Lara Adrian
W Objęciach Północy
Rasa Środka Nocy 9
Pchany żądzą zemsty wampir-
wojownik i kobieta obdarzona
nadzwyczajnym darem
muszą wybierać pomiędzy mrocznym
obowiązkiem a pragnieniem poddania
się
nieśmiertelnej rozkoszy
Piękna osiemnastoletnia Corinne
wiodła beztroskie życie otoczona
miłością swoich
przybranych rodziców, do chwili gdy
uprowadził ją Dragos, okrutny władca
nieśmiertelnych. Teraz uwolniona
przez Zakon szlachetnych wampirów -
wojowników,
którzy toczą wojnę z Dragosem,
Corinne musi odzyskać to, co dawało
jej nadzieję przez lata niewoli
Niebezpieczny złotooki Hunter był
niegdyś jednym z zabójców Dragosa,
lecz dziś jego
jedynym celem jest zniszczenie
dawnego pana. A jego nowym
zadaniem – ochrona
Corinne. Jej zielone oczy i jedwabista
skóra rozpalają w kamiennym sercu
Huntera
płomień, lecz wkrótce będzie musiał
zdecydować, jak daleko posunie się w
walce z
Dragosem – i czy poświęci dla niej
Corinne...
Rozdział 1
Prywatny nocny klub był dobrze
zakamuflowany z ważnych powodów.
Znajdował się na
końcu wąskiej, pokrytej szronem alejki
w chińskiej dzielnicy Bostonu i
obsługiwał
ekskluzywną, choć zróżnicowaną
klientelę. Jedyni ludzie, jakich tu
wpuszczano, to młode,
atrakcyjne kobiety - a także nieliczni
równie atrakcyjni mężczyźni - których
zadaniem było
zaspokajanie wszelkich potrzeb
prawdziwych klientów tego przybytku.
Trudno byłoby odgadnąć, co znajduje się
za nieoznakowanymi metalowymi
drzwiami,
ukrytymi w mrocznym westybulu. Choć
były grube i mocne, osłonięto je
dodatkowo grubą
metalową kratą. Przed wejściem, jak
gargulec, tkwił potężny ochroniarz,
ubrany w czarną
skórę. Na czoło miał naciągniętą
zrobioną na drutach czapkę.
Należał do Rasy, podobnie jak dwóch
wojowników, którzy pojawili się
właśnie w alejce.
Na odgłos ciężkich wojskowych butów
chrzęszczących na śniegu ochroniarz
uniósł głowę.
Miał gruby, bulwiasty nos i wąskie
wargi, odsłaniające krzywe zęby i ostre
czubki
wampirycznych kłów. Zmrużył oczy,
przyglądając się nieproszonym gościom.
Sapnął, aż
para z jego nozdrzy zakotłowała się w
mroźnym grudniowym powietrzu.
Kiedy zbliżali się do wampira
pilnującego wejścia, Hunter
zarejestrował napięcie w
ruchach swojego partnera. Sterling
Harvard Chase był niespokojny od
chwili, kiedy opuścili
dziś wieczorem kwaterę Zakonu. Teraz
szedł pierwszy, agresywnym,
kołyszącym się
krokiem, co chwila zaciskając palce na
rękojeści półautomatycznego pistoletu
dużego kalibru
w kaburze przy pasie.
Ochroniarz zrobił krok do przodu,
zastępując im drogę. Rozkraczył potężne
uda i opuścił
głowę. Jego poza wskazywała, że jest
gotowy do walki. Oczy, które przed
chwilą mrużył, by
rozpoznać ich z daleka, na widok
Chase'a zrobiły się okrągłe i zimne jak
lód.
- Chyba ci nieźle odwaliło. Czego, do
diabła, szukasz na terenie Agencji,
wojowniku?
- Taggart, proszę, proszę - powiedział, a
właściwie zawarczał Chase. - Jak
widzę, od
czasu mojego odejścia z Agencji twoja
kariera nadal rozwija się obiecująco.
