Salla Simukka
CZERWONE JAK KREW
przełożył Sebastian Musielak
Pewnego razu w środku zimy, gdy z nieba spadały na ziemię
miękkie jak puch płatki śniegu, królowa siedziała przy oknie
z czarnego hebanu i szyła. I gdy tak szyła, patrząc przez
okno, ukłuła się igłą w palec. Na śnieg upadły trzy kropelki
krwi. Czerwone plamki wyglądały tak ślicznie na białym tle,
że królowa pomyślała sobie: „Och, gdybym tak miała
dziecko o skórze białej jak śnieg, wargach czerwonych jak
krew, włosach czarnych jak hebanowe drzewo!”.
28 lutego
NIEDZIELA
1
Ziemia skrzyła się bielą. Piętnaście minut wcześniej stary śnieg pokryła
warstwa świeżego, czystego puchu. Piętnaście minut wcześniej jeszcze
wszystko było możliwe. Świat wydawał się piękny, a rysująca się przed nią
jaśniejsza przyszłość tchnęła spokojem i wolnością. Przyszłość, dla której
warto podjąć szalone ryzyko, postawić wszystko na jedną kartę i spróbować
się wyrwać raz na zawsze, za pierwszym podejściem.
Piętnaście minut wcześniej prósząca z nieba biel rozścieliła się puszystym
dywanem na brudnym śniegu i wtem przestało padać tak nagle, jak zaczęło,
a spomiędzy chmur wyjrzało słońce. Równie pięknego dnia nie było chyba
od początku zimy.
Na tej nieskazitelnej bieli z każdą chwilą przybywało czerwieni.
Rozszerzała się, rozprzestrzeniała i barwiąc po drodze kryształki śniegu,
przepływała na kolejne. Trochę czerwieni prysnęło dalej. Była tak
jaskrawa, że gdyby miała głos, musiałaby krzyczeć.
Natalia Smirnowa wpatrywała się w splamiony czerwienią śnieg
brązowymi, niewidzącymi oczami. Nie myślała o niczym. Niczego nie
chciała. Niczego się nie bała.
Dziesięć minut wcześniej Natalia chciała tak dużo i bała się tak bardzo,
jak jeszcze nigdy w życiu. Drżącymi dłońmi upychała banknoty do swojej
torby, oryginalnego louisa vuittona. Wytężała słuch, łowiła najmniejszy
szmer. Uspokajała samą siebie, tłumaczyła sobie w duchu, że nie ma się
czego bać. Przecież wszystko zaplanowała. Wiedziała jednak, że nie ma
planów całkowicie pewnych. Wystarczył byle podmuch, żeby zawalić
wznoszony od miesięcy domek z kart.
W torebce miała paszport i bilet na samolot do Moskwy. Nic więcej ze
sobą nie zabrała. Na lotnisku w Moskwie spotka się z bratem. Wynajętym
samochodem zawiezie ją kilkaset kilometrów do domku letniskowego,
o którego istnieniu wiedziało zaledwie parę osób. Tam będą już na nią
czekać matka i jej trzyletnia córeczka Olga. Natalia nie widziała jej od
ponad roku. Czy dziewczynka ją pamięta? Będą miały dość czasu, aby od
nowa się poznać, bo zaszyją się w daczy przez miesiąc lub dwa. Dopóki
Natalia nie uwierzy, że wreszcie jest bezpieczna. Dopóki o niej w końcu nie
zapomną.
Uciszyła w myślach natrętny głos, który uparcie krakał, że nigdy nie
zapomną. Nie pozwolą jej zniknąć. Wmawiała sobie, że nie jest przecież
nikim ważnym i bez trudu znajdą na jej miejsce kogoś innego. Nie opłaci im
się szukać.
Od czasu do czasu ludzie przepadali. Razem z forsą. Specyfika branży,
skalkulowane ryzyko, nieuniknione ubytki inwentarza, jak w warzywniaku
– owoce się psują i trzeba je wyrzucać.
Natalia nie liczyła pieniędzy. Upychała po prostu banknoty do torebki,
byle więcej. Trochę się pogniotą, ale co z tego? Zmięte pięćset euro warte
jest tyle samo co gładkie. Za jeden taki papierek można kupić jedzenia na
trzy miesiące, a gdy ma się głowę na karku i węża w kieszeni – nawet na
cztery. Pięćset euro może na długo zamknąć człowiekowi usta. To dla wielu
bardzo dobra cena za trzymanie języka za zębami.
Natalia Smirnowa, lat dwadzieścia, leżała na brzuchu z twarzą zanurzoną
w lodowatej bieli. Jej policzki były nieczułe na palący ziąb. Jej odkrytych
uszu nie szczypał siarczysty mróz.
W tym obcym kraju zimne wiosny są,
Natalio, ty marzniesz...
Mężczyzna nucił chrapliwie i fałszował. Natalia nigdy nie lubiła tej
piosenki. Zmarznięta Natalia z fińskiego przeboju była przecież Ukrainką,
a ona Rosjanką. Podobało jej się jednak, że mężczyzna śpiewa dla niej
i głaszcze ją po włosach. Starała się nie wsłuchiwać w słowa. Na szczęście
nie było to wcale trudne. Poznała już trochę fiński i dużo więcej rozumiała,
niż sama umiała powiedzieć, ale gdy przestała się wysilać, obce słowa
traciły znaczenie i zlewały się w zwykłe zbitki dźwięków, spływające cicho
z ust mężczyzny na jej nagą szyję.
Pięć minut wcześniej Natalia myślała o innym mężczyźnie i o jego
nieporadnych dłoniach. Czy będzie za nią tęsknił? Może trochę. Odrobinkę.
Niedługo, bo naprawdę jej nie kochał. Gdyby faktycznie kochał, załatwiłby
jej sprawy, co tyle razy obiecywał. W końcu dziewczyna musiała sama
wziąć wszystko w swoje ręce.
Dwie minuty wcześniej Natalia z trudem domknęła torbę, która pękała
w szwach. Szybko zatarła ślady swojej obecności i w holu zerknęła jeszcze
w lustro. Utlenione włosy, brązowe oczy, cienkie brwi i jaskrawoczerwone
usta. Była blada. Pod oczami kręgi po nieprzespanej nocy. Pora iść.
W ustach czuła smak wolności i lęku. Smak żelaza.
Dwie minuty wcześniej zatrzymała spojrzenie na swoich oczach w lustrze
i uniosła podbródek. Nie może przepuścić takiej okazji. Czemu i ona nie
mogłaby czegoś z tego mieć?
Wtedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Zamarła. Jedne kroki, potem
drugie, i jeszcze trzecie. Trojka. Do środka weszła trojka. Pozostała jej tylko
ucieczka.
Minutę wcześniej Natalia wbiegła do kuchni i dopadła drzwi na zewnątrz.
Nie mogła ich otworzyć trzęsącymi się dłońmi. Jednak jakimś cudem
klamka ustąpiła i Natalia wybiegła na ośnieżony taras, a potem do ogrodu.
Kozaki grzęzły w śniegu, ale biegła, nie oglądając się za siebie. Nic nie
słyszała. Zdążyła nawet pomyśleć, że może wyjdzie z tego cało, że jej się
uda, ucieknie i wygra z nimi.
Trzydzieści sekund wcześniej rozległo się tępe mlaśnięcie. Kula
wystrzelona z pistoletu z tłumikiem przeszyła płaszcz Natalii Smirnowej
i wbiła się w plecy, otarła o kręgosłup i rozszarpała wnętrzności, niszcząc
na końcu rączkę torebki, którą Natalia przyciskała do brzucha. Kobieta
upadła w czysty, dziewiczy śnieg.
Kałuża pod nią rozlewała się na wszystkie strony, pożerając biały puch.
Czerwień była jeszcze nienasycona i ciepła, lecz z sekundy na sekundę
stygła coraz bardziej. Ciężkie kroki zbliżały się powoli. Ale Natalia ich nie
słyszała.
29 lutego
PONIEDZIAŁEK
po północy
2
Cała trójka przepychała się w drzwiach. Każdy chciał pierwszy wejść do
środka.
– Ej, zróbcie trochę miejsca, nie mogę trafić do zamka.
– Ty nie tylko do zamka nie możesz trafić.
Śmiech, psykanie, śmiech.
– Zaczekajcie chwilę. Zaraz wam pokażę, jak to się robi. Najpierw klucz.
Przekręcam go powoli. Bardzo powoli. Wow. Niesamowite. W pale się nie
mieści, że jednym przekręceniem klucza można otworzyć drzwi. Że ktoś
wymyślił taki system. Trzynasty cud świata, mówię wam.
– Zamknij się wreszcie i otwieraj.
Jednocześnie pchnęli drzwi i zaczęli się cisnąć do środka. Dziewczyna
omal nie upadła. Jeden chłopak wydawał z siebie ciche, piskliwe odgłosy
i słysząc ich echo w pustej przestrzeni, głośno zachichotał. Drugi ze
zmarszczonym czołem wstukiwał mozolnie kod na panelu systemu
antywłamanigo.
– Jeden... siedem... trzy... dwa. Ja pierdolę, udało się! Czternasty cud
świata! Wstukujesz cyferki i alarm się wyłącza. Ja pierdolę. Teraz już wiem,
kim zostanę, kiedy dorosnę. Ślusarzem. Jest taki zawód, no nie? Ktoś chyba
musi zarabiać na życie dorabianiem kluczy, co? Albo lepiej zostanę
ochroniarzem.
Tamci jednak go nie słuchali. Biegali po pustych, ciemnych korytarzach,
krzycząc i rechocząc. W końcu trzecie dołączyło do reszty. Śmiech odbijał się
od ścian i wybrzmiewał echem na schodach.
– Jesteśmy najlepsi!
Najlepsi. Ajlepsi. Jlepsi. Lepsi. Epsi. Psi. Si. I.
– I w pytę bogaci!
Wpadali rozmyślnie na siebie i upadali. Tarzali się po ziemi, parskając
śmiechem. Robili orły na kamiennych posadzkach. W końcu ktoś sobie
przypomniał.
– Jesteśmy bogaci, tylko pieniądze mamy brudne.
– Tak jak mówisz. Dirrrty money.
– Mieliśmy iść do ciemni. Po to tu przyszliśmy.
Żeby tak jeszcze sobie przypomnieć, co było wcześniej. Wszystko ginęło
we mgle, w której przebłyskiwały jakieś obrazy. Ktoś rzyga. Reszta pławi
się nago w basenie. Drzwi zamknięte na klucz, choć miały być otwarte.
Rozbity kryształowy wazon i odłamki, ktoś z rozciętą nogą. Krew. Za
głośna, pulsująca muzyka. Oops, I did it again. Zapomniany hit, który jakiś
baran puszcza na okrągło. I played with your heart, got lost in the game. Jakaś
dziewczyna zanosi się żałosnym płaczem, ale niczego nie chce. Podłoga
śliska od rozlanego rumu. Cierpko-słodki smród.
Tylko że te obrazy nie chciały się ułożyć w żaden sensowny film. Kto
przyniósł worek? Kiedy? Kto go rozwiązał, kto włożył do środka dłoń,
a potem oblizał palce? Kiedy zrozumieli?
Musiała coś łyknąć. Jak najszybciej. Natychmiast.
– Zostało wam trochę? Chcę jeszcze.
– Ja mam.
Trzy pigułki. Po jednej na głowę. Jednocześnie położyli je sobie na
języku.
– Ta ma moc. Oh yeah. Jest moc.
Ciemnia. Ciemność. Potem ktoś pstryknął włącznik.
– Niech się stanie światłość. I stała się światłość.
Worek na stół. Banknoty.
– Ja pierdolę, ale śmierdzi.
– Pieniądze nie śmierdzą. Pieniądze pachną.
– Mamy tu w pytę kasy.
– I podzielimy ją równo.
– Po prostu nie mogę! Chyba śnię! Kocham was. Kocham cały świat.
– Tylko bez całowania. Koncentracja mi siądzie i zacznę myśleć wyłącznie
o seksie.
– Nie widzę przeszkód, choćby zaraz.
– Ale ja widzę. Bierzmy się do mycia.
Woda do kuwet. Banknoty do wody. Umyte na sznurki.
– To się nazywa pranie brudnych pieniędzy. Patrzcie i się uczcie.
29 lutego
PONIEDZIAŁEK
3
Pobudka! Otwieraj oczy! Wstawaj! Zapomnij o drzemce!
