LuckyLol

  • Dokumenty348
  • Odsłony46 889
  • Obserwuję57
  • Rozmiar dokumentów462.9 MB
  • Ilość pobrań28 012

Girl Online - Zoe Sugg

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :4.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

LuckyLol
EBooki

Girl Online - Zoe Sugg.pdf

LuckyLol EBooki girl online
Użytkownik LuckyLol wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 285 stron)

Zoe Sugg (Zoella) to dwudziestopięcioletnia vlogerka z Brighton. Jej lifestyle’owe vlogi w serwisie YouTube zgromadziły miliony subskrybentów, a ich liczba stale się powiększa. W 2011 roku Zoe zdobyła nagrodę za Najlepszy Blog o Urodzie, a rok później zwyciężyła w plebiscycie na Najlepszą Vlogerkę w kategorii „Uroda” magazynu „Cosmopolitan”. Zoe otrzymała tytuł Najlepszej Brytyjskiej Vlogerki w plebiscycie 2013 Radio 1 Teen Awards, jak również tytuł Ulubionej Brytyjskiej Vlogerki w konkursie 2014 Nickelodeon Kids’ Choice oraz tytuł Lifestyle’owej Gwiazdy Mody i Urody w 2014 Teen Choice Awards.

Tytuł oryginału Girl Online First published 2014 Published by the Penguin Group Penguin Books Ltd, 80 Strand, London WC2R ORL, England www.penguin.com Text copyright © Zoe Sugg, 2014 All rights reserved. The moral law of the author has been asserted Przekład Olga Siara Redakcja i korekta Maria Brzozowska | textoria.pl, Dominika Pycińska, Lidia Kowalczyk Zdjęcie autorki na okładce Copyright © Zoe Sugg Zdjęcia z okładki cienie postaci © Moe Taninaka / EyeEm / Getty Images dziewczyna na plaży © Erica Bartel Photography / Getty Images aparat i morze © Amanda Mabel Photography / Getty Images; różowy shake © Dean Belcher / Getty Images chmury © Melissa King / Shutterstock; Empire State Building © Ben Peterson / Getty Images okno samolotu © Jasper James / Getty Images; tło © Tom Merton / Getty Images różowy laptop i akcesoria © Aleksandra Jamrowska Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2015 Wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-63944-77-3

Insignis Media, ul. Szlak 77/228–229, 31-153 Kraków telefon / fax +48 (12) 636 01 90 | biuro@insignis.pl www.insignis.pl | facebook.com/Wydawnictwo.Insignis twitter.com/insignis_media | instagram.com/insignis_media Plik opracował i przygotował Woblink woblink.com

Tę książkę chciałabym zadedykować wszystkim, dzięki którym jej powstanie stało się możliwe. Tym, którzy zasubskrybowali mój kanał, oglądali moje filmy i czytali mojego bloga, nieważne czy jeszcze w roku 2009, czy wczoraj. Wasze wsparcie jest dla mnie bezcenne. Brak mi słów, by wyrazić, jak bardzo kocham każdego z Was. Bez Was ta książka nie znalazłaby się w Waszych rękach.

22 listopada Cześć wszystkim! Postanowiłam założyć bloga. Tego bloga. Chcecie wiedzieć dlaczego? Widzieliście kiedyś, jak ktoś potrząsa puszką coca-coli, a potem ją otwiera i po chwili wszystko jest w pianie? No, to właśnie tak się teraz czuję. Kłębi mi się w głowie tyle myśli, że zaraz chyba eksploduję, ale nie mam odwagi nic powiedzieć. Tata poradził mi kiedyś, żebym zaczęła pisać pamiętnik. Mówił, że to świetny sposób na wyrażanie swoich najskrytszych myśli. I że na stare lata będę się cieszyła z takiej pamiątki, bo dzięki niej „naprawdę docenię młodość”. Hm, najwyraźniej był nastolatkiem tak dawno, że już zapomniał, jak to naprawdę wygląda. Ale postanowiłam spróbować – zaczęłam pisać pamiętnik. Dotrwałam gdzieś do trzeciego wpisu, a później dałam sobie z tym spokój. Większość brzmiała mniej więcej tak: Dziś padał deszcz, zniszczyłam sobie nowe buty. Jenny myślała, czy nie urwać się z matematyki. Nie urwała się. Na chemii Johnowi Barry’emu leciała krew z nosa, bo wetknął sobie ołówek do dziurki. Śmiałam się z niego. Nie był zadowolony. Dziwnie wyszło. Dobranoc.

