- 2 -
Angie Sage
Ognisty podmuch
Septimus Heap Księga siódma
Tłumaczenie Jacek Drewnowski
Ilustracje: Mark Zug
Tytuł oryginału: Septimus Heap, Book Seven: Fyre.
Wydanie oryginalne 2013
Wydanie polskie 2015
- 5 -
Mojemu ojcu i matce - dziękuję.
Prolog. Omen.
Ogień płonie o północy. Na wyspie na dzikich Mokradłach Marram młoda
kobieta podnosi lampę. Jej długie kasztanowe włosy powiewają na ciepłym wietrze,
słonym od morza. Światło lampy odbija się od złotego diademu na jej głowie i
złotego obszycia czerwonych szat - szat Królowej Zamku.
Królowa nie jest sama. Obok niej stoi starzec z długimi, siwymi, falującymi
włosami, zaczesanymi do tyłu i podtrzymywanymi przez opaskę Czarodzieja
Nadzwyczajnego. Wygląda olśniewająco w fioletowych szatach, bogato
haftowanych Magicznymi symbolami. To pierwszy Czarodziej Nadzwyczajny,
Hotep-Ra.
Wyspa, na której stoją, to starożytne Miejsce Nasłuchu i Hotep-Ra uważnie
Nasłuchuje. Gdy stoi nieruchomo niczym posąg, pochłonięty czymś odległym, jego
czoło marszczy się coraz bardziej.
- Jest tak, jak się obawiałem - szepcze. - W końcu mnie odkryli.
Królowa nie rozumie Magii, ale szanuje ją, kiedyś bowiem to Magia ocaliła życie
jej córce. Ze smutkiem kiwa głową. Wie, że to na zawsze zabierze od niej Hotepa-
Ra.
- 6 -
Ogień płonie pół godziny po północy. Królowa i Hotep-Ra znajdują się pod
ziemią, a światło lampy ukazuje gładką białą ścianę, pokrytą kolumnami jasnych
hieroglifów. Monarchini szuka pewnego symbolu. Wkrótce znajduje: niebiesko-
złoty krąg, otaczający smoka. Przykłada dłoń do kręgu i czeka. Królowa widzi, że
Hotep-Ra przekręca pierścień na swoim palcu wskazującym. Pierścień przedstawia
misternego złotego smoka z ogonem w pysku i okiem z zielonego szmaragdu.
Pierścień jest pięknie wykonany, ale najładniej wygląda łagodny, żółty blask, który
dobywa się z jego wnętrza i świeci w cieniu dłoni.
I teraz z niskim, powolnym dudnieniem, ściana hieroglifów zaczyna się
przesuwać, cofa się i odsłania ich oczom ciemną, szeroką przestrzeń. Królowa
uśmiecha się do starca. Ten odpowiada nieco smutnym uśmiechem i razem robią
krok naprzód.
Królowa podnosi lampę i jej blask oświetla dwie jasne marmurowe kolumny,
wznoszące się w ciemność. Przechodzą między kolumnami i powoli kroczą po
mozaikowej posadzce, jaskrawej, mieniącej się czerwienią, żółcią, bielą i zielenią. A
potem są już na miejscu. Władczyni podaje lampę Hotepowi-Ra, a on podnosi ją tak
wysoko, że światło pada na najpiękniejszą rzecz, jaką w życiu widział: jego wierną
Smoczą Łódź.
Kadłub Smoczej Łodzi jest szeroki i solidny, przystosowany do rejsów morskich;
niedawno Czarodziej kazał go pozłocić. Kadłub oraz maszt z lazurowym żaglem to
nieożywiona część łodzi. Reszta jest żywą smoczycą. Wzdłuż kadłuba widać
zgrabnie złożone smocze skrzydła, rozmigotane fałdy zieleni. Jej łeb i szyja są
dziobem łodzi, ogon zaś - rufą. Półłódź, półsmoczyca pogrążona jest w głębokim
śnie, samotna w mroku starożytnej podziemnej świątyni, lecz budzi ją otwieranie
ściany. Sennie podnosi łeb, wyginając szyję niby łabędź. Królowa podchodzi po
cichu, uważając, by jej nie zaniepokoić. Smoczyca otwiera oczy i schyla łeb, a
władczyni zarzuca ręce na gadzią szyję.
Hotep-Ra trzyma się z tyłu. Spogląda na swoją Smoczą Łódź, spoczywającą na
mozaikowej posadzce, jakby czekała, aż woda podniesie się i zabierze ją w dal, do
odległych krain. Zaiste, to właśnie zaplanował: zabrać ją w ostatnią podróż swojej
starości. Lecz teraz, gdy wrogowie go wyśledzili, Hotep-Ra wie, że musi pozostawić
ją bezpiecznie schowaną pod ziemią, kryjąc przed nimi swoje sekrety. Wzdycha.
Smocza Łódź musi poczekać na czas, aż nowy Smoczy Pan będzie jej potrzebował.
Hotep-Ra nie wie, kto to będzie, wie jednak, że pewnego dnia się spotkają.
Królowa obiecuje Smoczej Łodzi, że wróci za rok i jeden dzień, lecz Hotep-Ra
nie obiecuje jej niczego. Poklepuje smoczy nos, po czym odwraca się i szybko
wychodzi ze świątyni. Królowa biegnie za nim i razem patrzą, jak ściana
hieroglifów z dudnieniem zamyka się z powrotem.
- 7 -
Powoli idą piaszczystym korytarzem, który prowadzi ich do jednego z ukrytych
wyjść w pobliżu skraju wyspy. Tam Hotep-Ra zdejmuje smoczy pierścień. Ku
zdumieniu Królowej, rzuca go na piaszczyste podłoże, jakby ten przedmiot nic dla
niego nie znaczył. Pierścień leży tam, gdzie upadł, a jego blask gaśnie.
- Przecież to twój pierścień - szepcze wstrząśnięta Królowa.
Hotep-Ra posyła jej znużony uśmiech.
- Już nie - odpowiada.
Królowa i Czarodziej Nadzwyczajny wracają do Zamku, ale Hotep-Ra nie
wychodzi od razu. Wie, że ryzykuje przyciągnięcie swoich wrogów do wszystkiego,
na czym mu zależy, ale pragnie zrobić pewne rzeczy, aby zapewnić maksymalne
bezpieczeństwo Zamkowi i jego Królowej.
Czarodziej Stwarza chronione Drogi, by mogła bez obaw odwiedzać Smoczą
Łódź i inne ważne dla siebie miejsca. Wypełnia Wieżę Czarodziejów całą Magiczną
mocą, na jaką go stać, i ustanawia system Wypraw dla najbystrzejszych i
najlepszych Uczniów Nadzwyczajnych. Sądzi, że w ten sposób wciąż będzie
otrzymywał wieści z Zamku, a w razie potrzeby będzie mógł udzielać rad. Prosi
Królową, by odwiedzała jego ukochaną Smoczą Łódź w każdy Dzień Środka Lata, a
w głębi Zamku tworzy Smoczy Dom, by Smocza Łódź miała swoje miejsce do
czasu, gdy pewnego dnia będzie mogła się bezpiecznie pokazać.
Hotep-Ra został jednak zbyt długo.
Czterdzieści dziewięć godzin po tym, jak Nasłuchiwał zbliżających się wrogów,
żegna się z Królową. Jest ciemny i burzliwy dzień, a bicie deszczu o ziemię
odzwierciedla uczucia Królowej związane z odjazdem Hotepa-Ra.
Jej łódź jest gotowa, by zabrać go do Portu, gdzie czeka statek. Kiedy Hotep-Ra
już ma wejść na pokład, rozbrzmiewa donośny grzmot i Królowa krzyczy. Nie
krzyczy jednak z powodu grzmotu, krzyczy z powodu tego, co sfruwa z czarnych
chmur na niebie - to dwaj Mistrzowie Mrocznej Sztuki, Wojowniczy Czarodzieje,
Shamandrigger Saarn i Dramindonnor Naarn. Czarodzieje mkną w dół z nieba, a za
ich szatami ciągnie się ciemna smuga, która rozczapierza się niby krucze skrzydła,
ukazując opalizujące niebieskozielone zbroje pod spodem. Na kształt dwóch dużych
drapieżnych ptaków Czarodzieje opadają w dół, utkwiwszy przenikliwy wzrok
zielonych oczu w zdobyczy znajdującej się poniżej.
Wrogowie Hotepa-Ra znaleźli go.
Gdy wytropili go poprzednim razem, uratowała go Smocza Łódź, ale teraz wie, że
będzie musiał zmierzyć się z nimi sam. Królowa jednak ma własne pomysły. Ze
swojego pasa odpina lśniącą kuszę i napina ją. A gdy Shamandrigger Saarn i
- 8 -
Dramindonnor Naarn nurkują, by - jak sądzą - zadać śmiertelny cios - Królowa
wypuszcza bełt.
Ten trafia Dramindonnora tuż poniżej czwartego żebra z lewej. Mężczyzna pada
na ziemię i pomost trzęsie się od siły uderzenia. Ale Mroczny Czarodziej jedynie się
krzywi i, gdy tryska zeń struga krwi, Zamyka swoje serce. Tymczasem Królowa
ponownie naciąga kuszę i szykuje drugą strzałę. Hotep-Ra wpada w panikę. Wie, że
Królowa nie ma pojęcia, z czym ma do czynienia. Rzuca Tarczę Bezpieczeństwa,
która ją otacza - co zresztą Królowa przyjmuje z niesmakiem - wcześniej jednak
udaje jej się trafić także w serce Shamandriggera. Wojowniczy Czarodziej pada na
ziemię, ale i on Zamyka ranę w samą porę.
Czarodzieje dźwigają się na nogi, a Królową ogarnia przerażenie, gdy widzi, jak
są ogromni - mają trzy metry wzrostu - i dzierżą osławione Zmienne Różdżki, które
opisał jej Hotep-Ra. Niczym maszyny, w idealnym tempie - raz-dwa, raz-dwa -
zmierzają ku Tarczy Bezpieczeństwa. We dwóch wypowiadają jedno zdanie:
- Za to...
- zabijemy...
- ciebie i...
- twoich potomków.
- Nigdy...
- nie...
- zapomnimy.
Pod naporem ataku Zmiennych Różdżek Tarcza Królowej zaczyna się
załamywać. Hotep-Ra łapie swoje Zaklęcie Lotu i wzbija się w powietrze, wiedząc,
że Czarodzieje podążą za nim.
Tak też się dzieje.
W tych dawnych czasach Sztuka Latania nie popadła jeszcze w zapomnienie. Jest
jednak zjawiskiem na tyle niezwykłym, że Zamek poniżej zamiera z wrażenia,
zwłaszcza że chodzi tu o lot trzech potężnych Czarodziejów. Ale wkrótce gapie w
panice szukają kryjówek, gdy walczący ciskają Gromy i budowla trzęsie się w
posadach. Mieszkańcy Zamku niepokoją się. Choć wielu pamięta czasy, gdy nie
było Wieży Czarodziejów ani Czarodzieja Nadzwyczajnego, zdążyli polubić
Hotepa-Ra. Był dobrym człowiekiem i żadnego problemu nie uważał za zbyt drobny
dla swojej Magii. Teraz wyglądają nerwowo przez okna i martwią się jeszcze
bardziej. Dwóch Czarodziejów na jednego to nieuczciwa walka. I wygląda na to, że
Hotep-Ra nie wyjdzie z niej bez szwanku.
Może Hotep-Ra jest stary i już nie taki silny, jak kiedyś, ale nie brak mu sprytu.
Wabi Mrocznych Czarodziejów do złotej piramidy na wierzchołku Wieży
- 9 -
Czarodziejów, gdzie staje, delikatnie balansując, na samym czubku - małym
srebrnym kwadracie - skupiając całą swoją Magiczną moc przed ostatnią szansą.
Dla Mrocznych Czarodziejów Hotep-Ra wygląda jak osaczone ranne zwierzę.
Czują zwycięstwo i inicjują swoją ulubioną Destrukcję. Latają wokół wierzchołka
piramidy, otaczając przeciwnika pierścieniem Ognia. To jednak bardzo odpowiada
Hotepowi-Ra, który zaczyna długą i skomplikowaną Inkantację Iluzji, której
dźwięki giną w ryku płomieni, co jest mu bardzo na rękę.
Ale krąg Ognia jest coraz bliżej, a dwaj Mroczni Czarodzieje unoszą się w
powietrzu; czekają na chwilę, w której płomienie się spotkają, rzucając ostateczną
Klątwę na Hotepa-Ra. Wtedy trochę się zabawią ze swoim wrogiem, korzystając z
pomocy pająka albo dwóch.
Hotep-Ra dochodzi do końca Inkantacji. Żar Ognia parzy. Czarodziej czuje woń
spalonej wełny ze swojej szaty i nie może dłużej czekać. Ku zdumieniu Mrocznych
Czarodziejów, mknie w górę przez pierścień Ognia, ciągnąc za sobą płomienie.
Wykrzykuje ostatnie słowa Inkantacji Iluzji i staje się Niewidzialny.
Iluzja działa doskonale. Shamandrigger Saarn i Dramindonnor Naarn patrzą na
siebie z przerażeniem - w miejscu przyjaciela każdy z nich widzi Hotepa-Ra i
dochodzi do wniosku, że to Hotep-Ra zabił tego drugiego. Zachowując
Niewidzialność, Hotep-Ra patrzy, jak oszalali z gniewu i żalu Mroczni Czarodzieje
gonią się nawzajem ponad dachami i oddalają od Zamku.
Hotep-Ra chętnie zostawiłby ich własnemu losowi, ale musi się upewnić, że nie
wrócą. Gdy odlatuje za nimi, słyszy straszliwy łoskot. Patrzy w dół i widzi
wierzchołek złotej piramidy wbity czubkiem na dół w dziedziniec Wieży
Czarodziejów - krąg Ognia przekroił piramidę niczym masło. Hotep-Ra ściga
Wojowniczych Czarodziejów nad Ponury Strumień, gdzie patrzy, jak walczą przez
dzień i noc - siły są tak wyrównane, że żaden nie może zdobyć przewagi. W końcu
w zapamiętałym szale zaczynają krążyć wokół siebie coraz szybciej, przelatując
nisko nad wodą, aż tworzą głęboki, ciemny wir u ujścia strumienia. Wir ma tak
wielką siłę, że wciąga Czarodziejów, krzyczących z wściekłości. Hotep-Ra podąża
za nimi. Używając Mrocznej Sztuki Zawieszenia Pod Wodą (Hotep-Ra jest
Mistrzem licznych Mrocznych sztuk, choć na ogół woli ich nie używać), nurkuje za
Czarodziejami, by pozbyć się ich na dobre. Na dnie jednak odkrywa, że wir przebił
rzeczne koryto i przeniknął do komory w Mrocznych Salach, czyli prastarej
kryjówce wszystkiego, co złe. Hotep-Ra wyciąga Czarodziejów z wejścia do
Mrocznych Sal. Ci zmagają się z nim przez cały czas, ale desperacja dodaje mu
energii. Resztkami sił wywleka Czarodziejów na powierzchnię i, niby korek z
butelki, wyskakuje z głębi, ciągnąc Mrocznych Czarodziejów za sobą. Statek
Królowej czeka na niego. Władczyni podążyła za nim do Ponurego Strumienia i
teraz wioślarze zataczają kręgi, a ona stoi na dziobie, niespokojnie wpatrując się w
- 10 -
wir. Wie, że Hotep-Ra jest gdzieś pod wodą. Gdy się jednak wynurza, Królowa jest
przerażona, bo widzi jedynie dwóch Mrocznych Czarodziejów.
