie powinno mu się stać, znał drogę do domu, a wodze nadal były przywiązane do łęku siodła. Dopóki nikt nie zauważy, że wrócił bez jeźdźca, nie będzie paniki, a ją czeka tylko długi spacer. Na szczęście ojcieci Noah pojechalido miasta załatwić jakieś sprawy, więc nie zauważą, że Hot Stuff ją zrzucił. Pozostał tylko Jonas, brat Noaha. Nie przypuszczała jednak, żeby kręcił się w pobliżu. Nikt nie kazałby mu czyścić uprzęży w deszczowe popołudnie, a Jonas z pe- wnościąwolał spędzać wolny czasw ramionach jakiejś dziewczyny. Zastanawiała się, czy nie iść do domu śladem konia, bo i tak była już mokra i ubłocona, gdy nagle deszcz zamienił się w grad. Odbijał się od kapelusza, siekł po nieosłoniętych rękach.

Mogła brnąć w deszczu po błocie, ale grad to zupełnie inna sprawa. Ruszyła w stronę jaskini. Zaświeciła do środka, zdjęła kapelusz, po­ chyliła się i weszła. Gdy przychodziła tu jako dziecko, nie musiała się schylać, a gdy urosła, przestała przychodzić. Przez całe lata była to doskonała kryjówka. Spędzała tu długie godziny ze swoją siostrą Keely, planując bitwy przeciw Noahowi i Jona- sowi. Z jakiegoś powodu dziewczętom pozwolo­ no zatrzymać tę jaskinię tylko dla siebie. Może dlatego, że chłopcy zbudowali sobie domek na drzewie. Uważali, że jest strategicznie lepiej usytuowany, bo wystarczyło wciągnąć drabinkę sznurową, by zupełnie odizolować się od świata. Zabawne, że zatęchły zapach jaskini natych­ miast przypomniał jej tamte dni. Oświetliła brudne podłoże i gładki odłamek skały, który służył jako stół, krzesło lub łóżko, zależnie od tego, w co ona i Keely właśnie się bawiły. Oprócz kilku liści przyniesionych przez wiatr jaskinia była pusta i sucha. Zrzuciła liście z gładkiej skały i usiadła. Powiesiła kapelusz na wystającym odłamku, na którym kiedyś zawieszały latarnię. Dziś nie miała zamiaru rysować mapy ukrytych skar­ bów ani odczytywać tajnych wiadomości. Nie

musiała nic widzieć, więc wyłączyła latarkę. Mimo przemoczonego ubrania czuła się tu jak dawniej, przytulnie i bezpiecznie. Oparła się o ścianę jaskini. Na zewnątrz ciągle padał grad, odbijając się od ziemi jak prażona kukurydza. Wspomnienie zabaw w jaskini uświadomiło jej, jak bardzo tęskni za Keely. Nie znała matki, która zmarła, wydając B.J. na świat. Tym ważniejsza była dla niej starsza siostra. Początkowo ich dzieciństwo było idealne. Ojciec, Arch Branscom, był pierwszym kow­ bojem na ranczu, którego właścicielem był wówczaswdowiec, George Garfield, ojciec Noa- ha i Jonasa. Czwórka dzieci wychowywała się niemal jak rodzeństwo, do chwili kiedy Keely nie zaczęła dojrzewać. Buntowała się przeciw wszystkim i wszystkiemu i nikt nie potrafił sobie z nią poradzić. Kiedy mając dziewiętnaś­ cie lat zdecydowała się pozować nago do roz­ kładówki w magazynie ,,Macho’’, wybuchła straszna awantura z ojcem. Zaraz potem Keely wyszła z domu i więcej się już nie pokazała. Od tamtej pory minęło dziesięć lat. B.J. starała się nie myśleć o siostrze zbyt często, ale w tej zatęchłej jaskini nie mogła się oprzeć wspomnieniom. Nie spełniło się nic z tego, o czym marzyła w dzieciństwie. Wyobrażała

