PROLOG
ANNA
SPÓ ŹNIĘ SIĘ i to pierwszego dnia zajęć. Chciałabym zrzucić na coś
winę… problemy z samochodem albo bł ądzenie w gąszczach korytarzy.
Ewentualnie na rój pszczół atakuj ący przechodniów na dziedzi ńcu, akurat w
chwili, gdy tamtędy szłam. Albo cokolwiek. Ale jeżdżę skuterem. Nie jestem na
pierwszym roku, więc wiem jak się poruszać po kampusie, a pszczoły zazwyczaj
trzymają się kwiatów. Prawd ę mówi ąc zatrzymałam się, żeby przed zajęciami
kupić dietetyczną colę i paczkę orzechów nerkowca. Byłam głodna, a niektóre
rzeczy po prostu nie mog ą czekać.
Mimo wszystko nie lubię się spó źniać. To kiepski epizod. Boleśnie
świadoma karcącego wzroku pani profesor, mentalnie udzielam sobie
reprymendy i idę wąskim przejściem między stolikami. Zajmuję miejsce z tyłu,
gdy jakiś wielki facet przemierza tę samą drogę, któr ą przed chwilą pokonałam
i z pośpiechem siada obok mnie. Pochylam głowę, wyciągam notes i próbuj ę
sprawiać wrażenie przygotowanej do wykładu. Nie sądzę, żeby udało mi się
oszukać panią profesor, ale nic nie mówi i rozpoczyna wprowadzen ie, prosząc
każdego z nas, abyśmy coś o sobie powiedzieli. Nadchodzi moja kolej.
Przedstawiam się i podaję rok studiów, po czym słysz ę gwałtowny wdech
dochodzący z prawej strony. Zaskakujący dźwięk mnie nakręca. Wtedy go
zauważam.
Nasze spojrzenia krzyżują się po raz drugi. Przechodzą mnie ciarki, z
trudem łapię oddech, a moje sutki twardnieją. Ta reakcja jest tak niepokojąca, że
7
jestem w stanie tylko siedzieć. Kładę rękę na piersi, z której próbuje wyskoczy ć
moje serce.
Dziwne. Gość patrzy na mnie, jakby też poczuł dziwnego kopa. Coś musi
być nie tak, ponieważ faceci nigdy się na mnie nie gapili. Może to dlatego, że ja
nie mogę oderwać od niego oczu. Ale on też mi się przygląda i nie ucieka
spojrzeniem. Najdziwniejsze jest to, że czuję, jakbym znała go od lat. Co jest
niedorzeczne. Mimo że wygląda dziwnie znajomo, pamiętałabym, gdybym
wcześniej go spotkała. Takiego cudownego faceta trudno zapomnieć. Nie wiem
dlaczego czuję tę więź, ale wcale mi się to nie podoba. Nie żebym lubiła to
uczucie szczęśliwego uścisku wewnątrz, jakbym mentalnie była na zakupach,
szukając odpowiedniego faceta i właśnie go znalazła.
Nagle mówi, nie spuszczaj ąc ze mnie wzroku. Jestem tak oniemiała, że
mija chwila, nim dociera do mnie jego odpowiedź na pytanie profesor Lambert.
– Drew Baylor. Ostatni rok.
Jego głos jest ciemną czekoladą w gorącą letnią noc. Podnieca.
Ludzie budzą się z porannego odrętwienia, obracają się, gapią i zaczynają
szeptać między sobą. Ignoruje ich, skupiając się tylko na mnie. Denerwująco.
Drew Baylor.
Jego nazwisko niesie się przez pomieszczenie.
Trafiony – zatopiony. Rozgrywaj ący.
Nie zwracam uwagi na zawodników naszej legendarnej drużyny
futbolowej, więc wiem o nim mniej więcej tyle, ile o samorządzie studenckim
albo o godzinach otwarcia biblioteki w niedzielne wieczory. Natychmiast i
gwałtownie czuję rozczarowanie. Kompletnie nie interesuje mnie poznanie
rozgrywającego i gwiazdy futbolu.
Zaciskam ramiona wokół klatki piersiowej, odwracam się i staram się go
zignorować. Łatwiej powiedzie ć, niż zrobić. Próbuj ę uciec, od razu gdy kończą
8
się zajęcia. Ale zamiast tego wpadam na solidną ścianę mięśni. Nie muszę
patrzeć w gór ę, żeby wiedzieć, kto to jest.
Stoimy w milczeniu naprzeciwko siebie. Gapię się na jego klatkę
piersiową, a on wzrokiem wypala dziurę w mojej głowie. Zirytowana, prostuję
ramiona i zmuszam się, żeby odwróci ć wzrok.
Cholera, co to za odwracanie wzroku?
To nie ma znaczenia, ponieważ nasze spojrzenia ponownie się krzyżują.
Błąd. Myślę, że kolana zmieniają mi się w galaretę. Choć nie jestem tego
pewna, bo mój mózg zatrzymuje si ę z piskiem. Jasna cholera… ale jest pot ężny.
Ciepło i witalność biją od niego falami. Być może nawet lekko się kołyszę. Jest na
tyle blisko, że widzę lekki zarost pokrywający jego silny podbródek oraz złote
refleksy w brązowych włosach. Są krótko ścięte, nieco dłuższe z przodu i
na górze. Teraz ma je lekko przyklepane z jednej st rony, co może sugerować, że
wstał z łó żka i zapomniał się uczesać. Ale wątpię, żeby o to chodziło, ponieważ
pachnie fantastycznie… ciepłymi gruszkami i rze śkim powietrzem. Prawie się o
niego opieram, żeby móc mocniej zaci ągnąć się tym zapachem, ale udaje mi się
opanować. Cisza między nami staje się krępująca. W końcu nie mogę się
powstrzymać i patrzę w gór ę. Akurat w tym momencie przyłapuję go, jak
odsuwa głowę, jakby też mnie wąchał.
Wątpliwe.
Od niechcenia wpycha dłonie do kieszeni dżinsów i u śmiecha się lekko,
przez co w jego lewym policzku pokazuje się dołeczek. Prawie się do niego
uśmiecham, gotowa raz jeszcze przemyśleć obraną wcześniej strategię unikania
go. Otacza mnie ciepły ton jego głosu, więc sens jego słów dociera do mnie z
lekkim opó źnieniem.
– Hej, Du ży Rudzielcu.
Mój świat się zapada z głośnym hukiem. Duży Rudzielec? A co z zawsze
kochaną, do jasnej cholery? Gapię się na niego za bardzo zszokowana, żeby
9
właściwie zareagować. Mruży oczy, uśmiechając się bezmyślnie, jakby czekał
na odpowiedź. Mój umysł jest zafiksowany na jednej rzeczy. Nazw ał mnie „Du
żym Rudzielcem”. Pieprzonym dużym rudzielcem. Jego komentarz jest ciosem
w brzuch. Ale to określenie niezupełnie mnie zaskakuje.
Jestem ruda. Nazwanie mnie „rudzielcem” nie mija się z prawdą. To nie
ta część mnie denerwuje. Irytuje mnie określenie „du ża” . Po tym, jak przez
większość okresu dorastania byłam całkiem pulchna, ten temat jest dla mnie
dość drażliwy. Nie ma znaczenia fakt, że teraz jestem raczej przyjemnie
zaokrąglona niż pulchna. Cholera, jedno głupie słowo tego faceta powoduje, że
znowu czuję ból.
Jakoś odzyskuję głos.
– Jak mnie wła śnie nazwałeś? Co powiedziałeś?
W kącikach jego oczu pojawiają się zmarszczki, jakby chciał cofnąć
słowa.
– Ach… a je żeli powiem, że nic, będziemy mogli przejść nad tym do
porządku dziennego i udawać, że nic się nie stało?
Niemal się do niego uśmiecham, co jeszcze bardziej mnie irytuje.
– Nie.
– Wyluzuj. Ja tylko próbowałem…
– Nie. – Wskazuj ę na niego palcem. – Nie mów mi, żebym
„wyluzowała” , gdy wcześniej mnie obraziłeś, koleś.
– Kole ś? – Stara si ę nie roześmiać.
– Nie jestem „du ża” – sycz ę.
W moim głosie słychać więcej bólu, ni ż chciałam przyznać. Tego też
nienawidzę. Zaskoczony, szarpie głową. To mały ruch, który próbuje ukry ć,
kładąc ręce nisko na biodrach.
– Nie chciałem ci ę obrazić. Uwierz mi, miałem na myśli to, co najlepsze.
10
Jego oczy w kolorze toffi dryfują w dół, na moj ą klatkę. Natychmiast
mam wrażenie wyeksponowanych piersi, przez co stają się jeszcze cięższe. W
dodatku moje sutki sztywnieją, upokarzając mnie jeszcze bardziej. Gapi się,
zauważa to i szybko zasysa oddech. Pieprzyć to.
– Oczy w gór ę, dupku.
Wzdryga się ponownie, po czym unosi wzrok i patrzy na moją twarz.
– Wybacz – mówi lekko zakłopotany. –Chciałbym powi edzieć, że to się
nie powtórzy, ale szczerze mówi ąc nie mogę tego obiecać, Rudzielcu.
– Jeeezuuu, jeste ś niemożliwy.
Drapie się po karku i zerka na mnie, jakbym stanowiła nieprzyjemny
widok.
– Słuchaj, mo że zaczniemy raz jeszcze? – Wyci ąga wielką dłoń,
pasującą do jego umięśnionego przedramienia. – Cze ść, jestem Drew.
Nie ściskam jego ręki, pozwalając, żeby ją opuścił.
– Wiem, kim jeste ś. – Ponownie si ę uśmiecha. W ten za bardzo
zadowolony z siebie sposób. – Przedstawiłe ś się niespełna godzinę temu –
przypominam mu.
Jego pewna siebie postawa nieco słabnie, ale trzeba przyznać, że nie
odpuszcza.
– No có ż, przynajmniej zapamiętałaś. Ja też pamiętam, Anno Jones.
Ignoruję rumieniec zaskoczenia, który pojawia si ę na mojej twarzy i
krzyżuję ręce przed sobą.
– I s ądzę, że nie musimy zaczynać od nowa. Nie jestem zainteresowana
rozmową z mięśniakiem, który gapi si ę na moje piersi i idiotycznie mnie
przezywa. – Powinnam odej ść, ale nieźle się zapieniłam. – No daj spokój.
„Rudzielec?”. Naprawdę?
Po prostu się na mnie gapi, zaskoczony faktem, że jakaś stuknięta laska po
nim jedzie.
11
– Dlaczego nie byłe ś oryginalny? – ci ągnę, jakbym nie była stuknięta. –
Dlaczego nie nazwałeś mnie Blondynką?
Uśmiecha się, odsłaniając białe zęby.
– Nieco dziwaczne, prawda? W sumie… mogłoby si ę udać. Chociaż jak
na mój gust to nieco zbyt sarkastyczne.
Mrugam. Jego odpowiedź wywołuje mrowienie całego mojego ciała.
Ładna bu źka to jedno, ale bystry umysł jest dla mnie czymś niemal nie do
odparcia
1
. Szczególnie, je żeli łączy się z jego zniewalającym uśmiechem. Nie
ma w nim nawet odrobiny złości ani triumfu, po prostu czeka na kolejną ripostę
sprawia mu to przyjemność. Zaskakujące, ale to mi się podoba. Walczę, żeby
zachować obojętny wyraz twarzy i odpowiadam:
– Nie jestem pewna, czy kto ś już wcześniej ci to mówił, Baylor, ale
zazwyczaj w komunikacji z ludźmi używa się nazwisk i imion. – Pochylam si ę
bliżej niego, a on jak na zawołanie robi to samo. Otacza mnie jego zapach i
ciepło, przez co czuję, jak uginają się pode mną kolana, gdy kończę: – Mo żesz
spróbowa ć ich używać.
kącikach jego oczu widać cienkie, białe linie, jakby spędził sporo
czasu mrużąc oczy w słońcu. Pogłębiają się, gdy szepcze:
– Czyli żadnego „Gor ącego Rudzielca” ?
Oczywiste, że walczy ze śmiechem. Zaciskam zęby.
– Teraz to ju ż po prostu pieprzysz i robisz sobie ze mnie jaja.
Kiepski dobór słów.
