DIANA WYNNE JONES
Ruchomy zamek Hauru
Przekład
Danuta Grórska
Tytuł oryginału
HOWL'S MOVING CASTLE
Redaktorzy serii
MAŁGORZATA CEBO-FONIOK
EWA TURCZYŃSKA
Redakcja stylistyczna
DOROTA KIELCZYK
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
453943
Wydawnictwo Amber zaprasza
do własnej księgarni internetowej
Sophie Kapeluszniczka była naj starsza z trzech sióstr. Nie była
nawet córką biednego drwala, który mógł jej zapewnić jakieś
szanse na sukces. Jej rodzice, ludzie zamożni, prowadzili sklep
z damskimi kapeluszami w kwitnącym miasteczku Market
Chipping.Matka Sophie zmarła, kiedy dziewczynka miała dwa
lata, a jej siostrzyczka Lettie zaledwie rok. Ojciec poślubił naj-
młodszą sprzedawczynię w sklepie, ładną blondynkę, Fanny.
Fanny wkrótce urodziła trzecią siostrę, Martę. Sophie i Lettie
powinny wtedy zmienić się w Brzydkie Siostry, ale w rzeczywi-
stości wszystkie trzy wyrosły na bardzo ładne panny, chociaż
Lettie uważano za najpiękniejszą. Fanny jednakowo dobrze trak-
towała wszystkie trzy siostry iani trochę nie faworyzowała Marty.
Pan Kapelusznik był dumny ze swoich trzech córek i posłał
wszystkie do najlepszej szkoły w mieście. Sophie uczyła się
7
najlepiej. Dużo czytała i bardzo szybko zdała sobie sprawę, że
jej przyszłość zapowiada się nieciekawie. To ją rozczarowało,
ale na razie 'dzielnie opiekowała się rodzeństwem i przygoto-
wywała Martę, żeby w odpowiednim czasie wyruszyła szukać
szczęścia.
Dwie młodsze siostry często skakały sobie do oczu. Lettie
bynajmniej nie pogodziła się z faktem, że jako drugą w kolej-
ności czeka ją najgorszy los po Sophie.
- To niesprawiedliwe! - krzyczała. - Czemu Marta ma dostać
wszystk~ najlepsze tylko dlatego, że urodziła się ostatnia? To ja
poślubię księcia i już!
Na co Marta zawsze odpowiadała, że ona wcale nie musi za
nikogo wychodzić, i tak będzie obrzydliwie bogata.
Potem Sophie odciągała od siebie skłócone dziewczynki i ce-
rowała im sukienki. Bardzo zręcznie radziła sobie z igłą. Z cza-
sem zaczęła również szyć stroje dla sióstr, Pewna ciemnoróżo-
wa kreacja, którą uszyła dla Lettie, na Majowe Święto, zanim ta
opowieść naprawdę się zaczyna, zdaniem Fanny wyglądała tak,
jakby pochodziła z najdroższego sklepu w Kingsburry.
Mniej więcej w tym czasie wszyscy znowu zaczęli gadać
o Wiedźmie z Pustkowia. Podobno Wiedźma zagroziła życiu kró-
lewskiej córki, więc Król rozkazał swojemu osobistemu mago-
wi, czarnoksiężnikowi Sulimanowi, żeby udał się na Pustkowie
irozprawił się z Wiedźmą. Niestety Suliman nie tylko nie zdołał
rozprawić się z Wiedźmą, ale sam poniósł śmierć z jej ręki.
Więc kiedy kilka miesięcy później wysoki czarny zamek poja-
wił się nagle na wzgórzach nad Market Chipping, buchając kłę-
bami czarnego dymu z czterech wieżyczek, wszyscy byli prze-
konani, że Wiedźma znowu powróciła z Pustkowia i zamierza
gnębić cały kraj, jak to robiła przed pięćdziesięciu laty. Blady
strach padłna ludzi. Nikt nie wychodził sam, zwłaszcza w nocy.
Co jeszcze bardziej przerażające, zamek nie został na tym sa-
mym miejscu. Czasami wyglądał jak wysoka czarna chmura na
bagnach na północnym zachodzie, czasami wznosił się na ska-
8
Iilch od wschodu, a kiedy indziej zbliżał się i siadał na wrzoso-
Wiskach tuż za ostatnią farmą na północy Niekiedy widać było,
jak zamek się porusza, a brudny szary dym snuje się z wieży-
I zck. Przez pewien czas ludzie obawial~ się, że wkrótce zamek
wtargnie do samej doliny Burmistrz zamierzał nawet wysłać
kogoś do Króla po pomoc.
Lecz zamek nadal wędrował po wzgórzach i okazało się, że
wcale nie należy do Wiedźmy, tylko do złego czarnoksiężnika
I lauru. Wiadomo było, że Hauru porywał młode dziewczyny
i wysysał z nich dusze. Albo pożerał ich serca.jak twierdzili nie- .
którzy Zadna dziewczyna nie była bezpieczna przed bezlito-
snym i zimnokrwistym czarnoksiężnikiem. Sophie, Lettie, Marta
i wszystkie inne dziewczęta z Market Chipping zostały ostrze-
żone, żeby nigdy nie wychodziły same z domu, co bardzo je
rozzłościło. Nie rozumiały, po co czarnoksiężnikowi Hauru te
wszystkie dusze, które kolekcjonował.
Wkrótce jednak miały inne zmartwienia na głowie, ponieważ
pan Kapelusznik zmarł nagle, akurat kiedy Sophie niedługo
miała skończyć szkołę. Okazało się wówczas, że szkolne cze-
sne, które płacił ojciec, obciążyło sklep pokaźnymi długami. Po
pogrzebie Fanny usiadła w salonie domu sąsiadującego ze skle-
pem i wyjaśniła sytuację.
- Niestety, wszystkie musicie opuścić szkołę - oznajmiła. _
Liczyłam tak i 9wak, ale nie dam rady utrzymać sklepu i całej
waszej trójki. Nie ma innego wyjścia, trzeba oddać was na na- .
ukę jakiegoś obiecującego zawodu. Nie mogę zatrzymać was
w sklepie. Nie stać mnie na to. Więc oto, co postanowiłam. Naj-
pierw Lettie ...
Lettie podniosła wzrok, jaśniejąc zdrowiem i urodą, której
nie przyćmił nawet smutek i żałobny strój.
- Chcę się dalej uczyć - oświadczyła.
- I będziesz, kochanie - zapewniła ją Fanny. - Załatwiłam ci
praktykę u Cesariego, w ciastkarni na Rynku. Oni traktują swo-
ich uczniów po królewsku, więc będzie ci tam dobrze i jeszcze
9
nauczysz się pożytecznego fachu. Pani Cesari to dobra klientka
i przyjaciółka, więc zgodziła się wcisnąć cię dodatkowo w ra-
mach przysługi.
Lettie zaśmiała się w sposób świadczący o tym, że wcale nie
jest zadowolona.
- No cóż, dziękuję - powiedziała. - Świetnie się składa, że
lubię gotować, prawda?
Fanny odetchnęła z ulgą. Lettie bywała czasami okropnie upar-
ta.
- Teraz Marta. Jesteś za młoda, żeby pójść do pracy, więc dla
ciebie rozglądałam się za jakąś długą, spokojną praktyką, która
później ci się przyda w każdym zawodzie. Znasz moją dawną
szkolną przyjaciółkę, Annabellę Fairfax?
Marta, smukła i jasnowłosa, niemal równie uparta jak Lettie,
wbiła w matkę wielkie szare oczy.
- To ta, co tak dużo mówi? - zapytała. - Czy ona nie jest cza-
rownicą?
- Tak, ma śliczny dom i klientów w całej Fałdowanej Dolinie
- potwierdziła Fanny z zapałem. - To dobra kobieta, Marto.
Nauczy cię wszystkiego, co potrafi, i pewnie przedstawi cię
ważnym osobom, które zna w Kingsburry. Po zakończeniu prak-
tyki będzie ci się dobrze wiodło w życiu.
- To miła pani - przyznała Marta. - Zgoda.
Sophie czuła, że Fanny zorganizowała wszystko, jak należy
Lettie jako druga córka nigdy nie osiągnie zbyt wiele, więc zo-
stała umieszczona tam, gdzie mogła poznać przystojnego mło-
dego ucznia i żyć z nim szczęśliwie. Marta, która musiała się
wyróżnić i zdobyć fortunę, pozyska do pomocy możnych przy-
jaciół i czary. Co do własnej osoby Sophie nie miała żadnych
złudzeń. Nie zdziwiła się więc, kiedy Fanny powiedziała:
- A więc, droga Sophie, wydaje się słuszne i sprawiedliwe,
żebyś odziedziczyła po mnie sklep z kapeluszami jako najstar-
sza. Postanowiłam sama przyjąć cię na praktykę, żebyś miała
szansę nauczyć się zawodu. Co ty na to?
Sophie nie mogła przecież powiedzieć, że czuje się skazana
na handel kapeluszami. Podziękowała Fanny z wdzięcznością.
- A więc załatwione! - zakończyła Fanny.
Następnego dnia Sophie pomogła Marcie spakować ubrania
do skrzyni, a nazajutrz rano wszystkie odprowadziły ją na dyli-
żans. Przewoźnik wydawał się nerwowy, ponieważ droga do
Górnej Fałdy, gdzie mieszkała pani Fairfax, prowadziła przez
wzgórza, obok wędrującego zamku czarnoksiężnika Hauru.
Marta okazywała zrozumiały lęk.
- Nic jej nie będzie - burknęła Lettie.
Lettie nie pozwoliła sobie pomóc przy pakowaniu. Kiedy dy-
liżans przewoźnika zniknął w oddali, wepchnęła wszystkie swoje
rzeczy do powłoczki na poduszkę i zapłaciła sześć pensów pu-
cybutowi od sąsiada, żeby zawiózł je na taczce do Cesariego na
Rynku. Sama maszerowała obok taczki z niespodziewanie we-
ołą miną. Właściwie sprawiała wrażenie, jakby chętnie opusz-
czała sklep z kapeluszami.
Pucybut wrócił z nagryzmoloną wiadomością od Lettie, że
rozpakowała swoje rzeczy w dormitorium dziewcząt i że u Ce-
sariegojest bardzo fajnie. Tydzień później przewoźnik przywiózł
li t od Marty, że dojechała bezpiecznie i że pani Fairfax ,jest
bardzo kochana i używa miodu do wszystkiego. Hoduje
p zczoły". Przez dłuższy czas Sophie nie wiedziała o siostrach
nic więcej, ponieważ w dniu wyjazdu Marty i Lettie rozpoczęła
własną praktykę.
