Lucyfera

  • Dokumenty154
  • Odsłony14 007
  • Obserwuję35
  • Rozmiar dokumentów333.5 MB
  • Ilość pobrań8 855

Prawda czy wyzwanie_ - Non Pratt

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Prawda czy wyzwanie_ - Non Pratt.pdf

Lucyfera Ebooki starsze
Użytkownik Lucyfera wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 341 stron)

Spis treści Karta redakcyjna Dedykacja CZĘŚĆ I. CLAIRE CASEY Wrzesień Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Październik Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Listopad Rozdział 14 Rozdział 15

Grudzień Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Styczeń Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27 Luty Rozdział 28 CZĘŚĆ II. SEF MALIK Sierpień Rozdział 1 Rozdział 2 Wrzesień Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Październik Rozdział 7

Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Listopad Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Grudzień Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Styczeń Rozdział 24 Rozdział 25 Luty Rozdział 26 Rozdział 27 CZĘŚĆ III. CLAIRE I SEF Luty Niedziela

Poniedziałek Wtorek Środa Czwartek Piątek Sobota Niedziela Poniedziałek Wtorek Marzec Od autorki Podziękowania Przypisy

Tytuł oryginału: TRUTH OR DARE Przekład: BOŻENNA STOKŁOSA Redaktor prowadzący: SYLWIA KUREK Redakcja: TERESA ZIELIŃSKA Korekta: MONIKA PRUSKA Projekt graficzny i DTP: Studio 3 Kolory Projekt okładki: Studio 3 Kolory Zdjęcie na okładce: shutterstock, © oneinchpunch Copyright text © 2017 Leonie Parish Published by management with Walker Books Limited, London SE11 5HJ © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2018 © Copyright for the Polish translation by Bożenna Stokłosa, 2018 All rights reserved Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy. Wydanie I ISBN 978-83-8073-804-1 Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51 e-mail: wydawnictwo@zielonasowa.pl www.zielonasowa.pl Konwersja: eLitera s.c.

Dla Denise J-B, która zmobilizowała mnie do napisania czegoś nowego

CZĘŚĆ I CLAIRE CASEY Zawsze chciałam być zauważona. Teraz pragnę zniknąć.

WRZESIEŃ ROZDZIAŁ 1 W szkolnej auli jest okropnie zimno. Rich ma na sobie tak obcisłą koszulę, że widać pod nią zarys jego sutków. Rozpraszają mnie, bo nie mogę oderwać od nich wzroku, jakbym była zahipnotyzowana. – Czy to zebranie nigdy się nie skończy? – Seren ciężko opiera się na moim ramieniu, gdy dyrektor szkoły, pan Chung, podnosi się z krzesła stojącego z tyłu podium i podchodzi do mównicy. – Chyba nie – mruczę pod nosem. Rich pochyla się w naszą stronę i szepcze: – Zwłaszcza jeśli rzecz dotyczy przemów albo matmy... Pan Chung odchrząkuje i mówi: – Niektórzy z was już wiedzą, co się stało latem, gdy Kamran Malik wpadł do rzeki Lay. Wszyscy już słyszeli o tym strasznym wypadku. Rozlega się szmer zduszonych okrzyków i gwałtownych wdechów. – Wpadł czy wskoczył? – pyta dociekliwie jeden z siedzących za nami dwunastoklasistów. W szkole West Bridge jest niemądra tradycja skakania przez uczniów po egzaminach z wiaduktu na nogi do rzeki. Mówi się, że na początku lata zrobił to Sef Malik, młodszy brat Kama (i prawdziwy przystojniak!). Ale nie potrafię sobie wyobrazić, że robi to ten drugi. – Kamran... dla większości z nas Kam... po wyciągnięciu z wody został przewieziony do szpitala z podejrzeniem urazu mózgu. Ponad dwa tygodnie był w śpiączce, ale wczoraj odzyskał przytomność. – Po tych słowach