Hotep-Ra jest teraz zbyt słaby, by podtrzymać swoją Magię. Najpierw odpływa
jego Iluzja, a potem Niewidzialność. Shamandrigger Saarn i Dramindonnor Naarn
widzą siebie nawzajem pierwszy raz od dwudziestu czterech godzin - a potem
dostrzegają miotającego się obok Hotepa-Ra. Przez kilka długich sekund wszyscy
trzej Czarodzieje patrzą na siebie, wstrząśnięci. Ściskając Zaklęcie Lotu, Hotep-Ra
unosi się nad wodę. Saarn i Naarn chwytają go za szatę i bezładna plątanina
Czarodziejów spada na statek Królowej.
Królowa wie, że Hotep-Ra jest zbyt słaby, by wygrać tę walkę. Zdejmuje
Magiczny złoty pierścień, który dostała od niego, by chronił ją przed wrogami -
pierścień, który można zniszczyć tylko w czystym Ogniu Alchemicznym.
- Uwięź ich - mówi, podając mu pierścień. - Szybko!
- To twój pierścień - szepcze Hotep-Ra i oddaje go jej. - Ty musisz wygłosić
formułę Uwięzienia. Pamiętasz?
Królowa kiwa głową - pewnie, że pamięta. Jak mogłaby zapomnieć coś
przygotowanego specjalnie dla niej? (W istocie jest to jedyna Magia, jaką Królowa
pamięta.)
Intonuje formułę Uwięzienia. Słowa płyną ponad Mrocznymi Czarodziejami
niczym cień podczas zaćmienia księżyca. Opierają się, ale są zbyt słabi. Hotep-Ra z
niepokojem słucha każdego słowa, ale nie musi się martwić - gdy Królowa chce coś
zapamiętać, to zapamiętuje. W końcu dochodzi do Kluczowego Słowa „Hathor".
Rozbłyskuje oślepiające fioletowe światło i Królowa rzuca w nie pierścień. Zapada
ciemność. Królowa wypowiada ostatnie siedem wyrazów Inkantacji, w tym ostatni:
„Uwięź". Czas przestaje płynąć. Na siedem długich sekund świat staje w miejscu.
Z czerni dochodzą dwa udręczone krzyki, niczym odgłosy rannych bestii. Spada
na nich donośne wycie huraganu, wiatr zagłusza krzyki Czarodziejów Pierścienia i
rzuca Królową oraz Hotepa-Ra na pokład. Wicher trzy razy zatacza krąg, a potem
znika, pozostawiając zniszczony statek Królowej z wioślarzami zamarłymi z
przerażenia i nieziemską ciszę, którą przerywa cichy dźwięk „plink". Złoty pierścień
z dwiema zielonymi twarzami uwięzionymi w środku spada na pokład i toczy się do
kałuży brudnej wody.
Gdy Hotep-Ra wraca do Wieży Czarodziejów, jego dawna Uczennica, Talmar
Ray Bell, mówi mu, że wierzchołek piramidy, który spadł na ziemię, teraz się
skurczył. Nie wie dlaczego.
Ale Hotep-Ra wie. Wie, że o włos uniknął straszliwej Mrocznej Klątwy. Klątwy,
która nie zabija przeciwnika od razu, lecz zmniejsza go tak, by padł ofiarą
- 11 -
najbardziej przerażających zwierząt: owadów. Prastara Mroczna rozrywka polegała
na umieszczeniu ofiary takiej Klątwy w pajęczynie, by obserwować efekt przez
Szkło Powiększające. Hotep-Ra drży. Boi się pająków.
Maleńki czubek złotej piramidy leży na dnie dużego krateru w kształcie
odwróconego ostrosłupa - złoty błysk na czerwonej zamkowej ziemi - i ciągle się
kurczy. Pilnuje go niespokojna grupka Czarodziejów. (Sława Wieży Czarodziejów
rozniosła się i teraz mieszka tu trzynaścioro Czarodziejów Nadzwyczajnych.)
Talmar Ray Bell schodzi do krateru, podnosi miniaturową złotą piramidę i podaje ją
Hotepowi-Ra.
Hotep-Ra Zatrzymuje Klątwę. Mała piramida leży ciężko w jego dłoni, ogniste
złoto skrzy się w słońcu. Hotep-Ra uśmiecha się.
- Będziesz Kluczem - zwraca się do piramidy.
Hotep-Ra znowu stoi na pałacowym pomoście i ze smutkiem żegna Królową.
Tym razem nie jest sam. Talmar Ray Bell uparła się, by z nim wyruszyć - Hotep-Ra
jest bardzo osłabiony po walce z Mrocznymi Czarodziejami i Talmar obawia się, że
samotna podróż będzie ponad jego siły.
Hotep-Ra wręcza Królowej pożegnalny prezent. To niewielka książka pod
tytułem Reguly dla Królowej. Oprawiona jest w miękką czerwoną skórę ze złotymi
rogami i misterną klamerką, a widnieje na niej rysunek Smoczej Łodzi. Nie jego
wina, że mniej więcej tysiąc lat później oprawa się rozleci, strony wypadną i
Uwięzienie przepadnie. Żaden introligator, nawet Magiczny, nie sprawi, by książka
trwała wiecznie. Ale wspomnienia przetrwają, przekazywane z pokolenia na
pokolenie.
Hotep-Ra płynie statkiem Królowej do portu. Tam czeka na niego inny statek,
który wkrótce wypływa. Morze jest spokojne, świeci słońce. Hotep-Ra spędza
większość czasu na pokładzie, gromadząc wspomnienia przestrzeni i morskiej
bryzy, by podnosiły go na duchu podczas długiego czasu w zamkniętej przestrzeni
ostatniego miejsca jego spoczynku: Domu Foryksów.
Zapada noc i statek zbliża się do Zaklętych - i budzących powszechny lęk - Wysp
Syreny. Hotep-Ra widzi Światła czterech latarń morskich o kształcie kotów, które
otaczają wyspy. Czeka, aż statek bezpiecznie je minie, a wszyscy oprócz niego
pójdą spać. Potem, przy blasku księżyca w pełni, wrzuca Dwustronny Pierścień do
oceanu. Gdy pierścień opada na dno, promień księżyca pada na złoto i brzydki dorsz
chwyta go w pysk.
- 12 -
I tak zaczyna się długa podróż Dwustronnego Pierścienia z powrotem do Wieży
Czarodziejów, gdzie znajduje się teraz. I czeka.
- 13 -
1. To, co pod spodem.
W Krypcie w Skryptorium na dużym stole
leżał rozwinięty „Żywy Plan Tego, Co Pod
Spodem". Oświetlana przez jasną lampę,
wiszącą nad blatem, duża i delikatna płachta
Magicznego papieru obciążona była
standardowymi przyciskami ze Skryptorium -
kwadratowymi odważnikami z ołowiu
podklejonymi niebieskim filcem. „Żywy Plan
Tego, Co Pod Spodem" był mapą wszystkich
Lodowych Tuneli, ciągnących się pod
Zamkiem, z wyjątkiem tej ich części, która
sięgała aż do Wysp Syreny. Jak wskazywała
nazwa, „Żywy Plan" nie był tylko zwykłym
planem. W Magiczny sposób prezentował to,
co w danej chwili działo się w Lodowych
Tunelach.
Nad stołem stał nowy Naczelny Skryba
Hermetyczny, O. Beetle Beetle, a także
Romilly Badger, pełniąca funkcję inspektora, i Partridge, nowy Skryba
Kartograficzny. Gdyby ktoś wszedł w tym momencie do Krypty, nie miałby
jasności, kto właściwie jest Naczelnym Skrybą Hermetycznym. Beetle odwiesił
swoją długą niebiesko-złotą urzędową szatę na haczyk, bo obrębione złotem rękawy
rysowały delikatny „Żywy Plan", i zamiast niej miał na sobie wygodną starą kurtkę
admiralską, która chroniła go przed chłodem Krypty. Z ciemnymi włosami
opadającymi na oczy wyglądał jak ktoś na swoim miejscu, gdy w dużym skupieniu
pochylał się nad „Zywym Planem".
Nagle Romilly - drobna dziewczyna o kasztanowych włosach i uroczym (zdaniem
Partridge'a), głupawym uśmiechu - pisnęła z emocji. Niewyraźna, świetlista plama
przesuwała się szerokim tunelem pod Pałacem.
- Brawo za spostrzegawczość - powiedział Beetle. - Lodowe zjawy nie tak łatwo
wypatrzeć. Podejrzewam, że to Jęcząca Hilda.
- Jest jeszcze jedna! - Romilly miała bez wątpienia dobrą passę. Nagle pochyliła
się niżej. - Ooo... i zobaczcie, co to? - Jej palec stuknął w maleńki cień w pobliżu
Wielkiej Komnaty Alchemii i Medycyny.
Partridge był zachwycony. Pod koniuszkiem palca Romilly widniała maciupka
połyskująca plamka.
- Czy to też Lodowa Zjawa? - spytał.
- 14 -
Beetle przyjrzał się bliżej.
- Nie, zbyt ciemna. I zbyt powolna. Patrzcie, prawie się nie porusza w
porównaniu z Jęczącą Hildą, która teraz jest już aż tam. I zbyt wyraźna. Widać
nawet, że ma kształt.
Romilly zdziwiła się.
- To znaczy... tak jak człowiek?
- Tak - potwierdził Beetle. - Zupełnie jak... o rany!
- Zniknęła - powiedziała ze smutkiem Romilly. - Szkoda. Czyli to nie mógł być
człowiek, prawda? Nie mógłby nagle zniknąć. To musiał być duch.
Beetle pokręcił głową. Kształt był zbyt wyraźny na ducha. Ale „Żywy Plan"
mówił mu, że wszystkie włazy do Lodowych Tuneli pozostają Zablokowane, więc ta
osoba nie miałaby którędy się oddalić. Tylko duch mógł tak zniknąć ze środka
Lodowego Tunelu.
- Dziwne - powiedział. - Mógłbym przysiąc, że to był człowiek.
To był człowiek - i nazywał się Marcellus Pye.
Marcellus Pye, Zamkowy Alchemik, przywrócony niedawno na to stanowisko,
właśnie opuścił się przez właz na dno niezaznaczonego na mapie szybu, który
przebiegał na tyle blisko Lodowego Tunelu, by pojawić się na „Żywym Planie".
Gdy przeszedł przez właz, wiedział, że jest bezpieczny - „Żywy Plan" nie
pokazywał niczego, co znajdowało się poniżej tego poziomu.
Słup ze szczebelkami prowadził od włazu w dół i Marcellus zszedł po nim z
zamkniętymi oczami. Znalazł się na małej metalowej platformie i stał, nie ważąc się
otworzyć oczu i nie wierząc, że po niemal pięciuset latach wrócił do Komnaty
Ognia.
Marcellus jednakże nie musiał otwierać oczu, by wiedzieć, gdzie jest. Znajoma
metaliczna słodkość, która odnalazła drogę do jego języka, powiedziała mu, że jest
w domu, i przyniosła ze sobą zalew wspomnień - pęknięcie biegnące od podstawy
Kotła, ostry trzask łamiących się prętów i żar Ognia, który wymknął się spod
kontroli. Roje Drumminów pracujących bez wytchnienia, by opanować sytuację i
ograniczyć szkody. Swąd topionej skały, gdy płomienie rozprzestrzeniają się pod
Zamkiem i stare drewniane domy stają w ogniu. Panika, strach, gdy Zamek mógł
zmienić się w rozszalałe piekło. Marcellus pamiętał to wszystko. Przygotował się na
widok straszliwych zniszczeń, wziął głęboki wdech i postanowił otworzyć oczy, gdy
doliczy do trzech.
Raz... dwa... trzy!
- 15 -
Był zupełnie zaskoczony - wszystko wyglądało tak, jakby nic się nie stało.
Marcellus spodziewał się, że wszystko pokryte będzie czarną sadzą, lecz tej wcale
nie było, wręcz przeciwnie. Metalowa platforma jaśniała, oświetlona schludnie
rozmieszczonymi Ognistymi Kulami, które wciąż płonęły swoim wieczystym
płomieniem. Marcellus podniósł Ognistą Kulę i trzymał ją w dłoniach. Uśmiechnął
się. Płomień wewnątrz kuli liznął szkło w miejscu, gdzie go dotknął, niczym wierny
pies, witający swojego pana w domu. Położył kulę przy swojej nodze i jego uśmiech
zbladł. Rzeczywiście był w domu, ale sam. Żaden Drummin nie mógł przeżyć.
Marcellus wiedział, że musi teraz wyjrzeć poza krawędź platformy, na której stał,
a której wysokość przyprawiała o zawroty głowy. Wtedy dowie się najgorszego.
Gdy ostrożnie postąpił naprzód, poczuł, że cała konstrukcja lekko się chwieje. Od
stóp do głów przeszedł go dreszcz paniki - doskonale wiedział, jak długo by spadał.
Nerwowo wyjrzał za krawędź.
Daleko w dole leżał wielki Kocioł Ognia, a jego otwór stanowił równy krąg
czerni, otoczonym wiankiem Ognistych Kul. Poczuł ogromną ulgę - Kocioł był
nietknięty. Wpatrywał się w otchłań w dole, czekając, aż oczy przywykną mu do
ciemności.
Wkrótce zaczął dostrzegać więcej szczegółów. Widział metalowe ornamenty,
osadzone w skale i pokrywające jaskinię niczym wielka pajęczyna, lśniąca
jednostajnym srebrnym blaskiem. Widział liczne ciemne kręgi w skale, będące
wejściami do tuneli, do setek, a może tysięcy nor Drumminów. Widział znajome
wzory z Ognistych Kul, wyznaczających przejścia po galeriach, ciągnących się
przez jaskinię setki metrów niżej, a najlepsze, że widział we wnętrzu Kotła
grafitowe migotanie stu trzydziestu dziewięciu gwiazd - końcówek prętów Ognia,
które sterczały niby grube piórka z kałamarza.
Marcellus pokręcił głową z bezbrzeżnym zdumieniem. Zastał swoją Komnatę
Ognia posprzątaną, wyremontowaną i, jak się zdawało, gotową do działania.
Drumminy musiały przetrwać znacznie dłużej, niż sądził. Ciężko pracowały, a on
nawet o tym nie wiedział. Ścisnęło go w gardle. Z trudem przełknął ślinę i otarł
oczy. Nagle Marcellus doświadczył czegoś, co nazywał przesunięciem w czasie -
jego umysł powrócił do dawnych czasów, gdy stał dokładnie w tym samym miejscu,
co teraz.
