Karolka1303

  • Dokumenty381
  • Odsłony120 789
  • Obserwuję151
  • Rozmiar dokumentów513.8 MB
  • Ilość pobrań83 540

Dopoki nie zjawilas sie Ty - Penelope Douglas

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Dopoki nie zjawilas sie Ty - Penelope Douglas.pdf

Karolka1303 Dokumenty
Użytkownik Karolka1303 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 9 miesiące temu

Ma ktos może credence i chciał by wysłać rymar.martyna@gmail.com

Transkrypt ( 25 z dostępnych 192 stron)

Opinie o książce Dopóki nie zjawiłaś się ty Fanki Dręczyciela nie będą rozczarowane powieścią Dopóki nie zjawiłaś się ty. Penelope Douglas jak zwykle staje na wysokości zadania. — blog As the Pages Turn To naprawdę jedna z najbardziej niezwykłych historii miłosnych, jakie czytałam… lektura OBOWIĄZKOWA! Jared i Tate są bratnimi duszami, a historia ich uczucia jest naprawdę przejmująco piękna. — Literati Book Reviews Absolutnie elektryzująca. — Love Between the Sheets O Boże. Ta książka… TA KSIĄŻKA! Jestem w niej szaleńczo ZAKOCHANA, a wszystko to z powodu chłopca imieniem Jared. Przysięgam, jest tak gorący, że chyba umrę z przejęcia. No więc tak, podobała mi się ta książka. — Booklovers for Life Lektura obowiązkowa. [Douglas] jak zwykle kładzie na łopatki. Jej pisarstwo jest fenomenalne. Zdecydowanie jest jedną z moich ulubionych pisarek. — Hopeless Book Lovers

Opinie o serii Fall Away Przeczytałam tę książkę za jednym posiedzeniem: wciągająca i seksowna. — Colleen Hoover, laureatka nagrody „New York Timesa” dla najlepiej sprzedającej się autorki Pikantna i odważna, pełna autentycznych emocji. Gorąca, pełna akcji opowieść, arcydzieło modnego gatunku. Czytelniczki nie będą się mogły doczekać kolejnej części. — wyróżniona recenzja „Publishers Weekly” Niezwykle emocjonalne pisarstwo, pełna niepokoju i gniewu fabuła, mnóstwo gorących scen erotycznych. — Booklist Gorąca i pełna namiętności powieść, pełna intensywnych uczuć, które przemówią szczególnie do czytelniczek poszukujących emocjonalnych porywów. — IndieReader

Prolog Nazywam się Jared. Nazywam się Jared. Nazywam się Jared. Powtarzałem to w kółko, usiłując uspokoić szaleńczo bijące serce. Chciałem poznać nowych sąsiadów, ale byłem zdenerwowany. Do domu obok wprowadziła się dziewczynka — na oko dziesięcioletnia, jak ja. Uśmiechnąłem się na widok jej bejsbolówki i trampek. Inne dziewczyny z okolicy tak się nie ubierały, a ona była na dodatek ładna. Oparłem się o parapet i przyjrzałem sąsiedniemu domowi ożywionemu muzyką i światłami. Od dłuższego czasu nikt tam nie mieszkał, ale nawet wcześniej byli to tylko starsi ludzie. Między naszymi domami rosło wielkie drzewo, ale spomiędzy zielonych liści i tak wszystko było widać. — Cześć, skarbie. Odwróciłem się i zobaczyłem mamę, która stała oparta o drzwi do mojego pokoju. Uśmiechała się, ale miała załzawione oczy i pomięte ubrania. Znów była chora. Chorowała za każdym razem, gdy piła. — Zauważyłam, że mamy nowych sąsiadów — ciągnęła. — Zapoznałeś się już z nimi? — Nie. — Pokręciłem głową i wyjrzałem znów przez okno, chcąc, żeby sobie poszła. — Mają córkę, a nie synów. — A ty nie możesz kolegować się z dziewczyną? — Głos jej się załamał i przełknęła głośno ślinę. Wiedziałem, co się zaraz stanie, i aż mnie ścisnęło w żołądku. — Nie, nie mogę. Nie lubiłem rozmawiać z mamą. Właściwie to nie umiałem z nią rozmawiać. Często zostawałem sam, a ona mnie wkurzała. — Jared… — zaczęła, ale urwała. Po chwili usłyszałem, że wychodzi i trzaska drzwiami w głębi korytarza. Pewnie poszła do łazienki zwymiotować. Moja mama dużo piła, zwłaszcza w weekendy. Nagle nie miałem już ochoty poznawać mieszkającej obok jasnowłosej dziewczynki. No i co z tego, że wydawała się fajna i chyba lubiła jeździć na rowerze? I że z jej pokoju było słychać Alice in Chains? Przynajmniej sądziłem, że to jej pokój. Zasłony były zaciągnięte. Wyprostowałem się, chcąc zapomnieć o całej sprawie i iść zrobić sobie coś do jedzenia. Mama pewnie nic dziś nie ugotuje. Ale nagle zobaczyłem, że ktoś rozsuwa zasłony i znieruchomiałem. Była tam. To był jej pokój! I z jakiegoś powodu się uśmiechnąłem. Ucieszyło mnie, że nasze pokoje są naprzeciwko siebie. Kiedy otworzyła podwójne drzwi balkonowe, zmrużyłem oczy, żeby ją lepiej widzieć, ale nagle wytrzeszczyłem je na widok tego, co robiła. Co? Czy ona zwariowała? Przyskoczyłem do okna i wychyliłem się na nocne powietrze. — Ej! — zawołałem. — Co ty wyprawiasz? Poderwała głowę i straciła równowagę na gałęzi, na której starała się utrzymać, a ja na ten widok wstrzymałem oddech. Zamachała rękami, a ja błyskawicznie wylazłem przez okno i wdrapałem się na drzewo. — Uważaj! — krzyknąłem, kiedy się pochyliła i złapała rękami grubego konaru. Wszedłem na drzewo, przytrzymując się gałęzi znajdującej się z boku na wysokości mojej głowy. Idiotka. Co ona wyprawia?

Jej niebieskie oczy zrobiły się wielkie jak spodki, kiedy przytrzymywała się rękami i nogami trzęsącego się drzewa. — Nie wolno samemu wchodzić na drzewa — zganiłem ją. — Omal nie spadłaś. Chodź tutaj. — Pochyliłem się i złapałem ją za rękę. Poczułem mrowienie w palcach, takie jak wtedy, gdy człowiekowi coś zdrętwieje. Dziewczyna wstała na trzęsących się nogach, ja zaś podprowadziłem nas do pnia, trzymając się cały czas gałęzi nad głową. — I po co to było? — poskarżyła się za moimi plecami. — Potrafię chodzić po drzewach. Przestraszyłeś mnie i dlatego prawie spadłam. Spojrzałem na nią, siadając na grubym wewnętrznym konarze. — Akurat. — Wytarłem ręce o krótkie bojówki w kolorze khaki. Wyjrzałem na naszą ulicę, Fall Away Lane, ale nie byłem w stanie dojść do siebie po dotyku jej dłoni. Dreszcz przebiegł mi wzdłuż ręki i rozszedł się po całym ciele. Dziewczyna wciąż stała, pewnie obrażona, ale po chwili usiadła przy mnie. Nasze nogi zwisały obok siebie z gałęzi. — A więc to ty tam mieszkasz? — odezwała się, wskazując na mój dom. — Tak. Z mamą — potwierdziłem i spojrzałem na nią akurat w tym momencie, żeby zobaczyć, jak spuszcza wzrok. Zaczęła bawić się palcami. Na moment posmutniała, ale zaraz potem zmarszczyła brwi z taką miną, jakby starała się powstrzymać łzy. Co ja takiego powiedziałem? Ciągle miała na sobie te same ogrodniczki, w których widziałem ją wcześniej, kiedy pomagała tacie wyładowywać rzeczy z ciężarówki firmy przeprowadzkowej. Miała rozpuszczone włosy, a poza lekko przybrudzonymi spodniami wyglądała czysto. Siedzieliśmy przez chwilę, gapiąc się na ulicę i słuchając szelestu liści na wietrze. Dziewczyna wyglądała w porównaniu ze mną na naprawdę drobną, tak jakby w każdej chwili mogła spaść z gałęzi, nie będąc w stanie się na niej utrzymać. Kąciki jej ust opadały, ale nie miałem pojęcia, dlaczego jest taka smutna. Wiedziałem tylko, że nigdzie się stąd nie ruszę, póki nie poczuje się lepiej. — Widziałem twojego tatę — zagadnąłem. — A gdzie twoja mama? Jej dolna warga zadrżała i dziewczyna podniosła na mnie oczy. — Moja mama zmarła wiosną. — Miała łzy w oczach, ale odetchnęła kilka razy głęboko, jakby chciała być twarda. Nigdy wcześniej nie znałem innego dziecka, któremu zmarło jedno z rodziców, i zrobiło mi się głupio na myśl, że nie lubiłem swojej mamy. — Ja nie mam taty — wyznałem, żeby poprawić jej humor. — Odszedł, kiedy byłem mały, a moja mama mówi, że nie był dobrym człowiekiem. Twoja mama przynajmniej nie zostawiła cię specjalnie, co nie? Wiedziałem, jak głupio to zabrzmiało. Nie chciałem, żeby wyglądało to tak, jakbym uważał, że była w lepszej sytuacji. Czułem po prostu, że muszę powiedzieć cokolwiek, żeby poprawić jej humor. Może nawet przytulić ją, na co naprawdę miałem w tej chwili ochotę. Ale nie zrobiłem tego. Zmieniłem temat. — Widziałem, że twój tata ma stary samochód. Dziewczyna nie spojrzała na mnie, ale przewróciła oczami. — To chevrolet nova, a nie stary samochód. Wiedziałem, co to za wóz. Chciałem tylko sprawdzić, czy ona wie. — Lubię samochody. — Zrzuciłem ze stóp swoje buty DC, pozwalając im spaść na ziemię, a ona zrobiła to samo ze swoimi czerwonymi trampkami. Machaliśmy gołymi stopami w powietrzu. — Kiedyś będę się ścigał na Torze — oznajmiłem. Podniosła wzrok i odwróciła się do mnie.

