Młody samuraj Krąg nieba
Spis treści
Okładka
Karta tytułowa
Zajrzyj na strony
Wserii
Mapa
Dedykacja
List
1 Ślady stóp
2 Wpotrzasku
3 Oddechninja
4 Głowa wpiasku
5 Onsen
6 Dziewięć Piekieł Beppu
7 Piekielne tornado
8 Żałoba
9 Gra wmuszelki
10 Na czatach
11 Bugyō
12 Proces
13 Cela
14 Stare porachunki
15 Ostatnia lekcja
16 Flagi modlitewne
17 Kaldera
18 Naka-dake
19 Most linowy
20 Upadek wprzepaść
21 Wół i wóz
22 Przeszyty włócznią
23 Shiryu
24 Ensō
25 Odwrotny chwyt
26 Dobry uczynek
27 Kult bohatera
28 Próba miecza
29 Na zawsze zjednoczeni
30 Okuni
31 Nie jestembezbronnymmotylem
32 Zamek Kumamoto
33 Karczmarz
34 Dohyō
35 Sumo
36 Próba ucieczki
37 Zjawa
38 Dziewczyna zteatrukabuki
39 Mie
40 Spotkanie
41 Giga
42 Prom
43 Shimabara
44 Najemnicy
45 Fumi-e
46 Modlitwa Pańska
47 Kamienna lawina
48 Jedenzpomniejszych
49 Kres drogi
50 Przynęta
51 Osaczeni
52 Śmiertelna pułapka
53 Odcięta
54 Olej do lamp
55 Porwana
56 Ręka za rękę
57 Zemsta
58 Wszystko na próżno
59 Palankin
60 Flaga
61 Miejsce na statku
62 Na muszce
63 Stos
64 Posłaniec
65 Krąg nieba
66 Święto Bon
67 Latarnie
68 Pożegnanie
69 Wdrogę!
Haiku
Informacje na temat źródeł
Podziękowania
Słownik japoński
Opowiadanie DROGA OGNIA
1 Gasshuku
2 Pojedynek wrzece
3 Hojojutsu
4 Droga ognia
5 Ostatni sprawdzian
6 Zasadzka
7 Smocze Oko
8 Nieproszony gość
9 Góra Haku
10 Płonący kwiat
11 Wybuchwulkanu
12 Ucieczka przed lawą
13 Antidotum
Słownik japoński
Od Autora
Karta redakcyjna
Zajrzyj na strony:
www.mlodysamuraj.pl
Poznaj kolejne tomy wserii MŁODY SAMURAJ
www.nk.com.pl/mlody-samuraj/158/seria.html
www.nk.com.pl
Znajdźnas na Facebooku
www.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia
W serii Młody samuraj:
Droga wojownika
Droga miecza
Droga smoka
Krąg ziemi
Krąg wody
Krąg ognia
Krąg wiatru
Krąg nieba
W przygotowaniu:
pierwszy tomnowej serii przygodowej
Chrisa Bradforda o Connorze Reevesie – biegłym
wsztukachwalki młodymagencie ochrony.
Agent. Zakładniczka
List
Japonia, 1614
Najdroższa Jess!
Mam nadzieję, że ten list kiedyś trafi wTwoje ręce. Z pewnością przez te wszystkie lata uważałaś mnie
za zaginionego na morzu. Bez wątpienia ucieszy Cię wieść, że jestemżywy i wdobrymzdrowiu.
W sierpniu 1611 roku dotarłem z ojcem do Japonii, lecz ze smutkiem muszę donieść, że zginął
podczas atakupiratówna nasz statek. Ja jedyny ocalałem.
Ostatnie trzy lata spędziłem pod opieką japońskiego wojownika Masamoto Takeshiego w jego
szkole dla samurajów w Kioto. Odnosił się do mnie z wielką życzliwością, lecz mimo to nie było mi
lekko.
Ninja zwany Smoczym Okiem próbował wykraść rutter (na pewno pamiętasz, jak ważny był dla
ojca ten dziennik nawigacyjny). Misja zakończyła się sukcesem. Na szczęście z pomocą samurajskich
przyjaciół zdołałemodzyskać tenwyjątkowy skarb.
Ten samninja zabił naszego ojca. I choć to niewielka pociecha, mogę Cię zapewnić, że morderca już
nie żyje. Sprawiedliwości stało się zadość. Jego śmierć nie wróci nam jednak taty – bardzo za nim
tęsknię i brakuje mi jego radi opieki.
W Japonii wybuchła wojna domowa i cudzoziemcy tacy jak ja nie są już mile widziani. Stałem się
zbiegiem. Muszę uciekać, by ocalić głowę. Obecnie podróżuję na południe przez tendziwny i egzotyczny
kraj do Nagasaki, licząc na znalezienie tamstatkuudającego się do Anglii.
Droga Tokaido, którą wędruję, jest jednak pełna niebezpieczeństw, a moim śladem podąża wielu
wrogów. Nie boję się o własne bezpieczeństwo. Masamoto wyszkolił mnie na samurajskiego wojownika
i będę walczył, by wrócić do domu– i do Ciebie.
Pewnego dnia, mamnadzieję, będę Ci mógł osobiście opowiedzieć o swoichprzygodach...
Nimsię jednak spotkamy, droga siostro, niechCię Bóg ma wswojej opiece.
Twój bratJack
PS
Już po napisaniu tego listu, pod koniec wiosny, zostałem porwany przez ninja. Odkryłem, że wbrew
temu, czego mnie uczono, nie są wrogami. Prawdę mówiąc, zawdzięczamimżycie. Podzielili się ze mną
też wiedzą o pięciu kręgach, czyli pięciu potężnych siłach wszechświata – żywiołach ziemi, wody, ognia,
wiatrui nieba. Znamteraz sztukę ninjutsuprzewyższającą wszystko, czego się nauczyłemjako samuraj.
Okoliczności śmierci Ojca, sprawiają jednak, że wciąż nie potrafię przyjąć do końca Drogi Ninja...
1
Ślady stóp
Japonia, lato 1615
Krztusząc się i dławiąc, Jack wykasływał z płuc morską wodę. Wczepił się palcami w mokry
piasek, gdy kolejna fala załamała się nad nim, grożąc, że wciągnie go z powrotem do zimnego
morza. Regularny rytm grzywaczy przypominał niespokojny oddech olbrzymiego smoka, który
nasyciwszy się, wypluł chłopaka na brzeg.
Ostatkiemsił Jack poczołgał się wgórę plaży. Znalazłszy się poza zasięgiemfal, przetoczył się na
plecy, ciężko dysząc z wysiłku, i otworzył oczy. Nad głową miał bezkresny przestwór czystego
błękitu: ani chmurki w zasięgu wzroku, ani śladu po sztormie srożącym się poprzedniej nocy.
Poranne słońce rzucało na niego od wschodu ciepłe złote promienie, zapowiadając piękny letni
dzień.
Chłopak nie wiedział, jak długo leżał, odzyskując siły, gdy jednak ponownie otworzył oczy, wargi
miał spękane od słonej wody, a kimono suche jak pieprz. Jego umysł wirował niczym wzburzony
ocean, a całe ciało było obolałe po tym, gdy miotany przez fale, uderzając o skały i rafy,
rozpaczliwie próbował dotrzeć do lądu. O ile się zorientował do tej pory, nic sobie nie złamał, choć
naciągnął chyba każdy mięsień, a jego lewy bok pulsował dotkliwie. Odkrył jednak z ulgą, że to
tylko rękojeść miecza uwiera go wżebra.
Słaniając się, usiadł. Jakimś cudem wciąż miał przy sobie zarówno katanę, jak i krótszy
wakizashi. Wierzono, że w mieczu samurajskiego wojownika mieszka jego dusza. Jack –
wytrenowany w sztukach samurajów i ninja – poczuł ulgę, że nie stracił broni. W kraju, gdzie
cudzoziemców i chrześcijan uważano obecnie za wrogów stanu, oręż dawał mu jedyną nadzieję na
ocalenie.
Także tobołek nadal miał przywiązany do pasa. Bagaż przemókł i stracił dawny kształt, więc
wyglądało na to, że zawartość jest wnędznymstanie. Jack wysypał ją na piasek. Wypadła pęknięta
tykwa wrazzparoma zgniecionymi kulkami ryżui trzema cienkimi żelaznymi shurikenami. Zarazpo
gwiazdkach o ziemię uderzyła z głuchym stuknięciem książka – ojcowski rutter, bezcenny
nawigacyjny dziennik okrętowy, jedyny przedmiot gwarantujący bezpieczny rejs po oceanach
świata. Jack poczuł przypływ otuchy, gdy się przekonał, że rutter wciąż jest owinięty warstwą
nieprzemakalnej tkaniny. Za to zniszczona tykwa była powodemdo zmartwienia.
