LuckyLol

  • Dokumenty348
  • Odsłony46 593
  • Obserwuję57
  • Rozmiar dokumentów462.9 MB
  • Ilość pobrań27 870

Dziewczyny z Akademii Gallagher - część 5

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :638.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

LuckyLol
EBooki

Dziewczyny z Akademii Gallagher - część 5.pdf

LuckyLol EBooki Carter Ally - Dziewczyny z Akademii Gallagher 1 - Powiedziałabym ci, Dziewczyny z akademii Gallagher cz.5 Out of Sight, Out of Time PL (Hop
Użytkownik LuckyLol wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 202 stron)

Ally Carter Dziewczyny z Akademii Gallaghera Część 5 "Out of sight, out of time"

Rozdział 1: -Gdzie ja jestem? - słyszałam słowa, jednak nie byłam pewna, czy to ja je wypowiedziałam. Ten głos był zbyt szorstki, zbyt niski, żeby mógł należeć do mnie. Czułam się, jakby jakiś człowiek leżał w mojej skórze,w ciemności i zadał pytanie: -Kto tu jest? -Więc to jest angielski, czyż nie? - od razu, kiedy młoda kobieta podeszła i stanęła w nogach łóżka mogłam zobaczyć, że była piękna. Miała Irlandzki akcent i truskawkowe blond włosy w odcieniu, który nie mógł być niczym innym niż naturalnym kolorem. Miękkie loki otaczały nieco piegowatą twarz z niebieskimi oczami i szerokim uśmiechem. Może to przez straszne pulsowanie, które czułam w głowie - ból przebijający się pomiędzy oczami - ale mogłam przysiąc, że powiedziałam cześć. -I Amerykański, tak to brzmi. O, siostra Isabella będzie zasmucona z tego powodu. Założyła się z kucharkami o to, że jesteś z Australii. Ale nie jesteś, prawda? Potrząsnęłam głową, i poczułam, jakbym miała w głowie bombę. Miałam ochotę krzyczeć, ale zamiast tego zacisnęłam zęby i zapytałam: -Zakładałyście się o mnie? -Cóż, gdybyś siebie słyszała... Mówiłaś we wszystkich językach - jakby demon Cię opętał. Francuski, niemieki, rosyjski i japoński, tak sądzę. Tak wieloma językami nikt chyba nigdy nie mówił. - podeszła do drewnianego stołka obok mojego łóżka i wyszeptała: -Będziesz musiała o nas zapomnieć. Jednak może to był zakład lub po prostu... martwienie się.

Czułam miękką pościel pod moimi rękami i zimny kamień obok mojego prawego ramienia. Świeca migotała w rogu, blade światło słabo oświetlało pokój, zostawiając jego większą część w cieniu. Martwienie się wydawało się być uzasadnione okolicznościami. -Kim jesteś? - zapytałam, wycofując się do zimnego rogu z kamienia. Byłam zbyt słaba, by móc walczyć, zbyt niestabilna, żeby uciekać, ale kiedy dziewczyna była już przy mnie złapałam ją za rękę i przekręciłam jej rękę pod dużym kątem. - Co to za miejsce? -To mój dom - jej głos załamał się, jednak nie próbowała walczyć. Po prostu pochyliła się jeszcze w moją stronę, podniosła swoją wolną rękę do mojej twarzy i powiedziała: -Już wszystko z tobą dobrze. Ale ja nie czułam się dobrze. Bolała mnie głowa, a kiedy się poruszałam, ból wystrzeliwał w moim ciele. Zdjęłam kołdrę i zoaczyłam, że na moich nogach była masa siniaków, ran i blizn. Ktoś obandażował moją prawą kostkę, włożył ją w lód. Ktoś wyczyścił moje nacięcia. Ktoś przywiózł mnie do tego łóżka i słuchał, zgadując skąd przybyłam i dlaczego. Ktoś patrzył wprost na mnie. -Ty to zrobiłaś? - Przejechałam ręką wzdłuż mojej nogi, dotykając palcami gazę, która znajdowała się na mojej kostce. -Tak. - dziewczyna położyła dłoń na moich palcach. - Nie musisz teraz tego psuć. Krucyfiks wisiał na ścianie za nią, a kiedy się uśmiechnęła zobaczyłam chyba najmilszą rzecz, jaką kiedykolwiek widziałam. -Jesteż zakonnicą? - spytałam. -Będę wkrótce. Mam nadzieje - zarumieniła się i zdałam sobie sprawę, że nie mogłą być dużo starsza niż ja. - Pod koniec roku powinnam mieć moje śluby. Jestem Mary, tak przy okazji. -Czy to jest szpital, Mary?

-O, nie! Ale obawiam się, że nie ma ich wielu w tych stronach. Więc robimy, co możemy. -Co znaczy „my”? W tej chwili zawładnął mną pewien rodzaj przerażenia. Podciągnęłam nogi blisko klatki piersiowej. BSyły chudsze niż powinny być, moje ręce bardziej szorstkie niż zapamiętałam. Zaledwie kilka dni wcześniej pozwoliłam moim współlokatorkom zrobić mi manicure, żeby mogły zapomnieć na chwilę o egzaminach końcowych.To Liz wybierała kolor - flamingowy róż - ale kiedy spojrzałam na moje palce lakieru nie było. Pod paznokciami miałam krew i brud, jakbym wyszła z mojej szkoły i przemierzyła pół świata idąc na rękach i kolanach w celu dotarcia do tego wąskiego łóżka. -Jak długo... - mój głos załamał się, więc spróbowałam znów - Jak długo już tu jestem? -Teraz, teraz... - Mary poprawiła pościel. Zdawała się bać mojego wyrazu twarzy, kiedy powiedziała - Nie musisz się martwić o... -Jak długo?! - krzyknęłam, a Mary opuściła wzrok i ściszyła głos. Jej ręce wciąż leżały w tym samym miejscu. -Jesteś tu od sześciu dni, Sześć dni, pomyślałam. Nawet nie tydzień. A brzmiało to jak wieczność. -Gdzie są moje ubrania? - odsunęłam kołdrę i postawiłam stopy na podłodze, ale moja głowa była taka dziwna, że wiedziałam, że lepiej nie próbować wstawać - Potrzebuję moich ubrań i moich rzeczy. Potrzebuję... - chciałam wyjaśnić, ale słowa mnie zawiodły. Myśli mnie zawiodły. Byłam za to pewna, że moi nauczyciele mnie nie zawiodą po powrocie do szkoły. W głowie mi wirowało, ale nie mogłam nic usłyszeć przez muzykę wypełniającą ten mały pokój, pulsującą zbyt głośno w moich uszach. -Czy możesz to ściszyć, proszę?