— Na Torze? A co to takiego? — To tor wyścigowy, na który jeżdżą starsze dzieciaki. Wpuszczą nas tam, jak będziemy w ogólniaku, ale trzeba mieć swój samochód. Możesz pojechać ze mną i mnie dopingować. — A dlaczego nie mogę się ścigać? — Miała wściekłą minę. Czy ona mówi poważnie? — Wydaje mi się, że dziewczynom nie wolno się ścigać — powiedziałem, starając się nie roześmiać się jej w twarz. Zmrużyła oczy i spojrzała znów na ulicę. — Przekonasz ich, żeby mi pozwolili. Kąciki moich ust zadrżały, ale powstrzymałem śmiech. — No może. No jasne. Dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę. — Jestem Tatum, ale wszyscy mówią na mnie Tate. Nie lubię Tatum. Kapujesz? Pokiwałem głową i uścisnąłem podaną dłoń, znów czując przeszywającą moją rękę falę ciepła. — Jestem Jared.

Rozdział 1 Sześć lat później Krew spływa mi z dolnej wargi na podłogę jak długa nitka czerwonej farby. Czekam, aż nazbiera się w moich ustach i sama wycieknie, bo jestem zbyt obolały, żeby ją wypluć. — Tato, błagam — proszę drżącym głosem, trzęsąc się ze strachu. Mama miała rację. On jest złym człowiekiem. Żałuję, że przekonałem ją, żeby pozwoliła mi pojechać do niego na wakacje. Klęczę roztrzęsiony w jego kuchni z rękami związanymi za plecami. Szorstki sznur wpija się w moją skórę. — Błagasz, ty mazgaju? — warczy ojciec i znów okłada mnie paskiem. Zaciskam oczy i krzywię się, czując palenie między łopatkami. Zamykam usta i staram się nie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Oddycham przez nos, póki pieczenie nie mija. Skóra na moich wargach jest napięta i opuchnięta, a usta wypełnia metaliczny posmak lepkiej krwi. Tate. Przed oczami miga mi jej twarz, więc wycofuję się w głąb siebie, tam, gdzie jest ona. Wspinamy się na skały wokół stawu. Jej włosy w kolorze słońca powiewają na wietrze. Zawsze idę za nią, na wypadek gdyby się poślizgnęła. Jej ciemnoniebieskie oczy uśmiechają się do mnie z góry. Ale mój ojciec przebija się przez ten obraz. — Ani mi się waż błagać! Ani mi się waż przepraszać! Takie są skutki tego, że pozwoliłem tej cipie wychowywać cię przez wszystkie te lata. Wyrosłeś na zwykłego tchórza. Tym właśnie się stałeś. Moja głowa odchyla się do tyłu, a skóra zaczyna piec, kiedy ojciec szarpnięciem za włosy zmusza mnie do spojrzenia mu w oczy. Mdli mnie, bo wyczuwam w jego oddechu odór piwa i papierosów. — Przynajmniej Jax słucha — cedzi przez zęby, a mój żołądek się skręca. — Zgadza się, Jax? — wrzeszczy przez ramię ojciec. Puszcza mnie, podchodzi do głębokiej zamrażarki stojącej w kącie kuchni i wali dwa razy w wieko. — Żyjesz tam jeszcze? Twarz płonie mi z bólu, kiedy próbuję pohamować łzy. Nie chcę płakać ani krzyczeć, ale Jax, syn mojego ojca z innego związku, siedzi zamknięty w zamrażarce już prawie dziesięć minut. Dziesięć minut i ani piśnie! Dlaczego ojciec to robi? Dlaczego karze Jaksa, skoro jest wściekły na mnie? Ale siedzę cicho, bo tego wymaga od swoich dzieci. Jeśli spełnię jego oczekiwania, być może wypuści mojego brata. Jax musi tam zamarzać. Poza tym nie mam pojęcia, czy ma wystarczająco dużo powietrza. Jak długo da się wytrzymać w zamrażarce? Może już nie żyje? Boże, to tylko dzieciak! Odpędzam mruganiem łzy. Błagam, błagam, błagam… — I jak? — Ojciec podchodzi do swojej dziewczyny Sherilynn, narkomanki o dzikiej fryzurze, i do swojego kumpla Gordona, pieprzonej, odrażającej mendy, która gapi się na mnie dziwnym wzrokiem. Oboje siedzą przy kuchennym stole, racząc się przewidzianymi na dziś w menu dragami i kompletnie nie interesując się tym, co dzieje się z dwoma bezbronnymi dzieciakami. — A wy co sądzicie? — Ojciec kładzie każdemu z nich rękę na ramieniu. — Jak nauczymy mojego syna być mężczyzną? Wybudziłem się gwałtownie, czując w szyi i w głowie pulsowanie. Po ramieniu spłynęła mi kropla potu. Zamrugałem, a przed oczami pojawiły się ściany mojego własnego pokoju. Nic się nie dzieje. Dyszałem ciężko. Nie ma ich. To był tylko sen. Znajdowałem się we własnym domu. Ojca tu nie było. Gordon i Sherilynn dawno zniknęli. Naprawdę nic się nie dzieje. Jednak musiałem się upewnić. Powieki cholernie mi ciążyły, ale usiadłem i pospiesznie rozejrzałem się po pokoju. Poranne

światło wpadało przez okno z siłą wyjącej syreny. Osłoniłem ręką oczy przed bolesnymi promieniami. Graty z komody leżały rozrzucone na podłodze, ale po pijaku często wszystko rozwalałem. Poza panującym nieporządkiem pokój był cichy i bezpieczny. Wypuściłem przeciągle powietrze z płuc i znów go nabrałem, aby uspokoić kołatanie serca, wodząc przy tym wzrokiem od lewej do prawej. Dopiero kiedy zatoczyłem pełen krąg, moje oczy spoczęły na wybrzuszeniu znajdującym się obok mnie pod przykryciem. Nie zważając na ból pomiędzy oczami spowodowany alkoholem wypitym poprzedniej nocy, odchyliłem koc, żeby zobaczyć, komu z głupoty — lub totalnego upojenia — pozwoliłem spędzić noc we własnym domu. Cudownie. Kolejna pieprzona blondynka. Co ja sobie, do cholery, myślałem? Blondynki nie były w moim typie. Zawsze wyglądały jak grzeczne dziewczynki. Nie było w nich nic egzotycznego ani choć odrobinę intrygującego. Były zbyt cnotliwe. Wyglądały jak typowe dziewczyny z sąsiedztwa. Kto w ogóle gustował w kimś takim? Ale przez kilka ostatnich dni — kiedy na nowo zaczęły się koszmary — miałem ochotę tylko na blondynki. Jakby kierował mną jakiś chory pociąg do autodestrukcji w związku z blondynką, którą kochałem nienawidzić. Ale… musiałem przyznać, że ta dziewczyna była niezła. Miała gładką skórę i ładne cycki. Chyba wspominała coś o tym, że studiuje na Purdue i że przyjechała do domu na wakacje. Nie wydaje mi się, żebym jej mówił, że mam dopiero szesnaście lat i że chodzę do ogólniaka. Może się przyznam, kiedy się obudzi. Tak dla jaj. Oparłem głowę o poduszkę, zbyt obolały, żeby choć uśmiechnąć się na myśl o tym, jak wtedy spanikuje. — Jared? — Do drzwi zapukała moja matka. Poderwałem głowę i skrzywiłem się. Łeb bolał mnie tak, jakby przez całą noc ktoś dłubał w nim widelcem. Nie miałem ochoty się teraz z nią użerać. Ale wyskoczyłem z łóżka i podszedłem do drzwi, zanim leżąca obok dziewczyna zdążyła się choćby poruszyć. Uchyliłem odrobinę drzwi i spojrzałem na matkę, siląc się na cierpliwość. Miała na sobie różowe spodnie od dresu i dopasowaną koszulkę z długim rękawem — całkiem nieźle jak na niedzielę — ale od szyi w górę wyglądała jak zwykle tragicznie. Włosy miała upchnięte w kok, a makijaż z poprzedniego dnia rozmazany pod oczami. Jej kac musiał dorównywać mojemu. Była już na nogach pewnie wyłącznie dlatego, że jej organizm zdążył się dużo bardziej przyzwyczaić do tego stanu. Gdy doprowadziła się jednak do porządku, można się było przekonać, że jest jeszcze naprawdę bardzo młoda. Większość moich znajomych, widząc ją po raz pierwszy, myślała, że to moja siostra. — Czego chcesz? — zapytałem. Pomyślałem, że czeka, aż wpuszczę ją do środka, ale nie miałem zamiaru tego robić. — Tate wyjeżdża — oznajmiła łagodnie. Serce zaczęło mi walić. To już dziś? Nagle poczułem się tak, jakby jakaś niewidzialna ręka rozdarła mi wnętrzności, i skrzywiłem się z bólu. Nie miałem pojęcia, czy to skutek kaca, czy może przypomnienia sobie o jej wyjeździe, ale zagryzłem zęby, aby pohamować wściekłość. — No i co z tego? — mruknąłem, nadrabiając miną. Mama przewróciła oczami. — No i to, że mógłbyś ruszyć tyłek i iść się z nią pożegnać. Nie będzie jej przez cały rok, Jared. Byliście kiedyś przyjaciółmi. Tak, jeszcze dwa lata temu… W wakacje przed rozpoczęciem liceum pojechałem do ojca, a po powrocie uświadomiłem sobie, że mogę liczyć wyłącznie na siebie. Moja matka była słaba, mój ojciec był potworem, a Tate ostatecznie okazała się wcale nie być moją przyjaciółką.

