Umarli czasu nie liczą
Kim Harrison
Madison Avery
Księga 1
Andrew i Stuartowi
Prolog
Wszyscy to robią. To znaczy umierają. Przekonałam się o tym w dniu moich
siedemnastych urodzin, kiedy zginęłam w wypadku samochodowym po balu maturalnym. Ale
to nie był wypadek. To był starannie zaplanowany zamach, drobna potyczka w wielkiej
wojnie między żniwiarzami światła i ciemności, nieba i piekła, wolnej woli i przeznaczenia.
Tyle że ja nie wylogowałam się z życia jak większość ludzi. Przez pewien błąd utkwiłam,
martwa, na ziemi. Anioł, któremu nie udało się mnie ochronić, i amulet, który ukradłam
swojemu zabójcy - tylko dzięki nim nie skończyłam tam, dokąd chcieli mnie posłać żniwiarze
ciemności. To znaczy w krainie śmierci.
Nazywam się Madison Avery i jestem tu, żeby powiedzieć wam, że poza tym, co można
zobaczyć, usłyszeć albo poczuć, jest coś jeszcze. Bo ja to widzę, słyszę, czuję i przeżywam.
Rozdział 1
Oparłam się ramieniem o szorstki kamień. Oddychałam z trudem. Widziałam, jak
plamki słonecznego światła przesuwają się po moich adidasach, czułam, jak wiatr muska mi
włosy na karku. Dzieciaki pływające w pobliskim jeziorze śmiały się głośno i krzyczały, ale
ich wesołe głosy tylko sprawiły, że mój żołądek jeszcze bardziej się skurczył. Niech Barnaba
martwi się o to, jak nadrobić cztery miesiące bezowocnych ćwiczeń w ciągu zaledwie
dwudziestu minut.
- Spokojnie - mruknęłam, spoglądając na anioła stojącego po drugiej stronie ścieżki. Opierał
się plecami o pień sosny i miał zamknięte oczy.
Barnaba był prawdopodobnie stary jak świat, ale ze swoją szczupłą sylwetką, w dżinsach i
czarnym podkoszulku wyglądał jak nastolatek. Był aniołem śmierci o lekko kręconych
włosach i brązowych oczach. Na nogach miał. dziurawe tenisówki. Czy to znaczy, że te
dziurawe tenisówki są święte? - zastanawiałam się, nerwowo tocząc stopą sosnową szyszkę.
Musiał poczuć na sobie mój wzrok, bo otworzył oczy.
- Starasz się przynajmniej, Madison? - spytał.
- Uch. Tak - sapnęłam, choć wiedziałam, że to beznadziejny przypadek. Wbiłam wzrok w
swoje buty. Były żółte i zawiązane na fioletowe sznurówki, a na palcach miały małe czaszki i
skrzyżowane piszczele. Pasowały do ufarbowanych na fioletowo końców moich jasnych
włosów - nie żeby ktoś inny kiedykolwiek to zauważył.
- Jest tak gorąco, że nie mogę się skoncentrować - jęknęłam.
Uniósł brwi, spoglądając na moje krótkie spodenki i top. Właściwie nie było mi gorąco,
czułam się za to niespokojna. Rankiem, kiedy wymknęłam się z domu i pojechałam na
rowerze pod szkołę, na spotkanie z Barnabą, nie miałam pojęcia, że wybieramy się na letni
obóz. Trochę zrzędziłam, ale tak naprawdę miło było wyrwać się na chwilę z Three Rivers.
Uniwersyteckie miasteczko, w którym mieszkał mój ojciec, było całkiem w porządku, ale
jako nowa nie miałam tam łatwego życia.
- Temperatura nie ma z tym nic wspólnego - powiedział, a ja zaczęłam szybciej toczyć
szyszkę tam i z powrotem podeszwą buta. - Spróbuj wyczuć moją aurę. Jestem tuż
przed tobą. Zrób to albo zabieram cię do domu.
Kopnęłam szyszkę i westchnęłam. Jeśli wrócimy do domu, ten, kogo mieliśmy tu chronić -
kimkolwiek jest - zginie.
- Próbuję. - Oparłam się plecami o głaz i dotknęłam czarnego kamienia w srebrnej oprawie,
który miałam zawieszony na szyi. Słysząc, jak mój nauczyciel chrząka ze zniecierpliwieniem,
zamknęłam oczy i usiłowałam wyobrazić sobie otaczającą mnie mgiełkę.
Próbowaliśmy komunikować się telepatycznie. Gdybym potrafiła nadać moim myślom ten
sam kolor, jaki miała mgła wokół Barnaby, moje myśli przeniknęłyby do niej. Wtedy by je
słyszał. Nie było to łatwe, szczególnie, że nawet nie widziałam jego aury. Po czterech
miesiącach nauki nie zaliczyłam nawet pierwszego stopnia wtajemniczenia.
Mój towarzysz był żniwiarzem światła. Żniwiarze ciemności zabijali ludzi, kiedy widzieli, że
w przyszłości mogą oni zrobić coś niezgodnego z wielkim planem przeznaczenia. Żniwiarze
światła starali się ich powstrzymać, by ludzie mogli kierować się wolną wolą. Barnaba, który
miał zapobiec mojej śmierci, musiał uważać mnie za jedną ze swoich największych porażek.
Ale ja nie poddałam się bez walki. Wierzgałam i protestowałam przeciw swojej
przedwczesnej śmierci, a kiedy ukradłam mojemu zabójcy amulet, w pewien sposób udało mi
się uratować. Amulet dawał mi iluzję ciała. Nadal nie wiedziałam, gdzie znajduje się moje
prawdziwe ciało. Co trochę mnie niepokoiło. Nie wiedziałam też, dlaczego miałam umrzeć.
Amulet, kiedy wzięłam go do ręki, był jednocześnie gorący jak ogień i zimny jak lód. Zmienił
kolor z bladej szarości na głęboką czerń, która jakby pochłaniała światło. Ale od tego czasu...
nic się już z nim nie działo. Im bardziej chciałam go jakoś wykorzystać, tym bardziej
przypominał zwykły, pozbawiony magicznej mocy kamień.
Barnaba otrzymał teraz nowe zdanie - miał mnie chronić, na wypadek gdyby żniwiarz, który
mnie zabił, chciał odzyskać swój amulet. Ja wróciłam, na tyle na ile było to możliwe, do
normalnego życia. Najwyraźniej fakt, że udało mi się przejąć amulet i nie zmienić się przy
tym w garść popiołu, był dość niezwykły. A więc i ja byłam kimś niezwykłym. Ale rola
ochroniarza nie zachwycała Barnaby i wiedziałam, że nie mógł się już doczekać chwili, w
której będzie mógł wrócić do swoich zwykłych obowiązków, czyli przede wszystkim do
ratowania ludzkich dusz. Gdybym wreszcie nauczyła się kontaktować z nim w myślach,
mógłby wrócić do swoich zadań. Siedziałabym sobie w domu, w miarę bezpieczna, bo
mogłabym go wezwać, gdyby pojawili się żniwiarze ciemności. Ale się nie udawało.
- Barnaba - powiedziałam znużona - jesteś pewny, że potrafię to zrobić? Nie
jestem żniwiarzem. Może nie umiem czytać w twoich myślach, bo jestem martwa.
Pomyślałeś o tym?
W milczeniu spojrzał na otoczone sosnami jezioro i wzruszył ramionami. Coś w tym geście
powiedziało mi, że pomyślał.
- Spróbuj jeszcze raz - odparł łagodnie. Zacisnęłam palce na amulecie tak mocno, że jego
srebrna oprawa wbiła mi się w skórę. Usiłowałam wyobrazić sobie mojego nauczyciela. Jego
przystojną twarz, swobodny wdzięk, którego brakowało moim szkolnym kolegom, i
zniewalający uśmiech. Nie, nie podkochiwałam się w nim, naprawdę, ale musiałam przyznać,
że wszystkie anioły śmierci, które dotąd widziałam, były bardzo atrakcyjne. Zwłaszcza ten,
który mnie zabił.
Mimo długich nocy, które spędziliśmy na dachu mojego domu, wspólnie ćwicząc, nie
mogłam nic wykrzesać z tego lśniącego czarnego kamienia. Barnaba bywał u nas tak często,
że ojciec uznał go za mojego chłopaka, a moja szefowa z kwiaciarni sądziła, że powinnam go
trochę przyhamować.
Oderwałam się od głazu.
- Przykro mi. Idź i rób swoje. Ja posiedzę i zaczekam na ciebie. Nic mi się tu nie
stanie. - Może po to właśnie mnie tu zaciągnął. Będę bezpieczniejsza tutaj, czekając na
niego, niż kilkadziesiąt kilometrów dalej, sama. Nie byłam tego pewna, ale wydawało mi się,
że Barnaba okłamał swojego przełożonego co do moich postępów, żeby móc wrócić do pracy.
Żniwiarz światła, który kłamie - to się najwyraźniej zdarzało.
Zacisnął wargi.
- Nie. To nie jest dobry pomysł - podszedł i wziął mnie pod ramię. - Chodźmy.
Wyrwałam mu się.
- Co z tego, że nie potrafię wezwać cię w myślach? Jeśli nie chcesz mnie tu
zostawić, pójdę z tobą i postaram się nie przeszkadzać. Jezu, to jest obóz letni.
Co może mi się tu stać?
- Wszystko - odparował, krzywiąc gładką, młodzieńczą twarz.
Ktoś zbliżał się do nas ścieżką. Odsunęłam się od Barnaby.
- Nie będę wchodziła ci w drogę. Nikt nawet się nie dowie, że tu jestem -
upierałam się.
Zmarszczył brwi, jakby zmartwiony.
Ludzie byli coraz bliżej. Zaczęłam się denerwować.
- Daj spokój. Po co tu w ogóle przylecieliśmy, skoro chcesz zaraz wracać do
domu? Wiedziałeś, że w dwadzieścia minut nie nauczę się tego, co ćwiczymy od
czterech miesięcy. Tak naprawdę chcemy tego samego. Już jestem martwa. Co
gorszego może mi się stać?
Spojrzał w stronę hałaśliwej grupki.
- Gdybyś wiedziała, nie spierałabyś się ze mną. Schowaj amulet. Jeden z nich
może być żniwiarzem ciemności.
- Nie boję się - powiedziałam, wkładając amulet pod bluzkę. Ale się bałam. To
niesprawiedliwe: byłam martwa, a i tak łomotało mi serce, spinałam się i oddychałam
szybciej, kiedy coś mnie przestraszyło. Barnaba mówił, że te objawy z czasem znikną, ale na
razie ciągle mnie męczyły i krępowały.
Spuściłam wzrok i zaczekałam, aż grupka trzech dziewcząt i trzech chłopców nas minie.
Wszyscy mieli na sobie koszulki bez rękawów i szorty, a dziewczyny paplały wesoło. Szli w
stronę przystani. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie - do czasu, kiedy przesunął się nad
mną jakiś cień i podniosłam głowę.
Czarne skrzydło, pomyślałam. Dla żyjących wyglądały jak kruki, jeśli żyjący w ogóle je
dostrzegali. Cienkie czarne płachty były niemal niedostrzegalne, kiedy patrzyło się na nie z
boku. Widać było tylko dziwną jasną, migoczącą linię. Byli to padlinożercy, żywiący się
duszami ludzi zabranych przez żniwiarzy ciemności i gdyby nie ochrona, jaką zapewniał mi
skradziony amulet, zaraz by mnie obsiadły. Żniwiarze światła zostawali przy duszy zmarłego
i opiekowali się nią do czasu, kiedy mogła bezpiecznie opuścić ziemię.
Spojrzałam na Barnabę. Nie musiałam czytać w jego myślach, by wiedzieć, że ktoś z grupy,
która nas właśnie minęła, miał wkrótce umrzeć. Aby odkryć, o kogo chodzi, musieliśmy
oprzeć się na dość mglistym opisie szefa Barnaby oraz intuicji i zdolności widzenia aury
samego Barnaby.
- Wiesz już, kim jest ofiara? - spytałam. Zgodnie z tym, co mi powiedział, wiek
człowieka zdradzała jego aura, co w pewnym sensie wyjaśniało fakt, że nie udało mu się mnie
ocalić. Był to dzień moich urodzin, a on pracował tylko z siedemnastolatkami. Ja miałam
szesnaście lat aż do chwili, w której samochód zjechał z szosy, i siedemnaście, kiedy
zginęłam.
Barnaba zmrużył oczy, które błysnęły nagle srebrnym blaskiem, jak zawsze, gdy korzystał ze
swojej nadprzyrodzonej mocy. Przerażało mnie to.
- Nie wiem - przyznał. - Wszyscy mają po siedemnaście lat, poza dziewczyną w
czerwonym kostiumie kąpielowym i tym niskim, ciemnowłosym chłopakiem.
- A żniwiarz ciemności? - spytałam. Żadne z nich nie miało amuletu, ale ponieważ te
kamienie mogły przybierać różne postacie, tak naprawdę nic to nie znaczyło. Kolejna rzecz,
której nie udało mi się nauczyć.
Anioł wzruszył ramionami, nie spuszczając wzroku z tamtych.
- Żniwiarz ciemności mógł się jeszcze nie pojawić. Jego, czy też jej, aura będzie
wyglądać jak u każdego siedemnastolatka, tak jak nasze. Nie rozpoznaję wszyst-
kich żniwiarzy ciemności, więc nie będę wiedział, dopóki nie wyciągnie miecza.
Wyciągnij miecz, wbij go w człowieka, zadanie wykonane. Milutko. Zanim się zorientujesz,
kto stanowi zagrożenie, będzie za późno. Patrzyłam na czarne skrzydła, śmigające nad
przystanią jak mewy. Stojący obok mnie Barnaba poruszył się niespokojnie.
- Chcesz pójść za nimi - domyśliłam się.
- Tak.
Było już za późno, by zlecić to zadanie komuś innemu. Serce, albo raczej jego wspomnienie,
zabiło mi szybciej. Była to pamiątka po czasach, kiedy jeszcze żyłam, z którą mój umysł
chyba nie umiał się rozstać. Chwyciłam Barnabę za ramię.
- Więc zróbmy to.
- Zabieramy się stąd - zaprotestował, ale ruszył w stronę przystani. Schodząc w dół
zbocza, stawialiśmy stopy w idealnie równym rytmie.
- Będę siedziała cicho. Czego tu się bać? - spytałam.
Nasze kroki zabrzmiały głucho na deskach przystani. Barnaba zatrzymał się nagle i pociągnął
mnie za rękę.
- Madison, nie chcę popełnić kolejnego błędu - powiedział, odwracając mnie twarzą do
siebie. - Idziemy stąd. Natychmiast.
Spojrzałam ponad jego ramieniem, mrużąc oczy z powodu ostrego światła i wiatru.
Zadrżałam, widząc, jak jedno z tych cienkich, smoliście czarnych skrzydeł, przysiadło na
słupku - i czekało. Nieświadoma tego grupka sprzeczała się z dozorcą przystani. Jeśli sobie
pójdziemy, ktoś umrze. Postanowiłam, że się stąd nie ruszę. Już otworzyłam usta, by
przekonać do tego Barnabę, kiedy z budki dozorcy ktoś zawołał do nas:
- Hej, jesteście zajęci?
Barnaba drgnął, a ja odwróciłam się z uśmiechem.
- A co tam macie?! - odkrzyknęłam, czując, jak serce zaczyna mi bić coraz szybciej.
- Narty wodne - odparł niski, ciemnowłosy chłopak, podnosząc je do góry. - Nie możemy
wynająć dwóch łódek, bo brakuje nam dwóch osób. Chcecie popłynąć z nami?
Przeszył mnie dreszcz.
- Jasne! - zawołałam, zamykając sprawę. Barnaba tego chciał. Ja tego chciałam. Więc
zrobimy to.
- Madison... - zaczął Barnaba, ale wszyscy z entuzjazmem ładowali się już do łódek.
Pociągnęłam go za sobą, przyglądając się twarzom naszych nowych znajomych. Szukałam
takiej, która nie pasuje do reszty.
- Na której łodzi jest ofiara? - spytałam. - Ja wsiądę do tej drugiej.
Zacisnął zęby.
- To nie jest takie proste. To jest sztuka, a nie zarządzanie kadrami.
- W takim razie odgadnij! - prosiłam. - O rany, nawet jeśli wsiądziemy na dwie
różne łodzie, jak daleko od siebie będziemy... kilkanaście metrów? To nic
wielkiego. Po prostu cię zawołam, dobrze?
Zawahał się, a ja spojrzałam z ukosa na jego twarz. Widziałam, że bił się z myślami. Kiepski
pomysł czy nie, stawką było czyjeś życie. Za moimi plecami czarne skrzydło zerwało się do
lotu.
Barnaba wziął głęboki oddech, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili podszedł do nas
chłopak w szarych spodenkach. W rękach trzymał linę. Uśmiechnął się do nas.
- Jestem Bill - przedstawił się, wyciągając rękę. Spojrzałam na Barnabę i ujęłam dłoń
chłopaka.
- Madison - powiedziałam nieśmiało. Domyśliłam się, że nie mógł być żniwiarzem.
Wyglądał zbyt przeciętnie.
Mój nauczyciel wymamrotał swoje imię, a Bill zmierzył go wzrokiem.
- Czy któreś z was umie prowadzić motorówkę? -spytał.
- Ja umiem - powiedziałam, zanim Barnaba zdążył wymyślić jakąś wymówkę, która
pozwoliłaby nam się stąd zmyć. - Ale nigdy nie ciągnęłam nikogo na nartach. Wolę się
przyglądać. - Zerknęłam na Barnabę. Ostatnie zdanie było przeznaczone dla niego.
- Świetnie! - Bill uśmiechnął się zaczepnie. -Chcesz płynąć ze mną? Będziesz mogła
przyglądać się mnie.
Flirtował ze mną. Uśmiechnęłam się szeroko. Od tak dawna byłam skazana tylko na
towarzystwo żniwiarza, że zapomniałam już, że flirt to taka fajna, taka normalna rzecz. A on
flirtował ze mną, nie z dziewczyną, która właśnie zdjęła wszystko poza żółtym bikini, żeby
pokazać zgrabny tyłek, ani z niesamowitą długowłosą brunetką ubraną w szorty i kolorową
koszulkę.
- Dobra - odparłam i ruszyłam za nim, ale ostre szarpnięcie osadziło mnie w miejscu.
- Hej - odezwał się Barnaba, jego oczy znowu zalśniły srebrzystym blaskiem, co zazwyczaj
mnie przerażało. - Zróbmy tak: dziewczyny na jednej łódce, chłopaki na drugiej.
- Super! - ucieszyła się dziewczyna w bikini, najwyraźniej nie zauważając metalicznego
blasku jego tęczówek, choć patrzyła prosto na niego. - My weźmiemy tę niebieską.
Wysunęłam ramię z uścisku Barnaby, trochę zaniepokojona, że widzę coś, czego nie widzą
żyjący. Chyba nawet mój nauczyciel nie domyślał się, że mogę to zobaczyć. Zrobił się zgiełk,
kiedy wszyscy zaczęli się przesiadać. Łodzie zakołysały się, odrzucono liny. Byłam jeszcze
na pomoście, przyciągnęłam Barnabę bliżej i szepnęłam mu do ucha:
- Bill nie jest żniwiarzem, prawda?
- Nie - odszepnął. - Ale widzę wokół niego jakąś mgłę. Może być ofiarą.
Kiwnęłam głową, a Barnaba odwrócił się, żeby porozmawiać z chłopakiem w błękitnej
koszuli, który stanął władczo za sterem czerwonej motorówki. Przywitałam się z
dziewczynami i wskoczyłam do małej niebieskiej łodzi. Barnaba wyraźnie chciał być bliżej
ofiary. Spojrzałam w stronę Billa, zastanawiając się, czy naprawdę dostrzegam wokół niego
ciemną mgiełkę, czy to tylko moja wyobraźnia.
A potem nagle wszyscy byliśmy już na wodzie i pędziliśmy przez niewielkie jezioro.
Dziewczyna w jednoczęściowym czerwonym kostiumie kąpielowym sunęła na nartach za
naszą łodzią. Bill za drugą. Rytmiczny plusk i szum fal były jak znajoma piękna muzyka.
Czułam na ramionach ciepło słońca, łagodzone przez wiatr, który zwiewał mi włosy na twarz.
Czarne skrzydła krążyły, zaskoczone, nad przystanią, ale największe z nich już zaczynały nas
gonić. Z rosnącym niepokojem odwróciłam się w stronę chłopaka na nartach.
Wyglądało na to, że Bill wie, co robi, podobnie jak dziewczyna za naszą motorówką. Jeśli
żadne z nich nie było żniwiarzem ciemności, i nie był nim także chłopak w szarych
spodenkach, to zostały jeszcze trzy podejrzane osoby, a dwie z nich siedziały w mojej łodzi.
Chciałam dotknąć czarnego kamienia na szyi, powstrzymałam się jednak. Miałam nadzieję,
że Barnaba nie wsadził mnie do niewłaściwej łodzi. Dziewczyna w bikini miała naszyjnik.
- Dobrze jeździsz na tych nartach?! - krzyknęłam do niej. Chciałam, żeby coś
powiedziała.
Odwróciła się i uśmiechnęła, przytrzymując ręką długie jasne włosy.
- Nieźle - odparła, pochylając się ku mnie, by nie zagłuszył jej odgłos silnika. - Myślisz, że
niedługo się przewróci? Umieram z niecierpliwości, żeby się już przejechać.
Uśmiech zamarł mi na ustach. Miałam nadzieję, że nie przepowiedziała właśnie swojej
przyszłości.
- Może. Niedługo będzie uskok.
- Ib może wtedy. - Dziewczyna spojrzała na fioletowe końce moich włosów, a potem
opuściła wzrok na czaszki i skrzyżowane piszczele na moich tenisówkach, i uśmiechnęła się
lekko. - Jestem Susan. Szczep Chippewa.
- Madison - powiedziałam, przytrzymując się mocno burty chybotliwej łódki. Nie dało się
rozmawiać przy takim wietrze. - Susan przyglądała się dziewczynie na nartach, a ja
spojrzałam na tę za sterem.
