Kitty123

  • Dokumenty109
  • Odsłony353 761
  • Obserwuję183
  • Rozmiar dokumentów216.9 MB
  • Ilość pobrań185 672

Jan Paweł Krasnodębski - Stokrotka. Rok z życia narkomanki

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :469.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Jan Paweł Krasnodębski - Stokrotka. Rok z życia narkomanki.pdf

Kitty123 EBooki POJEDYNCZE
Użytkownik Kitty123 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 4 lata temu

Bardzo dziękuję za możliwość przeczytania tekstu.

Transkrypt ( 25 z dostępnych 115 stron)

JAN PAWEŁ KRASNODĘBSKI STOKROTKA Rok z życia narkomanki

„Moja najdroższa, najukochańsza, piękna Magdo! Kocham Cię!! Nie pisałam tak długo. Dziękuję Ci za listy, za zdjęcia, za wszystko. Ze zdjęć najbardziej podobałaś mi się przy ruletce w kasynie, dobrze wyglądasz tak króciutko obcięta. Podobał mi się też pies przytulony do kota. Ja swojego zabiłam. Mieliśmy umrzeć razem, ale żyję, chyba żyję. Sierść Nobla zatkała igłę. Znów jestem w domu. Przeszłam piekło na ziemi. Miałam padaczkę i byłam zarazem Matką Boską i Jezusem. Nie wiem, od czego zacząć i co Ci napisać. Trzęsę się cała i widzisz to chyba patrząc na to pismo. Biorę leki, w głowie bezustanny szum. I cała jestem jakby jednym dreszczem, czuję wstrząsy w głowie idące aż do nóg, coś jak prądy elektryczne, to straszne. Ale muszę wszystko wytrzymać. Tak mi trudno... Na dodatek ojciec został ministrem, miałam chęć napisać ministrantem, przez moment widziałam go takiego małego w komży z dzwoneczkami. Każdy sobie jakoś dzwoni. Aż jemu zadzwonią. Stary już kupuje garnitury, matka klaszcze i chcą przeprowadzać się do Warszawy. Tomek nie chce, a ja Warszawy po tym wszystkim nienawidzę. Ale oni nas tutaj nie zostawią, bo sprzedadzą mieszkanie. Zmieniłam długopis, ten mi się nie podobał. Może będziesz miała mój list we wszystkich kolorach. Kolorem śmierci się nie przejmuj. Najchętniej przecięłabym sobie żyły i miałabyś go we krwi. Żółć już jest, to pęknięta wątroba i rzygam bez przerwy. Zakręciło się wszystko, kochana Magdo! Chciałabym bardzo, tak jak Ty w USA, mieć wielki dom, dużo psów i kotów, a może hodować kury i króliki, i żeby nikt z ludzi mnie nie widział. I znowu te ręce płatają mi figle i głowa mi się zatrzęsła, będę teraz pisała na zielono, to podobno kolor nadziei. Muszę mieć jakąś nadzieję, bo znowu wezmę i zginę. Dobrze, że jesteś szczęśliwa, i Twoi starzy też, i że dobrze Wam się powodzi. Myślę, że tutaj jest taki sam kraj i jest piękny, na pewno bardzo piękny, i myślę, że to wszystko na pewno nie polega na tym, czy Stany czy Polska - to prawda, że trzeba mieć pieniądze i wtedy można być wolnym, ojciec teraz będzie miał furę pieniędzy, ale on nie będzie nigdy wolny w tych sztywnych garniturach. A ja? Wiem, że mam do przekopania ogródek, ale to wielki ogród, to całe pole pełne chwastów, ale łopata jest tu, obok mnie. Już nie jestem Stokrotką, Magda. Stokrotnie nie jestem Stokrotką. Muszę Ci o tym napisać. Oberwano ze mnie wszystkie płatki. Jestem po prostu smutną, głupią Dorotą. I cierpiącą Dorotą. Jutro obetnę sobie włosy, tak jak Ty, a nawet krócej.

Nie wiem nawet, który jest dzień, nawet nie wiem, który jest rok. Może kiedyś będę wiedziała... Byłam narkomanką, odtruli mnie, powiedzieli, że wyleczyli, i że miałam wielkie szczęście, bo nie mam hifa. Coś mi się jeszcze musi wyrównać w mózgu i biorę jakieś przeklęte neuroleptyki. Wiesz, chyba powoli zbieram się do kupy. Chociaż smutek, smutek, smutek. I tyle śmierci. I przestrzelony przez samego siebie chłopak, ten mój pierwszy, przeklęty... Ale już miesiąc od szpitala i jestem na czysto. Padać boleśnie i znów się podnosić, Krzyczeć tęsknocie „precz” i błagać: prowadź! [...] Ażeby po nas zostały jedynie Ślady na piasku i kręgi na wodzie. To Staff. A ja napisałam dzisiaj taki wiersz: Mam okaleczoną białą skórę Przemijania. Ktoś mógłby mnie wylizać, Ktoś mógłby mnie opalić, bym mogła pocałować się ze słońcem. Lecz nie mnie pisany żarliwy kochanek. Trzeba dużo przecierpieć, jeszcze więcej zrozumieć, by być polnym kwiatem - chabrem przytulonym do stokrotki. Dużo wierszy napisałam. Nie wiem po co. Tak sobie gryzmolę jak dzieci kółeczka i krzyżyki. Nie wyślę Ci żadnego zdjęcia, wszystkie powyrzucałam. Nie wyglądam najciekawiej - dziurawe oczy i 38 kilogramów. Poznałam starszego, ale bardzo fajnego pisarza, wyobraź sobie - odwiedził mnie w szpitalu, dotknął moich włosów i powiedział: Stokrotka. Stokrotne dzięki! Obudził mnie z mroku. Ale skąd mógł wiedzieć, że byłam Stokrotką? Rozmawialiśmy bardzo długo, powiedział, że czterolistna koniczynka przytuli się do mnie i wmawiał mi, że nadal jestem

Stokrotką. Spodobał mi się, sam pił kiedyś dużo, ale nie pije już dziesięć lat. Dobrze mi, gdy jest blisko mnie. Ma piękne oczy i niesłychanie długie palce. Chyba kocham jego lekko siwiejącą brodę. Powiedział, że jest Narcyzem, ale już zapomniał o przeglądaniu się w wodzie. Nie, Magda, ja nie mogę opisać Ci tego, co przeżyłam. Gdy tylko o tym pomyślę, znowu mam wiry w mózgu. Kochanie, nie próbuj nigdy niczego! Błagam Cię! Będę pisać granatowym piórem. Granatowe to niebo. Albo chmury zakrywające słońce, któremu po różnokolorowej wędrówce zachciało się zachodzić. Granatowa jest burza. Brzozy są białe. Granatowo ubranych pakują do trumien, takich dostojniejszych. Dziewice powinny być chowane na biało. Już dawno nie jestem dziewicą. Jestem bardzo rozjebana. Może pochowają mnie nago. Chciałabym wniknąć w wielką brzozę i w niej dalej żyć już umarła. I chciałabym być blisko Nobla. Bursztyny są piękne. I szafir. I spadająca gwiazda, jeśli nie jest meteorem. Chyba już tylko spadają meteory. Chyba już nawet nie ma prawdziwego Nieba. Może się zdarzyć, że gdy wyzdrowieję zupełnie i stanę się silna, przylecę do Twojego Niu Jorku, by wycałować Ciebie i Twoje zwierzaki. Tomek dostał się bez egzaminu na ASP, jest przejmująco zdolny. A teraz biorę biały długopis. Poślij mi chociaż trochę słońca, Magda! Tutaj, we mnie, jest bardzo ciemno. Wiesz, będę miała urodziny, szesnaste chyba, może jutro, ojciec coś mówił o prezentach. Niech on się ode mnie... Przygotowałam tyle kartek, tyle piór i długopisów, ale coś pulsuje we mnie coraz bardziej, tego już nie można znieść, i coś wybucha w mojej głowie... Trzęsienie ziemi... Kocham Cię, Mag... Po... sto... kroć...!!!!!!!!!!!!!!! Idę, uciekam... Do... ro... ta. Ta kurwa! Żegnaj, piękna! Sto...”