sobie, że Keely wyjdzie za Noaha, a ona za Jonasa. Teraz Keely była Bóg wie gdzie, a Noah po śmierci ojca odpowiadał za całe ranczo i nie miał czasu na romanse. Za to Jonas interesował się kobietami za siebie i brata. Casanowa okolic Saguaro Junction, uganiał się za wszystkimi dziewczętami w hrabstwie z wyjątkiem B.J. Miała na to tylko dwa wytłumaczenia. Po pierwsze, traktował ją i Keely jak własne sios­ try. Po drugie, widywał ją wyłącznie w zaku­ rzonych dżinsach przy ujeżdżaniu lub pętaniu zwierząt, co było jej głównym obowiązkiem na ranczu. To nie dodawało jej kobiecego wdzięku. Nawet przezwisko B.J. brzmiało raczej po męs­ ku. Nic dziwnego, że Jonas zapomniał, że był to skrót od Belinda June. Kilkakrotnie zamierzała już włożyć coś ko­ biecego, by się przekonać, czy spojrzy na nią inaczej, lecz nigdy tego nie zrobiła. Z jednej strony, nie chciała ryzykować upokorzenia, gdyby nie zareagował.Z drugiej, nie chciała stać się jego kolejnym podbojem. Miała do niego słabość, ale była na tyle dumna, żeby tego nie okazywać. Grad zaczął ustępować, ale deszcz się nasilił. B.J. postanowiła jeszcze poczekać. Przerzuciła

przez ramię długi warkocz, ściągnęła gumkę, rozplotła włosy i rozmasowała głowę. Od razu poczuła się lepiej. No właśnie – Jonas nie widział jej od lat z rozpuszczonymi włosami. Zaskoczył ją odgłos końskich podków przed jaskinią. To z pewnością nie Hot Stuff, nie miał zwyczaju zawracać z drogi do domu, aby oka­ zać jej współczucie. – Spokojnie. Spokojnie, bydlaczku. Już na­ prawdę przechodzi. Jonas. Niesamowite, przecież właśnie o nim myślała. Chciała zawołać, uprzedzić go, że jest w środku, bo mógł się śmiertelnie przestraszyć. A jednak siedziała cicho. Może przez pamięć jego dawnych zaczepek i planów zemsty, które układała z siostrą, a może to była dezaprobata dla obecnego stylu życia Jonasa. Czemu nie miałaby go zaskoczyć? Słyszała, jak człapie po błocie w stronę jaskini, i serce zabiło jej szybciej. To będzie zabawne. Oczywiście, jeśli ma latarkę, natychmiast ją zobaczy,aleitak może sięnieźle wystraszyć. Dla większego efektu mogłaby zrobić jakąś minę. Zbliżył się, przeklinając. – Rozładowane baterie. Świetnie. Mam do wyboru: utopić się albo dać się pogryźć wężom. Dobra, węże, nadchodzę!

B.J. wstrzymała oddech, gdy zdjął kapelusz i pochylając się, wśliznął do jaskini. Zatrzymał się, nasłuchując znajomego grzechotania. – Na razie w porządku – mruknął. Nie poruszyła się. – No, węże, jeśli tu jesteście, dajcie znać! Powoli zbliżył się do skały, na której siedzia­ ła. W świetle padającym od wejścia mogła rozpoznać jego ruchy, ale on nie mógł jej zauważyć. Wyciągnął rękę i... dotknął jej uda. – Jezu! Odskoczył do tyłu, uderzając głową w skle­ pienie jaskini. – Kto tu jest? Zakryła usta ręką, żeby nie wybuchnąć śmie­ chem. Nie powie mu, kim jest. Może nie zgad­ nie od razu. Będzie mogła udawać, że spotyka go po raz pierwszy. To mogło być interesujące. – Jestem... na imię mi... Sarah – odparła głosem ochrypłym od tłumionego śmiechu. Kucnął, rozcierając głowę. – Cóż, Sarah, śmiertelnie mnie przestraszy­ łaś. Zdumiewające. Nie rozpoznał jej głosu. Jed­ nak, żeby się nie zdradzić, musiała nadal mówić niskim tonem. – Przepraszam – powiedziała.