Była drobna i miała burzę czarnych włosów, długich i gęstych Powiewające kosmyki
odsłaniały małe uszy i wysokie kości policzkowe. Patrzyła przed siebie z wyrazem całkowitej
obojętności na twarzy. Miała szerokie ramiona i szczupłe ciało, więc wydawała się równie
sprawna, jak atrakcyjna. Kolory jej hawajskiej koszulki aż kłuły w oczy. Pożałowałam, że ja
też nie wzięłam okularów przeciwsłonecznych.
Spojrzałam ponad wodą na czerwoną motorówkę, płynącą jakieś czterdzieści metrów za
nami. Barnaba rozmawiał z chłopakiem w niebieskiej koszuli. Wiatr zmienił kierunek, łódź
podskoczyła i Susan pochyliła się do przodu. Jej długie włosy musnęły moją twarz, zanim
zdążyła znowu je chwycić. Czarne skrzydła zaczęły nas doganiać. Wszystkie.
- Na długo tu przyjechałaś? - zapytała.
- Eee, na krótko - wymamrotałam zgodnie z prawdą. - U mnie szkoła zaczyna się za
dwa tygodnie.
Susan kiwnęła głową.
- To tak jak u nas.
Poruszyłam się nerwowo na plastikowej ławeczce. Miałam się nie mieszać, ale po prostu nie
mogłam oderwać oczu od dziewczyny za sterem. Żaden śmiertelnik nie mógł być aż tak
piękny. Gdybym miała dość odwagi, by do niej zagadać, może okazałoby się, że wcale nie
jest śmiertelnikiem. I co wtedy, Madison? - pomyślałam, coraz bardziej zaniepokojona. Nie
mogłam powiedzieć o tym Barnabie. Może pomysł, żebyśmy się rozdzielili, nie był wcale taki
dobry.
- Rodzice mnie tu wysłali - powiedziała Susan, odwracając moją uwagę od pięknej
brunetki. - Musiałam zostawić pracę i wszystko - dodała, przewracając oczami. -
Straciłam miesięczną pensję. Pracuję w gazecie i ojciec stwierdził, że nie chce,
żebym przez całe lato patrzyła w ekran komputera. Ciągle im się wydaje, że
jestem dzieckiem.
Kiwnęłam głową i zamarłam na widok czarnego skrzydła, mniej więcej wielkości latawca,
które wśliznęło się nagle między motorówki z taką łatwością, jakby stały w miejscu.
Stłumiłam drżenie i spojrzałam w stronę Barnaby; widziałam, jak zmarszczył brwi. Sunąc nad
wodą i zanurzając się od czasu do czasu pod jej powierzchnię, czarne skrzydła zbliżały się
coraz bardziej. Zamarłam.
Susan wstała, chwiejnie przeszła na dziób łodzi i wystawiła twarz do wiatru. Przerażona,
puściłam czarny, gładki amulet i chwyciłam się za brzuch. Naszły mnie mdłości, ale ich
przyczyną nie była choroba morska, lecz świadomość tego, co się zaraz stanie. Jeśli tym
razem Barnaba nie wykaże więcej przytomności umysłu niż w moim przypadku, ktoś wkrótce
zginie. Mnie się to przydarzyło - no, przynajmniej połowicznie - a przebudzenie w kostnicy
nie należało do przyjemności.
Przeniosłam wzrok z narciarza na Barnabę. Czerwona motorówka była coraz bliżej; zaraz
miał nastąpić uskok. Mój nauczyciel, z rozwianymi włosami, stał na szeroko rozstawionych
nogach i rozmawiał z chłopakiem za sterem. Niczym nie różnił się od beztroskiego nastolatka,
którego zamierzał ocalić. Jakby wyczuł na sobie mój wzrok, spojrzał w moim kierunku.
Nasze oczy spotkały się na moment. Między nami czarne skrzydło dało nura pod wodę.
Gnojek. Wyraźnie nabrały śmiałości. Już prawie nadszedł czas.
- Hej! - zawołała Susan, spoglądając tam, gdzie właśnie znikło czarne skrzydło. -
Widziałaś? - spytała, szeroko otwierając oczy. - To wyglądało jak płaszczka. Nie
wiedziałam, że płaszczki żyją w słodkiej wodzie.
Bo w ogóle nie żyją w tej rzeczywistości, pomyślałam, błądząc wzrokiem po linii horyzontu.
Czarne skrzydła były wszędzie, nad łodziami i w wodzie pod nimi.
Susan chwyciła burtę obiema rękami i patrzyła w wodę. Z pewnością nie widziała nawet
połowy tego, co tam było, coś jednak dostrzegła. Moje niby-serce przyspieszyło. Im bardziej
byłam zdenerwowana, tym bardziej mój umysł polegał na wspomnieniach z czasów, kiedy
jeszcze żyłam. Wiedziałam, że zaraz coś się wydarzy, ale nie miałam pojęcia, co robić. A jeśli
ta brunetka była żniwiarką ciemności?
W napięciu słuchałam szumu wody, kiedy zbliżaliśmy się do uskoku. Nasza narciarka
oderwała się od powierzchni, wydając w powietrzu wojowniczy okrzyk. Lądując, straciła
równowagę, ale wpadła do wody z wdziękiem, jakby wiedziała, co robi.
Bill, który skoczył kilka sekund później, stchórzył w ostatniej chwili. Czubek jego narty
zahaczył o uskok. Jęknęłam bezsilnie, widząc, jak. obróciło go w powietrzu. Żniwiarze
ciemności lubili wykorzystywać wypadki, uśmiercając ranne osoby, by ukryć swoją
ingerencję. Barnaba miał rację. Ofiara - a więc i żniwiarz - musiała być na jego łodzi.
- Zawróćcie! - zawołałam. - Bill uderzył w uskok.
Nasza łódź skręciła i Susan chwyciła reling.
- O Boże! - krzyknęła. - Stało mu się coś?
Nic mu nie będzie, pomyślałam, o ile mój przyjaciel dotrze do niego pierwszy. Spojrzałam na
dziewczynę za sterem, która zaczęła zawracać, błagając ją w myślach, by się pośpieszyła.
Teraz widziałam jej oczy ponad krawędzią ciemnych okularów Niebieskie, zauważyłam, a
potem ogarnął mnie zimny strach. W ułamku sekundy nabrały srebrnego, metalicznego
połysku, a dziewczyna uśmiechnęła się z satysfakcją. Była żniwiarzem. Była żniwiarką
ciemności, a Barnaba był na niewłaściwej motorówce. Cholera, wiedziałam, że była zbyt
piękna jak na człowieka.
Spłoszona, spuściłam wzrok, zanim zdążyła się zorientować, że wiem. Przeszłam na tył łodzi
i objęłam się ramionami. Zwolniliśmy. Nasza narciarka płynęła już w stronę Billa, ale
Barnaba wskoczył do wody i wiedziałam, że dotrze do niego pierwszy. Susan stanęła obok
mnie. On tymczasem objął Billa ramieniem i zaczął ciągnąć go w stronę mojej łodzi. Teraz
byłam już naprawdę przerażona. Barnaba nie wiedział, że żniwiarka ciemności jest ze mną.
Holował ofiarę prosto do niej! Do diabła, dlaczego upierałam się, żeby to zrobić, skoro nie
potrafiłam nawet skontaktować się z moim nauczycielem!
Motorówki zbliżyły się do siebie, odgłosy silników przycichły, a potem całkiem umilkły.
Wszyscy stali przy burtach, krzycząc głośno. Usiłowałam zwrócić na siebie uwagę Barnaby w
taki sposób, by żniwiarka nie zorientowała się, że ją rozpoznałam - cały czas miałam ją na
oku. Barnaba nawet nie spojrzał w moją stronę.
Wszyscy wyciągnęli ręce do Billa. Był przytomny, ale rana na głowie krwawiła. Nade mną
mignęło jedno z czarnych skrzydeł. Zadrżałam. Stojąca tuż za mną Susan także zadrżała; nie
widziała ich, ale najwyraźniej czuła ich obecność.
- Podnieście go - szepnęłam. Czarne skrzydła, śmigające tuż pod powierzchnią, wyglądały
jak rekiny. -Wyciągnijcie go z wody.
Na tej łodzi nie było jednak wcale bezpieczniej. Rzuciłam się między żniwiarkę ciemności a
Billa, którego właśnie wciągano na pokład. Woda chlusnęła na zielony plastikowy dywanik.
Żniwiarka musiała wiedzieć, że jest tu ktoś, kto spróbuje ją powstrzymać, choć przypuszczała
pewnie, że to Barnaba, bo to on skoczył na ratunek.
- Nic mu nie jest? - spytała Susan, kiedy motorówki zetknęły się ze sobą i kierowca
czerwonej rzucił linę, by związać je razem. Susan uklękła w wąskim przejściu przed tylną
ławką i wyjęła ręcznik ze swojej torby.
- Krwawisz. Przyłóż to sobie do głowy - powiedziała, a Bill spojrzał na nią i zamrugał.
Barnaba przykucnął obok Billa. Nie patrzył na mnie, więc powoli, z mocno bijącym sercem
zaczęłam przesuwać się w stronę niebezpiecznej piękności w hawajskiej koszulce, pachnącej
lekko piórami i słodkimi, mocnymi perfumami. Nie rozpozna mnie, nic mi się nie stanie,
próbowałam przekonać samą siebie. Ale kiedy Barnaba wstał i zaczął szykować się do skoku
na drugą łódź, puściły mi nerwy.
- Barnaba! - krzyknęłam przerażona i znieruchomiałam, bardziej wyczuwając niż słysząc
świst miecza w powietrzu.
Gwałtownie odwróciłam głowę. Żniwiarka ciemności, śliczna czarnowłosa dziewczyna, stała
na szeroko rozstawionych nogach. Cała jej postać i obnażony miecz cudownie lśniły w
słońcu. Miecz miał w rękojeści fioletowy kamień, taki sam, jaki ona miała na szyi. Widziałam
go teraz wyraźnie. Oba kamienie emanowały intensywnym blaskiem. Ale żniwiarka nie
patrzyła na Billa. Patrzyła na Susan.
- Nie! - krzyknęłam, spanikowana. Słońce błysnęło na ostrzu miecza. Niewiele myśląc,
rzuciłam się do przodu i uderzyłam Susan ramieniem. Zachwiała się i upadła tuż obok Billa.
Runęłam na kolana, boleśnie uderzając nimi o pokład. Podniosłam wzrok, ale oślepił mnie
błysk słońca obitego od miecza. Zaraz potem ostrze przeszło przeze mnie - towarzyszyło
temu takie uczucie, jakby przez moją duszę przeleciało pióro.
Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, choć wiatr nadal wiał, a łódź nadal kołysała się na
falach. Ludzie na drugiej motorówce ocknęli się i zaczęli krzyczeć. Nie zwracając na nich
uwagi, żniwiarka ciemności patrzyła na mnie z rozchylonymi ustami. Powoli zaczynało do
niej docierać, że usiłowała zabić niewłaściwą osobę.
- Na serafinów... - szepnęła, podczas gdy podniecone, pełne przerażenia głosy innych
przybierały na sile.
- Cholera, Madison! - przekrzyczał ich Barnaba. -Mówiłaś, że będziesz tylko obserwować.
Ciągle klęcząc przed żniwiarką, położyłam dłoń na brzuchu i przypomniałam sobie to
straszne uczucie, które pojawiło się, kiedy siedziałam w przewróconym samochodzie,
przerażona, ale żywa. I ten niewyobrażalny strach, który mnie ogarnął, kiedy żniwiarz
ciemności wyjął swój miecz z gniewną miną. Nie zginęłam w wypadku, musiał więc mnie
zabić swoim mieczem.
- Uch, chybiłaś - powiedziałam, przeganiając wspomnienia.
Susan podniosła się z trudem. Miecz znikł, wtapiając się z powrotem w kamień na szyi
ciemnowłosej dziewczyny, która spojrzała na amulet na mojej piersi. Kiedy się przewróciłam,
wysunął się zza koszulki. Otworzyła usta.
- Kamień Kairosa! - krzyknęła. - Ty masz amulet Kairosa? Skąd? On jest... - Zawahała
się, spoglądając na mnie w osłupieniu. - Kim ty jesteś?
A kim, do diabła, jest Kairos? Żniwiarz ciemności, który mnie zabił, miał na imię Seth.
Oblizałam wargi i wstałam, omal nie następując przy tym na Billa.
- Madison - odparłam odważnie, śmiertelnie przerażona. - Zabrałam ten amulet, zgadza
się. Zmiataj stąd, bo twój też zabiorę.
Blefowałam, ale na twarzy żniwiarki zaskoczenie ustąpiło miejsca determinacji.
- Jeśli masz amulet Kairosa, on zapewne chciałby go odzyskać - powiedziała
dziewczyna, wyciągając smukłą dłoń.
- Madison, odsuń się od niej! - krzyknął Barnaba. Przestraszona, cofnęłam się, potknęłam
o Billa i wylądowałam na długiej ławce z tyłu łodzi. Żniwiarka ruszyła za mną, marszcząc
groźnie brwi. Jasne, nie mogła mnie zabić, ale mogła mnie obezwładnić.
Wszyscy zaczęli krzyczeć, a między nami nagle wyrosła jakaś postać. Był to Barnaba.
Patrzyłam na niego z otwartymi ustami, kiedy stanął między mną a żniwiarką ciemności w
swoich absolutnie zwyczajnych dżinsach i podkoszulku, ciemny i ociekający wodą. Jego
postawa budziła respekt, wyglądał jak wojownik.
- Nie dostaniesz jej - oznajmił, patrząc na żniwiarkę spod mokrych, opadających na czoło
loków.
- Ona ma amulet Kairosa - odparła. Fioletowy amulet zamigotał i w jej dłoni znowu
pojawił się miecz. - Więc należy do nas.
Należę do nich? Co ona chciała przez to powiedzieć? Skuliłam się na twardych poduszkach, ale mój
opiekun także miał już w dłoni miecz, stworzony mocą jego amuletu i jarzący się
pomarańczowym światłem. Miecze uderzyły o siebie ze szczękiem, który przeszedł w głuchy
odgłos przypominający grzmot. Przerażeni ludzie zaczęli się cofać, by zejść walczącym z
drogi.
Barnaba natarł szybko i zamierzył się na przeciwniczkę. W powietrze trysnęły fioletowe i
pomarańczowe iskry. Miecz, wybity z dłoni żniwiarki ciemności, poszybował łukiem w
powietrzu, po czym z miękkim pluskiem wpadł do wody.
Zaskoczona żniwiarka pochyliła się do przodu i chwyciła za nadgarstek, jakby została
raniona. Amulet na jej szyi pociemniał, tak jak i jej twarz. Ktoś zaklął pod nosem.
- Wycofaj się - powiedział Barnaba. - Słyszałem o tobie, Nakita, i wiem, że to nie
jest twoja strefa. Nie próbuj atakować w mojej strefie, bo nigdy nie wygrasz.
Nakita zmrużyła oczy. Z zaciśniętymi zębami spojrzała na Susan, a potem na mnie.
- Coś tu jest nie tak. Wiesz o tym. Słyszę to w pieśni serafinów - odparła.
Mój żniwiarz wyzywająco podniósł głowę. Nakita wskoczyła do jeziora, by odzyskać swój
miecz.
Mijały sekundy. Nie wyłamała się spod powierzchni wody, jednak jeśli była taka jak Barnaba,
to nie musiała oddychać i mogła się już nie pojawić.
Chłopak w niebieskiej koszuli pobiegł na koniec łodzi i spojrzał w dół.
- Widzieliście to? - spytał, odwracając się do nas z szeroko otwartymi oczami. -
Widzieliście to, do cholery?
Barnaba wziął głęboki oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale potem zmienił zdanie i
wypuścił powietrze. Przestał wyglądać jak wojownik. Spojrzeliśmy sobie w oczy. W jego
źrenicach, które nie błyszczały już srebrno, dostrzegłam zatroskanie. Poruszyłam się
niespokojnie.
- Wepchnęliście ją do wody? - spytała nagle Susan, leżąca w kącie pokładu.
Ech. Trochę trudno będzie to wytłumaczyć. Barnaba skrzywił się, zacisnął palce na swoim
amulecie i powiedział spokojnie:
- Kogo?
Bill patrzył w niebo, wodząc oczami za odlatującymi czarnymi skrzydłami.
Susan patrzyła na nas zdezorientowana.
- Była tu dziewczyna - powiedziała, siadając. -Miała czarne włosy. - Spojrzała na Billa. -
I nóż. Bo to był nóż, prawda? Widziałeś go chyba?
Bill oderwał ręcznik od czoła i spojrzał na plamę krwi.
- Widziałem.
Barnaba pewnym krokiem przeszedł przez łódź i przykląkł obok Billa.
- Ja nic nie widziałem. - Ciągle trzymając w dłoni amulet, spojrzał w oczy Billowi, który
znowu przyłożył ręcznik do rany. - Mocno uderzyłeś się w głowę. Dobrze się czujesz?
Ile widzisz palców?
Bill nie odpowiedział, a ja spojrzałam na jezioro, unikając wzroku Barnaby. Jego oczy znowu
błyszczały metalicznie; pomyślałam, że lepiej teraz na niego nie patrzeć.
- Bill uderzył się w głowę - powiedział spokojnie. - Musimy wrócić do przystani, żeby
ktoś mógł to obejrzeć.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki strach i zamieszanie zmieniły się w troskę.
Wszyscy zaczęli zajmować swoje miejsca na łodziach. Poczułam, że drżą mi kolana. Barnaba
zapuścił silnik; kiedy jego szum przybrał na sile, nachyliłam się do jego ucha.
- Nie będą pamiętali? - spytałam. Nie wiedziałam, że umiał zmieniać wspomnienia.
Odsunął się od kierownicy.
- Ty prowadź - powiedział krótko. Położył mi dłoń na ramieniu i wepchnął mnie na
siedzenie. - Pośpiesz się, zanim ktoś sobie przypomni, że wcześniej robił to ktoś
inny.
Wydawał się poirytowany, więc chwyciłam kierownicę. Jasne, że potrafię poprowadzić tę
głupią łódź. Dorastałam we Florida Keys i umiałam prowadzić motorówki, zanim nauczyłam
się jeździć na rowerze.
Barnaba zebrał narty i mokre liny, a ja powoli ruszyłam. Pierwsza łódź wystartowała chwilę
wcześniej. Ruszyłam jej śladem, żeby ułatwić sobie zadanie. Susan rozmawiała przez telefon
komórkowy, krzycząc:
- Uderzył się w głowę na uskoku! Camp Hidden Lake. Ten z dużym czerwonym
kajakiem nad drogą. Płyniemy do przystani. Jest przytomny, ale może trzeba
będzie założyć szwy.
Dodałam gazu i oparłam plecy o fotel. Miejsce, .którego wcześniej dotykał żniwiarz, było
zaskakująco chłodne. Czarne skrzydła znikły, z wyjątkiem jednego, które wzlatywało jeszcze
nad krawędzią jeziora. Udało się zapobiec czyjejś śmierci, ale mój towarzysz nie był
zadowolony.
Susan zamknęła telefon komórkowy i kołysząc się z boku na bok, podeszła do Billa.
- Hej! - zawołała, starając się przekrzyczeć warkot silnika, i usiadła obok. - Wezwałam
karetkę. Jak się czujesz?
Bill miał zaczerwienione policzki i sprawiał wrażenie zdezorientowanego.
- Gdzie jest ta dziewczyna z mieczem? - spytał. Spojrzałam na Barnabę, który zakręcił
palcem przy skroni, jakby chciał powiedzieć: „Zwariował!"
- Spokojnie - powiedziała Susan ciszej, ale i tak prawie krzycząc. - Zaraz będziemy na
miejscu.
Kierowałam się ku światłom stojącej na brzegu karetki. Po chwili zwolniłam, bo zbliżyliśmy
się do przystani. Zebrali się tam ludzie - miałam nadzieję, że Barnaba zorganizuje jakoś nasze
zniknięcie, zanim ktoś zwróci na nas uwagę.
- Gdzie jest ta dziewczyna z mieczem? - spytał znowu Bill. Mój opiekun podszedł i
usiadł po jego drugiej stronie.
- Nie ma żadnej dziewczyny z mieczem - odparł stanowczo.
- Widziałem ją - upierał się Bill. - Miała czarne włosy. Ty też miałeś miecz. Gdzie on
jest?
Odwróciłam się i Barnaba spojrzał na mnie ze znużeniem. Poczułam się tak, jakbym
naprawdę nabroiła. Jakby przez moją niezdarność musiał teraz zmieniać ludziom
wspomnienia.
- Postaraj się uspokoić, Bill - powiedział. - Mocno uderzyłeś się w głowę.
Zacisnęłam palce na sterze, zastanawiając się, czy to uraz głowy sprawił, że Bill był mniej
podatny na manipulacje pamięci. Czy rzeczywiście aż tak namiesza-łam? Jezu, w końcu tylko
pchnęłam Susan, żeby odsunąć ją od żniwiarki. Nie mogłam przecież stać z boku i pozwolić
jej zginąć. Susan była tego wszystkiego zupełnie nieświadoma. Żyła. Spokojnie dożyje
starości i zapewne dokona czegoś wielkiego, bo inaczej nie zwróciłaby na siebie uwagi
żniwiarzy ciemności.
Rozluźniłam się trochę i odsunęłam z czoła kosmyk wilgotnych włosów. Byłam zadowolona
z tego, że interweniowałam i nic, co mógł powiedzieć Barnaba, nie przekonałoby mnie, że
zrobiłam coś niewłaściwego. Jednocześnie czułam się trochę głupio. Po dwóch latach
ćwiczenia różnych sztuk walki potrafiłam tylko odepchnąć dziewczynę na bok.
Żniwiarz zostawił Billa i Susan na ławce i usiadł obok mnie.
- Wezwałem anioła stróża - powiedział, nachylając się tak blisko, że poczułam zapach
słoneczników o zmierzchu. - Susan nic się nie stanie.
- Ib dobrze. - Zwolniłam bardziej, bo przybijaliśmy do brzegu, ale nie spuszczałam wzroku
z Barnaby. - Nie było tak źle, co?
Odchylił się do tyłu i prychnął:
- Nie masz pojęcia, jak bardzo nabroiłaś. Święci cię chronią, Madison. Pięć osób
widziało, jak przeszył cię jej miecz. Dla pięciu osób muszę wymyślić alternatywną
wersję wydarzeń, którą zapamiętają. Nie powinienem był cię tu zabierać.
