Livianes

  • Dokumenty171
  • Odsłony54 347
  • Obserwuję40
  • Rozmiar dokumentów308.6 MB
  • Ilość pobrań31 154

Sage Angie - Septimus Heap 1 - Zakazana magia

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Sage Angie - Septimus Heap 1 - Zakazana magia.pdf

Livianes EBooki Sage Angie Septimus Heap
Użytkownik Livianes wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 161 stron)

- 1 - Angie Sage Zakazana magia Septimus Heap - Księga pierwsza Tłumaczenie: Jacek Drewnowski

- 2 - 1. Coś w śniegu. Silas Heap ciasno owinął się płaszczem, chroniąc się przed śniegiem. Miał za sobą długi marsz przez Puszczę i przemarzł do szpiku kości. W kieszeniach niósł jednak zioła. Dała mu je Zielarka Galena dla Septimusa, jego synka, który właśnie tego dnia przyszedł na świat. Silas zbliżył się do Zamku i ujrzał migoczące wśród drzew światła świec, które stawiano w oknach wysokich, wąskich domów, wzniesionych wzdłuż zewnętrznych murów. Trwała najdłuższa noc w roku, a świece miały się palić aż do świtu, by nie dopuścić ciemności zbyt blisko. Silas uwielbiał tę drogę. Nie bał się Puszczy i spacer szlakiem, który całymi milami wił się wśród gęstych drzew, sprawiał mu przyjemność. Był już na przy skraju lasu, gdzie wysokie drzewa rosły coraz rzadziej. Gdy ścieżka zaczęła opadać ku środkowi doliny, przed Silasem rozpostarł się widok na cały Zamek. Stare mury tuliły się do szerokiej, krętej rzeki i skręcały przy rozrzuconych bezładnie bryłach domów. Wszystkie domy pomalowano na jaskrawe kolory. Te zwrócone na zachód wyglądały tak, jakby płonęły, w ich oknach bowiem odbijały się ostatnie promienie zimowego słońca. Zamek był początkowo małą wioską. Z czasem, z uwagi na bliskość Puszczy, wieśniacy zbudowali wysokie, kamienne mury, by chronić się przed wilkołakami, wiedźmami i czarownikami, którzy kradli im owce, kury, a czasami dzieci. Gdy powstawały kolejne domy, mury przedłużano. Wykopano też głęboką fosę, by wszyscy czuli się bezpiecznie. Wkrótce Zamek zaczął przyciągać zdolnych rzemieślników z okolicznych wiosek. Rozrastał się i tętnił życiem, do tego stopnia, że mieszkańcom zaczęło brakować miejsca, aż w końcu ktoś postanowił zbudować Gmaszysko. Gmaszysko, gdzie mieszkali Silas, Sara i chłopcy, był to wielki, kamienny budynek, który wznosił się u rzecznego brzegu. Ciągnął się przez trzy mile i sięgał do Dworu. Był gwarnym i rojnym miejscem, istnym labiryntem korytarzy wiodących do niezliczonyc h pomieszczeń; warsztaty, szkoły i sklepy sąsiadowały tam z pokojami mieszkalnymi, maleńkimi ogrodami na dachach, a nawet z teatrem. W Gmaszysku brakowało miejsca ale ludziom to nie przeszkadzało. Zawsze można było liczyć na dobre towarzystwo i kogoś, kto pobawi się z dziećmi. Gdy zimowe słońce skryło się za murami Zamku, Silas przyspieszył kroku. Musiał dotrzeć do Bramy Północnej przed zmrokiem, kiedy to zamykano zwodzony most. Nagle Silas wyczuł, że w pobliżu coś jest. Coś żywego, ale tylko ledwo żywego, jakieś słabo bijące ludzkie serce. Zatrzymał się. Jako Czarodziej Zwyczajny, potrafił wyczuwać różne rzeczy, ale że nie był szczególnie dobrym Czarodziejem Zwyczajnym, musiał się mocno skoncentrować. Stał nieruchomo wśród padającego śniegu, który już przykrywał ślady jego stóp. I wtedy coś usłyszał - jęk, łkanie, ciche westchnienie? Nie miał pewności, ale nie wahał się pójść w stronę dziwnego dźwięku. Pod krzakiem przy ścieżce leżało zawiniątko. Silas podniósł je i ku swemu zdumieniu, napotkał spojrzenie poważnych oczu małego dziecka. Wziął maleństwo w ramiona, zastanawiając się, jak to się stało, że leżało w śniegu w najzimniejszy dzień w roku. Ktoś owinął je ciasno grubym, wełnianym kocem, ale i tak bardzo już zmarzło. Miało sine usteczka i rzęsy przyprószone śniegiem. Ciemne, fiołkowe oczy niemowlęcia wpatrywały się w niego intensywnie. Silas doznał niemiłego wrażenia, że maleństwo, w swoim krótkim życiu, widziało już rzeczy, jakich żadne dziecko nie powinno nigdy oglądać. Myśląc o Sarze, czekającej w ciepłym, bezpiecznym domu z Septimusem i resztą chłopców, Silas postanowił, że po prostu znajdą miejsce dla tej bezbronnej istoty. Ostrożnie wsunął niemowlę pod niebieski płaszcz Czarodzieja i przytulając je do siebie, pobiegł w stronę Zamku. Dotarł do zwodzonego mostu w chwili, gdy stróż bramy, Gringe, miał już krzyknąć do parobka, by ten podniósł most. - W ostatniej chwili mruknął Gringe. - Wy, Czarodzieje, jesteście trochę dziwni. Po cóż wyłazicie w taki dzień jak dzisiaj, to zupełnie nie wiem. - O? - Silas chciał jak najszybciej iść dalej, najpierw musiał jednak wcisnąć srebrnika w dłoń stróża. Szybko znalazł w jednej z kieszeni srebrnego pensa. - Dziękuję, Gringe. Dobranoc.

- 3 - Gringe popatrzył na monetę, jakby był to jakiś natrętny owad. - Marcia Overstrand dała mi przed chwilą pół korony. No, ale ona ma klasę, w końcu jest teraz Czarodziejką Nadzwyczajną. - Co? - Silas omal się nie zakrztusił. - Taa. Ma klasę, co tu gadać. Gringe cofnął się, by przepuścić Czarodzieja i Silas prześlizgnął się obok niego. Choć bardzo chciał się dowiedzieć, dlaczego Marcia została nagle Czarodziejką Nadzwyczajną, czuł, że zawiniątko zaczyna się wiercić pod ciepłym płaszczem, a coś mu podpowiadało, że będzie lepiej, jeśli Gringe nie dowie się o dziecku. Gdy Silas zniknął w ciemnym tunelu, wiodącym w głąb Gmaszyska, drogę zastąpiła mu wysoka postać, odziana w fioletowy strój. - Marcia! - zachłysnął się Silas. - Co ty... - Nikomu nie mów, że ją znalazłeś. Urodziła się wam. Zrozumiano? Wstrząśnięty, pokiwał głową. Zanim zdążył coś powiedzieć, Marcia zniknęła w obłoku fioletowej mgły. Gdy Silas pokonywał resztę długiej i krętej drogi przez Gmaszysko, w głowie kłębiło mu się mnóstwo myśli. Kim było to dziecko? Co Marcia miała z nim wspólnego? I dlaczego została teraz Czarodziejką Nadzwyczajną? A gdy zbliżał się do dużych, czerwonych drzwi, które wiodły do przepełnionej izby, zajmowanej przez rodzinę Heapów, do głowy przyszło mu jeszcze bardziej naglące pytanie: co powie Sara na kolejne dziecko, którym trzeba się opiekować? Nie miał wiele czasu, by się nad tym zastanawiać. Gdy podszedł do drzwi, te otworzyły się na oścież i ze środka wybiegła potężna kobieta o czerwonej twarzy, ubrana w granatowe szaty Starszej Akuszerki. Niemal przewróciła Silasa, wypadając z pomieszczenia. Też niosła jakieś zawiniątko, okutane od stóp do głów bandażami. Trzymała je pod pachą, jakby to była paczka, a ona spieszyła się na pocztę. - Nie żyje! - krzyknęła Starsza Akuszerka. Z całej siły odepchnęła Silasa na bok i popędziła korytarzem. W izbie rozległ się krzyk Sary Heap. Silas z ciężkim sercem wszedł do środka. Ujrzał Sarę, którą otaczało sześciu bladych chłopców, zbyt przestraszonych, by płakać. - Zabrała go - powiedziała bezradnie Sara. - Septimus nie żyje, a ona go zabrała. W tym momencie coś ciepłego wyciekło z zawiniątka, które Silas wciąż trzymał pod płaszczem. Nie umiał ubrać w słowa tego, co chciał powiedzieć, więc po prostu wyjął zawiniątko i włożył je w ramiona Sary. Sara Heap zalała się łzami. 2. Sara i Silas. Zawiniątko zadomowiło się w rodzinie Heapów i otrzymało imię Jenna, po matce Silasa. Najmłodszy z chłopców, Nicko, miał tylko dwa latka, gdy pojawiła się Jenna, i szybko zapomniał o swoim braciszku Septimusie. Starsi chłopcy też powoli zapominali. Kochali swoją małą siostrzyczkę i znosili dla niej do domu najróżniejsze skarby ze szkolnych lekcji Magii. Sara i Silas nie mogli oczywiście zapomnieć o Septimusie. Silas obwiniał się o to, że zostawił Sarę samą i poszedł do Zielarki po zioła dla dziecka. Z kolei Sara obwiniała się po prostu o wszystko. Chociaż ledwie pamiętała, co się wydarzyło owego strasznego dnia, przypominała sobie, że próbowała z powrotem tchnąć życie w swoje dziecko i nie dała rady. Pamiętała też, że patrzyła jak Starsza Akuszerka od stóp do głów owija małego Septimusa bandażami, a potem wybiega przez drzwi krzycząc przez ramię: „Nie żyje!" Dobrze to pamiętała.

- 4 - Wkrótce jednak pokochała swoją małą córeczkę tak samo, jak kochała Septimusa. Przez jakiś czas bała się, że ktoś przyjdzie i zabierze także Jennę. Gdy jednak mijały miesiące i dziewczynka stawała się pucołowatym, gaworzącym niemowlęciem, Sara odprężyła się i niemal przestała niepokoić. Do czasu, gdy pewnego dnia jej najlepsza przyjaciółka, Sally Mullin, stanęła bez tchu w progu ich domostwa. Sally Mullin należała do osób, które wiedziały o wszystkim, co dzieje się w Zamku. Była drobną, ruchliwą kobietą o rudych włosach, których niesforne kosmyki ciągle wymykały się spod nieco odrażającej kucharskiej czapki. Miała miłą, okrągłą twarz, nieco pulchną od pochłanianych w dużych ilościach ciastek, a jej ubranie pokrywały drobinki mąki. Sally prowadziła małą gospodę na barce przy pomoście nad rzeką. Szyld nad drzwiami głosił: HERBACIARNIA I PIWIARNIA SALLY MULLIN OFERUJEMY SCHLUDNE NOCLEGI U NAS NIE MA HOŁOTY W gospodzie Sally Mullin nic się przed nikim nie ukryło. Zauważano i komentowano wszystkich i wszystko, co docierało do Zamku drogą wodną, a większość przybywających tu osób wybierało właśnie taki szlak komunikacyjny. Z wyjątkiem Silasa, nikt nie lubił ciemnych ścieżek przez otaczającą Zamek Puszczę. Nocą w lesie wciąż pojawiały się wilkołaki, w dodatku rosły tam mięsożerne drzewa. Były też Wiedźmy Wendron, którym nieustannie brakowało pieniędzy, zastawiały więc pułapki na nieświadomych wędrowców i puszczały ich w samych koszulach i skarpetkach. Gospoda Sally Mullin tętniła życiem. Łodzie rozmaitych kształtów i wielkości cumowały przy pomoście i wychodzili z nich najróżniejsi ludzie i zwierzęta. Większość odprężała się po podróży, zamawiając co najmniej jedno z ostrych piw Sally i kawałek jęczmiennego placka, a także opowiadając najnowsze plotki. Każdy mieszkaniec Zamku, który miał wolne pół godziny i pusty brzuch, ruszał prędzej czy później dobrze wydeptaną ścieżką, wiodącą w dół do Bramy Portowej, obok Wysypiska Śmieci na Uroczym Nabrzeżu, a dalej pomostem do znajdującej się na barce Herbaciarni i Piwiarni Sally Mullin. Sally zawsze pamiętała, by raz w tygodniu spotkać się z Sarą i przekazać przyjaciółce najnowsze wieści. Jej zdaniem Sara miała bardzo wiele na głowie, bo musiała się opiekować siedmiorgiem dzieci, nie wspominając o Siksie Heapie, który, jak wynikało z jej wieloletnich obserwacji, robił bardzo niewiele. Opowieści Sally dotyczyły zwykle ludzi, o których Sara nigdy słyszała i których nie miała nigdy spotkać, a jednak Sara i tak niecierpliwie wyczekiwała tych odwiedzin i chętnie słuchała o wszystkim, co się wokół działo. Jednakże tym razem Sally miała jej do powiedzenia coś innego niż zwykle. Sprawa była poważniejsza od codziennych plotek i wyjątkowo dotyczyła także Sary. I po raz pierwszy Sara wiedziała coś, czego nie wiedziała Sally. Sally wślizgnęła się do środka i konspiracyjnie zamknęła za sobą drzwi. - Mam straszne wieści - szepnęła. Sara, która próbowała zetrzeć śniadanie z buzi Jenny i ze wszystkich innych miejsc, gdzie niemowlę porozrzucało jedzenie, a jednocześnie posprzątać po szczeniaku wilczarza, tak naprawdę jej nie słuchała. - Cześć, Sally - powiedziała. - Masz tu czyste miejsce. Chodź i usiądź. Herbaty? - Tak, poproszę. Saro, uwierzysz? - No, co takiego się stało? - spytała Sara, spodziewając się, że usłyszy o czyimś złym zachowaniu w gospodzie. - Królowa. Królowa nie żyje! - Co? - zdumiała się Sara. Wyjęła Jennę z krzesełka i zaniosła ją w kąt pomieszczenia, gdzie stał dziecinny kosz. Ułożyła niemowlę do snu. Uważała, że małe dzieci należy trzymać jak najdalej od złych wieści.

