Magda-_m10

  • Dokumenty159
  • Odsłony29 441
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów289.3 MB
  • Ilość pobrań17 022

Brent Cora - Draw

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Brent Cora - Draw.pdf

Magda-_m10 EBooki Brent Cora
Użytkownik Magda-_m10 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 980 osób, 612 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 4 lata temu

Będą kolejne części przetłumaczone? Risk, Game,i Fall?

Transkrypt ( 25 z dostępnych 253 stron)

2 DRAW CORA BRENT Tłumaczenie;magdalenarudzinska1 Korekta; kasia2485 Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.

3 Rozdział 1 SAYLOR Nie byliśmy przyjaciółmi. To pierwsza prawda jaką trzeba sobie uświadomić, aby zrozumieć tą wielką pasję, która przyszła później. Cord Gentry nie był moim przyjacielem i to pewne jak cholera, że nie myślałam o nim jadąc przez ciemną jak atrament Dolinę Śmierci w zdychającej hondzie Civic, z wciąż boleśnie piekącą szczęką. Noc na pustyni jest nieziemska, nadnaturalna. Wdycham jej słodki zapach i rozkoszuję się mocnym, gorącym wiatrem na mojej twarzy. Wszystkie okna w samochodzie są otwarte, bo klimatyzacja zepsuła się latem po moim pierwszym roku na Oxy. Devin, w jednym ze swoich sztucznych przypływów czułości, zaoferował że zapłaci za naprawę, ale nauczyłam się by trzymać się z daleka od jego ofert. Ostrożnie, nawet nie myśląc o tym podniosłam palce do mojej spuchniętej twarzy. Trafił mnie w prawy dolny łuk szczęki. Była spuchnięta, jutro będzie siniak. Wiedziałam to, bo moja jasna karnacja była bardzo wrażliwa i łatwo powstawały na niej ślady. Wiedziałam to także dlatego, że zdarzało się to wcześniej. Na wspomnienie czegoś co powinno być miłością, od razu rośnie we mnie złość. Najgorsze było to jak łatwo dałam się oszukać. Zaczęło się od mocniejszego siłowania się. Devin z małym i okrutnym uśmieszkiem ściskał moje nadgarstki dopóki nie zaczęłam skomleć, wtedy puszczał mnie i niewinnie tłumaczył, że nie wiedział, iż sprawia mi ból. Każda przemoc ma jednak jakiś początek. - Zobacz co zrobiłeś, dupku. – powiedziałam oburzona, kiedy pierwszy raz moje ramie bolało przez zaciskającą się na nim jego rękę.

4 Devin był raczej skonsternowany albo raczej zadowolony z tego – Och kochanie – powiedział całując mnie, a potem powoli rozbierając. Wcześnie zorientował się jak mnie nabrać i rozmiękczyć swoim dotykiem, tak że moje wątpliwości znikały. Mówiłam sobie, że to nic złego. Devin mnie kocha, tak twierdził. Zawsze gardziłam kobietami, które raz za razem znoszą straszne rzeczy i zaczynają wierzyć, że tak to powinno wyglądać, takimi kobietami, które mieszkały w Emblem. Ale ja taka nie byłam, nie chciałam znosić Devina. Kiedy kolejny raz ściskał mnie za mocno powiedział – Przepraszam Saylor – z twarzą skruszonego chłopca. Kiedyś nie zgodziłam się z jego komentarzem o selekcji w MLB 1 , mocno mnie spoliczkował i powiedział – Och Say, ja tylko tak bardzo Cię kocham. Byłam zła. Trzymałam się za twarz i wyzywałam go od żałosnych kutasów, kiedy on próbował wyłudzić swoje przeprosiny, mrucząc rzeczy które powodowały, że traciłam swój rozum. Say - szeptał, kiedy całował moją szyję,i kierował się w stronę gdzie dokonał szkód na mojej twarzy – Kocham cię. Pamiętam ogromną złość, ale mimo tego pozwoliłam mu pochylić mnie i przelecieć tak jak lubi mimo, że w tej pozycji nie mogłam dojść. Był ostry, ja nie byłam gotowa, byłam sucha, ale zniosłam to. Podczas, gdy Davin posiadał moje ciało, ja wpatrywałam się w bladą ścianę tuż przed moim nosem i zagryzałam mój policzek, żeby czymś odwrócić swoją uwagę. W tym momencie uświadomiłam sobie, że to wszystko jest złe. Devin Berlin był absurdalnie gorący. Był bogaty. Jego ojciec wynalazł jedną z gałęzi personalnej technologii, kartę główną jakiegoś modemu czy coś, nigdy nie pamiętałam szczegółów. Devin zwrócił swoje aroganckie spojrzenie na mnie podczas zwykłego, słonecznego dnia w Kalifornii, kiedy niosłam latte do jego stolika. 1 MLB – liga bejsbolowa.