– Dlaczego się nie odezwałaś, gdy wchodzi­ łem? – Ze strachu. Gdy jestem przerażona, nie mogę wydobyć głosu. – W takim razie przepraszam. Pewnie też weszłaś, żeby schronić się przed deszczem? – Tak. Poczuła ostry zapach płynu po goleniu – znak rozpoznawczy Jonasa. To było zupełnie jak bal maskowy. Nawet zmiana głosu przyszła jej łatwiej, niż mogłaby się spodziewać. Zapadał zmierzch i w jaskini zrobiło się ciemniej. Będzie musiał dłużej zgadywać, pomyślała. – Mieszkasz gdzieś w pobliżu? – zapytał. – Chyba nie znam nikogo o imieniu Sarah. Nie zna żadnej Sarah? Świetnie. – Niedawno się tu przeniosłam. – A tak, rzeczywiście, jakaś kobieta, artyst­ ka, wynajęła stary dom Hawthorne’ów. – To ja. Jestem rzeźbiarką. Postanowiła kłamać na całego. Wyjaśni wszystko, gdy tylko Sarah wróci z Nowego Jorku. Poznała już trochę nową sąsiadkę i doszła do wniosku, że powinno się jej to spodobać. – Naprawdę? Chyba nigdy nie znałem rzeź­ biarza. Tworzysz posągi czy coś takiego? Przypomniała sobie kompozycje Sarah

z kawałków złomu – fascynujące, lecz niezbyt seksowne. – Kocham ludzkie ciało – powiedziała. – Rzeź­ bię głównie akty. Pohamowała kolejny atak śmiechu. Nagie rzeźby. To powinno go poruszyć. – Naprawdę? Mężczyzn czy kobiety? – Najbardziej interesuje mnie męskie ciało. Muszę przyznać, że to mój ulubiony temat. – Bardzo ciekawe. Głos mu się lekko zmienił, stał się niższy i bardziej szorstki. Był wyraźnie zainteresowa­ ny. Uświadomiła sobie, że nigdy nie zwracał się do niej tym tonem. Nic dziwnego, że kobiety do niego lgnęły. Ten głos był zniewalający. Pomyślała, że musi być mu niewygodnie stać z pochyloną głową. Uprzejmość nakazywała zaprosić go, by usiadł obok na skalnym bloku. Gdyby wiedział, kim jest, nie byłoby problemu. Ciekawe, jak się zachowa w towarzystwie kobiety bez zahamowań, artystki, która rzeźbi męskie akty. Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Przesunęła się w stronę ściany i cicho położyła latarkę na ziemi. – Pewnie chciałbyś usiąść. Zmieścimy się oboje na tym skalnym bloku – zauważyła.

– Chętnie, dziękuję bardzo – powiedział, zbliżając się do niej. Zarumieniła się, serce zaczęło jej bić bardzo szybko. Obawiała się, że zauważy jej niepokój. Chciała nawet powiedzieć mu prawdę, ale po- myślałao Keely. Ona w tej sytuacji z pewnością grałaby do końca. – Ależ tu ciemno – stwierdził. – Ledwie cię widzę. – Jestem tutaj. – Wzięła głęboki wdech, by dodać sobie odwagi i wyciągnęła do niego rękę. Znalazł jej dłoń. Dotknął. Zastanawiała się, dlaczego ten dotyk był tak inny, elektryzujący. Oczywiście dotykała Jonasa wcześniej – jako dziecko w trakcie zabawy lub bijatyki. Jako dorośli musieli czasem dotknąć się mimochodem w trak­ cie wspólnych prac na ranczu, ale to wszystko. Jednak teraz, tutaj, kiedy myślał, że jest niezwykłą nieznajomą, jego skóra była gorętsza, a uścisk silniejszy. Pewnie tak właśnie dotykał kobiet, które mu się podobały. – Podejdź bliżej. – Przyciągnęła go do skały. – Dobrze, teraz odwróć się i usiądź. Posłuchał jej wskazówek i usadowił się obok, udo przy udzie, ramię przy ramieniu. Do diabła, pachniał seksownie i na dodatek nie wypuścił jej ręki.

