Livianes

  • Dokumenty171
  • Odsłony54 347
  • Obserwuję40
  • Rozmiar dokumentów308.6 MB
  • Ilość pobrań31 154

Bradford Chris - Młody Samuraj 2 - Droga miecza

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Bradford Chris - Młody Samuraj 2 - Droga miecza.pdf

Livianes EBooki Bradford Chris Młody Samuraj
Użytkownik Livianes wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 265 stron)

Zajrzyj na strony: www.mlodysamuraj.pl www.nk.com.pl Znajdźnas na Facebooku www.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia Poznaj kolejne tomy wserii MŁODY SAMURAJ

http://www.nk.com.pl/mlody-samuraj/158/seria.html

W serii Młody samuraj: Droga wojownika Droga miecza Droga smoka Krąg ziemi Krąg wody W przygotowaniu: Krąg ognia

Mojej matce

Mapa

Prolog Dokujutsu Japonia, sierpień 1612 – To najjadowitszy skorpion znany człowiekowi – wyjaśnił ninja, wyjmując duży czarny okaz zdrewnianej skrzynki, i położył go na drżącej dłoni uczennicy. – Uzbrojony, bezgłośny i śmiertelnie groźny: zabójca doskonały. Dziewczyna na próżno próbowała opanować dreszcz, kiedy ośmionogi stwór pełzł jej po skórze; kolec jadowy lśnił wpółmroku. Klęczała przed ninja w ciasnej, rozjaśnionej blaskiem świecy izdebce pełnej ceramicznych słojów, drewnianych skrzynek i niewielkich klatek kryjących trujące mikstury i proszki, rośliny oraz zwierzęta. Ninja pokazał już uczennicy czerwone jak krew jagody, rozdętą rybę fugu, jaskrawo ubarwione żaby, długonogie pająki i zwinięte węże z czarnymi kapturami – każdy eksponat był

zabójczy dla człowieka. – Jedno ukłucie tego skorpiona wystarczy, by ofiara poczuła niewyobrażalny ból – ciągnął, dostrzegłszy błysk lęku w oczach uczennicy. – Po konwulsjach następuje paraliż, utrata przytomności i wreszcie śmierć. Dziewczyna znieruchomiała jak głaz, wpatrzona w stworzenie wędrujące po jej ramieniu wkierunkuszyi. Ninja, nie zważając na grożące uczennicy niebezpieczeństwo, kontynuował wykład. – W ramach szkolenia ninjutsu musisz opanować dokujutsu, sztukę trucizny. Kiedy zaczniesz wypełniać misje, odkryjesz, że zabicie ofiary nożem powoduje bałagan i niesie zwiększone ryzyko porażki. Trucizna działa ukradkiem, jest trudna do wykrycia, a podana w odpowiedni sposób, na pewno będzie skuteczna. Skorpion dotarł do szyi dziewczyny i wślizgnął się za zapraszającą zasłonę długich ciemnych włosów. Uczennica odwróciła twarz jak najdalej od zbliżającego się zwierzęcia; z przerażenia oddychała płytko i szybko. Ninja ignorował jej męki. – Nauczę cię pozyskiwać trucizny z rozmaitychroślini zwierząt i wyjaśnię, którymi można powlec broń, a które podawać w potrawach i napojach – tłumaczył, przesuwając palcami wzdłuż boku klatki, tak aby uwięziony wąż zaatakował jej pręty. – Musisz też wytworzyć w swoim ciele odporność na trucizny, nic bowiemnie zyskasz, jeśli zadaszśmierć sobie. Obrócił się i zobaczył, że uczennica unosi dłoń, by strącić skorpiona wtulonego wzagłębienie szyi. Ledwie zauważalnie pokręcił głową. – Na wiele toksyn istnieją odtrutki. Pokażę ci, jak je sporządzać. Na inne można się uodpornić, przyjmując niewielkie ilości trucizny przez dłuższy czas. Są jednak i takie, na które nie ma antidotum. Wskazał maleńką ośmiornicę w niebieskie prążki, nie większą od pięści niemowlęcia, umieszczoną wkorytkuwypełnionymwodą. – Choć wygląda pięknie, ma jad tak silny, że zabija człowieka w ciągu paru minut. Sugeruję podawać go wnapojach, takichjak sake i sencha, bo jest pozbawiony smaku. Uczennica nie potrafiła dłużej znieść bliskości skorpiona. Machnęła ręką, próbując go wytrząsnąć z włosów, i krzyknęła, kiedy wbił kolec jadowy głęboko w jej dłoń. Ciało wokół rany natychmiast zaczęło puchnąć. – Pomóżmi... – jęknęła, kiedy jej ramię ogarnął palący ból. Ninja przyglądał się bezwspółczucia wijącej się wkonwulsjachdziewczynie. – Przeżyjesz. – Chwycił skorpiona za odwłok i wrzucił go z powrotem do skrzynki. – Jest stary i duży. To małychsamic należy się obawiać. Uczennica nieprzytomna osunęła się na podłogę.