Nie jest to dziennik Bridget Jones, prawda? Raczej zapiski kogoś, komu się nie chce. Szczerze mówiąc, pisanie w pamiętniku wydaje mi się trochę bez sensu. Chcę czuć, że gdzieś na świecie jest ktoś, kto będzie mógł przeczytać, co mam do powiedzenia. Dlatego postanowiłam założyć bloga – żeby mieć miejsce, w którym będę mogła pisać dokładnie to, co chcę, kiedy chcę i tak, jak chcę – ale do kogoś! I gdzie nie będę musiała się martwić, że to, co mówię, nie brzmi fajnie albo że wyjdę na idiotkę i stracę przyjaciół. I dlatego ten blog jest anonimowy. Żebym mogła tu być naprawdę sobą. Mój najlepszy przyjaciel, Wiki (tak w ogóle, to naprawdę nazywa się inaczej – nie mogę podać jego prawdziwego imienia, bo wtedy blog nie byłby anonimowy), powiedziałby, że to totalna wtopa, że potrafię być sobą tylko anonimowo. Ale co on może o tym wiedzieć? Nie jest nastolatką, która się wszystkim stresuje (Jest za to nastolatkiem, którego stresują jego rodzice, ale to całkiem inna historia). Czasem zastanawiam się, czy nie stresuję się właśnie dlatego, że jestem nastolatką. Spójrzmy prawdzie w oczy – powodów do stresu jest całe mnóstwo. Dziesięć najważniejszych powodów do stresu dla nastolatek 1. Przez cały czas masz wyglądać idealnie. 2. A twoje hormony właśnie postanawiają zacząć świrować. 3. Co oznacza, że nigdy w życiu nie miałaś więcej pryszczy (przez co punkt 1 staje się niemożliwy do spełnienia!) 4. I to w momencie, kiedy po raz pierwszy w życiu możesz kupować sobie czekoladę, kiedy tylko chcesz (co jeszcze bardziej pogarsza sytuację z punktu 3!). 5. Nagle wszyscy zaczynają zwracać uwagę na to, jak się ubierasz.

6. A ubierać też masz się idealnie. 7. I oprócz tego umieć pozować jak supermodelka. 8. Żeby móc strzelić sobie selfie w stylizacji dnia. 9. Które wrzucisz później do internetu, żeby mogli je zobaczyć wszyscy twoi znajomi. 10. Oprócz tego masz być niesamowicie atrakcyjna dla płci przeciwnej (zmagając się równocześnie z punktami 1–9!). Wyobraźcie sobie, jak w tym momencie przeciągle wzdycham. Ale przecież nie mogę być jedyną nastolatką, która przeżywa coś takiego. Lubię wyobrażać sobie, że tak naprawdę wszystkie nastolatki przeżywają to samo co ja. I pewnego dnia, kiedy zrozumiemy, że w głębi duszy czujemy się tak samo, może przestaniemy wreszcie udawać kogoś, kim nie jesteśmy. To byłoby super. Ale zanim to nastąpi, będę pisać prawdę na tym blogu i udawać w „prawdziwym” życiu. Będę tu pisać to, co chcę, i byłoby naprawdę fajnie, gdybyście wy (kimkolwiek jesteście) robiły to samo. To może być nasze miejsce w internecie – bezpieczny zakątek, w którym będziemy mogły rozmawiać o tym, jak to naprawdę jest być nastolatką. Tu nie będziemy musiały nikogo udawać. Uwielbiam też robić zdjęcia (to niesamowite, że pozwalają utrwalić wyjątkowe chwile na zawsze, prawda? Piękne zachody słońca, przyjęcia urodzinowe, babeczki karmelowe z grubą warstwą lukru…), więc będę wrzucać dużo fotek. Oczywiście, nie będą to selfie, ze względu na moją anonimowość. OK, na razie to chyba wszystko. Dzięki, że to czytacie (o ile ktoś to w ogóle czyta!). Napiszcie

w komentarzach, co o tym wszystkim myślicie. Girl Online jest teraz offline xxx

Dziś Patrzę na SMS od Elliota i wzdycham. Odkąd przyszłam na próbę kostiumową Romea i Julii (trzy godziny mojego życia, których już nigdy nie odzyskam), Elliot bombarduje mnie setkami dziwnych wiadomości o Szekspirze. Teoretycznie chodzi o to, żebym się mniej nudziła, ale komu potrzebna jest informacja, że Szekspir został ochrzczony w 1564 roku? Albo że miał siedmioro rodzeństwa? – Penny, czy mogłabyś zrobić zdjęcie, jak Julia wychyla się z przyczepy? Łapię szybko aparat i kiwam głową w stronę pana Beaconsfielda. – Oczywiście. Pan Beaconsfield prowadzi zajęcia teatralne w naszym liceum. To jeden z tych nauczycieli, którzy chcą „zakumplować się z dzieciakami” – układa włosy na żelu i każe mówić do siebie „Jeff”. To był jego pomysł, żeby nasza wersja Romea i Julii rozgrywała się w brooklińskim getcie, dlatego Julia wychyla się z przyczepy kempingowej, a nie z balkonu. Moja NPWS (Najlepsza Przyjaciółka w Szkole), Megan, uwielbia pana Beaconsfielda – ale nic dziwnego, skoro zawsze daje jej główne role w naszych sztukach. Mnie z kolei wydaje się trochę dziwny. Nauczyciele nie powinni chcieć zadawać się z nastolatkami. Powinni sprawdzać klasówki i martwić się wizytami z kuratorium czy co tam się robi w pokoju nauczycielskim.