PIERWSZY. PANNA Czułam się niewyraźnie i miałam wrażenie, że drgają mi wargi i cała twarz mi drga. Tomek stał wyprostowany jak strzała albo wielka tyczka, patrzył przez okno, makabrycznie rozczochrany i drapał się po tych swoich długich włosach. Fajnie wyglądał, taki szczupły, długi, wyprostowany. Podoba mi się mój brat. Chciałabym mieć takiego chłopaka. Odwrócił się, nasze oczy się spotkały i poczułam, jak się rumienię. Za oknem były drzewa, nieruchome drzewa, było gorąco jak w piekle. - Ale nas wrobili. Mamusia chce odpocząć, tatuś wyjeżdża, a my niepotrzebni. Więc na wieś. No, jak, Dorotko? - Jezu, przestraszyłeś mnie... - Ależ ty jesteś śliczna, siostrzyczko cudzołożna... Leżysz sobie na tej kanapie, włosy na dywanie, blada, dumna, cicha... Zaraz, zaraz, no tak, zastrzelić się można. Jasne. - Tomek... - Z miłości zastrzelić. Z miłości. - Daj mi spokój! Przecież szlag mnie trafia. - Właśnie! Okej, spoko. Wiesz, ja nawet się cieszę, tak, cieszę się, bo mam to w nosie, tam sobie odpocznę, już wiem, co będę robił. Bo to jest po prostu tak, Dorota, że włosy mi rosną i niech rosną, ja biorę pędzel i maluję, chwytam drzewo i rzeźbię. Tak. I tam jest rzeczywiście lepsze powietrze, jak starzy twierdzą. Chyba mięsa nie będę jadł, o! No, nie pękaj! - Tomek, uderzyłeś mnie za mocno! - To dobrze. - Ja sobie tego nie wyobrażam. Będę zupełnie sama... - Nieprawda, poznasz mnóstwo ciekawych ludzi, zresztą przecież to jest jakiś nowy etap, liceum, bum, bum, bum, siostrzyczko, więc ci wszyscy twoi znajomi rozjadą się po różnych szkołach i te kontakty się urwą ... - Z Magdą nigdy! - No, z Magdą... Ale przecież będzie Nobel. A Nobel to przyjaciel, a nie zwykły znajomy. Wiesz, tam można biegać, ćwiczyć, rąbać drzewo, wspinać się na drzewa, zupełnie inny świat, wiesz, ja tam się określę, czy nie zostanę na wsi na stałe. O! - Zostaw te moje głupie włosy! - Tylko że mnie się nie podoba cały ten mechanizm, te pozory rodzicielskie, ta władza,

to lawirowanie, takie ukryte, kurczę blade, oszukiwanie nas, to czekanie na dzisiejszy dzień, gdy tatuś ma imieniny i przyjeżdżają ci dygnitarze, fuj, totolotek, o Jezu, dygnitarze w karawanach. Tatuś dygnitarz! Wapno z niego opada, och jak się sypie, ile kurzu... Zamiast to powiedzieć tak w przelocie, gdy idziesz do klopa, to czekają, bęcwały, na dzień, uroczystości, awans. Ależ to śliczne, ojej! - A ja jednak się boję, Tomek. Coraz bardziej się boję. Całą noc śniło mi się coś okropnego... - Nie bój żaby. Będzie dobrze, mała! - Dzieci! Tomeczku, Dorotko! Kochani! Szybko, tatuś czeka, wszyscy czekają... Ubierzcie się ładnie. Nie róbcie tatusiowi przykrości... Do salonu, kochani, Dorota! - Już, mamo. - Tomek! - Do salonu? Ha! A może jednak do pokoju, mamusiu? - Tomeczku... - A ja to pierniczę! Nie mnie na salony. - Tomek! - No, dobra, dobra, dobra. - Pośpieszcie się, kochani. Powiem wam. Tatuś... Ten wyjazd tatusia może bardzo dużo zmienić. Bardzo dużo. To awans... - Z kaprala na porucznika. Tego jeszcze brakowało! Stary - oficer! Żeby się tatusiowi w głowie nie zmieniło, mamo. - Tomek! Zabraniam... Tam są panowie z ministerstwa... - Dorotka się martwi, mamusiu. Co wy z nas robicie? - Tomeczku, jesteś dorosły, taki mądry, przypilnujesz Dorotki, będzie babcia, przecież to tylko z korzyścią dla was, taka odmiana, wieś, powietrze, przyroda, nowi ludzie, znajomości, poszerzanie horyzontów... Dzieci... A ty, Tomeczku, będziesz miał... - Nie mów mi, mamo, co ja będę miał, bo ja wiem, co będę miał, więc nie truj. - Dobrze, tak, dobrze, chodźcie, dzieci... - Prikaz! Dzieci pójdą grzecznie. - I jeszcze jedno, Tomeczku, jeden pan powiedział, że mógłby ci pomóc, tak, mógłby, jeśli zabrakło ci tylko jednego, jedynego punktu. - O, Chryste! Co za piękny walczyk! Niech się ten pan wypcha! Niech on się wypcha tatusiem. A ja podobno jestem dorosły, więc nie mieszaj się, mamusiu, w moje sprawy. W porządku?

- Ale jednak to są takie studia, synku... - Już dobrze! Tere - fere! Idź już, mamo, na salony i powiedz tym wszystkim bałwankom, że zaraz ujrzą dzieci pana dygnitarza. - Tomek, jak ty możesz! Tatuś taki zapracowany... - Tak, tak. Już idziemy, mamusiu. - Kochani, prędziutko! I ubierzcie się ładnie... - No, wreszcie... Chyba mamusia zasłużyła sobie na to sanatorium. Dorota! Masz założyć złotą suknię, słyszałaś? Rozumiesz to wszystko, mała? Więc my wyjeżdżamy i ja się cieszę, bo tego syfu tutaj mam dość. Tatuś taki zapracowany... Ta - tuś, ta - ki za... Pal diabli! A ty, mała, też musisz uwolnić się od siebie, bo całego życia nie przeleżysz na kanapie, zamiatając pięknymi włosami dywan. Poczytaj Biblię albo coś... Coś rób, zmieniaj, bo na tym polega ten szajs, czyli życie, przekop jakiś ogródek! Zresztą, pierdolę to! Wkurzyłem się tylko. - Śniło mi się, Tomek, że się topiłam. - Jak śni się woda, to podobno śmierć. Musisz bardzo uważać, Dorota! - To było straszne... Chciano mnie wyciągnąć, ale jakieś sieci rybackie i jakieś igły, wielkie igły... Zaplątywało się to wszystko we mnie..., a potem chyba mi się udało odbić czy wyrwać, ale te szpilki, szpikulce, igły... Jak zęby rekina... i musiałam się poddać, żadnych sił we mnie nie było... i wpadałam coraz głębiej i już nie mogłam złapać tchu... Krzyczałam, prawda? - Nie słyszałem. Jak śpię, to śpię, rozumiesz, pracuję, to pracuję, leżę, to leżę. Słuchaj, pomyśl tylko. Ja w tej pieprzonej szkole zajmowałem się samymi bredniami. Ty teraz zaczynasz budę. Zadbaj o to, by nie zajmować się bredniami. W tym jakimś krowim miasteczku zrób porządny burdel, pokaż im, jak ci zależy na własnej wolności, panią od historii naucz historii, a pana od wuefu kopnij w jaja. Tak. Ja sobie zasłużyłem na odpoczynek i ja mam gdzieś ASP. Ale ty musisz walczyć. ASP... Ja tam będę miał sztalugi, pędzle, babci prześcieradło, drzewo, kamień... Wszystko. I własne ręce. Tak! Tak, tak, tak! Będzie dobrze, Dorota, będzie dobrze, dobrze! - Tomek, nie duś mnie! - Dzieci! Czekamy! - Już! Widzisz? Mamuśka wylała na siebie jeszcze jeden flakonik perfum. Wiesz, mała, ja się nie dziwię, ja to rozumiem, dom, tatuś, mamusia, ale na plenerze poznałem takich ludzi, że łeb pęka, odlot, to byli ludzie w ich wieku, tatusia, mamusi... I moją najczulszą kochanką została pani chyba nawet starsza od matki. To była dziewczyna, a nie pani,