- 5 - - Nie żyje - powtórzyła Sally nieszczęśliwym tonem. - Nie! - jęknęła Sara. - Nie wierzę. Po prostu nie czuje się zbyt dobrze po urodzeniu dziecka. Dlatego od tamtej pory jej nie widziano. - Tak mówią Strażnicy-Obrońcy, prawda? - spytała Sally. - No, tak - przyznała Sara, nalewając herbatę. - Ale to oni jej strzegą, więc na pewno wiedzą najlepiej. Chociaż nie mogę zrozumieć, dlaczego Królowa nagle wybrała na swoich strażników taką bandę zbirów. Sally podniosła filiżankę herbaty, którą Sara przed nią postawiła. - Taaa. Mmm, pyszna. No, właśnie... - Sally ściszyła głos i rozejrzała się, jakby spodziewała się zobaczyć w kącie jakiegoś Strażnika-Obrońcę. Inna sprawa, że mogłaby go wcale nie dostrzec w panującym w izbie bałaganie. - To istotnie banda zbirów. Tak naprawdę to właśnie oni ją zabili. - Zabili?! - Została zabita - wykrzyknęła Sara. - Ćśśś. Widzisz... - Sally przysunęła się bliżej z krzesłem. - Krąży pewna historia... Wiem to z pierwszej ręki... - A czyjej ręki? - spytała Sara z drwiącym uśmiechem. - Samej pani Marcii - z triumfalnym wyrazem twarzy Sally odchyliła się w tył i skrzyżowała ramiona. - Od niej pochodzi ta wieść. - Co? Jak to możliwe, że rozmawiałaś z Czarodziejką Nadzwyczajną? Czyżby przyszła na herbatkę? - Prawie. Gospodę odwiedził Terry Tarsal. Był w Wieży Czarodziejów, żeby zanieść jakieś dziwaczne buty, które zrobił dla pani Marcii. Kiedy już przestał narzekać na jej gust w doborze obuwia i jęczeć, jak to on nie znosi węży, powiedział, że podsłuchał rozmowę Marcii z jakąś inną Czarodziejką. Z Endor, tą małą i grubą, zdaje się. Mówiły o tym, że Królowa została zastrzelona! Przez Obrońców. Przez jednego z ich Zabójców. Sara nie wierzyła własnym uszom. - Kiedy? - wydusiła z siebie. - I to jest naprawdę okropne - szepnęła Sally rozemocjonowanym głosem. - Powiedziały, że zastrzelono ją w dzień narodzin jej dziecka. Całe pół roku temu, a my nic o tym nie wiemy. To straszne... straszne. I zastrzelili też pana Althera. Na śmierć. To dlatego Marcia przejęła... - Alther nie żyje? - zachłysnęła się Sara. - Nie wierzę. Naprawdę nie... Wszyscy myśleliśmy, że przeszedł na emeryturę. Wiele lat temu Silas był jego uczniem. Uroczy człowiek... - Doprawdy? - spytała Sally niedbale, pragnąc koniecznie dokończyć swoją opowieść. - No, ale to nie wszystko. Bo Terry zorientował się, że Marcia uratowała Księżniczkę i dokądś ją zabrała. Endor i Marcia tylko sobie gawędziły i zastanawiały się, co u niej słychać. Ale kiedy się zorientowały, że przyszedł Terry z butami, oczywiście przestały rozmawiać. Mówił, że Marcia była dla niego bardzo niemiła. Później czuł się trochę dziwnie i domyślił się, że rzuciła na niego zaklęcie Zapomnienia, ale wskoczył za filar, kiedy zobaczył, że tamta mruczy coś pod nosem, i nie zadziałało, jak należy. W każdym razie bardzo się tym wszystkim zdenerwował, bo nie pamięta, czy zapłaciła mu za buty, czy nie. Sally Mullin urwała, żeby zaczerpnąć tchu i pociągnąć duży łyk herbaty. - Biedna mała Księżniczka. Niech jej Bóg dopomoże. Ciekawe, gdzie ona teraz jest. Pewnie męczy się w jakimś lochu. Nie to, co twój aniołek... Co u niej? - O, wszystko w porządku - odparła Sara, która zazwyczaj długo opowiadała o gaworzeniu Jenny, o jej nowych ząbkach, o tym, jak mała umie siadać i trzymać swój kubeczek. Ale właśnie teraz chciała odwrócić uwagę od Jenny, przez ostatnie sześć miesięcy bowiem zastanawiała się, kim naprawdę jest jej dziecko, i teraz już wiedziała. Moja Jenna - pomyślała - jest na pewno... małą Księżniczką. Tym razem wyjątkowo Sara ucieszyła się z pożegnania z Sally Mullin. Patrzyła, jak przyjaciółka odchodzi korytarzem.

- 6 - Zamknęła drzwi i odetchnęła z ulgą, po czym przyskoczyła do kosza Jenny. Podniosła dziewczynkę i wzięła ją w ramiona. Jenna uśmiechnęła się i wyciągnęła ręce, by złapać wiszący na szyi Sary amulet. - No, moja mała - mruknęła Sara - zawsze wiedziałam, że jesteś niezwykła, ale nawet mi się nie śniło, że możesz być naszą Księżniczką. - Ciemne, fiołkowe oczy niemowlęcia napotkały spojrzenie Sary. Mała patrzyła na nią z powagą, jakby chciała powiedzieć: „No, to teraz już wiesz". Sara delikatnie położyła Jennę z powrotem w koszu. Kręciło jej się w głowie i trzęsły ręce, gdy nalewała sobie kolejną filiżankę herbaty. Trudno jej było uwierzyć w to, co usłyszała. Królowa nie żyła. Alther też. Mała Jenna była dziedziczką Zamku. Księżniczką. Co się działo? Przez resztę popołudnia Sara patrzyła na Jennę, Księżniczkę Jennę, i zastanawiała się, co by się stało, gdyby ktoś odkrył jej tożsamość. Gdzie się podziewał Silas, kiedy go potrzebowała? Silas miło spędzał dzień, łowiąc ryby z chłopcami. W zakolu rzeki, tuż przy Gmaszysku, znajdowała się niewielka plaża. Nicko i Jo-jo, najmłodsi chłopcy, patrzyli na tatę, który pokazywał im, jak przywiązać słój po dżemie do kija i zanurzyć go w wodzie. Jo-jo złowił już trzy płotki, ale Nicko wciąż upuszczał swój kij i się złościł. Silas podniósł chłopca, podszedł z nim do Erika i Freda, pięcioletnich bliźniaków. Erik snuł radosne marzenia i moczył nogi w ciepłej, czystej wodzie. Fred kijkiem dźgał coś pod kamieniem. Był to wielki wodny chrząszcz. Nicko jęknął i mocniej uczepił się szyi ojca. Sam, który miał prawie siedem lat, traktował łowienie ryb bardzo poważnie. Na ostatnie urodziny dostał prawdziwą wędkę. Na kamieniu obok niego leżały dwie małe, srebrzyste rybki. Właśnie miał wyciągnąć następną. Nicko pisnął z podniecenia. - Zabierz go, tato. Wypłoszy mi ryby - powiedział gniewnie Sam. Silas odszedł na palcach z Nickiem na rękach, po czym usiadł przy swoim najstarszym synu, Simonie. Simon w jednej ręce trzymał wędkę, a w drugiej książkę. Miał ambicje, by zostać Czarodziejem Nadzwyczajnym i zawzięcie czytał stare magiczne księgi ojca. Silas zauważył, że ta nosi tytuł: „O ryb zaklinaniu”. Silas spodziewał się, że wszyscy jego synowie zostaną jakimiś Czarodziejami. W tej rodzinie stanowiło to normę. Ciotka Silasa była znaną Białą Czarownicą, a jego ojciec i wuj należeli do Zmiennokształtny ch, bardzo wyspecjalizowanej grupy magów. Silas miał nadzieję, że żaden z jego synów do niej nie trafi, bo skuteczni Zmiennokształtni tracili z wiekiem stabilność i czasami nie potrafili utrzymać własnej postaci dłużej niż przez kilka minut. Ojciec Silasa zniknął w końcu w lesie, bo stał się drzewem, tyle że nikt nie wiedział, którym. Był to jeden z powodów, dla których Silas lubił chodzić po Puszczy. Nieraz mówił kilka słów do jakiegoś niechlujnego z wyglądu drzewa w nadziei, że to jego ojciec. Sara Heap również pochodziła z rodziny Magów i Czarodziejów. Gdy była mała, zgłębiała wiedzę o ziołach i leczeniu u Galeny, Zielarki z Puszczy, i tam właśnie pewnego dnia poznała Silasa. Silas wyszedł wtedy szukać ojca. Zabłądził i był nieszczęśliwy, a Sara zabrała go ze sobą do Galeny. Ta pomogła mu zrozumieć, że jego ojciec, jako Zmiennokształtny, wiele lat temu postanowił zostać drzewem i teraz jest naprawdę szczęśliwy. A Silas pierwszy raz w życiu zdał sobie sprawę, że on także czuje się naprawdę szczęśliwy, gdy siedzi tak obok Sary przy ognisku u Zielarki. Kiedy Sara dowiedziała się wszystkiego, czego mogła, o ziołach i leczeniu, czule pożegnała się z Galeną i przeniosła się do Silasa, do jego izby w Gmaszysku. Od tamtej pory mieszkali w niej razem, gnieżdżąc się z coraz większą liczbą dzieci. Silas porzucił naukę i zaczął pracować jako Czarodziej Zwyczajny, by opłacić rachunki, a Sara sporządzała przy kuchennym stole ziołowe nalewki, gdy tylko miała wolną chwilę - co nie zdarzało się zbyt często. Tego wieczoru, gdy Silas i chłopcy weszli po schodach, wiodących z plaży do Gmaszyska, drogę zatarasował im groźnie wyglądający Strażnik-Obrońca, od stóp do głów odziany na czarno. - Stać! - warknął. Nicko zaczął płakać. Silas zatrzymał się i powiedział chłopcom, żeby byli grzeczni. - Dokumenty! - krzyknął gwardzista. - Gdzie wasze dokumenty?

- 7 - Silas wbił w niego spojrzenie. - Jakie dokumenty? - spytał cicho, byle tylko nie wywołać kłopotów, miał bowiem wokół siebie sześciu zmęczonych chłopców, którzy chcieli wrócić do domu na kolację. - Wasze dokumenty, czarodziejskie gnidy. Strefa brzegu jest zakazana dla wszystkich, którzy nie mają wymaganych dokumentów - wycedził Strażnik-Obrońca. Silas był wstrząśnięty. Gdyby nie obecność chłopców, zapewne wdałby się w kłótnię, zauważył jednak pistolet, który nosił gwardzista. - Przepraszam - powiedział. - Nie wiedziałem. Strażnik obejrzał go od stóp do głów, jakby zastanawiał się, co zrobić, ale na szczęście dla Silasa byli jeszcze inni ludzie, których chciał postraszyć. - Zabierz stąd tę swoją hołotę i nie pokazuj się tu więcej - rzucił Strażnik-Obrońca. - Zostańcie tam, gdzie wasze miejsce. Silas popędził wstrząśniętych chłopców po schodach w górę i dalej, w bezpieczne mury Gmaszyska. Siedmioletni Sam rzucił swoje ryby i zaczął szlochać. - Spokojnie - powiedział Silas. - Wszystko w porządku. - Czuł jednak, że nic nie jest w porządku. Co się działo? - Dlaczego nazwał nas czarodziejskimi gnidami, tato? - spytał Simon. - Przecież Czarodzieje są najlepsi, prawda? - Tak - odparł Silas roztargnionym tonem. - Najlepsi. - Kłopot w tym - pomyślał - że nie sposób się ukryć, jeśli jesteś Czarodziejem. Wszyscy Czarodzieje, i tylko oni, to mieli. Miał Silas, miała Sara i wszyscy chłopcy, z wyjątkiem Nicka i Jo-jo. Kiedy Nicko i Jo-jo pójdą do szkoły na lekcje Magii, też będą je mieli. Powoli, ale nieubłaganie, aż nie mogło być mowy o pomyłce, oczy dzieci Czarodziejów stawały się zielone na skutek nauki Magii. Zawsze był to powód do dumy. Aż do teraz, gdy nagle te oczy wydawały się niebezpieczne. Tego wieczoru, kiedy w końcu wszystkie dzieci poszły spać, Silas i Sara rozmawiali do późna. Mówili o Księżniczce, o swoich synach i o zmianach, które zaszły w Zamku. Rozważali ucieczkę na Mokradła Marram albo wyprowadzkę do Puszczy i zamieszkanie z Galeną. Zasnęli dopiero o świecie, a wcześniej postanowili robić to, co zwykle robili Heapowie. Jakoś przetrwać i liczyć na pomyślny los. A zatem, przez następne dziewięć i pół roku, Silas i Sara nie wychylali się. Drzwi zamykali na klucz i skobel, rozmawiali tylko z sąsiadami i z tymi, którym ufali, a kiedy w szkole zlikwidowano zajęcia z Magii, wieczorami sami przekazywali wiedzę swoim dzieciom. I właśnie dlatego, dziewięć i pół roku później, wszyscy Heapowie, z jednym wyjątkiem, mieli jaskrawozielone oczy. 3. NajwyższyObrońca. Była szósta rano i jeszcze panował mrok. Minęło dziesięć lat od dnia, w którym Silas znalazł zawiniątko. Na końcu korytarza 223, za wielkimi czarnymi drzwiami z numerem 16, który to numer umieścił tam Patrol Numeryczny, rodzina Heapów spała sobie spokojnie. Jenna skuliła się wygodnie w swoim niewielkim łóżku, które Silas zrobił dla niej z drewna, wyrzuconego przez wodę na rzeczny brzeg. Łóżko było zgrabnie wbudowane w spory kredens, wychodzący na wielką izbę, która była jedyną izbą, jaką posiadali Heapowie. Jenna uwielbiała swoje legowisko w kredensie. Sara uszyła duże, zdobione haftem zasłony, które dziewczynka mogła zaciągnąć wokół łóżka, by odgrodzić się zarówno od zimna, jak i od swoich hałaśliwych braci. Co najlepsze, nad jej poduszką znajdowało się niewielkie okno, przez które widać było rzekę. Kiedy Jenna nie mogła spać, całymi godzinami wyglądała przez okno, obserwując najróżniejsze statki, które przypływały i wypływały z Zamku, a czasami, w pogodne, ciemne noce, lubiła liczyć gwiazdy, dopóki nie zasnęła. W swojej dużej izbie Heapowie mieszkali, gotowali, jedli, kłócili się i (czasami) odrabiali lekcje, panował tam więc straszny bałagan. Pełno w niej było gratów, nagromadzonych przez dwadzieścia

