– 1 –
VIRGINIA С.
ANDREWS
PŁATKI NA
WIETRZE
(Petals on the Wind)
Przełożyła Elżbieta Podolska
ss&&cc
EEXXLLIIBBRRIISS
– 2 –
CZĘŚĆ
PIERWSZA
– 3 –
NARESZCIE WOLNI!
W dniu ucieczki byliśmy tacy młodzi. Jakże
powinniśmy czuć się szczęśliwi, w końcu wolni,
oswobodzeni z tego przytłaczającego, ponurego
miejsca. Lecz nasza radość była żałosna.
Siedzieliśmy w pędzącym autobusie – bladzi,
przerażeni tym, co widzieliśmy za oknem.
Wolność... Czy istnieje wspanialsze słowo?
Nie, nawet jeśli śmierć wyciągałaby po nas
lodowate szpony, a niebo byłoby puste. A może
Bóg też jechał autobusem i czuwał nad naszą
trójką? Człowiek musi w coś wierzyć.
Mijały godziny. W napięciu obserwowaliśmy,
jak kierowca zatrzymywał się na kolejnych
przystankach i zabierał pasażerów. Kilkakrotnie
stawał, aby odpocząć, zjeść śniadanie, w końcu
zabrał tęgą Murzynkę, stojącą samotnie na
brzegu chodnika. Z trudem wdrapała się do
autobusu, taszcząc niesamowitą ilość siatek i
tobołków. Właśnie gdy kobieta sadowiła się
wygodnie na siedzeniu, minęliśmy granicę
Wirginii i Karoliny Północnej. Autobus toczył się
teraz wolno na południe.
– 4 –
Po raz pierwszy od wielu lat poczułam ulgę.
Opuściliśmy stan, w którym spotkało nas tyle
nieszczęść.
Byliśmy najmłodszymi pasażerami autobusu.
Chris miał dziewiętnaście lat. Jego długie,
falujące, jasne włosy spadały na ramiona, a ich
końce wywijały się ku górze. Błękitne, otoczone
czarnymi rzęsami oczy przypominały kolor
letniego nieba. Był przystojnym i pogodnym
chłopcem, o miłym, ciepłym usposobieniu.
Prosty, klasyczny nos wskazywał, że ten młody
człowiek staje się mężczyzną, którego ujmująca
powierzchowność przyprawi niejedno kobiece
serce o drżenie. Twarz Chrisa wyrażała pewność
siebie. Wyglądał na szczęśliwego. Przynajmniej
do momentu, kiedy zerknął na Carrie. Gdy
zobaczył bladą twarz siostry, zmarszczył brwi, a w
jego oczach ujrzałam niepokój. Zaczął powoli
uderzać w struny gitary, wydobywając dźwięki
melodii „Och, Susannah”. Jego delikatny,
melancholijny głos przeszył mi serce. Oboje
poczuliśmy narastający smutek. Piosenka
przywoływała niemiłe wspomnienia, a my
stanowiliśmy jedność. Nie mogłam patrzeć na
brata, bałam się, że wybuchnę płaczem.
– 5 –
Na moich kolanach kuliła się młodsza siostra.
Chociaż miała osiem lat, była tak mała i krucha,
że wyglądała na trzy. Smutne, duże niebieskie
oczy widziały tyle cierpień, kryły w sobie tyle
tajemnic. Straciła wszystko, co było treścią jej
życia. Nie oczekiwała już niczego: ani szczęścia,
ani miłości. Słaba, apatyczna, niemalże gotowa
na śmierć i taka samotna, przerażająco samotna.
Miałam piętnaście lat. Był listopad 1960 roku.
Patrzyłam na świat z ogromną zachłannością.
Panicznie bałam się, że już nigdy w życiu nie
nadrobię tego, co straciłam. Siedziałam spięta,
gotowa pokonać każdą przeciwność, jaka stanie
mi na drodze. Czułam w sobie tlący się lont,
wiedziałam, że wcześniej czy później eksploduję i
zniszczę tych, którzy mieszkali w Foxworth Hall.
Chris położył rękę na mojej dłoni. Wiedział, że
pragnę piekła dla naszych prześladowców.
– Odpręż się, Cathy – powiedział cicho. –
Wszystko będzie dobrze. Musi nam się udać.
Wciąż był tym niepoprawnym optymistą,
wierzącym, że pomimo przeciwności losu
znajdziemy wreszcie szczęście. Boże, jak mógł tak
myśleć, teraz gdy Córy nie żył? Cóż dobrego
mogło nam się przydarzyć?
– 6 –
– Cathy – szepnął. – Mamy tylko siebie.
Musimy pogodzić się z tym, co się stało, i żyć
dalej. Jeśli uwierzymy w siebie, w nasze
uzdolnienia, świat stanie przed nami otworem.
Na tym to polega, Cathy, naprawdę.
No tak, chciał zostać statecznym,
prowincjonalnym lekarzem, spędzającym dni w
izbach przyjęć. Ale ja pragnęłam czegoś bardziej
wyszukanego, romantycznego. Pragnęłam
spełnienia na scenie wszystkich moich marzeń o
miłości i o romansie, chciałam być
najwspanialszą primabaleriną świata. Tylko to
dałoby mi satysfakcję. Wtedy pokazałabym
mamie. Niech cię diabli, mamo! Mam nadzieję,
że ogień pochłonie Foxworth Hall, a ty nigdy
więcej nie zaznasz spokoju w tym wielkim
łabędzim łożu. Nigdy więcej! Życzę ci, aby twój
młody mąż znalazł sobie kochankę – młodszą i
piękniejszą od ciebie – a z twojego życia uczynił
piekło, na które zasługujesz!
– Nie czuję się dobrze, Cathy – jęknęła Carrie.
– Mój żołądek. Mam dziwne uczucie...
Ogarnął mnie strach! Miała nienaturalnie
bladą twarz. Włosy, niegdyś tak piękne i
połyskliwe, teraz matowe, zwisały w nieładzie. Jej
– 7 –
głos był zaledwie szeptem.
– Kochanie! Kochanie! – Przytuliłam ją i
pocałowałam. – Wytrzymaj jeszcze trochę.
Zabierzemy cię do lekarza. Wkrótce dojedziemy
na Florydę, a tam nikt już nas nie zamknie.
Carrie leżała bezwładnie w moich ramionach.
Z mijanego krajobrazu zorientowałam się, że
dopiero dotarliśmy do Karoliny Południowej.
Musieliśmy jeszcze przejechać przez Georgię. Do
Sarasoty było jeszcze bardzo daleko. Carrie
gwałtownie drgnęła, dostała torsji i zaczęła się
dusić.
Oczyściłam jej twarz papierowymi
serwetkami, którymi przezornie wypchałam
kieszenie podczas ostatniego postoju. Podałam
małą bratu, uklękłam i wyczyściłam podłogę.
Chris usiłował pozbyć się brudnych serwetek.
Pchnął silnie okno, ale nie ustąpiło. Carrie
wybuchnęła płaczem.
– Wepchnij serwetki w szczelinę pomiędzy
siedzenie a ścianę autobusu – szepnął Chris.
Ale kierowca, który musiał obserwować nas
przez wsteczne lusterko, wybuchnął:
– Hej, wy, tam z tyłu! Pozbądźcie się tego
cuchnącego brudu w inny sposób! – Wepchnęłam
– 8 –
serwetki do zewnętrznej kieszeni obudowy
aparatu fotograficznego, której używałam jako
portmonetki.
– Przykro mi – szlochała Carrie, tuląc się
rozpaczliwie do Chrisa. – Nie chciałam tego
zrobić. Czy pójdziemy teraz do więzienia?
– Oczywiście, że nie – odpowiedział Chris po
ojcowsku. – Za dwie godziny dojedziemy na
Florydę. Postaraj się wytrzymać. Jeśli teraz
wysiądziemy, stracimy pieniądze, za które
kupiliśmy bilety. A zostało nam ich bardzo mało.