Wiedziałem, że to nie jest bezpieczne.
Zacisnęłam zęby, patrząc na tłum ludzi na brzegu.
- Uratowałam Susan życie. Czy nie o to chodziło?
- Zostałaś rozpoznana przez żniwiarza ciemności - powiedział ponuro. - Mówiłaś, że
będziesz tylko obserwować, a potem... dałaś się rozpoznać! Oni znają teraz
rezonans twojego amuletu. Mogą go szukać. Mogą cię odnaleźć.
Otworzyłam usta, żeby zaprotestować. Żniwiarze mieli rezonans swoich amuletów; ludzie
mieli aury. Jedno i drugie wystarczało, by ich rozpoznać, bez względu na to, jak daleko się
znajdowali, mniej więcej tak samo jak odciski palców albo zdjęcia.
- Chcesz powiedzieć, że miałam pozwolić jej zginąć, Barney? - spytałam z goryczą,
wiedząc, jak nie znosił tego przezwiska. - Tylko po to, żeby nikt mnie nie rozpoznał?
Wezwij Rona. On może zmienić rezonans mojego amuletu. Już kiedyś to zrobił.
Skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi. Miałam rację, i on o tym wiedział.
- Chyba będę musiał to zrobić, no nie? - odparł, zupełnie jak jakiś siedemnastolatek,
którego udawał. -Nie miałem takich problemów od trzystu lat, pomijając twój
przypadek, rzecz jasna. Teraz trzeba zmienić też rezonans mojego amuletu.
Skwaszony, odwrócił głowę i wbił wzrok w dal. Nadąsany anioł. Urocze.
Im dłużej o tym wszystkim myślałam, tym gorzej się czułam. Wyglądało na to, że odkąd się
poznaliśmy, ciągle mieszałam mu w życiu. Miałam do tego wyjątkowy talent. Teraz Barnaba
musiał wezwać swojego szefa, żeby naprawił sytuację, a wiedziałam, że nie lubił przyznawać
się do pomyłek.
- Dopóki rezonans nie zostanie zmieniony, jesteśmy w niebezpieczeństwie, mogą
nas z łatwością znaleźć - mruknął.
Wystraszona, rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu czarnych skrzydeł, ale już ich nie
było. Wiatr ustał i w gładkiej powierzchni wody odbijały się rosnase nad jeziorem drzewa.
Zgasiłam silnik.
- Powiedziałam już, że jest mi przykro - powtórzyłam, a on oderwał wzrok od migających
świateł karetki.
W cieniu jego brązowe oczy wydawały się niemal czarne. Miałam wrażenie, że patrzę w nie
po raz pierwszy i odkrywam w ich głębi coś, czego wcześniej nie widziałam.
- Nie wiesz mnóstwa rzeczy - stwierdził, kiedy wpłynęliśmy do doku, tuż za pierwszą
motorówką. -Może nareszcie przyjmiesz to do wiadomości.
Susan zaczęła przywiązywać odbijacze, a Barnaba wyszedł na dziób, by rzucić cumę.
Sanitariusze czekali na brzegu z noszami; wyraźnie im ulżyło, kiedy Bill zawołał, że nic mu
nie jest. Wszyscy wydawali się gotowi do działania. Skuliłam się na widok mężczyzny w ja-
skrawej koszulce polo. To musiał być kierownik obozu; równie dobrze mógł mieć to
wypisane na plakietce na piersi. Wiedziałam, że musimy się jak najszybciej zmyć.
Łodzie opustoszały wśród rozmów, pokrzykiwań i pytań, na które Susan zaczęła szybko i
głośno odpowiadać. Była wyraźnie w swoim żywiole. Wstałam, gotowa wracać do domu, ale
Barnaba nie mógł tak po prostu odlecieć na oczach tych wszystkich ludzi. Wyszedł na brzeg,
a ja niepewnie poszłam za nim.
- Nie spuszczaj oka z dziewczyny - polecił, kiedy zaczęłam się niespokojnie wiercić. -
Muszę znaleźć jakieś spokojne miejsce, żeby anioł stróż mógł mnie znaleźć.
Raczej nie będą znowu próbowali jej załatwić, ale to możliwe. Zwłaszcza jeśli się
dowiedzą, że ty tu jesteś. Nic nie rób, jak pokaże się tu jakiś żniwiarz, dobrze?
Po prostu mnie zawołaj. Dasz radę to zrobić?
Speszona, kiwnęłam głową, a on wszedł w tłum. Poszłam za nim powoli, by poszukać
jakiegoś ustronnego miejsca w pobliżu karetki. Moje serce znowu przestało bić. Nareszcie.
Barnaba uważał, że to zabawne, więc jeszcze bardziej mnie to krępowało. Zawsze też
wciągałam powietrze, którego wcale nie potrzebowałam. Susan stała kilkanaście metrów
dalej, z innymi dziewczynami i kierownikiem obozu. Dziwne uczucie - chciałam być blisko,
ale bałam się do nich dołączyć.
Historia Susan wywołała pełne zdumienia i strachu okrzyki, a ja z zadowoleniem
zauważyłam, że nie było w niej nic o pojedynkach na miecze i pięknych dziewczynach
znikających w jeziorze. W nocy, kiedy zaśnie, wspomnienia mogą wrócić. Na twarzy ojca
widywałam często wyraz niepokoju i zaczynałam się zastanawiać, czy pamiętał kostnicę.
Kiedy ja podprowadzałam amulet mojemu zabójcy, on odebrał telefon i dowiedział się, że nie
żyję. Widok taty siedzącego samotnie w moim pokoju i przeglądającego moje rzeczy, zanim
dowiedział się, że jednak przeżyłam, złamał mi serce. A jego radość, kiedy zobaczył, że
oddycham? Nigdy wcześniej nikt tak mocno mnie nie ściskał. Jego wspomnienia zostały
zmienione, a jednak... czasami wydawało mi się, że pamiętał, jak było naprawdę.
Barnaba usiadł na czerwonym piknikowym stoliku pod kępą sosen. Przed nim unosiła się
mglista kula światła wielkości piłki tenisowej, o niewyraźnych brzegach. Wyglądała
dokładnie tak jak plamy światła na niektórych zdjęciach robionych pod słońce. Niektórzy
uważali, że to duchy. Może jednak były to anioły stróże, widoczne tylko w szczególnym
świetle, a w dodatku tylko na zdjęciu?
- I wtedy właśnie wpadł do wody - powiedziała Susan i urwała, jakby zapomniała, co
wydarzyło się później. Odwróciłam się szybko, w obawie, że mnie zauważy i poprosi o
pomoc. Wspomniała na łodzi, że pracuje w jakiejś gazecie - może to właśnie jej przyszła
kariera dziennikarska była powodem, dla którego stała się celem żniwiarzy ciemności. Może
miała dokonać później czegoś, czego nie przewidywał wielki plan przeznaczenia? O to
właśnie chodziło w tej grze. Dlatego ja zostałam zabita. Nie miałam pojęcia, jakiej Wielkiej
rzeczy miałam dokonać, a teraz, kiedy byłam martwa, pewnie już nigdy się nie dowiem.
Założyłam ręce na piersi, oparłam się o gruby, szorstki pień i przysięgłam sobie, że nigdy nie
będę żałowała, iż uratowałam Susan życie.
Barnaba wstał i ruszył przez tłum. Już za nim sunęła mała świetlista kula. Przyjaciółki Susan
zauważyły go i umilkły, chichocząc. Udał, że nie zwrócił na to uwagi, uśmiechnął się i
uścisnął dłoń Susan. Wtedy, zupełnie jakby na umówiony znak, świetlista kula zajęła miejsce
za jej plecami. Susan miała już swojego anioła stróża; była bezpieczna. Rozluźniłam się
trochę.
- Dzięki, że rozmawiałaś z nim przez całą powrotną drogę - powiedział Barnaba,
odrzucając do tyłu wilgotne włosy swobodnym, nonszalanckim gestem. Któraś z dziewczyn
westchnęła. - Powinnaś pojechać z nim do szpitala. Nie wolno mu zasnąć przez całą
noc, na wypadek gdyby to był wstrząs mózgu.
Susan zarumieniła się lekko.
- Jasne. Tak. Myślisz, że mi pozwolą? - Odwróciła się do kierownika. - Mogę
pojechać?
Odpowiedział jej chór zapewnień, że może, i Susan, uśmiechnąwszy się na pożegnanie,
pobiegła do karetki. Świetlista kula wpłynęła do samochodu przed nią. Barnabie wyraźnie
ulżyło, domyśliłam się więc, że on też martwił się o dziewczynę. Tylko sprawiał wrażenie,
jakby go nie obchodziła.
Poczułam się znacznie lepiej i spojrzałam na niego z uśmiechem, zadowolona, że już po
wszystkim. Ale jego twarz zmieniła się nagle w obojętną maskę. Odwrócił się na pięcie i
ruszył przed siebie, oczekując, że pójdę za nim.
Ruszyłam więc ze spuszczoną głową. Satysfakcja, jaką odczuwałam na myśl o tym, że
uratowałam Susan, ulotniła się. Gdybym mogła wrócić do domu w jakiś inny sposób, na
pewno bym z niego skorzystała. Barnaba wyglądał na ciężko obrażonego.
Rozdział 2
Powietrze tam, w górze, było lodowato zimne. Miałam wrażenie, że moje mokre
włosy zamarzły. Wylądowaliśmy w tym samym miejscu, z którego wyruszyliśmy tego ranka:
na parkingu za szkołą New Covington. Skrzydła Barnaby, jak zwykle, znikły w mgnieniu oka,
zanim zdążyłam im się przyjrzeć, i zostały zastąpione przez suche dżinsy, zwykły czarny
podkoszulek i szary prochowiec. Płaszcz zupełnie nie nadawał się na ten upał, ale za to mój
towarzysz wyglądał w nim doskonale. Kolor prochowca przypominał skrzydła, miękko otulał
jego ramiona i spływał aż do ziemi.
Niepewnie ruszyłam między samochodami w stronę stojaka na rowery. Rano samochodów
nie było, więc zastanawiałam się, co się stało. Dwa razy pomyliłam cyfry kodu w kłódce, w
końcu jednak udało mi się odpiąć rower. Powoli wróciłam z nim do Barnaby, który stał w
cieniu, opierając się o niski murek między stromym zboczem a główną drogą. Ja także się
oparłam, żeby zaczekać na Rona, przełożonego Barnaby.
Brakowało mi mojego samochodu, który nadal był na Florydzie u mamy, ale brak ten
rekompensował mi z nawiązką fakt, że mogłam na nowo poznać tatę. Mama wysłała mnie tu,
bo miała już dość rozmów z nauczycielami, dyrektorem szkoły i pedagogiem, a także strachu,
że każdy telefon po zmroku będzie oznaczał rychłe spotkanie z policją. W porządku, może
rzeczywiście przesadzałam trochę ze swoją „skłonnością do niezależnego myślenia", jak
określił to szkolny pedagog w rozmowie z mamą. Potem poradził mi na osobności, żebym
dorosła i przestała za wszelką cenę próbować zwrócić na siebie uwagę. Moje wykroczenia
były jednak dość niewinne.
Niedaleko odezwała się cykada. Wdrapałam się na murek i założyłam ręce na piersi. Zaraz
jednak znowu je opuściłam, żeby nie wyglądać na przygnębioną. Barnaba wydawał się
przygnębiony za nas oboje. Podczas powrotnego lotu trzymał mnie mocno w dość
niewygodnej pozycji. I przez całą drogę milczał. Nie żeby zwykle był szczególnie rozmowny,
ale teraz zachowywał się sztywno, niemal wrogo. Może był zły, że zmoczył się w jeziorze.
Przez to ja też miałam teraz mokre spodnie i tył koszulki.
Skrępowana, udałam, że zawiązuję sznurowadła, żeby trochę się od niego odsunąć. Mogłam
poprosić, żeby odstawił mnie do domu, ale pod szkołą zostawiłam rower. Nie wspominając
już o tym, że nie chciałam, by wścibska pani Walsh zobaczyła, jak Barnaba rozkłada skrzydła
i odlatuje. Przysięgam, że ta kobieta trzyma na parapecie lornetkę. Szkoła była jedynym
miejscem, gdzie, jak sądziłam, nikt nas nie zauważy. Nie miałam pojęcia, skąd wzięły się tu
te samochody.
Wyjęłam telefon komórkowy, włączyłam go, sprawdziłam nieodebrane połączenia, i z
powrotem wsunęłam go do kieszeni. Spojrzałam na swojego nauczyciela.
- Przykro mi, że cię rozpoznano podczas ataku.
- To nie był atak. To była akcja prewencyjna.
Jego głos zabrzmiał cierpko. Pomyślałam, że jak na kogoś, kto żyje od tak dawna,
zachowywał się czasami dość dziecinnie. Może dlatego przydzielono go do pracy z
siedemnastolatkami.
- W każdy razie przykro mi - powiedziałam, wydłubując cement z krawędzi muru.
Oparł się o murek, spojrzał zmrużonymi oczami w niebo i westchnął.
- Nie przejmuj się tym.
Znowu zrobiło się cicho. Zabębniłam palcami o cement.
- Można się było domyślić, że ta ślicznotka jest Żniwiarką.
Spojrzał na mnie urażony.
- Ślicznotka? Nakita jest żniwiarką ciemności. Wzruszyłam ramionami.
- Wy wszyscy jesteście piękni. Bez trudu wskazałabym w tłumie jednego z was. -
Barnaba był wyraźnie zdziwiony, jakby nigdy nie zauważył, że są tacy idealni. Kiedy
odwrócił wzrok, zapytałam: - Znasz ją?
- Słyszałem jej śpiew, tak - odparł cicho. - Więc kiedy użyła amuletu przed atakiem,
wiedziałem, jak się nazywa. Musi być żniwiarką ciemności od bardzo dawna, skoro
ma amulet o tak głębokim odcieniu fioletu. Amulety powoli zmieniają kolor, gdy
ich właściciele zdobywają doświadczenie. Amulety żniwiarzy światła są najpierw
zielone, potem żółte, jeszcze później pomarańczowe, a w końcu stają się
czerwone. U żniwiarzy ciemności kolory zmieniają się od błękitu przez granat do
fioletu. Kolor kamienia odbija się w aurze tego, kto go właśnie używa. Ale ty
jeszcze nie widzisz aury, prawda?
Była to zamierzona złośliwość i gdybym nie myślała akurat o swoim własnym kamieniu,
powiedziałabym mu, żeby się zamknął.
- Więc ona ma więcej doświadczenia niż ty - stwierdziłam, a Barnaba odwrócił się do
mnie zaskoczony.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - spytał takim tonem, jakbym go obraziła.
Spojrzałam na jego amulet, który teraz, kiedy go nie używał, był czarny i matowy.
- To jest jak tęcza... Ona jest fioletowa, a ty pomarańczowy, jeden poziom
poniżej czerwieni, po drugiej stronie tęczy. Nie jesteś jeszcze czerwony. Kiedy
staniesz się czerwony, będziesz tak doświadczony jak Nakita.
Barnaba zesztywniał i zmierzył mnie wzrokiem.
- Mój amulet nie jest pomarańczowy. Jest czerwony!
- Nie, nie jest.
- Jest! Jest czerwony od czasów, kiedy budowano piramidy.
Machnęłam ręką.
- Mniejsza z tym. Nadal jednak nie rozumiem, co jej śpiew ma z tym wszystkim
wspólnego.
Barnaba prychnął i odwrócił głowę.
- Amulety umożliwiają komunikację poza ziemską sferą, i tam ją słyszałem. Kolor
kamienia i dźwięk jej głosu pasują do siebie. Aurę można widzieć, ale można ją
też słyszeć. Nietrudno więc odgadnąć, kto śpiewa, bo w ziemskiej sferze jest nas
bardzo niewielu. Ale choć słyszę żniwiarzy ciemności, nie wiem, co mówią. Nakita
musiałaby zmienić kolor swoich myśli, by dopasować go do mojej aury, a ponieważ
w spektrum barw jesteśmy tak daleko od siebie, byłoby to niemal niemożliwe.
Poza tym po co miałbym wpuszczać jej myśli do swoich?
Uniosłam brwi. Ta informacja mogłaby mi się przydać. W końcu przez ostatnie cztery
koszmarne miesiące próbowałam się nauczyć, jak używać swojego amuletu.
- Hm. Myślałam, że wy po prostu wpadacie na chwilę do nieba, kiedy chcecie ze
sobą pogadać, czy coś w tym rodzaju.
Barnaba spuścił głowę.
- Minęły lata świetlne, odkąd dostałem amulet i zostałem związany z ziemią.
On został związany z ziemią?
- No, no. - Odwróciłam się do niego. - Żniwiarze są związani z ziemią?
- Nie, tylko żniwiarze światła są związani z ziemią - odparł i zarumienił się z
zakłopotaniem. - Nakita Zbliża się do ziemi i oddala, kiedy ma ochotę. Dotyka ziemi
tylko wtedy, kiedy chce kogoś zabić, potem ją opuszcza.
Zabrzmiało to gorzko.
- Myślałam, że wszystkie anioły mieszkają w niebie - mruknęłam.
- Nie - powiedział krótko. - Nie wszystkie.
Skrzywił się i przeczesał kędzierzawe włosy palcami. Były teraz jeszcze bardziej
rozwichrzone, co tylko dodało mu wdzięku.
- Tylko garstka aniołów zmienia sferę, a te często zostają żniwiarzami, żeby
wprowadzić poprawki. Kiedy uzyskają rozgrzeszenie, wracają do innych obo-
wiązków.
Poprawki? Rozgrzeszenie? Barnaba został żniwiarzem, bo wpadł w jakieś kłopoty, a ja pakuję go w jesz-
cze większe. Ratowanie życia wygląda chyba dobrze w CV każdego anioła?
- A co zrobiłeś?
Barnaba skrzyżował ręce na piersi i oparł się plecami o murek.
- Zostałem żniwiarzem światła z poczucia moralnej odpowiedzialności, a nie
dlatego, że naraziłem się serafinom. Nie obchodzi mnie, co oni myślą.
Słyszałam już wcześniej, jak Barnaba wyklinał serafinów, kiedy siedzieliśmy na dachu
mojego domu, ciskając kamieniami w nietoperze. Wiedziałam dobrze, że nie miał najlepszego
zdania o ważniakach z anielskiego świata, ale byłam bardzo ciekawa, czym właściwie
zajmują się serafini. Zarządzanie wszechświatem to pewnie kupa roboty.
Nadal na mnie nie patrząc, Barnaba odepchnął się od murku, wyszedł z cienia i stanął na
krawędzi światła. Czułam, że jest coś, czego mi nie mówi. Uczucie to przybrało na sile, kiedy
oparł ręce na biodrach j wbił wzrok w parking.
- Ona ma rację. Coś tu kompletnie nie pasuje - powiedział, chyba bardziej do siebie niż
do mnie. - Nakita utwierdziła, że masz amulet Kairosa. Ale to niemożliwa. On
jest... - Barnaba odwrócił się do mnie. Jego spojrzenie mnie zmroziło. - Madison,
myślałem o tym wszystkim. Kiedy zjawi się Ron, poproszę go, żeby przekazał
szkolenie cię komuś innemu.
Otworzyłam usta. Poczułam się tak, jakby uderzył mmc w splot słoneczny. Nagle wszystko
nabrało sensu. Poddał się. Boże, chyba jestem jeszcze głupsza, niż mi się wydawało. Byłam
zraniona i nie wiedziałam, jak się zachować, więc ześliznęłam się z murku, zdzierając sobie
przy tym skórę na udzie. Do oczu napłynęły mi łzy. Chwyciłam rower i ruszyłam przed
siebie. Postanowiłam wrócić do domu. Ron może się tam ze mną spotkać.
- Dokąd jedziesz? - spytał, kiedy przerzuciłam nogę przez ramę.
- Do domu.
Bycie martwą było wystarczająco przykre. Nie dość, że nie mogłam nikomu o tym
powiedzieć, to teraz miałam jeszcze przechodzić z rąk do rąk jak ciasto z zakalcem, na które
nikt nie ma ochoty. Jeśli Barnaba nie chce, żebym z nim została, to świetnie. Ale stać tu i
słuchać, jak będzie mówił o tym Ronowi, to zbyt upokarzające.
- Madison, nie chodzi o to, że mnie zawiodłaś. Po prostu nie mogę cię uczyć -
powiedział, spoglądając na mnie z troską i współczuciem w brązowych oczach.
- Bo jestem martwa i głupia, wiem - mruknęłam posępnie.
- Nie jesteś głupia. Nie mogę cię uczyć z powodu tego, do kogo wcześniej należał
twój amulet.
Powiedział to tak poważnie, że zatrzymałam się, nagle wystraszona. Przez cały ten czas Ron
nie potrafił odgadnąć, komu zabrałam amulet.
- Amulet Kairosa? - wyszeptałam, a zaraz potem znieruchomiałam, czując mrowienie
między łopatkami. Spojrzałam w stronę cienia, zastanawiając się, czy coś zaraz z niego nie
wyskoczy. Barnaba spojrzał ponad moim ramieniem i na jego twarzy widać było jednocześnie
ulgę i obawę.
- Mam tylko chwilę. Pokażcie swoje amulety - rozległ się dźwięczny głos strażnika
czasu.
Odwróciłam się szybko i spojrzałam na niskiego mężczyznę, który mrużył oczy w ostrym
słońcu.
- Ron - powiedziałam cicho, kiedy do nas podszedł. Miał na sobie luźne szare ubranie, równie
nieodpowiednie na ten upalny dzień, jak prochowiec Barnaby. Popatrzyłam w stronę szkoły.
Miałam nadzieję, że nikt nas tu nie zobaczy. I tak uważali mnie za dziwoląga. Sześć miesięcy,
a ciągle byłam „tą nową". Może powinnam stonować trochę swój wizerunek. Nikt inny nie
miał fioletowych włosów.
Chronos - w skrócie Ron - wyglądał jak skrzyżowanie czarnoksiężnika z baśni z Mahatmą
Ghandim. Jego obszerny strój przypominał bluzę judoki. Brązowe oczy sprawiały wrażenie,
jakby widziały, co znajduje się za rogiem ulicy. Miał jasne, spłowiałe od słońca brwi, ale jego
skóra i mocno skręcone włosy były ciemne. Był niższy ode mnie, ale robił duże wrażenie.
