Livianes

  • Dokumenty171
  • Odsłony54 142
  • Obserwuję40
  • Rozmiar dokumentów308.6 MB
  • Ilość pobrań31 073

Bradford Chris - Młody Samuraj 5 - Krąg Wody

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Bradford Chris - Młody Samuraj 5 - Krąg Wody.pdf

Livianes EBooki Bradford Chris Młody Samuraj
Użytkownik Livianes wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 228 stron)

Młody Samuraj Krąg wody Spis treści Okładka Karta tytułowa Zajrzyj na strony Wserii Mapa Dedykacja List 1 Amulet 2 Aresztowanie 3 Ronin 4 Ograbiony ze wspomnień 5 Zagadkowy mnich 6 Krąg wody 7 Trudna przeszłość 8 Tanuki 9 Martwy samuraj 10 Rozdroże 11 Cieńpośród nocy 12 Złodziejka 13 Kupiec 14 Włamanie 15 Nowy plan 16 Gracz 17 Strażnik 18 Onryō 19 Banda trojga 20 Pijana pięść 21 Umeshu 22 Inro 23 Kioto

24 Metsuke 25 Zrozkazuszoguna 26 YagyuRyū 27 Powrót do szkoły 28 Tyczki kwiatuśliwy 29 Śmiertelna groźba 30 Pojedynek przy wodospadzie 31 Na ostrzumiecza 32 Złamany rozpaczą 33 Hinin 34 Nos Buddy 35 Sasumata 36 Daimyo Sanada 37 Zasady 38 Gra wgo 39 Konstelacje 40 Życie i śmierć 41 Rozstanie 42 Podstępnie odurzony 43 Żywy cel 44 Trafić wcel 45 Góra Jubu 46 Napad 47 Wśród szaleńców 48 Co to jest? 49 Odpowiedź 50 Jezioro 51 Most 52 Honor i poświęcenie 53 Porwani prądem 54 Ukryte ostrze 55 Hana 56 Odkupienie 57 RoninJack Notatki na temat źródeł

Co to jest... Odpowiedzi Gra wgo Słowniczek japoński Podziękowania Karta redakcyjna

Zajrzyj na strony: www.mlodysamuraj.pl Poznaj kolejne tomy wserii MŁODY SAMURAJ www.nk.com.pl/mlody-samuraj/158/seria.html www.nk.com.pl Znajdźnas na Facebooku www.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia

W serii Młody samuraj: Droga wojownika Droga miecza Droga smoka Krąg ziemi Krąg wody Krąg ognia W przygotowaniu: Krąg wiatru

Pamięci Nani Dziadka, którzy zawsze nade mną czuwają

List Japonia, 1614 Najdroższa Jess! Mam nadzieję, że ten list kiedyś trafi w Twoje ręce. Z pewnością przez te wszystkie lata uważałaś mnie za zaginionego na morzu. Bez wątpienia ucieszy Cię wieść, że jestemżywy i wdobrymzdrowiu. W sierpniu 1611 roku dotarliśmy z ojcem do Japonii, lecz ze smutkiem muszę donieść, że zginął podczas atakupiratówna nasz statek. Ocalałemjedynie ja. Ostatnie trzy lata spędziłem pod opieką japońskiego wojownika Masamoto Takeshiego w jego szkole dla samurajów w Kioto. Odnosił się do mnie z wielką życzliwością, lecz mimo to nie miałem lekko. Ninja zwany Smoczym Okiem próbował wykraść rutter (na pewno pamiętasz, jak ważny był dla ojca ten dziennik nawigacyjny). Misja zakończyła się sukcesem. Na szczęście z pomocą samurajskich przyjaciół zdołałemodzyskać rutter. Ten samninja zabił naszego ojca. I choć to niewielka pociecha, mogę Cię zapewnić, że morderca już nie żyje. Sprawiedliwości stało się zadość. Jego śmierć nie wróci nam jednak taty – bardzo za nim tęsknię, brakuje mi jego rady i opieki. W Japonii wybuchła wojna domowa i cudzoziemcy tacy jak ja nie są już mile widziani. Stałem się zbiegiem. Muszę uciekać, by ocalić głowę. Obecnie podróżuję na południe przez tendziwny i egzotyczny kraj do Nagasaki, licząc na znalezienie tamstatkuudającego się do Anglii. Droga Tokaido, którą wędruję, jest jednak pełna niebezpieczeństw, a moim śladem podąża wielu wrogów. Nie boję się. Masamoto wyszkolił mnie na samurajskiego wojownika i będę walczył, by