Jego wierne Drumminy kłębią się wokół niego. Julius Pike,
Czarodziej Nadzwyczajny i dawny przyjaciel, stoi na górnej
platformie i krzyczy ponad rykiem płomieni:
- Marcellusie! Zamykam to!
- Juliusie, proszę. Jeszcze tylko parę godzin - błaga. - Możemy
opanować Ogień. Wiem, że możemy.
- 16 -
Stojący obok niego na platformie stary Duglius Drummin
mówi:
- Nadzwyczajny, my, Drumminy, zapewniamy, że tak.
Lecz Julius Pike nie uważa Drummina nawet za istotę żywą.
Zupełnie nie zwraca uwagi na Dugliusa.
- Miałeś swoją szansę! - krzyczy. - Blokuję wodne tunele i
Zamrażam je. To koniec, Marcellusie.
Grupka krępych Czarodziejów ciągnie go w stronę włazu.
Łapie Dugliusa, zdeterminowany, by uratować przynajmniej
jednego Drummina.Duglius jednak patrzy mu w oczy i mówi z
naciskiem:
- Alchemiku, postawmnie. Moja praca jeszcze nieskończona.
Ostatni widok, jaki ma przed oczami, gdy włazsię zatrzaskuje, to
stary Drummin, patrzący na niego ze smutkiem
- Duglius wie, że to koniec.
Później Marcellusowi było już wszystko jedno. Oddał Juliusowi swój Klucz
Alchemiczny. Pomógł nawet Zablokować Wielką Komnatę Alchemii i jedynie
wzruszył obojętnie ramionami, gdy Julius, z takim uśmiechem, jaki miałby
szczupak, gdyby umiał się uśmiechać, powiedział mu, że wszelka pamięć po
Komnacie Ognia zostanie wymazana.
- Na zawsze, Marcellusie.Nigdy nie będzie jużo niej mowy. A w przyszłości nikt
nie będzie wiedział, co się tu znajduje. Nikt. Wszelkie zapisy zostaną zniszczone.
Marcellus otrząsnął się z tych wspomnień i odległe echa przeszłości zamilkły.
Powiedział sobie, że to wszystko już dawno minęło. Nawet budzący grozę Julius
Pike był dzisiaj już jedynie duchem, który ponoć wrócił tam, gdzie się wychował -
do gospodarstwa w pobliżu Portu. Ale on, Marcellus Pye, wciąć był tutaj i miał
zadanie do wykonania. Musiał rozpalić Ogień i zniszczyć Dwustronny Pierścień.
Marcellus zsunął się na metalową drabinę, wiodącą w dół z górnej platformy, i
ostrożnie zaczął schodzić do Komnaty Ognia - czy też w Głębiny, jak mawiały
Drumminy. Drabina trzęsła się przy każdym kroku, gdy Alchemik zmierzał
ostrożnie w kierunku szerokiej platformy daleko w dole, z której mrugało do niego
jeszcze więcej Ognistych Kul. Dziesięć długich minut później postawił stopę na
tym, co nazywano Miejscem Widokowym, i przystanął, by się rozejrzeć.
Znajdował się teraz na wysokości górnej części Kotła Ognia. Patrzył w dół na
czubki prętów Ognia o gwiaździstym kształcie, połyskujące słabym blaskiem,
charakterystycznym dla nieuszkodzonych prętów. Ostatnim razem, gdy je widział,
- 17 -
stały w ogniu i na jego oczach ulegały unicestwieniu, a teraz... Marcellus z
podziwem pokręcił głową. Jak Drumminy tego dokonały?
Wąska galeria, nazywana Kręgiem Inspekcyjnym, obiegała brzeg Kotła.
Wykonano ją z metalowej kraty, którą, jak widział Marcellus, naprawiono w
miejscach, gdzie wykrzywiła się od gorąca. Zszedł na nią bardzo ostrożnie, mocno
trzymając się poręczy po obu stronach. Ze swojego pasa z narzędziami wyjął
nieduży młotek, zwany stukaczem, i ruszył, trzymając go w garści. Co kilka kroków
zatrzymywał się, stukał w metalowy brzeg Kotła Ognia, uważnie nasłuchując. Jego
uszom zdawało się, że wszystko jest w porządku, wiedział jednak, że jego słuch nie
jest tak czuły, jak powinien być w tej pracy.
To właśnie robiły Drumminy, całymi dniami i nocami, bez przerwy. Roiły się nad
kotłem i stuk, stuk, stukały swoimi młoteczkami, słuchając dźwięków metalu i
rozumiejąc wszystko, co im mówił. Marcellus wiedział, że marny z niego zastępca
Drummina, ale robił, co było w jego mocy. Po przejściu Kręgu Inspekcyjnego
wrócił na Miejsce Widokowe, wiedząc, że nie może dłużej odkładać tego, co
budziło w nim największą grozę. Musiał zejść na sam dół Komnaty Ognia.
Kręte metalowe schody oplatały Kocioł i niknęły w zalegającym niżej półmroku,
rozjaśnionym przez kilka rozrzuconych tu i ówdzie Ognistych Kul. Marcellus
schodził powoli w tę głębię, gdzie powitał go zapach wilgotnej ziemi. Na
najniższym stopniu przystanął, zbierając odwagę, by zejść na poziom gruntu. Był
przekonany, że podłoże jaskini musi być zasłane szczątkami Drumminów i nie mógł
znieść myśli o kruszeniu nogami ich delikatnych, na podobieństwo skorupek jaj,
kosteczek.
Minęło kilka minut, zanim wreszcie zszedł. Ulżyło mu, gdy nie rozległ się żaden
przyprawiający o mdłości chrupot. Zrobił jeszcze jeden krok, na palcach, potem
kolejny; nie poczuł pod nogami nic z wyjątkiem gołej ziemi. Ostrożnie obszedł
podstawę Kotła, stukając weń swoim młotkiem i nasłuchując, a potem idąc dalej.
Ani razu nie stanął na niczym choć trochę kruchym. Podejrzewał, że delikatne kości
już obróciły się w pył. Po okrążeniu Kotła na dole wiedział, że wszystko jest dobrze.
Nadeszła pora, by rozpalić Ogień. Wróciwszy na Miejsce Widokowe, Marcellus
ruszył kolejną przerażająco rozedrganą galeryjką, która ciągnęła się przez jaskinię
na wysokości dziesięciu metrów. Szedł ostrożnie, zadowolony ze światła, rzucanego
przez równoległy rząd Ognistych Kul, ułożony na ziemi. W końcu dotarł do komory
wydrążonej w skale z tyłu jaskini i wszedł do środka. Wrócił do swojej dawnej
centrali.
Mimo kilkusetletniej warstwy kurzu Marcellus widział, że ściany odmalowano na
biało i wszystko lśniło - nie było śladu po tłustej sadzy, która wcześniej wszystko
pokrywała. Marcellus podszedł do przeciwległej ściany, gdzie, obok rzędu
żelaznych dźwigni, w skale tkwiło duże mosiężne koło. Chwycił je, wziąwszy
głęboki oddech. Poruszyło się z łatwością. Gdy powoli je obracał, czuł ruch,
- 18 -
przesuwanie, zgrzyty i skrzypienie łańcucha dowodzenia, który sięgał w górę przez
skałę w odmęty Podziemnego Cieku. Gdzieś wysoko ponad nim otworzyła się śluza.
Donośny bulgot poniósł się echem przez czarną niby sadza ciemność Przystani
Alchemicznej i ospała woda zaczęła się przemieszczać. Marcellus wyczuł w skalnej
ścianie dudnienie wody, przelewającej się przez starożytne kanały i powoli
wypełniającej zbiornik wśród ścian groty.
Teraz Marcellus skupił uwagę na skupisku dwudziestu jeden małych kółek nieco
dalej. Gdy Ogień już zapłonie, potrzebna była możliwość pozbycia się nadmiaru
ciepła. W dawnych czasach odpływało ono poprzez to, co dziś było Lodowymi
Tunelami, i czego używano do ogrzewania starszych budynków Zamku. Marcellus
dał słowo aktualnej Czarodziejce Nadzwyczajnej, Marcii Overstrand, że zachowa
Lodowe Tunele. Oznaczało to, że musi otworzyć drugi system wentylacyjny - sieć
otworów, które sięgały powierzchni.
Marcellus nie odważył się jeszcze narazić na odkrycie. Potrzebował cennego
czasu, by rozpalić Ogień oraz dowieść, że nie stanowi zagrożenia dla Zamku. Choć
Marcia zgodziła się, że może go rozpalić, wiedział, że w jej mniemaniu Ogień był
niedużym paleniskiem w Wielkiej Komnacie Alchemii i Medycyny. Zaiste, sam
doprowadził Marcię do takich właśnie wniosków. Julius Pike powiedział
Marcellusowi, że dopilnuje, by żaden Czarodziej Nadzwyczajny nigdy nie wydał
zgody na ponowne otwarcie Komnaty Ognia, a Marcellus mu uwierzył.
Teraz zatem skupił uwagę na małych mosiężnych kółkach, otwierających kanały
wentylacyjne rozsiane po Zamku, by bezpiecznie usunąć nadmiarowe ciepło
budzącego się Ognia. Marcellus długo zastanawiał się nad tym i uznał, że najlepszą
sztuczką będzie otwarcie kanałów w miejscach, gdzie niezwykły wzrost temperatury
da się wytłumaczyć czymś innym. Wyjął z kieszeni zmięty kawałek papieru i
przejrzał listę. Dokładnie policzył i przekręcił dziewięć wybranych kółek do oporu.
Znowu sprawdził kartkę oraz kółka i cofnął się z zadowoleniem.
Czerwony wskaźnik na tarczy pokazywał, że zbiornik jest już prawie pełny.
Marcellus przekręcił kółko, by zamknąć śluzę, jeszcze raz sprawdził listę i wyszedł
z centrali. Zadanie wykonane.
Dwie godziny później woda przepływała przez Kocioł, a Ogień rozpoczął
powolny i łagodny proces powolnego budzenia się do życia. Zmęczony Marcellus
wepchnął swój Klucz Alchemiczny we wgłębienie w niższym włazie Ogniowym.
Przypomniał sobie czas, gdy obaj się już starzeli i Julius przyszedł się z nim spotkać.
Oddał Marcellusowi Klucz Alchemiczny, bo...
- Ufam ci, Marcellusie. Wiem, że go nie użyjesz.
I nie użył.
No, przynajmniej do tej pory.
- 19 -
Romilly i Partridge dawno wrócili do pracy, ale w Krypcie Beetle wciąż
wpatrywał się w „Żywy Plan" - wiedział, że to, co zstępuje w głąb, musi wrócić na
górę. Zaburczało mu w brzuchu i, niby na sygnał, Foxy, Naczelny Skryba do Spraw
Zaklęć, wychylił głowę zza półotwartych drzwi. Beetle podniósł wzrok.
Marcellusprzegramolił się przez niższy właz Ogniowy.Znowu stał się migoczącą
plamką na „Żywym Planie Tego, Co Pod Spodem".
- Ta-da! - wykrzyknął Foxy. - Kanapka z kiełbasą! - Położył schludne zawiniątko
przy świecy Beetle'a. Pachniało wspaniale.
Marcelluszamknął niższy właz Ogniowy i zaczął się wspinać - bardzo szybko.
- Dzięki, Foxy - powiedział Beetle. Znowu spojrzał na plan, ale jego wzrok,
zmęczony po długim patrzeniu, nie skupił się wystarczająco, by zobaczyć plamkę
Marcellusa. Tęsknie popatrzył na kanapkę z kiełbasą. Nie miał wcześniej pojęcia, że
jest aż tak głodny.
- Odpakuję ci ją - zaproponował Foxy. - Nie chcesz chyba tłuszczu na „Żywym
Planie".
Beetle znowu wbił spojrzenie w plan.
- Zauważyłeś coś? - spytał Foxy.
- Tak mi się wydaje... - Beetle wskazał plamkę Marcellusa.
Foxy nachylił się i jego wydatny nos rzucił cień na plamkę.
Marcellus dotarł do wyższego włazu Ogniowego.
- Odsuń się, Foxy - polecił Beetle z irytacją. - Zasłaniasz światło.
- Oj. Przepraszam.
Beetle podniósł wzrok.
- Wybacz, Foxiu. Nie chciałem tak warknąć. Dzięki za kanapkę.
Marcelluswyszedł już z wyższego włazu Ogniowego i zniknął z „Żywego Planu".
Beetle ugryzł kęs kanapki.
A w Głębinach zaczął się budzić Ogień.
- 20 -
2. Ślub.
Nadszedł Wielki Mróz i pokrył Zamek grubą pierzyną
śniegu.
W ciepłe słoneczne popołudnie w nieruchomym
powietrzu cienkie niczym ołówek smugi dymu wzniosły
się w niebo z tysiąca kominów. Wzdłuż Drogi
Czarodziejów zebrał się tłum, by popatrzeć na orszak
ślubny, który wyruszył spod Wielkiego Łuku do Pałacu.
Gdy orszak przeszedł, gapie podążyli za nim, gawędząc
o młodej parze, która właśnie została małżeństwem w
Wielkiej Sali Wieży Czarodziejów: Lucy i Simonie
Heapach.
Simon Heap, ze swoimi kręconymi włosami barwy
słomy, ładnie spiętymi z tyłu w koński ogon, nosił nową
niebieską szatę, do której miał prawo w dniu ślubu jako
syn Czarodzieja Zwyczajnego. Niedawno farbowana
tkanina była jaskrawa i obszyta tradycyjnymi ślubnymi
tasiemkami w kolorze białym, które ciągnęły się za nim.
Lucy Heap (de domo Gringe) miała na sobie długą, białą
i zwiewną wełnianą suknię, którą sama zrobiła i obrębiła różowym futrem. Pięknie
wyhaftowała na niej splecione ze sobą niebiesko-różowe litery „S" i „L". Jej matka
się sprzeciwiała i mówiła, że to w złym guście, i tu - wyjątkowo w kwestii gustu -
pani Gringe miała zapewne rację. Ale to był wielki dzień Lucy, więc Lucy robiła, co
chciała. „Czyli jak zwykle", jak zauważył jej brat Rupert.
Orszak podążał Drogą Czarodziejów do Pałacu, a niedawno spadły śnieg
skrzypiał pod nogami. Niebo miało barwę jasnego zimowego błękitu, ale niewielka
chmura, wisząca akurat powyżej, uprzejmie dostarczyła kilku pokaźnych płatków
śniegu, które spłynęły w dół na długie kasztanowe ' włosy, przeplecione wstążkami,
gdzie wyglądały jak konfetti. Lucy i Simon śmiali się i radośnie rozmawiali, a Lucy
kręciła się na śniegu, popisując się suknią i przerzucając się żartami z nowymi
braćmi.
Obok Lucy szedł jej rodzony brat, Rupert, wraz ze swoją dziewczyną, Maggie.
Simon miał znacznie liczniejsze towarzystwo: swoją przybraną siostrę, Księżniczkę
Jennę, oraz sześciu braci, w tym czterech Heapów z Puszczy: Sama, bliźniaków
Edda i Erika oraz Jo-Jo.