Pokręciłem tylko głową i zatrzasnąłem mamie drzwi przed nosem. Jasne, już biegnę na dwór, żeby uściskać Tate na pożegnanie. Nic mnie nie obchodził jej wyjazd. Cieszyłem się, że zniknie mi z oczu. Ale coś ściskało mnie za gardło i nie mogłem przełknąć śliny. Oparłem się o drzwi, czując się tak, jakby ktoś zrzucił mi na barki tysiąc cegieł. Zapomniałem, że Tate dziś wyjeżdża. Od imprezy u Beckman dwa dni temu byłem w zasadzie non stop na bani. Cholera. Usłyszałem, że na dole trzaskają drzwi, ale nakazałem sobie nie ruszać się z miejsca. Wcale nie musiałem się z nią widzieć. Niech sobie jedzie do szkoły we Francji. Jej cholerny wyjazd to najlepsza rzecz, jaka mogła mnie spotkać. — Jared! — Spiąłem się, słysząc dobiegający z dołu głos matki. — Pies wybiegł z domu. Lepiej po niego idź. Super. Mogę się założyć, że sama wypuściła tego pieprzonego kundla. I założę się na dodatek, że wypuściła go frontowymi drzwiami. Zmarszczyłem brwi tak mocno, że aż zabolało. Założyłem wczorajsze dżinsy i otworzyłem drzwi, nie przejmując się tym, czy laska z Purdue się obudzi, po czym zszedłem po schodach. Matka stała przy otwartych drzwiach ze smyczą w ręku i uśmiechała się zadowolona ze swojego sprytnego zagrania. Wyrwałem jej smycz z ręki i wyszedłem na dwór, kierując się prosto do ogródka Tate. Wariat należał kiedyś też do niej i na pewno właśnie tam poszedł. — Przyszedłeś się ze mną pożegnać? — Tate klęczała na trawniku przed domem, obok forda bronco swojego taty, a ja znieruchomiałem na dźwięk jej radosnego, swobodnego chichotu. Uśmiechała się tak, jakby właśnie nadeszło Boże Narodzenie, i z zamkniętymi oczami pozwalała Wariatowi tulić się do swojej szyi. Jej skóra w kolorze kości słoniowej lśniła w porannym słońcu, a pełne, różowe wargi rozchylały się, ukazując równy rząd białych zębów. Pies też był wyraźnie szczęśliwy i machał z radości ogonem. Poczułem się jak intruz. Ta dwójka okazywała sobie miłość, a ja na ten widok poczułem motyle w brzuchu. Niech to szlag. Zacisnąłem zęby. Jak ona to robiła? Jak to możliwe, że zawsze sprawiała, iż widząc ją szczęśliwą, sam też czułem się szczęśliwy? Zamrugałem mocno oczami. Tate dalej świergotała do psa. — No tak, tak, ja też cię kocham! — Jej głos brzmiał tak, jakby mówiła do dziecka, słodki do wyrzygania, podczas gdy Wariat dalej się do niej łasił i lizał ją po twarzy. Nie powinien aż tak jej kochać. W końcu co dla niego zrobiła przez ostatnie dwa lata? — Chodź, Wariat — warknąłem, choć tak naprawdę wcale nie byłem zły na psa. Tate spojrzała na mnie i wstała. — Teraz gnoisz też psa? — Spojrzała na mnie ze złością, a ja dopiero wtedy uświadomiłem sobie, co ma na sobie. Koszulkę Nine Inch Nails, którą podarowałem jej, kiedy mieliśmy czternaście lat. Z jakiegoś durnego, bliżej nieokreślonego powodu poczułem, że coś ścisnęło mnie za serce. Zapomniałem, że ją miała. No dobra… Tak naprawdę wcale nie zapomniałem. Chyba po prostu nie przypuszczałem, że nadal ją miała. Pewnie w ogóle nie pamiętała, że dostała ją ode mnie. Przyklęknąłem, żeby wziąć Wariata na smycz, i uśmiechnąłem się leciutko. — Ty znów zabierasz głos, Tatum.

Nie zwracałem się do niej per Tate. Nie cierpiała, jak mówiło się na nią Tatum, więc tak ją nazywałem. Przybrałem znudzoną, pełną wyższości minę. Bez niej będzie mi lepiej — powiedziałem sobie. Była dla mnie nikim. Ale w tym samym momencie z tyłu głowy usłyszałem szept: była dla mnie wszystkim. Wyraźnie urażona, pokręciła głową i odwróciła się, żeby odejść. Chyba nie zamierzała się stawiać. Nie dzisiaj. W piątek na imprezie, kiedy ją upokorzyłem, a ona przywaliła mojemu kumplowi Madocowi w twarz, to musiała być jednorazowa akcja. — Masz zamiar w tym lecieć? — zapytałem pogardliwie. Powinienem po prostu sobie pójść, ale niech to, nie byłem w stanie przestać jej dokuczać. Uzależniłem się od tego. Odwróciła się do mnie z zaciśniętymi pięściami. — Bo co? — Bo nic, wyglądasz po prostu niechlujnie. — Kłamałem w żywe oczy. Czarna koszulka była sprana, ale otulała jej wysportowane ciało tak, jakby została uszyta na miarę, zaś ciemne dżinsy opinały się na jej tyłku tak, że dokładnie wiedziałem, jak wyglądałaby nago. Ze swoimi długimi, lśniącymi włosami i nieskazitelną skórą wyglądała jak ogień i słodycz, a ja miałem ochotę jednocześnie płonąć i pożerać. Tatum była atrakcyjna, ale nie zdawała sobie z tego sprawy. I niezależnie od tego, że była blondynką, była dokładnie w moim typie. — Ale spoko — ciągnąłem. — Kumam. Zmrużyła oczy. — Co takiego kumasz? Przysunąłem się i zadrwiłem z niej z bezczelnym uśmieszkiem. — Zawsze lubiłaś nosić moje ciuchy. Zrobiła wielkie oczy, a jej rumieniec pokazał mi bez cienia wątpliwości, że ją wkurzyłem. Jej drobna, zatwardziała twarz cała płonęła. Uśmiechnąłem się pod nosem zachwycony. Tate jednak nie uciekła. — Moment. — Uniosła palec wskazujący i podeszła do samochodu. Wygrzebała spod przedniego siedzenia apteczkę, którą jej tata tam trzymał, i zatrzasnęła drzwi. Kiedy wróciła do mnie naburmuszona, zauważyłem, że trzyma w ręce zapalniczkę. Zanim zdążyłem w ogóle się zorientować, co jest grane, ściągnęła koszulkę, odsłaniając idealne ciało w cholernie seksownym staniku sportowym. Serce tak mi waliło, że omal nie wyskoczyło mi z piersi. Jasna cholera. Patrzyłem ze wstrzymanym oddechem, jak unosi koszulkę, pstryka zapalniczką i podsuwa materiał do płomienia, paląc kawałek po kawałku. O w mordę! Co się z nią nagle stało? Spojrzałem jej w oczy i czas się zatrzymał. Patrzyliśmy na siebie, zupełnie nie zważając na płonący między nami materiał. Jej włosy tańczyły wokół jej ciała, a chmurne oczy przeszywały moją skórę, mój mózg i moją zdolność, by się poruszyć lub odezwać. Ręce odrobinę się jej trzęsły, a oddech, choć równomierny, był pogłębiony. Była potwornie zdenerwowana. No dobra, czyli złamany nos Madoca to nie był przypadek. Tate naprawdę się stawiała. Ostatnie dwa lata liceum poświęciłem na to, żeby uprzykrzyć jej życie. Kilka kłamstw tu, kilka udaremnionych randek tam, a wszystko dla własnej przyjemności. Gnojenie Tate — robienie z niej wyrzutka społecznego w szkole — nadawało mojemu życiu sens, ale ona nigdy się nie stawiała. Aż do teraz. Pewnie uznała, że skoro wyjeżdża, może przestać bawić się w ostrożność. Moje pięści zacisnęły się w nowym przypływie energii. Nagle sparaliżowała mnie myśl, że będę

strasznie tęsknić. Nie za nienawiścią czy dokuczaniem jej. Zwyczajnie. Za nią. Ta świadomość sprawiła, że zacisnąłem szczęki tak mocno, że aż bolało. Ja pierdolę. Wciąż miała nade mną władzę. — Tatum Nicole! — krzyknął jej tata z ganku, na co oboje wzdrygnęliśmy się i wróciliśmy do rzeczywistości. Podbiegł do niej i wyrwał jej z ręki koszulkę, rzucając ją na ziemię i zadeptując ogień. Cały czas patrzyłem jej w oczy, ale czar prysł i w końcu byłem w stanie wypuścić wstrzymywane powietrze. — Do zobaczenia za rok, Tatum — wycedziłem z nadzieją, że zabrzmiało to jak groźba. Zadarła głowę i rzuciła mi tylko wściekłe spojrzenie, podczas gdy ojciec kazał jej iść do domu i się ubrać . Zawróciłem do domu z Wariatem u nogi i otarłem z czoła zimny pot. Niech to szlag. Wciągnąłem mocno powietrze. Dlaczego nie byłem w stanie zapomnieć o tej dziewczynie? Jej mały, seksowny pokaz pirotechniki nie pomoże mi wymazać jej z pamięci. Ten obraz pozostanie ze mną na zawsze. W mojej głowie zakorzenił się strach, kiedy uświadomiłem sobie, że ona naprawdę wyjeżdża. Stracę nad nią kontrolę. Każdego dnia będzie sobie żyła, w ogóle o mnie nie myśląc. Będzie chodziła na randki z pierwszym lepszym kretynem, który się nią zainteresuje. A co gorsza, nie będę jej widywał ani wiedział, co u niej słychać. Będzie miała własne życie, beze mnie, i to mnie przerażało. Nagle wszystko wydało mi się obce i nieswoje. Mój dom, moja okolica, świadomość, że za tydzień zaczynała się szkoła. — Kurwa — warknąłem pod nosem. Trzeba było jakoś z tym skończyć. Musiałem czymś zająć myśli. I to intensywnie. Po wejściu do domu spuściłem psa ze smyczy i poszedłem do swojego pokoju, wyciągając po drodze telefon z kieszeni. Gdyby dzwonił ktokolwiek inny, Madoc nie odebrałby o tak wczesnej porze. Ale w przypadku telefonu od najlepszego kumpla zajęło mu to tylko dwa sygnały. — Jeszcze śpię — wymamrotał. — Dalej masz ochotę zrobić imprezkę przed rozpoczęciem szkoły? — zapytałem, włączając Crazy Bitch Buckcherry na leżącym na komodzie iPodzie. — Naprawdę musimy o tym teraz rozmawiać? Szkoła zaczyna się dopiero za tydzień. — Mówił tak, jakby połowę twarzy miał wtuloną w poduszkę, ale teraz tak właśnie brzmiał. Po tym, jak Tate złamała mu nos, nie mógł oddychać przez jedną dziurkę. — Dzisiaj. Po południu — oznajmiłem, podchodząc do okna. — Stary! — wykrzyknął. — Jestem jeszcze skonany po wczoraj. Ja też byłem, prawdę mówiąc. W głowie ciągle mi szumiało od alkoholu, w którym usiłowałem utopić smutki wczorajszego wieczoru, ale na pewno nie miałem zamiaru przesiedzieć na tyłku całego dnia, mając za towarzystwo wyłącznie własne myśli. O Tate wyjeżdżającej na rok do Francji. Stojącej przed swoim domem w samym staniku i palącej koszulkę. Otrząsnąłem się z tych wizji. — Idź na siłownię i trochę się zmęcz, to wypocisz kaca — nakazałem. — Muszę zająć czymś myśli. Dlaczego to powiedziałem? Domyśli się teraz, że coś jest nie tak, a ja nie lubiłem, żeby ktokolwiek znał moje sprawy. — Tate już wyjechała? — zapytał niemal nieśmiało Madoc. Poczułem napięcie w barkach, ale odpowiedziałem spokojnie, patrząc przy tym, jak Tate