wrócić do domu– i do Ciebie. Pewnego dnia, mamnadzieję, będę Ci mógł osobiście opowiedzieć o swoichprzygodach... Nimsię jednak spotkamy, droga siostro, niechCię Bóg ma wswojej opiece. Twój bratJack PS Już po napisaniu tego listu, pod koniec wiosny, zostałem porwany przez ninja. Przekonałem się, że w rzeczywistości nie są moimi wrogami. Prawdę mówiąc, ocalili mi życie i zdradzili wiedzę o pięciu kręgach, czyli pięciu potężnych siłach wszechświata – żywiołach ziemi, wody, ognia, wiatru i nieba. Znam teraz sztukę ninjutsu przewyższającą wszystko, czego się nauczyłem jako samuraj. Okoliczności, wjakichzginął ojciec, sprawiają jednak, że wciąż nie potrafię zaakceptować do końca drogi ninja...

1 Amulet Japonia, jesień 1614 Przezjedną przerażającą chwilę Jack nic nie pamiętał. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, co go spotkało ani co zamierza. Nie wiedział nawet, KIM jest. Uczepił się ocalałychwspomnieńrozpaczliwie jak tonący brzytwy. Nazywam się Jack Fletcher... z Londynu w Anglii... mam piętnaście lat... i siostrę Jess... jestem majtkiem na statku handlowym Alexandria... Nie! Jestem samurajem. Trenowałem w szkole sztuk walki w Kioto... w Niten Ichi Ryū... ALE jestem też ninja... Niemożliwe, przecież ninja Smocze Oko zabił mojego ojca! W głowie mu pulsowało; poczuł, że znowu ogarnia go niemoc. Próbował walczyć z bezwładem, ale brakowało musił. Poszarpane myśli umykały, świadomość odpływała. Obudził go miarowy odgłos kapiącej wody. Z trudem uświadomił sobie, że pada deszcz. Ulewa bębniła w mokrą ziemię i zagłuszała wszelkie inne dźwięki. Zmusił się do otwarcia oczu. Leżał na nędznymposłaniuze słomy. Woda przesiąkająca przezsłomianą strzechę kapała muna twarz. Spadające miarowo krople doprowadzały go do furii. Ciało miał jednak tak obolałe, że trudno było mu się przesunąć. Obrócił głowę na bok, jęknął z bólu i tuż przed sobą zobaczył krowi pysk. Zwierzę, przeżuwając nieśpiesznie, odwzajemniło jego spojrzenie, wyraźnie niezadowolone z faktu, że musi z kimś dzielić kwaterę. O ile mógł się zorientować, była prócz niego jedyną lokatorką niewielkiej stajni. Pokonując ból, uniósł się na łokciu; pomieszczenie zawirowało mu przed oczami i poczuł

wzbierającą falę mdłości. Zwymiotował na pokrytą słomą polepę; z ust pociekła muzielonkawa żółć. Mało elegancki pokaznie zrobił na krowie najmniejszego wrażenia, odwróciła się do niego zadem. Obok prowizorycznego posłania ze słomy ktoś postawił dzban z wodą. Jack usiadł i sięgnął po niego z wdzięcznością; przepłukał usta, a potem pociągnął wielki haust. Przełykanie okazało się trudne. Gardło piekło, kwaśna treść żołądka paliła w przełyku. Napił się jeszcze raz, tym razem ostrożniej, i ból nieco złagodniał. Uświadomił sobie, że jest w okropnym stanie. Wargę miał rozciętą, lewe oko zapuchnięte. Ręce i nogi pokrywały ciemne sińce, a żebra bolały, choć przy dokładniejszym badaniu na szczęście okazały się całe. „Co się ze mną stało?”. Był ubrany w brudne, podarte kimono, z pewnością nienależące do niego. O ile pamiętał, ostatnio miał na sobie błękitne szaty komusō, mnicha pustki: przebranie ninja, które pozwalało mu swobodnie wędrować po Japonii. Zdążał do portu Nagasaki na południu w nadziei, że znajdzie statek odpływający do Anglii. Do domui małej Jess, jego siostry. Ogarnęła go panika. „Gdzie są wszystkie moje rzeczy?”. Rozejrzał się gorączkowo po stajni, szukając mieczy i torby. Nie zobaczył jednak nic prócz krowy, pryzmy słomy i paruzardzewiałychnarzędzi gospodarskich. „Uspokój się – przywołał się do porządku. – Ktoś był na tyle miły, że zostawił ci wodę. Ten ktoś może mieć także twoje rzeczy”. Drżącą ręką raz jeszcze chwycił dzban i napił się, licząc, że rozjaśni mu się wgłowie. Choć jednak wytężał pamięć, nie zdołał odtworzyć wydarzeń ostatnich kilku dni. Wiedział, że opuścił wioskę ninja w górach, i był pewien, że bez przeszkód dotarł do granic prowincji Iga. Potem jednak wspomnienia się urywały. Spojrzał przez otwór wejściowy i zorientował się, że deszcz słabnie. Uznał, że jest ranek, choć niebo było tak ciemne od chmur burzowych, iż równie dobrze mogłoby pokazywać zmierzch. Miał wybór – mógł zaczekać, aż zjawi się ten, kto zostawił wodę, albo przejąć inicjatywę i poszukać dobytkuna własną rękę. Kiedy zbierał siły do dźwignięcia się na nogi, uświadomił sobie mgliście, że ściska coś w lewej ręce. Rozwarł palce i zobaczył sakiewkę z zielonego jedwabiu z wyszytym złotą nicią wieńcem oraz trzema znakami kanji: . W jej wnętrzu wymacał coś w rodzaju prostokątnego kawałka drewna. Rozpoznał przedmiot, lecznazwa przezchwilę muumykała... Omamori. „Tak jest! Buddyjski amulet”. Sensei Yamada, nauczyciel filozofii zen w Niten Ichi Ryū, podarował Jackowi podobny, zanim chłopak wyruszył wpodróż. Amulet miał go chronić.