Może sprawiał to jego głos, znacznie niższy i donośniejszy, niż można by się spodziewać.
Mówił z przyjemnym dla ucha akcentem, bardzo szybko, jakby miał wiele do powiedzenia,
ale mało czasu.
Poruszał się także bardzo szybko i miał amulet, który pozwalał mu włączać się w strumień
czasu i powstrzymywał starzenie. Bo strażnicy czasu, z jakichś powodów, nie byli aniołami,
lecz ludźmi. Więc nie wiadomo, ile tak naprawdę miał lat. Manipulował czasem w taki
sposób, by pomagać żniwiarzom światła. To on zlecał Barnabie akcje prewencyjne.
Spoglądając w niebo z kwaśnym wyrazem twarzy, Ron wyciągnął rękę i poruszył w
powietrzu palcami.
- Madison?
- Ron, mój amulet... - zaczęłam, wyciągając przed siebie kamień, ciągle wiszący na
rzemyku.
- Tak, wiem. Zaraz się tym zajmę - mruknął. Kamień na moment znikł w jego
ruchliwych palcach. Poczułam mrowienie na karku i po chwili było już po wszystkim. -
Kiedy ufarbowałaś włosy? - spytał lekko, nie patrząc mi w oczy.
- Po balu maturalnym. Ron...
Ale on stał już przed żniwiarzem światła. Barnaba, górujący nad tym niskim człowiekiem jak
wieża, wyglądał, jakby był chory.
- Barnabo... - mruknął Ron. W jego głosie zabrzmiała ostrzegawcza, może nawet karcąca
nuta. Żniwiarz chyba także ją usłyszał, bo zdjął amulet z szyi i wyciągnął go przed siebie,
zamiast podejść bliżej. Bez amuletu nie mógł podjąć żadnej akcji prewencyjnej, bo tracił
wiele ze swoich zdolności. Ja bez mojego kamienia byłabym tylko duchem czy czymś w tym
rodzaju.
- Panie - wymamrotał Barnaba. Wyraźnie czuł się nieswojo. Jego amulet przybrał tę samą
barwę jak wtedy, kiedy żniwiarz światła obnażył miecz, potem znowu stał się matowoczarny.
- Jeśli chodzi o amulet Madison...
- Już załatwione - oznajmił Ron, wręczając Barnabie kamień.
Mój nauczyciel założył sznurek na szyję i wsunął amulet za podkoszulek.
- Żniwiarz na miejscu ataku go rozpoznał.
- Wiem! Dlatego tu jestem! Zostaliście rozpoznani - warknął Ron, opierając pięści na
biodrach i spoglądając ostro na Barnabę. Zakłopotana, spuściłam wzrok.
- Oboje. Na pierwszej akcji prewencyjnej Madison. Co się stało?
Świetnie, znowu wpakowałam swojego towarzysza w kłopoty.
- Przepraszam - powiedziałam ze skruchą. Barnaba podniósł głowę. - To tak naprawdę
był mój pomysł - ciągnęłam, w nadziei że jeśli wezmę winę na siebie, mój opiekun da mi
jeszcze jedną szansę. Informacja, że aury wydają dźwięki, mogła dokonać przełomu w moim
szkoleniu; może dzięki niej wreszcie nauczę się komunikować za pomocą myśli. - Barnaba
nie chciał zabierać mnie ze sobą, dopóki nie nauczę się czytać w myślach, ale
przekonałam go, że nic się nie stanie. A potem poznałam Susan. Nie mogłam
pozwolić, żeby tamta żniwiarka ją zabiła. To wszystko stało się tak szybko.
- Dość! - warknął Ron tak ostro, że aż podskoczyłam. Szeroko otworzył oczy i patrzył na
podwładnego, który... kulił się? - Powiedziałeś mi, że ona potrafi komunikować się z
tobą w myślach! - rzucił oskarżycielsko, a mnie opadła szczęka. - Kłamałeś? Jeden z
moich żniwiarzy mnie okłamał?
- Uch - jąkał się Barnaba, cofając się, kiedy Ron zrobił krok w jego stronę. - Nie kłamałem!
To ty założyłeś, że potrafi, kiedy ci powiedziałem, że jest gotowa. Bo jest.
Uważa, że jestem gotowa? Mimo że nie kontaktujemy się w myślach? Ron zmrużył oczy.
- Wiesz, że nie pozwoliłbym jej wziąć udziału w akcji prewencyjnej, dopóki nie
nauczy się czytać w myślach. Przez to trzeba było zmienić pamięć pięciu osób!
Pięciu!
Radość, która mnie ogarnęła, kiedy usłyszałam, że zdaniem mojego nauczyciela jestem już
gotowa, wyparowała. Pożałowałam, że w ogóle otworzyłam usta. Znowu nabroiłam i nie
czułam się z tym dobrze.
- Nieważne, jak długo będę ją szkolił, Madison nigdy nie nauczy się kontaktować
ze mną myślami -powiedział Barnaba, oblewając się rumieńcem. - Nie chodzi o nią,
tylko o jej amulet!
- Boże Wszechmogący! - przerwał mu Ron i wyrzucił ręce do góry. - Nie mogę ukryć
tego przed serafinami. Wyobrażasz sobie, co by się działo? Po prostu za krótko
ją jeszcze szkolisz. To długotrwały proces, a nie coś, co można pojąć w ułamku
sekundy.
Barnaba zmarszczył brwi.
- Nie powiedziałem, że nigdy nie nauczy się kontaktować w myślach, powiedziałem
tylko, że nie nauczy się komunikować ze mną. - Zerknął na mnie. -Panie, żniwiarzem
ciemności, który miał zaatakować, była Nakita. Rozpoznała amulet Madison.
Madison ma amulet Kairosa!
Strażnik czasu znieruchomiał, szeroko otwierając oczy ze zdumienia, a jego wzrok
powędrował w stronę mojego amuletu. Zacisnęłam palce na kamieniu, czując, jak srebro, w
które był oprawiony, wbija mi się w dłoń. Był mój. Zdobyłam go i nikt nie odbierze mi go bez
walki. Nawet Kairos, kimkolwiek był.
- Kairos? - wyszeptał Ron, a potem, widząc moją minę, odwrócił wzrok.
- Tak, a skoro ona ma amulet Kairosa - powiedział Barnaba - to może...
- Cii - syknął Ron. Barnaba prychnął. - Wiedziałem, że to nie jest zwyczajny kamień
żniwiarza, ale Kairosa? Jesteś pewny, że Nakita to właśnie powiedziała?
Żniwiarz wyprostował się dumnie.
- Byłem przy tym, panie.
Nakita powiedziała też, że należę do nich, więc czułam się trochę dziwnie. Chciałam po
prostu być tym, kim byłam kiedyś, kiedy nie miałam pojęcia o żniwiarzach, strażnikach czasu
i czarnych skrzydłach. Może jeśli przestanę zwracać na to uwagę, oni wszyscy znikną.
Ron spojrzał na nas z ukosa, jakby nam nie ufał. Wyciągnął rękę w stronę cienia.
- Idź popatrzeć na niebo, Barnabo.
Barnaba w milczeniu stanął na granicy cienia i zadarł głowę do góry.
- Kim jest Kairos? - spytałam, odwracając się do Rona.
- To mój odpowiednik. - Ron, stojący w cieniu drzewa, z rękami opartymi na biodrach,
spoglądał niespokojnie na zalany słońcem parking. - Żniwiarze światła, żniwiarze
ciemności. Strażnik czasu światła, strażnik czasu ciemności. Nie sądziłaś chyba,
że jestem tylko ja, co? Wszystko ma swoją drugą stronę, przeciwwagę. Kairos
jest moją. To on obserwuje, jak nici czasu wplatają się w potencjalną przyszłość
ludzi, i wysyła Żniwiarzy ciemności, żeby ich skosili. Przewidywanie jego kolejnych
posunięć zabiera mi więcej czasu niż cokolwiek innego.
Ostatnie zdanie powiedział takim tonem, jakby było to przekleństwo. Serce znowu waliło mi
jak młotem. Skrzyżowałam ręce na piersi, jakbym mogła je w ten sposób powstrzymać. W
porządku. Zwinęłam amulet strażnikowi czasu. Niedobrze. Powinnam się go pozbyć, ale nie
mogłam przecież pożyczyć amuletu od innego żniwiarza i oddać ten Kairosowi. Nie miałam
wyboru, musiałam go zatrzymać. Już nigdy nie odważę się zasnąć. Dobrze się składa, że nie
potrzebuję snu.
- Nic dziwnego, że Seth nie wrócił - chciałam wyciągnąć z tego wszystkiego jakiś
wniosek. - Założę się, że ukrywa się przed Kairosem.
Ron zmarszczył brwi, cofnął się głębiej w cień i oparł o murek obok mnie.
- Żaden żniwiarz nie byłby w stanie użyć amuletu Kairosa, tak jak żaden strażnik
czasu nie może użyć amuletu żniwiarza - powiedział. - Nakita musiała się pomylić.
Chyba że... - Ron w zamyśleniu odwrócił się nieznacznie, żeby spojrzeć na mnie - ...chyba
że to nie żniwiarz cię zabił. Może Kairos wyjątkowo sam postanowił to zrobić.
Barnaba odwrócił się przez ramię, ale Ron gestem nakazał mu milczenie. Znowu.
- Jak wyglądał ten Seth? - zapytał mnie zwodniczo łagodnym tonem.
Poruszyłam się niespokojnie i podciągnęłam na rękach, żeby usiąść na murku. Spojrzałam w
stronę Barnaby, ale on znowu patrzył w niebo. Przysunęłam kolana pod brodę. Nie chciałam
pamiętać tamtej nocy, ale wspomnienia wróciły natychmiast i były bardzo wyraziste.
- Miał ciemną cerę - powiedziałam. - I ciemne falujące włosy. Miły głos. - I świetnie
całował, dodałam w myślach, kuląc się w sobie. O Boże. Całowałam się z facetem, który
mnie zabił.
Seksowny nieznajomy z balu maturalnego okazał się psychopatą, żniwiarzem ciemności o
imieniu Seth, który postanowił się mnie pozbyć. I zrobił to, przebijając mnie mieczem, kiedy
okazało się, że choć kabriolet runął z nasypu, przeżyłam. Potem ocknęłam się w kostnicy i
usłyszałam, jak Barnaba kłóci się z innym żniwiarzem światła, czyja to wina, że jestem
martwa. Przybyli tam, żeby przeprosić i nie dopuścić do mnie czarnych skrzydeł do czasu, aż
odbiorę swoją „nagrodę". Ale wszystko się zmieniło, kiedy w kostnicy pojawił się także Seth.
Zdaje się, że miał zamiar złożyć moją duszę u czyichś stóp, żeby „awansować do wyższej
instancji", cokolwiek miał na myśli. Ale o tym wiedzieliśmy tylko ja i Barnaba. A on z
jakiegoś powodu uznał, że nie powinniśmy informować o tym Rona. Potem skradłam Sethowi
amulet, a fakt, że mi się udało i pozostałam na ziemi, dla wszystkich był tajemnicą.
Ron pocierał ucho ręką, jakby miał nerwowy tik.
- Wyższy od ciebie mniej więcej o pół głowy? Ścisnął mi się żołądek.
- Tak - wymamrotałam. - To on.
Pod stopami Barnaby zachrzęścił żwir. Ron wypuścił powietrze z płuc.
- A niech mnie! - mruknął i zaczął krążyć niespokojnie, nie wychodząc jednak poza granicę
cienia. - To był Kairos - oznajmił krótko. - Nie podał ci swojego prawdziwego imienia.
Boże, jeśli mnie kiedykolwiek kochałeś, otwórz mi oczy, kiedy jestem taki ślepy!
- Ale on wyglądał tak, jakby był w moim wieku! - zaprotestowałam. Super, nie dość, że
całowałam się z człowiekiem, który mnie zabił, teraz okazuje się jeszcze, że on jest starszy od
piramid. Rany! No tak, jak się nad tym dobrze zastanowić, za dobrze tańczył i całował jak na
siedemnastolatka.
- Kairos osiągnął swoją pozycję niezwykle wcześnie, dużo wcześniej niż planował
jego poprzednik. -Ron zatrzymał się i spojrzał na parking. - Od dnia, kiedy dostał
amulet, który wisi teraz na twojej szyi, nie postarzał się ani o jeden dzień. Goguś
z gładką buźką. Założę się, że nie jest zachwycony faktem, że znowu zaczął się
starzeć. Wszystko jasne. Amulet strażnika czasu to jedyny boski kamień, który
mogłaś posiąść. Każdy inny zmieniłby twoją duszę w pył.
- Ponieważ jestem martwa? - spytałam, ale Ron pokręcił głową.
- Ponieważ jesteś człowiekiem. Tak jak strażnicy czasu.
- Więc to naprawdę nie moja wina, że nie byłem w stanie jej uratować - wtrącił się
Barnaba. - Nie mogę wygrać ze strażnikiem czasu.
- Nie możesz - zgodził się Ron, rzucając mu spojrzenie, które mówiło: „Lepiej się zamknij".
- Jeśli Madison naprawdę ma kamień Kairosa, on zdoła go odzyskać tylko wtedy,
kiedy ona umrze.
- Ale ja już jestem martwa - zaprotestowałam, z nogami podciągniętymi pod brodę.
Ron uśmiechnął się słabo.
- To znaczy, kiedy twoja dusza zostanie zniszczona. Zakładam, że Kairos ma
twoje ciało. Ktoś musi je mieć. Tak długo, jak długo będziesz istniała w takiej czy
innej postaci, amulet będzie z tobą związany. To, że zdołałaś odebrać go
Kairosowi, to chyba cud. - Ron spojrzał groźnie na Barnabę, który znowu chciał coś
powiedzieć. - Musisz trzymać się od niego z daleka -dodał, odwracając się do mnie.
- Nie ma sprawy - odparłam, spoglądając w niebo. - Powiedz mi tylko, na której on
mieszka chmurze, to będę pamiętać.
Ron dalej spacerował w cieniu drzewa. Jego szary strój powiewał dostojnie.
- On mieszka na ziemi, tak jak ja - powiedział z roztargnieniem, najwyraźniej zbyt zajęty
swoimi myślami, by zrozumieć mój żart.
- Panie - odezwał się Barnaba, odwracając się tyłem do słońca. Zaniepokoiło mnie to. Ktoś
chyba powinien stać na czatach? - Jeśli Kairos do tej pory po nią nie przyszedł, może
już tego nie zrobi.
- Kairos miałby ustąpić w walce o nieśmiertelność? Nie. Wątpię - stwierdził Ron. -
Domyślam się, że nie zaatakował dotąd Madison, bo aż do dziś nikt nie wiedział,
że stracił swój amulet. W tym czasie z pewnością usiłował zrobić sobie nowy. Im
więcej czasu mu to zabierze, tym lepiej... choć nigdy nie uda mu się stworzyć
amuletu, który dorównywałby mocą temu, który stracił. Nakita pewnie powiedziała
mu, że Madison go ma. Teraz Kairos zacznie jej szukać. Miejmy nadzieję, że dość
szybko udało mi się zmienić rezonans.
- Strażnicy czasu robią amulety? - spytałam zaskoczona i spojrzałam na czarny amulet
Rona, niemal niewidoczny w fałdach materiału. - Możesz zrobić dla mnie nowy, żebym
mogła zwrócić ten Kairosowi?
Ron zamrugał, jakby zaskoczony tą myślą.
- Robię amulety i daję je aniołom, które chcą działać i stać się czymś, czym nigdy
nie były. Nie wszystkim podoba się to, co jest, a to jeden ze sposobów, by na to
wpłynąć. Ale ty jesteś martwa, Madison. Nie potrawę stworzyć kamienia, który
utrzyma przy życiu martwego człowieka. Gdybyś spróbowała użyć amuletu
żniwiarza, spaliłby twój ludzki umysł. Powiedziałbym, Że skoro Kairos cię zabił,
masz prawo zatrzymać jego amulet. Oczywiście serafini mogą być innego zdania.
Przygryzłam wargę. Barnaba patrzył teraz na drogę na szczycie wzgórza. Obok nas przejechał
jakiś samochód. Serafini. To oni podejmowali ważne decyzje. Żniwiarze im podlegali, a
anioły stróże były jeszcze niżej. Barnaba mówił o serafinach w taki sposób, jakby to były
rozpieszczone dzieci, którym ktoś dał władzę. Przerażające.
- To źle, prawda? - powiedziałam cicho.
Ron roześmiał się głośno, ale zaraz spoważniał.
- Niedobrze - odparł, a potem, na widok mojej miny, uśmiechnął się lekko. - Madison,
odebrałaś Kairosowi amulet. Teraz jest twój. Zrobię wszystko, co w mojej mocy,
żeby tak zostało. Tylko daj mi trochę czasu, muszę się tym zająć.
Nie mogłam usiedzieć na miejscu. Zsunęłam się z muru.
- Ron, wiem, dlaczego Kairos chce mnie teraz dopaść, ale to wszystko zaczęło się
kilka miesięcy temu. Co ja takiego zrobiłam, że w ogóle się mną zainteresował?
Barnaba odwrócił się do nas, ale Ron znowu nie pozwolił mu się odezwać. Podszedł do mnie
i uśmiechnął się uspokajająco. W każdym razie wydaje mi się, że ten uśmiech miał być
uspokajający. Ale w spojrzeniu Rona widziałam coś, co mnie przerażało.
- Mam kilka pomysłów. - Popatrzył mi w oczy, a potem szybko odwrócił wzrok. -
Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej. Nie masz czym się martwić.
- Ron, jeśli ona ma amulet Kairosa, to może...
- Och, zobacz tylko, która godzina - rzucił Ron i chwycił Barnabę pod ramię. Żniwiarz
zachwiał się i omal nie stracił równowagi. - Musimy się spieszyć.
Spieszyć się? Dokąd? Zaskoczona zrobiłam krok W stronę Rona.
- Opuszczacie mnie?
- Zaraz wrócimy. - Ron zmrużył oczy, ciągnąc żniwiarza po zalanej słońcem ścieżce. -
Muszę omówić sprawy z serafinami, Barnaba będzie moim pośrednikiem. -
Uśmiechał się, ale wyczuwałam jego napięcie. - Nie jestem jeszcze martwy, rozumiesz
- powiedział z wymuszoną wesołością. - Nie mam bezpośredniego numeru do nieba.
Nie martw się, Madison. Wszystko jest w porządku.
W porządku? Nie bardzo mogłam w to uwierzyć. Wszystko działo się zbyt szybko i wcale mi
się nie podobało.
- Panie! - zawołał Barnaba, wyrywając się z uścisku Rona. - Jeśli Kairos znowu będzie
chciał ją zaatakować, zmiana rezonansu amuletu nie wystarczy. On wie, jak ona
wygląda. Nakita też ją widziała. Oboje mogą po prostu przejść się po okolicy i ją
rozpoznać. Nie powinniśmy dać jej anioła stróża?
Ron zamrugał, wyraźnie wstrząśnięty faktem, że sam o tym nie pomyślał.
- Och, oczywiście - powiedział, wracając do cienia. - Właśnie to należy zrobić. Ale,
Madison - dodał, zaciskając na amulecie palce, spomiędzy których zaczęło sączyć się czarne
światło - radzę ci nie wspominać twojemu aniołowi stróżowi o amulecie Kairosa. -
Jego wzrok powędrował w stronę mojego kamienia, po czym spojrzał mi w oczy. - Im mniej
istot o tym wie, tym mniej będę musiał przekonać, że masz prawo go zatrzymać.
Przestraszona, kiwnęłam głową. Ron uśmiechnął się do mnie. A zaraz potem w cieniu dębu
pojawiła się złota świetlista kula. Przez chwilę patrzyłam na kołyszący się w powietrzu
błyszczący kształt. To musiał być anioł stróż. Dla mnie? Barnabie wyraźnie ulżyło. Nie wiem,
dlaczego w ogóle go to obchodziło, w końcu jeszcze dwadzieścia minut temu chciał się mnie
pozbyć.
Kula światła wylądowała na murku i niemal znikła. W tej samej chwili usłyszałam eteryczny
głos, który jakby docierał wprost do wnętrza mojej czaszki. Drgnęłam gwałtownie.
- Anioł stróż, departament żniwiarzy i cherubinów, sekcja ochrony, zgodnie z
zamówieniem!
Ron odwrócił się i poklepał mnie po ramieniu. On także musiał usłyszeć ten głos.
- A ty jesteś...?
- Sekcja ochrony, numer jeden siedemdziesiąt sześć - rozległ się znowu dźwięczny
głosik, od którego dzwoniło mi w uszach.
- Cherubini? To te latające gołe dzieciaki z łukami? - Barnaba skrzywił się lekko i
świetlista kula pojawiła się znowu.
- Masz coś do cherubinów, żniwiarzu? - rzucił głosik zaczepnie.
- Nie - zaprzeczył Barnaba. - Tylko nie wiedziałem, że sekcja ochrony zatrudnia
cherubinów do opieki nad osobami poniżej osiemnastego roku życia.
W mojej czaszce rozległo się pogardliwe prychnięcie.
- Naprawdę myślisz, że ktoś mógłby zakochać się w niej? Jestem aniołem
stróżem. Nie potrafię dokonywać cudów.
- Hej! - zawołałam urażona i świetlista kula błyskawicznie przyleciała z powrotem do mnie.
Cofnęłam się, kiedy znalazła się zbyt blisko. Anioł stróż, co? Raczej ognista kula z piekła
rodem.
- Widzisz mnie i słyszysz? - zadźwięczał głos, okrążając mnie szybko. Obróciłam się
wokół, żeby nie stracić jej z oczu.
- Słyszę cię. A czy cię widzę? Nie, właściwie nie. - Zatrzymałam się zdezorientowana.
Świetlisty kształt przysiadł na ramie roweru i znikł. Barnaba prychnął i światło znowu
pojawiło się i przygasło.
- Doskonale - mruknął Ron. - Jeden siedemdziesiąt sześć to nie jest związek typu
„póki was śmierć nie rozłączy", tylko zadanie tymczasowe. Dbaj o jej bez-
pieczeństwo, a jeśli cokolwiek podejrzanego pojawi się W promieniu trzydziestu
łokci, chcę o tym natychmiast wiedzieć.