dyrektora ktoś niepewnym głosem wznosi okrzyk radości, ale nie jest to dobry moment, sądząc po minie pana Chunga, który kontynuuje: – Gdy jego stan się poprawi, chłopiec zostanie umieszczony w miejscowym ośrodku rehabilitacji. Obrażenia, jakich doznał na skutek upadku, oznaczają, że ponownie będzie musiał się nauczyć wielu podstawowych umiejętności. Taki trening wymaga czasu i pomocy medycznej. Również rodzina Kama będzie potrzebowała wsparcia. Jak wszyscy inni rozglądam się po auli, chcąc zobaczyć jego braci, a przynajmniej tego, którego bym rozpoznała. W ostatnim rzędzie, zajmowanym przez uczniów z dwunastej klasy, dostrzegam kolegów Sefa – wysokiego spokojnego Finna Gardnera i osławionego Matthew Lunda – ale samego Sefa nie ma. – Yousef i Amir pojawią się w szkole w przyszłym tygodniu. Prosimy was o uszanowanie ich sytuacji, jak przystało na uczniów West Bridge, a kolegów Sefa i Amira o okazanie im uwagi i cierpliwości. Ci, którzy znają obu tylko z widzenia, niech traktują ich przyjaźnie. Niech nikt natarczywie im się nie przygląda, nie szepcze na ich widok i nie rozpuszcza na temat Kama żadnych pogłosek. Wiem, że Kam jest bardzo lubiany jako jeden ze starszych prefektów w ostatniej klasie. – Po tych słowach dyrektora zapewniamy go o tym głośniej, niż wyrażaliśmy smutek z powodu tego, co się stało. Pan Chung mówi dalej: – Wiem, że wszyscy mu dobrze życzycie. Gdyby ktoś chciał dodać mu otuchy, niech do przyszłego piątku podpisze kartkę wyłożoną przed moim gabinetem. Jest tam też koperta na datki dla Szpitala Rehabilitacji Neurologicznej Recreare. Na dźwięk tej nazwy sztywnieję, gdyż będę tam wolontariuszką w ramach programu nagród księcia Edynburga. W przyszły piątek rozpoczynam szkolenie. Pan Chung daje nam skinieniem głowy znak i rzędami opuszczamy aulę. Zaczynamy rozmawiać coraz głośniej, a nauczyciele stanowczo starają się nas uciszyć. – Boże, co za horror! – mówi Rich, jakby wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało.

– Miał rozpocząć studia w Cambridge... – rzuca Seren, po czym milknie pod wpływem surowego spojrzenia Richa, ale za późno; zaczynają się kłócić. – Czy byłoby lepiej, gdyby poszedł na uniwerek w Hull albo na akademię sztuk pięknych, albo... – szydzi z niej, klepiąc się w policzek – ...jeszcze gorzej: gdyby w ogóle zrezygnował ze studiów? – Och, zamknij się, Denverze Richardsie! Nie o tym mówię! – odcina się Seren. – No to o czym? – Sama nie wiem. Chyba chodzi mi o to, że coś takiego może się przydarzyć każdemu. Że przykładanie się do nauki i bycie prefektem, i wszystkie starania, by być dobrym uczniem, nie chronią przed... tym! Zostawiam ich samych. Mam na głowie własne sprawy. Zastanawiam się, jak to będzie przebywać w Recreare w tym samym czasie co Kam. Właściwie się nie znamy. Rozmawiałam z nim tylko raz, dziękując mu, że nie pozwolił ośmioklasistom z drużyny hokejowej wepchnąć się przede mnie do kolejki po lunch w stołówce. Mimo to... Z tyłu dobiega mnie znajomy hieni śmiech i czuję zimny dreszcz. W czasie wpisywania się na listę udało mi się uniknąć spotkania z jaskiniowcami. Ale teraz przy schodach panuje taki tłok, że muszę zwolnić. Nie mam jak uciec. Widzę ich dziś po raz pierwszy od czasu, kiedy to się stało. To był jeden z najgorętszych dni tego lata. Ja, Seren i Rich siedzieliśmy na kocu, wyglądając dość zabawnie: ja po jednej stronie – biała, jakbym całe życie spędziła w jaskini, Seren po drugiej – śniada, gdyż ma ojca Turka, a między nami opalony Rich. – Szósta – powiedziałam. – Każdego uwzględniamy tylko raz – zwróciła mi uwagę Seren. Liczymy osoby, które przechodząc obok nas, obczajają Richa. – Czuję się uprzedmiotowiony przez kobiece spojrzenie – burknął nasz kolega. – To akurat było męskie – stwierdziłam, wiedząc z góry, że Seren uśmiechnie się na te słowa.