Sophie oczywiście poznała już całkiem dobrze rzemiosło ka-
pelusznika. Jako mała dziewczynka biegała do wielkiego warsz-
tatu po drugiej stronie podwórza, gdzie kapelusze zwilżano i for-
mowano na główkach, a z wosku i jedwabiu wyrabiano kwiaty
i inne ozdoby. Znała ludzi, którzy tam pracowali. W większości
nie zmienili miejsca pracy, odkąd jej ojciec był chłopcem. Zna-
la Bessie, jedyną pozostałą sprzedawczynię w sklepie. Znała
klientki, które kupowały kapelusze, i woźnicę, który przywoził
ze wsi niewykończone słomkowe kapelusze do uformowania
na główkach w warsztacie. Znała innych dostawców i wiedzia-
ła, jak się wyrabia filc na zimowe kapelusze. Właściwie Fanny
niewiele mogła ją nauczyć, najwyżej jak skłonić klientkę, żeby
kupiła kapelusz.
- Doprowadzasz ją do odpowiedniego kapelusza, kochanie -
wyjaśniła Fanny. - Pokaż jej najpierw te, które nie pasują, żeby
od razu zobaczyła różnicę, kiedy przymierzy odpowiedni kape-
lusz.
Zresztą Sophie rzadko sprzedawała kapelusze. Po jednym dniu
przyglądania się w warsztacie i drugim, kiedy poszła z Fanny
do kupca bławatnego i handlarza jedwabiu, Fanny usadziła ją
do ozdabiania kapeluszy. Sophie siedziała w małej alkowie na
tyłach sklepu, przyszywała róże do czepków i woalki do welu-
rowych kapelusików, wszywała do wszystkich jedwabne pod-
szewki, rozmieszczała stylowo na rondach wstążki i woskowe
owoce. Ładnie jej to wychodziło. Nawet lubiła to zajęcie. Ale
czuła się osamotniona i trochę się nudziła. Pracownicy z warsz-
tatu byli za starzy, żeby z 'nimi pożartować, poza tym uważali ją
za kogoś odmiennego, kto pewnego dnia odziedziczy interes.
Bessie traktowała ją podobnie. Zresztą i tak gadała tylko o far-
merze, którego zamierzała poślubić w tygodniu po Święcie
Majowym. Sophie trochę zazdrościła Fanny, która w każdej
chwili mogła wyjść ze sklepu, żeby się potargować z handla-
rzem jedwabiu.
Najbardziej interesujące były rozmowy z klientkami. Nikt ni
kupuje kapelusza bez plotkowania. Sophie siedziała w alkowie,
szyła i słuchała, że burmistrz nie jada żadnych zielonych wa-
rzyw, że zamek czarnoksiężnika Hauru znowu przesunął się n
skały ... Szept, szept, szept ... Głosy zawsze cichły, kiedy roz-
mowa schodziła na Hauru, ale Sophie dosłyszała, że w zeszłym
miesiącu złapał dziewczynkę w dolinie. "Sinobrody!" - orzekły
szepty, a potem znowu przeszły w głosy, żeby stwierdzić, że
Jane Farrier wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy w nowym ucze-
saniu. No, ona to nigdy nie przyciągnie nawet czarnoksięźnika
12
Hauru, nie mówiąc już o przyzwoitym mężczyźnie. Potem roz-
brzmiewały trwożne, urywane szepty o Wiedźmie z Pustkowia.
Sophie doszła do wniosku, że czarnoksiężnik Hauru i Wiedź-
ma z Pustkowia powinni się połączyć.
- Oni wydają się stworzeni dla siebie. Ktoś mógłby ich wy-
swatać - zwróciła się do kapelusza, który właśnie wykańczała.
Lecz pod koniec miesiąca w sklepie nagle plotkowano tylko
o Lettie. Podobno u Cesariego od rana do wieczora tłoczyli się
panowie, każdy kupował całe fury ciastek i żądał, żeby obsłuży-
ła go Lettie. Otrzymała dziesięć propozycji małżeństwa, poczy-
nając od syna burmistrza do zamiatacza ulic, jednak odrzuciła
wszystkie. Wyjaśniła, że jest jeszcze za młoda, żeby podjąć taką
decyzję.
- Uważam, że to rozsądne z jej strony - zwierzyła się Sophie
czepkowi, który pokrywała plisowanym jedwabiem.
Fanny ucieszyła się z tych nowin.
- Wiedziałam, że sobie poradzi! - zawołała uszczęśliwiona.
Sophie zaczęła podejrzewać, że Fanny chętnie pozbyła się
Lettie z domu.
- Lettie miała zły wpływ na interesy - wyjaśniła czepkowi,
plisując beżowy jedwab. - Nawet ty wyglądałbyś na niej wspa-
niale, stara paskudo. Inne panie spoglądały na Lettie i wpadały
w rozpacz.
W miarę, jak upływały tygodnie, Sophie coraz częściej roz-
mawiała z kapeluszami. Nie miała do kogo otworzyć ust. Ęan-
ny przez większość dnia targowała się z dostawcami albo pró-
bowała pozyskać klientelę, a Bessie obsługiwała i opowiadała
wszystkim o swoich małżeńskich planach. Sophie nabrała zwy-
czaju, żeby każdy kapelusz po 'wykończeniu ustawiać na stoja-
ku, gdzie wyglądał prawie jak głowa bez ciała, a potem opowia-
dała mu, jakie ciało powinien ozdobić. Trochę pochlebiała
kapeluszom, ponieważ trzeba prawić komplementy klientom.
- Masz w sobie tajemniczy urok - powiedziała do jednego,
całego zakrytego migotliwą woalką.
13
Szerokiemu kremowemu kapeluszowi z rondem ozdobionym
różami obiecała:
- Na pewno wyjdziesz bogato za mąż!
Groszkowozielony kapelusik z falującym zielonym piórem
pochwaliła:
- Wyglądasz młodo jak wiosenny liść.
Różowym czepkom mówiła, że wyglądają słodko, a eleganc-
kim kapeluszom wykończonym aksamitem, że są interesujące.
Do plisowanego beżowego czepka powiedziała:
- Masz złote serce i ktoś na wysokim stanowisku dostrzeże to
i zakocha si~ w tobie.
Wymyśliła to, ponieważ litowała się nad tym czepkiem. Wy-
glądał tak prostacko i niegustownie.
następnego dnia Jane Farrier przyszła do sklepu i kupiła go.
Jej włosy rzeczywiście wyglądają dziwnie, zauważyła Sophie,
zerkając ukradkiem z alkowy - jakby Jane nakręciła je na po-
grzebacze. Szkoda, że wybrała właśnie ten czepek. Ale ostatnio
wszyscy kupowali czepki i kapelusze. Może handlowe chwyty
Fanny podziałały, a może dlatego, że zbliżała się wiosna, tak czy
owak, sprzedaż kapeluszy zdecydowanie rosła. Fanny zaczęła
powtarzać z lekkim wyrzutem sumienia: "Chyba nie powin-
nam była tak szybko odsyłać Marty i Lettie z domu. Przy takich
obrotach dałybyśmy sobie radę".
K!ientela dopisywała jeszcze bardziej, kiedy zbliżało się Majo-
we Swięto. Sophie musiała więc nałożyć skromną szarą sukienkę
i pomagać.w sklepie. Nie miała ani chwili na próżnowanie. Jak
me obsługiwala klientek, pośpiesznie wykańczała kapelusze. Co
wieczór zabierała je do domu obok sklepu, gdzie pracowała przy
lampie do późnej nocy, żeby następnego dnia sklep miał co sprze-
dawać. Groszkowozielone kapelusze, takie jak kapelusz żony
burmistrza, cieszyły się wielkim powodzeniem, podobnie jak
różowe czepki. Potem, na tydzień przed Majowym Świętem, ktoś
wszedł i zapytał o plisowany czepek, taki sam, jaki nosiła Jane
Farrier, kiedy uciekła z hrabią Catterackiem.
14
Tego wieczoru przy szyciu Sophie przyznała, że prowadzi
nudny żywot. Zamiast rozmawiać z kapeluszami, po wykoń-
czeniu przymierzyła jeden przed lustrem. To był błąd. Surowa
szara sukienka nie była twarzowa, zwłaszcza kiedy Sophie mia-
la oczy zaczerwienione od szycia, a do jej rudoblond włosów
nie pasował ani groszkowozielony, ani różowy kolor. W pliso-
wanym beżowym czepku wyglądała po prostu okropnie. "Jak
stara panna!" - powiedziała sobie. Nie żeby od razu zamierzała
uciekać z hrabią, jak J ane Farrier, albo żeby pół miasta pragnęło
się z nią żenić, jak z Lettie. Ale chciała robić coś - sama nie
widziała, co - trochę bardziej interesującego niż zwykłe wy-
kańczanie kapeluszy. Postanowiła, że następnego dnia znajdzie
chwilę czasu i pójdzie porozmawiać z Lettie.
Ale nie poszła. Albo nie miała czasu, albo była zbyt zmęczo-
na, żeby iść taki kawał na Rynek, albo przypominał jej się czar-
noksiężnik Hauru zagrażający samotnym dziewczętom - tak czy
owak, z każdym dniem coraz trudniej jej przychodziło wybrać
się do siostry. Bardzo dziwne. Sophie zawsze uważała się za nie-
mal równie upartą jak Lettie. Teraz odkryła, że niektóre rzeczy
może zrobić dopiero wtedy, kiedy skończą się jej wymówki.
- To absurd! - skarciła się głośno. - Rynek jest tylko dwie
ulice dalej. Jeśli pobiegnę ...
I przyrzekła sobie, że pójdzie do Cesariego, kiedy sklep z ka-
peluszami zostanie zamknięty na Majowe Święto.
Tymczasem do sklepu dotarły nowe plotki. Podobno Król
pokłócił się z własnym bratem, księciem Justynem, i książę zo-
stał skazany na wygnanie. Nikt nie znał powodów kłótni, ale
kilka miesięcy temu książę nawet przejeżdżał w przebraniu przez
Market Chipping, nierozpoznany. Na poszukiwanie księcia Król
wysłał hrabiego Catteracka, który właśnie wtedy poznał Jane
Farrier. Sophie słuchała i robiło jej się smutno. Zdarzały się różne
ciekawe rzeczy, ale zawsze komuś innemu.
Nadeszło Majowe Święto. Od samego świtu ulice wypełniły
się wesołością. Fanny wyszła wcześnie, ale Sophie musiała
15
najpierw wykończyć kilka kapeluszy. Śpiewała przy pracy.
W końcu Lettie też pracowała. W święta sklep Cesariego był
otwarty do północy.
- Zafunduję tam sobie ciastko z kremem - postanowiła So-
phie. - Nie jadłam ciastek od wieków.
Patrzyła, jak za oknem tłoczą się ludzie w naj rozmaitszych
jaskrawych strojach, sprzedawcy pamiątek, akrobaci na szczu-
dłach, i ogarniał ją narastający entuzjazm. .