Jego nozdrza rozszerzają się przy każdym wdechu, a wzrok zmienia się w
płynne, gorące niebezpieczeństwo.
– Jeszcze nie, Jones.
Nie od dziś wiadomo, że u mężczyzn najbardziej pociągający jest seksowny, błyskotliwy umysł.
Prawda ☺
12
Dwa punkty dla Baylora, ponieważ przy jednym strzale udaje mu się mnie
wkurzyć i użyć mojego nazwiska. Jakimś cudem wpadam w jego pułapkę.
Rumieniec oblewa moje policzki i wpatruję się w niego. Jak idiotka. Od
kolejnych komentarzy ratuje mnie pani profesor, któ ra wchodzi z zamiarem
przygotowania się do kolejnych zajęć.
Następnego dnia na moim biurku leży pudełko cukierków Red Hot
2
.
Baylor nie mówi ani słowa i nie patrzy w moj ą stronę, ale gdy wstaję i
wyrzucam słodycze do śmietnika spuszcza głowę, studiując swoje notatki.
Dobrze. Teraz mamy jasną sytuację.
Tylko że rujnuję to wszystko pó źniej, gdy w zaciszu swojego pokoju
otwieram kupione wcześniej pudełko Red Hot i wrzucam garść cukierków w
usta. Ciepła słodycz dropsów rozprzestrzenia si ę na moim języku, a zamykając
oczy widzę jedynie Drew Baylora leniwie wodzącego wzrokiem po moim ciele.
Cierpię i jestem rozpalona pożądaniem. Jęczę w poduszkę i nie śpię przez resztę
nocy.
DREW
Pewnego dnia mama powiedziała mi, że najważniejszym momentem w
moim życiu wcale nie będzie zdobycie mistrzostwa kraju, ani nawet Super
Bowl
3
. Będzie nim chwila, w której si ę zakocham. Nalegała, żebym skupił się
na tym jak i z kim spędzę życie, a nie na zarabianiu pieniędzy. Podzieliła się ze
Red Hot – popularne, amerykańskie cukierki cynamonowe, ale w tłumaczeniu oznacza Gorący Rudzielec… więc
wiecie skąd taki prezent;)
3
Super Bowl – finałowy mecz w rozgrywkach futbolu amerykańskiego, duże wydarzenie sportowe,
medialne, etc
13
mną tą mądrością, gdy miałem szesnaście lat, więc w zasadzie przewróciłem
oczami i dalej próbowałem szcz ęścia z ró żnymi laskami.
Ale moja mama była uparta.
– Zobaczysz, Drew. Pewnego dnia miło ść zakradnie się do ciebie i wyleje
ci na głowę kubeł zimnej wody. Wtedy zrozumiesz.
Okazało się, że myliła się w jednej kwestii. Miłość nie zakradła się do
mnie po cichu. Bynajmniej. Przyszła odważnie. Bezczelnie przede mną stanęła,
no wiesz… na wypadek, gdybym jej nie zauwa żył. Ale zauważyłem, a mimo
wszystko oberwałem od niej po głowie.
Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł powiedzie ć mamie, że miała rację, ale
ona nie żyje. Z tego powodu odczuwam jeszcze większy ból teraz, gdy mnie
trafiło.
A raczej strzeliło we mnie.
Powaliło na kolana.
Totalnie popieprzyło.
Jakkolwiek można nazwać tę katastrofę, ponieważ obiekt moich
westchnień mnie nienawidzi. Jestem wystarczająco męski, żeby wziąć na siebie
winę za spieprzenie sprawy z miłością mojego życia. Nie byłem przygotowany
na Annę Jones. Nadal przywołuję w pamięci moment z początku semestru,
kiedy pierwszy raz na nią spojrzałem.
Spó źniłem się na zajęcia. Wpadłem do sali i zająłem miejsce w ostatnim
rzędzie, starając się pozostać niezauważonym. Nie mogę przejść przez kampus
nierozpoznany. I chociaż brzmi to niesamowicie, to tak naprawdę robi się
męczące. Gdy zająłem miejsce na końcu pomieszczenia, dotarł do mnie miękki,
bogaty i gęsty jak syrop klonowy głos.
– Anna Jones.
Po prostu jej imię i nazwisko. Nie powiedziała nic więcej. Poczułem,
jakby gorący palec pogłaskał mnie po kręgosłupie. Potrząsnąłem głową.
14
Wyglądała wtedy… tak cholernie pi ęknie, że nie byłem w stanie jasno myśleć.
Równie dobrze mogłem zosta ć wywalony za drzwi. Oddech uwiązł mi w
płucach, w głowie dzwoniło i mogłem si ę tylko gapić. Nie zamierzam
powiedzieć, że zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Nie, to było raczej tak:
och, do diabła… tak… prosz ę, wezmę to. Z pieprzonym, natychmiastowym,
dodatkowym wsparciem. Myślałem, że byłem przemęczony i po prostu
przesadziłem z czymś, co wcale nie miało miejsca. Gapiłem się na Annę Jones i
starałem się zrozumieć moją skrajną reakcję.
Odwróciła si ę, jakby wyczuła, że się jej przyglądałem i… kurwa ma ć…
Spojrzała na mnie niemal kocimi oczami, o lekko uniesionych kącikach. Na
początku wydawało się, że były brązowe, ale w rzeczywistości miały butelkowo
zielony kolor. Były takie czyste… i wkurzone. Gapił a się na mnie. Nie
przejmowałem się tym. W myślach powtarzałem jedno słowo: moja. Nie
zapamiętałem pozostałych studentów uczestnicz ących w zajęciach. Patrzyłem
na Annę Jones jak skazaniec, któremu po raz ostatni pozwol ono zobaczyć
zachodzące słońce. A ona cały czas próbowała mnie ignorowa ć. To naprawdę
było godne podziwu. Gdy zajęcia dobiegły końca, wstała gwałtownie, a ja
zrobiłem to samo. Prawie zderzyliśmy się na środku przejścia. Potem wszystko
zmieniło się w bałagan. Ponieważ właśnie w tamtej chwili przeistoczyłem się w
totalnego tępaka.
Nigdy wcześniej nie denerwowałem się w obecności kobiet. Szczerze mówi
ąc, moje życie było raczej chronione. Futbol i popularność, która si ę z nim
wiązała, owinęły mnie swoimi kochającymi ramionami, dając wszystko, czego
chciałem, łącznie z dziewczynami. Niestety, jeżeli chodzi o mój sport, wszystko
było jasne. Anna nie należała do fanów. Biedactwo. W ka żdym razie nie byłem
dobrze przygotowany, by poradzić sobie z nią, gdy spojrzała na mnie, lekko
unosząc brwi, jakby chciała powiedzieć: „czego, do cholery, chcesz?”. Stałem
15
po prostu i zdałem sobie sprawę, że przy niej byłem wielkim prostakiem. Język
stawał mi kołkiem w ustach, a policzek drgał w szalonym skurczu.
Boże, dopomó ż, jeżeli zauważyła ten nerwowy tik.
No i wypaliłem, co prawdopodobnie było najgłupszą kwestią, jaką
wypowiedziałem w życiu:
– Hej, Du ży Rudzielcu.
No, dalej. Zastrzel mnie… natychmiast. Co ja, do j asnej cholery,
zrobiłem? Co, do cholery, w ogóle znaczy „Du ży Rudzielec”? Mój umysł
krzyczał:
Zrób co ś, idioto. Przeproś! Wycofaj się!
Przysięgam, że słyszałem wyjące syreny, wzywające do aktywowania
tarczy obronnych i uzbrojenia torped fotonowych. Ale nie, ja po prostu stałem i
zmuszałem się do uśmiechu, podczas gdy rumieniec oblewał moją twarz, a pot
spływał po plecach.
Tak. Taki byłem fajny.
Jej ciemnozielone oczy iskrzyły z oburzenia. A potem mi dowaliła. Czy
muszę dodawać, że wyszedłem… raczej poku śtykałem… z tego spotkania
zraniony. Odrzucenie jest do bani. Do tego stopnia, że więcej się do niej nie
odezwałem. Zamiast tego siadałem na zajęciach obok niej, cicho tęskniąc.
Żałosne.
Coś trzeba z tym zrobić. I to szybko. Inaczej oszaleję, do cholery…
16
ROZDZIAŁ 1
ANNA
ON JEST JAK CHOLERNY wiatr z północy. Wieje, a ja schodzę mu z
drogi. Teraz znowu się pojawia. Tak, to wielki, niezdarny maniak sportu, który
chodzi po kampusie, jakby był właścicielem tego uniwersytetu. Futbol traktuje
się tu niczym religię, a on został okrzyknięty mesjaszem. Co brzmi jak swego
rodzaju świętokradztwo, biorąc pod uwagę fakt, że klepie w tyłek jakąś brunetkę
i zostawia ją w drzwiach do sali. A ona chichocze… chichocze, jakby
upokorzenie na oczach trzydziestu osób było jakim ś przywilejem. I
przypuszczam, że dla niektórych osób tym wła śnie jest. Na miłość boską,
pewna grupa dziewczyn śledzi go na terenie kampusu, mając nadzieję na
spotkanie z Drew Baylorem, sławnym rozgrywającym, sportowym fenomenem,
który doprowadzi nas do mistrzostwa kraju. Ich wiara nie jest tak naprawdę
nieuzasadniona. Wygrał je już dwa lata z rzędu.
Nawet pamiętam te zwycięstwa i szaleństwo na kampusie. Wszyscy
mówili tylko o Drew i jego dru żynie. Uciekłam stamtąd do swojego
bezpiecznego mieszkania. To akurat specjalnie nie pomogło, ponieważ cały stan
opanowała gorączka futbolu.
Spokojnie przechodzi między rzędami i odnajduje mnie wzrokiem, jakby
wyczuwał, że mam niewielką potrzebę spojrzenia na niego. Te złote oczy…
otoczone prostymi, ciemnymi brwiami. Namierzyły swó j cel. Odważnie. Jakby
mógł si ę do mnie dostać i wyrwać serce.
17
Boże, wszystko mi się wywraca w środku. Puls przyspiesza i mocniej
zaciskam uda. Nie mogę pozwolić, żeby zobaczył, co robi ze mną jedno jego
spojrzenie. Zasycha mi w gardle i nie mogę złapać tchu. Nie odwracam
wzroku… to byłoby zbyt proste. Zamiast tego wytrzym uję jego spojrzenie
przez trzy sekundy. Odliczam w głowie, gdy nonszalancko się do mnie zbliża.
Doskonale wie jak poruszać swoim niemal dwumetrowym ciałem. Bez wysiłku.
Jestem pewna, że nigdy się nie potknął, nie wpadł tyłkiem na biurko
4
,
przeciskając się przez wąskie przejście, żeby dostać się na swoje miejsce.
Nie… nie Battle
5
Baylor.
Śmieszna ksywka. Najwyraźniej zdobył to przezwisko, ponieważ nigdy
się nie poddaje.
Dzięki niekończącej się fali studentów i wykładowców uwielbiaj ących
plotkować na temat drużyny futbolowej, wiem teraz całkiem sporo na temat
talentu Baylora. Prawdopodobnie brzmię jak snobka. Może nią jestem.
Nie zrozumcie mnie źle, to jest Południe. Zdaję sobie sprawę z tego, jak
ważny dla tych ludzi jest futbol. Tutaj maskotki klubó w mają swoje muzeum,
jazda komuś na ogonie to forma sztuki
6
, a kobiety ubierają się na mecz, jakby
szły do kościoła. I w pewnym sensie idą, są członkami Kościoła Futbolu
Uniwersyteckiego. Jednak mój osobisty zwi ązek z tym sportem zaczyna się i
kończy na moim ojcu, który kazał mi przesun ąć się sprzed telewizora, gdy
zasłaniałam mu niedzielną transmisję.
poniedziałkową.
I czwartkową.
Czy jest w ogóle jaki ś dzień w tygodniu, w którym nie ma transmisji
meczu?
ᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀᜀ尀攀渀搀愀猀栀 ĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀ
Przy tym wzroście to blat biurka jest nieco powyżej jego
kolan… zatem logiczne jest, że jego tyłek jest bezpieczny;)
5
Battle – w tłumaczeniu… waleczny, bojowo nastawiony;
6
Chodzi o wyścigi samochodowe, podczas których jedzie się zderzak w zderzak;
18
Moje jedyne doświadczenie z zapalonymi sportowcami miało miejsce w
liceum. Przypominam sobie, że kompletnie mnie ignorowali. Z wyjątkiem dnia,
w którym grupa zawodników otoczyła mnie na korytarz u i po kolei szczypali
mnie w mój „atrakcyjny” tyłek. Jednego z nich kopnęłam w jaja, za co na
tydzień wylądowałam w kozie. Kara wydawała mi się wysoce niesprawiedliwa,
zwłaszcza, że żaden z nich nie poniósł konsekwencji swojego zachow ania.
Nie rozumiem futbolistów. Nie rozumiem potrzeby pr zyciskania się do
ciała innego faceta podczas rzucania piłki. Lubię muzyków. Szczupłych facetów
z długimi włosami i niepokojem w oczach. Oczach, które sprawiaj ą, że chcesz
zanurzyć się w ich głębi. Nie w oczach, które co ś ci mówi ą. Nie w oczach,
które mówi ą: wiem, kim jestem i lubię to. Wiem też, kim ty jesteś… widz ę cię i
nie możesz się przede mną ukryć.
Baylor jest coraz bliżej. Na tyle blisko, że widzę jak mięśnie jego ud
pracują pod wytartymi dżinsami. Na tyle blisko, że dostrzegam jego płaski
brzuch, wyeksponowany przez opiętą na klatce i luźną w pasie koszulkę w
kolorze zieleni wojskowej. Umieszczono na niej napis: „Ilu li źnięć to będzie
wymagało?” Natychmiast chcę poznać odpowiedź na to pytanie.
Wyobrażam sobie, że owijam wokół niego palce i pochylam si ę, żeby
spróbowa ć. Dobra, wystarczy. Spuszczam wzrok… świadomie.
Widzisz? W żaden sposób mi nie przeszkadzasz. Obczaiłam ci ę i ruszyłam
dalej. Przeglądanie notatek z zajęć jest bardziej interesujące. Jak na razie.
Siada przy biurku obok mnie i wyciąga w przejściu swoje długie nogi.
Czuję na sobie jego wzrok. Patrzy, czekając na powitanie.
Usiadł obok mnie tego pierwszego, katastrofalnego dnia zajęć. A
ponieważ jestem takim samym lemingiem
7
jak wszyscy inni, gdy chodzi o
O co chodzi z tymi lemingami… cóż, to małe gryzonie, żyjące w grupach, całkiem nieźle się rozmnażają (szybko
i w dużej ilości) – to skrót skrótów z biologii… teraz kultura masowa… tutaj w odniesieniu do lemingów mamy
do czynienia z określeniem „masowe samobójstwo”, mit narodził się bardzo dawno temu w Skandynawii i miał
wyjaśniać nagłą zmianę ilości populacji tych zwierząt; mit mówi, że lemingi dążą do samozagłady, żeby zapobiec
19
zajmowanie miejsca, zostaję tam, gdzie jestem. Byłoby inaczej, gdybyśmy byli
auli, mieszczącej trzystu studentów. Wówczas nikt nie zauwa żyłby drobnej
zmiany miejsc. Ale takie sale są zarezerwowane dla pierwszoroczniaków.
Pakują tam osiemnastolatków z błyszcz ącymi oczami i obserwują, kto wypruwa
sobie flaki. Ale wykłady są z historii filozofii na zaawansowanym poziomie. To
specjalistyczne zajęcia, na które ucz ęszczają głównie studenci drugiego i
ostatniego roku oraz kilku magistrantów. Przy czym wszyscy studiują historię,
albo zaliczają ostatnie semestry na zajęciach dla zaawansowanych. Zmiana
miejsca byłaby jednoznaczna z przyznaniem się do słabości.
Profesor Lambert wchodzi i rozpoczyna zajęcia. Jestem tak roztargniona,
że nawet nie wiem, o czym mówi. Staram si ę nie odwracać głowy i nie zerkać
na Baylora, ale szyja już mnie boli z wysiłku. To przegrana sprawa, wiem.
Niemniej staram się wytrzymać najdłużej jak to możliwe.
Czy wspomniałam już, że wpadłam po uszy w gówno?
DREW
MINĘŁY CZTERY TYGODNIE OD POCZ ĄTKU ZAJĘĆ i nadal panna
Jones chłodno mnie traktuje. W tym momencie przegrałem wszystkie potyczki i
nie mam pojęcia, jak wróci ć do gry. Chciałbym zrozumieć jej zachowanie tak,
jak to robię z futbolem. Gra zawsze przychodziła mi łatwo. Nie zrozumcie mnie
źle, zaharowuję się, żeby utrzymać odpowiednią kondycję. Wolny czas między
treningami i zajęciami spędzam na dodatkowych ćwiczeniach lub nauce. Do
pewnego stopnia ignoruję fizyczny ból i psychiczne wyczerpanie. Ale je żeli
zbytniemu zagęszczeniu populacji. TO MIT, a nie FAKT! Niemniej przemysł filmowy go rozpropagował i tak trafił
do kultury masowej.
20
chodzi o grę? Żaden problem. Łapanie piłki daje mi moc. Podczas gr y nie boję
się ponad stutrzydziestokilogramowego wspomagającego
8
, którego zadaniem
jest odebranie mojej zdobyczy. Kontroluję kieszeń
9
, zauważam drogi wyjścia,
dziury i możliwości. Mówi ę do piłki, a ona słucha i zazwyczaj leci tam, gdzie
chcę. Jeśli nie ma okazji, znajduję ją, biegnąc z piłką, i unikając trafienia dopóki
mogę grać.
To takie proste.
I cholernie fantastyczne.
Ryk tłumu, zwycięstwo… s ą uzależniające. Ale nigdy tak wciągające, jak
potrzeba, by zrobić to raz jeszcze. Perfekcyjnie rzucić piłkę, oszukać defensywę
genialnym podaniem ręką lub markowanym ruchem. Ponieważ zawsze można to
zrobić lepiej.
Tak, tak, futbol jest moją radością.
Wiem, jakim jestem szczęściarzem, dlatego że odnalazłem w sobie talent
do sportu i jestem jednym z najlepszych w futbolu. Doceniam to, co rodzice
wbili mi młotkiem do głowy. To sprawia, że lekceważenie ze strony Anny Jones
bardzo mnie irytuje. Sądzi, że jestem pró żnym mięśniakiem. Powinienem
trzymać się od niej z daleka. Istnieje mnóstwo kobiet, które c hcą mnie poznać…
i w jakiś sposób si ę mnie uczepić. Nadal nie wiem o co chodzi z nią i tym, jak
na mnie działa.
Jest ładna, nawet słodka. Wpasowuje się w klasyczny wygląd dziewczyny
pin-up z plakatu. Ma twarz w kształcie serca, lekko zadarty nos i ciemnorude
loki, które opadaj ą jej na ramiona. Zazwyczaj nie kręci mnie ten typ. Raczej nie
wybieram dziewczyny, która patrzy na mnie, jakbym b ył włosem w jej sałatce.
Zatem dlaczego nie mogę pozbyć się Jones z głowy? Jedyne, co ostatnio widzę,
Inaczej szarżujący albo linebacker, LB
Pocket (kieszeń) – obszar rozciągający się za linią ofensywną od barków jednego zawodnika ofensywy do
drugiego. Rozgrywający pozostający w kieszeni jest bardziej chroniony przepisami, ale nie może odrzucić piłki w
miejsce, w pobliżu którego nie ma skrzydłowego
21
to jej wlepione we mnie oczy, ignorujące blask mojej popularności, a tak
naprawdę jej nienawidzące. I to mnie kręci.
Dlatego siedzę na tym wykładzie. Zgarbiony na swoim krześle, obserwuję
jak unoszą się jej ramiona i słodko falują piersi, gdy omawia wpływ myśli
filozoficznej na społeczeństwo.
– We źmy takiego Kartezjusza – mówi. – Jego przej ście od próby
wyjaśnienia pytania „dlaczego” do obserwacji „jak” miało wpływ na
wykreowanie nowoczesnych metod naukowych. Starożytni filozofowie zmienili
nasz świat przez ciągłe kwestionowanie status quo.
Odzywam się, ponieważ chcę, żeby mnie zauważyła.
– Zgadzam si ę.
Anna wbija we mnie swoje ciemnozielone spojrzenie. Nagle odwraca się i
widzę tylko jej profil, jakby dotarło do niej, że patrzenie na mnie oznacza
poświęcenie mi nieco uwagi. Wyraźnie nie lubi, gdy biorę jej stronę w dyskusji.
To tak, jakbym obrażał ją swoimi słowami. A to wkurza mnie jeszcze bardziej i
powoduje, że chcę to robić jak najczęściej.
– Mo żemy wziąć za przykład dualizm, który mówi, że umysł nie tylko
kontroluje ciało, ale ciało może równie ż kontrolować umysł. – Uśmiecham się i
obserwuję spiętą Annę. Obniżam głos i zwracam się do niej: – Namiętność może
kogoś wyprzeć racjonalne myślenie i skłonić go do działania w sposób
irracjonalny.
Anna jest skupiona na profesor Lambert, ale pod biurkiem krzyżuje, a pó
źniej prostuje nogi. To jasne, że zrobiłem na niej wrażenie. Dobrze. Teraz
jesteśmy kwita.
– Czy jest jakiś powód dla którego odniósł si ę pan do dualizmu, panie
Baylor? – pyta profesor Lambert cierpkim tonem, pon ownie skupiając na sobie
moją uwagę.
22
Cholera, co ja powiedziałem? Podciągam się wyżej na krześle i
odchrząkuję, przez co kilka młodszych dziewczyn odwraca się w moją stronę.
– Ach, tylko taki, że Kartezjusz zmusił ludzi do zastanowienia się nad
związkiem między umysłem i ciałem w zupełnie inny sposób.
Cholera, ale z tym pojechałem. Czuję na twarzy mało przyjemne ciepło.
Wystarczy, więcej się nie odzywam. Jestem wdzięczny, gdy wtrąca się
dziewczyna w spódnicy w kwiaty. Tylko że patrzy na Annę wzrokiem pełnym
irytacji.
– Nie powiedziałabym, że Kartezjusz był takim bohaterem. Jego
przekonanie, że zwierzęta są pozbawione duszy, doprowadziło do ich
powszechnego wykorzystywania. – Dziewczyna wyraźnie się irytuje i coraz
bardziej unosi głos. – Wiwisekcje, eksperymenty, zaniedbania i wszystkie
okrucieństwa na zwierzętach zaczęły się od Kartezjusza.
Nakręciła się tak, że teraz praktycznie krzyczy na Annę, więc wszyscy je
obserwują. Przynajmniej Anna nie tchórzy. Odpowiada gładko i spokojnie, jak
tafla jeziora.
– Bior ąc pod uwagę fakt, że mój argument nie dotyczył Kartezjusza, ale
sposobu w jaki filozofowie zmienili myślenie ludzkości, powiedziałabym, że po
prostu potwierdziłaś mój punkt widzenia.
Do diabła, normalnie lubię tę dziewczynę. Uwielbiam jej bystry umysł i
ogień. Kwiatowa dziewczyna oblewa się rumieńcem.
– Zatem po prostu zamierzasz zignorowa ć chorą teorię, któr ą głosił
światu?
– Nie, nie ignoruj ę tego faktu – odpowiada Anna. – Ale równocze śnie
nie widzę powodu, dla którego mieliby śmy wylewać dziecko z kąpielą.
Pamiętajmy, że był równie ż odpowiedzialny za wiele pozytywnych zmian.
Pomimo wcześniejszego postanowienia, żeby się zamknąć i nie udzielać,
wtrącam się:
23
– Jones ma rację. Nie możemy oceniać całości czyichś osiągnięć na
podstawie jednej porażki. Czy nie powinniśmy facetowi odpuścić? Może nie
miał pojęcia, jakie szkody wyrządzi błędna interpretacja jego słów.
Chcę, żeby Anna odpowiedziała na to pytanie. Uparcie mnie ignoruje. Ale
tylko ona jedyna. Jak zwykle, gdy zaczynam mówi ć, wszystkie oczy zwracają
się w moją stronę. To denerwujące, ale jestem do tego przyzwyczajony. Fakt, że
bronię stanowiska Anny przyciąga ciekawskie spojrzenia równie ż w jej stronę.