Carrie drżała na całym ciele. Dotknęłam jej
czoła, było zimne i wilgotne. Twarz, biała niczym
kreda, przypominała twarz Cory'ego przed
śmiercią.
Modliłam się, prosząc Boga, by choć raz
zlitował się nad nami. Czyż nie wycierpieliśmy już
wystarczająco dużo? Czy tak miało być zawsze?
Kiedy siostra ponownie dostała torsji, poczułam
nadchodzącą falę mdłości. Carrie zasłabła w
ramionach Chrisa, traciła przytomność.
– Chyba jest w szoku – szepnął. Jego twarz
była równie biała jak twarz Carrie.
Jakiś bezduszny pasażer zaczął głośno
narzekać. Ci, co nam współczuli, przyglądali się
– 9 –
całej tej scenie nieco zakłopotani i
niezdecydowani. Spojrzałam na Chrisa. Nasze
oczy spotkały się, oboje nie wiedzieliśmy, co
robić.
Wpadłam w panikę. Nagle zauważyłam
potężną Murzynkę, która uśmiechając się szła w
naszym kierunku. W ręku trzymała papierowe
torebki. Uspokajająco poklepała mnie po
ramieniu i wręczyła garść szmat, które wyjęła ze
swoich tobołków. Dobrotliwie pogłaskała Carrie
pod brodą.
– Dziękuję – szepnęłam, uśmiechając się
słabo, po czym dokładnie oczyściłam siebie,
Carrie i Chrisa. Kobieta wzięła szmaty i z
powrotem schowała je do tobołków.
Popatrzyłam z wdzięcznością na tę bardzo
tęgą istotę, która ciałem wypełniała całe przejście
autobusu. Mrugnęła i uśmiechnęła się.
– Cathy – powiedział Chris z zatroskaną
twarzą. – Musimy zawieźć Carrie do lekarza. I to
szybko!
– Ale przecież zapłaciliśmy za bilet do
Sarasoty!
– Wiem – odrzekł Chris. – Ale Carrie jest w
bardzo ciężkim stanie.
– 10 –
Sympatyczna nieznajoma znowu się
uśmiechnęła. Pochyliwszy szerokie ramiona,
zajrzała w twarz Carrie. Duże, czarne dłonie
położyła na jej wilgotnych skroniach, a następnie
zbadała puls. Potem zwróciła się do nas,
wykonując rękoma dziwne ruchy, których
znaczenia nie rozumiałam.
– Chyba jest niemową – szepnął Chris. – Jej
gesty to alfabet głuchoniemych.
Murzynka wsunęła rękę pod czerwony sweter
i z kieszeni sukienki pośpiesznie wyciągnęła plik
kolorowego papieru listowego. Na jednej z kartek
zręcznie napisała: „Ja, Henrietta Beech, słyszę,
ale nie mówię. Dziewczynka jest bardzo chora.
Potrzeba dobrego lekarza”.
Spojrzałam na nią w nadziei, że uzyskam
więcej informacji.
– Czy znasz dobrego lekarza? – spytałam.
Skinęła głową i pośpiesznie nabazgrała: „Los
jest dla was łaskawy. Mogę zaprowadzić was do
mężczyzny, który jest najlepszym lekarzem”.
– Hej, kierowco! – wrzasnął jakiś wściekły
pasażer. – Zawieź tego dzieciaka do szpitala!
Cholera! Nie po to przecież płaciłem, aby teraz
jechać śmierdzącym autobusem!
– 11 –
Pasażerowie patrzyli na niego z dezaprobatą.
We wstecznym lusterku ujrzałam czerwoną ze
złości twarz kierowcy, a gdy nasze oczy spotkały
się, krzyknął bez przekonania:
– Przykro mi, ale mam żonę i pięcioro dzieci. I
jeśli nie będę trzymał się rozkładu jazdy, wylecę z
pracy, a moja rodzina pozostanie bez środków do
życia.
Błagalnie patrzyłam mu w oczy, aż zaczął do
siebie mamrotać:
– Cholerne niedziele. Tydzień mija dobrze i
przychodzi ta cholerna niedziela.
Henrietta Beech nie wytrzymała. Wzięła
ołówek i znów napisała: „W porządku. Kierowca
nienawidzi niedziel. Nie zwraca uwagi na małą,
chorą dziewczynkę, to jej rodzice zaskarżą
właściciela autobusu na dwa miliony”.
Chris zaledwie zdążył rzucić okiem na kartkę,
gdy kobieta ruszyła w stronę kierowcy, kołysząc
obfitymi biodrami. Podsunięty mu skrawek
papieru niecierpliwie odepchnął. Ponowiła próbę.
Tym razem, nie odrywając wzroku od szosy,
kierowca starał się kątem oka przeczytać
skreślone słowa.
– O Boże – westchnął. – Najbliższy szpital jest
– 12 –
ze trzydzieści kilometrów stąd.
Oboje z Chrisem z podziwem patrzyliśmy na
przyjazną nam czarną kobietę. Swoją
gestykulacją Murzynka wprawiała kierowcę w
zakłopotanie. Znowu napisała coś na kartce, i
cokolwiek to było, poskutkowało, bo autobus
skręcił z autostrady w boczną drogę, wiodącą do
małego miasteczka – Clairmont. Henrietta Beech
stała teraz przy kierowcy, wskazywała mu
kierunek, od czasu do czasu zerkając jednak na
nas. Uśmiechała się łagodnie, jakby chciała
zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
Jechaliśmy spokojnymi, szerokimi ulicami.
Korony drzew rosnących po obu stronach jezdni
tworzyły gęste sklepienie. W głębi stały duże,
arystokratyczne domy z wieżyczkami i
werandami. Mimo iż w górach Wirginii spadł już
śnieg, tutaj była jeszcze ciepła i słoneczna jesień.
Klony, buki, dęby i magnolie nie straciły
wszystkich liści, a niektóre kwiaty dopiero
zakwitały.
Kierowca miał wątpliwości co do trasy, którą
wskazywała Henrietta Beech, i prawdę mówiąc ja
także. Szpitale i przychodnie na ogół nie były
usytuowane na takich ulicach. Już zaczynałam się
– 13 –
denerwować, gdy zatrzymaliśmy się naprzeciw
dużego, białego domu, stojącego na niewielkim
wzniesieniu wśród klombów pełnych kwiatów.
– Hej, dzieciaki! – zawołał kierowca. –
Zabierajcie swoje manatki! Odbierzcie pieniądze
za bilety lub wykorzystajcie je, póki są jeszcze
ważne!
Pośpiesznie wyszedł z autobusu, otworzył
bagażnik i wyciągnął ze czterdzieści walizek,
zanim znalazł nasze dwie torby.
Zarzuciłam na ramię gitarę i banjo Cory'ego,
Chris bardzo delikatnie wziął Carrie na ręce.
Henrietta Beech, niby gruba kwoka,
prowadziła nas pośpiesznie w stronę frontowej
werandy. Przez chwilę wahałam się, przyglądając
się dwuskrzydłowym, czarnym drzwiom. Po
prawej stronie widniał czerwony napis: „Tylko
dla chorych”. Niewątpliwie był tam lekarz, który
prowadził prywatną praktykę. Nesesery
zostawiliśmy obok schodów. Zaczęłam badawczo
przyglądać się mężczyźnie, który spał w białym
wiklinowym krześle. Nasza samarytanka
uśmiechnęła się i delikatnie dotknęła jego
ramienia, a gdy ten się nie obudził, skinęła głową
i przywołała nas ruchem ręki. Wskazała na dom i
– 14 –
gestami dała znać, że musi wejść do środka i
przygotować coś do jedzenia.