Zrobili z ciebie
odźwiernego przed klubem dla
spragnionych? I co masz dalej na oku?
Będziesz ochroniarzem
w supermarkecie?
Agent wydął usta i zaklął pod nosem.
- Musisz mieć zaćmienie mózgu, żeby
nam się pokazywać na oczy, szczególnie
tutaj.
Chase zaśmiał się ponuro.
- Popatrz czasami w lustro, a wtedy
pogadamy, kto nie powinien pokazywać
się
publicznie.
- Do tego klubu mają wstęp tylko
pracownicy Agencji Bezpieczeństwa
Rasy - oświadczył
ochroniarz, krzyżując ramiona na
szerokiej piersi. Przecinał ją szeroki pas
od kabury
pistoletu. Drugi pistolet miał zatknięty w
spodnie. - Zakon nie ma tu czego szukać.
- Tak? - parsknął Chase. - Powiedz to
Lucanowi Thorne'owi. Dobierze się do
twojego
tyłka, jeśli nam nie zejdziesz z drogi. O
ile my dwaj ci go zaraz nie skopiemy, bo
znudziło
nam się już sterczenie na mrozie.
Na wzmiankę o Lucanie, przywódcy
Zakonu i jednym z najdłużej żyjących i
najbardziej
imponujących starszych Rasy, agent
Taggart zacisnął usta. Jego niespokojne
spojrzenie
wędrowało teraz od Chase'a do Huntera,
który stał w milczeniu za swoim
partnerem. Hunter
nie miał nic do Taggarta, ale już zdążył
obmyślić pięć różnych sposobów
obezwładnienia go -
a właściwie zadania mu szybkiej
śmierci - jeśli będzie trzeba.
Do tego został wyszkolony. Spłodzono
go i wychowano na bezlitosną broń, był
tworem
chorego umysłu głównego wroga
Zakonu. Od zawsze przywykł patrzeć na
świat w sposób
logiczny i pozbawiony emocji.
Nie służył już złoczyńcy o imieniu
Dragos, ale nadal jego umiejętności
zabójcy
determinowały to, kim i czym był. A był
śmiertelnie niebezpieczny - i nie do
pokonania dla
zwykłego wampira. Kiedy przelotnie
spojrzał w oczy Taggarta, dostrzegł, że
tamten to
pojmuje.
Agent zamrugał szybko, a potem cofnął
się, schodząc z drogi Hunterowi i
pozwalając im
wejść do klubu.
- Tak sądziłem, że po prostu wolno
myślisz - stwierdził Chase i,
otworzywszy stalową
kratę, razem z Hunterem wszedł do
przybytku rozpusty utrzymywanego przez
Agencję.
Drzwi okazały się dźwiękoszczelne. W
mrocznym klubie ich zmysły
zaatakowała
dudniąca muzyka, której towarzyszyło
migotanie kolorowych, obracających się
świateł nad
umieszczonym pośrodku sali lustrzanym
parkietem. Tańczyła na nim trójka
półnagich ludzi -
wyginali się zmysłowo przed
publicznością złożoną z napalonych
wampirów, siedzących przy
stolikach.
Hunter przyglądał się przez chwilę, jak
długowłosa blondynka, tańcząca w
środku, owija
się wokół rury biegnącej od parkietu do
sufitu. Kołysząc biodrami, uniosła
ogromną,
nienaturalnie okrągłą pierś i zaczęła ją
lizać. Kiedy bawiła się przekłutym
sutkiem, pozostała
dwójka, wytatuowana kobieta o rudych,
sterczących włosach i ciemnooki
młodzieniec, który
ledwie się mieścił w czerwonych
winylowych stringach, rozeszli się na
boki sceny i zaczęli
solowe popisy.