-Co? - spytała dziewczyna. Zamknęłam oczy i starałam się nie myślećo melodii, której nie umiałam zaśpiewać. -Proszę, wyłącz to. Czy możesz to wyłączyć? -Co wyłączyć? -Tą muzykę. Jest taka głośna... -Gillian - dziewczyna powoli pokręciła głową - Tutaj nie ma żadnej muzyki - Chciałam się z nią kłócić, ale nie mogłam. Chciałam uciec, ale nie miałam pojęcia, dokąd. Wszystko, co mogłam zrobić to siedzieć cicho, kiedy Mary podniosła moje nogi i delikatnie umieściła je z powrotem na łóżku. -Masz na głowie dość dużego siniaka. Nie dziwię się, że słyszysz różne rzeczy. Mówiłaś różne rzeczy, więc wiesz. Ale ja bym się tym nie martwiła. Ludzie słyszą i mówią wiele różnych, dziwnych rzeczy kiedy są chorzy. -Co mówiłam? - spytałam, szczerze bojąc się odpowiedzi. -To nie ma teraz zaczenia. - otuliła mnie kołdrą, tak samo, jak robiła to babcia Morgan. - Jedyne, czego potrzebujesz teraz to leżeć, odpoczywać i... -Co ja mówiłam?! -Dziwne rzeczy - dziewczyna mówiła szeptem - Większości z tego nie mogłyśmy zrozumieć. Resztę poskładałyśmy do kupy pomiędzy sobą. -Jak co? - chyciałam ją mocno za rękę, jakbym chciała wycisnąć z niej prawdę siłą. -Jak to, że chodzisz do szkoły dla szpiegów. Następna kobieta, która do mnie przyszła miała opuchnięte, artretyczne palce i szare oczy. Za nią podążała młoda zakonnica z czerwonymi włoami i węgierskim akcentem oraz para bliźniąt około czterdzieski, którzy przytuleni do siebie rozmawiali pod nosem po rosyjsku. W mojej szkole nazywają mnie Kameleonem.

Jestem dziewczyną, której nikt nie widzi. Ale nie byłam nią wtedy. Nie byłam nią w tamtym miejscu. Siostry, które mnie otoczyły widziały wszystko. Zmierzyły mi puls i poświeciły jasnym światłem oczach. Ktoś przyniósł mi szklankę wody i polecił mi wypić ją bardzo powoli. To była najsłodsza rzecz, jaką kiedykolwiek miałam w ustach, więc wypiłam to jednym, długim haustem, ale potem zaczęłam się dławić - moja głowa znów zaczęłam pulsować, a zakonnica z opuchniętymi palcami spojrzała na mnie, jakby chciała powiedzieć: A nie mówiłam?Nie wiem, czy to te habity, czy po prostu powinnam leżeć nieruchomo, ale nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że znalazłam się w otoczeniu innych, starożytnych i potężnych sióstr Wiedziałam lepiej się z nimi nie sprzeczać, więc zostałam tam, gdzie byłam i zrobiłam dokładnie to, co mi kazano. Po dłuższym czasie dziewczyna, która była przy mnie na początku usiadła w nogach łóżka. -Wiesz dlaczego tutaj jesteś? - co oznaczało tutaj? Chciałam spytać, ale szpieg w środku mnie powiedział mi, że lepiej tego nie robić. -Robiłam pewien... Projekt szkolny. Musiałam się rozdzielić z innymi. Musiałam się zgubić - czułam, jak mój głos się łamie i powiedziałam sobie, że jest dobrze. Nawet matka przełożona nie mogła mieć do mnie pretensji. Właściwie, to nie było kłamstwo. -Jesteśmy trochę zaniepokojeni twoją głową - oznajmiła Mary - Możesz potrzebować operacji, testów, rzeczy których nie możemy tutaj zrobić. I ktoś powinien cię obserwować. - pomyślałam o mojej matce i o moich przyjaciołach i na końcu o Kręgu Cavana. Spojrzałam w dół na moje połamane ciało i zastanawiałam się, czy może już mnie odnaleźli. Potem przestudiowałam wyrazy niewinych twarzy, które mnie otaczały i poczułam całkiem nowy przypływ paniki: Co jeżeli Krąg mnie tutaj znajdzie? -Gillian? - odezwała się Mary. Trwało to żenująco długo zanim zdałam sobie sprawę, że mówi do mnie. - Gillian, wszystko w porządku? - ale już byłam w ruchu, zsuwając się z łóżka i przechodząc w poprzek pokoju. - Muszę iść! - sześć dni byłam w jednym miejscu, bezbronna. Nie wiem, jak tam się dostałam, ani dlczego, ale wiedziałam, że im dłużej tam zostaję tym bliżej Krąg jest znalezienia

mnie. Musiałam odejść. Szybko. Matka przełożona jednak nie zdawała się być przerażona na myśl o starożytnych organizacjach terrorystycznych. - Usiądziesz - powiedziała z sinlnym angielskim akcentem. -Przykro mi, Matko przełożona - powiedziałam, a mój głos ciągle był jeszcze surowy. Jednak zegar tykał, a ja nie mogłam zostać dłużej. Lato. Dałam sobie czas do końca lata na pójście w ślady ojca i nie odważyłabym się tracić choć minuty więcej - Jestem siostrom wdzięczna. Jeżeli podacie mi swoje nazwisko i adres to wyślę pieniądze ... Zapłatę za usługi... -Nie chcemy twoich pieniędzy. Chcemy, żebyś usiadła. -Jeżeli moglibyście powiedzieć mi, gdzie jest stacja kolejowa.. -Nie ma tu stacji - oznajmiła matka przełożona - A teraz usiądź. -Nie mogę usiąść! Muszę odejść! Teraz! - rozejrzałam się po małym, zatłoczonym pokoju. Miałam na sobie bawełnianą koszulę nocną, która na pewno nie należała do mnie i złapałam ją zakrwawionymi palcami - Potrzebuję moich ubrań i butów, proszę. -Nie masz butów - powiedziała Mary - Kiedy cię znaleźliśmy byłaś boso. - nie chciałam myśleć o tym, co to oznacza. Po prostu patrzyłam na te niewinne twarze i próbowałam ignorować zło, które mogło mnie śledzić do ich drzwi. -Muszę odejść - powiedziałm powoli, szukając oczu Matki przełożonej. - Najlepiej byłoby gdybym to zrobiła... Teraz. -To niemożliwe - oznajmiła Matka przełożona po czym odwróciła się do siostry: -Wenn das Mädchen denkt daß wir sie in den Schnee raus- gehen lassen würden, dann ist sie verrückt* . - moje ręce się trzęsły. Usta drgały. Wiedziałam, jak źle muszę wyglądać, ponieważ moja nowa przyjaciółka - Mary podeszła do mnie bliżej. -Nie martw się teraz o to. Nie masz żadnych kłopotów. Matka przełożona * Je eli dziewczyna my li, e wypu cimy j na ten nieg to jest szalonaż ś ż ś ą ś