Bębenki Lumikki Andersson omal nie pękły od tego wrzasku. Znajomego
do znudzenia. Jej własnego głosu. Nagrała go i przypisała w komórce do
sygnału pobudki, bo uznała, że nic jej lepiej nie wygoni z ciepłej pościeli.
Działało. O drzemce faktycznie zapominała od razu.
Usiadła rozespana na brzegu łóżka i spojrzała na ścienny kalendarz
z Muminkami. Poniedziałek, 29 lutego. Dzień dodany. Najbardziej zbędna
data w historii. Nie mogli go ogłosić międzynarodowym dniem wolnym?
Przecież i tak był nadprogramowy. Chyba ludzie mogliby choć raz nie robić
nic sensownego i zapomnieć o produktywności?
Lumikki wsunęła stopy w niebieskie jeżyki i szurając nogami, powlokła
się do kuchni. Nalała wody do kawiarki i nasypała kawy. Tego ranka nie
wstanie z martwych bez mocnego espresso. Było jeszcze ciemno,
zdecydowanie za ciemno na rozpoczynanie dnia. Wysokie zaspy niewiele
rozjaśniały mrok. Szaruga nie ustąpi jeszcze długo. Będzie trzymać Krainę
Północy w swoich posępnych szponach pewnie do końca marca.
Lumikki nie cierpiała tej fazy zimy. Śnieg i mróz. Za dużo jednego
i drugiego. A wiosna bynajmniej nie za pasem. Mrozy ciągnęły się bez
końca, odbierając resztki nadziei, spowalniając i przytępiając wszystko
swym lodowatym tchem. Lumikki marzła w domu, na dworze i w szkole.
Niekiedy łapała się na paradoksalnej myśli, że tylko w przerębli nie
odczuwa zimna, lecz przecież nie mogła codziennie kąpać się w jeziorze.
Wciągnęła na grzbiet szary, obszerny sweter i nalała sobie kawy do
filiżanki. Poszła do jedynego prawdziwego pokoju swojej kawalerki, gdzie
na siedemnastu metrach kwadratowych mogła się czuć jak pani na
włościach. Skuliła się w wytartym fotelu, żeby się trochę ogrzać. Od okna
bez przerwy ciągnęło, choć jesienią okleiła ramy dodatkową pianką.
Kawa smakowała kawą. I Lumikki nie wymagała niczego więcej. Nie
znosiła tych obrzydliwie słodkich, przekombinowanych czekoladowo-
orzechowo-waniliowych kaw z jakimś kardamonem czy innym
wynalazkiem. Kawa to kawa, ma być czarna i mocna. A sprawa to sprawa,
stancja to stancja. Liczy się konkret.
Matka znowu była w szoku, gdy ostatnio odwiedziła Lumikki. „Czy ty
w ogóle nie zamierzasz się tu jakoś urządzić? Stworzyć tu sobie namiastki
domu?”. Nie zamierzała. Mieszkała sama w kawalerce od półtora roku. Za
łóżko służył leżący na podłodze gruby materac, poza tym miała biurko,
laptop i fotel. Nic więcej. W pierwszych miesiącach matka nalegała, że kupi
jej łóżko i regał na książki, ale Lumikki stanowczo się sprzeciwiała. Książki
stały w kilku stosach na podłodze. Jedynym ukłonem w stronę „namiastki”
był wiszący na ścianie czarno-biały kalendarz z Muminkami. Po co tracić
czas na jakieś wicie gniazdka? Nie przyjechała tu przecież bawić się w Ikeę.
Stancję traktowała wyłącznie jako lokum na czas nauki. Nie zamierzała
zapuszczać korzeni. Chciała mieć wolną rękę po skończeniu szkoły. Móc
wyjechać, dokądkolwiek zechce, i nie tęsknić za nikim i niczym.
Zresztą u rodziców w Riihimäki to też nie był dom. Ostatnimi czasy czuła
się tam obco. Rzeczy i sprzęty przypominały jej sprawy, które wolałaby
wymazać z pamięci. I bez tego często wracały do niej w myślach, snach czy
koszmarach.
Reakcje rodziców na jej wyprowadzkę z domu wydawały się dziwnie
sprzeczne. Niekiedy miała wrażenie, jak gdyby im ulżyło. To prawda, że
w domu często panowała napięta atmosfera, ale tak było od zawsze.
W każdym razie odkąd Lumikki sięgała pamięcią. Nie zdołała ustalić źródła
tych napięć, bo nigdy nie widziała, aby rodzice się kłócili, a i ona głośno się
nie buntowała. Gdy zbliżał się dzień wyjazdu do szkoły, matka i ojciec
czasem długo ją tulili w ramionach. Było to równie dziwne, co irytujące, bo
nie mieli wcześniej takiego zwyczaju.
Jeszcze potem matka brała jej twarz w dłonie i wpatrywała się w nią
dziwnie długo i badawczo.
– Mamy tylko ciebie. Tylko ciebie.
Powtarzała to w kółko z taką miną, jakby z trudem powstrzymywała łzy.
Pod koniec wakacji Lumikki zaczęło to już męczyć. Gdy z pomocą rodziców
przewiozła do Tampere wszystkie swoje rzeczy i po raz pierwszy wreszcie
zamknęła za nimi drzwi kawalerki, miała wrażenie, że ktoś zdjął jej
z ramion ciężar, o którego istnieniu nawet nie wiedziała.
– Na pewno poradzisz sobie sama?
Matka wciąż ją o to pytała. Ojciec podchodził do sprawy bardziej
rzeczowo.
– Flickan blir snart myndig. Hon måste ju klara sig
1
.
I Lumikki sobie radziła. Z każdym dniem coraz lepiej.
Tego ranka z lustra w łazience spoglądała na nią zmęczona dziewczyna.
Kofeina zaczynała już działać, ale za wolno. Lumikki umyła twarz zimną
wodą i spięła kasztanowe włosy w koński ogon. Rodzice wydumali dla niej
imię, które nijak się miało do bajkowej rzeczywistości. Śnieżka Andersson.
Włosy nie były czarne jak hebanowe drzewo, cera nie lśniła bielą, usta nie
biły po oczach czerwienią. Farba do włosów i makijaż upodobniłyby ją do
bajkowej imienniczki, tylko po co? Lumikki w zupełności wystarczyło jej
własne odbicie w lustrze, a z opinii otoczenia niewiele sobie robiła.
Przez trzy sekundy rozważała, w co się ubrać do szkoły. Postanowiła
zostać w szarym swetrze, na nogi wciągnęła dżinsy. Glany, na sweter
czarny płaszcz, zielony szal i łapawice, szara czapka. Na ramię plecak
Fjällrävena.
W żołądku poczuła ukłucie głodu. Lodówka nie powitała jej nawet
światłem. Żarówka przepaliła się dwa tygodnie temu, ale Lumikki nie
chciało się jej zmienić. Będzie musiała kupić w szkolnej kafejce kanapkę
albo dwie. I koniecznie drugą kawę.
W drzwiach liceum uderzył w nią znajomy, chaotyczny gwar. Wszystkim się
gdzieś spieszyło i każdy głośno to komunikował. Błyskotliwa, inteligentna
i wybitnie kreatywna młodzież z liceum artystycznego. Lumikki wiedziała,
że ironizuje, ale niekiedy po wejściu do szkoły jej tolerancja na krzykliwe
stroje i dramatyczne gesty spadała poniżej normy. Na rozsadzające ramy
obowiązującej w szkole niepisanej umowy wszelkie warianty osobowości
i indywidualności. Jednakże pod irytacją kryła się wdzięczność. Że może
chodzić właśnie do tej szkoły. Że nie musi już mieszkać w Riihimäki. Bo
złożyła papiery do liceum artystycznego w Tampere, żeby uciec
z rodzinnego miasteczka. Rodzice pewnie nie zaakceptowaliby jej wyjazdu,
gdyby nie chodziło właśnie o tę elitarną szkołę. W pierwszych miesiącach
nauki Lumikki miała wrażenie, że trafiła do raju. Euforia powoli się
wypaliła, gdy życie licealistki w Tampere spowszedniało i za fasadą
wesołych uśmiechów Lumikki zaczęła dostrzegać zazdrość,
pretensjonalność, grę, egotyzm i niepewność.
Na szczęście w szkole było nie tylko głośno, ale też ciepło i skostniałe
kończyny Lumikki powoli budziły się do życia. Jeszcze chwila i poczuje to
straszne mrowienie, gdy krew dotrze ponownie do palców stóp i dłoni.
Trzeba było włożyć dwie pary grubych skarpetek. W szatni Lumikki rzuciła
płaszcz na wieszak i zbiegła po schodach do stołówki, przy której
funkcjonowała szkolna kawiarenka.
– Dzisiaj z zieleniną czy bez? – Kucharka wiedziała już, o co ją pytać.
– Najlepiej obie wersje – odrzekła Lumikki. – I dużą kawę.
– Do pełna i bez mleka. – Kobieta roześmiała się, nalewając kawę po sam
brzeg papierowego kubka.
Lumikki usiadła przy stoliku i czekała, aż ciepło powoli rozpłynie się po
kończynach. Au, au, au. Mrowienia jednak nie sposób uniknąć. Chwilę
trzymała dłonie splecione wokół kubka, potem ugryzła kęs kanapki.
Bezmięsna była duża i smaczna, pomidor dojrzały, a papryka jędrna.
Lumikki wyznawała wegetarianizm ekonomiczny. Nie kupowała mięsa za
własne pieniądze, ale gdy płacił lub częstował ktoś inny, jadła chętnie.
Może i obłudne, ale praktyczne. Sąsiedni stolik okupowały trzy dziewczyny.
Blondyna, ciemna i czerwona. Pierwsza falowała piórami, druga czochrała
się po krótkich odrostach, trzecia mięła nerwowo końcówki. Stołówką
zawładnął zapach Baby Doll Laurenta, Fantasy Britney Spears i Miss Dior
Chérie.
– Padnę, jeśli dziś znów będzie mnie traktował jak powietrze. Na
balangach gostek nie ma żadnych zahamowań, a w szkole nawet cześć nie
powie. Trudno uwierzyć, że skończył osiemnaście lat.
– Ja padnę i bez tego. Trzeba było sobie odpuścić te ostatnie drinki. Nie
wiem nawet, co w nich było.
– Daj spokój, to były zwykłe drinki.
Miny sztucznego przerażenia. Wytrzeszczone oczy.
– Nie mówisz chyba poważnie...?
– No to chyba byłaś ślepa, jeśli nie widziałaś źrenic Elisy. I nie słyszałaś
tych jej poronionych tekstów.
– Ona ma zawsze poronione teksty.
– Ale teraz były do setnej potęgi.
Ukradkowe spojrzenia. Trzy głowy zbliżyły się do siebie. Szepty. Lumikki
dopiła kawę i spojrzała na zegarek. Dziesięć minut do lekcji. Wstała,
zabierając nieruszoną kanapkę z masłem. Nie mogła już zdzierżyć wynurzeń
tych trzech z kosmetycznej mafii, a poza tym smród perfum stawał się nie
do zniesienia.
Dziewczyny z obsesją na punkcie swojego wyglądu, które będą potem
zdawać na prawo i ekonomię. Poszły do liceum artystycznego, bo trzeba
mieć wysoką średnią, a poza tym – „ma się tę kreatywność, co nie?”.
Wielkie artystki i jeszcze więksi intelektualiści, dla których szkoła była
sposobem na zaistnienie.
Matematyczni geniusze, którzy sprawiali wrażenie trochę zagubionych.
Zwyczajni i przeciętni uczniowie, którzy wypełniali korytarze i tłoczyli
się na schodach, wystawali w długich kolejkach w stołówce i nie odróżniali
się od reszty szarej masy ani wyglądem, ani zapachem, ani sposobem
mówienia. Za parę lat nikt nie będzie pamiętał ich imion i nazwisk. Już
teraz nikt nie pamięta.
Oczywiście zdarzali się także ludzie fajni i poukładani. A Lumikki
zazwyczaj przy nikim nie zadzierała nosa. Wiedziała, że wielu z nich gra,
zakłada szkolną maskę, aby łatwiej odnaleźć swoje miejsce pośród setek
rówieśników. I Lumikki nie miała o to do nich pretensji. Sama jednak już
pierwszego dnia nauki postanowiła, że nie pozwoli się zaszufladkować
i przypisać do żadnej grupy, aby nie dawać nikomu podstaw do
uproszczonych ocen.