W klubie śmierdziało zwietrzałymi
perfumami i potem, ale nawet ten odór
nie był w
stanie zamaskować zapachu świeżej
ludzkiej krwi. Hunter stwierdził, że
dobiega on z boksu w kącie, gdzie
wampir ubrany w
ciemny garnitur i białą koszulę,
przepisowy strój agentów, pożywiał się
żarłocznie na nagiej,
jęczącej kobiecie, którą trzymał na
kolanach. Nie był jedynym wampirem,
który korzystał tu z
usług karmicieli, choć niektórzy
wydawali się bardziej zainteresowani
zaspokojeniem innych
potrzeb.
Stojący obok Huntera Chase
znieruchomiał jak kamień, a z jego
gardła dobył się głęboki
pomruk. Hunterowi wystarczyło jedno
chłodne spojrzenie na wnętrze klubu,
natomiast Chase
był wyraźnie poruszony, jego wzrok
pałał, jak u wszystkich zebranych tu
członków Rasy.
Może nawet silniej.
Huntera dużo bardziej interesowali ci,
którzy ich obserwowali. Każde pałające
spojrzenie,
jakie na sobie czuł, mówiło, że bardzo
szybko może się tu zrobić gorąco.
Nagle jeden z wampirów, rozciągnięty
wygodnie na kanapie, podniósł się i
ruszył ku nim.
Był wielki, podobnie jak jego dwaj
towarzysze, którzy przyłączyli się po
drodze. Cała trójka
była uzbrojona, broń ukrywali pod
dobrze skrojonymi, ciemnymi
garniturami.
- Proszę, proszę. Patrzcie tylko, kogo tu
przywlekło - zakpił agent, który szedł
przodem.
W jego powolnym głosie i delikatnych
rysach twarzy wyczuwało się cień
amerykańskiego
Południa. - Tyle lat przesłużyłeś w
Agencji, ale nigdy nie przychodziłeś do
klubu.
Chase wykrzywił wargi, ledwie kryjące
wysunięte kły.
- Wyraźnie jesteś rozczarowany,
Murdock. Ten szajs nigdy mi nie
pasował.
- Właśnie, zawsze uważałeś, że jesteś
ponad to - odparł wampir, a jego głos
był równie
fałszywy jak jego uśmiech. -Taki
ostrożny. Taki zdyscyplinowany, nawet
jeśli chodzi o
apetyt. Ale wszystko się zmienia. Ludzie
się zmieniają, prawda, Chase? Jeśli
zobaczysz tu
coś, co ci się spodoba, szepnij mi
słówko. Za dawne dobre czasy, co nie?
- Przyszliśmy po informacje dotyczące
agenta o nazwisku Freyne - wtrącił się
Hunter,
gdy Chase nie odpowiedział. - Kiedy je
otrzymamy, wyjdziemy.
- Czyżby? - Murdock przyjrzał mu się,
przechylając z zaciekawieniem głowę.
Hunter
zauważył, że wzrok agenta powędrował
dyskretnie na dermaglify, widoczne po
bokach jego
szyi. Ich widok wystarczył, by Murdock
zorientował się, że Hunter należy do
Pierwszego
Pokolenia i jest wśród Rasy
prawdziwym unikatem.
Hunter był dużo młodszy od innych
wojowników z Pierwszego Pokolenia,
Lucana i
Tegana, jednakże jego ojcem też był
jeden z Prastarych, twórców Rasy, i
miał w żyłach
równie czystą krew. Podobnie jak
wszyscy członkowie tej ekskluzywnej
grupy, miał siłę i
moc dziesięciu wampirów z
późniejszych pokoleń. Natomiast fakt, że
wychowano go na
członka osobistej armii zabójców
Dragosa - o czym wiedzieli tylko
członkowie Zakonu -
powodował, że był dużo
niebezpieczniejszy niż Murdock i
pozostali agenci w klubie razem
wzięci.
Chase wyraźnie już się pozbierał.
- Co możesz nam powiedzieć o tym
Freynie? Murdock wzruszył ramionami.
- Nie żyje. No ale o tym pewnie wiecie.