5 To był spokojny semestr nic prócz nauki i kelnerowania. Zaschło mi w ustach i starałam się uspokoić moje skołatane nerwy kiedy uśmiechnął się do mnie. – Podać coś jeszcze? - Może swoje towarzystwo – odpowiedział, biorąc łyka swojego latte i odsuwając krzesło tuż obok swojego, pewny tego że zaraz usiądę. Devin spędził dużo czasu budując swoje opalone ciało. Wiedział, że efekt jest uzależniający jak cukier. Widziałam go na kampusie, pełnego próżności i muskułów. To było chore myśląc, że wyrosłam na kobietę, która robiła się mokra przez kombinację czegoś o co w ogóle nie dbała. Ostateczna zmiana zaszła kiedy złamał mi nos. Zdarzyło się to w Walentynki. Można się posikać na ironię tej sytuacji, wyidealizowane święto miłości i czekoladek zwieńczone przez szybki cios łamiący twoją twarz na pół. Nawet nie pamiętam powodu. Jakaś kłótnia w samochodzie, coś mało ważnego i śmiesznego, jakie zdarzają się normalnym parom a potem o tym zapominają. - O Kurwa – mamrotał, kiedy ja trzymałam moją twarz w czystej agonii, czując jak krew płynie między palcami. – Saylor jestem potworem. Kurwa nie mogę uwierzyć, że ci to zrobiłem. Kochanie zamierzam zawieźć Cię na policję. Powinnaś złożyć na mnie doniesienie, kochanie. Powinienem być w więzieniu za to co ci zrobiłem. Ale pomimo bólu pokręciłam głową. Jedyną gorszą rzeczą ,gorszą od bałaganu jakim był teraz mój nos byłoby opowiadanie wszystkim o tym co się stało. Poza tym wiedziałam, że nie pozwoliłby mi wnieść oskarżenia przeciwko sobie. – Nie. Ale do diabła więcej razy nie rób mi tego Devin. Mówię poważnie. To koniec. Zaczął płakać. – Nie, cholera, nigdy. Saylor kocham Cię. Przecież wiesz. Samochód zatrzymał się na następnych światłach. Devin pochylił się i włożył swoją rękę pod spódnicę, wślizgując się między moje nogi. Nie zatrzymałam go. Patrzyłam przez szybę. Nie było jeszcze ciemno i kierowca obok nas wiózł czworo facetów, którzy

6 przyglądali się z zaciekawieniem na moją krwawiąca twarz. To byli nieprzyjemni faceci, cali wytatuowani, wyglądali jak gangsterzy. Zastanawiałam się czy oni też biją swoje kobiety. Mieszkaliśmy w wypasionej kawalerce opłaconej przez ojca Devina i kiedy tam dotarliśmy był w pełni zaangażowany w rolę kochającego chłopaka. Oczyścił mnie, założył szlafrok i pokazał mi jaki był twardy. Przeklęłam reakcję mojego ciała i pozwoliłam na to, pozwoliłam żeby położył mnie na łóżku i rozłożył moje nogi kiedy zakładał gumkę. Patrzyłam na jego wyraz twarzy podczas orgazmu i nie czułam nic. W końcu, moje serce zaczęło twardnieć. Następnego dnia przyjrzałam siniakom pod jaskrawym światłem łazienki i zacisnęłam obie ręce w pięści, wyglądałam jak szop. Pary kłócą się przez cały czas, pamiętam ryki kłótni moich rodziców. To była paskudna wymiana werbalnych ciosów, co było bolesne do słuchania. Nie zdziwiłam się kiedy się rozstali, ale tam nie było oznak użycia fizycznej przemocy. Następnego dnia nie było siniaków. Moje oczy prześledziły z obrzydzeniem moje odbicie. Jak do diabła mogłam na to pozwolić i nadal każdego dnia patrzeć na siebie? - Jazda na desce – tłumaczyłam z żałosnym uśmiechem każdemu kto zapytał. – Jazda na pełnej prędkości przez garaż po czterech galaretkowych szotach. Potem znowu się śmiałam, głupkowatym chichotem, który nawet mnie odrzucał. Ktokolwiek zatroszczył się o mnie i zapytał, uśmiechał się z politowaniem i odchodził. Prawda była zbyt upokarzająca. Martwiło mnie, co te siniaki mówią o mnie, niż to co mówią o Devinie. Tylko Brayden wiedział. Tylko, że mój kuzyn i długoletni przyjaciel był 300 mil w Arizonie. Wielokrotnie groził, że przyjedzie i skonfrontuje się z Devinem, ale to brzmiało jak katastrofa nuklearna. Devin pracował całymi dniami nad swoją siłą, Brayden nie wykonał ciosu od czasu szkolnego placu zabaw i jednego z braci Gentry. Błagałam go żeby nie przyjeżdżał.