Na powstające podziały, frakcje i kliki patrzyła z umiarkowanym
zainteresowaniem i odrobiną rozbawienia. Sama trzymała się na uboczu,
pozostawała autsajderką. Nie była jednak samotną świruską przemykającą
pod ścianami w czarnych łachach. Wszyscy pamiętali, jak się nazywa.
Lumikki Andersson. Ta Szwedofinka z Riihimäki.
Ta, która ma gotowe zdanie na każdy temat.
Ta, która zbiera dziesiątki i z fizyki, i z filozofii.
Która tak zagrała Ofelię, że dwie nauczycielki się wkurzyły, a reszta
wzruszyła do łez.
Która nie bierze udziału w żadnych szkolnych akcjach ani wydarzeniach.
Która zawsze je sama, choć nigdy nie wygląda na osamotnioną. Jak
puzzel z innej układanki – nie pasowała nigdzie, by wtopić się w każde tło.
Nie była taka jak reszta. Była dokładnie taka jak reszta.
Lumikki stanęła przed drzwiami pracowni fotograficznej i rozejrzała się.
Nikogo na horyzoncie. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
Przedsionek pracowni pogrążył się w mroku. Wprawnym, zdecydowanym
ruchem otworzyła drzwi ciemni. Ręka znała wszystkie odległości.
Nieprzenikniony mrok. Cisza. Spokój. Jej chwila tylko dla siebie przed
rozpoczęciem lekcji. Reset. Ładowanie baterii. Codzienny rytuał, o którym
nikt nie wiedział. Który łączył teraźniejszość z przeszłością. Lumikki przez
wiele lat musiała się chować, ponieważ się bała. Sztuka wynajdywania
tajnych skrytek i bezpiecznych przystani stanowiła warunek przeżycia.
Teraz w grę nie wchodził już strach, lecz chęć znalezienia własnego miejsca
także w przestrzeni dostępnej dla ogółu. Ciemnia była dla niej wolną strefą,
gdzie mogła pobyć chociażby kilka minut w ciszy przed zanurzeniem się
w chaosie rozmów, głosów, opinii i emocji.
Lumikki oparła się o ścianę i wpatrywała w mrok. Powoli opróżniała
umysł z myśli. Najłatwiej ustępowały powszednie i przeważnie jałowe
rozmyślania orbitujące po stałych trajektoriach: kolejna lekcja matematyki,
ewentualne zakupy po szkole, wieczorem może combat. Tym razem nie
mogła sobie poradzić nawet z tym banalnym szumem mentalnym. Coś jej
nie pozwalało. Coś przeszkadzało.
Zapach.
Ciemnia pachniała inaczej niż zwykle. Lumikki nie potrafiła nazwać tego
zapachu. Postąpiła krok przed siebie. Coś musnęło ją delikatnie po policzku,
odskoczyła jak oparzona do drzwi i zapaliła czerwoną lampę.
Pięćseteurowy banknot.
Dziesiątki mokrych pięćseteurowych banknotów wiszących na sznurkach
w ciemni. Prawdziwe? Lumikki dotknęła palcami pierwszego z brzegu.
Papier wydał się autentyczny. Sprawdziła, czy w kuwetach nie ma odbitek,
i zapaliła zwykłą lampę.
Banknot pod światło. Znak wodny na swoim miejscu, cyfry nominału
w całości. Nie brakło również hologramu i nitki zabezpieczającej. Jeśli
pieniądze nie były prawdziwe, to oglądała właśnie doskonałe fałszywki.
Ciecz w kuwetach miała lekko brunatny odcień. Lumikki zanurzyła czubki
palców. Woda.
Na podłodze dostrzegła rdzawe plamy. Spojrzała jeszcze raz na banknot,
narożnik miał dokładnie taki sam rdzawy kolor. I wtedy ją olśniło. Już
wiedziała, co jej dzisiaj tak bardzo przeszkadza w ciemni.
Odór stęchłej krwi.
4
Lumikki patrzyła na pokryte połyskującą szadzią drzewa i małe, stare
nagrobki. Pocztówkowy pejzaż w bieli bynajmniej jej nie interesował. Po
prostu widok za oknem mniej męczył oczy niż wypisane na tablicy
równania całkowe, bo nie myślała teraz wcale o matematyce.
Zostawiła banknoty w ciemni. Wyszła z pracowni, zamknęła za sobą
drzwi i udała się na lekcję. O swoim znalezisku nikomu nie wspomniała ani
słowem. Miała całą matematykę na przemyślenie, co z tym fantem zrobić.
Najlepiej nie wnikać. Życiowe motto Lumikki. Nie wnikać, nie
komplikować, nie wtykać nosa w cudze sprawy. Kto siedzi cicho i otwiera
usta tylko wtedy, gdy to naprawdę konieczne, ten ma święty spokój. Więc
i teraz Lumikki najchętniej zapomniałaby o tym, co zobaczyła w ciemni.
O ociekających rozwodnioną krwią banknotach. Niestety. Wiedziała już, że
to nie wchodzi w rachubę. Wspomnienie nie dawało jej spokoju ani na
chwilę, podobnie jak tamten smród. I te pieniądze nie przestaną jej
nurtować, zanim nie spróbuje jakoś wyjaśnić ich tajemnicy.
Trzeba na pewno powiedzieć dyrektorowi. Sprawa nabierze wtedy
własnego biegu i Lumikki przestanie o niej myśleć. Nie mogła przecież
wykluczyć, że suszące się w ciemni pięćseteurówki są częścią jakiegoś
projektu artystycznego. W takim razie nie będą oczywiście prawdziwe.
Tylko dlaczego ktoś zadawałby sobie aż tyle trudu ze zwykłymi
rekwizytami? Banknoty były tak łudząco podobne do prawdziwych, że
policja bez dwóch zdań uznałaby je za fałszywki. A fałszerstwo jest
przestępstwem.
Albo pieniądze są prawdziwe.
Lumikki nie znalazła sensownej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ktoś
postanowił wyprać taką fortunę w licealnej ciemni. I przede wszystkim –
dlaczego ją tam zostawił, w niezamykanym na klucz pomieszczeniu.
Kompletny absurd. Na próżno wytężała mózg, szukając logicznego
wyjaśnienia. Zamknęła oczy i pod powiekami zobaczyła wiszące na
sznurkach banknoty. Miała wrażenie, że w tym obrazie brakuje czegoś
istotnego, decydującego czynnika, który naprowadziłby ją na właściwą
odpowiedź. Nie była jednak Sherlockiem Holmesem, który w mig oceniłby
sytuację i na podstawie ostatniego ogniwa, czyli suszących się w ciemni
pięćseteurówek, bezbłędnie odtworzył cały łańcuch zdarzeń.
Lumikki uznała, że trzeba o wszystkim powiedzieć dyrektorowi. Zejdzie
do ciemni po pieniądze i zaniesie je do gabinetu. A może lepiej ich nie
ruszać?
Słońce napierało bezlitośnie na gałęzie drzew, które broniły się
gniewnym, oślepiającym lśnieniem. Siarczysty mróz promieniował aż do
ciepłej sali. Lumikki przeszły ciarki. Duchota ją otępiała, myśli mozoliły się
wtedy jak muchy w smole.
Postanowiła.
Lumikki zmierzała powoli w stronę pracowni fotograficznej. Chciała
sprawdzić, czy jej się nie przywidziało. Scena w ciemni była tak absurdalna,
że mogła ją sobie po prostu wyobrazić. Albo czegoś nie ogarnęła. Może
tylko jeden banknot był prawdziwy, a reszta to rekwizyty.
Nigdy nie wyciągaj pochopnych wniosków, brzmiało drugie życiowe
motto Lumikki.
No, może mówienie o mottach trąciło trochę patosem. W grę wchodziły
raczej zasady czy przemyślenia, które z czasem okazały się pożyteczne
i przydatne w praktyce. A niekiedy wręcz ratowały jej skórę.
Lumikki się wzdrygnęła, bo zza rogu korytarza wyszedł nagle Tuukka.
Osiemnastolatek, syn dyrektora, początkujący aktor i we własnym
mniemaniu pierwszy po Bogu. Zabawne było patrzeć, jak gładko
nauczyciele przełykają jego pyszałkowatość, pogardliwe uwagi i chroniczne
spóźnialstwo. Teraz też najwyraźniej gdzieś pędził. I na pewno potrąciłby
Lumikki łokciem lub plecakiem, gdyby nie wykonała uniku.
Nauczyła się to robić w sposób niezauważalny. Czas musiał być idealnie
obliczony, a ruch wyglądać naturalnie, jak gdyby nie miał związku z mijaną
osobą. Lumikki musiała się nauczyć tej sztuczki, aby nikogo nie rozdrażnić,
a jednocześnie nie zniżyć się do ustępowania z drogi.
Tuukka prawie biegł. Pewnie jej nawet nie zauważył. Mimo to Lumikki
postanowiła chwilę odczekać i weszła do pracowni, dopiero gdy chłopak
zniknął z pola widzenia. Otworzyła drzwi, zamknęła je za sobą, po czym
weszła do ciemni i zapaliła czerwoną lampę.
Zamrugała dwa razy.
Widok się jednak nie zmienił. Banknoty zniknęły.
Lumikki zaklęła pod nosem. Tak to jest, jeśli się nie działa od razu. I co
teraz? Pójść do dyrektora i powiedzieć, że widziała w ciemni suszące się
pieniądze, ale nie ma na to żadnych dowodów? Poczekać, aż ktoś zapyta ją
wprost o te banknoty, i dopiero się przyznać? Zapomnieć o sprawie
i zrzucić wszystko na karb zwidów wywołanych porannym otępieniem?
Oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Znów coś tu było nie tak. Wyjątek
od reguły, jakaś osobliwość. Jej mózg coś zarejestrował i właśnie próbował
ustalić, co w obrazie całości nie pasuje do reszty. Nagle Lumikki otworzyła
oczy. Bingo.
Plecak.
Tuukka nigdy nie chodził z plecakiem. Nosił czarną, skórzaną torbę
Marimekko, w której z ledwością upychał niezbędne podręczniki. A gdy
czasem któryś się nie zmieścił, zostawiał go po prostu w domu. Płócienne,
kolorowe torby Marimekko należały do podstawowego wyposażenia
studentów, ale skórzaną wersję Lumikki widziała tylko u Tuukki. Pasowało
to do niego – być zasadniczo w zgodzie z modą, lecz wyróżniać się w tłumie.
Świadomie płynąć z prądem, ale po swojemu. A dziś Tuukka niósł na
ramieniu znoszony, szary plecak o wystrzępionych brzegach i uświnionych
rogach. Absolutnie rujnujący jego image istoty boskiej, która zniżyła się do
zstąpienia między śmiertelników. Poza tym plecak wyglądał na wypełniony
i niespecjalnie ciężki.
Takie równania Lumikki rozwiązywała błyskawicznie.
Coffee House na placu Centralnym prezentował typowy dla wczesnego
przedpołudnia skład mieszany: matki niemowląt pochłonięte słoiczkami
i niekończącymi się opowieściami o rytmach spania, studentki rujnujące
swój miesięczny budżet na latte, przy których uczyły się rzekomo do
egzaminów, a w rzeczywistości zajmowały się głównie snuciem marzeń,
oraz kilku gości w garniturach z laptopami, którzy zamiast analizować
prezentacje przeglądali Facebooka albo grali w Angry Birds. Szumiały
i gulgotały ekspresy do kawy. W powietrzu unosiła się woń orzechów
laskowych i cappuccino. Ciastka lepiej wyglądały, niż później smakowały.
W zimowym płaszczu Lumikki od razu poczuła, że zaczyna się pocić.
Siedziała w rogu tyłem do kawiarni, piła herbatę i wertowała gazetę.
Tuukkę, Elisę i Kaspra miała niemal na wyciągnięcie ręki.
Kiedy Lumikki zrozumiała, że banknoty są teraz w plecaku Tuukki,
natychmiast postanowiła śledzić chłopaka. W przelocie porwała z szatni
swój płaszcz, szal i łapawice. Wyskoczyła przed szkołę, omal nie wywinęła
orła na wyślizganym kąciku dla palaczy, po czym dobiegła do parku przy
kościele i zlustrowała teren. Szary plecak był już na końcu alejki, przy
samej ulicy Hämeenkatu. Znów puściła się pędem, zapominając o rwanych
lodowatym powietrzem płucach, i dopiero po chwili zwolniła najpierw do
spokojnego truchtu, a potem do szybkiego marszu. Utrzymywała
odpowiedni dystans. Widzieć, ale nie być widzianą. Mieć obiekt w zasięgu
wzroku.
