Ally Carter
Dziewczyny z Akademii Gallagher
cz. 6
„United we spy”
Wersja: PL, 2015
Tłumaczenie: HopeNacioness, czytek888
Zażalenia
Wszystkie prawa należą do Ally Carter oraz do wytwórni Disney.
Okładka wykonana przez Ali Smith.
Dla wszystkich Dziewczyn Gallagher,
Przeszłych, obecnych i przyszłych.
Rozdział 1
Szliśmy wzdłuż wody. Samotny wioślarz przemykał przez kanał niczym strzała
wystrzelona w stronę morza, a ja nie mogłam zrobić nic poza patrzeniem na niego, z więcej
niż odrobiną zazdrości.
-Pięknie tu, prawda Cammie? - usłyszałam pytanie matki. Objęła ręką moją talię i od razu
poczułam się pewniej. Bezpiecznie. Ale jedyne, co mogłam zrobić to wykrzesać z siebie
pojedyńcze skinienie głową i dodać niezbyt entuzjastyczne:
-Jasne.
-Interesujesz się wioślarstwem? - spytał mężczyzna, w czapce i brązowym, tweedowym
trenczu, który nam towarzyszył. Wyglądał jak wyjęty z reklamy London Fog. Abo jak
odtwórca Sherlocka Holmesa. Lub brytyjski arystokrata. A, oczywiście, wiedziałam że to
ostatnie skojarzenie było całkowicie adekwatne.
-Cam, doktor Holt zapytał cię o coś - mama trąciła mnie w ramię.
-Och. Tak. Jasne. Wioślarstwo wydaje się być... zabawne.
-Wiosłujecie w szkole? - brzmiał na zainteresowanego. Wyglądał jakby był zainteresowany.
Ale nauczono mnie słyszeć to, czego ludzie nie mówią - widzieć rzeczy, które powinny
pozostać w ukryciu - więc wiedziałam, że doktor Holt stara się być po prostu miły.
-Nie. Robimy... inne rzeczy - odpowiedziałam mu i uzmysłowiłam sobie, że to nie było
przecież kłamstwo. Jednak nie czułam potrzeby podzielenia się z nim, że pod innymi
rzeczami kryje się nauka, jak zabić kogoś nie ugotowanym spaghetti, czy jak rozbroić
bombę atomową za pomocą Tootsie Rolls.1
(Nie żebym kiedyś zrobiła którąkolwiek z tych
rzeczy. Ale pozostał mi przecież jeszcze jeden semestr w Akademii Gallagher).
-Cóż - poprawił swoje okulary, które zaczęły zjeżdżać mu z nosa - Cambridge jest bardzo
dobrze zaopatrzonym uniwersytetem. Cokolwiek chciałabyś robić, jestem pewna, że uda Ci
się znaleźć odpowiednie zajęcia.
Och, bardzo w to wątpię - pomyślałam, kiedy moja mama oznajmiła:
-Jestem pewna, że tak jest.
Doktor Holt poszedł dalej ścieżką, a ja i moja mama podążyłyśmy za nim. Długie
1 Cukierki. Coś w stylu naszych ciągutek. O takie.
trawniki były zielone nawet w zimie. Ale niebo ponad naszymi głowami było szare, grożąc
opadami deszczu. Wzdrygnąłam się. Nie byłam już tak wątła jak na początku maturalnej
klasy, ale nadal miałam małą niedowagę. Pomimo tego, że babcia Morgan spędziła
większość przerwy świątecznej na dokarmianiu mnie różnymi potrawiami polanymi sosem,
moja kurtka była za duża. Czułam się jakby moje ramiona były zbyt małe. I z bólem
przypomniałam sobie wydarzenia poprzedniego lata – uświadamiałam sobie, że nawet
dziewczyny Gallagher nie zawsze są tak silne jak potrzebują być.
-Cammie? - spytał doktor Holt, przywracając mnie do rzeczywistości - Zapytałem jakie inne
szkoły...
-Oxford, Yale, Cornell i Stanford - powiedziałam, wyliczając uniwersytety, które Liz
zapisała na mojej hipotetycznie krótkiej liście, odpowiadając na zadane w połowie pytanie.
-Wszystkie te szkoły są naprawdę dobre. Jestem pewien, że jeżeli twoje wyniki testów będą
tak dobre, jak wszystko na to wskazuje, to bez problemu się do nich dostaniesz.
Poklepał mnie po ramieniu, a ja starałam się zobaczyć to, co on widział. Przeciętnie
wyglądająca, przeciętnie brzmiąca amerykańska nastolatka. Moje włosy związane były w
koński ogon, a na nogach miałam zdarte buty. Miałam kilka blizn na lini włosów, które
wymusiły całkowicie nieudany eksperyment z grzywką, który nie zadziałał zbyt dobrze.
Nie było absolutnie żadnej możliwości, żeby doktor Holt mógł domyślić się, co zrobiłam w
poprzednie wakacje; ale pewne blizny, których nie mogła zakryć nawet grzywka, nadal były
widoczne. Czułam je. I nie mogłam powiedzieć doktorowi Holt prawdy - że byłam
perfekcyjnie wykształconą maturzystką najsławniejszej na świecie szkoły dla szpiegów.
-A to Cammie jest Crawley Hall. Co o nim myślisz?
Odwróciłam się, żeby ujrzeć duży kamienny budynek. Był piękny. Stary. Królewski.
Ale żyłam w takim starym, królewskim budynku od kiedy skończyłam dwanaście lat, więc
nie mogłam wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu ile prawdopodobnie oczekiwał doktor Holt.
-Nasz wydział ekonomi jest znany na całym świecie. Czy dobrze zrozumiałem, że
interesujesz się ekonomią? - wzruszyłam ramionami.
-Oczywiście.
-Czy możemy wejść do środka? - spytała mama - Rozejrzeć się?
-Och, przykro mi - doktor Holt znów poprawił swoje okulary - Uniwersytet jest zamknięty
w trakcie zimowej przerwy. Obawiam się, że już w tej chwili jesteśmy wyjątkiem.
Moja matka dotknęła delikatnie jego ramienia:
-Jestem wdzięczna, że się pan dla nas tak poświęca. Jak pan wie, zostajemy w Wielkiej
Brytanii tylko na kilka dni, a Cammie nie mogła się już po prostu doczekać...
Doktor Holt spojrzał na mnie. Próbowałam naśladować uśmiech mojej matki, jednak to się
nie powiodło, a doktor Holt poszedł dalej.
-A tu mamy bibliotekę. Niekórzy mówią, że to perła w naszej koronie. Mamy najlepszą
kolekcję rzadkich książek na świecie. Pierwsze wydania Austina i Dickensa, posiadamy
nawet Biblię Gutenberga. - wypiął pierś, ale jedyne co potrafiłam powiedzieć było:
-To świetnie.
-Idąc dalej tą drogą...
-Przepraszam, doktorze Holt? - moja mama mu przerwała - Czy myśli pan, że to by było w
porządku gdyby Cammie rozejrzała się na własną rękę? Wiem, że nie ma zajęć, ale może to
pomogłoby jej poczuć się lepiej w tym miejscu.
-Cóż, ja...
-Proszę?
-Och, oczywiście. Oczywiście - doktor Holt spojrzał na mnie - Co ty na to, Cammie?
Spotkamy się na dziedzińcu za godzinę, czy tak Ci pasuje?
Coś w tym momencie wydało mi się dziwne. Od miesięcy ktoś mi zawsze towarzyszył. Moja
mama. Moje współlokatorki. Mój (i nie przychodzi mi to słowo lekko) chłopak. Ktoś zawsze
tam był, pilnując mnie. Albo po prostu na mnie patrząc. To wydawało się więcej niż dziwne,
kiedy moja mama skinęła głową i powiedziała:
-W porządku, dzieciaku. Idź. Będę tutaj, kiedy wrócisz.
Odeszłam więc, przypominając sobie, że kiedy jesteś szpiegiem czasami jedyną rzeczą,
którą możesz zrobić to iść. Stawiać jeden krok za drugim, dokądkolwiek nie prowadziłaby
ścieżka.
Zanim skręciłam za rogiem usłyszałam doktora Holta mówiącego:
-Cóż za... urocza dziewczyna.
Moja mama westchnęła:
-Miała naprawdę ciężki rok.
Ale mama nie próbowała nawet tego wyjaśnić. Mam na myśli, jak powiedzieć
komuś: O tak, moja córka była kiedyś słodka, ale to było zanim była torturowana? Więc nie
powiedziała nic. Doktor Holt nie był gotowy, żeby to usłyszeć.
Szłam przed siebie dookoła wielkiego, starego budynku. Była tam altanka pokryta
bluszczem. Pomnik kogoś, kogo imienia nie znałam. Otaczało mnie wilgotne i zimne
powietrze. Czułam się samotna, idąc pomiędzy dwoma budynkami i przyłapałam się w
pewnym momencie na ponownym przyglądaniu się rzece. Inny pojedyńczy wioślarz sunął
po wodzie, patrząc do tyłu i poruszając się do przodu. To wydawało się przeczyć logice, ale
mężczyzna nadal płynął pod prąd, a ja zaczęłam się zastanawiać dlaczego to wydaje się być
takie łatwe.
-Ciekawie cię tu widzieć - głos przerwał moje rozmyślania, ale nie przestraszył mnie;
odwróciłam sie.
-Więc masz to? - zapytała moja najlepsza przyjaciółka, Bex. Jej brytyjski akcent był jeszcze
bardziej uwydatniony w jej ojczyźnie, a jej uśmiech był szczególnie złośliwy, kiedy
skrzyżowała swoje długie ręce. Wiatr rozwiewał jej czarne włosy z dala od twarzy.
Wydawała się być żywa i chętna, więc wyjęłam kartę doktora Holta, którą wcześniej
wysunęłam z jego kieszeni.
-Jesteś gotowa? - spytałam. Sojrzała na mnie przez swoje ręce.
-Camie, słonko, urodziłam się gotowa - oznajmiła, a potem podeszła do Crawley Hall i
przyłożyła kartę. Kiedy zabłysło zielone światło powiedziała:
-Chodź.
Rozdział 2
Crawley Hall wydawał się być pusty, kiedy z Bex zamknęłyśmy za sobą drzwi. Nasze kroki
odbijały się echem w korytarzu. Mijałyśmy ciężkie drewniane łuki i witraże. Czułam się
bardziej jak w muzeum niż jak w szkole, nie po raz pierwszy idąc podobnymi korytarzami,
całkowicie łamiąc zasady.
-Więc, co myślisz, Cam? Jesteś dziewczyną Cambridge?A może bardziej dziewczyną
Oxonian?
-Oxonian? - powtórzyłam.
-Takie słowo. A teraz odpowiedz na pytanie - Bex wzruszyła ramionami i oparła się o drzwi,
które w przeciwieństwie do innych, które wcześniej minęłyśmy, były nie z ciężkiego
drewna, ale ze stali. Kamery bezpieczeństwa były na nich skupione, i Bex zajęło chwilę
oczyszczenie drogi do środka.
-Cambridge jest fajny. Chociaż przydałyby się tu lepsze zabiezpieczenia - powiedziałam.
-Więc nie Cambridge - Bex skinęła głową - A co myślisz o Yale? Albo zawsze możesz
dołączyć do mnie w MI6. My dwie razem, w realnym świecie.
-Bex- powiedziałam, przewracając oczami - Nie mamy na to czasu.
-Bo co? - spytała, po czym założyła ręce na biodrach i zerknęła na mnie - Jest przerwa
zimowa.
-Wiem.
-I jesteśmy maturzystkami.
-Wiem - powtórzyłam.
-Więc nie jesteś... ciekawa?
-Czego?
-Życia. Tam. Życia! - powtórzyła - Powiedz mi, Cameron Ann Morgan, jaka chcesz być, gdy
dorośniesz? - dotarłyśmy do kolejnych drzwi, a ja zatrzymałam się, spoglądając na kamerę
monitorującą wejście i szepnęłam:
-Żywa.
Trzydzieści sekund później stałyśmy w holu największej biblioteki jaką kiedykolwiek
widziałam. Stare dębowe stoły wypełniały środek pokoju. Regały, które osiągały nawet
trzydzieści metrów wysokości, rozciągały się wzdłuż każdej ściany. Pierwsze wydania
Thackeraya i Fostera leżały za szybą ochronną, a ja i Bex przechadzałyśmy się samotnie
wzdłuż pustego pomieszczenia, jak para bardzo dobrze wykształconych złodziei.
Wspięłyśmy się po schodach i ruszyłyśmy przez labirynt półek i małych wnęk stworzonych
do nauki:
-Powinnyśmy były zabrać Liz - powiedziałam, myśląc o naszej najmniejszej, najmądrzejszej
i... cóż... najbardziej kujonowatej współlokatorce, która pokochałaby to miejsce; ale kiedy
Bex nagle się zatrzymała, przypomniałam sobie dlaczego Liz nie dostała pozwolenia na
branie udziału w tej małej wycieczce. Spojrzałam wzdłuż ramienia Bex w odpowiednim
momencie, by zobaczyć ruszający się cień na podłodze. Lampy były wyłączone, a jednak
figura przecięła światło padające przez witraże niczym marionetka na pokazie, który tylko
my miałyśmy zobaczyć. Słyszałam, jak drzwi otwierają się i zamykają, więc z Bex powoli
zeszłyśmy wąskim korytarzem w dół do drzwi, które stały lekko uchylone. Zatrzymałyśmy
się na chwilę, a Bex bezgłośnie zapytała:
-Na pewno? - jednak ja nie odpowiedziałam. Zaszłam za daleko - chciałam tego za bardzo.
Więc nie wahałam się. Otworzyłam drzwi i weszłam do pokoju, mój puls przyśpieszył, a
ręce przestały drżeć, gotowe na to, co miało nadejść.
-Stać! - zapłakał mężczyzna - Kim jesteście? Co tu robicie? Dzwonię po ochronę. - mówił
szybko, ledwo oddychając pomiędzy wypowiadanymi żądaniami, na pewno nie dając nam
wystarczająco czasu aby odpowiedzieć na pytania.
-Podnieście ręce do góry! Już! Podnieście je! - krzyczał, chociaż nie posiadał nawet broni.
Miał zarośnięte, szare włosy, a na sobie pomarszczony, brudny garnitur i wyglądał jakby
nie brał prysznica od wielu dni.
-Pan Knight? - spytała Bex. Podeszła bliżej - Pan Walter Knight?
-Ten obszar jest strzeżony - krzyknął ponownie - Kampus jest zamknięty. Nie macie prawa
tu być.
-Nie mam prawa do wielu rzeczy - powiedziałam - Nazywam się Cammie Morgan - kiedy
tylko wypowiedziałam te słowa cień padł na jego twarz. Tak jakby patrzył na ducha.
Na mnie.
Patrzył na mnie.
Nie powinnam żyć. Ale żyłam.
-Nie masz żadnych ochorniarzy, jak widzę - powiedziała Bex, rozglądając sie po
pomieszczeniu. Było to biuro, nie za duże, po prostu takie, które mogło pomieścić stare
biurko, krzesło i krótką skórzaną sofę, która stała pod jedynym oknem. Leżeła na niej
poduszła i koc, a śmietnik był przepełniony opakowaniami po jedzeniu na wynos i
zeszłotygodniowymi gazetami.
-Myślę, że to całkiem sensowne - dodała Bex - Nie jest pan pewien, komu może pan ufać,
czyż nie?
-Znam to uczucie - powiedziałam. Kiedy zauważyłam, że się trzęsie dodałam - Niech się pan
nie martwi. Nie musi się pan nas bać.
-Och, nie byłałbym taka pewna - zaśmiała się Bex - Trochę może się bać.
Bex przysunęła się bliżej, a Walter Knight odsuwał się dopóki nie został przyciśnięty do
biurka i nie mógł ruszyć się dalej.
Kiedy Bex znów się odezwała jej głos był tak niski, że brzmiał prawie jak szept:
-Elias Crane nie żyje, panie Walter. Prawdopodobnie słyszał pan o tym wypadku
samochowowym - wykonała mały cudzysłów nad głową, kładąc nacisk na dwa ostatnie
słowa - Och, mogę się założyć, że męczyło pana to, czy naprawdę był to wypadek. Znaczy, to
możliwe, że po prostu wypił za dużo, kiedy pojechał nad tamten klif. Ale gdy Charlene
Dubois zaginęła podczas odwożenia dzieci do szkoły... - Bex pozwoliła słowom ulecieć - To
już nie mogło wydawać się tylko zbiegiem okoliczności. Więc pan uciekł - zarzuciła ręce w
małej odległości od niego - Aż dotarł pan tutaj.
-Nie wiem o czym mówisz! - krzyknął pan Walter, ale Bex tylko pokręciła głową.
-Wiesz. Z jakiego innego powodu spałbyś na kanapie w opuszczonym biurze zamiast w
swoim mieszkaniu w Londynie? Albo we francuskiej willi? Albo nawet w szwedzkim
szałasie? Muszę ci przyznać, że to była całkiem rozsądna decyzja. Ukryć się w bibliotece.
Mądrze. Mogę się założyć, że wiele ludzi nawet nie wie, że były brytyjski premier ma tutaj
swoje biuro honorowe. Miłe. Zajęło nam trochę czasu wyśledzenie cię tutaj. Ale
wyśledziłyśmy cię. I nie będziemy jedynymi osobami, które to zrobiły.
-Pierwsza zasada uciekania, panie Walter - powiedziałam mu - Nie chodź do znanych ci
miejsc - potrząsnął swoją głową i powiedział:
-Nie. Nie. Macie złego człowieka.
-Nie. - odpowiedziałam - Pan Walter King, syn Avery King, pra-pra-pra-prawnuk Thomasa
Avery Knight. Niech mi pan powie, czy pana pradziadek zmienił nazwisko, ponieważ
ułatwiło ono irlandzkiemu chłopcu w zdobyciu władzy w rządzie brytyjskim na przełomie
XIX i XX wieku? A może to z powodu Kręgu?
-Czego chcecie?