Żałowałam, że nie została, aby nas
przedstawić i wyjaśnić powód nieoczekiwanej
wizyty. Nieśmiało podeszliśmy do śpiącego
lekarza. Wdychając zapach róż, miałam wrażenie,
że kiedyś już tu byłam i że dobrze znam to
miejsce. Dziwne, zważywszy, że przez ostatnie
dwa lata wbijano mi do głowy, że nie mam prawa
oddychać powietrzem pachnącym różami.
– Jest niedziela, cholerna niedziela –
szepnęłam do Chrisa. – Może nie będzie
zadowolony z naszej wizyty?
– Jest lekarzem – odparł Chris – i
przyzwyczaił się do niespodziewanych pacjentów,
nawet w niedzielę... Możesz go obudzić.
Powoli zbliżyłam się do wysokiego mężczyzny,
ubranego w jasnoszary garnitur z białym
goździkiem w butonierce. Długie nogi oparł o
balustradę werandy. Wyglądał nawet elegancko,
pomimo że siedział swobodnie wyciągnięty, ze
zwisającymi bezwładnie rękoma. Żal było go
budzić.
– Czy pan doktor Paul Sheffield? – zapytał
Chris, który przeczytał wizytówkę na drzwiach.
– 15 –
Z odchyloną głową i zamkniętymi oczami
Carrie wciąż spoczywała w ramionach Chrisa, a
jej długie, jasne włosy falowały na ciepłym,
delikatnym wietrze. Lekarz niechętnie otworzył
oczy i przyglądał się nam przez dłuższy czas,
jakby nie wierząc w to, co zobaczył. Wiem, że
wyglądaliśmy dość dziwnie, mając na sobie kilka
warstw ubrań. Poruszył głową, by lepiej się
przyjrzeć. Miał piękne, orzechowe oczy,
nakrapiane błękitem, zielenią i złotem. Nie
spuszczał ze mnie wzroku! Zdawał się
zahipnotyzowany moją twarzą i zbyt długimi,
niezdarnie obciętymi włosami o cienkich,
wyblakłych końcówkach. Oszołomiony i zbyt
zaspany, by przybrać zawodową maskę, nie mógł
powstrzymać wzroku, który przesuwał kolejno po
mojej twarzy, piersiach i nogach, a w końcu po
całej postaci.
– Pan jest lekarzem, prawda? – nalegał Chris.
– Tak. Jestem doktor Sheffield – odrzekł w
końcu, zerkając teraz na Carrie i Chrisa.
Zadziwiająco zręcznie zdjął nogi z poręczy, wstał,
palcami przygładził czarną czuprynę, po czym
podszedł bliżej i zerknął na bladą twarz Carrie.
Rozchylił zamknięte powieki i przez moment
– 16 –
przyglądał się jej niebieskim oczom.
– Jak długo jest nieprzytomna? – spytał.
– Parę minut – odparł Chris. Gdy byliśmy
zamknięci na strychu, dużo się uczył i teraz też
mógłby zostać lekarzem. – W autobusie Carrie
wymiotowała trzy razy, później dostała dreszczy,
zaczęła się pocić. Jechała z nami kobieta,
Henrietta Beech, która nas do pana
przyprowadziła.
Lekarz skinął głową, wyjaśniając, że Henrietta
Beech jest jego gospodynią i kucharką, po czym
wprowadził nas do domu przez drzwi z napisem
„Tylko dla chorych”. Na parterze znajdowały się
dwa pokoje przyjęć i biuro. Doktor przeprosił za
nieobecność pielęgniarki, po czym dodał:
– Rozbierz dziecko.
Zaczęłam rozbierać Carrie, a Chris pobiegł po
bagaże. Pełni niepokoju staliśmy potem z
Chrisem pod ścianą i obserwowaliśmy, jak lekarz
mierzył ciśnienie, temperaturę i puls, osłuchiwał
serce. Carrie odzyskała już przytomność, więc
lekarz poprosił ją, by zakasłała. Zastanawiałam
się, dlaczego wszystko, co złe, przytrafia się
właśnie nam? Dlaczego los jest tak nieprzyjazny?
Czy jesteśmy aż tak niedobrzy, jak mówiła
– 17 –
babcia? Czy Carrie też musi umrzeć?
Ubrałam Carrie. Doktor Sheffield miękkim
głosem zwrócił się do niej:
– Carrie, zostawimy cię w tym pokoju, abyś
trochę odpoczęła. – Okrył ją cienkim kocem i
dodał: – Nie bój się. Będziemy na dole, w moim
biurze. Ten stół może nie jest zbyt wygodny, ale
postaraj się zasnąć, a ja porozmawiam z twoim
bratem i siostrą.
Spojrzała na niego nieobecnymi oczami; na
pewno nie przywiązywała wagi do tego, czy stół
jest miękki, czy twardy.
Parę minut później lekarz siedział za
imponująco dużym biurkiem, trzymając łokcie na
bibule do atramentu. Ze szczerze zatroskaną
twarzą rzekł:
– Wyglądacie na zakłopotanych. Nie
obawiajcie się, że pozbawiacie mnie niedzielnego
odpoczynku. Jestem wdowcem i traktuję
niedzielę prawie tak jak dzień powszedni.
Wyglądał na zmęczonego, widać było, że wiele
pracuje. Zażenowana usiadłam na miękkiej
skórzanej kanapie obok Chrisa. Promienie słońca
padały wprost na nasze twarze. Lekarz siedział w
cieniu. Dopiero w tej chwili poczułam, że moje
– 18 –
ubranie jest wilgotne i brudne, więc pośpiesznie
zdjęłam wierzchnie okrycie. Teraz miałam na
sobie tylko jedną niebieską sukienkę, która była
na szczęście czysta i gustowna.
– Czy zawsze w niedziele zakładacie na siebie
kilka warstw odzieży? – spytał.
– Jedynie wtedy gdy uciekamy – odparłam. –
Mamy z sobą tylko dwie torby i musimy mieć
miejsce na cenniejsze rzeczy, które później, w
razie potrzeby, moglibyśmy zastawić.
Chris trącił mnie łokciem, dając do
zrozumienia, że wyjawiam zbyt wiele. Ale ja
wiedziałam, że temu lekarzowi można zaufać –
mówiły to jego oczy. Mogliśmy wyznać mu
wszystko.
– Więc – powiedział wolno – uciekacie. A
przed kim uciekacie? Przed rodzicami, którzy
odmówili spełnienia waszych zachcianek?
Och, gdyby tylko wiedział!
– To długa historia – odparł Chris. – W tej
chwili chcemy rozmawiać tylko o Carrie.
– Macie rację – przytaknął – porozmawiajmy
o Carrie. Nie wiem, kim jesteście, co robicie і
dlaczego uciekacie. Ale ta dziewczynka
potrzebuje natychmiastowej pomoсу. Gdyby to
– 19 –
nie była niedziela, od razu umieściłbym ją w
szpitalu i zlecił badania, których nie mogę
wykonać w domu. Sądzę, że powinniście jak
najszybciej skontaktować się z rodzicami.
Wpadłam w panikę.
– Jesteśmy sierotami – odparł Chris. – Ale
niech się pan nie martwi, zapłacimy panu.
Zapłacimy na swój sposób.
– Dobrze, że macie pieniądze – powiedział
lekarz. – Przydadzą się wam. – Przez chwilę
patrzył na nas badawczym wzrokiem, po czym
dodał: – Dwutygodniowy pobyt w szpitalu
powinien wystarczyć, by ustalić przyczynę
choroby waszej siostry.
Ogarnęło nas przerażenie. Nie zdawaliśmy
sobie sprawy, że Carrie była w tak ciężkim stanie.
Lekarz podał w przybliżeniu koszty leczenia.
Ponownie ogarnęło nas zdumienie. Dobry Boże!
Nasze pieniądze nie wystarczą nawet na tydzień
pobytu Carrie w szpitalu!
Zerknęłam na Chrisa. Na jego twarzy malował
się smutek i lęk. Co teraz zrobimy? Nie możemy
tyle zapłacić.
Lekarz szybko zorientował się w naszej
sytuacji.