Wchodzę po schodkach z boku sceny i kucam pod Megan. Ma na głowie baseballówkę z napisem „SWAG”, a z szyi zwisa jej gruby złoty łańcuch z symbolem dolara. Prędzej padłaby trupem, niż pokazałaby się w takim stroju gdziekolwiek indziej; to wszystko z miłości do pana Beaconsfielda. Już mam zrobić zdjęcie, kiedy słyszę syk przyjaciółki: – Tylko żeby mi nie było widać pryszcza. – Co? – pytam szeptem. – Mam pryszcza na nosie. Zrób tak, żeby go nie było widać na zdjęciu. – A. Okej. – Przechylam się w bok i robię zbliżenie. Światło z tej strony nie jest najlepsze, ale przynajmniej pryszcz znika z kadru. Pstrykam zdjęcie i odwracam się, żeby zejść ze sceny. W tym samym momencie zerkam na widownię. Jest pusta, nie licząc pana Beaconsfielda i dwóch asystentów reżysera. Instynktownie oddycham z ulgą. W tłumie czuję się tak dobrze jak Justin Bieber wśród paparazzi. Nie wiem, skąd ludzie biorą odwagę, żeby występować na scenie. Wystarczy, że wejdę na nią na kilka sekund, żeby pstryknąć zdjęcie, i już robi mi się nieswojo. – Dzięki, Pen – rzuca pan Beaconsfield, kiedy zbiegam po stopniach. To kolejny z jego dziwacznych zwyczajów – zwraca się do nas, używając ksywek. Lekka przesada, co? Może tak do mnie mówić rodzina, ale nie nauczyciele! Wracam do mojej bezpiecznej kryjówki z boku sceny i znów słyszę sygnał wiadomości. Spoglądam na Olliego, który wpatruje się właśnie w Megan. – Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z okna! – mówi z najgorszym nowojorskim akcentem w historii. Nie mogę powstrzymać westchnienia. Ollie ma jeszcze gorszy kostium niż Megan – wygląda w nim jak skrzyżowanie gościa kiepskiego talk-show ze Snoop Doggiem – ale nawet to nie zmienia faktu, że jest słodki. Elliot nie znosi Olliego. Uważa, że Ollie jest zakochany w sobie, i nazywa go

Chodzącym Selfie, ale tak naprawdę wcale go nie zna. Elliot uczy się w szkole prywatnej w Hove; widuje Olliego tylko wtedy, kiedy natkniemy się na niego przypadkiem na plaży albo w mieście. – Czy ja też nie powinienem mieć zdjęcia w tej scenie? – dopytuje się Ollie, kiedy wreszcie udaje mu się dobrnąć do końca kwestii. Nadal mówi z udawanym amerykańskim akcentem. Nie przestaje go używać, odkąd dostał tę rolę. Twierdzi, że wszyscy najlepsi aktorzy tak robią; podobno nazywają to metodą Stanisławskiego. – Jasna sprawa, Ollz – odpowiada pan „Mówcie mi Jeff”. – Pen? Odkładam telefon i znów wbiegam po schodkach. – Ustaw się tak, żeby uchwycić mój lepszy profil, dobra? – szepcze do mnie Ollie spod czapki z napisem „MACHO” z czarnych dżetów. – Pewnie – odpowiadam. – Yyy… czyli który? Ollie patrzy na mnie jak na wariatkę. – Po prostu ciężko się zorientować… – dodaję szeptem i czuję, jak robię się czerwona. Ollie nadal ma niezadowoloną minę. – Bo mnie podobają się oba – rzucam z rosnącą desperacją. O nie! Co ja wygaduję!? Prawię słyszę w głowie przerażony krzyk Elliota. Na szczęście w tym momencie twarz Olliego rozjaśnia uśmiech. Teraz wygląda naprawdę chłopięco i znacznie sympatyczniej. – Prawy – odpowiada i odwraca się znów w stronę przyczepy. – Masz na myśli… yyy… swoje prawo czy moje prawo? – pytam, żeby się upewnić. – Pośpiesz się, Pen. Nie będziemy tu czekać cały dzień! – woła pan Beaconsfield. – Chyba jasne, że moje – syczy Ollie, znów rzucając mi spojrzenie, jakbym była nienormalna. Nawet Megan patrzy na mnie teraz ze zmarszczonymi brwiami. Policzki mnie pieką, ale robię zdjęcie. Postanawiam darować sobie sprawdzanie światła, perspektywy i innych tego typu rzeczy, których zazwyczaj pilnuję – po prostu wciskam przycisk i zmywam się stamtąd najszybciej, jak się da. Po próbie – na której dowiedziałam się jeszcze od Elliota, że Szekspir ożenił się, mając zaledwie osiemnaście lat, i w sumie napisał trzydzieści osiem sztuk – idziemy całą grupą do barku JB’s na shaki i frytki.