Światło oderwało się od roweru i zbliżyło do mnie.
- Trzydzieści łokci? Tak jest!
Tak jest? To jest anioł, tak?
Ron rzucił mi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie, Ujął Barnabę pod ramię i ruszył przed siebie.
- Wrócę, kiedy tylko będzie to możliwe. Aha, podobają mi się twoje włosy. Są
bardzo... W twoim stylu.
Dotknęłam końców fioletowych kosmyków, starając się zrobić przyjazną minę. Ron i
Barnaba zniknęli, a ja drgnęłam i wciągnęłam ze świstem powietrze. Cienie trochę się
wydłużyły, jakby zrobiło się później. Na krótką chwilę, może tylko na kilka sekund, Ron
wstrzymał czas, żeby zatrzeć ślady. Mój kamień był ciepły, jakby zareagował na działanie
jego amuletu. Ciągle zaciskałam na nim palce. Spojrzałam na słoneczny parking i nagle świat
wydał mi się dużo bardziej niebezpieczny niż przed chwilą.
Po raz pierwszy od czterech miesięcy zostałam zupełnie sama.
Umarli czasu nie liczą Kim Harrison Madison Avery Księga 1
Andrew i Stuartowi
Prolog Wszyscy to robią. To znaczy umierają. Przekonałam się o tym w dniu moich siedemnastych urodzin, kiedy zginęłam w wypadku samochodowym po balu maturalnym. Ale to nie był wypadek. To był starannie zaplanowany zamach, drobna potyczka w wielkiej wojnie między żniwiarzami światła i ciemności, nieba i piekła, wolnej woli i przeznaczenia. Tyle że ja nie wylogowałam się z życia jak większość ludzi. Przez pewien błąd utkwiłam, martwa, na ziemi. Anioł, któremu nie udało się mnie ochronić, i amulet, który ukradłam swojemu zabójcy - tylko dzięki nim nie skończyłam tam, dokąd chcieli mnie posłać żniwiarze ciemności. To znaczy w krainie śmierci. Nazywam się Madison Avery i jestem tu, żeby powiedzieć wam, że poza tym, co można zobaczyć, usłyszeć albo poczuć, jest coś jeszcze. Bo ja to widzę, słyszę, czuję i przeżywam.
Rozdział 1 Oparłam się ramieniem o szorstki kamień. Oddychałam z trudem. Widziałam, jak plamki słonecznego światła przesuwają się po moich adidasach, czułam, jak wiatr muska mi włosy na karku. Dzieciaki pływające w pobliskim jeziorze śmiały się głośno i krzyczały, ale ich wesołe głosy tylko sprawiły, że mój żołądek jeszcze bardziej się skurczył. Niech Barnaba martwi się o to, jak nadrobić cztery miesiące bezowocnych ćwiczeń w ciągu zaledwie dwudziestu minut. - Spokojnie - mruknęłam, spoglądając na anioła stojącego po drugiej stronie ścieżki. Opierał się plecami o pień sosny i miał zamknięte oczy. Barnaba był prawdopodobnie stary jak świat, ale ze swoją szczupłą sylwetką, w dżinsach i czarnym podkoszulku wyglądał jak nastolatek. Był aniołem śmierci o lekko kręconych włosach i brązowych oczach. Na nogach miał. dziurawe tenisówki. Czy to znaczy, że te dziurawe tenisówki są święte? - zastanawiałam się, nerwowo tocząc stopą sosnową szyszkę. Musiał poczuć na sobie mój wzrok, bo otworzył oczy. - Starasz się przynajmniej, Madison? - spytał. - Uch. Tak - sapnęłam, choć wiedziałam, że to beznadziejny przypadek. Wbiłam wzrok w swoje buty. Były żółte i zawiązane na fioletowe sznurówki, a na palcach miały małe czaszki i skrzyżowane piszczele. Pasowały do ufarbowanych na fioletowo końców moich jasnych włosów - nie żeby ktoś inny kiedykolwiek to zauważył. - Jest tak gorąco, że nie mogę się skoncentrować - jęknęłam. Uniósł brwi, spoglądając na moje krótkie spodenki i top. Właściwie nie było mi gorąco, czułam się za to niespokojna. Rankiem, kiedy wymknęłam się z domu i pojechałam na rowerze pod szkołę, na spotkanie z Barnabą, nie miałam pojęcia, że wybieramy się na letni obóz. Trochę zrzędziłam, ale tak naprawdę miło było wyrwać się na chwilę z Three Rivers. Uniwersyteckie miasteczko, w którym mieszkał mój ojciec, było całkiem w porządku, ale jako nowa nie miałam tam łatwego życia. - Temperatura nie ma z tym nic wspólnego - powiedział, a ja zaczęłam szybciej toczyć szyszkę tam i z powrotem podeszwą buta. - Spróbuj wyczuć moją aurę. Jestem tuż przed tobą. Zrób to albo zabieram cię do domu. Kopnęłam szyszkę i westchnęłam. Jeśli wrócimy do domu, ten, kogo mieliśmy tu chronić - kimkolwiek jest - zginie. - Próbuję. - Oparłam się plecami o głaz i dotknęłam czarnego kamienia w srebrnej oprawie, który miałam zawieszony na szyi. Słysząc, jak mój nauczyciel chrząka ze zniecierpliwieniem, zamknęłam oczy i usiłowałam wyobrazić sobie otaczającą mnie mgiełkę. Próbowaliśmy komunikować się telepatycznie. Gdybym potrafiła nadać moim myślom ten sam kolor, jaki miała mgła wokół Barnaby, moje myśli przeniknęłyby do niej. Wtedy by je słyszał. Nie było to łatwe, szczególnie, że nawet nie widziałam jego aury. Po czterech miesiącach nauki nie zaliczyłam nawet pierwszego stopnia wtajemniczenia. Mój towarzysz był żniwiarzem światła. Żniwiarze ciemności zabijali ludzi, kiedy widzieli, że w przyszłości mogą oni zrobić coś niezgodnego z wielkim planem przeznaczenia. Żniwiarze światła starali się ich powstrzymać, by ludzie mogli kierować się wolną wolą. Barnaba, który miał zapobiec mojej śmierci, musiał uważać mnie za jedną ze swoich największych porażek. Ale ja nie poddałam się bez walki. Wierzgałam i protestowałam przeciw swojej przedwczesnej śmierci, a kiedy ukradłam mojemu zabójcy amulet, w pewien sposób udało mi
się uratować. Amulet dawał mi iluzję ciała. Nadal nie wiedziałam, gdzie znajduje się moje prawdziwe ciało. Co trochę mnie niepokoiło. Nie wiedziałam też, dlaczego miałam umrzeć. Amulet, kiedy wzięłam go do ręki, był jednocześnie gorący jak ogień i zimny jak lód. Zmienił kolor z bladej szarości na głęboką czerń, która jakby pochłaniała światło. Ale od tego czasu... nic się już z nim nie działo. Im bardziej chciałam go jakoś wykorzystać, tym bardziej przypominał zwykły, pozbawiony magicznej mocy kamień. Barnaba otrzymał teraz nowe zdanie - miał mnie chronić, na wypadek gdyby żniwiarz, który mnie zabił, chciał odzyskać swój amulet. Ja wróciłam, na tyle na ile było to możliwe, do normalnego życia. Najwyraźniej fakt, że udało mi się przejąć amulet i nie zmienić się przy tym w garść popiołu, był dość niezwykły. A więc i ja byłam kimś niezwykłym. Ale rola ochroniarza nie zachwycała Barnaby i wiedziałam, że nie mógł się już doczekać chwili, w której będzie mógł wrócić do swoich zwykłych obowiązków, czyli przede wszystkim do ratowania ludzkich dusz. Gdybym wreszcie nauczyła się kontaktować z nim w myślach, mógłby wrócić do swoich zadań. Siedziałabym sobie w domu, w miarę bezpieczna, bo mogłabym go wezwać, gdyby pojawili się żniwiarze ciemności. Ale się nie udawało. - Barnaba - powiedziałam znużona - jesteś pewny, że potrafię to zrobić? Nie jestem żniwiarzem. Może nie umiem czytać w twoich myślach, bo jestem martwa. Pomyślałeś o tym? W milczeniu spojrzał na otoczone sosnami jezioro i wzruszył ramionami. Coś w tym geście powiedziało mi, że pomyślał. - Spróbuj jeszcze raz - odparł łagodnie. Zacisnęłam palce na amulecie tak mocno, że jego srebrna oprawa wbiła mi się w skórę. Usiłowałam wyobrazić sobie mojego nauczyciela. Jego przystojną twarz, swobodny wdzięk, którego brakowało moim szkolnym kolegom, i zniewalający uśmiech. Nie, nie podkochiwałam się w nim, naprawdę, ale musiałam przyznać, że wszystkie anioły śmierci, które dotąd widziałam, były bardzo atrakcyjne. Zwłaszcza ten, który mnie zabił. Mimo długich nocy, które spędziliśmy na dachu mojego domu, wspólnie ćwicząc, nie mogłam nic wykrzesać z tego lśniącego czarnego kamienia. Barnaba bywał u nas tak często, że ojciec uznał go za mojego chłopaka, a moja szefowa z kwiaciarni sądziła, że powinnam go trochę przyhamować. Oderwałam się od głazu. - Przykro mi. Idź i rób swoje. Ja posiedzę i zaczekam na ciebie. Nic mi się tu nie stanie. - Może po to właśnie mnie tu zaciągnął. Będę bezpieczniejsza tutaj, czekając na niego, niż kilkadziesiąt kilometrów dalej, sama. Nie byłam tego pewna, ale wydawało mi się, że Barnaba okłamał swojego przełożonego co do moich postępów, żeby móc wrócić do pracy. Żniwiarz światła, który kłamie - to się najwyraźniej zdarzało. Zacisnął wargi. - Nie. To nie jest dobry pomysł - podszedł i wziął mnie pod ramię. - Chodźmy. Wyrwałam mu się. - Co z tego, że nie potrafię wezwać cię w myślach? Jeśli nie chcesz mnie tu zostawić, pójdę z tobą i postaram się nie przeszkadzać. Jezu, to jest obóz letni. Co może mi się tu stać? - Wszystko - odparował, krzywiąc gładką, młodzieńczą twarz. Ktoś zbliżał się do nas ścieżką. Odsunęłam się od Barnaby. - Nie będę wchodziła ci w drogę. Nikt nawet się nie dowie, że tu jestem - upierałam się. Zmarszczył brwi, jakby zmartwiony.
Ludzie byli coraz bliżej. Zaczęłam się denerwować. - Daj spokój. Po co tu w ogóle przylecieliśmy, skoro chcesz zaraz wracać do domu? Wiedziałeś, że w dwadzieścia minut nie nauczę się tego, co ćwiczymy od czterech miesięcy. Tak naprawdę chcemy tego samego. Już jestem martwa. Co gorszego może mi się stać? Spojrzał w stronę hałaśliwej grupki. - Gdybyś wiedziała, nie spierałabyś się ze mną. Schowaj amulet. Jeden z nich może być żniwiarzem ciemności. - Nie boję się - powiedziałam, wkładając amulet pod bluzkę. Ale się bałam. To niesprawiedliwe: byłam martwa, a i tak łomotało mi serce, spinałam się i oddychałam szybciej, kiedy coś mnie przestraszyło. Barnaba mówił, że te objawy z czasem znikną, ale na razie ciągle mnie męczyły i krępowały. Spuściłam wzrok i zaczekałam, aż grupka trzech dziewcząt i trzech chłopców nas minie. Wszyscy mieli na sobie koszulki bez rękawów i szorty, a dziewczyny paplały wesoło. Szli w stronę przystani. Wszystko wyglądało zupełnie normalnie - do czasu, kiedy przesunął się nad mną jakiś cień i podniosłam głowę. Czarne skrzydło, pomyślałam. Dla żyjących wyglądały jak kruki, jeśli żyjący w ogóle je dostrzegali. Cienkie czarne płachty były niemal niedostrzegalne, kiedy patrzyło się na nie z boku. Widać było tylko dziwną jasną, migoczącą linię. Byli to padlinożercy, żywiący się duszami ludzi zabranych przez żniwiarzy ciemności i gdyby nie ochrona, jaką zapewniał mi skradziony amulet, zaraz by mnie obsiadły. Żniwiarze światła zostawali przy duszy zmarłego i opiekowali się nią do czasu, kiedy mogła bezpiecznie opuścić ziemię. Spojrzałam na Barnabę. Nie musiałam czytać w jego myślach, by wiedzieć, że ktoś z grupy, która nas właśnie minęła, miał wkrótce umrzeć. Aby odkryć, o kogo chodzi, musieliśmy oprzeć się na dość mglistym opisie szefa Barnaby oraz intuicji i zdolności widzenia aury samego Barnaby. - Wiesz już, kim jest ofiara? - spytałam. Zgodnie z tym, co mi powiedział, wiek człowieka zdradzała jego aura, co w pewnym sensie wyjaśniało fakt, że nie udało mu się mnie ocalić. Był to dzień moich urodzin, a on pracował tylko z siedemnastolatkami. Ja miałam szesnaście lat aż do chwili, w której samochód zjechał z szosy, i siedemnaście, kiedy zginęłam. Barnaba zmrużył oczy, które błysnęły nagle srebrnym blaskiem, jak zawsze, gdy korzystał ze swojej nadprzyrodzonej mocy. Przerażało mnie to. - Nie wiem - przyznał. - Wszyscy mają po siedemnaście lat, poza dziewczyną w czerwonym kostiumie kąpielowym i tym niskim, ciemnowłosym chłopakiem. - A żniwiarz ciemności? - spytałam. Żadne z nich nie miało amuletu, ale ponieważ te kamienie mogły przybierać różne postacie, tak naprawdę nic to nie znaczyło. Kolejna rzecz, której nie udało mi się nauczyć. Anioł wzruszył ramionami, nie spuszczając wzroku z tamtych. - Żniwiarz ciemności mógł się jeszcze nie pojawić. Jego, czy też jej, aura będzie wyglądać jak u każdego siedemnastolatka, tak jak nasze. Nie rozpoznaję wszyst- kich żniwiarzy ciemności, więc nie będę wiedział, dopóki nie wyciągnie miecza. Wyciągnij miecz, wbij go w człowieka, zadanie wykonane. Milutko. Zanim się zorientujesz, kto stanowi zagrożenie, będzie za późno. Patrzyłam na czarne skrzydła, śmigające nad przystanią jak mewy. Stojący obok mnie Barnaba poruszył się niespokojnie. - Chcesz pójść za nimi - domyśliłam się. - Tak.
Było już za późno, by zlecić to zadanie komuś innemu. Serce, albo raczej jego wspomnienie, zabiło mi szybciej. Była to pamiątka po czasach, kiedy jeszcze żyłam, z którą mój umysł chyba nie umiał się rozstać. Chwyciłam Barnabę za ramię. - Więc zróbmy to. - Zabieramy się stąd - zaprotestował, ale ruszył w stronę przystani. Schodząc w dół zbocza, stawialiśmy stopy w idealnie równym rytmie. - Będę siedziała cicho. Czego tu się bać? - spytałam. Nasze kroki zabrzmiały głucho na deskach przystani. Barnaba zatrzymał się nagle i pociągnął mnie za rękę. - Madison, nie chcę popełnić kolejnego błędu - powiedział, odwracając mnie twarzą do siebie. - Idziemy stąd. Natychmiast. Spojrzałam ponad jego ramieniem, mrużąc oczy z powodu ostrego światła i wiatru. Zadrżałam, widząc, jak jedno z tych cienkich, smoliście czarnych skrzydeł, przysiadło na słupku - i czekało. Nieświadoma tego grupka sprzeczała się z dozorcą przystani. Jeśli sobie pójdziemy, ktoś umrze. Postanowiłam, że się stąd nie ruszę. Już otworzyłam usta, by przekonać do tego Barnabę, kiedy z budki dozorcy ktoś zawołał do nas: - Hej, jesteście zajęci? Barnaba drgnął, a ja odwróciłam się z uśmiechem. - A co tam macie?! - odkrzyknęłam, czując, jak serce zaczyna mi bić coraz szybciej. - Narty wodne - odparł niski, ciemnowłosy chłopak, podnosząc je do góry. - Nie możemy wynająć dwóch łódek, bo brakuje nam dwóch osób. Chcecie popłynąć z nami? Przeszył mnie dreszcz. - Jasne! - zawołałam, zamykając sprawę. Barnaba tego chciał. Ja tego chciałam. Więc zrobimy to. - Madison... - zaczął Barnaba, ale wszyscy z entuzjazmem ładowali się już do łódek. Pociągnęłam go za sobą, przyglądając się twarzom naszych nowych znajomych. Szukałam takiej, która nie pasuje do reszty. - Na której łodzi jest ofiara? - spytałam. - Ja wsiądę do tej drugiej. Zacisnął zęby. - To nie jest takie proste. To jest sztuka, a nie zarządzanie kadrami. - W takim razie odgadnij! - prosiłam. - O rany, nawet jeśli wsiądziemy na dwie różne łodzie, jak daleko od siebie będziemy... kilkanaście metrów? To nic wielkiego. Po prostu cię zawołam, dobrze? Zawahał się, a ja spojrzałam z ukosa na jego twarz. Widziałam, że bił się z myślami. Kiepski pomysł czy nie, stawką było czyjeś życie. Za moimi plecami czarne skrzydło zerwało się do lotu. Barnaba wziął głęboki oddech, żeby coś powiedzieć, ale w tej samej chwili podszedł do nas chłopak w szarych spodenkach. W rękach trzymał linę. Uśmiechnął się do nas. - Jestem Bill - przedstawił się, wyciągając rękę. Spojrzałam na Barnabę i ujęłam dłoń chłopaka. - Madison - powiedziałam nieśmiało. Domyśliłam się, że nie mógł być żniwiarzem. Wyglądał zbyt przeciętnie. Mój nauczyciel wymamrotał swoje imię, a Bill zmierzył go wzrokiem. - Czy któreś z was umie prowadzić motorówkę? -spytał.
- Ja umiem - powiedziałam, zanim Barnaba zdążył wymyślić jakąś wymówkę, która pozwoliłaby nam się stąd zmyć. - Ale nigdy nie ciągnęłam nikogo na nartach. Wolę się przyglądać. - Zerknęłam na Barnabę. Ostatnie zdanie było przeznaczone dla niego. - Świetnie! - Bill uśmiechnął się zaczepnie. -Chcesz płynąć ze mną? Będziesz mogła przyglądać się mnie. Flirtował ze mną. Uśmiechnęłam się szeroko. Od tak dawna byłam skazana tylko na towarzystwo żniwiarza, że zapomniałam już, że flirt to taka fajna, taka normalna rzecz. A on flirtował ze mną, nie z dziewczyną, która właśnie zdjęła wszystko poza żółtym bikini, żeby pokazać zgrabny tyłek, ani z niesamowitą długowłosą brunetką ubraną w szorty i kolorową koszulkę. - Dobra - odparłam i ruszyłam za nim, ale ostre szarpnięcie osadziło mnie w miejscu. - Hej - odezwał się Barnaba, jego oczy znowu zalśniły srebrzystym blaskiem, co zazwyczaj mnie przerażało. - Zróbmy tak: dziewczyny na jednej łódce, chłopaki na drugiej. - Super! - ucieszyła się dziewczyna w bikini, najwyraźniej nie zauważając metalicznego blasku jego tęczówek, choć patrzyła prosto na niego. - My weźmiemy tę niebieską. Wysunęłam ramię z uścisku Barnaby, trochę zaniepokojona, że widzę coś, czego nie widzą żyjący. Chyba nawet mój nauczyciel nie domyślał się, że mogę to zobaczyć. Zrobił się zgiełk, kiedy wszyscy zaczęli się przesiadać. Łodzie zakołysały się, odrzucono liny. Byłam jeszcze na pomoście, przyciągnęłam Barnabę bliżej i szepnęłam mu do ucha: - Bill nie jest żniwiarzem, prawda? - Nie - odszepnął. - Ale widzę wokół niego jakąś mgłę. Może być ofiarą. Kiwnęłam głową, a Barnaba odwrócił się, żeby porozmawiać z chłopakiem w błękitnej koszuli, który stanął władczo za sterem czerwonej motorówki. Przywitałam się z dziewczynami i wskoczyłam do małej niebieskiej łodzi. Barnaba wyraźnie chciał być bliżej ofiary. Spojrzałam w stronę Billa, zastanawiając się, czy naprawdę dostrzegam wokół niego ciemną mgiełkę, czy to tylko moja wyobraźnia. A potem nagle wszyscy byliśmy już na wodzie i pędziliśmy przez niewielkie jezioro. Dziewczyna w jednoczęściowym czerwonym kostiumie kąpielowym sunęła na nartach za naszą łodzią. Bill za drugą. Rytmiczny plusk i szum fal były jak znajoma piękna muzyka. Czułam na ramionach ciepło słońca, łagodzone przez wiatr, który zwiewał mi włosy na twarz. Czarne skrzydła krążyły, zaskoczone, nad przystanią, ale największe z nich już zaczynały nas gonić. Z rosnącym niepokojem odwróciłam się w stronę chłopaka na nartach. Wyglądało na to, że Bill wie, co robi, podobnie jak dziewczyna za naszą motorówką. Jeśli żadne z nich nie było żniwiarzem ciemności, i nie był nim także chłopak w szarych spodenkach, to zostały jeszcze trzy podejrzane osoby, a dwie z nich siedziały w mojej łodzi. Chciałam dotknąć czarnego kamienia na szyi, powstrzymałam się jednak. Miałam nadzieję, że Barnaba nie wsadził mnie do niewłaściwej łodzi. Dziewczyna w bikini miała naszyjnik. - Dobrze jeździsz na tych nartach?! - krzyknęłam do niej. Chciałam, żeby coś powiedziała. Odwróciła się i uśmiechnęła, przytrzymując ręką długie jasne włosy. - Nieźle - odparła, pochylając się ku mnie, by nie zagłuszył jej odgłos silnika. - Myślisz, że niedługo się przewróci? Umieram z niecierpliwości, żeby się już przejechać. Uśmiech zamarł mi na ustach. Miałam nadzieję, że nie przepowiedziała właśnie swojej przyszłości. - Może. Niedługo będzie uskok.