Lecz kiedy wreszcie narzuciła szary szal na szarą sukienkę'
i wyszła na ulicę, nie czuła się już podniecona, tylko przytło-
czona. Za dużo ludzi spieszących gdzieś ze śmiechem i śpie-
wem na ustach, za dużo hałasu i przepychania. Sophie miała
wrażenie, jakby ostatnie miesiące siedzenia i szycia zmieniły
ją w staruszkę czy wręcz inwalidkę. Owinęła się ciaśniej sza-
lem i przemykała ukradkiem pod ścianami domów, żeby unik-
nąć podeptania przez stopy w najlepszych butach czy posztur-
chiwania przez łokcie w powłóczystych jedwabnych rękawach.
Kiedy gdzieś wysoko nagle zagrzmiała salwa, Sophie mało nie
zemdlała. Podniosła wzrok i zobaczyła zamek czarnoksiężnika
Hauru tuż na wzgórzu ponad miastem, tak blisko,jakby opierał
się na kominach ostatnich domów. Błękitne płomienie strzela-
ły ze wszystkich czterech wieżyczek zamku, tworząc kule błę-
kitnego ognia, które wybuchały wysoko na niebie z przerażają-
cym hukiem. Czarnoksiężnik Hauru chyba nie pochwalał
Majowego Święta. Albo próbował się do niego przyłączyć na
swój sposób. Sophie za bardzo się bała, żeby zgadywać. Wróci-
łaby do domu, ale była już w połowie drogi do Cesariego. Więc
pobiegła.
Co we mnie wstąpiło, że marzyłam o interesującym życiu? -
zastanawiała się w biegu. To dla mnie zbyt straszne. Dlatego że
jestem najstarsza z trzech sióstr.
Kiedy dotarła na Rynek., zrobiło się jeszcze gorzej, o ile to
możliwe. Tłumy młodych podchmielonych mężczyzn parado-
wały od gospody do gospody, wlokąc po ziemi płaszcze, tupiąc
16
butami .ze sprzączkami,jakich nigdy nie włożyliby w dzień po-
wszedni, wykrzykując głośno i zaczepiając dziewczęta. Panny
spacerowały grzecznie parami, gotowe na zaczepki. Wszystko
wyglądało całkiem zwyczajnie jak na Majowe Święto, ale śmier-
telnie przerażało Sophie. A kiedy młody mężczyzna' w fanta-
stycznym srebrno-błękitnym kostiumie spostrzegł ją i posta-
nowi] zaczepić, próbowała się schować w drzwiach sklepu.
Młodzieniec spojrzał na nią zaskoczony.
- W. porządku, mała szara myszko - powiedział, śmiejąc się
z lekkim politowaniem. - Ja tylko chciałem ci postawić drinka.
Nie rób takiej przestraszonej miny.
Sophie się zawstydziła. Kawaler był elegancki ze szczupłą,
Interesującą twarzą - sporo po dwudziestce - z misterną blond
fryzurą. Rękawy miał bardzo długie, obrębione ściegiem mu-
szelkowym, ze srebrnymi wstawkami.
- Och nie, dziękuję panu - wyjąkała Sophie. - Ja ... idę z wi-
zytą do siostry.
- Ależ idź, proszę bardzo. - Wygadany młodzieniec zaśmiał
się. Za nic nie chciałbym przeszkodzić młodej damie w spo-
tkaniu z siostrą, Mogę cię odprowadzić? Wydajesz się taka wy-
straszona.
Zaproponował to z dobrego serca, co jeszcze bardziej zawsty-
dziło Sophie.
- Nie. Nie, dzjękuję uprzejmie! - wykrztusiła i wyminęła go
spiesznie
Nawet był uperfumowany. Zapach hiacyntów ścigał ucieka-
jącą. Sophie .. Co za dworny młodzieniec! - pomyślała, przepy-
chając SIę między stolikami ustawionymi przed cukiernią Ce-
sanego.
Przy stolikach panował tłok. W środku też było tłoczno i rów-
me hałaśliwie, jak na Rynku. Sophie wypatrzyła siostrę w sze-
regu sprzedawczyń za kontuarem dzięki grupce chłopskich sy-
nów, którzy opierali się na łokciach i wykrzykiwali do Lettie
zaczepki. Lettie, łatniejsza niż kiedykolwiek i chyba trochę
17
szczuplejsza, wkładała ciastka do torebek w największym po-
śpiechu, każdą torebkę skręcała zręcznym ruchem i oglądała się
z uśmiechem. przez ramię, rzucając cięte odpowiedzi. Wszyscy
pękali ze śmiechu. Sophie musiała przepychać się do kontuaru,
Lettie zobaczyła ją. Przez chwilę wydawała się wstrząśnięta.
Potem szerzej otworzyła oczy, uśmiechnęła się od ucha do ucha
i zawołała:
- Sophie!
- Mogę z tobą porozmawiać?! - krzyknęła Sophie. - Gdzie
indziej - dodała trochę bezradnie, kiedy wielki łokieć odepchnął
ją od kontuaru.
- Chwileczkę! - odwrzasnęła Lettie.
Odwróciła się do dziewczyny obok i coś szepnęła. Dziewczy-
na kiwnęła głową, wyszcźerzyła zęby i zajęła miejsce Lettie ..
- Teraz macie moją zastępczynię - powiedziała do tłumu.
Kto następny?
- Ale ja chcę rozmawiać z tobą, Lettie! - wrzasnął któryś chłop-
ski syn.
- Rozmawiaj z Carrie - odparła. - Ja chcę zamienić słówko
z siostrą.
Nikt więcej nie protestował. Kilkoma szturchańcami prze-
pchnęli Sophie na koniec kontuaru, gdzie Lettie podniosła kla-
pę i kiwała na siostrę. Ostrzegali tylko, żeby nie zajęła Letti
całego dnia. Sophie przecisnęła się bokiem pod klapą, a siostra
złapała ją za nadgarstek i pociągnęła na zaplecze, do pokoju,
gdzie pod ścianami stały drewniane półki, każda z tacami peł-
nymi ciastek. Lettie wysunęła na środek dwa stołki.
- Siadaj - powiedziała. Spojrzała z roztargnieniem na najbliż-
szą półkę, wzięła ciastko z kremem i podała siostrze.
Sophie opadła na stołek, wdychając słodki zapach. Zbierało
jej się na płacz.
- Och, Lettie! - powiedziała. - Tak się cieszę, że cię widzę!
- A ja się cieszę, że siedzisz - odparła Lettie. - Widzisz, ja nie
jestem Lettie. Jestem Marta.
18
Rozdział 2
w którym Sophie musi wyruszyć
na poszukiwanie szczęścia
-Co?
Sophie wytrzeszczyła oczy. Dziewczyna siedząca na stołku
naprzeciwko wyglądała całkiem jak Lettie. Nosiła jedną z naj-
'lepszych sukienek Lettie, bardzo twarzową, w pięknym odcie-
niu błękitu. Miała ciemne włosy i błękitne oczy Lettie.
- Jestem Marta - powtórzyła siostra. - Kogo przyłapałaś na
. rozcinaniu jedwabnych pantalonów Lettie? Ja nigdy tego Lettie
nie powiedziałam. A ty?
- Nie - przyznała Sophie, całkiem ogłupiała.
Teraz widziała, że to Marta. Przechylała głowę jak Marta, obej-
mowała kolana rękami i kręciła młynka kciukami.
- Dlaczego?
- Bałam się, że przyjdziesz mnie odwiedzić - ciągnęła Marta
- bo wiedziałam, że będę musiała wyznać ci prawdę. Teraz mi
ulżyło. Obiecaj, że nikomu nie zdradzisz tej tajemnicy. Wiem,
że dotrzymasz słowa, jeśli obiecasz. Jesteś taka honorowa.
- Obiecuję - przyrzekła Sophie. - Ale jak? Dlaczego?
- Zamieniłyśmy się z Lettie - wyjaśniła Marta, kręcąc kciu-
kami. - Lettie chciała się uczyć czarów, aja nie. Ona ma rozum
i chce go wykorzystać w przyszłości ... ale spróbuj to powie-
dzieć mamie! Mamajest zazdrosna o Lettie. Nigdy nie przyzna
jej ani krzty rozumu.
Sophie nie wierzyła, że Fanny jest taka, ale puściła to mimo
uszu.
- Ale co z tobą?
- Zjedz ciastko - zachęciła ją Marta. - Jest smaczne. Och tak,
ja też jestem sprytna. Wystarczyły mi tylko dwa tygodnie u pani
Fairfax, żeby znaleźć zaklęcie, którego używamy. Wstawałam
w nocy i ukradkiem czytałam jej książki, i to było całkiem łatwe.
19
Potem zapytałam, czy mogę odwiedzić rodzinę, a pani Fairfax
się zgodziła. Ona jest kochana. Myślała, że tęsknię za domem
Więc wzięłam zaklęcie i przyszłam tutaj, a Lettie wróciła do
pani Fairfax i udawała mnie. Najgorszy był pierwszy tydzień
kiedy jeszcze niczego nie umiałam. Ale odkryłam, że ludzie mnie
lubią ... no wiesz,jeślija ich lubię ... i potemjuż było w porząd-
ku. A pani Fairfax nie wyrzuciła Lettie, więc chyba jej też się
udało.
Sophie ugryzła ciastko, właściwie nie czując smaku.
- Ale dlaczego chciałaś to zrobić?
Marta zakołysała się na stołku z szerokim uśmiechem na twa-
rzy Lettie i zakręciła radosnego różowego młynka kciukami.
- Chcę wyjść za mąż i mieć dziesięcioro dzieci.
- Jesteś za młoda! - zaprotestowała Sophie.
- Trochę - zgodziła się Marta. - Ale widzisz, muszę zacząć
już niedługo, żeby zdążyć z dziesięciorgiem dzieci. A w ten spo-
sób mam czas, żeby sprawdzić, czy ta upragniona osoba lubi
mnie taką, jaką jestem naprawdę. Zaklęcie zużywa się po tro-
chu i coraz bardziej staję się sobą, rozumiesz?
Sophie tak się zdumiała, że skończyła ciastko i nawet nie za-
uważyła, jakiego było rodzaju.
- Dlaczego dziesięcioro dzieci?
- Bo tyle chcę - odparła Marta.
- Nie wiedziałam!
- No, gadanie o tym niewiele by dało, kiedy tak gorliwie
popierałaś mamę w sprawie mojej świetlanej przyszłości - burk-
nęła Marta. - Myślałaś, że mamie naprawdę na tym zależy. Ja
też tak myślałam, dopóki ojciec nie umarł. Wtedy się przeko-
nałam, że ona po prostu chciała się nas pozbyć ... Umieścił
Lettie tam, gdzie kręci się wielu mężczyzn, a mnie wysłała jak
najdalej od domu! Tak się złościłam, że pomyślałam sobie: cze-
mu nie? Pogadałam z Lettie. Ona też była wściekła i wszystko
załatwiłyśmy. Teraz jesteśmy zadowolone. Ale obie martwim
się o ciebie. Jesteś za bystra i za ładna, żeby tkwić w sklepie do
20
końca życia. Rozmawiałyśmy o tym, ale nic nie wymyśliły-
my.