rozumiesz? A nasza mamusia zawsze będzie panią, z niemieckiego frau, z francuskiego madame, wielkie madame, nigdy mademoiselle, szajse, merde! Je suis un cochon... Chodźmy! Żeby temu naszemu tatusiowi, który awansuje, i naszej mamusi kochanej, która też awansuje, tej zadbanej, śmierdzącej, pachnącej, żeby im nie zrobić... no, krzywdy, mała. A ty pamiętaj, żebyś kiedyś nie była taka śmierdząca i pachnąca frau... Wiesz, wywiniemy mały numer. Wejdziesz nagle na stół i pokażesz im tyłek. Okej? - Może jednak innym razem. Tatusia by szlag trafił. - Właśnie. I nie dostałby awansu. A mamusia wyższej renty pogrzebowej. Jezu! Aż mi wątroba pulsuje! Zagranica! Tatuś, Madryt, Lizbona, Amsterdam. I Paryż. I dziwki w Paryżu, Brukseli, Amsterdamie. Tak! Kiedyś namaluję takie grono polskich błaznów jako parodię Ostatniej Wieczerzy... A może właśnie dzisiaj?! O, poszukaj tego wielkiego kartonu, ja sobie tam będę szkicował. - Leży pod łóżkiem. - Dzięki! Daj łapkę i chodźmy, piękna siostrzyczko. Niech tym otynkowanym pajacom zadrga coś w środku, gdy cię ujrzą. Jeśli jeszcze coś tam mają... O, chwila, daj mi nożyk. Wytnę ci taki kwadracik na pupie. To będzie ekstra. Nie bój się. O, już! Zobaczysz, poczujesz się luźniej. * - O, witamy, witamy, jakie wspaniałe dzieci ma pan dyrektor! Witamy nasze młode pokolenie... - Dzień dobry, tatusiu. - Dzień dobry, kochanie moje, to jest Dorotka, nasze słodkie... - Dobra, dobra, a ja jestem Tomek. I ja jestem gorzki. Cześć stary! Podobno awansujesz na kaprala. - Uhmm... No, tak, hm... - Czekaliśmy na was, kochani, by właśnie przy was, wspólnie, tak, oznajmić, prawda, panie dyrektorze?. .. - No, tak... - Pan dyrektor, wasz tatuś, wyjeżdża poza kraj i myślę, że bardzo się cieszycie, gdyż osiągnięcia pana dyrektora, prawda... - Tak, właśnie. Pan minister... - Minister? Ministrant? W imię Ojca i Syna... - Tomek!

- Tak... Pan minister... Muszę wam powiedzieć, że to dla mnie wielki zaszczyt, który właśnie zawdzięczam tym panom, oni są moimi przyjaciółmi. Wznoszę toast za ich zdrowie. Zdrowie panów! - Przyjaciele mówią do siebie po imieniu, tato. - Tak, tak, pana syn ma rację, taki bystry chłopak, myślę, że to właściwy moment na brudzia, panie dyrektorze! No, więc! - Zbyszek! - Miecio! - Tadek! - Andrzej! - Sylwek! - No, widzicie, zaraz inaczej! Prawda, Zbysio? - A ja Basia! - Słyszysz, mała, mamusia się włączyła. A ja Tomek. A to jest Dorotka, która ma kotka. Trzymajcie się dzielnie, towarzysze broni. - Tomeczku... - To niesłychane, Zbysiu, macie takiego wspaniałego syna, ten dowcip, cięty język, widać młodość... A co ty rysujesz, chłopcze? - Zebranie stręczycieli, chłopcze. Atomowa bomba. - Mój Boże, ależ świetny młodzian. - Ja jestem Tomek Atomek, proszę pana. - Słyszałem, że masz jakieś problemy ze studiami? - Nie mam problemów. - A co robisz? - Obijam się. I biję konie. - Tomeczek ma wyjątkowe zdolności, ale... - Mamusiu, proszę o ciszę! - Pokażesz nam potem swoją pracę? - Pokażę. A teraz zajmijcie się swoimi sprawami i nie przeszkadzajcie artyście. Dorota, wejdź pod stół i zaszczekaj. - A gdzie Nobel, mamo? - Dorotko, zamknęliśmy go, wiesz, żeby nie przeszkadzał. - Smutno mu, mamo. - Córeczko, jeden pan ma alergię, a wiesz, jak Nobel linieje...

- Który pan? Ten? - Tomek. - Proszę przyprowadzić Nobla. Jak wszyscy, to wszyscy. I brudzia z Noblem. - Zbysiu! Basiu! To specyficzne, takie fine, tak, finezyjne, prawda, poczucie humoru, ta nasza młodzież jest tak bogata wewnętrznie, no, popatrzcie, ta złotowłosa dziewczyna... - Proszę nie dotykać mojej siostry! - ...i ten świetny chłopak... Bije z nich taka... - Dobra, dobra. Koniec frazesów. - Tomku! - Uhm, mamo. - A więc, Zbysiu, na razie to jest rok, jeśli to będzie dobry rok, a wszystko na to wskazuje, to będziesz bardzo, no, zadowolony. - Dziękuję panu bardzo, panie... - Zbysio, jesteśmy na ty! - Tytoń do spalania. - Tomek!!! - Dziękuję, Mieciu! - Głowa do góry, Zbyszek! Nie będzie łatwo, ale... rozumiesz. Zdrowie solenizanta! Sto lat! Sto lat! - Skończyłem. Chcecie zobaczyć? - Ach tak, tak! - Pokaż swoje dzieło. - Oto on. Czyli dzieł. - O! Jakiś wielki wół, chyba! - Nie. Tutaj jest wiele wołów. I jałówki są. Tyle bydła, ile nas. Ja pryskam! Pracować trzeba. - Syn taki... trochę nerwowy ostatnio... Przez te egzaminy... - Ależ młodzi mają swoje prawa. Zdrówko! A ty napijesz się z nami, Dorotko? Jak wyhodowałaś takie piękne pszeniczne włosy? - Córeczka ma dopiero piętnaście lat. - Jeden kieliszek! - Dziękuje panom. Idę popracować z bratem. Wszystkiego dobrego, tatusiu. - Baw się dobrze, drogie dziecko...