Lumikki dostała zadyszki, a rzęsy i wymykające się spod czapki włosy
pokryły się igiełkami lodu. Przy takiej temperaturze wszyscy wyglądali na
przedwcześnie posiwiałych.
Tuukka zniknął w Coffee House. Lumikki odczekała kilka minut i weszła
do środka. Siedział już przy stoliku, pochłonięty rozmową z Elisą i Kasprem.
Teraz Lumikki musiała stać się niewidzialna. Niezauważalna. Na szczęście
umiała się przeistaczać. Od razu po wejściu do kawiarni skierowała się do
toalety, zdjęła płaszcz i sweter, rozpuściła włosy i splotła je w luźny boczny
warkocz, jakiego nigdy nie nosiła. Nie zamówiła kawy, tylko herbatę.
Wzięła do stolika czasopismo dla kobiet, choć normalnie chwyciłaby za
gazetę sportową albo „Image”. Siedziała inaczej niż zwykle, inaczej
układała ramiona, inaczej pochylała głowę.
Ludzie sądzą, że rozpoznają znajomych z daleka po ubraniu lub włosach.
W rzeczywistości rozpoznawanie to proces znacznie bardziej
skomplikowany, zależny od setek, jeśli nie tysięcy przeróżnych czynników.
Od wzrostu, postawy, chodu, gestów, proporcji tułowia i głowy, mimiki czy
wręcz przelotnych mikroruchów twarzy, których człowiek nie jest w stanie
świadomie zarejestrować. Dlatego tak trudno stać się inną osobą. Niektórzy
twierdzą nawet, że nie jest to możliwe bez przeszczepu twarzy i długich lat
praktyki.
Jednak już zaskakująco drobną korektą wyglądu i zachowania można się
pozbyć swoich najbardziej charakterystycznych cech – wystarczy robić to
z głową. Naturalnie, jeśliby ktoś wiedział, że Lumikki jest w Coffee House,
z pewnością by ją rozpoznał. Natomiast gdyby zajrzał przypadkowo do
środka i powiódł spojrzeniem po stolikach, wydałaby mu się ubraną po
hipisowsku nastolatką, która czyta wiersze przy herbatce z rumianku.
Dziewczyną, której nie może znać.
Dlatego Tuukka, Elisa i Kasper nie zwracali na nią uwagi, chociaż
siedzieli tuż obok. Zresztą mieli teraz na głowie znacznie ważniejsze
sprawy. Mieli problem.
– Co z nimi zrobimy? – Elisa spytała chłopców.
Lumikki już w drzwiach kawiarni spostrzegła, że Elisa wygląda okropnie.
Jej jasna cera była teraz szara. Podkrążone oczy, makijaż zmyty
niestarannie albo starty na chybcika. Z głowy zwisające żałośnie utlenione,
nieumyte włosy. Rzeczy nie tworzyły eleganckiej całości, lecz sprawiały
wrażenie, jak gdyby dziewczyna rano wkładała na siebie co popadnie.
Nigdy nie pokazałaby się tak w szkole. Aż dziw, że odważyła się wyjść do
kawiarni bez makijażu.
Elisa była jedną z najpiękniejszych dziewcząt w liceum. I tak się
zachowywała, karmiąc szkolny mit o swojej nadzwyczajnej urodzie. Widząc
ją w takim stanie, zmęczoną i przestraszoną, Lumikki nie miała
wątpliwości, że piękność jest misterną maską, której najważniejszym
elementem nie jest wcale szminka w odpowiednim kolorze czy
profesjonalne cieniowanie, ale końska dawka pewności siebie i kokieterii.
Wystarczył jeden uśmiech Elisy, by chłopcom od razu migotały przedsionki
i pociły się dłonie.
Lumikki wciąż nie potrafiła rozgryźć, o co tak naprawdę chodzi w relacji
Elisy i Tuukki. Kiedyś ze sobą chodzili, potem się rozeszli, ale pozostali
przyjaciółmi. Na tyle dobrymi, że od czasu do czasu razem imprezowali –
w tym samym łóżku. I choć Elisa okręciła sobie nieliczną męską populację
liceum wokół małego palca, a uważany za przedstawiciela elit Tuukka
stanowił obiekt westchnień wielu dziewcząt, tych dwoje z jakiegoś powodu
wciąż do siebie lgnęło. Może uważali się za jedyne osobniki alfa w całej
szkole i dlatego, przez wzgląd na swoje szalone powodzenie u płci
przeciwnej, nie mogli się zniżyć do głębszej relacji z nikim.
– Co zrobimy? Prosta sprawa: zatrzymamy je dla siebie. I nikomu ani
mru-mru – odpowiedział Kasper.
Lumikki do tej pory nie wiedziała, jakim cudem Kasper dostał się do
liceum artystycznego. Chłopak sumienniej wagarował, niż chodził do
szkoły. Po korytarzach krążyły słuchy, że jeśli się nie poprawi, zostanie
wydalony. Ubierał się na czarno i nosił wielkie, rzucające się w oczy
kolczyki. Za pomocą sporej dawki żelu zaczesywał włosy do tyłu
i najwyraźniej uważał się za ikonę blingu i króla rapu, choć jego występy
wzbudzały w publiczności więcej współczucia niż uznania. Kasper był
osobliwym gościem i Lumikki nie potrafiła rozstrzygnąć, czy to jeszcze
błazen, czy już młodociany przestępca. Od dawna zachodziła w głowę,
dlaczego Elisa i Tuukka zadają się z tym typem.
Elisa rozejrzała się i zniżyła głos.
– Przecież nie możemy ich zatrzymać – rzekła.
Głos jej drżał od panicznego strachu.
– To co zamierzasz zrobić? – spytał Tuukka. – Zadzwonić na policję?
Kasper zarżał. Ojciec Elisy pracował w policji. Dziewczynie robiono
z tego powodu to żartobliwe, to znów bardziej złośliwe uwagi.
– Nie należą do nas. Trafiły w nasze ręce przypadkiem. Ktoś na pewno
zacznie ich szukać, a wtedy mamy przesrane. – Elisa próbowała przekonać
kolegów.
– Pomyśl. A niby co innego możemy zrobić? Jak wytłumaczyć to
wszystko, żeby się nie wkopać? Trzeba było działać od razu, już w nocy –
skomentował Tuukka.
– No i zadziałaliśmy – zarechotał Kasper.
– Aha. Cholernie mądrze żeśmy zadziałali – Elisa westchnęła.
– W nocy wydawało się to wszystko całkiem logiczne – stwierdził Tuukka.
– Ale wiesz chyba, co mam na myśli? Jeśli o tym wszystkim powiemy,
będziemy musieli powiedzieć wszystko. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę
sobie na to pozwolić.
– Ani ja – dodał Kasper.
Elisa nerwowo zabębniła paznokciami w blat.
– Moje wspomnienia są za bardzo rozmyte, więc nie mogę powiedzieć nic
na pewno. Nie jarzę, co i kiedy się stało. Dociera do mnie tylko to, że rano
w domu miałam armagedon. Nie chcecie wiedzieć, gdzie ludzie rzygali –
rzekła w końcu dziewczyna.
– Pewno musiałaś się nieźle naszorować, żeby tatko nie skumał, że wcale
nie zakuwałaś grzecznie fizyki przez calutki weekend.
Kasper z rozbawioną miną rozparł się na krześle.
– Zwariowałeś? Na szczęście dzisiaj przychodzi sprzątaczka. Właśnie lata
z mopem i sprząta. Obiecałam jej podwójną stawkę, jeśli uwinie się z robotą
dwa razy szybciej niż zwykle. Żebym tak tylko pamiętała, to może bym...
– Wpuściła nas w czarny i cholernie głęboki kanał? Brzmi po prostu
jedwabiście.
W głosie Tuukki zabrzmiała twarda, groźna nuta.
Elisa chwilę milczała. Siedzący przy sąsiednim stoliku facet w garniturze
głośno wyraził zadowolenie z przejścia na kolejny poziom Angry Birds.
– Okej – zgodziła się w końcu Elisa. – Wobec tego nikomu ani mru-mru.
Na razie. Zobaczymy, jak się dalej sprawa rozwinie. Ale powiem wam
szczerze, że mam naprawdę złe przeczucia.
– Może dyszka na drobne wydatki poprawi ci humor – rzucił Tuukka.
– Co? Nie, nie chcę. Serio.
– Oczywiście, że chcesz. Rozdzieliłem już kasę na trzy worki. Po dyszce na
głowę. Jedziemy na jednym wózku.
Lumikki usłyszała szelest i chrobot suwaka, gdy Tuukka pod stolikiem
rozpiął plecak. Obróciła nieznacznie głowę i kątem oka dostrzegła, jak dwa
worki z czarnej, nieprzezroczystej folii znikają w torbach Elisy i Kaspra.
Elisa ukryła twarz w dłoniach i jęknęła:
– Ja pierdolę. A taką miałam nadzieję dziś rano, że to był tylko
koszmarny sen.
– Nikt cię nie widział? – Kasper zwrócił się do Tuukki.
– Nie.
– Nikt nie wchodził do ciemni? – wypytywał Kasper.
– I zostawił je grzecznie na sznurkach? Szczerze wątpię.
W śmiechu Tuukki zabrzmiała jednak napięta struna. Nieoczekiwanie
wstał i zakomenderował:
– Narada skończona. Możecie się rozejść.
– Nie dopiłam czaju – rzekła Elisa urażonym tonem.
– Na twoim miejscu nie kręciłbym się po mieście w takim stanie dłużej niż
to absolutnie konieczne – poradził jej Tuukka. – Bez obrazy, bejbi.
– Mądry się znalazł. Lepiej spójrz na siebie – odcięła się Elisa, ale wstała
z krzesła.
Lumikki odczekała, aż cała trójka się zwinie i podjęła kolejną próbę
dopicia swojej herbaty. Uch, co za paskudztwo. Naprawdę są tacy, co piją
ten syf z własnej, nieprzymuszonej woli? Ona nie da rady, mimo że mocno
przepłaciła za te popłuczyny. Po upływie bezpiecznego czasu ubrała się
i wyszła na siarczysty mróz.
Pomyśli w drodze do domu.
5
Po moście na Hämeentie hulał lodowaty wiatr, Lumikki przyspieszyła
kroku. Analizowała podsłuchane informacje. Pieniądze trafiły w ręce
Tuukki, Elisy i Kaspra tej nocy. W jakich okolicznościach, nie wiedziała. Do
kogo należały? Czy oni sami wiedzieli? Możliwe, że nie. Prawdopodobnie
nie. Sprawiali wrażenie mniej niż zwykle świadomych przebiegu wydarzeń
poprzedniego wieczora.
Raczej na pewno banknoty były zakrwawione i ekipa Elisy wpadła na
genialny pomysł, żeby je wyczyścić w szkolnej ciemni. Tego Lumikki nie
potrafiła już zupełnie pojąć. Komu strzeliłoby do głowy, żeby w środku nocy
iść do szkoły myć pieniądze?
Daj spokój, to były zwykłe drinki.
W uszach Lumikki rozbrzmiało echo rozmowy dziewczyn z kosmetycznej
mafii. Aha, więc uczestnicy wczorajszej balangi raczyli się nie tylko
alkoholem. W każdym razie niektórzy. Może właśnie Elisa, Tuukka
i Kasper? Co tłumaczyło, dlaczego wybrali tak absurdalne rozwiązanie.
I dlaczego nie mogli nikomu powiedzieć o tym, co się wydarzyło.
Córka policjanta. Syn dyrektora. Schemat tak klasyczny, że po plecach
Lumikki przebiegł dreszcz. Bunt dzieci z dobrych domów? Sięganie po
niebezpieczne zabawy, bo stare rozrywki przestały dawać kopa? Czy
najzwyklejsza chęć, żeby się porządnie wstawić?
Na światłach przy dworcowym skrzyżowaniu zrobiła się ślizgawka.
Nawet najlepsze żwirowanie nie mogło zapewnić przyczepności w miejscu
szlifowanym każdego dnia przez tysiące butów. Trzeba tam było mocniej
wbijać obcasy w ziemię.