- Ale tam mi dobrze - sprzeciwiła się Sophie. - No, może
trochę nudno.
- Dobrze?! - wykrzyknęła Marta. - Tak, od razu widać, jak ci
dobrze, skoro nie pokazujesz się całymi miesiącami, a potem
zjawiasz się w koszmarnej szarej kiecce, taka zastraszona,jakbyś
nawet mnie się bała! Co mama ci zrobiła?
- Nic - odparła zażenowana Sophie. - Miałyśmy dużo robo-
ty. Marto, nie powinnaś tak mówić o Fanny. To twoja matka.
- Właśnie, i jestem do niej dostatecznie podobna, żeby ją ro-
zumieć - oświadczyła Marta. - Dlatego wysłała mnie tak dale-
ko, a przynajmniej próbowała. Mama wie, że nie trzeba trakto-
wać ludzi nieuprzejmie, żeby ich wykorzystywać. Wie,jakajesteś
obowiązkowa. Wie, że uważasz się za przegraną, bo jesteś naj-
starsza. Omotała cię i zmusiła, żebyś dla niej harowała jak nie-
wolnica. Założę się, że nawet ci nie płaci.
- Jestem jeszcze praktykantką - broniła się Sophie.
- Ja też, ale dostaję pensję. Bo na to zasługuję - oznajmiła
Marta. - Sklep z kapeluszami ostatnio przynosi duże zyski,
wszystko dzięki tobie! Ty zrobiłaś ten zielony kapelusz, w któ-
rym żona burmistrza wygląda jak prześliczna uczennica, tak?
- Groszkowa zieleń. Ja go wykończyłam - przyznała So-
phie.
- I ten czepek, który nosiła Jane Farrier, kiedy poznała hra-
I iego - mówiła dalej Marta. - Jesteś geniuszem od kapeluszy
i trojów, a mama o tym wie! Przypieczętowałaś swój los, kiedy
uszyłaś sukienkę dla Lettie na poprzednie Majowe Święto. Te-
raz zarabiasz dla Fanny pieniądze, a ona się włóczy ...
- Jeździ po towar - sprostowała Sophie.
- Dobre sobie! - wykrzyknęła Marta, coraz szybciej kręcąc
kciukami. - To jej zajmuje połowę ranka. Widziałam ją nieraz,
Sophie, i słyszałam plotki. Rozjeżdża się wynajętym powozem
w nowych strojach za twoje pieniądze i odwiedza wszystkie
21
rezydencje w dolinie! Mówią, że zamierza kupić wielki dom na
końcu doliny i urządzić stylowo. A gdzie ty jesteś?
- No, Fanny ma prawo się trochę zabawić, skoro tak się na-
pracowała, żeby nas wychować - powiedziała Sophie. - Ja pew-
nie odziedziczę sklep.
- Co za los! - oburzyła się Marta. - Słuchaj ...
Ale w tej samej chwili na drugim końcu pomieszczenia odsu-
nęły się dwa puste regały na ciastka, zza których wystawił głowę
jakiś praktykant.
- Zdawało mi się, że słyszałem twój głos, Lettie. - Wyszcze-
rzył zęby w bardzo zalotnym i przyjaznym uśmiechu. - Nowe
wypieki już gotowe. Powiedz im.
Kędzierzawa, trochę umączona głowa znowu znikła. Sophie
pomyślała, że wyglądał na miłego chłopca. Chciała zapytać, czy
to on się Marcie naprawdę podoba, ale nie zdążyła. Marta ze-
rwała się na równe nogi, mówiąc bez przerwy.
- Muszę przekazać dziewczynom, żeby przeniosły to wszyst-
ko do sklepu! - zawołała. - Pomóż mi, złap za drugi koniec.
Wyciągnęła z szeregu najbliższą tacę i Sophie pomogła sio-
strze przydźwigać towar do ruchliwego, gwarnego sklepu.
- Musisz coś zrobić ze sobą, Sophie - sapała Marta, kiedy tasz-
czyły ciastka. - Lettie wciąż powtarzała, że nie wie; co się z tobą
stanie, kiedy nas nie będzie. Że powinnaś bardziej się szano-
wać. Słusznie się martwiła.
W sklepie pani Cesari wzięła od dziewcząt tacę w potężne
ramiona, wywrzaskując polecenia. Szereg pracowników prze-
pchnął się obok Marty, żeby przynieść następne porcje. Sophie
wykrzyknęła pożegnanie i wymknęła się w zamieszaniu. Sądzi-
ła, że nie powinna zabierać Marcie więcej czasu. Poza tym chciała
zostać sama i pomyśleć. Pobiegła do domu. Na polu nad rzeką,
gdzie odbywał się jarmark, właśnie puszczano fajerwerki, ry-
walizujące z niebieskimi ogniowymi kulami nad zamkiem Hau-
ru. Sophie poczuła się jeszcze bardziej jak kaleka.
22
Myślała i myślała przez cały następny tydzień, ale czuła tylko
coraz Większy zamęt w głowie i narastające niezadowolenie.
Sprawy nie wyglądały tak ,jakjej się zdawało. Zaskoczyły ją Lettie
I Marta. Przez tyle lat ich nie rozumiała. Ale nie wierzyła, że
Fanny jest tak zła, jak twierdziła Marta.
Miała mnóstwo czasu na rozmyślania, ponieważ Bessie zgod-
me z zapowiedzią wyszła za mąż i Sophie została sama w skle-
pie. Fanny wychodziła często, może się włóczyła, a obroty spa-
dły po Majowym Swięcie. Po trzech dniach Sophie zebrała się
na odwagę, żeby zapytać Fanny:
- Czy nie powinnam dostawać pensji?
- Oczywiście, kochanie, za tyle pracy! - przytaknęła gorąco
Fanny, przymierzając przed sklepowym lustrem kapelusz przy-
brany różami. - Zajmiemy się tym, jak tylko zrobię wieczorem
rachunki.
Potem wyszła i nie wróciła, dopóki Sophie nie zamknęła skle-
pu i nie zabrała kapeluszy do wykończenia w domu.
Początkowo Sophie czuła się podle, że słuchała Marty. L~cz
kiedy Fanny nie wspomniała o pensji ani tego wieczora, ani przez
cały następny tydzień, Sophie zaczęła myśleć, że Marta miała
rację.
- Mo.że n,aprawdę jestem wyzyskiwana - zwierzyła się kape-
luszowi, ktory przybierała czerwonym jedwabiem i kiścią wo-
skowych czereśni. - Ale ktoś musi to robić, bo inaczej nie bę-
dzie żadnych kapeluszy do sprzedania.
Kiedy zaczęła ozdabiać następny kapelusz, surowy, czarno-
-bialy bardzo stylowy, zaświtała jej całkiem nowa myśl.
- Jakie to ma znaczenie, że nie będzie kapeluszy na sprzedaż?
- zapytała go.
Rozejrzała się po zebranych kapeluszach, umieszczonych na
stojakach albo czekających na wykończenie.
- jaki z was wszystkich pożytek? - zapytała. - Mnie z pewno-
scią me przydacie się do niczego.
23
I już chciała opuścić dom i wyruszyć na poszukiwanie szczę-
ścia, kiedy przypomniała sobie, że jest naj starsza, więc to bez
sensu. Z westchnieniem znowu wzięła do ręki kapelusz.
Następnego ranka siedziała sama VI sklepie, wciąż niezado-
wolona, kiedy do środka wpadła jakaś nieładna młoda klientka,
wywijając plisowanym beżowym czepkiem.
- Popatrz! - zapiszczała młoda dama. - Powiedziałaś mi, że
jest taki sam jak czepek, który nosiła J ane Farrier, kiedy spotkała
hrabiego. Skłamałaś. Nic mnie nie spotkało!
- Wcale się nie dziwię - odparła Sophie, zanim zdążyła się po-
wstrzymać. - Jeśli jesteś na tyle głupia, żeby nosić ten czepek
z taką twarzą, nie zauważyłabyś samego Króla, gdyby padł przed
tobą na kolana ... gdyby wcześniej nie skamieniał na twój widok.
Klientka spiorunowała ją wzrokiem. Potem cisnęła w dziew-
czynę czepkiem i wypadła ze sklepu. Sophie, lekko zdyszana,
wepchnęła czepek do kosza na śmiecie. Zasada głosiła: tracisz
opanowanie, tracisz klienta. Sophie właśnie dowiodła prawdzi-
wości tej zasady. Z niepokojem stwierdziła, że świetnie się przy
tym bawiła.
Nie miała czasu, żeby ochłonąć. Zaturkotały koła, zastukały
końskie kopyta i powóz przesłonił okno. Dzwonek na drzwiach
brzęknął i do sklepu wpłynęła najwytworniejsza klientka, jaką
Sophie dotąd widziała, w sobolowej etoli na ramionach i kosz-
townej czarnej sukni, usianej migotliwymi brylantami. Oczy
Sophie pobiegły najpierw do szerokiego kapelusza damy - praw-
dziwe strusie pióro ufarbowane, żeby odbijać różowe, zielone
i błękitne refleksy brylantów, ajednak wciąż czarne. To był bo-
gaty kapelusz. Twarz damy jaśniała wypracowaną urodą. Kasz-
tanowe włosy nadawały kobiecie młody wygląd, ale ... Sophie
objęła spojrzeniem młodzieńca, który wszedł za damą, męż-
czyznę z rudawymi włosami i trochę nieforemną twarzą, cał-
kiem dobrze ubranego, ale bladego i wyraźnie zdenerwowane-
go. Popatrzył na Sophie z lękliwą prośbą. Sophie była zdziwiona.
24
- Panna Kapeluszniczka? - zapytała dama melodyjnym, lecz
rozkazującym głosem.
- Tak - potwierdziła Sophie.
Mężczyzna coraz bardziej się denerwował. Może dama była
jego matką.
- Słyszałam, że sprzedajecie naj cudowniejsze kapelusze-
oświadczyła dama. - Pokaż mi, proszę.
W obecnym nastroju Sophie wolała nic nie mówić. Poszła
i przyniosła kapelusze. Żaden nię nadawał się dla klientki tej
klasy, ale Sophie czuła na sobie wzrok mężczyzny i zrobiło jej
się nieswojo. Im szybciej dama odkryje, że te kapelusze do niej
nie pasują, tym szybciej ta dziwna para stąd wyjdzie. Zastoso-
wała się do rady Fanny i pokazała najpierw najgorsze.