DRUGI. WAGA - Popatrz, Dorota, chodzimy sobie jak po jakimś ranczo. Pięknie tu. I po co nam to miasto? Fajnie jest. Domek babci super z tymi winoroślami, a kominy jak rzeźby antyczne. Jest stara studnia, a ten sad, rany boskie, ile tu pola! Jak Sahara. Kury, króliki, jakie to wspaniałe. Nobel wreszcie wolny, bez smyczy, bez obroży. Dobrze będzie, mała, czuję to, posłuchaj tylko: niedługo ptaki zaczną odlatywać, a teraz ziemia wysycha. Muszę cię przytulić... Wiesz, jesteś Stokrotką! Od dzisiaj jesteś Stokrotką, nie żadną Dorotą, tylko Stokrotką! Stokrotką!! Wiem o tym. Ty jesteś Stokrotką! - Dlaczego, Tomek. - Nie wiem dlaczego. Ale jesteś Stokrotką. I pamiętaj o tym, piękna siostrzyczko. Usiądźmy na tym pniaku. I daj pyska! - Wiesz, też nagle zaczęłam się cieszyć... Jak wariatka. Siedzimy na tym konarze i to nie jest ławka jak w parku w mieście, i jest inaczej i można się oprzeć o płot... Kurczę! Dziękuję ci, ty głupi bracie! Ty durniu skończony, uduszę cię! Dobrze, będę pamiętała, że jestem Stokrotką, Jezu, jak się cieszę, a z tą budą poradzę sobie, spokojna czaszka. - Stokrotka! Pamiętaj o tym. Nigdy nie zapomnij. Ptaki zaczną uciekać, ziemia wysycha, jest jesień, będzie zima, potem ptaki powrócą, rośliny, rośliny, rośliny zakiełkują, drzewa, drzewa, drzewa znowu będą miały liście, takie zielone, inne niż te, które już opadają. Jakieś dziecko się urodzi. Wszystkie dzieci Pana Boga. I w tym stworzeniu świata będziemy my. Pamiętaj o tym, mała. Pamiętaj o tym, Stokrotko! * „Magdo kochana, najukochańsza Magdo! Wylądowałam na wsi, u babci i dobrze mi. Trzęsącym się pekaesem dojeżdżam pół godziny do liceum, ma nazwę Marii Skłodowskiej - Curie. Miasteczko jest nijakie, ale może być. Kościół jest ładny. Ludzie dziwnie ubrani i inaczej mówią. Ale mówią. I nawet zdarza się, że mówią jakby mądrzej niż w mieście. Dla mnie to nowa przygoda, rozumiesz, Magda. Tylko nie ma żadnego fajnego chłopaka, najfajniejszy jest Tomek, ale to przecież mój brat. Często śni mi się, że to właśnie z nim. I wiesz, chciałabym Ci powiedzieć najważniejszą rzecz, skup się teraz. Ja już nie jestem Dorotą, jestem Stokrotką. Tak mnie określił Tomek i zabronił mi nazywać się inaczej. Więc jestem Stokrotką i pamiętaj o tym, gdy będziesz do mnie pisać albo gdy przyjedziesz tutaj, to nie jest aż tak daleko, nigdzie nie jest daleko, i

zrobiliśmy takie odlotowe ognisko, a brakuje mi Ciebie bardzo, a chwilami strasznie bardzo. Och, głupia jestem, przecież zaraz mam ten pieprzony autobus z obrywającymi się kołami i muszę zdążyć... Nie, Magda, jest mi źle, jest mi bardzo źle. Już nie mogę, chwilami nie mogę. I czuję, że mogłabym zrobić coś niedobrego. Ta cholerna buda! Ta zasrana wiocha! Ja już nie wiem, ja nie mogę się tu odnaleźć, a kościół też jest do dupy! Płakać mi się zachciało... Na razie, moja Magdalenko Boska, kocham Cię. Pa! Stokrotka. Stokrotka? Stokrotka!!!” * - Hej! Zaczekaj! Pojedziesz sobie innym autobusem. Chodź, pogadamy trochę, no chodź, szybciej! Nie wiem, czy pamiętasz te wszystkie nasze imiona, ja jestem Piotrek. - A ja Stokrotka. - Ładną masz ksywę. Chciałem być świętym Krzysztofem, ale mogę być bratkiem. - Nie, ty nie jesteś bratkiem, Piotrek. - Nieważne. Słuchaj, widzę, że się tutaj nie załapałaś. Rozumiem cię. To zasrana buda i kupa matołów. Niechętnie cię przyjęli. To zaściankowość. Rozumiesz, chwasty. Myślą, że ty się wywyższasz, bo jesteś z wielkiego miasta i twój stary coś tam tego. Ale ja cię obronię. Pomogę ci. Pogadamy, tak? No! Wiesz, mam taki pomysł. Bo gdy cię obserwuję, to serce mi się ściska, Stokrotka. Kurczę blade! Ty jesteś zbyt piękna i powinnaś być na luzie. A ty ciągle taka spięta i dopiero, gdy czekasz na ten głupi autobus, to widzę, że jaśnieje ci twarz i no... jesteś perła. Twoje oczy to perły. Tak. I ja ci proponuję, Stokrotka, żebyś sobie coś brała, takie drobne środki na spokój, na luz. Żeby tych pereł było więcej, no. Właśnie teraz, dopóki nie zaaklimatyzujesz się, żeby ten początek nie był taki trudny. Wiesz, ja się na tym znam, więc możesz mi zaufać. - Myślisz, że to by coś zmieniło, Piotrek? Nigdy nie brałam żadnych lekarstw... - Obronię cię i doprowadzę do tego, że poczujesz się tutaj dobrze. Jest total syf, ale wcale nie jest tak głucho i ciemno. Też są ciekawi ludzie i tak dalej, no. Trzeba tylko chcieć to znaleźć. - Słuchaj, ale ty nie jesteś lekarzem, jeśli chodzi o te środki na spokój... Musiałabym... - Spokojnie. Mój stary jest lekarzem, i już. Pójdziemy do niego razem. I ty z nim porozmawiasz. Bo ja podpadłem, wiesz... Ale ty powiesz mu, że nie sypiasz, koszmary, takie siakie, że nie możesz się tutaj odnaleźć i już! Takie pierdoły. To wystarczy. I on wypisze te

pieprzone recepty, bo gdzieś je pochował przede mną, rozumiesz... I poczujesz się lepiej, kry- zys minie, a potem zobaczymy, ale będzie dobrze. No, jak? Tu nie ma żadnego ryzyka. Idziemy, Dorota? - Jestem Stokrotka. - Tak, tak, to bardzo dobre środki, prawie każdy je stosuje, trudno bez tego żyć w tym ogłupiałym świecie... Stokrotka! - Dobra. Wierzę ci. - No. Jesteś świetną Stokrotką. Pocałuję cię. - Zostaw, Piotrek... - Muszę cię pocałować, Stokrotka! Te perły w oczach... - Puść mnie! - W porządeczku! Będę cierpliwy. To chodźmy do starego. O, tak. Tak. Tak. W sobotę wybierzemy się w fajne miejsce, spokój, muzyka, takie rzeczy. Bo jeśli już mam się tobą opiekować, to tam będą ludzie, a ty będziesz z nimi, żebyś zobaczyła, jak to jest, gdy sobie weźmiesz jedną czy dwie. Żeby te perły były, wiesz! Żebyś się bawiła, tańczyła, żebyś zrozumiała, że tutaj właśnie jest twoje miejsce. Jak jest? Dobrze jest? Dobrze jest? - Dobrze jest. * - Daj te recepty, szybko, pokaż, co tam stary nagryzmolił. Tu chodzi o jeden... Jest! Kurczę, jest! No, bardzo dobrze, spryciara z ciebie. On się na tym nie zna, bo to pierdoła, ginekolog jakiś. Ale dobra, dawaj mi to. Szybko! Trzeba to wykupić. Powiem ci szczerze, jest mi źle bez tego. Do tyłu chodzę. Wszystko kontroluję... Spokojnie. O, jest apteka. Tylko mnie tutaj wszyscy znają... Rozumiesz? Potem mówią coś tatusiowi, takie... Śmieszne to mia- steczko, wszyscy wszystkim... Masz siano! Wchodź prędko, wchodź i wykup to... - Piotrek... Jesteś jakiś inny, masz taką mokrą rękę, Boże, tobie pot zalewa oczy! - Szybciej, Stokrotka! Szybciej... Potem ci wytłumaczę, kiedyś ci wytłumaczę... Szybciej! Nie patrz na mnie... Masz pieniądze? - Dałeś mi przecież. - Pośpiesz się... pośpiesz się... pośpiesz się... * - Stokrotka!!! No, widzisz, jaka bomba! Szałowo tu. - Cześć, Piotrek. - No, jak się czujesz?