– Trochę tu ciasno – stwierdził. Podniecało ją, że siedzi tak blisko Jonasa i udaje kogoś innego. Mówiła rzeczy, których nigdy by nie powiedziała w innych okolicznoś­ ciach. – Mnie to nie przeszkadza, chyba że tobie. Chcąc go ośmielić, delikatnie uścisnęła mu dłoń. – Ależ ja się nie skarżę. Odwzajemnił uścisk. – Masz przyjemną dłoń – powiedział i deli­ katnie potarł kciukiem jej palce. – Miękką, ale silną. Wstrzymała oddech. Zaczynał ją uwodzić. Widocznie nie był w stanie rozpoznać ręki starej kumpelki. Mogła robić, co chciała, i tak by się nie domyślił. Musiała tylko zdecydować, jak daleko się posunąć w tej zabawie. Prawda, czy oszustwo? – Ręce mam silne od wyrabiania gliny – od­ powiedziała. – Uwielbiam rozrabiać glinę. Jest taka wilgotna i... podatna. To bardzo pobudza­ jące. – Rozumiem.–Objął jej dłoń swoimiizaczął delikatnie masować. – Chciałbym kiedyś zo­ baczyć, jak to robisz. – To raczej niemożliwe. Lubię czuć się swo-

bodnie, gdy tworzę, a na takim upale pracuję bez ubrania – dodała, nie panując nad językiem. – Nie powinnaś była mi tego mówić – szep­ nął, zbliżając jej dłoń do ust. – Teraz naprawdę zależy mi na tym, żeby cię zobaczyć przy pracy, gdy jesteś taka... pobudzona. Delikatnie pocałował jej palce. Omal nie zemdlała z rozkoszy. Przed laty wyobrażała sobie takie sceny z Jonasem. Potem straciła nadzieję, że ich znajomość kiedykol­ wiek wyjdzie poza relacje bratersko-siostrzane. A jednak był obok, całował jej rękę. Oczywiście był przekonany, że to dłoń rzeźbiarki o imieniu Sarah, kobiety, która tworzyła z gliny nagie postacie i w twórczym uniesieniu biegała po pracowni jak ją Pan Bóg stworzył. – Może zrobię dla ciebie wyjątek i pozwolę ci patrzeć – powiedziała. – Chociaż wydaje mi się, że będziesz mnie rozpraszał. – Będę bardzo cicho. Rozwarł jej dłoń i językiem dotykał jej wnętrza. Uspokoiła oddech. Kobieta światowa nie po­ winna tak reagować tylko dlatego, że mężczyz­ na całuje jej rękę. – Jak... jak masz na imię? – zapytała. – Jonas – szepnął.

Poczuła jego oddech na dłoni. – Pachniesz deszczem – powiedział, dotyka­ jąc wargami jej przegubu. – Jonas – powtórzyła cicho jego imię, jakby nigdy go nie słyszała, nigdy nie wołała przez podwórze ani ze złością nie mamrotała pod nosem. – Jonas, czy wierzysz w przeznaczenie? – Może. – Zgiął jej rękę i leniwie posuwał się od przegubu wzdłuż przedramienia. – A ty? – Może. Słyszała bicie swego serca. Im dłużej jej dotykał, tym większa była szansa, że ją rozpo­ zna. Na razie jeszcze mogła się bawić. Takie okazje nie zdarzają się często. – Nie przypuszczałem, że spotkam tu dzisiaj kogoś takiego jak ty. Delikatnie, powoli głaskał jej rękę. – Takiego jak ja? – zaśmiała się obcym, chrapliwym głosem kobiety, która utrzymuje się z tworzenia nagich rzeźb. – Przecież nic o mnie nie wiesz. – Wiem więcej, niż myślisz. Zgiął nogę w kolanie. Teraz mógł, siedząc na skale, odwrócić się do niej. – Wiem, że tworzysz i spędzasz dni, badając