-Widziałam nazwisko twojego pra-pra-pra-pradziadka na liście - włożyłam rękę do kieszeni
i poczułam kawałek papieru, który tam trzymałam, kiedy obraz przemknął przez moje
myśli. Ta lista została skryta w mojej podświadomości na lata, ale kiedy raz sobie ją
przypomniałam nie mogłam już zapomnieć. Nazwiska zapisane tam miały mnie
prześladować dopóki potomkowie tych wszystkich ludzi nie zostaną zebrani i policzeni.
-To była lista bardzo złych - bardzo potężnych - mężczyzn. Teraz ich potomkowie są
wpływowymi ludźmi. Jak dobrze pan wie, panie Walter, ktoś chce pana śmierci.
-Wynoście się! - warknał i wskazał na drzwi – Wynoście się, i to już. Zanim...
-Zanim co? - Bex chwyciła go za kołnież.
-Nie będzie tu pan bezpieczny – powiedziałam, wpatrując się w ziemię. Walter podszedł do
okna i opadł na kanapę, odpychając poduszkę i koc.
-CIA wie, że tu jesteście? - spytał – Nie mówcie mi, że od teraz wysyłają pary dzieciaków do
brudnej roboty.
Powinnam poczuć się urażona. W końcu całkiem niedawno ten facet i bandziory dla
niego pracujące próbowali mnie zabić. Jeżeli ktoś powinien sobie zdawać sprawę z tego, że
nie należy bagatelizować dziewczyny Gallagher to powinien być ten facet. Ale w mojej
profesjonalnej opinii, mężczyźni prawie nigdy nie doceniają dziewczyn. I, szczerze mówiąc,
dziewczyny z Akademii Gallagher nie stanowiły wyjątku.
Jego wzrok przeniósł się z Bex na mnie. Wyglądał jakby spodziewał się, że jedna z nas
teleportuje się i wróci z posiłkami.
-Twoja była... współpracownica... Catherine Goode. Zabiła Crane'a. Wiesz to, prawda? -
spytałam, jednak nie odpowiedział - A Charlene Dubois wcale nie pojechała na przejażdżkę
i zapomniała wrócić.
-Charlene... Czy ona nie żyje?
-Może. Prawdopodobnie. Ale pan zna Catherine lepiej niż my, więc niech mi pan powie -
dlaczego ona pozbywa się pojedyńczo przywódców Kręgu?
-Jest szalona - powiedział z miną świadczącą, że mówi prawdę. - Nienawidzi nas. Chce
kontrolować rzeczy, a to czego nie potrafi kontrolować po prostu niszczy.
Pomyślałam o jej synu. Nie potrafiła go kontrolować. Czy to znaczyło, że czuła sie
zobowiązana, by jego też się pozbyć pewnego dnia?
-Idą po ciebie, Walter - potrząsnęłam głową - I nie będą tak mili jak my.
-Nie jestem w Kręgu Cavana - mężczyzna splunął.
Bex powoli pokręciła głową:
-Zła odpowiedź.
-Nie jestem! - tym razem krzyknął - Nie jestem już tego częścią.
-To nie harcerze - powiedziałam - Nie pozwolą nikomu odejść.
-Jestem skończony. I... To twoja wina - wskazał w moim kierunku - Powinnaś mieć tyle
przyzwoitości i umrzeć, kiedy tego potrzebowaliśmy.
-Przepraszam. Przechodziłam przez trochę buntowniczy okres. Ale przysięgam, że to już
prawie koniec.
-Więc zamierzacie mnie porwać? - spytał.
-Ty nazywasz to porwaniem. My nazywamy to przetrzymaniem cie w bezpiecznym obiekcie
do czasu bezpiecznego przekazanie cie władzom. - odpowiedziała Bex z uśmiechem - Ale
każdy ma swoją definicję.
-Jeżeli my pana znalazłyśmy, panie Walter, to tylko kwestia czasu, kiedy zrobi to Catherine.
- powiedziałam - A teraz chodźmy. Niech pozwoli nam pan zapewnić sobie bezpieczeństwo.
Sięgnęłam do jego ramienia, jednak odskoczył.
-Nigdzie nie jest bezpiecznie. Nie rozumiecie. Spójrzcie na siebie. Jak mogłybyście
zrozumieć? Jesteście dziećmi. Gdybyście wiedziały, co oni próbują zrobić... Co środkowy
krąg planuje... Nigdy tego nie chciałem.
-Czemu? - spytała Bex - Co oni planują?
Knight pokręcił głową. Jego usta zadrżały, kiedy powiedział - Nie chcesz wiedzieć.
Był przestraszony, kiedy zobaczył nas po raz pierwszy, kiedy mówił o Catherine i ludziach
których zabiła, ale w tym momencie jego strach zamienił się w przerażenie. Kołysał się,
mówiąc:
- Nie możecie tego powstrzymać. Nikt nie może. To...
-O czym ty mówisz? - krzyknęła Bex, chwytając go za ramiona i nie puszczając - Powiedz
nam o co ci chodzi, a my to zatrzymamy.
-Głupcy. - zaśmiał - To już się zaczęło.
Bex spojrzała na mnie. Przyszłyśmy tutaj z konkretną misją: miałyśmy znaleźć Tomasa
McKnighta i aresztować go. Nie brałyśmy pod uwagę czegoś takiego. Jeżeli liderzy Kręgu
coś planowali, to mogłoby to zmienić wszystko. W głosie Bex pojawiło się coś nowego,
kiedy powiedziała:
-Słuchaj, my tylko grzecznie pytamy. Kiedy Catherine przyjdzie - nie będzie pytała w ogóle.
Więc niech pan teraz z nami pójdzie. Proszę.
-Albo co? - warknął mężczyzna.
Ironia jest zabawną rzeczą. Może pokój był na podsłuchu i ktoś wyłapał zarozumiały
i protekcjonalny ton jego głosu. Albo może to tylko los sprawił, że strzelec wybrał ten
moment, by strzelić. Jednak obawiam się, że nigdy się tego nie dowiemy.
Nagle, szkło rozbiło się zasypując pokój połyskującymi, opadającymi odłamkami. Bex i ja
zanurkowałyśmy za biurkiem tuż przed kolejnym wystrzałem z karabinu. Usłyszałam
ponownie syk kuli i zobaczyłam ciemną plamę, która rozrastała się na piersi sir Waltera,
widziałam jak upadł ciężko na kolana. Nadal był w pozycji pionowej, kiedy do niego
dotarłam:
-Panie Walter! - krzyknęłam. Był jednym z tych, którzy wysłali zabójcę, chcieli pozbyć się
mnie i listy, którą miałam w głowie. Ale nie czułam spokoju. Jakiekolwiek duchy
przeszłości śledziłyby mnie do tego pokoju, nie mogłabym czuć się usatysfakcjonowana,
widząc jak umiera.
-Panie Walter! - krzyknęłam ponownie. Kropla krwi wypłynęła z jego ust. A kiedy życie już
z niego odpłynęło, przewrócił się na podłogę, by już nie skrzywdzić nas - lub kogokolwiek
innego - nigdy więcej.
-Cam! - usłyszałam Bex, wołającą mnie. Boleśnie ściskała moje ramie i podciągnęła, bym
stanęła na nogi. Ale ja nie mogłam się ruszyć. Stałam zmrożona, gapiąc się przez rozbitą
szybę na kobietę, która stała na szczycie budynku po drugiej stronie trawnika, podnosząc
granat i wskazując w naszym kierunku.
-Catherina - powiedziałam.
A potem matka mojego chłopaka wycelowała w nasze okno ponownie. I strzeliła.
Szkło zaskrzypiało pod moimi stopami.
Krew nabiegła mi do oczu.
Granat musiał uderzyć w przewód gazowy, ponieważ dym wirował wokóm mnie i mogłam
poczuć to ciepło, spowodowane wybuchem, na plecach. Ale ręka Bex nadal była na moim
ramieniu, a my dwie nadal, skulone pod czarnym powietrzem, biegłyśmy w dół korytarzem,
jak najdalek od ciała i płomieni.
Kiedy dotarłyśmy do końca korytarza, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam matkę Zacha
biegnącą przez trawnik. Musiała mnie wyczuć, bo zatrzyłama się i odwróciła, po czym
podniosła rękę i mi pomachała, prawie jakby miała nadzieję, że mnie zobaczy.
A potem ruszyła znów biegiem, a ja wiedziałam, że muszę ją znaleźć - odpłacić jej - bo
dopóki ona gdzieś tam będzie, część moich blizn nigdy się nie zagoi.
-Cam! - krzyknęła Bex, kiedy syreny zaczęły wyć.
Może i szkoła miała przerwę, jednak nadal była jednym z najbardziej prestiżowych miejsc
w całej Anglii. Co znaczyło, że znajdowały się tu czujniki dymu i czujniki zbitego szkła i ktoś
musiał przyjść, by sprawdzić, kto to zrobił, a kiedy ta osoba się pojawi my musimy być
daleko.
-Cam, idziemy!
-Ona tu jest! - krzyknęłam, próbując się uwolnić.
Beź ściśle trzymała moją rękę - nie dając mi odejść.
-Nie. Jej tu nie ma.
Rozdział 3
Byłam już wcześniej w domu Bex. W końcu jest moją najlepszą przyjaciółką. Ale
kiedy twoja najlepsza przyjaciółka jest córką dwóch super-szpiegów to znaczy to mniej
więcej to, że twoje przyjaciółka się przeprowadza. Często. Więc wchodząc do mieszkania
Bex nie mogłam sobie pomóc. Rozejrzałam się dookoła. Nowe pokoje. Nowe ściany. Ta
sama atmosfera. Mimo, że każdy szpieg którego znałam (a było ich sporo) spędził ostatnie
kilka tygodni na powtarzaniu mi, że jestem bezpieczna - że tak długo jak tylko pamiętam
nazwiska na liście, nie było powodu żeby Krąg chciał mnie uciszyć - to nadal czułam się
dziwnie chodząc w mieszkaniu Baxterów w którym wszystkie okna nie były szczelnie
zasłonione.
Zamiast takich zabiegów matka Bex po prostu mnie przytuliła. Jej ojciec pocałował
mnie w policzek. Spytali moją matkę o Sir Waltera Knighta i powiedzieli nam, że wszyscy w
MI6 mówili tylko o wybuchu w jednym z najbardziej znanych uniwersytetów na świecie.
Ale nikt nie przejmował się mną. Lub... cóż... Nikt się mną nie przejmował dopóki nie
zapytałam:
-Więc co robimy teraz?
-Teraz, dziewczęta? - zaczął pan Baxter - Myślałem, że dzisiejszy wypad był wyjątkiem.
-Knight nie żyje - powiedziała Bex - Crane nie żyje. Dubois zaginęła. Z dwójką dzieci -
dodała z nutką uszczypliwości - Myślę więc, że Cam ma rację: co robimy teraz?
-Wracamy do szkoły - powiedziała mama, przejmujac rozmowę - Wracamy i zostawimy to...
-Dla kogo? - spytała Bex.
-Rebecco! - wybuchnęła jej matka.
-Przepraszam - Bex wzruszyła ramionami - Komu? - poprawiła się, chociaż wątpię, że o to
chodziło jej mamie.
-Nie słyszeliście Knighta - pokręciłam głową - Nie był tylko wystraszony. I nie chodziło
tylko o Catherine. Cokolwiek planuje Środkowy Krąg to musi być tak duże i okropne, że
nawet on nie chciał brać w tym udziału. I mówimy tu o człowieku, który był częścią Kręgu
przez większość swojego życia.
Wyjęłam zmiętą kartkę papieru z kieszeni. Było zapisana pismem Liz. Kawałek
papieru był poszarpany z lewej strony, gdzie wyrwała go ze spirali notebooka kilka tygodni
wcześniej. Złożyłam go w ćwiartki i włożyłam do kieszeni, gdzie znajdował się zawsze w
zasięgu ręki.
Papier stał się już miękki i zużyty, i chociaż wiedziałam, że znam każde słowo na
pamięć to trzymałam go. Częście mnie myślała, że mogę go mieć na zawsze. Część mnie nie
mogła się doczekać aż go spalę.
-Proszę - powiedziałam, rzucając kartkę na stół, aby dorośli mogli ją zobaczyć- Siedem
nazwisk. Siedem - praktycznie krzyczałam. Mimo wszystko nadal czułam się, jakbym
musiała ich uświadomić.
Spojrzałam na damskie pismo Liz, na nazwiska, które miałam w swojej
podświadomości przez lata.
Elias Crane
Charles Dubois
Thomas McKnight
Philip Delauhunt
William Smith
Gideon Maxwell
Samuel P. Winters
-Ci ludzie założyli Krąg razem z Iosefem Cavaben w 1863 roku - powiedziałam im.
-Wiemy - odparła moja matka, ale ja kontynuowałam tak, jakby w ogóle się nie odezwała.
-Ci ludzie go przeżyli. A następnie wprowadzili dzieci do rodzinnego interesu. I wnuki. I tak
dalej i tak dalej. I teraz... Teraz Elias Crane szósty nie żyje - wzięłam marker i obrysowałam
linią nazwisko Eliasa Crane znajdujące się na górze listy.
-Pra-pra-pra-pra-prawnuk Duboisa też prawdopodobnie nie żyje - dodała Bex, a ja
narysowałam kolejną linię.
-A teraz i spadkobierca McKnighta zginął - skończyłam, malując ostatnią linię.
-Odkryliśmy trzech spadkobierców, dziewczyny - powiedział pan Baxter - To całkiem nieźle
jak na początek.
Rozumiałam, co powiedział pan Baxter. Mężczyźni i kobiety z tej listy nie byli
dobrymi ludźmi. Sprzedawali broń do eksterminacji i byli liderami jeśli chodzi o światowe
zabójstwa - agent Townsend nazywał to zawsze terrorem. I nienwaidziłam ich.
Nienawidziłam ich bardziej niż prawie najbardziej ze wszystkich ludzi. Ale była jeszcze
jedna osoba, którą gardziłam bardziej. Pomyślałam o kobiecie z dachu. Porwała mnie -
torturowała mnie - żeby zdobyc te nazwiska, a teraz zabijała tych ludzi jednego po drugim,
eliminując konkurencję. I wiedziałam, że jeżeli Catherine chce, żeby wszyscy liderzy Kręgu
byli martwi to może my potrzebowaliśmy chociaż jednego z nich żywego.
-Troje z nich nie żyje - powiedziałam, biorąc głęboki, powolny oddech - Ale nadal mamy
cztery nazwiska. Musimy znaleźć potomków tych ludzi. Musimy ich znaleźć i powstrzymać
zanim zrobią to, co planują zrobić. Ponieważ, zgodnie z opinią Knighta, jest to coś bardzo
złego.
-To nie jest wasz problem, dziewczynki - powiedziała pani Baxter, a Bex wyrzuciła ręce w
powietrze.
-Więc kto ma się tym przejmować? MI6? CIA?
Wszyscy spojrzeliśmy na moją matkę, która oparła ręce na biodrach.
-Wiecie, że to niemożliwe.
-Dokładnie! - powiedziała Bex, jakby moja matka właśnie udowodniła jej tezę - Krąg ma
wtyki na każdym poziomie CIA. MI6 i Interpolu też. Kto wie gdzie jeszcze? I właśnie
dlatego potrzebujecie nas - skończyła, ale jej ojciec już kręcił przecząco głową.
-To była jednorazowa sprawa, dziewczyny - powiedział nam - Sir Walter Knight był
politykiem. Intelektualistą. Nerdem. Nie stważał fizycznego zagrożenia i tylko z tego
powodu pozwoliliśmy wam tam dzisiaj pójść. To się więcej nie powtórzy.
-Ale nie możecie sami się tym zajmować - zaprotestowała Bex - Jest za dużo pracy, która
wymaga przemieszczania się. Potrzebujecie nas.
Mama Bex założyła ręce przed sobą.
-Nie. Właściwie to nie.
Pomyślałam o zamkniętych drzwiach gabinetu mojej matki, o paradach agentów,
którzy pojawiali się w naszej szkole na kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem. Zadania
ludzi zajmujących się kręgiem były tak tajne, że tylko moja matka, nauczyciele i ich
najbardziej zaufani przyjaciele mogli brać w nich udział. Bex i ja powinnyśmy wiedzieć, że
nie powinnyśmy się zatrzymać.
-Gdzie jest pan Solomon? - spytałam - Co z Zachiem? Śledzili jego matkę, czyż nie? Czy oni
w ogóle wiedzą, że Catherine była tutaj dzisiaj? Rozmawiałaś z nimi? Mają się dobrze?
-Cammie - zaczęła mama - Joe Solomon jest ostatnią osobą na świecie, którą powinnaś się
martwić. A Zach jest z nim.
-Co z agentem Townsend? Ktoś musi go tu sprowadzić. I ciocia Abby. Ona i agent
Townsend są razem, prawda? - spojrzałam na rodziców Bex – Czy...
-Cammie! - moja mama powiedziała głośniej niż dotychczas, przerywając mi - Wystarczy.
Wy dwie jesteście bardziej zamieszane w tę sprawę niż powinnyście. I już bardziej
zamieszane w to nie będziecie. Dla waszego własnego dobra.
Pani Baxter przeszła przez pokój i położyła ręce na ramionach córki.
-Bex, dlaczego nie przejdziecie sie gdzieś z Cam? Zabawcie się.
Obie idwróciłyśmy się i spojrzałyśmy na ludzi na ulicy. Nie wiem co było
dziwniejsze: to, że rodzice prosili swoje nastoletnie córki, by wyszły z domu na sylwestra
czy to, że ja my zupełnie nie miałyśmy ochoty iść.
-Dzisiaj będzie wielkie świetlne przedstawienie na Tamizie - powiedział pan Baxter -
Możecie je lepiej zobaczyć z parku.
Ale obie z Bex widziałyśmy już swój przydział eksplozji jak na dzisiaj. Nie
potrzebowałyśmy ich więcej.
-Wiem, gdzie możemy znaleźć więcej potomków - powiedziałam.
-Nie teraz, Cammie - głos mojej mamy brzmiał jak ostrzeżenie.