Spędziwszy większą część nocy na walce o życie, chłopak osłabł z głodu i pragnienia. Drżącą ręką
chwycił tykwę i wlał do spękanych ust ostatnie krople słodkiej wody. Później w paru łapczywych
kęsach pochłonął zimne kulki ryżowe, nie zadając sobie trudu, by je oczyścić z piasku. Posiłek, choć
skromny i przesolony, na tyle dodał mu sił, że rozjaśniło mu się wgłowie i mógł się zastanowić nad
swoją sytuacją.
Rozejrzał się i stwierdził, że morze wyrzuciło go wosłoniętej zatoce. Od północy i południa plażę
ograniczały skaliste cyple, tymczasem od zachodniej strony niewysokie urwisko wznosiło się ku
pokrytej zaroślami skarpie. Na pierwszy rzut oka zatoczka zdawała się opuszczona. Potem Jack
dostrzegł drewniane szczątki statku podskakujące na falach przy brzegu. Ze ściśniętym sercem
rozpoznał je natychmiast. Złamany maszt skifu z poszarpanym żaglem leżał w wodzie, kołysząc się
na falachniczymwielka utopiona ćma.
Dopiero terazdo Jacka dotarło, że nie ma przy sobie przyjaciół.
Wstał chwiejnie i popędził na skraj morza, gorączkowo wypatrując ich śladów. Nie dostrzegłszy
żadnych ciał na plaży ani na płyciźnie, przebiegł wzrokiem zatokę i horyzont wposzukiwaniu łodzi.
Lecz małego skifu nigdzie nie było widać. Targany obawą, że Yori, Saburo i Miyuki zginęli na
morzu, poczuł narastającą rozpacz. Naraz jednak zauważył podwójne ślady stóp na piasku i znowu
zapłonęła wnimiskierka nadziei.
Opadł na kolano i obejrzał wgłębienie uważnie, wykorzystując sztukę tropienia ninja. Dziadek
Soke nauczył go rozpoznawać ślady na podstawie rozmiaru, kształtu i głębokości. Natychmiast –
i z westchnieniem trwogi – chłopak stwierdził, że nie mogą należeć do żadnego z przyjaciół. Były
zbyt duże. Pozostawił je dorosły i prowadziły wdwóch przeciwnych kierunkach. Z pewnością jednak
należały do tej samej osoby: miały podobny nierówny wzór, co sugerowało, że człowiek ten albo
utykał, albo miał specyficzny sposób chodzenia. Jack zauważył także, że nieznajomy musiał oddalić
się, jakby go coś goniło – piasek był głębiej wciśnięty, a ślady rozstawione szerzej.
Kimkolwiek był, zdawało się mało prawdopodobne, by jego obecność okazała się dla Jacka
korzystna.
Naraz z północy doleciał odległy szmer głosów. Chłopak pospiesznie zgarnął swój dobytek
i umknął w przeciwnym kierunku. Pobiegł plażą ku południowemu cyplowi, cały czas wypatrując
przyjaciół. Zbliżając się do skalistego wzniesienia, spostrzegł wejście do jaskini i skierował się
wtamtą stronę. Wchwili gdy zanurzył się wchłodną ciemność, usłyszał krzyk.
– Gaijinleży tutaj!
Wyjrzał zza ściany skalnej i zobaczył starego rybaka na krzywych nogach prowadzącego przez
plażę patrol uzbrojonych samurajów. Ukryty przy wejściu do jaskini obserwował, jak staruszek
kuśtyka do miejsca, gdzie spoczywał maszt.
– Więc gdzie się podział? – spytał ostro dowódca, mężczyzna o skwaszonym wyrazie twarzy,
zkokiemczarnychwłosówi sumiastymi wąsami.
– Przysięgam – zaklinał się rybak, wskazując sękatym palcem ślady na piasku. – Widziałem go
na własne oczy. Morze wyrzuciło na tę plażę cudzoziemca zsamurajskimi mieczami.
Wojownik schylił się, by obejrzeć dowody. Jego spojrzenie podążyło za śladami.
– W takim razie nie mógł uciec zbyt daleko – warknął, dobywając katany. – Wytropimy tego
samuraja gaijina jak psa!
2
W potrzasku
Jack zanurkował w głąb jaskini, by się ukryć przed pościgiem. Cypel przypominał kamienny
plaster miodu z korytarzami rozchodzącymi się w różne strony. Zimny wilgotny kamień otoczył
chłopaka ze wszystkich stron, blask słońca zbladł do słabego, odbitego lśnienia. Słyszał morze
szumiące daleko w dole niczym bicie prastarego serca. Wybrał najbardziej oczywistą drogę –
najszerszym przejściem – w nadziei, że wydostanie się na zewnątrz. Potykał się w wilgotnej
ciemności. Palcami wymacywał uchwyty na nagiej skale, podążając wzdłuż wygiętej kamiennej
ściany po prawej. Okazało się jednak, że trafił wślepy zaułek i musiał zawrócić.
Kiedy sprawdzał następny korytarz, zahuczała fala, przetaczając się niczym grzmot; Jackowi
stanął przed oczyma sztorm z poprzedniej nocy. Białe błyskawice i czarne chmury. Potoki deszczu
i gigantyczne fale. Łódka miotana niczym korek z grzbietu w dolinę. Przyjaciele uczepieni jej
w bezbrzeżnym przerażeniu, z bladymi, ściągniętymi twarzami. Chłopak wciąż nie mógł pojąć, jak
szczęście mogło się tak nagle od nich odwrócić. Uszli z Wyspy Piratów z życiem, z dobrze
zaopatrzoną łódką, dokładną mapą morską i ze sprzyjającym wiatrem. Żegluga do Nagasaki nie
powinna nastręczać trudności. Po niespełna dwutygodniowym rejsie Jack miał się znaleźć na
pokładzie jakiegoś angielskiego galeonui ruszyć wrejs do krajui do siostry Jess.
Lecz morze Seto miało inne plany. W połowie trzeciej nocy nie wiadomo skąd nadciągnęła burza.
W żaden sposób nie mógł uciec z drogi siejącej zniszczenie nawałnicy. Walczył, by utrzymać
niewielki skif na powierzchni, wykorzystując wszystkie umiejętności żeglarskie. Sztorm jednak
srożył się coraz bardziej. Ponieważ groziło im zmycie za burtę, polecił przyjaciołom przywiązać się
do łodzi. Naraz jego tobołek z cenną zawartością się obluzował. Obawiając się, że odmęty pochłoną
ojcowski rutter, Jack rzucił się na ratunek. Złapał za rzemień i w tej samej chwili łódź nakryła
olbrzymia fala. Rozległ się ogłuszający trzask, jakby łamiącej się kości, i maszt pękł na dwoje.
Łódka przekręciła się do góry kilem, ciskając młodą załogę wspienione morze.
Jack wytężając wszystkie siły, płynął w kierunku przyjaciół, ale prąd wlókł go w przeciwną
stronę. Ciągnięty na dno przez tobołek i miecze, zdołał utrzymać głowę nad powierzchnią,
uchwyciwszy się złamanego masztu. Wyjący wiatr porywał ich krzyki, gdy dryfowali coraz dalej od
siebie, ażgigantyczne fale pochłonęły kruchą łupinę.
Wtedy ostatni raz widział Yoriego, Saburo i Miyuki żywych. Musiał się pogodzić z ponurą
prawdą – przyjaciele zginęli. Utonęli. Umarli. Odeszli na zawsze.
Nie miał jednak czasuopłakiwać ichstraty, bo wjaskini odbił się echemszorstki męski głos.
– Ślady prowadzą wtymkierunku.
Jack wślizgnął się do kolejnego korytarza. Był ciaśniejszy niż poprzednie i chłopak musiał nisko
schylać głowę, by nie uderzać o nierówną skałę. Po jakichś dwudziestu krokach zauważył słaby
poblask i nabrał nadziei, że zdoła się wymknąć.
Trafił do półmrocznej kawerny. W jakąkolwiek jednak stronę się zwracał, natrafiał na
nieprzeniknioną skałę. Światło słoneczne, które dostrzegł, sączyło się przez szczelinę wysoko
wsklepieniu. Chłopak rozglądał się rozpaczliwie za uchwytami dla rąk. Lecz morze wygładziło skałę
i choć był dobrym wspinaczem, nie miał szans dotrzeć do wąskiej szpary. Znowu zabrnął w ślepy
zaułek, lecztymrazemnie mógł zawrócić.
Głos, rozbrzmiewający niepokojąco blisko, oznajmił:
– Sprawdźmy ten.