Leczto nie był jego omamori. Jego był ukryty wczerwonymworeczku. Do kogo więc należał ten?

2 Aresztowanie Jack niepewnie wyszedł ze stajni. Zachwiał się z wysiłku, nogi ugięły się pod nimi runął wbłoto. Przez chwilę leżał, pozwalając, by chłodny deszcz obmywał mu twarz, aż oprzytomniał na tyle, by spróbować ponownie. Stajnia przylegała do tylnej ściany prostego drewnianego budynku ze słomianą strzechą i bambusowymi ścianami. Z jednej strony znajdowało się wąskie wejście i Jack zdecydował, że to będzie jego następny cel. Wstał, lecz zaraz znów się zatoczył. Ostatnim wysiłkiem pokonał dziedziniec i zulgą uczepił się framugi shoji. „Dlaczego jestemtaki osłabiony?” – zastanawiał się, czekając, ażoddechwróci do normy. Odsunął drzwi i wszedł do maleńkiej kuchni. W głębi nad ogniem wrzał kocioł zupy rybnej z makaronem. Naprzeciw znajdowało się drugie wejście, przesłonięte białą bawełnianą zasłonką z rozcięciem pośrodku. Jack zerknął przez szparę i stwierdził, że trafił do przydrożnej herbaciarni. Na podwyższeniurozłożono słomiane maty, bliżej znajdował się kontuar zzapasemzielonej herbaty i wina ryżowego. Pomieszczenie wyposażono wkilka niskich drewnianych stołów, lecz pomimo tego zdawało się puste. Jedna strona, osłonięta jedynie przezwielką kotarę, była wystawiona na pastwę żywiołów. Przemoczone płótno falowało wpodmuchachwiatru. W najdalszym kącie Jack zauważył starszego mężczyznę w fartuchu, zapewne właściciela. Niski, chudy i z rzedniejącymi włosami, wykłócał się z nędznie wyglądającym klientem. Gość w prostym czarnym kimonie, ozdobionym jedynie kamonem – białym kwiatem kamelii – miał zaniedbaną brodę, rozczochrane ciemne włosy i przekrwione oczy. Na podłodze obok niego leżał słomiany kapeluszz szerokim rondem i zniszczone daishō – katana oraz wakizashi o krótszym ostrzu. Jack