7 - Saylor – błagał i mogłam usłyszeć w jego głosie, strach, rezygnację, obrzydzenie. Nie mogłam go winić. Nikt nie mógł być bardziej rozczarowany Saylor McCann niż ja sama. Zmusiłam Braydena żeby przysiągł, że nie powie nic moim rodzicom. Oni nic nie wiedzieli, dalej mieszkali w Emblem i pracowali w więzieniu. - Zasługujesz na więcej – rozłączył się zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Tak naprawdę to nie miałam żadnej odpowiedzi. Nie dla Braydena, nie dla siebie. „Lepiej” zdawało się być nieuchwytnym wyobrażeniem, jeśli męski czynnik był w to zaangażowany, zaczynając od drania ze szkoły średniej, który łatwo dostał się do moich majtek i odebrał moje dziewictwo. Był ku temu powód gorszy niż hormony szesnastolatka – zakład Cord’a Gentry. Co zrobił po wszystkim? Śmiał się na całe gardło i wszyscy, których znałam całe życie pchali się, żeby jako pierwsi usłyszeć plotkę. Przypuszczam, że każdy ma bolesną historyjkę z okresu dojrzewania i ta była moja. Wiedziałam jacy byli bracia Gentry. Dwujajowe trojaczki urodzone w zdeprawowanej rodzinie, byli ostrzy, seksowni i dzicy jak wilki. Razem tworzyli silną trójcę, która rządziła młodzieżą w Emblem. Starałam się nie być dziewczyną, która bez reszty ulega ich blond włosom i szerokim ramionom, aż jednego dnia Cord Gentry zauważył mnie i skinął palcem z chytrym uśmiechem. Nie trzeba było wielkiego wysiłku, żebym rozłożyła dla niego kolana i położyła się na brudnej podłodze garażu mojego ojca. Poczułam się wystarczająco okropnie dwie sekundy po wszystkim, a potem było jeszcze gorzej. Okazało się, że wszystko było grą, jakimś chorym wyzwaniem wymyślonym przez braci, który rozstrzygnie, kto rozdziewiczy dziwaczkę McCann. To był zły czas. Po tym wszystkim miałam tylko Braydena, który podawał mi chusteczkę za chusteczką siedząc w mojej fioletowej sypialni i słuchając grangowej muzyki z lat 90- tych. Mój kuzyn, który sam przeżywał piekło szkoły średniej, wycierał smarki z moich brązowych włosów i spoglądał na mnie smutnie. Mówił te same słowa, które powiedział sześć lat później – „Zasługujesz na coś lepszego”. Tak szybko jak Devin wszedł do mieszkania, wiedziałam, że jest pijany. Widziałam również przemoc jaka w nim była. Chodził wokół mnie na paluszkach od walentynek, ale

8 wyczuwałam, że czekał na swój czas. Kończyłam szkołę za dwa tygodnie i już szukałam sobie mieszkania. Byłoby miło, gdybym znalazła do tego dobrą pracę, kelnerowanie nie przynosiło kroci i szokująco, pracodawcy nie szukali magistrów angielskiego ze specjalizacją kreatywnego pisania. Jednak wiedziałam, że muszę się wydostać z tego mieszkania i to szybko, zanim znowu mnie uderzy – a zrobi to, jestem tego pewna. Kiedy Devin mnie zobaczył na kanapie z laptopem na kolanach, uśmiechnął się a moje serce stanęło. Och to brzmiało tak banalnie, a ja nie cierpiałam banałów, ale nie było innego właściwego określenia na tą sytuację. Kiedy spotykasz się oko w oko z niebezpieczeństwem twoje serce naprawdę się zatrzymuje, a potem zaczyna bić ponownie z zawrotną prędkością. – Z kim ty do cholery rozmawiasz – wybełkotał - Z nikim Dev, piszę. Rzucił swoje klucze na bar śniadaniowy i wyciągnął rękę – Daj mi to. Trzymałam mój laptop przy piersi, mówiłam prawdę. Napisałam trzy rozdziały mojej powieści, ale jeszcze ich nie zapisałam – Nie – powiedziałam. Powinnam czuć się dostatecznie przygotowana stojąc boso w koszulce i szortach, kiedy Devin Berlin zbierał siły w swoich pokaźnych mięśniach. Był pijany, spowolniony, ale nadal niebezpieczny. - Myślisz, że nie wiem, o twoich zdradach słodka Say? Zamknęłam oczy „Słodka Say”, ksywka wymyślona dla mnie. Kiedyś myślałam, że jest urocza, teraz brzmiała groźnie. - Nie byłam z nikim od kiedy się poznaliśmy, przecież wiesz o tym. Może odeśpisz teraz swoje pijackie paranoje, jutro pogadamy. – Mój głos walczył z nerwami, kiedy starałam się brzmieć normalnie. Coś więcej niż nos było we mnie złamane i patrząc na Devina, jak jego umysł ogarniał gniew, spowodowany wymyśloną zdradą, wiedziałam że zawsze będziemy do tego wracać. Nie było innego sposobu niż zostawienie go i nie było lepszego czasu niż teraz.