– 20 –
– Czy wciąż jesteście sierotami? – spytał.
– Tak, wciąż jesteśmy sierotami – odparł
Chris, po czym spojrzał na mnie groźnie, dając do
zrozumienia, abym trzymała język za zębami.
„Kiedy staniesz się sierotą, pozostaniesz nią na
całe życie”. – A teraz proszę mi powiedzieć, co
dolega siostrze i jak pan może jej pomóc?
– Chwileczkę. Najpierw musicie odpowiedzieć
na kilka pytań – powiedział łagodnie a zarazem
stanowczo lekarz. Tak, to on był panem sytuacji.
– Przede wszystkim jak się nazywacie?
– Nazywam się Christopher Dollanganger, a
to jest moja siostra Catherine Leigh
Dollanganger. Może pan wierzyć lub nie, ale
Carrie ma już osiem lat.
– Dlaczego miałbym nie wierzyć? – zapytał,
mimo iż parę minut temu, w gabinecie lekarskim,
był bardzo zdziwiony, gdy podałam jej wiek.
– Wiem, że jest bardzo mała jak na swój wiek
– dodał Chris.
– Rzeczywiście. Jest nieduża i drobna. –
Mówiąc to, doktor zerknął na mnie, potem na
Chrisa.
– Słuchajcie. Przestańmy się nawzajem
podejrzewać. Jestem lekarzem i cokolwiek
– 21 –
powiecie, zostanie między nami. Jeśli naprawdę
chcecie pomóc siostrze, musicie powiedzieć
prawdę, w przeciwnym razie narażacie jej życie, a
ja tracę czas.
Milczeliśmy, trzymając się za ręce. Czułam, że
Chris drży. Tak cholernie baliśmy się wyjawić
prawdę, bo któż by w nią uwierzył? Już raz
zaufaliśmy ludziom, którzy wydawali się uczciwi.
Czy mogliśmy ponownie popełnić ten błąd? A
jednak, ten człowiek za biurkiem... budził
zaufanie. Wydawał mi się znajomy, jakbym go już
gdzieś widziała.
– W porządku – powiedział. – Pozwólcie, że
zadam parę pytań. Co ostatnio jedliście?
Chris odetchnął z ulgą.
– Nasz ostatni posiłek to śniadanie. Wszyscy
jedliśmy to samo: hot-doga z przyprawami, frytki
z ketchupem i gorącą czekoladę z mlekiem. Carrie
zjadła mało. Jest bardzo wybrednym dzieckiem.
Nigdy nie miała dobrego apetytu.
Lekarz zapisał coś w notesie, marszcząc brwi.
– Czy wszyscy jedliście dokładnie to samo?
Tylko Carrie dostała torsji?
– Tak. Tylko Carrie.
– Czy często jej się to zdarza?
– 22 –
– Czasami. Nie jest to regułą.
– W zeszłym tygodniu zwróciła dwa razy, a w
poprzednim miesiącu może pięć. Bardzo mnie to
martwi, gdyż ataki te są coraz silniejsze.
Chris nie powiedział całej prawdy. Ogarnęła
mnie złość. Nawet teraz, po tym wszystkim, co się
wydarzyło, wciąż ochraniał matkę. Lekarz, jakby
czując, że ode mnie usłyszy bardziej wyczerpującą
odpowiedź, zwrócił się w moją stronę:
– Słuchajcie. Pomogę wam. Uczynię wszystko,
co będę mógł, ale musicie mi powiedzieć całą
prawdę. Jeśli Carrie odczuwa jakiś ból, którego
nie będę mógł wykryć, to wy możecie dostarczyć
niezbędnych informacji. Obecnie mogę
stwierdzić, że Carrie jest niedożywiona, źle
rozwinięta jak na swój wiek, najwyraźniej miała
za mało ruchu. Zauważyłem, że wszyscy macie
rozszerzone źrenice, jesteście bladzi i
wychudzeni. Nie rozumiem, dlaczego mając na
rękach drogie zegarki, martwicie się o pieniądze.
Wasze ubrania są drogie, gustowne i nieco za
duże. Siedzicie tutaj w tenisówkach, ze złotymi
zegarkami wysadzanymi brylantami i nie
mówicie całej prawdy. Powiem wam, co o tym
sądzę. – Jego głos stał się mocniejszy. –
– 23 –
Podejrzewam, że Carrie ma ciężką anemię i że to
jest przyczyną podatności na wszelkie infekcje.
Ma niebezpiecznie niskie ciśnienie. Podejrzewam
także coś znacznie poważniejszego. Tak więc, czy
to wam się podoba, czy nie, jutro Carrie zostanie
umieszczona w szpitalu, a wy zastawicie swoje
zegarki i opłacicie jej leczenie. Gdybyśmy zawieźli
ją do szpitala dziś wieczorem, to jutro z samego
rana byłyby wykonane badania.
– Niech pan robi to, co uważa za stosowne –
odparł posępnie Chris.
– Chwileczkę! – krzyknęłam. Zerwałam się z
kanapy i podbiegłam do biurka. – Mój brat nie
powiedział panu wszystkiego!
Zerknęłam na Chrisa z wyrzutem, on zaś
spojrzał groźnie, jakby chciał powstrzymać mnie
przed wyjawieniem prawdy. „Nie martw się. Nie
zdradzę naszej ukochanej matki” – pomyślałam z
goryczą. Sądzę, że zrozumiał, gdyż w jego oczach
ujrzałam łzy. Ta kobieta tak bardzo nas
skrzywdziła, a on wciąż ją opłakiwał. Jego łzy
raniły mi serce, ale moja dusza też płakała. Tak
bardzo kochał matkę.
Skinął głową, dając znać, bym wyjawiła sekret.
Rozpoczęłam tę niewiarygodną opowieść. Lekarz
– 24 –
słuchał z niedowierzaniem; sądził pewnie, że
kłamię lub przynajmniej wyolbrzymiam całą
historię.
– Nasz tata zginął w wypadku
samochodowym. Po jego śmierci mama wyznała,
że ma długi i nie jest w stanie utrzymać naszej
piątki. Wielokrotnie pisała do swojej rodziny w
Wirginii, ale nie było żadnej odpowiedzi.
Pewnego dnia przyszedł list od jej bogatych
rodziców, którzy wydziedziczyli ją, gdy wyszła za
mąż za swojego wujka. Teraz musieliśmy rozstać
się ze wszystkim, co posiadaliśmy. Nie mieliśmy
nawet czasu, by pożegnać się z przyjaciółmi. Tego
samego wieczora wyruszyliśmy do Blue Ridge
Mountains. Byliśmy ufni i ciekawi nowego,
wspaniałego domu, jednocześnie rozmyślaliśmy o
spotkaniu z okrutnym dziadkiem. Mama
uprzedziła, że będziemy musieli się ukryć przez
noc, a ona w tym czasie odzyska miłość swojego
ojca. Obiecała, że potrwa to jedną noc, no może
dwie lub trzy, a później wyjdziemy z ukrycia i
poznamy nieuleczalnie chorego na serce dziadka.
Babcia przeznaczyła dla nas duży, brudny
strych, w którym roiło się od robaków i pająków.
Tam upływały nam dni w oczekiwaniu na chwilę,
– 25 –
gdy będziemy mogli wyjść z ukrycia i stać się
częścią tej bogatej rodziny. Wkrótce mieliśmy się
przekonać, że dziadek nigdy nie wybaczy mamie
tego, iż wyszła za jego przyrodniego brata, a my
mieliśmy na zawsze pozostać „diabelskim
nasieniem”. Skazano nas na życie w ukryciu aż do
jego śmierci.
W oczach lekarza ujrzałam przerażenie.
– Zostaliśmy zamknięci na strychu, który stał
się naszym domem i miejscem zabaw. Wkrótce
przekonaliśmy się, że babcia nienawidziła nas.