Freyne i jego zespół zginęli w zeszłym
tygodniu
podczas misji. Mieli odbić chłopaka
porwanego z Mrocznej Przystani. -
Powoli pokręcił
głową. - Wielka szkoda. Agencja
straciła kilku dobrych wojowników, a
wynik misji nie był
satysfakcjonujący.
- Nie był satysfakcjonujący - parsknął
Chase. - Cóż, można tak to ująć. Z tego
Lara Adrian W Objęciach Północy Rasa Środka Nocy 9 Pchany żądzą zemsty wampir- wojownik i kobieta obdarzona nadzwyczajnym darem muszą wybierać pomiędzy mrocznym obowiązkiem a pragnieniem poddania się nieśmiertelnej rozkoszy
Piękna osiemnastoletnia Corinne wiodła beztroskie życie otoczona miłością swoich przybranych rodziców, do chwili gdy uprowadził ją Dragos, okrutny władca nieśmiertelnych. Teraz uwolniona przez Zakon szlachetnych wampirów - wojowników, którzy toczą wojnę z Dragosem, Corinne musi odzyskać to, co dawało jej nadzieję przez lata niewoli
Niebezpieczny złotooki Hunter był niegdyś jednym z zabójców Dragosa, lecz dziś jego jedynym celem jest zniszczenie dawnego pana. A jego nowym zadaniem – ochrona Corinne. Jej zielone oczy i jedwabista skóra rozpalają w kamiennym sercu Huntera płomień, lecz wkrótce będzie musiał zdecydować, jak daleko posunie się w walce z Dragosem – i czy poświęci dla niej
Corinne... Rozdział 1 Prywatny nocny klub był dobrze zakamuflowany z ważnych powodów. Znajdował się na końcu wąskiej, pokrytej szronem alejki w chińskiej dzielnicy Bostonu i obsługiwał
ekskluzywną, choć zróżnicowaną klientelę. Jedyni ludzie, jakich tu wpuszczano, to młode, atrakcyjne kobiety - a także nieliczni równie atrakcyjni mężczyźni - których zadaniem było zaspokajanie wszelkich potrzeb prawdziwych klientów tego przybytku. Trudno byłoby odgadnąć, co znajduje się za nieoznakowanymi metalowymi drzwiami, ukrytymi w mrocznym westybulu. Choć były grube i mocne, osłonięto je dodatkowo grubą
metalową kratą. Przed wejściem, jak gargulec, tkwił potężny ochroniarz, ubrany w czarną skórę. Na czoło miał naciągniętą zrobioną na drutach czapkę. Należał do Rasy, podobnie jak dwóch wojowników, którzy pojawili się właśnie w alejce. Na odgłos ciężkich wojskowych butów chrzęszczących na śniegu ochroniarz uniósł głowę. Miał gruby, bulwiasty nos i wąskie wargi, odsłaniające krzywe zęby i ostre czubki
wampirycznych kłów. Zmrużył oczy, przyglądając się nieproszonym gościom. Sapnął, aż para z jego nozdrzy zakotłowała się w mroźnym grudniowym powietrzu. Kiedy zbliżali się do wampira pilnującego wejścia, Hunter zarejestrował napięcie w ruchach swojego partnera. Sterling Harvard Chase był niespokojny od chwili, kiedy opuścili dziś wieczorem kwaterę Zakonu. Teraz szedł pierwszy, agresywnym, kołyszącym się
krokiem, co chwila zaciskając palce na rękojeści półautomatycznego pistoletu dużego kalibru w kaburze przy pasie. Ochroniarz zrobił krok do przodu, zastępując im drogę. Rozkraczył potężne uda i opuścił głowę. Jego poza wskazywała, że jest gotowy do walki. Oczy, które przed chwilą mrużył, by rozpoznać ich z daleka, na widok Chase'a zrobiły się okrągłe i zimne jak lód. - Chyba ci nieźle odwaliło. Czego, do
diabła, szukasz na terenie Agencji, wojowniku? - Taggart, proszę, proszę - powiedział, a właściwie zawarczał Chase. - Jak widzę, od czasu mojego odejścia z Agencji twoja kariera nadal rozwija się obiecująco. Zrobili z ciebie odźwiernego przed klubem dla spragnionych? I co masz dalej na oku? Będziesz ochroniarzem w supermarkecie? Agent wydął usta i zaklął pod nosem.