9 Przytrzymałam mocniej mój laptop i uśmiechnęłam się do mojego chłopaka. Nie miałam zamiaru rozmawiać z nim rano, a to dlatego że nie miałam zamiaru zostać tu do rana. Złapał mnie tak szybko, że nawet nie zdążyłam się odsunąć. Poczułam zapach dymu i alkoholu, kiedyś mnie to podniecało tak samo jak wpychanie przez Devina rąk między moje nogi do moich majtek. - Opowiedz mi najpierw bajkę na dobranoc – uśmiechnął się, wpychają palec brutalnie i ostro. To nie była prośba. Odepchnęłam go i odsunęłam się. Nie było nic zmysłowego w tym co robił. Uczucie jego palców we mnie było wstrętne, jednak kiedy zobaczyłam w jego oczach furię zrozumiałam, że czekałam za długo, powinnam odejść wcześniej. Devin wyrwał mi laptop, krzyknęłam kiedy podniósł go nad głowę i uderzył nim o marmurową podłogę. Wylądował z głuchym odgłosem a ja zaczęłam okładać jego klatę pięściami. – Ty dupku! Devin uderzył mnie w twarz, był niezdarny inaczej byłoby gorzej. Niemniej jednak uderzenie piekło, straciłam równowagę i uderzyłam twarzą w sofę. Devin natychmiast znalazł się na mnie i zaczął zdzierać ze mnie szorty. Walczyłam mocno, ale przyszpilił moje ramiona i poczułam jak robi się twardy, pchając mnie nieustająco od tyłu. Obróciłam głowę mówiąc jego imię, próbując by mnie usłyszał – Devin! Nie! Kurwa zatrzymaj się. Devin!!! - Brudna zdzira – jęczał, pchając mocniej kiedy daremnie próbowałam go kopnąć – Jak wielu facetom dawałaś co, Słodka Say? Byłam zdesperowana. Czułam jego fiuta próbującego wcisnąć się we mnie – Nienawidzę Cię, ty chory draniu. Nienawidzę. Złaź kurwa ze mnie! - Ty mnie kochasz Say. Och cholera, ale jesteś ciasna. Mój umysł krzyczał. Cały czas kiedy był wobec mnie brutalny, nigdy nie posunął się do czegoś takiego jak teraz. Dawno już zrozumiałam jak sex i przemoc wiązała się dla niego, ale ja zawsze byłam chętna. Może gdybym nie była, spróbował by gwałtu wcześniej. Cała ta sytuacja wyzwoliła we nie pierwotną wściekłość, która przeszła przez moją krew jak

10 ogień. Słyszałam opowieści o ludziach, którzy w ekstremalnych okolicznościach przez chwilę mieli ogromną siłę, na przykład mama piłkarza przyciśnięta przez przewróconego SUVa czy starszy pan, który walczył z gromadką atakujących go pitbullów. Kiedy skręcałam się pod brutalnym Devinem doznałam właśnie takiego zastrzyku adrenaliny. Zwinęłam głowę do piersi i odrzuciłam ją do tyłu w wielką siłą. Tył mojej głowy uderzył go pod policzkiem i zakołysał się oszołomiony. Wykręciłam mu łokieć i upadł na ziemię z dyndającym śmiesznie fiutem. Nagi, zdenerwowany, skrzywdzony. Wstałam i ze spokojem podniosłam plażowy stolik, nigdy nie byłam silna, a Devin był dwa razy większy ode mnie. Jego przystojna twarz wyrażała teraz coś zbliżonego do zaskoczenia, kiedy przyglądał się jak podnoszę stolik nad głowę. Nie byłam w tej chwili Saylor McCann, urodzoną w gównianej więziennej miejscowości na pustyni, byłam silną boginią zemsty. Rzuciłam w niego tym stolikiem z siłą pięciu złych kobiet. I wtedy usłyszałam najbardziej satysfakcjonujący dźwięk na świecie – zderzenie drewna z ciałem i pisk jak świnia – nawet się uśmiechałam. - Kurwa. Złamałaś mi rękę suko. Devin leżał u moich stóp, nadal pijany i prawą ręką wykręconą pod nienaturalnym katem. Noga od stolika odpadła, złapałam ją i trzymałam jak kij basebolowy, cieszyłam się na sposób w jaki na mnie patrzył. Szturchnęłam jego spocone czoło nogą od stolika – Odchodzę i jeśli spróbujesz mnie powstrzymać, złamię ci coś jeszcze, coś bardziej ważnego. Devin patrzył na mnie z nienawiścią, prawie mogłam odczytać ogromny gniew w jego ciemnych oczach, tak jakby mówił te słowa na głos – Żałosna zdzira miała szczęście, że zajmowałem się nią tyle czasu, trzeba było wyrzucić już dawno temu. Wstałam i nagle poczułam dziwną jasność umysłu. Muszę się stąd wydostać, natychmiast,