powiedziała po prostu... -Śnieg - odsunęłam zasłony i wyjrzałam za okno widząc rozległą biel i szepnęłam wkierunku szyby - Powiedziała: śnieg. -Oh, to nic - Mary zasłoniła zasłonę - ta część Alp jest na prawdę wysoka, jak widzisz. I, cóż, dobrze, że trafiłaś tu tak wcześnie. - odsunęłam się od okna -Jak wcześnie - spytałam, cicho mówiąc sobie, że to czerwiec. To czerwiec. To... -Jutro jest pierwszy października. -Ja... Myślę, że jest mi niedobrze. Mary chwyciła mnie za ramię i pomogła mi dostać się do łazienki z zimną, kamienną podłogą. Zwymiotowałam, ale mój żołądek był pusty z wyjątkiem szklanki zimej wody. A ja ciągle wymiotowałam żółcią i kwasem, który zdawał się zastępować jedzenie. Kiedy zamknęłam oczy moja głowa była ciężka niczym głaz, zdawała się wirować w miejscu bez grawitacji. Kiedy wreszcie stanęłam na swoich nogach i oparłam się na umywalce światła zapaliły się i złapałam się na tym, że wpatruję się w całkowicie nieznaną twarz. Odskoczyłabym, gdybym tylko miała tyle siły, jedyne co mogłam zrobić to pochylić się bliżej. Moje włosy do tej pory sięgały do ramion i przez całe moje życie były koloru blond, ale teraz sięgały ledwo za moje uszy i były ciemne niczym noc. Ścinągnęłam koszulkę przez głowę i poczułam, jak moje włosy stają dęba, kiedy spojrzałam na ciało, którego nie mogłam rozpoznać. Przez skórę wystawały mi żebra. Moje nogi wydawały się być dłuższe i szczuplejsze. Siniaki pokrywały kolana. Czerwone pręgi okrążały moje nadgarstki. Grube bandaże pokrywały większość ramienia. Ale wszystko było niczy w porównaniu do supła zawiązanego na mojej głowie. Dotknęłam go delikatnie, ale ból był tak ostry, że myślałam, że chciałabym z powrotem być chora. Chwyciłam zlew, nachyliłam się do lustra i spojrzałam na nieznajomą osobę w moim ciele. -Co zrobiłaś? - wszystko, czego się nauczyłam na treningach mówiło mi, że to nie jest dobry czas na panikę. Mysiałam myśleć, musiałam wszystko zaplanować.

Myślałam o wszystkich miejscach do których mogłabym pójść, ale mój umysł dryfiwał, zastanawiając się gdzie byłam. Kiedy się poruszyłam ból przeszył mnie od kostki wzdłuż nogi i wiedziałam, że miałabym problemy z ucieczką z tej góry. -Tutaj, tutaj - powiedziała Mary, przyciskając szmatę do mojej głowy. Podniosła mi filiżankę do ust na znak, żebym piła, a potem szepnęam: -Dlaczego nazywacie mnie Gillian? -To było coś, co powtarzałaś w kółko - oznajmiła. Jej irlandzki akcent wydawał się być wyraźniejszy w małej przestrzeni - Dlaczego pytasz? To nie twoje imię? -Nie. Jestem Cammie. Gilly to imię ... mojej siostr. -Rozumiem. - mój umysł świrował z opcjami rzeczy których powinnam, lub nie powinnam zrobić zanim w końcu osiadło w nim jedno pytanie, które się liczyło: -Mary, macie tu telefon? - pokiwała twierdząco głową. -Matka przełożnona kupiła telefon satelitarny zeszłego lata - Lato. W Akademii Gallaghera dla wyjątkowych młodych kobiet jest zazwyczaj siedemdziesiąt sześć dni w letnie wakacje. To jedenaście tygodni. Niespełna trzy miesiące. Jedna czwarta roku. Pozwoliłam sobie spędzić je poszukując informacji, dlaczego Krąg mnie chce. Ten okres nie wydawał się nigdy tak długi, ale teraz był ciemnym korytarzem, czarną dziurą, która groziła, że pochłonie wszystko w moim życiu. -Mary - powiedziałam, ściskając mocniej zlew i przechylając się w stronę światła - Jest ktoś do kogo potrzebuję zadzwonić. Rozdział 2

Nie mogę powiedzieć tego z całą pewnością, ale muszę przyznać, że gdyby bycie szpiegiem nie wypaliło, to mogłabym rozważyć wstąpienie do zakonu. Tak naprawdę, jak się o tym pomyśli, to nie różni się aż tak bardzo od życia w Akademii Gallagher dla Wyjątkowych Młodych Kobiet. Są stare kamienne mury i starożytne siostrzeństwo, zbiór kobiet, które czują ten sam zew i pracują wszystkie razem dla wyższego celu. Och, i obu miejscom można wiele zarzucić pod względem odzieży. W południe kolejnego dnia Matka Przełożona powiedziała mi, że mogę wziąć sobie parę butów, a siostry pożyczyły mi kurtkę. Ubrania, które Mary położyła na moim łóżku były czyste i schludnie naprawione, ale wyglądały na całkowicie za małe. - Przepraszam, ale... Nie wydaje mi się, żeby pasowały. - Powinny. - Powiedziała Mary, chichocząc. - Są Twoje. Moje. Potarłam palcami miękkie bawełniane spodnie i stary sweter, których, mogłabym przysiąc, nie widziałam wcześniej. Ubrania były znoszone, używane i nie pozwoliłam sobie myśleć o tym używaniu, którego nie pamiętałam. - Tutaj. - Powiedziała Mary, patrząc, jak zawiązuję sznureczek w spodniach, które perfekcyjnie pasowały do mojego nowego ciała. - Założę się, że czujesz się jak stara Ty, prawda? - Tak – Powiedziałam i Mary uśmiechnęła się do mnie tak słodko, że prawie poczułam się winna, że skłamałam. Powiedzieli mi, że powinnam odpocząć, że potrzebuję być silna i wyspana, ale nie chciałam znowu się obudzić i zauważyć, że minęła Gwiazdka, Nowy Rok, że moje osiemnaste urodziny przyszły i minęły bez mojej wiedzy, więc zamiast tego wyszłam na zewnątrz. Kiedy weszłam na wąską ścieżkę prowadzącą do drzwi klasztoru wiedziałam, że jest październik, ale nie byłam przygotowana na zimno. Śnieg pokrywał wszystko. Gałęzie drzew były przeładowane, łamiące się pod wpływem ciężaru białych, mokrych brył, trzaskając przez las. Dźwięk przez nie wydawany był za głośny – jak strzał karabinowy w zimnym, rozrzedzonym powietrzu. Podskakiwałam na