Dama natychmiast zaczęła odrzucać kapelusze.
- Przesłodzony - powiedziała na różowy czepek, a na grosz-
DIANA WYNNE JONES Ruchomy zamek Hauru Przekład Danuta Grórska Tytuł oryginału HOWL'S MOVING CASTLE Redaktorzy serii MAŁGORZATA CEBO-FONIOK EWA TURCZYŃSKA Redakcja stylistyczna DOROTA KIELCZYK Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI 453943 Wydawnictwo Amber zaprasza do własnej księgarni internetowej
http://www.wydawnictwoamber.pl Copyright © Diana Wynne Jones 1986. Ali rights reserved. For the Polish edition Copyright © 2005 by Wydawnictwo Arnber Sp. z 0.0. ISBN 83-241-2256-7 Ta książka jest dla Stephena. Pomysł na tę opowieść podsunął mi pewien chłopiec w szkole, którą odwiedzałam. Poprosił, żebym napisała książkę o wędrującym zamku. Zapisałam jego nazwisko i tak dobrze schowałam kartkę, że do tej pory nie mogę jej znaleźć. Chciałabym mu bardzo podziękować. Rozdział 1 w którym Sophie rozmawia z kapeluszami W krainie Ingarii, gdzie siedmiomilowe buty i płaszcze-nie- widki istnieją naprawdę, pechowo jest się urodzić jako naj starsze z trójki rodzeństwa. Wszyscy wiedzą, że ty pierwsza poniesiesz klęskę, i to najgorszą.jeśli cała trójka wyruszy szukać szczęścia.
Sophie Kapeluszniczka była naj starsza z trzech sióstr. Nie była nawet córką biednego drwala, który mógł jej zapewnić jakieś szanse na sukces. Jej rodzice, ludzie zamożni, prowadzili sklep z damskimi kapeluszami w kwitnącym miasteczku Market Chipping.Matka Sophie zmarła, kiedy dziewczynka miała dwa lata, a jej siostrzyczka Lettie zaledwie rok. Ojciec poślubił naj- młodszą sprzedawczynię w sklepie, ładną blondynkę, Fanny. Fanny wkrótce urodziła trzecią siostrę, Martę. Sophie i Lettie powinny wtedy zmienić się w Brzydkie Siostry, ale w rzeczywi- stości wszystkie trzy wyrosły na bardzo ładne panny, chociaż Lettie uważano za najpiękniejszą. Fanny jednakowo dobrze trak- towała wszystkie trzy siostry iani trochę nie faworyzowała Marty. Pan Kapelusznik był dumny ze swoich trzech córek i posłał wszystkie do najlepszej szkoły w mieście. Sophie uczyła się 7 najlepiej. Dużo czytała i bardzo szybko zdała sobie sprawę, że jej przyszłość zapowiada się nieciekawie. To ją rozczarowało, ale na razie 'dzielnie opiekowała się rodzeństwem i przygoto- wywała Martę, żeby w odpowiednim czasie wyruszyła szukać szczęścia. Dwie młodsze siostry często skakały sobie do oczu. Lettie bynajmniej nie pogodziła się z faktem, że jako drugą w kolej- ności czeka ją najgorszy los po Sophie. - To niesprawiedliwe! - krzyczała. - Czemu Marta ma dostać wszystk~ najlepsze tylko dlatego, że urodziła się ostatnia? To ja poślubię księcia i już! Na co Marta zawsze odpowiadała, że ona wcale nie musi za
nikogo wychodzić, i tak będzie obrzydliwie bogata. Potem Sophie odciągała od siebie skłócone dziewczynki i ce- rowała im sukienki. Bardzo zręcznie radziła sobie z igłą. Z cza- sem zaczęła również szyć stroje dla sióstr, Pewna ciemnoróżo- wa kreacja, którą uszyła dla Lettie, na Majowe Święto, zanim ta opowieść naprawdę się zaczyna, zdaniem Fanny wyglądała tak, jakby pochodziła z najdroższego sklepu w Kingsburry. Mniej więcej w tym czasie wszyscy znowu zaczęli gadać o Wiedźmie z Pustkowia. Podobno Wiedźma zagroziła życiu kró- lewskiej córki, więc Król rozkazał swojemu osobistemu mago- wi, czarnoksiężnikowi Sulimanowi, żeby udał się na Pustkowie irozprawił się z Wiedźmą. Niestety Suliman nie tylko nie zdołał rozprawić się z Wiedźmą, ale sam poniósł śmierć z jej ręki. Więc kiedy kilka miesięcy później wysoki czarny zamek poja- wił się nagle na wzgórzach nad Market Chipping, buchając kłę- bami czarnego dymu z czterech wieżyczek, wszyscy byli prze- konani, że Wiedźma znowu powróciła z Pustkowia i zamierza gnębić cały kraj, jak to robiła przed pięćdziesięciu laty. Blady strach padłna ludzi. Nikt nie wychodził sam, zwłaszcza w nocy. Co jeszcze bardziej przerażające, zamek nie został na tym sa- mym miejscu. Czasami wyglądał jak wysoka czarna chmura na bagnach na północnym zachodzie, czasami wznosił się na ska- 8 Iilch od wschodu, a kiedy indziej zbliżał się i siadał na wrzoso- Wiskach tuż za ostatnią farmą na północy Niekiedy widać było, jak zamek się porusza, a brudny szary dym snuje się z wieży- I zck. Przez pewien czas ludzie obawial~ się, że wkrótce zamek
wtargnie do samej doliny Burmistrz zamierzał nawet wysłać kogoś do Króla po pomoc. Lecz zamek nadal wędrował po wzgórzach i okazało się, że wcale nie należy do Wiedźmy, tylko do złego czarnoksiężnika I lauru. Wiadomo było, że Hauru porywał młode dziewczyny i wysysał z nich dusze. Albo pożerał ich serca.jak twierdzili nie- . którzy Zadna dziewczyna nie była bezpieczna przed bezlito- snym i zimnokrwistym czarnoksiężnikiem. Sophie, Lettie, Marta i wszystkie inne dziewczęta z Market Chipping zostały ostrze- żone, żeby nigdy nie wychodziły same z domu, co bardzo je rozzłościło. Nie rozumiały, po co czarnoksiężnikowi Hauru te wszystkie dusze, które kolekcjonował. Wkrótce jednak miały inne zmartwienia na głowie, ponieważ pan Kapelusznik zmarł nagle, akurat kiedy Sophie niedługo miała skończyć szkołę. Okazało się wówczas, że szkolne cze- sne, które płacił ojciec, obciążyło sklep pokaźnymi długami. Po pogrzebie Fanny usiadła w salonie domu sąsiadującego ze skle- pem i wyjaśniła sytuację. - Niestety, wszystkie musicie opuścić szkołę - oznajmiła. _ Liczyłam tak i 9wak, ale nie dam rady utrzymać sklepu i całej waszej trójki. Nie ma innego wyjścia, trzeba oddać was na na- . ukę jakiegoś obiecującego zawodu. Nie mogę zatrzymać was w sklepie. Nie stać mnie na to. Więc oto, co postanowiłam. Naj- pierw Lettie ... Lettie podniosła wzrok, jaśniejąc zdrowiem i urodą, której nie przyćmił nawet smutek i żałobny strój. - Chcę się dalej uczyć - oświadczyła.
- I będziesz, kochanie - zapewniła ją Fanny. - Załatwiłam ci praktykę u Cesariego, w ciastkarni na Rynku. Oni traktują swo- ich uczniów po królewsku, więc będzie ci tam dobrze i jeszcze 9 nauczysz się pożytecznego fachu. Pani Cesari to dobra klientka i przyjaciółka, więc zgodziła się wcisnąć cię dodatkowo w ra- mach przysługi. Lettie zaśmiała się w sposób świadczący o tym, że wcale nie jest zadowolona. - No cóż, dziękuję - powiedziała. - Świetnie się składa, że lubię gotować, prawda? Fanny odetchnęła z ulgą. Lettie bywała czasami okropnie upar- ta. - Teraz Marta. Jesteś za młoda, żeby pójść do pracy, więc dla ciebie rozglądałam się za jakąś długą, spokojną praktyką, która później ci się przyda w każdym zawodzie. Znasz moją dawną szkolną przyjaciółkę, Annabellę Fairfax? Marta, smukła i jasnowłosa, niemal równie uparta jak Lettie, wbiła w matkę wielkie szare oczy. - To ta, co tak dużo mówi? - zapytała. - Czy ona nie jest cza- rownicą? - Tak, ma śliczny dom i klientów w całej Fałdowanej Dolinie - potwierdziła Fanny z zapałem. - To dobra kobieta, Marto. Nauczy cię wszystkiego, co potrafi, i pewnie przedstawi cię ważnym osobom, które zna w Kingsburry. Po zakończeniu prak- tyki będzie ci się dobrze wiodło w życiu. - To miła pani - przyznała Marta. - Zgoda.