Sytuacja znacząco się skomplikowała. Lumikki nie zamierzała iść z tym
do dyrektora. Ani na policję. Nie chciała się mieszać do całej sprawy, choć
z nikim z tamtej trójki się nie kumplowała. Elisa, Tuukka i Kasper byli jej
zupełnie obojętni. Nie pragnęła jednak negatywnej popularności, jaka siłą
rzeczy stałaby się jej udziałem, gdyby ich wydała.
Anonim na policję? Niewątpliwie opcja do rozważenia. Tylko czy
potraktowaliby to poważnie? Prawdopodobnie tak, jeśli przedstawiłaby
sprawę jako, powiedzmy, kradzież trzydziestu tysięcy euro. A jeśliby
zignorowali anonim, to już nie jej zmartwienie. Ona spełniłaby swój
obowiązek.
Salla Simukka CZERWONE JAK KREW przełożył Sebastian Musielak
Pewnego razu w środku zimy, gdy z nieba spadały na ziemię miękkie jak puch płatki śniegu, królowa siedziała przy oknie z czarnego hebanu i szyła. I gdy tak szyła, patrząc przez okno, ukłuła się igłą w palec. Na śnieg upadły trzy kropelki krwi. Czerwone plamki wyglądały tak ślicznie na białym tle, że królowa pomyślała sobie: „Och, gdybym tak miała dziecko o skórze białej jak śnieg, wargach czerwonych jak krew, włosach czarnych jak hebanowe drzewo!”.
28 lutego NIEDZIELA
1 Ziemia skrzyła się bielą. Piętnaście minut wcześniej stary śnieg pokryła warstwa świeżego, czystego puchu. Piętnaście minut wcześniej jeszcze wszystko było możliwe. Świat wydawał się piękny, a rysująca się przed nią jaśniejsza przyszłość tchnęła spokojem i wolnością. Przyszłość, dla której warto podjąć szalone ryzyko, postawić wszystko na jedną kartę i spróbować się wyrwać raz na zawsze, za pierwszym podejściem. Piętnaście minut wcześniej prósząca z nieba biel rozścieliła się puszystym dywanem na brudnym śniegu i wtem przestało padać tak nagle, jak zaczęło, a spomiędzy chmur wyjrzało słońce. Równie pięknego dnia nie było chyba od początku zimy. Na tej nieskazitelnej bieli z każdą chwilą przybywało czerwieni. Rozszerzała się, rozprzestrzeniała i barwiąc po drodze kryształki śniegu, przepływała na kolejne. Trochę czerwieni prysnęło dalej. Była tak jaskrawa, że gdyby miała głos, musiałaby krzyczeć. Natalia Smirnowa wpatrywała się w splamiony czerwienią śnieg brązowymi, niewidzącymi oczami. Nie myślała o niczym. Niczego nie chciała. Niczego się nie bała. Dziesięć minut wcześniej Natalia chciała tak dużo i bała się tak bardzo, jak jeszcze nigdy w życiu. Drżącymi dłońmi upychała banknoty do swojej torby, oryginalnego louisa vuittona. Wytężała słuch, łowiła najmniejszy szmer. Uspokajała samą siebie, tłumaczyła sobie w duchu, że nie ma się czego bać. Przecież wszystko zaplanowała. Wiedziała jednak, że nie ma planów całkowicie pewnych. Wystarczył byle podmuch, żeby zawalić wznoszony od miesięcy domek z kart. W torebce miała paszport i bilet na samolot do Moskwy. Nic więcej ze sobą nie zabrała. Na lotnisku w Moskwie spotka się z bratem. Wynajętym samochodem zawiezie ją kilkaset kilometrów do domku letniskowego, o którego istnieniu wiedziało zaledwie parę osób. Tam będą już na nią czekać matka i jej trzyletnia córeczka Olga. Natalia nie widziała jej od ponad roku. Czy dziewczynka ją pamięta? Będą miały dość czasu, aby od nowa się poznać, bo zaszyją się w daczy przez miesiąc lub dwa. Dopóki Natalia nie uwierzy, że wreszcie jest bezpieczna. Dopóki o niej w końcu nie zapomną. Uciszyła w myślach natrętny głos, który uparcie krakał, że nigdy nie
zapomną. Nie pozwolą jej zniknąć. Wmawiała sobie, że nie jest przecież nikim ważnym i bez trudu znajdą na jej miejsce kogoś innego. Nie opłaci im się szukać. Od czasu do czasu ludzie przepadali. Razem z forsą. Specyfika branży, skalkulowane ryzyko, nieuniknione ubytki inwentarza, jak w warzywniaku – owoce się psują i trzeba je wyrzucać. Natalia nie liczyła pieniędzy. Upychała po prostu banknoty do torebki, byle więcej. Trochę się pogniotą, ale co z tego? Zmięte pięćset euro warte jest tyle samo co gładkie. Za jeden taki papierek można kupić jedzenia na trzy miesiące, a gdy ma się głowę na karku i węża w kieszeni – nawet na cztery. Pięćset euro może na długo zamknąć człowiekowi usta. To dla wielu bardzo dobra cena za trzymanie języka za zębami. Natalia Smirnowa, lat dwadzieścia, leżała na brzuchu z twarzą zanurzoną w lodowatej bieli. Jej policzki były nieczułe na palący ziąb. Jej odkrytych uszu nie szczypał siarczysty mróz. W tym obcym kraju zimne wiosny są, Natalio, ty marzniesz... Mężczyzna nucił chrapliwie i fałszował. Natalia nigdy nie lubiła tej piosenki. Zmarznięta Natalia z fińskiego przeboju była przecież Ukrainką, a ona Rosjanką. Podobało jej się jednak, że mężczyzna śpiewa dla niej i głaszcze ją po włosach. Starała się nie wsłuchiwać w słowa. Na szczęście nie było to wcale trudne. Poznała już trochę fiński i dużo więcej rozumiała, niż sama umiała powiedzieć, ale gdy przestała się wysilać, obce słowa traciły znaczenie i zlewały się w zwykłe zbitki dźwięków, spływające cicho z ust mężczyzny na jej nagą szyję. Pięć minut wcześniej Natalia myślała o innym mężczyźnie i o jego nieporadnych dłoniach. Czy będzie za nią tęsknił? Może trochę. Odrobinkę. Niedługo, bo naprawdę jej nie kochał. Gdyby faktycznie kochał, załatwiłby jej sprawy, co tyle razy obiecywał. W końcu dziewczyna musiała sama wziąć wszystko w swoje ręce. Dwie minuty wcześniej Natalia z trudem domknęła torbę, która pękała w szwach. Szybko zatarła ślady swojej obecności i w holu zerknęła jeszcze w lustro. Utlenione włosy, brązowe oczy, cienkie brwi i jaskrawoczerwone usta. Była blada. Pod oczami kręgi po nieprzespanej nocy. Pora iść. W ustach czuła smak wolności i lęku. Smak żelaza. Dwie minuty wcześniej zatrzymała spojrzenie na swoich oczach w lustrze
i uniosła podbródek. Nie może przepuścić takiej okazji. Czemu i ona nie mogłaby czegoś z tego mieć? Wtedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Zamarła. Jedne kroki, potem drugie, i jeszcze trzecie. Trojka. Do środka weszła trojka. Pozostała jej tylko ucieczka. Minutę wcześniej Natalia wbiegła do kuchni i dopadła drzwi na zewnątrz. Nie mogła ich otworzyć trzęsącymi się dłońmi. Jednak jakimś cudem klamka ustąpiła i Natalia wybiegła na ośnieżony taras, a potem do ogrodu. Kozaki grzęzły w śniegu, ale biegła, nie oglądając się za siebie. Nic nie słyszała. Zdążyła nawet pomyśleć, że może wyjdzie z tego cało, że jej się uda, ucieknie i wygra z nimi. Trzydzieści sekund wcześniej rozległo się tępe mlaśnięcie. Kula wystrzelona z pistoletu z tłumikiem przeszyła płaszcz Natalii Smirnowej i wbiła się w plecy, otarła o kręgosłup i rozszarpała wnętrzności, niszcząc na końcu rączkę torebki, którą Natalia przyciskała do brzucha. Kobieta upadła w czysty, dziewiczy śnieg. Kałuża pod nią rozlewała się na wszystkie strony, pożerając biały puch. Czerwień była jeszcze nienasycona i ciepła, lecz z sekundy na sekundę stygła coraz bardziej. Ciężkie kroki zbliżały się powoli. Ale Natalia ich nie słyszała.
29 lutego PONIEDZIAŁEK po północy
2 Cała trójka przepychała się w drzwiach. Każdy chciał pierwszy wejść do środka. – Ej, zróbcie trochę miejsca, nie mogę trafić do zamka. – Ty nie tylko do zamka nie możesz trafić. Śmiech, psykanie, śmiech. – Zaczekajcie chwilę. Zaraz wam pokażę, jak to się robi. Najpierw klucz. Przekręcam go powoli. Bardzo powoli. Wow. Niesamowite. W pale się nie mieści, że jednym przekręceniem klucza można otworzyć drzwi. Że ktoś wymyślił taki system. Trzynasty cud świata, mówię wam. – Zamknij się wreszcie i otwieraj. Jednocześnie pchnęli drzwi i zaczęli się cisnąć do środka. Dziewczyna omal nie upadła. Jeden chłopak wydawał z siebie ciche, piskliwe odgłosy i słysząc ich echo w pustej przestrzeni, głośno zachichotał. Drugi ze zmarszczonym czołem wstukiwał mozolnie kod na panelu systemu antywłamanigo. – Jeden... siedem... trzy... dwa. Ja pierdolę, udało się! Czternasty cud świata! Wstukujesz cyferki i alarm się wyłącza. Ja pierdolę. Teraz już wiem, kim zostanę, kiedy dorosnę. Ślusarzem. Jest taki zawód, no nie? Ktoś chyba musi zarabiać na życie dorabianiem kluczy, co? Albo lepiej zostanę ochroniarzem. Tamci jednak go nie słuchali. Biegali po pustych, ciemnych korytarzach, krzycząc i rechocząc. W końcu trzecie dołączyło do reszty. Śmiech odbijał się od ścian i wybrzmiewał echem na schodach. – Jesteśmy najlepsi! Najlepsi. Ajlepsi. Jlepsi. Lepsi. Epsi. Psi. Si. I. – I w pytę bogaci! Wpadali rozmyślnie na siebie i upadali. Tarzali się po ziemi, parskając śmiechem. Robili orły na kamiennych posadzkach. W końcu ktoś sobie przypomniał. – Jesteśmy bogaci, tylko pieniądze mamy brudne. – Tak jak mówisz. Dirrrty money. – Mieliśmy iść do ciemni. Po to tu przyszliśmy. Żeby tak jeszcze sobie przypomnieć, co było wcześniej. Wszystko ginęło we mgle, w której przebłyskiwały jakieś obrazy. Ktoś rzyga. Reszta pławi
się nago w basenie. Drzwi zamknięte na klucz, choć miały być otwarte. Rozbity kryształowy wazon i odłamki, ktoś z rozciętą nogą. Krew. Za głośna, pulsująca muzyka. Oops, I did it again. Zapomniany hit, który jakiś baran puszcza na okrągło. I played with your heart, got lost in the game. Jakaś dziewczyna zanosi się żałosnym płaczem, ale niczego nie chce. Podłoga śliska od rozlanego rumu. Cierpko-słodki smród. Tylko że te obrazy nie chciały się ułożyć w żaden sensowny film. Kto przyniósł worek? Kiedy? Kto go rozwiązał, kto włożył do środka dłoń, a potem oblizał palce? Kiedy zrozumieli? Musiała coś łyknąć. Jak najszybciej. Natychmiast. – Zostało wam trochę? Chcę jeszcze. – Ja mam. Trzy pigułki. Po jednej na głowę. Jednocześnie położyli je sobie na języku. – Ta ma moc. Oh yeah. Jest moc. Ciemnia. Ciemność. Potem ktoś pstryknął włącznik. – Niech się stanie światłość. I stała się światłość. Worek na stół. Banknoty. – Ja pierdolę, ale śmierdzi. – Pieniądze nie śmierdzą. Pieniądze pachną. – Mamy tu w pytę kasy. – I podzielimy ją równo. – Po prostu nie mogę! Chyba śnię! Kocham was. Kocham cały świat. – Tylko bez całowania. Koncentracja mi siądzie i zacznę myśleć wyłącznie o seksie. – Nie widzę przeszkód, choćby zaraz. – Ale ja widzę. Bierzmy się do mycia. Woda do kuwet. Banknoty do wody. Umyte na sznurki. – To się nazywa pranie brudnych pieniędzy. Patrzcie i się uczcie.