Pewnego dnia wręczyła nam długą listę zakazów i
czynności, których pod żadnym pozorem nie
mogliśmy wykonywać. Na przykład nie mogliśmy
wyglądać przez frontowe okno, a kotary musiały
być zawsze zasunięte.
Początkowo posiłki, które babcia codziennie
rano przynosiła w wiklinowym koszyku, były dość
smaczne, ale już wkrótce jedliśmy tylko kanapki,
sałatkę z ziemniaków i pieczonego kurczaka.
Deserów nie otrzymywaliśmy nigdy, bo przecież
nie mogliśmy chodzić do dentysty. Jedynie w
nasze urodziny mama przemycała trochę lodów
lub ciasta i bardzo dużo prezentów. O tak,
kupowała wszystko, co mogłoby pomniejszyć jej
– 1 – VIRGINIA С. ANDREWS PŁATKI NA WIETRZE (Petals on the Wind) Przełożyła Elżbieta Podolska ss&&cc EEXXLLIIBBRRIISS
– 2 – CZĘŚĆ PIERWSZA
– 3 – NARESZCIE WOLNI! W dniu ucieczki byliśmy tacy młodzi. Jakże powinniśmy czuć się szczęśliwi, w końcu wolni, oswobodzeni z tego przytłaczającego, ponurego miejsca. Lecz nasza radość była żałosna. Siedzieliśmy w pędzącym autobusie – bladzi, przerażeni tym, co widzieliśmy za oknem. Wolność... Czy istnieje wspanialsze słowo? Nie, nawet jeśli śmierć wyciągałaby po nas lodowate szpony, a niebo byłoby puste. A może Bóg też jechał autobusem i czuwał nad naszą trójką? Człowiek musi w coś wierzyć. Mijały godziny. W napięciu obserwowaliśmy, jak kierowca zatrzymywał się na kolejnych przystankach i zabierał pasażerów. Kilkakrotnie stawał, aby odpocząć, zjeść śniadanie, w końcu zabrał tęgą Murzynkę, stojącą samotnie na brzegu chodnika. Z trudem wdrapała się do autobusu, taszcząc niesamowitą ilość siatek i tobołków. Właśnie gdy kobieta sadowiła się wygodnie na siedzeniu, minęliśmy granicę Wirginii i Karoliny Północnej. Autobus toczył się teraz wolno na południe.
– 4 – Po raz pierwszy od wielu lat poczułam ulgę. Opuściliśmy stan, w którym spotkało nas tyle nieszczęść. Byliśmy najmłodszymi pasażerami autobusu. Chris miał dziewiętnaście lat. Jego długie, falujące, jasne włosy spadały na ramiona, a ich końce wywijały się ku górze. Błękitne, otoczone czarnymi rzęsami oczy przypominały kolor letniego nieba. Był przystojnym i pogodnym chłopcem, o miłym, ciepłym usposobieniu. Prosty, klasyczny nos wskazywał, że ten młody człowiek staje się mężczyzną, którego ujmująca powierzchowność przyprawi niejedno kobiece serce o drżenie. Twarz Chrisa wyrażała pewność siebie. Wyglądał na szczęśliwego. Przynajmniej do momentu, kiedy zerknął na Carrie. Gdy zobaczył bladą twarz siostry, zmarszczył brwi, a w jego oczach ujrzałam niepokój. Zaczął powoli uderzać w struny gitary, wydobywając dźwięki melodii „Och, Susannah”. Jego delikatny, melancholijny głos przeszył mi serce. Oboje poczuliśmy narastający smutek. Piosenka przywoływała niemiłe wspomnienia, a my stanowiliśmy jedność. Nie mogłam patrzeć na brata, bałam się, że wybuchnę płaczem.
– 5 – Na moich kolanach kuliła się młodsza siostra. Chociaż miała osiem lat, była tak mała i krucha, że wyglądała na trzy. Smutne, duże niebieskie oczy widziały tyle cierpień, kryły w sobie tyle tajemnic. Straciła wszystko, co było treścią jej życia. Nie oczekiwała już niczego: ani szczęścia, ani miłości. Słaba, apatyczna, niemalże gotowa na śmierć i taka samotna, przerażająco samotna. Miałam piętnaście lat. Był listopad 1960 roku. Patrzyłam na świat z ogromną zachłannością. Panicznie bałam się, że już nigdy w życiu nie nadrobię tego, co straciłam. Siedziałam spięta, gotowa pokonać każdą przeciwność, jaka stanie mi na drodze. Czułam w sobie tlący się lont, wiedziałam, że wcześniej czy później eksploduję i zniszczę tych, którzy mieszkali w Foxworth Hall. Chris położył rękę na mojej dłoni. Wiedział, że pragnę piekła dla naszych prześladowców. – Odpręż się, Cathy – powiedział cicho. – Wszystko będzie dobrze. Musi nam się udać. Wciąż był tym niepoprawnym optymistą, wierzącym, że pomimo przeciwności losu znajdziemy wreszcie szczęście. Boże, jak mógł tak myśleć, teraz gdy Córy nie żył? Cóż dobrego mogło nam się przydarzyć?
– 6 – – Cathy – szepnął. – Mamy tylko siebie. Musimy pogodzić się z tym, co się stało, i żyć dalej. Jeśli uwierzymy w siebie, w nasze uzdolnienia, świat stanie przed nami otworem. Na tym to polega, Cathy, naprawdę. No tak, chciał zostać statecznym, prowincjonalnym lekarzem, spędzającym dni w izbach przyjęć. Ale ja pragnęłam czegoś bardziej wyszukanego, romantycznego. Pragnęłam spełnienia na scenie wszystkich moich marzeń o miłości i o romansie, chciałam być najwspanialszą primabaleriną świata. Tylko to dałoby mi satysfakcję. Wtedy pokazałabym mamie. Niech cię diabli, mamo! Mam nadzieję, że ogień pochłonie Foxworth Hall, a ty nigdy więcej nie zaznasz spokoju w tym wielkim łabędzim łożu. Nigdy więcej! Życzę ci, aby twój młody mąż znalazł sobie kochankę – młodszą i piękniejszą od ciebie – a z twojego życia uczynił piekło, na które zasługujesz! – Nie czuję się dobrze, Cathy – jęknęła Carrie. – Mój żołądek. Mam dziwne uczucie... Ogarnął mnie strach! Miała nienaturalnie bladą twarz. Włosy, niegdyś tak piękne i połyskliwe, teraz matowe, zwisały w nieładzie. Jej
– 7 – głos był zaledwie szeptem. – Kochanie! Kochanie! – Przytuliłam ją i pocałowałam. – Wytrzymaj jeszcze trochę. Zabierzemy cię do lekarza. Wkrótce dojedziemy na Florydę, a tam nikt już nas nie zamknie. Carrie leżała bezwładnie w moich ramionach. Z mijanego krajobrazu zorientowałam się, że dopiero dotarliśmy do Karoliny Południowej. Musieliśmy jeszcze przejechać przez Georgię. Do Sarasoty było jeszcze bardzo daleko. Carrie gwałtownie drgnęła, dostała torsji i zaczęła się dusić. Oczyściłam jej twarz papierowymi serwetkami, którymi przezornie wypchałam kieszenie podczas ostatniego postoju. Podałam małą bratu, uklękłam i wyczyściłam podłogę. Chris usiłował pozbyć się brudnych serwetek. Pchnął silnie okno, ale nie ustąpiło. Carrie wybuchnęła płaczem. – Wepchnij serwetki w szczelinę pomiędzy siedzenie a ścianę autobusu – szepnął Chris. Ale kierowca, który musiał obserwować nas przez wsteczne lusterko, wybuchnął: – Hej, wy, tam z tyłu! Pozbądźcie się tego cuchnącego brudu w inny sposób! – Wepchnęłam
– 8 – serwetki do zewnętrznej kieszeni obudowy aparatu fotograficznego, której używałam jako portmonetki. – Przykro mi – szlochała Carrie, tuląc się rozpaczliwie do Chrisa. – Nie chciałam tego zrobić. Czy pójdziemy teraz do więzienia? – Oczywiście, że nie – odpowiedział Chris po ojcowsku. – Za dwie godziny dojedziemy na Florydę. Postaraj się wytrzymać. Jeśli teraz wysiądziemy, stracimy pieniądze, za które kupiliśmy bilety. A zostało nam ich bardzo mało. Carrie drżała na całym ciele. Dotknęłam jej czoła, było zimne i wilgotne. Twarz, biała niczym kreda, przypominała twarz Cory'ego przed śmiercią. Modliłam się, prosząc Boga, by choć raz zlitował się nad nami. Czyż nie wycierpieliśmy już wystarczająco dużo? Czy tak miało być zawsze? Kiedy siostra ponownie dostała torsji, poczułam nadchodzącą falę mdłości. Carrie zasłabła w ramionach Chrisa, traciła przytomność. – Chyba jest w szoku – szepnął. Jego twarz była równie biała jak twarz Carrie. Jakiś bezduszny pasażer zaczął głośno narzekać. Ci, co nam współczuli, przyglądali się
– 9 – całej tej scenie nieco zakłopotani i niezdecydowani. Spojrzałam na Chrisa. Nasze oczy spotkały się, oboje nie wiedzieliśmy, co robić. Wpadłam w panikę. Nagle zauważyłam potężną Murzynkę, która uśmiechając się szła w naszym kierunku. W ręku trzymała papierowe torebki. Uspokajająco poklepała mnie po ramieniu i wręczyła garść szmat, które wyjęła ze swoich tobołków. Dobrotliwie pogłaskała Carrie pod brodą. – Dziękuję – szepnęłam, uśmiechając się słabo, po czym dokładnie oczyściłam siebie, Carrie i Chrisa. Kobieta wzięła szmaty i z powrotem schowała je do tobołków. Popatrzyłam z wdzięcznością na tę bardzo tęgą istotę, która ciałem wypełniała całe przejście autobusu. Mrugnęła i uśmiechnęła się. – Cathy – powiedział Chris z zatroskaną twarzą. – Musimy zawieźć Carrie do lekarza. I to szybko! – Ale przecież zapłaciliśmy za bilet do Sarasoty! – Wiem – odrzekł Chris. – Ale Carrie jest w bardzo ciężkim stanie.