Na deptaku wzdłuż morza Ollie zaczyna iść obok mnie. – I jak tam? – rzuca, znów usiłując brzmieć jak nowojorczyk. – Yyy… w porządku, dzięki – odpowiadam, a język natychmiast zaczyna mi się plątać. Teraz, kiedy Ollie przebrał się z gangsterskiego kostiumu Romea, wygląda jeszcze lepiej niż wcześniej. Dzięki swoim idealnie zmierzwionym blond włosom przypomina surfera. Niebieskie oczy lśnią mu jak morze w zimowym słońcu. Szczerze mówiąc, nie mam do końca pewności, czy jest w moim typie. Wygląda trochę zbyt idealnie, jak krzyżówka ślicznego członka boysbandu z umięśnionym sportowcem, ale rzadko się zdarza, żeby największy przystojniak z naszej szkoły poświęcał mi całą swoją uwagę, więc nie umiem powstrzymać zakłopotania. – Tak się zastanawiam… – zaczyna z uśmiechem. Natychmiast przychodzą mi do głowy różne zakończenia tego zdania: „…jak lubisz spędzać wolny czas?”, „…dlaczego nigdy dotąd cię nie zauważałem?”, „…czy chciałabyś się ze mną umówić?”. – …czy mógłbym rzucić okiem na to zdjęcie, które mi zrobiłaś? Chcę tylko sprawdzić, czy dobrze wyszedłem. – Aha… yyy… no tak. Pewnie. Pokażę ci je w JB’s. – I dokładnie w tym momencie wpadam do dziury. No dobrze, nie jest to jakaś wielka dziura i tak naprawdę nie wpadam do środka ani nic w tym rodzaju, ale potykam się i lecę do przodu, wyglądając przy tym równie atrakcyjnie i zwiewnie jak pijak w sobotnią noc. To jedna z rzeczy, której nie cierpię w Brighton, czyli moim mieście. Jest tu mnóstwo dziur, które tylko czekają, aż w nie wpadnę! Udaję, że nic się nie stało, i wydaje mi się, że na szczęście Ollie nic nie zauważył. W JB’s Ollie wsuwa się do boksu tuż obok mnie. Megan unosi brwi i od razu zaczynam się czuć tak, jakbym zrobiła coś złego. Wzbudzanie we mnie poczucia winy to jej specjalność. Odwracam się od niej i skupiam wzrok na świątecznym wystroju w barku – wstążkach zielonych i czerwonych włosów anielskich i mechanicznym Świętym Mikołaju, który wykrzykuje „Ho, ho, ho!” za każdym razem, kiedy ktoś przejdzie obok. Uwielbiam święta Bożego Narodzenia. W tych świętach jest coś, co zawsze mnie uspokaja. Po chwili znów odwracam się w stronę stolika. Na szczęście Megan wpatruje się teraz w swój telefon. Palce zaczynają mnie świerzbić, bo wpada mi do głowy pomysł na nowy post na mojego bloga. Czasem wydaje mi się, że cała szkoła to wielki teatr, a my wszyscy mamy non stop trzymać się wyznaczonych ról. W tej sztuce, którą odgrywamy w

prawdziwym życiu, Ollie nie powinien siedzieć obok mnie; powinien siedzieć obok Megan. Nie chodzą ze sobą ani nic takiego, ale na pewno są na tym samym szczeblu drabiny społecznej. A Megan NIGDY się nie potyka. Idzie przez życie bez najmniejszego wysiłku z tymi swoimi lśniącymi kasztanowymi włosami i nadąsaną miną. Na miejsca obok niej wsuwają się bliźniaczki Kira i Amara. Mają w sztuce nieme role, a Megan tak samo traktuje je w prawdziwym życiu – jak statystki na scenie, na której ona stoi w świetle reflektorów. – Podać wam coś do picia? – pyta uśmiechnięta kelnerka, zatrzymując się przy naszym stoliku z notesem w dłoni. – Byłoby super! – odpowiada głośno Ollie swoim udawanym amerykańskim akcentem, a ja mimowolnie kulę się z zażenowania. Wszyscy zamawiamy shaki – oprócz Megan, która bierze wodę mineralną – a potem Ollie odwraca się do mnie i mówi: – To jak, mogę zobaczyć? – Co? A, tak. Przez chwilę grzebię w torbie, szukając aparatu, a potem wyciągam go i zaczynam przeglądać zdjęcia. Kiedy dochodzę do fotki Olliego, podaję mu aparat. Wstrzymuję oddech, czekając na jego reakcję. – Nieźle – ocenia. – Wyszło naprawdę dobrze. – Och, pokaż mi moje – Megan wyrywa mu aparat i zaczyna wciskać na oślep przyciski, a ja cała się spinam. Zwykle nie mam problemu z dzieleniem się swoimi rzeczami – oddaję nawet połowę czekoladek z kalendarza adwentowego Tomowi – ale aparat to co innego. To najcenniejsze, co mam. Z nim czuję się bezpiecznie. – No nie mogę! Penny! – jęczy Megan piskliwym głosem. – Co to ma być? Wyglądam, jakbym miała wąsy! – Aparat z hukiem ląduje na stole. – Ostrożnie! – wołam. Megan patrzy na mnie ze złością, a potem znów łapie aparat i zaczyna wciskać różne przyciski. – Jak skasować to zdjęcie? Wyrywam jej aparat trochę zbyt gwałtownie i jeden z jej sztucznych paznokci zahacza o pasek. – Au! Zepsułaś mi manikiur! – Ty mogłaś mi zepsuć aparat. – Tylko na tym ci zależy? – Megan wbija we mnie wściekłe spojrzenie. – To nie