1 Gra – Oszukujesz! – zawołała dziewczynka. – Nie, wcale nie! – zaprotestował Jack, klęczący naprzeciw siostrzyczki w przydomowym ogródku. – Właśnie że tak! Powinieneś był klasnąć, zanimpozbierałeś kostki. Jack przestał się spierać: jego niewinna mina nie zwiodła Jess. Bardzo kochał siostrę, drobną siedmiolatkę o jasnoniebieskich oczach i mysioblond włosach. Wiedział jednak, jaka jest skrupulatna, gdy chodzi o przestrzeganie zasad. Zazwyczaj słodka jak anioł, podczas gry stawała się surowa i nieugięta, zupełnie jak ichmatka wkwestii pomagania wpracachdomowych. Jack podniósł z ziemi pięć kostek owcy i zaczął jeszcze raz. Były wielkości niewielkich kamyków, o brzegach wygładzonych od licznych rozgrywek, jakie stoczył z Jess wciągu lata. Mimo duszącego upałubiałe kości wydawały musię dziwnie chłodne.

– Założę się, że mnie nie pokonasz. Doszłamdo dwójek! – zawołała dziewczynka. Podejmując wyzwanie, Jack rozsypał cztery kostki na ziemi. Potem wyrzucił piątą wysoko wpowietrze, klasnął, szybko chwycił jedną z leżących wtrawie i złapał tę spadającą. Powtórzył całą procedurę zwprawą, ażznowutrzymał wdłoni wszystkie pięć kostek. – Jedynki – powiedział. Jess, na której nie zrobiło to wrażenia, zudawanymznudzeniemzerwała stokrotkę. Jack na nowo rozrzucił kostki i ukończył drugą rundę paroma swobodnymi ruchami. – Dwójki! – oznajmił, po czym znowu cisnął kostki w trawę. Potem wyrzucił jedną w powietrze i klasnął, następnie zgarnął trzy i schwycił spadającą czwartą. – Trójki! – wykrzyknęła Jess, nie umiejąc ukryć podziwu. Jack wyszczerzył zęby i rozrzucił kostki ostatni raz. W oddali grzmot przetoczył się ciężko po ciemniejącym niebie. Powietrze stało się duszne i parne przed nadciągającą letnią burzą, lecz Jack nie zwrócił uwagi na zmianę pogody. Zamiast tego skupił się na wyzwaniu, jakimbyło zebranie wszystkichpięciukostek za jednymzamachem. Rzucił jedną wysoko w powietrze i klasnął w chwili, kiedy rozległ się ogłuszający huk. Niebo rozdarła poszarpana biała błyskawica, piorun uderzył w szczyt odległego pagórka, trafiając w rosnące na nim drzewo. Płonęło krwistą czerwienią na tle ciemnych chmur. Jacka jednak gra pochłonęła za bardzo, by dał się oderwać. Zgarnął cztery kostki i chwycił piątą, kiedy znajdowała się zaledwie o szerokość dłoni nad ziemią. – Udało mi się! Udało! Cztery za jednymrazem! – wykrzyknął zachwycony. Rozejrzał się tryumfalnie, ale Jess zniknęła. Podobnie jak słońce. Groźne, czarne jak smoła, skłębione chmury mknęły po niebie. Patrzył oszołomiony na nagłą furię żywiołów. Naraz uświadomił sobie ze zdumieniem, że we wnętrzujego zaciśniętej dłoni coś drgnęło, jakby kostki zaczęły się poruszać. Ostrożnie rozchylił palce. Gwałtownie wciągnął powietrze. Po jego ręce pełzły cztery maleńkie skorpiony. Otoczyły piątą białą kostkę i wymierzyły w nią śmiertelnie groźne odwłoki; każdy kolec jadowy ociekał zabójczą trucizną. Jeden ze skorpionów zawrócił i pomknął w górę ramienia chłopca. Jack strząsnął go ogarnięty dziką paniką, zrzucił pozostałe na trawę i na oślep rzucił się wstronę domu. – Matko! Matko! – nawoływał, leczzarazprzypomniał sobie o Jess. Gdzie jest siostrzyczka? Zaczęły padać wielkie krople deszczu, ogród ogarnął cień. Chłopiec ledwie widział pięć kostek porzuconychwtrawie, nigdzie jednak nie dostrzegł śladuskorpionówani siostry. – Jess? Matko? – krzyknął, ile sił wpłucach. Nikt nie odpowiedział.