Sophie czuła, że Fanny zorganizowała wszystko, jak należy Lettie jako druga córka nigdy nie osiągnie zbyt wiele, więc zo- stała umieszczona tam, gdzie mogła poznać przystojnego mło- dego ucznia i żyć z nim szczęśliwie. Marta, która musiała się wyróżnić i zdobyć fortunę, pozyska do pomocy możnych przy- jaciół i czary. Co do własnej osoby Sophie nie miała żadnych złudzeń. Nie zdziwiła się więc, kiedy Fanny powiedziała: - A więc, droga Sophie, wydaje się słuszne i sprawiedliwe, żebyś odziedziczyła po mnie sklep z kapeluszami jako najstar- sza. Postanowiłam sama przyjąć cię na praktykę, żebyś miała szansę nauczyć się zawodu. Co ty na to? Sophie nie mogła przecież powiedzieć, że czuje się skazana na handel kapeluszami. Podziękowała Fanny z wdzięcznością. - A więc załatwione! - zakończyła Fanny. Następnego dnia Sophie pomogła Marcie spakować ubrania do skrzyni, a nazajutrz rano wszystkie odprowadziły ją na dyli- żans. Przewoźnik wydawał się nerwowy, ponieważ droga do Górnej Fałdy, gdzie mieszkała pani Fairfax, prowadziła przez wzgórza, obok wędrującego zamku czarnoksiężnika Hauru. Marta okazywała zrozumiały lęk. - Nic jej nie będzie - burknęła Lettie. Lettie nie pozwoliła sobie pomóc przy pakowaniu. Kiedy dy- liżans przewoźnika zniknął w oddali, wepchnęła wszystkie swoje rzeczy do powłoczki na poduszkę i zapłaciła sześć pensów pu- cybutowi od sąsiada, żeby zawiózł je na taczce do Cesariego na Rynku. Sama maszerowała obok taczki z niespodziewanie we- ołą miną. Właściwie sprawiała wrażenie, jakby chętnie opusz-
czała sklep z kapeluszami. Pucybut wrócił z nagryzmoloną wiadomością od Lettie, że rozpakowała swoje rzeczy w dormitorium dziewcząt i że u Ce- sariegojest bardzo fajnie. Tydzień później przewoźnik przywiózł li t od Marty, że dojechała bezpiecznie i że pani Fairfax ,jest bardzo kochana i używa miodu do wszystkiego. Hoduje p zczoły". Przez dłuższy czas Sophie nie wiedziała o siostrach nic więcej, ponieważ w dniu wyjazdu Marty i Lettie rozpoczęła własną praktykę. Sophie oczywiście poznała już całkiem dobrze rzemiosło ka- pelusznika. Jako mała dziewczynka biegała do wielkiego warsz- tatu po drugiej stronie podwórza, gdzie kapelusze zwilżano i for- mowano na główkach, a z wosku i jedwabiu wyrabiano kwiaty i inne ozdoby. Znała ludzi, którzy tam pracowali. W większości nie zmienili miejsca pracy, odkąd jej ojciec był chłopcem. Zna- la Bessie, jedyną pozostałą sprzedawczynię w sklepie. Znała klientki, które kupowały kapelusze, i woźnicę, który przywoził ze wsi niewykończone słomkowe kapelusze do uformowania na główkach w warsztacie. Znała innych dostawców i wiedzia- ła, jak się wyrabia filc na zimowe kapelusze. Właściwie Fanny niewiele mogła ją nauczyć, najwyżej jak skłonić klientkę, żeby kupiła kapelusz. - Doprowadzasz ją do odpowiedniego kapelusza, kochanie - wyjaśniła Fanny. - Pokaż jej najpierw te, które nie pasują, żeby od razu zobaczyła różnicę, kiedy przymierzy odpowiedni kape- lusz. Zresztą Sophie rzadko sprzedawała kapelusze. Po jednym dniu
przyglądania się w warsztacie i drugim, kiedy poszła z Fanny do kupca bławatnego i handlarza jedwabiu, Fanny usadziła ją do ozdabiania kapeluszy. Sophie siedziała w małej alkowie na tyłach sklepu, przyszywała róże do czepków i woalki do welu- rowych kapelusików, wszywała do wszystkich jedwabne pod- szewki, rozmieszczała stylowo na rondach wstążki i woskowe owoce. Ładnie jej to wychodziło. Nawet lubiła to zajęcie. Ale czuła się osamotniona i trochę się nudziła. Pracownicy z warsz- tatu byli za starzy, żeby z 'nimi pożartować, poza tym uważali ją za kogoś odmiennego, kto pewnego dnia odziedziczy interes. Bessie traktowała ją podobnie. Zresztą i tak gadała tylko o far- merze, którego zamierzała poślubić w tygodniu po Święcie Majowym. Sophie trochę zazdrościła Fanny, która w każdej chwili mogła wyjść ze sklepu, żeby się potargować z handla- rzem jedwabiu. Najbardziej interesujące były rozmowy z klientkami. Nikt ni kupuje kapelusza bez plotkowania. Sophie siedziała w alkowie, szyła i słuchała, że burmistrz nie jada żadnych zielonych wa- rzyw, że zamek czarnoksiężnika Hauru znowu przesunął się n skały ... Szept, szept, szept ... Głosy zawsze cichły, kiedy roz- mowa schodziła na Hauru, ale Sophie dosłyszała, że w zeszłym miesiącu złapał dziewczynkę w dolinie. "Sinobrody!" - orzekły szepty, a potem znowu przeszły w głosy, żeby stwierdzić, że Jane Farrier wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy w nowym ucze- saniu. No, ona to nigdy nie przyciągnie nawet czarnoksięźnika 12 Hauru, nie mówiąc już o przyzwoitym mężczyźnie. Potem roz-
brzmiewały trwożne, urywane szepty o Wiedźmie z Pustkowia. Sophie doszła do wniosku, że czarnoksiężnik Hauru i Wiedź- ma z Pustkowia powinni się połączyć. - Oni wydają się stworzeni dla siebie. Ktoś mógłby ich wy- swatać - zwróciła się do kapelusza, który właśnie wykańczała. Lecz pod koniec miesiąca w sklepie nagle plotkowano tylko o Lettie. Podobno u Cesariego od rana do wieczora tłoczyli się panowie, każdy kupował całe fury ciastek i żądał, żeby obsłuży- ła go Lettie. Otrzymała dziesięć propozycji małżeństwa, poczy- nając od syna burmistrza do zamiatacza ulic, jednak odrzuciła wszystkie. Wyjaśniła, że jest jeszcze za młoda, żeby podjąć taką decyzję. - Uważam, że to rozsądne z jej strony - zwierzyła się Sophie czepkowi, który pokrywała plisowanym jedwabiem. Fanny ucieszyła się z tych nowin. - Wiedziałam, że sobie poradzi! - zawołała uszczęśliwiona. Sophie zaczęła podejrzewać, że Fanny chętnie pozbyła się Lettie z domu. - Lettie miała zły wpływ na interesy - wyjaśniła czepkowi, plisując beżowy jedwab. - Nawet ty wyglądałbyś na niej wspa- niale, stara paskudo. Inne panie spoglądały na Lettie i wpadały w rozpacz. W miarę, jak upływały tygodnie, Sophie coraz częściej roz- mawiała z kapeluszami. Nie miała do kogo otworzyć ust. Ęan- ny przez większość dnia targowała się z dostawcami albo pró- bowała pozyskać klientelę, a Bessie obsługiwała i opowiadała wszystkim o swoich małżeńskich planach. Sophie nabrała zwy-
czaju, żeby każdy kapelusz po 'wykończeniu ustawiać na stoja- ku, gdzie wyglądał prawie jak głowa bez ciała, a potem opowia- dała mu, jakie ciało powinien ozdobić. Trochę pochlebiała kapeluszom, ponieważ trzeba prawić komplementy klientom. - Masz w sobie tajemniczy urok - powiedziała do jednego, całego zakrytego migotliwą woalką. 13 Szerokiemu kremowemu kapeluszowi z rondem ozdobionym różami obiecała: - Na pewno wyjdziesz bogato za mąż! Groszkowozielony kapelusik z falującym zielonym piórem pochwaliła: - Wyglądasz młodo jak wiosenny liść. Różowym czepkom mówiła, że wyglądają słodko, a eleganc- kim kapeluszom wykończonym aksamitem, że są interesujące. Do plisowanego beżowego czepka powiedziała: - Masz złote serce i ktoś na wysokim stanowisku dostrzeże to i zakocha si~ w tobie. Wymyśliła to, ponieważ litowała się nad tym czepkiem. Wy- glądał tak prostacko i niegustownie. następnego dnia Jane Farrier przyszła do sklepu i kupiła go. Jej włosy rzeczywiście wyglądają dziwnie, zauważyła Sophie, zerkając ukradkiem z alkowy - jakby Jane nakręciła je na po- grzebacze. Szkoda, że wybrała właśnie ten czepek. Ale ostatnio wszyscy kupowali czepki i kapelusze. Może handlowe chwyty Fanny podziałały, a może dlatego, że zbliżała się wiosna, tak czy owak, sprzedaż kapeluszy zdecydowanie rosła. Fanny zaczęła
powtarzać z lekkim wyrzutem sumienia: "Chyba nie powin- nam była tak szybko odsyłać Marty i Lettie z domu. Przy takich obrotach dałybyśmy sobie radę". K!ientela dopisywała jeszcze bardziej, kiedy zbliżało się Majo- we Swięto. Sophie musiała więc nałożyć skromną szarą sukienkę i pomagać.w sklepie. Nie miała ani chwili na próżnowanie. Jak me obsługiwala klientek, pośpiesznie wykańczała kapelusze. Co wieczór zabierała je do domu obok sklepu, gdzie pracowała przy lampie do późnej nocy, żeby następnego dnia sklep miał co sprze- dawać. Groszkowozielone kapelusze, takie jak kapelusz żony burmistrza, cieszyły się wielkim powodzeniem, podobnie jak różowe czepki. Potem, na tydzień przed Majowym Świętem, ktoś wszedł i zapytał o plisowany czepek, taki sam, jaki nosiła Jane Farrier, kiedy uciekła z hrabią Catterackiem. 14 Tego wieczoru przy szyciu Sophie przyznała, że prowadzi nudny żywot. Zamiast rozmawiać z kapeluszami, po wykoń- czeniu przymierzyła jeden przed lustrem. To był błąd. Surowa szara sukienka nie była twarzowa, zwłaszcza kiedy Sophie mia- la oczy zaczerwienione od szycia, a do jej rudoblond włosów nie pasował ani groszkowozielony, ani różowy kolor. W pliso- wanym beżowym czepku wyglądała po prostu okropnie. "Jak stara panna!" - powiedziała sobie. Nie żeby od razu zamierzała uciekać z hrabią, jak J ane Farrier, albo żeby pół miasta pragnęło się z nią żenić, jak z Lettie. Ale chciała robić coś - sama nie widziała, co - trochę bardziej interesującego niż zwykłe wy- kańczanie kapeluszy. Postanowiła, że następnego dnia znajdzie
chwilę czasu i pójdzie porozmawiać z Lettie. Ale nie poszła. Albo nie miała czasu, albo była zbyt zmęczo- na, żeby iść taki kawał na Rynek, albo przypominał jej się czar- noksiężnik Hauru zagrażający samotnym dziewczętom - tak czy owak, z każdym dniem coraz trudniej jej przychodziło wybrać się do siostry. Bardzo dziwne. Sophie zawsze uważała się za nie- mal równie upartą jak Lettie. Teraz odkryła, że niektóre rzeczy może zrobić dopiero wtedy, kiedy skończą się jej wymówki. - To absurd! - skarciła się głośno. - Rynek jest tylko dwie ulice dalej. Jeśli pobiegnę ... I przyrzekła sobie, że pójdzie do Cesariego, kiedy sklep z ka- peluszami zostanie zamknięty na Majowe Święto. Tymczasem do sklepu dotarły nowe plotki. Podobno Król pokłócił się z własnym bratem, księciem Justynem, i książę zo- stał skazany na wygnanie. Nikt nie znał powodów kłótni, ale kilka miesięcy temu książę nawet przejeżdżał w przebraniu przez Market Chipping, nierozpoznany. Na poszukiwanie księcia Król wysłał hrabiego Catteracka, który właśnie wtedy poznał Jane Farrier. Sophie słuchała i robiło jej się smutno. Zdarzały się różne ciekawe rzeczy, ale zawsze komuś innemu. Nadeszło Majowe Święto. Od samego świtu ulice wypełniły się wesołością. Fanny wyszła wcześnie, ale Sophie musiała 15 najpierw wykończyć kilka kapeluszy. Śpiewała przy pracy. W końcu Lettie też pracowała. W święta sklep Cesariego był otwarty do północy. - Zafunduję tam sobie ciastko z kremem - postanowiła So-
phie. - Nie jadłam ciastek od wieków. Patrzyła, jak za oknem tłoczą się ludzie w naj rozmaitszych jaskrawych strojach, sprzedawcy pamiątek, akrobaci na szczu- dłach, i ogarniał ją narastający entuzjazm. . Lecz kiedy wreszcie narzuciła szary szal na szarą sukienkę' i wyszła na ulicę, nie czuła się już podniecona, tylko przytło- czona. Za dużo ludzi spieszących gdzieś ze śmiechem i śpie- wem na ustach, za dużo hałasu i przepychania. Sophie miała wrażenie, jakby ostatnie miesiące siedzenia i szycia zmieniły ją w staruszkę czy wręcz inwalidkę. Owinęła się ciaśniej sza- lem i przemykała ukradkiem pod ścianami domów, żeby unik- nąć podeptania przez stopy w najlepszych butach czy posztur- chiwania przez łokcie w powłóczystych jedwabnych rękawach. Kiedy gdzieś wysoko nagle zagrzmiała salwa, Sophie mało nie zemdlała. Podniosła wzrok i zobaczyła zamek czarnoksiężnika Hauru tuż na wzgórzu ponad miastem, tak blisko,jakby opierał się na kominach ostatnich domów. Błękitne płomienie strzela- ły ze wszystkich czterech wieżyczek zamku, tworząc kule błę- kitnego ognia, które wybuchały wysoko na niebie z przerażają- cym hukiem. Czarnoksiężnik Hauru chyba nie pochwalał Majowego Święta. Albo próbował się do niego przyłączyć na swój sposób. Sophie za bardzo się bała, żeby zgadywać. Wróci- łaby do domu, ale była już w połowie drogi do Cesariego. Więc pobiegła. Co we mnie wstąpiło, że marzyłam o interesującym życiu? - zastanawiała się w biegu. To dla mnie zbyt straszne. Dlatego że jestem najstarsza z trzech sióstr.