każdy dźwięk i cień i szczerze nie wiem, co było gorsze – to, że nie pamiętałam, co się ze mną działo przez ostatnie cztery miesiące czy to, że po raz pierwszy w życiu nie miałam zielonego pojęcia gdzie jest północ. Trzymałam klasztor w zasięgu wzroku, bojąc się odejść za daleko, nie wiedząc, czy mogłabym się bardziej zgubić, niż teraz byłam. - Znalazłyśmy Cię tutaj. - Mary musiała iść za mną, ponieważ kiedy się odwróciłam, stała za mną. Jej truskawkowe włosy wylatywały z jej habitu, kiedy stała tam, patrząc na wodę wrzącą na dnie skalistego, stromego wąwozu. Wskazała na zaspę. - Na tym dużym kamieniu koło zwalonego drzewa. - Byłam przytomna? - Spytałam. - Ledwo. - Mary włożyła ręce do kieszeni i wzruszyła ramionami. - Kiedy znalazłyśmy Cię, bełkotałaś. Jak zwariowana. - Co powiedziałam? - Zapytałam. Mary zaczęła potrząsać głową, ale coś we mnie musiało jej powiedzieć, że nie spocznę, dopóki się nie dowiem, ponieważ wzięła głęboki wdech. - To prawda. – Powiedziała dziewczyna i znowu wzruszyła ramionami. - Powiedziałaś to prawda. A potem osunęłaś się w moje ramiona. Jest coś szczególnie okrutnego w ironii. Mogłabym wyrecytować tysiąc przypadkowych faktów na temat Alp. Mogłabym podać średnią opadów i zidentyfikować pół tuzina jadalnych roślin. Wiedziałam tak dużo rzeczy o tych górach w tym momencie – wszystko oprócz sposobu, w jaki się w nie dostałam. Mary studiowała rzekę poniżej i zwróciła swój wzrok na mnie. - Musisz być dobrą pływaczką. - Jestem. - Powiedziałam, ale byłam tak wychudzona i słaba, że Mary wyglądała na nieprzekonaną. Kiwnęła głową powoli i odwróciła spowrotem do zasp. - Rzeka jest największa na wiosnę. Wtedy, gdy śnieg topnieje i woda jest bardzo szybka – to jest jak gniew rzeki. Przeraża mnie. Nie chcę wtedy być blisko niej. W zimie wszystko zamarza i woda się ledwie sączy, same skały i lód. - Spojrzała na mnie i pokiwała głową. - Jesteś szczęściarą, że spadłaś wtedy, kiedy spadłaś. Jakikoliwiek inny czas w roku a na pewno byłabyś martwa. - Szczęściarą – Powtórzyłam sobie. Nie wiem czy to była wysokość, czy zmęczenie, czy oddech gór majaczący wokół

nas, ale trudniej mi się oddychało niż zwykle. - Jak daleko jest najbliżesze miasto? - Jest mała wioska u ujścia tej rzeki. - Mary odwróciła się i wskazała, ale jej głos nie był głośniejszy od szeptu, kiedy powiedziała – To długa droga na dół zbocza. Może to był sposób, w jaki patrzyła na odległość, ale pierwszy raz zauważyłam, że prawdopodobnie nie byłam jedyną, która uciekła od kogoś. Czegoś. W mojej profesjonalnej opinii Alpy są doskonałym miejscem na kryjówkę. Odwróciłam się do rzeki i popatrzyłam na skalisty brzeg i wodę, która biegła do dolin poniżej. - - - - Skąd się tutaj dostałam? - Wyszeptałam. Mary potrząsnęła głową i powiedziała – Od Boga? To było tak dobre przypuszczenie jak jakiekolwiek inne. Stojąc tam pomiędzy drzewami i górami, rzeką i śniegiem, wiedziałam, że wspięłam się prawie na szczyt ziemi. Siniaki i krew, jakkolwiek, powiedziały mi, że bardzo, bardzo długo spadałam. - Kim jesteś, Cammie? - Zapytała mnie Mary. - Kim jesteś naprawdę? I wtedy powiedziałam możliwe że najbardziej szczerą rzecz, jakąkolwiek wygłosiłam – Jestem tylko dziewczyną gotową, by wrócić do domu. Kiedy wypowiedziałam te słowa powietrze przeszył głuchy dźwięk, zagłuszający pędzącą rzekę poniżej. Był to rytmiczny, pulsujący hałas i Mary zapytała – Co to? Spojrzałam znad kłębiącego się śniegu na czarny cień na bezchmurnym niebie. - To moja podwózka. Rozdział 3 Wiem, że większość dziewczyn twierdzi, że ich mama jest najpiękiniejszą kobietą na świecie. Większość myśli tak, ale ja jestem tą jedyną, która ma rację. Ale było coś dziwnego w kobiecie biegnącej w moją stronę, kulącej się pod obracającymi się śmigłami helikoptera. Śnieg wirował i Alpy zdawały się trząść, ale Rachel Morgan nie była tylko moją mamą w tym momencie. Nie była tylko moją dyrektorką. Była szpiegiem na misji, a tą misją... byłam ja. Nie zawahała się ani zwolniła, tylko owinęła swoje ramiona dookoła mnie i

powiedziała – Jesteś żywa. - Ścisnęła mnie mocniej – Dzięki Bogu jesteś żywa. - Jej ręce były silne i ciepłe i czułam się jakbym nie miała opuścić jej uścisku nigdy więcej. - Cammie, co się stało? - Odeszłam. - Powiedziałam bez względu na to, jak głupio i oczywiście musiało to zabrzmieć. Mary odeszła i stała wraz z resztą sióstr, patrząc na helikopter i ponowne spotkanie z daleka. Mama i ja byłyśmy same, kiedy wyjaśniłam – Ludzie zostali zranieni przeze mnie, więc odeszłam, żeby dowiedzieć się, czego Krąg chce ode mnie. Musiałam się dowiedzieć, co sie stało z tatą – co on wiedział. Co oni myślą, że ja wiem. - Złapałam się mamy mocniej, szukając jej wzroku. - Wczoraj obudziłam się tutaj. Ręce mamy były owinięte dookoła mojej szyi – jej palce zaplątane w moje włosy – trzymając mnie mocno. - Wiem, kochanie. Wiem. Ale musisz mi powiedzieć wszystko, co pamiętasz. Śmigła helikoptera się obracały, ale cały świat zamarł, kiedy powiedziałam jej – Właśnie to zrobiłam. Liczba godzin, które przespałam w drodze powrotnej do Wirginii: 7. Liczba godzin, które ta podróż zajęła: 9. Liczba rogalików, co do których mama próbowała mnie nakłonić, abym je zjadła: 6. Liczba rogalików, które zjadłam: 2. (Resztę zawinęłam w serwetkę i zachowałam na później). Liczba pytań, które ktoś mi zadał: 1. Liczba złych spojrzeń, które moja mama posłała, aby zapobiec pytaniom: 37*. *szacowana liczba, ze względu na wspomnianą wcześniej senność. - Cam – moja mama potrząsnęła moim ramieniem i poczułam jakbym się zanurzała w niebie. - Jesteśmy na miejscu. Powinnam pamiętać ten widok wszędzie – czarny asfalt Highway 10, duże kamienne budynki na horyzoncie, otoczone wysokimi murami i elektrycznymi bramami, które strzegły moje siostrzeństwo od podglądających. Znałam to miejsce i rzeczy najlepiej na świecie, ale wtedy coś wydawało się inne, kiedy