– Nie ryzykujcie – ostrzegł dowódca. – Zabijcie gaijina, jak go tylko dostrzeżecie.
Jack usłyszał, że ścigający wchodzą do korytarza prowadzącego do kawerny. Osłabł po sztormie
i wolałby uniknąć walki. Lecz przyparty do muru wyciągnął miecze i przygotował się do stawienia
oporu. Naraz poczuł wodę przelewającą mu się po stopach. Spojrzał w dół i odkrył wąską szczelinę
wspągu. Szczęście nareszcie powróciło. Skoro morze zdołało przeniknąć do wnętrza, istniały wielkie
szanse, że także onwydostanie się na zewnątrz.
– Znalazłemgo! – zawołał któryś samuraj.
Chłopak opadł na czworaki, wepchnął tobołek i miecze do szczeliny, a potemprzecisnął się wślad
za nimi. Czyjeś ręce chwyciły go za kostki i szarpnęły wgórę. Wierzgnął mocno, wyswobadzając się
z uchwytu mężczyzny. Wślizgnął się do otworu niczym królik do nory. Szczelina rozszerzyła się
wopadający korytarz. Pełzł dalej, ocierając sobie łokcie i kolana o chropowatą skałę.
– Nie pozwól musię wymknąć! – krzyknął dowódca. – Za jego głowę wyznaczono nagrodę.
– Za wąsko tutaj – zaprotestował samuraj.
Dowódca zaklął zbezsilnej irytacji.
– Zostań tu, na wypadek gdyby wrócił tą drogą. Reszta idzie ze mną. Złapiemy go z przeciwnego
końca... jeśli wydostanie się żywy.
3
Oddech ninja
Jack czołgał się zapamiętale. Było ciemno choć oko wykol i coraz ciaśniej. Gdy ściany z obu
bokówprzybliżały się bardziej i bardziej, mimo woli pomyślał o niewyobrażalnym ciężarze skał nad
swoją głową. Oblał się potem. Ręce zadrżały mu w ataku klaustrofobii. Ramiona utknęły między
dwoma głazami i ogarnęła go panika. Wykręcał się i obracał, ale nie mógł się wyswobodzić. Nagle
stracił dech. Zdawało się, jakby wpowietrzuzabrakło tlenu.
Usłyszał złowróżbny ryk fali.
Raptowny podmuch wiatru poprzedził niewidoczną ścianę wody; morze wdarło się w ciasny
korytarz i runęło w kierunku Jacka. Ostatni raz zaczerpnął oddechu i zebrał siły. Fala natarła
z impetem galopującego konia, zalewając przejście, i chłopak zanurzył się z głową w spienionym,
huczącymwirze.
Walczył z paniką, wiedząc, że może go ocalić jedynie technika kontroli oddechu ninja. Nie miał
czasu wykonać wymaganych ćwiczeń z głębokiego oddychania, więc musiał ufać, że pozostałe
elementy wystarczą. Zwprawą rozluźnił mięśnie i skoncentrował umysł. Przywołując radosną chwilę
z życia, by się wprowadzić w stan medytacji zazen, wyobraził sobie najbliższą przyjaciółkę Akiko
siedzącą z nim pod drzewem sakury w Tobie. Zalewany przez wzburzone fale, zatopił się
w medytacji i jego serce zwolniło. Biło o połowę wolniej niż zwykle, więc zapotrzebowanie ciała na
tlenzmalało i chłopak mógł stłumić naturalną potrzebę odetchnięcia.
Lecztylko na pewienczas... najwyżej na kilka minut.
Poziom wody przybierał w skalnym korytarzu, grożąc, że morze zatrzyma Jacka na zawsze
w swoim mokrym uścisku. Poczuł, że ramiona znowu ma swobodne, uwolniony przez napór fali.
Mgnienie później prąd zmienił kierunek i chłopak został pociągnięty jego śladem. Zaczął się zmagać
z porywistymstrumieniem, jego serce znowuzabiło szybciej i płuca zapłonęły z brakutlenu. Sięgnął
granic swoichmożliwości i mimo woli otworzył usta, by chwycić wodę, chociażpragnął powietrza...
Ocalał przed utonięciem w ostatnim ułamku sekundy, bo fala wreszcie się cofnęła. Jego głowa
znalazła się nad powierzchnią i zaczerpnął tlenu. Kaszląc i krztusząc się, macał w ciemności
w poszukiwaniu mieczy i tobołka. Gdy tylko jego dłonie zacisnęły się wokół rękojeści i paska,
najszybciej jak potrafił, poczołgał się rozszerzającymsię stopniowo przejściem. Zanimjednak dotarł
do wychodzącego na morze otworu, nadciągnęła kolejna fala.
Tym razem był lepiej przygotowany. Zapierając się o ściany, nabrał trzy głębokie oddechy,
wstrzymał ostatni i ponownie wprowadził się w stan medytacji. Morze runęło na niego; miał
wrażenie, że zedrze mu kimono z grzbietu. Trzymał się jednak mocno. Odliczał czas, czekając, aż
prąd się odwróci. Fala uderzała pozornie niekończącym się strumieniem. Wreszcie wyczuł zmianę
kierunku. Potrzeba, by odetchnąć, wciąż przybierała na sile. Zanim woda zniknęła, minęło więcej
czasu, niż się spodziewał. Płuca już-już miały mu pęknąć... gdy korytarz opróżnił się z wody.
Łapczywie łykał bezcenne powietrze, kiedy usłyszał pomruk następnej fali. Uświadomił sobie, że
nadciąga przypływ.
Szczęśliwie przetrwawszy dwie pierwsze, wiedział, że trzecia oznaczałaby jego koniec.
Poczołgał się korytarzem, wlokąc za sobą tobołek i miecze. Huk się coraz bardziej przybliżał.
Jack przecisnął się przez jakieś skały i dotarł do rozwidlenia w ciemnościach. Nie miał czasu na
wahania; blask światła przekonał go, by skręcić wlewo. Przejście wznosiło się ku dużemu otworowi.
Z tyłu, jak toczący pianę potwór, ścigało go morze. Jack ostatnim wysiłkiem wyczołgał się na
zewnątrzi potoczył na spłacheć piasku; zotworuza jego plecami trysnęła fontanna słonej wody.
Kilka chwil leżał na plecach, odzyskując siły po cudownymocaleniu. Znajdował się wdużej jaskini
pełnej kałuż i stalaktytów. Upragnione jasne światło słońca wlewało się przez poszarpane wejście
do groty. Dalej rozciągała się plaża zlśniącego czarnego piasku.
Nie tracąc czasu, chłopak przypasał miecze i zarzucił tobołek na ramię. Ostrożnie podkradł się do
wyjścia i wyjrzał na zewnątrz. Na plaży było jedynie kilka mew. Wydawało się, że samurajski patrol
nie zdołał jeszcze pokonać cypla. Opuszczając osłonę jaskini, rzucił się pędemwkierunku czegoś, co
wyglądało jak szlak wspinający się krętą trasą po zboczuurwiska.
Piasek parzył go w stopy. Domyślał się, że zanim nadejdzie południe, żar stanie się nie do
zniesienia. Będąc w połowie drogi, pośród mew dziobiących na piasku, dostrzegł jakiś przedmiot.
Kiedy znalazł się bliżej, ptaki odleciały i Jack poczuł skurczżołądka – była to ludzka głowa.
Nie powinno go to szokować. Samuraje byli znani ze ścinania swoich ofiar. Wojownicy po bitwie
tradycyjnie prezentowali generałom do obejrzenia głowy pokonanych wrogów. Ścięcie stanowiło
także element seppuku, rytualnego samobójstwa. Oraz, w mniej zaszczytnych okolicznościach,
brutalną formę kary. Tymrazemnieszczęśnikiembył młodzieniec, jak się zdaje chłop albo pospolity
przestępca – nie miał bowiem wygolonej łysiny ani koka typowych dla przedstawicieli rządzącej
klasy samurajskiej. Zamiast tego czarne włosy sterczały we wszystkie strony, jakby zaszokowane
nagłymodejściemwłaściciela.
Jack posłał głowie współczujące spojrzenie i pobiegł dalej, dotkliwie świadomy, że jeśli nie zdoła
uciec, czeka go identyczny los.
– Hej, nanbanie!
Dobywając katany, zawirował w miejscu, by stawić czoło samurajskiemu patrolowi. Nikt go
jednak nie ścigał.
– Ślepy jesteś? Tu, na dole!
Zatrzymał się jak wryty. Ucięta głowa przemówiła.
4
Głowa w piasku
– Przestańsię gapić i mi pomóż– zażądała, mrużąc oczy wostrymblaskusłońca.