moja wina, że zrobiłaś takie paskudne zdjęcie. Mam w głowie gotową odpowiedź: „To nie moja wina, że kazałaś mi je zrobić w taki sposób, bo masz pryszcza”. Ale powstrzymuję się przed wypowiedzeniem jej na głos. – Pokaż – mówi Ollie, zabierając mi aparat. Kiedy zaczyna się śmiać, a Megan spogląda na mnie z jeszcze większą wściekłością, czuję znajomy ucisk w gardle. Próbuję przełknąć ślinę, ale to niemożliwe. Czuję się uwięziona w naszym boksie. „Proszę, tylko nie to, nie chcę znów się tak czuć”, błagam w duchu. Ale to na nic. Nagle robi mi się potwornie gorąco i z trudem łapię oddech. Mam wrażenie, jakby wszystkie gwiazdy filmowe ze zdjęć zawieszonych na ścianie utkwiły we mnie wzrok. Muzyka z szafy grającej wydaje mi się za głośna. Czerwone fotele – zbyt jaskrawe. Nie mogę nic na to poradzić, tracę kontrolę nad własnym ciałem. Pocą mi się ręce, a serce zaczyna walić jak oszalałe. – Ho, ho, ho! – woła mechaniczny Święty Mikołaj ustawiony przy drzwiach. Tylko że teraz jego głos nie brzmi wesoło. Brzmi groźnie. – Muszę już iść – mówię cicho. – A co ze zdjęciem? – jęczy Megan, odrzucając lśniące ciemne włosy za ramię. – Skasuję je. – A twój shake? – pyta Kira. Wyjmuję z portmonetki pieniądze i kładę je na stole. Mam nadzieję, że nikt nie widzi, jak trzęsą mi się ręce. – Niech ktoś z was go wypije. Właśnie sobie przypomniałam, że miałam pomóc w czymś mamie. Muszę wracać do domu. Ollie patrzy na mnie i przez sekundę mam wrażenie, że w jego wzroku widać prawdziwe rozczarowanie. – Będziesz jutro w mieście? – pyta. Megan wpatruje się w niego z drugiego końca stołu. – Chyba tak. – Jest mi tak gorąco, że jego twarz rozmywa mi się przed oczami. Jeśli zaraz nie wydostanę się z tego boksu, na bank zemdleję. Muszę powstrzymywać się ze wszystkich sił, żeby nie wrzasnąć na Olliego, który zagradza mi drogę do wyjścia. – Spoko. – Ollie wysuwa się z boksu i podaje mi aparat. – To może się zobaczymy.

– Okej. Jedna z bliźniaczek, nie mam pojęcia która, zaczyna pytać, czy dobrze się czuję, ale nie zatrzymuję się, żeby jej odpowiedzieć. Jakoś udaje mi się wydostać z barku na deptak. Słyszę pokrzykiwanie mewy, a potem piskliwy śmiech. W moim kierunku idzie chwiejnym krokiem grupa kobiet; wszystkie mają sztuczną opaleniznę i wysokie obcasy. Chociaż jest grudzień, są ubrane w landrynkoworóżowe koszulki, a jedna z nich ma naszyjnik ze znaczków „L”, oznaczających naukę jazdy. To kolejna rzecz, jakiej nie znoszę w Brighton – co piątek przeżywa oblężenie z powodu wieczorów panieńskich i kawalerskich. Przebiegam przez ulicę i idę na plażę. Wieje silny, lodowaty wiatr, ale właśnie tego teraz potrzebuję. Stoję na mokrych kamykach, patrzę w morze i czekam, aż fale, które uderzają o brzeg, a potem cofają się w ciemność, przywrócą mojemu sercu normalny rytm.

Większość dziewczyn trochę by się zdziwiła, gdyby po powrocie do domu zastała swoją mamę upozowaną na schodach w sukni ślubnej. Ja jestem do tego przyzwyczajona. – Cześć, kochanie – mówi, gdy tylko staję w drzwiach. – Co o tym myślisz? – Opiera się o poręcz i wyciąga rękę w dramatycznym geście, a długie kasztanowe loki opadają jej na twarz. Suknia ślubna jest w kolorze kości słoniowej, ma podwyższoną talię i lamówkę z koronkowych kwiatków wokół dekoltu. Wygląda przepięknie, ale jestem wciąż tak roztrzęsiona, że tylko kiwam głową w milczeniu. – To na ślub w stylu festiwalu muzycznego Glastonbury – wyjaśnia mama, schodząc po schodach. Całuje mnie na powitanie; jak zwykle pachnie różami i olejkiem z paczuli. – Fantastyczna, co? Totalnie w stylu dzieci kwiatów, prawda? – Mhm – odpowiadam. – Ładna. – Ładna? – Mama patrzy na mnie, jakbym zwariowała. – Ładna? Ta suknia nie jest zwyczajnie ładna, jest… jest majestatyczna. Jest boska. – To tylko suknia, kochanie – rzuca mój tata, który w tym momencie pojawia się w przedpokoju. Uśmiecha się do mnie, unosząc brwi. Ja też unoszę brwi. Chociaż z wyglądu jestem podobna do mamy, charakterem znacznie bardziej przypominam tatę – oboje twardo stąpamy po ziemi. – Jak ci minął dzień? – pyta, przytulając mnie. – Okej – odpowiadam i nagle zaczynam żałować, że nie mam już pięciu lat i nie mogę usiąść mu na kolanach i poprosić, żeby przeczytał mi bajkę. – Okej? – Tata odsuwa się o krok i obrzuca mnie uważnym spojrzeniem. – Okej, czyli dobrze, czy okej, czyli kiepsko? – Dobrze – zapewniam, bo nie chcę następnej sceny. Uśmiecha się. – To dobrze. – Będziesz mi mogła pomóc jutro w salonie, Pen? – pyta mama, przeglądając się