– 10 – Sympatyczna nieznajoma znowu się uśmiechnęła. Pochyliwszy szerokie ramiona, zajrzała w twarz Carrie. Duże, czarne dłonie położyła na jej wilgotnych skroniach, a następnie zbadała puls. Potem zwróciła się do nas, wykonując rękoma dziwne ruchy, których znaczenia nie rozumiałam. – Chyba jest niemową – szepnął Chris. – Jej gesty to alfabet głuchoniemych. Murzynka wsunęła rękę pod czerwony sweter i z kieszeni sukienki pośpiesznie wyciągnęła plik kolorowego papieru listowego. Na jednej z kartek zręcznie napisała: „Ja, Henrietta Beech, słyszę, ale nie mówię. Dziewczynka jest bardzo chora. Potrzeba dobrego lekarza”. Spojrzałam na nią w nadziei, że uzyskam więcej informacji. – Czy znasz dobrego lekarza? – spytałam. Skinęła głową i pośpiesznie nabazgrała: „Los jest dla was łaskawy. Mogę zaprowadzić was do mężczyzny, który jest najlepszym lekarzem”. – Hej, kierowco! – wrzasnął jakiś wściekły pasażer. – Zawieź tego dzieciaka do szpitala! Cholera! Nie po to przecież płaciłem, aby teraz jechać śmierdzącym autobusem!
– 11 – Pasażerowie patrzyli na niego z dezaprobatą. We wstecznym lusterku ujrzałam czerwoną ze złości twarz kierowcy, a gdy nasze oczy spotkały się, krzyknął bez przekonania: – Przykro mi, ale mam żonę i pięcioro dzieci. I jeśli nie będę trzymał się rozkładu jazdy, wylecę z pracy, a moja rodzina pozostanie bez środków do życia. Błagalnie patrzyłam mu w oczy, aż zaczął do siebie mamrotać: – Cholerne niedziele. Tydzień mija dobrze i przychodzi ta cholerna niedziela. Henrietta Beech nie wytrzymała. Wzięła ołówek i znów napisała: „W porządku. Kierowca nienawidzi niedziel. Nie zwraca uwagi na małą, chorą dziewczynkę, to jej rodzice zaskarżą właściciela autobusu na dwa miliony”. Chris zaledwie zdążył rzucić okiem na kartkę, gdy kobieta ruszyła w stronę kierowcy, kołysząc obfitymi biodrami. Podsunięty mu skrawek papieru niecierpliwie odepchnął. Ponowiła próbę. Tym razem, nie odrywając wzroku od szosy, kierowca starał się kątem oka przeczytać skreślone słowa. – O Boże – westchnął. – Najbliższy szpital jest
– 12 – ze trzydzieści kilometrów stąd. Oboje z Chrisem z podziwem patrzyliśmy na przyjazną nam czarną kobietę. Swoją gestykulacją Murzynka wprawiała kierowcę w zakłopotanie. Znowu napisała coś na kartce, i cokolwiek to było, poskutkowało, bo autobus skręcił z autostrady w boczną drogę, wiodącą do małego miasteczka – Clairmont. Henrietta Beech stała teraz przy kierowcy, wskazywała mu kierunek, od czasu do czasu zerkając jednak na nas. Uśmiechała się łagodnie, jakby chciała zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Jechaliśmy spokojnymi, szerokimi ulicami. Korony drzew rosnących po obu stronach jezdni tworzyły gęste sklepienie. W głębi stały duże, arystokratyczne domy z wieżyczkami i werandami. Mimo iż w górach Wirginii spadł już śnieg, tutaj była jeszcze ciepła i słoneczna jesień. Klony, buki, dęby i magnolie nie straciły wszystkich liści, a niektóre kwiaty dopiero zakwitały. Kierowca miał wątpliwości co do trasy, którą wskazywała Henrietta Beech, i prawdę mówiąc ja także. Szpitale i przychodnie na ogół nie były usytuowane na takich ulicach. Już zaczynałam się
– 13 – denerwować, gdy zatrzymaliśmy się naprzeciw dużego, białego domu, stojącego na niewielkim wzniesieniu wśród klombów pełnych kwiatów. – Hej, dzieciaki! – zawołał kierowca. – Zabierajcie swoje manatki! Odbierzcie pieniądze za bilety lub wykorzystajcie je, póki są jeszcze ważne! Pośpiesznie wyszedł z autobusu, otworzył bagażnik i wyciągnął ze czterdzieści walizek, zanim znalazł nasze dwie torby. Zarzuciłam na ramię gitarę i banjo Cory'ego, Chris bardzo delikatnie wziął Carrie na ręce. Henrietta Beech, niby gruba kwoka, prowadziła nas pośpiesznie w stronę frontowej werandy. Przez chwilę wahałam się, przyglądając się dwuskrzydłowym, czarnym drzwiom. Po prawej stronie widniał czerwony napis: „Tylko dla chorych”. Niewątpliwie był tam lekarz, który prowadził prywatną praktykę. Nesesery zostawiliśmy obok schodów. Zaczęłam badawczo przyglądać się mężczyźnie, który spał w białym wiklinowym krześle. Nasza samarytanka uśmiechnęła się i delikatnie dotknęła jego ramienia, a gdy ten się nie obudził, skinęła głową i przywołała nas ruchem ręki. Wskazała na dom i
– 14 – gestami dała znać, że musi wejść do środka i przygotować coś do jedzenia. Żałowałam, że nie została, aby nas przedstawić i wyjaśnić powód nieoczekiwanej wizyty. Nieśmiało podeszliśmy do śpiącego lekarza. Wdychając zapach róż, miałam wrażenie, że kiedyś już tu byłam i że dobrze znam to miejsce. Dziwne, zważywszy, że przez ostatnie dwa lata wbijano mi do głowy, że nie mam prawa oddychać powietrzem pachnącym różami. – Jest niedziela, cholerna niedziela – szepnęłam do Chrisa. – Może nie będzie zadowolony z naszej wizyty? – Jest lekarzem – odparł Chris – i przyzwyczaił się do niespodziewanych pacjentów, nawet w niedzielę... Możesz go obudzić. Powoli zbliżyłam się do wysokiego mężczyzny, ubranego w jasnoszary garnitur z białym goździkiem w butonierce. Długie nogi oparł o balustradę werandy. Wyglądał nawet elegancko, pomimo że siedział swobodnie wyciągnięty, ze zwisającymi bezwładnie rękoma. Żal było go budzić. – Czy pan doktor Paul Sheffield? – zapytał Chris, który przeczytał wizytówkę na drzwiach.