- Czekałam na ciebie. Nie wiem, jak się czuję. Samotnie. - Właśnie! Weź sobie to klono, rozgryź, będzie szybciej. - Aha. A ty się upiłeś. - Ja? Nie, skąd, dokąd, po co? - Zataczasz się. - Ach, bzdura. Ze szczęścia może. Widzisz, kurczę. Tutaj jest metal, pop, rock, disco, ech! Czego dusza zapragnie. Gadać szkoda. - Piotrek, tobie nic nie jest? - Przecież to jest zabawa, trzeba się bawić! Spójrz na nich. Hej! - Hej! Co jest, Piotrek? - Słuchaj, Bażant, słuchajcie wszyscy! Stokrotka jest nasza! Jak tylko zauważę, no, że ktoś, ktoś mi tutaj, no... - O co chodzi Piotrek? - Dobra... Olka, jak jeszcze raz zaśmiejesz się ze Stokrotki, to palnę cię w pysk! - Piotrek! Uważaj sobie? - Marko, ty się nie wtrącaj! I słuchaj, jak ja zauważę, że ty coś do Stokrotki, to cię... Macie być grzeczni! Stokrotka jest nasza! Nasza! Nasza! - Dobra, Stokrotka jest nasza. Ale wiesz, przyhamuj trochę. * - Widzisz, poszli sobie. Tchórze! Palanty! I już nie musisz się niczego bać. Ja ich... A jak się czujesz, perełko? - Jezu, jak mi luźno, dziwnie... Wiesz, cieszę się z tych ludzi... Ale czemu na nich tak krzyczałeś? To było jakby przejeżdżał pociąg. Straszny huk! I te żarówki takie kolorowe, jak niebo... I chce mi się spać i zupełnie nie chce mi się spać, nigdy w życiu... - Wypij kieliszek! To można wzmocnić alkoholem. No, bardzo dobrze załapałaś. Wiedziałem, co ci wybrać. Ja jestem fachowiec w tej dziedzinie. Czujesz? Czujesz, jak to gra, jak to brzmi?! Jakie to piękne! Czujesz, że to jest w nas? Czujesz taką jedną pieśń niepokorną!... - Pieśń niepokorna... - Czujesz tę pieśń niepokorną... Że można dać wszystko! - To wszystko we mnie łomocze, to grzmi, ale to jest... Piotrek, przytul mnie! - Tak, Stokrotko moja! Tak się cieszę, że wreszcie jesteś... Jesteś pełną perłą. To ty wyciągasz do mnie ręce! Mogę skonać! Chodź! Chodź!... Pojedziemy na taki koncert, a

potem całą noc... Zobaczysz! Masz, weź jeszcze jeden. - Strasznie mi się kręci w głowie. Cudownie... Karuzela! Karuzela marzeń! - Karuzela marzeń! - Piotrek... Ile ja ci zawdzięczam! - Posłuchajmy trochę. Wtulmy się w siebie i przeżyjmy to. Czekając na słońce Tańczę chwytając wiatr i deszcz Pomiędzy drzewami, gdzie śpiewa ptak, Zrzucam z ramion czarny płaszcz. Jesteś tak blisko, proszę, dotknij mnie I tylko nie pytaj o jakiś sens, Nie pytaj, gdy ciemności kres...

TRZECI. SKORPION - Babciu, ja naprawdę nie chciałam, ja nie , wiem, no daj mi już święty spokój... - Ale, Dorotko, tak nie można, bałagan, który robisz... Dziecko, ja nie widziałam takiego niechlujstwa, co się z tobą dzieje, chodzisz jakaś półprzytomna, zataczasz się, może do lekarza... Dorotko, ty chyba w ogóle się nie uczysz, włóczysz się gdzieś. Dziecko, przecież ludzie to widzą, mówią, a ty jesteś pod moją opieką, bo mamusia... - Babciu... - Posłuchaj, ja nie mogę być wystawiana na pośmiewisko... Dziecko, pewne rzeczy muszą być ułożone: ma być posprzątane i nie może być brudu. Nie wiem, jak żyjesz sobie w mieście, ale tutaj musi być czysto. I z tymi włóczęgami trzeba skończyć. Zrozum to. Popatrz na brata. - Brata... - Taki dobry, wspaniały chłopak. Taki cichy... - Cichy... - Drzewo mi porąbie, węgiel... - Węgiel... - Dorotko, co się z tobą dzieje? - Dzieje... Pomidor. - Dorota! Robisz takie zamieszanie! Co ludzie... - Ludzie. Pomyślą. Zamieszanie. Pomidory. Łopiany. Stokrotki... Babciu moja kochana... - No, nie płacz już dziecko, nie płacz... - Wszystko posprzątam, babciu. Wszystko... Posprzątam wszystko... - Nie płacz już, nie płacz. Trzęsiesz się cała... Ale muszę ci jeszcze powiedzieć, bo słyszałam w gminie... Chodzisz taka zaniedbana i chyba powinnaś inaczej się ubierać, przecież te spodnie są zupełnie dziurawe, dziecko... - Tak, babciu. Dziurawe... * „Magdo, kochanie moje! Koniecznie muszę się z Tobą spotkać, bo chyba zwariuję albo już zwariowałam. Wszyscy na mnie krzyczą, wszystko robię źle i nie wiem, gdzie jest źle, a gdzie dobrze. Ciągnę tę głupią budę, polubili mnie nawet, tylko jest tak, że ja się boję, Magda. Boję się