-Wiemy, że Samuel Winters jest pra-pra-pra-pra prawnukiem swojego imiennika i jest
teraz prawdopofobnie ambasadzie USA we Włoszech. A Preston jest z nim.
-Dziewczyny, nie będziemy już o tym rozmawiać. Ambasador jest trudnym celem. Będzie
bezpieczny w ambasadzie. Co znaczy, że Preston też jest bezpieczny.
-Dzieci Charlene Dubois nie były bezpieczne – powiedziałam i pomyślałam o pierwszym
razie, gdy spotkałam Prestona Wintersa.
Miał łatwy do rozgryzienia uśmiech, który powodował, że wyglądał na zbyt chętnego.
Jego ramiona zdawały się rosnąć zbyt szybko, nieproporcjonalnie do reszty ciała, która nie
nadążała za nimi. Był debilem. Był moim prztjacielem. I teraz tam gdzieś na świecie byli
ludzie, którzy chcieli zabić jego ojca - może nawet i jego. Ludzie nie mogą wybrać rodziny.
Lub rodzinnego biznesu. Bex i ja wiedziałyśmy o tym lepiej niż ktokolwiek inny. I chociaż
to nie mogło pomóc cieszyłam się, że moja rodzinna profesja pracowała dla tych dobrych.
Preston nie miał tyle szczęścia.
-Czy Zach i pan Solomon są w Rzymie? - tym razem zapytała Bex, przejmując inicjatywę -
Ktoś powinien być w Rzymie. Ktoś musi zająć się Prestonem.
-Jeżeli znam Joe Solomona - powiedział pan Baxter - To wiem, że on jest zawsze tam, gdzie
powinien. Wszystko jedno, gdzie się znajduje.
-Ale... - zaczęłam.
-Ale nic - powiedziała moja mama - Jestem pewna, że Preston ma się dobrze, dziewczyny.
-Ona tam jest! - rzuciłam. Mój głos załamał się i nienawidziłam się za to, ale nadal
mówiłam - Catherine tam jest i szuka tych samych ludzi, których my szukamy i...
-I dlatego właśnie wracacie do szkoły! - nie wiem czy moja mama zdawała sobie sprawę z
tego, że krzyczy, ale słowa wydobyły się z jej gardła i odbiły echem w małym pokoju -
Wrócicie do szkoły, a ty przeżyjesz jeden semestr w którym nikt nie będzie do ciebie strzelał
i nikt nie będzie na ciebie polował i... Ten jeden semestr nie będę spędzała każdej wolnej
chwili zastanawiając się, czy moja córka dożyje studiów.
-Jesteśmy maturzystkami - powiedziałam - W przyszłym miesiącu kończę osiemnaście lat.
-Wtedy się tak zachowuj - odpowiedziała mama. Słowa uderzyły mnie niczym policzek. Tak
długo jak nasi rodzice się o nas bali, to był koniec. Nie było żadnych argumentów, które
mogłyby ich przekonać. Zostałyśmy pobite.
-Idźcie obejrzeć fajerwerki, dziewczyny - mama Bex położyła rękę na moich ramionach -
Bądźcie młode. Bawcie się. Cieszcie się nocą.
Raport tajnej operacji
Agentki Baxter i Morgan zostały tymczasowo wygnane z
bezpiecznego domu w Londynie o godzinie 23:00; powiedziano im, że
mają się zabawić. Agentki były jednak nie zaznajomione z
protokołem "bawienie się" więc zdecydowały zamiast tego martwić
się obiektami ich misji.
Ludzie na ulicy mieli na głowach śmieszne czapki i śpiewali piosenki, których nie
znałam, idąc wzdłuż Trafalgar square i Piccadilly Circus. Ale Bex i ja nawet się nie
uśmiechnęłyśmy. Wzięła mnie pod ramie i kiedy szłyśmy zdałam sobie sprawę, że
prawdopodobnie wygląda elegancko i fajnie i europejsko. I przy niej poczułam się powolną,
niezgrabną amerykanką.
-Więc - zaczęła Bex - jak Ci się podobało pierwsze akademickie doświadczenie?
-Szczerze mówiąc - odpowiedziałam - Nie wydaje mi się, żeby różniło się czymkolwiek od
tych licealnych.
Bex westchnęła:
-Wiem co masz na myśli. Jeżeli kiedykolwiek dotrę do punktu życia w którym nie bedzie
snajperów to chyba zwariuję. Albo zacznę piec. Mogłabym zacząć piec.
-Liz zajęła pieczenie - przypomniałam jej.
-Tak, ale byłabym w tym lepsza. Byłabym jak gwiazda rocka - pieczenia.
Ale coś mi podpowiadało, że znacznie wolałaby snajperów.
Tłumy zdawały się być coraz większe. Minęłyśmy kobiety w średnim wieku ubrane w
boa z piór, chłopców z collage'u z odwróconymi kołnierzykami. Czułam, że znikam w tym
tłumie, ale czułam się też najbardziej widoczną dziewczyną na świecie.
-W porządku Cam - powiedziała Bex.
-Co? - spytałam.
-Już czwarty raz w ciągu dziewięćdziesięciu sekund sprawdziłaś, czy mamy ogon.
-Też to robisz - odparłam.
-Oczywiście, że tak. Ponieważ jestem do tego wytrenowana. Nie dlatego, ze się boję.
-Nie boję się.
-Po tym roku, który miałaś, albo się boisz albo jesteś szalona - oznajmiła Bex, a ja
pomyślałam o doktorze Steve - zastanawiając się co jeszcze robił z moją głową - kiedy moja
najlepsza przyjaciółka dodała - A nie jesteś szalona.
Bex uśmiechnęła się do mnie w taki sposób, że wyglądała dokładnie jak jej mama.
Jej słowa brzmiały dokładnie jak jej ojca. Nigdy nie widziałam kogoś, kto miałby w sobie
tyle samo genów po mamie jak i po tacie. Chociaż mogłam się mylić. Może też miałam
dokładnie pięćdziesiąt procent genów po tacie. Ale mój tato odszedł. Umarł. I nigdy się
tego nie dowiem.
-Powtórz jeszcze raz.
-Liderzy Kręgu - lub środkowy krąg - dodała Bex z przymrużeniem oka - Chciał Cię zabić
tak żebyś nie mogła powiedzieć psychopatycznej matce swojego chłopaka... i mojej matce...
i swojej matce... kto założył Krąg. Bez tej listy nikt nigdzy nie dowiedziałby się, kto należy
do środkowego Kręgu. Ale ty ją pamiętałaś, ma wspaniała przyjaciółko. Pamiętałaś, kto jest
na liście, i teraz wszyscy wiemy, kto na niej był, więc środkowy Krąg nie potrzebuje już
twojej śmierci.
-Świetnie - powiedziałam ze skinieniem głowy.
-Oczywiście, pewnie nadal by cię zabili gdyby cie znaleźli. Na złość. Ale nie ma już ceny za
twoją głowę, Cam. Jesteś bezpieczna.
Skinęłam głową, myśląc o strachu z którego nie potrafiłam się otrząsnąć:
-Ale czy Preston jest bezpieczny?
-Moi rodzice myślą, że tak. A moi rodzice mają wkurzający nawyk wiecznego posiadania
racji - powiedziała Bex; ale ja właśnie przyglądałam się mojej najlepszej przyjaciółce i może
najbardziej uzdolnionemu naturalnie szpiegowi, jakiego znałam.
-A ty co myślisz?
-Myślę, że teraz jest bezpieczny. Ale tak nie będzie wiecznie.
-Yhm... A ja po prostu myślę... - pozwoliłam słowom ulecieć.
-O Knighcie? - zgadła Bex. Wzięła głęboki oddech - Ja też. Tworzę równie absurdalne
przypuszczenia o tym o czym mówił. Jeżeli przywódctwo Kręgu tworzy coś taki wielkiego i
okropnego, że nawet faceci jak Knight się boją to ja... jestem przerażona.
Bex jest najodważniejsza osobą, jaką znam. I naprawdę nie przesadzam, kiedy to
mówię. To jest najprawdziwsza prawda. A znam naprawdę wielu odważnych ludzi. Ale w
tamtym momencie Bex nieco zadrżała - całe jej ciało się zatrzęsło, jakby z jej kręgosłupia
rozchodziło się mrowienie. Jakby ktoś właśnie przeszedł po jej grobie.
-Myślę, że w końcu dowiemy się o co chodziło - powiedziałam.
-Tak - zgodziła się.
Żadna z nas nie powiedziała tego o czym myślałyśmy obie: że odnalezienie
odpowiedzi było częścią tego, co nas przerażało.
A potem odwróciła się do mnie:
-Ale wygramy to coś, Cam. Odnajdziemy innych potomków ludzi z tej listy i ich
aresztujemy. I znajdziemy, a potem powstrzymamy matkę Zacha. Zrobimy to i... - ale moja
przyjaciółka urwała.
-Jeszcze jedno.
-Co?
-Szczęśliwego nowego roku.
I wtedy wszystko się zaczęło. Światła zaczęły migotać. Pojawiły się piewsze wybuchy
i fioletowej barwy smugi na niebie, rozświetlające Londyn. Minął rok od czasu, kiedy
widziałam tam Zacha, odkąd pan Solomon biegł, a mój świat został wywrócony do góry
nogami. Spojrzałam na fajerwerki, które wypełniały niebo. To był dokładnie ten rodzaj
momentów, kiedy Zach lubił się pokazywać, by powiedzieć coś tajemniczego i mnie
pocałować.
I w połowie oczekiwałam, że pojawi się w tłumie, wyjdzie z rzeki w garniturze lub
wyskoczy z helikoptera.
Ale pocałunek nie nadszedł.
-Szczęśliwego nowego roku, Bex - powiedziałam najlepszej przyjaciółce, a potem
odwróciłam się i sprawdziłam swój ogon, wiedząc, że nie ma czegoś takiego jak nowy
początek, całkowicie pewna, że ten rok będzie dokładnie taki jak poprzedni.
Rozdział 4
ZALETY I WADY POWROTU DO AKADEMII GALLAGHER PO PRAWIE
MIESIĄCU NIEOBECNOŚCI:
ZALETA: Pranie. Co prawda babcia Morgan jest
ekspertką w prasowaniu, ale Akademia Gallagher ma ten
pachnący lawendą proszek, który jest prawdopodobnie
najlepiej pachnącą rzeczą.
WADA: Nie ma nic lepszego niż powrót do szkoły, żeby
ci przypomnieć, że masz dużo do zrobienia. (Mam na myśli
naprawdę DUŻO.)
ZALETA: Przez przerwę wydział konserwacji w końcu
zainstalował nowe maty do judo.
WADA: Bex oczywiście musiała wyzwać wszystkich na
rundę judo.
ZALETA: Trzy słowa: Dostęp. Do. Podpoziomów.
WADA: Nie ważne ile godzin spędziłyśmy na staraniach,
nigdy nie dowiedzieliśmy się co jest tak naprawdę celem
Kręgu.
* * *
Wiem, że nie powinnam się do tego przyznawać, ale nie czekałam z
niecierpliwością na przybycie moich koleżanek. Bex i ja byłyśmy same z moją mamą
i nauczycielami przez trzy dni i było w tym coś miłego. Żadnych kolejek w Głównym
Holu, żadnych tłumów na schodach. Pod prysznicem mogłam używać tak dużo
gorącej wody jak chciałam. Ale najbardziej ze wszystkiego, nie czekałam na..
- Co się wydarzyło?
Oczywiście, nazywają mnie Kameleon, ale jeśli chodzi o chowanie się w
tłumie w Akademii Gallagher to Liz jest w tym najlepsza. Poza tym, tego popołudnia
korytarze były pełne dziewczyn i nauczycieli, stosy plecaków i walizek zastawiały
korytarz i pomimo tego, że byłyśmy już seniorkami, Liz zgubiła się w tłumie
pierwszaków i drugorocznych.
Ale kiedy złapała mnie za ramię i popchnęła do cichej niszy przypomniałam
sobie, że początek nowego semestru oznaczał pytania-dużo pytań. A najtrudniejsze
nie będą zadawane przez nauczycieli.
- Więc.. Co wydarzyło się w trakcie przerwy? Gdzie byłyście? Kogo
widziałyście? Co Baxterowie myślą o Prestonie i... och.. Po prostu powiedz mi co się
wydarzyło!
Teoretycznie odpowiedź była tajna. Byłyśmy w niezabezpieczonej niszy z za
dużą liczbą dobrze wyszkolonych oczu i uszu wokół nas. Mogłam użyć jednej z tych
wymówek, ale nie musiałam, bo właśnie wtedy Bex weszła do niszy i powiedziała. -
Jest tutaj.
Żeby być ścisłym, było tam bardzo dużo dziewczyn, ale wiedziałam dokładnie
kogo Bex miała na myśli. Nie wiedziałam tylko dlaczego prowadzi nas w dół
schodami i przez foyer, które służyło jako oficjalne wejście do szkoły.
Na zewnątrz przynajmniej tuzin limuzyn i innych samochodów czekało w
kolejce, żeby dostarczyć nasze koleżanki, ale Bex ruszyła biegiem, skręcając za róg
budynku.
- Bex. - Krzyknęła Liz. - Zwolnij. Gdzie my...
Liz nie dała rady skończyć. Była za bardzo sparaliżowana widokiem obracających się
śmigieł helikoptera, który powoli siadał na trawniku na tyłach szkoły.
- Muszę przyznać to Macey – Powiedziała Bex. - że nadal wie, jak zrobić
wielkie wejście.
Byłyśmy przyzwyczajone do przepychu i pompy, ale nawet dla Macey
McHenry helikopter wydawał się być nieco zbyt wygórowany. Ale wtedy zdałam
sobie sprawę, że Macey nie była sama.
Moja mama wyszła zza rogu dworu, machając do mężczyzny w płaszczu i
krawacie, który pomagał Macey wysiąść z helikoptera.
- Senatorze. - Moja mama powiedziała, przekrzykując warkot silników. - Jaka
miła niespodzianka.
Brzmiała jakby go oczekiwała, ale zważając na fakt, że nasza szkoła nie
przechodziła całkowicie automatycznej przemiany, moja mama musiała być całkiem
pewna, że nie będzie wchodził do środka.
- Witam, pani Morgan. - Powiedział senator McHenry, ujmując rękę mojej
mamy. Następnie zauważył Bex, Liz i mnie. - Dziewczęta. - Dodał.
Macey stała za swoim tatą. Wyglądała chudszą, niż pamiętałam. Jej zwykle
błyszczące niebieskie oczy były ciemniejsze. Przestraszone.
- Witam, senatorze. - Powiedziała Bex z jej najlepszym amerykańskim
akcentem, wcielając się z powrotem w rolę, którą grała tak dobrze kiedy Macey po
raz pierwszy postawiła swoje nogi w kampusie. - Czemu zawdzięczamy tę
przyjemność?
- Och, tylko podrzucam Macey. - Powiedział. - Przepraszam za najście, ale to
wszystko, co się wydarzyło przez ostatnie tygodnie... Wygląda na to, że bycie osobą
publiczną stało się ryzykowne. Mam na myśli, słyszałyście o tej kobiecie z Unii
Europejskiej? Wydaje mi się, że nazywała się Dubois.
- Słyszałam. - Powiedziała mama.
- I do tego sir Walter Knight. - Senator kontynuował. - Nie mogę w to
uwierzyć. Jeśli człowiek nie jest bezpieczny w Cambridge... - Senator potrząsnął
głową, po czym spojrzał mojej mamie w oczy. - Widzi pani, poznałem go podczas
kampani. On i Ambasador Winters byli dobrymi znajomymi. Knight był głównym
doradcą.
- Och, nie byłam tego świadoma. - Powiedziała mama, nawet jeśli była tego
bardzo dobrze świadoma. Właściwie wiedziała więcej o co w tym chodzi niż senator
z Wirginii, ale czasami jest to część pracy. Potrząsanie głową. Mówienie dobrych
rzeczy zamiast prawdy.
- Chciałem się upewnić, że Macey dotarła bezpiecznie. - Ścisnął ramiona
swojej córki i Macey się nie wyrwała. Właściwie nic nie zrobiła. Zastanawiałam się
czy ja wyglądałam tak samo semestr wcześniej wysiadając z helikoptera, zdrętwiała i
za chuda. Ale nie byłam pewna dlaczego Macey tak wyglądała.
- Miłego semestru, Macey. - Poklepał ją niezręcznie po ramieniu.
- Tak, tato.
- Pracuj ciężko.. i miłej zabawy.
- Tak, tato.
- I.. do zobaczenia.
Czekałam aż ją przytuli, pocałuje w policzek. Ale tato Macey tylko zgarbił się i
wsiadł do helikoptera. Kiedy był już w środku pomachał do nas dokładnie tak jak
tego uczą w podręcznikach dla polityków, a potem wzniósł się, znikając na niebie
ponad Wirginią.
Kiedy znalazłam grób mojego taty trzy miesiące wcześniej próbowałam się
przekopać gołymi rękami przez zamarzniętą ziemię-chciałam zrobić cokolwiek, żeby
być bliżej niego. Kiedy zimne powietrze wirowało wokół nas pomyślałam o tym, jak
się wtedy czułam i spojrzałam na Macey, która nawet nie patrzyła na to, jak jej
własny tato odlatuje.
- Więc, Macey. - Zaczęła powoli Liz. - Jak ci minęły...
- Gdzie on jest? - Zapytała Macey, przerywając Liz i odwracając się, patrząc na
moją mamę.
- Kto? - Zapytała mama, ale ja już znałam odpowiedź.
- Preston. Jest tutaj, prawda? - W Macey był optymizm, ale również
desperacja, kiedy spytała. - Sprowadziliście go, nieprawdaż?
- Macey. - Powiedziała moja mama, sięgając po nią. - Musisz zrozumieć..
- Nie. - Macey warknęła. - Nic nie muszę. - Helikopter jej ojca wyglądał jak
osa na horyzoncie.
- Ambasada Stanów Zjednoczonych w Rzymie jest jednym z
najbezpieczniejszych budynków w Europie. Tato Prestona jest ważnym człowiekiem.
Jest bezpieczny. - Powiedziała mama, po czym powtórzyła. - Preston jest bezpieczny.