- 8 - lat, od kiedy Sara i Silas zamieszkali razem. Wszędzie walały się wędki i kołowrotki, buty i skarpety, liny i pułapki na szczury, worki i pościel, sieci i druty, ubrania i garnki, i książki, książki, książki i jeszcze raz książki. Jeśli ktoś był na tyle naiwny, że rozglądał się po izbie w nadziei na znalezienie miejsca do siedzenia, zwykle okazywało się, że jakaś książka znalazła to miejsce wcześniej. Wszędzie wokół były książki. Na zapadających się półkach, w skrzyniach, w workach zawieszonych na suficie. Niektóre podpierały stół, inne ułożono w tak wielkie stosy, że mogły się one w każdej chwili zawalić. Były to powieści, zielniki, książki kucharskie, księgi pokładowe, poradniki wędkarskie, ale przede wszystkim setki książek o Magii, które Silas potajemnie ocalił ze szkoły, gdy kilka lat temu nauczanie Magii zostało zakazane. Pośrodku pokoju znajdowało się duże palenisko, z którego wzbijał się do dachu wysoki komin. Dogasały w nim pozostałości po ogniu, a dookoła, w bezładnej stercie kołder i koców, spało sześciu młodych Heapów i duży pies. Sara i Silas także spali głęboko. Wynieśli się na niewielki stryszek, który Silas wygospodarował dla nich kilka lat wcześniej w ten prosty sposób, że wybił dziurę w suficie, po tym, jak Sara oznajmiła, że nie zniesie już mieszkania z sześcioma dorastającymi chłopcami w jednym pomieszczeniu. Ale z całego chaosu w wielkiej izbie wyróżniała się niewielka wysepka porządku: podłużny, dość chybotliwy stół, przykryty był czystym, białym obrusem. Stało na nim dziewięć talerzy i kubków, a u szczytu znajdowało się niewielkie krzesło, udekorowane jarzębiną i liśćmi. Na stole przed krzesłem umieszczono mały prezent, starannie opakowany w kolorowy papier i przewiązany czerwoną wstążką, który Jenna miała otworzyć z okazji swoich dziesiątych urodzin. W izbie panowała cisza. Heapowie spokojnie przesypiali ostatnie nocne godziny przed wschodem zimowego słońca. Jednakże po drugiej stronie Zamku, w Pałacu Obrońców, nikt nie spał, ani spokojnie, ani niespokojnie. Najwyższy Obrońca, którego wyciągnięto z łóżka, pospiesznie, przy pomocy Nocnego Sługi, ubierał się w swoją czarną, obszytą futrem tunikę oraz ciężki, czarno-złoty płaszcz. Pouczył Nocnego Sługę, jak ma wiązać jego haftowane, jedwabne buty. Potem sam ostrożnie włożył sobie na głowę piękną koronę. Najwyższy Obrońca nigdy nie pokazywał się bez korony, która wciąż była wyszczerbiona, od dnia, gdy spadła z głowy Królowej i uderzyła o kamienną posadzkę. Korona przekrzywiła się na jego nieco podłużnej, łysej czaszce, ale Nocny Sługa, który był nowy i przerażony, nie ośmielił się mu o tym powiedzieć. Najwyższy Obrońca ruszył energicznym krokiem przez korytarz do Sali Tronowej. Był drobnym człowieczkiem o szczurzej twarzy i jasnych, niemal pozbawionych koloru oczach. Miał kozią bródkę, którą pielęgnował całymi godzinami. Niemal tonął w swojej obszernej szacie, pokrytej wojskowymi odznaczeniami, a przekrzywiona i damska raczej w kształcie korona sprawiała, że wyglądał nieco absurdalnie. Lecz gdybyście zobaczyli go tego ranka, na pewno nie byłoby wam do śmiechu. Skulilibyście się w cieniu, w nadziei, że was nie zauważy, bo Najwyższy Obrońca rozsiewał wokół siebie potężną aurę grozy. Nocny Sługa pomógł mu usadowić się na ozdobnym tronie w Sali Tronowej. Odegnany niecierpliwym gestem, oddalił się z wdzięcznością. Jego zmiana prawie już się skończyła. Salę wypełniało mroźne powietrze poranka. Najwyższy Obrońca siedział bez ruchu, ale oddech, który w krótkich odstępach zamieniał się w mgiełkę w zimnym powietrzu, zdradzał jego emocje. Nie musiał długo czekać na wysoką, młodą kobietę w czarnym płaszczu i czerwonej tunice Zabójczyni, która energicznym krokiem weszła do pomieszczenia i pokłoniła się nisko, długimi rękawami zamiatając kamienną posadzkę. - Królewnę, panie. Znaleziono ją - oznajmiła Zabójczyni cichym głosem. Najwyższy Obrońca wyprostował się i wbił w nią spojrzenie swoich jasnych oczu. - Jesteś pewna? Tym razem nie chcę żadnych pomyłek - powiedział groźnym tonem. - Nasza agentka, panie, od dłuższego czasu podejrzewała pewne dziecko. Uważa, że nie pochodzi ono z rodziny, która je wychowuje. Wczoraj agentka dowiedziała się, że dziecko jest w odpowiednim wieku. - W jakim dokładnie?

- 9 - - Dziś kończy dziesięć lat, panie. - Doprawdy? - Najwyższy Obrońca odchylił się na tronie i zaczął rozważać słowa Zabójczyni. - Mam tu podobiznę dziecka, panie. Wydaje mi się, że bardzo przypomina swoją matkę, byłą Królową. Spod tuniki zabójczyni wyjęła kawałek papieru. Wprawna ręka narysowała na nim portret dziewczynki o fiołkowych oczach i długich, ciemnych włosach. Najwyższy Obrońca wziął rysunek do ręki. Rzeczywiście Dziewczynka wyglądała nadzwyczaj podobnie do nieżyjącej Królowej. Podjął szybką decyzję i głośno pstryknął kościstymi palcami. Zabójczyni pochyliła głowę. - Panie? - Tej nocy. O północy. Złożysz wizytę... gdzie to jest? - Izba 16, korytarz 223, panie. - Nazwisko rodziny? - Heap, panie. - Aha. Weź srebrny pistolet. Ile osób liczy rodzina? - Dziewięć, panie, razem z tym dzieckiem. - I dziewięć kul, na wypadek kłopotów. Srebrna dla dziecka. I przynieś dziewczynkę do mnie. Chcę mieć dowód. Młoda kobieta pobladła. Była to dla niej pierwsza i jedyna próba. Zabójca nie dostawał drugiej szansy. - Tak, panie. - Ukłoniła się szybko i wyszła. Ręce jej drżały. W cichym kącie Sali Tronowej duch Althera Melli podniósł się z zimnej, kamiennej ławy, na której siedział. Westchnął i rozprostował widmowe nogi. Potem zebrał w garść wyblakłe, fioletowe szaty, wziął głęboki wdech i wyszedł z pomieszczenia przez grubą, kamienną ścianę. Na zewnątrz stwierdził, że unosi się dwadzieścia metrów nad ziemią w zimnym powietrzu poranka. Zamiast odejść dystyngowanym krokiem, jak przystało na ducha w jego wieku i o jego pozycji, Alther rozpostarł ręce niczym skrzydła samolotu i pofrunął z gracją wśród padającego śniegu. Latanie było jedyną rzeczą, która podobała się Altherowi w jego nowym życiu. Odkąd został duchem, zatracił swój obezwładniający lęk wysokości i spędził wiele emocjonujących godzin na ćwiczeniu powietrznych akrobacji. W życiu ducha jednak niewiele innych rzeczy sprawiało mu przyjemność, a siedzenie w Sali Tronowej, czyli w miejscu gdzie stał się duchem - i gdzie w konsekwencji musiał spędzić pierwszy rok i jeden dzień - należało do najmniej atrakcyjnych czynności. Nie miał jednak wyboru. Alther od lat starał się wiedzieć, co planują Obrońcy i na bieżąco informować Marcię. Dzięki jego pomocy mogła zawsze wyprzedzać Obrońców o krok i wprowadzać ich w błąd chroniąc Jennę. Aż do teraz. Ze swojej odległej kryjówki na Pustkowiu DomDaniel próbował wytropić Jennę od czasu, gdy pierwszy Zabójca nie zdołał wykonać zadania dziesięć lat wcześniej. DomDaniel zabił Królową, a następnie wysłał swojego przedstawiciela, Najwyższego Obrońcę, wraz z pomocnikami, Obrońcami i całą armią Strażników-Obrońców, by zajęli Zamek i pojmali małą Księżniczkę, czy też Królewię, jak pogardliwie nazywał dziecko DomDaniel. Minęło dziesięć długich, frustrujących lat, w ciągu których każdą próbę odnalezienia dziewczynki udaremniał Alther Mella. DomDaniel jednak nie zdawał sobie sprawy, że jego dawny uczeń wciąż chce za wszelką cenę popsuć mu szyki. Żaden z duchów w Zamku nie ukazywał mu się z powodu jego powiązań z Mrokiem, więc DomDaniel nie miał pojęcia o ich obecności, w tym o obecności Althera. Za niepowodzenia w poszukiwaniach Księżniczki obwiniał Marcię Overstrand, która działała mu na nerwy, i niecierpliwił się coraz bardziej. A jednak, chociaż o tym nie wiedział, niedawno dopisało mu szczęście. Gdy Najwyższy Obrońca przejął Zamek, do pierwszych decyzji, jakie podjął, należało zakazanie kobietom wstępu na Dwór. Damska toaleta, już niepotrzebna, stała się niewielką salą spotkań. Przez ostatni, nadzwyczaj zimny, miesiąc utarło się, że Komitet Obrońców odbywał zebrania właśnie w dawnej damskiej toalecie. To pomieszczenie miało ogromną zaletę w postaci opalanego drewnem pieca, w przeciwieństwie do ogromnej Sali Posiedzeń Komitetu Obrońców, w której hulał zimny wiatr, a stopy obradujących zmieniały się w lodowe sople. A zatem, nawet o tym nie wiedząc, Obrońcy znaleźli się poza zasięgiem Althera Melli. Jako duch, mógł on udawać się tylko do miejsc, które odwiedził w ciągu swojego życia - a jako dobrze wychowany

- 10 - młody Czarodziej nigdy nie postawił nogi w damskiej toalecie. Jedyne, co mógł zrobić, to lewitować na zewnątrz i czekać, tak jak to czynił za życia, gdy zalecał się do Alice Nettles. Późnym popołudniem pewnego wyjątkowo zimnego dnia kilka tygodni wcześniej, Alther patrzył, jak Komitet Obrońców wchodzi do damskiej toalety. Ciężkie drzwi, na których wciąż widniał wyblakły, złoty napis PANIE, zatrzasnęły się za nimi. Alther unosił się na zewnątrz i przyciskał ucho do drzwi, usiłując podsłuchać, co się dzieje. Ale choć starał się ze wszystkich sił, nie mógł usłyszeć, że Komitet postanowił wysłać swoją najlepszą agentkę, Lindę Lane, która znała się na ziołach i leczeniu, by zamieszkała w izbie 17 przy korytarzu 223. W najbliższym sąsiedztwie Heapów. A zatem ani Alther, ani Heapowie nie mieli pojęcia, że ich nowa sąsiadka jest szpiegiem. I to bardzo dobrym. Alther Mella frunął przez padający śnieg i zastanawiał się, jak ocalić Księżniczkę. Od niechcenia wykonał dwie niemal perfekcyjne podwójne pętle, po czym zanurkował szybko wśród opadających płatków, by znaleźć się przy złotej Piramidzie, wieńczącej Wieżę Czarodziejów. Wylądował z dużą gracją. Przez chwilę balansował na palcach nóg. Potem podniósł ręce nad głowę i wprawił ciało w wirowanie, coraz szybsze i szybsze, aż w końcu zaczął powoli przenikać przez dach do pomieszczenia poniżej, ale źle obliczył miejsce lądowania i przeleciał przez baldachim łóżka Marcii Overstrand. Przestraszona kobieta usiadła na posłaniu. Alther z zawstydzoną miną leżał jak długi na jej poduszce. - Przepraszam. To było bardzo nieuprzejme z mojej strony. Co za szczęście, że nie miałaś na włosach wałków. - Włosy same mi się kręcą, dziękuję - odparła Marcia nieco rozeźlonym tonem. - Mogłeś poczekać, aż się obudzę. Alther popatrzył na nią z poważnym wyrazem twarzy i stał się jeszcze nieco bardziej przejrzysty niż zwykle. - Obawiam się, Marcia - powiedział ciężko - że to nie może czekać. 4. Marcia Overstrand. Marcia Overstrand wyszła z mieszczącej się w wysokiej wieży sypialni z przyległą garderobą, otworzyła na oścież ciężkie, fioletowe drzwi, które prowadziły na półpiętro, i przejrzała się w regulowanym lustrze. - Minus osiem przecinek trzy procent! - poleciła zwierciadłu, które miało nerwowe usposobienie i każdego ranka bało się chwili, w której drzwi Marcii się otworzą. Przez lata nauczyło się rozpoznawać kroki na drewnianych deskach i dzisiaj, słysząc ten dźwięk, stało się niespokojne. Bardzo niespokojne. Stanęło na baczność i, chcąc się przypodobać, odchudziło odbicie Marcii o 83%, przez co przypominało ono teraz rozwścieczonego, fioletowego patyczaka. - Idiota! - warknęła Marcia. Lustro dokonało ponownych obliczeń. Nie cierpiało matematyki z samego rana i było święcie przekonane, że Marcia celowo daje Marcia celowo daje mu takie trudne zadania. Dlaczego nie mogła być szczuplejsza o jakąś łatwą, okrągłą wartość, na przykład 5%? A jeszcze lepiej 10%. Lustro lubiło 10%. Chętnie używałoby tej liczby. Marcia uśmiechnęła się do swojego odbicia. Wyglądała dobrze. Miała na sobie swój zimowy strój Czarodziejki Nadzwyczajnej. Pasował do niej. Fioletowy, podwójny płaszcz z jedwabiu obszyto mięciutkim futrem w kolorze indygo. Płaszcz opadał z gracją z szerokich ramion i posłusznie owijał się wokół długich stóp Czarodziejki. Stopy miała długie, bo lubiła szpiczaste buty i robiła je sobie na zamówienie. Tę parę uszyto z wężowej skóry, którą zrzucił fioletowy pyton, trzymany na podwórku warsztatu szewskiego tylko i wyłącznie z uwagi na buty Marcii. Szewc Terry Tarsal nie znosił węży i był święcie przekonany, że Marcia celowo zamawia wężową skórę właśnie u niego. Całkiem możliwe, że miał rację. Fioletowe buty ze skóry pytona skrzyły się w świetle odbitym w lustrze, a złoto i platyna na pasie Czarodziejki Nadzwyczajnej dawały efektowne rozbłyski. Na szyi nosiła Amulet Echnatona, symbol i źródło mocy Czarodziejki Nadzwyczajnej.