helikopter przelatywał nad lasem. Drzewa były rozjarzone jaskrawą czerwienią oraz żywą żółcią – kolorami, które nie powinny się znajdować na drzewach na początku lata. - Co się stało, słoneczko? - Nic. - Zmusiłam się do uśmiechu. - Nic się nie stało. Oczywiście, skoro to czytacie, to wiecie na pewno wiele na temat Akademii Gallagher, ale jest fakt o moim siostrzeństwie, który zawsze pomija się w odprawach. Prawda jest taka, że tak, szkolimy agentki od 1865, ale nikt nie zauważa, dopóki sam nie odwiedzi naszej szkoły, że jesteśmy szkołą dla dziewcząt. Poważnie. Na tak wiele sposobów, jesteśmy wciąż dziewczynami. Śmiejemy się z przyjaciółmi i martwimy o fryzurę oraz zastanawiamy się, co myślą chłopcy. Co prawda część zastanawiania przeprowadzamy po portugalsku, ale wciąż jesteśmy tymi samymi dziewczynami. W ten sposób ludzie w Roseville rozumieją nas lepiej niż prawie wszyscy w CIA. I uwierzcie mi, szpieg-w-trakcie-szkolenia nie sprawiało, że byłam zdenerwowana – to były dziewczyny. Ale kiedy helikopter wylądował i mama otworzyła drzwi wiedziałam, że nie ma możliwości, aby je ominąć. Większość klasy juniorek stała w połowie drogi między wejściem a stodołą samoobrony. Cała klasa dziewcząt, których wcześniej nie widziałam stała stłoczona dookoła Madame Dabney, która, mogłabym przysiąc, otarła łzę z oka, kiedy szłam przez trawnik. Przez sekundę czułam się, jakby całe moje siostrzeństwo stało tam, patrząc. I wtedy tłum się rozstąpił, ukazując trzy twarze, które znałam lepiej od swojej własnej. - O mój Boże! - Zawołała Liz, biegnąc w moim kierunku. Wydawała się nawet mniejsza niż zwykle, jej włosy jeszcze jaśniejsze i prostsze. Owinęłam ramiona dookoła niej, wiedząc, że jestem w domu. Wtedy poczułam rękę sięgającą do moich włosów. - To farbowanie spowoduje rozdwojone końcówki, wiesz o tym? Wiedziałam. I nie obchodziło mnie to. Ale zanim sięgnęłam po Macey McHenry, odsunęła się, trzymając mnie na odległość ramienia. - Co Ty ze sobą zrobiłaś? - Powiedziała, oglądając mnie od góry do dołu. -

Wyglądasz jak śmierć. Dokładnie tak się czułam, ale czas nie wydawał mi się odpowiedni, żeby to przyznać. Każdy patrzył, gapił się, czekał na... coś. Nie byłam pewna na co. Więc tylko powiedziałam – Dobrze Cię widzieć, Macey. - Uśmiechnęłam się, ale coś do mnie dotarło. - Oczywiście czuję się, jakbym ciebie wczoraj spotkała, ale... Umilkłam. Nie chciałam mówić o tym, że moja głowa uległa większym obrażeniom niż moje ciało, więc odwróciłam się do mojej trzeciej, ostatniej współlokatorki. - Bex! - Zawołałam do dziewczyny, która stała odrobinę dalej niż inni, z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Nie płakała (jak Liz) albo narzekała na mój wygląd (jak Macey). Nawet nie przepychała się, próbując drążyć temat (jak Tina Walters). Rebbeca Baxter tylko stała patrząc na mnie jakby nie była pewna jak się czuje widząc mnie w mojej obecnej kondycji. Albo, musiałam to przyznać, widząc mnie. - Bex – Powiedziałam, kuśtykając bliżej. - Wróciłam. Przepraszam, że Ci nic nie przywiozłam. - Zaśmiałam się sztucznie. - Chyba zgubiłam portfel. Chciałam, żeby to było śmieszne – potrzebowałam, żeby to było śmieszne, ponieważ żywiłam głębokie przekonanie, że jeśli nie będę się śmiała, to zaraz wybuchnę płaczem. - Bex, ja.. - Zaczęłam, ale Bex odwróciła się do mojej mamy. - Witamy, pani Dyrektor. - powitała ją skinieniem głowy i porozumiewawczym spojrzeniem, którego nie rozpoznałam. - Oni czekają. - Kto czeka? - Słowa odbiły się echem w pustym foyer, kiedy przekroczyłam z moją mamą próg naszej szkoły. Po raz pierwszy od tygodni miałam punkt oparcia, ale i tak czułam się, jakbym była na na tej głębokości. Mój wewnętrzny zegarek musiał się zresetować gdzieś ponad Atlantykiem, ponieważ nawet zanim tłum dziewcząt zaczął przemieszczać się przez drzwi w dół korytarzy wiedziałam, że to już czas na powrót do sal, do laboratoriów. Do życia. Ale nie miałam żadnego pomysłu na to, gdzie ten spacer zaprowadzi mnie. - Gdzie idziemy? - Zapytałam. - O co chodzi? Liz szła obok mnie, ale to Macey wzruszyła ramionami i powiedziała – Nie słyszałaś, Cam? Jesteś międzynarodowym przypadkiem.

Ale ani moja mama, ani Bex nic nie powiedziała. Chwilę później pan Smith (albo ktoś, kogo wzięłam z pana Smitha, odkąd poddaje się on operacji plastycznej w każde wakacje) podszedł na krok od nas – Jak było, Rachel? - Zapytał. Mama skinęła głową - Tak, jak myśleliśmy. - Wzięła kawałek znikopapieru od niego, przejrzała zawartość i wrzuciła go do małej fontanny, gdzie natychmiast się rozpuścił. - Zespół jest na ziemi? - Tak – Powiedziała Profesor Buckingham, schodząc głównymi schodami i dołączając do nas. - Przeszukali teren dookoła klasztoru, ale od razu jak Cameron uciekła, Krąg mógł opuścić... - Niech dalej szukają. Ktoś musiał cokolwiek zobaczyć. - Rachel – głos Buckingham nie był głośniejszy od szeptu, ale zatrzymał moją mamę. - Ten obszar jest całkowicie odosobniony. Nie wiemy nawet czy była trzymana w górach. Mogła uciec z transportu, albo... Rachel, oni odeszli. Spodziewałam się, że mama wejdzie na schody, przejdzie Hallem Historycznym, a nstępnie skieruje się do jej biura, ale ona odwróciła się i zaczęła iść małym korytarzem za Głównymi Schodami, z Buckingham i Panem Smithem za nią. - Co jeszcze? - Zapytała mama. - Cóż... - Pan Smith powiedział ostrożnie – Myślimy, że powinna przejść wszystkie testy neurologiczne. - Po tym, jak złoży zeznania – powiedziała mama. - Będzie potrzebowała całego treningu fizycznego. - Dodał Pan Smith – Nie możemy oczekiwać, żeby wróciła do szkoły kiedy nie jest... - Ona jest tutaj! Nie chciałam wrzasnąć – naprawdę nie chciałam. Byli ostatnimi ludźmi na świecie, którym mogłabym okazać brak szacunku, ale nie mogłam wytrzymać słuchania ich rozmowy o mnie jakbym wciąż była zagubiona na innej stronie świata. - Jestem tutaj – Powiedziałam już delikatniej. - Oczywiście, że jesteś – Profesor Buckingham klepnęła mnie w ramię i zaczęła patrzeć się w lustro, które wisiało w bocznym korytarzyku. Cienka czerwona linia przeszła po jej twarzy i w odbiciu zobaczyłam, jak oczy na obrazie za nami zapaliły się na zielono. Ułamek sekundy później lustro przesunęło się, ukazując małą