zakamarki ludzkiego ciała. Jako rzeźbiarka mu­ sisz być bardzo wrażliwa. – Jestem. – Wiedziałem. Zadrżałaś, gdy całowałem cię po rękach. Przesunął dłoń po policzku, próbując poznać jej rysy. – Co prawda, nie widzę cię zbyt dobrze, ale inne moje zmysły się wyostrzyły. Wiem, że masz gładką, miękką skórę, pachniesz desz­ czem, masz bardzo niski głos, który sprawia, że myślę o seksie. Przełknęła ślinę, starając się panować nad głosem. – Naprawdę? Rzeczywiście nie miał pojęcia, z kim roz­ mawia. – Nie powinnaś się dziwić. – Uniósł drugą rękę i pogłaskał jej włosy. – Jesteś bardzo zmysłowa i otwarta. Masz piękne włosy. Jakie­ go są koloru? Zaczęła szybko myśleć. Mówienie prawdy nie miało sensu. Przyznanie, że jest blondynką, mogło go naprowadzić na trop. – Czekoladowobrązowe – odpowiedziała. – Świetnie. Przepadam za czekoladą. Ujął pasmo włosów, przełożył je przez ramię

i rozpostarł na jej piersiach, choć na razie starał się ich nie dotykać. – A oczy? – Zielone jak nefryty. W każdym razie zawsze chciała, żeby takie były. Keely miała zielone oczy, a B.J. niebieskie. – Zielone jak nefryty... – Delikatnie przesu­ nął kciukiem po jej dolnej wardze. – Większość kobiet powiedziałaby, że ma brązowe włosy i zielone oczy, ale ty porównałaśje do czekolady i nefrytów. Sarah, wydaje mi się, że jesteś niezwykła. Chciałbym cię lepiej poznać. Zamierzał ją pocałować! Zadrżała z niecierpli­ wości. Wreszcie dowie się, jaktojest całować się z Jonasem. Jeśli miała go nadal oszukiwać, musiała teraz zachować się jak kobieta światowa. Innymi słowy, musiała zapanować nad sytuacją. – Mamy trochę czasu – powiedziała, zasta­ nawiając się, co Keely zrobiłaby na jej miejscu. Zebrała całą odwagę, wyciągnęła rękę i zaczęła bawić się guzikiem jego koszuli. – Może powin­ niśmy wykorzystać go... żeby się lepiej poznać. Nabrał powietrza. – Miałem to na końcu języka. Z każdą chwilą stawała się bardziej zuch­ wała. Rozpięła kolejny guzik i następny. Jonas oddychał coraz szybciej. Podniecała go, tego

mężczyznę, który miał więcej kobiet, niż mogła sobie wyobrazić. – Masz mokrą koszulę. Na pewno ci w niej niewygodnie. Obiema rękami wyciągnęła mu ją z dżinsów. – Zdejmijmy ją. – Jesteś niesamowitą kobietą. – Ty też jesteś niewiarygodny. Głaszczącgo, bez pośpiechuzdjęła mu koszu­ lę z ramion. – Co za mięśnie. Bardzo chciałabym cię wy­ rzeźbić. – Kiedy zechcesz – odpowiedział nieco drżą­ cym głosem. To drżenie oszołomiło ją, dodało odwagi. Uczucie całkowitego panowania nad mężczyz­ ną było bardzo miłe. Powoli pochyliła się do przodu, wdychając jego zapach. Tak pachniał Jonas, lecz nigdy dotąd nie czuław jego zapachu podniecenia. Zwilżyła językiem usta i dotknęła nimi jego ramienia. Skóra, chłodna od mokrej koszuli, szybko się rozgrzewała pod dotykiem jej warg. Przesunęła język po obojczyku aż do gardła. – Och, Sarah – przeczesał jej włosy drżącymi palcami – Sarah, doprowadzasz mnie do szaleń­ stwa.

– I o to mi chodzi. – Obsypała pocałunkami jego twarz. – Po prostu odpręż się i pozwól mi działać. Drżał z podniecenia. Nigdy jeszcze nie uwio­ dła mężczyzny. Nie przypuszczała, że to takie proste. Tylko że ona też drżała. Żeby się uspo­ koić, objęła obiema rękami jego kark. – Chcę, żebyś mnie teraz pocałował – szep­ nęła. – Pocałuj mnie, Jonas. Ich usta spotkały się, a ona zapomniała, że odgrywa doświadczoną, światową kobietę. Jęk­ nęła z rozkoszy. Całkiem rozpalony zaczął całować jeszcze głębiej. Nigdy nikt nie całował jej tak drapieżnie i łakomie. Poddawała się jego pocałunkom i oddawała je. Przerywali, by za­ czerpnąć powietrza, i całowali się znów. Oboje byli zdyszani, gdy Jonas się cofnął. – Twoje ubranie... też jest mokre – powie­ dział, chwytając oddech. – Tak – przyznała zdyszanym głosem. – Sarah... pozwól się dotknąć.