- Słyszałam, że Elias Crane szósty miał wypadek. - Powiedziała Macey. - A
Charlene Dubois i jej dzieci znikli? Jej dzieci! - Macey miała rację i to wiedziała. Nie
tylko przywódcy Kręgu byli na celowniku. Ich dzieci również. Co oznaczało, że
Preston nie był tak bezpieczny, jak wszyscy chcieliśmy wierzyć.
- Wiecie , nie mieszkałam w jaskini. - Powiedziała nam Macey. - Te rzeczy są
podawane w wiadomościach. I każdego dnia czekałam na wiadomość, że
amerykańska ambasada w Rzymie została zaatakowana.
- To się nie wydarzyło, Macey. - Powiedziałam jej.
- Ale się wydarzy. - Macey była tak pewna, a najgorszą rzeczą było to, że miała
rację. - Więc kiedy zamierzacie go złapać?
- Kiedy nadejdzie właściwy czas. I tylko wtedy. - Mama brzmiała jak
dyrektorka, dorosła agentka, ktoś kto przeżył większość życia dzięki podstawowym
wiadomościom. I dopóki to ona decydowała, my nie musiałyśmy wiedzieć.
- Ale.. - Liz zaczęła. Nie miała rodziców-szpiegów. Nie tak jak Bex i ja, nie
znała znaków, że rozmowa jest zakończona.
- To wszystko, dziewczyny. Idź się rozpakować. - Powiedziała Macey. - Do
zobaczenia na kolacji powitalnej.
I wtedy się odwróciła. Zimny wiatr powiał przez ziemię. Jej ciemne włosy
powiewały dookoła kiedy tak szła, wysoka i wyprostowana. Nie zamierzała się ugiąć,
nie dla nas.
Macey musiała też to wiedzieć, ponieważ mogłam zobaczyć ogień w jej
oczach, kiedy powiedziała. - Powiedzcie mi wszystko.
Bex i ja wymieniłyśmy się spojrzeniami, po czym Bex zniżyła głos i
powiedziała. - Lepiej wejdźmy do środka.
Korytarze powoli stawały się puste kiedy podążałyśmy przez pensję. Głośna
muzyka dochodziła nas z kilku pokoi. Prawie na każdym piętrze były używane
prysznice. Były to dźwięki początku semestru, ale kiedy dotarłyśmy do apartamentu,
który dzieliłam z trzema moimi najbliższymi na świecie przyjaciółkami uderzyło to
we mnie: to nie był normalny semestr. To był nasz ostatni semestr.
- Dobrze. Jesteśmy w środku. Nie ma tutaj żadnych podsłuchujących
pierwszaków, więc czy wy trzy zamierzacie mi powiedzieć, o co chodz? - Spytała
Macey, odwracając się do nas i zamykając drzwi. - Ponieważ wiem, że szrama na
policzku Cam nie powstała w wyniku zacięcia się podczas golenia.
Z roztargnieniem dotknęłam mojej twarzy, ostatniego pozostałego śladu po
Cambridge i Knighcie, i naszej pojedynku z mamą mojego chłopaka. Wiem, że
dzieciństwo powinno zostawiać blizny, ale moje wydawało się być pod tym
względem ekstremalne.
- Mam to z Angli. Cambridge. - Powiedziałam, wyjaśniając.
- Byłyście tam? - Zapytała Liz. - Z Knightem?
- Tak. - Przyznałam. Na wskutek wspomnienia po kręgosłupie przesszły mi
ciarki. - Pojechaliśmy tam, żeby go przejąć, zabrać w bezpieczne miejsce, wiecie?
Ale mama Zacha tam była i nie byłyśmy dostatecznie szybkie.
- Dlaczego on? - Zapytała Macey. Jeżyła się nawet przeciwko nam. - Dlaczego
on musiał być chroniony? - Domagała się odpowiedzi.
- Nie został ochroniony! Byłyśmy za późno. - Krzyknęłam. - Byłyśmy tam,
żeby zabrać go w bezpieczne miejsce. I wtedy on zaczął opowiadać o tym, jak
opuścił Środkowy Krąg, ponieważ planowali coś dużego, ogromną, straszną rzecz.
Powiedział, że to już się zaczęło.
- Co to jest? - Zapytała Liz, ale Bex tylko potrząsnęła głową.
- Zanim mógł nam powiedzieć... zmarł.
- Nie. - Powiedziałam i poczułam, że staję się zimna i zła. - Zanim mógł nam
powiedzieć mama Zacha go zamordowała.
Na końcu korytarza grzmiała muzyka. Dziewczyny mijały nasz pokój szukając
zaginionych walizek i zapodzianych spódniczek od mundurka; ale w naszym
apartamencie był prawdziwy świat. Już było długo po uzyskaniu dyplomów.
- Więc nawet nie próbowałyście ochronić Prestona? - Błękitne oczy Macey
zamieniły się w kryształki lodu.
- Preston Winters nie jest łatwym celem, Macey. - Kłapnęła Bex. To nie były
przekonywujące słowa przyjaciółki. To była analiza agentki, i dokładnie tego
potrzebowała Macey. - Jego tato wie, że Catherine poluje na członków Środkowego
Kręgu i bez wątpienia powziął środki ostrożności. Jest również ambasadorem Stanów
Zjednoczonych na ważnej placówce, co oznacza ochronę ambasady. Co oznacza
antyterrorystyczne blokady dróg i czujniki skażenia biologicznego, kuloodporne
limuzyny i żołnierzy. To oznacza żołnierzy, Macey. Więc Preston nie jest tam zdany
sam na siebie. Żyje w fortecy z dużą liczbą ludzi, których pracą jest stanie pomiędzy
nim a kulą, więc weź się w garść. Preston ma się dobrze. I jeśli nie jest naszą misją,
to oznacza, że nie jest naszą misją. Załapałaś?
Po chwili Macey z ociąganiem potaknęła. Podeszła do swojej szafki i
otworzyła drzwi, wyciągnęła spódniczkę i zaczęła się przebierać.
- Co robisz? - Zapytała Bex.
Macey spojrzała na nią jakby była idiotką. - Kolacja powitalna. - Powiedziała,
nie tylko jakby walka się skończyła, lecz jakby w ogóle nigdy nie miała miejsca.
- Więc wszystko.. - Zaczęłam powoli, ostrożnie dobierając słowa. - w
porządku?
- Oczywiście. Świetnie. Po prostu chodźmy na kolację. - Powiedziała Macey,
ale żadna z nas się nie poruszyła.
- Och, dziewczyny. - Wykrzyknęła po chwili Liz, po czym zaczęła płakać.
- Liz, o co.. - Zaczęłam, ale jej zawodzenie mi przerwało.
- To nasza ostatnia kolacja powitalna!
Bex próbowała ją pocieszyć. (Ale Bex jest lepsza w zadawaniu bólu niż
uśmierzaniu go.) Chciałam coś powiedzieć. Ale mogłam tylko zauważyć, że ładne
płakanie nie jest jedną z naprawdę wielu umiejętności Liz.
Bex spojrzała na mnie, cicha myśl przemknęła pomiędzy nami. To będzie
bardzo długi semestr.
Rozdział 5
Schodząc schodami tego wieczoru z większością klasy seniorek dookoła mnie nie
mogłam pozbyć się uczucia, że od wieków nie byłam na kolacji powitalnej. Nagle się
zatrzymałam, zdając sobie sprawę, że to nie było od wieków. Ostatni raz byłam na
kolacji powitalnej rok temu. (Spójrzmy prawdzie w oczy, dla nastolatki rok to prawie
jak wieczność.)
- O co chodzi, Cam? - Spytała Bex. Reszta dziewcząt wchodziła przez drzwi
jak bohaterowie.
Co miałam powiedzieć? Że Liz miała rację i ta noc jest odrobinę za bardzo
symboliczna-przez-przerażająca? Że Macey miała rację i, z ochroną żołnierzy lub
bez, Preston nie będzie bezpieczny dopóki nie znajdzie się daleko od swojego taty?
Czy że to Bex miała rację-że jesteśmy agentkami i musimy być skoncentrowane na
naszej misji?
Więc nie powiedziałam nic.
- Nie wydziwiaj. - Powiedziała Bex, prawie jakby czytała mi w myślach.
- Nie wydziwiam. - Powiedziałam.
- Wyglądasz jakbyś wydziwiała.
Spojrzałam na nią i pozwoliłam mojej osłonie opaść. - Nie byłam na jednej z
nich od jakiegoś czasu. - Powiedziałam.
- Wiem. Ale nie wydaje mi się, że to jest problemem.
- Nie?
- Nie. - Bex potrząsnęła głową i zeszła kilka schodków. - Myślę, że wydziwiasz
z powodu tego, co się wydarzyło w Cambridge. Myślę, że to cię przestraszyło.
- Widziałam już gorsze rzeczy, Bex. - Powiedziałam, dołączając do niej na
niższym stopniu. - Dużo gorsze.
- Och, nie atak. - Bex podniosła w zaprzeczeniu palec. - To co zdrzyło się
przed atakiem. Myślę, że zobaczyłaś przyszłość. Co jest w jakiś sposób dziwne
kiedy-dwa miesiące wcześniej-nie myślałaś, że masz jakąś.
- Więc.. Cammie.. - Zaczęła Tina Walters kiedy tylko znalazłam swoje miejsce
przy stole seniorek. Żaden z nauczycieli się jeszcze nie pojawił i korytarz był
wypełnony gwarem rozmów i śmiechem, ale też czymś innym. Tina przysunęła się
bliżej, jej głos był konspiracyjnym szeptem. - Co ty słyszałaś?
- O czym, Tina? - Powiedziałam. Szczerze, nie byłam zdziwiona. Tina nie była
tylko samozwańczą dyrektorką komunikacji w Akademii Gallagher (tudzież
największą plotkarą). Była również córką jednej z wychowanek naszej szkoły, która
aktualnie udawała najważniejszą redaktorkę plotkarskiej kolumny w Waszyngtonie.
Konspiracyjne szepty są częścią dziedzictwa Tiny.
- Oczywiście o tym sużym tankowcu z ropą naftową, który eksplodował na
Morzu Kaspijskim! - Powiedziała jakby naturalne i geopolityczne katastrofy były
normalnym tematem rozmów w Akademii Gallagher. I.. cóż... Wydaje mi się, że są. -
Jak ty uważasz, co tak naprawdę się wydarzyło? - Zapytała Tina.
Oczywiście to było w wiadomościach. Słyszałam o tym. Wszyscy o tym
słyszeli. Ale nawet jak na dziewczyny-szpiegów to był niezwykły temat.
- Ponieważ moje źródła mówią, że to nie był wypadek. - Powiedziała Tina
zanim zdążyłam wypowiedzieć słowo. - Wszystkie Irańskie porty nad Morzem
Kaspijskim zostały przez to zamknięte. I uwierz mi, jeśli miałabym wybrać
najważniejszą rzecz dla Iranu, byłaby to ropa naftowa. Jeśli miałyby to być dwie
rzeczy, to byłaby to ropa naftowa i możliwość przetransportowania jej drogą morską
do potencjalnych klientów.
- A co z tą eksplozją mostu w Azerbejdżanie? - Zapytała Courtney Bauer.
Liz odwróciła się do niej. - Co z tym?
- Mama mówi, że w pociągu była bomba. - Powiedziała Courtney.
- Bomba? - Zapytała Liz.
- Tak. - Courtney bezmyślnie mieszała kostki lodu w swojej szklance kiedy
odpowiedziała. - Jestem prawie pewna, że to ona oddzieliła ten wagon od reszty
pociągu zanim zdołał wybuchnąć.
- Uratowała wiele żyć. - Powiedziała Bex, ale Courtney próbowała to
zbagatelizować.
- To nie było nic wielkiego. - Powiedziała, chociaż było. Pomimo wszystko,
trudno jest przyznać, że twoja mama zrobiła coś naprawdę strasznego, nie przyznając
w tym samym czasie, że następnym razem może nie mieć tyle szczęścia.
- Więc... - Tina kontynuowała. - Cammie, co ty o tym wiesz?
- Nic. - Powiedziałam, ale Tina tylko na mnie popatrzyła. - Naprawdę. -
Powiedziałam jej. - Nie wiem nic. Byłam w Anglii z rodzicami Bex.
- Och, słyszałaś o tym byłym premierze, który został wysadzony w powietrze
w Cambridge? Mówi się, że to był wypadek, ale moje źródła mówią, że nie był. Co o
tym wiesz? - Tina spróbowała jeszcze raz.
Powinnam skłamać. Skłamałabym. W szkole nauczono mnie to robić.
Okoliczności pozwalały mi zrobić to z czystym sumieniem. Właśnie miałam
dokładnie to zrobić, kiedy drzwi na końcu pokoju się otworzyły i nauczyciele
wkroczyli na salę. Kiedy długa procesja z nich złożona przechodziła głównym
przejściem nowa myśl wypełniła mój umysł.
- Gdzie jest Zach? - Przeszukiwałam pomieszczenie wzrokiem. - I pan
Solomon? Gdzie oni są? - Zapytałam.
Macey spojrzała na mnie spojrzeniem To nie jest zabawne, nieprawdaż?, ale
nie miałam czasu, żeby przemyśleć ironię. Albo hipokryzję. Szczerze, jest tak cienka
linia pomiędzy tymi dwoma, że czasami od tego boli mnie głowa.
Zawsze zakładałam, że Zach i pan Solomon wrócą, kiedy zacznie się szkoła, a,
technicznie rzecz biorąc, szkoła zaczynała się kolacją powitalną. Ale nigdzie nie
widziałam Zacha ani pana Solomona.
Zanim ktokolwiek mógłby odpowiedzieć, moja mama zajęła swoje miejsce na
środku pomieszczenia i powiedziała. - Dziewczęta Akademii Gallagher, kim
jesteście?
Wszystkie dziewczyny w pomieszczeniu jednocześnie wstały i powiedziały. -
Jesteśmy siostrami Gillian.
Każdy wers naszego motta powodował szarpnięcie nie tylko w moim sercu,
lecz także i głowie. Byłyśmy siostrami. I to się nie skończy po odebraniu dyplomów.
Będziemy czcić jej miecz i dochowywać tajemnic naszym życiem. Motto naszej
szkoły sprawiało, że to brzmiało tak łatwo, tak wspaniale. W tym pięknym budynku z
naszymi idealnie wyprasowanymi spódniczkami wydawało się, że to będzie takie
łatwe. Dziewczyny Gallagher=Dobro. Ale tak nie było. Wiedziałam o tym.
Widziałam to. Słyszałam przechwałki mamy Zacha, że była częścią mojego
siostrzeństwa. Rozglądając się po pomieszczeniu nie mogłam nic na to poradzić, że
zastanawiałam się, czy i teraz są pośród nas zdrajcy.
- Mam nadzieję, że miałyście wspaniałą przerwę. - Powiedziała moja mama ze
środka pomieszczenia. Dobrze widzieć was tutaj, całe i zdrowe. - Wzięła oddech,
pozwalając słowom osiąść dookoła nas. Potem przetasowała kartki na podium,
sprawdzając notatki, których prawdopodobnie nie potrzebowała.
- Ósmoklasistki, wasze pokoje przejdą oczyszczanie-przeciwko insektom, nie
podsłuchom. Proszę przygotujcie się na kilka krótkich wizyt w przyszłym tygodniu i
korzystajcie z bocznych schodów, ponieważ znaleźliśmy termity od frontu.
Drugoklasistki, Profesor Buckingham mówiła, że wiele z was musi jeszcze wypełnić
deklarację. Musicie to zrobić zanim zanim jutro rano zaczną się zajęcia. Zaufajcie mi,
dziewczęta, to nie jest sposób, w jaki chciałbyście zacząć swoją karierę. I seniorki...
gratulacje. Jestem bardzo z was dumna, a także bardzo podekscytowana, że
zaczynacie nasz program oceny kariery. Pierwsze spotkanie odbędzie się za dwa
tygodnie. Po więcej informacji udajcie się do Madame Dabney.
Mama spojrzała ostatni raz na swoją listę, po czym złożyła kartkę. - Myślę, że
to wszystko. Witajcie z powrotem, dziewczęta. I życzę miłego semestru.
Posłała słuchaczkom uśmiech. Był jak reflektor, tak błyszczący i pełny nadziei,
i szczęśliwy. Kiedy moja mama patrzyła w ten sposób było łatwo uwierzyć, że na
świecie nie ma zła. Chciałabym wiedzieć czy udawała, czy zapominała. Jakikolwiek
był tego powód, miałam nadzieję, że ostatni semestr w szkole dla szpiegów nauczy
nas jak tego samemu dokonać.
Tej nocy w naszym apartamencie było niezwykle cicho. Pomimo wszystko, to
była pierwsza noc po powrocie. Nie miałyśmy żadnych testów ani zadań domowych.
Powinny być maratony filmowy i przemiany. Liz powinna domagać się dodatkowych
zadań; ale nawet ona była cicho, kiedy usiadłyśmy na naszych łóżkach, żadna z nas
nic nie mówiła.
- Co jest, Lizzie? - Bex próbowała się drażnić. - Osiągnęłaś życiowy limit
bonusowych punktów?
Zazwyczaj wspomnienie takie jak to sprawiało, że Liz bladła i pytała czy limit
bonusowych punktów naprawdę istnieje. Potem przekopywała się przez regulamin
Akademii Gallagher, tylko żeby się upewnić. Ale nie zrobiła nic z tego. I to, jeśli
mogę się przyznać, było przerażające.
- Naprawdę. - Bex przeniosła się na łóżko Liz. - O co chodzi?
- O nic. - Liz wstała i podniosła pęk ubrań, zmierzając w kierunku łazienki. -
To nic.
- Kłamczucha. - Bex jej przerwała.
Macey przesunęła się na swoim łóżku, żeby nas obserwować. Ale już nie
wsponiała Prestona. Ani nie pytała o Cambridge.
- To nic, Bex. Jestem po prostu zmęczona. - Liz spróbowała ponownie dostać
się do łazienki, ale Bex znowu jej przerwała.
- Spróbuj ponownie.