w lustrze. – Jasne. O której? – Po południu przez parę godzin, kiedy będę na ślubie. Mama i tata zajmują się planowaniem wesel. Ich firma nazywa się „Na dobre i na złe” i ma siedzibę w naszym mieście. Mama założyła ją po tym, jak rzuciła aktorstwo, żeby urodzić mojego brata Toma i mnie. Najbardziej lubi urządzać nietypowe wesela. I przymierzać wszystkie suknie ślubne z naszego salonu – chyba tęskni za noszeniem kostiumów. – Kiedy kolacja? – pytam. – Za jakąś godzinę – odpowiada tata. – Robię zapiekankę z mięsem. – Fajnie. – Uśmiecham się do niego i zaczynam się czuć trochę lepiej. Zapiekanka taty jest niesamowita. – Idę na chwilę na górę. – Okej – odpowiadają równocześnie moi rodzice. – Ha! Raz, dwa, trzy, moje szczęście! – woła mama, całując tatę w policzek. Wchodzę na piętro i mijam sypialnię rodziców. Z pokoju Toma słychać ostry hip- hopowy beat. Kiedyś przeszkadzała mi jego głośna muzyka, ale odkąd studiuje, zaczęłam ją lubić – teraz to znak, że przyjechał do domu na święta. Naprawdę za nim tęskniłam, kiedy się nie widzieliśmy. – Cześć, Tom-Tom! – wołam, przechodząc obok jego drzwi. – Cześć, Pen-Pen! – odkrzykuje w odpowiedzi. Dochodzę do drugich schodów i wspinam się wyżej. Moja sypialnia jest na samej górze. Uwielbiam ją, chociaż jest mniejsza niż inne pokoje. Ma spadzisty sufit z drewnianymi belkami, przez co jest naprawdę urocza i przytulna, i leży tak wysoko, że przez okno dostrzegam na horyzoncie granatową linię morza. Nawet w nocy, kiedy nic nie widać, czuję jego bliskość. Morze mnie uspokaja. Włączam sznur lampek, którymi ozdobiłam lustro przy toaletce, i zapalam kilka świeczek o zapachu wanilii. Potem siadam na łóżku i biorę głęboki oddech. Teraz, kiedy jestem już w domu, wreszcie mam odwagę zastanowić się nad tym, co się stało w barku. Już trzeci raz zdarzyło mi się coś takiego i czuję, jak ze strachu ściska mnie w brzuchu. Za pierwszym razem miałam nadzieję, że to już się nie powtórzy. Za drugim liczyłam, że to zwykły pech. Ale teraz znów się tak poczułam… Zaczynam się trząść, więc naciągam na siebie kołdrę. Czekając, aż moje ciało się rozgrzeje, przypominam sobie nagle namiot z koców, który mama robiła mi, kiedy byłam mała. Potrafiłam godzinami leżeć tam ze stosem książek i czytać przy świetle

latarki. Lubiłam mieć kryjówkę, w której mogę schować się przed światem. Oczy mi się zamykają i mam ochotę wsunąć się pod kołdrę jeszcze głębiej, ale słyszę trzy głośne stuknięcia w ścianę sypialni. Elliot. Odrzucam kołdrę i pukam dwa razy w odpowiedzi. Elliot i ja mieszkamy obok siebie od zawsze. I to nie tylko drzwi w drzwi, ale ściana w ścianę, co jest naprawdę fajne. Kod z pukaniem wymyśliliśmy wieki temu. Trzy stuknięcia znaczą: „Mogę przyjść?”. Dwa stuknięcia to odpowiedź: „Jasne, przychodź od razu”. Wstaję i szybko przebieram się z mundurka w kombinezon w panterkę. Elliot nie znosi kombinezonów. Jego zdaniem człowieka, który je wynalazł, należałoby zwiesić z naszego mola głową w dół na sznurówkach. Elliot ma świetne wyczucie mody. Nie jest jej niewolnikiem; po prostu potrafi zestawić totalnie przypadkowe rzeczy w taki sposób, że efekt jest nieziemski. Uwielbiam robić mu zdjęcia w jego stylizacjach. Słysząc, jak trzaskają drzwi jego pokoju, zerkam szybko w lustro przy toaletce i wzdycham. Właściwie wzdycham za każdym razem, kiedy patrzę w lustro. To taki odruch. Spojrzenie w lustro – westchnienie. Spojrzenie w lustro – westchnienie. Tym razem nie wzdycham z powodu piegów, którymi obsypana jest moja twarz – nie widać ich w świetle świec. Powodem tego westchnienia są moje włosy. Jak to możliwe, że włosy Olliego potargane morską bryzą wyglądają supersłodko, a moje tak, jakbym wetknęła palce do gniazdka elektrycznego? Szybko przeciągam szczotką swoje loki, ale zaczynają się elektryzować jeszcze bardziej. Nie dość, że są rude – chociaż Elliot uparcie nazywa ten kolor truskawkowym blondem (z naciskiem na truskawkowy, a nie na blond) – to jeszcze nie można ich ułożyć. Gdyby chociaż były proste i gładkie jak włosy Megan, to dałoby się wytrzymać. Odkładam szczotkę. Elliot nie zwróci na nie uwagi. Widział mnie, kiedy chorowałam na grypę i przez tydzień nie mogłam umyć głowy. Słyszę dzwonek do drzwi, a potem głosy mamy i Elliota. Elliot będzie zachwycony jej suknią ślubną. Uwielbia moją mamę. A moja mama uwielbia Elliota – jak cała nasza rodzina. Można powiedzieć, że go adoptowaliśmy. Rodzice Elliota są prawnikami. Oboje bardzo ciężko pracują i nawet kiedy są w domu, zwykle ślęczą nad jakąś sprawą. Elliot jest przekonany, że został zamieniony przy urodzeniu i oddany niewłaściwym rodzicom. Kompletnie go nie rozumieją. Kiedy powiedział im, że jest gejem, jego tata stwierdził: „Nie martw się, synu, na pewno ci przejdzie”. Poważnie. Jakby można było z tego wyrosnąć!