nawet swojego cienia. A przecież chwilami jestem szczęśliwa. I już nic nie rozumiem, niekie- dy łykam jakąś tabletkę albo coś... Liście opadają gwałtownie, ale jestem podobno Stokrotką... Tak... Jestem Stokrotką. Tak! Nie. Tak!!! Magda, chyba Przyjadę do Ciebie, by pogadać, popaplać, albo Ty Przyjedź tutaj, zróbmy coś... Nie mogę... Nie mogę, bo strasznie płaczę i nie wiem, co jest, bo wcale nie płaczę, a tymczasem z oczu leją się łzy, nie wiem, czy to prawdziwe łzy, ale coś mi z oczu kapie. Kap, kap, kap, jak deszczyk. I tak kapie, kapie i jest jezioro, mogę utonąć... Więc... Ściskam Cię, kochana Ty moja! Stokrotka” * „Mamo kochana! Ja nie mogę tutaj być i powinnaś to zrozumieć, weź mnie z powrotem do domu. A jeśli Ty tego nie zrozumiesz, Mamo, to chyba już nie rozumiesz niczego. Może jestem zdenerwowana i dlatego tak do Ciebie piszę, ale czuję, jak to wszystko odbija się ode mnie jak piłeczka pingpongowa, która potem gubi się... Wczoraj była burza i padło jedno drzewo... Było mi tak smutno... Ja już nie mogę, Mamo, przyjedź i weź mnie stąd, przyjedź i weź mnie stąd do jasnej cholery! Dorota” * Nobel, psisko, chodź, robimy porządki, wezmę tabletkę, to dodaje sił. Nie wiem, czy wysłać te listy, wszystko jest głupie, stąd wyrzucę śmieci, o, tu, tu, tutaj trzeba przestawić tę Stokrotkę... O, kurczę, jak mi się język plącze, jaką Stokrotkę, o, poleciała doniczka i roztrzaskała się, porcelanowa jakaś, puderniczka, popielniczka i doniczka... albo gips. Nobel, chodź, niech przytulę twój wierny łeb, jak fajnie, że przynajmniej ty jesteś szczęśliwy, wiesz, ja też już jestem szczęśliwa i nie ma sprawy, patrz, właściwie już zrobiliśmy porządek, jak szybko, trochę bałaganu, ty mógłbyś zrzucać trochę mniej tych włosów z siebie, bo babuleńka krzyczy... Wiesz, Nobel, psisko wierne, tyle mam teraz werwy, tyle sił... Co tu jeszcze zrobić? O! Tutaj, na tej ścianie będę pisała pamiętnik albo poprzybijam sobie różne takie... pamiątki. Listy, zdjęcia, twoje włosy... I napiszę czarnym mazakiem: Wolność! Albo: Odpierdolcie się! Wiesz, nie będę się do tej babci w ogóle odzywała, niech sobie babuleńka żyje w tym swoim babuleńskim świecie, chodź, spadamy, zobaczymy, jak się miewa Tomeczek, biedaczek, biegał boso tak jak ty i ma grypę, rypę, rypę... Chodź... - Hej! - No cześć, Stokrotko. Serwus, Noblisko, hau, hau! - Cały czas w łóżku? Nie nudzisz się?

- Nie. Dlaczego? - Wiesz, trochę posprzątałam. Ale coś tam rozbiłam. Babcia mnie opieprzyła. - Zasłużyłaś sobie. Coś się z tobą dzieje, Stokrotko, jeszcze nie wiem co. - A ty masz gorączkę? - Nie wiem. Mam. Czterdzieści. - Kurczę, dużo! Gorączka, rączka, rączka. - Wiesz, grypa to grypa. Ale jest wspaniale. Nóżka, nóżka, nóżka. I scyzoryk. O, słyszałem w radio taką piosenkę: „Z łóżka się nie ruszaj, to dla zdrowia niebezpieczne jest”. Fajne. Teraz to rozumiem. I dużo myślę. - Gdy się biega boso w zimnisku, lodowisku... - Ty z chmur wypadłaś. Najlepiej biega się boso i najzdrowiej, a jeśli się zaziębiłem, zagrypiłem, piłem i piłem, to są wirusy przecież. Zresztą, nieważne, widocznie tak miało być. - Co ty tam dłubiesz pod kołdrą? - Nie pod, tylko nad. O, patrz! Pracuję jednocześnie. Rzeźbię sobie. Tyle tu tego drzewa, wiesz, niedługo pół sadu to będą moje rzeźby. - A co rzeźbisz, braciszku, święty Franciszku? - Ciebie, Stokrotko. - Nie mogę siebie dostrzec... - No, właśnie. Jesteś chyba przemęczona, mała. - A ty nie wyglądasz najlepiej, duży. I śmierdzisz czosnkiem. - Czosnek jest świetny. Nie kłóć się ze mną. - Mam cię gdzieś! - Daj pyska! - Nie. bo mnie zarazisz. - Mamusia kiedyś tak ci powiedziała? O...To ty, Nobel, daj pyska. Chodź tu, stary! Chodź! No chodź!! No, skok!! Nobel, no, hu, hu!! Ho!! * - Nobel... Nobel, ty jesteś moim jedynym przyjacielem, ale dlaczego dusisz kaczki i gonisz kury, przecież powinieneś się jakoś dostosować, tak jak ja umiem się dostosować, bo muszę się dostosować do pieprzonej szkoły, do tej zasranej wsi i do babuni też zasranej, ach, Nobel, przecież nakrzyczał ten babsztyl tak strasznie, ona chciałaby, żebyś był na łańcuchu i mieszkał w budzie, w budzie, rozumiesz Nobel, w budzie i na łańcuchu... I co ja mam robić z tobą, Nobel? No co ty kręcisz głupio łbem, no co mnie tak liżesz, no o co ci chodzi? Masz nie

dusić kaczek, rozumiesz? Nie gonić kur, rozumiesz? Och mordo kochana! Albo zaduś wszystkie kaczki i kury też zaduś, wszystkie kury. I zjedz im jajka. Poczekaj, nie pchaj się tak, no nie pchaj się, bo chcę sobie coś wziąć, to klono, klono, klono, klonowy liść, niech puści soki, taki żywy, taki wieczny, o, jedna wieczność, dwie, trzy, trudno przełknąć... Gorz- ko cholera! Tyle wieczności. Bo widzisz, Nobel, zimno, coraz zimniej, ale to pestka, pestka wiśni... Chodź, chodźmy gdzieś, gdzieś przed siebie, w lasy, w te klonowe liście, przez pola, Nobel, albo za horyzont, kurwa, coś mi się nierówno idzie, padnę, nie, chyba się nie przewrócę, Patrz, ile jest gwiazd na niebie i ile księżyców, a jeden spada, biedny... wiesz, na pewno spotkamy zające, bażanty i sępy i będziemy je gonić wspólnie, Nobel, i łapać wspólnie, psisko ty moje, psisko ty moje, o, jakie meteory, daj im ogon, a ja będę biegała za tym ogonem, ojej... * O, Boże! Tak czekałam, jesteś tutaj w tych uprawach, kaktusach, jakie cudowne poletko, jak tu dobrze, jak cudownie, to jest piękne, świecą jakieś takie... oczy, tutaj się uprawia tyle roślin, wszystkie są takie twoje, boskie, inne, nie wiem... Jak to dobrze, że się tutaj znalazłam, jak się cieszę, jak płaczę, z radości płaczę, i jak się śmieję, nigdy tak daleko jeszcze nie byłam, nigdy nie widziałam ciebie i takiej przestrzeni, nigdy nie mogłam cię dotknąć, ujrzeć... Jak tu ciepło... Taki jesteś gorący i jak wszystko cudownie rośnie, tak szybko, tak powoli, błyskawicznie, rośnie... coraz wyżej i w takiej harmonii, w takiej zgodzie, i łubinu tyle i łopianu, i coś przebija takiego białego, może to jest... stokrotka... Dobrze mi tu, chyba nigdzie, nigdy nigdzie nie było mi tak wspaniale i jeszcze te anioły, anioły, przecież widzę tak wyraźnie te anioły, jeden, drugi, trzeci, siódmy... I wszyscy tutaj pracują... tak spokojnie... te wielkie trawy przykrywają mnie, to jest dywan, dywan, którym ty doleciałaś kiedyś tam, a teraz ja...Może perski dywan... A ten anioł pochyla się nade mną i ten anioł pochyla się nade mną, tak blisko, blisko, tak... * Jezu! Gdzie jestem?! Ktoś krzyczał, krzyczał, żebym była prawdziwa... O, Nobel! Moje wierne... grzej mnie, co się stało, gdzie jesteśmy, Nobel? Ogrzej mnie, szybko, Nobel, zamarzłam zupełnie, Jezu, o tak, kochany, przytul mnie, mocno, mocno i jeszcze... Co to jest... tylko gwiazdy... i jestem taka zimna, że nie policzę ich. Zaraz... zaraz, zaraz... To jakieś olbrzymie pole ziemniaków... Co się stało?... Gdzie jest dom, Nobel? Przecież jest dom, Nobel... Merdasz ogonem i ty żyjesz, ale nie wiem, czy ja... Ktoś krzyczał... Powiedz mi, No- bel... Chyba żyję... Tak... Tylko straciłam przytomność... Nie mogę się ruszyć, zamarzłam...