windę, która, jak wiedziałam, zabierze nas na Podpoziom Pierwszy. - Jesteśmy bardzo zadowoleni, że jesteś już w domu, Cameron – Powiedziała Buckingham z kolejnym klepnięciem. Weszła do środka razem z Panem Smithem. Bex już chciała pójść w ich ślady, ale mama zablokowała jej drogę. - Wy dziewczęta możecie iść na zajęcia. Cammie złapie was po tym, jak złoży zeznania i przejdzie badania. - Ale.. - Zaczęła Bex. - Idźcie do klasy – Powiedziała mama. Ale mogłabym powiedzieć, że one nie ufały mi dostatecznie, żeby znowu spuścić mnie z wzroku; i mama musiała to wiedzieć, bo weszła do kabiny windy beze mnie. - Cammie, zobaczymy się na dole za minutę. - Powiedziała i dzwi przesunęły się, zamykając. Pierwszy raz od miesięcy ja i moje trzy najlepsze przyjaciółki byłyśmy same. Ile godzin spędziłyśmy przemierzając te korytarze wcześnie rano albo w środku nocy? Wymykając się. Planując. Testując nasze limity i same siebie. Ale stojąc tam, byłyśmy wszystkie odrobinę za prosto – nasze postury odrobinę zbyt perfekcyjne. Tak jakbyśmy były obce i chciały zrobić dobre wrażenie. - Przestańcie patrzeć na mnie w ten sposób – Powiedziałam im, kiedy w końcu stało się to dla mnie nie do wytrzymania. - Jak? - Zapytała Liz. - Jakbyście myślały, że już nigdy mnie nie zobaczycie. - Powiedziałam. - Cam, my... - Zaczęła Liz, ale Bex jej przerwała. - Nie rozumiesz tego, prawda? - Jej głos był bardziej sykiem niż szeptem. - Czterdzieści osiem godzin temu tak myślałyśmy. Rozdział 4 Pierwszym razem, kiedy widziałam windę do Podpoziomu drugiego, zaczynałam mój poprzedni rok. Prawdziwe życie w terenie wydawało się być odległe o całe wieki. Tajne operacje były całkowicie nowym przedmiotem. I Bex była moją najlepszą przyjaciółką. Kiedy auto wjechało na sekretne tereny mojej szkoły

martwiłam się, czy wszystkie te rzeczy się nie zmieniły. Nie chciałam myśleć o tym, jak Bex na mnie spojrzała. Nie chciałam płakać. Więc po prostu stałam tam obawiając się, czy coś z tych rzeczy będzie znów takie same, kiedy drzwi się otwirzyły, a moja mama powiedziała: -Chodź za mną. Jest pewien ton głosu, którego dorośli używając, żeby dać ci do zrozumienia, że masz kłopoty. W tej chwili właśnie go usłyszałam i nagle zapragnęłam wrócić do śmigłowca. Niesety, uciekanie po raz drugi wydawało się być strasznym pomysłem, więc nie miałam wyboru innego niż skręcenie i wejście za moją matką do śroka pokoju, gdzie miałam swoje pierwsze lekcje z Tajnych Operacji. Po jednym spojrzeniu spostrzegłam, że to pomieszczenie nie było już dłużej klasą. Stał się bazą wojenną. Długi stół stał na środku pomieszczenia, a dookoła stały krzesła. Leżały tam telefony i komputery, ogromny ekran pokazywał obrak powietrza dookoła klasztoru i góry. Czułam zapach kawy i pączków. Przez sekundę miałam ochotę zamknąć oczy i wyobrazić sobie, że byłam tylko kolejną częścią drużyny. Ale wtedy krzesło zaskrzypiało i Madame Dabney spytała: -Jak się masz, Cameron? - a ja musiałam pamiętać, że kiedy chodzisz do szkoły dla szpiegów niektóre pytania są dużo bardziej skomplikowane niż się wydają. Powiedz, że dobrze, a możesz zabrzmieć, jak idiotka, która nie dba o amnezję. Powiedz, że jesteś przerażona, a ryzykujesz, że będziesz postrzegana jako mięczak i tchórz. Boli mnie głowa brzmi, jakbyś była mazgajem. Chcę tylko iść do łóżka brzmi jakbyś była zbyt leniwa, żeby poznać prawdę. Ale nie mówienie niczego w wydziale Akademii Gallaghera dla Wyjątkowych Młodych Kobiet nie było opcją, więc usiadłam przy drugim końcu stołu, spojrzałam na moich nauczycieli i powiedziałam: -Czuję się lepiej, dziękuję. To musiała być poprawna odpowiedź, ponieważ Madame Dabney skierowała uśmiech w moim kierunku. -Czujesz się wystarczająco dobrze, żeby odpowiedzieć nam na kilka pytań?