- 11 - Marcia była zadowolona. Dzisiaj jej wygląd musiał budzić podziw. Podziw i odrobinę lęku. No, nawet więcej niż odrobinę, gdyby zaszła taka potrzeba. Miała jednak nadzieję, że nie zajdzie. Nie miała pewności, czy umie budzić lęk. Wypróbowała kilka min w lustrze, które cicho z adrżało, ale do żadnej nie była w pełni przekonana. Nie zdawała sobie sprawy, że zdaniem wielu osób w straszeniu osiąga całkiem niezłe wyniki i przychodzi jej to całkowicie naturalnie. Pstryknęła palcami. - Tył! - rzuciła. Lustro pokazało ją z tyłu. - Boki! Tym razem lustro ukazało jej widok z obu stron. Po chwili gnała w dół po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz, do kuchni, by dręczyć piec, który, słysząc dźwięk jej kroków, rozpaczliwie próbował się rozpalić, zanim Marcia pojawi się w drzwiach. Nie udało mu się i przez całe śniadanie Marcia była w złym humorze. Marcia zostawiła naczynia po śniadaniu, by same się pozmywały i energicznie wymaszerowała przez ciężkie, fioletowe drzwi, prowadzące do jej komnat. Drzwi zamknęły się za nią z cichym, pełnym szacunku trzaskiem, a ona wskoczyła na srebrne, spiralne schody. - Na dół - powiedziała do schodów. Te zaczęły się obracać niczym olbrzymi korkociąg, niosąc ją powoli w dół przez wysoką Wieżę. Mijały na pozór nieskończony ciąg pięter i różnych drzwi, które prowadziły do pomieszczeń, zajmowanych przez zdumiewającą zbieraninę Czarodziejów. Zza drzwi dochodziły odgłosy ćwiczonych zaklęć, śpiewnych inkantacji i gwar rozmów, toczonych przez Czarodziejów przy śniadaniu. Zapach tostów, bekonu i owsianki tworzył dziwną mieszankę z wonią kadzideł, która unosiła się z Holu poniżej. Gdy spiralne schody łagodnie się zatrzymały, Marcia zeskoczyła ze stopnia, czując lekkie zawroty głowy. Nie mogła się doczekać, kiedy wydostanie się na świeże powietrze. Szybko przemierzyła Hol, by wreszcie stanąć przed potężnymi Srebrnymi wrotami, strzegącymi wejścia do Wieży Czarodziejów. Wypowiedziała hasło i wrota otworzyły się bezgłośnie. Po chwili znalazła się na zewnątrz, na dotkliwym mrozie śnieżnego, zimowego poranka. Gdy Marcia zeszła po stromych stopniach, ostrożnie stąpając po skrzypiącym śniegu w nowych szpiczastych butach, zaskoczyła wartownika, który od niechcenia rzucał śnieżkami w bezpańskiego kota. Jedna ze śniegowych kul rozbiła się z cichym plaśnięciem o fioletowy jedwab jej płaszcza. - Nie rób tego! - warknęła, strzepując śnieg. Wartownik podskoczył i stanął na baczność. Wydawał się przerażony. Marcia wbiła spojrzenie w zziębniętego chłopca. Miał na sobie wyjściowy mundur wartownika o dość głupim kroju - uszytą z cienkiej bawełny tunikę w czerwono-białe pasy z fioletowymi falbankami na rękawach. Nosił też dużą, opadającą na oczy żółtą czapkę, białe rajtuzy i jasnożółte buty, a w lewej dłoni, odsłoniętej i zsiniałej z zimna, trzymał ciężką pikę. Marcia protestowała, gdy do Wieży Czarodziejów przybyli pierwsi wartownicy. Powiedziała Najwyższemu Obrońcy, że Czarodzieje nie potrzebują straży. Że sami umieją doskonale o siebie zadbać, więc dziękuję bardzo. On jednak uśmiechnął się i bez przekonania zapewnił ją, że wartownicy mają zapewnić Czarodziejom bezpieczeństwo. Marcia podejrzewała, że mieli nie tylko donosić o tym, kto wchodzi i wychodzi z Wieży, ale także ośmieszyć Czarodziejów. Przyjrzała się wartownikowi, który rzucał wcześniej śnieżkami. Czapka była na niego za duża. Zsunęła się i zatrzymała na uszach chłopca, które na szczęście sterczały akurat w odpowiednim miejscu, by czapka nie opadła mu na oczy. Nakrycie głowy nadawało szczupłej, ściągniętej z zimna twarzy wartownika niezdrowy, żółtawy odcień. Para ciemnoszarych oczu spoglądała spod niego z przerażeniem, do ich właściciela dotarło bowiem, że jego śnieżka trafiła Czarodziejkę Nadzwyczajną. Marcia pomyślała, że wydaje się bardzo mały, jak na żołnierza. - Ile ty masz lat? - spytała oskarżycielskim tonem. Wartownik zarumienił się. Pierwszy raz ktoś taki jak Marcia w ogóle na niego spojrzał, a na dodatek jeszcze się odezwał. - Dz... dziesięć, proszę pani. - Więc dlaczego nie jesteś w szkole? - zdziwiła się. Wartownik wyprężył się dumnie. - Szkoła mi niepotrzebna, proszę pani. Należę do Armii Młodych. Jesteśmy dumą dnia dzisiejszego i wojownikami jutra.

- 12 - - Nie jest ci zimno? - spytała niespodziewanie. - N-nie, proszę pani. Przechodzimy szkolenie, by nie odczuwać chłodu. - Mimo to miał posiniałe wargi i trząsł się, gdy mówił. - Hmm. - Marcia ruszyła dalej przez śnieg, pozostawiając chłopca, którego czekały jeszcze cztery godziny warty. Marcia przeszła żwawym krokiem przez dziedziniec u podnóża Wieży Czarodziejów i wymknęła się boczną bramą na zaśnieżoną ścieżkę. Już od dziesięciu długich lat była Czarodziejką Nadzwyczajną i gdy ruszyła ścieżką, jej myśli zwróciły się ku przeszłości. Przypomniała sobie czas, gdy jako uboga Rokująca czytała o Magii wszystko, co wpadło jej w ręce i miała nadzieję na niecodzienny traf, czyli praktykę u Czarodzieja Nadzwyczajnego Althera Melli. Były to szczęśliwe lata, spędzone w małym pokoiku w Gmaszysku wśród wielu innych Rokujących. Większość z nich wkrótce podjęła praktykę u Czarodziejów Zwyczajnych. Jednak nie Marcia. Wiedziała, czego chce, a chciała tego, co najlepsze. Ale i tak nie mogła uwierzyć we własne szczęście, kiedy zyskała szansę, by zostać uczennicą Althera Melli. Chociaż to jeszcze nie oznaczało, że zostanie Czarodziejką Nadzwyczajną, spełnienie marzeń przybliżyło się o krok. A zatem przez następnych siedem lat i jeden dzień Marcia mieszkała w Wieży jako uczennica Althera. Uśmiechnęła się do siebie, wspominając, jakim wspaniałym Czarodziejem był Alther Mella. Zajęcia z nim przypominały zabawę. Był cierpliwy, gdy zaklęcia się nie udawały i zawsze krył w zanadrzu jakiś nowy dowcip. Był przy tym nadzwyczaj potężnym Czarodziejem. Marcia, dopóki sama nie została Czarodziejką Nadzwyczajną, nie zdawała sobie sprawy z jego ogromnych umiejętności. Ale przede wszystkim Alther miał urocze usposobienie. Jej uśmiech zgasł, gdy przypomniała sobie, jak zajęła jego miejsce i pomyślała o ostatnim dniu jego życia, który Obrońcy nazywali teraz Dniem Pierwszym. Pogrążona w myślach Marcia wspięła się po wąskich schodach, prowadzących na szeroką, osłoniętą półkę, która biegła poniżej murów Zamku. Można się było tędy szybko przedostać na Stronę Północną, jak teraz nazywano Gmaszysko, a tam właśnie dzisiaj zmierzała. Przejście było zarezerwowane do wyłącznego użytku Zbrojnego Patrolu Obrońców, ale Marcia wiedziała, że nawet w dzisiejszych czasach nikt nie poważy się powstrzymać Czarodziejki Nadzwyczajnej przed pójściem dokądkolwiek. A zatem, zamiast przeciskać się przez nieskończony labirynt wąskich i często zatłoczonych zaułków, jak czyniła wiele lat temu, szła szybko półką aż w końcu, jakieś pół godziny później, zobaczyła znajome drzwi. Wzięła głęboki wdech. „To tutaj", powiedziała sobie w duchu. Po schodkach zeszła z półki i stanęła na wprost drzwi. Zamierzała je z całej siły popchnąć, lecz drzwi przestraszyły się na jej widok i stanęły otworem. Marcia przemknęła do wnętrza i odbiła się od nieco oślizgłej ściany naprzeciwko. Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a Marcia złapała oddech. Wokół panowała ciemność. W powietrzu unosiła się wilgoć oraz wonie gotowanej kapusty, kocich sików i stęchlizny. Wszystko wyglądało inaczej niż we wspomnieniach Marcii. Gdy ona mieszkała w Gmaszysku, korytarze były ciepłe i czyste, rozświetlone trzcinowymi pochodniami, płonącymi na ścianach w równych odstępach, a mieszkańcy codziennie zamiatali podłogę. Marcia miała nadzieję, że wciąż pamięta drogę do izby Silasa i Sary Heapów. W czasach nauki często przemykała obok ich drzwi w nadziei, że Silas Heap jej nie zauważy i nie zaprosi do środka. Najlepiej pamiętała hałas, powodowany przez gromadę chłopców, którzy krzyczeli, skakali, bili się i robili wszystko to, co robią mali chłopcy, choć Marcia nie była do końca pewna, co to takiego, wolała bowiem unikać dzieci, o ile tylko było możliwe. Odczuwała pewną nerwowość, gdy przemierzała mroczne korytarze. Zaczęła się zastanawiać, jak pójdzie jej pierwsza od z górą dziesięciu lat, wizyta u Silasa. Bała się tego, co musiała powiedzieć Heapom, a nawet nie miała pewności, czy Silas jej uwierzy. Pomyślała, że uparty z niego Czarodziej, na dodatek wiedziała, że za nią nie przepada. Z takimi myślami, kłębiącymi się w głowie, podążała korytarzami i nie zwracała uwagi na otoczenie. A gdyby raczyła zwrócić uwagę, zdumiałaby się, jak reagują na nią inni. Była ósma rano, Silas Heap nazywał tę porę godziną szczytu. Setki bladych ludzi podążało do pracy, mrugając w mroku zaspanymi oczami, a ich cienkie, tanie ubrania falowały w dojmującym chłodzie wilgotnych,