- Musisz mieć zaćmienie mózgu, żeby nam się pokazywać na oczy, szczególnie tutaj. Chase zaśmiał się ponuro. - Popatrz czasami w lustro, a wtedy pogadamy, kto nie powinien pokazywać się publicznie. - Do tego klubu mają wstęp tylko pracownicy Agencji Bezpieczeństwa Rasy - oświadczył ochroniarz, krzyżując ramiona na szerokiej piersi. Przecinał ją szeroki pas od kabury
pistoletu. Drugi pistolet miał zatknięty w spodnie. - Zakon nie ma tu czego szukać. - Tak? - parsknął Chase. - Powiedz to Lucanowi Thorne'owi. Dobierze się do twojego tyłka, jeśli nam nie zejdziesz z drogi. O ile my dwaj ci go zaraz nie skopiemy, bo znudziło nam się już sterczenie na mrozie. Na wzmiankę o Lucanie, przywódcy Zakonu i jednym z najdłużej żyjących i najbardziej imponujących starszych Rasy, agent Taggart zacisnął usta. Jego niespokojne
spojrzenie wędrowało teraz od Chase'a do Huntera, który stał w milczeniu za swoim partnerem. Hunter nie miał nic do Taggarta, ale już zdążył obmyślić pięć różnych sposobów obezwładnienia go - a właściwie zadania mu szybkiej śmierci - jeśli będzie trzeba. Do tego został wyszkolony. Spłodzono go i wychowano na bezlitosną broń, był tworem chorego umysłu głównego wroga Zakonu. Od zawsze przywykł patrzeć na
świat w sposób logiczny i pozbawiony emocji. Nie służył już złoczyńcy o imieniu Dragos, ale nadal jego umiejętności zabójcy determinowały to, kim i czym był. A był śmiertelnie niebezpieczny - i nie do pokonania dla zwykłego wampira. Kiedy przelotnie spojrzał w oczy Taggarta, dostrzegł, że tamten to pojmuje. Agent zamrugał szybko, a potem cofnął
się, schodząc z drogi Hunterowi i pozwalając im wejść do klubu. - Tak sądziłem, że po prostu wolno myślisz - stwierdził Chase i, otworzywszy stalową kratę, razem z Hunterem wszedł do przybytku rozpusty utrzymywanego przez Agencję. Drzwi okazały się dźwiękoszczelne. W mrocznym klubie ich zmysły zaatakowała dudniąca muzyka, której towarzyszyło migotanie kolorowych, obracających się
świateł nad umieszczonym pośrodku sali lustrzanym parkietem. Tańczyła na nim trójka półnagich ludzi - wyginali się zmysłowo przed publicznością złożoną z napalonych wampirów, siedzących przy stolikach. Hunter przyglądał się przez chwilę, jak długowłosa blondynka, tańcząca w środku, owija się wokół rury biegnącej od parkietu do sufitu. Kołysząc biodrami, uniosła ogromną,
nienaturalnie okrągłą pierś i zaczęła ją lizać. Kiedy bawiła się przekłutym sutkiem, pozostała dwójka, wytatuowana kobieta o rudych, sterczących włosach i ciemnooki młodzieniec, który ledwie się mieścił w czerwonych winylowych stringach, rozeszli się na boki sceny i zaczęli solowe popisy. W klubie śmierdziało zwietrzałymi perfumami i potem, ale nawet ten odór nie był w stanie zamaskować zapachu świeżej
ludzkiej krwi. Hunter stwierdził, że dobiega on z boksu w kącie, gdzie wampir ubrany w ciemny garnitur i białą koszulę, przepisowy strój agentów, pożywiał się żarłocznie na nagiej, jęczącej kobiecie, którą trzymał na kolanach. Nie był jedynym wampirem, który korzystał tu z usług karmicieli, choć niektórzy wydawali się bardziej zainteresowani zaspokojeniem innych potrzeb. Stojący obok Huntera Chase
znieruchomiał jak kamień, a z jego gardła dobył się głęboki pomruk. Hunterowi wystarczyło jedno chłodne spojrzenie na wnętrze klubu, natomiast Chase był wyraźnie poruszony, jego wzrok pałał, jak u wszystkich zebranych tu członków Rasy. Może nawet silniej. Huntera dużo bardziej interesowali ci, którzy ich obserwowali. Każde pałające spojrzenie, jakie na sobie czuł, mówiło, że bardzo szybko może się tu zrobić gorąco.