Właśnie wtedy cała nostalgia wypłynęła z Liz. Miała nowy podręcznik
kodowania, ale nie była roztrzepana. Kupka Mikrobiologii czekała na nią, ale nawet
ich nie podniosła. Liz nie była Liz i Bex miała rację nie lubiąc tego.
- O co chodzi, Liz? - Spytałam, zachodząc ją z drugiej strony. - Co jest nie tak?
- To nic. - Powiedziała Liz, głośniej. - Po prostu.. Zastanawiałam się nad tym,
co wam powiedział Knight-o tym, co Krąg robi... Nie wiem. Po prostu.. - Zerknęła
przez okno. - Nie mogę pozbyć się obawy, że wszystko się jeszcze pogorszy zanim w
końcu wrócimy do normy.
Instynktownie podążyłam za jej spojrzeniem. Znałam to uczucie.
Nie było to właściwie dla mnie zaskoczeniem, że nie mogłam zasnąć.
Myślałam o słowach Liz, o ostrzeżeniu mojej mamy. Czekanie na koniec szkoły nie
Ally Carter Dziewczyny z Akademii Gallagher cz. 6 „United we spy” Wersja: PL, 2015 Tłumaczenie: HopeNacioness, czytek888 Zażalenia Wszystkie prawa należą do Ally Carter oraz do wytwórni Disney. Okładka wykonana przez Ali Smith.
Dla wszystkich Dziewczyn Gallagher, Przeszłych, obecnych i przyszłych. Rozdział 1 Szliśmy wzdłuż wody. Samotny wioślarz przemykał przez kanał niczym strzała wystrzelona w stronę morza, a ja nie mogłam zrobić nic poza patrzeniem na niego, z więcej niż odrobiną zazdrości. -Pięknie tu, prawda Cammie? - usłyszałam pytanie matki. Objęła ręką moją talię i od razu poczułam się pewniej. Bezpiecznie. Ale jedyne, co mogłam zrobić to wykrzesać z siebie pojedyńcze skinienie głową i dodać niezbyt entuzjastyczne: -Jasne. -Interesujesz się wioślarstwem? - spytał mężczyzna, w czapce i brązowym, tweedowym trenczu, który nam towarzyszył. Wyglądał jak wyjęty z reklamy London Fog. Abo jak odtwórca Sherlocka Holmesa. Lub brytyjski arystokrata. A, oczywiście, wiedziałam że to ostatnie skojarzenie było całkowicie adekwatne. -Cam, doktor Holt zapytał cię o coś - mama trąciła mnie w ramię. -Och. Tak. Jasne. Wioślarstwo wydaje się być... zabawne. -Wiosłujecie w szkole? - brzmiał na zainteresowanego. Wyglądał jakby był zainteresowany. Ale nauczono mnie słyszeć to, czego ludzie nie mówią - widzieć rzeczy, które powinny pozostać w ukryciu - więc wiedziałam, że doktor Holt stara się być po prostu miły. -Nie. Robimy... inne rzeczy - odpowiedziałam mu i uzmysłowiłam sobie, że to nie było przecież kłamstwo. Jednak nie czułam potrzeby podzielenia się z nim, że pod innymi rzeczami kryje się nauka, jak zabić kogoś nie ugotowanym spaghetti, czy jak rozbroić bombę atomową za pomocą Tootsie Rolls.1 (Nie żebym kiedyś zrobiła którąkolwiek z tych rzeczy. Ale pozostał mi przecież jeszcze jeden semestr w Akademii Gallagher). -Cóż - poprawił swoje okulary, które zaczęły zjeżdżać mu z nosa - Cambridge jest bardzo dobrze zaopatrzonym uniwersytetem. Cokolwiek chciałabyś robić, jestem pewna, że uda Ci się znaleźć odpowiednie zajęcia. Och, bardzo w to wątpię - pomyślałam, kiedy moja mama oznajmiła: -Jestem pewna, że tak jest. Doktor Holt poszedł dalej ścieżką, a ja i moja mama podążyłyśmy za nim. Długie 1 Cukierki. Coś w stylu naszych ciągutek. O takie.
trawniki były zielone nawet w zimie. Ale niebo ponad naszymi głowami było szare, grożąc opadami deszczu. Wzdrygnąłam się. Nie byłam już tak wątła jak na początku maturalnej klasy, ale nadal miałam małą niedowagę. Pomimo tego, że babcia Morgan spędziła większość przerwy świątecznej na dokarmianiu mnie różnymi potrawiami polanymi sosem, moja kurtka była za duża. Czułam się jakby moje ramiona były zbyt małe. I z bólem przypomniałam sobie wydarzenia poprzedniego lata – uświadamiałam sobie, że nawet dziewczyny Gallagher nie zawsze są tak silne jak potrzebują być. -Cammie? - spytał doktor Holt, przywracając mnie do rzeczywistości - Zapytałem jakie inne szkoły... -Oxford, Yale, Cornell i Stanford - powiedziałam, wyliczając uniwersytety, które Liz zapisała na mojej hipotetycznie krótkiej liście, odpowiadając na zadane w połowie pytanie. -Wszystkie te szkoły są naprawdę dobre. Jestem pewien, że jeżeli twoje wyniki testów będą tak dobre, jak wszystko na to wskazuje, to bez problemu się do nich dostaniesz. Poklepał mnie po ramieniu, a ja starałam się zobaczyć to, co on widział. Przeciętnie wyglądająca, przeciętnie brzmiąca amerykańska nastolatka. Moje włosy związane były w koński ogon, a na nogach miałam zdarte buty. Miałam kilka blizn na lini włosów, które wymusiły całkowicie nieudany eksperyment z grzywką, który nie zadziałał zbyt dobrze. Nie było absolutnie żadnej możliwości, żeby doktor Holt mógł domyślić się, co zrobiłam w poprzednie wakacje; ale pewne blizny, których nie mogła zakryć nawet grzywka, nadal były widoczne. Czułam je. I nie mogłam powiedzieć doktorowi Holt prawdy - że byłam perfekcyjnie wykształconą maturzystką najsławniejszej na świecie szkoły dla szpiegów. -A to Cammie jest Crawley Hall. Co o nim myślisz? Odwróciłam się, żeby ujrzeć duży kamienny budynek. Był piękny. Stary. Królewski. Ale żyłam w takim starym, królewskim budynku od kiedy skończyłam dwanaście lat, więc nie mogłam wykrzesać z siebie tyle entuzjazmu ile prawdopodobnie oczekiwał doktor Holt. -Nasz wydział ekonomi jest znany na całym świecie. Czy dobrze zrozumiałem, że interesujesz się ekonomią? - wzruszyłam ramionami. -Oczywiście. -Czy możemy wejść do środka? - spytała mama - Rozejrzeć się? -Och, przykro mi - doktor Holt znów poprawił swoje okulary - Uniwersytet jest zamknięty w trakcie zimowej przerwy. Obawiam się, że już w tej chwili jesteśmy wyjątkiem. Moja matka dotknęła delikatnie jego ramienia: -Jestem wdzięczna, że się pan dla nas tak poświęca. Jak pan wie, zostajemy w Wielkiej Brytanii tylko na kilka dni, a Cammie nie mogła się już po prostu doczekać... Doktor Holt spojrzał na mnie. Próbowałam naśladować uśmiech mojej matki, jednak to się
nie powiodło, a doktor Holt poszedł dalej. -A tu mamy bibliotekę. Niekórzy mówią, że to perła w naszej koronie. Mamy najlepszą kolekcję rzadkich książek na świecie. Pierwsze wydania Austina i Dickensa, posiadamy nawet Biblię Gutenberga. - wypiął pierś, ale jedyne co potrafiłam powiedzieć było: -To świetnie. -Idąc dalej tą drogą... -Przepraszam, doktorze Holt? - moja mama mu przerwała - Czy myśli pan, że to by było w porządku gdyby Cammie rozejrzała się na własną rękę? Wiem, że nie ma zajęć, ale może to pomogłoby jej poczuć się lepiej w tym miejscu. -Cóż, ja... -Proszę? -Och, oczywiście. Oczywiście - doktor Holt spojrzał na mnie - Co ty na to, Cammie? Spotkamy się na dziedzińcu za godzinę, czy tak Ci pasuje? Coś w tym momencie wydało mi się dziwne. Od miesięcy ktoś mi zawsze towarzyszył. Moja mama. Moje współlokatorki. Mój (i nie przychodzi mi to słowo lekko) chłopak. Ktoś zawsze tam był, pilnując mnie. Albo po prostu na mnie patrząc. To wydawało się więcej niż dziwne, kiedy moja mama skinęła głową i powiedziała: -W porządku, dzieciaku. Idź. Będę tutaj, kiedy wrócisz. Odeszłam więc, przypominając sobie, że kiedy jesteś szpiegiem czasami jedyną rzeczą, którą możesz zrobić to iść. Stawiać jeden krok za drugim, dokądkolwiek nie prowadziłaby ścieżka. Zanim skręciłam za rogiem usłyszałam doktora Holta mówiącego: -Cóż za... urocza dziewczyna. Moja mama westchnęła: -Miała naprawdę ciężki rok. Ale mama nie próbowała nawet tego wyjaśnić. Mam na myśli, jak powiedzieć komuś: O tak, moja córka była kiedyś słodka, ale to było zanim była torturowana? Więc nie powiedziała nic. Doktor Holt nie był gotowy, żeby to usłyszeć. Szłam przed siebie dookoła wielkiego, starego budynku. Była tam altanka pokryta bluszczem. Pomnik kogoś, kogo imienia nie znałam. Otaczało mnie wilgotne i zimne powietrze. Czułam się samotna, idąc pomiędzy dwoma budynkami i przyłapałam się w pewnym momencie na ponownym przyglądaniu się rzece. Inny pojedyńczy wioślarz sunął po wodzie, patrząc do tyłu i poruszając się do przodu. To wydawało się przeczyć logice, ale mężczyzna nadal płynął pod prąd, a ja zaczęłam się zastanawiać dlaczego to wydaje się być takie łatwe.
-Ciekawie cię tu widzieć - głos przerwał moje rozmyślania, ale nie przestraszył mnie; odwróciłam sie. -Więc masz to? - zapytała moja najlepsza przyjaciółka, Bex. Jej brytyjski akcent był jeszcze bardziej uwydatniony w jej ojczyźnie, a jej uśmiech był szczególnie złośliwy, kiedy skrzyżowała swoje długie ręce. Wiatr rozwiewał jej czarne włosy z dala od twarzy. Wydawała się być żywa i chętna, więc wyjęłam kartę doktora Holta, którą wcześniej wysunęłam z jego kieszeni. -Jesteś gotowa? - spytałam. Sojrzała na mnie przez swoje ręce. -Camie, słonko, urodziłam się gotowa - oznajmiła, a potem podeszła do Crawley Hall i przyłożyła kartę. Kiedy zabłysło zielone światło powiedziała: -Chodź. Rozdział 2 Crawley Hall wydawał się być pusty, kiedy z Bex zamknęłyśmy za sobą drzwi. Nasze kroki odbijały się echem w korytarzu. Mijałyśmy ciężkie drewniane łuki i witraże. Czułam się bardziej jak w muzeum niż jak w szkole, nie po raz pierwszy idąc podobnymi korytarzami, całkowicie łamiąc zasady. -Więc, co myślisz, Cam? Jesteś dziewczyną Cambridge?A może bardziej dziewczyną Oxonian? -Oxonian? - powtórzyłam. -Takie słowo. A teraz odpowiedz na pytanie - Bex wzruszyła ramionami i oparła się o drzwi, które w przeciwieństwie do innych, które wcześniej minęłyśmy, były nie z ciężkiego drewna, ale ze stali. Kamery bezpieczeństwa były na nich skupione, i Bex zajęło chwilę oczyszczenie drogi do środka. -Cambridge jest fajny. Chociaż przydałyby się tu lepsze zabiezpieczenia - powiedziałam. -Więc nie Cambridge - Bex skinęła głową - A co myślisz o Yale? Albo zawsze możesz dołączyć do mnie w MI6. My dwie razem, w realnym świecie. -Bex- powiedziałam, przewracając oczami - Nie mamy na to czasu. -Bo co? - spytała, po czym założyła ręce na biodrach i zerknęła na mnie - Jest przerwa zimowa. -Wiem. -I jesteśmy maturzystkami.
-Wiem - powtórzyłam. -Więc nie jesteś... ciekawa? -Czego? -Życia. Tam. Życia! - powtórzyła - Powiedz mi, Cameron Ann Morgan, jaka chcesz być, gdy dorośniesz? - dotarłyśmy do kolejnych drzwi, a ja zatrzymałam się, spoglądając na kamerę monitorującą wejście i szepnęłam: -Żywa. Trzydzieści sekund później stałyśmy w holu największej biblioteki jaką kiedykolwiek widziałam. Stare dębowe stoły wypełniały środek pokoju. Regały, które osiągały nawet trzydzieści metrów wysokości, rozciągały się wzdłuż każdej ściany. Pierwsze wydania Thackeraya i Fostera leżały za szybą ochronną, a ja i Bex przechadzałyśmy się samotnie wzdłuż pustego pomieszczenia, jak para bardzo dobrze wykształconych złodziei. Wspięłyśmy się po schodach i ruszyłyśmy przez labirynt półek i małych wnęk stworzonych do nauki: -Powinnyśmy były zabrać Liz - powiedziałam, myśląc o naszej najmniejszej, najmądrzejszej i... cóż... najbardziej kujonowatej współlokatorce, która pokochałaby to miejsce; ale kiedy Bex nagle się zatrzymała, przypomniałam sobie dlaczego Liz nie dostała pozwolenia na branie udziału w tej małej wycieczce. Spojrzałam wzdłuż ramienia Bex w odpowiednim momencie, by zobaczyć ruszający się cień na podłodze. Lampy były wyłączone, a jednak figura przecięła światło padające przez witraże niczym marionetka na pokazie, który tylko my miałyśmy zobaczyć. Słyszałam, jak drzwi otwierają się i zamykają, więc z Bex powoli zeszłyśmy wąskim korytarzem w dół do drzwi, które stały lekko uchylone. Zatrzymałyśmy się na chwilę, a Bex bezgłośnie zapytała: -Na pewno? - jednak ja nie odpowiedziałam. Zaszłam za daleko - chciałam tego za bardzo. Więc nie wahałam się. Otworzyłam drzwi i weszłam do pokoju, mój puls przyśpieszył, a ręce przestały drżeć, gotowe na to, co miało nadejść. -Stać! - zapłakał mężczyzna - Kim jesteście? Co tu robicie? Dzwonię po ochronę. - mówił szybko, ledwo oddychając pomiędzy wypowiadanymi żądaniami, na pewno nie dając nam wystarczająco czasu aby odpowiedzieć na pytania. -Podnieście ręce do góry! Już! Podnieście je! - krzyczał, chociaż nie posiadał nawet broni. Miał zarośnięte, szare włosy, a na sobie pomarszczony, brudny garnitur i wyglądał jakby nie brał prysznica od wielu dni. -Pan Knight? - spytała Bex. Podeszła bliżej - Pan Walter Knight? -Ten obszar jest strzeżony - krzyknął ponownie - Kampus jest zamknięty. Nie macie prawa
tu być. -Nie mam prawa do wielu rzeczy - powiedziałam - Nazywam się Cammie Morgan - kiedy tylko wypowiedziałam te słowa cień padł na jego twarz. Tak jakby patrzył na ducha. Na mnie. Patrzył na mnie. Nie powinnam żyć. Ale żyłam. -Nie masz żadnych ochorniarzy, jak widzę - powiedziała Bex, rozglądając sie po pomieszczeniu. Było to biuro, nie za duże, po prostu takie, które mogło pomieścić stare biurko, krzesło i krótką skórzaną sofę, która stała pod jedynym oknem. Leżeła na niej poduszła i koc, a śmietnik był przepełniony opakowaniami po jedzeniu na wynos i zeszłotygodniowymi gazetami. -Myślę, że to całkiem sensowne - dodała Bex - Nie jest pan pewien, komu może pan ufać, czyż nie? -Znam to uczucie - powiedziałam. Kiedy zauważyłam, że się trzęsie dodałam - Niech się pan nie martwi. Nie musi się pan nas bać. -Och, nie byłałbym taka pewna - zaśmiała się Bex - Trochę może się bać. Bex przysunęła się bliżej, a Walter Knight odsuwał się dopóki nie został przyciśnięty do biurka i nie mógł ruszyć się dalej. Kiedy Bex znów się odezwała jej głos był tak niski, że brzmiał prawie jak szept: -Elias Crane nie żyje, panie Walter. Prawdopodobnie słyszał pan o tym wypadku samochowowym - wykonała mały cudzysłów nad głową, kładąc nacisk na dwa ostatnie słowa - Och, mogę się założyć, że męczyło pana to, czy naprawdę był to wypadek. Znaczy, to możliwe, że po prostu wypił za dużo, kiedy pojechał nad tamten klif. Ale gdy Charlene Dubois zaginęła podczas odwożenia dzieci do szkoły... - Bex pozwoliła słowom ulecieć - To już nie mogło wydawać się tylko zbiegiem okoliczności. Więc pan uciekł - zarzuciła ręce w małej odległości od niego - Aż dotarł pan tutaj. -Nie wiem o czym mówisz! - krzyknął pan Walter, ale Bex tylko pokręciła głową. -Wiesz. Z jakiego innego powodu spałbyś na kanapie w opuszczonym biurze zamiast w swoim mieszkaniu w Londynie? Albo we francuskiej willi? Albo nawet w szwedzkim szałasie? Muszę ci przyznać, że to była całkiem rozsądna decyzja. Ukryć się w bibliotece. Mądrze. Mogę się założyć, że wiele ludzi nawet nie wie, że były brytyjski premier ma tutaj swoje biuro honorowe. Miłe. Zajęło nam trochę czasu wyśledzenie cię tutaj. Ale wyśledziłyśmy cię. I nie będziemy jedynymi osobami, które to zrobiły.