wiedział, że to świadczy, iżnieznajomy jest samurajem. – Musicie zapłacić i iść! – oświadczył gospodarzstanowczymtonem. Sądząc jednak po tym, jak nerwowo wyłamywał palce, najwyraźniej obawiał się wojownika. I słusznie – samuraje byli wJaponii klasą rządzącą, więc skromny właściciel herbaciarni łatwo mógł stracić głowę, jeśli nie okazał należnego szacunku. Gość zignorował go i pociągnął zirytacją łyk ze swojej czarki. – Wezwę strażnikówdōshin– zagroził gospodarz. Wojownik, mamrocząc coś niezrozumiale, cisnął na stół monetę. – Obawiam się... że to za mało – odparł właściciel łamiącym się głosem, bo odwaga niemal go opuściła. – Wypiłeś wczoraj wieczoremTRZY dzbany sake! Samuraj chrząknął i zaczął gmerać przy rękawach kimona w poszukiwaniu pieniędzy. Wyjął kolejne dwie monety, lecz wyślizgnęły mu się z palców i potoczyły po podłodze. Starzec chwycił je i znowuzwrócił się do siedzącego. – A terazmusicie stąd iść. Wojownik spojrzał spode łba. – Zapłaciłem... za sake – wybełkotał, przyciskając do piersi dzban z napojem. – I zamierzam ją wypić... do samego końca. Gospodarz nie wyglądał na szczęśliwego, ale wyraz oczu samuraja zniechęcił go do dalszych protestów. Wycofał się z ledwie zauważalnym ukłonem i pośpieszył obsłużyć drugiego gościa, wąsatego mężczyznę wśrednimwieku. Jack właśnie rozważał, w jaki sposób przyciągnąć uwagę właściciela, kiedy usłyszał zaskoczone sapnięcie. Przy kontuarze pojawiła się dziewczyna, sądząc z wyglądu niewiele ponad czternastoletnia, i z przerażeniemwytrzeszczyła na niego oczy. Miała szczupłą twarz, ciemne włosy związane w kok i trzymała tacę zastawioną czarkami podzwaniającymi głośno w jej drżących dłoniach. Jack przypomniał sobie, że musi wyglądać okropnie, i próbował uśmiechnąć się uspokajająco. Jednak nawet tennieznaczny grymas wystarczył, by twarzzapulsowała bólem. Dziewczyna odstawiła tacę i szybko odzyskała opanowanie. Zaprosiła gestem, by Jack wszedł i usiadł przy stole. Ociągał się, nie chcąc zdradzać swojej obecności samurajowi, lecz nalegała; zaprowadziła go na miejsce, a potem wróciła do kuchni. Niepotrzebnie się martwił. Wojownik był tak pijany, że nawet nie podniósł wzroku. Za to drugi klient wydawał się zaskoczony – nie tyle nędznym stanem Jacka, ile jego cudzoziemskimi blond włosami i niebieskimi oczami. Jednak ztypową dla Japończykówdyskrecją skłonił się tylko szybko i wrócił do rozmowy zwłaścicielem. Dziewczyna wróciła z dymiącą miską zupy. Mimo wcześniejszych mdłości Jack poczuł, że jest głodny jak wilk, zresztą potrzebował posiłku, by odzyskać siły. – Arigatō gozaimasu– podziękował zukłonem.

Otworzyła usta ze zdumienia. – Mówiszpo japońsku? Skinął głową. Zawdzięczał to swojej najlepszej przyjaciółce Akiko. Gdy po katastrofie statku trafił na japoński brzeg, początkowo uczył go języka portugalski zakonnik, ojciec Lucius. Wkrótce jednak zmarł i jego obowiązki przejęła Akiko. Jack spędził z dziewczyną niejedną godzinę pod drzewem sakury wogrodzie jej matki wTobie, poznając japońskie obyczaje. I choć ostatnich kilka dni zostało wymazanych z jego pamięci, pewnych rzeczy nie zapomniałby nigdy – wśród nich życzliwości Akiko. Spojrzał na stojącą przed nimmiskę i uprzedził: – Przepraszam, ale nie mampieniędzy. – Nie szkodzi – uspokoiła dziewczyna, kładąc na blacie drewnianą łyżkę. – Dziękuję – odparł Jack, rozkoszując się aromatem, od którego ślina napływała do ust. Odwróciła się do odejścia, ale ją powstrzymał. – Proszę... – zawołał, bo naraz wgłowie zaroiło mu się od pytań. – Czy to ty mi zostawiłaś dzban zwodą? Uśmiechnęła się onieśmielona i kiwnęła głową. – Jesteś bardzo miła. Możeszmi powiedzieć, co to za miejscowość? – Kamo – odparła, a widząc wyraz zakłopotania na jego twarzy, dodała: – To wioska na brzegu rzeki Kizu. Jesteśmy niedaleko od głównego miasta Kizu. – WciążwgórachIga? – Nie, znajdują się o dwa dni drogi na wschodzie. To prowincja Yamashiro. Przynajmniej zrobił jakieś postępy. – To ty mnie znalazłaś wtakimstanie? – spytał, wskazując swoje obrażenia. – Nie, mój ojciec – odparła, zerkając na właściciela herbaciarni, który stał teraz za kontuarem, obserwując Jacka. Klient zbródką jużwyszedł. – Znalazł cię wczoraj rano; najwidoczniej ktoś uznał cię za martwego i porzucił nad rzeką. Ztroską spojrzała na jego zapuchnięte oko i rozciętą wargę. – Och, czuję się już dobrze – zapewnił, nadrabiając miną. – Nie wiesz, czy ojciec ma jakieś moje rzeczy? Przepraszająco pokręciła głową. – Nic nie miałeś przy sobie. – Junko! – zawołał surowo gospodarz. – Zupa kipi! Skłoniła się Jackowi zuśmiechem. – Maszszczęście, że przeżyłeś – rzuciła i pośpieszyła do kuchni.