Pani Theodora Gringe, matka panny młodej, szła tuż za córką, co jakiś czas
przydeptując jej tren - tak bardzo starała się, by znaleźć się na przedzie. Gdy wyszli
spod Wielkiego Łuku, panią Gringe trzeba było powstrzymać przed maszerowaniem
na czele orszaku Drogą Czarodziejów. Matka Lucy była najdumniejszą matką panny
- 21 -
młodej, jaką Zamek od dawna widział. Kto by przypuszczał, pomyślała Theodora
Gringe, że wśród gości na ślubie córki znajdą się najwięksi dygnitarze z Zamku?
Czarodziejka Nadzwyczajna, Księżniczka i Naczelny Skryba Hermetyczny, a nawet
ten dziwaczny Alchemik - byli tu wszyscy. Nie można było mieć wątpliwości, że
Gringe'owie są na fali wznoszącej.
Z drugiej strony szkoda, myślała dalej, jeśli chodzi o tych Heapów. Gdziekolwiek
spojrzała, widziała charakterystyczne kręcone włosy koloru słomy na głowie
jakiegoś osobnika o niechlujnej powierzchowności. Stanowili grupę bardzo
podejrzaną z wyglądu i było ich tak wielu. Gringe'owie byli o wiele mniej liczni.
Głośny śmiech zwrócił uwagę Theodory Gringe na grupkę czterech hałaśliwych
mężczyzn, którzy przypominali jej Silasa Heapa i którzy, jak przypuszczała
(słusznie) byli jego braćmi. Skrzywiła się i omiotła krytycznym spojrzeniem tych
Heapów, których znała. Ponuro przyznała sama przed sobą, że Sara i Silas
wyglądają całkiem elegancko w niebiesko-białych strojach ślubnych - nawet jeśli
trochę ekscentrycznie, z uwagi na tę kaczkę w torbie, niesioną przez Sarę. Pani
Gringe przyjrzała się kaczce: po oskubaniu byłaby idealna na gulasz. Postanowiła
później podsunąć ten pomysł Sarze, a teraz z mieszanymi uczuciami popatrzyła na
młodych Heapów. Dwaj najmłodsi, Nicko i Septimus, nie byli tacy źli.
Zwłaszcza Septimus wyglądał naprawdę dobrze w imponującej oficjalnej szacie
Ucznia, z długimi fioletowymi wstążkami dyndającymi na rękawach. Był wyższy,
niż pani Gringe zapamiętała; zwróciła uwagę, że jego typowe dla Heapów włosy
zostały, o dziwo, uczesane. Nie podobały jej się żeglarskie warkoczyki Nicka,
chociaż uważała, że jego stateczna, granatowa, szkutnicza tunika z dość ładnym
marynarskim kołnierzem jest nawet do przyjęcia.
Na widok pozostałych Heapów jednak z niesmakiem ściągnęła usta. Chłopcy z
Puszczy wyglądali fatalnie. Cmoknęła z dezaprobatą, patrząc, jak Sam, Edd, Erik i
Jo-Jo człapią obok pana młodego niczym - szukała właściwych słów - tak, właśnie,
niczym stado rosomaków. Mogliby chociaż mieć tyle przyzwoitości, by trzymać się
z tyłu.
(Gdy orszak weselny znajdował się na dziedzińcu Wieży Czarodziejów, pani
Gringe próbowała zepchnąć chłopców z Puszczy na tyły. Rozpoczęła się
przepychanka i jej mąż, Gringe, musiał ją odciągnąć. „Zostaw, Theodoro", syknął.
„To teraz bracia Lucy". Na tę myśl pani Gringe zrobiło się trochę słabo. Musiała
długo patrzeć na wspaniałego gościa, panią Marcię Overstrand, Czarodziejkę
Nadzwyczajną, by się otrząsnąć - co wprowadziło lekkie zakłopotanie, bo Marcia
dość ostro spytała, czy coś jest nie tak.)
Zawstydzona tym wspomnieniem pani Gringe westchnęła, a potem zauważyła, że
otoczył ją tłum. Radośnie nieświadoma, że wysoki, ostry trójkąt z filcu na jej
kapeluszu wywołuje w patrzących wrażenie, że wśród weselników krąży rekin i
podąża za panną młodą, zaczęła łokciami przepychać się do przodu.
- 22 -
W końcu dotarli do Bramy Pałacowej. Wokół tłoczyli się gapie, którzy składali
gratulacje i życzenia oraz wręczali drobne prezenty. Lucy i Simon przyjmowali to
wszystko ze śmiechem i okrzykami, przekazując podarki do poniesienia rozmaitym
znajomym.
Sara Heap wzięła Silasa pod rękę i uśmiechnęła się do niego. Czuła się
niewypowiedzianie szczęśliwa. Pierwszy raz od dnia narodzin Septimusa miała przy
sobie wszystkich synów. Wydawało się, że zdjęto z jej barków wielki ciężar - w
istocie Sara poczuła się wtedy tak lekko, że nie zdziwiłaby się, gdyby spojrzawszy w
dół, zobaczyła swoje stopy unoszące się nad ziemią. Patrzyła na zbieraninę
chłopców z Puszczy, którzy byli już młodymi mężczyznami i śmiali się, żartując z
Simonem, jakby nigdy ich nie opuścił (tego słowa używała Sara, gdy mówiła o
Mrocznych latach Simona). Zobaczyła Septimusa, pewnego siebie, w szacie Ucznia,
rozmawiającego z małą Jenną, która wydawała się teraz bardzo wysoka i Królewska.
Ale najlepsze, że Sara widziała oczy swojego najstarszego syna - znowu
jasnozielone - błyszczące radością, gdy rozglądał się wokół; już nie wyrzutek, lecz
ktoś na swoim miejscu. W Zamku. Z rodziną.
Simon sam ledwie mógł w to uwierzyć. Był zaskoczony wszystkimi dobrymi
życzeniami i poczuciem, że ludzie naprawdę go lubią. Nie tak dawno, gdy mieszkał
pod ziemią w Mrocznym miejscu, miał takie właśnie sny. Budził się jednak w
środku nocy i z rozpaczą uświadamiał sobie, że to był tylko sen. Teraz, ku jego
zdumieniu, sny stały się rzeczywistością.
Tłum robił się coraz liczniejszy i wyglądało na to, że Simon i Lucy będą przy
Bramie Pałacowej jeszcze przez jakiś czas. Na skraju ciżby wszystkim imponowała
postać Marcii Overstrand. Ubrana była w ceremonialną szatę Czarodziejki
Nadzwyczajnej z haftowanego fioletowego jedwabiu, obszytego bardzo miękkim i
kosztownym futrem Myszy Bagiennych. Spod szaty wystawały na biały śnieg dwa
buty z ostrymi czubkami, uszyte z fioletowej wężowej skóry. Ciemne sfalowane
włosy Marcii były zaczesane w tył i przytrzymane formalnym złotym diademem
Czarodziejki Nadzwyczajnej, który skrzył się efektownie w promieniach zimowego
słońca. Marcia była zachwycająca - ale rozdrażniona. Jej zielone oczy odnalazły
Septimusa i skinęła z irytacją na swojego Ucznia. Septimus przeprosił Jennę i
pośpieszył do Marcii. Obiecał Sarze dopilnować, „żeby Marcia wszystkiego nie
zdominowała", a teraz dostrzegał sygnały ostrzegawcze.
- Septimusie, widziałeś ten bałagan? - spytała Czarodziejka.
Septimus podążył wzrokiem za jej wyciągniętym palcem, chociaż dokładnie
wiedział, o czym mowa. Na końcu Drogi Ceremonialnej - która wiodła prosto od
Bramy Pałacowej - wznosiła się wysoka wieża rusztowań, pokryta
jaskrawoniebieskim brezentem, krzykliwa na tle śniegu. Wokół widniały niechlujne
sterty cegieł i bezładnie rozrzucone narzędzia budowlane.
- 23 -
- Tak - odrzekł Septimus, co w opinii Marcii nie było odpowiedzią, która by w
czymkolwiek pomogła.
-To Marcellus, prawda? Co mu przyszło do głowy, że już zaczyna?
Septimus wzruszył ramionami. Nie rozumiał, dlaczego Marcia pyta jego,
zwłaszcza że wciąż nie wyznaczyła daty, kiedy miały się zacząć jego miesiąc z
Marcellusem.
- Czemu jego nie zapytasz? - powiedział.
Marcia wydawała się lekko skruszona.
- No... Kiedy twoja matka przyszła mnie odwiedzić, obiecałam jej, że nie będzie
żadnych... eee... kłótni.
- Mama do ciebie przyszła? - spytał zaskoczony Septimus.
Marcia westchnęła.
- Tak. Przyniosła listę gości i powiedziała, że jeśli jest na niej ktoś, kogo nie
lubię, zrozumie, gdybym postanowiła nie przyjść. Ma się rozumieć,
odpowiedziałam, że oczywiście przyjdę na ślub Simona i że nie ma dla mnie
znaczenia, kto tam będzie. Nie wydawała się przekonana, trzeba przyznać. Stanęło
na tym, że obiecałam jej, hmm... - Marcia skrzywiła się. - ...być dla wszystkich miła.
- No, no. - Septimus z podziwem zerknął na Sarę Heap.
- Uczniu! Marcio! - Głos Marcellusa Pye przyciągnął ich uwagę. Marcellus uciekł
spod władania pani Gringe i rozpaczliwie chciał z kimś porozmawiać, nawet z
Marcią.
- Proszę, proszę - powiedział jowialnie. - Oboje wyglądacie nad wyraz dostojnie.
- Nie aż tak, jak ty, Marcellusie - odparła Marcia, taksując spojrzeniem nową
czarną szatę Alchemika, która miała nacięcia w rękawach, ukazujące czerwoną
koszulę, którą nosił pod spodem. Zarówno płaszcz, jak i tunika były szczodrze
ozdobione złotymi zapięciami, które skrzyły się w słońcu. Septimus widział, że
Marcellus dokonał wielkiego wysiłku. Ciemne włosy, ostrzyżone niedawno na
pazia, opadały mu na czoło w staromodnym stylu, który Alchemik wciąż preferował
podczas specjalnych okazji, włożył też swoje ulubione czerwone buty - te, które
Septimus dał mu dwa lata wcześniej na urodziny. Marcia zauważyła buty i
cmoknęła. Na ich widok ciągle czuła niemiłe ukłucie zazdrości, z którego nie była
dumna.
Machnęła ręką w kierunku brezentu.
- Widzę, że już zacząłeś - stwierdziła z lekką dezaprobatą. Z trudem
powstrzymała się, by nie dodać, że Marcellus obiecał wstrzymać się z budową
komina do czasu ponownego otwarcia Wielkiej Komnaty Alchemii.
Septimus dostrzegł, że Marcellus wzdrygnął się nerwowo.
- 24 -
- Wielkie nieba! Czemu, eee, tak mówisz?
- Wydaje mi się, że to oczywiste... Te śmieci na końcu Drogi Ceremonialnej.
Septimus zobaczył, że na twarzy Marcellusa maluje się ulga.
- Aha. Komin - powiedział. - ja tylko podjąłem przygotowania. Wiem, że nie
chcesz trzymać Dwustronnego Pierścienia dłużej, niż to konieczne. Dbałość o
bezpieczeństwo tego pierścienia to musi być koszmar.
Marcia, zgodnie ze złożoną Sarze obietnicą, starała się.
- Owszem. Ale przynajmniej go mamy, Marcellusie. Dzięki tobie.
Septimus wydawał się pod wielkim wrażeniem. Pomyślał, że jego matka
dokonała czegoś niezwykłego.
Marcellus poczuł się zachęcony i postanowił poprosić o przysługę.
- Zastanawiam się, Marcio, czy sprzeciwiłabyś się przemianowaniu?
Czarodziejka speszyła się.
- Imię Marcia doskonale mi odpowiada - stwierdziła.
- Nie, nie. Chodzi mi o Drogę Ceremonialną. W dawnych czasach, gdy Wielka
Komnata funkcjonowała i na jej końcu mieliśmy komin, który wkrótce będziemy
mieli znowu, była to Droga Alchemii. Zastanawiam się, czy pozwoliłabyś
przywrócić jej dawną nazwę?
- A - powiedziała Marcia. - No, myślę, że tak. Wcześniej nazywała się Drogą
Alchemii, zatem rzeczą właściwą będzie nazwanie jej tak ponownie.
- Dziękuję! - Marcellus rozpromienił się. - Wkrótce Droga Alchemii poprowadzi
do nowo zbudowanego Komina Alchemicznego. - Westchnął. - To znaczy kiedy
budowniczowie będą łaskawi się pojawić. - Nagły wybuch oklasków i okrzyków
oznaczał, że orszak skierował się ku Pałacowi. Marcellus oddalił się, zanim Marcia
zdążyła zadać kolejne niewygodne pytania.
Marcia poczuła się żałośnie. Wieczór spędzony z mieszaniną Heapów i Gringe'ów
nie zajmował miejsca się na jej liście godziwych rozrywek nawet na samym dole.
Obejrzała się tęsknie na Wieżę Czarodziejów, zastanawiając się, czy nie mogłaby
uciec.
Septimus pochwycił jej spojrzenie.
- Nie możesz teraz sobie pójść. To byłoby bardzo niegrzeczne - powiedział jej
surowo.
- Oczywiście, że teraz nie pójdę - odparła cierpko. - Skąd ci to przyszło do
głowy?
* * *
- 25 -
Wesele trwało do późnej nocy. Heapowie i Gringe'owie nie zawsze dobrze się
dogadywali i nastąpiło kilka trudnych chwil, zwłaszcza gdy pani Gringe
przedstawiła Sarze Heap swoją propozycję zrobienia gulaszu z kaczki. Ale nic -
nawet uparte argumenty pani Gringe, że to żaden kłopot zabrać kaczkę do domu, a
że jest taka ładna i tłusta, na pewno starczy dla wszystkich, ona zaś może
następnego dnia przynieść gulasz, by zaoszczędzić Sarze kłopotu z gotowaniem -
nie mogło na długo zachwiać szczęściem Sary. Pierwszy raz miała wokół siebie
wszystkie swoje dzieci i to jej wystarczało.
Marcia była zaskoczona, że wieczór nie przebiega tak źle, jak się obawiała. Po
kilku przydługich przemowach rozmaitych coraz weselszych stryjów z rodziny
Heapów, pojawiła się jakże potrzebna odmiana. Przez długie okna Sali Balowej,
które sięgały podłogi i ukazywały rzekę za pałacowymi trawnikami, można było
ujrzeć duży, rzęsiście oświetlony statek.
- Wielkie nieba, a któż to może być? - zwróciła się Marcia do Jenny, która
siedziała obok niej.
Jenna wiedziała, kto.
- To mój ojciec. Spóźniony, jak zwykle.
- O, jak miło - powiedziała Marcia. A potem dodała pośpiesznie: - Nie to miłe, że
się spóźnił, ma się rozumieć. Miłe, że dotarł na wesele.
- Ledwo, ledwo - odrzekła Jenna.
