Magda-_m10

  • Dokumenty159
  • Odsłony29 692
  • Obserwuję49
  • Rozmiar dokumentów289.3 MB
  • Ilość pobrań17 138

Althea Oliver - Cristina Moracho

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Althea Oliver - Cristina Moracho.pdf

Magda-_m10 EBooki Althea Oliver
Użytkownik Magda-_m10 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 206 stron)

Spis treści

Motto

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Podziekowania

Prze​kład: Anna Dobrzań​ska Redak​cja: Woj​ciech Kądziela Korekta: Grze​gorz Krzy​mia​now​ski Pro​jekt okładki i stron tytu​ło​wych: Joanna Wasi​lew​ska Copy​ri​ght © 2014 by Cri​stina Mora​cho Unsa​tis​fied Words and Music by Paul Wester​berg © 1984 NAH MUSIC (ASCAP)/Admi​ni​ste​red by BUG MUSIC, INC., A BMG CHRY​SA​LIS COM​PANY All rights rese​rved inc​lu​ding the right of repro​duc​tion in whole or in part in any form. This edi​tion publi​shed by arran​ge​ment with Viking Chil​dren’s Books, a divi​sion of Pen​guin Young Readers Group, a mem​ber of Pen​guin Group (USA) LLC, a Pen​guin Ran​dom House Com​pany Copy​ri​ght for Polish edi​tion and trans​la​tion © Wydaw​nic​two JK, 2015 Wszel​kie prawa zastrze​żone. Żadna część tej publi​ka​cji nie może być powie​lana ani roz​po​wszech​niana za pomocą urzą​dzeń elek​tro​nicz​- nych, mecha​nicz​nych, kopiu​ją​cych, nagry​wa​ją​cych i innych bez uprzed​niego wyra​że​nia zgody przez wła​ści​ciela praw. ISBN 978-83-7229-494-4 Wydaw​nic​two JK, ul. Kro​ku​sowa 1-3 92-101 Łódź tel. 42 676 49 69 fax 42 646 49 69 w. 44 www.wydaw​nic​two​fe​eria.pl Kon​wer​sję do wer​sji elek​tro​nicz​nej wyko​nano w sys​te​mie Zecer.

Spójrz mi w oczy I powiedz, że jestem zado​wo​lony Czy byłeś zado​wo​lony? – The Repla​ce​ments