Wtej samej chwili usłyszał dobiegające zkuchni nucenie: Kto obietnic nie wypełnia,* Jestjak łąka chwastówpełna. A gdy się rozplenią chwasty, Jestjak łąka wśnieżnej zaspie... Popędził do kuchni wąskimkorytarzem. Wnętrze domu tonęło w mroku, mroczne i wilgotne niczym grobowiec. Przez wąską szparę w drzwiach sączył się promień światła. Dobiegał go głos matki, to słabnąc, to przybierając na sile niczympowiewwiatru: A gdy przejdą śnieżne burze, Jestjak ptak, co siadł na murze. A gdy ptak się z muruzerwie, Jestjak jastrząb hen, na niebie... Chłopiec przyłożył oko do szpary i zobaczył matkę w fartuchu siedzącą plecami do drzwi i obierającą ziemniaki wielkim, zakrzywionym nożem. Izbę oświetlała samotna świeca, wjej blasku cieńnoża na ścianie wyglądał niczymmonstrualny samurajski miecz. A gdy niebo ryknie grzmotem, Jestjak lew, co siadł podpłotem... Jack pchnął drzwi. Zgrzytnęły o podłogę zkamiennychpłyt, leczmatka się nie obejrzała. – Matko? – zapytał. – Słyszałaś mnie...? A gdy płotsię ugnie z trzaskiem, Jestjak bat, co grzbiettwój chlaszcze... – Matko! Czemunie odpowiadasz? Deszcz na zewnątrz zacinał teraz tak gwałtownie, że odgłos przypominał skwierczenie ryby na

patelni. Chłopiec przestąpił próg i zbliżył się do matki. Nadal siedziała plecami do niego i szybko poruszając nożem, obierała ziemniak za ziemniakiem. A gdy grzbietci z bóluścierpnie, Jestjak nóż wrażony wserce... Jack pociągnął ją za fartuch. – Matko? Dobrze się czujesz? Z sąsiedniego pokoju dobiegł zduszony krzyk; w tej samej chwili kobieta odwróciła się do niego i nagle przemówiła ostrym, skrzeczącymgłosem: A gdy wsercukrwi nie stanie, Toś już zimny trup, mój panie! Jack spoglądał wprost wzapadnięte oczy starej wiedźmy; jej tłuste siwe włosy roiły się od wszy. Postać, którą wziął za matkę, sięgnęła nożem do jego gardła; obierka ziemniaka zwisała z ostrza niczymzdarta skóra. – Zimny trup, gaijinie! – wychrypiała zasuszona czarownica; jej cuchnący zgnilizną oddech przyprawiał chłopca o mdłości. Wybuchnęła okrutnymśmiechem, kiedy Jack rzucił się zkrzykiemdo wyjścia. Zgłębi domusłyszał pełenudręki płaczJess. Wpadł do pokojuod frontu. Wielki fotel, wktórymzwykł przesiadywać ojciec, był zwrócony do ognia płonącego na kominku. Migocące płomienie obrysowywały siedzącą na nim, spowitą płaszczempostać. – Ojcze? – zapytał Jack zwahaniem. – Twój ojciec nie żyje, gaijinie. Wykręcony palec, sterczący z obciągniętej czarną rękawiczką dłoni, wskazał leżące twarzą wdół ciało ojca, pokonanego i krwawiącego, w odległym kącie pokoju. Chłopiec aż się wzdrygnął na makabryczny widok; podłoga zakołysała się niczympokład statku. Intruz jednym susem skoczył z fotela ku oknu z drobnych kwadratowych szybek; ściskał wramionachJess. Serce Jacka zamarło. Jedno jedyne, zielone jak jadeit oko spoglądało gniewnie przez szparę w kapturze. Nieznajomym, odzianymod stóp do główwczarne shinobi shozoku, był DokuganRyu. Smocze Oko. Ninja, który zamordował ojca Jacka, bezlitośnie prześladował chłopca, a teraz