Kiedy dotarła na Rynek., zrobiło się jeszcze gorzej, o ile to możliwe. Tłumy młodych podchmielonych mężczyzn parado- wały od gospody do gospody, wlokąc po ziemi płaszcze, tupiąc 16 butami .ze sprzączkami,jakich nigdy nie włożyliby w dzień po- wszedni, wykrzykując głośno i zaczepiając dziewczęta. Panny spacerowały grzecznie parami, gotowe na zaczepki. Wszystko wyglądało całkiem zwyczajnie jak na Majowe Święto, ale śmier- telnie przerażało Sophie. A kiedy młody mężczyzna' w fanta- stycznym srebrno-błękitnym kostiumie spostrzegł ją i posta- nowi] zaczepić, próbowała się schować w drzwiach sklepu. Młodzieniec spojrzał na nią zaskoczony. - W. porządku, mała szara myszko - powiedział, śmiejąc się z lekkim politowaniem. - Ja tylko chciałem ci postawić drinka. Nie rób takiej przestraszonej miny. Sophie się zawstydziła. Kawaler był elegancki ze szczupłą, Interesującą twarzą - sporo po dwudziestce - z misterną blond fryzurą. Rękawy miał bardzo długie, obrębione ściegiem mu- szelkowym, ze srebrnymi wstawkami. - Och nie, dziękuję panu - wyjąkała Sophie. - Ja ... idę z wi- zytą do siostry. - Ależ idź, proszę bardzo. - Wygadany młodzieniec zaśmiał się. Za nic nie chciałbym przeszkodzić młodej damie w spo- tkaniu z siostrą, Mogę cię odprowadzić? Wydajesz się taka wy- straszona. Zaproponował to z dobrego serca, co jeszcze bardziej zawsty- dziło Sophie.
- Nie. Nie, dzjękuję uprzejmie! - wykrztusiła i wyminęła go spiesznie Nawet był uperfumowany. Zapach hiacyntów ścigał ucieka- jącą. Sophie .. Co za dworny młodzieniec! - pomyślała, przepy- chając SIę między stolikami ustawionymi przed cukiernią Ce- sanego. Przy stolikach panował tłok. W środku też było tłoczno i rów- me hałaśliwie, jak na Rynku. Sophie wypatrzyła siostrę w sze- regu sprzedawczyń za kontuarem dzięki grupce chłopskich sy- nów, którzy opierali się na łokciach i wykrzykiwali do Lettie zaczepki. Lettie, łatniejsza niż kiedykolwiek i chyba trochę 17 szczuplejsza, wkładała ciastka do torebek w największym po- śpiechu, każdą torebkę skręcała zręcznym ruchem i oglądała się z uśmiechem. przez ramię, rzucając cięte odpowiedzi. Wszyscy pękali ze śmiechu. Sophie musiała przepychać się do kontuaru, Lettie zobaczyła ją. Przez chwilę wydawała się wstrząśnięta. Potem szerzej otworzyła oczy, uśmiechnęła się od ucha do ucha i zawołała: - Sophie! - Mogę z tobą porozmawiać?! - krzyknęła Sophie. - Gdzie indziej - dodała trochę bezradnie, kiedy wielki łokieć odepchnął ją od kontuaru. - Chwileczkę! - odwrzasnęła Lettie. Odwróciła się do dziewczyny obok i coś szepnęła. Dziewczy- na kiwnęła głową, wyszcźerzyła zęby i zajęła miejsce Lettie .. - Teraz macie moją zastępczynię - powiedziała do tłumu.
Kto następny? - Ale ja chcę rozmawiać z tobą, Lettie! - wrzasnął któryś chłop- ski syn. - Rozmawiaj z Carrie - odparła. - Ja chcę zamienić słówko z siostrą. Nikt więcej nie protestował. Kilkoma szturchańcami prze- pchnęli Sophie na koniec kontuaru, gdzie Lettie podniosła kla- pę i kiwała na siostrę. Ostrzegali tylko, żeby nie zajęła Letti całego dnia. Sophie przecisnęła się bokiem pod klapą, a siostra złapała ją za nadgarstek i pociągnęła na zaplecze, do pokoju, gdzie pod ścianami stały drewniane półki, każda z tacami peł- nymi ciastek. Lettie wysunęła na środek dwa stołki. - Siadaj - powiedziała. Spojrzała z roztargnieniem na najbliż- szą półkę, wzięła ciastko z kremem i podała siostrze. Sophie opadła na stołek, wdychając słodki zapach. Zbierało jej się na płacz. - Och, Lettie! - powiedziała. - Tak się cieszę, że cię widzę! - A ja się cieszę, że siedzisz - odparła Lettie. - Widzisz, ja nie jestem Lettie. Jestem Marta. 18 Rozdział 2 w którym Sophie musi wyruszyć na poszukiwanie szczęścia -Co?
Sophie wytrzeszczyła oczy. Dziewczyna siedząca na stołku naprzeciwko wyglądała całkiem jak Lettie. Nosiła jedną z naj- 'lepszych sukienek Lettie, bardzo twarzową, w pięknym odcie- niu błękitu. Miała ciemne włosy i błękitne oczy Lettie. - Jestem Marta - powtórzyła siostra. - Kogo przyłapałaś na . rozcinaniu jedwabnych pantalonów Lettie? Ja nigdy tego Lettie nie powiedziałam. A ty? - Nie - przyznała Sophie, całkiem ogłupiała. Teraz widziała, że to Marta. Przechylała głowę jak Marta, obej- mowała kolana rękami i kręciła młynka kciukami. - Dlaczego? - Bałam się, że przyjdziesz mnie odwiedzić - ciągnęła Marta - bo wiedziałam, że będę musiała wyznać ci prawdę. Teraz mi ulżyło. Obiecaj, że nikomu nie zdradzisz tej tajemnicy. Wiem, że dotrzymasz słowa, jeśli obiecasz. Jesteś taka honorowa. - Obiecuję - przyrzekła Sophie. - Ale jak? Dlaczego? - Zamieniłyśmy się z Lettie - wyjaśniła Marta, kręcąc kciu- kami. - Lettie chciała się uczyć czarów, aja nie. Ona ma rozum i chce go wykorzystać w przyszłości ... ale spróbuj to powie- dzieć mamie! Mamajest zazdrosna o Lettie. Nigdy nie przyzna jej ani krzty rozumu. Sophie nie wierzyła, że Fanny jest taka, ale puściła to mimo uszu. - Ale co z tobą? - Zjedz ciastko - zachęciła ją Marta. - Jest smaczne. Och tak, ja też jestem sprytna. Wystarczyły mi tylko dwa tygodnie u pani Fairfax, żeby znaleźć zaklęcie, którego używamy. Wstawałam
w nocy i ukradkiem czytałam jej książki, i to było całkiem łatwe. 19 Potem zapytałam, czy mogę odwiedzić rodzinę, a pani Fairfax się zgodziła. Ona jest kochana. Myślała, że tęsknię za domem Więc wzięłam zaklęcie i przyszłam tutaj, a Lettie wróciła do pani Fairfax i udawała mnie. Najgorszy był pierwszy tydzień kiedy jeszcze niczego nie umiałam. Ale odkryłam, że ludzie mnie lubią ... no wiesz,jeślija ich lubię ... i potemjuż było w porząd- ku. A pani Fairfax nie wyrzuciła Lettie, więc chyba jej też się udało. Sophie ugryzła ciastko, właściwie nie czując smaku. - Ale dlaczego chciałaś to zrobić? Marta zakołysała się na stołku z szerokim uśmiechem na twa- rzy Lettie i zakręciła radosnego różowego młynka kciukami. - Chcę wyjść za mąż i mieć dziesięcioro dzieci. - Jesteś za młoda! - zaprotestowała Sophie. - Trochę - zgodziła się Marta. - Ale widzisz, muszę zacząć już niedługo, żeby zdążyć z dziesięciorgiem dzieci. A w ten spo- sób mam czas, żeby sprawdzić, czy ta upragniona osoba lubi mnie taką, jaką jestem naprawdę. Zaklęcie zużywa się po tro- chu i coraz bardziej staję się sobą, rozumiesz? Sophie tak się zdumiała, że skończyła ciastko i nawet nie za- uważyła, jakiego było rodzaju. - Dlaczego dziesięcioro dzieci? - Bo tyle chcę - odparła Marta. - Nie wiedziałam! - No, gadanie o tym niewiele by dało, kiedy tak gorliwie
popierałaś mamę w sprawie mojej świetlanej przyszłości - burk- nęła Marta. - Myślałaś, że mamie naprawdę na tym zależy. Ja też tak myślałam, dopóki ojciec nie umarł. Wtedy się przeko- nałam, że ona po prostu chciała się nas pozbyć ... Umieścił Lettie tam, gdzie kręci się wielu mężczyzn, a mnie wysłała jak najdalej od domu! Tak się złościłam, że pomyślałam sobie: cze- mu nie? Pogadałam z Lettie. Ona też była wściekła i wszystko załatwiłyśmy. Teraz jesteśmy zadowolone. Ale obie martwim się o ciebie. Jesteś za bystra i za ładna, żeby tkwić w sklepie do 20 końca życia. Rozmawiałyśmy o tym, ale nic nie wymyśliły- my. - Ale tam mi dobrze - sprzeciwiła się Sophie. - No, może trochę nudno. - Dobrze?! - wykrzyknęła Marta. - Tak, od razu widać, jak ci dobrze, skoro nie pokazujesz się całymi miesiącami, a potem zjawiasz się w koszmarnej szarej kiecce, taka zastraszona,jakbyś nawet mnie się bała! Co mama ci zrobiła? - Nic - odparła zażenowana Sophie. - Miałyśmy dużo robo- ty. Marto, nie powinnaś tak mówić o Fanny. To twoja matka. - Właśnie, i jestem do niej dostatecznie podobna, żeby ją ro- zumieć - oświadczyła Marta. - Dlatego wysłała mnie tak dale- ko, a przynajmniej próbowała. Mama wie, że nie trzeba trakto- wać ludzi nieuprzejmie, żeby ich wykorzystywać. Wie,jakajesteś obowiązkowa. Wie, że uważasz się za przegraną, bo jesteś naj- starsza. Omotała cię i zmusiła, żebyś dla niej harowała jak nie- wolnica. Założę się, że nawet ci nie płaci.