11 zanim skończy pocić się z bólu. Mając na oku mojego ex-chłopaka, zaczęłam pakować worek marynarski. Ostrożnie trzymałam prowizoryczny kij, tak na wszelki wypadek, gdyby Devin miał swój przypływ adrenaliny. Zdyszana wciągnęłam spodnie dresowe i złapałam pudełko po butach z moimi najcenniejszymi rzeczami, czyli wszystkim co napisałam od czasu gdy miałam dziesięć lat. Tak szybko jak wymyślę gdzie pojechać, tak też zrobię. Z workiem na ramieniu zatrzymałam się w salonie, Devin zdawał się trzeźwieć. Wśród resztek rozbitego stołu wydawało się, że próbował wyciągnąć telefon z tylnej kieszeni spodni. - Devin jesteś okrutnym draniem i będziesz miał nieszczęśliwe życie. – Poczułam się dobrze mówiąc mu to. – Żegnam. Kiedy usiadłam za kierownicą hondy, odmówiłam modlitwę żeby zapaliła, kiedy to zrobiła odetchnęłam i skierowałam się na wschód. Chciałam wydostać się z Kalifornii, wydawało się, że cały stan był związany z Devinem. Otumaniona przez złe rzeczy myślałam o sobie. Nie byłam pewną siebie, odnosząca sukcesy kobietą jaką planowałam być. Byłam dziewczyną o słabej woli. Gorzej, nie nauczyłam się nic na temat tego, komu nie ufać.

12 CORD Rozdział 2 Nienawidzę snów. Moja matka była typem kobiety, która nosiła kryształy, czytała Tarota i uważała każde podświadome przeczucie za wiadomość z kosmosu. Przynajmniej tak mówiła, gdy była na haju, a to zdarzało się bardzo często. Nie, sny były niepotrzebnymi pozostałościami. To było gówno, które pokazywało przeszłość z jakiegoś powodu. To były koszmary związane z głodem, męczarnia oglądania jak twój brat zostaje pobity przez szaleńca, który dał ci życie. To z kolei dawało ci świadomość tego, że ty będziesz następny. Sny kierowały cię do miejsca, którego najbardziej nienawidzisz. Był tam upał i brud, czasami krew i krzyki. Najgorsze było to, że sny cię izolowały i musiałeś przeżywać je samotnie, bez dwóch najbliższych osób, z którymi nie rozstawałem się od poczęcia. Creed i Chase wiedzieli, że lubię rozmyślać po walce. Każdy z nas ogarniał to inaczej. Creed „pracował” okazjonalnie, wtedy w chwili słabości chował się w ciemności, zrzędził na temat naszego ojca – drania i upijał się do nieprzytomności. To nie było dla niego dobre, a poza tym był lepszy w roli agenta, ubijając interesy i ustawiając akcje. Ludzie patrzyli na niego i nie odważyli się zrobić nas w konia. Chase był inny, on potrzebował bzykać dopóki nie zabrakło mu kobiet i siły. Kiedy jednak były moje noce „pracy”, ja tylko potrzebowałem kilku godzin ciszy. -Cholera, dobra walka – powiedział Chase poklepując mnie po ramieniu. - Do diabła tak – zgodziłem się, ściągając ostatnie kawałki taśmy z pięści. Moje knykcie i tak mają otarcia, jutro będą sztywne. - Trzy G bracie – huknął Chase, wachlując się kasą. Creed zrobił minę i zabrał mu ją. - Bierzesz ciężarówkę? - Niee – odpowiedziałem zakładając starą, wypłowiałą, flanelową koszulę bez rękawów. Chase lubił drażnić się ze mną z jej powodu. Krzyknął, że rok 1993 dzwonił i chciał odzyskać swój styl. Śmiał się, kiedy pstryknąłem go w ucho.