wychodzi z domu w nowej koszulce. — A kto w ogóle o niej mówi? Robisz tę imprezę czy nie? W słuchawce zapadła na chwilę cisza, po czym Madoc wymruczał: — Yhm. — Zabrzmiało to tak, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale rozsądnie postanowił trzymać swój cholerny język za zębami. — Super. Ale nie chcę oglądać tych samych mord co wczoraj. Kogo zapraszamy? Patrząc na wyjeżdżającego z podjazdu forda bronco i na pieprzoną blondynkę za kierownicą, która ani razu się nie odwróciła, przycisnąłem telefon mocniej do ucha. — Blondynki. Dużo blondynek. Madoc parsknął cicho. — Ty nie cierpisz blondynek. Nie wszystkich. Tylko jednej. Westchnąłem. — W chwili obecnej mam ochotę się w nich pławić. — Mało mnie obchodziło, czy Madoc powiąże fakty. Nie będzie drążyć i dlatego był moim najlepszym kumplem. — Poesemesuj i załatw alkohol. Ja skołuję jakieś żarcie i będę u ciebie za kilka godzin. Odwróciłem się, słysząc dobiegający z łóżka cichutki jęk. Dziewczyna z Purdue — zapomniałem, jak miała na imię — zaczęła się budzić. — A może wpadniesz teraz? Skoczymy razem na siłownię, a potem zrobimy zakupy — zaproponował Madoc, ale mój wzrok rozpalił się na widok gołych pleców laski w moim łóżku. Kręcąc się, zsunęła koc na pośladki, leżała odwrócona twarzą w drugą stronę. Widziałem tylko jej skórę i włosy w kolorze słońca. Rozłączyłem się szybko, bo w chwili obecnej miałem ochotę znaleźć się wyłącznie we własnym łóżku.

Rozdział 2 Kolejne tygodnie były jak skok ze spadochronem, którego i tak nie chciałem używać. Szkoła, moja matka, Jax, moi przyjaciele — wszyscy byli wokół mnie i mogłem się na nich oprzeć, jednak jedynym, co skłaniało mnie, by każdego dnia wychodzić z domu, była chęć wpakowania się w kolejne kłopoty. Wlokłem się wkurzony i drażliwy na kurs angielskiego trzeciego stopnia, zastanawiając się, czemu u diabła w ogóle jeszcze zawracam sobie głowę szkołą. To było ostatnie miejsce, gdzie miałbym ochotę być. Korytarze pełne były ludzi, jednak i tak wydawały mi się puste. Wyglądałem jak gówno. Moje lewe oko było fioletowe, a na nosie miałem szramę z jakiejś bójki, której nawet nie pamiętałem. A poza tym rano oderwałem rękawy z mojej koszulki, bo miałem poczucie, że nie mogę oddychać. Sam nie wiem, co sobie myślałem, ale wtedy wydawało się to mieć sens. — Panie Trent, proszę nawet nie siadać — powiedziała pani Penley, gdy spóźniony wtoczyłem się do klasy. Wszyscy zajęli już swoje miejsca. Zatrzymałem się, by na nią popatrzeć. Nic nie miałem do Penley, ale nie potrafiłem ukryć wyrazu znudzenia, który wypisany był na mojej twarzy. — Słucham? — zapytałem, widząc, jak pisze coś na różowym pasku papieru. Westchnąłem, wiedząc dokładnie, co oznacza ten kolor. Wręczyła mi świstek. — Słyszałeś. Idź do dyrektora — poleciła, jednocześnie wsuwając pióro w wysoko upięty koczek. Ożywiłem się, widząc, że naprawdę jest wkurzona. Bycie bezczelnym i wagarowanie stały się moim nawykiem i Penley miała dość. Trochę to trwało w jej przypadku — większość pozostałych nauczycieli wysłała mnie na dywanik już w pierwszym tygodniu. Uśmiechnąłem się, czując, jak euforia wywołana możliwą zadymą zalewa moje ciało. — Nie zapomniała pani powiedzieć „proszę”? — drażniłem się z nią, wyrywając jej świstek z dłoni. W klasie rozległy się tłumione chichoty i parsknięcia. Penley popatrzyła na mnie, mrużąc swoje ciemnobrązowe oczy. Ale nie zawahała się, trzeba jej to przyznać. Obróciłem się, wrzuciłem różowy papierek do kosza i otworzyłem z rozmachem drewniane drzwi, nie sprawdzając, czy zamknęły się za mną, gdy wyszedłem. Dobiegły mnie jeszcze szepty i stłumione okrzyki, ale to nie było niczym nowym. Większość ludzi trzymała się ode mnie z daleka, a moja buta zaczynała się już wszystkim nudzić. A przynajmniej mnie. Moje serce nie biło już szybciej, gdy zachowywałem się jak ostatni kutas. Pragnąłem czegoś więcej. — Panie Caruthers! — usłyszałem okrzyk Penley i obróciłem się, by zobaczyć Madoca wychodzącego z klasy za mną. — To te dni w miesiącu, pani Penley — powiedział poważnie. — Za chwilę wracam. Tym razem z klasy dobiegł mnie głośny wybuch śmiechu. Madoc nie był taki jak ja. Lubił towarzystwo i był lubiany. Mógłby ci podać kupę gówna, a ty poprosiłbyś o keczup. — Wiesz, że gabinet dyra jest w tamtą stronę. — Dogonił mnie i pokazał kciukiem w przeciwnym kierunku. Uniosłem brwi. — Dobra, już dobra. — Potrząsnął głową, jakby próbował uwolnić się od kretyńskiego pomysłu, że naprawdę miałbym pójść marnować kto wie ile czasu, pocąc się w gabinecie dyrektora. — To dokąd

idziemy? Wyciągnąłem kluczyki z kieszeni i nałożyłem okulary słoneczne. — A czy to ma jakiekolwiek znaczenie? — Co zrobisz z pieniędzmi? — zapytał Madoc, spoglądając na swoją nową dziarę. Uciekliśmy ze szkoły i znaleźliśmy studio tatuażu, gdzie nie pytali o dowód tożsamości. Znaleźliśmy miejsce, które nazywało się „Atramentowe Debiutantki”, co wydawało się nie mieć większego sensu, dopóki nie rozejrzałem się dookoła i nie przekonałem się, że wszyscy pracownicy to kobiety. Nie mieliśmy osiemnastu lat, więc nie mogliśmy legalnie zrobić sobie tatuażu bez zgody rodziców, jednak tu nikt się tym nie przejmował. Jakaś laska właśnie skończyła na plecach Madoca napis Fallen, w którym „e” wyglądało jakby stało w płomieniach. Jak dla mnie wyglądało trochę jak „o”, ale nic nie powiedziałem. On nie pytał, co miał oznaczać mój tatuaż, więc ja też nie zamierzałem otwierać puszki Pandory. — Niewiele teraz mogę z nimi zrobić — odpowiedziałem, po czym chrząknąłem, gdy igła dotknęła skóry nad moim żebrem. — Moja matka założyła mi lokatę. Dostanę ją, gdy skończę studia. Teraz dostałem tylko część forsy i myślę, żeby kupić sobie nowy samochód, a GT oddać Jaksowi. Mój dziadek ze strony matki zmarł w zeszłym roku i zostawił mi działkę i domek nad Jeziorem Genewskim w Wisconsin. Domek rozpadał się i nie miał żadnej wartości sentymentalnej dla rodziny, więc matka zgodziła się sprzedać go deweloperom. Większość pieniędzy zablokowała na lokacie. Szczerze mówiąc, byłem z niej dumny, że to zrobiła. Nieczęsto podejmowała takie dorosłe, odpowiedzialne decyzje. Ale nie byłem zainteresowany pójściem na studia. Nie chciałem myśleć o tym, co będzie, gdy skończę szkołę średnią. Mój telefon zadzwonił i wyciszyłem go. Zamknąłem oczy, wsłuchując się w grane w tle Cold zespołu Crossfade, jednocześnie napawając się bólem, gdy igła zagłębiała się w moją skórę. W ogóle się nie spiąłem, nie myślałem o niczym, odkąd wszedłem do salonu. Wydawało mi się, że moje ręce i nogi nic nie ważą, a tona gówna, którą niosłem na barkach, nagle opadła. Mógłbym się uzależnić od tego uczucia. Uśmiechnąłem się, wyobrażając sobie swoje ciało za dziesięć lat, całe pokryte tatuażami, tylko dlatego, że lubiłem ból. — Chcesz zobaczyć? — zapytała Aura, dziewczyna z dredami, gdy skończyła mój tatuaż. Wstałem i podszedłem do lustra na ścianie, patrząc na słowa wypisane z boku mojego torsu. Wczoraj trwa wiecznie. Jutra nie ma. Słowa te pojawiły się w mojej głowie znikąd, ale miałem poczucie, że są odpowiednie. Krój pisma był na tyle nieczytelny, że nie dawało się go łatwo odczytać, i o to mi chodziło. Ten tatuaż był dla mnie i dla nikogo innego. Zmrużyłem oczy, widząc kropelki krwi wypływające ze słowa „nie”. — O to nie prosiłem — powiedziałem, krzywiąc się do Aury w lustrze. Nasunęła okulary przeciwsłoneczne i wetknęła do ust niezapalonego papierosa. — Nie muszę się tłumaczyć ze swojej sztuki, mały — powiedziała i wyszła tylnymi drzwiami, pewnie po to, żeby zajarać. Roześmiałem się po raz pierwszy od tygodni. Nie da się nie kochać kobiety, która potrafi ci odpłacić pięknym za nadobne. Zapłaciliśmy, zgarnęliśmy po drodze coś do jedzenia i pojechaliśmy do mnie. Matka wysłała mi SMS-a, że po pracy wychodzi ze znajomymi, więc wiedziałem, że mam chatę dla siebie na jakiś czas. Gdy zaczynała pić, nie wracała do domu, dopóki nie była nieprzytomna. Żeby jeszcze bardziej skopać mi humor, za drzwiami czekała paczka z Francji. Była zaadresowana do ojca Tate i zapewne trafiła do mnie przez pomyłkę. Moja matka wpadła