Silas i czterej stryjowie ze strony Heapów, zadowoleni z pretekstu do ucieczki,
poszli obejrzeć statek i przyprowadzić Mila na wesele. Milo wyglądał olśniewająco
w stroju, który zdaniem niektórych był mundurem galowym Admirała Floty,
podczas gdy inni zapewniali, że widzieli go na wystawie sklepu z kostiumami w
Porcie; czymkolwiek był ów strój, jego właściciel wywołał poruszenie. Podszedł do
panny młodej, ukłonił się, pocałował ją w rękę i wręczył jej mały złoty stateczek w
szklanej butelce, sprawiając Lucy wyraźną przyjemność. Potem pogratulował
Simonowi i zajął miejsce obok Jenny.
Nie minęło wiele czasu, a Jenna przeprosiła, po czym poszła porozmawiać z
Heapami z Puszczy po przeciwnej stronie stołu. Milo zajął wtedy jej miejsce obok
Marcii, która od tej chwili uznała, że wieczór wiele zyskał. Tak wiele, że została na
weselu znacznie dłużej, niż planowała.
3. Kałuże.
- 2 - Angie Sage Ognisty podmuch Septimus Heap Księga siódma Tłumaczenie Jacek Drewnowski Ilustracje: Mark Zug Tytuł oryginału: Septimus Heap, Book Seven: Fyre. Wydanie oryginalne 2013 Wydanie polskie 2015
- 5 - Mojemu ojcu i matce - dziękuję. Prolog. Omen. Ogień płonie o północy. Na wyspie na dzikich Mokradłach Marram młoda kobieta podnosi lampę. Jej długie kasztanowe włosy powiewają na ciepłym wietrze, słonym od morza. Światło lampy odbija się od złotego diademu na jej głowie i złotego obszycia czerwonych szat - szat Królowej Zamku. Królowa nie jest sama. Obok niej stoi starzec z długimi, siwymi, falującymi włosami, zaczesanymi do tyłu i podtrzymywanymi przez opaskę Czarodzieja Nadzwyczajnego. Wygląda olśniewająco w fioletowych szatach, bogato haftowanych Magicznymi symbolami. To pierwszy Czarodziej Nadzwyczajny, Hotep-Ra. Wyspa, na której stoją, to starożytne Miejsce Nasłuchu i Hotep-Ra uważnie Nasłuchuje. Gdy stoi nieruchomo niczym posąg, pochłonięty czymś odległym, jego czoło marszczy się coraz bardziej. - Jest tak, jak się obawiałem - szepcze. - W końcu mnie odkryli. Królowa nie rozumie Magii, ale szanuje ją, kiedyś bowiem to Magia ocaliła życie jej córce. Ze smutkiem kiwa głową. Wie, że to na zawsze zabierze od niej Hotepa- Ra.
- 6 - Ogień płonie pół godziny po północy. Królowa i Hotep-Ra znajdują się pod ziemią, a światło lampy ukazuje gładką białą ścianę, pokrytą kolumnami jasnych hieroglifów. Monarchini szuka pewnego symbolu. Wkrótce znajduje: niebiesko- złoty krąg, otaczający smoka. Przykłada dłoń do kręgu i czeka. Królowa widzi, że Hotep-Ra przekręca pierścień na swoim palcu wskazującym. Pierścień przedstawia misternego złotego smoka z ogonem w pysku i okiem z zielonego szmaragdu. Pierścień jest pięknie wykonany, ale najładniej wygląda łagodny, żółty blask, który dobywa się z jego wnętrza i świeci w cieniu dłoni. I teraz z niskim, powolnym dudnieniem, ściana hieroglifów zaczyna się przesuwać, cofa się i odsłania ich oczom ciemną, szeroką przestrzeń. Królowa uśmiecha się do starca. Ten odpowiada nieco smutnym uśmiechem i razem robią krok naprzód. Królowa podnosi lampę i jej blask oświetla dwie jasne marmurowe kolumny, wznoszące się w ciemność. Przechodzą między kolumnami i powoli kroczą po mozaikowej posadzce, jaskrawej, mieniącej się czerwienią, żółcią, bielą i zielenią. A potem są już na miejscu. Władczyni podaje lampę Hotepowi-Ra, a on podnosi ją tak wysoko, że światło pada na najpiękniejszą rzecz, jaką w życiu widział: jego wierną Smoczą Łódź. Kadłub Smoczej Łodzi jest szeroki i solidny, przystosowany do rejsów morskich; niedawno Czarodziej kazał go pozłocić. Kadłub oraz maszt z lazurowym żaglem to nieożywiona część łodzi. Reszta jest żywą smoczycą. Wzdłuż kadłuba widać zgrabnie złożone smocze skrzydła, rozmigotane fałdy zieleni. Jej łeb i szyja są dziobem łodzi, ogon zaś - rufą. Półłódź, półsmoczyca pogrążona jest w głębokim śnie, samotna w mroku starożytnej podziemnej świątyni, lecz budzi ją otwieranie ściany. Sennie podnosi łeb, wyginając szyję niby łabędź. Królowa podchodzi po cichu, uważając, by jej nie zaniepokoić. Smoczyca otwiera oczy i schyla łeb, a władczyni zarzuca ręce na gadzią szyję. Hotep-Ra trzyma się z tyłu. Spogląda na swoją Smoczą Łódź, spoczywającą na mozaikowej posadzce, jakby czekała, aż woda podniesie się i zabierze ją w dal, do odległych krain. Zaiste, to właśnie zaplanował: zabrać ją w ostatnią podróż swojej starości. Lecz teraz, gdy wrogowie go wyśledzili, Hotep-Ra wie, że musi pozostawić ją bezpiecznie schowaną pod ziemią, kryjąc przed nimi swoje sekrety. Wzdycha. Smocza Łódź musi poczekać na czas, aż nowy Smoczy Pan będzie jej potrzebował. Hotep-Ra nie wie, kto to będzie, wie jednak, że pewnego dnia się spotkają. Królowa obiecuje Smoczej Łodzi, że wróci za rok i jeden dzień, lecz Hotep-Ra nie obiecuje jej niczego. Poklepuje smoczy nos, po czym odwraca się i szybko wychodzi ze świątyni. Królowa biegnie za nim i razem patrzą, jak ściana hieroglifów z dudnieniem zamyka się z powrotem.
- 7 - Powoli idą piaszczystym korytarzem, który prowadzi ich do jednego z ukrytych wyjść w pobliżu skraju wyspy. Tam Hotep-Ra zdejmuje smoczy pierścień. Ku zdumieniu Królowej, rzuca go na piaszczyste podłoże, jakby ten przedmiot nic dla niego nie znaczył. Pierścień leży tam, gdzie upadł, a jego blask gaśnie. - Przecież to twój pierścień - szepcze wstrząśnięta Królowa. Hotep-Ra posyła jej znużony uśmiech. - Już nie - odpowiada. Królowa i Czarodziej Nadzwyczajny wracają do Zamku, ale Hotep-Ra nie wychodzi od razu. Wie, że ryzykuje przyciągnięcie swoich wrogów do wszystkiego, na czym mu zależy, ale pragnie zrobić pewne rzeczy, aby zapewnić maksymalne bezpieczeństwo Zamkowi i jego Królowej. Czarodziej Stwarza chronione Drogi, by mogła bez obaw odwiedzać Smoczą Łódź i inne ważne dla siebie miejsca. Wypełnia Wieżę Czarodziejów całą Magiczną mocą, na jaką go stać, i ustanawia system Wypraw dla najbystrzejszych i najlepszych Uczniów Nadzwyczajnych. Sądzi, że w ten sposób wciąż będzie otrzymywał wieści z Zamku, a w razie potrzeby będzie mógł udzielać rad. Prosi Królową, by odwiedzała jego ukochaną Smoczą Łódź w każdy Dzień Środka Lata, a w głębi Zamku tworzy Smoczy Dom, by Smocza Łódź miała swoje miejsce do czasu, gdy pewnego dnia będzie mogła się bezpiecznie pokazać. Hotep-Ra został jednak zbyt długo. Czterdzieści dziewięć godzin po tym, jak Nasłuchiwał zbliżających się wrogów, żegna się z Królową. Jest ciemny i burzliwy dzień, a bicie deszczu o ziemię odzwierciedla uczucia Królowej związane z odjazdem Hotepa-Ra. Jej łódź jest gotowa, by zabrać go do Portu, gdzie czeka statek. Kiedy Hotep-Ra już ma wejść na pokład, rozbrzmiewa donośny grzmot i Królowa krzyczy. Nie krzyczy jednak z powodu grzmotu, krzyczy z powodu tego, co sfruwa z czarnych chmur na niebie - to dwaj Mistrzowie Mrocznej Sztuki, Wojowniczy Czarodzieje, Shamandrigger Saarn i Dramindonnor Naarn. Czarodzieje mkną w dół z nieba, a za ich szatami ciągnie się ciemna smuga, która rozczapierza się niby krucze skrzydła, ukazując opalizujące niebieskozielone zbroje pod spodem. Na kształt dwóch dużych drapieżnych ptaków Czarodzieje opadają w dół, utkwiwszy przenikliwy wzrok zielonych oczu w zdobyczy znajdującej się poniżej. Wrogowie Hotepa-Ra znaleźli go. Gdy wytropili go poprzednim razem, uratowała go Smocza Łódź, ale teraz wie, że będzie musiał zmierzyć się z nimi sam. Królowa jednak ma własne pomysły. Ze swojego pasa odpina lśniącą kuszę i napina ją. A gdy Shamandrigger Saarn i
- 8 - Dramindonnor Naarn nurkują, by - jak sądzą - zadać śmiertelny cios - Królowa wypuszcza bełt. Ten trafia Dramindonnora tuż poniżej czwartego żebra z lewej. Mężczyzna pada na ziemię i pomost trzęsie się od siły uderzenia. Ale Mroczny Czarodziej jedynie się krzywi i, gdy tryska zeń struga krwi, Zamyka swoje serce. Tymczasem Królowa ponownie naciąga kuszę i szykuje drugą strzałę. Hotep-Ra wpada w panikę. Wie, że Królowa nie ma pojęcia, z czym ma do czynienia. Rzuca Tarczę Bezpieczeństwa, która ją otacza - co zresztą Królowa przyjmuje z niesmakiem - wcześniej jednak udaje jej się trafić także w serce Shamandriggera. Wojowniczy Czarodziej pada na ziemię, ale i on Zamyka ranę w samą porę. Czarodzieje dźwigają się na nogi, a Królową ogarnia przerażenie, gdy widzi, jak są ogromni - mają trzy metry wzrostu - i dzierżą osławione Zmienne Różdżki, które opisał jej Hotep-Ra. Niczym maszyny, w idealnym tempie - raz-dwa, raz-dwa - zmierzają ku Tarczy Bezpieczeństwa. We dwóch wypowiadają jedno zdanie: - Za to... - zabijemy... - ciebie i... - twoich potomków. - Nigdy... - nie... - zapomnimy. Pod naporem ataku Zmiennych Różdżek Tarcza Królowej zaczyna się załamywać. Hotep-Ra łapie swoje Zaklęcie Lotu i wzbija się w powietrze, wiedząc, że Czarodzieje podążą za nim. Tak też się dzieje. W tych dawnych czasach Sztuka Latania nie popadła jeszcze w zapomnienie. Jest jednak zjawiskiem na tyle niezwykłym, że Zamek poniżej zamiera z wrażenia, zwłaszcza że chodzi tu o lot trzech potężnych Czarodziejów. Ale wkrótce gapie w panice szukają kryjówek, gdy walczący ciskają Gromy i budowla trzęsie się w posadach. Mieszkańcy Zamku niepokoją się. Choć wielu pamięta czasy, gdy nie było Wieży Czarodziejów ani Czarodzieja Nadzwyczajnego, zdążyli polubić Hotepa-Ra. Był dobrym człowiekiem i żadnego problemu nie uważał za zbyt drobny dla swojej Magii. Teraz wyglądają nerwowo przez okna i martwią się jeszcze bardziej. Dwóch Czarodziejów na jednego to nieuczciwa walka. I wygląda na to, że Hotep-Ra nie wyjdzie z niej bez szwanku. Może Hotep-Ra jest stary i już nie taki silny, jak kiedyś, ale nie brak mu sprytu. Wabi Mrocznych Czarodziejów do złotej piramidy na wierzchołku Wieży
- 9 - Czarodziejów, gdzie staje, delikatnie balansując, na samym czubku - małym srebrnym kwadracie - skupiając całą swoją Magiczną moc przed ostatnią szansą. Dla Mrocznych Czarodziejów Hotep-Ra wygląda jak osaczone ranne zwierzę. Czują zwycięstwo i inicjują swoją ulubioną Destrukcję. Latają wokół wierzchołka piramidy, otaczając przeciwnika pierścieniem Ognia. To jednak bardzo odpowiada Hotepowi-Ra, który zaczyna długą i skomplikowaną Inkantację Iluzji, której dźwięki giną w ryku płomieni, co jest mu bardzo na rękę. Ale krąg Ognia jest coraz bliżej, a dwaj Mroczni Czarodzieje unoszą się w powietrzu; czekają na chwilę, w której płomienie się spotkają, rzucając ostateczną Klątwę na Hotepa-Ra. Wtedy trochę się zabawią ze swoim wrogiem, korzystając z pomocy pająka albo dwóch. Hotep-Ra dochodzi do końca Inkantacji. Żar Ognia parzy. Czarodziej czuje woń spalonej wełny ze swojej szaty i nie może dłużej czekać. Ku zdumieniu Mrocznych Czarodziejów, mknie w górę przez pierścień Ognia, ciągnąc za sobą płomienie. Wykrzykuje ostatnie słowa Inkantacji Iluzji i staje się Niewidzialny. Iluzja działa doskonale. Shamandrigger Saarn i Dramindonnor Naarn patrzą na siebie z przerażeniem - w miejscu przyjaciela każdy z nich widzi Hotepa-Ra i dochodzi do wniosku, że to Hotep-Ra zabił tego drugiego. Zachowując Niewidzialność, Hotep-Ra patrzy, jak oszalali z gniewu i żalu Mroczni Czarodzieje gonią się nawzajem ponad dachami i oddalają od Zamku. Hotep-Ra chętnie zostawiłby ich własnemu losowi, ale musi się upewnić, że nie wrócą. Gdy odlatuje za nimi, słyszy straszliwy łoskot. Patrzy w dół i widzi wierzchołek złotej piramidy wbity czubkiem na dół w dziedziniec Wieży Czarodziejów - krąg Ognia przekroił piramidę niczym masło. Hotep-Ra ściga Wojowniczych Czarodziejów nad Ponury Strumień, gdzie patrzy, jak walczą przez dzień i noc - siły są tak wyrównane, że żaden nie może zdobyć przewagi. W końcu w zapamiętałym szale zaczynają krążyć wokół siebie coraz szybciej, przelatując nisko nad wodą, aż tworzą głęboki, ciemny wir u ujścia strumienia. Wir ma tak wielką siłę, że wciąga Czarodziejów, krzyczących z wściekłości. Hotep-Ra podąża za nimi. Używając Mrocznej Sztuki Zawieszenia Pod Wodą (Hotep-Ra jest Mistrzem licznych Mrocznych sztuk, choć na ogół woli ich nie używać), nurkuje za Czarodziejami, by pozbyć się ich na dobre. Na dnie jednak odkrywa, że wir przebił rzeczne koryto i przeniknął do komory w Mrocznych Salach, czyli prastarej kryjówce wszystkiego, co złe. Hotep-Ra wyciąga Czarodziejów z wejścia do Mrocznych Sal. Ci zmagają się z nim przez cały czas, ale desperacja dodaje mu energii. Resztkami sił wywleka Czarodziejów na powierzchnię i, niby korek z butelki, wyskakuje z głębi, ciągnąc Mrocznych Czarodziejów za sobą. Statek Królowej czeka na niego. Władczyni podążyła za nim do Ponurego Strumienia i teraz wioślarze zataczają kręgi, a ona stoi na dziobie, niespokojnie wpatrując się w