13 Mieszkaliśmy w kompleksie mieszkań mniej niż mile od uniwerku, było tam pełno studentów. Nie byłem na sali lekcyjnej od ostatniego dzwonka, brzmiącego na brudnych korytarzach szkoły średniej w Emblem. Tutejsi studenci byli jakby innym gatunkiem: gładcy, lśniący i cieszący się najlepszymi dniami ich życia. Egzaminy końcowe skończyły się i imprezy były wszędzie. Kilka kroków na lewo dwie dziewczyny szturchały się łokciami i szeptały na mój temat, były ładne. Wyglądały na zamożne, córeczki tatusia, które szukały niegrzecznego chłopca na noc lub dwie. Kiedy indziej mógłbym wziąć je na ostrą przejażdżkę. Jedno spojrzenie na ich kształtne, opalone nogi i czułem, że robię się twardy. Niestety moja głowa wciąż była niepoukładana i nie chciałem mieszać się w coś trudniejszego niż sam byłem. Byłem już w północnej części kompleksu, kiedy wreszcie udało mi się znaleźć budynek, w którym nie było żadnej dzikiej imprezy. Stanąłem na ciemnym patio, wciągnąłem się na balkon na drugim piętrze, a potem wskoczyłem na płaski dach 2. Znałem kolesia, który tu mieszkał, nazywał się Brayden był z Emblem. Za pierwszym razem, kiedy na siebie wpadliśmy przy skrzynce pocztowej, poczułem niechęć płynącą od niego, nie mogłem udawać że nie wiem o co chodziło. Jednak lata spędzone w tej samej zapyziałej mieścinie spowodowały powstanie nienazwanej więzi. Pewnego razu przy basenie zaczął ze mną rozmawiać i od tamtej pory byliśmy kumplami. Zapytałem go, dlaczego wtedy na mnie nie napluł i nie odszedł w przeciwną stronę, byłby usprawiedliwiony. Bray McCann zanurzył swoje jasne nogi w basenie i spojrzał czule na swoją małą, gorącą dziewczynę która ściągała ręcznik. - Każdy powinien mieć szanse na zrehabilitowanie się Cord – spojrzał na mnie tymi zielonymi oczyma, które natychmiast przypomniały mi o kimś innym – Nie sądzisz? Tak właśnie myślałem. Creed nie chciał zostać w Arizonie, ale Temple było daleko od Emblem. Chase po prostu chciał wyjechać dokądkolwiek, byle by było tam stado dupeczek, a 2 -Dobry jest skubaniec, taki gibki ;) Ciekawe czy we wszystkim jest taki dobry;)-kasia

14 miasteczko studenckie było jak najbardziej odpowiednie. Przez pierwsze kilka lat ciułaliśmy każdy grosz, szukając pracy gdzie mogliśmy i bijąc się często. Wszystko tu było takie żywe, czyste, takie inne od miejsca skąd pochodziliśmy. Emblem było ponad 100 km stąd, ale równie dobrze mogło być po drugiej stronie księżyca. Tutaj, w cieniu jednego z największych uniwersytetów stanowych, nie musieliśmy być „tymi braćmi Gentry”. Wszyscy mężczyźni z naszej rodziny byli uszkodzeni w pewnym stopniu i wszyscy w Emblem byli pewni, że my też podążymy tą ścieżką. Po jakimś czasie daliśmy im powody, żeby utwierdzić ich w tym przekonaniu. Nie byliśmy dobrymi dziećmi. Byliśmy twardzi, zastraszaliśmy rówieśników i podważaliśmy autorytet każdego, kto się nami przejmował. A kiedy podrośliśmy byliśmy koszmarem każdego faceta, który miał córkę. Niestety był tam też świat bólu, o którym nikt nie wiedział. Nawet ci, którzy mieszkali obok nas na brudnej pustyni byliby zszokowani widząc nas polujących na wiewiórki, żeby zaspokoić nasz głód. W jeden z rzadko spotykanych na pustyni pochmurny, dzień nasza matka wyłoniła się ze swojej mgły uzależnienia na tyle długo, żeby zobaczyć, że ma dzieci. Nasz ojciec Benton Gentry, był najbardziej żałosnym kawałkiem ścierwa, które chodziło po ziemi. W ciągu swojego życia przepełnionego ohydnymi czynami, najgorsze co zrobił to pobicie swojej ciężarnej żony wywołując w ten sposób przedwczesny poród. Prawie wykrwawiła się w czasie operacji zabierając przy tym ze sobą nas trzech. Jej szczęka nadal ją bolała i nie mogła już mieć więcej dzieci, chociaż to mogło okazać się błogosławieństwem. Benton mógł zabić nas wszystkich i czasem myślałem, że chciał to zrobić. Pomimo tego, nie był milszy kiedy się urodziliśmy, z czasem nauczyliśmy się walczyć z nim. Chase, Creed i ja zawsze byliśmy otoczeni przez różnorodnych krewnych. Wiedza jaka była przekazywana w rodzinie, mówiła że Gentry’s znaleźli się w Emblem w 1930 roku, jako paczka zapomnianych wędrowników, którzy w swoich gruchotach zmierzali na