- 13 - kamiennych murów. Godzina szczytu była porą, której na Stronie Północnej należało się wystrzegać. Tłum mógł cię znieść daleko poza miejsce, w którym zamierzałeś skręcić, dopóki nie udało ci się z niego wydostać, by dołączyć do ciżby, zmierzającej w przeciwną stronę. Powietrze o tej porze wypełniały błagalne krzyki: - Proszę mnie tu wypuścić! - Nie pchać się! - Mój korytarz, mój korytarz! Ale Marcia sprawiła, że godzina szczytu po prostu zniknęła. Nie wymagało to żadnej Magii - sam widok Marcii wystarczył, by wszyscy stanęli jak wryci. Większość mieszkańców Strony Północnej nigdy w życiu nie widziała Czarodziejki Nadzwyczajnej. A jeśli już ktoś ją widział, to tylko podczas jednodniowej wycieczki do Ośrodka Turystycznego w Wieży, gdzie często cały dzień odwiedzający kręcili się po dziedzińcu, licząc na to, że przy odrobinie szczęścia przez chwilę ją zobaczą. To, że Czarodziejka Nadzwyczajna krążyła wraz z nimi po wilgotnych korytarzach Strony Północnej wydawało się teraz czymś niewiarygodnym. Ludzie ze zdumienia szeroko otwierali usta i usuwali się z drogi. Chowali się w podcieniach, znikali w bocznych korytarzach. Pod nosem mruczeli jakieś drobne zaklęcia. Niektórzy zamierali w bezruchu niczym króliki, schwytane w snop jasnego światła. Patrzyli na Marcię tak, jakby pochodziła z innej planety, co zresztą wydawało się wielce prawdopodobne. Ale Marcia tak naprawdę wcale tego nie dostrzegała. Całe lata w roli Czarodziejki Nadzwyczajnej odizolowały ją od prawdziwego życia i choć przeżyła wstrząs, gdy podobna sytuacja zdarzyła się po raz pierwszy, teraz przywykła już do ustępowania drogi, ukłonów i pełnych szacunku szeptów, które ją otaczały. Zeszła z głównej arterii komunikacyjnej i wąskim przejściem ruszyła do domostwa Heapów. Po drodze zauważyła, że wszystkie korytarze mają numery, którymi zastąpiono wcześniejsze wymyślne nazwy, takie jak Wietrzny Zakątek czy Alejka do Góry Nogami. Kiedyś adres Heapów brzmiał: Wielkie Czerwone Drzwi, Zaułek Tam i z Powrotem, Gmaszysko. Teraz zmienił się najwyraźniej na: Izba 16, korytarz 223, Strona Północna. Marcia wiedziała, który bardziej jej się podoba. Dotarła przed drzwi Heapów, które Patrol Malarski kilka dni temu przemalował na regulaminową czerń. Zza drzwi dobiegała wrzawa, towarzysząca śniadaniu wielodzietnej rodziny. Marcia kilka razy głęboko odetchnęła. Nie mogła tego dłużej odkładać. 5. U Heapów. - Otwórzcie się - nakazała Marcia czarnym drzwiom. Ponieważ jednak drzwi należały do Silasa Heapa, nie spełniły polecenia. Przeciwnie, Marcii zdawało się, że zawiasy mocniej zwierają i naprężają zamek. A zatem pani Marcia Ovestrand, Czarodziejka Nadzwyczajna, została zmuszona do walenia w drzwi najmocniej, jak potrafiła. Nikt się nie odezwał. Spróbowała znowu, mocniej i obiema pięściami, ale i tym razem nie doczekała się odpowiedzi. Kiedy już przymierzała się do kopnięcia w drzwi (a należało im się), te otworzyły się i Marcia stanęła twarzą w twarz z Silasem Heapem. - Tak? - rzucił szorstko, jakby była jakimś irytującym domokrążcą. Na krótką chwilę zabrakło jej słów. Spojrzała ponad jego ramieniem i zobaczyła pomieszczenie, które wyglądało jakby niedawno nastąpił w nim wybuch, a w którym teraz z jakiegoś powodu kręciło się mnóstwo chłopców. Roili się oni wokół małej, ciemnowłosej dziewczynki, siedzącej przy stole, nakrytym zaskakująco czystym, białym obrusem. Dziewczynka trzymała niewielki prezent, zapakowany w kolorowy papier, przewiązany czerwoną wstążką. Śmiała się i odpychała chłopców, którzy udawali, że chcą jej zabrać prezent. Kolejno jednak dziewczynka i chłopcy podnieśli głowy. W domostwie Heapów zapadła dziwna cisza. - Witaj, Silasie Heap - odezwała się Marcia nieco przesadnie wytwornym tonem. - Witaj, Saro Heap. I, eee, ma się rozumieć, witajcie wszyscy mali Heapowie. Mali Heapowie, którzy w większości wcale nie byli już mali, nie odezwali się ani słowem. Ale sześć par jasnozielonych i jedna para ciemnofiołkowych oczu przyglądało się badawczo Marcii Overstrand.

- 14 - Marcia zaczęła zastanawiać się nad swoim wyglądem. Czyżby coś rozmazało jej się na nosie? Może kosmyk włosów sterczał w niekontrolowany sposób? A może między zębami utkwiła odrobina szpinaku? Przypomniała sobie jednak, że nie jadła szpinaku na śniadanie. „Dalej zaczynaj", powiedziała sobie w duchu. „Ty tu rządzisz". Odwróciła się zatem do Silasa, który, jak się zdawało liczył, że Czarodziejka wkrótce sobie pójdzie. - Powiedziałam dzień dobry, Silasie Heap - stwierdziła poirytowanym tonem. - W rzeczy samej, w rzeczy samej - przyznał Silas - A co cię tu sprowadza po tych wszystkich latach? Marcia od razu przeszła do rzeczy. - Przybyłam po Księżniczkę - oznajmiła. - Po kogo? - spytał Silas. - Doskonale wiesz, o kim mowa - warknęła Marcia, która nie lubiła, gdy ktoś zadawał jej pytania, a już szczególnie Silas Heap. - Nie mamy tu żadnej księżniczki - powiedział Silas. - Zdawało mi się, że to dość oczywiste. Marcia rozejrzała się. Miał rację, nie było to miejsce, w którym można by się spodziewać księżniczki. Prawdę mówiąc, Marcia jeszcze nigdy w życiu nie widziała takiego bałaganu. Pośrodku tego zamętu, przy rozpalonym ogniu, stała Sara Heap. Gotowała owsiankę na urodzinowe śniadanie gdy do jej domu - i do jej życia - wkroczyła Marcia. Teraz stała jak wryta, trzymając w górze rondel i wbijając spojrzenie w przybyłą. Coś w jej spojrzeniu powiedziało Marcii, że Sara wie, co się święci. To nie będzie łatwe - pomyślała. Postanowiła porzucić wojowniczą postawę i zacząć od początku. - Czy mogę usiąść, Silasie... Saro? - spytała. Sara skinęła głową. Silas się skrzywił. Żadne się nie odezwało. Silas zerknął na Sarę. Siedziała teraz, drżąca i pobladła. Trzymała małą jubilatkę na kolanach i mocno przytulała ją do siebie. Silas niczego bardziej nie pragnął niż tego, by Marcia wyszła i zostawiła ich w spokoju, wiedział jednak, że muszą wysłuchać tego, co ma do powiedzenia. Westchnął ciężko. - Nicko, podaj pani Marcii krzesło - polecił. - Dziękuję, Nicko. - Marcia usiadła ostrożnie na jednym z krzeseł, które Silas zrobił sam. Rozczochrany Nicko posłał jej krzywy uśmiech, po czym dołączył do gromadki swoich braci, otaczających matkę ochronnym kordonem. Marcia popatrzyła na Heapów i zdumiała się, jak bardzo są do siebie podobni. Wszyscy, nawet Sara i Silas mieli takie same kręcone włosy barwy słomy i oczywiście jaskrawozielone oczy Czarodziejów. Między nimi zaś siedziała Księżniczka o prostych, czarnych włosach i oczach w kolorze głębokiego fioletu. Marcia jęknęła w duchu. Wszystkie niemowlęta wyglądały dla niej tak samo i nigdy nie przyszło jej do głowy, jak bardzo Księżniczka będzie się różniła od Heapów, kiedy dorośnie. Nic dziwnego, że agentka ją odkryła. Silas Heap usadowił się na przewróconej skrzyni. - No, Marcia, co się dzieje? - zagadnął. Marcia poczuła niezwykłą suchość w ustach. - Mogę prosić o trochę wody? - spytała. Jenna zgramoliła się z kolan Sary i podeszła do gościa, trzymając podniszczony, drewniany kubek ze śladami zębów wzdłuż całej krawędzi. - Proszę, weź moją wodę. Mnie to nie przeszkadza. Popatrzyła na Marcię z podziwem. Jenna nigdy wcześniej nie widziała kogoś podobnego, kogoś równie fioletowego, równie błyszczącego, czystego i kosztownie odzianego, a już na pewno nie widziała nikogo w tak szpiczastych butach. Marcia z powątpiewaniem zerknęła na kubek, po czym przypomniała sobie, od kogo go dostała, i rzekła: - Dziękuję, Księżniczko. Ee, mogę ci mówić Jenna? Jenna nie odpowiedziała. Za bardzo pochłaniało ją patrzenie na fioletowe buty Marcii. - Odpowiedz pani Marcii, złotko - upomniała ją Sara Heap. - Oczywiście, że tak, proszę pani - powiedziała Jenna, zaskoczona ale grzeczna.

- 15 - - Dziękuję, Jenno. Miło cię spotkać po tak długim czasie. I proszę, nazywaj mnie po prostu Marcią - poprosiła kobieta, która nie mogła uwolnić się od myśli o tym, jak bardzo Jenna przypomina swoją matkę. Jenna znów stanęła przy boku Sary, a Marcia zmusiła się, by pociągnąć łyk wody z poobgryzanego kubka. - No, to gadaj, Marcia - odezwał się Silas ze swoje przewróconej skrzyni. - Co się dzieje? Zdaje się, że jak zwykle dowiadujemy się o wszystkim ostatni. - Słuchaj, czy ty i Sara wiecie, kim, ee... jest... Jenna? - spytała Czarodziejka. - Tak. Wiemy. Jenna jest naszą córką, ot, co - odparł Silas dobitnie. - Ale domyśliliście się, prawda? - Tym razem Marcia zwróciła wzrok na Sarę. - Tak - potwierdziła tamta cicho. - A zatem zrozumiecie, kiedy wam powiem, że nie jest już tu bezpieczna. Muszę ją zabrać. I to natychmiast - oznajmiła Marcia z naciskiem. - Nie! - krzyknęła Jenna. - Nie! - Wdrapała się z powrotem na kolana Sary. Matka mocno ją przytrzymała. Silas był wściekły. - Tylko dlatego, że jesteś Czarodziejką Nadzwyczajną, uważasz, że możesz tu sobie wejść i jak gdyby nigdy nic wtrącać się w nasze życie. Z całą pewnością nie zabierzesz Jenny. Ona jest nasza. To nasza jedyna córka. Jest tu zupełnie bezpieczna i zostanie z nami. - Silas - westchnęła Marcia. - Wcale nie jest z wami bezpieczna. Już nie. Jej obecność została odkryta. Tuż obok was mieszka szpieg. Linda Lane. - Linda! - wykrzyknęła Sara. - Ona szpiegiem? Nie wierzę. - Mówisz o tej okropnej starej raszpli, która ciągle tu przyłazi, żeby pleść o pigułkach i eliksirach i bez końca rysować portrety dzieci? - upewnił się Silas. - Silas! - oburzyła się Sara. - Nie bądź niegrzeczny. - Będę jeszcze bardziej niegrzeczny, jeśli okaże się szpiegiem. - oznajmił Silas. - Tu nie ma miejsca na „jeśli" - powiedziała Marcia. - Linda Lane bez żadnych wątpliwości jest szpiegiem. Jestem pewna, że portrety, które rysowała, okazały się nadzwyczaj przydatne dla Najwyższego Obrońcy. Silas jęknął. Marcia kuła żelazo, póki gorące. - Słuchaj, chodzi mi tylko o dobro Jenny. Musisz mi zaufać. Parsknął. - Dlaczego niby miałbym ci ufać? - Bo ja ci zaufałam i powierzyłam Księżniczkę, Silasie - odparła Marcia. - Teraz ty musisz zaufać mnie. To, co zdarzyło się dziesięć lat temu, nie może się powtórzyć. - Zapominasz - rzucił Silas zjadliwym tonem - że nie wiemy, co się stało dziesięć lat temu. Nikt nie raczył nam powiedzieć. Marcia westchnęła. - Jak mogłam wam powiedzieć? Dla Księżniczki, to znaczy dla Jenny, było lepiej, że nie wiedzieliście. Na kolejną wzmiankę o Księżniczce, Jenna podniosła wzrok na Sarę. - Pani Marcia już wcześniej tak mnie nazwała - szepnęła. - Czy to naprawdę o mnie chodzi? - Tak, złotko - odparła szeptem Sara, po czym popatrzyła Marcii w oczy i powiedziała: - Chyba wszyscy powinniśmy wiedzieć, co się stało dziesięć lat temu. Marcia spojrzała na zegarek. Nie miała wiele czasu. Zaczerpnęła tchu i zaczęła. - Dziesięć lat temu zdałam swoje egzaminy końcowe i poszłam w odwiedziny do Althera, by mu podziękować Wkrótce po moim przyjściu przybiegł do niego posłaniec, który oznajmił, że Królowa powiła córeczkę. Bardzo się ucieszyliśmy, oznaczało to, że w końcu pojawiła się następczyni tronu. Posłaniec wezwał Althera do Pałacu na Ceremonię Powitania małej Księżniczki. Poszłam z nim, by pomóc mu przenieść wszystkie ciężkie księgi, eliksiry i amulety, których potrzebował. I żeby mu przypomnieć, w jakiej kolejności powinien wszystko robić, bo stary Alther stawał się z wiekiem trochę zapominalski.