Chryste, jak zimno, a było tak gorąco, coś pamiętam, Nobel, grzej mnie, jesteś taki ciepły, o tak, liż mnie, twój język... Jak ogień... Ogień. Słońce. Jakby wyszło słońce w tych ciemnościach... Nie ruszaj się, leż tak na mnie, aż tego słońca będzie więcej... Psisko moje... Ratuj mnie, ja zasypiam... Gdy zasnę, to zamarznę... i będzie pogrzeb, którego nie ujrzę... Nie!! Daj łapę, daj kark, muszę... Muszę wstać... Musimy znaleźć dom... Nobel, umieram... Ratuj Stokrotkę! No, chodźmy, chodźmy... Nie mogę... Upadam... i upadam... Ciągnij mnie, jesteś taki silny, ciągnij mnie... do domu. Nobel, do domu... Jezu, jak ciężko... Coś się wydarzyło i nic nie pałętam...

CZWARTY. STRZELEC Święty Mikołaju, zawsze mnie odwiedzałeś, zawsze dawałeś mi jakiś znak albo znaczek maleńki, a teraz... milczysz. Nie ma cię i nikt nie wymaluje na szybie żadnych prążków, by było bardziej kolorowo w tej szarości i w tym chłodzie, by cieplej było. Tyle śniegu, a tak ponuro i ciemno. I tak mi źle, święty Mikołaju, a mógłbyś przynieść mi ze swojego nieba dżinsową spódniczkę albo małą laleczkę, tylko naprawdę nie za dużą, bo z dużych już wyrosłam, albo, święty Mikołaju, mógłbyś mi przynieść rower górski, to ja bym go od ciebie dała Tomkowi i miałby radochę, zamiast biegać by sobie jeździł. Albo wielką kość cielęcą, to dałabym Noblowi i też miałby radochę, tyle by sobie gryzł. Święty Mikołaju, wiem, że ty jesteś, bo mi tak mówiono od dawna, a skoro mi tak mówiono, to tak być musi, bo trzeba wierzyć w to, co się mówi małej dziewczynce. A ja jestem małą dziewczynką, jestem coraz mniejszą dziewczynką. Więc myślę sobie, że mogę z tobą przynajmniej porozmawiać, skoro jesteś święty. Siedzę przy oknie i patrzę sobie gdzieś. Nie jest mi dobrze, święty Mikołaju, ale pomagam sobie, jak umiem, a umiem sobie pomagać tak, że sięgam, gdy mi źle, po kartonik taki, taki... nie wiem, czy widziałeś takie kartoniki, chyba tak, bo ty przecież widziałeś w życiu wszystko, na pewno... Rozrywam ten kartonik i biorę tabletkę taką, i biorę ją teraz znowu, by minęła ta gorycz i ten smutek. I bym mogła nie mieć do ciebie żalu, święty Mikołaju, że niczego nie odkryłam rano pod poduszką, szukałam gwałtownie, olałeś mnie, taki niedobry. Ale już się nie gniewam. I może być tak, że na tę pustkę pod poduszką zasłużyłam sobie, bo przecież ty dobrze wiesz, co robisz, być może, pochodzisz od samego Pana Boga, a Pan Bóg coś kiedyś mi powiedział... Chyba tak jest, skoro jesteś święty, bo jako święty musisz być w niebie, no tak, przecież masz sanie i tymi saniami zjeżdżasz na ziemię z nieba. Nie wyobrażam sobie, że mógłbyś zejść... A Pan Bóg też w niebie. Wiesz, jeśli ja będę w niebie, przypadkiem, autostopem może, i zobaczę cię takiego prawdziwego, bez sztucznej brody, siwej i na dodatek z waty, to może się okaże, że jesteś całkiem fajnym chłopakiem i pójdziemy na dyskotekę, zabiorę cię, nie bój się... Wiesz, czuję się już lepiej, o, właśnie widzę, jak tańczymy wśród kolorowych lampek, i jakieś girlandy wiszą, latają wrony albo kruki, a my zatańczymy się w sobie już teraz, zaraz, zaraz, zaraz...Co ty lubisz, co mam dla ciebie wybrać? Z tobą to będziemy tańczyć Demarczyk Piękną, tak myślę. Patrz, zaszło słońce, było gorące, i będzie noc, a chyba jest wieczór, kto to wymyślił, takie dziwne to i mogłoby być inaczej, tak lub tak, albo jeszcze inaczej... Wieczór, z którego tak szybko staje się noc, te krótkie dni, długie noce, noce przeklęte, sama ciemność w ciemnościach i rośliny

nie rosną... Samotne bardzo te noce. A potem znowu, znowu ta bezsenność i te koszmary, jakieś kłamstwo we śnie, przebudzenia, przebudzenia co chwilę... Święty Mikołaju, znowu muszę rozrywać kartonik, żeby spać, a jednak nie spać... I coraz trudniej, coraz więcej... Jeśli ty jesteś z nieba, a jesteś, z nieba jesteś, przecież jesteś i myślę, że mnie rozumiesz. Może to ty mi podarowałeś te cyklony, bo przecież nie chciano mi sprzedać w aptece i całą twarz miałam mokrą, a jednak sprzedano, jakiś pan dotknął mnie, tak leciutko, i spojrzał tak leciutko, króciutko, wypisał receptę... Bardzo miły pan. I może to byłeś ty, święty Mikołaju, bo jeśli nawet jesteś już stary i masz czterdziestkę, to nie przejmuj się... Takiego też cię pragnę. Myślę, że słuchasz teraz ze mną Cohena, Leonarda zresztą, tak pięknie śpiewa tym ochrypłym głosem. I on też jest dla mnie trochę święty... Cohen, fajnie, prawda? Wiesz, kojarzy mi się to z takim dziwnym zdarzeniem, gdy tonęłam, w wodzie tonęłam, kiedyś tonęłam, miałam wtedy... a ja już nie wiem, Mikołaju święty, ile ja miałam lat, ile miałam. Może tyle co Cohen. Albo ty. I misia pluszowego wtedy miałam. I brat mnie uratował, mój Tomek kochany. I wtedy przez chwilę, moment, było we mnie takie jasnowidzenie. Ty może masz to na co dzień, ja tylko wtedy. Wiedziałam, że już umieram lub umarłam, było jak w niebie, myślę, że wiele wtedy zrozumiałam... Posłuchaj: Ay, Ay, Ay, Ay, Take this waltz, take this waltz With its „I'll never forget you, you know!” Słyszysz? Nie myślę, myślę, że nie odrzucasz mnie jak jawnogrzesznicy, a może ja już na nic sobie nie zasłużyłam i może jesteś ostatnim moim świętym Mikołajem, który zresztą do mnie nie przyszedł, ale który jest, bo przecież z tobą rozmawiam... Ty mały głupi krasnalu, ty przebrany wariacie! Wiesz, to wszystko bujda na resorach, ja ci teraz coś powiem, że jest całkiem okej, jest tak okej, że ty nawet sobie nie wyobrażasz, spójrz tylko, jaka piękna jest zima na wsi, śniegu po kolana, śniegu po pachy i po czubek nosa, jaki ten śnieg jest biały, przezroczyście biały i jak niedaleko są lasy olbrzymie jak niedźwiedzie, tu można wynająć sanie i pędzić tymi saniami, z bicza trzaskać, a powozić będzie święty Mikołaj, jeden, drugi, trzeci, byłoby ich tylu, tylu, tylu, ilu aniołów w niebie, bo ja tak przypuszczam, bo to z anio- łów biorą się ci święci wariaci, bo inaczej skąd by ich było tylu w domach, sprawiających radość dzieciom i takim małym dziewczynkom, jak ja, Stokrotka. I pędzą sanie, i strzelają te bicze, i wiesz, siedzimy, ja z chłopakiem, tym najczulszym, albo drugim, też najczulszym, i pijemy sobie, wiesz, grzane wino sobie pijemy i podgrzewamy je paląc w saniach ognisko, widzę to wyraźnie i wiem, jakie to proste... Ty zresztą wiesz o tym jeszcze lepiej. I pochodnie nas prowadzą. Do raju prowadzą... Co ja ci tutaj jakiś bajer będę wciskać, ty, Święty, ja ci