- Ib może wtedy. - Dziewczyna spojrzała na fioletowe końce moich włosów, a potem opuściła wzrok na czaszki i skrzyżowane piszczele na moich tenisówkach, i uśmiechnęła się lekko. - Jestem Susan. Szczep Chippewa. - Madison - powiedziałam, przytrzymując się mocno burty chybotliwej łódki. Nie dało się rozmawiać przy takim wietrze. - Susan przyglądała się dziewczynie na nartach, a ja spojrzałam na tę za sterem. Była drobna i miała burzę czarnych włosów, długich i gęstych Powiewające kosmyki odsłaniały małe uszy i wysokie kości policzkowe. Patrzyła przed siebie z wyrazem całkowitej obojętności na twarzy. Miała szerokie ramiona i szczupłe ciało, więc wydawała się równie sprawna, jak atrakcyjna. Kolory jej hawajskiej koszulki aż kłuły w oczy. Pożałowałam, że ja też nie wzięłam okularów przeciwsłonecznych. Spojrzałam ponad wodą na czerwoną motorówkę, płynącą jakieś czterdzieści metrów za nami. Barnaba rozmawiał z chłopakiem w niebieskiej koszuli. Wiatr zmienił kierunek, łódź podskoczyła i Susan pochyliła się do przodu. Jej długie włosy musnęły moją twarz, zanim zdążyła znowu je chwycić. Czarne skrzydła zaczęły nas doganiać. Wszystkie. - Na długo tu przyjechałaś? - zapytała. - Eee, na krótko - wymamrotałam zgodnie z prawdą. - U mnie szkoła zaczyna się za dwa tygodnie. Susan kiwnęła głową. - To tak jak u nas. Poruszyłam się nerwowo na plastikowej ławeczce. Miałam się nie mieszać, ale po prostu nie mogłam oderwać oczu od dziewczyny za sterem. Żaden śmiertelnik nie mógł być aż tak piękny. Gdybym miała dość odwagi, by do niej zagadać, może okazałoby się, że wcale nie jest śmiertelnikiem. I co wtedy, Madison? - pomyślałam, coraz bardziej zaniepokojona. Nie mogłam powiedzieć o tym Barnabie. Może pomysł, żebyśmy się rozdzielili, nie był wcale taki dobry. - Rodzice mnie tu wysłali - powiedziała Susan, odwracając moją uwagę od pięknej brunetki. - Musiałam zostawić pracę i wszystko - dodała, przewracając oczami. - Straciłam miesięczną pensję. Pracuję w gazecie i ojciec stwierdził, że nie chce, żebym przez całe lato patrzyła w ekran komputera. Ciągle im się wydaje, że jestem dzieckiem. Kiwnęłam głową i zamarłam na widok czarnego skrzydła, mniej więcej wielkości latawca, które wśliznęło się nagle między motorówki z taką łatwością, jakby stały w miejscu. Stłumiłam drżenie i spojrzałam w stronę Barnaby; widziałam, jak zmarszczył brwi. Sunąc nad wodą i zanurzając się od czasu do czasu pod jej powierzchnię, czarne skrzydła zbliżały się coraz bardziej. Zamarłam. Susan wstała, chwiejnie przeszła na dziób łodzi i wystawiła twarz do wiatru. Przerażona, puściłam czarny, gładki amulet i chwyciłam się za brzuch. Naszły mnie mdłości, ale ich przyczyną nie była choroba morska, lecz świadomość tego, co się zaraz stanie. Jeśli tym razem Barnaba nie wykaże więcej przytomności umysłu niż w moim przypadku, ktoś wkrótce zginie. Mnie się to przydarzyło - no, przynajmniej połowicznie - a przebudzenie w kostnicy nie należało do przyjemności. Przeniosłam wzrok z narciarza na Barnabę. Czerwona motorówka była coraz bliżej; zaraz miał nastąpić uskok. Mój nauczyciel, z rozwianymi włosami, stał na szeroko rozstawionych nogach i rozmawiał z chłopakiem za sterem. Niczym nie różnił się od beztroskiego nastolatka, którego zamierzał ocalić. Jakby wyczuł na sobie mój wzrok, spojrzał w moim kierunku.
Nasze oczy spotkały się na moment. Między nami czarne skrzydło dało nura pod wodę. Gnojek. Wyraźnie nabrały śmiałości. Już prawie nadszedł czas. - Hej! - zawołała Susan, spoglądając tam, gdzie właśnie znikło czarne skrzydło. - Widziałaś? - spytała, szeroko otwierając oczy. - To wyglądało jak płaszczka. Nie wiedziałam, że płaszczki żyją w słodkiej wodzie. Bo w ogóle nie żyją w tej rzeczywistości, pomyślałam, błądząc wzrokiem po linii horyzontu. Czarne skrzydła były wszędzie, nad łodziami i w wodzie pod nimi. Susan chwyciła burtę obiema rękami i patrzyła w wodę. Z pewnością nie widziała nawet połowy tego, co tam było, coś jednak dostrzegła. Moje niby-serce przyspieszyło. Im bardziej byłam zdenerwowana, tym bardziej mój umysł polegał na wspomnieniach z czasów, kiedy jeszcze żyłam. Wiedziałam, że zaraz coś się wydarzy, ale nie miałam pojęcia, co robić. A jeśli ta brunetka była żniwiarką ciemności? W napięciu słuchałam szumu wody, kiedy zbliżaliśmy się do uskoku. Nasza narciarka oderwała się od powierzchni, wydając w powietrzu wojowniczy okrzyk. Lądując, straciła równowagę, ale wpadła do wody z wdziękiem, jakby wiedziała, co robi. Bill, który skoczył kilka sekund później, stchórzył w ostatniej chwili. Czubek jego narty zahaczył o uskok. Jęknęłam bezsilnie, widząc, jak. obróciło go w powietrzu. Żniwiarze ciemności lubili wykorzystywać wypadki, uśmiercając ranne osoby, by ukryć swoją ingerencję. Barnaba miał rację. Ofiara - a więc i żniwiarz - musiała być na jego łodzi. - Zawróćcie! - zawołałam. - Bill uderzył w uskok. Nasza łódź skręciła i Susan chwyciła reling. - O Boże! - krzyknęła. - Stało mu się coś? Nic mu nie będzie, pomyślałam, o ile mój przyjaciel dotrze do niego pierwszy. Spojrzałam na dziewczynę za sterem, która zaczęła zawracać, błagając ją w myślach, by się pośpieszyła. Teraz widziałam jej oczy ponad krawędzią ciemnych okularów Niebieskie, zauważyłam, a potem ogarnął mnie zimny strach. W ułamku sekundy nabrały srebrnego, metalicznego połysku, a dziewczyna uśmiechnęła się z satysfakcją. Była żniwiarzem. Była żniwiarką ciemności, a Barnaba był na niewłaściwej motorówce. Cholera, wiedziałam, że była zbyt piękna jak na człowieka. Spłoszona, spuściłam wzrok, zanim zdążyła się zorientować, że wiem. Przeszłam na tył łodzi i objęłam się ramionami. Zwolniliśmy. Nasza narciarka płynęła już w stronę Billa, ale Barnaba wskoczył do wody i wiedziałam, że dotrze do niego pierwszy. Susan stanęła obok mnie. On tymczasem objął Billa ramieniem i zaczął ciągnąć go w stronę mojej łodzi. Teraz byłam już naprawdę przerażona. Barnaba nie wiedział, że żniwiarka ciemności jest ze mną. Holował ofiarę prosto do niej! Do diabła, dlaczego upierałam się, żeby to zrobić, skoro nie potrafiłam nawet skontaktować się z moim nauczycielem! Motorówki zbliżyły się do siebie, odgłosy silników przycichły, a potem całkiem umilkły. Wszyscy stali przy burtach, krzycząc głośno. Usiłowałam zwrócić na siebie uwagę Barnaby w taki sposób, by żniwiarka nie zorientowała się, że ją rozpoznałam - cały czas miałam ją na oku. Barnaba nawet nie spojrzał w moją stronę. Wszyscy wyciągnęli ręce do Billa. Był przytomny, ale rana na głowie krwawiła. Nade mną mignęło jedno z czarnych skrzydeł. Zadrżałam. Stojąca tuż za mną Susan także zadrżała; nie widziała ich, ale najwyraźniej czuła ich obecność. - Podnieście go - szepnęłam. Czarne skrzydła, śmigające tuż pod powierzchnią, wyglądały jak rekiny. -Wyciągnijcie go z wody. Na tej łodzi nie było jednak wcale bezpieczniej. Rzuciłam się między żniwiarkę ciemności a Billa, którego właśnie wciągano na pokład. Woda chlusnęła na zielony plastikowy dywanik. Żniwiarka musiała wiedzieć, że jest tu ktoś, kto spróbuje ją powstrzymać, choć przypuszczała pewnie, że to Barnaba, bo to on skoczył na ratunek.
- Nic mu nie jest? - spytała Susan, kiedy motorówki zetknęły się ze sobą i kierowca czerwonej rzucił linę, by związać je razem. Susan uklękła w wąskim przejściu przed tylną ławką i wyjęła ręcznik ze swojej torby. - Krwawisz. Przyłóż to sobie do głowy - powiedziała, a Bill spojrzał na nią i zamrugał. Barnaba przykucnął obok Billa. Nie patrzył na mnie, więc powoli, z mocno bijącym sercem zaczęłam przesuwać się w stronę niebezpiecznej piękności w hawajskiej koszulce, pachnącej lekko piórami i słodkimi, mocnymi perfumami. Nie rozpozna mnie, nic mi się nie stanie, próbowałam przekonać samą siebie. Ale kiedy Barnaba wstał i zaczął szykować się do skoku na drugą łódź, puściły mi nerwy. - Barnaba! - krzyknęłam przerażona i znieruchomiałam, bardziej wyczuwając niż słysząc świst miecza w powietrzu. Gwałtownie odwróciłam głowę. Żniwiarka ciemności, śliczna czarnowłosa dziewczyna, stała na szeroko rozstawionych nogach. Cała jej postać i obnażony miecz cudownie lśniły w słońcu. Miecz miał w rękojeści fioletowy kamień, taki sam, jaki ona miała na szyi. Widziałam go teraz wyraźnie. Oba kamienie emanowały intensywnym blaskiem. Ale żniwiarka nie patrzyła na Billa. Patrzyła na Susan. - Nie! - krzyknęłam, spanikowana. Słońce błysnęło na ostrzu miecza. Niewiele myśląc, rzuciłam się do przodu i uderzyłam Susan ramieniem. Zachwiała się i upadła tuż obok Billa. Runęłam na kolana, boleśnie uderzając nimi o pokład. Podniosłam wzrok, ale oślepił mnie błysk słońca obitego od miecza. Zaraz potem ostrze przeszło przeze mnie - towarzyszyło temu takie uczucie, jakby przez moją duszę przeleciało pióro. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, choć wiatr nadal wiał, a łódź nadal kołysała się na falach. Ludzie na drugiej motorówce ocknęli się i zaczęli krzyczeć. Nie zwracając na nich uwagi, żniwiarka ciemności patrzyła na mnie z rozchylonymi ustami. Powoli zaczynało do niej docierać, że usiłowała zabić niewłaściwą osobę. - Na serafinów... - szepnęła, podczas gdy podniecone, pełne przerażenia głosy innych przybierały na sile. - Cholera, Madison! - przekrzyczał ich Barnaba. -Mówiłaś, że będziesz tylko obserwować. Ciągle klęcząc przed żniwiarką, położyłam dłoń na brzuchu i przypomniałam sobie to straszne uczucie, które pojawiło się, kiedy siedziałam w przewróconym samochodzie, przerażona, ale żywa. I ten niewyobrażalny strach, który mnie ogarnął, kiedy żniwiarz ciemności wyjął swój miecz z gniewną miną. Nie zginęłam w wypadku, musiał więc mnie zabić swoim mieczem. - Uch, chybiłaś - powiedziałam, przeganiając wspomnienia. Susan podniosła się z trudem. Miecz znikł, wtapiając się z powrotem w kamień na szyi ciemnowłosej dziewczyny, która spojrzała na amulet na mojej piersi. Kiedy się przewróciłam, wysunął się zza koszulki. Otworzyła usta. - Kamień Kairosa! - krzyknęła. - Ty masz amulet Kairosa? Skąd? On jest... - Zawahała się, spoglądając na mnie w osłupieniu. - Kim ty jesteś? A kim, do diabła, jest Kairos? Żniwiarz ciemności, który mnie zabił, miał na imię Seth. Oblizałam wargi i wstałam, omal nie następując przy tym na Billa. - Madison - odparłam odważnie, śmiertelnie przerażona. - Zabrałam ten amulet, zgadza się. Zmiataj stąd, bo twój też zabiorę. Blefowałam, ale na twarzy żniwiarki zaskoczenie ustąpiło miejsca determinacji. - Jeśli masz amulet Kairosa, on zapewne chciałby go odzyskać - powiedziała dziewczyna, wyciągając smukłą dłoń.
- Madison, odsuń się od niej! - krzyknął Barnaba. Przestraszona, cofnęłam się, potknęłam o Billa i wylądowałam na długiej ławce z tyłu łodzi. Żniwiarka ruszyła za mną, marszcząc groźnie brwi. Jasne, nie mogła mnie zabić, ale mogła mnie obezwładnić. Wszyscy zaczęli krzyczeć, a między nami nagle wyrosła jakaś postać. Był to Barnaba. Patrzyłam na niego z otwartymi ustami, kiedy stanął między mną a żniwiarką ciemności w swoich absolutnie zwyczajnych dżinsach i podkoszulku, ciemny i ociekający wodą. Jego postawa budziła respekt, wyglądał jak wojownik. - Nie dostaniesz jej - oznajmił, patrząc na żniwiarkę spod mokrych, opadających na czoło loków. - Ona ma amulet Kairosa - odparła. Fioletowy amulet zamigotał i w jej dłoni znowu pojawił się miecz. - Więc należy do nas. Należę do nich? Co ona chciała przez to powiedzieć? Skuliłam się na twardych poduszkach, ale mój opiekun także miał już w dłoni miecz, stworzony mocą jego amuletu i jarzący się pomarańczowym światłem. Miecze uderzyły o siebie ze szczękiem, który przeszedł w głuchy odgłos przypominający grzmot. Przerażeni ludzie zaczęli się cofać, by zejść walczącym z drogi. Barnaba natarł szybko i zamierzył się na przeciwniczkę. W powietrze trysnęły fioletowe i pomarańczowe iskry. Miecz, wybity z dłoni żniwiarki ciemności, poszybował łukiem w powietrzu, po czym z miękkim pluskiem wpadł do wody. Zaskoczona żniwiarka pochyliła się do przodu i chwyciła za nadgarstek, jakby została raniona. Amulet na jej szyi pociemniał, tak jak i jej twarz. Ktoś zaklął pod nosem. - Wycofaj się - powiedział Barnaba. - Słyszałem o tobie, Nakita, i wiem, że to nie jest twoja strefa. Nie próbuj atakować w mojej strefie, bo nigdy nie wygrasz. Nakita zmrużyła oczy. Z zaciśniętymi zębami spojrzała na Susan, a potem na mnie. - Coś tu jest nie tak. Wiesz o tym. Słyszę to w pieśni serafinów - odparła. Mój żniwiarz wyzywająco podniósł głowę. Nakita wskoczyła do jeziora, by odzyskać swój miecz. Mijały sekundy. Nie wyłamała się spod powierzchni wody, jednak jeśli była taka jak Barnaba, to nie musiała oddychać i mogła się już nie pojawić. Chłopak w niebieskiej koszuli pobiegł na koniec łodzi i spojrzał w dół. - Widzieliście to? - spytał, odwracając się do nas z szeroko otwartymi oczami. - Widzieliście to, do cholery? Barnaba wziął głęboki oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale potem zmienił zdanie i wypuścił powietrze. Przestał wyglądać jak wojownik. Spojrzeliśmy sobie w oczy. W jego źrenicach, które nie błyszczały już srebrno, dostrzegłam zatroskanie. Poruszyłam się niespokojnie. - Wepchnęliście ją do wody? - spytała nagle Susan, leżąca w kącie pokładu. Ech. Trochę trudno będzie to wytłumaczyć. Barnaba skrzywił się, zacisnął palce na swoim amulecie i powiedział spokojnie: - Kogo? Bill patrzył w niebo, wodząc oczami za odlatującymi czarnymi skrzydłami. Susan patrzyła na nas zdezorientowana. - Była tu dziewczyna - powiedziała, siadając. -Miała czarne włosy. - Spojrzała na Billa. - I nóż. Bo to był nóż, prawda? Widziałeś go chyba? Bill oderwał ręcznik od czoła i spojrzał na plamę krwi. - Widziałem. Barnaba pewnym krokiem przeszedł przez łódź i przykląkł obok Billa.
- Ja nic nie widziałem. - Ciągle trzymając w dłoni amulet, spojrzał w oczy Billowi, który znowu przyłożył ręcznik do rany. - Mocno uderzyłeś się w głowę. Dobrze się czujesz? Ile widzisz palców? Bill nie odpowiedział, a ja spojrzałam na jezioro, unikając wzroku Barnaby. Jego oczy znowu błyszczały metalicznie; pomyślałam, że lepiej teraz na niego nie patrzeć. - Bill uderzył się w głowę - powiedział spokojnie. - Musimy wrócić do przystani, żeby ktoś mógł to obejrzeć. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki strach i zamieszanie zmieniły się w troskę. Wszyscy zaczęli zajmować swoje miejsca na łodziach. Poczułam, że drżą mi kolana. Barnaba zapuścił silnik; kiedy jego szum przybrał na sile, nachyliłam się do jego ucha. - Nie będą pamiętali? - spytałam. Nie wiedziałam, że umiał zmieniać wspomnienia. Odsunął się od kierownicy. - Ty prowadź - powiedział krótko. Położył mi dłoń na ramieniu i wepchnął mnie na siedzenie. - Pośpiesz się, zanim ktoś sobie przypomni, że wcześniej robił to ktoś inny. Wydawał się poirytowany, więc chwyciłam kierownicę. Jasne, że potrafię poprowadzić tę głupią łódź. Dorastałam we Florida Keys i umiałam prowadzić motorówki, zanim nauczyłam się jeździć na rowerze. Barnaba zebrał narty i mokre liny, a ja powoli ruszyłam. Pierwsza łódź wystartowała chwilę wcześniej. Ruszyłam jej śladem, żeby ułatwić sobie zadanie. Susan rozmawiała przez telefon komórkowy, krzycząc: - Uderzył się w głowę na uskoku! Camp Hidden Lake. Ten z dużym czerwonym kajakiem nad drogą. Płyniemy do przystani. Jest przytomny, ale może trzeba będzie założyć szwy. Dodałam gazu i oparłam plecy o fotel. Miejsce, .którego wcześniej dotykał żniwiarz, było zaskakująco chłodne. Czarne skrzydła znikły, z wyjątkiem jednego, które wzlatywało jeszcze nad krawędzią jeziora. Udało się zapobiec czyjejś śmierci, ale mój towarzysz nie był zadowolony. Susan zamknęła telefon komórkowy i kołysząc się z boku na bok, podeszła do Billa. - Hej! - zawołała, starając się przekrzyczeć warkot silnika, i usiadła obok. - Wezwałam karetkę. Jak się czujesz? Bill miał zaczerwienione policzki i sprawiał wrażenie zdezorientowanego. - Gdzie jest ta dziewczyna z mieczem? - spytał. Spojrzałam na Barnabę, który zakręcił palcem przy skroni, jakby chciał powiedzieć: „Zwariował!" - Spokojnie - powiedziała Susan ciszej, ale i tak prawie krzycząc. - Zaraz będziemy na miejscu. Kierowałam się ku światłom stojącej na brzegu karetki. Po chwili zwolniłam, bo zbliżyliśmy się do przystani. Zebrali się tam ludzie - miałam nadzieję, że Barnaba zorganizuje jakoś nasze zniknięcie, zanim ktoś zwróci na nas uwagę. - Gdzie jest ta dziewczyna z mieczem? - spytał znowu Bill. Mój opiekun podszedł i usiadł po jego drugiej stronie. - Nie ma żadnej dziewczyny z mieczem - odparł stanowczo. - Widziałem ją - upierał się Bill. - Miała czarne włosy. Ty też miałeś miecz. Gdzie on jest?