29 lutego PONIEDZIAŁEK
3 Pobudka! Otwieraj oczy! Wstawaj! Zapomnij o drzemce! Bębenki Lumikki Andersson omal nie pękły od tego wrzasku. Znajomego do znudzenia. Jej własnego głosu. Nagrała go i przypisała w komórce do sygnału pobudki, bo uznała, że nic jej lepiej nie wygoni z ciepłej pościeli. Działało. O drzemce faktycznie zapominała od razu. Usiadła rozespana na brzegu łóżka i spojrzała na ścienny kalendarz z Muminkami. Poniedziałek, 29 lutego. Dzień dodany. Najbardziej zbędna data w historii. Nie mogli go ogłosić międzynarodowym dniem wolnym? Przecież i tak był nadprogramowy. Chyba ludzie mogliby choć raz nie robić nic sensownego i zapomnieć o produktywności? Lumikki wsunęła stopy w niebieskie jeżyki i szurając nogami, powlokła się do kuchni. Nalała wody do kawiarki i nasypała kawy. Tego ranka nie wstanie z martwych bez mocnego espresso. Było jeszcze ciemno, zdecydowanie za ciemno na rozpoczynanie dnia. Wysokie zaspy niewiele rozjaśniały mrok. Szaruga nie ustąpi jeszcze długo. Będzie trzymać Krainę Północy w swoich posępnych szponach pewnie do końca marca. Lumikki nie cierpiała tej fazy zimy. Śnieg i mróz. Za dużo jednego i drugiego. A wiosna bynajmniej nie za pasem. Mrozy ciągnęły się bez końca, odbierając resztki nadziei, spowalniając i przytępiając wszystko swym lodowatym tchem. Lumikki marzła w domu, na dworze i w szkole. Niekiedy łapała się na paradoksalnej myśli, że tylko w przerębli nie odczuwa zimna, lecz przecież nie mogła codziennie kąpać się w jeziorze. Wciągnęła na grzbiet szary, obszerny sweter i nalała sobie kawy do filiżanki. Poszła do jedynego prawdziwego pokoju swojej kawalerki, gdzie na siedemnastu metrach kwadratowych mogła się czuć jak pani na włościach. Skuliła się w wytartym fotelu, żeby się trochę ogrzać. Od okna bez przerwy ciągnęło, choć jesienią okleiła ramy dodatkową pianką. Kawa smakowała kawą. I Lumikki nie wymagała niczego więcej. Nie znosiła tych obrzydliwie słodkich, przekombinowanych czekoladowo- orzechowo-waniliowych kaw z jakimś kardamonem czy innym wynalazkiem. Kawa to kawa, ma być czarna i mocna. A sprawa to sprawa, stancja to stancja. Liczy się konkret. Matka znowu była w szoku, gdy ostatnio odwiedziła Lumikki. „Czy ty w ogóle nie zamierzasz się tu jakoś urządzić? Stworzyć tu sobie namiastki
domu?”. Nie zamierzała. Mieszkała sama w kawalerce od półtora roku. Za łóżko służył leżący na podłodze gruby materac, poza tym miała biurko, laptop i fotel. Nic więcej. W pierwszych miesiącach matka nalegała, że kupi jej łóżko i regał na książki, ale Lumikki stanowczo się sprzeciwiała. Książki stały w kilku stosach na podłodze. Jedynym ukłonem w stronę „namiastki” był wiszący na ścianie czarno-biały kalendarz z Muminkami. Po co tracić czas na jakieś wicie gniazdka? Nie przyjechała tu przecież bawić się w Ikeę. Stancję traktowała wyłącznie jako lokum na czas nauki. Nie zamierzała zapuszczać korzeni. Chciała mieć wolną rękę po skończeniu szkoły. Móc wyjechać, dokądkolwiek zechce, i nie tęsknić za nikim i niczym. Zresztą u rodziców w Riihimäki to też nie był dom. Ostatnimi czasy czuła się tam obco. Rzeczy i sprzęty przypominały jej sprawy, które wolałaby wymazać z pamięci. I bez tego często wracały do niej w myślach, snach czy koszmarach. Reakcje rodziców na jej wyprowadzkę z domu wydawały się dziwnie sprzeczne. Niekiedy miała wrażenie, jak gdyby im ulżyło. To prawda, że w domu często panowała napięta atmosfera, ale tak było od zawsze. W każdym razie odkąd Lumikki sięgała pamięcią. Nie zdołała ustalić źródła tych napięć, bo nigdy nie widziała, aby rodzice się kłócili, a i ona głośno się nie buntowała. Gdy zbliżał się dzień wyjazdu do szkoły, matka i ojciec czasem długo ją tulili w ramionach. Było to równie dziwne, co irytujące, bo nie mieli wcześniej takiego zwyczaju. Jeszcze potem matka brała jej twarz w dłonie i wpatrywała się w nią dziwnie długo i badawczo. – Mamy tylko ciebie. Tylko ciebie. Powtarzała to w kółko z taką miną, jakby z trudem powstrzymywała łzy. Pod koniec wakacji Lumikki zaczęło to już męczyć. Gdy z pomocą rodziców przewiozła do Tampere wszystkie swoje rzeczy i po raz pierwszy wreszcie zamknęła za nimi drzwi kawalerki, miała wrażenie, że ktoś zdjął jej z ramion ciężar, o którego istnieniu nawet nie wiedziała. – Na pewno poradzisz sobie sama? Matka wciąż ją o to pytała. Ojciec podchodził do sprawy bardziej rzeczowo. – Flickan blir snart myndig. Hon måste ju klara sig 1 . I Lumikki sobie radziła. Z każdym dniem coraz lepiej. Tego ranka z lustra w łazience spoglądała na nią zmęczona dziewczyna. Kofeina zaczynała już działać, ale za wolno. Lumikki umyła twarz zimną wodą i spięła kasztanowe włosy w koński ogon. Rodzice wydumali dla niej
imię, które nijak się miało do bajkowej rzeczywistości. Śnieżka Andersson. Włosy nie były czarne jak hebanowe drzewo, cera nie lśniła bielą, usta nie biły po oczach czerwienią. Farba do włosów i makijaż upodobniłyby ją do bajkowej imienniczki, tylko po co? Lumikki w zupełności wystarczyło jej własne odbicie w lustrze, a z opinii otoczenia niewiele sobie robiła. Przez trzy sekundy rozważała, w co się ubrać do szkoły. Postanowiła zostać w szarym swetrze, na nogi wciągnęła dżinsy. Glany, na sweter czarny płaszcz, zielony szal i łapawice, szara czapka. Na ramię plecak Fjällrävena. W żołądku poczuła ukłucie głodu. Lodówka nie powitała jej nawet światłem. Żarówka przepaliła się dwa tygodnie temu, ale Lumikki nie chciało się jej zmienić. Będzie musiała kupić w szkolnej kafejce kanapkę albo dwie. I koniecznie drugą kawę. W drzwiach liceum uderzył w nią znajomy, chaotyczny gwar. Wszystkim się gdzieś spieszyło i każdy głośno to komunikował. Błyskotliwa, inteligentna i wybitnie kreatywna młodzież z liceum artystycznego. Lumikki wiedziała, że ironizuje, ale niekiedy po wejściu do szkoły jej tolerancja na krzykliwe stroje i dramatyczne gesty spadała poniżej normy. Na rozsadzające ramy obowiązującej w szkole niepisanej umowy wszelkie warianty osobowości i indywidualności. Jednakże pod irytacją kryła się wdzięczność. Że może chodzić właśnie do tej szkoły. Że nie musi już mieszkać w Riihimäki. Bo złożyła papiery do liceum artystycznego w Tampere, żeby uciec z rodzinnego miasteczka. Rodzice pewnie nie zaakceptowaliby jej wyjazdu, gdyby nie chodziło właśnie o tę elitarną szkołę. W pierwszych miesiącach nauki Lumikki miała wrażenie, że trafiła do raju. Euforia powoli się wypaliła, gdy życie licealistki w Tampere spowszedniało i za fasadą wesołych uśmiechów Lumikki zaczęła dostrzegać zazdrość, pretensjonalność, grę, egotyzm i niepewność. Na szczęście w szkole było nie tylko głośno, ale też ciepło i skostniałe kończyny Lumikki powoli budziły się do życia. Jeszcze chwila i poczuje to straszne mrowienie, gdy krew dotrze ponownie do palców stóp i dłoni. Trzeba było włożyć dwie pary grubych skarpetek. W szatni Lumikki rzuciła płaszcz na wieszak i zbiegła po schodach do stołówki, przy której funkcjonowała szkolna kawiarenka. – Dzisiaj z zieleniną czy bez? – Kucharka wiedziała już, o co ją pytać. – Najlepiej obie wersje – odrzekła Lumikki. – I dużą kawę. – Do pełna i bez mleka. – Kobieta roześmiała się, nalewając kawę po sam
brzeg papierowego kubka. Lumikki usiadła przy stoliku i czekała, aż ciepło powoli rozpłynie się po kończynach. Au, au, au. Mrowienia jednak nie sposób uniknąć. Chwilę trzymała dłonie splecione wokół kubka, potem ugryzła kęs kanapki. Bezmięsna była duża i smaczna, pomidor dojrzały, a papryka jędrna. Lumikki wyznawała wegetarianizm ekonomiczny. Nie kupowała mięsa za własne pieniądze, ale gdy płacił lub częstował ktoś inny, jadła chętnie. Może i obłudne, ale praktyczne. Sąsiedni stolik okupowały trzy dziewczyny. Blondyna, ciemna i czerwona. Pierwsza falowała piórami, druga czochrała się po krótkich odrostach, trzecia mięła nerwowo końcówki. Stołówką zawładnął zapach Baby Doll Laurenta, Fantasy Britney Spears i Miss Dior Chérie. – Padnę, jeśli dziś znów będzie mnie traktował jak powietrze. Na balangach gostek nie ma żadnych zahamowań, a w szkole nawet cześć nie powie. Trudno uwierzyć, że skończył osiemnaście lat. – Ja padnę i bez tego. Trzeba było sobie odpuścić te ostatnie drinki. Nie wiem nawet, co w nich było. – Daj spokój, to były zwykłe drinki. Miny sztucznego przerażenia. Wytrzeszczone oczy. – Nie mówisz chyba poważnie...? – No to chyba byłaś ślepa, jeśli nie widziałaś źrenic Elisy. I nie słyszałaś tych jej poronionych tekstów. – Ona ma zawsze poronione teksty. – Ale teraz były do setnej potęgi. Ukradkowe spojrzenia. Trzy głowy zbliżyły się do siebie. Szepty. Lumikki dopiła kawę i spojrzała na zegarek. Dziesięć minut do lekcji. Wstała, zabierając nieruszoną kanapkę z masłem. Nie mogła już zdzierżyć wynurzeń tych trzech z kosmetycznej mafii, a poza tym smród perfum stawał się nie do zniesienia. Dziewczyny z obsesją na punkcie swojego wyglądu, które będą potem zdawać na prawo i ekonomię. Poszły do liceum artystycznego, bo trzeba mieć wysoką średnią, a poza tym – „ma się tę kreatywność, co nie?”. Wielkie artystki i jeszcze więksi intelektualiści, dla których szkoła była sposobem na zaistnienie. Matematyczni geniusze, którzy sprawiali wrażenie trochę zagubionych. Zwyczajni i przeciętni uczniowie, którzy wypełniali korytarze i tłoczyli się na schodach, wystawali w długich kolejkach w stołówce i nie odróżniali się od reszty szarej masy ani wyglądem, ani zapachem, ani sposobem