do domu na lunch i otworzyła przesyłkę, sądząc, że jest do nas. Zostawiła paczkę z notatką dla mnie, bym odniósł ją sąsiadom, gdy wrócę do domu. Jednak najpierw pozwoliłem się opanować ciekawości. Madoc poszedł już do garażu, zanosząc tam jakieś przekąski, byśmy mogli zjeść podczas pracy. Otworzyłem pudło i natychmiast zamknąłem je z powrotem. Wielki płomień buchnął w moich żyłach i poczułem się bardziej głodny, niż byłem od tygodni. Nadal nie wiedziałem, co było w środku, ale poczułem jej zapach i zupełnie mnie to rozłożyło na łopatki. Krótka euforia wywołana zrobieniem sobie tatuażu już minęła, teraz jednak poczułem przypływ nowej energii. Rzuciłem paczkę przed drzwiami sąsiadów, po czym popędziłem do mojego garażu, by zająć się pracą nad samochodem. — Przytrzymaj latarkę — poleciłem Madocowi. Pochylił się jeszcze głębiej nad maską, podczas gdy ja próbowałem wyjąć świece zapłonowe. — Przestań się z nimi tak szarpać — marudził Madoc. — Mogą pęknąć, jeśli nie będziesz uważał. Przerwałem i chwyciłem mocniej klucz francuski. — Myślisz, że o tym nie wiem? — spytałem, mrużąc oczy ze złością. Madoc odchrząknął i odwrócił wzrok. Widziałem, że mnie osądza. Po co na niego warczę? Spuściłem głowę i mocniej nacisnąłem na świece. Ręka mi się omsknęła, poleciałem do przodu i jednocześnie usłyszałem trzask. — Kurwa — wysyczałem i rzuciłem kluczem pod maskę, gdzie zniknął wśród całego bałaganu. Kurwa mać. Chwyciłem się samochodu. — Przynieś wykrętak. Madoc pochylił się w stronę stołu z narzędziami stojącego za nim. — A gdzie „proszę”? — sparafrazował moje wcześniejsze słowa, sięgając po końcówkę, bym mógł wyłuskać urwaną świecę. To była podła robota i pewnie w duchu Madoc gratulował sobie, że mnie ostrzegał. — Wiesz… — powiedział, wzdychając. — Nic nie mówiłem, ale… — To dalej nic nie mów. Madoc wyciągnął latarkę spod maski i szarpnąłem się do tyłu, robiąc unik, gdy rzucił nią przez całe pomieszczenie tak, że roztrzaskała się na ścianie. Jezu Chryste! Jego zazwyczaj spokojne usposobienie tym razem zmieniło się we wściekłość. Patrzył na mnie ze złością i szybko oddychał. Madoc był wściekły i wiedziałem, że posunąłem się za daleko. Zacisnąłem zęby, pochyliłem się do przodu, opierając dłonie na samochodzie, i przygotowałem się na jego wybuch. Rzadko mu się to zdarzało, przez co było bardziej przerażające. — Naprawdę się staczasz, stary! — wrzasnął. — Nie chodzisz na zajęcia, wszystkich wkurwiasz, ciągle wdajesz się w bójki z jakimiś przypadkowymi dupkami, czego dowodzą rany i siniaki. Co ty odpierdalasz? — Słowa zawisły ciężko w powietrzu. Każde z nich było prawdziwe, ale nie chciałem się z tym zmierzyć. Wszystko było nie tak. Byłem głodny i chodziło nie tylko o jedzenie. Chciałem się śmiać, ale nic mnie nie bawiło. Moje zwykłe rozrywki już nie powodowały u mnie przyspieszonego bicia serca. Nawet moje sąsiedztwo, które zwykle działało na mnie kojąco ze swoimi równo przyciętymi trawnikami, teraz wydawało się puste i pozbawione życia. Czułem się, jakby ktoś wepchnął mnie do słoika, gdzie się dusiłem, mając wszystko, czego mógłbym sobie zażyczyć oprócz powietrza. — Wróci za osiem miesięcy — cichy głos Madoca wsączył się w moje myśli i chwilę mi zajęło,

nim sobie uświadomiłem, że mówi o Tate. Potrząsnąłem głową. Nie. Dlaczego to powiedział? Tu nie chodziło o nią. Nie potrzebowałem jej. Zacisnąłem ręce na kluczu i wyprostowałem się, mając ochotę wepchnąć mu te słowa z powrotem do gardła. Jego spojrzenie powędrowało do mojej prawej dłoni, w której trzymałem narzędzie, a potem spojrzał mi w twarz. — No co? — zapytał prowokująco. — Co niby chcesz zrobić? Miałem ochotę uderzyć coś lub kogoś. Nawet mojego najlepszego przyjaciela. Dzwonek mojego telefonu przerwał tę patową sytuację. Poczułem wibrowanie w kieszeni i wyłowiłem z niej komórkę, nie przestając obserwować Madoca. — Czego? — warknąłem do słuchawki. — Hej, stary. Cały dzień próbuję cię złapać — usłyszałem nieco stłumiony głos mojego brata Jaksa. Mój oddech nie chciał wrócić do normy. Mój brat nie potrzebował mnie w takim stanie. — Teraz nie mogę rozmawiać. — Dobra — warknął. — To wal się — powiedział i rozłączył się. Pieprzony sukinkot. Ścisnąłem telefon, mając ochotę go zmiażdżyć. Znowu popatrzyłem na Madoca, który potrząsnął głową, rzucił trzymaną w ręku szmatę na stół i wyszedł z garażu. — Kurwa — syknąłem, wybierając numer Jaksa. Jeśli dla kogoś musiałem się opanować, to był to mój brat. Potrzebował mnie. Gdy udało mi się wyrwać od mojego ojca dwa lata temu, zgłosiłem, że używał przemocy w stosunku do mojego brata. Nie przyznałem się, że w stosunku do mnie też. Jax został odebrany z tamtego domu i trafił do rodziny zastępczej, jako że jego matki nie udało się odnaleźć. Byłem całą jego rodziną. — Przepraszam — powiedziałem, nie czekając nawet, aż się przywita, gdy odebrał. — Jestem, co się stało? — Możesz mnie odebrać? Taaa, zwłaszcza gdy moje auto nie miało świec. Może jednak Madoc wciąż jeszcze był w pobliżu ze swoim wozem. — Gdzie jesteś? — zapytałem. — W szpitalu.

Rozdział 3 — Przepraszam, czy mogę w czymś pomóc? — zawołała za mną pielęgniarka, gdy wpadłem przez podwójne drzwi. Na pewno powinienem był się u niej zameldować, ale mogła sobie wsadzić swoją teczkę z klipsem w tyłek. Musiałem znaleźć mojego brata. Dłonie mi się pociły i nie miałem pojęcia, co się stało. Jax rozłączył się zaraz po tym, jak wyjaśnił mi, gdzie go znaleźć. Już raz zostawiłem go rannego i samotnego. Nigdy więcej. — Zwolnij trochę, stary — zawołał za mną Madoc. — Pójdzie nam szybciej, jeśli zapytamy kogoś, gdzie jest. Wcześniej nie zauważyłem nawet, że wszedł za mną do środka. Moje buty skrzypiały na linoleum, gdy pędziłem korytarzami, zaglądając za kolejne kotary, aż wreszcie znalazłem mojego brata. Siedział na łóżku, zwieszając nogi z jednej strony i trzymając się za czoło. Złapałem go za kucyk i odciągnąłem jego głowę do tyłu, by spojrzeć na jego twarz. — Au, cholera! — wrzasnął. Zmrużył oczy pod wpływem światła jarzeniówek, gdy ja przyglądałem się szwom nad jego brwią. — Panie Trent! — usłyszałem za sobą ostry głos, ale nie byłem pewien, czy zwraca się do mnie, czy do Jaksa, jako że obaj nosiliśmy nazwisko ojca. — Co, u licha, mu się stało? — zapytałem, nie zwracając się do Jaksa, gdyż to inni byli temu winni. Mój brat był jeszcze dzieckiem i chociaż był ledwie o rok z hakiem młodszy ode mnie, to był jeszcze dzieckiem. I miał gówniane życie. Jego matka była rdzenną Amerykanką i była nieletnia, gdy zaszła w ciążę. Jax miał niebieskie oczy po naszym ojcu, jednak resztę urody odziedziczył po matce. Jego włosy były prawie czarne i sięgały do połowy pleców. Niektóre pasma były zaplecione w warkoczyki, a całość związana w koński ogon. Jego skóra była o kilka tonów ciemniejsza od mojej, a jego promienny uśmiech przyćmiewał wszystko inne. Kobieta za mną odchrząknęła. — Nie wiemy, co się stało — powiedziała oschle. — Nie chciał nam powiedzieć. Nie odwróciłem się od Jaksa, by zobaczyć, z kim rozmawiam. Może to była lekarka, może pracownica opieki społecznej albo policjantka. To nie miało znaczenia. I tak wszystkie patrzyły na mnie tak samo, tak, jakbym zasługiwał na lanie czy coś. — Próbowałem dodzwonić się do ciebie od paru godzin — wyszeptał Jax, a ja wciągnąłem powietrze, gdy zorientowałem się, że jego warga też jest spuchnięta. Jego oczy miały błagalny wyraz. — Miałem nadzieję, że dotrzesz tutaj, zanim lekarze zadzwonią po nich. Wtedy domyśliłem się, że ta kobieta jest z opieki społecznej i poczułem się jak ostatni kutas. Jax mnie potrzebował, a ja znowu go zawiodłem. Stałem pomiędzy nim a tą kobietą. Może Jax celowo chował się przed jej wzrokiem. Nie wiem. Wiedziałem jednak, że Jax nie chciał iść z nią. Gardło mi się zacisnęło i poczułem, jak rośnie mi w nim gula, tak że miałem ochotę kogoś skrzywdzić. Tate. Ona zawsze była moją ulubioną ofiarą, chociaż była też w każdym dobrym wspomnieniu, jakie miałem. W moim umyśle pojawiło się jedyne miejsce, które nie było skażone nienawiścią i rozpaczą. Nasze drzewo. Tate i moje. Zastanowiłem się przez chwilę, czy Jax miał jakiekolwiek miejsce, gdzie czułby się bezpieczny, niewinny i byłoby mu ciepło. Wątpiłem w to. Czy kiedykolwiek miał szansę doświadczyć czegoś takiego? Czy kiedykolwiek