Słyszę blondynkę, która od tygodni stara si ę zwróci ć moją uwagę. Mamrocze,
jakby w ogóle kto ś chciał jej słuchać:
– Jones? Skąd on wie, jak ona się nazywa?
Anna się rumieni i unosi spięte ramiona. Mógłbym przysi ąc, że walczy z
chęcią odwrócenia si ę. Co dziwne jednocześnie sprawia wrażenie, jakby chciała
się ukryć głęboko w jaskini. Ale muszę się mylić. Nic nie potwierdza teorii o
nieśmiałości Anny, wręcz nie przejęła się kłótni ą z kwiatową dziewczyną.
Jednakże porzuca dyskusję i koncentruje się na notowaniu. Skoro nie bierze
dłużej udziału w rozmowie, ja równie ż tracę zainteresowanie. Wracam do
obserwowania jej kątem oka i zastanawiam się, czy jest jakieś lekarstwo na ten
rodzaj fascynacji.
Normalny człowiek miałby dość i pozwolił jej odejść.
Czy to powstrzyma mnie przed śledzeniem jej, gdy zajęcia się skończą?
Od skradania się do niej niczym natrętny bluszcz, gdy pójdzie do kafeterii przy
klubie studenckim?
Nie. Ani trochę.
24
ROZDZIAŁ 2
ANNA
GDY ZACZYNAŁAM STUDIA, bardzo mi si ę podobało. Byłam
zauroczona wolnością wyboru w zakresie tego co i kiedy chciałam zrobić.
Uwielbiałam wymianę pomysłów i przekonanie, że profesorów naprawd ę
interesowała moja opinia. Może nie zawsze się ze mną zgadzali, ale cenili
inteligentną argumentację. I kochałam tę anonimowość. Nikt tutaj nie znał starej
mnie. Nie byłam już dziwnym odludkiem, którego pos ądzano o palenie trawki
przed zajęciami. Śmieszne, bo przed rozpoczęciem studiów nikt nawet nie
zaproponował mi narkotyków. Na studiach nie istniał y głupie kliki. A
przynajmniej nie takie, które przypominały licealne układy. Oczywiście, jakieś
się tworzyły, można było je znaleźć, ale ginęły w tłumie studentów, wi ęc się nie
liczyły.
Lubiłam być jedną z tysięcy, a nie jedną z setki. Mogłam ponownie być
sobą. Nikt mi nie wmawiał, że to nie jest wystarczająco dobre. Ale wyrosłam z
tego.
Mój mózg jest zm ęczony. Nie chcę spędzić kolejnej nocy na pisaniu prac
lub wkuwaniu do egzaminu dopóki nie zasn ę nad podręcznikami. Nie wiem,
czy to normalne, ale w wieku dwudziestu jeden lat czuję się absolutnie
wypalona
10
. Chcę tylko, żeby to wszystko się skończyło. Został mi ostatni rok
nauki. Oczywiście, to niesie za sobą kolejny problem, mianowicie: co takiego,
do cholery, zamierzam robić, gdy już skończę studia?
栀 ĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀᜀ尀攀渀搀愀猀栀 ĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀ
Piąteczka, Anka ;) – beta nie mogła się
powstrzymać xD
25
Wybrałam specjalizację z historii Europy, ponieważ to mnie interesowało,
nie dlatego, że chciałam być historykiem. Prawda jest taka, że nie wiem kim
chcę zostać. Och, mam listę rzeczy, których chc ę od życia: szczęścia,
bezpieczeństwa, ekscytacji i tyle pieniędzy, żeby było mnie stać na podró
żowanie, kiedy będę miała na to ochotę. Ale czy nie powinnam mieć
pomysłu jak przeżyć swoje życie? Czy to nie powinno właśnie tak wyglądać?
Po prostu nie mam pojęcia. Zadręczam się tym.
Co robić?
Co robić?
To pytanie wywołuje u mnie chore poczucie strachu, które znalazło sobie
wygodnie miejsce w moim brzuchu i zazwyczaj, gdy za długo się utrzymuje,
staram się je ignorować. Teraz też się staram, zanurzam się w naukę, usiłując nie
myśleć o reszcie mojego życia. Tyle tylko, że kończę siedząc w kafeterii przy
klubie studenckim, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń, z długopisem
sunącym po moich notatkach. Studenci przychodzą i wychodzą. Wokół mnie
cały czas słychać rozmowy, które co jaki ś czas przerywają przypadkowe salwy
śmiechu.
Nawet nie wiem, czego szukam, gdy znajome… i nieoc zekiwane uczucie
wkrada się pod moją skór ę i kłuje.
Nie reaguj.
Nie rób tego.
Tłumaczę sobie.
Ale i tak się odwracam. Natychmiast go rozpoznaję.
Baylor.
Jakim cudem moje ciało wiedziało? Dlaczego od razu się ożywia, gdy on
jest w pobliżu? Wygląda na to, że mam jakiś wewnętrzy radar ustawiony na
Drew Baylora. Powinnam zostać przebadana przez Agencję Bezpieczeństwa
Narodowego, albo coś w tym stylu. Przynajmniej powinni przebadać moją
26
głowę. Bo to się musi skończyć. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że patrzy na
mnie. Być może zauważył mnie wcześniej, ponieważ nasze spojrzenia się
spotykają. Ekscytacja ogarnia moje ciało, czuję ciepło, a wszystko łączy się i
zaciska w moim brzuchu. Może to po prostu fascynacja sprawia, że nadal na
mnie patrzy. I chociaż wiem, że nie jestem ropuchą, nadal zastanawiam się
dlaczego to robi. Dlaczego gapi się na mnie, gdy jest otoczony wianuszkiem
absolutnie wspaniałych dziewczyn? Boże, prawdopodobnie myśli tak samo o
mnie: ona wciąż się na mnie patrzy. Tylko możliwe, że on nie zastanawia się
nad przyczynami mojego zachowania. Wszyscy patrzą na Baylora. Ja też.
Jest na drugim końcu sali z grupą wielkich futbolistów. Wszystkie głowy
są zwrócone w jego stron ę. Zawsze sądziłam, że Baylor jest duży i wysoki, ale
jeden z facetów stoj ących obok niego wygląda jakby zjadał krzyczących
wieśniaków na śniadanie. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że jest
obrońcą. Nawet ma brodę, taką pełną i krzaczastą. Może być młodszym bratem
Hagrida.
Chłopcy śmieją się i rozmawiają ze znajomymi, którzy podchodz ą się z
nimi przywitać. W ich kierunku zmierza równie ż grupa dziewczyn. Wyglądają,
jakby na nich czekały i z entuzjazmem godnym fanek świętują ich przybycie.
Ale nie Baylor.
Wciąż mnie obserwuje, jego twarz jest niemal ponura i widać na niej tak
intensywną determinację, że moje serce zaczyna przyspieszać. Chcę odwróci ć
wzrok. Powinnam to zrobić, ale po prostu gapię się na niego jak idiotka.
– Znasz Drew Baylora?
Długopis wypada mi z ręki i uderza o stół, gdy gło śne pytanie dociera do
moich uszu.
– Jezus, Iris – mówi ę, gdy moja przyjaciółka siada obok mnie. –
Cholernie mnie przestraszyłaś.
– No właśnie widzę, w jaki sposób chciałaby ś zostać rozproszona.
27
Diabelski błysk czai się w jej oczach. Znam to, zwiastuje same kłopoty.
– O co chodzi z pieprzeniem wzrokiem Battle Baylora i w ogóle?
Prawdopodobnie moja twarz jest czerwona, bo czuję, że płonie.
– Nikogo nie pieprz ę wzrokiem – bełkocz ę.
Teraz nie ma mowy, żebym spojrzała na Baylora, chociaż umieram, żeby
to zrobić. Iris prycha i upija łyk mojej mrożonej kawy.
– Molestowanie wzrokiem to ten sam kaliber.
Otwieram usta, żeby ponownie zaprotestować, ale macha ręką.
– Nie próbuj zaprzecza ć. Wiem, co widziałam.
– A skąd ty wiesz na co ja patrzyłam, co? – Zamykam laptopa i zabieram
swoją kawę. – Może sprawdzałam, która godzina.
Wielki zegar wisi na ścianie za Baylorem, więc mam nadzieję, że
wymówka jest wiarygodna. Zło śliwy uśmieszek Iris mówi mi, że się mylę.
– Ponieważ on też pieprzył cię wzrokiem.
– Czy możesz przestać używać tego określenia?
Iris śmieje się lekko.
– Przykro mi, ale wiesz… to było w pewnym sensie gor ące i
oczywiste. Cholera. Naprawdę tak było?
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. To jasne, że w jakiś sposób si ę
poznaliście.
Gdy odwraca się, żeby spojrzeć w jego kierunku, zachowuję się jak
pięciolatka i spanikowana szczypię ją w udo.
– Cholera, Anna! – piszczy.
– Przepraszam, ale nie zerkaj w jego kierunku.
28
Nie chcę, żeby Baylor się zorientował, że o nim rozmawiamy. Na miejscu
padłabym trupem. Patrzy na mnie i rozciera nogę.
– Królowa dramatu. Nigdy nie widziałam ci ę tak speszonej. A tak w
ogóle, to ju ż sobie poszedł.
– Nie jestem zdenerwowana. – Przeczesuj ę dłonią włosy. – To po
prostu… Nie rób z tego czego ś, czym nie jest. Mamy razem zajęcia, a teraz
najzwyczajniej w świecie nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. I już.
Boże, czuję się, jakbym znowu była w gimnazjum. Nienawidzę tego i
nienawidzę siebie za taką reakcję. Wiele lat walczyłam, żeby nie przejmować się
tym, co inni o mnie myślą. Bez obaw. Moje mury nie runą. Na szczęście Iris
wtrąca:
– To wielka szkoda. Jest absolutnie gorący.
– I wie o tym – mruczę.
– Jak mógłby nie wiedzie ć? Chodzi mi o to, do cholery… Ta twarz. To
zamyślone spojrzenie. Usta stworzone do całowania. Przysięgam na Boga, że
jest jak cholerny Kapitan Ameryka.
– Zawsze raczej kumplowałam się z facetami w typie Tony’ego Starka
11
.
Absolutnie nie myślę o gifie z Kapitanem Ameryką, który mam na
komputerze. Trzęsie na nim tyłkiem jakby uderzał w worek treningowy. Raz za
razem. Iris ignoruje mnie i dalej ciągnie swój dramatyczny wywód:
– Boże, to ciało. Wiesz przecież, że jest uroczy. Jak cholerny diament.
Staram się nie uśmiechać. Biorę łyk kawy.
– Muszę się zdrzemnąć.
– Och, no tak. On strasznie cię nudzi. Albo może nie powinnaś po raz
kolejny czytać całą noc. A to mi przypomina, że wychodzimy dzisiaj
wieczorem. – Klepie moje udo.
– Nie.
Tony Stark – fikcyjna postać komiksów, znany raczej jako Iron Men
29
Zazwyczaj lubię wychodzić wieczorami, ale ostatnio nie mam na to
ochoty.
– Nie mów mi „nie” . – Iris pochyla się, jedwabiste, czarne włosy
przesuwają się po jej ramieniu. – Od tygodni nigdzie nie wychodziłaś. Bycie
domatorem to jedno, ale zostanie pustelnikiem jest po prostu nieakceptowalne.
– Zbyt wiele uwagi poświęcasz mojemu życiu towarzyskiemu.
– Trochę trudno je zignorować, skoro mieszkamy razem.
Mieszkałam w akademiku na pierwszym roku studiów, ale wspólne,
śmierdzące łazienki za bardzo przypominały liceum. Potem poznałam Iris, która
podobnie jak ja, miała awersję do cienkich ścian i obowiązkowych klapek pod
prysznicem. Zdecydowałyśmy się pój ść do pracy, żeby zarobić na własne
lokum i przeprowadziłyśmy się jeszcze przed końcem roku. Ponieważ nieźle się
dogadywałyśmy, wolałyśmy wynająć mieszkanie na cały rok, niż wracać na
wakacje do domu.