– Jeśli tak bardzo nie chcesz czuć się uprzedmiotowiony, to załóż top – poradziła mu. – Obwiniasz ofiarę – odgryzł się Rich. – Szczerze mówiąc, mnie to nie bierze. Jestem po twojej stronie. Ubieraj się, jak chcesz. Dla mnie to tylko goła koścista klata, żadna tam prowokacja – wypaliła Seren. Rich tak bardzo przeżywał te słowa, że zauważył Chloe King i Gemmę Brogan dopiero wtedy, gdy znaleźliśmy się w ich cieniu, gdy do nas podbiegały. Były tak mokre, że Gemma dostała gęsiej skórki, a spod białej oblepiającej ciało sukienki Chloe prześwitywała stylowa bielizna albo kostium kąpielowy. – Jaskiniowcy wywalili nas spod fontanny! Pomożecie nam ją odbić? – spytała Chloe, podczas gdy Gemma zerkała na Richa, więc doliczyłam ją do osób, które go obczajają. Ja i Rich, w przeciwieństwie do Seren, mieliśmy na to wielką ochotę. Zostawiliśmy więc Seren na kocu, aby pilnowała naszych rzeczy. Przy fontannie była istna masakra. Z każdego, kto znalazł się w jej pobliżu, spływała woda. Ludzie z takim zapałem ochlapywali się nawzajem i tak głośno wrzeszczeli, że nie było wiadomo, co się dzieje. W pewnym momencie Vijay Dinn objął mnie w pasie. Mam do niego słabość, więc ucieszyłam się, że zwrócił na mnie uwagę. Śmiejąc się i piszcząc, usiłowałam mu się wyrwać. Kiedy w końcu mi się to udało i zamierzałam wziąć na nim odwet, dostrzegłam zaskoczona, że gapi się na mnie zszokowany, a jednocześnie zachwycony. Okazało się, że gdy się szamotaliśmy, rozwiązał mi się na szyi stanik od bikini i zsunął się z piersi. Wszyscy w parku mogli zobaczyć moje gołe cycki. Teraz jaskiniowcy zrównują się ze mną na schodach i James Blaithe – najbardziej postawny i prostacki spośród tych trzech troglodytów – bezczelnie gapi się na mój biust, a po chwili udaje, że robi mi zdjęcie. Gdy śmieje się od ucha do ucha, ma z powodu swojej nieco wysuniętej dolnej szczęki drapieżny wygląd. A jego kumpel Isaac, istny kurdupel, szczerzy zęby, widząc, że szczelniej okrywam się szkolnym swetrem.

James nie musi teraz udawać, że robi mi zdjęcie, gdyż całe zajście przy fontannie sfilmował telefonem i wrzucił nagranie na anonimową plotkarską stronę internetową, otagowując je #MleczneCyce. W ten sposób sprowadził moje życie do chwili, której nie można cofnąć komendą Ctr+Z – chwili, która w ciągu dwudziestu dwóch dni powtórzyła się ponad tysiąc razy. *** Po lunchu, na lekcji francuskiego pani Cotterill poleca Jamesowi, by rozdał wszystkim zestawy zadań. Udaję, że go nie widzę, gdy szura nogami, zmierzając do mnie i Seren. Ale on zatrzymuje się przy mojej ławce i zmusza mnie do sięgnięcia po arkusz. – Ten dla Mlecznych Cyców... – mruczy pod nosem. Seren wyrywa mu kartkę z ręki i syczy wściekła: – Ona ma na imię Claire!!! Szepczę, by dała sobie z nim spokój, ale później widzę, że jest na mnie zła, bo ani drgnie, gdy pytam ją o imiesłów bierny. A po lekcji na korytarzu mówi do mnie z pretensją, rzucając wściekłe spojrzenie na Jamesa i Isaaca, którzy prześcigają się w udawaniu pierdzenia, ściskając wetknięte pod pachy dłonie: – Powinnaś to zgłosić. To jest molestowanie seksualne. Nie może mu to ujść na sucho. Seren nie rozumie, że on czuje się bezkarny. Da się skasować link, lecz nie da się wymazać czegoś z cudzej pamięci. Dziś, gdy tylko ktoś na mnie spojrzy, zastanawiam się, czy widział to wideo i zostawił komentarz... ALE WYMIONA! Trzeba obadać jej melony! STOJĄCY SUTEK, NIE? (( @ )) (( @ )) PRZEŚLADUJĄ CZŁOWIEKA CAŁY CZAS... Kłócimy się, gdy idziemy do szafek, gdzie czeka na nas Rich.