Słyszę kroki Elliota na schodach, a potem drzwi mojego pokoju się otwierają. – Lady Penelopo! – woła. Jest ubrany w garnitur w stylu vintage w prążki i jaskrawoczerwone trampki, czyli jak na niego – dość zwyczajnie. – Lordzie Elliocie! – odpowiadam. (Większość ostatniego weekendu spędziliśmy, oglądając Downton Abbey na DVD). Elliot wpatruje się we mnie przez swoje okulary w czarnych oprawkach. – Okej, co się dzieje? Kręcę głową ze śmiechem. Czasem mogłabym przysiąc, że czyta mi w myślach. – O co ci chodzi? – Jesteś strasznie blada. I masz na sobie ten paskudny kombinezon. Wkładasz go tylko wtedy, kiedy masz doła. Albo pracę domową z fizyki. – Na jedno wychodzi – odpowiadam i siadam na łóżku. Elliot siada obok mnie ze zmartwioną miną. – Znów… znów miałam atak paniki. Elliot obejmuje mnie kościstym ramieniem. – Jak to? Kiedy? Gdzie? – W JB’s. Elliot prycha sarkastycznie. – Ha, wcale mnie to nie dziwi. Mają fatalny wystrój! Ale poważnie, co się stało? Opowiadam mu wszystko po kolei, ale z każdym słowem ogarnia mnie coraz większy wstyd. Teraz wydaje mi się, że to nie było nic takiego. – Nie wiem, czemu zadajesz się z Megan i Olliem – komentuje Elliot, kiedy kończę jęczeć o moich nieszczęściach. – Nie są tacy źli – odpowiadam lamersko. – To ja mam problem. Dlaczego wszystko mnie tak stresuje? Rozumiem, gdyby to był pierwszy raz, ale dziś… Elliot przechyla głowę w bok jak zwykle, kiedy się nad czymś zastanawia. – Może powinnaś napisać o tym na blogu. Tylko Elliot wie, że prowadzę bloga. Powiedziałam mu od razu, bo: a) mówię mu o wszystkim i b) jest jedyną osobą, przy której jestem w stu procentach sobą, więc na blogu nie ma niczego, o czym i tak by już nie wiedział. Marszczę brwi. – Tak myślisz? Nie sądzisz, że to za poważna sprawa? – Wcale nie. Może poczujesz się lepiej, kiedy o tym napiszesz. Może jakoś

poukładasz to sobie w głowie. Poza tym nigdy nie wiadomo: może twoi czytelnicy też przechodzili przez coś podobnego? Pamiętasz, jak napisałaś o swojej niezdarności? Kiwam głową. Jakieś pół roku temu zamieściłam notkę o tym, jak wpadłam do kosza na śmieci, a liczba moich czytelników w tydzień podskoczyła z dwustu dwóch do prawie tysiąca. Nigdy nie miałam więcej udostępnień. Ani komentarzy. Okazuje się, że nie jestem jedyną nastolatką na świecie, która przyszła na świat z genem niezdarności. – Może masz rację… Elliot patrzy na mnie i uśmiecha się. – Lady Penelopo, NA PEWNO mam rację.

15 grudnia Ratunku!! Cześć, kochani! Wielkie dzięki za wasze cudowne komentarze o moich zdjęciach ze sklepu Snooper’s Paradise – cieszę się, że wam też podoba się jego dziwaczny styl. Ten post jest dla mnie bardzo trudny, bo chcę opowiedzieć o czymś naprawdę strasznym, co mi się ostatnio zdarzyło – i to nie pierwszy raz. Kiedy zaczęłam pisać bloga, obiecałam, że zawsze będę tu całkowicie szczera, ale wtedy nie miałam pojęcia, że Girl Online zdobędzie taką popularność. Nie mogę uwierzyć, że mojego bloga obserwują 5432 osoby – wielkie dzięki! Boję się otworzyć przed wami wszystkimi, ale Wiki mówi, że może dzięki temu poczuję się lepiej, więc postanowiłam spróbować. Jakiś miesiąc temu miałam wypadek samochodowy. Wszystko okej – nikt nie umarł ani nic. Ale i tak było to jedno z najgorszych doświadczeń w moim życiu. Wracaliśmy z rodzicami do domu. Było ciemno i jechaliśmy w takiej ulewie, że miałam wrażenie, jakby woda chlustała na nas falami. Tata włączył wycieraczki na pełne obroty, ale i tak nic nie było widać. Równie dobrze moglibyśmy jechać przez tsunami. Wjeżdżaliśmy właśnie na autostradę, kiedy jakiś samochód zajechał nam drogę. Nie jestem pewna, co się działo dalej. Myślę, że tata próbował zahamować i gwałtownie skręcić, ale było tak mokro i ślisko, że trafiliśmy na pas rozdzielczy. Apotem nasz samochód dachował! Nie wiem jak wy, ale ja do tej pory widziałam to tylko na filmach. A na filmie samochód zazwyczaj wybucha tuż po dachowaniu albo wjeżdża w niego rozpędzona ciężarówka czy coś w tym stylu, więc w głowie miałam tylko jedną myśl: „Zaraz umrzemy”. Ciągle wołałam mamę i tatę, bo nie wiedziałam, czy wszystko z nimi dobrze, a oni ciągle wołali mnie, ale nie mogłam się do nich dostać. Byłam uwięziona na tylnym siedzeniu – sama i to do góry nogami.