Nagle jeden z wampirów, rozciągnięty wygodnie na kanapie, podniósł się i ruszył ku nim. Był wielki, podobnie jak jego dwaj towarzysze, którzy przyłączyli się po drodze. Cała trójka była uzbrojona, broń ukrywali pod dobrze skrojonymi, ciemnymi garniturami. - Proszę, proszę. Patrzcie tylko, kogo tu przywlekło - zakpił agent, który szedł przodem. W jego powolnym głosie i delikatnych rysach twarzy wyczuwało się cień amerykańskiego
Południa. - Tyle lat przesłużyłeś w Agencji, ale nigdy nie przychodziłeś do klubu. Chase wykrzywił wargi, ledwie kryjące wysunięte kły. - Wyraźnie jesteś rozczarowany, Murdock. Ten szajs nigdy mi nie pasował. - Właśnie, zawsze uważałeś, że jesteś ponad to - odparł wampir, a jego głos był równie fałszywy jak jego uśmiech. -Taki ostrożny. Taki zdyscyplinowany, nawet jeśli chodzi o
apetyt. Ale wszystko się zmienia. Ludzie się zmieniają, prawda, Chase? Jeśli zobaczysz tu coś, co ci się spodoba, szepnij mi słówko. Za dawne dobre czasy, co nie? - Przyszliśmy po informacje dotyczące agenta o nazwisku Freyne - wtrącił się Hunter, gdy Chase nie odpowiedział. - Kiedy je otrzymamy, wyjdziemy. - Czyżby? - Murdock przyjrzał mu się, przechylając z zaciekawieniem głowę. Hunter zauważył, że wzrok agenta powędrował
dyskretnie na dermaglify, widoczne po bokach jego szyi. Ich widok wystarczył, by Murdock zorientował się, że Hunter należy do Pierwszego Pokolenia i jest wśród Rasy prawdziwym unikatem. Hunter był dużo młodszy od innych wojowników z Pierwszego Pokolenia, Lucana i Tegana, jednakże jego ojcem też był jeden z Prastarych, twórców Rasy, i miał w żyłach równie czystą krew. Podobnie jak
wszyscy członkowie tej ekskluzywnej grupy, miał siłę i moc dziesięciu wampirów z późniejszych pokoleń. Natomiast fakt, że wychowano go na członka osobistej armii zabójców Dragosa - o czym wiedzieli tylko członkowie Zakonu - powodował, że był dużo niebezpieczniejszy niż Murdock i pozostali agenci w klubie razem wzięci. Chase wyraźnie już się pozbierał.
- Co możesz nam powiedzieć o tym Freynie? Murdock wzruszył ramionami. - Nie żyje. No ale o tym pewnie wiecie. Freyne i jego zespół zginęli w zeszłym tygodniu podczas misji. Mieli odbić chłopaka porwanego z Mrocznej Przystani. - Powoli pokręcił głową. - Wielka szkoda. Agencja straciła kilku dobrych wojowników, a wynik misji nie był satysfakcjonujący. - Nie był satysfakcjonujący - parsknął Chase. - Cóż, można tak to ująć. Z tego