15 zachód do złotej krainy Kalifornii. Jeden z nich zobaczył szeroki kanał nawadniający i stwierdził, że muszą być blisko Pacyfiku i tam zostali. Większość ich potomków była skorupami czegoś co kiedyś było człowiekiem, wyniszczeni i bezużyteczni. Najlepiej było trzymać się od nich z daleka, ale kiedy wujek Chrome odwiedzał nas na chwilę, lgnęliśmy do niego jak do naszego wybawcy. Miał taki czas, że robił najgorsze rzeczy, jakie człowiek może zrobić drugiemu, ale wiedział kogo bić i gdzie ciało było najsłabsze. Spędzał z naszą trójką całe popołudnia pod okrutnym pustynnym słońcem. Miał blizny na całym ciele, o których nie chciał rozmawiać. Źle skończył. Wujek Chrome rozbił się po pijaku na autostradzie pod Flagstaff trzy lata temu. Nadal go opłakuję. Wujek Chrome był jedynym dorosłym któremu naprawdę na nas zależało i był szczery. Powierzchnia dachu na którym leżałem była gorąca. Zdjąłem koszulkę i pozwoliłem ciepłu przenikać przez skórę, kiedy patrzyłem w niebo. Zawsze szukałem Trzech Króli pomimo tego, że ciężko było je znaleźć przez miejskie światła. Pocieszały mnie, przypominały o moich braciach i niezniszczalnej jedności, którą razem tworzymy. Creed miał rację to była dobra walka. Mój przeciwnik był kolejnym chłopakiem z bractwa, ale był szybszy niż pozostali. Tym razem stawki były większe. Dla nas to miało znaczenie, czy będziemy dobrze jeść przez miesiące, czy razem zbierać nędzne pieniądze za karkołomne prace w słońcu. Trafił mnie porządnie w żebra dwa razy. Dotknąłem palcami miękkiej skóry pokrywającej klatkę piersiową i nacisnąłem, o tak jutro to poczuję mocniej. Po zadaniu tych ciosów, chłopak z bractwa cofnął się, ja krążyłem biorąc płytkie oddechy, które uśmierzą mój ból i pozwolą ocenić mojego przeciwnika uważniej. Sposób w jaki rzucał spojrzenia swoim kumplom z bractwa powiedział mi dużo o nim. Prawie tyle samo co zdarte bojowe buty, które musiał zdobyć w sklepie z nadwyżkami z armii. Creed ustalił wszystko wcześniej z jego kompanami. Byli bogaci, aroganccy jak większość chłopaków, którzy krążyli wokół takiego sportu jak ten. Jednak wszystko czego się

16 nauczyli było we wszelkich granicach bezpieczeństwa, nie mogli walczyć za byle gówno. Niemniej jednak ten koleś był inny, nie był jednym z nich choćby nie wiem jak bardzo się starał. Prawdopodobnie bractwo przygarnęło go z tego powodu, żeby sprawdzić go w walkach i zobaczyć czego jest warty. Gdyby zawiódł prawdopodobnie wyrzucą go jak resztki jedzenia. Miejscem walki był opuszczony magazyn po drugiej stronie rzeki Salt. Sąsiadował ze starą piekarnią, która przestała działać już dawno temu, mimo to zapach skwaszonego ciasta został. Jedynym światłem było kilka kempingowych lamp, jedynym hałasem były odgłosy krwiożerczych facetów, którzy postawili kasę na walkę. Mój przeciwnik szybko zrobił się pewny siebie pod wpływem dopingu kolegów z bractwa. Dla przedstawienia zamarkował kilka ciosów i parę uników co zaczęło mnie wkurzać, niektórzy z nich byli jak tancerze. Ja nie byłem. Tu chodziło o pobicie faceta, który stał naprzeciwko ciebie, to nie musiało wyglądać ładnie. Krzywy uśmiech był skierowany do mnie, ale widziałem że nie był odpowiednio skupiony. Poczułem ogień wzbierający w mojej krwi, pulsującą potrzebę która zakończy tę noc. Nie musiałem się odwracać, żeby sprawdzić czy Creed i Chase tam byli, moi bracia zawsze byli przy mnie. Kontynuowałem krążenie, powoli. Chłoptaś z bractwa wziął zmyłkę za strach i postanowił zacząć gadkę. - Masz już dość? – drażnił się. Ja byłem cicho - Hej chłopaki, myślę że ten pudelek musi być zabrany na spacer. Co o tym myślisz? Na chwilę się odwrócił, kiedy ponownie spojrzał na mnie jego oczy zarejestrowały mój atak. Potknął się kiedy trafiłem go w szczękę i splunął śliną wymieszaną z krwią. Kiedy otrząsnął się po uderzeniu, zauważyłem że nie był już taki rozkojarzony. Zobaczyłem również nienawiść, stałem między nim a jakąś nagrodą, która została mu obiecana po zwycięstwie.