Iris wzdycha, jej szczupłe ramiona unoszą się i opadają. Przygryzam
dolną wargę, żeby się nie uśmiechnąć, ale zauważa to i wykorzystuje moją
słabość.
– No daaaalej, Banana. – Tupie jak małe dziecko. – Nie chcę iść sama.
Potrzebuję dzisiaj towarzystwa przyjaciółki.
Prycham.
– No to gdzie chcesz i ść?
Białe zęby ostro kontrastują z brązowym odcieniem jej skóry.
– Na imprezkę.
– Nie.
– Anna! Nawet nie pozwoliłaś mi powiedzieć nic więcej.
– Wiesz, że nienawidzę imprez – odpowiadam z pasj ą teleewangelisty w
niedzielny poranek.
30
PROLOG ANNA SPÓ ŹNIĘ SIĘ i to pierwszego dnia zajęć. Chciałabym zrzucić na coś winę… problemy z samochodem albo bł ądzenie w gąszczach korytarzy. Ewentualnie na rój pszczół atakuj ący przechodniów na dziedzi ńcu, akurat w chwili, gdy tamtędy szłam. Albo cokolwiek. Ale jeżdżę skuterem. Nie jestem na pierwszym roku, więc wiem jak się poruszać po kampusie, a pszczoły zazwyczaj trzymają się kwiatów. Prawd ę mówi ąc zatrzymałam się, żeby przed zajęciami kupić dietetyczną colę i paczkę orzechów nerkowca. Byłam głodna, a niektóre rzeczy po prostu nie mog ą czekać. Mimo wszystko nie lubię się spó źniać. To kiepski epizod. Boleśnie świadoma karcącego wzroku pani profesor, mentalnie udzielam sobie reprymendy i idę wąskim przejściem między stolikami. Zajmuję miejsce z tyłu, gdy jakiś wielki facet przemierza tę samą drogę, któr ą przed chwilą pokonałam i z pośpiechem siada obok mnie. Pochylam głowę, wyciągam notes i próbuj ę sprawiać wrażenie przygotowanej do wykładu. Nie sądzę, żeby udało mi się oszukać panią profesor, ale nic nie mówi i rozpoczyna wprowadzen ie, prosząc każdego z nas, abyśmy coś o sobie powiedzieli. Nadchodzi moja kolej. Przedstawiam się i podaję rok studiów, po czym słysz ę gwałtowny wdech dochodzący z prawej strony. Zaskakujący dźwięk mnie nakręca. Wtedy go zauważam. Nasze spojrzenia krzyżują się po raz drugi. Przechodzą mnie ciarki, z trudem łapię oddech, a moje sutki twardnieją. Ta reakcja jest tak niepokojąca, że 7
jestem w stanie tylko siedzieć. Kładę rękę na piersi, z której próbuje wyskoczy ć moje serce. Dziwne. Gość patrzy na mnie, jakby też poczuł dziwnego kopa. Coś musi być nie tak, ponieważ faceci nigdy się na mnie nie gapili. Może to dlatego, że ja nie mogę oderwać od niego oczu. Ale on też mi się przygląda i nie ucieka spojrzeniem. Najdziwniejsze jest to, że czuję, jakbym znała go od lat. Co jest niedorzeczne. Mimo że wygląda dziwnie znajomo, pamiętałabym, gdybym wcześniej go spotkała. Takiego cudownego faceta trudno zapomnieć. Nie wiem dlaczego czuję tę więź, ale wcale mi się to nie podoba. Nie żebym lubiła to uczucie szczęśliwego uścisku wewnątrz, jakbym mentalnie była na zakupach, szukając odpowiedniego faceta i właśnie go znalazła. Nagle mówi, nie spuszczaj ąc ze mnie wzroku. Jestem tak oniemiała, że mija chwila, nim dociera do mnie jego odpowiedź na pytanie profesor Lambert. – Drew Baylor. Ostatni rok. Jego głos jest ciemną czekoladą w gorącą letnią noc. Podnieca. Ludzie budzą się z porannego odrętwienia, obracają się, gapią i zaczynają szeptać między sobą. Ignoruje ich, skupiając się tylko na mnie. Denerwująco. Drew Baylor. Jego nazwisko niesie się przez pomieszczenie. Trafiony – zatopiony. Rozgrywaj ący. Nie zwracam uwagi na zawodników naszej legendarnej drużyny futbolowej, więc wiem o nim mniej więcej tyle, ile o samorządzie studenckim albo o godzinach otwarcia biblioteki w niedzielne wieczory. Natychmiast i gwałtownie czuję rozczarowanie. Kompletnie nie interesuje mnie poznanie rozgrywającego i gwiazdy futbolu. Zaciskam ramiona wokół klatki piersiowej, odwracam się i staram się go zignorować. Łatwiej powiedzie ć, niż zrobić. Próbuj ę uciec, od razu gdy kończą 8
się zajęcia. Ale zamiast tego wpadam na solidną ścianę mięśni. Nie muszę patrzeć w gór ę, żeby wiedzieć, kto to jest. Stoimy w milczeniu naprzeciwko siebie. Gapię się na jego klatkę piersiową, a on wzrokiem wypala dziurę w mojej głowie. Zirytowana, prostuję ramiona i zmuszam się, żeby odwróci ć wzrok. Cholera, co to za odwracanie wzroku? To nie ma znaczenia, ponieważ nasze spojrzenia ponownie się krzyżują. Błąd. Myślę, że kolana zmieniają mi się w galaretę. Choć nie jestem tego pewna, bo mój mózg zatrzymuje si ę z piskiem. Jasna cholera… ale jest pot ężny. Ciepło i witalność biją od niego falami. Być może nawet lekko się kołyszę. Jest na tyle blisko, że widzę lekki zarost pokrywający jego silny podbródek oraz złote refleksy w brązowych włosach. Są krótko ścięte, nieco dłuższe z przodu i na górze. Teraz ma je lekko przyklepane z jednej st rony, co może sugerować, że wstał z łó żka i zapomniał się uczesać. Ale wątpię, żeby o to chodziło, ponieważ pachnie fantastycznie… ciepłymi gruszkami i rze śkim powietrzem. Prawie się o niego opieram, żeby móc mocniej zaci ągnąć się tym zapachem, ale udaje mi się opanować. Cisza między nami staje się krępująca. W końcu nie mogę się powstrzymać i patrzę w gór ę. Akurat w tym momencie przyłapuję go, jak odsuwa głowę, jakby też mnie wąchał. Wątpliwe. Od niechcenia wpycha dłonie do kieszeni dżinsów i u śmiecha się lekko, przez co w jego lewym policzku pokazuje się dołeczek. Prawie się do niego uśmiecham, gotowa raz jeszcze przemyśleć obraną wcześniej strategię unikania go. Otacza mnie ciepły ton jego głosu, więc sens jego słów dociera do mnie z lekkim opó źnieniem. – Hej, Du ży Rudzielcu. Mój świat się zapada z głośnym hukiem. Duży Rudzielec? A co z zawsze kochaną, do jasnej cholery? Gapię się na niego za bardzo zszokowana, żeby 9
właściwie zareagować. Mruży oczy, uśmiechając się bezmyślnie, jakby czekał na odpowiedź. Mój umysł jest zafiksowany na jednej rzeczy. Nazw ał mnie „Du żym Rudzielcem”. Pieprzonym dużym rudzielcem. Jego komentarz jest ciosem w brzuch. Ale to określenie niezupełnie mnie zaskakuje. Jestem ruda. Nazwanie mnie „rudzielcem” nie mija się z prawdą. To nie ta część mnie denerwuje. Irytuje mnie określenie „du ża” . Po tym, jak przez większość okresu dorastania byłam całkiem pulchna, ten temat jest dla mnie dość drażliwy. Nie ma znaczenia fakt, że teraz jestem raczej przyjemnie zaokrąglona niż pulchna. Cholera, jedno głupie słowo tego faceta powoduje, że znowu czuję ból. Jakoś odzyskuję głos. – Jak mnie wła śnie nazwałeś? Co powiedziałeś? W kącikach jego oczu pojawiają się zmarszczki, jakby chciał cofnąć słowa. – Ach… a je żeli powiem, że nic, będziemy mogli przejść nad tym do porządku dziennego i udawać, że nic się nie stało? Niemal się do niego uśmiecham, co jeszcze bardziej mnie irytuje. – Nie. – Wyluzuj. Ja tylko próbowałem… – Nie. – Wskazuj ę na niego palcem. – Nie mów mi, żebym „wyluzowała” , gdy wcześniej mnie obraziłeś, koleś. – Kole ś? – Stara si ę nie roześmiać. – Nie jestem „du ża” – sycz ę. W moim głosie słychać więcej bólu, ni ż chciałam przyznać. Tego też nienawidzę. Zaskoczony, szarpie głową. To mały ruch, który próbuje ukry ć, kładąc ręce nisko na biodrach. – Nie chciałem ci ę obrazić. Uwierz mi, miałem na myśli to, co najlepsze. 10
Jego oczy w kolorze toffi dryfują w dół, na moj ą klatkę. Natychmiast mam wrażenie wyeksponowanych piersi, przez co stają się jeszcze cięższe. W dodatku moje sutki sztywnieją, upokarzając mnie jeszcze bardziej. Gapi się, zauważa to i szybko zasysa oddech. Pieprzyć to. – Oczy w gór ę, dupku. Wzdryga się ponownie, po czym unosi wzrok i patrzy na moją twarz. – Wybacz – mówi lekko zakłopotany. –Chciałbym powi edzieć, że to się nie powtórzy, ale szczerze mówi ąc nie mogę tego obiecać, Rudzielcu. – Jeeezuuu, jeste ś niemożliwy. Drapie się po karku i zerka na mnie, jakbym stanowiła nieprzyjemny widok. – Słuchaj, mo że zaczniemy raz jeszcze? – Wyci ąga wielką dłoń, pasującą do jego umięśnionego przedramienia. – Cze ść, jestem Drew. Nie ściskam jego ręki, pozwalając, żeby ją opuścił. – Wiem, kim jeste ś. – Ponownie si ę uśmiecha. W ten za bardzo zadowolony z siebie sposób. – Przedstawiłe ś się niespełna godzinę temu – przypominam mu. Jego pewna siebie postawa nieco słabnie, ale trzeba przyznać, że nie odpuszcza. – No có ż, przynajmniej zapamiętałaś. Ja też pamiętam, Anno Jones. Ignoruję rumieniec zaskoczenia, który pojawia si ę na mojej twarzy i krzyżuję ręce przed sobą. – I s ądzę, że nie musimy zaczynać od nowa. Nie jestem zainteresowana rozmową z mięśniakiem, który gapi si ę na moje piersi i idiotycznie mnie przezywa. – Powinnam odej ść, ale nieźle się zapieniłam. – No daj spokój. „Rudzielec?”. Naprawdę? Po prostu się na mnie gapi, zaskoczony faktem, że jakaś stuknięta laska po nim jedzie. 11
– Dlaczego nie byłe ś oryginalny? – ci ągnę, jakbym nie była stuknięta. – Dlaczego nie nazwałeś mnie Blondynką? Uśmiecha się, odsłaniając białe zęby. – Nieco dziwaczne, prawda? W sumie… mogłoby si ę udać. Chociaż jak na mój gust to nieco zbyt sarkastyczne. Mrugam. Jego odpowiedź wywołuje mrowienie całego mojego ciała. Ładna bu źka to jedno, ale bystry umysł jest dla mnie czymś niemal nie do odparcia 1 . Szczególnie, je żeli łączy się z jego zniewalającym uśmiechem. Nie ma w nim nawet odrobiny złości ani triumfu, po prostu czeka na kolejną ripostę sprawia mu to przyjemność. Zaskakujące, ale to mi się podoba. Walczę, żeby zachować obojętny wyraz twarzy i odpowiadam: – Nie jestem pewna, czy kto ś już wcześniej ci to mówił, Baylor, ale zazwyczaj w komunikacji z ludźmi używa się nazwisk i imion. – Pochylam si ę bliżej niego, a on jak na zawołanie robi to samo. Otacza mnie jego zapach i ciepło, przez co czuję, jak uginają się pode mną kolana, gdy kończę: – Mo żesz spróbowa ć ich używać. kącikach jego oczu widać cienkie, białe linie, jakby spędził sporo czasu mrużąc oczy w słońcu. Pogłębiają się, gdy szepcze: – Czyli żadnego „Gor ącego Rudzielca” ? Oczywiste, że walczy ze śmiechem. Zaciskam zęby. – Teraz to ju ż po prostu pieprzysz i robisz sobie ze mnie jaja. Kiepski dobór słów. Jego nozdrza rozszerzają się przy każdym wdechu, a wzrok zmienia się w płynne, gorące niebezpieczeństwo. – Jeszcze nie, Jones. Nie od dziś wiadomo, że u mężczyzn najbardziej pociągający jest seksowny, błyskotliwy umysł. Prawda ☺ 12