- 16 - Kiedy dotarliśmy do Pałacu, zaprowadzono nas do Sali Tronowej na spotkanie z Królową, która wydawała się taka szczęśliwa... tak cudownie szczęśliwa. Siedziała na tronie i trzymała swoją nowo narodzoną córeczkę. Przywitała nas słowami: „Piękna, prawda?” I było to ostatnie zdanie, jakie wypowiedziała nasza Królowa. - Nie - szepnęła Sara. - W tej samej chwili do sali wpadł mężczyzna w dziwnym, czarno-czerwonym mundurze. Oczywiście, dzisiaj wiem, że nosił mundur Zabójcy, ale wtedy nie miałam o tym pojęcia. Myślałam, że to jakiś posłaniec, ale po minie Królowej poznałam, że się go nie spodziewała. A potem zobaczyłam, że przybysz ma długi srebrny pistolet i zaczęłam się bardzo bać. Zerknęłam na Althera, który zajmował się księgami i niczego nie zauważył. A potem… to wszystko wydawało się jakieś nierealne... Po prostu stałam i patrzyłam, jak ten żołnierz bardzo powoli i z rozmysłem podnosi pistolet, po czym mierzy prosto w Królową. Wszystko odbyło się w straszliwej ciszy. Srebrna kula przeszyła serce Królowej, wbijają się w ścianę za jej plecami. Mała Księżniczka krzyknęła i wypadła z ramion matki. Rzuciłam się naprzód i ją złapałam. Pobladła Jenna próbowała zrozumieć wszystko, co właśnie usłyszała. - Czy to byłam ja, mamo? - zwróciła się do Sary cichym głosem. - Czy to ja byłam małą Księżniczką? Sara powoli pokiwała głową. Gdy Marcia ciągnęła swą opowieść, jej głos lekko drżał. - To było straszne! Alther zaczął wypowiadać zaklęcie Mocnej Tarczy, kiedy zagrzmiał drugi strzał. Kula powaliła go na podłogę. Dokończyłam zaklęcie i przez kilka chwil wszyscy troje byliśmy bezpieczni. Zabójca wystrzelił jeszcze jedną kulę, tym razem przeznaczoną dla Księżniczki i dla mnie, ta jednak odbiła się od niewidzialnej tarczy i wróciła do Zabójcy, trafiając go w nogę. Upadł na posadzkę, ale wciąż trzymał broń. Leżał i patrzył na nas, czekając, aż zaklęcie przestanie działać, bo żadne zaklęcie nie trwa wiecznie. Alther umierał. Wyjął Amulet i podał go mnie. Odmówiłam. Byłam pewna, że mogę go uratować, ale on wiedział lepiej. Po prostu ze spokojem oznajmił mi, że jego czas nadszedł. Uśmiechnął się, a potem... a potem umarł. W pomieszczeniu zapadła cisza. Nikt się nie poruszał. Nawet Silas wbił wzrok w ziemię. Marcia ciągnęła cichym głosem. - Nie mogłam w to uwierzyć. Założyłam Amulet na szyję i podniosłam małą Księżniczkę. Płakała, no, zresztą obie płakałyśmy. A potem zaczęłam biec. Biegłam tak szybko, że Zabójca nie zdążył strzelić. Uciekłam do Wieży Czarodziejów. Żadne inne miejsce nie przyszło mi do głowy. Przekazałam pozostałym Czarodziejom straszne wieści i poprosiłam o ochronę. Przez całe popołudnie rozważaliśmy, co powinniśmy zrobić z dzieckiem. Wiedzieliśmy, że nie może długo pozostać w Wieży. Nie mogliśmy chronić Księżniczki w nieskończoność, poza tym była niemowlęciem, które potrzebowało matki. I wtedy pomyślałam o tobie, Saro. Sara podniosła zaskoczony wzrok. - Alther często mówił mi o tobie i o Silasie. Wiedziałam, że właśnie urodził wam się synek. W Wieży często rozmawialiśmy o tym wydarzeniu, o narodzinach siódmego syna. Nie miałam wtedy pojęcia, że niemowlę umarło. Było mi bardzo przykro, gdy dotarła do mnie wiadomość. Wiedziałam, że pokochacie Księżniczkę i sprawicie, że będzie szczęśliwa. A zatem postanowiliśmy, że wy ją wychowacie. Ale nie mogłam tak po prostu przyjść do Gmaszyska i wam jej oddać. Ktoś mógł mnie zobaczyć. Dlatego późnym popołudniem potajemnie wyniosłam Księżniczkę z Zamku i zostawiłam ją w śniegu. Dopilnowałam, żebyś ja znalazł, Silasie. I tyle. Nic więcej nie byłam w stanie zrobić. Po tym, jak Gringe wyprosił u mnie pół korony, ukryłam się w cieniu i obserwowałam twój powrót. Po sposobie w jaki trzymałeś płaszcz i po tym, że szedłeś, jakbyś chronił coś cennego, poznałam, że masz Księżniczkę. I, pamiętasz, odezwałam się w te słowa: „Nikomu nie mów, że ją znalazłeś. Urodziła się wam. Zrozumiano?” Zapanowało pełne napięcia milczenie. Silas patrzył w podłogę, Sara siedziała nieruchomo z Jenną na kolanach, a chłopcy wyglądali niczym rażeni piorunem. Marcia cicho wstała i z kieszeni tuniki

- 17 - wyjęła mały woreczek z czerwonego aksamitu. Potem ostrożnie przeszła przez izbę, uważając, by na nic nie nadepnąć, a już zwłaszcza na dużego i niezbyt czystego wilka, którego właśnie zauważyła, pogrążonego we śnie w stercie koców. Heapowie patrzyli niczym zahipnotyzowani na Marcię. Z poważnym wyrazem twarzy Czarodziejka podeszła do Jenny. Chłopcy rozstąpili się z szacunkiem, a ona stanęła przed Sarą i Jenną, po czym uklękła. Jenna szeroko otwartymi oczami przyglądała się, jak Marcia otwiera aksamitny woreczek i wyjmuje z niego mały, złoty diadem. - Księżniczko - powiedziała Marcia - ten klejnot należał do twojej matki, a teraz ty masz do niego prawo. Wyciągnęła ręce i włożyła diadem na głowę Jenny. Pasował doskonale. Silas przerwał milczenie. - No i tyle tego, już po wszystkim - powiedział zirytowany. - Wyszło szydło z worka. Marcia wstała, otrzepując płaszcz z kurzu. Gdy to czyniła, zauważyła ze zdziwieniem, że duch Althera Melli przeniknął przez ścianę i usadowił się obok Silasa Heapa. - O, jest Alther - stwierdził Silas. - Nie spodoba mu się to, zobaczycie. - Witajcie, Silasie, Saro. Witajcie, moi młodzi Czarodzieje. - Chłopcy uśmiechnęli się szeroko. Pod ich adresem padały najróżniejsze określenia, ale tylko Alther nazywał ich Czarodziejami. - I witaj, moja mała Księżniczko - dodał Alther, który zawsze tak zwracał się do Jenny. Teraz Jenna wiedziała już, dlaczego. - Witaj, wujku - odpowiedziała i poczuła się znacznie lepiej w obecności starego ducha. - Nie wiedziałam, że Alther też was odwiedza - stwierdziła Marcia, nieco zbita z tropu, mimo że poczuła ulgę na widok niecodziennego gościa. - W końcu ja pierwszy byłem jego uczniem - warknął Silas. - Zanim ty się wcięłaś. - Wcale się nie wcięłam. Sam zrezygnowałeś. Błagałeś Althera, by anulował twoją praktykę. Powiedziałeś, że chcesz czytać chłopcom do poduszki, zamiast tkwić w wieży z nosem utkwionym w zakurzonej księdze czarów. Czasami naprawdę przesadzasz - oburzyła się Marcia. - Dzieci, dzieci, nie kłóćcie się. - Alther uśmiechnął się. - Kocham was oboje w równym stopniu. Wszyscy moi uczniowie są niezwykli. Duch Althera Melli zamigotał lekko w skwarze ognia. Miał na sobie swój widmowy płaszcz Czarodzieja Nadzwyczajnego. Wciąż odznaczały się na nim plamy krwi, których widok zawsze wytrącał Marcię z równowagi. Długie, siwe włosy nosił starannie związane w kucyk, a jego broda była równo przycięta. Kiedy żył, włosy i brodę zawsze miał w nieładzie - wydawało się, że rosną zbyt szybko, a on za nimi nie nadąża. Teraz jednak był duchem i sprawa stała się prosta. Uporządkował włosy i zarost dziesięć lat temu i tak już zostało. Jego zielone oczy błyszczały nieco mniej intensywnie niż za życia, ale rozglądały się dookoła równie bystro, jak wtedy, gdy popatrzyły na domostwo Heapów, Alther poczuł smutek. Wszystko miało się zmienić. - Powiedz jej, Altherze - zażądał - Powiedz jej, że nie dostanie naszej Jenny. Czy to Księżniczka, czy nie, ona jej nie zabierze. - Chciałbym, ale nie mogę - odparł Alther z najwyższą powagą. - Odkryto was. Przyjdzie tu Zabójczyni. Będzie o północy ze srebrną kulą. Wiecie, co to oznacza… Sara Heap ukryła twarz w dłoniach. - Nie - szepnęła. - Tak - powiedział Alther. Zadygotał, a jego dłoń powędrowała ku małemu, okrągłemu otworowi po pocisku, tuż pod sercem. - Co możemy zrobić? - spytała Sara cichym, nieobecnym głosem. - Marcia zabierze Jennę do Wieży Czarodziejów - oznajmił Alther. - Jenna będzie tam przez jakiś czas bezpieczna. Musimy zastanowić się, co robić dalej. Popatrzył na Sarę. - Ty i Silas musicie stąd odejść z chłopcami. W jakieś bezpieczne miejsce, gdzie was nie znajdą. Sara pobladła, ale głos miała nadal spokojny. - Pójdziemy do lasu - oświadczyła - Zostaniemy u Galeny. Marcia znów zerknęła na zegarek. Robiło się późno.

- 18 - - Powinnam już zabrać Księżniczkę - stwierdziła. - Muszę wrócić, zanim zmienią wartownika. - Nie chcę iść - zaprotestowała Jenna. - Nie muszę, prawda, wujku? Też chcę iść do Galeny. Pójdę tam z pozostałymi. Nie chcę zostać sama. - Dolna warga Jenny drżała, a jej oczy wypełniły się łzami. Kurczowo trzymała się Sary. - Nie będziesz sama. Będziesz z Marcią - powiedział łagodnie Alther, ale Jenna wcale nie sprawiała wrażenia, że to ją pocieszyło. - Moja mała Księżniczko - przekonywał Alther - Marcia ma rację. Musisz z nią iść. Tylko ona może zapewnić ci ochronę. Jenna wciąż nie wydawała się przekonana. - Jenno - odezwał się wreszcie Alther z powagą - jesteś dziedziczką Zamku. Powinnaś dbać o swoje bezpieczeństwo, by pewnego dnia zostać Królową. Musisz iść z Marcią. Proszę. Dłonie Jenny powędrowały do złotego diademu, który Czarodziejka włożyła jej na głowę. Gdzieś w głębi duszy dziewczynka zaczynała już czuć się kimś innym. - Dobrze - szepnęła - Pójdę. 6. Do Wieży. Jenna nie mogła uwierzyć w to, co się z nią działo. Ledwie zdążyła ucałować wszystkich na pożegnanie, a już Marcia narzuciła na nią swój fioletowy płaszcz. Poleciła by dziewczynka trzymała się blisko i nadążała za nią. Potem wielkie, czarne drzwi Heapów otworzyły się z niechętnym skrzypnięciem i Jenna została zabrana z jedynego domu, jaki znała. Zapewne dobrze się złożyło, że przykryta płaszczem Marcii Jenna nie widziała zdezorientowanych twarzy sześciu młodych Heapów ani nieruchomego wzroku Sary i Silasa, którzy patrzyli tępo, jak fioletowy płaszcz na czterech nogach skręca za róg na krańcu korytarza 223 i znika z pola widzenia. Marcia i Jenna ruszyły w długą drogę do Wieży Czarodziejów. Marcia nie chciała narażać się na to, że ktoś ją zobaczy na dworze z Jenną, a mroczne, kręte korytarze Strony Północnej wydawały się bezpieczniejsze od szybkiej trasy, którą wybrała rano. Żwawo kroczyła naprzód, a Jenna musiała biec, jeśli chciała dotrzymać jej kroku. Na szczęście, niosła jedynie mały plecaczek z kilkoma skarbami, które miały przypominać jej dom. W pośpiechu jednak zapomniała zabrać swój urodzinowy prezent. Był już późny poranek i godzina szczytu minęła. Marcia odetchnęła z wielką ulgą, gdy okazało się, że korytarze są prawie puste. Wraz z Jenną podążała nimi w milczeniu, bez wahania skręcając raz za razem, wróciły jej bowiem wspomnienia z dawnych wypraw do Wieży Czarodziejów. Jenna, ukryta pod ciężkim płaszczem, widziała bardzo niewiele, utkwiła zatem spojrzenie w dwóch parach butów poniżej. Patrzyła na swoje własne, małe stopy w znoszonych, brązowych butkach i długie stopy Czarodziejki, obute w fioletową skórę pytona, kroczące po wilgotnych, szarych płytach. Wkrótce przestała zauważać własne nogi i dała się zahipnotyzować fioletowym szpicom z wężowej skóry, które tańczyły przed nią, lewy-prawy-lewy-prawy-lewy-prawy pokonując kolejne mile nieskończonego labiryntu korytarzy. Tą drogą dziwna para przemierzała teren Zamku niezauważona. Przechodziła obok ciężkich, skrzypiących drzwi, skrywających liczne warsztaty, w których mieszkańcy Strony Północnej spędzali długie i pracowite godziny, wyrabiając buty, piwo, ubrania, łodzie, łóżka, siodła, świece, żagle, chleb, a ostatnio także broń palną, mundury i łańcuchy. Czarodziejka Nadzwyczajna i Księżniczka szły obok zimnych pomieszczeń szkolnych, w których znudzone dzieci powtarzały tabliczkę mnożenia do trzynastu i obok pustych, dudniących echem magazynów, gdzie Armia Obrońców ostatnio zgromadziła większość zimowych zapasów dla własnego użytku. Wreszcie Marcia i Jenna przekroczyły wąską bramę, wiodącą na dziedziniec Wieży Czarodziejów. Jenna oddychała ciężko zimnym powietrzem. Ukradkiem wyjrzała spod płaszcza. Aż się zachłysnęła. Przed nią wznosiła się Wieża Czarodziejów, tak wysoka, że wieńcząca ją złota Piramida niemal zupełnie nikła w nisko wiszącym obłoku. Wieża połyskiwała srebrzyście w promieniach zimowego