W Roz​dział 1 olał​byś przejść milę boso po kloc​kach Lego czy zro​bić sobie tatuaż na wewnętrz​nej stro​nie powieki? – To chore. – Głos Oli​vera jest nie​wy​raźny ze zmę​cze​nia. – Wła​śnie o to cho​dzi. Musisz wybrać. I nie zasta​na​wiaj się za długo. Althea robi co może, żeby nie zasnął przed powro​tem do domu. Szyby są opusz​czone i wnę​trze samo​chodu wypeł​nia rześ​kie mar​cowe powie​trze, w któ​rym włosy dziew​czyny łopo​czą wście​kle wokół jej twa​rzy niczym skrzy​dła. Z gło​śni​ków sączy się skrze​kliwy pun​kowy lament. Althea pró​buje prze​krzy​czeć muzykę, pod​czas gdy Oli​ver, z głową opartą o zagłó​wek, wal​czy z opa​da​ją​cymi powie​- kami. Jej głos, zimowy chłód i meta​liczny brzęk elek​trycz​nych gitar zdają się odpły​wać, gdy zapada w sen. Myśli o deli​kat​nej skó​rze na pode​szwach stóp i krzywi się. Mila to zde​cy​do​wa​nie za daleko. – Tatuaż. Wolał​bym tatuaż. Sza​leń​czy powrót Althei do domu nie zmieni tego, co i tak się wyda​rzy, ale dziew​czyna spie​szy się, jakby miało to jakieś zna​cze​nie i zaci​ska​jąc usta w wąską kre​skę, prze​jeż​dża na żół​tym świe​tle. – Jeste​śmy pra​wie na miej​scu – oznaj​mia. To bez zna​cze​nia. Gdzie​kol​wiek będą, za kilka minut Oli​ver i tak zaśnie. Wolałby być wtedy w swoim łóżku, a nie na sie​dze​niu pasa​żera w toy​ocie camry nale​żą​cej do jego naj​lep​szej przy​ja​- ciółki, ale nawet on musi przy​znać, że mogło być gorzej. Nie dalej jak godzinę temu zemdlał na szó​- stej lek​cji w pra​cowni che​micz​nej, nie​bez​piecz​nie bli​sko pal​nika Bun​sena. – Jestem taki zmę​czony – mówi. – Wiem. – A ty? Co byś wybrała? – pyta Oli​ver, z tru​dem wyma​wia​jąc słowa, jakby język odma​wiał mu posłu​szeń​stwa. – To oczy​wi​ste. Tatuaż. – Jakby na potwier​dze​nie swo​ich słów Althea trąbi na jadą​cego przed nimi kie​rowcę, który jak żółw wle​cze się Col​lege Road. Oli​ver roz​pina dżinsy. Unosi bio​dra i wierci się, aż spodnie opa​dają mu do kostek. Ma na sobie ulu​bione wiśniowe bok​serki, któ​rych widok na krótką chwilę popra​wia mu humor. – Co jest nie tak z two​imi spodniami? – pyta Althea. – Pró​buję wyeli​mi​no​wać prze​szkody – tłu​ma​czy. – W takim razie powi​nie​neś zacząć od butów. – Niech to szlag. – Oli​ver spo​gląda na teni​sówki zaplą​tane w nogawki spodni i wie, że nie będzie łatwo. Nie​mrawo potrząsa nogami, jesz​cze bar​dziej zaplą​tu​jąc stopy w mate​riał spodni. Z jego gar​- dła dobywa się pełen zde​ner​wo​wa​nia, zdu​szony pomruk. – Daj spo​kój – mówi Althea. – Zajmę się tym, kiedy dotrzemy na miej​sce. Na jej szczę​ście Oli​ver sie​dzi wypro​sto​wany i pod​piera głowę ręką. – Jeden z głowy – oznaj​mia. – Dobra, zobaczmy, co masz do powie​dze​nia. – Althea ści​sza muzykę, by nie musiał prze​krzy​ki​- wać woka​li​sty Roc​ket from the Crypt.