„Przeżyłem, to prawda... ale na jak długo?” – pomyślał. Nie miał nic. Pieniędzy, by kupić jedzenie. Własnego ubrania. Przebrania, które zwiodłoby prześladowców. Przyjaciół, by mu pomogli. Mieczy do obrony. Nie mógł także dłużej niż kilka dni polegać na gościnności dziewczyny i jej ojca. Potembędzie musiał radzić sobie sam. Zjadł kilka łyżek, krzywiąc się, kiedy zapiekła go zraniona warga. Lecz pożywna i ciepła zupa dodała musił. Zanimskończył posiłek, poczuł się znacznie silniejszy. „Jeśli trochę odpocznę – pomyślał – może sobie przypomnę, co się wydarzyło”. Najbardziej doskwierała mu utrata ruttera, najdroższej pamiątki po ojcu. Dziennik pokładowy gwarantował bezpieczną żeglugę po oceanach świata i z tego względu był niezwykle cenny. Jack posiadał jeden z kilku zaledwie egzemplarzy czegoś znacznie więcej niż instrumentu nawigacyjnego. Państwo mające do dyspozycji rutter mogło władać na morzach, kontrolując szlaki handlowe. Ojciec, pilot Alexandrii, ostrzegał, by Jack NIGDY nie pozwolił dziennikowi wpaść w niepowołane ręce, toteż przez ostatnie trzy lata chłopak strzegł go z narażeniem życia. Mimo to rutter skradziono i odzyskany został wielkim kosztem: przyjaciel Jacka, Yamato, zginął w walce z niegodziwym ninja Smoczym Okiem. Wydawało się pewne, że cenna pamiątka trafiła znów wniewłaściwe ręce. Pytanie brzmiało: czyje? Jedyną wskazówkę w trudnym położeniu stanowił amulet. Chłopak obejrzał sakiewkę z zielonego jedwabiu. Haftowany wieniec nic Jackowi nie mówił, a choć Akiko nauczyła go kilku znakówkanji, umysł miał tak otępiały, że nie poznał żadnego zsymboli. Junko przyniosła mu kolejną miskę zupy, którą pochłonął z równą jak poprzednio przyjemnością. Kiedy dopijał ostatnie krople, postanowił zapytać dziewczynę o omamori. Zapewne amulet należał do niej albo jej ojca; dali go Jackowi, by szybciej wrócił do zdrowia. Jeśli nie, może wiedziała, do kogo przedmiot należy, dzięki czemu chłopak będzie wstanie dotrzeć do swoich pozostałych rzeczy i ruttera. Właśnie szedł ją zawołać, gdy zasłona oddzielająca herbaciarnię od gościńca została odsunięta i wmaszerowało czterech uzbrojonych mężczyzn wtowarzystwie wąsatego klienta. Nosili urzędowe czarne kurty haori, obcisłe spodnie i ciemnoniebieskie tabi, a na głowach hachimaki, opaski wzmocnione paskami metalu. Każdy miał u boku miecz i trzymał w ręce jutte, żelazną pałkę zkrótkimzębem. Mimo groźnej powierzchowności przybyłychgospodarzzdawał się uradowany ichwidokiem. – Nie spodziewałemsię, że dōshinprzyjdą po niego. Szczególnie w taką pogodę – zwrócił się do córki. Po czymwskazał palcem: – Tusiedzi. – Nie przyszliśmy po NIEGO – parsknął dowódca straży, spoglądając z góry na pijanego samuraja, który drzemał rozwalony na stole. Skinął głową na Jacka i oznajmił: – Mamy rozkaz aresztować gaijina.

3 Ronin Nim chłopak zdążył zareagować, czterech dōshin otoczyło go, trzymając w gotowości zabójcze jutte. Zarówno właściciel, jak i Junko wyglądali na zaskoczonychtakimobrotemwydarzeń. – Pójdzieszznami, gaijinie! – rozkazał dowódca. – Ale onnic nie zrobił – zaprotestowała dziewczyna. Ojciec ją powstrzymał. – Cicho. Terazto jużnie nasza sprawa. – Przecieżty go znalazłeś. Skinął głową ze smutkiem. – Chyba byłoby lepiej, gdybymnie znalazł. Dowódca dōshingestempolecił Jackowi wstać. – Wimieniuszoguna jesteś aresztowany. – Oco mnie oskarżacie? – zapytał chłopak, by zyskać na czasie. Obudził się w nim instynkt samuraja i rozejrzał się za szansą ucieczki. Zostały tylko drzwi na tyłach, lecz blokowali je dōshin, a w stanie, w jakim się znajdował, nie zdołałby wywalczyć sobie drogi na zewnątrz. – Edyktem szoguna Kamakury wszyscy cudzoziemcy i chrześcijanie zostali wygnani z naszej ziemi. Tych, którzy pozostali, czeka kara. – PRÓBUJĘ wyjechać – upierał się chłopak. – Możliwe, lecz mamy powody sądzić, że jesteś Jackiem Fletcherem, samurajem gaijinem. Zostałeś oskarżony o zdradę stanu.