mu się to uda? Nie miałem zielonego pojęcia, jakie było życie mojego brata. Owszem, poczułem jego przedsmak podczas wakacji u ojca, gdy miałem czternaście lat, jednak Jax doświadczał tego gówna przez całe swoje życie. Nie wspominając już o rodzinach zastępczych. Patrzył na mnie tak, jakbym był jego całym światem, a ja nie miałem dla niego odpowiedzi. Nie miałem żadnej władzy, żadnych możliwości, by go chronić. — Czy pan Donovan ci to zrobił? — babka z opieki społecznej pytała Jaksa o jego zastępczego opiekuna, Vince’a. Spojrzał na mnie, nim odpowiedział. — Nie — powiedział. Kłamał. Nie robił tego, by ochronić Vince’a. Wiedział, że potrafię poznać, gdy nie był szczery. Wahał się wtedy i patrzył na mnie z ukosa, nim się odezwał. Zawsze potrafiłem to poznać. Nie chodziło mu o to, by oszukać mnie, lecz ją. Jax i ja sami wyrównywaliśmy rachunki. — Dobrze — powiedziała kobieta z teczką z klipsem. Obróciłem się w końcu, by na nią spojrzeć. — Ułatwię ci to. Założymy, że to jego sprawka, i przeniesiemy cię dzisiaj do ośrodka dla nieletnich, dopóki nie znajdziemy dla ciebie innej rodziny. Nie. Przymknąłem oczy. — Wy pieprzeni… — wykrztusiłem, czując, jak żołądek mi się ściska. Próbowałem opanować emocje dla Jaksa. Przez całe swoje życie mój brat spał w różnych łóżkach i mieszkał z ludźmi, którzy go nie chcieli. Nasz ojciec wlókł go za sobą od jednej syfiastej dziury do drugiej i wciąż zostawiał go w różnych podejrzanych miejscach, gdy Jax dorastał. Co za dużo, to niezdrowo. Jax i ja powinniśmy być razem. Razem byliśmy silniejsi. Było tylko kwestią czasu, nim straci tę odrobinę niewinności, którą jeszcze posiadał, a jego serce stanie się zbyt twarde, by mogło w nim wyrosnąć cokolwiek dobrego. Jeszcze trochę i stanie się taki jak ja. Miałem ochotę wykrzyczeć wszystkim tym ludziom, że kocham go bardziej niż kogokolwiek. Dzieciaki potrzebują czegoś więcej niż jedzenia i dachu nad głową. Potrzebują czuć się bezpieczne i chciane. Potrzebują zaufania. Vince nie odebrał tego mojego bratu tego wieczora, bo Jax nigdy nie liczył na to, że to od niego dostanie. Jednak to Vince sprawił, że Jax znowu miał trafić do ośrodka dla nieletnich i znowu postawił mnie w sytuacji, w której musiałem przypomnieć mojemu bratu, że nie mogłem mu pomóc. Nie mogłem go ochronić. I naprawdę nienawidziłem tego uczucia. Wyjąłem z kieszeni plik banknotów i wcisnąłem mojemu bratu, zamykając go w uścisku. Nawet na niego nie patrząc, odwróciłem się i wyszedłem z pokoju tak szybko, jak potrafiłem. Nie zasługiwałem na to, by spojrzeć mu w twarz. Ale jedno potrafiłem. Potrafiłem się zemścić. — Czy jedziemy tam, gdzie myślę, że jedziemy? — zapytał Madoc, spiesznie drepcząc obok mnie, co mnie wcale nie zdziwiło. Był dobrym przyjacielem i nie traktowałem go tak dobrze, jak na to zasługiwał. — Nie musisz iść ze mną — ostrzegłem go. — Czy ty byś to dla mnie zrobił? — zapytał, a ja spojrzałem na niego tak, jakby był głupi. — No właśnie. — Skinął głową. — Tak myślałem. Madoc zajechał przed dom Donovana pół godziny później. Wyskoczyłem z samochodu, zanim jeszcze się zatrzymał. Było późno, dom był ciemny, a okolica wydawała się opustoszała. Jedynym dźwiękiem był głęboki pomruk silnika pontiaca GTO Madoca. Obróciłem się i odezwałem do niego ponad dachem.

— Musisz się stąd zmyć. Mrugnął, zapewne niepewny, czy usłyszał mnie dobrze. Przez ostatni miesiąc narobiłem mu dość kłopotów. Jasne, bójki były zabawne. Zatracanie się w jednej dziewczynie po drugiej też było dość przyjemne, jednak Madoc nigdy nie skoczyłby z klifu, gdybym go tam nie poprowadził. Czy podszedłby do krawędzi? Jasne. Zajrzał w dół? Bez wątpienia. Ale nie uczyniłby tego kroku. To zawsze ja go popychałem lub pozwalałem mu spaść. Jednak kiedyś nie będzie się w stanie podnieść i to będzie moja wina. — Nie — powiedział zdecydowanie. — Nigdzie się stąd nie ruszam. Uśmiechnąłem się półgębkiem, wiedząc, że w takiej sytuacji nie będę w stanie go do tego zmusić. — Jesteś dobrym przyjacielem, ale nie chcę cię pociągnąć za sobą na dno. Wyciągnąłem z kieszeni komórkę i wykręciłem numer alarmowy 911. — Hej — powiedziałem do słuchawki, patrząc na Madoca. — Jestem na 1248 Moonstone Lane w Weston. Ktoś włamał się do naszego domu. Potrzebujemy policji. I karetki. Po czym rozłączyłem się i spojrzałem w szeroko otwarte oczy mojego przyjaciela. — Będą tutaj za jakieś osiem minut — powiedziałem. — Jedź obudzić moją matkę. Tyle możesz dla mnie zrobić. Ktoś, prawdopodobnie moja prawna opiekunka, będzie musiał zapłacić kaucję, by mnie wypuścili. Idąc ścieżką prowadzącą do piętrowego domu z czerwonej cegły, słyszałem dochodzące ze środka dźwięki telewizora. Zatrzymałem się przed schodkami poirytowany tym, że nie usłyszałem jeszcze odjeżdżającego Madoca, ale też zaskoczony tym, dlaczego moje serce biło tak wolno. Dlaczego nie jestem zdenerwowany? Ani podekscytowany? Równie dobrze mógłbym być w restauracji i zamawiać shake’a. Jeśli chodziło o Tate, podniecał mnie ten dreszcz oczekiwania. To wystarczało, by zaspokajać mnie dzień po dniu. Nie chciałem tego przyznać, ale ciągle o niej myślałem. Żyłem, by ujrzeć ją po raz pierwszy o poranku i mieć z nią jakąkolwiek interakcję w ciągu dnia. Zmrużyłem oczy, widząc jaskrawe światło z ekranu telewizora dochodzące z wnętrza domu, i wziąłem głęboki oddech. Ten skurwysyn ciągle jeszcze nie spał. Dobrze. W tych rzadkich sytuacjach, w których zdarzyło mi się spotkać z Vince’em Donovanem, było jasne, że nie trawiliśmy się wzajemnie. Mówił do mnie, jakbym był śmieciem i tak też traktował mojego brata. Wchodząc po schodkach na ganek, usłyszałem, jak Madoc odjeżdża. Przeszedłem przez drzwi frontowe i stanąłem w drzwiach do salonu. Vince nawet nie drgnął na mój widok. — Co u diabła tutaj robisz? Chwyciłem drewniany słupek od lampki koło mnie i wyrwałem wtyczkę z kontaktu. — Skrzywdziłeś mojego brata — powiedziałem spokojnie. — Przyszedłem wyrównać rachunki.

Rozdział 4 — Nie musiał pan wpłacać kaucji. — Przesunąłem językiem po kąciku ust, czując słodkie pieczenie rozcięcia. — To nie byłem ja — odpowiedział James, ojciec Tate. — Tylko twoja matka. Prowadził samochód przez ciasne kręte uliczki naszego osiedla. Słońce przeświecało przez drzewa, sprawiając, że złotoczerwone liście wyglądały, jakby płonęły. Moja matka? Przyjechała tam? Madoc i James byli na posterunku przez całą noc, czekając, aż mnie wypuszczą. Zostałem aresztowany, zamknięty w celi i skończyło się na tym, że spędziłem tam noc. Słówko dla mądralińskich liczących na wypuszczenie za kaucją: to nie następuje przed nadejściem poranka. Skoro moja matka zapłaciła kaucję, to gdzie była? — Jest w domu? — zapytałem. — Nie, nie ma jej. — Wyjechał z zakrętu, redukując bieg w bronco. — Nie jest w stanie ci teraz pomóc, Jared. Myślę, że zdajesz sobie z tego sprawę. Twoja matka i ja rozmawialiśmy wczoraj na posterunku i zdecydowała, że czas, by udała się na jakiś czas do Haywood Center. James patrzył na drogę, a w jego oczach buzował ocean niewypowiedzianych rzeczy. Pod tym względem on i Tate byli naprawdę podobni. Jeśli James krzyczał, to był znak, że trzeba było się zamknąć i uważnie słuchać. Rzadko mówił coś, co nie było ważne, i nienawidził pustej, bezsensownej paplaniny. Gdy Jamesowi lub Tate kończyła się cierpliwość, nie można było mieć co do tego wątpliwości. — Odwyk? — zapytałem. — Najwyższy czas, nie sądzisz? — odpalił. Oparłem głowę na zagłówku i spojrzałem za okno. Tak, to był już najwyższy czas. Ale i tak w moje myśli wkradł się lęk. Byłem przyzwyczajony do tego, jak żyła moja matka. Jak ja żyłem. James mógł nas osądzać, inni mogli mi współczuć, ale dla nas to była norma. Nigdy nie litowałem się zbytnio nad dziećmi czy ludźmi w trudnych sytuacjach. Jeśli to było wszystko, co znali, to nie cierpieli tak, jak mogło wydawać się innym. To było ich życie. Oczywiście takie życie było piekłem, ale było też dobrze im znajome. — Na jak długo? —Wciąż byłem niepełnoletni, nie wiedziałem więc, czego mogę się spodziewać, gdy jej nie będzie. — Przynajmniej miesiąc — odpowiedział, zajeżdżając na swój podjazd. Światło poranka sprawiło, że drzewo pomiędzy oknem mojego pokoju a pokoju Tate zalśniło jak słońce na jeziorze. — A co ze mną? — zaniepokoiłem się. — Jedna rzecz na raz — westchnął, wysiadając z samochodu. — Dzisiaj jesteś ze mną. Weźmiesz prysznic, zjesz coś i prześpimy się parę godzin. Obudzę cię na lunch i wtedy porozmawiamy. Podał mi torbę z tylnego siedzenia, nim weszliśmy po frontowych schodkach. — Twoja mama zapakowała ci ubrania na zmianę. Idź do pokoju Tate, weź prysznic, a ja przygotuję ci coś do jedzenia. Stanąłem jak wryty. Do pokoju Tate? W żadnym razie! — Nie będę spał w jej pokoju — skrzywiłem się, czując, jak serce bije mi tak szybko i mocno, że brakowało mi tchu. — Prześpię się na sofie czy coś w tym stylu. Zatrzymał się, zanim otworzył frontowe drzwi i obrócił głowę, spoglądając na mnie śmiertelnie poważnie z wyrazem twarzy, który mówił, że lepiej z nim nie zadzierać. — Mamy trzy pokoje na górze, Jared. Jeden to moja sypialnia, drugi to pokój Tate, a trzeci to biuro. Jedyne wolne łóżko znajduje się w pokoju Tate — przy każdej sylabie odsłaniał zęby, jakby mówił do małego dziecka. — Tam będziesz spał. To nic trudnego. A teraz idź wziąć prysznic.