– Wola​ła​byś… – Głowa opada mu bez​wład​nie, jed​nak natych​miast ją pod​nosi. – Wola​ła​byś… Z chwilą, gdy Althea pod​jeż​dża pod dom, Oli​ver daje za wygraną. Za minutę będzie na górze, schowa się pod koł​drą i nie będzie musiał wal​czyć. – Oli​ver! – Dziew​czyna szar​pie go za ramię. – Dobrze już, dobrze. – Wjeż​dżają na pod​jazd. – Wola​ła​byś gołymi rękami zabić szcze​niaka… – Mia​ła​bym go udu​sić? – prze​rywa Althea, gasząc sil​nik i roz​pi​na​jąc pas bez​pie​czeń​stwa. – Jak chcesz. Albo uto​pić w wia​drze z wodą. – Oli​ver siłuje się z klamrą pasa. – Już mi się to nie podoba. Althea obcho​dzi samo​chód i kuca przy otwar​tych drzwiach pasa​żera. Sięga pod zmięte dżinsy, roz​wią​zuje sznu​rówki i pomaga mu zdjąć buty. Chwilę póź​niej ściąga mu spodnie. – Gotowe – mówi, pokle​pu​jąc go po kostce. Oli​ver wysiada z samo​chodu. Jest w samych skar​pet​kach, bie​liź​nie i czar​nej ter​mo​ak​tyw​nej blu​zie z kap​tu​rem. Wciąż ma na ple​cach ple​cak. Zata​cza się i Althea pospiesz​nie obej​muje go w pasie. – Zapa​mię​tajmy ten strój – mówi. – Jest świetny. Może tro​chę za bar​dzo wio​senny. Wcho​dząc na werandę, Oli​ver szuka klu​czy. Po dru​giej stro​nie ulicy star​sza pani nazwi​skiem Par​- ker zamiata chod​nik, ubrana w piko​waną gra​na​tową podomkę, i z nie​skry​wa​nym zain​te​re​so​wa​niem spo​gląda na Oli​vera. Jego ręka koły​sze się nad zam​kiem, wzrok traci ostrość, a klucz trze o drewno, zdzie​ra​jąc białą farbę. – Gapi się na mnie? – Nie zwra​caj uwagi na tę wścib​ską sukę. – Althea bie​rze klu​cze i sama otwiera drzwi. – Co mam do wyboru? Oprócz szcze​niaka? Razem wcho​dzą po scho​dach; Oli​ver wle​cze się uwie​szony jej ramie​nia i pozwala zapro​wa​dzić się do pokoju. Widzi, jak Althea odrzuca koł​drę i poka​zuje mu, żeby się poło​żył. Chwilę póź​niej czuje na nogach deli​katny, miękki dotyk pościeli. Kiedy byli dzie​cia​kami we fla​ne​lo​wych piża​mach, leżeli w ciem​no​ści pod kocami i tarli kola​nami o mate​riał, aż docho​dziło do zie​lon​ka​wych wyła​do​- wań. Raz dotknął języ​kiem bate​rii, żeby zaspo​koić cie​ka​wość Althei i zoba​czyć, co się wyda​rzy. Rezul​tat był roz​cza​ro​wu​jący. Przy​tula głowę do poduszki. – Albo zastrze​lić przy​pad​kową osobę z broni snaj​per​skiej z odle​gło​ści mili? – koń​czy. – To mam do wyboru? Uto​pić szcze​niaka albo zastrze​lić nie​zna​jo​mego, któ​rego nawet nie widzę? Mate​rac zapada się pod cię​ża​rem jej ciała, a chłodna dłoń dotyka roz​pa​lo​nej twa​rzy Oli​vera, gdy Althea roz​my​śla nad jego pro​po​zy​cją. W jej dale​kim gło​sie sły​chać roz​ba​wie​nie. – Mmmhmm. Co byś… – Oli​ver nie jest w sta​nie dokoń​czyć zda​nia. Kiedy się obu​dzi, bez względu na to, kiedy to nastąpi, będzie miał wra​że​nie, jakby prze​sko​czył z tej chwili do tam​tej. Prze​- ra​żony pomy​śli, że prze​spał coś waż​nego – egza​min koń​cowy, przy​ję​cie uro​dzi​nowe, mecz piłki noż​- nej, w któ​rym miał grać jako napast​nik – jed​nak naj​waż​niej​sze będzie to, dla​czego tak się stało. Coś jest z nim nie tak, coś musi być nie tak, bo taka sytu​acja miała się wię​cej nie powtó​rzyć, a powtó​rzyła się i Oli​ver roz​waża, czy nie powi​nien wal​czyć z ogar​nia​jącą go sen​no​ścią, ale czuje się taki zmę​- czony. I tak cudow​nie jest leżeć we wła​snym łóżku. Cza​sami nie ma nic lep​szego niż dać za wygraną, poczuć pełną wyrzu​tów sumie​nia ulgę, zmie​szaną z solidną dawką obo​jęt​no​ści, ale chce powie​dzieć Althei, żeby się nie mar​twiła; czło​wiek musi mieć jakąś sła​bość, a jego sła​bość wygląda wła​śnie tak. – Powiem ci, kiedy się obu​dzisz. Tylko mi przy​po​mnij – szep​cze Althea i Oli​ver zasy​pia. * * *