– 15 – Z odchyloną głową i zamkniętymi oczami Carrie wciąż spoczywała w ramionach Chrisa, a jej długie, jasne włosy falowały na ciepłym, delikatnym wietrze. Lekarz niechętnie otworzył oczy i przyglądał się nam przez dłuższy czas, jakby nie wierząc w to, co zobaczył. Wiem, że wyglądaliśmy dość dziwnie, mając na sobie kilka warstw ubrań. Poruszył głową, by lepiej się przyjrzeć. Miał piękne, orzechowe oczy, nakrapiane błękitem, zielenią i złotem. Nie spuszczał ze mnie wzroku! Zdawał się zahipnotyzowany moją twarzą i zbyt długimi, niezdarnie obciętymi włosami o cienkich, wyblakłych końcówkach. Oszołomiony i zbyt zaspany, by przybrać zawodową maskę, nie mógł powstrzymać wzroku, który przesuwał kolejno po mojej twarzy, piersiach i nogach, a w końcu po całej postaci. – Pan jest lekarzem, prawda? – nalegał Chris. – Tak. Jestem doktor Sheffield – odrzekł w końcu, zerkając teraz na Carrie i Chrisa. Zadziwiająco zręcznie zdjął nogi z poręczy, wstał, palcami przygładził czarną czuprynę, po czym podszedł bliżej i zerknął na bladą twarz Carrie. Rozchylił zamknięte powieki i przez moment
– 16 – przyglądał się jej niebieskim oczom. – Jak długo jest nieprzytomna? – spytał. – Parę minut – odparł Chris. Gdy byliśmy zamknięci na strychu, dużo się uczył i teraz też mógłby zostać lekarzem. – W autobusie Carrie wymiotowała trzy razy, później dostała dreszczy, zaczęła się pocić. Jechała z nami kobieta, Henrietta Beech, która nas do pana przyprowadziła. Lekarz skinął głową, wyjaśniając, że Henrietta Beech jest jego gospodynią i kucharką, po czym wprowadził nas do domu przez drzwi z napisem „Tylko dla chorych”. Na parterze znajdowały się dwa pokoje przyjęć i biuro. Doktor przeprosił za nieobecność pielęgniarki, po czym dodał: – Rozbierz dziecko. Zaczęłam rozbierać Carrie, a Chris pobiegł po bagaże. Pełni niepokoju staliśmy potem z Chrisem pod ścianą i obserwowaliśmy, jak lekarz mierzył ciśnienie, temperaturę i puls, osłuchiwał serce. Carrie odzyskała już przytomność, więc lekarz poprosił ją, by zakasłała. Zastanawiałam się, dlaczego wszystko, co złe, przytrafia się właśnie nam? Dlaczego los jest tak nieprzyjazny? Czy jesteśmy aż tak niedobrzy, jak mówiła
– 17 – babcia? Czy Carrie też musi umrzeć? Ubrałam Carrie. Doktor Sheffield miękkim głosem zwrócił się do niej: – Carrie, zostawimy cię w tym pokoju, abyś trochę odpoczęła. – Okrył ją cienkim kocem i dodał: – Nie bój się. Będziemy na dole, w moim biurze. Ten stół może nie jest zbyt wygodny, ale postaraj się zasnąć, a ja porozmawiam z twoim bratem i siostrą. Spojrzała na niego nieobecnymi oczami; na pewno nie przywiązywała wagi do tego, czy stół jest miękki, czy twardy. Parę minut później lekarz siedział za imponująco dużym biurkiem, trzymając łokcie na bibule do atramentu. Ze szczerze zatroskaną twarzą rzekł: – Wyglądacie na zakłopotanych. Nie obawiajcie się, że pozbawiacie mnie niedzielnego odpoczynku. Jestem wdowcem i traktuję niedzielę prawie tak jak dzień powszedni. Wyglądał na zmęczonego, widać było, że wiele pracuje. Zażenowana usiadłam na miękkiej skórzanej kanapie obok Chrisa. Promienie słońca padały wprost na nasze twarze. Lekarz siedział w cieniu. Dopiero w tej chwili poczułam, że moje
– 18 – ubranie jest wilgotne i brudne, więc pośpiesznie zdjęłam wierzchnie okrycie. Teraz miałam na sobie tylko jedną niebieską sukienkę, która była na szczęście czysta i gustowna. – Czy zawsze w niedziele zakładacie na siebie kilka warstw odzieży? – spytał. – Jedynie wtedy gdy uciekamy – odparłam. – Mamy z sobą tylko dwie torby i musimy mieć miejsce na cenniejsze rzeczy, które później, w razie potrzeby, moglibyśmy zastawić. Chris trącił mnie łokciem, dając do zrozumienia, że wyjawiam zbyt wiele. Ale ja wiedziałam, że temu lekarzowi można zaufać – mówiły to jego oczy. Mogliśmy wyznać mu wszystko. – Więc – powiedział wolno – uciekacie. A przed kim uciekacie? Przed rodzicami, którzy odmówili spełnienia waszych zachcianek? Och, gdyby tylko wiedział! – To długa historia – odparł Chris. – W tej chwili chcemy rozmawiać tylko o Carrie. – Macie rację – przytaknął – porozmawiajmy o Carrie. Nie wiem, kim jesteście, co robicie і dlaczego uciekacie. Ale ta dziewczynka potrzebuje natychmiastowej pomoсу. Gdyby to
– 19 – nie była niedziela, od razu umieściłbym ją w szpitalu i zlecił badania, których nie mogę wykonać w domu. Sądzę, że powinniście jak najszybciej skontaktować się z rodzicami. Wpadłam w panikę. – Jesteśmy sierotami – odparł Chris. – Ale niech się pan nie martwi, zapłacimy panu. Zapłacimy na swój sposób. – Dobrze, że macie pieniądze – powiedział lekarz. – Przydadzą się wam. – Przez chwilę patrzył na nas badawczym wzrokiem, po czym dodał: – Dwutygodniowy pobyt w szpitalu powinien wystarczyć, by ustalić przyczynę choroby waszej siostry. Ogarnęło nas przerażenie. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że Carrie była w tak ciężkim stanie. Lekarz podał w przybliżeniu koszty leczenia. Ponownie ogarnęło nas zdumienie. Dobry Boże! Nasze pieniądze nie wystarczą nawet na tydzień pobytu Carrie w szpitalu! Zerknęłam na Chrisa. Na jego twarzy malował się smutek i lęk. Co teraz zrobimy? Nie możemy tyle zapłacić. Lekarz szybko zorientował się w naszej sytuacji.