porwał jego małą siostrzyczkę. – Nie! – krzyknął Jack i rzucił się Jess na ratunek. Ze ścian, niczym czarne pająki, wyroili się jednak kolejni ninja, by go powstrzymać. Chłopiec walczył ze wszystkich sił, lecz miejsce każdego pozbawionego twarzy przeciwnika, którego pokonał, natychmiast zajmował następny. – Innymrazem, gaijinie! – wysyczał Smocze Oko, odwrócił się i zniknął pośród srożącej się burzy. – Wciążpamiętamo rutterze.

2 Rutter Blade światło świtu sączyło się przez maleńkie okienko, a deszcz kapał leniwie z nadproża na parapet. Wpółmrokuna Jacka spoglądało jedno jedyne oko. Nie należało jednak do Dokugana Ryu. Należało do lalki Daruma, którą sensei Yamada, nauczyciel zen, podarował chłopcu wpierwszym tygodniusamurajskiego treninguwNitenIchi Ryū, Jednej Szkole Dwojga Niebios wKioto. Minął ponad rok od brzemiennego wskutki przybycia Jacka do Japonii, kiedy to po ataku ninja na statek pilotowany przez jego ojca chłopiec stał się rozbitkiem. Ocalał jako jedyny, został uratowany przezlegendarnego wojownika Masamoto Takeshiego, założyciela niezwykłej szkoły dla samurajów. Ranny, nieznający języka, bez rodziny i przyjaciół mogących się o niego zatroszczyć, Jack nie

miał innego wyboru, niż zdać się na łaskę swego wybawiciela. Szczególnie że Masamoto nie należał do ludzi, których autorytet można podważać. Dowiódł zresztą swych szlachetnych intencji, adoptując młodego cudzoziemca. Oczywiście Jack marzył o powrocie do krajui odnalezieniu siostry Jess, jedynej krewnej, jaka mu pozostała. Ale marzenia często zmieniały się wkoszmary, gdy wjego sny wkradał się wróg, Smocze Oko. Ninja pragnął ruttera, należącego do ojca Jacka dziennika pokładowego zawierającego wskazówki na temat nawigacji – za wszelką cenę, nawet gdyby oznaczało to zamordowanie chłopca. Drewniana laleczka z okrągłą, malowaną twarzą gapiła się na Jacka wciemności; jej jedyne oko drwiło z kłopotów chłopca. Przypomniał sobie dzień, kiedy sensei Yamada zalecił mu pomalować prawe oko lalki i wypowiedzieć życzenie – drugie oko miał pokryć farbą dopiero wtedy, gdy życzenie się spełni. Jack z przerażeniem uświadomił sobie, że to pragnienie nie jest ani trochę bliższe urzeczywistnienia niżna początkuroku, kiedy malował prawe oko lalki. Zdesperowany przewrócił się na brzuch i wtulił twarz w futon. Inni początkujący wojownicy z pewnością usłyszeli jego krzyk przez cienkie, papierowe ściany maleńkiej izdebki wShishi-no-ma, Sali Lwów. – Jack, wszystko wporządku? – Zza shoji dobiegł go szept. Usłyszał, jak drzwi się odsuwają; poznał sylwetki swojej najbliższej przyjaciółki Akiko i jej kuzyna Yamato, młodszego syna Masamoto. Cicho wślizgnęli się do środka. Akiko, w nocnym kimonie zkremowego jedwabiu, zciemnymi włosami związanymi ztyłu, uklękła przy posłaniu. – Usłyszeliśmy krzyk – ciągnęła dziewczyna, z troską wpatrując się w jego twarz skośnymi oczyma. – Myśleliśmy, że może jesteś w niebezpieczeństwie – dodał Yamato, szczupły, lecz muskularny chłopiec w wieku Jacka, o oczach brązowych jak kasztany i sterczących we wszystkie strony czarnychwłosach. – Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Jack drżącą ręką otarł czoło i próbował uspokoić nerwy. Sen, tak żywy i realny, głęboko nim wstrząsnął, a obrazporywanej Jess wciążstał muprzed oczyma. – Przyśnił mi się Smocze Oko... Włamał się do domu moich rodziców... Porwał moją siostrzyczkę... – Przełknął zwysiłkiemślinę, starając się opanować. Akiko sprawiała wrażenie, jakby chciała wyciągnąć do niego rękę, wiedział jednak, że japońskie maniery nie pozwalają na tak otwarte okazywanie uczuć. Zamiast tego posłała musmutny uśmiech. – To był tylko sen– zapewniła. Yamato kiwnął na potwierdzenie głową i dodał: – Niemożliwe, żeby Smocze Oko dotarł do Anglii. – Wiem – przyznał Jack, biorąc głęboki oddech – ale ja też nie jestem w Anglii. Gdyby Alexandria nie została zaatakowana, znajdowałbym się właśnie w połowie drogi do domu.