Dwa punkty dla Baylora, ponieważ przy jednym strzale udaje mu się mnie wkurzyć i użyć mojego nazwiska. Jakimś cudem wpadam w jego pułapkę. Rumieniec oblewa moje policzki i wpatruję się w niego. Jak idiotka. Od kolejnych komentarzy ratuje mnie pani profesor, któ ra wchodzi z zamiarem przygotowania się do kolejnych zajęć. Następnego dnia na moim biurku leży pudełko cukierków Red Hot 2 . Baylor nie mówi ani słowa i nie patrzy w moj ą stronę, ale gdy wstaję i wyrzucam słodycze do śmietnika spuszcza głowę, studiując swoje notatki. Dobrze. Teraz mamy jasną sytuację. Tylko że rujnuję to wszystko pó źniej, gdy w zaciszu swojego pokoju otwieram kupione wcześniej pudełko Red Hot i wrzucam garść cukierków w usta. Ciepła słodycz dropsów rozprzestrzenia si ę na moim języku, a zamykając oczy widzę jedynie Drew Baylora leniwie wodzącego wzrokiem po moim ciele. Cierpię i jestem rozpalona pożądaniem. Jęczę w poduszkę i nie śpię przez resztę nocy. DREW Pewnego dnia mama powiedziała mi, że najważniejszym momentem w moim życiu wcale nie będzie zdobycie mistrzostwa kraju, ani nawet Super Bowl 3 . Będzie nim chwila, w której si ę zakocham. Nalegała, żebym skupił się na tym jak i z kim spędzę życie, a nie na zarabianiu pieniędzy. Podzieliła się ze Red Hot – popularne, amerykańskie cukierki cynamonowe, ale w tłumaczeniu oznacza Gorący Rudzielec… więc wiecie skąd taki prezent;) 3 Super Bowl – finałowy mecz w rozgrywkach futbolu amerykańskiego, duże wydarzenie sportowe, medialne, etc 13
mną tą mądrością, gdy miałem szesnaście lat, więc w zasadzie przewróciłem oczami i dalej próbowałem szcz ęścia z ró żnymi laskami. Ale moja mama była uparta. – Zobaczysz, Drew. Pewnego dnia miło ść zakradnie się do ciebie i wyleje ci na głowę kubeł zimnej wody. Wtedy zrozumiesz. Okazało się, że myliła się w jednej kwestii. Miłość nie zakradła się do mnie po cichu. Bynajmniej. Przyszła odważnie. Bezczelnie przede mną stanęła, no wiesz… na wypadek, gdybym jej nie zauwa żył. Ale zauważyłem, a mimo wszystko oberwałem od niej po głowie. Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł powiedzie ć mamie, że miała rację, ale ona nie żyje. Z tego powodu odczuwam jeszcze większy ból teraz, gdy mnie trafiło. A raczej strzeliło we mnie. Powaliło na kolana. Totalnie popieprzyło. Jakkolwiek można nazwać tę katastrofę, ponieważ obiekt moich westchnień mnie nienawidzi. Jestem wystarczająco męski, żeby wziąć na siebie winę za spieprzenie sprawy z miłością mojego życia. Nie byłem przygotowany na Annę Jones. Nadal przywołuję w pamięci moment z początku semestru, kiedy pierwszy raz na nią spojrzałem. Spó źniłem się na zajęcia. Wpadłem do sali i zająłem miejsce w ostatnim rzędzie, starając się pozostać niezauważonym. Nie mogę przejść przez kampus nierozpoznany. I chociaż brzmi to niesamowicie, to tak naprawdę robi się męczące. Gdy zająłem miejsce na końcu pomieszczenia, dotarł do mnie miękki, bogaty i gęsty jak syrop klonowy głos. – Anna Jones. Po prostu jej imię i nazwisko. Nie powiedziała nic więcej. Poczułem, jakby gorący palec pogłaskał mnie po kręgosłupie. Potrząsnąłem głową. 14
Wyglądała wtedy… tak cholernie pi ęknie, że nie byłem w stanie jasno myśleć. Równie dobrze mogłem zosta ć wywalony za drzwi. Oddech uwiązł mi w płucach, w głowie dzwoniło i mogłem si ę tylko gapić. Nie zamierzam powiedzieć, że zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Nie, to było raczej tak: och, do diabła… tak… prosz ę, wezmę to. Z pieprzonym, natychmiastowym, dodatkowym wsparciem. Myślałem, że byłem przemęczony i po prostu przesadziłem z czymś, co wcale nie miało miejsca. Gapiłem się na Annę Jones i starałem się zrozumieć moją skrajną reakcję. Odwróciła si ę, jakby wyczuła, że się jej przyglądałem i… kurwa ma ć… Spojrzała na mnie niemal kocimi oczami, o lekko uniesionych kącikach. Na początku wydawało się, że były brązowe, ale w rzeczywistości miały butelkowo zielony kolor. Były takie czyste… i wkurzone. Gapił a się na mnie. Nie przejmowałem się tym. W myślach powtarzałem jedno słowo: moja. Nie zapamiętałem pozostałych studentów uczestnicz ących w zajęciach. Patrzyłem na Annę Jones jak skazaniec, któremu po raz ostatni pozwol ono zobaczyć zachodzące słońce. A ona cały czas próbowała mnie ignorowa ć. To naprawdę było godne podziwu. Gdy zajęcia dobiegły końca, wstała gwałtownie, a ja zrobiłem to samo. Prawie zderzyliśmy się na środku przejścia. Potem wszystko zmieniło się w bałagan. Ponieważ właśnie w tamtej chwili przeistoczyłem się w totalnego tępaka. Nigdy wcześniej nie denerwowałem się w obecności kobiet. Szczerze mówi ąc, moje życie było raczej chronione. Futbol i popularność, która si ę z nim wiązała, owinęły mnie swoimi kochającymi ramionami, dając wszystko, czego chciałem, łącznie z dziewczynami. Niestety, jeżeli chodzi o mój sport, wszystko było jasne. Anna nie należała do fanów. Biedactwo. W ka żdym razie nie byłem dobrze przygotowany, by poradzić sobie z nią, gdy spojrzała na mnie, lekko unosząc brwi, jakby chciała powiedzieć: „czego, do cholery, chcesz?”. Stałem 15
po prostu i zdałem sobie sprawę, że przy niej byłem wielkim prostakiem. Język stawał mi kołkiem w ustach, a policzek drgał w szalonym skurczu. Boże, dopomó ż, jeżeli zauważyła ten nerwowy tik. No i wypaliłem, co prawdopodobnie było najgłupszą kwestią, jaką wypowiedziałem w życiu: – Hej, Du ży Rudzielcu. No, dalej. Zastrzel mnie… natychmiast. Co ja, do j asnej cholery, zrobiłem? Co, do cholery, w ogóle znaczy „Du ży Rudzielec”? Mój umysł krzyczał: Zrób co ś, idioto. Przeproś! Wycofaj się! Przysięgam, że słyszałem wyjące syreny, wzywające do aktywowania tarczy obronnych i uzbrojenia torped fotonowych. Ale nie, ja po prostu stałem i zmuszałem się do uśmiechu, podczas gdy rumieniec oblewał moją twarz, a pot spływał po plecach. Tak. Taki byłem fajny. Jej ciemnozielone oczy iskrzyły z oburzenia. A potem mi dowaliła. Czy muszę dodawać, że wyszedłem… raczej poku śtykałem… z tego spotkania zraniony. Odrzucenie jest do bani. Do tego stopnia, że więcej się do niej nie odezwałem. Zamiast tego siadałem na zajęciach obok niej, cicho tęskniąc. Żałosne. Coś trzeba z tym zrobić. I to szybko. Inaczej oszaleję, do cholery… 16
ROZDZIAŁ 1 ANNA ON JEST JAK CHOLERNY wiatr z północy. Wieje, a ja schodzę mu z drogi. Teraz znowu się pojawia. Tak, to wielki, niezdarny maniak sportu, który chodzi po kampusie, jakby był właścicielem tego uniwersytetu. Futbol traktuje się tu niczym religię, a on został okrzyknięty mesjaszem. Co brzmi jak swego rodzaju świętokradztwo, biorąc pod uwagę fakt, że klepie w tyłek jakąś brunetkę i zostawia ją w drzwiach do sali. A ona chichocze… chichocze, jakby upokorzenie na oczach trzydziestu osób było jakim ś przywilejem. I przypuszczam, że dla niektórych osób tym wła śnie jest. Na miłość boską, pewna grupa dziewczyn śledzi go na terenie kampusu, mając nadzieję na spotkanie z Drew Baylorem, sławnym rozgrywającym, sportowym fenomenem, który doprowadzi nas do mistrzostwa kraju. Ich wiara nie jest tak naprawdę nieuzasadniona. Wygrał je już dwa lata z rzędu. Nawet pamiętam te zwycięstwa i szaleństwo na kampusie. Wszyscy mówili tylko o Drew i jego dru żynie. Uciekłam stamtąd do swojego bezpiecznego mieszkania. To akurat specjalnie nie pomogło, ponieważ cały stan opanowała gorączka futbolu. Spokojnie przechodzi między rzędami i odnajduje mnie wzrokiem, jakby wyczuwał, że mam niewielką potrzebę spojrzenia na niego. Te złote oczy… otoczone prostymi, ciemnymi brwiami. Namierzyły swó j cel. Odważnie. Jakby mógł si ę do mnie dostać i wyrwać serce. 17
Boże, wszystko mi się wywraca w środku. Puls przyspiesza i mocniej zaciskam uda. Nie mogę pozwolić, żeby zobaczył, co robi ze mną jedno jego spojrzenie. Zasycha mi w gardle i nie mogę złapać tchu. Nie odwracam wzroku… to byłoby zbyt proste. Zamiast tego wytrzym uję jego spojrzenie przez trzy sekundy. Odliczam w głowie, gdy nonszalancko się do mnie zbliża. Doskonale wie jak poruszać swoim niemal dwumetrowym ciałem. Bez wysiłku. Jestem pewna, że nigdy się nie potknął, nie wpadł tyłkiem na biurko 4 , przeciskając się przez wąskie przejście, żeby dostać się na swoje miejsce. Nie… nie Battle 5 Baylor. Śmieszna ksywka. Najwyraźniej zdobył to przezwisko, ponieważ nigdy się nie poddaje. Dzięki niekończącej się fali studentów i wykładowców uwielbiaj ących plotkować na temat drużyny futbolowej, wiem teraz całkiem sporo na temat talentu Baylora. Prawdopodobnie brzmię jak snobka. Może nią jestem. Nie zrozumcie mnie źle, to jest Południe. Zdaję sobie sprawę z tego, jak ważny dla tych ludzi jest futbol. Tutaj maskotki klubó w mają swoje muzeum, jazda komuś na ogonie to forma sztuki 6 , a kobiety ubierają się na mecz, jakby szły do kościoła. I w pewnym sensie idą, są członkami Kościoła Futbolu Uniwersyteckiego. Jednak mój osobisty zwi ązek z tym sportem zaczyna się i kończy na moim ojcu, który kazał mi przesun ąć się sprzed telewizora, gdy zasłaniałam mu niedzielną transmisję. poniedziałkową. I czwartkową. Czy jest w ogóle jaki ś dzień w tygodniu, w którym nie ma transmisji meczu? ᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀᜀ尀攀渀搀愀猀栀 ĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀ Przy tym wzroście to blat biurka jest nieco powyżej jego kolan… zatem logiczne jest, że jego tyłek jest bezpieczny;) 5 Battle – w tłumaczeniu… waleczny, bojowo nastawiony; 6 Chodzi o wyścigi samochodowe, podczas których jedzie się zderzak w zderzak; 18