– T...ty wciążżyjesz! – wykrzyknął Jack zpełnymgrozy niedowierzaniem.
– Oczywiście, nanbanie. A terazstańtak, żeby zasłonić słońce.
Wciąż z mieczemwręce chłopak zbliżył się czujnie, aby jego cień padał na głowę. W ciągu swojej
wędrówki przez Japonię spotkał wiele dziwacznych postaci – od zmieniających kształt mnichów po
przepowiadające przyszłość czarownice i duchy wojowników – lecz nieumarła głowa wymykała się
wszelkim rozsądnym wyjaśnieniom. Naraz zrozumiał, że jej właściciel został po szyję zakopany
w piasku. Starszy od Jacka mniej więcej o rok bezcielesny młodzieniec miał płaskie czoło, perkaty
nos i duże uszy sterczące jak uchwyty dzbanka. Grube wargi spierzchły mu od żaru,
a zaczerwienione policzki lśniły od potu. Kilka krwawych śladówdziobnięć znaczyło czoło pod dziką
gęstwą czarnychwłosów.
Osłonięty od palącego słońca nieznajomy odetchnął z ulgą. Potem zmarszczył twarz i zaczął
szaleńczo miotać głową.
– Podrap mnie po nosie, dobrze?
Jack ostrożnie wyciągnął rękę i paznokciemposkrobał go wnos.
– Trochę niżej... uff, jużlepiej! Swędzenie to tortura. No i co, zamierzaszmi pomóc czy nie?
– Chyba nie mogę zrobić wiele więcej.
– Czy wszyscy nanbani są tacy tępi?! – wykrzyknął młodzieniec z irytacją. – A co powiesz na to,
żeby mnie wykopać?
Jack, zanim rzucił się do pomocy, poświęcił moment, by się obejrzeć przez ramię. Choć patrolu
wciąż nie było ani śladu, nie mógł sobie pozwolić na to, by się zatrzymywać na plaży, wykopując
nieznajomego...
– Na co czekasz? – poskarżyła się głowa. – Umieramtutaj!
...lecz nie mógł także porzucić ofiary na pewną śmierć. Słońce już przypiekało ostro i nadciągał
przypływ. Było kwestią godzin, nim młody człowiek zginie od palącego żaru albo zatopiony przez
fale. Zapominając na moment o własnym losie, chłopak spiesznie schował miecz do pochwy, opadł
na kolana i zaczął rękami rozgarniać piasek. Potemzawahał się znowu.
– Nie przestawaj! – wykrzyknęła głowa.
– A czemu właściwie cię zakopano? – spytał, nagle uświadamiając sobie, że być może wygrzebuje
kolejne kłopoty.
– Moi kumple zrobili to dla zabawy – odparła głowa, posyłając mu podejrzanie jowialny uśmiech.
– Ładny żart.
Głowa wyraźnie odgadła, że Jack nie dał się przekonać.
– Nie jestem mordercą, jeśli tak sobie pomyślałeś, nanbanie. Nikt nie wie lepiej od ciebie, jak
się żyje wJaponii pod nowymszogunem. Niewinni okazują się winni... chyba że są samurajami!
Jack rzeczywiście rozumiał. Od swojego przybycia do Japonii widział, jak ścięto głuchego kupca
herbacianego tylko za to, że się nie ukłonił, a chrześcijańskich kapłanów powieszono wyłącznie za
swoją wiarę. Pod bezwzględnymi rządami szoguna Kamakury rasa, religia lub niski status dawały
wystarczający pretekst do wykonania wyroku śmierci. Nieważne jakiego występku dopuścił się
młodzieniec, było mało prawdopodobne, by zasługiwał na tak okrutną karę.
Jack podjął kopanie.
– Więc kto ty jesteś?
– Benkei Wspaniały! – oświadczyła uroczyście głowa.
Jack uniósł brewna tennapuszony tytuł, lecznie skomentował.
– A ja Jack Fletcher zAnglii.
– Nanban mówiący płynnie po japońsku – skomentował młodzieniec z podziwem. – Nigdy też
jeszcze nie spotkałem barbarzyńcy z południa noszącego samurajskie miecze. Kogo zabiłeś, by je
zdobyć? A może je ukradłeś na polubitwy?
– To dar od bliskiego przyjaciela – odparł Jack, z trudem odgarniając wilgotny piasek więżący
pierś Benkeia.
Młodzieniec mrugnął konspiracyjnie.
– Cokolwiek powiesz, nanbanie.
Jack zignorował cyniczną uwagę i spytał:
– Od jak dawna tkwisztuzakopany?
– Och, dzieńalbo coś koło tego.
– Zdumiewające, że wciążżyjesz.
– Złapałem ustami parę piaskowych krabów – wyjaśnił Benkei. – Szczerze mówiąc, zbyt twarde
jak na sashimi. I próbowały walczyć! – Wystawił język, pokazując czerwony ślad po szczypcach. –
A ostatniej nocy, kiedy niebiosa się otwarły, miałemdo picia więcej, niż potrzeba. Prawdę mówiąc,
mało się nie utopiłem.
Jack przestał kopać i zapytał ostrożnie:
– Widziałeś kogoś jeszcze tuna plaży?
Tamtenzastanowił się przezchwilę.
– Może. A kogo szukasz?
– Trojga przyjaciół. Małego mnicha imieniem Yori noszącego buddyjską laskę z pierścieniami.
Młodego samuraja Saburo... znacznie większego, szczególnie w pasie. I Miyuki, szczupłej
dziewczyny zniesfornymi włosami i oczyma czarnymi jak niebo o północy.
– Czyżkażdy znas nie szuka podobnej dziewczyny? – odparł Benkei zfiglarnymuśmieszkiem.
– Ta mogłaby cię zabić – ostrzegł Jack i grymas zamarł na twarzy młodzieńca. – Więc spotkałeś
któreś znich?
– Skończmnie wykopywać, to ci powiem, kogo widziałem.
Zachęcony chłopak zaciekle odrzucał piach, aż ręce Benkeia zostały uwolnione. Potem
wspólnymi siłami wykopali otwór na tyle duży, by Jack mógł go wyciągnąć.
– Nigdy więcej nie przyjdę na plażę – oświadczył młodzieniec, otrzepując piasek z jaskrawego
jedwabnego kimona zszytego z pstrych czerwonych, zielonych i żółtych łatek. Wierzgnął chudymi
nogami i zjego bielizny wypadł przerażony krab. – To było okropnie nieprzyjemne.
– Więc kogo widziałeś? – ponaglił Jack, spragniony wieści o przyjaciołach.
Benkei wzruszył przepraszająco ramionami.
– Nikogo pasującego do tychopisów, obawiamsię.
Chłopak poczuł się oszukany.
– Ale powiedziałeś...
– Dzięki, że mnie wykopałeś, nanbanie – przerwał mu Benkei; zerknął wstronę cypla i rzucił się
pędemwprzeciwną stronę. – Miło było cię poznać!
Słysząc za plecami krzyki, Jack odwrócił się i ujrzał samurajski patrol szarżujący plażą w jego
kierunku. Pognał wślad za młodzieńcem. Zaczynał żałować, że mupomógł.
5
Onsen
– Oni ścigają mnie, nie ciebie! – krzyknął Jack, kiedy wspięli się na szczyt zbocza.
– Może to i prawda, nanbanie, ale ja także nie jestem szczególnie popularny wśród samurajów
wtej okolicy – odparł Benkei, nie zwalniając kroku.
Szlak prowadził przez porośniętą krzakami okolicę ku rozstajomobok samotnego drzewa. Często
uczęszczana gruntowa droga wiodła wzdłuż wybrzeża, podczas gdy węższa ścieżka zmierzała wgłąb
lądu, kuposzarpanemułańcuchowi górskiemu.
– Wktórą stronę? Nie mampojęcia, gdzie się znajdujemy – przyznał Jack.
Młodzieniec uniósł brewze zdziwieniem.
– To wyspa Kiusiu. Północna droga zaprowadzi cię do Shimonoseki, południowa do Funai przez
miasteczko Beppu, a ta – wskazał ścieżkę – prowadzi w góry Kujū. Ale na twoim miejscu bym jej
unikał. Chyba że chcesznaprawdę zabłądzić!
Usłyszeli z dołu przybliżające się nawoływania patrolu i zaniepokojeni zobaczyli kolejnych dwóch
samurajównadbiegającychod strony cypla.
– Największe szanse, by się wymknąć, masz wBeppu. Chodź ze mną, jeśli chcesz – zaproponował
Benkei, ruszając pędemwstronę miasteczka.