Tymczasemutknąłemna drugimkońcuświata. Nie wiadomo, co się dzieje z Jess. Mną opiekuje się Masamoto, ale ona nie ma nikogo. Wzrok przesłoniły mułzy. – Ale czy twoją siostrą nie zajmowała się sąsiadka? – zapytała Akiko. – Pani Winters jest stara – odparł chłopiec, kręcąc głową. – Nie ma siły pracować, a wkrótce skończą się pieniądze, które zostawił jej ojciec. Poza tymmogła zachorować i umrzeć... tak jak moja matka! Jess trafi do przytułku, jeśli nie będzie miała nikogo, kto się nią zajmie. – Co to jest przytułek? – spytał Yamato. – Coś jak więzienie, tylko dla żebraków i sierot. Będzie musiała tłuc kamienie na drodze, rozplatać stare liny, a może nawet kruszyć kości na nawóz. Nie dają prawie nic do jedzenia, więc wkońcutrzeba walczyć o gnijące resztki, żeby przetrwać. To nie miejsce dla Jess! Ukrył twarz w dłoniach. Nie mógł nic zrobić, by ocalić ostatnią bliską osobę. Tak samo jak wtedy, kiedy ojciec potrzebował jego pomocy w walce z ninja, który wdarł się na statek. Jack uderzył pięścią w poduszkę, zrozpaczony własną bezsilnością. Akiko i Yamato patrzyli w milczeniu, jak wyładowuje gniew. – Dlaczego Alexandria musiała natrafić na sztorm? Gdyby kadłub nie został uszkodzony, nie wpadlibyśmy na mieliznę. Nie zostalibyśmy zaatakowani. Mój ojciec nadal by żył! Nawet teraz chłopiec widział śliską od krwi pętlę z drutu, którą Smocze Oko zaciskał coraz mocniej na szyi wyrywającego się Johna Fletchera. Jack przypomniał sobie, jak stał wrośnięty w ziemię, sparaliżowany strachem, z nożem w bezwładnej dłoni. Ojciec chwytający powietrze, znabrzmiałymi żyłami na szyi, błagalnie wyciągający do niego rękę... Wściekły, że nie potrafił się zmusić do działania, cisnął poduszką przezpokój. – Jack, uspokój się. Jesteś teraz z nami, wszystko będzie dobrze – przekonywała kojąco Akiko. Wymieniła zaniepokojone spojrzenie zYamato. Nigdy nie widzieli przyjaciela wtakimstanie. – Nie, nie będzie dobrze – odparł chłopiec, wolno kręcąc głową i trąc oczy, by wymazać z pamięci koszmarną wizję. – Nic dziwnego, że źle sypiasz. Pod twoim futonem jest książka! – zawołał naraz Yamato, biorąc do ręki oprawny wskórę tom. Jack wyrwał mugo zdłoni. Był to rutter jego ojca. Chłopiec trzymał go pod materacem. W ciasnym, pozbawionym mebli pokoju nie było innego miejsca, wktórymmógłby go ukryć. Rutter stanowił jedyne ogniwo łączące go z ojcem; Jack był przywiązany do każdej strony, każdej notki i każdego słowa skreślonego przez Johna Fletchera. Zawarte wdziennikuinformacje miały wielką wagę, a chłopiec przysiągł zachować je wtajemnicy. – Spokojnie, Jack. To tylko słownik – rzucił Yamato, zaskoczony nagłą gwałtownością