– Daj sobie z tym spokój – powtarzam. – Nie zgłoszę tego. – Czego Claire nie zgłosi? – dopytuje się Rich. – Filmiku nakręconego przez Jamesa – odpowiadam, a Seren oświadcza: – A powinna. Rich spogląda na mnie ze współczuciem i mówi: – Skoro Claire nie chce tego zrobić... – A może to ty tego nie chcesz?! – naciera na niego Seren, potrząsając swymi ostrzyżonymi na boba gładkimi czarnymi włosami, które zafalowały dokładnie tak, jakby to był wygenerowany komputerowo efekt specjalny w reklamie szamponu. – Okej! Okej! – woła Rich, unosząc ręce w geście kapitulacji. – Jako kapitan drużyny futbolowej nie chcesz, by James był na pozycji spalonej, co? – Seren nie ustępuje. – Co ma do tego futbol? – broni się Rich. – Słucham, czego chce moja najlepsza kumpelka. Nie uważam się za najmądrzejszego, który decyduje o tym, co jest słuszne. – Tu nie chodzi o żadne decydowanie!!! – wścieka się Seren, ganiąc nas wzrokiem, i zwraca się do mnie: – Jeśli tego nie zgłosisz, on znowu to zrobi. – Cokolwiek bym zrobiła, będzie na mnie mówił „Mleczne Cyce”... – Nie chodzi tylko o ciebie! – ripostuje Seren. – Następnym razem to może być ktoś inny. James Blaithe to duży dzieciak. Jeśli ktoś mu się nie postawi, uzna, że może tak robić dalej. Szkoda, że Seren tak się na mnie złości. Nie rozumie, że doniesienie na Jamesa tylko pogorszy sprawę. Wolę być obiektem żartu, niż zostać uznaną za osobę, która nie zna się na szkolnych dowcipach. – Wiem, o co ci chodzi. Po prostu nie chcę zemsty – tłumaczę jej. – W takim razie ja to zrobię... – Seren, proszę cię – protestuję. Jest stanowcza i często jej ulegam, ale nie tym razem. Mówię dobitnie: – W naszej szkole tylko nauczyciele nie widzieli tego filmiku. Chciałabym, aby tak zostało.

Seren rozszerza nozdrza, jak zawsze, kiedy musi się przed czymś powstrzymać. – Niech ci będzie – kończy rozmowę i szarpie drzwiczki szafki. Zostawia książki do francuza, zabiera do anglika i odchodzi sztywnym krokiem, bo rozzłoszczona nie potrafi inaczej. Gdy podążamy za nią, Rich obejmuje mnie za szyję i ściska. – Żeby było jasne: ja nie widziałem twoich cycków! – oświadcza. – Nawet w pokazie na żywo? – pytam, wbijając wzrok w podłogę. – Wtedy odwróciłem wzrok – zapewnia. Uśmiecham się do niego niepewnie. – To nie jest hasztag dla wszystkich facetów, co nie, Rich? – pytam z nadzieją. – Ten nie jest – mówi krótko.