Nie mając wielkiego wyboru, Jack pospieszył jego śladem. Umykając na południe, wspięli się na
wzniesienie. Powitał ich niezwykły widok – miasteczko Beppu leżało u stóp górskiego zbocza,
którego wygięte ramiona obejmowały szeroką zatokę morza Seto. Lecz Jacka wprawiły
w osłupienie chmury pary bijące w niebo z otaczających pól. Wyglądało to tak, jakby Beppu
zbudowano na dymiącymognisku.
Młody samuraj Krąg nieba Spis treści Okładka Karta tytułowa Zajrzyj na strony Wserii Mapa Dedykacja List 1 Ślady stóp 2 Wpotrzasku 3 Oddechninja 4 Głowa wpiasku 5 Onsen 6 Dziewięć Piekieł Beppu 7 Piekielne tornado 8 Żałoba 9 Gra wmuszelki 10 Na czatach 11 Bugyō 12 Proces 13 Cela 14 Stare porachunki 15 Ostatnia lekcja 16 Flagi modlitewne 17 Kaldera 18 Naka-dake 19 Most linowy 20 Upadek wprzepaść 21 Wół i wóz 22 Przeszyty włócznią 23 Shiryu
24 Ensō 25 Odwrotny chwyt 26 Dobry uczynek 27 Kult bohatera 28 Próba miecza 29 Na zawsze zjednoczeni 30 Okuni 31 Nie jestembezbronnymmotylem 32 Zamek Kumamoto 33 Karczmarz 34 Dohyō 35 Sumo 36 Próba ucieczki 37 Zjawa 38 Dziewczyna zteatrukabuki 39 Mie 40 Spotkanie 41 Giga 42 Prom 43 Shimabara 44 Najemnicy 45 Fumi-e 46 Modlitwa Pańska 47 Kamienna lawina 48 Jedenzpomniejszych 49 Kres drogi 50 Przynęta 51 Osaczeni 52 Śmiertelna pułapka 53 Odcięta 54 Olej do lamp 55 Porwana 56 Ręka za rękę 57 Zemsta 58 Wszystko na próżno
59 Palankin 60 Flaga 61 Miejsce na statku 62 Na muszce 63 Stos 64 Posłaniec 65 Krąg nieba 66 Święto Bon 67 Latarnie 68 Pożegnanie 69 Wdrogę! Haiku Informacje na temat źródeł Podziękowania Słownik japoński Opowiadanie DROGA OGNIA 1 Gasshuku 2 Pojedynek wrzece 3 Hojojutsu 4 Droga ognia 5 Ostatni sprawdzian 6 Zasadzka 7 Smocze Oko 8 Nieproszony gość 9 Góra Haku 10 Płonący kwiat 11 Wybuchwulkanu 12 Ucieczka przed lawą 13 Antidotum Słownik japoński Od Autora Karta redakcyjna
Zajrzyj na strony: www.mlodysamuraj.pl Poznaj kolejne tomy wserii MŁODY SAMURAJ www.nk.com.pl/mlody-samuraj/158/seria.html www.nk.com.pl Znajdźnas na Facebooku www.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia
W serii Młody samuraj: Droga wojownika Droga miecza Droga smoka Krąg ziemi Krąg wody Krąg ognia Krąg wiatru Krąg nieba W przygotowaniu: pierwszy tomnowej serii przygodowej Chrisa Bradforda o Connorze Reevesie – biegłym wsztukachwalki młodymagencie ochrony. Agent. Zakładniczka
Dedykuję wszystkimwielbicielomMłodego samuraja: obyście podążali wżyciudrogą wojownika...
List Japonia, 1614 Najdroższa Jess! Mam nadzieję, że ten list kiedyś trafi wTwoje ręce. Z pewnością przez te wszystkie lata uważałaś mnie za zaginionego na morzu. Bez wątpienia ucieszy Cię wieść, że jestemżywy i wdobrymzdrowiu. W sierpniu 1611 roku dotarłem z ojcem do Japonii, lecz ze smutkiem muszę donieść, że zginął podczas atakupiratówna nasz statek. Ja jedyny ocalałem. Ostatnie trzy lata spędziłem pod opieką japońskiego wojownika Masamoto Takeshiego w jego szkole dla samurajów w Kioto. Odnosił się do mnie z wielką życzliwością, lecz mimo to nie było mi lekko. Ninja zwany Smoczym Okiem próbował wykraść rutter (na pewno pamiętasz, jak ważny był dla ojca ten dziennik nawigacyjny). Misja zakończyła się sukcesem. Na szczęście z pomocą samurajskich przyjaciół zdołałemodzyskać tenwyjątkowy skarb. Ten samninja zabił naszego ojca. I choć to niewielka pociecha, mogę Cię zapewnić, że morderca już nie żyje. Sprawiedliwości stało się zadość. Jego śmierć nie wróci nam jednak taty – bardzo za nim tęsknię i brakuje mi jego radi opieki. W Japonii wybuchła wojna domowa i cudzoziemcy tacy jak ja nie są już mile widziani. Stałem się zbiegiem. Muszę uciekać, by ocalić głowę. Obecnie podróżuję na południe przez tendziwny i egzotyczny kraj do Nagasaki, licząc na znalezienie tamstatkuudającego się do Anglii. Droga Tokaido, którą wędruję, jest jednak pełna niebezpieczeństw, a moim śladem podąża wielu wrogów. Nie boję się o własne bezpieczeństwo. Masamoto wyszkolił mnie na samurajskiego wojownika
i będę walczył, by wrócić do domu– i do Ciebie. Pewnego dnia, mamnadzieję, będę Ci mógł osobiście opowiedzieć o swoichprzygodach... Nimsię jednak spotkamy, droga siostro, niechCię Bóg ma wswojej opiece. Twój bratJack PS Już po napisaniu tego listu, pod koniec wiosny, zostałem porwany przez ninja. Odkryłem, że wbrew temu, czego mnie uczono, nie są wrogami. Prawdę mówiąc, zawdzięczamimżycie. Podzielili się ze mną też wiedzą o pięciu kręgach, czyli pięciu potężnych siłach wszechświata – żywiołach ziemi, wody, ognia, wiatrui nieba. Znamteraz sztukę ninjutsuprzewyższającą wszystko, czego się nauczyłemjako samuraj. Okoliczności śmierci Ojca, sprawiają jednak, że wciąż nie potrafię przyjąć do końca Drogi Ninja...