Odwróciłam się i Barnaba spojrzał na mnie ze znużeniem. Poczułam się tak, jakbym naprawdę nabroiła. Jakby przez moją niezdarność musiał teraz zmieniać ludziom wspomnienia. - Postaraj się uspokoić, Bill - powiedział. - Mocno uderzyłeś się w głowę. Zacisnęłam palce na sterze, zastanawiając się, czy to uraz głowy sprawił, że Bill był mniej podatny na manipulacje pamięci. Czy rzeczywiście aż tak namiesza-łam? Jezu, w końcu tylko pchnęłam Susan, żeby odsunąć ją od żniwiarki. Nie mogłam przecież stać z boku i pozwolić jej zginąć. Susan była tego wszystkiego zupełnie nieświadoma. Żyła. Spokojnie dożyje starości i zapewne dokona czegoś wielkiego, bo inaczej nie zwróciłaby na siebie uwagi żniwiarzy ciemności. Rozluźniłam się trochę i odsunęłam z czoła kosmyk wilgotnych włosów. Byłam zadowolona z tego, że interweniowałam i nic, co mógł powiedzieć Barnaba, nie przekonałoby mnie, że zrobiłam coś niewłaściwego. Jednocześnie czułam się trochę głupio. Po dwóch latach ćwiczenia różnych sztuk walki potrafiłam tylko odepchnąć dziewczynę na bok. Żniwiarz zostawił Billa i Susan na ławce i usiadł obok mnie. - Wezwałem anioła stróża - powiedział, nachylając się tak blisko, że poczułam zapach słoneczników o zmierzchu. - Susan nic się nie stanie. - Ib dobrze. - Zwolniłam bardziej, bo przybijaliśmy do brzegu, ale nie spuszczałam wzroku z Barnaby. - Nie było tak źle, co? Odchylił się do tyłu i prychnął: - Nie masz pojęcia, jak bardzo nabroiłaś. Święci cię chronią, Madison. Pięć osób widziało, jak przeszył cię jej miecz. Dla pięciu osób muszę wymyślić alternatywną wersję wydarzeń, którą zapamiętają. Nie powinienem był cię tu zabierać. Wiedziałem, że to nie jest bezpieczne. Zacisnęłam zęby, patrząc na tłum ludzi na brzegu. - Uratowałam Susan życie. Czy nie o to chodziło? - Zostałaś rozpoznana przez żniwiarza ciemności - powiedział ponuro. - Mówiłaś, że będziesz tylko obserwować, a potem... dałaś się rozpoznać! Oni znają teraz rezonans twojego amuletu. Mogą go szukać. Mogą cię odnaleźć. Otworzyłam usta, żeby zaprotestować. Żniwiarze mieli rezonans swoich amuletów; ludzie mieli aury. Jedno i drugie wystarczało, by ich rozpoznać, bez względu na to, jak daleko się znajdowali, mniej więcej tak samo jak odciski palców albo zdjęcia. - Chcesz powiedzieć, że miałam pozwolić jej zginąć, Barney? - spytałam z goryczą, wiedząc, jak nie znosił tego przezwiska. - Tylko po to, żeby nikt mnie nie rozpoznał? Wezwij Rona. On może zmienić rezonans mojego amuletu. Już kiedyś to zrobił. Skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi. Miałam rację, i on o tym wiedział. - Chyba będę musiał to zrobić, no nie? - odparł, zupełnie jak jakiś siedemnastolatek, którego udawał. -Nie miałem takich problemów od trzystu lat, pomijając twój przypadek, rzecz jasna. Teraz trzeba zmienić też rezonans mojego amuletu. Skwaszony, odwrócił głowę i wbił wzrok w dal. Nadąsany anioł. Urocze. Im dłużej o tym wszystkim myślałam, tym gorzej się czułam. Wyglądało na to, że odkąd się poznaliśmy, ciągle mieszałam mu w życiu. Miałam do tego wyjątkowy talent. Teraz Barnaba musiał wezwać swojego szefa, żeby naprawił sytuację, a wiedziałam, że nie lubił przyznawać się do pomyłek. - Dopóki rezonans nie zostanie zmieniony, jesteśmy w niebezpieczeństwie, mogą nas z łatwością znaleźć - mruknął.
Wystraszona, rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu czarnych skrzydeł, ale już ich nie było. Wiatr ustał i w gładkiej powierzchni wody odbijały się rosnase nad jeziorem drzewa. Zgasiłam silnik. - Powiedziałam już, że jest mi przykro - powtórzyłam, a on oderwał wzrok od migających świateł karetki. W cieniu jego brązowe oczy wydawały się niemal czarne. Miałam wrażenie, że patrzę w nie po raz pierwszy i odkrywam w ich głębi coś, czego wcześniej nie widziałam. - Nie wiesz mnóstwa rzeczy - stwierdził, kiedy wpłynęliśmy do doku, tuż za pierwszą motorówką. -Może nareszcie przyjmiesz to do wiadomości. Susan zaczęła przywiązywać odbijacze, a Barnaba wyszedł na dziób, by rzucić cumę. Sanitariusze czekali na brzegu z noszami; wyraźnie im ulżyło, kiedy Bill zawołał, że nic mu nie jest. Wszyscy wydawali się gotowi do działania. Skuliłam się na widok mężczyzny w ja- skrawej koszulce polo. To musiał być kierownik obozu; równie dobrze mógł mieć to wypisane na plakietce na piersi. Wiedziałam, że musimy się jak najszybciej zmyć. Łodzie opustoszały wśród rozmów, pokrzykiwań i pytań, na które Susan zaczęła szybko i głośno odpowiadać. Była wyraźnie w swoim żywiole. Wstałam, gotowa wracać do domu, ale Barnaba nie mógł tak po prostu odlecieć na oczach tych wszystkich ludzi. Wyszedł na brzeg, a ja niepewnie poszłam za nim. - Nie spuszczaj oka z dziewczyny - polecił, kiedy zaczęłam się niespokojnie wiercić. - Muszę znaleźć jakieś spokojne miejsce, żeby anioł stróż mógł mnie znaleźć. Raczej nie będą znowu próbowali jej załatwić, ale to możliwe. Zwłaszcza jeśli się dowiedzą, że ty tu jesteś. Nic nie rób, jak pokaże się tu jakiś żniwiarz, dobrze? Po prostu mnie zawołaj. Dasz radę to zrobić? Speszona, kiwnęłam głową, a on wszedł w tłum. Poszłam za nim powoli, by poszukać jakiegoś ustronnego miejsca w pobliżu karetki. Moje serce znowu przestało bić. Nareszcie. Barnaba uważał, że to zabawne, więc jeszcze bardziej mnie to krępowało. Zawsze też wciągałam powietrze, którego wcale nie potrzebowałam. Susan stała kilkanaście metrów dalej, z innymi dziewczynami i kierownikiem obozu. Dziwne uczucie - chciałam być blisko, ale bałam się do nich dołączyć. Historia Susan wywołała pełne zdumienia i strachu okrzyki, a ja z zadowoleniem zauważyłam, że nie było w niej nic o pojedynkach na miecze i pięknych dziewczynach znikających w jeziorze. W nocy, kiedy zaśnie, wspomnienia mogą wrócić. Na twarzy ojca widywałam często wyraz niepokoju i zaczynałam się zastanawiać, czy pamiętał kostnicę. Kiedy ja podprowadzałam amulet mojemu zabójcy, on odebrał telefon i dowiedział się, że nie żyję. Widok taty siedzącego samotnie w moim pokoju i przeglądającego moje rzeczy, zanim dowiedział się, że jednak przeżyłam, złamał mi serce. A jego radość, kiedy zobaczył, że oddycham? Nigdy wcześniej nikt tak mocno mnie nie ściskał. Jego wspomnienia zostały zmienione, a jednak... czasami wydawało mi się, że pamiętał, jak było naprawdę. Barnaba usiadł na czerwonym piknikowym stoliku pod kępą sosen. Przed nim unosiła się mglista kula światła wielkości piłki tenisowej, o niewyraźnych brzegach. Wyglądała dokładnie tak jak plamy światła na niektórych zdjęciach robionych pod słońce. Niektórzy uważali, że to duchy. Może jednak były to anioły stróże, widoczne tylko w szczególnym świetle, a w dodatku tylko na zdjęciu? - I wtedy właśnie wpadł do wody - powiedziała Susan i urwała, jakby zapomniała, co wydarzyło się później. Odwróciłam się szybko, w obawie, że mnie zauważy i poprosi o pomoc. Wspomniała na łodzi, że pracuje w jakiejś gazecie - może to właśnie jej przyszła kariera dziennikarska była powodem, dla którego stała się celem żniwiarzy ciemności. Może miała dokonać później czegoś, czego nie przewidywał wielki plan przeznaczenia? O to
właśnie chodziło w tej grze. Dlatego ja zostałam zabita. Nie miałam pojęcia, jakiej Wielkiej rzeczy miałam dokonać, a teraz, kiedy byłam martwa, pewnie już nigdy się nie dowiem. Założyłam ręce na piersi, oparłam się o gruby, szorstki pień i przysięgłam sobie, że nigdy nie będę żałowała, iż uratowałam Susan życie. Barnaba wstał i ruszył przez tłum. Już za nim sunęła mała świetlista kula. Przyjaciółki Susan zauważyły go i umilkły, chichocząc. Udał, że nie zwrócił na to uwagi, uśmiechnął się i uścisnął dłoń Susan. Wtedy, zupełnie jakby na umówiony znak, świetlista kula zajęła miejsce za jej plecami. Susan miała już swojego anioła stróża; była bezpieczna. Rozluźniłam się trochę. - Dzięki, że rozmawiałaś z nim przez całą powrotną drogę - powiedział Barnaba, odrzucając do tyłu wilgotne włosy swobodnym, nonszalanckim gestem. Któraś z dziewczyn westchnęła. - Powinnaś pojechać z nim do szpitala. Nie wolno mu zasnąć przez całą noc, na wypadek gdyby to był wstrząs mózgu. Susan zarumieniła się lekko. - Jasne. Tak. Myślisz, że mi pozwolą? - Odwróciła się do kierownika. - Mogę pojechać? Odpowiedział jej chór zapewnień, że może, i Susan, uśmiechnąwszy się na pożegnanie, pobiegła do karetki. Świetlista kula wpłynęła do samochodu przed nią. Barnabie wyraźnie ulżyło, domyśliłam się więc, że on też martwił się o dziewczynę. Tylko sprawiał wrażenie, jakby go nie obchodziła. Poczułam się znacznie lepiej i spojrzałam na niego z uśmiechem, zadowolona, że już po wszystkim. Ale jego twarz zmieniła się nagle w obojętną maskę. Odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, oczekując, że pójdę za nim. Ruszyłam więc ze spuszczoną głową. Satysfakcja, jaką odczuwałam na myśl o tym, że uratowałam Susan, ulotniła się. Gdybym mogła wrócić do domu w jakiś inny sposób, na pewno bym z niego skorzystała. Barnaba wyglądał na ciężko obrażonego. Rozdział 2 Powietrze tam, w górze, było lodowato zimne. Miałam wrażenie, że moje mokre włosy zamarzły. Wylądowaliśmy w tym samym miejscu, z którego wyruszyliśmy tego ranka: na parkingu za szkołą New Covington. Skrzydła Barnaby, jak zwykle, znikły w mgnieniu oka, zanim zdążyłam im się przyjrzeć, i zostały zastąpione przez suche dżinsy, zwykły czarny podkoszulek i szary prochowiec. Płaszcz zupełnie nie nadawał się na ten upał, ale za to mój towarzysz wyglądał w nim doskonale. Kolor prochowca przypominał skrzydła, miękko otulał jego ramiona i spływał aż do ziemi. Niepewnie ruszyłam między samochodami w stronę stojaka na rowery. Rano samochodów nie było, więc zastanawiałam się, co się stało. Dwa razy pomyliłam cyfry kodu w kłódce, w końcu jednak udało mi się odpiąć rower. Powoli wróciłam z nim do Barnaby, który stał w cieniu, opierając się o niski murek między stromym zboczem a główną drogą. Ja także się oparłam, żeby zaczekać na Rona, przełożonego Barnaby. Brakowało mi mojego samochodu, który nadal był na Florydzie u mamy, ale brak ten rekompensował mi z nawiązką fakt, że mogłam na nowo poznać tatę. Mama wysłała mnie tu, bo miała już dość rozmów z nauczycielami, dyrektorem szkoły i pedagogiem, a także strachu,
że każdy telefon po zmroku będzie oznaczał rychłe spotkanie z policją. W porządku, może rzeczywiście przesadzałam trochę ze swoją „skłonnością do niezależnego myślenia", jak określił to szkolny pedagog w rozmowie z mamą. Potem poradził mi na osobności, żebym dorosła i przestała za wszelką cenę próbować zwrócić na siebie uwagę. Moje wykroczenia były jednak dość niewinne. Niedaleko odezwała się cykada. Wdrapałam się na murek i założyłam ręce na piersi. Zaraz jednak znowu je opuściłam, żeby nie wyglądać na przygnębioną. Barnaba wydawał się przygnębiony za nas oboje. Podczas powrotnego lotu trzymał mnie mocno w dość niewygodnej pozycji. I przez całą drogę milczał. Nie żeby zwykle był szczególnie rozmowny, ale teraz zachowywał się sztywno, niemal wrogo. Może był zły, że zmoczył się w jeziorze. Przez to ja też miałam teraz mokre spodnie i tył koszulki. Skrępowana, udałam, że zawiązuję sznurowadła, żeby trochę się od niego odsunąć. Mogłam poprosić, żeby odstawił mnie do domu, ale pod szkołą zostawiłam rower. Nie wspominając już o tym, że nie chciałam, by wścibska pani Walsh zobaczyła, jak Barnaba rozkłada skrzydła i odlatuje. Przysięgam, że ta kobieta trzyma na parapecie lornetkę. Szkoła była jedynym miejscem, gdzie, jak sądziłam, nikt nas nie zauważy. Nie miałam pojęcia, skąd wzięły się tu te samochody. Wyjęłam telefon komórkowy, włączyłam go, sprawdziłam nieodebrane połączenia, i z powrotem wsunęłam go do kieszeni. Spojrzałam na swojego nauczyciela. - Przykro mi, że cię rozpoznano podczas ataku. - To nie był atak. To była akcja prewencyjna. Jego głos zabrzmiał cierpko. Pomyślałam, że jak na kogoś, kto żyje od tak dawna, zachowywał się czasami dość dziecinnie. Może dlatego przydzielono go do pracy z siedemnastolatkami. - W każdy razie przykro mi - powiedziałam, wydłubując cement z krawędzi muru. Oparł się o murek, spojrzał zmrużonymi oczami w niebo i westchnął. - Nie przejmuj się tym. Znowu zrobiło się cicho. Zabębniłam palcami o cement. - Można się było domyślić, że ta ślicznotka jest Żniwiarką. Spojrzał na mnie urażony. - Ślicznotka? Nakita jest żniwiarką ciemności. Wzruszyłam ramionami. - Wy wszyscy jesteście piękni. Bez trudu wskazałabym w tłumie jednego z was. - Barnaba był wyraźnie zdziwiony, jakby nigdy nie zauważył, że są tacy idealni. Kiedy odwrócił wzrok, zapytałam: - Znasz ją? - Słyszałem jej śpiew, tak - odparł cicho. - Więc kiedy użyła amuletu przed atakiem, wiedziałem, jak się nazywa. Musi być żniwiarką ciemności od bardzo dawna, skoro ma amulet o tak głębokim odcieniu fioletu. Amulety powoli zmieniają kolor, gdy ich właściciele zdobywają doświadczenie. Amulety żniwiarzy światła są najpierw zielone, potem żółte, jeszcze później pomarańczowe, a w końcu stają się czerwone. U żniwiarzy ciemności kolory zmieniają się od błękitu przez granat do fioletu. Kolor kamienia odbija się w aurze tego, kto go właśnie używa. Ale ty jeszcze nie widzisz aury, prawda? Była to zamierzona złośliwość i gdybym nie myślała akurat o swoim własnym kamieniu, powiedziałabym mu, żeby się zamknął. - Więc ona ma więcej doświadczenia niż ty - stwierdziłam, a Barnaba odwrócił się do mnie zaskoczony.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - spytał takim tonem, jakbym go obraziła. Spojrzałam na jego amulet, który teraz, kiedy go nie używał, był czarny i matowy. - To jest jak tęcza... Ona jest fioletowa, a ty pomarańczowy, jeden poziom poniżej czerwieni, po drugiej stronie tęczy. Nie jesteś jeszcze czerwony. Kiedy staniesz się czerwony, będziesz tak doświadczony jak Nakita. Barnaba zesztywniał i zmierzył mnie wzrokiem. - Mój amulet nie jest pomarańczowy. Jest czerwony! - Nie, nie jest. - Jest! Jest czerwony od czasów, kiedy budowano piramidy. Machnęłam ręką. - Mniejsza z tym. Nadal jednak nie rozumiem, co jej śpiew ma z tym wszystkim wspólnego. Barnaba prychnął i odwrócił głowę. - Amulety umożliwiają komunikację poza ziemską sferą, i tam ją słyszałem. Kolor kamienia i dźwięk jej głosu pasują do siebie. Aurę można widzieć, ale można ją też słyszeć. Nietrudno więc odgadnąć, kto śpiewa, bo w ziemskiej sferze jest nas bardzo niewielu. Ale choć słyszę żniwiarzy ciemności, nie wiem, co mówią. Nakita musiałaby zmienić kolor swoich myśli, by dopasować go do mojej aury, a ponieważ w spektrum barw jesteśmy tak daleko od siebie, byłoby to niemal niemożliwe. Poza tym po co miałbym wpuszczać jej myśli do swoich? Uniosłam brwi. Ta informacja mogłaby mi się przydać. W końcu przez ostatnie cztery koszmarne miesiące próbowałam się nauczyć, jak używać swojego amuletu. - Hm. Myślałam, że wy po prostu wpadacie na chwilę do nieba, kiedy chcecie ze sobą pogadać, czy coś w tym rodzaju. Barnaba spuścił głowę. - Minęły lata świetlne, odkąd dostałem amulet i zostałem związany z ziemią. On został związany z ziemią? - No, no. - Odwróciłam się do niego. - Żniwiarze są związani z ziemią? - Nie, tylko żniwiarze światła są związani z ziemią - odparł i zarumienił się z zakłopotaniem. - Nakita Zbliża się do ziemi i oddala, kiedy ma ochotę. Dotyka ziemi tylko wtedy, kiedy chce kogoś zabić, potem ją opuszcza. Zabrzmiało to gorzko. - Myślałam, że wszystkie anioły mieszkają w niebie - mruknęłam. - Nie - powiedział krótko. - Nie wszystkie. Skrzywił się i przeczesał kędzierzawe włosy palcami. Były teraz jeszcze bardziej rozwichrzone, co tylko dodało mu wdzięku. - Tylko garstka aniołów zmienia sferę, a te często zostają żniwiarzami, żeby wprowadzić poprawki. Kiedy uzyskają rozgrzeszenie, wracają do innych obo- wiązków. Poprawki? Rozgrzeszenie? Barnaba został żniwiarzem, bo wpadł w jakieś kłopoty, a ja pakuję go w jesz- cze większe. Ratowanie życia wygląda chyba dobrze w CV każdego anioła? - A co zrobiłeś? Barnaba skrzyżował ręce na piersi i oparł się plecami o murek.
- Zostałem żniwiarzem światła z poczucia moralnej odpowiedzialności, a nie dlatego, że naraziłem się serafinom. Nie obchodzi mnie, co oni myślą. Słyszałam już wcześniej, jak Barnaba wyklinał serafinów, kiedy siedzieliśmy na dachu mojego domu, ciskając kamieniami w nietoperze. Wiedziałam dobrze, że nie miał najlepszego zdania o ważniakach z anielskiego świata, ale byłam bardzo ciekawa, czym właściwie zajmują się serafini. Zarządzanie wszechświatem to pewnie kupa roboty. Nadal na mnie nie patrząc, Barnaba odepchnął się od murku, wyszedł z cienia i stanął na krawędzi światła. Czułam, że jest coś, czego mi nie mówi. Uczucie to przybrało na sile, kiedy oparł ręce na biodrach j wbił wzrok w parking. - Ona ma rację. Coś tu kompletnie nie pasuje - powiedział, chyba bardziej do siebie niż do mnie. - Nakita utwierdziła, że masz amulet Kairosa. Ale to niemożliwa. On jest... - Barnaba odwrócił się do mnie. Jego spojrzenie mnie zmroziło. - Madison, myślałem o tym wszystkim. Kiedy zjawi się Ron, poproszę go, żeby przekazał szkolenie cię komuś innemu. Otworzyłam usta. Poczułam się tak, jakby uderzył mmc w splot słoneczny. Nagle wszystko nabrało sensu. Poddał się. Boże, chyba jestem jeszcze głupsza, niż mi się wydawało. Byłam zraniona i nie wiedziałam, jak się zachować, więc ześliznęłam się z murku, zdzierając sobie przy tym skórę na udzie. Do oczu napłynęły mi łzy. Chwyciłam rower i ruszyłam przed siebie. Postanowiłam wrócić do domu. Ron może się tam ze mną spotkać. - Dokąd jedziesz? - spytał, kiedy przerzuciłam nogę przez ramę. - Do domu. Bycie martwą było wystarczająco przykre. Nie dość, że nie mogłam nikomu o tym powiedzieć, to teraz miałam jeszcze przechodzić z rąk do rąk jak ciasto z zakalcem, na które nikt nie ma ochoty. Jeśli Barnaba nie chce, żebym z nim została, to świetnie. Ale stać tu i słuchać, jak będzie mówił o tym Ronowi, to zbyt upokarzające. - Madison, nie chodzi o to, że mnie zawiodłaś. Po prostu nie mogę cię uczyć - powiedział, spoglądając na mnie z troską i współczuciem w brązowych oczach. - Bo jestem martwa i głupia, wiem - mruknęłam posępnie. - Nie jesteś głupia. Nie mogę cię uczyć z powodu tego, do kogo wcześniej należał twój amulet. Powiedział to tak poważnie, że zatrzymałam się, nagle wystraszona. Przez cały ten czas Ron nie potrafił odgadnąć, komu zabrałam amulet. - Amulet Kairosa? - wyszeptałam, a zaraz potem znieruchomiałam, czując mrowienie między łopatkami. Spojrzałam w stronę cienia, zastanawiając się, czy coś zaraz z niego nie wyskoczy. Barnaba spojrzał ponad moim ramieniem i na jego twarzy widać było jednocześnie ulgę i obawę. - Mam tylko chwilę. Pokażcie swoje amulety - rozległ się dźwięczny głos strażnika czasu. Odwróciłam się szybko i spojrzałam na niskiego mężczyznę, który mrużył oczy w ostrym słońcu. - Ron - powiedziałam cicho, kiedy do nas podszedł. Miał na sobie luźne szare ubranie, równie nieodpowiednie na ten upalny dzień, jak prochowiec Barnaby. Popatrzyłam w stronę szkoły. Miałam nadzieję, że nikt nas tu nie zobaczy. I tak uważali mnie za dziwoląga. Sześć miesięcy, a ciągle byłam „tą nową". Może powinnam stonować trochę swój wizerunek. Nikt inny nie miał fioletowych włosów. Chronos - w skrócie Ron - wyglądał jak skrzyżowanie czarnoksiężnika z baśni z Mahatmą Ghandim. Jego obszerny strój przypominał bluzę judoki. Brązowe oczy sprawiały wrażenie,
jakby widziały, co znajduje się za rogiem ulicy. Miał jasne, spłowiałe od słońca brwi, ale jego skóra i mocno skręcone włosy były ciemne. Był niższy ode mnie, ale robił duże wrażenie. Może sprawiał to jego głos, znacznie niższy i donośniejszy, niż można by się spodziewać. Mówił z przyjemnym dla ucha akcentem, bardzo szybko, jakby miał wiele do powiedzenia, ale mało czasu. Poruszał się także bardzo szybko i miał amulet, który pozwalał mu włączać się w strumień czasu i powstrzymywał starzenie. Bo strażnicy czasu, z jakichś powodów, nie byli aniołami, lecz ludźmi. Więc nie wiadomo, ile tak naprawdę miał lat. Manipulował czasem w taki sposób, by pomagać żniwiarzom światła. To on zlecał Barnabie akcje prewencyjne. Spoglądając w niebo z kwaśnym wyrazem twarzy, Ron wyciągnął rękę i poruszył w powietrzu palcami. - Madison? - Ron, mój amulet... - zaczęłam, wyciągając przed siebie kamień, ciągle wiszący na rzemyku. - Tak, wiem. Zaraz się tym zajmę - mruknął. Kamień na moment znikł w jego ruchliwych palcach. Poczułam mrowienie na karku i po chwili było już po wszystkim. - Kiedy ufarbowałaś włosy? - spytał lekko, nie patrząc mi w oczy. - Po balu maturalnym. Ron... Ale on stał już przed żniwiarzem światła. Barnaba, górujący nad tym niskim człowiekiem jak wieża, wyglądał, jakby był chory. - Barnabo... - mruknął Ron. W jego głosie zabrzmiała ostrzegawcza, może nawet karcąca nuta. Żniwiarz chyba także ją usłyszał, bo zdjął amulet z szyi i wyciągnął go przed siebie, zamiast podejść bliżej. Bez amuletu nie mógł podjąć żadnej akcji prewencyjnej, bo tracił wiele ze swoich zdolności. Ja bez mojego kamienia byłabym tylko duchem czy czymś w tym rodzaju. - Panie - wymamrotał Barnaba. Wyraźnie czuł się nieswojo. Jego amulet przybrał tę samą barwę jak wtedy, kiedy żniwiarz światła obnażył miecz, potem znowu stał się matowoczarny. - Jeśli chodzi o amulet Madison... - Już załatwione - oznajmił Ron, wręczając Barnabie kamień. Mój nauczyciel założył sznurek na szyję i wsunął amulet za podkoszulek. - Żniwiarz na miejscu ataku go rozpoznał. - Wiem! Dlatego tu jestem! Zostaliście rozpoznani - warknął Ron, opierając pięści na biodrach i spoglądając ostro na Barnabę. Zakłopotana, spuściłam wzrok. - Oboje. Na pierwszej akcji prewencyjnej Madison. Co się stało? Świetnie, znowu wpakowałam swojego towarzysza w kłopoty. - Przepraszam - powiedziałam ze skruchą. Barnaba podniósł głowę. - To tak naprawdę był mój pomysł - ciągnęłam, w nadziei że jeśli wezmę winę na siebie, mój opiekun da mi jeszcze jedną szansę. Informacja, że aury wydają dźwięki, mogła dokonać przełomu w moim szkoleniu; może dzięki niej wreszcie nauczę się komunikować za pomocą myśli. - Barnaba nie chciał zabierać mnie ze sobą, dopóki nie nauczę się czytać w myślach, ale przekonałam go, że nic się nie stanie. A potem poznałam Susan. Nie mogłam pozwolić, żeby tamta żniwiarka ją zabiła. To wszystko stało się tak szybko. - Dość! - warknął Ron tak ostro, że aż podskoczyłam. Szeroko otworzył oczy i patrzył na podwładnego, który... kulił się? - Powiedziałeś mi, że ona potrafi komunikować się z tobą w myślach! - rzucił oskarżycielsko, a mnie opadła szczęka. - Kłamałeś? Jeden z moich żniwiarzy mnie okłamał?