- 10 - wir. Wie, że Hotep-Ra jest gdzieś pod wodą. Gdy się jednak wynurza, Królowa jest przerażona, bo widzi jedynie dwóch Mrocznych Czarodziejów. Hotep-Ra jest teraz zbyt słaby, by podtrzymać swoją Magię. Najpierw odpływa jego Iluzja, a potem Niewidzialność. Shamandrigger Saarn i Dramindonnor Naarn widzą siebie nawzajem pierwszy raz od dwudziestu czterech godzin - a potem dostrzegają miotającego się obok Hotepa-Ra. Przez kilka długich sekund wszyscy trzej Czarodzieje patrzą na siebie, wstrząśnięci. Ściskając Zaklęcie Lotu, Hotep-Ra unosi się nad wodę. Saarn i Naarn chwytają go za szatę i bezładna plątanina Czarodziejów spada na statek Królowej. Królowa wie, że Hotep-Ra jest zbyt słaby, by wygrać tę walkę. Zdejmuje Magiczny złoty pierścień, który dostała od niego, by chronił ją przed wrogami - pierścień, który można zniszczyć tylko w czystym Ogniu Alchemicznym. - Uwięź ich - mówi, podając mu pierścień. - Szybko! - To twój pierścień - szepcze Hotep-Ra i oddaje go jej. - Ty musisz wygłosić formułę Uwięzienia. Pamiętasz? Królowa kiwa głową - pewnie, że pamięta. Jak mogłaby zapomnieć coś przygotowanego specjalnie dla niej? (W istocie jest to jedyna Magia, jaką Królowa pamięta.) Intonuje formułę Uwięzienia. Słowa płyną ponad Mrocznymi Czarodziejami niczym cień podczas zaćmienia księżyca. Opierają się, ale są zbyt słabi. Hotep-Ra z niepokojem słucha każdego słowa, ale nie musi się martwić - gdy Królowa chce coś zapamiętać, to zapamiętuje. W końcu dochodzi do Kluczowego Słowa „Hathor". Rozbłyskuje oślepiające fioletowe światło i Królowa rzuca w nie pierścień. Zapada ciemność. Królowa wypowiada ostatnie siedem wyrazów Inkantacji, w tym ostatni: „Uwięź". Czas przestaje płynąć. Na siedem długich sekund świat staje w miejscu. Z czerni dochodzą dwa udręczone krzyki, niczym odgłosy rannych bestii. Spada na nich donośne wycie huraganu, wiatr zagłusza krzyki Czarodziejów Pierścienia i rzuca Królową oraz Hotepa-Ra na pokład. Wicher trzy razy zatacza krąg, a potem znika, pozostawiając zniszczony statek Królowej z wioślarzami zamarłymi z przerażenia i nieziemską ciszę, którą przerywa cichy dźwięk „plink". Złoty pierścień z dwiema zielonymi twarzami uwięzionymi w środku spada na pokład i toczy się do kałuży brudnej wody. Gdy Hotep-Ra wraca do Wieży Czarodziejów, jego dawna Uczennica, Talmar Ray Bell, mówi mu, że wierzchołek piramidy, który spadł na ziemię, teraz się skurczył. Nie wie dlaczego. Ale Hotep-Ra wie. Wie, że o włos uniknął straszliwej Mrocznej Klątwy. Klątwy, która nie zabija przeciwnika od razu, lecz zmniejsza go tak, by padł ofiarą
- 11 - najbardziej przerażających zwierząt: owadów. Prastara Mroczna rozrywka polegała na umieszczeniu ofiary takiej Klątwy w pajęczynie, by obserwować efekt przez Szkło Powiększające. Hotep-Ra drży. Boi się pająków. Maleńki czubek złotej piramidy leży na dnie dużego krateru w kształcie odwróconego ostrosłupa - złoty błysk na czerwonej zamkowej ziemi - i ciągle się kurczy. Pilnuje go niespokojna grupka Czarodziejów. (Sława Wieży Czarodziejów rozniosła się i teraz mieszka tu trzynaścioro Czarodziejów Nadzwyczajnych.) Talmar Ray Bell schodzi do krateru, podnosi miniaturową złotą piramidę i podaje ją Hotepowi-Ra. Hotep-Ra Zatrzymuje Klątwę. Mała piramida leży ciężko w jego dłoni, ogniste złoto skrzy się w słońcu. Hotep-Ra uśmiecha się. - Będziesz Kluczem - zwraca się do piramidy. Hotep-Ra znowu stoi na pałacowym pomoście i ze smutkiem żegna Królową. Tym razem nie jest sam. Talmar Ray Bell uparła się, by z nim wyruszyć - Hotep-Ra jest bardzo osłabiony po walce z Mrocznymi Czarodziejami i Talmar obawia się, że samotna podróż będzie ponad jego siły. Hotep-Ra wręcza Królowej pożegnalny prezent. To niewielka książka pod tytułem Reguly dla Królowej. Oprawiona jest w miękką czerwoną skórę ze złotymi rogami i misterną klamerką, a widnieje na niej rysunek Smoczej Łodzi. Nie jego wina, że mniej więcej tysiąc lat później oprawa się rozleci, strony wypadną i Uwięzienie przepadnie. Żaden introligator, nawet Magiczny, nie sprawi, by książka trwała wiecznie. Ale wspomnienia przetrwają, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Hotep-Ra płynie statkiem Królowej do portu. Tam czeka na niego inny statek, który wkrótce wypływa. Morze jest spokojne, świeci słońce. Hotep-Ra spędza większość czasu na pokładzie, gromadząc wspomnienia przestrzeni i morskiej bryzy, by podnosiły go na duchu podczas długiego czasu w zamkniętej przestrzeni ostatniego miejsca jego spoczynku: Domu Foryksów. Zapada noc i statek zbliża się do Zaklętych - i budzących powszechny lęk - Wysp Syreny. Hotep-Ra widzi Światła czterech latarń morskich o kształcie kotów, które otaczają wyspy. Czeka, aż statek bezpiecznie je minie, a wszyscy oprócz niego pójdą spać. Potem, przy blasku księżyca w pełni, wrzuca Dwustronny Pierścień do oceanu. Gdy pierścień opada na dno, promień księżyca pada na złoto i brzydki dorsz chwyta go w pysk.
- 12 - I tak zaczyna się długa podróż Dwustronnego Pierścienia z powrotem do Wieży Czarodziejów, gdzie znajduje się teraz. I czeka.
- 13 - 1. To, co pod spodem. W Krypcie w Skryptorium na dużym stole leżał rozwinięty „Żywy Plan Tego, Co Pod Spodem". Oświetlana przez jasną lampę, wiszącą nad blatem, duża i delikatna płachta Magicznego papieru obciążona była standardowymi przyciskami ze Skryptorium - kwadratowymi odważnikami z ołowiu podklejonymi niebieskim filcem. „Żywy Plan Tego, Co Pod Spodem" był mapą wszystkich Lodowych Tuneli, ciągnących się pod Zamkiem, z wyjątkiem tej ich części, która sięgała aż do Wysp Syreny. Jak wskazywała nazwa, „Żywy Plan" nie był tylko zwykłym planem. W Magiczny sposób prezentował to, co w danej chwili działo się w Lodowych Tunelach. Nad stołem stał nowy Naczelny Skryba Hermetyczny, O. Beetle Beetle, a także Romilly Badger, pełniąca funkcję inspektora, i Partridge, nowy Skryba Kartograficzny. Gdyby ktoś wszedł w tym momencie do Krypty, nie miałby jasności, kto właściwie jest Naczelnym Skrybą Hermetycznym. Beetle odwiesił swoją długą niebiesko-złotą urzędową szatę na haczyk, bo obrębione złotem rękawy rysowały delikatny „Żywy Plan", i zamiast niej miał na sobie wygodną starą kurtkę admiralską, która chroniła go przed chłodem Krypty. Z ciemnymi włosami opadającymi na oczy wyglądał jak ktoś na swoim miejscu, gdy w dużym skupieniu pochylał się nad „Zywym Planem". Nagle Romilly - drobna dziewczyna o kasztanowych włosach i uroczym (zdaniem Partridge'a), głupawym uśmiechu - pisnęła z emocji. Niewyraźna, świetlista plama przesuwała się szerokim tunelem pod Pałacem. - Brawo za spostrzegawczość - powiedział Beetle. - Lodowe zjawy nie tak łatwo wypatrzeć. Podejrzewam, że to Jęcząca Hilda. - Jest jeszcze jedna! - Romilly miała bez wątpienia dobrą passę. Nagle pochyliła się niżej. - Ooo... i zobaczcie, co to? - Jej palec stuknął w maleńki cień w pobliżu Wielkiej Komnaty Alchemii i Medycyny. Partridge był zachwycony. Pod koniuszkiem palca Romilly widniała maciupka połyskująca plamka. - Czy to też Lodowa Zjawa? - spytał.
- 14 - Beetle przyjrzał się bliżej. - Nie, zbyt ciemna. I zbyt powolna. Patrzcie, prawie się nie porusza w porównaniu z Jęczącą Hildą, która teraz jest już aż tam. I zbyt wyraźna. Widać nawet, że ma kształt. Romilly zdziwiła się. - To znaczy... tak jak człowiek? - Tak - potwierdził Beetle. - Zupełnie jak... o rany! - Zniknęła - powiedziała ze smutkiem Romilly. - Szkoda. Czyli to nie mógł być człowiek, prawda? Nie mógłby nagle zniknąć. To musiał być duch. Beetle pokręcił głową. Kształt był zbyt wyraźny na ducha. Ale „Żywy Plan" mówił mu, że wszystkie włazy do Lodowych Tuneli pozostają Zablokowane, więc ta osoba nie miałaby którędy się oddalić. Tylko duch mógł tak zniknąć ze środka Lodowego Tunelu. - Dziwne - powiedział. - Mógłbym przysiąc, że to był człowiek. To był człowiek - i nazywał się Marcellus Pye. Marcellus Pye, Zamkowy Alchemik, przywrócony niedawno na to stanowisko, właśnie opuścił się przez właz na dno niezaznaczonego na mapie szybu, który przebiegał na tyle blisko Lodowego Tunelu, by pojawić się na „Żywym Planie". Gdy przeszedł przez właz, wiedział, że jest bezpieczny - „Żywy Plan" nie pokazywał niczego, co znajdowało się poniżej tego poziomu. Słup ze szczebelkami prowadził od włazu w dół i Marcellus zszedł po nim z zamkniętymi oczami. Znalazł się na małej metalowej platformie i stał, nie ważąc się otworzyć oczu i nie wierząc, że po niemal pięciuset latach wrócił do Komnaty Ognia. Marcellus jednakże nie musiał otwierać oczu, by wiedzieć, gdzie jest. Znajoma metaliczna słodkość, która odnalazła drogę do jego języka, powiedziała mu, że jest w domu, i przyniosła ze sobą zalew wspomnień - pęknięcie biegnące od podstawy Kotła, ostry trzask łamiących się prętów i żar Ognia, który wymknął się spod kontroli. Roje Drumminów pracujących bez wytchnienia, by opanować sytuację i ograniczyć szkody. Swąd topionej skały, gdy płomienie rozprzestrzeniają się pod Zamkiem i stare drewniane domy stają w ogniu. Panika, strach, gdy Zamek mógł zmienić się w rozszalałe piekło. Marcellus pamiętał to wszystko. Przygotował się na widok straszliwych zniszczeń, wziął głęboki wdech i postanowił otworzyć oczy, gdy doliczy do trzech. Raz... dwa... trzy!
- 15 - Był zupełnie zaskoczony - wszystko wyglądało tak, jakby nic się nie stało. Marcellus spodziewał się, że wszystko pokryte będzie czarną sadzą, lecz tej wcale nie było, wręcz przeciwnie. Metalowa platforma jaśniała, oświetlona schludnie rozmieszczonymi Ognistymi Kulami, które wciąż płonęły swoim wieczystym płomieniem. Marcellus podniósł Ognistą Kulę i trzymał ją w dłoniach. Uśmiechnął się. Płomień wewnątrz kuli liznął szkło w miejscu, gdzie go dotknął, niczym wierny pies, witający swojego pana w domu. Położył kulę przy swojej nodze i jego uśmiech zbladł. Rzeczywiście był w domu, ale sam. Żaden Drummin nie mógł przeżyć. Marcellus wiedział, że musi teraz wyjrzeć poza krawędź platformy, na której stał, a której wysokość przyprawiała o zawroty głowy. Wtedy dowie się najgorszego. Gdy ostrożnie postąpił naprzód, poczuł, że cała konstrukcja lekko się chwieje. Od stóp do głów przeszedł go dreszcz paniki - doskonale wiedział, jak długo by spadał. Nerwowo wyjrzał za krawędź. Daleko w dole leżał wielki Kocioł Ognia, a jego otwór stanowił równy krąg czerni, otoczonym wiankiem Ognistych Kul. Poczuł ogromną ulgę - Kocioł był nietknięty. Wpatrywał się w otchłań w dole, czekając, aż oczy przywykną mu do ciemności. Wkrótce zaczął dostrzegać więcej szczegółów. Widział metalowe ornamenty, osadzone w skale i pokrywające jaskinię niczym wielka pajęczyna, lśniąca jednostajnym srebrnym blaskiem. Widział liczne ciemne kręgi w skale, będące wejściami do tuneli, do setek, a może tysięcy nor Drumminów. Widział znajome wzory z Ognistych Kul, wyznaczających przejścia po galeriach, ciągnących się przez jaskinię setki metrów niżej, a najlepsze, że widział we wnętrzu Kotła grafitowe migotanie stu trzydziestu dziewięciu gwiazd - końcówek prętów Ognia, które sterczały niby grube piórka z kałamarza. Marcellus pokręcił głową z bezbrzeżnym zdumieniem. Zastał swoją Komnatę Ognia posprzątaną, wyremontowaną i, jak się zdawało, gotową do działania. Drumminy musiały przetrwać znacznie dłużej, niż sądził. Ciężko pracowały, a on nawet o tym nie wiedział. Ścisnęło go w gardle. Z trudem przełknął ślinę i otarł oczy. Nagle Marcellus doświadczył czegoś, co nazywał przesunięciem w czasie - jego umysł powrócił do dawnych czasów, gdy stał dokładnie w tym samym miejscu, co teraz. Jego wierne Drumminy kłębią się wokół niego. Julius Pike, Czarodziej Nadzwyczajny i dawny przyjaciel, stoi na górnej platformie i krzyczy ponad rykiem płomieni: - Marcellusie! Zamykam to! - Juliusie, proszę. Jeszcze tylko parę godzin - błaga. - Możemy opanować Ogień. Wiem, że możemy.