– 20 – – Czy wciąż jesteście sierotami? – spytał. – Tak, wciąż jesteśmy sierotami – odparł Chris, po czym spojrzał na mnie groźnie, dając do zrozumienia, abym trzymała język za zębami. „Kiedy staniesz się sierotą, pozostaniesz nią na całe życie”. – A teraz proszę mi powiedzieć, co dolega siostrze i jak pan może jej pomóc? – Chwileczkę. Najpierw musicie odpowiedzieć na kilka pytań – powiedział łagodnie a zarazem stanowczo lekarz. Tak, to on był panem sytuacji. – Przede wszystkim jak się nazywacie? – Nazywam się Christopher Dollanganger, a to jest moja siostra Catherine Leigh Dollanganger. Może pan wierzyć lub nie, ale Carrie ma już osiem lat. – Dlaczego miałbym nie wierzyć? – zapytał, mimo iż parę minut temu, w gabinecie lekarskim, był bardzo zdziwiony, gdy podałam jej wiek. – Wiem, że jest bardzo mała jak na swój wiek – dodał Chris. – Rzeczywiście. Jest nieduża i drobna. – Mówiąc to, doktor zerknął na mnie, potem na Chrisa. – Słuchajcie. Przestańmy się nawzajem podejrzewać. Jestem lekarzem i cokolwiek
– 21 – powiecie, zostanie między nami. Jeśli naprawdę chcecie pomóc siostrze, musicie powiedzieć prawdę, w przeciwnym razie narażacie jej życie, a ja tracę czas. Milczeliśmy, trzymając się za ręce. Czułam, że Chris drży. Tak cholernie baliśmy się wyjawić prawdę, bo któż by w nią uwierzył? Już raz zaufaliśmy ludziom, którzy wydawali się uczciwi. Czy mogliśmy ponownie popełnić ten błąd? A jednak, ten człowiek za biurkiem... budził zaufanie. Wydawał mi się znajomy, jakbym go już gdzieś widziała. – W porządku – powiedział. – Pozwólcie, że zadam parę pytań. Co ostatnio jedliście? Chris odetchnął z ulgą. – Nasz ostatni posiłek to śniadanie. Wszyscy jedliśmy to samo: hot-doga z przyprawami, frytki z ketchupem i gorącą czekoladę z mlekiem. Carrie zjadła mało. Jest bardzo wybrednym dzieckiem. Nigdy nie miała dobrego apetytu. Lekarz zapisał coś w notesie, marszcząc brwi. – Czy wszyscy jedliście dokładnie to samo? Tylko Carrie dostała torsji? – Tak. Tylko Carrie. – Czy często jej się to zdarza?
– 22 – – Czasami. Nie jest to regułą. – W zeszłym tygodniu zwróciła dwa razy, a w poprzednim miesiącu może pięć. Bardzo mnie to martwi, gdyż ataki te są coraz silniejsze. Chris nie powiedział całej prawdy. Ogarnęła mnie złość. Nawet teraz, po tym wszystkim, co się wydarzyło, wciąż ochraniał matkę. Lekarz, jakby czując, że ode mnie usłyszy bardziej wyczerpującą odpowiedź, zwrócił się w moją stronę: – Słuchajcie. Pomogę wam. Uczynię wszystko, co będę mógł, ale musicie mi powiedzieć całą prawdę. Jeśli Carrie odczuwa jakiś ból, którego nie będę mógł wykryć, to wy możecie dostarczyć niezbędnych informacji. Obecnie mogę stwierdzić, że Carrie jest niedożywiona, źle rozwinięta jak na swój wiek, najwyraźniej miała za mało ruchu. Zauważyłem, że wszyscy macie rozszerzone źrenice, jesteście bladzi i wychudzeni. Nie rozumiem, dlaczego mając na rękach drogie zegarki, martwicie się o pieniądze. Wasze ubrania są drogie, gustowne i nieco za duże. Siedzicie tutaj w tenisówkach, ze złotymi zegarkami wysadzanymi brylantami i nie mówicie całej prawdy. Powiem wam, co o tym sądzę. – Jego głos stał się mocniejszy. –
– 23 – Podejrzewam, że Carrie ma ciężką anemię i że to jest przyczyną podatności na wszelkie infekcje. Ma niebezpiecznie niskie ciśnienie. Podejrzewam także coś znacznie poważniejszego. Tak więc, czy to wam się podoba, czy nie, jutro Carrie zostanie umieszczona w szpitalu, a wy zastawicie swoje zegarki i opłacicie jej leczenie. Gdybyśmy zawieźli ją do szpitala dziś wieczorem, to jutro z samego rana byłyby wykonane badania. – Niech pan robi to, co uważa za stosowne – odparł posępnie Chris. – Chwileczkę! – krzyknęłam. Zerwałam się z kanapy i podbiegłam do biurka. – Mój brat nie powiedział panu wszystkiego! Zerknęłam na Chrisa z wyrzutem, on zaś spojrzał groźnie, jakby chciał powstrzymać mnie przed wyjawieniem prawdy. „Nie martw się. Nie zdradzę naszej ukochanej matki” – pomyślałam z goryczą. Sądzę, że zrozumiał, gdyż w jego oczach ujrzałam łzy. Ta kobieta tak bardzo nas skrzywdziła, a on wciąż ją opłakiwał. Jego łzy raniły mi serce, ale moja dusza też płakała. Tak bardzo kochał matkę. Skinął głową, dając znać, bym wyjawiła sekret. Rozpoczęłam tę niewiarygodną opowieść. Lekarz
– 24 – słuchał z niedowierzaniem; sądził pewnie, że kłamię lub przynajmniej wyolbrzymiam całą historię. – Nasz tata zginął w wypadku samochodowym. Po jego śmierci mama wyznała, że ma długi i nie jest w stanie utrzymać naszej piątki. Wielokrotnie pisała do swojej rodziny w Wirginii, ale nie było żadnej odpowiedzi. Pewnego dnia przyszedł list od jej bogatych rodziców, którzy wydziedziczyli ją, gdy wyszła za mąż za swojego wujka. Teraz musieliśmy rozstać się ze wszystkim, co posiadaliśmy. Nie mieliśmy nawet czasu, by pożegnać się z przyjaciółmi. Tego samego wieczora wyruszyliśmy do Blue Ridge Mountains. Byliśmy ufni i ciekawi nowego, wspaniałego domu, jednocześnie rozmyślaliśmy o spotkaniu z okrutnym dziadkiem. Mama uprzedziła, że będziemy musieli się ukryć przez noc, a ona w tym czasie odzyska miłość swojego ojca. Obiecała, że potrwa to jedną noc, no może dwie lub trzy, a później wyjdziemy z ukrycia i poznamy nieuleczalnie chorego na serce dziadka. Babcia przeznaczyła dla nas duży, brudny strych, w którym roiło się od robaków i pająków. Tam upływały nam dni w oczekiwaniu na chwilę,
– 25 – gdy będziemy mogli wyjść z ukrycia i stać się częścią tej bogatej rodziny. Wkrótce mieliśmy się przekonać, że dziadek nigdy nie wybaczy mamie tego, iż wyszła za jego przyrodniego brata, a my mieliśmy na zawsze pozostać „diabelskim nasieniem”. Skazano nas na życie w ukryciu aż do jego śmierci. W oczach lekarza ujrzałam przerażenie. – Zostaliśmy zamknięci na strychu, który stał się naszym domem i miejscem zabaw. Wkrótce przekonaliśmy się, że babcia nienawidziła nas. Pewnego dnia wręczyła nam długą listę zakazów i czynności, których pod żadnym pozorem nie mogliśmy wykonywać. Na przykład nie mogliśmy wyglądać przez frontowe okno, a kotary musiały być zawsze zasunięte. Początkowo posiłki, które babcia codziennie rano przynosiła w wiklinowym koszyku, były dość smaczne, ale już wkrótce jedliśmy tylko kanapki, sałatkę z ziemniaków i pieczonego kurczaka. Deserów nie otrzymywaliśmy nigdy, bo przecież nie mogliśmy chodzić do dentysty. Jedynie w nasze urodziny mama przemycała trochę lodów lub ciasta i bardzo dużo prezentów. O tak, kupowała wszystko, co mogłoby pomniejszyć jej