mówienia. Za parę lat nikt nie będzie pamiętał ich imion i nazwisk. Już teraz nikt nie pamięta. Oczywiście zdarzali się także ludzie fajni i poukładani. A Lumikki zazwyczaj przy nikim nie zadzierała nosa. Wiedziała, że wielu z nich gra, zakłada szkolną maskę, aby łatwiej odnaleźć swoje miejsce pośród setek rówieśników. I Lumikki nie miała o to do nich pretensji. Sama jednak już pierwszego dnia nauki postanowiła, że nie pozwoli się zaszufladkować i przypisać do żadnej grupy, aby nie dawać nikomu podstaw do uproszczonych ocen. Na powstające podziały, frakcje i kliki patrzyła z umiarkowanym zainteresowaniem i odrobiną rozbawienia. Sama trzymała się na uboczu, pozostawała autsajderką. Nie była jednak samotną świruską przemykającą pod ścianami w czarnych łachach. Wszyscy pamiętali, jak się nazywa. Lumikki Andersson. Ta Szwedofinka z Riihimäki. Ta, która ma gotowe zdanie na każdy temat. Ta, która zbiera dziesiątki i z fizyki, i z filozofii. Która tak zagrała Ofelię, że dwie nauczycielki się wkurzyły, a reszta wzruszyła do łez. Która nie bierze udziału w żadnych szkolnych akcjach ani wydarzeniach. Która zawsze je sama, choć nigdy nie wygląda na osamotnioną. Jak puzzel z innej układanki – nie pasowała nigdzie, by wtopić się w każde tło. Nie była taka jak reszta. Była dokładnie taka jak reszta. Lumikki stanęła przed drzwiami pracowni fotograficznej i rozejrzała się. Nikogo na horyzoncie. Weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Przedsionek pracowni pogrążył się w mroku. Wprawnym, zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi ciemni. Ręka znała wszystkie odległości. Nieprzenikniony mrok. Cisza. Spokój. Jej chwila tylko dla siebie przed rozpoczęciem lekcji. Reset. Ładowanie baterii. Codzienny rytuał, o którym nikt nie wiedział. Który łączył teraźniejszość z przeszłością. Lumikki przez wiele lat musiała się chować, ponieważ się bała. Sztuka wynajdywania tajnych skrytek i bezpiecznych przystani stanowiła warunek przeżycia. Teraz w grę nie wchodził już strach, lecz chęć znalezienia własnego miejsca także w przestrzeni dostępnej dla ogółu. Ciemnia była dla niej wolną strefą, gdzie mogła pobyć chociażby kilka minut w ciszy przed zanurzeniem się w chaosie rozmów, głosów, opinii i emocji. Lumikki oparła się o ścianę i wpatrywała w mrok. Powoli opróżniała umysł z myśli. Najłatwiej ustępowały powszednie i przeważnie jałowe rozmyślania orbitujące po stałych trajektoriach: kolejna lekcja matematyki,
ewentualne zakupy po szkole, wieczorem może combat. Tym razem nie mogła sobie poradzić nawet z tym banalnym szumem mentalnym. Coś jej nie pozwalało. Coś przeszkadzało. Zapach. Ciemnia pachniała inaczej niż zwykle. Lumikki nie potrafiła nazwać tego zapachu. Postąpiła krok przed siebie. Coś musnęło ją delikatnie po policzku, odskoczyła jak oparzona do drzwi i zapaliła czerwoną lampę. Pięćseteurowy banknot. Dziesiątki mokrych pięćseteurowych banknotów wiszących na sznurkach w ciemni. Prawdziwe? Lumikki dotknęła palcami pierwszego z brzegu. Papier wydał się autentyczny. Sprawdziła, czy w kuwetach nie ma odbitek, i zapaliła zwykłą lampę. Banknot pod światło. Znak wodny na swoim miejscu, cyfry nominału w całości. Nie brakło również hologramu i nitki zabezpieczającej. Jeśli pieniądze nie były prawdziwe, to oglądała właśnie doskonałe fałszywki. Ciecz w kuwetach miała lekko brunatny odcień. Lumikki zanurzyła czubki palców. Woda. Na podłodze dostrzegła rdzawe plamy. Spojrzała jeszcze raz na banknot, narożnik miał dokładnie taki sam rdzawy kolor. I wtedy ją olśniło. Już wiedziała, co jej dzisiaj tak bardzo przeszkadza w ciemni. Odór stęchłej krwi.
4 Lumikki patrzyła na pokryte połyskującą szadzią drzewa i małe, stare nagrobki. Pocztówkowy pejzaż w bieli bynajmniej jej nie interesował. Po prostu widok za oknem mniej męczył oczy niż wypisane na tablicy równania całkowe, bo nie myślała teraz wcale o matematyce. Zostawiła banknoty w ciemni. Wyszła z pracowni, zamknęła za sobą drzwi i udała się na lekcję. O swoim znalezisku nikomu nie wspomniała ani słowem. Miała całą matematykę na przemyślenie, co z tym fantem zrobić. Najlepiej nie wnikać. Życiowe motto Lumikki. Nie wnikać, nie komplikować, nie wtykać nosa w cudze sprawy. Kto siedzi cicho i otwiera usta tylko wtedy, gdy to naprawdę konieczne, ten ma święty spokój. Więc i teraz Lumikki najchętniej zapomniałaby o tym, co zobaczyła w ciemni. O ociekających rozwodnioną krwią banknotach. Niestety. Wiedziała już, że to nie wchodzi w rachubę. Wspomnienie nie dawało jej spokoju ani na chwilę, podobnie jak tamten smród. I te pieniądze nie przestaną jej nurtować, zanim nie spróbuje jakoś wyjaśnić ich tajemnicy. Trzeba na pewno powiedzieć dyrektorowi. Sprawa nabierze wtedy własnego biegu i Lumikki przestanie o niej myśleć. Nie mogła przecież wykluczyć, że suszące się w ciemni pięćseteurówki są częścią jakiegoś projektu artystycznego. W takim razie nie będą oczywiście prawdziwe. Tylko dlaczego ktoś zadawałby sobie aż tyle trudu ze zwykłymi rekwizytami? Banknoty były tak łudząco podobne do prawdziwych, że policja bez dwóch zdań uznałaby je za fałszywki. A fałszerstwo jest przestępstwem. Albo pieniądze są prawdziwe. Lumikki nie znalazła sensownej odpowiedzi na pytanie, dlaczego ktoś postanowił wyprać taką fortunę w licealnej ciemni. I przede wszystkim – dlaczego ją tam zostawił, w niezamykanym na klucz pomieszczeniu. Kompletny absurd. Na próżno wytężała mózg, szukając logicznego wyjaśnienia. Zamknęła oczy i pod powiekami zobaczyła wiszące na sznurkach banknoty. Miała wrażenie, że w tym obrazie brakuje czegoś istotnego, decydującego czynnika, który naprowadziłby ją na właściwą odpowiedź. Nie była jednak Sherlockiem Holmesem, który w mig oceniłby sytuację i na podstawie ostatniego ogniwa, czyli suszących się w ciemni pięćseteurówek, bezbłędnie odtworzył cały łańcuch zdarzeń.
Lumikki uznała, że trzeba o wszystkim powiedzieć dyrektorowi. Zejdzie do ciemni po pieniądze i zaniesie je do gabinetu. A może lepiej ich nie ruszać? Słońce napierało bezlitośnie na gałęzie drzew, które broniły się gniewnym, oślepiającym lśnieniem. Siarczysty mróz promieniował aż do ciepłej sali. Lumikki przeszły ciarki. Duchota ją otępiała, myśli mozoliły się wtedy jak muchy w smole. Postanowiła. Lumikki zmierzała powoli w stronę pracowni fotograficznej. Chciała sprawdzić, czy jej się nie przywidziało. Scena w ciemni była tak absurdalna, że mogła ją sobie po prostu wyobrazić. Albo czegoś nie ogarnęła. Może tylko jeden banknot był prawdziwy, a reszta to rekwizyty. Nigdy nie wyciągaj pochopnych wniosków, brzmiało drugie życiowe motto Lumikki. No, może mówienie o mottach trąciło trochę patosem. W grę wchodziły raczej zasady czy przemyślenia, które z czasem okazały się pożyteczne i przydatne w praktyce. A niekiedy wręcz ratowały jej skórę. Lumikki się wzdrygnęła, bo zza rogu korytarza wyszedł nagle Tuukka. Osiemnastolatek, syn dyrektora, początkujący aktor i we własnym mniemaniu pierwszy po Bogu. Zabawne było patrzeć, jak gładko nauczyciele przełykają jego pyszałkowatość, pogardliwe uwagi i chroniczne spóźnialstwo. Teraz też najwyraźniej gdzieś pędził. I na pewno potrąciłby Lumikki łokciem lub plecakiem, gdyby nie wykonała uniku. Nauczyła się to robić w sposób niezauważalny. Czas musiał być idealnie obliczony, a ruch wyglądać naturalnie, jak gdyby nie miał związku z mijaną osobą. Lumikki musiała się nauczyć tej sztuczki, aby nikogo nie rozdrażnić, a jednocześnie nie zniżyć się do ustępowania z drogi. Tuukka prawie biegł. Pewnie jej nawet nie zauważył. Mimo to Lumikki postanowiła chwilę odczekać i weszła do pracowni, dopiero gdy chłopak zniknął z pola widzenia. Otworzyła drzwi, zamknęła je za sobą, po czym weszła do ciemni i zapaliła czerwoną lampę. Zamrugała dwa razy. Widok się jednak nie zmienił. Banknoty zniknęły. Lumikki zaklęła pod nosem. Tak to jest, jeśli się nie działa od razu. I co teraz? Pójść do dyrektora i powiedzieć, że widziała w ciemni suszące się pieniądze, ale nie ma na to żadnych dowodów? Poczekać, aż ktoś zapyta ją wprost o te banknoty, i dopiero się przyznać? Zapomnieć o sprawie
i zrzucić wszystko na karb zwidów wywołanych porannym otępieniem? Oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Znów coś tu było nie tak. Wyjątek od reguły, jakaś osobliwość. Jej mózg coś zarejestrował i właśnie próbował ustalić, co w obrazie całości nie pasuje do reszty. Nagle Lumikki otworzyła oczy. Bingo. Plecak. Tuukka nigdy nie chodził z plecakiem. Nosił czarną, skórzaną torbę Marimekko, w której z ledwością upychał niezbędne podręczniki. A gdy czasem któryś się nie zmieścił, zostawiał go po prostu w domu. Płócienne, kolorowe torby Marimekko należały do podstawowego wyposażenia studentów, ale skórzaną wersję Lumikki widziała tylko u Tuukki. Pasowało to do niego – być zasadniczo w zgodzie z modą, lecz wyróżniać się w tłumie. Świadomie płynąć z prądem, ale po swojemu. A dziś Tuukka niósł na ramieniu znoszony, szary plecak o wystrzępionych brzegach i uświnionych rogach. Absolutnie rujnujący jego image istoty boskiej, która zniżyła się do zstąpienia między śmiertelników. Poza tym plecak wyglądał na wypełniony i niespecjalnie ciężki. Takie równania Lumikki rozwiązywała błyskawicznie. Coffee House na placu Centralnym prezentował typowy dla wczesnego przedpołudnia skład mieszany: matki niemowląt pochłonięte słoiczkami i niekończącymi się opowieściami o rytmach spania, studentki rujnujące swój miesięczny budżet na latte, przy których uczyły się rzekomo do egzaminów, a w rzeczywistości zajmowały się głównie snuciem marzeń, oraz kilku gości w garniturach z laptopami, którzy zamiast analizować prezentacje przeglądali Facebooka albo grali w Angry Birds. Szumiały i gulgotały ekspresy do kawy. W powietrzu unosiła się woń orzechów laskowych i cappuccino. Ciastka lepiej wyglądały, niż później smakowały. W zimowym płaszczu Lumikki od razu poczuła, że zaczyna się pocić. Siedziała w rogu tyłem do kawiarni, piła herbatę i wertowała gazetę. Tuukkę, Elisę i Kaspra miała niemal na wyciągnięcie ręki. Kiedy Lumikki zrozumiała, że banknoty są teraz w plecaku Tuukki, natychmiast postanowiła śledzić chłopaka. W przelocie porwała z szatni swój płaszcz, szal i łapawice. Wyskoczyła przed szkołę, omal nie wywinęła orła na wyślizganym kąciku dla palaczy, po czym dobiegła do parku przy kościele i zlustrowała teren. Szary plecak był już na końcu alejki, przy samej ulicy Hämeenkatu. Znów puściła się pędem, zapominając o rwanych lodowatym powietrzem płucach, i dopiero po chwili zwolniła najpierw do