1 Ślady stóp Japonia, lato 1615 Krztusząc się i dławiąc, Jack wykasływał z płuc morską wodę. Wczepił się palcami w mokry piasek, gdy kolejna fala załamała się nad nim, grożąc, że wciągnie go z powrotem do zimnego morza. Regularny rytm grzywaczy przypominał niespokojny oddech olbrzymiego smoka, który nasyciwszy się, wypluł chłopaka na brzeg. Ostatkiemsił Jack poczołgał się wgórę plaży. Znalazłszy się poza zasięgiemfal, przetoczył się na plecy, ciężko dysząc z wysiłku, i otworzył oczy. Nad głową miał bezkresny przestwór czystego błękitu: ani chmurki w zasięgu wzroku, ani śladu po sztormie srożącym się poprzedniej nocy. Poranne słońce rzucało na niego od wschodu ciepłe złote promienie, zapowiadając piękny letni dzień. Chłopak nie wiedział, jak długo leżał, odzyskując siły, gdy jednak ponownie otworzył oczy, wargi miał spękane od słonej wody, a kimono suche jak pieprz. Jego umysł wirował niczym wzburzony ocean, a całe ciało było obolałe po tym, gdy miotany przez fale, uderzając o skały i rafy, rozpaczliwie próbował dotrzeć do lądu. O ile się zorientował do tej pory, nic sobie nie złamał, choć naciągnął chyba każdy mięsień, a jego lewy bok pulsował dotkliwie. Odkrył jednak z ulgą, że to tylko rękojeść miecza uwiera go wżebra. Słaniając się, usiadł. Jakimś cudem wciąż miał przy sobie zarówno katanę, jak i krótszy wakizashi. Wierzono, że w mieczu samurajskiego wojownika mieszka jego dusza. Jack – wytrenowany w sztukach samurajów i ninja – poczuł ulgę, że nie stracił broni. W kraju, gdzie
cudzoziemców i chrześcijan uważano obecnie za wrogów stanu, oręż dawał mu jedyną nadzieję na ocalenie. Także tobołek nadal miał przywiązany do pasa. Bagaż przemókł i stracił dawny kształt, więc wyglądało na to, że zawartość jest wnędznymstanie. Jack wysypał ją na piasek. Wypadła pęknięta tykwa wrazzparoma zgniecionymi kulkami ryżui trzema cienkimi żelaznymi shurikenami. Zarazpo gwiazdkach o ziemię uderzyła z głuchym stuknięciem książka – ojcowski rutter, bezcenny nawigacyjny dziennik okrętowy, jedyny przedmiot gwarantujący bezpieczny rejs po oceanach świata. Jack poczuł przypływ otuchy, gdy się przekonał, że rutter wciąż jest owinięty warstwą nieprzemakalnej tkaniny. Za to zniszczona tykwa była powodemdo zmartwienia. Spędziwszy większą część nocy na walce o życie, chłopak osłabł z głodu i pragnienia. Drżącą ręką chwycił tykwę i wlał do spękanych ust ostatnie krople słodkiej wody. Później w paru łapczywych kęsach pochłonął zimne kulki ryżowe, nie zadając sobie trudu, by je oczyścić z piasku. Posiłek, choć skromny i przesolony, na tyle dodał mu sił, że rozjaśniło mu się wgłowie i mógł się zastanowić nad swoją sytuacją. Rozejrzał się i stwierdził, że morze wyrzuciło go wosłoniętej zatoce. Od północy i południa plażę ograniczały skaliste cyple, tymczasem od zachodniej strony niewysokie urwisko wznosiło się ku pokrytej zaroślami skarpie. Na pierwszy rzut oka zatoczka zdawała się opuszczona. Potem Jack dostrzegł drewniane szczątki statku podskakujące na falach przy brzegu. Ze ściśniętym sercem rozpoznał je natychmiast. Złamany maszt skifu z poszarpanym żaglem leżał w wodzie, kołysząc się na falachniczymwielka utopiona ćma. Dopiero terazdo Jacka dotarło, że nie ma przy sobie przyjaciół. Wstał chwiejnie i popędził na skraj morza, gorączkowo wypatrując ich śladów. Nie dostrzegłszy żadnych ciał na plaży ani na płyciźnie, przebiegł wzrokiem zatokę i horyzont wposzukiwaniu łodzi. Lecz małego skifu nigdzie nie było widać. Targany obawą, że Yori, Saburo i Miyuki zginęli na morzu, poczuł narastającą rozpacz. Naraz jednak zauważył podwójne ślady stóp na piasku i znowu zapłonęła wnimiskierka nadziei. Opadł na kolano i obejrzał wgłębienie uważnie, wykorzystując sztukę tropienia ninja. Dziadek Soke nauczył go rozpoznawać ślady na podstawie rozmiaru, kształtu i głębokości. Natychmiast – i z westchnieniem trwogi – chłopak stwierdził, że nie mogą należeć do żadnego z przyjaciół. Były zbyt duże. Pozostawił je dorosły i prowadziły wdwóch przeciwnych kierunkach. Z pewnością jednak należały do tej samej osoby: miały podobny nierówny wzór, co sugerowało, że człowiek ten albo utykał, albo miał specyficzny sposób chodzenia. Jack zauważył także, że nieznajomy musiał oddalić się, jakby go coś goniło – piasek był głębiej wciśnięty, a ślady rozstawione szerzej. Kimkolwiek był, zdawało się mało prawdopodobne, by jego obecność okazała się dla Jacka korzystna.
Naraz z północy doleciał odległy szmer głosów. Chłopak pospiesznie zgarnął swój dobytek i umknął w przeciwnym kierunku. Pobiegł plażą ku południowemu cyplowi, cały czas wypatrując przyjaciół. Zbliżając się do skalistego wzniesienia, spostrzegł wejście do jaskini i skierował się wtamtą stronę. Wchwili gdy zanurzył się wchłodną ciemność, usłyszał krzyk. – Gaijinleży tutaj! Wyjrzał zza ściany skalnej i zobaczył starego rybaka na krzywych nogach prowadzącego przez plażę patrol uzbrojonych samurajów. Ukryty przy wejściu do jaskini obserwował, jak staruszek kuśtyka do miejsca, gdzie spoczywał maszt. – Więc gdzie się podział? – spytał ostro dowódca, mężczyzna o skwaszonym wyrazie twarzy, zkokiemczarnychwłosówi sumiastymi wąsami. – Przysięgam – zaklinał się rybak, wskazując sękatym palcem ślady na piasku. – Widziałem go na własne oczy. Morze wyrzuciło na tę plażę cudzoziemca zsamurajskimi mieczami. Wojownik schylił się, by obejrzeć dowody. Jego spojrzenie podążyło za śladami. – W takim razie nie mógł uciec zbyt daleko – warknął, dobywając katany. – Wytropimy tego samuraja gaijina jak psa!
2 W potrzasku Jack zanurkował w głąb jaskini, by się ukryć przed pościgiem. Cypel przypominał kamienny plaster miodu z korytarzami rozchodzącymi się w różne strony. Zimny wilgotny kamień otoczył chłopaka ze wszystkich stron, blask słońca zbladł do słabego, odbitego lśnienia. Słyszał morze szumiące daleko w dole niczym bicie prastarego serca. Wybrał najbardziej oczywistą drogę – najszerszym przejściem – w nadziei, że wydostanie się na zewnątrz. Potykał się w wilgotnej ciemności. Palcami wymacywał uchwyty na nagiej skale, podążając wzdłuż wygiętej kamiennej ściany po prawej. Okazało się jednak, że trafił wślepy zaułek i musiał zawrócić. Kiedy sprawdzał następny korytarz, zahuczała fala, przetaczając się niczym grzmot; Jackowi stanął przed oczyma sztorm z poprzedniej nocy. Białe błyskawice i czarne chmury. Potoki deszczu i gigantyczne fale. Łódka miotana niczym korek z grzbietu w dolinę. Przyjaciele uczepieni jej w bezbrzeżnym przerażeniu, z bladymi, ściągniętymi twarzami. Chłopak wciąż nie mógł pojąć, jak szczęście mogło się tak nagle od nich odwrócić. Uszli z Wyspy Piratów z życiem, z dobrze zaopatrzoną łódką, dokładną mapą morską i ze sprzyjającym wiatrem. Żegluga do Nagasaki nie powinna nastręczać trudności. Po niespełna dwutygodniowym rejsie Jack miał się znaleźć na pokładzie jakiegoś angielskiego galeonui ruszyć wrejs do krajui do siostry Jess. Lecz morze Seto miało inne plany. W połowie trzeciej nocy nie wiadomo skąd nadciągnęła burza. W żaden sposób nie mógł uciec z drogi siejącej zniszczenie nawałnicy. Walczył, by utrzymać niewielki skif na powierzchni, wykorzystując wszystkie umiejętności żeglarskie. Sztorm jednak srożył się coraz bardziej. Ponieważ groziło im zmycie za burtę, polecił przyjaciołom przywiązać się do łodzi. Naraz jego tobołek z cenną zawartością się obluzował. Obawiając się, że odmęty pochłoną
ojcowski rutter, Jack rzucił się na ratunek. Złapał za rzemień i w tej samej chwili łódź nakryła olbrzymia fala. Rozległ się ogłuszający trzask, jakby łamiącej się kości, i maszt pękł na dwoje. Łódka przekręciła się do góry kilem, ciskając młodą załogę wspienione morze. Jack wytężając wszystkie siły, płynął w kierunku przyjaciół, ale prąd wlókł go w przeciwną stronę. Ciągnięty na dno przez tobołek i miecze, zdołał utrzymać głowę nad powierzchnią, uchwyciwszy się złamanego masztu. Wyjący wiatr porywał ich krzyki, gdy dryfowali coraz dalej od siebie, ażgigantyczne fale pochłonęły kruchą łupinę. Wtedy ostatni raz widział Yoriego, Saburo i Miyuki żywych. Musiał się pogodzić z ponurą prawdą – przyjaciele zginęli. Utonęli. Umarli. Odeszli na zawsze. Nie miał jednak czasuopłakiwać ichstraty, bo wjaskini odbił się echemszorstki męski głos. – Ślady prowadzą wtymkierunku. Jack wślizgnął się do kolejnego korytarza. Był ciaśniejszy niż poprzednie i chłopak musiał nisko schylać głowę, by nie uderzać o nierówną skałę. Po jakichś dwudziestu krokach zauważył słaby poblask i nabrał nadziei, że zdoła się wymknąć. Trafił do półmrocznej kawerny. W jakąkolwiek jednak stronę się zwracał, natrafiał na nieprzeniknioną skałę. Światło słoneczne, które dostrzegł, sączyło się przez szczelinę wysoko wsklepieniu. Chłopak rozglądał się rozpaczliwie za uchwytami dla rąk. Lecz morze wygładziło skałę i choć był dobrym wspinaczem, nie miał szans dotrzeć do wąskiej szpary. Znowu zabrnął w ślepy zaułek, lecztymrazemnie mógł zawrócić. Głos, rozbrzmiewający niepokojąco blisko, oznajmił: – Sprawdźmy ten. – Nie ryzykujcie – ostrzegł dowódca. – Zabijcie gaijina, jak go tylko dostrzeżecie. Jack usłyszał, że ścigający wchodzą do korytarza prowadzącego do kawerny. Osłabł po sztormie i wolałby uniknąć walki. Lecz przyparty do muru wyciągnął miecze i przygotował się do stawienia oporu. Naraz poczuł wodę przelewającą mu się po stopach. Spojrzał w dół i odkrył wąską szczelinę wspągu. Szczęście nareszcie powróciło. Skoro morze zdołało przeniknąć do wnętrza, istniały wielkie szanse, że także onwydostanie się na zewnątrz. – Znalazłemgo! – zawołał któryś samuraj. Chłopak opadł na czworaki, wepchnął tobołek i miecze do szczeliny, a potemprzecisnął się wślad za nimi. Czyjeś ręce chwyciły go za kostki i szarpnęły wgórę. Wierzgnął mocno, wyswobadzając się z uchwytu mężczyzny. Wślizgnął się do otworu niczym królik do nory. Szczelina rozszerzyła się wopadający korytarz. Pełzł dalej, ocierając sobie łokcie i kolana o chropowatą skałę. – Nie pozwól musię wymknąć! – krzyknął dowódca. – Za jego głowę wyznaczono nagrodę. – Za wąsko tutaj – zaprotestował samuraj. Dowódca zaklął zbezsilnej irytacji.