przyjaciela. Chłopak spojrzał na niego szeroko otwartymi oczyma, uświadamiając sobie, że Japończyk pomylił rutter ze słownikiem portugalsko-japońskim podarowanym mu w poprzednim roku przez zmarłego ojca Luciusa. Słownikiem, który zobowiązał się oddać przełożonemu duchownego, ojcu Bobadilli wOsace... Obie książki miały co prawda podobną skórzaną oprawę, ale w rękach Yamato spoczywał teraz rutter ojca Jacka. Chłopak nigdy nie powiedział Yamato prawdy o dzienniku pokładowym, nawet nie wspomniał o jego istnieniu. I miał po temu ważne powody. Nie ufali sobie bardzo długo i do wydarzeń, które rozegrały się podczas turniejuTaryu-Jiai, ichrelacje były bardzo napięte. Gdy Masamoto adoptował Jacka, Yamato zapałał do cudzoziemca natychmiastową niechęcią. Tenno, starszy brat Yamato, został zamordowany; Yamato sądził, że Masamoto przygarnął Jacka jako następcę swego najstarszego syna. Uznał, że obcy przybłęda próbuje mu ukraść ojca. Trzeba było dopiero wspólnych zmagań, podczas których obaj omal nie zginęli, by Jack zdołał przekonać Yamato, że to nieprawda, i zyskać wnimsprzymierzeńca. Jack wiedział, że ryzykuje, wspominając o przedmiocie tak cennym jak rutter. Nie miał pojęcia, co robić. Może jednak nadeszła pora, by powierzyć nowemuprzyjacielowi tajemnicę? – To nie jest słownik ojca Luciusa – wyznał. – Więc co to jest? – spytał Yamato ze zdziwioną miną. – Rutter mojego ojca.

3 Życzenie – Rutter twojego ojca! – wykrzyknął Japończyk i jego zaskoczenie ustąpiło miejsca niedowierzaniu. – Przecieżkiedy Smocze Oko napadł domAkiko, twierdziłeś, że nic o nimnie wiesz! – Skłamałem. Nie miałemwyboru. Jack nie mógł się zdobyć na to, by spojrzeć przyjacielowi woczy. Wiedział, że Yamato poczuł się zdradzony. Japończyk zwrócił się do Akiko. – Wiedziałaś o tym? Skinęła głową i zarumieniła się zzawstydzenia. Yamato się nadąsał. – Nie wierzę. To dlatego Smocze Oko ciągle wraca? Zpowodugłupiej książki? – Yamato, nie mogłam ci o tym powiedzieć – odezwała się Akiko, próbując go udobruchać. –

ObiecałamJackowi, że nie zdradzę sekretu. – Jak książka może być cenniejsza od życia Chiro? – spytał, zrywając się z miejsca. – Była tylko pokojówką, ale służyła wiernie naszej rodzinie. Jack naraził nas wszystkich na niebezpieczeństwo zpowodutego swojego ruttera! Patrzył na chłopca z gniewem; w jego oczach błysnęła dawna nienawiść. Ku przerażeniu Jacka ruszył do wyjścia. – Zamierzampowiedzieć o tymojcu. – Proszę, nie rób tego – rzucił błagalnie Jack, chwytając go za rękaw kimona. – To nie jest zwykła książka. Muszę ją ukrywać. – Dlaczego? – spytał surowo Yamato i spojrzał zniechęcią na rękę przyjaciela. Jack puścił go, leczYamato został wpokoju. Chłopiec bez słowa podał mu książkę; Japończyk przerzucił kilka stron, bez zrozumienia przebiegając wzrokiemmapy oceanówi gwiazdozbioróworazraporty morskie. Jack ściszonymgłosemwyjaśnił ichznaczenie. – Rutter to dziennik pokładowy służący do nawigacji, opisujący bezpieczne trasy przez oceany świata. Informacje te są tak cenne, że wielu ludzi zginęło, próbując je zdobyć. Obiecałem ojcu, że nikomuo nimnie wspomnę. – Ale dlaczego jest taki ważny? Czy to nie jedynie zbiór wskazówek? – Nie. To znacznie więcej niż tylko mapa oceanów. Ojciec mówił, że to potężne narzędzie polityczne. Ten, kto je posiada, może kontrolować szlaki handlowe między państwami. Co znaczy, że każdy kraj dysponujący rutteremrównie dokładnymjak ten, włada na morzach. Właśnie dlatego pożądają go Anglia, Hiszpania i Portugalia. – A co to ma wspólnego z Japonią? – spytał Yamato, oddając książkę. – Japonia nie jest taka jak Anglia. Nie sądzę, żebyśmy wogóle posiadali flotę. – Nie wiem. Mnie polityka nie obchodzi. Chcę tylko pewnego dnia wrócić do Anglii i odnaleźć Jess. Martwię się o nią – wyjaśnił Jack, pieszczotliwie gładząc skórzaną oprawę dziennika. – Ojciec nauczył mnie używać ruttera, żebym tak jak on mógł zostać pilotem. Dlatego kiedy opuszczę Japonię, rutter będzie moimbiletemdo domu. Moją przyszłością. To jedyne, co posiadamcennego. Chociażuwielbiamtreningi drogi wojownika, wAnglii nikt nie potrzebuje samurajów. – Więc co cię powstrzymuje przed wyruszeniem już teraz?! – rzucił wyzywająco Yamato, patrząc na niego zmrużonymi oczyma. – Jack nie może tak po prostuodejść – wtrąciła Akiko wimieniu chłopca. – Pozostaje pod opieką twojego ojca, póki nie ukończy szesnastu lat. Musiałby uzyskać zgodę Masamoto-samy. Poza tym dokąd by pojechał? Yamato wzruszył ramionami.