spokojnego truchtu, a potem do szybkiego marszu. Utrzymywała odpowiedni dystans. Widzieć, ale nie być widzianą. Mieć obiekt w zasięgu wzroku. Lumikki dostała zadyszki, a rzęsy i wymykające się spod czapki włosy pokryły się igiełkami lodu. Przy takiej temperaturze wszyscy wyglądali na przedwcześnie posiwiałych. Tuukka zniknął w Coffee House. Lumikki odczekała kilka minut i weszła do środka. Siedział już przy stoliku, pochłonięty rozmową z Elisą i Kasprem. Teraz Lumikki musiała stać się niewidzialna. Niezauważalna. Na szczęście umiała się przeistaczać. Od razu po wejściu do kawiarni skierowała się do toalety, zdjęła płaszcz i sweter, rozpuściła włosy i splotła je w luźny boczny warkocz, jakiego nigdy nie nosiła. Nie zamówiła kawy, tylko herbatę. Wzięła do stolika czasopismo dla kobiet, choć normalnie chwyciłaby za gazetę sportową albo „Image”. Siedziała inaczej niż zwykle, inaczej układała ramiona, inaczej pochylała głowę. Ludzie sądzą, że rozpoznają znajomych z daleka po ubraniu lub włosach. W rzeczywistości rozpoznawanie to proces znacznie bardziej skomplikowany, zależny od setek, jeśli nie tysięcy przeróżnych czynników. Od wzrostu, postawy, chodu, gestów, proporcji tułowia i głowy, mimiki czy wręcz przelotnych mikroruchów twarzy, których człowiek nie jest w stanie świadomie zarejestrować. Dlatego tak trudno stać się inną osobą. Niektórzy twierdzą nawet, że nie jest to możliwe bez przeszczepu twarzy i długich lat praktyki. Jednak już zaskakująco drobną korektą wyglądu i zachowania można się pozbyć swoich najbardziej charakterystycznych cech – wystarczy robić to z głową. Naturalnie, jeśliby ktoś wiedział, że Lumikki jest w Coffee House, z pewnością by ją rozpoznał. Natomiast gdyby zajrzał przypadkowo do środka i powiódł spojrzeniem po stolikach, wydałaby mu się ubraną po hipisowsku nastolatką, która czyta wiersze przy herbatce z rumianku. Dziewczyną, której nie może znać. Dlatego Tuukka, Elisa i Kasper nie zwracali na nią uwagi, chociaż siedzieli tuż obok. Zresztą mieli teraz na głowie znacznie ważniejsze sprawy. Mieli problem. – Co z nimi zrobimy? – Elisa spytała chłopców. Lumikki już w drzwiach kawiarni spostrzegła, że Elisa wygląda okropnie. Jej jasna cera była teraz szara. Podkrążone oczy, makijaż zmyty niestarannie albo starty na chybcika. Z głowy zwisające żałośnie utlenione, nieumyte włosy. Rzeczy nie tworzyły eleganckiej całości, lecz sprawiały
wrażenie, jak gdyby dziewczyna rano wkładała na siebie co popadnie. Nigdy nie pokazałaby się tak w szkole. Aż dziw, że odważyła się wyjść do kawiarni bez makijażu. Elisa była jedną z najpiękniejszych dziewcząt w liceum. I tak się zachowywała, karmiąc szkolny mit o swojej nadzwyczajnej urodzie. Widząc ją w takim stanie, zmęczoną i przestraszoną, Lumikki nie miała wątpliwości, że piękność jest misterną maską, której najważniejszym elementem nie jest wcale szminka w odpowiednim kolorze czy profesjonalne cieniowanie, ale końska dawka pewności siebie i kokieterii. Wystarczył jeden uśmiech Elisy, by chłopcom od razu migotały przedsionki i pociły się dłonie. Lumikki wciąż nie potrafiła rozgryźć, o co tak naprawdę chodzi w relacji Elisy i Tuukki. Kiedyś ze sobą chodzili, potem się rozeszli, ale pozostali przyjaciółmi. Na tyle dobrymi, że od czasu do czasu razem imprezowali – w tym samym łóżku. I choć Elisa okręciła sobie nieliczną męską populację liceum wokół małego palca, a uważany za przedstawiciela elit Tuukka stanowił obiekt westchnień wielu dziewcząt, tych dwoje z jakiegoś powodu wciąż do siebie lgnęło. Może uważali się za jedyne osobniki alfa w całej szkole i dlatego, przez wzgląd na swoje szalone powodzenie u płci przeciwnej, nie mogli się zniżyć do głębszej relacji z nikim. – Co zrobimy? Prosta sprawa: zatrzymamy je dla siebie. I nikomu ani mru-mru – odpowiedział Kasper. Lumikki do tej pory nie wiedziała, jakim cudem Kasper dostał się do liceum artystycznego. Chłopak sumienniej wagarował, niż chodził do szkoły. Po korytarzach krążyły słuchy, że jeśli się nie poprawi, zostanie wydalony. Ubierał się na czarno i nosił wielkie, rzucające się w oczy kolczyki. Za pomocą sporej dawki żelu zaczesywał włosy do tyłu i najwyraźniej uważał się za ikonę blingu i króla rapu, choć jego występy wzbudzały w publiczności więcej współczucia niż uznania. Kasper był osobliwym gościem i Lumikki nie potrafiła rozstrzygnąć, czy to jeszcze błazen, czy już młodociany przestępca. Od dawna zachodziła w głowę, dlaczego Elisa i Tuukka zadają się z tym typem. Elisa rozejrzała się i zniżyła głos. – Przecież nie możemy ich zatrzymać – rzekła. Głos jej drżał od panicznego strachu. – To co zamierzasz zrobić? – spytał Tuukka. – Zadzwonić na policję? Kasper zarżał. Ojciec Elisy pracował w policji. Dziewczynie robiono z tego powodu to żartobliwe, to znów bardziej złośliwe uwagi.
– Nie należą do nas. Trafiły w nasze ręce przypadkiem. Ktoś na pewno zacznie ich szukać, a wtedy mamy przesrane. – Elisa próbowała przekonać kolegów. – Pomyśl. A niby co innego możemy zrobić? Jak wytłumaczyć to wszystko, żeby się nie wkopać? Trzeba było działać od razu, już w nocy – skomentował Tuukka. – No i zadziałaliśmy – zarechotał Kasper. – Aha. Cholernie mądrze żeśmy zadziałali – Elisa westchnęła. – W nocy wydawało się to wszystko całkiem logiczne – stwierdził Tuukka. – Ale wiesz chyba, co mam na myśli? Jeśli o tym wszystkim powiemy, będziemy musieli powiedzieć wszystko. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę sobie na to pozwolić. – Ani ja – dodał Kasper. Elisa nerwowo zabębniła paznokciami w blat. – Moje wspomnienia są za bardzo rozmyte, więc nie mogę powiedzieć nic na pewno. Nie jarzę, co i kiedy się stało. Dociera do mnie tylko to, że rano w domu miałam armagedon. Nie chcecie wiedzieć, gdzie ludzie rzygali – rzekła w końcu dziewczyna. – Pewno musiałaś się nieźle naszorować, żeby tatko nie skumał, że wcale nie zakuwałaś grzecznie fizyki przez calutki weekend. Kasper z rozbawioną miną rozparł się na krześle. – Zwariowałeś? Na szczęście dzisiaj przychodzi sprzątaczka. Właśnie lata z mopem i sprząta. Obiecałam jej podwójną stawkę, jeśli uwinie się z robotą dwa razy szybciej niż zwykle. Żebym tak tylko pamiętała, to może bym... – Wpuściła nas w czarny i cholernie głęboki kanał? Brzmi po prostu jedwabiście. W głosie Tuukki zabrzmiała twarda, groźna nuta. Elisa chwilę milczała. Siedzący przy sąsiednim stoliku facet w garniturze głośno wyraził zadowolenie z przejścia na kolejny poziom Angry Birds. – Okej – zgodziła się w końcu Elisa. – Wobec tego nikomu ani mru-mru. Na razie. Zobaczymy, jak się dalej sprawa rozwinie. Ale powiem wam szczerze, że mam naprawdę złe przeczucia. – Może dyszka na drobne wydatki poprawi ci humor – rzucił Tuukka. – Co? Nie, nie chcę. Serio. – Oczywiście, że chcesz. Rozdzieliłem już kasę na trzy worki. Po dyszce na głowę. Jedziemy na jednym wózku. Lumikki usłyszała szelest i chrobot suwaka, gdy Tuukka pod stolikiem rozpiął plecak. Obróciła nieznacznie głowę i kątem oka dostrzegła, jak dwa
worki z czarnej, nieprzezroczystej folii znikają w torbach Elisy i Kaspra. Elisa ukryła twarz w dłoniach i jęknęła: – Ja pierdolę. A taką miałam nadzieję dziś rano, że to był tylko koszmarny sen. – Nikt cię nie widział? – Kasper zwrócił się do Tuukki. – Nie. – Nikt nie wchodził do ciemni? – wypytywał Kasper. – I zostawił je grzecznie na sznurkach? Szczerze wątpię. W śmiechu Tuukki zabrzmiała jednak napięta struna. Nieoczekiwanie wstał i zakomenderował: – Narada skończona. Możecie się rozejść. – Nie dopiłam czaju – rzekła Elisa urażonym tonem. – Na twoim miejscu nie kręciłbym się po mieście w takim stanie dłużej niż to absolutnie konieczne – poradził jej Tuukka. – Bez obrazy, bejbi. – Mądry się znalazł. Lepiej spójrz na siebie – odcięła się Elisa, ale wstała z krzesła. Lumikki odczekała, aż cała trójka się zwinie i podjęła kolejną próbę dopicia swojej herbaty. Uch, co za paskudztwo. Naprawdę są tacy, co piją ten syf z własnej, nieprzymuszonej woli? Ona nie da rady, mimo że mocno przepłaciła za te popłuczyny. Po upływie bezpiecznego czasu ubrała się i wyszła na siarczysty mróz. Pomyśli w drodze do domu.
5 Po moście na Hämeentie hulał lodowaty wiatr, Lumikki przyspieszyła kroku. Analizowała podsłuchane informacje. Pieniądze trafiły w ręce Tuukki, Elisy i Kaspra tej nocy. W jakich okolicznościach, nie wiedziała. Do kogo należały? Czy oni sami wiedzieli? Możliwe, że nie. Prawdopodobnie nie. Sprawiali wrażenie mniej niż zwykle świadomych przebiegu wydarzeń poprzedniego wieczora. Raczej na pewno banknoty były zakrwawione i ekipa Elisy wpadła na genialny pomysł, żeby je wyczyścić w szkolnej ciemni. Tego Lumikki nie potrafiła już zupełnie pojąć. Komu strzeliłoby do głowy, żeby w środku nocy iść do szkoły myć pieniądze? Daj spokój, to były zwykłe drinki. W uszach Lumikki rozbrzmiało echo rozmowy dziewczyn z kosmetycznej mafii. Aha, więc uczestnicy wczorajszej balangi raczyli się nie tylko alkoholem. W każdym razie niektórzy. Może właśnie Elisa, Tuukka i Kasper? Co tłumaczyło, dlaczego wybrali tak absurdalne rozwiązanie. I dlaczego nie mogli nikomu powiedzieć o tym, co się wydarzyło. Córka policjanta. Syn dyrektora. Schemat tak klasyczny, że po plecach Lumikki przebiegł dreszcz. Bunt dzieci z dobrych domów? Sięganie po niebezpieczne zabawy, bo stare rozrywki przestały dawać kopa? Czy najzwyklejsza chęć, żeby się porządnie wstawić? Na światłach przy dworcowym skrzyżowaniu zrobiła się ślizgawka. Nawet najlepsze żwirowanie nie mogło zapewnić przyczepności w miejscu szlifowanym każdego dnia przez tysiące butów. Trzeba tam było mocniej wbijać obcasy w ziemię. Sytuacja znacząco się skomplikowała. Lumikki nie zamierzała iść z tym do dyrektora. Ani na policję. Nie chciała się mieszać do całej sprawy, choć z nikim z tamtej trójki się nie kumplowała. Elisa, Tuukka i Kasper byli jej zupełnie obojętni. Nie pragnęła jednak negatywnej popularności, jaka siłą rzeczy stałaby się jej udziałem, gdyby ich wydała. Anonim na policję? Niewątpliwie opcja do rozważenia. Tylko czy potraktowaliby to poważnie? Prawdopodobnie tak, jeśli przedstawiłaby sprawę jako, powiedzmy, kradzież trzydziestu tysięcy euro. A jeśliby zignorowali anonim, to już nie jej zmartwienie. Ona spełniłaby swój obowiązek.