– Co takiego zrobił? – spytała Junko zniedowierzaniem, unosząc dłońdo ust. – Walczył przeciw szogunowi w bitwie o zamek Osaka – wyjaśnił dowódca, podczas gdy jego żołnierze obcesowo wyprowadzali chłopaka zherbaciarni. – Za jego głowę wyznaczono nagrodę. Pchnięty przez zasłonę wejściową Jack padł jak długi na błotnistą, rozmokłą od deszczu drogę. Czterechdōshinprychnęło zrozbawieniem, wkładając drewniaki geta. Chłopak zrozumiał, że może to być jego jedyna szansa na ucieczkę, i niezdarnie się podniósł. Nie zdążył jednak zrobić nawet trzech kroków, kiedy coś uderzyło go z tyłu w ramię. Pod ciosem żelaznej pałki runął na kolana, mrużąc oczy znieoczekiwanego bólu. – Dokąd się niby wybierasz? – warknął jeden z żołnierzy; po jego okrągłej ospowatej twarzy rozlał się wyrazzadowolenia na widok cierpienia jeńca. Uniósł ponownie jutte, czekając tylko na pretekst, by ponownie zadać ból. Tymrazemjednak Jack był przygotowany. Kiedy pałka spadła, złapał ją, unieruchomił i wykręcił nadgarstek strażnika, a potem przerzucił mężczyznę nad głową. Dōshin wylądował z impetem wkałuży błota pełnej odpadków. Wił się niczympiskorz, gdy jego palce, uwięzione między trzonem i występemjutte, pękły przy uderzeniu. Jack obrócił się do pozostałychżołnierzy zamierzającychgo pochwycić. Choć bronił się rozpaczliwie, przewaga okazała się zbyt wielka, a on sam za słaby, by sobie poradzić. – Gaijina trzeba nauczyć rozumu – oświadczył dowódca dōshin, zadając chłopakowi potężny cios wbrzuch. Gdy pozbawiony tchu Jack leżał wbłocie, kopali go kolejno. Starał się wmiarę możności osłaniać głowę, lecz uderzenia sypały się ze wszystkich stron jak grad. Oślepiony bólemzobojętniał i słyszał jedynie głuchy odgłos, gdy metalowe sztaby trafiały go wramiona, plecy i nogi. – Dōshin! – zabrzmiał czyjś głos. Ciosy ustały. Jack z trudempodniósł wzrok i zobaczył, że pijany samuraj z herbaciarni chwiejnym krokiemzmierza wichstronę z dzbanemsake wlewej ręce. Miał teraz na głowie słomiany kapelusz dla ochrony przed deszczem, a ubokuoba miecze. – To nie twoja sprawa, roninie! – burknął dowódca. Wojownik pogroził mupalcem. – Was jest czterech, a... – spróbował skupić zamglone spojrzenie na Jacku – ...a ich tylko dwóch. To nieuczciwe! – Upiłeś się, roninie. Nie zwracając uwagi na żołnierza, samuraj zbliżał się nadal. – Ostrzegamostatni raz. Odejdź! Pociągnął z dzbana, zrobił jeszcze kilka niepewnych kroków, a potem czknął głośno w twarz