– Zostań tu, na wypadek gdyby wrócił tą drogą. Reszta idzie ze mną. Złapiemy go z przeciwnego końca... jeśli wydostanie się żywy.
3 Oddech ninja Jack czołgał się zapamiętale. Było ciemno choć oko wykol i coraz ciaśniej. Gdy ściany z obu bokówprzybliżały się bardziej i bardziej, mimo woli pomyślał o niewyobrażalnym ciężarze skał nad swoją głową. Oblał się potem. Ręce zadrżały mu w ataku klaustrofobii. Ramiona utknęły między dwoma głazami i ogarnęła go panika. Wykręcał się i obracał, ale nie mógł się wyswobodzić. Nagle stracił dech. Zdawało się, jakby wpowietrzuzabrakło tlenu. Usłyszał złowróżbny ryk fali. Raptowny podmuch wiatru poprzedził niewidoczną ścianę wody; morze wdarło się w ciasny korytarz i runęło w kierunku Jacka. Ostatni raz zaczerpnął oddechu i zebrał siły. Fala natarła z impetem galopującego konia, zalewając przejście, i chłopak zanurzył się z głową w spienionym, huczącymwirze. Walczył z paniką, wiedząc, że może go ocalić jedynie technika kontroli oddechu ninja. Nie miał czasu wykonać wymaganych ćwiczeń z głębokiego oddychania, więc musiał ufać, że pozostałe elementy wystarczą. Zwprawą rozluźnił mięśnie i skoncentrował umysł. Przywołując radosną chwilę z życia, by się wprowadzić w stan medytacji zazen, wyobraził sobie najbliższą przyjaciółkę Akiko siedzącą z nim pod drzewem sakury w Tobie. Zalewany przez wzburzone fale, zatopił się w medytacji i jego serce zwolniło. Biło o połowę wolniej niż zwykle, więc zapotrzebowanie ciała na tlenzmalało i chłopak mógł stłumić naturalną potrzebę odetchnięcia. Lecztylko na pewienczas... najwyżej na kilka minut. Poziom wody przybierał w skalnym korytarzu, grożąc, że morze zatrzyma Jacka na zawsze w swoim mokrym uścisku. Poczuł, że ramiona znowu ma swobodne, uwolniony przez napór fali.
Mgnienie później prąd zmienił kierunek i chłopak został pociągnięty jego śladem. Zaczął się zmagać z porywistymstrumieniem, jego serce znowuzabiło szybciej i płuca zapłonęły z brakutlenu. Sięgnął granic swoichmożliwości i mimo woli otworzył usta, by chwycić wodę, chociażpragnął powietrza... Ocalał przed utonięciem w ostatnim ułamku sekundy, bo fala wreszcie się cofnęła. Jego głowa znalazła się nad powierzchnią i zaczerpnął tlenu. Kaszląc i krztusząc się, macał w ciemności w poszukiwaniu mieczy i tobołka. Gdy tylko jego dłonie zacisnęły się wokół rękojeści i paska, najszybciej jak potrafił, poczołgał się rozszerzającymsię stopniowo przejściem. Zanimjednak dotarł do wychodzącego na morze otworu, nadciągnęła kolejna fala. Tym razem był lepiej przygotowany. Zapierając się o ściany, nabrał trzy głębokie oddechy, wstrzymał ostatni i ponownie wprowadził się w stan medytacji. Morze runęło na niego; miał wrażenie, że zedrze mu kimono z grzbietu. Trzymał się jednak mocno. Odliczał czas, czekając, aż prąd się odwróci. Fala uderzała pozornie niekończącym się strumieniem. Wreszcie wyczuł zmianę kierunku. Potrzeba, by odetchnąć, wciąż przybierała na sile. Zanim woda zniknęła, minęło więcej czasu, niż się spodziewał. Płuca już-już miały mu pęknąć... gdy korytarz opróżnił się z wody. Łapczywie łykał bezcenne powietrze, kiedy usłyszał pomruk następnej fali. Uświadomił sobie, że nadciąga przypływ. Szczęśliwie przetrwawszy dwie pierwsze, wiedział, że trzecia oznaczałaby jego koniec. Poczołgał się korytarzem, wlokąc za sobą tobołek i miecze. Huk się coraz bardziej przybliżał. Jack przecisnął się przez jakieś skały i dotarł do rozwidlenia w ciemnościach. Nie miał czasu na wahania; blask światła przekonał go, by skręcić wlewo. Przejście wznosiło się ku dużemu otworowi. Z tyłu, jak toczący pianę potwór, ścigało go morze. Jack ostatnim wysiłkiem wyczołgał się na zewnątrzi potoczył na spłacheć piasku; zotworuza jego plecami trysnęła fontanna słonej wody. Kilka chwil leżał na plecach, odzyskując siły po cudownymocaleniu. Znajdował się wdużej jaskini pełnej kałuż i stalaktytów. Upragnione jasne światło słońca wlewało się przez poszarpane wejście do groty. Dalej rozciągała się plaża zlśniącego czarnego piasku. Nie tracąc czasu, chłopak przypasał miecze i zarzucił tobołek na ramię. Ostrożnie podkradł się do wyjścia i wyjrzał na zewnątrz. Na plaży było jedynie kilka mew. Wydawało się, że samurajski patrol nie zdołał jeszcze pokonać cypla. Opuszczając osłonę jaskini, rzucił się pędemwkierunku czegoś, co wyglądało jak szlak wspinający się krętą trasą po zboczuurwiska. Piasek parzył go w stopy. Domyślał się, że zanim nadejdzie południe, żar stanie się nie do zniesienia. Będąc w połowie drogi, pośród mew dziobiących na piasku, dostrzegł jakiś przedmiot. Kiedy znalazł się bliżej, ptaki odleciały i Jack poczuł skurczżołądka – była to ludzka głowa. Nie powinno go to szokować. Samuraje byli znani ze ścinania swoich ofiar. Wojownicy po bitwie tradycyjnie prezentowali generałom do obejrzenia głowy pokonanych wrogów. Ścięcie stanowiło także element seppuku, rytualnego samobójstwa. Oraz, w mniej zaszczytnych okolicznościach,
brutalną formę kary. Tymrazemnieszczęśnikiembył młodzieniec, jak się zdaje chłop albo pospolity przestępca – nie miał bowiem wygolonej łysiny ani koka typowych dla przedstawicieli rządzącej klasy samurajskiej. Zamiast tego czarne włosy sterczały we wszystkie strony, jakby zaszokowane nagłymodejściemwłaściciela. Jack posłał głowie współczujące spojrzenie i pobiegł dalej, dotkliwie świadomy, że jeśli nie zdoła uciec, czeka go identyczny los. – Hej, nanbanie! Dobywając katany, zawirował w miejscu, by stawić czoło samurajskiemu patrolowi. Nikt go jednak nie ścigał. – Ślepy jesteś? Tu, na dole! Zatrzymał się jak wryty. Ucięta głowa przemówiła.