ROZDZIAŁ 2 – Czy ktoś z was zetknął się już z osobą cierpiącą na zaburzenia neurologiczne? – Mężczyzna prowadzący szkolenie rozgląda się po sali. Ma na imię William. Unosi pytająco zrośnięte brwi, co nadaje mu jakże surowy wygląd. Spośród pięciorga wolontariuszy jestem najmłodsza, młodsza od każdego z nich co najmniej o dziesięć lat. Rzucam się w oczy w swoim szkolnym mundurku w ohydnym kasztanowym kolorze. Ale William nie czeka na odpowiedź, tylko wyjaśnia: – Osoba z takimi zaburzeniami funkcjonuje inaczej niż zdrowa. Mózg odpowiada za tak wiele reakcji, które bierzemy za oczywiste: za nasze miłe zachowanie, za panowanie nad naszymi emocjami i za zdolność przyswajania sobie tego, co się do nas mówi... – Znowu obrzuca nas badawczym spojrzeniem i dodaje: – Odbija się to też na wyglądzie. Wielu naszych pacjentów przeszło operacje, po których pozostał im otwór w czaszce albo na skutek choroby doszło u nich do zniekształcenia głowy. Wielu z nich nie kontroluje też mięśni twarzy. Trzeba mieć silny charakter, by wytrzymać zamęt panujący w nieznanym nam umyśle chorej osoby i umieć dotrzeć do kogoś żyjącego w takim zamęcie. Po tych słowach, które miały wzbudzić w nas lęk, William mówi, czego nie powinniśmy robić (wykonywać czynności zastrzeżonych dla personelu medycznego i inicjować niepożądanego przez pacjentów kontaktu fizycznego, gdyż dla wielu z nich problemem jest wyrażenie na to zgody). Następnie przekazuje nam przydatne informacje na temat tego, jak używać narzędzi ułatwiających komunikację z chorym i co robić, gdy ten w czasie sesji terapeutycznej zaśnie (nie należy go budzić). Po pierwszym tygodniu zajęć w szkole jestem tak zmęczona, że bezmyślnie rysuję na marginesie strony mojego notatnika kolejnego tapira. Gdy szkolenie się kończy, mam tyle rzeczy do spakowania do plecaka, że zajmuje mi to dłuższą chwilę.

– Wszystko w porządku, Claire? – pyta William, podchodząc do mnie. – Chyba tak – odpowiadam mu, nieco zdziwiona tym pytaniem, bo niby co miałoby nie być w porządku? – Nie chciałem cię zagadywać w czasie szkolenia z powodu twojego młodego wieku... – Najwyraźniej uznał, że teraz może, bo pyta: – Chciałabyś dowiedzieć się czegoś więcej o tym, jak postępować z pacjentami z dysfunkcjami układu neurologicznego? Zastanawiam się, czy to nie jest podchwytliwe pytanie. – Ja... hm... postanowiłam traktować każdego takiego pacjenta po prostu jako człowieka – odpowiadam zgodnie ze swoim przekonaniem. – Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać – podchwytuje temat. – Pewnie znasz jednego z naszych pacjentów, Kamrana Malika? Potakuję i odpowiadam: – Chodził do mojej szkoły. Mieliśmy zebranie w jego sprawie. William rozciąga usta w grymasie uśmiechu. – Super – mówi. – Jego rodzina życzy sobie, by odwiedzał go wolontariusz. Postanowiłem polecić im ciebie. Co ty na to? – Bardzo by mi to odpowiadało – potwierdzam, gdyż od czasu szkolnego zebrania miałam nadzieję, że tak się stanie. Idę w stronę recepcji, po drodze mijając znaki na matowych szybach. Jeden wskazuje kierunek do basenu, gdzie stosuje się hydroterapię, drugi do sali z zajęciami fizjoterapeutycznymi, a trzeci do sali kinowej. Na parterze przechodzę obok kobiety, która porusza się za pomocą balkonika. Podtrzymywana przez trzy osoby dzielnie posuwa się powoli do dwuskrzydłowych drzwi, za którymi znajduje się rozległy płaski trawnik. Nie spodziewałabym się tego wszystkiego po szpitalu. Wolałabym nigdy nie trafić do żadnego, ale są gorsze miejsca na świecie. Na dworze siadam na murku otaczającym parking i wyjmuję telefon. Tata miał mnie stąd zabrać o wpół do dziesiątej, niestety nigdzie nie dostrzegam jego samochodu. Gdy mi odpowiada, słyszę jego stłumiony głos, bo jak zwykle używa w samochodzie słuchawki Bluetooth. Informuje mnie krótko,