Patrzyłem na niego kilka sekund z wydętymi ustami i nie mrugając. Nie byłem w stanie wymyślić żadnej odpowiedzi. Ale nie wiedziałem, co mam zrobić. Wreszcie jedynie westchnąłem ciężko, bo tylko to mogłem zrobić. James spędził noc na posterunku policji i chciał pomóc mojej matce. Miałem wejść do pokoju Tate po raz pierwszy od ponad dwóch lat. I co z tego? Dam sobie radę. A na dodatek mogłem sobie wyobrazić, jakby jęczała i wściekała się w tej swojej Francji, gdyby się o tym dowiedziała. Uśmiechnąłem się na samą myśl i poczułem, jak krew buzuje mi w żyłach, jakbym właśnie zjadł dwa tuziny musujących cukierków. James skierował się do kuchni, a ja poszedłem na górę do pokoju Tate. Im bardziej się zbliżałem, tym bardziej nogi mi się trzęsły. Drzwi były otwarte. Zawsze były otwarte. Tate nigdy nie miała nic do ukrycia, w odróżnieniu ode mnie. Wszedłem do środka na paluszkach, niczym odkrywca badający nieznany grunt, i obszedłem pokój dookoła, sprawdzając, co się zmieniło, a co nie. Jedną z rzeczy, które ceniłem w tej dziewczynie, była jej niechęć do różowego — chyba że w połączeniu z czarnym. Ściany były podzielone na pół: górna połowa pokryta była tapetą w biało-czarne pasy, a dolna pomalowana na czerwono. Obie części rozdzielała pomalowana na biało deska. Pościel była ciemnopopielata we wzór czarnych liści, ściany gdzieniegdzie zdobiły świeczniki, plakaty i obrazki. Bardzo skromnie i bardzo w stylu Tate. Zauważyłem też, że nie było tu żadnego śladu po mnie. Żadnych zdjęć czy pamiątek z czasów, gdy byliśmy przyjaciółmi. Rozumiałem dlaczego, ale nie rozumiałem, dlaczego mnie to gryzło. Rzuciłem torbę i podszedłem do odtwarzacza CD, który miała od zawsze. Miała stację do iPoda, ale iPoda nie było, pewnie zabrała go ze sobą do Francji. Jakaś pieprzona ciekawość gryzła mnie w środku, więc zacząłem wciskać guziki, by uruchomić CD. Wiedziałem, że nie słucha radia, ponieważ uważała, że większość muzyki granej w radiu jest beznadziejna. Wreszcie rozległy się dźwięki Dearest Helpless Silverchair i nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. Cofnąłem się w kierunku łóżka i położyłem się, pozwalając, by muzyka mnie objęła. — Nie rozumiem, jak możesz słuchać tego alternatywnego szajsu, Tate. Siedzę na łóżku, krzywiąc się do niej, jednak nie będąc w stanie powstrzymać uśmiechu. Czasem jej dokuczam, jednak niczego nie lubię bardziej, niż widzieć ją szczęśliwą. I jest teraz tak cholernie urocza. — To nie jest szajs! — sprzecza się ze mną, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. — To mój jedyny album, z którego jestem w stanie słuchać wszystkich piosenek z jednakową przyjemnością. Opieram się na rękach i wzdycham. — Jest strasznie jęczący — wytykam, a ona wydyma usta, udając, że gra na gitarze. Patrząc na nią — to coś, co mógłbym robić w każdej minucie każdego dnia — wiem, że to tylko czcze przekomarzanki z mojej strony. Dla niej mógłbym wysiedzieć milion razy na koncercie Silverchair. Sprawy zaczynają się zmieniać między nami. A może chodzi tylko o mnie — nie wiem. Ale mam nadzieję, że o nią też. To, co kiedyś było łatwą przyjaźnią, teraz jest czymś innym. Za każdym razem, gdy ją ostatnio widzę, mam ochotę ją złapać i pocałować. Mam wrażenie, że coś jest ze mną nie tak. Krew wrze mi w żyłach, ilekroć zakłada te króciutkie szorty, które ma na sobie teraz. Nawet jej czarna workowata koszulka Nine Inch Nails mnie podnieca. Ponieważ należy do mnie. Pożyczyła ją ode mnie pewnego dnia i nigdy nie oddała. A może powiedziałem jej, że może ją sobie zostawić. Pewnego wieczoru zauważyłem, że w niej sypia, i już jej nie chciałem z powrotem. Myśl, że moja koszulka otula jej ciało, gdy śpi, sprawia, że czuję, jakby Tate należała do mnie. Czuję się dzięki

temu bliżej niej, nawet gdy mnie tam nie ma. — Och, uwielbiam ten kawałek — piszczy, gdy zaczyna się refren, i zaczyna jeszcze mocniej się kiwać ze swoim wyimaginowanym instrumentem. Nawet lekkie kołysanie jej bioder lub to, jak marszczy nos, sprawia, że w spodniach robi mi się ciaśniej. Co u diabła? Mamy ledwie czternaście lat. Nie powinienem nawet myśleć o takich rzeczach, ale niech mnie, nie jestem w stanie przestać. Wczoraj na przykład nawet nie byłem w stanie patrzeć, jak odrabia zadanie z matematyki, bo pełen namysłu wyraz jej twarzy był tak uroczy, że miałem ochotę posadzić ją sobie na kolanach. To, że nie mogę jej dotykać, jest naprawdę do kitu. — Dłużej tego nie zniosę — wybucham w końcu i zeskakuję z łóżka, by wyłączyć muzykę. Cokolwiek, co oderwie moje myśli od rosnącego w moich spodniach wzwodu. — Nie! — krzyczy, jednak słyszę w jej głosie śmiech, gdy chwyta mnie za ramiona. Wymierzam jej lekkiego kuksańca pod ramię, bo wiem, że ma łaskotki. Zaczyna się wiercić, ale teraz, gdy jej dotknąłem, wcale nie mam ochoty przestawać. Bijemy się na żarty, każde z nas próbuje dostać się do odtwarzacza CD. — Dobrze, wyłączę to — krzyczy w paroksyzmie śmiechu, gdy zaczynam łaskotać ją po brzuchu. — Tylko przestań! — Chichocze i upada na mnie. Zamykam oczy, gdy moje ręce zatrzymują się na jej biodrach, a mój nos zanurza się w jej włosach. To, czego od niej pragnę, przeraża mnie. Boję się, że ją też by to przeraziło. Na pewno przeraziłoby jej ojca. Ale poczekam, ponieważ nie mam innego wyjścia. Przez resztę życia nie zapragnę nikogo innego. Czas zachować się jak mężczyzna i jej o tym powiedzieć. — Chodźmy dzisiaj nad staw — mówię ciszej, niż planowałem. Mój głos załamuje się i nie jestem pewny, czy jestem zdenerwowany czy przestraszony. Pewnie jedno i drugie. Staw to miejsce, gdzie to się musi stać. To tam chcę jej powiedzieć, że ją kocham. Często tam chodzimy, na spacery albo na piknik. Zdarzało nam się wymykać w nocy z domu i jechać tam na rowerach. Odchyla się do tyłu i patrzy na mnie z uśmiechem. — Dzisiaj nie mogę — mówi. Ramiona trochę mi opadają, ale szybko się opanowuję. — Dlaczego? Nie patrzy na mnie, tylko odgarnia włosy za uszy i podchodzi do łóżka, żeby usiąść. Lęk uderza w mój mózg niczym rozpędzony nosorożec. Wiem, że powie coś, co mi się nie spodoba. — Idę do kina — wyjaśnia, uśmiechając się z zamkniętymi ustami. — Z Willem Gearym. Przełykam ślinę, czując, jak serce w piersi bije mi tak mocno, że omal nie połamie mi żeber. Will Geary chodzi do naszej klasy i nie cierpię go. Od roku węszy wokół Tate. Jego ojciec i ojciec Tate grają razem w golfa i to jest ta część jej życia, w której nie uczestniczę. Will Geary nic do mnie nie ma. Jego rodzina nie ma więcej pieniędzy czy lepszego domu. Ale jego rodzina jest związana z rodziną Tate, a moi rodzice… cóż, nie są związani z czymkolwiek. Ojciec Tate zabrał mnie na golfa raz czy dwa, ale jakoś to nie wypaliło. Nasza wspólna pasja to naprawianie samochodów. Mrużę oczy, starając się zapanować nad gniewem. — Kiedy to ustaliliście? Na krótką chwilę Tate nawiązuje ze mną kontakt wzrokowy i widzę, że czuje się nieswojo. — Zaprosił mnie wczoraj, gdy nasi starzy grali w golfa. — Och — prawie szepczę, czując, jak twarz oblewa mi rumieniec. — A ty się zgodziłaś? Przygryza wargi i kiwa głową. Oczywiście, że się zgodziła. Ja się nie spieszyłem, do cholery, więc inny koleś ją zgarnął. Ale to i tak boli. Jeśli chciałaby być ze mną, to chybaby mu powiedziała. Ale tego nie zrobiła.