4 Głowa w piasku – Przestańsię gapić i mi pomóż– zażądała, mrużąc oczy wostrymblaskusłońca. – T...ty wciążżyjesz! – wykrzyknął Jack zpełnymgrozy niedowierzaniem. – Oczywiście, nanbanie. A terazstańtak, żeby zasłonić słońce. Wciąż z mieczemwręce chłopak zbliżył się czujnie, aby jego cień padał na głowę. W ciągu swojej wędrówki przez Japonię spotkał wiele dziwacznych postaci – od zmieniających kształt mnichów po przepowiadające przyszłość czarownice i duchy wojowników – lecz nieumarła głowa wymykała się wszelkim rozsądnym wyjaśnieniom. Naraz zrozumiał, że jej właściciel został po szyję zakopany w piasku. Starszy od Jacka mniej więcej o rok bezcielesny młodzieniec miał płaskie czoło, perkaty nos i duże uszy sterczące jak uchwyty dzbanka. Grube wargi spierzchły mu od żaru, a zaczerwienione policzki lśniły od potu. Kilka krwawych śladówdziobnięć znaczyło czoło pod dziką gęstwą czarnychwłosów. Osłonięty od palącego słońca nieznajomy odetchnął z ulgą. Potem zmarszczył twarz i zaczął szaleńczo miotać głową. – Podrap mnie po nosie, dobrze? Jack ostrożnie wyciągnął rękę i paznokciemposkrobał go wnos. – Trochę niżej... uff, jużlepiej! Swędzenie to tortura. No i co, zamierzaszmi pomóc czy nie? – Chyba nie mogę zrobić wiele więcej. – Czy wszyscy nanbani są tacy tępi?! – wykrzyknął młodzieniec z irytacją. – A co powiesz na to, żeby mnie wykopać? Jack, zanim rzucił się do pomocy, poświęcił moment, by się obejrzeć przez ramię. Choć patrolu
wciąż nie było ani śladu, nie mógł sobie pozwolić na to, by się zatrzymywać na plaży, wykopując nieznajomego... – Na co czekasz? – poskarżyła się głowa. – Umieramtutaj! ...lecz nie mógł także porzucić ofiary na pewną śmierć. Słońce już przypiekało ostro i nadciągał przypływ. Było kwestią godzin, nim młody człowiek zginie od palącego żaru albo zatopiony przez fale. Zapominając na moment o własnym losie, chłopak spiesznie schował miecz do pochwy, opadł na kolana i zaczął rękami rozgarniać piasek. Potemzawahał się znowu. – Nie przestawaj! – wykrzyknęła głowa. – A czemu właściwie cię zakopano? – spytał, nagle uświadamiając sobie, że być może wygrzebuje kolejne kłopoty. – Moi kumple zrobili to dla zabawy – odparła głowa, posyłając mu podejrzanie jowialny uśmiech. – Ładny żart. Głowa wyraźnie odgadła, że Jack nie dał się przekonać. – Nie jestem mordercą, jeśli tak sobie pomyślałeś, nanbanie. Nikt nie wie lepiej od ciebie, jak się żyje wJaponii pod nowymszogunem. Niewinni okazują się winni... chyba że są samurajami! Jack rzeczywiście rozumiał. Od swojego przybycia do Japonii widział, jak ścięto głuchego kupca herbacianego tylko za to, że się nie ukłonił, a chrześcijańskich kapłanów powieszono wyłącznie za swoją wiarę. Pod bezwzględnymi rządami szoguna Kamakury rasa, religia lub niski status dawały wystarczający pretekst do wykonania wyroku śmierci. Nieważne jakiego występku dopuścił się młodzieniec, było mało prawdopodobne, by zasługiwał na tak okrutną karę. Jack podjął kopanie. – Więc kto ty jesteś? – Benkei Wspaniały! – oświadczyła uroczyście głowa. Jack uniósł brewna tennapuszony tytuł, lecznie skomentował. – A ja Jack Fletcher zAnglii. – Nanban mówiący płynnie po japońsku – skomentował młodzieniec z podziwem. – Nigdy też jeszcze nie spotkałem barbarzyńcy z południa noszącego samurajskie miecze. Kogo zabiłeś, by je zdobyć? A może je ukradłeś na polubitwy? – To dar od bliskiego przyjaciela – odparł Jack, z trudem odgarniając wilgotny piasek więżący pierś Benkeia. Młodzieniec mrugnął konspiracyjnie. – Cokolwiek powiesz, nanbanie. Jack zignorował cyniczną uwagę i spytał: – Od jak dawna tkwisztuzakopany? – Och, dzieńalbo coś koło tego.
– Zdumiewające, że wciążżyjesz. – Złapałem ustami parę piaskowych krabów – wyjaśnił Benkei. – Szczerze mówiąc, zbyt twarde jak na sashimi. I próbowały walczyć! – Wystawił język, pokazując czerwony ślad po szczypcach. – A ostatniej nocy, kiedy niebiosa się otwarły, miałemdo picia więcej, niż potrzeba. Prawdę mówiąc, mało się nie utopiłem. Jack przestał kopać i zapytał ostrożnie: – Widziałeś kogoś jeszcze tuna plaży? Tamtenzastanowił się przezchwilę. – Może. A kogo szukasz? – Trojga przyjaciół. Małego mnicha imieniem Yori noszącego buddyjską laskę z pierścieniami. Młodego samuraja Saburo... znacznie większego, szczególnie w pasie. I Miyuki, szczupłej dziewczyny zniesfornymi włosami i oczyma czarnymi jak niebo o północy. – Czyżkażdy znas nie szuka podobnej dziewczyny? – odparł Benkei zfiglarnymuśmieszkiem. – Ta mogłaby cię zabić – ostrzegł Jack i grymas zamarł na twarzy młodzieńca. – Więc spotkałeś któreś znich? – Skończmnie wykopywać, to ci powiem, kogo widziałem. Zachęcony chłopak zaciekle odrzucał piach, aż ręce Benkeia zostały uwolnione. Potem wspólnymi siłami wykopali otwór na tyle duży, by Jack mógł go wyciągnąć. – Nigdy więcej nie przyjdę na plażę – oświadczył młodzieniec, otrzepując piasek z jaskrawego jedwabnego kimona zszytego z pstrych czerwonych, zielonych i żółtych łatek. Wierzgnął chudymi nogami i zjego bielizny wypadł przerażony krab. – To było okropnie nieprzyjemne. – Więc kogo widziałeś? – ponaglił Jack, spragniony wieści o przyjaciołach. Benkei wzruszył przepraszająco ramionami. – Nikogo pasującego do tychopisów, obawiamsię. Chłopak poczuł się oszukany. – Ale powiedziałeś... – Dzięki, że mnie wykopałeś, nanbanie – przerwał mu Benkei; zerknął wstronę cypla i rzucił się pędemwprzeciwną stronę. – Miło było cię poznać! Słysząc za plecami krzyki, Jack odwrócił się i ujrzał samurajski patrol szarżujący plażą w jego kierunku. Pognał wślad za młodzieńcem. Zaczynał żałować, że mupomógł.
5 Onsen – Oni ścigają mnie, nie ciebie! – krzyknął Jack, kiedy wspięli się na szczyt zbocza. – Może to i prawda, nanbanie, ale ja także nie jestem szczególnie popularny wśród samurajów wtej okolicy – odparł Benkei, nie zwalniając kroku. Szlak prowadził przez porośniętą krzakami okolicę ku rozstajomobok samotnego drzewa. Często uczęszczana gruntowa droga wiodła wzdłuż wybrzeża, podczas gdy węższa ścieżka zmierzała wgłąb lądu, kuposzarpanemułańcuchowi górskiemu. – Wktórą stronę? Nie mampojęcia, gdzie się znajdujemy – przyznał Jack. Młodzieniec uniósł brewze zdziwieniem. – To wyspa Kiusiu. Północna droga zaprowadzi cię do Shimonoseki, południowa do Funai przez miasteczko Beppu, a ta – wskazał ścieżkę – prowadzi w góry Kujū. Ale na twoim miejscu bym jej unikał. Chyba że chcesznaprawdę zabłądzić! Usłyszeli z dołu przybliżające się nawoływania patrolu i zaniepokojeni zobaczyli kolejnych dwóch samurajównadbiegającychod strony cypla. – Największe szanse, by się wymknąć, masz wBeppu. Chodź ze mną, jeśli chcesz – zaproponował Benkei, ruszając pędemwstronę miasteczka. Nie mając wielkiego wyboru, Jack pospieszył jego śladem. Umykając na południe, wspięli się na wzniesienie. Powitał ich niezwykły widok – miasteczko Beppu leżało u stóp górskiego zbocza, którego wygięte ramiona obejmowały szeroką zatokę morza Seto. Lecz Jacka wprawiły w osłupienie chmury pary bijące w niebo z otaczających pól. Wyglądało to tak, jakby Beppu zbudowano na dymiącymognisku.