że przyjedzie o dziesiątej, po czym się rozłącza. Fajnie byłoby, gdyby mój tata miał takie samo poczucie czasu jak my wszyscy. Nie potrafię się oprzeć sile przyciągania #MlecznychCyców, choć działają na mnie toksycznie i aby móc obejrzeć filmik, podłączam się do szpitalnej sieci Wi-Fi. Wiem, że nie powinnam wchodzić na tę stronę internetową, ale to za mało, aby mnie przed tym powstrzymać. Gdy pod #MlecznymiCycami nie znajduję nowych okropnych komentarzy, moja gorsza, pożałowania godna połowa czuje się tym niemal zawiedziona. W pobliżu recepcji rozlega się hałas. Szeroko otwierają się dwuskrzydłowe drzwi i wychodzi z nich chłopak mniej więcej w moim wieku. To ten, którego szukałam wzrokiem wśród uczniów na szkolnym zebraniu. Sef Malik jest wysoki i tyczkowaty. Nosi hipsterskie okulary (komuś może się to podobać). Ma brązową karnację i czarne włosy ostrzyżone w stylu pompadour. Ubiera się w swobodnym stylu, w kurtkę dżinsową i obcisły dwuczęściowy strój do joggingu. Podoba mi się zarys jego szczęki i łagodny profil. Podoba mi się Sef! Odwracam wzrok. Nauczyłam się w szkole, że seksownych chłopaków tylko się ogląda. Nie słucha się tego, co mówią, nie rozmawia się z nimi i nawet przelotnie się ich nie zna. I... O Boże, co, jeśli oglądał to wideo? Słysząc, że się zbliża, w panice zamykam zakazaną stronę internetową. – Hejka! – wita się, przystając przede mną i lekko bębniąc palcami w dach stojącego obok samochodu. Pod jego rozpiętą kurtką widzę wyblakły nadruk na szarym T-shircie. – Cześć – odpowiadam niepewnie. – Chodzisz do West Bridge? – Sef wskazuje ruchem głowy mój szkolny mundurek. – Hm, tak – potwierdzam i dodaję: – Ty też. – W szkole na ogół zna się wszystkich z wyższych klas. Sef bębni palcami po dachu samochodu energiczniej i uśmiecha się z zadowoleniem. – Czyżby? – kokietuje.

– Widziałam cię w West Side Story. Byłeś super w roli Tony’ego – odpowiadam, poświadczając w ten sposób, że znam go choćby z tego przedstawienia, a nie tylko z gapienia się na niego. Po naszej szkolnej adaptacji tego musicalu miejscowe gazety pisały o WEST BRIDGE SIDE STORY. Został w niej zastosowany pozytywny racebending, czyli role kolorowych bohaterów dostali kolorowi odtwórcy, a nie odpowiednio ucharakteryzowani biali, jak to zwykle robił Hollywood. – Dzięki! – wykrzykuje rozpromieniony Sef, aż robi mi się ciepło na duszy. Na jego twarzy maluje się duma. Pyta: – To pewnie wiesz też, jak mam na imię? – Sef – mówię. – Moje pełne imię brzmi Yousef – oznajmia, wypowiadając je inaczej niż pan Chung na naszym zebraniu. Połyka pierwszą sylabę i brzmi to bardziej jak „suff”. – Ale możesz tak do mnie mówić tylko wtedy, kiedy mam kłopoty. Na widok jego udręczonej miny robi mi się przykro. Nie wątpię, że ma znacznie więcej problemów niż ja. – A ty się przedstawisz? – pyta z naciskiem. – Jestem Claire Casey. Przechodzi między samochodami na drugą stronę i siada obok mnie na murku, niemal dotykając mojego ramienia. – Claire Casey, co porabiasz na parkingu Recreare? – dopytuje się. Czuję od niego zapach ołówkowego drewna i imbirowych ciasteczek. – Rozpoczęłam tu wolontariat – będę czytała pacjentom szpitala. – Co wybierzesz? – Coś zgodnego z programem rehabilitacji. Właśnie byłam na szkoleniu. – Dotyczącym czytania? – To bardzo skomplikowane. – Kiwam głową jak osoba wtajemniczona i Sef znowu się uśmiecha, co jest miłe. – Powiedziano mi, że mogę czytać twojemu bratu. Sef robi się smutny i poważny. Odwraca ode mnie wzrok i spogląda na