dowódcy strażników. – Jak sobie chcesz – burknął mężczyzna z niesmakiem i skinął na pozostałych dōshin: – Aresztować jego także. Za utrudnianie pracy wymiarusprawiedliwości. Najbliższy strażnik, młody mężczyzna o zapadniętych policzkach, zbliżył się, by związać samurajowi ręce, podczas gdy zastępca dowódcy próbował je złączyć. Roninpodał mudzban. – Potrzymaj mi to. Strażnik odruchowo usłuchał. Kiedy młodszy dōshin próbował założyć pętlę na nadgarstki nowego więźnia, samuraj – jak to pijak – się zatoczył i przypadkowo uderzył go głową wtwarz. – Przepraszam– wybełkotał, chwiejąc się, i wpadł jeszcze parę razy na oszołomionego strażnika, nimodzyskał równowagę. Młodzieniec spojrzał po sobie i przekonał się, że został dokładnie skrępowany własną liną. – Jak to się stało?! – zawołał roninzaskoczony. Uświadomiwszy sobie, że to fortel, dowódca szturchnął pijanego samuraja pałką. Ronin wostatnimmomencie usunął się chwiejnie z drogi i metalowy koniec pałki trafił związanego dōshin. Ten zgiął się wpół, gwałtownie łapiąc powietrze. Zaskoczony nieoczekiwanym atakiem zastępca wyraźnie nie wiedział, co zrobić ztrzymanymwrękachdzbanem. – Dziękuję – mruknął ronin, wyjmując munaczynie zrąk i uwalniając od kłopotu. Uniósł dzban do ust, uderzając nim strażnika w szczękę. Dōshin zatoczył się w tył. Samuraj obrócił się do dowódcy i łokciem niechcący trafił oszołomionego strażnika w głowę, do reszty pozbawiając go przytomności. Jack nie mógł uwierzyć własnym oczom. Wojownik ledwie się trzymał na nogach, lecz rozprawił się zdōshinzzaskakującą łatwością. – Zapłaciszza to, roninie! – warknął dowódca, zamierzając się mieczemna jego głowę. Do tego czasu strażnik z połamanymi palcami doszedł do siebie i także dobył broni. Natarł na samuraja od tyłu, podczas gdy dowódca zaatakował od przodu. Jack krzyknął, chcąc ostrzec ronina – najwyraźniej bliskiego utraty przytomności z nadmiaru sake. W ostatnim ułamku sekundy mężczyzna zrobił salto, usuwając się z drogi. Dwaj dōshin znaleźli się na kolizyjnym kursie; miecz żołnierza wbił się wbrzuchdowódcy. – Będzie bolało! – zauważył ronin, krzywiąc się ze współczuciem, gdy dowódca osunął się na ziemię, ściskając ranę. Pobladły zszokumężczyzna spojrzał wściekle na samuraja. – Zabić go! Strażnik zawahał się, przerażony widokiem zranionego przełożonego, lecz zaraz z dzikim bitewnym okrzykiem rzucił się do ataku. Ronin wykorzystał moment niezdecydowania napastnika, by podnieść jego jutte.

– To chyba twoje? – spytał, kiedy dōshinbrał mieczemzamachwjego głowę. Błyskawicznie zablokował atak metalową pałką, więżąc klingę między trzonem i wystającym zębem. Szarpnął gwałtownie i złamał ostrze w połowie. Dōshinspojrzał na ułamaną katanę i rzucił się do ucieczki. – Nie zapomnij swojej pałki! – zawołał ronin, ciskając ją wślad za mężczyzną. Zawirowała w powietrzu i trafiła strażnika w potylicę. Dōshin zrobił jeszcze kilka chwiejnych krokówi runął twarzą wbłoto. – Miał ją złapać – mruknął samuraj, przepraszająco unosząc ręce. Pociągnął kolejny łyk ryżowego wina i spojrzał na dowódcę dōshin, wciążleżącego na ziemi. – Nie żyje? – spytał zniepokojemJack. – Nie, tylko zemdlał – odparł ronin, oddalając się chwiejnie. – Masz jakąś wymówkę, żeby dalej się wylegiwać? – Przed momentemmnie... – zaczął chłopak, wciążobolały po otrzymanychciosach. Ale samuraj nie słuchał. Odmaszerował jużspory kawałek, zanim Jack się podniósł. Chłopak nie miał pojęcia, czy ronin pragnie jego towarzystwa. Gdy jednak spojrzał na czterech półprzytomnych dōshin rozciągniętych wbłocie, uświadomił sobie, że nie może zostać. Zherbaciarni wybiegła Junko. – Zapomniałeś czegoś – oznajmiła, podając muomamori. W powstałym zamieszaniu Jack zapomniał o jedynej wskazówce. Miał u dziewczyny kolejny dług wdzięczności. – Dziękuję... – zaczął. – Pospieszsię! – krzyknął roninniecierpliwie. – Nie mamy czasuna romanse.