Rozdział drugi Jonas stracił niewinność jako piętnastola­ tek. Odtąd poświęcał kobietom dużo czasu. Przeżył wiele cudownych chwil, ale nigdy nie było tak jak teraz. Nie zdarzyło mu się przy­ padkowo spotkać kusicielki gotowej do wspól­ nej zabawy. Nie znał nawet jej nazwiska. Nie poznałby jej pewnie, mijając na ulicy, przez co sytuacja stawała się tym bardziej ekscytująca. Dotychczas nigdy nie kochał się z nieznajomą. Jednocześnie wyczuwał w niej coś znajomego. To nie miało sensu, bo był pewien, że nigdy nie spotkał żadnej Sarah. Znał mnóstwo kobiet, mógł wyrecytować ich nazwiska i numery telefonów. Gdy przy­ mknął oczy, mógł sobie przypomnieć kształt ich piersi i kolor kręconych włosów między udami.

Zdarzało mu się myśleć czasem o małżeń­ stwie. Oczekiwał od przyszłej żony dobrego serca i bujnej wyobraźni, nigdy jednak nie spotkał kobiety, która posiadałaby obie te cechy. O Sarah wiedział już, że ma przynajmniej jedną z nich. Poczuł jej oddech na ustach. – Zdejmij, co chcesz– odezwała się głębokim głosem. ,,Wszystko’’ – chciał zawołać, ale to była kobieta z klasą, oczekiwała pewnie subtelności i stopniowania napięcia. Niech i tak będzie. – Zacznijmy od tego. Powoli wysunął z jej dżinsów brzeg baweł­ nianej koszulki. – Dobrze – powiedziała, odchylając się do tyłu. Widział jej cień jak w najbardziej pod­ niecającym śnie. – Dalej – dodała, unosząc ręce. Ściągnął z niej koszulkę, kierując się dotykiem. Naprawdę nie widział, co robi, ale odkrył, że działanie po omacku ma swój urok. Nim zdążył ją objąć, chwyciła jego ręce i przycisnęła je do piersi, okrytych koronkowym stanikiem. – Myślę, że tego szukasz – powiedziała. Pomruk zgody zabrzmiał, jakby ktoś chwycił go za gardło. Dłonie mu drżały. Nie pamiętał tak obiecującego oczekiwania. W ustach mu zaschło.

– Poczekaj, rozepnę – szepnęła. Sięgnęła obiema rękami do zapięcia na plecach, wyginając się w jego kierunku. Nie mógł dłużej czekać. Objął jej piersi, pochylił się i przez koronkę dotknął wargami jednego z sutków. Chwycił koronki i rzucił na ziemię. Znów wycią­ gnął ręce, ale cofnęła się. Nie był w stanie czekać ani chwili dłużej. – Sarah... – Będzie ci łatwiej. Usłyszał, jak zrzuca buty. – Nie ruszaj się – szepnęła. Oparła dłonie na jego ramionach i uklękła na skalnym bloku. – Teraz zamknij oczy. I tak widział zaledwie jej zarysy. Zamknął oczy i czekał z bijącym sercem, aż poczuł, że sutkiem musnęła jego policzek i dotknęła ust. Czuł zapach jej skóry, gdy drugi sutek sięgnął jego ust. Z jękiem wyciągnął ręce, by ją objąć. – Nic nie rób. Opuść ręce. Odpręż się i pozwól mi to robić. To było niewykonalne. Żaden mężczyzna nie byłby w stanie się odprężyć, gdy kobieta pieści jego twarz aksamitnymi, krągłymi sutkami, pa­ chnącymi deszczówką i pożądaniem. Jakimś cudem udało mu się jednak cofnąć ręce. – Sarah, pozwól mi...