parking, potem w niebo, a w końcu na wytarty dżins na mankiecie swojej kurtki i zaczyna wyciągać z niego nitkę. – Pewnie będziesz musiała trochę na to poczekać. Kama przewiozą tu dopiero w przyszłym tygodniu. Cierpi na amnezję pourazową i potrzebuje trochę czasu, by się zaadaptować – informuje mnie Sef i zerka na mnie ukradkiem. – Sorki, mówię jak z podręcznika. – Wcale nie – oświadczam zdawkowo, żałując, że nie wiem, co to jest amnezja pourazowa, i pytam: – Ale skoro nie przyjechałeś tu w odwiedziny do Kama...? – Przywiozłem mamę z jego rzeczami, aby przygotowała pokój. Wydaje mi się, że ten wymuskany i pewny siebie chłopak wolałby rozmawiać o wszystkim innym, tylko nie o tym, co przydarzyło się jego bratu. Pytam desperacko: – A więc przyjechałeś tu samochodem? To działa jak czary. Sef się ożywia. – Jasne! – potwierdza, sprzedaje stojącej obok niego hondzie kopa, co ma być wyrazem czułości, i patrzy na mnie bardzo z siebie zadowolony. Raczej stwierdza, niż pyta: – Jesteś pod wrażeniem, co? Na aucie widzę znak nauki jazdy. – Może będę, jak już dostaniesz prawko – studzę jego entuzjazm. – Po co czekać? Już teraz mogę cię zabrać na szaloną przejażdżkę. – Wstaje z murku, wyciąga z kieszeni kluczyki i pyta: – Wsiadasz? – Trudno oprzeć się jego szelmowskiemu uśmiechowi. – Do cudacznej bryki z gościem, który robi kurs prawa jazdy? Zapomnij. – To jest Pani Bennett. – Tak nazwałeś swój samochód? – Mój brat go tak nazwał. Może też być Pani Bent. – Wskazuje ruchem głowy litery na tablicy rejestracyjnej, które wszystko wyjaśniają. – Więc już ją znasz i... – Jest tylko jeden drobiazg: jeszcze nie masz prawka.

Sef wzrusza ramionami, jakby nie obowiązywały go przepisy, i namawia mnie: – No wsiadaj, zaszalej trochę. Rzucam ci wyzwanie. Rozlega się dźwięk silnika i na parking wjeżdża dobrze mi znane czarne audi. – To mój tata – mówię, żałując, że już przyjechał. – Muszę spadać. Wstaję z miejsca i podnoszę plecak, a Sef jest już przy audi i otwiera mi drzwi. – Do zobaczenia, Claire Casey – mówi na pożegnanie. Ma ładnie brzmiący, niski głos, co sprawia, że serce zaczyna mi bić szybciej. Gdy tata zawraca, Sef stoi ze skrzyżowanymi rękami, oparty o tył swojego samochodu, i śledzi mnie spojrzeniem. Kiedy audi przejeżdża obok niego, macha od niechcenia na pożegnanie. – Ale się zaczerwieniłaś, Misiaczku – mówi tata, kiedy wyjeżdżamy z parkingu.

ROZDZIAŁ 3 Po trzech tygodniach od rozpoczęcia roku szkolnego Seren i Rich kłócą się coraz częściej. Wczoraj po południu na przerwie zawzięcie dyskutowali na temat pseudofeminizmu, a później zaczęli wysyłać sobie w tej sprawie SMS- y. Ostatnie wysłali też do mnie wieczorem długo po tym, jak zgasiłam światło i ładowałam telefon. Co chwila na ekranie wyświetlało się powiadomienie, że przyszedł SMS od Seren lub Richa. W tej korespondencji oboje nie szczędzili sobie obraźliwych słów. Dziś rano nie było lepiej. Rich to obrzydliwy ropuch. ...jest taka arogancka... On nigdy nie pozwala mi skończyć zdania. Zawsze mi przerywa. ...nieznośna... To wbrew feminizmowi mieć jako wygaszacz ekranu roznegliżowany tors kobiecy. ...ona mnie wkręca. Mam tego dość również w czasie przerwy na lunch, więc idę do pracowni multimedialnej, gdzie jest dość cicho. Po drodze kupuję w automacie coś do jedzenia i picia. Pani Stevens rozmawia z uczniem dwunastej klasy i nie zauważa, że wbrew obowiązującemu zakazowi wnoszę na salę artykuły spożywcze. Dostrzegam stojącego tyłem Sefa i serce zaczyna mi bić mocniej. Nie spodziewałam się go tutaj. Kuląc się za konsolą, wyjmuję fantę, opakowanie chrupek Wotsits i baton Toffee Crisp. Na ich widok moja mama natychmiast odpaliłaby swój blender. Z braku czegoś lepszego do czytania zaczynam przeglądać swoje notatki na temat marketingu wirusowego. Moją uwagę przykuwa punktor, przy którym widnieje tylko słowo HASZTAG, napisane pochyłym zamaszystym pismem. Najwyraźniej nie uważałam, że trzeba nauczyć się dużo więcej na temat siły