4 Ograbiony ze wspomnień Ronin nie czekał na Jacka ani przez chwilę, nawet kiedy skręcił z głównego gościńca w las, a mżawka zmieniła się w oberwanie chmury. Chłopak wspinał się stromą ścieżką, z trudem dotrzymując wybawcy krokupo batach, jakie dostał od dōshin. Dołączył do wojownika dopiero obok leżącej na uboczu świątyni szintō. Wzniesiona na niewielkiej polance na szczycie wzgórza, składała się z prostej chaty, paru porośniętych mchemstojących kamieni i drewnianej bramy torii znaczącej wejście. Jack zastał samuraja odpoczywającego we wnętrzuchaty i pociągającego sake zdzbana. Starając się przestrzegać zasad obowiązujących wświętymmiejscu, chłopak przeszedł przez torii. Przystanął przy kamiennej misie z wodą i za pomocą drewnianej chochli obmył najpierw lewą, potemprawą rękę, a następnie przepłukał usta i starannie odłożył czerpak. Nie wiedział, czy rytuał oczyszczenia jest konieczny, skoro i tak przemókł do nitki, ale nie zamierzał ryzykować. Choć wgłębi serca był protestantem, mistrz zen, sensei Yamada, radził muprzestrzegać praktyk szintō oraz buddyjskich, by się nie wyróżniać. Odkąd szogun – a teraz praktycznie wszyscy Japończycy – zwrócili się przeciw chrześcijanom, stało się niezwykle ważne, by nie zranić niczyich uczuć. Poza tym, jeśli zdoła przekonać miejscowych, choćby ronina, że jest ich współwyznawcą, być może chętniej okażą mupomoc wdrodze. Ukłonił się dwukrotnie, dwa razy klasnął w dłonie, by zbudzić duchy kami, i skłonił się znowu. Potemzłożył ręce wcichej modlitwie. – Tracisz czas – burknął samuraj. – Świątynie to dogodne schronienie, ale poza tym niewiele znichpożytku. Chłopak podniósł wzrok, zaskoczony niewiarą towarzysza. Japończycy byli w zasadzie pobożni,

więc Jack nie spodziewał się tak obcesowych słówod samuraja. Usiadł w pomieszczeniu szczęśliwy, że deszcznie kapie muna głowę i obolałe kończyny wreszcie zyskają wytchnienie. – A więc kimjesteś? – spytał ostro wojownik. – Nie wyglądaszna mieszkańca tychstron. – Nazywam się Jack Fletcher – przedstawił się chłopak, skłaniając z szacunkiem głowę. – Pochodzę zAnglii, która jest wyspą podobnie jak Japonia, leczleży na drugimkrańcuświata. Mogę spytać o twoje imię? – Ronin. – Ale sądziłem, że to oznacza „samuraja bezpana”? – Nazywaj mnie po prostu Roninem – burknął szorstko mężczyzna, pociągnął haust z dzbana, a następnie podsunął go Jackowi. – Nie, dziękuję. – Chłopak kosztował kiedyś ryżowego wina i wiedział, jakie jest mocne. Nie sądził, by jego żołądek w obecnym stanie strawił bez problemu podobny napitek. – Chcę ci podziękować, Roninie, że mnie uratowałeś przed dōshin. Samuraj chrząknął obojętnie. – Stali mi na drodze. – Ale czy nie ruszą terazwpościg za TOBĄ? Mężczyzna prychnął śmiechem. – Żałosne namiastki samurajów! NOWI strażnicy NOWEJ Japonii szoguna! To zwykli szeregowcy, którzy nagle zostali awansowani. Wstyd nie pozwoli im za mną ruszyć. Poza tym widziałeś przecież, że sami rzucili się jedenna drugiego. Wracając pamięcią do walki, Jack uświadomił sobie, że to właściwie prawda. Jedyną poważną ranę zadał drugi oficer, a wszystkie ciosy Ronina wyglądały na czysto przypadkowe. – TOBIE natomiast – samuraj wskazał go drżącympalcem– z pewnością nie darują. Powiedz, co czyni cię tak bardzo poszukiwanymmłodzieńcem? – Walczyłemwwojnie przeciwszogunowi – odparł Jack, przypominając sobie, że wojownik stracił świadomość jeszcze przed przybyciem dōshin. Liczył, że mężczyzna nie słyszał także informacji o cenie wyznaczonej za jego głowę. Nie miałby wielkich szans, gdyby Ronin nagle postanowił go wydać wzamianza nagrodę. – WIELU samurajów walczyło z Kamakurą, a wcale ich nie szuka. Co więc w tobie takiego szczególnego? Chłopaka ciekawiło, po której stronie opowiedział się Ronin, leczobawiał się spytać. – Bo jestemcudzoziemcem... – To widzę – odparł wojownik, mierząc go pobieżnym, choć nieoceniającymspojrzeniem. – Ale to wciążnie wyjaśnia, dlaczego szogunchce właśnie ciebie. Jack rozumiał, że może istnieć wiele przyczyn, podejrzewał jednak, iż chodzi o rutter. Szogun