teraz powiem, że chyba urodziłam się w czepku, bo naprawdę nie wyobrażam sobie, że to dostojeństwo mnie spotkało... Że jestem tutaj... I pole takie brudne... I lasu wcale nie ma, wszystkie drzewa ścięto... wyrąbano. Ale mogę sobie przynajmniej przez okno popatrzeć... mogę słuchać muzyki, tak ładnie dzisiaj grają w radio... A najfajniej by mi było, gdyby przyjeżdżały po mnie codziennie rano te sanie, z dzwoneczkami sanie, bo ja się bardzo ciężko budzę, a gdy już się obudzę, to muszę sobie wziąć, no, wiesz... jedną albo dwie. I taka półprzytomna jestem dość długo, chyba do trzeciej lekcji, tak chyba jest, więc gdyby przyjeżdżały po mnie sanie i ktoś mnie do nich wnosił, wiózł do tej pieprzonej budy, dzwoneczki by dzwoniły... Ty nie wiesz, ile tam poprzebieranych durni, przepraszam, Święty, cudownej budy, kochanej budy i do takich mądrych ludzi... i potem, żeby te sanie czekały pod cudowną szkółką i z powrotem mnie przywoziły, i tu, i tam, i tam, i tu, a od czasu do czasu gdzieś dalej... Może to byłoby kosztowne... Jak niektóre lekarstwa... Wiesz, przyszło mi do głowy, że... O posłuchaj chwilę, muszę się z tobą czymś podzielić... Sza, cicho sza, czas na ciszę, Tę, którą w swym sercu słyszysz, Kiedyś śpiewało jak z nut, Teraz gładkie i zimne jak lód, Smutny to cud... Ty jesteś może właśnie Smutnym Cudem, a Cud, gdy jest Smutny, to jest taki zapłakany chłopak pod oknem, Romeo, wiesz, i jego radość, gdy dajesz mu ciepło... Czymś się chciałam z tobą podzielić, czymś jeszcze, już nie pamiętam, podzielić się tak jak opłat- kiem, nie wiem też, co ci opowiadałam, noc jest piękna i mech będzie najdłuższa, dzień niepotrzebny... Wiesz, pajacyku drogi, ja ciebie kocham, wyznaję ci miłość i zaręczam się z tobą, albo ty ze mną, nieważne, i słuchaj, obiecuję ci, obiecuję ci, że nigdy nikogo, nikogo innego niż Mikołaja nie wezmę w swoje... Tylko Mikołaj może być tym pierwszym i to on będzie Świętym. W porządku stary? I wiesz, żeby to było tak, jak się siedzi przy ciepłym piecu i odpoczywa, jest dobre wino i stuka się kieliszkami, takimi jak kwiaty... Wiesz, ja się z tobą podzielę inaczej, o, już mało tego mam, ale ja się z tobą podzielę, bo coś ci ślubowałam, patrz, te dwa to są dla ciebie, daj rękę, masz, bierz i łyknij je sobie, nie bój się, będziesz najbardziej boskim świętym Mikołajem i sprawisz ludziom jeszcze więcej radości, święty pajacyku, a te dwie tableteczki to dla Stokrotki Mikołajowej, twojej żony, i jeszcze wezmę nóż, taki ostry, i lekko, nie obawiaj się, leciutko nakłuję się, podzielimy się też tą krwią, żebyś naprawdę był pierwszy, ty Święty właśnie, który kiedyś mnie dotkniesz, kiedyś we mnie wejdziesz, odczep się. Nobel, czemu ty szczekasz, kurwa, dajcie mi wszyscy spokój... Wiesz,

znowu płaczę, ale dlaczego mi tak pulsuje w głowie, tak w głowie... Święty, posłuchaj jeszcze, bo coś się kończy, jeśli ci tam zimno za tym oknem, to wskakuj i możemy to zrobić już, a moje piersi ogrzeją cię i moja pierwsza krew cię ogrzeje... Nobel... już kiedyś mnie uratowałeś... Święty, czuwaj nade mną, czuwaj nade mną...

PIĄTY. KOZIOROŻEC - Cześć, mamo. - Dorotko, tak się cieszę, kochanie, czekam i czekam i nawet krople musiałam wziąć, wreszcie jesteś, jak dobrze... Ale gdzie jest Tomek? - Tomek nie przyjechał, mamo. - Jak to? Nie przyjechał na święta? - Tomek prosił, żeby ci powiedzieć, że on nie obchodzi świąt, czy coś takiego, że w każdym razie olewa wszystko. - O, Boże! Jak on tak może! Nie jest chory, córeczko? - Miał grypę, ale teraz biega boso po śniegu. I dużo rzeźbi. - Matko Boska! Nie rozumiem... - A co u ciebie, mamo? Nie odpisałaś na mój list... - Tak, rzeczywiście, nie dokończyłam go, ale cały czas nosiłam go na sercu, Dorotko, tyle zabiegów, ostatnio, rehabilita... - Kto to jest, mamo? - A właśnie! Pan Romek. Przyjaciel tatusia, nasz przyjaciel. Pan Romek bardzo mi pomaga. Wiesz, zajmuje się zabawkami, ma sklepy, hurtownie... Myślę, że się polubicie. - Cześć, Dorota, Romek. Chyba możemy sobie mówić po imieniu. Bardzo mnie interesuje ta subkultura młodzieżowa, te sprawy. Porozmawiamy sobie, prawda? - Tak, proszę pana. Albo nie. - Dorotko, Romeczek przywiózł przepiękną choinkę, chodźmy wszyscy, chodźmy zobaczyć. Jaka piękna... - Pójdę do siebie, mamo. I jestem głodna. Jechałam od rana i na razie choinki i hurtownie mało mnie obchodzą... - Jechałaś od rana? Miałaś przesiadki, opóźnienie? - Jechałam stopem. - Autostopem?! Dziecko! Nie miałaś pieniędzy? To takie niebezpieczne, kochanie... - Tak, tak... Wiesz, mamo, nie wiem, czy miałam pieniądze. Ale jechałam autostopem, ciężarówką zresztą, jedną, drugą, potem czymś tam i... - Taką śliczną dziewczynę zabrałbym od razu i podwiózł pod dom w każdym miejscu w kraju. - Tak, panie hurtowniku z zabawkami. Na razie...