- Jestem jeszcze praktykantką - broniła się Sophie. - Ja też, ale dostaję pensję. Bo na to zasługuję - oznajmiła Marta. - Sklep z kapeluszami ostatnio przynosi duże zyski, wszystko dzięki tobie! Ty zrobiłaś ten zielony kapelusz, w któ- rym żona burmistrza wygląda jak prześliczna uczennica, tak? - Groszkowa zieleń. Ja go wykończyłam - przyznała So- phie. - I ten czepek, który nosiła Jane Farrier, kiedy poznała hra- I iego - mówiła dalej Marta. - Jesteś geniuszem od kapeluszy i trojów, a mama o tym wie! Przypieczętowałaś swój los, kiedy uszyłaś sukienkę dla Lettie na poprzednie Majowe Święto. Te- raz zarabiasz dla Fanny pieniądze, a ona się włóczy ... - Jeździ po towar - sprostowała Sophie. - Dobre sobie! - wykrzyknęła Marta, coraz szybciej kręcąc kciukami. - To jej zajmuje połowę ranka. Widziałam ją nieraz, Sophie, i słyszałam plotki. Rozjeżdża się wynajętym powozem w nowych strojach za twoje pieniądze i odwiedza wszystkie 21 rezydencje w dolinie! Mówią, że zamierza kupić wielki dom na końcu doliny i urządzić stylowo. A gdzie ty jesteś? - No, Fanny ma prawo się trochę zabawić, skoro tak się na- pracowała, żeby nas wychować - powiedziała Sophie. - Ja pew- nie odziedziczę sklep. - Co za los! - oburzyła się Marta. - Słuchaj ... Ale w tej samej chwili na drugim końcu pomieszczenia odsu- nęły się dwa puste regały na ciastka, zza których wystawił głowę jakiś praktykant.
- Zdawało mi się, że słyszałem twój głos, Lettie. - Wyszcze- rzył zęby w bardzo zalotnym i przyjaznym uśmiechu. - Nowe wypieki już gotowe. Powiedz im. Kędzierzawa, trochę umączona głowa znowu znikła. Sophie pomyślała, że wyglądał na miłego chłopca. Chciała zapytać, czy to on się Marcie naprawdę podoba, ale nie zdążyła. Marta ze- rwała się na równe nogi, mówiąc bez przerwy. - Muszę przekazać dziewczynom, żeby przeniosły to wszyst- ko do sklepu! - zawołała. - Pomóż mi, złap za drugi koniec. Wyciągnęła z szeregu najbliższą tacę i Sophie pomogła sio- strze przydźwigać towar do ruchliwego, gwarnego sklepu. - Musisz coś zrobić ze sobą, Sophie - sapała Marta, kiedy tasz- czyły ciastka. - Lettie wciąż powtarzała, że nie wie; co się z tobą stanie, kiedy nas nie będzie. Że powinnaś bardziej się szano- wać. Słusznie się martwiła. W sklepie pani Cesari wzięła od dziewcząt tacę w potężne ramiona, wywrzaskując polecenia. Szereg pracowników prze- pchnął się obok Marty, żeby przynieść następne porcje. Sophie wykrzyknęła pożegnanie i wymknęła się w zamieszaniu. Sądzi- ła, że nie powinna zabierać Marcie więcej czasu. Poza tym chciała zostać sama i pomyśleć. Pobiegła do domu. Na polu nad rzeką, gdzie odbywał się jarmark, właśnie puszczano fajerwerki, ry- walizujące z niebieskimi ogniowymi kulami nad zamkiem Hau- ru. Sophie poczuła się jeszcze bardziej jak kaleka. 22 Myślała i myślała przez cały następny tydzień, ale czuła tylko coraz Większy zamęt w głowie i narastające niezadowolenie.
Sprawy nie wyglądały tak ,jakjej się zdawało. Zaskoczyły ją Lettie I Marta. Przez tyle lat ich nie rozumiała. Ale nie wierzyła, że Fanny jest tak zła, jak twierdziła Marta. Miała mnóstwo czasu na rozmyślania, ponieważ Bessie zgod- me z zapowiedzią wyszła za mąż i Sophie została sama w skle- pie. Fanny wychodziła często, może się włóczyła, a obroty spa- dły po Majowym Swięcie. Po trzech dniach Sophie zebrała się na odwagę, żeby zapytać Fanny: - Czy nie powinnam dostawać pensji? - Oczywiście, kochanie, za tyle pracy! - przytaknęła gorąco Fanny, przymierzając przed sklepowym lustrem kapelusz przy- brany różami. - Zajmiemy się tym, jak tylko zrobię wieczorem rachunki. Potem wyszła i nie wróciła, dopóki Sophie nie zamknęła skle- pu i nie zabrała kapeluszy do wykończenia w domu. Początkowo Sophie czuła się podle, że słuchała Marty. L~cz kiedy Fanny nie wspomniała o pensji ani tego wieczora, ani przez cały następny tydzień, Sophie zaczęła myśleć, że Marta miała rację. - Mo.że n,aprawdę jestem wyzyskiwana - zwierzyła się kape- luszowi, ktory przybierała czerwonym jedwabiem i kiścią wo- skowych czereśni. - Ale ktoś musi to robić, bo inaczej nie bę- dzie żadnych kapeluszy do sprzedania. Kiedy zaczęła ozdabiać następny kapelusz, surowy, czarno- -bialy bardzo stylowy, zaświtała jej całkiem nowa myśl. - Jakie to ma znaczenie, że nie będzie kapeluszy na sprzedaż? - zapytała go.
Rozejrzała się po zebranych kapeluszach, umieszczonych na stojakach albo czekających na wykończenie. - jaki z was wszystkich pożytek? - zapytała. - Mnie z pewno- scią me przydacie się do niczego. 23 I już chciała opuścić dom i wyruszyć na poszukiwanie szczę- ścia, kiedy przypomniała sobie, że jest naj starsza, więc to bez sensu. Z westchnieniem znowu wzięła do ręki kapelusz. Następnego ranka siedziała sama VI sklepie, wciąż niezado- wolona, kiedy do środka wpadła jakaś nieładna młoda klientka, wywijając plisowanym beżowym czepkiem. - Popatrz! - zapiszczała młoda dama. - Powiedziałaś mi, że jest taki sam jak czepek, który nosiła J ane Farrier, kiedy spotkała hrabiego. Skłamałaś. Nic mnie nie spotkało! - Wcale się nie dziwię - odparła Sophie, zanim zdążyła się po- wstrzymać. - Jeśli jesteś na tyle głupia, żeby nosić ten czepek z taką twarzą, nie zauważyłabyś samego Króla, gdyby padł przed tobą na kolana ... gdyby wcześniej nie skamieniał na twój widok. Klientka spiorunowała ją wzrokiem. Potem cisnęła w dziew- czynę czepkiem i wypadła ze sklepu. Sophie, lekko zdyszana, wepchnęła czepek do kosza na śmiecie. Zasada głosiła: tracisz opanowanie, tracisz klienta. Sophie właśnie dowiodła prawdzi- wości tej zasady. Z niepokojem stwierdziła, że świetnie się przy tym bawiła. Nie miała czasu, żeby ochłonąć. Zaturkotały koła, zastukały końskie kopyta i powóz przesłonił okno. Dzwonek na drzwiach brzęknął i do sklepu wpłynęła najwytworniejsza klientka, jaką
Sophie dotąd widziała, w sobolowej etoli na ramionach i kosz- townej czarnej sukni, usianej migotliwymi brylantami. Oczy Sophie pobiegły najpierw do szerokiego kapelusza damy - praw- dziwe strusie pióro ufarbowane, żeby odbijać różowe, zielone i błękitne refleksy brylantów, ajednak wciąż czarne. To był bo- gaty kapelusz. Twarz damy jaśniała wypracowaną urodą. Kasz- tanowe włosy nadawały kobiecie młody wygląd, ale ... Sophie objęła spojrzeniem młodzieńca, który wszedł za damą, męż- czyznę z rudawymi włosami i trochę nieforemną twarzą, cał- kiem dobrze ubranego, ale bladego i wyraźnie zdenerwowane- go. Popatrzył na Sophie z lękliwą prośbą. Sophie była zdziwiona. 24 - Panna Kapeluszniczka? - zapytała dama melodyjnym, lecz rozkazującym głosem. - Tak - potwierdziła Sophie. Mężczyzna coraz bardziej się denerwował. Może dama była jego matką. - Słyszałam, że sprzedajecie naj cudowniejsze kapelusze- oświadczyła dama. - Pokaż mi, proszę. W obecnym nastroju Sophie wolała nic nie mówić. Poszła i przyniosła kapelusze. Żaden nię nadawał się dla klientki tej klasy, ale Sophie czuła na sobie wzrok mężczyzny i zrobiło jej się nieswojo. Im szybciej dama odkryje, że te kapelusze do niej nie pasują, tym szybciej ta dziwna para stąd wyjdzie. Zastoso- wała się do rady Fanny i pokazała najpierw najgorsze. Dama natychmiast zaczęła odrzucać kapelusze. - Przesłodzony - powiedziała na różowy czepek, a na grosz-