- 16 - Stojący obok niego na platformie stary Duglius Drummin mówi: - Nadzwyczajny, my, Drumminy, zapewniamy, że tak. Lecz Julius Pike nie uważa Drummina nawet za istotę żywą. Zupełnie nie zwraca uwagi na Dugliusa. - Miałeś swoją szansę! - krzyczy. - Blokuję wodne tunele i Zamrażam je. To koniec, Marcellusie. Grupka krępych Czarodziejów ciągnie go w stronę włazu. Łapie Dugliusa, zdeterminowany, by uratować przynajmniej jednego Drummina.Duglius jednak patrzy mu w oczy i mówi z naciskiem: - Alchemiku, postawmnie. Moja praca jeszcze nieskończona. Ostatni widok, jaki ma przed oczami, gdy włazsię zatrzaskuje, to stary Drummin, patrzący na niego ze smutkiem - Duglius wie, że to koniec. Później Marcellusowi było już wszystko jedno. Oddał Juliusowi swój Klucz Alchemiczny. Pomógł nawet Zablokować Wielką Komnatę Alchemii i jedynie wzruszył obojętnie ramionami, gdy Julius, z takim uśmiechem, jaki miałby szczupak, gdyby umiał się uśmiechać, powiedział mu, że wszelka pamięć po Komnacie Ognia zostanie wymazana. - Na zawsze, Marcellusie.Nigdy nie będzie jużo niej mowy. A w przyszłości nikt nie będzie wiedział, co się tu znajduje. Nikt. Wszelkie zapisy zostaną zniszczone. Marcellus otrząsnął się z tych wspomnień i odległe echa przeszłości zamilkły. Powiedział sobie, że to wszystko już dawno minęło. Nawet budzący grozę Julius Pike był dzisiaj już jedynie duchem, który ponoć wrócił tam, gdzie się wychował - do gospodarstwa w pobliżu Portu. Ale on, Marcellus Pye, wciąć był tutaj i miał zadanie do wykonania. Musiał rozpalić Ogień i zniszczyć Dwustronny Pierścień. Marcellus zsunął się na metalową drabinę, wiodącą w dół z górnej platformy, i ostrożnie zaczął schodzić do Komnaty Ognia - czy też w Głębiny, jak mawiały Drumminy. Drabina trzęsła się przy każdym kroku, gdy Alchemik zmierzał ostrożnie w kierunku szerokiej platformy daleko w dole, z której mrugało do niego jeszcze więcej Ognistych Kul. Dziesięć długich minut później postawił stopę na tym, co nazywano Miejscem Widokowym, i przystanął, by się rozejrzeć. Znajdował się teraz na wysokości górnej części Kotła Ognia. Patrzył w dół na czubki prętów Ognia o gwiaździstym kształcie, połyskujące słabym blaskiem, charakterystycznym dla nieuszkodzonych prętów. Ostatnim razem, gdy je widział,
- 17 - stały w ogniu i na jego oczach ulegały unicestwieniu, a teraz... Marcellus z podziwem pokręcił głową. Jak Drumminy tego dokonały? Wąska galeria, nazywana Kręgiem Inspekcyjnym, obiegała brzeg Kotła. Wykonano ją z metalowej kraty, którą, jak widział Marcellus, naprawiono w miejscach, gdzie wykrzywiła się od gorąca. Zszedł na nią bardzo ostrożnie, mocno trzymając się poręczy po obu stronach. Ze swojego pasa z narzędziami wyjął nieduży młotek, zwany stukaczem, i ruszył, trzymając go w garści. Co kilka kroków zatrzymywał się, stukał w metalowy brzeg Kotła Ognia, uważnie nasłuchując. Jego uszom zdawało się, że wszystko jest w porządku, wiedział jednak, że jego słuch nie jest tak czuły, jak powinien być w tej pracy. To właśnie robiły Drumminy, całymi dniami i nocami, bez przerwy. Roiły się nad kotłem i stuk, stuk, stukały swoimi młoteczkami, słuchając dźwięków metalu i rozumiejąc wszystko, co im mówił. Marcellus wiedział, że marny z niego zastępca Drummina, ale robił, co było w jego mocy. Po przejściu Kręgu Inspekcyjnego wrócił na Miejsce Widokowe, wiedząc, że nie może dłużej odkładać tego, co budziło w nim największą grozę. Musiał zejść na sam dół Komnaty Ognia. Kręte metalowe schody oplatały Kocioł i niknęły w zalegającym niżej półmroku, rozjaśnionym przez kilka rozrzuconych tu i ówdzie Ognistych Kul. Marcellus schodził powoli w tę głębię, gdzie powitał go zapach wilgotnej ziemi. Na najniższym stopniu przystanął, zbierając odwagę, by zejść na poziom gruntu. Był przekonany, że podłoże jaskini musi być zasłane szczątkami Drumminów i nie mógł znieść myśli o kruszeniu nogami ich delikatnych, na podobieństwo skorupek jaj, kosteczek. Minęło kilka minut, zanim wreszcie zszedł. Ulżyło mu, gdy nie rozległ się żaden przyprawiający o mdłości chrupot. Zrobił jeszcze jeden krok, na palcach, potem kolejny; nie poczuł pod nogami nic z wyjątkiem gołej ziemi. Ostrożnie obszedł podstawę Kotła, stukając weń swoim młotkiem i nasłuchując, a potem idąc dalej. Ani razu nie stanął na niczym choć trochę kruchym. Podejrzewał, że delikatne kości już obróciły się w pył. Po okrążeniu Kotła na dole wiedział, że wszystko jest dobrze. Nadeszła pora, by rozpalić Ogień. Wróciwszy na Miejsce Widokowe, Marcellus ruszył kolejną przerażająco rozedrganą galeryjką, która ciągnęła się przez jaskinię na wysokości dziesięciu metrów. Szedł ostrożnie, zadowolony ze światła, rzucanego przez równoległy rząd Ognistych Kul, ułożony na ziemi. W końcu dotarł do komory wydrążonej w skale z tyłu jaskini i wszedł do środka. Wrócił do swojej dawnej centrali. Mimo kilkusetletniej warstwy kurzu Marcellus widział, że ściany odmalowano na biało i wszystko lśniło - nie było śladu po tłustej sadzy, która wcześniej wszystko pokrywała. Marcellus podszedł do przeciwległej ściany, gdzie, obok rzędu żelaznych dźwigni, w skale tkwiło duże mosiężne koło. Chwycił je, wziąwszy głęboki oddech. Poruszyło się z łatwością. Gdy powoli je obracał, czuł ruch,
- 18 - przesuwanie, zgrzyty i skrzypienie łańcucha dowodzenia, który sięgał w górę przez skałę w odmęty Podziemnego Cieku. Gdzieś wysoko ponad nim otworzyła się śluza. Donośny bulgot poniósł się echem przez czarną niby sadza ciemność Przystani Alchemicznej i ospała woda zaczęła się przemieszczać. Marcellus wyczuł w skalnej ścianie dudnienie wody, przelewającej się przez starożytne kanały i powoli wypełniającej zbiornik wśród ścian groty. Teraz Marcellus skupił uwagę na skupisku dwudziestu jeden małych kółek nieco dalej. Gdy Ogień już zapłonie, potrzebna była możliwość pozbycia się nadmiaru ciepła. W dawnych czasach odpływało ono poprzez to, co dziś było Lodowymi Tunelami, i czego używano do ogrzewania starszych budynków Zamku. Marcellus dał słowo aktualnej Czarodziejce Nadzwyczajnej, Marcii Overstrand, że zachowa Lodowe Tunele. Oznaczało to, że musi otworzyć drugi system wentylacyjny - sieć otworów, które sięgały powierzchni. Marcellus nie odważył się jeszcze narazić na odkrycie. Potrzebował cennego czasu, by rozpalić Ogień oraz dowieść, że nie stanowi zagrożenia dla Zamku. Choć Marcia zgodziła się, że może go rozpalić, wiedział, że w jej mniemaniu Ogień był niedużym paleniskiem w Wielkiej Komnacie Alchemii i Medycyny. Zaiste, sam doprowadził Marcię do takich właśnie wniosków. Julius Pike powiedział Marcellusowi, że dopilnuje, by żaden Czarodziej Nadzwyczajny nigdy nie wydał zgody na ponowne otwarcie Komnaty Ognia, a Marcellus mu uwierzył. Teraz zatem skupił uwagę na małych mosiężnych kółkach, otwierających kanały wentylacyjne rozsiane po Zamku, by bezpiecznie usunąć nadmiarowe ciepło budzącego się Ognia. Marcellus długo zastanawiał się nad tym i uznał, że najlepszą sztuczką będzie otwarcie kanałów w miejscach, gdzie niezwykły wzrost temperatury da się wytłumaczyć czymś innym. Wyjął z kieszeni zmięty kawałek papieru i przejrzał listę. Dokładnie policzył i przekręcił dziewięć wybranych kółek do oporu. Znowu sprawdził kartkę oraz kółka i cofnął się z zadowoleniem. Czerwony wskaźnik na tarczy pokazywał, że zbiornik jest już prawie pełny. Marcellus przekręcił kółko, by zamknąć śluzę, jeszcze raz sprawdził listę i wyszedł z centrali. Zadanie wykonane. Dwie godziny później woda przepływała przez Kocioł, a Ogień rozpoczął powolny i łagodny proces powolnego budzenia się do życia. Zmęczony Marcellus wepchnął swój Klucz Alchemiczny we wgłębienie w niższym włazie Ogniowym. Przypomniał sobie czas, gdy obaj się już starzeli i Julius przyszedł się z nim spotkać. Oddał Marcellusowi Klucz Alchemiczny, bo... - Ufam ci, Marcellusie. Wiem, że go nie użyjesz. I nie użył. No, przynajmniej do tej pory.
- 19 - Romilly i Partridge dawno wrócili do pracy, ale w Krypcie Beetle wciąż wpatrywał się w „Żywy Plan" - wiedział, że to, co zstępuje w głąb, musi wrócić na górę. Zaburczało mu w brzuchu i, niby na sygnał, Foxy, Naczelny Skryba do Spraw Zaklęć, wychylił głowę zza półotwartych drzwi. Beetle podniósł wzrok. Marcellusprzegramolił się przez niższy właz Ogniowy.Znowu stał się migoczącą plamką na „Żywym Planie Tego, Co Pod Spodem". - Ta-da! - wykrzyknął Foxy. - Kanapka z kiełbasą! - Położył schludne zawiniątko przy świecy Beetle'a. Pachniało wspaniale. Marcelluszamknął niższy właz Ogniowy i zaczął się wspinać - bardzo szybko. - Dzięki, Foxy - powiedział Beetle. Znowu spojrzał na plan, ale jego wzrok, zmęczony po długim patrzeniu, nie skupił się wystarczająco, by zobaczyć plamkę Marcellusa. Tęsknie popatrzył na kanapkę z kiełbasą. Nie miał wcześniej pojęcia, że jest aż tak głodny. - Odpakuję ci ją - zaproponował Foxy. - Nie chcesz chyba tłuszczu na „Żywym Planie". Beetle znowu wbił spojrzenie w plan. - Zauważyłeś coś? - spytał Foxy. - Tak mi się wydaje... - Beetle wskazał plamkę Marcellusa. Foxy nachylił się i jego wydatny nos rzucił cień na plamkę. Marcellus dotarł do wyższego włazu Ogniowego. - Odsuń się, Foxy - polecił Beetle z irytacją. - Zasłaniasz światło. - Oj. Przepraszam. Beetle podniósł wzrok. - Wybacz, Foxiu. Nie chciałem tak warknąć. Dzięki za kanapkę. Marcelluswyszedł już z wyższego włazu Ogniowego i zniknął z „Żywego Planu". Beetle ugryzł kęs kanapki. A w Głębinach zaczął się budzić Ogień.