- 19 - słońca, tak jasno, że Jennę bolały oczy. Fioletowe szyby w setkach okienek lśniły i emanowały tajemniczym mrokiem, odbijającym światło i skrywającym wszelkie tajemnice. Cienka warstwa niebieskiej mgiełki unoszącej się wokół wieży zamazywała jej kontury. Jenna stwierdziła, że trudno jej określić, gdzie kończy się wieża, a zaczyna niebo. Powietrze też wydawało się jakieś inne. Przesycał je dziwny, słodki zapach czarów i starego kadzidła. Jenna stała, niezdolna do następnego kroku, i raptem poczuła, że otaczają ją dźwięki zbyt ciche, by je usłyszeć, dźwięki pradawnych zaklęć i inkantacji. Pierwszy raz od opuszczenia domu poczuła lęk. Czarodziejka otoczyła Jennę ramieniem w ochronnym geście, bo nawet ona pamiętała, jak to jest, gdy widzi się Wieżę pierwszy raz. Sprawia ona wówczas przerażające wrażenie. - Chodź, jesteśmy prawie na miejscu - mruknęła Marcia zachęcająco. Ślizgając się, ruszyły przez zaśnieżony dziedziniec w stronę wielkich, marmurowych schodów, które prowadziły do połysk ującego, srebrnego wejścia. Marcia skupiła się na zachowaniu równowagi i dopiero kiedy dotarła do podnóża schodów, zauważyła nieobecność wartownika. Zdziwiona, spojrzała na zegarek. Zmiana warty miała nastąpić dopiero za piętnaście minut, gdzie zatem podział się ów chłopiec, który rano rzucał śnieżkami i dostał od niej burę? Rozejrzała się dookoła, cmokając pod nosem. Coś było nie tak. Nie było wartownika, a jednak wciąż tutaj był. Nagle zdała sobie sprawę, że chłopiec znajduje się pomiędzy Tutaj a Gdzie Indziej. Już prawie nie żył. Marcia zanurkowała gwałtownie w niewielką zaspę pod bramą i Jenna wypadła spod płaszcza. - Kop! - syknęła Czarodziejka, odgarniając śnieg z zaspy. - On tu jest. Zamarznięty. Pod zaspą leżał chudy, blady wartownik. Zwinął się w kulkę, a jego mundur z cienkiej bawełny przesiąkł śniegiem i przylepił się do ciała. Jaskrawe barwy dziwacznego stroju wyglądały nadzwyczaj tandetnie w zimnych promieniach zimowego słońca. Jenna zadrżała na widok chłopca, nie z zimna, lecz z powodu nieznanego, niewysłowionego wspomnienia, które przebiegło przez jej umysł. Marcia ostrożnie otarła ze śniegu sine usta chłopca, a Jenna położyła rękę na jego bladym, patykowatym ramieniu. Nigdy dotąd nie zetknęła się z kimś równie zimnym. Na pewno już nie ż ył... Patrzyła, jak Czarodziejka pochyla się nad twarzą chłopca i mamrocze coś pod nosem. Po chwili Marcia przerwała, nasłuchując przez moment, a wyraz jej twarzy zdradzał coraz większy niepokój. Potem znowu coś zamruczała, tym razem z większym naciskiem. - Szybciej, młodzieńcze. Szybciej. - Przerwała na chwilę, a potem powoli i długo swym oddechem ogrzewała twarz chłopca. Powietrze wytaczało się z jej ust bez końca, aż przekształciło się w ciepły, bladoróżowy obłok, który otoczył usta chłopca. Wydawało się, że przerażająca sina barwa stopniowo ustępuje miejsca żywemu rumieńcowi. Chłopiec ani drgnął, ale Jenna miała wrażenie, że widzi, jak jego klatka piersiowa lekko unosi się i opada. Znowu zaczął oddychać. - Szybko! - szepnęła Marcia do dziewczynki. - Nie przeżyje, jeśli go tu zostawimy. Musimy go zabrać do środka. - Marcia wzięła wartownika w ramiona i poniosła go po szerokich, marmurowych stopniach. Gdy dotarła na szczyt, potężne srebrne wrota Wieży Czarodziejów bezgłośnie się otworzyły. Jenna wzięła głęboki oddech, po czym weszła do środka za Marcią i jej podopiecznym. 7. Wieża Czarodziejów. Dopiero kiedy wrota Wieży Czarodziejów zatrzasnęły się i Jenna stanęła w wielkim, złotym Holu, zdała sobie sprawę, jak bardzo jej życie się zmieniło. Nigdy, przenigdy nie widziała takiego miejsca, ani nawet o nim nie śniła. Miała świadomość, że większość mieszkańców Zamku też nigdy czegoś podobnego nie zobaczy. Już teraz zaczynała się różnić od tych, których zostawiła w Gmaszysku. Spoglądała na nieznajome bogactwa, które otaczały ją w wielkim, okrągłym Holu. Na złotych ścianach wyobrażono pełne życia obrazy z mitycznymi stworami, symbolami i dziwnymi krainami. Ciepłe powietrze przesycał zapach kadzideł. Wokół rozbrzmiewał cichy pomruk: odgłos codziennej Magii, która pozwalała Wieży funkcjonować. Pod stopami Jenny posadzka poruszała się, jakby była z piasku. Widniały na niej setki różnych kolorów, które tańczyły wokół jej butów i układały się w słowa:

- 20 - WITAJ, KSIĘŻNICZKO, WITAJ. A potem, przed jej zdumionymi oczami, litery utworzyły napis: POSPIESZ SIĘ! Jenna rzuciła okiem na Marcię, która, chwiejąc się lekko pod ciężarem wartownika, wstąpiła na srebrne, spiralne schody. - Chodź - Czarodziejka przywołała ją niecierpliwie. Jenna podbiegła do niej, dotarła do podnóża schodów i zaczęła się wspinać. - Nie, po prostu stań w miejscu - wyjaśniła Marcia. - Resztę załatwią same schody. - Jazda - nakazała głośno i ku zdumieniu Jenny, spiralne schody ruszyły. Na początku kręciły się powoli, ale wkrótce nabrały prędkości i wirowały coraz szybciej i szybciej unosząc je przez Wieżę aż na sam szczyt. Marcia zeszła ze stopni, a Jenna poszła w jej ślady, zeskakując pomimo zawrotów głowy. Chwilę później schody znów zaczęły się kręcić, przywołane przez innego Czarodzieja gdzieś w dole. Wielkie, fioletowe drzwi frontowe wiodące do mieszkania Marcii już się przed nimi otworzyły, a palenisko pospiesznie buchnęło płomieniami. Kanapa ustawiła się przy ogniu, a dwie poduszki i kołdra błyskawicznie pofrunęły na nią. Marcia nie musiała wypowiadać nawet słowa. Jenna pomogła Czarodziejce ułożyć chłopca na posłaniu. Wyglądał marnie. Twarz miał ściągniętą i pobladłą od mrozu. Z zamkniętymi oczami, cały dygotał. - Drgawki to dobry znak - stwierdziła Marcia ożywionym tonem, po czym pstryknęła palcami. - Mokre ubranie precz. Śmieszny mundur wartownika zsunął się z chłopca i sfrunął na posadzkę, układając się w jaskrawą, mokrą stertę. - Do śmieci - nakazała Marcia i mundur ponownie pozbierał się i ruszył w stronę zsypu, do którego następnie wskoczył i zniknął. Marcia uśmiechnęła się. - No i z głowy - powiedziała. - A teraz, suche ubranie włóż. Na chłopcu pojawiła się ciepła piżama i wtedy jego drgawki stały się nieco mniej gwałtowne. - Dobrze - stwierdziła Marcia. - Posiedzimy z nim przez chwilę i poczekamy, aż się rozgrzeje. Nic mu nie będzie. Jenna usadowiła się na dywaniku przy palenisku i wkrótce obok pojawiły się dwa parujące kubki z gorącym mlekiem. Marcia usiadła przy dziewczynce. Nagle Jenna poczuła się zawstydzona. Czarodziejka Nadzwyczajna siedziała obok niej na podłodze, zupełnie jak Nicko. Co miała powiedzieć? Zupełnie nic nie przychodziło jej do głowy, oprócz tego, że marzła w nogi, była jednak zbyt zakłopotana, by zdjąć trzewiki. - Lepiej zdejmij te buty - odezwała się Marcia - Są przemoczone. Jenna rozsznurowała buty i odłożyła je na bok. - Popatrz tylko, w jakim są stanie są twoje skarpetki. - Marcia cmoknęła z dezaprobatą. Jenna poczerwieniała. Jej skarpetki należały wcześniej do Nicka, a jeszcze wcześniej do Ericka. A może do Freda? Składały się głównie z zacerowanych dziur i były na nią o wiele za duże. Poruszyła palcami u nóg i zaczęła suszyć stopy przy ogniu. - Chcesz nowe skarpetki? - spytała Marcia. Jenna nieśmiało pokiwała głową. Na jej stopach pojawiła się para grubych, ciepłych skarpet. - Ale te stare zatrzymamy - stwierdziła Marcia. Wyczyśćcie się - przykazała skarpetkom. - Złóżcie się. - Skarpetki zrobiły to, co im kazano. Otrzepały się z brudu, który utworzył na palenisku lepki stosik, po czym złożyły się schludnie i opadły przy ogniu obok Jenny. Dziewczynka uśmiechnęła się. Było jej miło, że Marcia nie kazała tym skarpetkom, starannie cerowanym przez Sarę, iść do śmieci. Zapadło zimowe popołudnie i światło zaczęło blednąc. Mały wartownik przestał się w końcu trząść i spokojnie spał. Jenna skuliła się przy ogniu i przeglądała książkę i obrazkami o Magii, gdy rozległo się gorączkowe łomotanie do drzwi. - Dalej, Marcia. Otwórz drzwi. To ja! - dobiegł z zewnątrz niecierpliwy glos. - To tata! - krzyknęła Jenna. - Cśśś - syknęła Marcia. - Może to nie on. - Na litość, otwórz drzwi, dobrze? - niecierpliwy głos rozległ się znowu.

- 21 - Marcia szybko rzuciła zaklęcie Przejrzystości. Ku jej irytacji okazało się, że za drzwiami rzeczywiście stoi Silas, a także Nicko. Mało tego, obok nich, z wywalonym językiem i śliną ściekającą na sierść, siedział wilk w poplamionej obroży. Marcia nie miała innego wyjścia - musiała ich wpuścić. - Otwórzcie się! - rzuciła szorstko do drzwi. - Cześć, Jen. - Nicko uśmiechnął się. Ostrożnie wkroczył na wspaniały dywan, utkany z jedwabiu, za nim zaś podążyli Silas i wilk, który tak zaciekle machał ogonem, że już po chwili cenna kolekcja dzbanków firmy Krucha Nimfa roztrzaskała się na podłodze. - Nicko! Tata! - wykrzyknęła Jenna i rzuciła się Silasowi w ramiona. Miała wrażenie, że nie widziała ich parę miesięcy. - Gdzie mama? Co u niej? - Wszystko dobrze - zapewnił Silas. - Poszła z chłopcami do Galeny. Nicko i ja wpadliśmy, żeby dać ci to. - Zaczął grzebać w swoich przepastnych kieszeniach. - Poczekaj - powiedział. - Gdzieś to mam. - Oszalałeś - spytała Marcia. - Co ci przyszło do głowy, żeby tu przychodzić? I zabierz ode mnie tego przeklętego wilka. Przeklęty wilk zajęty był jej butów z wężowej skóry. - To nie jest wilk - oznajmił Silas. - To wilczar abisyński, pochodzi z linii psów Wielkich Mogołów. Nazywa się Maksymilian. Ale może pozwoli, żebyś w skrócie mówiła mu Maksio. Jeśli będziesz dla niego miła. - Miła! - parsknęła Marcia, której niemal zabrakło słów. - Pomyślałem, że moglibyśmy zostać - ciągnął Silas, wytrząsając zawartość niewielkiego, złachanego worka na stolik spirytystyczny z kości słoniowej i nefrytu. - Zrobiło się za ciemno, żeby iść do Puszczy. - Zostać? Tutaj? - Tato! Spójrz na moje skarpetki - zawołała Jenna machając nogami w powietrzu. - Mhm, bardzo ładne, złotko - rzucił Silas, który wciąż przetrząsał kieszenie. - Gdzie ja to włożyłem? Ja pewno zabrałem ze sobą... - Podobają ci się moje skarpetki, Nicko? - Bardzo fioletowe - stwierdził Nicko. - Zmarzłem na kość. Jenna poprowadziła go do ognia. Pokazała wartownika. - Czekamy, aż się obudzi. Zamarzł w śniegu, a Marcia go uratowała. Sprawiła, że znowu zaczął oddychać. Nicko gwizdnął z wrażenia. - Hej - powiedział. - Zdaje się, że właśnie się buzi. Mały wartownik otworzył oczy i patrzył na Jennę i Nicka. Wyglądał na przerażonego. Jenna pogłaskała go po ogolonej głowie, która okazała się szorstka i wciąż trochę zimna. - Nic ci nie grozi - zapewniła. - Jesteś z nami. Ja nazywam się Jenna, a to jest Nicko. A ty jak się nazywasz? - Chłopiec 412 - wyjąkał wartownik. - Chłopiec Cztery Jeden Dwa? - powtórzyła Jenna ze zdumieniem. - Przecież to liczba. Nikt się tak nie nazywa. Chłopiec tylko na nią popatrzył. Potem znów zamknął oczy i zasnął. - Dziwne - stwierdził Nicko. - Tata mówił mi, że w Armii Młodych mają tylko numery. Przed wejściem stało ich dwóch, ale tata wmówił im, że jesteśmy Strażnikami. Pamiętał hasło sprzed lat. - Stary, dobry tata. Tyle że - powiedziała z namysłem Jenna - chyba wcale nie jest moim tatą. A ty nie jesteś moim bratem. - Nie gadaj głupstw. Oczywiście, że nimi jesteśmy - odparł szorstko Nicko. - Nic tego nie zmieni. Nawet mądra Księżniczka. - Tak, chyba tak - przyznała Jenna. - Tak, na pewno - poprawił chłopak. Silas słyszał tę rozmowę. - Zawsze będę twoim tatą, a mama - twoją mama. Po prostu miałaś jeszcze pierwszą mamę. - Naprawdę była Królową? - spytała.