Kiwam głową. — Spoko. Bawcie się dobrze. — Ton mojego głosu zapewne zdradza, jak bardzo chcę brzmieć, jakby to mnie nic nie obchodziło. Ruszam w stronę drzwi jej pokoju. — Słuchaj, muszę już lecieć. Zapomniałem kupić żarcia dla Wariata, więc muszę skoczyć do sklepu. Jest moja. Wiem, że mnie kocha. Dlaczego nie mogę się po prostu odwrócić i powiedzieć jej? Musiałbym tylko powiedzieć: „Nie idź” i najgorsze byłoby za mną. — Jared? — woła za mną. Zatrzymuję się. Powietrze w pokoju wydaje się zbyt gęste, by nim oddychać. — Jesteś moim najlepszym przyjacielem — zaczyna i przerywa na chwilę. — Ale czy może jest jakiś powód, dla którego nie chcesz, bym wychodziła dzisiaj z Willem? W jej głosie brzmi wahanie, jakby bała się tego powiedzieć, i ta chwila wypełnia pokój jak złamana obietnica. To chwila, w której wiesz, że możesz mieć to, czego chcesz, jeśli tylko starczy ci odwagi, by to powiedzieć. To ułamek sekundy, w którym wszystko może się zmienić, ale ty tchórzysz, bo zanadto boisz się odrzucenia. — Jasne, że nie. — Obracam się i uśmiecham do niej. — Idź i baw się dobrze. Do zobaczenia jutro. Tego wieczoru widziałem, jak Will ją pocałował, a następnego dnia zadzwonił mój ojciec i zapytał, czy chcę przyjechać do niego na lato. Powiedziałem, że tak.

Rozdział 5 — Jedz. — James podetknął mi talerz z klopsami i ziemniakami pod nos, gdy tylko usiadłem na stołku barowym. Zasnąłem na łóżku Tate, słuchając Silverchair i obudziłem się dopiero o drugiej po południu, gdy ojciec Tate zaczął walić w drzwi. Gdy wziąłem prysznic i przebrałem się w czyste ubranie, zszedłem na dół, gdzie w nozdrza uderzył mnie zapach jeszcze piękniejszy niż zapach szamponu Tate. Usiadłem przy kuchennej wyspie i zacząłem wpychać jedzenie do ust tak, jakbym nie jadł domowego posiłku od lat. W pewnym sensie była to prawda. Przed wakacjami, które spędziłem u ojca, moja matka alkoholiczka nie troszczyła się o mnie zbytnio. A po tych wakacjach nie pozwoliłbym jej na to nawet, gdyby próbowała. — Nie musi pan iść do pracy? — spytałem, sięgając po coś do picia, by popić jedzenie. Był piątek. Nie poszedłem dzisiaj do szkoły. Wczoraj też opuściłem zajęcia, gdy poszliśmy z Madokiem zrobić sobie tatuaże. Wydawało mi się, że to miało miejsce dawno temu. — Wziąłem sobie dzień wolnego — powiedział, krzyżując ramiona na piersi. Aby zająć się mną. — Przepraszam. — Naprawdę było mi przykro z tego powodu. Pan Brandt był dobrym człowiekiem i nie zasługiwał na tego typu problemy. James oparł się o blat po drugiej stronie wyspy, skrzyżował ramiona na piersi i już wiedziałem, że zapowiada się poważna rozmowa. Patrzyłem w talerz z jedzeniem i przygotowałem się na najgorsze. Wiedziałem, że najlepiej jest zamknąć się i wziąć to na klatę. — Jared, twojej mamy nie będzie przez co najmniej cztery tygodnie. Przez ten czas zostaniesz tutaj. — Poradzę sobie sam w domu — powiedziałem. Warto było spróbować. — Masz szesnaście lat. To nielegalne. — Siedemnaście — poprawiłem go. — Co? — Dzisiaj kończę siedemnaście lat. — Był drugi października. Nie uświadamiałem sobie tego, dopóki nie musiałem wpisać daty na dokumentach w więzieniu. Jednak ta informacja niezbyt zainteresowała Jamesa. — Rozmawiałem z sędzią, którego dobrze znam. Udało mi się wypracować pewien układ, dzięki któremu ten bałagan z wczorajszego wieczora nie trafi do twojej kartoteki na zawsze. Bałagan z wczorajszego wieczora? Dziwne określenie tego, co się stało. — Pobiłem faceta prawie na śmierć — powiedziałem sarkastycznie. Jak niby to miało nie trafić do moich akt? — Skoro to prawda, to dlaczego nie zapytałeś, jak się miewa? Pobiłem faceta prawie na śmierć. Jednak nawet gdy wypowiadałem te słowa w myśli, nie potrafiłem się tym przejąć. No i co, gdyby nawet nie żył? — Na wypadek, gdyby cię to jednak interesowało, miewa się dobrze, może nie wspaniale, ale przeżyje. Ma złamane żebra i niewielki krwotok wewnętrzny, z powodu którego musiał być wczoraj operowany, ale wyzdrowieje. Przez jakiś czas będzie w szpitalu, ale cieszyłem się, że jednak nie zrobiłem mu większej krzywdy. Szczerze mówiąc, pamięć o tej nocy ulotniła się z mojej głowy niczym woda znikająca w odpływie. Pamięć znikała coraz szybciej i większej części wydarzeń nie pamiętałem. Pamiętałem, że uderzyłem go lampą i kopnąłem kilka razy w brzuch. Próbował się stawiać, ale w ostatecznym rozrachunku to on wylądował na ziemi. Dopóki nie pojawił się ten pieprzony gliniarz, który rzucił mnie na ziemię, wbił mi kolano w

plecy, pociągnął za włosy i zwyzywał na wszystkie możliwe sposoby, gdy mnie zakuwał w kajdanki. Dlaczego właściwie zadzwoniłem po gliny? Sam nie wiedziałem. — Sędzia chce, żebyś chodził na terapię. — Nie musiałem nawet spoglądać na Jamesa, by wiedzieć, że spogląda na mnie ostrzegawczo. — W zamian za to ten epizod nie trafi do twojej kartoteki. — Nie ma mowy. — Potrząsnąłem głową i roześmiałem się, jakby powiedział mi żart. Terapia? Większość ludzi mnie wkurwiała. A ludzie, którzy próbowali się wtrącać w moje sprawy, wkurwiali mnie najbardziej. — Powiedziałem mu, że tak zareagujesz. — James pochylił głowę i westchnął. — Jared, musisz zacząć brać za siebie odpowiedzialność. Zrobiłeś coś złego. Świat nie jest ci nic winien. Nie mam zamiaru wycierać ci nosa, tylko dlatego, że pochodzisz z rozbitej rodziny i wydaje ci się, że to daje ci prawo, by źle się zachowywać. Mam taką zasadę: „Jeśli coś spierdoliłeś, to musisz posprzątać”. Popełniłeś błąd, więc czas się do tego przyznać i ruszyć dalej. Wszystkim nam zdarza się coś spieprzyć, ale prawdziwy mężczyzna rozwiązuje swoje problemy, a nie jeszcze je pogarsza. Powinienem był jeść i trzymać gębę na kłódkę. — Czy spieprzyłeś? — zapytał, podkreślając każdą sylabę tak, jakby rzucał mi w ten sposób wyzwanie. Skinąłem głową. Czy zrobiłbym to jeszcze raz? Tak. Ale o to mnie nie zapytał. — Dobrze. — Uderzył dłonią w blat. — Teraz czas posprzątać. Twoje stopnie i absencja w szkole wołają o pomstę do nieba. O ile wiem, nie masz żadnych celów poza skończeniem szkoły średniej i nie potrafisz podejmować odpowiedzialnych decyzji. Jest świetne miejsce dla ludzi, którym potrzeba dyscypliny i nie powinni mieć za wiele wolności. — Więzienie? — wypaliłem sarkastycznie. Ku mojemu zdziwieniu uśmiechnął się, jakby mnie przechytrzył. Cholera. — West Point — odpowiedział. — Ta, jasne. — Potrząsnąłem głową. — Dzieciaki senatorów i Eagle Scouts? To nie dla mnie. Co on sobie myślał? West Point to akademia wojskowa, do której trafiają najlepsi z najlepszych, poświęciwszy lata na zdobycie jak najlepszego świadectwa ze szkoły średniej, by móc się tam dostać. Nigdy nie miałbym na to szans, nawet gdybym chciał. — Nie dla ciebie? — zapytał. — Naprawdę? Nie sądziłem, że przejmujesz się tym, czy gdzieś pasujesz. Myślałem, że chcesz, by wszyscy dostosowali się do ciebie, czyż nie? Skurwy… Wciągnąłem powietrze i odwróciłem wzrok. Facet wiedział, jak sprawić, bym się przymknął. — Potrzebujesz celu i planu, Jared. — Oparł się o wyspę, ingerując w moją przestrzeń osobistą, tak że nie miałem innego wyboru, jak tylko go słuchać. — Jeśli nie masz nadziei na przyszłość ani żadnej pasji, to nie jest to coś, co mógłbym w tobie rozbudzić. Najlepsze, co mogę dla ciebie zrobić, to popchnąć cię we właściwym kierunku i dać ci zajęcie. Poprawisz stopnie, będziesz chodził na wszystkie zajęcia, znajdziesz sobie pracę i — zawahał się — będziesz odwiedzał swojego ojca raz w tygodniu. — Co? — A to skąd do licha się wzięło?! — Powiedziałem sędziemu Keiserowi, że nie zgodzisz się na terapię, więc to jedyna pozostała opcja. Musisz go odwiedzać raz w tygodniu przez cały rok… — Chyba pan żartuje. — Przerwałem mu, czując, jak mięśnie napinają mi się tak bardzo, że aż zacząłem się pocić. Nie było mowy, bym był w stanie to zrobić! — Absolutnie… — zacząłem. — To jest ta część, w której musisz posprzątać — wrzasnął, przerywając mi. — Jeśli nie zgodzisz się na którąś z tych opcji, trafisz do poprawczaka albo do więzienia. To nie jest pierwszy raz, gdy wpadasz w kłopoty. Sędzia chce dać ci nauczkę. Odwiedzaj więzienie w każdą sobotę, by popatrzeć nie na to, dlaczego twój ojciec tam trafił, ale na to, co pobyt tam z nim zrobił. — Potrząsnął głową. — Więzienie może zrobić dwie rzeczy, Jared. Osłabić cię albo zabić, a żadna z nich nie jest dobra.