- Uch - jąkał się Barnaba, cofając się, kiedy Ron zrobił krok w jego stronę. - Nie kłamałem! To ty założyłeś, że potrafi, kiedy ci powiedziałem, że jest gotowa. Bo jest. Uważa, że jestem gotowa? Mimo że nie kontaktujemy się w myślach? Ron zmrużył oczy. - Wiesz, że nie pozwoliłbym jej wziąć udziału w akcji prewencyjnej, dopóki nie nauczy się czytać w myślach. Przez to trzeba było zmienić pamięć pięciu osób! Pięciu! Radość, która mnie ogarnęła, kiedy usłyszałam, że zdaniem mojego nauczyciela jestem już gotowa, wyparowała. Pożałowałam, że w ogóle otworzyłam usta. Znowu nabroiłam i nie czułam się z tym dobrze. - Nieważne, jak długo będę ją szkolił, Madison nigdy nie nauczy się kontaktować ze mną myślami -powiedział Barnaba, oblewając się rumieńcem. - Nie chodzi o nią, tylko o jej amulet! - Boże Wszechmogący! - przerwał mu Ron i wyrzucił ręce do góry. - Nie mogę ukryć tego przed serafinami. Wyobrażasz sobie, co by się działo? Po prostu za krótko ją jeszcze szkolisz. To długotrwały proces, a nie coś, co można pojąć w ułamku sekundy. Barnaba zmarszczył brwi. - Nie powiedziałem, że nigdy nie nauczy się kontaktować w myślach, powiedziałem tylko, że nie nauczy się komunikować ze mną. - Zerknął na mnie. -Panie, żniwiarzem ciemności, który miał zaatakować, była Nakita. Rozpoznała amulet Madison. Madison ma amulet Kairosa! Strażnik czasu znieruchomiał, szeroko otwierając oczy ze zdumienia, a jego wzrok powędrował w stronę mojego amuletu. Zacisnęłam palce na kamieniu, czując, jak srebro, w które był oprawiony, wbija mi się w dłoń. Był mój. Zdobyłam go i nikt nie odbierze mi go bez walki. Nawet Kairos, kimkolwiek był. - Kairos? - wyszeptał Ron, a potem, widząc moją minę, odwrócił wzrok. - Tak, a skoro ona ma amulet Kairosa - powiedział Barnaba - to może... - Cii - syknął Ron. Barnaba prychnął. - Wiedziałem, że to nie jest zwyczajny kamień żniwiarza, ale Kairosa? Jesteś pewny, że Nakita to właśnie powiedziała? Żniwiarz wyprostował się dumnie. - Byłem przy tym, panie. Nakita powiedziała też, że należę do nich, więc czułam się trochę dziwnie. Chciałam po prostu być tym, kim byłam kiedyś, kiedy nie miałam pojęcia o żniwiarzach, strażnikach czasu i czarnych skrzydłach. Może jeśli przestanę zwracać na to uwagę, oni wszyscy znikną. Ron spojrzał na nas z ukosa, jakby nam nie ufał. Wyciągnął rękę w stronę cienia. - Idź popatrzeć na niebo, Barnabo. Barnaba w milczeniu stanął na granicy cienia i zadarł głowę do góry. - Kim jest Kairos? - spytałam, odwracając się do Rona. - To mój odpowiednik. - Ron, stojący w cieniu drzewa, z rękami opartymi na biodrach, spoglądał niespokojnie na zalany słońcem parking. - Żniwiarze światła, żniwiarze ciemności. Strażnik czasu światła, strażnik czasu ciemności. Nie sądziłaś chyba, że jestem tylko ja, co? Wszystko ma swoją drugą stronę, przeciwwagę. Kairos jest moją. To on obserwuje, jak nici czasu wplatają się w potencjalną przyszłość
ludzi, i wysyła Żniwiarzy ciemności, żeby ich skosili. Przewidywanie jego kolejnych posunięć zabiera mi więcej czasu niż cokolwiek innego. Ostatnie zdanie powiedział takim tonem, jakby było to przekleństwo. Serce znowu waliło mi jak młotem. Skrzyżowałam ręce na piersi, jakbym mogła je w ten sposób powstrzymać. W porządku. Zwinęłam amulet strażnikowi czasu. Niedobrze. Powinnam się go pozbyć, ale nie mogłam przecież pożyczyć amuletu od innego żniwiarza i oddać ten Kairosowi. Nie miałam wyboru, musiałam go zatrzymać. Już nigdy nie odważę się zasnąć. Dobrze się składa, że nie potrzebuję snu. - Nic dziwnego, że Seth nie wrócił - chciałam wyciągnąć z tego wszystkiego jakiś wniosek. - Założę się, że ukrywa się przed Kairosem. Ron zmarszczył brwi, cofnął się głębiej w cień i oparł o murek obok mnie. - Żaden żniwiarz nie byłby w stanie użyć amuletu Kairosa, tak jak żaden strażnik czasu nie może użyć amuletu żniwiarza - powiedział. - Nakita musiała się pomylić. Chyba że... - Ron w zamyśleniu odwrócił się nieznacznie, żeby spojrzeć na mnie - ...chyba że to nie żniwiarz cię zabił. Może Kairos wyjątkowo sam postanowił to zrobić. Barnaba odwrócił się przez ramię, ale Ron gestem nakazał mu milczenie. Znowu. - Jak wyglądał ten Seth? - zapytał mnie zwodniczo łagodnym tonem. Poruszyłam się niespokojnie i podciągnęłam na rękach, żeby usiąść na murku. Spojrzałam w stronę Barnaby, ale on znowu patrzył w niebo. Przysunęłam kolana pod brodę. Nie chciałam pamiętać tamtej nocy, ale wspomnienia wróciły natychmiast i były bardzo wyraziste. - Miał ciemną cerę - powiedziałam. - I ciemne falujące włosy. Miły głos. - I świetnie całował, dodałam w myślach, kuląc się w sobie. O Boże. Całowałam się z facetem, który mnie zabił. Seksowny nieznajomy z balu maturalnego okazał się psychopatą, żniwiarzem ciemności o imieniu Seth, który postanowił się mnie pozbyć. I zrobił to, przebijając mnie mieczem, kiedy okazało się, że choć kabriolet runął z nasypu, przeżyłam. Potem ocknęłam się w kostnicy i usłyszałam, jak Barnaba kłóci się z innym żniwiarzem światła, czyja to wina, że jestem martwa. Przybyli tam, żeby przeprosić i nie dopuścić do mnie czarnych skrzydeł do czasu, aż odbiorę swoją „nagrodę". Ale wszystko się zmieniło, kiedy w kostnicy pojawił się także Seth. Zdaje się, że miał zamiar złożyć moją duszę u czyichś stóp, żeby „awansować do wyższej instancji", cokolwiek miał na myśli. Ale o tym wiedzieliśmy tylko ja i Barnaba. A on z jakiegoś powodu uznał, że nie powinniśmy informować o tym Rona. Potem skradłam Sethowi amulet, a fakt, że mi się udało i pozostałam na ziemi, dla wszystkich był tajemnicą. Ron pocierał ucho ręką, jakby miał nerwowy tik. - Wyższy od ciebie mniej więcej o pół głowy? Ścisnął mi się żołądek. - Tak - wymamrotałam. - To on. Pod stopami Barnaby zachrzęścił żwir. Ron wypuścił powietrze z płuc. - A niech mnie! - mruknął i zaczął krążyć niespokojnie, nie wychodząc jednak poza granicę cienia. - To był Kairos - oznajmił krótko. - Nie podał ci swojego prawdziwego imienia. Boże, jeśli mnie kiedykolwiek kochałeś, otwórz mi oczy, kiedy jestem taki ślepy! - Ale on wyglądał tak, jakby był w moim wieku! - zaprotestowałam. Super, nie dość, że całowałam się z człowiekiem, który mnie zabił, teraz okazuje się jeszcze, że on jest starszy od piramid. Rany! No tak, jak się nad tym dobrze zastanowić, za dobrze tańczył i całował jak na siedemnastolatka. - Kairos osiągnął swoją pozycję niezwykle wcześnie, dużo wcześniej niż planował jego poprzednik. -Ron zatrzymał się i spojrzał na parking. - Od dnia, kiedy dostał
amulet, który wisi teraz na twojej szyi, nie postarzał się ani o jeden dzień. Goguś z gładką buźką. Założę się, że nie jest zachwycony faktem, że znowu zaczął się starzeć. Wszystko jasne. Amulet strażnika czasu to jedyny boski kamień, który mogłaś posiąść. Każdy inny zmieniłby twoją duszę w pył. - Ponieważ jestem martwa? - spytałam, ale Ron pokręcił głową. - Ponieważ jesteś człowiekiem. Tak jak strażnicy czasu. - Więc to naprawdę nie moja wina, że nie byłem w stanie jej uratować - wtrącił się Barnaba. - Nie mogę wygrać ze strażnikiem czasu. - Nie możesz - zgodził się Ron, rzucając mu spojrzenie, które mówiło: „Lepiej się zamknij". - Jeśli Madison naprawdę ma kamień Kairosa, on zdoła go odzyskać tylko wtedy, kiedy ona umrze. - Ale ja już jestem martwa - zaprotestowałam, z nogami podciągniętymi pod brodę. Ron uśmiechnął się słabo. - To znaczy, kiedy twoja dusza zostanie zniszczona. Zakładam, że Kairos ma twoje ciało. Ktoś musi je mieć. Tak długo, jak długo będziesz istniała w takiej czy innej postaci, amulet będzie z tobą związany. To, że zdołałaś odebrać go Kairosowi, to chyba cud. - Ron spojrzał groźnie na Barnabę, który znowu chciał coś powiedzieć. - Musisz trzymać się od niego z daleka -dodał, odwracając się do mnie. - Nie ma sprawy - odparłam, spoglądając w niebo. - Powiedz mi tylko, na której on mieszka chmurze, to będę pamiętać. Ron dalej spacerował w cieniu drzewa. Jego szary strój powiewał dostojnie. - On mieszka na ziemi, tak jak ja - powiedział z roztargnieniem, najwyraźniej zbyt zajęty swoimi myślami, by zrozumieć mój żart. - Panie - odezwał się Barnaba, odwracając się tyłem do słońca. Zaniepokoiło mnie to. Ktoś chyba powinien stać na czatach? - Jeśli Kairos do tej pory po nią nie przyszedł, może już tego nie zrobi. - Kairos miałby ustąpić w walce o nieśmiertelność? Nie. Wątpię - stwierdził Ron. - Domyślam się, że nie zaatakował dotąd Madison, bo aż do dziś nikt nie wiedział, że stracił swój amulet. W tym czasie z pewnością usiłował zrobić sobie nowy. Im więcej czasu mu to zabierze, tym lepiej... choć nigdy nie uda mu się stworzyć amuletu, który dorównywałby mocą temu, który stracił. Nakita pewnie powiedziała mu, że Madison go ma. Teraz Kairos zacznie jej szukać. Miejmy nadzieję, że dość szybko udało mi się zmienić rezonans. - Strażnicy czasu robią amulety? - spytałam zaskoczona i spojrzałam na czarny amulet Rona, niemal niewidoczny w fałdach materiału. - Możesz zrobić dla mnie nowy, żebym mogła zwrócić ten Kairosowi? Ron zamrugał, jakby zaskoczony tą myślą. - Robię amulety i daję je aniołom, które chcą działać i stać się czymś, czym nigdy nie były. Nie wszystkim podoba się to, co jest, a to jeden ze sposobów, by na to wpłynąć. Ale ty jesteś martwa, Madison. Nie potrawę stworzyć kamienia, który utrzyma przy życiu martwego człowieka. Gdybyś spróbowała użyć amuletu
żniwiarza, spaliłby twój ludzki umysł. Powiedziałbym, Że skoro Kairos cię zabił, masz prawo zatrzymać jego amulet. Oczywiście serafini mogą być innego zdania. Przygryzłam wargę. Barnaba patrzył teraz na drogę na szczycie wzgórza. Obok nas przejechał jakiś samochód. Serafini. To oni podejmowali ważne decyzje. Żniwiarze im podlegali, a anioły stróże były jeszcze niżej. Barnaba mówił o serafinach w taki sposób, jakby to były rozpieszczone dzieci, którym ktoś dał władzę. Przerażające. - To źle, prawda? - powiedziałam cicho. Ron roześmiał się głośno, ale zaraz spoważniał. - Niedobrze - odparł, a potem, na widok mojej miny, uśmiechnął się lekko. - Madison, odebrałaś Kairosowi amulet. Teraz jest twój. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak zostało. Tylko daj mi trochę czasu, muszę się tym zająć. Nie mogłam usiedzieć na miejscu. Zsunęłam się z muru. - Ron, wiem, dlaczego Kairos chce mnie teraz dopaść, ale to wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu. Co ja takiego zrobiłam, że w ogóle się mną zainteresował? Barnaba odwrócił się do nas, ale Ron znowu nie pozwolił mu się odezwać. Podszedł do mnie i uśmiechnął się uspokajająco. W każdym razie wydaje mi się, że ten uśmiech miał być uspokajający. Ale w spojrzeniu Rona widziałam coś, co mnie przerażało. - Mam kilka pomysłów. - Popatrzył mi w oczy, a potem szybko odwrócił wzrok. - Spróbuję dowiedzieć się czegoś więcej. Nie masz czym się martwić. - Ron, jeśli ona ma amulet Kairosa, to może... - Och, zobacz tylko, która godzina - rzucił Ron i chwycił Barnabę pod ramię. Żniwiarz zachwiał się i omal nie stracił równowagi. - Musimy się spieszyć. Spieszyć się? Dokąd? Zaskoczona zrobiłam krok W stronę Rona. - Opuszczacie mnie? - Zaraz wrócimy. - Ron zmrużył oczy, ciągnąc żniwiarza po zalanej słońcem ścieżce. - Muszę omówić sprawy z serafinami, Barnaba będzie moim pośrednikiem. - Uśmiechał się, ale wyczuwałam jego napięcie. - Nie jestem jeszcze martwy, rozumiesz - powiedział z wymuszoną wesołością. - Nie mam bezpośredniego numeru do nieba. Nie martw się, Madison. Wszystko jest w porządku. W porządku? Nie bardzo mogłam w to uwierzyć. Wszystko działo się zbyt szybko i wcale mi się nie podobało. - Panie! - zawołał Barnaba, wyrywając się z uścisku Rona. - Jeśli Kairos znowu będzie chciał ją zaatakować, zmiana rezonansu amuletu nie wystarczy. On wie, jak ona wygląda. Nakita też ją widziała. Oboje mogą po prostu przejść się po okolicy i ją rozpoznać. Nie powinniśmy dać jej anioła stróża? Ron zamrugał, wyraźnie wstrząśnięty faktem, że sam o tym nie pomyślał. - Och, oczywiście - powiedział, wracając do cienia. - Właśnie to należy zrobić. Ale, Madison - dodał, zaciskając na amulecie palce, spomiędzy których zaczęło sączyć się czarne światło - radzę ci nie wspominać twojemu aniołowi stróżowi o amulecie Kairosa. - Jego wzrok powędrował w stronę mojego kamienia, po czym spojrzał mi w oczy. - Im mniej istot o tym wie, tym mniej będę musiał przekonać, że masz prawo go zatrzymać. Przestraszona, kiwnęłam głową. Ron uśmiechnął się do mnie. A zaraz potem w cieniu dębu pojawiła się złota świetlista kula. Przez chwilę patrzyłam na kołyszący się w powietrzu błyszczący kształt. To musiał być anioł stróż. Dla mnie? Barnabie wyraźnie ulżyło. Nie wiem,
dlaczego w ogóle go to obchodziło, w końcu jeszcze dwadzieścia minut temu chciał się mnie pozbyć. Kula światła wylądowała na murku i niemal znikła. W tej samej chwili usłyszałam eteryczny głos, który jakby docierał wprost do wnętrza mojej czaszki. Drgnęłam gwałtownie. - Anioł stróż, departament żniwiarzy i cherubinów, sekcja ochrony, zgodnie z zamówieniem! Ron odwrócił się i poklepał mnie po ramieniu. On także musiał usłyszeć ten głos. - A ty jesteś...? - Sekcja ochrony, numer jeden siedemdziesiąt sześć - rozległ się znowu dźwięczny głosik, od którego dzwoniło mi w uszach. - Cherubini? To te latające gołe dzieciaki z łukami? - Barnaba skrzywił się lekko i świetlista kula pojawiła się znowu. - Masz coś do cherubinów, żniwiarzu? - rzucił głosik zaczepnie. - Nie - zaprzeczył Barnaba. - Tylko nie wiedziałem, że sekcja ochrony zatrudnia cherubinów do opieki nad osobami poniżej osiemnastego roku życia. W mojej czaszce rozległo się pogardliwe prychnięcie. - Naprawdę myślisz, że ktoś mógłby zakochać się w niej? Jestem aniołem stróżem. Nie potrafię dokonywać cudów. - Hej! - zawołałam urażona i świetlista kula błyskawicznie przyleciała z powrotem do mnie. Cofnęłam się, kiedy znalazła się zbyt blisko. Anioł stróż, co? Raczej ognista kula z piekła rodem. - Widzisz mnie i słyszysz? - zadźwięczał głos, okrążając mnie szybko. Obróciłam się wokół, żeby nie stracić jej z oczu. - Słyszę cię. A czy cię widzę? Nie, właściwie nie. - Zatrzymałam się zdezorientowana. Świetlisty kształt przysiadł na ramie roweru i znikł. Barnaba prychnął i światło znowu pojawiło się i przygasło. - Doskonale - mruknął Ron. - Jeden siedemdziesiąt sześć to nie jest związek typu „póki was śmierć nie rozłączy", tylko zadanie tymczasowe. Dbaj o jej bez- pieczeństwo, a jeśli cokolwiek podejrzanego pojawi się W promieniu trzydziestu łokci, chcę o tym natychmiast wiedzieć. Światło oderwało się od roweru i zbliżyło do mnie. - Trzydzieści łokci? Tak jest! Tak jest? To jest anioł, tak? Ron rzucił mi ostatnie ostrzegawcze spojrzenie, Ujął Barnabę pod ramię i ruszył przed siebie. - Wrócę, kiedy tylko będzie to możliwe. Aha, podobają mi się twoje włosy. Są bardzo... W twoim stylu. Dotknęłam końców fioletowych kosmyków, starając się zrobić przyjazną minę. Ron i Barnaba zniknęli, a ja drgnęłam i wciągnęłam ze świstem powietrze. Cienie trochę się wydłużyły, jakby zrobiło się później. Na krótką chwilę, może tylko na kilka sekund, Ron wstrzymał czas, żeby zatrzeć ślady. Mój kamień był ciepły, jakby zareagował na działanie jego amuletu. Ciągle zaciskałam na nim palce. Spojrzałam na słoneczny parking i nagle świat wydał mi się dużo bardziej niebezpieczny niż przed chwilą. Po raz pierwszy od czterech miesięcy zostałam zupełnie sama.