-Pierwsza zasada uciekania, panie Walter - powiedziałam mu - Nie chodź do znanych ci miejsc - potrząsnął swoją głową i powiedział: -Nie. Nie. Macie złego człowieka. -Nie. - odpowiedziałam - Pan Walter King, syn Avery King, pra-pra-pra-prawnuk Thomasa Avery Knight. Niech mi pan powie, czy pana pradziadek zmienił nazwisko, ponieważ ułatwiło ono irlandzkiemu chłopcu w zdobyciu władzy w rządzie brytyjskim na przełomie XIX i XX wieku? A może to z powodu Kręgu? -Czego chcecie? -Widziałam nazwisko twojego pra-pra-pra-pradziadka na liście - włożyłam rękę do kieszeni i poczułam kawałek papieru, który tam trzymałam, kiedy obraz przemknął przez moje myśli. Ta lista została skryta w mojej podświadomości na lata, ale kiedy raz sobie ją przypomniałam nie mogłam już zapomnieć. Nazwiska zapisane tam miały mnie prześladować dopóki potomkowie tych wszystkich ludzi nie zostaną zebrani i policzeni. -To była lista bardzo złych - bardzo potężnych - mężczyzn. Teraz ich potomkowie są wpływowymi ludźmi. Jak dobrze pan wie, panie Walter, ktoś chce pana śmierci. -Wynoście się! - warknał i wskazał na drzwi – Wynoście się, i to już. Zanim... -Zanim co? - Bex chwyciła go za kołnież. -Nie będzie tu pan bezpieczny – powiedziałam, wpatrując się w ziemię. Walter podszedł do okna i opadł na kanapę, odpychając poduszkę i koc. -CIA wie, że tu jesteście? - spytał – Nie mówcie mi, że od teraz wysyłają pary dzieciaków do brudnej roboty. Powinnam poczuć się urażona. W końcu całkiem niedawno ten facet i bandziory dla niego pracujące próbowali mnie zabić. Jeżeli ktoś powinien sobie zdawać sprawę z tego, że nie należy bagatelizować dziewczyny Gallagher to powinien być ten facet. Ale w mojej profesjonalnej opinii, mężczyźni prawie nigdy nie doceniają dziewczyn. I, szczerze mówiąc, dziewczyny z Akademii Gallagher nie stanowiły wyjątku. Jego wzrok przeniósł się z Bex na mnie. Wyglądał jakby spodziewał się, że jedna z nas teleportuje się i wróci z posiłkami. -Twoja była... współpracownica... Catherine Goode. Zabiła Crane'a. Wiesz to, prawda? - spytałam, jednak nie odpowiedział - A Charlene Dubois wcale nie pojechała na przejażdżkę i zapomniała wrócić. -Charlene... Czy ona nie żyje? -Może. Prawdopodobnie. Ale pan zna Catherine lepiej niż my, więc niech mi pan powie - dlaczego ona pozbywa się pojedyńczo przywódców Kręgu? -Jest szalona - powiedział z miną świadczącą, że mówi prawdę. - Nienawidzi nas. Chce
kontrolować rzeczy, a to czego nie potrafi kontrolować po prostu niszczy. Pomyślałam o jej synu. Nie potrafiła go kontrolować. Czy to znaczyło, że czuła sie zobowiązana, by jego też się pozbyć pewnego dnia? -Idą po ciebie, Walter - potrząsnęłam głową - I nie będą tak mili jak my. -Nie jestem w Kręgu Cavana - mężczyzna splunął. Bex powoli pokręciła głową: -Zła odpowiedź. -Nie jestem! - tym razem krzyknął - Nie jestem już tego częścią. -To nie harcerze - powiedziałam - Nie pozwolą nikomu odejść. -Jestem skończony. I... To twoja wina - wskazał w moim kierunku - Powinnaś mieć tyle przyzwoitości i umrzeć, kiedy tego potrzebowaliśmy. -Przepraszam. Przechodziłam przez trochę buntowniczy okres. Ale przysięgam, że to już prawie koniec. -Więc zamierzacie mnie porwać? - spytał. -Ty nazywasz to porwaniem. My nazywamy to przetrzymaniem cie w bezpiecznym obiekcie do czasu bezpiecznego przekazanie cie władzom. - odpowiedziała Bex z uśmiechem - Ale każdy ma swoją definicję. -Jeżeli my pana znalazłyśmy, panie Walter, to tylko kwestia czasu, kiedy zrobi to Catherine. - powiedziałam - A teraz chodźmy. Niech pozwoli nam pan zapewnić sobie bezpieczeństwo. Sięgnęłam do jego ramienia, jednak odskoczył. -Nigdzie nie jest bezpiecznie. Nie rozumiecie. Spójrzcie na siebie. Jak mogłybyście zrozumieć? Jesteście dziećmi. Gdybyście wiedziały, co oni próbują zrobić... Co środkowy krąg planuje... Nigdy tego nie chciałem. -Czemu? - spytała Bex - Co oni planują? Knight pokręcił głową. Jego usta zadrżały, kiedy powiedział - Nie chcesz wiedzieć. Był przestraszony, kiedy zobaczył nas po raz pierwszy, kiedy mówił o Catherine i ludziach których zabiła, ale w tym momencie jego strach zamienił się w przerażenie. Kołysał się, mówiąc: - Nie możecie tego powstrzymać. Nikt nie może. To... -O czym ty mówisz? - krzyknęła Bex, chwytając go za ramiona i nie puszczając - Powiedz nam o co ci chodzi, a my to zatrzymamy. -Głupcy. - zaśmiał - To już się zaczęło. Bex spojrzała na mnie. Przyszłyśmy tutaj z konkretną misją: miałyśmy znaleźć Tomasa McKnighta i aresztować go. Nie brałyśmy pod uwagę czegoś takiego. Jeżeli liderzy Kręgu coś planowali, to mogłoby to zmienić wszystko. W głosie Bex pojawiło się coś nowego,
kiedy powiedziała: -Słuchaj, my tylko grzecznie pytamy. Kiedy Catherine przyjdzie - nie będzie pytała w ogóle. Więc niech pan teraz z nami pójdzie. Proszę. -Albo co? - warknął mężczyzna. Ironia jest zabawną rzeczą. Może pokój był na podsłuchu i ktoś wyłapał zarozumiały i protekcjonalny ton jego głosu. Albo może to tylko los sprawił, że strzelec wybrał ten moment, by strzelić. Jednak obawiam się, że nigdy się tego nie dowiemy. Nagle, szkło rozbiło się zasypując pokój połyskującymi, opadającymi odłamkami. Bex i ja zanurkowałyśmy za biurkiem tuż przed kolejnym wystrzałem z karabinu. Usłyszałam ponownie syk kuli i zobaczyłam ciemną plamę, która rozrastała się na piersi sir Waltera, widziałam jak upadł ciężko na kolana. Nadal był w pozycji pionowej, kiedy do niego dotarłam: -Panie Walter! - krzyknęłam. Był jednym z tych, którzy wysłali zabójcę, chcieli pozbyć się mnie i listy, którą miałam w głowie. Ale nie czułam spokoju. Jakiekolwiek duchy przeszłości śledziłyby mnie do tego pokoju, nie mogłabym czuć się usatysfakcjonowana, widząc jak umiera. -Panie Walter! - krzyknęłam ponownie. Kropla krwi wypłynęła z jego ust. A kiedy życie już z niego odpłynęło, przewrócił się na podłogę, by już nie skrzywdzić nas - lub kogokolwiek innego - nigdy więcej. -Cam! - usłyszałam Bex, wołającą mnie. Boleśnie ściskała moje ramie i podciągnęła, bym stanęła na nogi. Ale ja nie mogłam się ruszyć. Stałam zmrożona, gapiąc się przez rozbitą szybę na kobietę, która stała na szczycie budynku po drugiej stronie trawnika, podnosząc granat i wskazując w naszym kierunku. -Catherina - powiedziałam. A potem matka mojego chłopaka wycelowała w nasze okno ponownie. I strzeliła. Szkło zaskrzypiało pod moimi stopami. Krew nabiegła mi do oczu. Granat musiał uderzyć w przewód gazowy, ponieważ dym wirował wokóm mnie i mogłam poczuć to ciepło, spowodowane wybuchem, na plecach. Ale ręka Bex nadal była na moim ramieniu, a my dwie nadal, skulone pod czarnym powietrzem, biegłyśmy w dół korytarzem, jak najdalek od ciała i płomieni. Kiedy dotarłyśmy do końca korytarza, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam matkę Zacha biegnącą przez trawnik. Musiała mnie wyczuć, bo zatrzyłama się i odwróciła, po czym podniosła rękę i mi pomachała, prawie jakby miała nadzieję, że mnie zobaczy.
A potem ruszyła znów biegiem, a ja wiedziałam, że muszę ją znaleźć - odpłacić jej - bo dopóki ona gdzieś tam będzie, część moich blizn nigdy się nie zagoi. -Cam! - krzyknęła Bex, kiedy syreny zaczęły wyć. Może i szkoła miała przerwę, jednak nadal była jednym z najbardziej prestiżowych miejsc w całej Anglii. Co znaczyło, że znajdowały się tu czujniki dymu i czujniki zbitego szkła i ktoś musiał przyjść, by sprawdzić, kto to zrobił, a kiedy ta osoba się pojawi my musimy być daleko. -Cam, idziemy! -Ona tu jest! - krzyknęłam, próbując się uwolnić. Beź ściśle trzymała moją rękę - nie dając mi odejść. -Nie. Jej tu nie ma. Rozdział 3 Byłam już wcześniej w domu Bex. W końcu jest moją najlepszą przyjaciółką. Ale kiedy twoja najlepsza przyjaciółka jest córką dwóch super-szpiegów to znaczy to mniej więcej to, że twoje przyjaciółka się przeprowadza. Często. Więc wchodząc do mieszkania Bex nie mogłam sobie pomóc. Rozejrzałam się dookoła. Nowe pokoje. Nowe ściany. Ta sama atmosfera. Mimo, że każdy szpieg którego znałam (a było ich sporo) spędził ostatnie kilka tygodni na powtarzaniu mi, że jestem bezpieczna - że tak długo jak tylko pamiętam nazwiska na liście, nie było powodu żeby Krąg chciał mnie uciszyć - to nadal czułam się dziwnie chodząc w mieszkaniu Baxterów w którym wszystkie okna nie były szczelnie zasłonione. Zamiast takich zabiegów matka Bex po prostu mnie przytuliła. Jej ojciec pocałował mnie w policzek. Spytali moją matkę o Sir Waltera Knighta i powiedzieli nam, że wszyscy w MI6 mówili tylko o wybuchu w jednym z najbardziej znanych uniwersytetów na świecie. Ale nikt nie przejmował się mną. Lub... cóż... Nikt się mną nie przejmował dopóki nie zapytałam: -Więc co robimy teraz? -Teraz, dziewczęta? - zaczął pan Baxter - Myślałem, że dzisiejszy wypad był wyjątkiem. -Knight nie żyje - powiedziała Bex - Crane nie żyje. Dubois zaginęła. Z dwójką dzieci -
dodała z nutką uszczypliwości - Myślę więc, że Cam ma rację: co robimy teraz? -Wracamy do szkoły - powiedziała mama, przejmujac rozmowę - Wracamy i zostawimy to... -Dla kogo? - spytała Bex. -Rebecco! - wybuchnęła jej matka. -Przepraszam - Bex wzruszyła ramionami - Komu? - poprawiła się, chociaż wątpię, że o to chodziło jej mamie. -Nie słyszeliście Knighta - pokręciłam głową - Nie był tylko wystraszony. I nie chodziło tylko o Catherine. Cokolwiek planuje Środkowy Krąg to musi być tak duże i okropne, że nawet on nie chciał brać w tym udziału. I mówimy tu o człowieku, który był częścią Kręgu przez większość swojego życia. Wyjęłam zmiętą kartkę papieru z kieszeni. Było zapisana pismem Liz. Kawałek papieru był poszarpany z lewej strony, gdzie wyrwała go ze spirali notebooka kilka tygodni wcześniej. Złożyłam go w ćwiartki i włożyłam do kieszeni, gdzie znajdował się zawsze w zasięgu ręki. Papier stał się już miękki i zużyty, i chociaż wiedziałam, że znam każde słowo na pamięć to trzymałam go. Częście mnie myślała, że mogę go mieć na zawsze. Część mnie nie mogła się doczekać aż go spalę. -Proszę - powiedziałam, rzucając kartkę na stół, aby dorośli mogli ją zobaczyć- Siedem nazwisk. Siedem - praktycznie krzyczałam. Mimo wszystko nadal czułam się, jakbym musiała ich uświadomić. Spojrzałam na damskie pismo Liz, na nazwiska, które miałam w swojej podświadomości przez lata. Elias Crane Charles Dubois Thomas McKnight Philip Delauhunt William Smith Gideon Maxwell Samuel P. Winters -Ci ludzie założyli Krąg razem z Iosefem Cavaben w 1863 roku - powiedziałam im. -Wiemy - odparła moja matka, ale ja kontynuowałam tak, jakby w ogóle się nie odezwała. -Ci ludzie go przeżyli. A następnie wprowadzili dzieci do rodzinnego interesu. I wnuki. I tak dalej i tak dalej. I teraz... Teraz Elias Crane szósty nie żyje - wzięłam marker i obrysowałam
linią nazwisko Eliasa Crane znajdujące się na górze listy. -Pra-pra-pra-pra-prawnuk Duboisa też prawdopodobnie nie żyje - dodała Bex, a ja narysowałam kolejną linię. -A teraz i spadkobierca McKnighta zginął - skończyłam, malując ostatnią linię. -Odkryliśmy trzech spadkobierców, dziewczyny - powiedział pan Baxter - To całkiem nieźle jak na początek. Rozumiałam, co powiedział pan Baxter. Mężczyźni i kobiety z tej listy nie byli dobrymi ludźmi. Sprzedawali broń do eksterminacji i byli liderami jeśli chodzi o światowe zabójstwa - agent Townsend nazywał to zawsze terrorem. I nienwaidziłam ich. Nienawidziłam ich bardziej niż prawie najbardziej ze wszystkich ludzi. Ale była jeszcze jedna osoba, którą gardziłam bardziej. Pomyślałam o kobiecie z dachu. Porwała mnie - torturowała mnie - żeby zdobyc te nazwiska, a teraz zabijała tych ludzi jednego po drugim, eliminując konkurencję. I wiedziałam, że jeżeli Catherine chce, żeby wszyscy liderzy Kręgu byli martwi to może my potrzebowaliśmy chociaż jednego z nich żywego. -Troje z nich nie żyje - powiedziałam, biorąc głęboki, powolny oddech - Ale nadal mamy cztery nazwiska. Musimy znaleźć potomków tych ludzi. Musimy ich znaleźć i powstrzymać zanim zrobią to, co planują zrobić. Ponieważ, zgodnie z opinią Knighta, jest to coś bardzo złego. -To nie jest wasz problem, dziewczynki - powiedziała pani Baxter, a Bex wyrzuciła ręce w powietrze. -Więc kto ma się tym przejmować? MI6? CIA? Wszyscy spojrzeliśmy na moją matkę, która oparła ręce na biodrach. -Wiecie, że to niemożliwe. -Dokładnie! - powiedziała Bex, jakby moja matka właśnie udowodniła jej tezę - Krąg ma wtyki na każdym poziomie CIA. MI6 i Interpolu też. Kto wie gdzie jeszcze? I właśnie dlatego potrzebujecie nas - skończyła, ale jej ojciec już kręcił przecząco głową. -To była jednorazowa sprawa, dziewczyny - powiedział nam - Sir Walter Knight był politykiem. Intelektualistą. Nerdem. Nie stważał fizycznego zagrożenia i tylko z tego powodu pozwoliliśmy wam tam dzisiaj pójść. To się więcej nie powtórzy. -Ale nie możecie sami się tym zajmować - zaprotestowała Bex - Jest za dużo pracy, która wymaga przemieszczania się. Potrzebujecie nas. Mama Bex założyła ręce przed sobą. -Nie. Właściwie to nie. Pomyślałam o zamkniętych drzwiach gabinetu mojej matki, o paradach agentów, którzy pojawiali się w naszej szkole na kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem. Zadania
ludzi zajmujących się kręgiem były tak tajne, że tylko moja matka, nauczyciele i ich najbardziej zaufani przyjaciele mogli brać w nich udział. Bex i ja powinnyśmy wiedzieć, że nie powinnyśmy się zatrzymać. -Gdzie jest pan Solomon? - spytałam - Co z Zachiem? Śledzili jego matkę, czyż nie? Czy oni w ogóle wiedzą, że Catherine była tutaj dzisiaj? Rozmawiałaś z nimi? Mają się dobrze? -Cammie - zaczęła mama - Joe Solomon jest ostatnią osobą na świecie, którą powinnaś się martwić. A Zach jest z nim. -Co z agentem Townsend? Ktoś musi go tu sprowadzić. I ciocia Abby. Ona i agent Townsend są razem, prawda? - spojrzałam na rodziców Bex – Czy... -Cammie! - moja mama powiedziała głośniej niż dotychczas, przerywając mi - Wystarczy. Wy dwie jesteście bardziej zamieszane w tę sprawę niż powinnyście. I już bardziej zamieszane w to nie będziecie. Dla waszego własnego dobra. Pani Baxter przeszła przez pokój i położyła ręce na ramionach córki. -Bex, dlaczego nie przejdziecie sie gdzieś z Cam? Zabawcie się. Obie idwróciłyśmy się i spojrzałyśmy na ludzi na ulicy. Nie wiem co było dziwniejsze: to, że rodzice prosili swoje nastoletnie córki, by wyszły z domu na sylwestra czy to, że ja my zupełnie nie miałyśmy ochoty iść. -Dzisiaj będzie wielkie świetlne przedstawienie na Tamizie - powiedział pan Baxter - Możecie je lepiej zobaczyć z parku. Ale obie z Bex widziałyśmy już swój przydział eksplozji jak na dzisiaj. Nie potrzebowałyśmy ich więcej. -Wiem, gdzie możemy znaleźć więcej potomków - powiedziałam. -Nie teraz, Cammie - głos mojej mamy brzmiał jak ostrzeżenie. -Wiemy, że Samuel Winters jest pra-pra-pra-pra prawnukiem swojego imiennika i jest teraz prawdopofobnie ambasadzie USA we Włoszech. A Preston jest z nim. -Dziewczyny, nie będziemy już o tym rozmawiać. Ambasador jest trudnym celem. Będzie bezpieczny w ambasadzie. Co znaczy, że Preston też jest bezpieczny. -Dzieci Charlene Dubois nie były bezpieczne – powiedziałam i pomyślałam o pierwszym razie, gdy spotkałam Prestona Wintersa. Miał łatwy do rozgryzienia uśmiech, który powodował, że wyglądał na zbyt chętnego. Jego ramiona zdawały się rosnąć zbyt szybko, nieproporcjonalnie do reszty ciała, która nie nadążała za nimi. Był debilem. Był moim prztjacielem. I teraz tam gdzieś na świecie byli ludzie, którzy chcieli zabić jego ojca - może nawet i jego. Ludzie nie mogą wybrać rodziny. Lub rodzinnego biznesu. Bex i ja wiedziałyśmy o tym lepiej niż ktokolwiek inny. I chociaż to nie mogło pomóc cieszyłam się, że moja rodzinna profesja pracowała dla tych dobrych.