– Do Nagasaki – odpowiedział Jack. Oboje spojrzeli na niego zaskoczeni. – To port, do którego prowadził nas ojciec, zanim sztorm zepchnął statek z kursu. Może znalazłbymtamżaglowiec płynący do Europy albo nawet do Anglii. – A wieszchociaż, gdzie leży Nagasaki, Jack? – zapytała Akiko. – Mniej więcej... tujest naszkicowana mapa. Zaczął kartkować rutter. – Na samympołudniuJaponii, na wyspie Kiusiu– wyjaśnił poirytowany Yamato. Akiko położyła dłońna dzienniku, przerywając poszukiwania Jacka. – Jak się tam dostaniesz bez żywności i pieniędzy? Z Kioto wędrowałbyś tam co najmniej miesiąc. – Lepiej ruszaj wdrogę natychmiast! – rzucił ironicznie Japończyk. – Przestań, Yamato! Jesteście przyjaciółmi, pamiętasz? – skarciła go Akiko. – Jack nie może tak po prostu pomaszerować do Nagasaki. Czyha na niego Smocze Oko. Tutaj chroni go twój ojciec, a Masamoto-sama to chyba jedyny człowiek, którego ninja się obawia. Gdyby Jack samotnie opuścił szkołę, mógłby zostać porwany... albo nawet zamordowany! Umilkli wszyscy troje. Jack schował rutter i przyklepał futon. Była to marna kryjówka dla tak cennego przedmiotu i uświadomił sobie, że będzie musiał znaleźć pewniejszą, nimSmocze Oko powróci. Yamato odsunął drzwi izdebki, zbierając się do wyjścia. Obejrzał się przezramię i zapytał Jacka: – Zatemty powieszo rutterze mojemuojcu? Chłopcy mierzyli się wzrokiem, napięcie między nimi rosło. Jack pokręcił głową. – Mój ojciec zadał sobie wiele trudu, by zachować istnienie dziennika wtajemnicy. Na pokładzie statku trzymał go w specjalnej skrytce. Nawet kapitan nie wiedział gdzie. Jako jego syn mam obowiązek chronić rutter – wyjaśnił, wiedząc, że jakimś sposobem musi przekonać Yamato. – Rozumiesz, co to obowiązek. Jesteś samurajem. Ojciec kazał mi przysiąc, że dotrzymam sekretu. Jestemzwiązany tą obietnicą. Yamato ledwie zauważalnie skinął głową, zasunął drzwi i obrócił się do Jacka. – Teraz rozumiem, czemu nikomu nie powiedziałeś – przytaknął, rozluźniając zaciśnięte pięści; jego złość nareszcie minęła. – Rozgniewało mnie, że mnie nie wtajemniczyłeś. Że mi nie ufasz. Wiesz, że możeszmi ufać. – Dziękuję, Yamato – odparł Jack i odetchnął zulgą. Japończyk usiadł obok niego. – Nie rozumiemtylko, czemunie możeszpowiedzieć ojcu. Potrafiłby ochronić rutter.