oddziaływania przyciągającego uwagę hasztagu. – ...porozmawiaj z Claire. Na dźwięk mojego imienia niechcący przewracam torebkę z chrupkami i kilka wysypuje się na stół. Speszona podnoszę wzrok. Patrzą na mnie pani Stevens i Sef. Ona ma zrezygnowaną minę, on stara się zachować powagę. – Będę udawała, że tego nie widziałam – mówi pani Stevens, a następnie zwraca się do Sefa: – Jeśli szukasz rady, jak założyć kanał na YouTubie, Claire ci jej udzieli. Wie wszystko na temat tego serwisu. – Ja i Claire znamy się od dawna – oznajmia Sef. Słysząc to, pani Stevens robi minę, jakby uznała nas za parę. Seren wygłosiłaby jej tyradę na temat błędnych założeń heteronormatywnych. – Jak powiedziałam, Claire wie wszystko o YouTubie. Zostawiam was samych. – Pani Stevens wskazuje ruchem głowy moje chrupki i napomina: – Tylko tu nie nabrudź! Wraca do swojego biurka, a Sef płynnym ruchem siada obok mnie, czym mnie zaskakuje, i sięga po leżącą na stole chrupkę. – Hm, pożerasz mój lunch – zagaduję. – Jest bardzo pożywny – ironizuje. Spoglądając wymownie na baton i fantę, stwierdza: – I pomarańczowy. Potakuję, nie bardzo wiedząc, co na to odpowiedzieć. – To jakie masz kwalifikacje jako ekspertka od YouTube’a? – pyta, sięgając po następną chrupkę, tym razem do torebki. – Pewnie ciężkie uzależnienie od tego serwisu. A co chciałbyś wiedzieć na temat zakładania kanału? – odpowiadam mu pytaniem, zdziwiona, że jeszcze go nie ma na YouTubie, bo jest urodzonym aktorem. Cmoka z dezaprobatą, przez cały czas wystukując pod stołem rytm stopami. Dziś ma na sobie obcisłe ciemnofioletowe dżinsy. – Tak naprawdę chodziło mi o sprzęt, a nie o radę – mówi wprost. – Sprzęt do czego? – dopytuję się, bo chyba sam z siebie nie zamierza zdradzić nic więcej.

– Do czegoś, o czym nie chciałbym informować pani Stevens. – Ani mnie? – prowokuję. – Nie znamy się za dobrze – odpowiada mi tak lekceważąco, że czuję się dotknięta. – Jasne. Okej – mówię spięta, żałując, że pani Stevens go tu przyprowadziła. Sef przestaje poruszać nogami i przeszywa mnie wzrokiem. – Posłuchaj... – Nie musisz mi mówić... – To dla Kama... – przerywa zdanie, jakby się zastanawiał, ile ze swojego pomysłu może mi ujawnić. – Chcę założyć kanał i zbierać datki za oglądanie mnie, jak podejmuję różne wyzwania. – Okej. – Mówię poważnie. – Okej – powtarzam w nadziei, że przestanie patrzeć na mnie tak, jakbym zamierzała się z nim kłócić. – Sorki. – Dotyka dłonią twarzy, może już zmęczony tą rozmową, ale mamrocze pod nosem: – Myślałem, że wiesz. Ma przed sobą sześć miesięcy. – Życia?! Spogląda na mnie z politowaniem, a ja zaczynam żałować, że nie powtórzyłam po raz kolejny „Okej”. – Na poprawę swojego stanu. – Sorki, nie kapuję. – Nie musisz, ale spytałaś, więc... – Rozkłada ręce, jakby nie chciał dodawać nic więcej. Na szkoleniu dowiedziałam się, że uszkodzenia mózgu są w większości nieodwracalne. A z tego, co usłyszałam, wynika, że w przypadku Kama uszkodzenie jest poważne. Takie, które w sposób nieodwracalny zmienia życie. Nie wiem, co Sef rozumie przez poprawę jego stanu. Ale jakoś trudno mi uwierzyć, że po sześciu miesiącach będzie ona znaczna.