Preston nie miał tyle szczęścia. -Czy Zach i pan Solomon są w Rzymie? - tym razem zapytała Bex, przejmując inicjatywę - Ktoś powinien być w Rzymie. Ktoś musi zająć się Prestonem. -Jeżeli znam Joe Solomona - powiedział pan Baxter - To wiem, że on jest zawsze tam, gdzie powinien. Wszystko jedno, gdzie się znajduje. -Ale... - zaczęłam. -Ale nic - powiedziała moja mama - Jestem pewna, że Preston ma się dobrze, dziewczyny. -Ona tam jest! - rzuciłam. Mój głos załamał się i nienawidziłam się za to, ale nadal mówiłam - Catherine tam jest i szuka tych samych ludzi, których my szukamy i... -I dlatego właśnie wracacie do szkoły! - nie wiem czy moja mama zdawała sobie sprawę z tego, że krzyczy, ale słowa wydobyły się z jej gardła i odbiły echem w małym pokoju - Wrócicie do szkoły, a ty przeżyjesz jeden semestr w którym nikt nie będzie do ciebie strzelał i nikt nie będzie na ciebie polował i... Ten jeden semestr nie będę spędzała każdej wolnej chwili zastanawiając się, czy moja córka dożyje studiów. -Jesteśmy maturzystkami - powiedziałam - W przyszłym miesiącu kończę osiemnaście lat. -Wtedy się tak zachowuj - odpowiedziała mama. Słowa uderzyły mnie niczym policzek. Tak długo jak nasi rodzice się o nas bali, to był koniec. Nie było żadnych argumentów, które mogłyby ich przekonać. Zostałyśmy pobite. -Idźcie obejrzeć fajerwerki, dziewczyny - mama Bex położyła rękę na moich ramionach - Bądźcie młode. Bawcie się. Cieszcie się nocą. Raport tajnej operacji Agentki Baxter i Morgan zostały tymczasowo wygnane z bezpiecznego domu w Londynie o godzinie 23:00; powiedziano im, że mają się zabawić. Agentki były jednak nie zaznajomione z protokołem "bawienie się" więc zdecydowały zamiast tego martwić się obiektami ich misji. Ludzie na ulicy mieli na głowach śmieszne czapki i śpiewali piosenki, których nie znałam, idąc wzdłuż Trafalgar square i Piccadilly Circus. Ale Bex i ja nawet się nie uśmiechnęłyśmy. Wzięła mnie pod ramie i kiedy szłyśmy zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie wygląda elegancko i fajnie i europejsko. I przy niej poczułam się powolną, niezgrabną amerykanką. -Więc - zaczęła Bex - jak Ci się podobało pierwsze akademickie doświadczenie?
-Szczerze mówiąc - odpowiedziałam - Nie wydaje mi się, żeby różniło się czymkolwiek od tych licealnych. Bex westchnęła: -Wiem co masz na myśli. Jeżeli kiedykolwiek dotrę do punktu życia w którym nie bedzie snajperów to chyba zwariuję. Albo zacznę piec. Mogłabym zacząć piec. -Liz zajęła pieczenie - przypomniałam jej. -Tak, ale byłabym w tym lepsza. Byłabym jak gwiazda rocka - pieczenia. Ale coś mi podpowiadało, że znacznie wolałaby snajperów. Tłumy zdawały się być coraz większe. Minęłyśmy kobiety w średnim wieku ubrane w boa z piór, chłopców z collage'u z odwróconymi kołnierzykami. Czułam, że znikam w tym tłumie, ale czułam się też najbardziej widoczną dziewczyną na świecie. -W porządku Cam - powiedziała Bex. -Co? - spytałam. -Już czwarty raz w ciągu dziewięćdziesięciu sekund sprawdziłaś, czy mamy ogon. -Też to robisz - odparłam. -Oczywiście, że tak. Ponieważ jestem do tego wytrenowana. Nie dlatego, ze się boję. -Nie boję się. -Po tym roku, który miałaś, albo się boisz albo jesteś szalona - oznajmiła Bex, a ja pomyślałam o doktorze Steve - zastanawiając się co jeszcze robił z moją głową - kiedy moja najlepsza przyjaciółka dodała - A nie jesteś szalona. Bex uśmiechnęła się do mnie w taki sposób, że wyglądała dokładnie jak jej mama. Jej słowa brzmiały dokładnie jak jej ojca. Nigdy nie widziałam kogoś, kto miałby w sobie tyle samo genów po mamie jak i po tacie. Chociaż mogłam się mylić. Może też miałam dokładnie pięćdziesiąt procent genów po tacie. Ale mój tato odszedł. Umarł. I nigdy się tego nie dowiem. -Powtórz jeszcze raz. -Liderzy Kręgu - lub środkowy krąg - dodała Bex z przymrużeniem oka - Chciał Cię zabić tak żebyś nie mogła powiedzieć psychopatycznej matce swojego chłopaka... i mojej matce... i swojej matce... kto założył Krąg. Bez tej listy nikt nigdzy nie dowiedziałby się, kto należy do środkowego Kręgu. Ale ty ją pamiętałaś, ma wspaniała przyjaciółko. Pamiętałaś, kto jest na liście, i teraz wszyscy wiemy, kto na niej był, więc środkowy Krąg nie potrzebuje już twojej śmierci. -Świetnie - powiedziałam ze skinieniem głowy. -Oczywiście, pewnie nadal by cię zabili gdyby cie znaleźli. Na złość. Ale nie ma już ceny za twoją głowę, Cam. Jesteś bezpieczna.
Skinęłam głową, myśląc o strachu z którego nie potrafiłam się otrząsnąć: -Ale czy Preston jest bezpieczny? -Moi rodzice myślą, że tak. A moi rodzice mają wkurzający nawyk wiecznego posiadania racji - powiedziała Bex; ale ja właśnie przyglądałam się mojej najlepszej przyjaciółce i może najbardziej uzdolnionemu naturalnie szpiegowi, jakiego znałam. -A ty co myślisz? -Myślę, że teraz jest bezpieczny. Ale tak nie będzie wiecznie. -Yhm... A ja po prostu myślę... - pozwoliłam słowom ulecieć. -O Knighcie? - zgadła Bex. Wzięła głęboki oddech - Ja też. Tworzę równie absurdalne przypuszczenia o tym o czym mówił. Jeżeli przywódctwo Kręgu tworzy coś taki wielkiego i okropnego, że nawet faceci jak Knight się boją to ja... jestem przerażona. Bex jest najodważniejsza osobą, jaką znam. I naprawdę nie przesadzam, kiedy to mówię. To jest najprawdziwsza prawda. A znam naprawdę wielu odważnych ludzi. Ale w tamtym momencie Bex nieco zadrżała - całe jej ciało się zatrzęsło, jakby z jej kręgosłupia rozchodziło się mrowienie. Jakby ktoś właśnie przeszedł po jej grobie. -Myślę, że w końcu dowiemy się o co chodziło - powiedziałam. -Tak - zgodziła się. Żadna z nas nie powiedziała tego o czym myślałyśmy obie: że odnalezienie odpowiedzi było częścią tego, co nas przerażało. A potem odwróciła się do mnie: -Ale wygramy to coś, Cam. Odnajdziemy innych potomków ludzi z tej listy i ich aresztujemy. I znajdziemy, a potem powstrzymamy matkę Zacha. Zrobimy to i... - ale moja przyjaciółka urwała. -Jeszcze jedno. -Co? -Szczęśliwego nowego roku. I wtedy wszystko się zaczęło. Światła zaczęły migotać. Pojawiły się piewsze wybuchy i fioletowej barwy smugi na niebie, rozświetlające Londyn. Minął rok od czasu, kiedy widziałam tam Zacha, odkąd pan Solomon biegł, a mój świat został wywrócony do góry nogami. Spojrzałam na fajerwerki, które wypełniały niebo. To był dokładnie ten rodzaj momentów, kiedy Zach lubił się pokazywać, by powiedzieć coś tajemniczego i mnie pocałować. I w połowie oczekiwałam, że pojawi się w tłumie, wyjdzie z rzeki w garniturze lub wyskoczy z helikoptera. Ale pocałunek nie nadszedł.
-Szczęśliwego nowego roku, Bex - powiedziałam najlepszej przyjaciółce, a potem odwróciłam się i sprawdziłam swój ogon, wiedząc, że nie ma czegoś takiego jak nowy początek, całkowicie pewna, że ten rok będzie dokładnie taki jak poprzedni. Rozdział 4 ZALETY I WADY POWROTU DO AKADEMII GALLAGHER PO PRAWIE MIESIĄCU NIEOBECNOŚCI: ZALETA: Pranie. Co prawda babcia Morgan jest ekspertką w prasowaniu, ale Akademia Gallagher ma ten pachnący lawendą proszek, który jest prawdopodobnie najlepiej pachnącą rzeczą. WADA: Nie ma nic lepszego niż powrót do szkoły, żeby ci przypomnieć, że masz dużo do zrobienia. (Mam na myśli naprawdę DUŻO.) ZALETA: Przez przerwę wydział konserwacji w końcu zainstalował nowe maty do judo. WADA: Bex oczywiście musiała wyzwać wszystkich na rundę judo. ZALETA: Trzy słowa: Dostęp. Do. Podpoziomów. WADA: Nie ważne ile godzin spędziłyśmy na staraniach, nigdy nie dowiedzieliśmy się co jest tak naprawdę celem Kręgu. * * * Wiem, że nie powinnam się do tego przyznawać, ale nie czekałam z niecierpliwością na przybycie moich koleżanek. Bex i ja byłyśmy same z moją mamą i nauczycielami przez trzy dni i było w tym coś miłego. Żadnych kolejek w Głównym Holu, żadnych tłumów na schodach. Pod prysznicem mogłam używać tak dużo gorącej wody jak chciałam. Ale najbardziej ze wszystkiego, nie czekałam na.. - Co się wydarzyło? Oczywiście, nazywają mnie Kameleon, ale jeśli chodzi o chowanie się w tłumie w Akademii Gallagher to Liz jest w tym najlepsza. Poza tym, tego popołudnia korytarze były pełne dziewczyn i nauczycieli, stosy plecaków i walizek zastawiały korytarz i pomimo tego, że byłyśmy już seniorkami, Liz zgubiła się w tłumie pierwszaków i drugorocznych. Ale kiedy złapała mnie za ramię i popchnęła do cichej niszy przypomniałam sobie, że początek nowego semestru oznaczał pytania-dużo pytań. A najtrudniejsze
nie będą zadawane przez nauczycieli. - Więc.. Co wydarzyło się w trakcie przerwy? Gdzie byłyście? Kogo widziałyście? Co Baxterowie myślą o Prestonie i... och.. Po prostu powiedz mi co się wydarzyło! Teoretycznie odpowiedź była tajna. Byłyśmy w niezabezpieczonej niszy z za dużą liczbą dobrze wyszkolonych oczu i uszu wokół nas. Mogłam użyć jednej z tych wymówek, ale nie musiałam, bo właśnie wtedy Bex weszła do niszy i powiedziała. - Jest tutaj. Żeby być ścisłym, było tam bardzo dużo dziewczyn, ale wiedziałam dokładnie kogo Bex miała na myśli. Nie wiedziałam tylko dlaczego prowadzi nas w dół schodami i przez foyer, które służyło jako oficjalne wejście do szkoły. Na zewnątrz przynajmniej tuzin limuzyn i innych samochodów czekało w kolejce, żeby dostarczyć nasze koleżanki, ale Bex ruszyła biegiem, skręcając za róg budynku. - Bex. - Krzyknęła Liz. - Zwolnij. Gdzie my... Liz nie dała rady skończyć. Była za bardzo sparaliżowana widokiem obracających się śmigieł helikoptera, który powoli siadał na trawniku na tyłach szkoły. - Muszę przyznać to Macey – Powiedziała Bex. - że nadal wie, jak zrobić wielkie wejście. Byłyśmy przyzwyczajone do przepychu i pompy, ale nawet dla Macey McHenry helikopter wydawał się być nieco zbyt wygórowany. Ale wtedy zdałam sobie sprawę, że Macey nie była sama. Moja mama wyszła zza rogu dworu, machając do mężczyzny w płaszczu i krawacie, który pomagał Macey wysiąść z helikoptera. - Senatorze. - Moja mama powiedziała, przekrzykując warkot silników. - Jaka miła niespodzianka. Brzmiała jakby go oczekiwała, ale zważając na fakt, że nasza szkoła nie przechodziła całkowicie automatycznej przemiany, moja mama musiała być całkiem pewna, że nie będzie wchodził do środka. - Witam, pani Morgan. - Powiedział senator McHenry, ujmując rękę mojej mamy. Następnie zauważył Bex, Liz i mnie. - Dziewczęta. - Dodał. Macey stała za swoim tatą. Wyglądała chudszą, niż pamiętałam. Jej zwykle błyszczące niebieskie oczy były ciemniejsze. Przestraszone. - Witam, senatorze. - Powiedziała Bex z jej najlepszym amerykańskim akcentem, wcielając się z powrotem w rolę, którą grała tak dobrze kiedy Macey po raz pierwszy postawiła swoje nogi w kampusie. - Czemu zawdzięczamy tę przyjemność? - Och, tylko podrzucam Macey. - Powiedział. - Przepraszam za najście, ale to wszystko, co się wydarzyło przez ostatnie tygodnie... Wygląda na to, że bycie osobą publiczną stało się ryzykowne. Mam na myśli, słyszałyście o tej kobiecie z Unii Europejskiej? Wydaje mi się, że nazywała się Dubois. - Słyszałam. - Powiedziała mama. - I do tego sir Walter Knight. - Senator kontynuował. - Nie mogę w to uwierzyć. Jeśli człowiek nie jest bezpieczny w Cambridge... - Senator potrząsnął głową, po czym spojrzał mojej mamie w oczy. - Widzi pani, poznałem go podczas
kampani. On i Ambasador Winters byli dobrymi znajomymi. Knight był głównym doradcą. - Och, nie byłam tego świadoma. - Powiedziała mama, nawet jeśli była tego bardzo dobrze świadoma. Właściwie wiedziała więcej o co w tym chodzi niż senator z Wirginii, ale czasami jest to część pracy. Potrząsanie głową. Mówienie dobrych rzeczy zamiast prawdy. - Chciałem się upewnić, że Macey dotarła bezpiecznie. - Ścisnął ramiona swojej córki i Macey się nie wyrwała. Właściwie nic nie zrobiła. Zastanawiałam się czy ja wyglądałam tak samo semestr wcześniej wysiadając z helikoptera, zdrętwiała i za chuda. Ale nie byłam pewna dlaczego Macey tak wyglądała. - Miłego semestru, Macey. - Poklepał ją niezręcznie po ramieniu. - Tak, tato. - Pracuj ciężko.. i miłej zabawy. - Tak, tato. - I.. do zobaczenia. Czekałam aż ją przytuli, pocałuje w policzek. Ale tato Macey tylko zgarbił się i wsiadł do helikoptera. Kiedy był już w środku pomachał do nas dokładnie tak jak tego uczą w podręcznikach dla polityków, a potem wzniósł się, znikając na niebie ponad Wirginią. Kiedy znalazłam grób mojego taty trzy miesiące wcześniej próbowałam się przekopać gołymi rękami przez zamarzniętą ziemię-chciałam zrobić cokolwiek, żeby być bliżej niego. Kiedy zimne powietrze wirowało wokół nas pomyślałam o tym, jak się wtedy czułam i spojrzałam na Macey, która nawet nie patrzyła na to, jak jej własny tato odlatuje. - Więc, Macey. - Zaczęła powoli Liz. - Jak ci minęły... - Gdzie on jest? - Zapytała Macey, przerywając Liz i odwracając się, patrząc na moją mamę. - Kto? - Zapytała mama, ale ja już znałam odpowiedź. - Preston. Jest tutaj, prawda? - W Macey był optymizm, ale również desperacja, kiedy spytała. - Sprowadziliście go, nieprawdaż? - Macey. - Powiedziała moja mama, sięgając po nią. - Musisz zrozumieć.. - Nie. - Macey warknęła. - Nic nie muszę. - Helikopter jej ojca wyglądał jak osa na horyzoncie. - Ambasada Stanów Zjednoczonych w Rzymie jest jednym z najbezpieczniejszych budynków w Europie. Tato Prestona jest ważnym człowiekiem. Jest bezpieczny. - Powiedziała mama, po czym powtórzyła. - Preston jest bezpieczny. - Słyszałam, że Elias Crane szósty miał wypadek. - Powiedziała Macey. - A Charlene Dubois i jej dzieci znikli? Jej dzieci! - Macey miała rację i to wiedziała. Nie tylko przywódcy Kręgu byli na celowniku. Ich dzieci również. Co oznaczało, że Preston nie był tak bezpieczny, jak wszyscy chcieliśmy wierzyć. - Wiecie , nie mieszkałam w jaskini. - Powiedziała nam Macey. - Te rzeczy są podawane w wiadomościach. I każdego dnia czekałam na wiadomość, że amerykańska ambasada w Rzymie została zaatakowana. - To się nie wydarzyło, Macey. - Powiedziałam jej. - Ale się wydarzy. - Macey była tak pewna, a najgorszą rzeczą było to, że miała