- 20 - 2. Ślub. Nadszedł Wielki Mróz i pokrył Zamek grubą pierzyną śniegu. W ciepłe słoneczne popołudnie w nieruchomym powietrzu cienkie niczym ołówek smugi dymu wzniosły się w niebo z tysiąca kominów. Wzdłuż Drogi Czarodziejów zebrał się tłum, by popatrzeć na orszak ślubny, który wyruszył spod Wielkiego Łuku do Pałacu. Gdy orszak przeszedł, gapie podążyli za nim, gawędząc o młodej parze, która właśnie została małżeństwem w Wielkiej Sali Wieży Czarodziejów: Lucy i Simonie Heapach. Simon Heap, ze swoimi kręconymi włosami barwy słomy, ładnie spiętymi z tyłu w koński ogon, nosił nową niebieską szatę, do której miał prawo w dniu ślubu jako syn Czarodzieja Zwyczajnego. Niedawno farbowana tkanina była jaskrawa i obszyta tradycyjnymi ślubnymi tasiemkami w kolorze białym, które ciągnęły się za nim. Lucy Heap (de domo Gringe) miała na sobie długą, białą i zwiewną wełnianą suknię, którą sama zrobiła i obrębiła różowym futrem. Pięknie wyhaftowała na niej splecione ze sobą niebiesko-różowe litery „S" i „L". Jej matka się sprzeciwiała i mówiła, że to w złym guście, i tu - wyjątkowo w kwestii gustu - pani Gringe miała zapewne rację. Ale to był wielki dzień Lucy, więc Lucy robiła, co chciała. „Czyli jak zwykle", jak zauważył jej brat Rupert. Orszak podążał Drogą Czarodziejów do Pałacu, a niedawno spadły śnieg skrzypiał pod nogami. Niebo miało barwę jasnego zimowego błękitu, ale niewielka chmura, wisząca akurat powyżej, uprzejmie dostarczyła kilku pokaźnych płatków śniegu, które spłynęły w dół na długie kasztanowe ' włosy, przeplecione wstążkami, gdzie wyglądały jak konfetti. Lucy i Simon śmiali się i radośnie rozmawiali, a Lucy kręciła się na śniegu, popisując się suknią i przerzucając się żartami z nowymi braćmi. Obok Lucy szedł jej rodzony brat, Rupert, wraz ze swoją dziewczyną, Maggie. Simon miał znacznie liczniejsze towarzystwo: swoją przybraną siostrę, Księżniczkę Jennę, oraz sześciu braci, w tym czterech Heapów z Puszczy: Sama, bliźniaków Edda i Erika oraz Jo-Jo. Pani Theodora Gringe, matka panny młodej, szła tuż za córką, co jakiś czas przydeptując jej tren - tak bardzo starała się, by znaleźć się na przedzie. Gdy wyszli spod Wielkiego Łuku, panią Gringe trzeba było powstrzymać przed maszerowaniem na czele orszaku Drogą Czarodziejów. Matka Lucy była najdumniejszą matką panny
- 21 - młodej, jaką Zamek od dawna widział. Kto by przypuszczał, pomyślała Theodora Gringe, że wśród gości na ślubie córki znajdą się najwięksi dygnitarze z Zamku? Czarodziejka Nadzwyczajna, Księżniczka i Naczelny Skryba Hermetyczny, a nawet ten dziwaczny Alchemik - byli tu wszyscy. Nie można było mieć wątpliwości, że Gringe'owie są na fali wznoszącej. Z drugiej strony szkoda, myślała dalej, jeśli chodzi o tych Heapów. Gdziekolwiek spojrzała, widziała charakterystyczne kręcone włosy koloru słomy na głowie jakiegoś osobnika o niechlujnej powierzchowności. Stanowili grupę bardzo podejrzaną z wyglądu i było ich tak wielu. Gringe'owie byli o wiele mniej liczni. Głośny śmiech zwrócił uwagę Theodory Gringe na grupkę czterech hałaśliwych mężczyzn, którzy przypominali jej Silasa Heapa i którzy, jak przypuszczała (słusznie) byli jego braćmi. Skrzywiła się i omiotła krytycznym spojrzeniem tych Heapów, których znała. Ponuro przyznała sama przed sobą, że Sara i Silas wyglądają całkiem elegancko w niebiesko-białych strojach ślubnych - nawet jeśli trochę ekscentrycznie, z uwagi na tę kaczkę w torbie, niesioną przez Sarę. Pani Gringe przyjrzała się kaczce: po oskubaniu byłaby idealna na gulasz. Postanowiła później podsunąć ten pomysł Sarze, a teraz z mieszanymi uczuciami popatrzyła na młodych Heapów. Dwaj najmłodsi, Nicko i Septimus, nie byli tacy źli. Zwłaszcza Septimus wyglądał naprawdę dobrze w imponującej oficjalnej szacie Ucznia, z długimi fioletowymi wstążkami dyndającymi na rękawach. Był wyższy, niż pani Gringe zapamiętała; zwróciła uwagę, że jego typowe dla Heapów włosy zostały, o dziwo, uczesane. Nie podobały jej się żeglarskie warkoczyki Nicka, chociaż uważała, że jego stateczna, granatowa, szkutnicza tunika z dość ładnym marynarskim kołnierzem jest nawet do przyjęcia. Na widok pozostałych Heapów jednak z niesmakiem ściągnęła usta. Chłopcy z Puszczy wyglądali fatalnie. Cmoknęła z dezaprobatą, patrząc, jak Sam, Edd, Erik i Jo-Jo człapią obok pana młodego niczym - szukała właściwych słów - tak, właśnie, niczym stado rosomaków. Mogliby chociaż mieć tyle przyzwoitości, by trzymać się z tyłu. (Gdy orszak weselny znajdował się na dziedzińcu Wieży Czarodziejów, pani Gringe próbowała zepchnąć chłopców z Puszczy na tyły. Rozpoczęła się przepychanka i jej mąż, Gringe, musiał ją odciągnąć. „Zostaw, Theodoro", syknął. „To teraz bracia Lucy". Na tę myśl pani Gringe zrobiło się trochę słabo. Musiała długo patrzeć na wspaniałego gościa, panią Marcię Overstrand, Czarodziejkę Nadzwyczajną, by się otrząsnąć - co wprowadziło lekkie zakłopotanie, bo Marcia dość ostro spytała, czy coś jest nie tak.) Zawstydzona tym wspomnieniem pani Gringe westchnęła, a potem zauważyła, że otoczył ją tłum. Radośnie nieświadoma, że wysoki, ostry trójkąt z filcu na jej kapeluszu wywołuje w patrzących wrażenie, że wśród weselników krąży rekin i podąża za panną młodą, zaczęła łokciami przepychać się do przodu.
- 22 - W końcu dotarli do Bramy Pałacowej. Wokół tłoczyli się gapie, którzy składali gratulacje i życzenia oraz wręczali drobne prezenty. Lucy i Simon przyjmowali to wszystko ze śmiechem i okrzykami, przekazując podarki do poniesienia rozmaitym znajomym. Sara Heap wzięła Silasa pod rękę i uśmiechnęła się do niego. Czuła się niewypowiedzianie szczęśliwa. Pierwszy raz od dnia narodzin Septimusa miała przy sobie wszystkich synów. Wydawało się, że zdjęto z jej barków wielki ciężar - w istocie Sara poczuła się wtedy tak lekko, że nie zdziwiłaby się, gdyby spojrzawszy w dół, zobaczyła swoje stopy unoszące się nad ziemią. Patrzyła na zbieraninę chłopców z Puszczy, którzy byli już młodymi mężczyznami i śmiali się, żartując z Simonem, jakby nigdy ich nie opuścił (tego słowa używała Sara, gdy mówiła o Mrocznych latach Simona). Zobaczyła Septimusa, pewnego siebie, w szacie Ucznia, rozmawiającego z małą Jenną, która wydawała się teraz bardzo wysoka i Królewska. Ale najlepsze, że Sara widziała oczy swojego najstarszego syna - znowu jasnozielone - błyszczące radością, gdy rozglądał się wokół; już nie wyrzutek, lecz ktoś na swoim miejscu. W Zamku. Z rodziną. Simon sam ledwie mógł w to uwierzyć. Był zaskoczony wszystkimi dobrymi życzeniami i poczuciem, że ludzie naprawdę go lubią. Nie tak dawno, gdy mieszkał pod ziemią w Mrocznym miejscu, miał takie właśnie sny. Budził się jednak w środku nocy i z rozpaczą uświadamiał sobie, że to był tylko sen. Teraz, ku jego zdumieniu, sny stały się rzeczywistością. Tłum robił się coraz liczniejszy i wyglądało na to, że Simon i Lucy będą przy Bramie Pałacowej jeszcze przez jakiś czas. Na skraju ciżby wszystkim imponowała postać Marcii Overstrand. Ubrana była w ceremonialną szatę Czarodziejki Nadzwyczajnej z haftowanego fioletowego jedwabiu, obszytego bardzo miękkim i kosztownym futrem Myszy Bagiennych. Spod szaty wystawały na biały śnieg dwa buty z ostrymi czubkami, uszyte z fioletowej wężowej skóry. Ciemne sfalowane włosy Marcii były zaczesane w tył i przytrzymane formalnym złotym diademem Czarodziejki Nadzwyczajnej, który skrzył się efektownie w promieniach zimowego słońca. Marcia była zachwycająca - ale rozdrażniona. Jej zielone oczy odnalazły Septimusa i skinęła z irytacją na swojego Ucznia. Septimus przeprosił Jennę i pośpieszył do Marcii. Obiecał Sarze dopilnować, „żeby Marcia wszystkiego nie zdominowała", a teraz dostrzegał sygnały ostrzegawcze. - Septimusie, widziałeś ten bałagan? - spytała Czarodziejka. Septimus podążył wzrokiem za jej wyciągniętym palcem, chociaż dokładnie wiedział, o czym mowa. Na końcu Drogi Ceremonialnej - która wiodła prosto od Bramy Pałacowej - wznosiła się wysoka wieża rusztowań, pokryta jaskrawoniebieskim brezentem, krzykliwa na tle śniegu. Wokół widniały niechlujne sterty cegieł i bezładnie rozrzucone narzędzia budowlane.
- 23 - - Tak - odrzekł Septimus, co w opinii Marcii nie było odpowiedzią, która by w czymkolwiek pomogła. -To Marcellus, prawda? Co mu przyszło do głowy, że już zaczyna? Septimus wzruszył ramionami. Nie rozumiał, dlaczego Marcia pyta jego, zwłaszcza że wciąż nie wyznaczyła daty, kiedy miały się zacząć jego miesiąc z Marcellusem. - Czemu jego nie zapytasz? - powiedział. Marcia wydawała się lekko skruszona. - No... Kiedy twoja matka przyszła mnie odwiedzić, obiecałam jej, że nie będzie żadnych... eee... kłótni. - Mama do ciebie przyszła? - spytał zaskoczony Septimus. Marcia westchnęła. - Tak. Przyniosła listę gości i powiedziała, że jeśli jest na niej ktoś, kogo nie lubię, zrozumie, gdybym postanowiła nie przyjść. Ma się rozumieć, odpowiedziałam, że oczywiście przyjdę na ślub Simona i że nie ma dla mnie znaczenia, kto tam będzie. Nie wydawała się przekonana, trzeba przyznać. Stanęło na tym, że obiecałam jej, hmm... - Marcia skrzywiła się. - ...być dla wszystkich miła. - No, no. - Septimus z podziwem zerknął na Sarę Heap. - Uczniu! Marcio! - Głos Marcellusa Pye przyciągnął ich uwagę. Marcellus uciekł spod władania pani Gringe i rozpaczliwie chciał z kimś porozmawiać, nawet z Marcią. - Proszę, proszę - powiedział jowialnie. - Oboje wyglądacie nad wyraz dostojnie. - Nie aż tak, jak ty, Marcellusie - odparła Marcia, taksując spojrzeniem nową czarną szatę Alchemika, która miała nacięcia w rękawach, ukazujące czerwoną koszulę, którą nosił pod spodem. Zarówno płaszcz, jak i tunika były szczodrze ozdobione złotymi zapięciami, które skrzyły się w słońcu. Septimus widział, że Marcellus dokonał wielkiego wysiłku. Ciemne włosy, ostrzyżone niedawno na pazia, opadały mu na czoło w staromodnym stylu, który Alchemik wciąż preferował podczas specjalnych okazji, włożył też swoje ulubione czerwone buty - te, które Septimus dał mu dwa lata wcześniej na urodziny. Marcia zauważyła buty i cmoknęła. Na ich widok ciągle czuła niemiłe ukłucie zazdrości, z którego nie była dumna. Machnęła ręką w kierunku brezentu. - Widzę, że już zacząłeś - stwierdziła z lekką dezaprobatą. Z trudem powstrzymała się, by nie dodać, że Marcellus obiecał wstrzymać się z budową komina do czasu ponownego otwarcia Wielkiej Komnaty Alchemii. Septimus dostrzegł, że Marcellus wzdrygnął się nerwowo.
- 24 - - Wielkie nieba! Czemu, eee, tak mówisz? - Wydaje mi się, że to oczywiste... Te śmieci na końcu Drogi Ceremonialnej. Septimus zobaczył, że na twarzy Marcellusa maluje się ulga. - Aha. Komin - powiedział. - ja tylko podjąłem przygotowania. Wiem, że nie chcesz trzymać Dwustronnego Pierścienia dłużej, niż to konieczne. Dbałość o bezpieczeństwo tego pierścienia to musi być koszmar. Marcia, zgodnie ze złożoną Sarze obietnicą, starała się. - Owszem. Ale przynajmniej go mamy, Marcellusie. Dzięki tobie. Septimus wydawał się pod wielkim wrażeniem. Pomyślał, że jego matka dokonała czegoś niezwykłego. Marcellus poczuł się zachęcony i postanowił poprosić o przysługę. - Zastanawiam się, Marcio, czy sprzeciwiłabyś się przemianowaniu? Czarodziejka speszyła się. - Imię Marcia doskonale mi odpowiada - stwierdziła. - Nie, nie. Chodzi mi o Drogę Ceremonialną. W dawnych czasach, gdy Wielka Komnata funkcjonowała i na jej końcu mieliśmy komin, który wkrótce będziemy mieli znowu, była to Droga Alchemii. Zastanawiam się, czy pozwoliłabyś przywrócić jej dawną nazwę? - A - powiedziała Marcia. - No, myślę, że tak. Wcześniej nazywała się Drogą Alchemii, zatem rzeczą właściwą będzie nazwanie jej tak ponownie. - Dziękuję! - Marcellus rozpromienił się. - Wkrótce Droga Alchemii poprowadzi do nowo zbudowanego Komina Alchemicznego. - Westchnął. - To znaczy kiedy budowniczowie będą łaskawi się pojawić. - Nagły wybuch oklasków i okrzyków oznaczał, że orszak skierował się ku Pałacowi. Marcellus oddalił się, zanim Marcia zdążyła zadać kolejne niewygodne pytania. Marcia poczuła się żałośnie. Wieczór spędzony z mieszaniną Heapów i Gringe'ów nie zajmował miejsca się na jej liście godziwych rozrywek nawet na samym dole. Obejrzała się tęsknie na Wieżę Czarodziejów, zastanawiając się, czy nie mogłaby uciec. Septimus pochwycił jej spojrzenie. - Nie możesz teraz sobie pójść. To byłoby bardzo niegrzeczne - powiedział jej surowo. - Oczywiście, że teraz nie pójdę - odparła cierpko. - Skąd ci to przyszło do głowy? * * *
- 25 - Wesele trwało do późnej nocy. Heapowie i Gringe'owie nie zawsze dobrze się dogadywali i nastąpiło kilka trudnych chwil, zwłaszcza gdy pani Gringe przedstawiła Sarze Heap swoją propozycję zrobienia gulaszu z kaczki. Ale nic - nawet uparte argumenty pani Gringe, że to żaden kłopot zabrać kaczkę do domu, a że jest taka ładna i tłusta, na pewno starczy dla wszystkich, ona zaś może następnego dnia przynieść gulasz, by zaoszczędzić Sarze kłopotu z gotowaniem - nie mogło na długo zachwiać szczęściem Sary. Pierwszy raz miała wokół siebie wszystkie swoje dzieci i to jej wystarczało. Marcia była zaskoczona, że wieczór nie przebiega tak źle, jak się obawiała. Po kilku przydługich przemowach rozmaitych coraz weselszych stryjów z rodziny Heapów, pojawiła się jakże potrzebna odmiana. Przez długie okna Sali Balowej, które sięgały podłogi i ukazywały rzekę za pałacowymi trawnikami, można było ujrzeć duży, rzęsiście oświetlony statek. - Wielkie nieba, a któż to może być? - zwróciła się Marcia do Jenny, która siedziała obok niej. Jenna wiedziała, kto. - To mój ojciec. Spóźniony, jak zwykle. - O, jak miło - powiedziała Marcia. A potem dodała pośpiesznie: - Nie to miłe, że się spóźnił, ma się rozumieć. Miłe, że dotarł na wesele. - Ledwo, ledwo - odrzekła Jenna. Silas i czterej stryjowie ze strony Heapów, zadowoleni z pretekstu do ucieczki, poszli obejrzeć statek i przyprowadzić Mila na wesele. Milo wyglądał olśniewająco w stroju, który zdaniem niektórych był mundurem galowym Admirała Floty, podczas gdy inni zapewniali, że widzieli go na wystawie sklepu z kostiumami w Porcie; czymkolwiek był ów strój, jego właściciel wywołał poruszenie. Podszedł do panny młodej, ukłonił się, pocałował ją w rękę i wręczył jej mały złoty stateczek w szklanej butelce, sprawiając Lucy wyraźną przyjemność. Potem pogratulował Simonowi i zajął miejsce obok Jenny. Nie minęło wiele czasu, a Jenna przeprosiła, po czym poszła porozmawiać z Heapami z Puszczy po przeciwnej stronie stołu. Milo zajął wtedy jej miejsce obok Marcii, która od tej chwili uznała, że wieczór wiele zyskał. Tak wiele, że została na weselu znacznie dłużej, niż planowała. 3. Kałuże.