Na szczęście przeżyliśmy. Jakiś dobry człowiek zobaczył, co się stało, i zatrzymał się, żeby nam pomóc. Później przyjechały służby ratunkowe. Wszyscy byli bardzo mili. Wróciliśmy do domu radiowozem, a potem do świtu siedzieliśmy pod kołdrą na kanapie, popijając herbatę z cukrem. Ateraz właściwie wszystko wróciło do normy. Rodzice nie rozmawiają już o wypadku, a na podjeździe stoi nowiutki, niepokiereszowany samochód. Wszyscy mi mówią: „Masz szczęście, że nic ci się nie stało”. To prawda. Wiem o tym. Problem polega na tym, że chociaż na zewnątrz nie widać żadnych siniaków ani zadrapań, czuję się tak, jakby coś we mnie pękło – w środku. Nie wiem nawet, czy to przez ten wypadek, ale od tamtej pory czasami ogarnia mnie jakaś dziwna panika. Kiedy coś mnie stresuje i nie mogę od tego uciec, zaczynam się czuć tak jak wtedy w samochodzie. Robi mi się gorąco, mam dreszcze i nie mogę oddychać. Miałam tak już trzy razy – i teraz naprawdę się boję, że znów się tak poczuję. I nie wiem, co robić. Mam nadzieję, że nie przeszkadza wam, że o tym piszę. Obiecuję, że za tydzień będę znów taka jak zawsze. Wrzucę mnóstwo smakowitych zdjęć z czekoladowego raju, czyli Choccywoccydoodah! Ale jeśli ktoś z was przeszedł coś w tym rodzaju i macie jakieś pomysły, jak sobie z tym poradzić, to błaaagam – napiszcie o tym w komentarzach pod postem. Wystarczy, że jestem Największą Niezdarą Wszechświata. Nie chcę być też Największą Panikarą! Dzięki! Girl Online jest teraz offline xxx

Następnego dnia jak zwykle budzą mnie krzyki mew. Przez szpary w zasłonach do pokoju wpadają smugi bladego, zimowego światła. To dobrze. Ostatnio budzę się tak wcześnie, że na dworze jest jeszcze ciemno. Elliot miał rację – napisanie tego posta naprawdę mi pomogło. Siedziałam nad nim wczoraj w nocy, kiedy poszedł do domu. Na początku czułam się trochę dziwnie i głupio, ale już po kilku zdaniach nabrałam rozpędu i zaczęłam wyrzucać z siebie te wszystkie myśli i uczucia na temat wypadku, które dotąd w sobie dusiłam. Kiedy opublikowałam wpis, nie zaczekałam jak zwykle, żeby zobaczyć, czy ktoś go skomentuje albo udostępni. Zrobiłam się taka śpiąca, że tylko zamknęłam laptopa i poszłam spać. Czekając, aż moje ciało pogodzi się z faktem, że musi się obudzić i rozpocząć kolejny dzień, przecieram oczy i rozglądam się po pokoju. Mama i tata żartują, że tapety są w nim właściwie niepotrzebne, bo niemal każdy skrawek ścian pokrywają zdjęcia. Ostatnio, kiedy zabrakło mi miejsca na ścianach, zaczęłam przypinać fotografie do linki pod sufitem. Powiewają teraz nad moim łóżkiem jak chorągiewki. Na większości wygłupiamy się z Elliotem nad morzem, poprzebierani w jego ciuchy. Mam też w pokoju moje ulubione zdjęcie, na którym mama, tata i Tom siedzą wokół choinki z kubkami parującej kawy w dłoniach. To było w zeszłe Boże Narodzenie. Uwielbiam utrwalać takie wyjątkowe momenty. To zdjęcie przypomina mi też, co wydarzyło się chwilę później – kiedy mama zauważyła, że czaję się za rogiem z aparatem, zawołała mnie na kanapę i razem śpiewaliśmy kolędy, świetnie się przy tym bawiąc. Właśnie to najbardziej lubię w zdjęciach – pozwalają uchwycić i przeżyć raz jeszcze szczęśliwe chwile. Sięgam na szafkę nocną po telefon i włączam go. Po kilku sekundach ciszy zaczyna brzęczeć jak oszalały – odbiera nowe e-maile. Zaglądam do skrzynki pocztowej i widzę, że jest pełna powiadomień z bloga. W nocy pojawiło się mnóstwo