-Tak - powiedziałam, chociaż to, czego potrzebowałam to to, żeby ktoś odpowiedział na moje pytania. Razem, byli wszyscy zapewne na tysiącach misji w trakcie ich życia i wiedziałam, że przeczesaliby wszystkie zakątki ziemii, żeby dowiedzieć się, co stało się w lato. Chciałam wiedzieć wszystko, co odkryli i o wiele więcej. Madame Dabney uśmiechnęła się. -Czemu więc nie zaczniesz od powiedzienia nam, dlaczego uciekłaś? -Nie uciekłam - powiedziałam to głośniej niż zamierzałam - Odeszłam - w moich myślach znów powróciłam do tej nocy, kiedy Krąc otoczył mnie w środku góry, i wyraz twarzy Joego Solomona kiedt wywołał eksplozję, żeby ciągle chronić moje życie. - Pan Solomon był gotów umrzeć tylko, żeby mnie ocalić. Ludzie są przeze mnie ranieni i... Wiedziałam,że nie byłam w niebezpieczeństwie - spojrzałam w dół na swoje ręce. - To ja byłam niebezpieczeństwem - siedziałam, czekając aż ktoś powie, że nie mam racji. Chciałam, żeby powiedzieli, że to Krąg wszystko zaczął i to wszystko jest ich winą, ale te słowa nie przyszły. Nidgdy nie poczułam takiego rozczarowania wiedząc, że miałam rację. Profesor Buckingham była jedyną osobą, która się poruszyła i pochyliła się bliżej. -Cameron, posłuchaj mnie - jej włos brzmiał, jak granit i Krąg wydawał się być niczym w porównaniu z nim. - Co pamiętasz jako ostatnie? -Pisanie raportu i pozostawienie go w Hallu Historycznym. - Buckingham chwcyiła maszynopis i położyła na stole przed sobą. -Ten raport? - wyglądał nieco inaczej niż wtedy, kiedy zostawiałam go przy mieczu Gilly miesiące wcześniej, ale to był on. Wiedziałam to. Więc skinęłam głową. -Śpieszyłam się, zęby go skończyć. Zostawiłam tu wszystko więc mogłam... odejść - Buckingham uśmiechnęła się, jakbyto miało idealny sens. -Czy ty wiesz dokąd poszłaś? Od razu, kiedy Buckingham to powiedziała mama spojrzała na nią znacząc. To nie było nic więcej niż spojrzenie tak naprawdę, ale coś w tym geście sprawiło, że powiedziałam:

-Co? Czy wy coś wiecie? -Nic ważnego, dzieciaku - mama sięgnęła po moją rękę i przykryła ją swoją własną, ściskając moje palce. Były jeszcze czułe na ból i czerwone, ale tak na prawdę nie bolały. -Po prostu potrzebujemy zacząć od począcku. Potrzebujemy, żębyś powiedziała nam jeżeli wiesz, gdzie poszłaś kiedy odeszłaś. - zamknęłam oczy i spróbowałam się skupić, ale dziura w mojej pamięci nadal była czarna i pusta. -Ja nie... Przepraszam. Nie wiem. -A coś z późniejszych wydarzeń? - spytała Buckingham - Jakieś sceny, uczucia? Może być cokolwiek. Każda mała rzecz może być ważna. -Nie - potrząsnęłam głową - Nic. Zostawiłam raport, a później obudziłam się w klasztorze. -Cameron, kochanie - Madame Dabney brzmiała na bardzo rozczarowaną - Nie było cię przez cztery miesiące. Pamiętasz cokolwiek? - to powinno być proste pytanie dla Dziewczyny Gallagher. Byłam szkolona do tego, żeby zapamiętywać i przypomania. Pamiętałam, co mieliśmy na obiad w ostatni dzień w ostatni dzień i mogłam powiedzieć, ż kiedy Proffesor Buckingham się niepokoi będzie prawdopodobie padać. Wiedziałam, że Madame Dabney zmieniła perfumy, a Pan Smith był u ulubionego chirurga plastycznego w Szwajcarii, który zmienił mu twarz latem ubiegłego roku. Jednak moje lato było całkowicie puste. Głowa mnie bolała, a w głowie zaczęła lecieć piosenka usypiając mnie. Chciałam się kołysać w rytm muzyki. -Przykro mi - powiedziałam im - Wiem, że to brzmi szalenie. Ja brzmię jak szaleniec. Nie zdziwię się, jeżeli mi nie uwierzycie. -Jest wiele rzeczy ,które można o tobie powiedzieć, Cameron. Ale bycie szaloną do nich nie należy, - Buckingham wyprostowała się - Wierzymy ci. Spodziewałam się, że będą chcieli wycisnąć ze mnie więcej, o wiele więcej. Ale

potem Buckingham zdjęła okulary i podniosła ze stołu papiery, które leżały przed nią. -personel medyczny oczekuje cię w szpitalu, Cameron - myślałam, że wystarczająco dobrze ukrywam moje zmęczenie, ale jej uśmiech powiedział mi, że jest inaczej. -Mam nadzieję, że trochę odpoczniesz. Zasłużyłaś na to. Wracając przez błyszczące korytarze Podpoziomu Drugiego poczułam rękę mojej mamy na ramieniu i coś w tym geście kazało mi się zatrzymać. -Przypomnę sobie mamo - wyrwało mis ię, kiedy odwróciłam się do niej - Kiedy będę w lepszym stanie będę walczyła o to, żeby sobie przypomnieć i będę pamiętała. A później... -Nie - mama pękła, a później zniżyła głos - Nie Cammie. Nie chcę, żebyś grzebała w swoich wspomnieniach kiedy one są pewnego rodzaju strupami. Strupy istnieją z jakiegoś powodu. -Ale ... - zaczęłam, a mama chwcyiła mnie mocniej za ramiona. -Słuchaj mnie, Cammie. Są pewne żeczy w życiu... w tym świecie. Są rzeczy, których nie chcesz pamiętać. Inni nauczyciele byli po drugiej stronie dźwiękoszczelnych drzwi, w połowie korytarza, a ja nie mogłam pomóc zastanawiając się, czy mama powiedziałaby te rzeczy przy nich. W jakiś sposób wiedziałam, że to nie była rada doświadczonego szpiega; to były obawy matki. -Ale ja muszę wiedzieć. -Nie - potrząsneła głową i ujęła moją twarz - Nie musisz. - tym razem, kiedy mnie dotknęła nagle zdałam sobie sprawę, że nie byłam jedyną osobą, która sposo schudła. Nie byłam jedyną, której włosy straciły naturalny blask. Widziałam ją w takim stanie tylko jeden raz wcześniej - kiedy straciłyśmy mojego ojca. I właśnie wtedy dotarło do mnie - straciłam moje wspomnienia, ale... tego lata... moja mama straciła mnie.