Moje jedyne doświadczenie z zapalonymi sportowcami miało miejsce w liceum. Przypominam sobie, że kompletnie mnie ignorowali. Z wyjątkiem dnia, w którym grupa zawodników otoczyła mnie na korytarz u i po kolei szczypali mnie w mój „atrakcyjny” tyłek. Jednego z nich kopnęłam w jaja, za co na tydzień wylądowałam w kozie. Kara wydawała mi się wysoce niesprawiedliwa, zwłaszcza, że żaden z nich nie poniósł konsekwencji swojego zachow ania. Nie rozumiem futbolistów. Nie rozumiem potrzeby pr zyciskania się do ciała innego faceta podczas rzucania piłki. Lubię muzyków. Szczupłych facetów z długimi włosami i niepokojem w oczach. Oczach, które sprawiaj ą, że chcesz zanurzyć się w ich głębi. Nie w oczach, które co ś ci mówi ą. Nie w oczach, które mówi ą: wiem, kim jestem i lubię to. Wiem też, kim ty jesteś… widz ę cię i nie możesz się przede mną ukryć. Baylor jest coraz bliżej. Na tyle blisko, że widzę jak mięśnie jego ud pracują pod wytartymi dżinsami. Na tyle blisko, że dostrzegam jego płaski brzuch, wyeksponowany przez opiętą na klatce i luźną w pasie koszulkę w kolorze zieleni wojskowej. Umieszczono na niej napis: „Ilu li źnięć to będzie wymagało?” Natychmiast chcę poznać odpowiedź na to pytanie. Wyobrażam sobie, że owijam wokół niego palce i pochylam si ę, żeby spróbowa ć. Dobra, wystarczy. Spuszczam wzrok… świadomie. Widzisz? W żaden sposób mi nie przeszkadzasz. Obczaiłam ci ę i ruszyłam dalej. Przeglądanie notatek z zajęć jest bardziej interesujące. Jak na razie. Siada przy biurku obok mnie i wyciąga w przejściu swoje długie nogi. Czuję na sobie jego wzrok. Patrzy, czekając na powitanie. Usiadł obok mnie tego pierwszego, katastrofalnego dnia zajęć. A ponieważ jestem takim samym lemingiem 7 jak wszyscy inni, gdy chodzi o O co chodzi z tymi lemingami… cóż, to małe gryzonie, żyjące w grupach, całkiem nieźle się rozmnażają (szybko i w dużej ilości) – to skrót skrótów z biologii… teraz kultura masowa… tutaj w odniesieniu do lemingów mamy do czynienia z określeniem „masowe samobójstwo”, mit narodził się bardzo dawno temu w Skandynawii i miał wyjaśniać nagłą zmianę ilości populacji tych zwierząt; mit mówi, że lemingi dążą do samozagłady, żeby zapobiec 19
zajmowanie miejsca, zostaję tam, gdzie jestem. Byłoby inaczej, gdybyśmy byli auli, mieszczącej trzystu studentów. Wówczas nikt nie zauwa żyłby drobnej zmiany miejsc. Ale takie sale są zarezerwowane dla pierwszoroczniaków. Pakują tam osiemnastolatków z błyszcz ącymi oczami i obserwują, kto wypruwa sobie flaki. Ale wykłady są z historii filozofii na zaawansowanym poziomie. To specjalistyczne zajęcia, na które ucz ęszczają głównie studenci drugiego i ostatniego roku oraz kilku magistrantów. Przy czym wszyscy studiują historię, albo zaliczają ostatnie semestry na zajęciach dla zaawansowanych. Zmiana miejsca byłaby jednoznaczna z przyznaniem się do słabości. Profesor Lambert wchodzi i rozpoczyna zajęcia. Jestem tak roztargniona, że nawet nie wiem, o czym mówi. Staram si ę nie odwracać głowy i nie zerkać na Baylora, ale szyja już mnie boli z wysiłku. To przegrana sprawa, wiem. Niemniej staram się wytrzymać najdłużej jak to możliwe. Czy wspomniałam już, że wpadłam po uszy w gówno? DREW MINĘŁY CZTERY TYGODNIE OD POCZ ĄTKU ZAJĘĆ i nadal panna Jones chłodno mnie traktuje. W tym momencie przegrałem wszystkie potyczki i nie mam pojęcia, jak wróci ć do gry. Chciałbym zrozumieć jej zachowanie tak, jak to robię z futbolem. Gra zawsze przychodziła mi łatwo. Nie zrozumcie mnie źle, zaharowuję się, żeby utrzymać odpowiednią kondycję. Wolny czas między treningami i zajęciami spędzam na dodatkowych ćwiczeniach lub nauce. Do pewnego stopnia ignoruję fizyczny ból i psychiczne wyczerpanie. Ale je żeli zbytniemu zagęszczeniu populacji. TO MIT, a nie FAKT! Niemniej przemysł filmowy go rozpropagował i tak trafił do kultury masowej. 20
chodzi o grę? Żaden problem. Łapanie piłki daje mi moc. Podczas gr y nie boję się ponad stutrzydziestokilogramowego wspomagającego 8 , którego zadaniem jest odebranie mojej zdobyczy. Kontroluję kieszeń 9 , zauważam drogi wyjścia, dziury i możliwości. Mówi ę do piłki, a ona słucha i zazwyczaj leci tam, gdzie chcę. Jeśli nie ma okazji, znajduję ją, biegnąc z piłką, i unikając trafienia dopóki mogę grać. To takie proste. I cholernie fantastyczne. Ryk tłumu, zwycięstwo… s ą uzależniające. Ale nigdy tak wciągające, jak potrzeba, by zrobić to raz jeszcze. Perfekcyjnie rzucić piłkę, oszukać defensywę genialnym podaniem ręką lub markowanym ruchem. Ponieważ zawsze można to zrobić lepiej. Tak, tak, futbol jest moją radością. Wiem, jakim jestem szczęściarzem, dlatego że odnalazłem w sobie talent do sportu i jestem jednym z najlepszych w futbolu. Doceniam to, co rodzice wbili mi młotkiem do głowy. To sprawia, że lekceważenie ze strony Anny Jones bardzo mnie irytuje. Sądzi, że jestem pró żnym mięśniakiem. Powinienem trzymać się od niej z daleka. Istnieje mnóstwo kobiet, które c hcą mnie poznać… i w jakiś sposób si ę mnie uczepić. Nadal nie wiem o co chodzi z nią i tym, jak na mnie działa. Jest ładna, nawet słodka. Wpasowuje się w klasyczny wygląd dziewczyny pin-up z plakatu. Ma twarz w kształcie serca, lekko zadarty nos i ciemnorude loki, które opadaj ą jej na ramiona. Zazwyczaj nie kręci mnie ten typ. Raczej nie wybieram dziewczyny, która patrzy na mnie, jakbym b ył włosem w jej sałatce. Zatem dlaczego nie mogę pozbyć się Jones z głowy? Jedyne, co ostatnio widzę, Inaczej szarżujący albo linebacker, LB Pocket (kieszeń) – obszar rozciągający się za linią ofensywną od barków jednego zawodnika ofensywy do drugiego. Rozgrywający pozostający w kieszeni jest bardziej chroniony przepisami, ale nie może odrzucić piłki w miejsce, w pobliżu którego nie ma skrzydłowego 21
to jej wlepione we mnie oczy, ignorujące blask mojej popularności, a tak naprawdę jej nienawidzące. I to mnie kręci. Dlatego siedzę na tym wykładzie. Zgarbiony na swoim krześle, obserwuję jak unoszą się jej ramiona i słodko falują piersi, gdy omawia wpływ myśli filozoficznej na społeczeństwo. – We źmy takiego Kartezjusza – mówi. – Jego przej ście od próby wyjaśnienia pytania „dlaczego” do obserwacji „jak” miało wpływ na wykreowanie nowoczesnych metod naukowych. Starożytni filozofowie zmienili nasz świat przez ciągłe kwestionowanie status quo. Odzywam się, ponieważ chcę, żeby mnie zauważyła. – Zgadzam si ę. Anna wbija we mnie swoje ciemnozielone spojrzenie. Nagle odwraca się i widzę tylko jej profil, jakby dotarło do niej, że patrzenie na mnie oznacza poświęcenie mi nieco uwagi. Wyraźnie nie lubi, gdy biorę jej stronę w dyskusji. To tak, jakbym obrażał ją swoimi słowami. A to wkurza mnie jeszcze bardziej i powoduje, że chcę to robić jak najczęściej. – Mo żemy wziąć za przykład dualizm, który mówi, że umysł nie tylko kontroluje ciało, ale ciało może równie ż kontrolować umysł. – Uśmiecham się i obserwuję spiętą Annę. Obniżam głos i zwracam się do niej: – Namiętność może kogoś wyprzeć racjonalne myślenie i skłonić go do działania w sposób irracjonalny. Anna jest skupiona na profesor Lambert, ale pod biurkiem krzyżuje, a pó źniej prostuje nogi. To jasne, że zrobiłem na niej wrażenie. Dobrze. Teraz jesteśmy kwita. – Czy jest jakiś powód dla którego odniósł si ę pan do dualizmu, panie Baylor? – pyta profesor Lambert cierpkim tonem, pon ownie skupiając na sobie moją uwagę. 22
Cholera, co ja powiedziałem? Podciągam się wyżej na krześle i odchrząkuję, przez co kilka młodszych dziewczyn odwraca się w moją stronę. – Ach, tylko taki, że Kartezjusz zmusił ludzi do zastanowienia się nad związkiem między umysłem i ciałem w zupełnie inny sposób. Cholera, ale z tym pojechałem. Czuję na twarzy mało przyjemne ciepło. Wystarczy, więcej się nie odzywam. Jestem wdzięczny, gdy wtrąca się dziewczyna w spódnicy w kwiaty. Tylko że patrzy na Annę wzrokiem pełnym irytacji. – Nie powiedziałabym, że Kartezjusz był takim bohaterem. Jego przekonanie, że zwierzęta są pozbawione duszy, doprowadziło do ich powszechnego wykorzystywania. – Dziewczyna wyraźnie się irytuje i coraz bardziej unosi głos. – Wiwisekcje, eksperymenty, zaniedbania i wszystkie okrucieństwa na zwierzętach zaczęły się od Kartezjusza. Nakręciła się tak, że teraz praktycznie krzyczy na Annę, więc wszyscy je obserwują. Przynajmniej Anna nie tchórzy. Odpowiada gładko i spokojnie, jak tafla jeziora. – Bior ąc pod uwagę fakt, że mój argument nie dotyczył Kartezjusza, ale sposobu w jaki filozofowie zmienili myślenie ludzkości, powiedziałabym, że po prostu potwierdziłaś mój punkt widzenia. Do diabła, normalnie lubię tę dziewczynę. Uwielbiam jej bystry umysł i ogień. Kwiatowa dziewczyna oblewa się rumieńcem. – Zatem po prostu zamierzasz zignorowa ć chorą teorię, któr ą głosił światu? – Nie, nie ignoruj ę tego faktu – odpowiada Anna. – Ale równocze śnie nie widzę powodu, dla którego mieliby śmy wylewać dziecko z kąpielą. Pamiętajmy, że był równie ż odpowiedzialny za wiele pozytywnych zmian. Pomimo wcześniejszego postanowienia, żeby się zamknąć i nie udzielać, wtrącam się: 23
– Jones ma rację. Nie możemy oceniać całości czyichś osiągnięć na podstawie jednej porażki. Czy nie powinniśmy facetowi odpuścić? Może nie miał pojęcia, jakie szkody wyrządzi błędna interpretacja jego słów. Chcę, żeby Anna odpowiedziała na to pytanie. Uparcie mnie ignoruje. Ale tylko ona jedyna. Jak zwykle, gdy zaczynam mówi ć, wszystkie oczy zwracają się w moją stronę. To denerwujące, ale jestem do tego przyzwyczajony. Fakt, że bronię stanowiska Anny przyciąga ciekawskie spojrzenia równie ż w jej stronę. Słyszę blondynkę, która od tygodni stara si ę zwróci ć moją uwagę. Mamrocze, jakby w ogóle kto ś chciał jej słuchać: – Jones? Skąd on wie, jak ona się nazywa? Anna się rumieni i unosi spięte ramiona. Mógłbym przysi ąc, że walczy z chęcią odwrócenia si ę. Co dziwne jednocześnie sprawia wrażenie, jakby chciała się ukryć głęboko w jaskini. Ale muszę się mylić. Nic nie potwierdza teorii o nieśmiałości Anny, wręcz nie przejęła się kłótni ą z kwiatową dziewczyną. Jednakże porzuca dyskusję i koncentruje się na notowaniu. Skoro nie bierze dłużej udziału w rozmowie, ja równie ż tracę zainteresowanie. Wracam do obserwowania jej kątem oka i zastanawiam się, czy jest jakieś lekarstwo na ten rodzaj fascynacji. Normalny człowiek miałby dość i pozwolił jej odejść. Czy to powstrzyma mnie przed śledzeniem jej, gdy zajęcia się skończą? Od skradania się do niej niczym natrętny bluszcz, gdy pójdzie do kafeterii przy klubie studenckim? Nie. Ani trochę. 24