– Nie wolno nam– upierał się Jack. – Ojciec Lucius wyznał mi na łożu śmierci, że ktoś, kogo zna, poszukuje ruttera i jest gotówmnie zabić. – DokuganRyu, oczywiście – stwierdził Yamato. – Owszem, Smocze Oko chce zdobyć rutter – zgodził się Jack – sam jednak mówiłeś, że ninja są najmowani ze względu na umiejętności. Ktoś go opłacił, by wykradł rutter. Może to być ktoś znany Masamoto-samie. Ojciec Lucius należał do jego otoczenia, więc nie mogę zaufać nikomu. Dlatego uważam, że immniej ludzi wie o istnieniuruttera, tymlepiej. – Chcesz powiedzieć, że nie ufasz mojemu ojcu? Podejrzewasz, że to on może pragnąć ruttera? – spytał ostro Yamato, oburzony sugestią. – Nie! – zapewnił szybko Jack. – Mówię, że gdyby Masamoto-sama go miał, mógłby zostać zamordowany z tego powodu tak jak mój ojciec. A tego nie mogę ryzykować. Próbuję go chronić, Yamato. Jak długo Smocze Oko wierzy, że to ja mam rutter, tylko mnie prześladuje. Dlatego musimy dochować tajemnicy. Jack widział, jak Yamato rozważa różne możliwości; przez jedną przerażającą chwilę zdawało mu się, że przyjaciel zdradzi wszystko ojcu. – W porządku. Obiecuję, że nic nie powiem – ustąpił Yamato. – Ale dlaczego sądzisz, że Smocze Oko przyjdzie po niego znowu? Nie widzieliśmy ninja, odkąd próbował zamordować daimyo Takatomiego podczas święta Gion. Może zginął. Akiko zraniła go bardzo poważnie. Jack przypomniał sobie, jak przyjaciółka ocaliła mu życie tamtego wieczoru. Zauważyli ninja wkradającego się do zamku Nijo, siedziby pana Takatomiego, i ruszyli w pościg. Smocze Oko pokonał Jacka i groził, że utnie mu rękę, a wtedy Akiko rzuciła mieczem wakizashi, by mu w tym przeszkodzić. Krótkie ostrze przeszyło bok ninja, lecztennawet nie drgnął. Gdyby Masamoto i jego samuraje nie zjawili się w porę, Jack i Akiko nie uniknęliby zemsty zabójcy. Smocze Oko uciekł przezmur zamkowy, wcześniej jednak przysiągł, że wróci po rutter. Groźba ninja wciąż prześladowała Jacka i chłopiec nie wątpił, że jego wróg powróci. Ninja czaił się gdzieś, czekając na sposobność. Akiko miała rację. Jak długo Jack przebywał w Niten Ichi Ryū, znajdował się pod ochroną Masamoto. Poza murami szkoły jednak groziło mu wielkie niebezpieczeństwo. Jeśli podróżowałby samotnie, mógłby mówić o szczęściu, gdyby udało musię dotrzeć do granic miasta. Nie miał wyboru, jak tylko pozostać w Kioto, trenując w Niten Ichi Ryū. Musiał poznać drogę miecza, jeśli kiedyś miał przeżyć podróżdo domu. Mimo wszystko na myśl o szlifowaniu swoich samurajskich umiejętności Jacka przeszedł dreszcz podniecenia. Pociągały go dyscyplina i cnoty bushido, a wizja siebie jako samurajskiego wojownika wydawała się niezwykle atrakcyjna. – Onżyje – powiedział na głos. – I jeszcze się zjawi.

Sięgnął po lalkę Daruma. Spojrzał wprost wjej jedyne oko i zpowagą powtórzył życzenie. – Lecznastępnymrazembędę gotowy na jego przybycie.

4 Ziarnko ryżu – Dlaczego przyniosłeś miecz? – skarcił go sensei Hosokawa, surowy samuraj o groźnym spojrzeniui szpiczastej bródce. Jack spuścił wzrok na katanę. Wypolerowana czarna saya lśniła w świetle poranka, przypominając o skrytym we wnętrzu, ostrym jak brzytwa mieczu. Speszony niespodziewaną wrogością nauczyciela szermierki, pogładził kciukiem kamon ze złotym feniksem wytłoczony przy rękojeści. – Bo... to są zajęcia z kenjutsu, sensei – wyjaśnił z braku lepszej odpowiedzi, wzruszając ramionami. – Czy jeszcze któryś zuczniówma katanę? Jack zerknął na pozostałych uczniów siedzących rzędem wzdłuż ściany Butokuden, gdzie trenowali kenjutsu, czyli drogę miecza, oraz taijutsu, walkę wręcz. Sala była ogromna: sufit