-Mamo, przepraszam - myślałam, że zacznę płakać, ale łzy się nie pojawiły -Tak bardzo przepraszam, że sprawiłam, że się martwiłaś. Miałam zamiar wrócić. Miałam zamiar wrócić dużo wcześniej. -Nie dbam o to. -Nie? - spytałam, pewna, że się przesłyszałam. -Ważne, że jesteś w domu. Że jesteś bezpieczna. Obcodzi mnie to, że to już koniec. Kochanie - pogładziła mnie po włosach omijając okropny guz, który nadal był miękki. - Po porstu daj temu się już skończyć. -Rachel - pan Smith stanął w drzwiach, zapraszając mamę z powrotem do pomieszczenia gestem ręki. Ale mama go zignorowała i wpatrywała się we mnie. -Obiecja mi, Cammie, że dasz temu się skończyć. -Ja... Obiecuję. - odsunęła się i przetarła oczy. - Trafisz do siebie na górę? -Tak, pamiętam - nie myślałam o słowach - To znaczy - zaczęłam, ale potem urwałam, bo moja mama już się odwróciła. Moja mama już odeszła. Od chwili, kiedy obudziłam się w klasztorze jedna z sióstr zawsze była ze mną. Od kiedy moja mama wylądowała w Austrii nie spuszczała ze mnie wzroku. Więc czułam się więcej niż nieco dziwnie chodząc sama po pustych korytarzach kierując się w stronę skrzydła szpitalnego. Wreszcie byłam sama. Ale tak było tylko do czasu, kiedy skręciłam w róg i zobaczyłam chłopaka stojącego na środku korytarza. Jego ręce zwisały luźno wzdłuż ciała, a włosy miał starannie ułożone. Jego biała koszulka i spodnie w khaki były czyste i świeżo wyprasowane. Na pierwszy rzut oka możnaby go było pomylić z chlopakiem z prywatnej szkoły. Ale 1) W tej szkole nie było chłopców i 2) Zachary Goode nie był normalny przez żaden dzień przez całę życie. Stanęłam nieruchomo. Czekałam. Próbwałam pogodzić fakt, że Zach był tam, stojąc w mojej szkole, patrząc na mnie, jakbym to ja była osobą w całkowicie złym miejscu. Przejechał palcami po mojej ręce, jakby chciał sprawdzić, czy jestem prawdziwa, a jego dotyk sprawił, że zamknęłam oczy czekając aż jego usta odnajdą moje. Jednak to się nie zdarzyło.

-Zach - powiedziałam, podchodząc bliżej. - Co ty tu robisz? Jesteś? Czy to? - Te pytania nie miały sensu, więc słowa się nie pojawiły. - Jesteś tutaj! -Zabawne, miałem zamiar powiedzieć dokładnie to samo o tobie. -Zapamiętać: Byłam sama. Z Zachiem. W mojej szkole. Słowo szalone nabrało całkowicie nowego znaczenia. -Co tu robisz? - spytałam. -Chodzę do szkoły... jakby... Tutaj. -Naprawdę? - spytałam, a potem skinęłam głową, a fakty jakby osiadły w mojej głowie. Mama Zacha była częścią Kręgu. Fakt, że wybrał pracę przeciwko niej oznaczał to samo, że ludzie którzy wtedy przyszli po mnie przyszli również po niego. Akademia Gallaghera była jednym z bezpieczniejszych miejsc na świecie - prawdopodobnie najbezpieczniejszą ze szkół. To miało sens, że został tu po wakacjach. -Cammie - powiedziała kobieta za mną - Jestem dr. Wolf. Czkeamy na ciebie - wiedziałam, że powinnam iść - przejść przez ich testy, odpowiedzieć na ich pytania i zacząć próbować rozwikłać tajemnicę mojego umysłu, ale po prostu stałam, czując, jak palce Zacha przejeżdżają po końcówkach moich włosów. -Jak... się masz? - udało mi się wymruczeć. -Sa inne - powiedział patrząc na moje nowe, krótkie loki jakby nie słyszał całego pytania - Są teraz inne. Rozdział 5 W ciągu następnych czterech godzin było: dziewięć badań i trzech lekarzy.

Spędziłam trzydzieści minut przywiądana w środku metalowej rury, słuchając tak głośnego szumu maszyny,że nawet nie słyszałam własnych myśli. Prześwietlili każdą część mojego ciała, przeskanowali cały mój umysł. Oparłam się o metal mrużąc oczy przed światłem i ponownie powtórzyłam wszystkie liczby od jednego do tysiąca. Po japońsku. Czekałam na słowa, jak "wstrząśnienie mózgu", czy "uraz" ale nie było nic takiego, tylko pochopne bazgranie w notatnikach. Wyraz twarzy lekarzy nie zdradził mi nic. Bszyscy byli po Akademii Gallaghera, po wszystkisz szkoleniach. Ich "poker face" były tak puste, jak moja pamięć. -Dobrze, Cammie - powiedziała dr. Wolf, po tym, jak przebrałam się w czyste ubrania - Jak się czujesz? -Dobrze - powiedziałam z ulgą, że moja umiejętność kłamania nie zniknęła. -Zawroty głowu? - spytała i posłała mi porozumiewawcze spojrzenie. -Trochę. - przyznałam. -Mdłości? -Tak. -Ból głowy? - odgadła, a ja skinęłam głową - Te rzeczy są normalne, Cammie. Masz niezłego bąbla tam. - wskazała na supeł na głowie - CO to jest? - spytała, kiedy nie powiedziałam nic, czytając ze mnie tak dobrze, jakbym nadal była podłączona do jednej z jej maszyn. -Widziałaś moją kartotekę? -Oczywiście - powiedziała, kiwając głową. -Cóż, po prostu zostałam uderzona w głowę wiele razy w przeszłości - oznajmiłam - Mam na myśli... Na prawdę wiele razy. - kobieta skinęła głową i uniosła brew. -Wiem. To bardzo zły nawyk, którego tam nabrałaś - chciałam się zaśmiać z dowcipu, uśmiechnąć się, skończyć z tym wszystkim tak, jak prosiła moja mama, ale wszystkim co mogłam zrobić było odszukanie oczu lekarki i powiedzenie

czegoś, do czego nie przyznałam się nawet przed sobą do tej pory. -Czuję się inaczej. -Tak? - spytała. Siedząc tam tylko w szortach i topie poczułam się naga, kiedy powiedziałam: -Tak, -Widzę - lekarka położyła rękę na moim ramieniu i odpowiedziała na pytanie którego nie miałam siły zadać. -Twoja pamięć wróci, Cammie, w odpowiednim momencie dla ciebie.Kiedy będziesz na to gotowa. Teraz, czemu nie pójdziesz do siebie?Przekażę do kuchni, żeby wysłać ci tacę do pokoju. Powinnaś spróbować zasnąć - dr. Wolf się uśmiechnęła - Rano poczujesz się lepiej. - nie zapomniałam słów mojej matki - jej ostrzeżenia - ale pomimo nich musiałam zapytać: -Czy jest coś, co mogę zrobić, żeby... Sobie przypomnieć? -Możesz odpocząć - uśmiechnęła się -I możesz czekać - czekanie. Czy ci się to podoba, czy nie. Jest to coś co każdy szpieg musi mieć opanowane do perfekcji. Idąc korytarzem zamknęłam oczy i postanowiłam wypróbować swoją pamięć. Wiedziałam, że po mojej prawej stronie były skrzypiące deski, a po lewej jest szczelina szczelina między biblioteczką, a podłogą. Mogłam iść w ten sposób całą drogę do mojego pokoju z zamkniętymi oczami, widząc wszystko w pamięci. Wszystko dźwięki i zapachy były tak dobrze mi znane, że klasztor wydawał się być oddalony o milion mil i zdawał się być epizodem w życiu innej dziewczyny. Ale potem usłyszałam muzykę. Dochodziła z zachodu, byłam tego pewna, wypełniając korytarz. Miękkie i niskie dźwięki były jednak zbyt czyste, by być