– Za chwilę. Poruszała się powoli w przód i w tył, nie pozwalając, by sutek zbyt długo pozostawał przy jego rozchylonych ustach. Chciał tego i jednocześnie nie mógł znieść. Każdy jej kolejny, delikatny ruch powodował, że jego członek twardniał, boleśnie ocierając się o suwak rozporka. Wreszcie przerwała. Twardym sutkiem doty­ kała jego warg. – Teraz już możesz. Z westchnieniem rozkoszy zaczął go ssać. Smak jej ciała był niewiarygodny. Wzdychała cicho, co podniecało go jeszcze bardziej. Pod­ sunęła mu drugą pierś. Uniósł rękę, by pieścić tę, którą przed chwilą całował. Ujęła go za rękę i poprowadziła ją do sprzącz­ ki paska. – Tu – powiedziała miękkim głosem. Była śmiała. Zawsze marzył o spotkaniu kogoś takiego, ale nie sądził, że to w ogóle możliwe.Z bijącym sercem rozpiął paseki guzik jej dżinsów, rozsunął suwak. – Tak – wyszeptała. Nie potrzebował dalszej zachęty. Dżinsy i majtki łatwo dały się zsunąć ze szczupłych bioder. Uniosła kolana. W ciemnej jaskini był

sam z nagą kobietą. Skierowała jego usta niżej. Czuł, że los się do niego uśmiechnął. Czasem kochanki wstydziły się i musiał namawiać je do takiej pieszczoty. Jednak ta kobieta niczego się nie wstydziła. Może spowodował to mrok jaskini. W każ­ dym razie uszczęśliwiła go, zachęcając, by po­ znał jej najbardziej intymne zakamarki. Do­ tknął ustami gorącej, słonej skóry, powędrował w dół zagłębieniem między żebrami. Ukląkł przed nią, opierając się o kamienny blok, i objął jej pośladki. – Nie – szepnęła – nie rękami. – Dlaczego? – zapytał, gładząc ustami jej skórę. – Chcę... kierować. Nie miał zamiaru się sprzeciwiać. Mogła nim rządzić, jak długo chciała, dopóki czekała go taka nagroda. Chwycił się skały, by nie zapom­ nieć o jej warunku. Zadrżała z podniecenia, gdy dotarł do brzucha i zaczął pieścić językiem jej pępek. Niespiesznie torował sobie drogę przez kręcone włosy. Przy­ spieszyła oddech. Sam umierał z pożądania. Naprężony członek domagał się orgazmu, jednak mógł jeszcze chwilę poczekać. Umiał odczytać każdy subtelny sygnał dawany

przez kobietę i słuchał rytmu jej oddechu. Zaczynała się wahać. Nie chciał, by zabrakło jej odwagi na kontynuowanie tej przygody. Po­ stanowił niczego jej nie narzucać. Gdyby znał ją lepiej, może postąpiłby inaczej, ale teraz musiała sama zdecydować, co dalej. Poddała się z jękiem. Oparła się na rękach, unosząc biodra. – Och, Sarah, moja słodka Sarah. Dotykał językiem jej najdelikatniejszego miejsca. Próbował, pieścił, lizał i chwytał zęba­ mi, kręciło mu się w głowie z podniecenia. W końcu zaczął się poruszać w stałym rytmie. Jej okrzyki podniecenia wypełniały jaskinię, mieszając się z szumem deszczu. Mówiono mu już, że robi to dobrze, lecz w tym momencie kierował się wyłącznie in­ stynktem i zmiennym tempem jej oddechu. Odtąd zawsze będzie kojarzył zapach deszczu z zapachem tej kobiety, uderzenia kropel z jej cichymi prośbami o więcej. Gdy ją zaspokoił, sam był na granicy orgazmu. Odpoczywała oparta o skałę. Oblizał wargi. Gotów był powtórzyć wszystko jeszcze raz. Może... może powie, że teraz powinni się zamienić. Nie miałby nic przeciwko temu. Oddychała powoli. W jaskini zrobiło się ci-