ROZDZIAŁ 2 ANNA GDY ZACZYNAŁAM STUDIA, bardzo mi si ę podobało. Byłam zauroczona wolnością wyboru w zakresie tego co i kiedy chciałam zrobić. Uwielbiałam wymianę pomysłów i przekonanie, że profesorów naprawd ę interesowała moja opinia. Może nie zawsze się ze mną zgadzali, ale cenili inteligentną argumentację. I kochałam tę anonimowość. Nikt tutaj nie znał starej mnie. Nie byłam już dziwnym odludkiem, którego pos ądzano o palenie trawki przed zajęciami. Śmieszne, bo przed rozpoczęciem studiów nikt nawet nie zaproponował mi narkotyków. Na studiach nie istniał y głupie kliki. A przynajmniej nie takie, które przypominały licealne układy. Oczywiście, jakieś się tworzyły, można było je znaleźć, ale ginęły w tłumie studentów, wi ęc się nie liczyły. Lubiłam być jedną z tysięcy, a nie jedną z setki. Mogłam ponownie być sobą. Nikt mi nie wmawiał, że to nie jest wystarczająco dobre. Ale wyrosłam z tego. Mój mózg jest zm ęczony. Nie chcę spędzić kolejnej nocy na pisaniu prac lub wkuwaniu do egzaminu dopóki nie zasn ę nad podręcznikami. Nie wiem, czy to normalne, ale w wieku dwudziestu jeden lat czuję się absolutnie wypalona 10 . Chcę tylko, żeby to wszystko się skończyło. Został mi ostatni rok nauki. Oczywiście, to niesie za sobą kolejny problem, mianowicie: co takiego, do cholery, zamierzam robić, gdy już skończę studia? 栀 ĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀᜀ尀攀渀搀愀猀栀 ĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀĀᜀ Piąteczka, Anka ;) – beta nie mogła się powstrzymać xD 25
Wybrałam specjalizację z historii Europy, ponieważ to mnie interesowało, nie dlatego, że chciałam być historykiem. Prawda jest taka, że nie wiem kim chcę zostać. Och, mam listę rzeczy, których chc ę od życia: szczęścia, bezpieczeństwa, ekscytacji i tyle pieniędzy, żeby było mnie stać na podró żowanie, kiedy będę miała na to ochotę. Ale czy nie powinnam mieć pomysłu jak przeżyć swoje życie? Czy to nie powinno właśnie tak wyglądać? Po prostu nie mam pojęcia. Zadręczam się tym. Co robić? Co robić? To pytanie wywołuje u mnie chore poczucie strachu, które znalazło sobie wygodnie miejsce w moim brzuchu i zazwyczaj, gdy za długo się utrzymuje, staram się je ignorować. Teraz też się staram, zanurzam się w naukę, usiłując nie myśleć o reszcie mojego życia. Tyle tylko, że kończę siedząc w kafeterii przy klubie studenckim, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń, z długopisem sunącym po moich notatkach. Studenci przychodzą i wychodzą. Wokół mnie cały czas słychać rozmowy, które co jaki ś czas przerywają przypadkowe salwy śmiechu. Nawet nie wiem, czego szukam, gdy znajome… i nieoc zekiwane uczucie wkrada się pod moją skór ę i kłuje. Nie reaguj. Nie rób tego. Tłumaczę sobie. Ale i tak się odwracam. Natychmiast go rozpoznaję. Baylor. Jakim cudem moje ciało wiedziało? Dlaczego od razu się ożywia, gdy on jest w pobliżu? Wygląda na to, że mam jakiś wewnętrzy radar ustawiony na Drew Baylora. Powinnam zostać przebadana przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego, albo coś w tym stylu. Przynajmniej powinni przebadać moją 26
głowę. Bo to się musi skończyć. Jedynym pocieszeniem jest fakt, że patrzy na mnie. Być może zauważył mnie wcześniej, ponieważ nasze spojrzenia się spotykają. Ekscytacja ogarnia moje ciało, czuję ciepło, a wszystko łączy się i zaciska w moim brzuchu. Może to po prostu fascynacja sprawia, że nadal na mnie patrzy. I chociaż wiem, że nie jestem ropuchą, nadal zastanawiam się dlaczego to robi. Dlaczego gapi się na mnie, gdy jest otoczony wianuszkiem absolutnie wspaniałych dziewczyn? Boże, prawdopodobnie myśli tak samo o mnie: ona wciąż się na mnie patrzy. Tylko możliwe, że on nie zastanawia się nad przyczynami mojego zachowania. Wszyscy patrzą na Baylora. Ja też. Jest na drugim końcu sali z grupą wielkich futbolistów. Wszystkie głowy są zwrócone w jego stron ę. Zawsze sądziłam, że Baylor jest duży i wysoki, ale jeden z facetów stoj ących obok niego wygląda jakby zjadał krzyczących wieśniaków na śniadanie. Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że jest obrońcą. Nawet ma brodę, taką pełną i krzaczastą. Może być młodszym bratem Hagrida. Chłopcy śmieją się i rozmawiają ze znajomymi, którzy podchodz ą się z nimi przywitać. W ich kierunku zmierza równie ż grupa dziewczyn. Wyglądają, jakby na nich czekały i z entuzjazmem godnym fanek świętują ich przybycie. Ale nie Baylor. Wciąż mnie obserwuje, jego twarz jest niemal ponura i widać na niej tak intensywną determinację, że moje serce zaczyna przyspieszać. Chcę odwróci ć wzrok. Powinnam to zrobić, ale po prostu gapię się na niego jak idiotka. – Znasz Drew Baylora? Długopis wypada mi z ręki i uderza o stół, gdy gło śne pytanie dociera do moich uszu. – Jezus, Iris – mówi ę, gdy moja przyjaciółka siada obok mnie. – Cholernie mnie przestraszyłaś. – No właśnie widzę, w jaki sposób chciałaby ś zostać rozproszona. 27
Diabelski błysk czai się w jej oczach. Znam to, zwiastuje same kłopoty. – O co chodzi z pieprzeniem wzrokiem Battle Baylora i w ogóle? Prawdopodobnie moja twarz jest czerwona, bo czuję, że płonie. – Nikogo nie pieprz ę wzrokiem – bełkocz ę. Teraz nie ma mowy, żebym spojrzała na Baylora, chociaż umieram, żeby to zrobić. Iris prycha i upija łyk mojej mrożonej kawy. – Molestowanie wzrokiem to ten sam kaliber. Otwieram usta, żeby ponownie zaprotestować, ale macha ręką. – Nie próbuj zaprzecza ć. Wiem, co widziałam. – A skąd ty wiesz na co ja patrzyłam, co? – Zamykam laptopa i zabieram swoją kawę. – Może sprawdzałam, która godzina. Wielki zegar wisi na ścianie za Baylorem, więc mam nadzieję, że wymówka jest wiarygodna. Zło śliwy uśmieszek Iris mówi mi, że się mylę. – Ponieważ on też pieprzył cię wzrokiem. – Czy możesz przestać używać tego określenia? Iris śmieje się lekko. – Przykro mi, ale wiesz… to było w pewnym sensie gor ące i oczywiste. Cholera. Naprawdę tak było? – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. To jasne, że w jakiś sposób si ę poznaliście. Gdy odwraca się, żeby spojrzeć w jego kierunku, zachowuję się jak pięciolatka i spanikowana szczypię ją w udo. – Cholera, Anna! – piszczy. – Przepraszam, ale nie zerkaj w jego kierunku. 28
Nie chcę, żeby Baylor się zorientował, że o nim rozmawiamy. Na miejscu padłabym trupem. Patrzy na mnie i rozciera nogę. – Królowa dramatu. Nigdy nie widziałam ci ę tak speszonej. A tak w ogóle, to ju ż sobie poszedł. – Nie jestem zdenerwowana. – Przeczesuj ę dłonią włosy. – To po prostu… Nie rób z tego czego ś, czym nie jest. Mamy razem zajęcia, a teraz najzwyczajniej w świecie nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. I już. Boże, czuję się, jakbym znowu była w gimnazjum. Nienawidzę tego i nienawidzę siebie za taką reakcję. Wiele lat walczyłam, żeby nie przejmować się tym, co inni o mnie myślą. Bez obaw. Moje mury nie runą. Na szczęście Iris wtrąca: – To wielka szkoda. Jest absolutnie gorący. – I wie o tym – mruczę. – Jak mógłby nie wiedzie ć? Chodzi mi o to, do cholery… Ta twarz. To zamyślone spojrzenie. Usta stworzone do całowania. Przysięgam na Boga, że jest jak cholerny Kapitan Ameryka. – Zawsze raczej kumplowałam się z facetami w typie Tony’ego Starka 11 . Absolutnie nie myślę o gifie z Kapitanem Ameryką, który mam na komputerze. Trzęsie na nim tyłkiem jakby uderzał w worek treningowy. Raz za razem. Iris ignoruje mnie i dalej ciągnie swój dramatyczny wywód: – Boże, to ciało. Wiesz przecież, że jest uroczy. Jak cholerny diament. Staram się nie uśmiechać. Biorę łyk kawy. – Muszę się zdrzemnąć. – Och, no tak. On strasznie cię nudzi. Albo może nie powinnaś po raz kolejny czytać całą noc. A to mi przypomina, że wychodzimy dzisiaj wieczorem. – Klepie moje udo. – Nie. Tony Stark – fikcyjna postać komiksów, znany raczej jako Iron Men 29
Zazwyczaj lubię wychodzić wieczorami, ale ostatnio nie mam na to ochoty. – Nie mów mi „nie” . – Iris pochyla się, jedwabiste, czarne włosy przesuwają się po jej ramieniu. – Od tygodni nigdzie nie wychodziłaś. Bycie domatorem to jedno, ale zostanie pustelnikiem jest po prostu nieakceptowalne. – Zbyt wiele uwagi poświęcasz mojemu życiu towarzyskiemu. – Trochę trudno je zignorować, skoro mieszkamy razem. Mieszkałam w akademiku na pierwszym roku studiów, ale wspólne, śmierdzące łazienki za bardzo przypominały liceum. Potem poznałam Iris, która podobnie jak ja, miała awersję do cienkich ścian i obowiązkowych klapek pod prysznicem. Zdecydowałyśmy się pój ść do pracy, żeby zarobić na własne lokum i przeprowadziłyśmy się jeszcze przed końcem roku. Ponieważ nieźle się dogadywałyśmy, wolałyśmy wynająć mieszkanie na cały rok, niż wracać na wakacje do domu. Iris wzdycha, jej szczupłe ramiona unoszą się i opadają. Przygryzam dolną wargę, żeby się nie uśmiechnąć, ale zauważa to i wykorzystuje moją słabość. – No daaaalej, Banana. – Tupie jak małe dziecko. – Nie chcę iść sama. Potrzebuję dzisiaj towarzystwa przyjaciółki. Prycham. – No to gdzie chcesz i ść? Białe zęby ostro kontrastują z brązowym odcieniem jej skóry. – Na imprezkę. – Nie. – Anna! Nawet nie pozwoliłaś mi powiedzieć nic więcej. – Wiesz, że nienawidzę imprez – odpowiadam z pasj ą teleewangelisty w niedzielny poranek. 30