rację. - Więc kiedy zamierzacie go złapać? - Kiedy nadejdzie właściwy czas. I tylko wtedy. - Mama brzmiała jak dyrektorka, dorosła agentka, ktoś kto przeżył większość życia dzięki podstawowym wiadomościom. I dopóki to ona decydowała, my nie musiałyśmy wiedzieć. - Ale.. - Liz zaczęła. Nie miała rodziców-szpiegów. Nie tak jak Bex i ja, nie znała znaków, że rozmowa jest zakończona. - To wszystko, dziewczyny. Idź się rozpakować. - Powiedziała Macey. - Do zobaczenia na kolacji powitalnej. I wtedy się odwróciła. Zimny wiatr powiał przez ziemię. Jej ciemne włosy powiewały dookoła kiedy tak szła, wysoka i wyprostowana. Nie zamierzała się ugiąć, nie dla nas. Macey musiała też to wiedzieć, ponieważ mogłam zobaczyć ogień w jej oczach, kiedy powiedziała. - Powiedzcie mi wszystko. Bex i ja wymieniłyśmy się spojrzeniami, po czym Bex zniżyła głos i powiedziała. - Lepiej wejdźmy do środka. Korytarze powoli stawały się puste kiedy podążałyśmy przez pensję. Głośna muzyka dochodziła nas z kilku pokoi. Prawie na każdym piętrze były używane prysznice. Były to dźwięki początku semestru, ale kiedy dotarłyśmy do apartamentu, który dzieliłam z trzema moimi najbliższymi na świecie przyjaciółkami uderzyło to we mnie: to nie był normalny semestr. To był nasz ostatni semestr. - Dobrze. Jesteśmy w środku. Nie ma tutaj żadnych podsłuchujących pierwszaków, więc czy wy trzy zamierzacie mi powiedzieć, o co chodz? - Spytała Macey, odwracając się do nas i zamykając drzwi. - Ponieważ wiem, że szrama na policzku Cam nie powstała w wyniku zacięcia się podczas golenia. Z roztargnieniem dotknęłam mojej twarzy, ostatniego pozostałego śladu po Cambridge i Knighcie, i naszej pojedynku z mamą mojego chłopaka. Wiem, że dzieciństwo powinno zostawiać blizny, ale moje wydawało się być pod tym względem ekstremalne. - Mam to z Angli. Cambridge. - Powiedziałam, wyjaśniając. - Byłyście tam? - Zapytała Liz. - Z Knightem? - Tak. - Przyznałam. Na wskutek wspomnienia po kręgosłupie przesszły mi ciarki. - Pojechaliśmy tam, żeby go przejąć, zabrać w bezpieczne miejsce, wiecie? Ale mama Zacha tam była i nie byłyśmy dostatecznie szybkie. - Dlaczego on? - Zapytała Macey. Jeżyła się nawet przeciwko nam. - Dlaczego on musiał być chroniony? - Domagała się odpowiedzi. - Nie został ochroniony! Byłyśmy za późno. - Krzyknęłam. - Byłyśmy tam, żeby zabrać go w bezpieczne miejsce. I wtedy on zaczął opowiadać o tym, jak opuścił Środkowy Krąg, ponieważ planowali coś dużego, ogromną, straszną rzecz. Powiedział, że to już się zaczęło. - Co to jest? - Zapytała Liz, ale Bex tylko potrząsnęła głową. - Zanim mógł nam powiedzieć... zmarł. - Nie. - Powiedziałam i poczułam, że staję się zimna i zła. - Zanim mógł nam powiedzieć mama Zacha go zamordowała. Na końcu korytarza grzmiała muzyka. Dziewczyny mijały nasz pokój szukając zaginionych walizek i zapodzianych spódniczek od mundurka; ale w naszym
apartamencie był prawdziwy świat. Już było długo po uzyskaniu dyplomów. - Więc nawet nie próbowałyście ochronić Prestona? - Błękitne oczy Macey zamieniły się w kryształki lodu. - Preston Winters nie jest łatwym celem, Macey. - Kłapnęła Bex. To nie były przekonywujące słowa przyjaciółki. To była analiza agentki, i dokładnie tego potrzebowała Macey. - Jego tato wie, że Catherine poluje na członków Środkowego Kręgu i bez wątpienia powziął środki ostrożności. Jest również ambasadorem Stanów Zjednoczonych na ważnej placówce, co oznacza ochronę ambasady. Co oznacza antyterrorystyczne blokady dróg i czujniki skażenia biologicznego, kuloodporne limuzyny i żołnierzy. To oznacza żołnierzy, Macey. Więc Preston nie jest tam zdany sam na siebie. Żyje w fortecy z dużą liczbą ludzi, których pracą jest stanie pomiędzy nim a kulą, więc weź się w garść. Preston ma się dobrze. I jeśli nie jest naszą misją, to oznacza, że nie jest naszą misją. Załapałaś? Po chwili Macey z ociąganiem potaknęła. Podeszła do swojej szafki i otworzyła drzwi, wyciągnęła spódniczkę i zaczęła się przebierać. - Co robisz? - Zapytała Bex. Macey spojrzała na nią jakby była idiotką. - Kolacja powitalna. - Powiedziała, nie tylko jakby walka się skończyła, lecz jakby w ogóle nigdy nie miała miejsca. - Więc wszystko.. - Zaczęłam powoli, ostrożnie dobierając słowa. - w porządku? - Oczywiście. Świetnie. Po prostu chodźmy na kolację. - Powiedziała Macey, ale żadna z nas się nie poruszyła. - Och, dziewczyny. - Wykrzyknęła po chwili Liz, po czym zaczęła płakać. - Liz, o co.. - Zaczęłam, ale jej zawodzenie mi przerwało. - To nasza ostatnia kolacja powitalna! Bex próbowała ją pocieszyć. (Ale Bex jest lepsza w zadawaniu bólu niż uśmierzaniu go.) Chciałam coś powiedzieć. Ale mogłam tylko zauważyć, że ładne płakanie nie jest jedną z naprawdę wielu umiejętności Liz. Bex spojrzała na mnie, cicha myśl przemknęła pomiędzy nami. To będzie bardzo długi semestr. Rozdział 5 Schodząc schodami tego wieczoru z większością klasy seniorek dookoła mnie nie mogłam pozbyć się uczucia, że od wieków nie byłam na kolacji powitalnej. Nagle się zatrzymałam, zdając sobie sprawę, że to nie było od wieków. Ostatni raz byłam na kolacji powitalnej rok temu. (Spójrzmy prawdzie w oczy, dla nastolatki rok to prawie jak wieczność.) - O co chodzi, Cam? - Spytała Bex. Reszta dziewcząt wchodziła przez drzwi jak bohaterowie. Co miałam powiedzieć? Że Liz miała rację i ta noc jest odrobinę za bardzo symboliczna-przez-przerażająca? Że Macey miała rację i, z ochroną żołnierzy lub bez, Preston nie będzie bezpieczny dopóki nie znajdzie się daleko od swojego taty? Czy że to Bex miała rację-że jesteśmy agentkami i musimy być skoncentrowane na
naszej misji? Więc nie powiedziałam nic. - Nie wydziwiaj. - Powiedziała Bex, prawie jakby czytała mi w myślach. - Nie wydziwiam. - Powiedziałam. - Wyglądasz jakbyś wydziwiała. Spojrzałam na nią i pozwoliłam mojej osłonie opaść. - Nie byłam na jednej z nich od jakiegoś czasu. - Powiedziałam. - Wiem. Ale nie wydaje mi się, że to jest problemem. - Nie? - Nie. - Bex potrząsnęła głową i zeszła kilka schodków. - Myślę, że wydziwiasz z powodu tego, co się wydarzyło w Cambridge. Myślę, że to cię przestraszyło. - Widziałam już gorsze rzeczy, Bex. - Powiedziałam, dołączając do niej na niższym stopniu. - Dużo gorsze. - Och, nie atak. - Bex podniosła w zaprzeczeniu palec. - To co zdrzyło się przed atakiem. Myślę, że zobaczyłaś przyszłość. Co jest w jakiś sposób dziwne kiedy-dwa miesiące wcześniej-nie myślałaś, że masz jakąś. - Więc.. Cammie.. - Zaczęła Tina Walters kiedy tylko znalazłam swoje miejsce przy stole seniorek. Żaden z nauczycieli się jeszcze nie pojawił i korytarz był wypełnony gwarem rozmów i śmiechem, ale też czymś innym. Tina przysunęła się bliżej, jej głos był konspiracyjnym szeptem. - Co ty słyszałaś? - O czym, Tina? - Powiedziałam. Szczerze, nie byłam zdziwiona. Tina nie była tylko samozwańczą dyrektorką komunikacji w Akademii Gallagher (tudzież największą plotkarą). Była również córką jednej z wychowanek naszej szkoły, która aktualnie udawała najważniejszą redaktorkę plotkarskiej kolumny w Waszyngtonie. Konspiracyjne szepty są częścią dziedzictwa Tiny. - Oczywiście o tym sużym tankowcu z ropą naftową, który eksplodował na Morzu Kaspijskim! - Powiedziała jakby naturalne i geopolityczne katastrofy były normalnym tematem rozmów w Akademii Gallagher. I.. cóż... Wydaje mi się, że są. - Jak ty uważasz, co tak naprawdę się wydarzyło? - Zapytała Tina. Oczywiście to było w wiadomościach. Słyszałam o tym. Wszyscy o tym słyszeli. Ale nawet jak na dziewczyny-szpiegów to był niezwykły temat. - Ponieważ moje źródła mówią, że to nie był wypadek. - Powiedziała Tina zanim zdążyłam wypowiedzieć słowo. - Wszystkie Irańskie porty nad Morzem Kaspijskim zostały przez to zamknięte. I uwierz mi, jeśli miałabym wybrać najważniejszą rzecz dla Iranu, byłaby to ropa naftowa. Jeśli miałyby to być dwie rzeczy, to byłaby to ropa naftowa i możliwość przetransportowania jej drogą morską do potencjalnych klientów. - A co z tą eksplozją mostu w Azerbejdżanie? - Zapytała Courtney Bauer. Liz odwróciła się do niej. - Co z tym? - Mama mówi, że w pociągu była bomba. - Powiedziała Courtney. - Bomba? - Zapytała Liz. - Tak. - Courtney bezmyślnie mieszała kostki lodu w swojej szklance kiedy odpowiedziała. - Jestem prawie pewna, że to ona oddzieliła ten wagon od reszty pociągu zanim zdołał wybuchnąć.
- Uratowała wiele żyć. - Powiedziała Bex, ale Courtney próbowała to zbagatelizować. - To nie było nic wielkiego. - Powiedziała, chociaż było. Pomimo wszystko, trudno jest przyznać, że twoja mama zrobiła coś naprawdę strasznego, nie przyznając w tym samym czasie, że następnym razem może nie mieć tyle szczęścia. - Więc... - Tina kontynuowała. - Cammie, co ty o tym wiesz? - Nic. - Powiedziałam, ale Tina tylko na mnie popatrzyła. - Naprawdę. - Powiedziałam jej. - Nie wiem nic. Byłam w Anglii z rodzicami Bex. - Och, słyszałaś o tym byłym premierze, który został wysadzony w powietrze w Cambridge? Mówi się, że to był wypadek, ale moje źródła mówią, że nie był. Co o tym wiesz? - Tina spróbowała jeszcze raz. Powinnam skłamać. Skłamałabym. W szkole nauczono mnie to robić. Okoliczności pozwalały mi zrobić to z czystym sumieniem. Właśnie miałam dokładnie to zrobić, kiedy drzwi na końcu pokoju się otworzyły i nauczyciele wkroczyli na salę. Kiedy długa procesja z nich złożona przechodziła głównym przejściem nowa myśl wypełniła mój umysł. - Gdzie jest Zach? - Przeszukiwałam pomieszczenie wzrokiem. - I pan Solomon? Gdzie oni są? - Zapytałam. Macey spojrzała na mnie spojrzeniem To nie jest zabawne, nieprawdaż?, ale nie miałam czasu, żeby przemyśleć ironię. Albo hipokryzję. Szczerze, jest tak cienka linia pomiędzy tymi dwoma, że czasami od tego boli mnie głowa. Zawsze zakładałam, że Zach i pan Solomon wrócą, kiedy zacznie się szkoła, a, technicznie rzecz biorąc, szkoła zaczynała się kolacją powitalną. Ale nigdzie nie widziałam Zacha ani pana Solomona. Zanim ktokolwiek mógłby odpowiedzieć, moja mama zajęła swoje miejsce na środku pomieszczenia i powiedziała. - Dziewczęta Akademii Gallagher, kim jesteście? Wszystkie dziewczyny w pomieszczeniu jednocześnie wstały i powiedziały. - Jesteśmy siostrami Gillian. Każdy wers naszego motta powodował szarpnięcie nie tylko w moim sercu, lecz także i głowie. Byłyśmy siostrami. I to się nie skończy po odebraniu dyplomów. Będziemy czcić jej miecz i dochowywać tajemnic naszym życiem. Motto naszej szkoły sprawiało, że to brzmiało tak łatwo, tak wspaniale. W tym pięknym budynku z naszymi idealnie wyprasowanymi spódniczkami wydawało się, że to będzie takie łatwe. Dziewczyny Gallagher=Dobro. Ale tak nie było. Wiedziałam o tym. Widziałam to. Słyszałam przechwałki mamy Zacha, że była częścią mojego siostrzeństwa. Rozglądając się po pomieszczeniu nie mogłam nic na to poradzić, że zastanawiałam się, czy i teraz są pośród nas zdrajcy. - Mam nadzieję, że miałyście wspaniałą przerwę. - Powiedziała moja mama ze środka pomieszczenia. Dobrze widzieć was tutaj, całe i zdrowe. - Wzięła oddech, pozwalając słowom osiąść dookoła nas. Potem przetasowała kartki na podium, sprawdzając notatki, których prawdopodobnie nie potrzebowała. - Ósmoklasistki, wasze pokoje przejdą oczyszczanie-przeciwko insektom, nie podsłuchom. Proszę przygotujcie się na kilka krótkich wizyt w przyszłym tygodniu i korzystajcie z bocznych schodów, ponieważ znaleźliśmy termity od frontu.
Drugoklasistki, Profesor Buckingham mówiła, że wiele z was musi jeszcze wypełnić deklarację. Musicie to zrobić zanim zanim jutro rano zaczną się zajęcia. Zaufajcie mi, dziewczęta, to nie jest sposób, w jaki chciałbyście zacząć swoją karierę. I seniorki... gratulacje. Jestem bardzo z was dumna, a także bardzo podekscytowana, że zaczynacie nasz program oceny kariery. Pierwsze spotkanie odbędzie się za dwa tygodnie. Po więcej informacji udajcie się do Madame Dabney. Mama spojrzała ostatni raz na swoją listę, po czym złożyła kartkę. - Myślę, że to wszystko. Witajcie z powrotem, dziewczęta. I życzę miłego semestru. Posłała słuchaczkom uśmiech. Był jak reflektor, tak błyszczący i pełny nadziei, i szczęśliwy. Kiedy moja mama patrzyła w ten sposób było łatwo uwierzyć, że na świecie nie ma zła. Chciałabym wiedzieć czy udawała, czy zapominała. Jakikolwiek był tego powód, miałam nadzieję, że ostatni semestr w szkole dla szpiegów nauczy nas jak tego samemu dokonać. Tej nocy w naszym apartamencie było niezwykle cicho. Pomimo wszystko, to była pierwsza noc po powrocie. Nie miałyśmy żadnych testów ani zadań domowych. Powinny być maratony filmowy i przemiany. Liz powinna domagać się dodatkowych zadań; ale nawet ona była cicho, kiedy usiadłyśmy na naszych łóżkach, żadna z nas nic nie mówiła. - Co jest, Lizzie? - Bex próbowała się drażnić. - Osiągnęłaś życiowy limit bonusowych punktów? Zazwyczaj wspomnienie takie jak to sprawiało, że Liz bladła i pytała czy limit bonusowych punktów naprawdę istnieje. Potem przekopywała się przez regulamin Akademii Gallagher, tylko żeby się upewnić. Ale nie zrobiła nic z tego. I to, jeśli mogę się przyznać, było przerażające. - Naprawdę. - Bex przeniosła się na łóżko Liz. - O co chodzi? - O nic. - Liz wstała i podniosła pęk ubrań, zmierzając w kierunku łazienki. - To nic. - Kłamczucha. - Bex jej przerwała. Macey przesunęła się na swoim łóżku, żeby nas obserwować. Ale już nie wsponiała Prestona. Ani nie pytała o Cambridge. - To nic, Bex. Jestem po prostu zmęczona. - Liz spróbowała ponownie dostać się do łazienki, ale Bex znowu jej przerwała. - Spróbuj ponownie. Właśnie wtedy cała nostalgia wypłynęła z Liz. Miała nowy podręcznik kodowania, ale nie była roztrzepana. Kupka Mikrobiologii czekała na nią, ale nawet ich nie podniosła. Liz nie była Liz i Bex miała rację nie lubiąc tego. - O co chodzi, Liz? - Spytałam, zachodząc ją z drugiej strony. - Co jest nie tak? - To nic. - Powiedziała Liz, głośniej. - Po prostu.. Zastanawiałam się nad tym, co wam powiedział Knight-o tym, co Krąg robi... Nie wiem. Po prostu.. - Zerknęła przez okno. - Nie mogę pozbyć się obawy, że wszystko się jeszcze pogorszy zanim w końcu wrócimy do normy. Instynktownie podążyłam za jej spojrzeniem. Znałam to uczucie. Nie było to właściwie dla mnie zaskoczeniem, że nie mogłam zasnąć. Myślałam o słowach Liz, o ostrzeżeniu mojej mamy. Czekanie na koniec szkoły nie