- 22 - - Tak. Naszą Królową. Zanim zjawili się ci Obrońcy. - Silas zamyślił się, a potem rysy mu się wygładziły, bo coś sobie przypomniał i zdjął z głowy gruby, wełniany kapelusz. Tam to schował, do kieszeni kapelusza. Oczywiście. - Znalazłem! - oznajmił triumfalnie. - Twój prezent urodzinowy. Wszystkiego najlepszego, złotko - Wręczył dziewczynce podarunek, który zostawiła w domu. Był mały i zaskakująco ciężki, jak na swoje rozmiary. Jenna zdarła kolorowy papier i wzięła do ręki niewielki niebieski woreczek ze sznurkiem. Rozwiązała go ostrożnie, z emocji wstrzymując oddech. - Och - westchnęła, nie umiejąc ukryć zawodu w głosie. - To kamyk. Ale bardzo ładny kamyk, tato. Dziękuję. - Uniosła gładki szary otoczak i położyła go sobie na dłoni. Silas posadził ją sobie na kolanach. - To nie jest zwykły kamyk - wyjaśnił. - To kamienny zwierzak. Spróbuj go połaskotać pod brodą. Jenna nie miała pewności, z której strony jest broda ale i tak połaskotała kamień. Otoczak powoli otworzył małe czarne oczka i popatrzył na nią, a następnie wysunął cztery krótkie nóżki, wstał i przeszedł się po jej ręce. - Och, tato, jest cudowny - zachłysnęła się Jenna. - Wiedzieliśmy, że ci się spodoba. Kupiłem zaklęcie W Objazdowym Sklepie z Kamieniami. Tylko go nie przekarmiaj, bo zrobi się ciężki i leniwy. I codziennie powinien chodzić na spacer. Będzie się nazywał Petrok - powiedziała. - Petrok Trawnicki. Petrok Trawnicki wyglądał tak radośnie, jak tylko może wyglądać kamyk, czyli mniej więcej tak samo, jak przedtem. Wciągnął nóżki, zamknął oczy i na powrót ułożył się do snu. Jenna włożyła go do kieszeni, by nie zmarzł. Tymczasem Maksio zajmował się gryzieniem papieru na prezencie i obślinianiem karku Nicka. - Ej, spadaj z tym ślinotokiem! No już, leżeć - fuknął Nicko, próbując zepchnąć psisko na podłogę. Wilczarz nie chciał się jednak położyć. Patrzył na duży obraz na ścianie przestawiający Marcię w sukni, jaką wkłada się na uroczystość Ukończenia Praktyki. Maksio zawył cicho. Nicko poklepał go po grzbiecie. - Straszny obraz, co? - szepnął do psa, który niepewnie zamachał ogonem, a następnie zaszczekał, gdy z portretu wyłonił się Alther Mella. Maksio nie umiał się przyzwyczaić do nagłego pojawiania się ducha. Dlatego zaskomlał i wsunął łeb pod koc, którym przykryty był Chłopiec 412. Dotyk jego mokrego nosa gwałtownie obudził chłopca. Chłopiec 412 usiadł i rozejrzał się dookoła niczym przerażony królik. Nie podobało mu się to, co zobaczył. Prawdę mówiąc, był to dla niego najgorszy koszmar. Lada chwila przyjdzie po niego Komendant Armii Młodych, a wtedy czekają go prawdziwe kłopoty. Konszachty z wrogiem - tak to nazywano, gdy ktoś rozmawiał z Czarodziejami. A tutaj było ich dwoje. I jeszcze, jak się zdawało, duch starego Czarodzieja. Nie wspominając o dwóch dziwnych dzieciakach - jedno nosiło na głowie jakąś koronę, a drugie miało charakterystyczne zielone oczy Czarodzieja. A na dodatek ten brudny pies. Zabrali mu też mundur i włożyli cywilne ubranie. Groziło mu rozstrzelanie za szpiegostwo. Chłopiec 412 jęknął i złapał się za głowę. Jenna wyciągnęła rękę i objęła go. - Wszystko w porządku - szepnęła. - Zaopiekujemy się tobą. Ather wydawał się poruszony. - Ta cała Linda. Powiedziała, dokąd poszłyście. Idą tutaj. Wysyłają Zabójczynię. - O, nie - jęknęła Marcia. - Rzucę na drzwi zaklęcie Kłódki. - Za późno - odparł Alther. - Już weszła. - Ale jak? - Ktoś zostawił otwarte drzwi - stwierdził Alther. - Silas, ty idioto! - warknęła Marcia. - No, dobra - Silas ruszył ku drzwiom. - Będziemy już lecieć. I zabiorę Jennę. Z tobą najwyraźniej nie jest bezpieczna. - Co? - zapiszczała Marcia z oburzeniem. - Ona nigdzie nie jest bezpieczna, głupcze!

- 23 - - Nie nazywaj mnie głupcem - prychnął Silas - Jestem równie inteligentny, jak ty. Tylko dlatego, że jestem Czarodziejem Zwy… - Przestańcie! - krzyknął Alther. - Nie czas na kłótnie. Na litość, ona już jest na schodach! Wszyscy umilkli i zaczęli nasłuchiwać. Było cicho, o wiele za cicho. Nie licząc szumu srebrnych schodów, obracających się miarowo i powoli transportujących pasażera przez kolejne kondygnacje Wieży Czarodziejów aż na samą górę, pod fioletowe drzwi Marcii. Jenna wydawała się przestraszona. Nicko objął ją ramieniem. - Ochronię cię, Jen - powiedział. - Przy mnie nic ci nie grozi. Nagle Maksio położył uszy i wydał z siebie mrożące krew w żyłach wycie. Wszystkim zjeżyły się włosy na głowie. Trach! Drzwi otworzyły się. W świetle pojawiła się sylwetka Zabójczyni. Miała bladą twarz, gdy przyglądała się scenie przed sobą. Oczami zimno wodziła dookoła, szukając swojej ofiary. Księżniczki. W prawej dłoni trzymała srebrny pistolet, ten sam, który Marcia widziała dziesięć lat temu w Sali Tronowej. Zabójczyni postąpiła naprzód. - Aresztuję cię - powiedziała złowrogo. - Nie musisz nic mówić. Zabiorę cię stąd i... Chłopiec 412 wstał, drżąc na całym ciele. Jest dokładnie tak, jak się spodziewał. Przyszli po niego. Powoli podszedł do Zabójczyni. Posłała mu lodowate spojrzenie. - Z drogi, chłopcze - warknęła. Uderzyła go i przewróciła na podłogę. - Nie rób tego! - wrzasnęła Jenna. Przypadła do Chłopca 412, który leżał jak długi. Gdy uklękła by zobaczyć, czy coś mu się stało, złapała ją Zabójczyni. Jenna obróciła się. - Puść mnie! - krzyknęła. - Nie ruszaj się, Królewię. - Zabójczyni uśmiechnęła się szyderczo. - Ktoś chce cię widzieć. Ale chcą cię widzieć... martwą. Uniosła pistolet ku głowie Jenny. Trzask! Z wyciągniętej ręki Marcii wystrzeliła Błyskawica, która zwaliła Zabójczynię z nóg. Jenna wyrwała się z uścisku. - Odgrodzenie i Utrwalenie! - krzyknęła Marcia Śnieżnobiała tafla światła wystrzeliła z posadzki niczym jasne ostrze i otoczyła ich, odcinając od nieprzytomnej Zabójczyni. Marcia podniosła klapę, zakrywającą zsyp na śmieci. - To jedyna droga na zewnątrz, Silas, ty pierwszy. Po drodze spróbuj rzucić zaklęcie Sprzątania. - Co takiego? - Słyszałeś. Do środka, już! - warknęła Marcia, popychając go do otwartego zsypu. Silas potoczył się w dół i po chwili zniknął z krzykiem. Jenna pomogła wstać Chłopcu 412. - Dalej - zakomenderowała i wepchnęła go głową naprzód do szybu. Potem sama wskoczyła do środka, a w jej ślady zaraz poszli Nicko, Marcia i nadzwyczaj podekscytowany wilczarz. 8. Zsyp na śmieci. Kiedy Jenna rzuciła się do zsypu, tak bardzo bała się Zabójczyni, że nie miała czasu bać się samego zsypu. Gdy jednak turlała się bezładnie w dół w nieprzeniknionej ciemności, poczuła, jak wzbiera w niej obezwładniający strach. Wnętrze szybu było zimne i śliskie jak lód. Wykonano je z polerowanych, czarnych kamiennych płyt, równiutko przyciętych i połączonych przez mistrzów kamieniarskich, którzy setki lat temu wznieśli Wieżę Czarodziejów. Zsyp opadał stromo w dół, zbyt stromo, by Jenna w jakikolwiek sposób panowała nad tym, gdzie i jak spada. A zatem odbijała się to tu, to tam, turlając się z boku na bok.

- 24 - Ale najgorsza okazała się ciemność. Była to gęsta, głęboka, nieprzenikniona czerń. Otaczała Jennę ze wszystkich stron i choć dziewczynka rozpaczliwie wytężała wzrok, by coś zobaczyć, cokolwiek, nic jej z tego nie wychodziło. Myślała już, że oślepła. Wciąż jednak nie była pozbawiona słuchu. Wyraźnie słyszała przybliżający się świst lecącego w dół wilczarza. Maksiowi podobała się ta zabawa. Był trochę zdziwiony, gdy wskoczył do zsypu i nie zastał tam Silasa, czekającego z piłką. Był jeszcze bardziej zdziwiony, gdy okazało się, że jego łapy przestały działać i przez chwilę nimi machał, próbując się zorientować, dlaczego tak jest. Potem uderzył nosem w kark budzącej grozę kobiety i próbował zlizać z jej włosów jakiś smakowity kąsek, ale w tym momencie tak mocno go odepchnęła, aż przewrócił się na grzbiet. I teraz Maksio był szczęśliwy. Lecąc nosem naprzód, z podkurczonymi łapami, stał się opływową smugą sierści i zaczął wszystkich wyprzedzać. Minął Nicka, który złapał go za ogon, ale zaraz puścił. Minął Jennę, która krzyknęła mu coś do ucha. Minął Chłopca 412, który zwinął się w kłębek. A potem minął nawet swojego pana, Silasa. Czuł się trochę nieswojo, gdy go wyprzedzał, Silas bowiem był przewodnikiem stada i Maksiowi nie wolno było podążać przodem. Nie miał jednak wyboru - przemknął obok pana w deszczu zimnego gulaszu i obierek z marchewki, po czym dalej gnał w dół. Zsyp na śmieci wił się wokół Wieży Czarodziejów niczym olbrzymia zjeżdżalnia, zatopiona głęboko w grubych ścianach. Opadał stromo między kolejnymi piętrami i niósł teraz nie tylko Maksia, Silasa, Chłopca 412, Jennę, Nicka i Marcię, ale także resztki obiadów wszystkich Czarodziejów, które wrzucono doń tego popołudnia. Wieża miała dwadzieścia jeden pięter. Dwie najwyższe kondygnacje należały do Czarodziejki Nadzwyczajnej, a na każdym z niższych pięter znajdowały się po dwa mieszkania Czarodziejów. Razem dawało to sporo obiadów. Dla wilczarza podobna sytuacja wydawała się rajem. Maksio pochłonął po drodze tyle odpadków, że nie musiał już nic jeść do końca dnia. Wreszcie, gdy wydawało się, że minęły godziny, choć w rzeczywistości upłynęły zaledwie dwie minuty i piętnaście sekund, Jenna poczuła, jak niemal pionowy spadek powoli łagodnieje, a tempo spadania staje się zupełnie znośne. Nie wiedziała o tym, że zsyp w Wieży Czarodziejów już się skończył, i biegnie teraz pod ziemią w stronę piwnic Pałacu Obrońców. Wokół wciąż panowały absolutne ciemności i ziąb. Jenna czuła się bardzo samotna. Wytężała słuch, chcąc usłyszeć jakiekolwiek odgłosy, wszyscy jednak wiedzieli, jak ważne jest zachowanie ciszy i nikt nie odważył się nawet pisnąć. Dziewczynce wydało się, że rozpoznaje za plecami szelest płaszcza Marcii, ale od czasu, gdy obok przemknął Maksio, nic nie wskazywało na to, że znajduje się tu ktokolwiek prócz niej. Na myśl, że mogłaby zostać sama w ciemności, Jenna poczuła kolejną falę paniki. Ale w chwili, gdy już miała zamiar krzyczeć, z odległej kuchni gdzieś w górze wpadła do zsypu smuga światła i dziewczynka na mgnienie oka ujrzała przed sobą skulonego Chłopca 412. Jego widok momentalnie podniósł ją na duchu, z całego serca współczuła chudemu, zmarzniętemu wartownikowi w piżamie. Chłopiec 412 nie był w stanie nikomu współczuć, a już najmniej sobie. Kiedy szalona dziewczynka w złotym kółku na głowie wepchnęła go w otchłań, skulił się instynktownie i przez całą drogę w dół Wieży Czarodziejów obijał się pomiędzy jedną ścianą szybu a drugą, niczym piłeczka w rynnie. Czuł się nieco potłuczony, ale przerażony nie bardziej, niż w chwili przebudzenia w towarzystwie dwojga Czarodziejów, jeszcze jednego małego Czarodzieja i ducha Czarodzieja. Zwolnił, gdy zsyp stał się mniej stromy, a jego mózg znów zaczął pracować. Nieliczne myśli, które zdołał zebrać, doprowadziły go do wniosku, że to musi być Próba. W Armii Młodych pełno było Prób. Budzące grozę, niespodziewane Próby zawsze zaskakiwały cię w środku nocy, akurat kiedy zasnąłeś i zrobiłeś wszystko, by zimna, wąska prycza stała się tak ciepła i wygodna, jak to tylko możliwe. Ale to była Wielka Próba. Na pewno jedna z Prób Życia i Śmierci. Chłopiec 412 zwarł zęby. Nie miał pewności, ale zawładnęło nim dojmujące wrażenie, że to jest ta część próby, której dotyczy słowo „Śmierci". Tak i owak, niewiele mógł zrobić. A zatem mocno zacisnął powieki i toczył się dalej. Zsyp ciągle prowadził w dół. Skręcił w lewo, pod Komnaty Rady Obrońców, potem w prawo, pod Urząd Wojskowy, a dalej wiódł już prosto, pod grubymi murami podziemnych kuchni, które obsługiwały Pałac. Tutaj zrobiło się gorzej. Podkuchenne wciąż jeszcze sprzątały po południowym bankiecie Najwyższego Obrońcy, tak więc klapy w kuchni, znajdujące się niezbyt wysoko ponad podróżującymi zsypem uciekinierami, otwierały się z niepokojącą częstotliwością i leciały z nich wymieszane resztki uczty. Nawet Maksiowi, który zjadł już tyle, ile tylko mógł, wydało się to nieprzyjemne, zwłaszcza gdy zaschnięty budyń ryżowy trafił go prosto w nos. Młoda podkuchenna, która wyrzucała budyń, przez mgnienie oka widziała Maksia i potem całymi tygodniami śniły jej się koszmary o wilkach w zsypie.