17 Gabe Hernandez obserwował nas, jego ręka spoczywała na policzku z takim spojrzeniem jakby oglądał jakiś głupi serial. Był sporym graczem, facetem który wchodził w grę jeśli stawka przekraczała czterocyfrową kwotę. Oczywiście to był mały pikuś w świecie podziemnych walk. Creed mówił mi, że nawet w Phoenix zdarzały się walki ze stawkami sześciocyfrowymi. Im wyższe były zakłady, tym brutalność stawała się większa. Przynajmniej tak mówiono. Okazało się, że chłopak z bractwa lubił też kopać. Próbował kopnąć mnie lewą noga, ale uchyliłem się. Byłem szybki, ale mimo to poczułem uderzenie w ramieniu. Obróciłem się i trafiłem go pięścią w splot słoneczny. Zatoczył się do tyłu, jego twarz byłą pełna bólu i strachu, ale z okrzykami swoich kolegów za plecami znalazł w sobie resztki siły, żeby spróbować uderzyć mnie jeszcze raz. To jednak nie wystarczyło. Z łatwością uchyliłem się pod jego ramieniem i zmiażdżyłem kość pod jego prawym okiem. Moje ręce zaczęły puchnąć i spojrzałem na moich braci. Ci jednocześnie lekko skinęli i usłyszałem ich tak czystko jakby szeptali w moje ucho. -Skończ to Cordero. Odsunąłem się i uderzyłem go czystym hakiem. Jego oczy obróciły się do tylu i upadł na kolana, kiedy pyskaty palant liczył do dziesięciu. Chłopak z bractwa już się nie podniósł, a moi bracia i ja byliśmy o trzy tysiące do przodu. To zapłaci czynsz i więcej za parę następnych miesięcy. Schyliłem się by pomóc wstać chłopakowi, ale nie przyjął mojej ręki. Zachwiał się na swoich nogach, a ktoś podał mu jego zmiętoszoną koszulkę którą, miał na sobie przed walką. Widziałem wstyd na jego twarzy, kiedy wracał to niezadowolonych kumpli. Zrobiło mi się go żal. Pieniądze zmieniały właścicieli i lokal robił się pusty, kiedy znalazłem się oko w oko z Gabem Hernandez’em. Posłał mi zimny uśmiech. - Wy bracia Gentry powinniście rozważyć zwiększenie swoich stawek - Nieee, lubimy mieć wszystkie kości na miejscu – odpowiedział Creed Gabe przytaknął jakby w ogóle go nie obchodziło

18 - W takim razie muszę to zaakceptować. Jednak gdyby któryś z was zmienił zdanie wiecie gdzie mnie szukać. - Hej przykro mi, jeśli straciłeś kasę dziś wieczorem – powiedziałem. - Nie przegrałem. Obstawiłem Ciebie. Dobranoc, panowie. Kiedy był poza zasięgiem słuchu, Creed napluł na ziemię – Pieprzony wąż – zaklął i spojrzał za Gabem. - Być może – zgodził się Chase – ale prawdopodobnie nie dzieli starego auta z żadnymi przygłupami. - Myślisz, że nowe auto jest warte skręcenia karku? – Zapytał Creed - Do diabła, nie. Mam taki ładny kark. - A ty co o tym myślisz? – Creed zwrócił się do mnie. Wzruszyłem ramionami - Ja także lubię moje ciało takie jakie jest, ale cholera dobrze by było choć raz nie musieć skrobać kasy do dna. To była by niezła wypłata. Creed spojrzał w dal, a Chase uśmiechnął się do mnie. Byliśmy trzema elementami układanki, ale nikt nie mógł pomylić nas ze sobą. Creedence zawsze był największy. Wyrósł na poważnego faceta skłonnego do niszczenia rzeczy, które lepiej żeby były niedotykane. Widziałem tyle chętnych dziewczyn próbujących przebić się przez ścianę nieuprzejmości, ale żadnej nie udało się uszczypnąć choć odrobinę. Myślę, że z nas trzech on najbardziej ucierpiał z powodu naszego okropnego dzieciństwa, gdybym powiedział to na głos to pewnie dokopał by mi za to. Chasyn udawał zabawnego playboya, ale był o wiele mądrzejszy niż wyglądał. W Emblem był tym, który zdobywał największą liczbę punktów na każdych testach jakie mu podrzucano. Nauczyciele próbowali przenieść go do klas o wyższym poziomie, ale on zapierał się i robił tyle szumu aż w końcu odpuszczali i przysyłali go z powrotem do nas. Ja natomiast byłem gdzieś pomiędzy. Kiedy w końcu mieliśmy tyle lat, że mogliśmy samodzielnie i legalnie opuścić Emblem, nie było wątpliwości, że robimy to razem. Z reszta jak zawsze.

19 Wydarzenia dzisiejszej nocy krążyły po mojej głowie, kiedy leżałem na dachu. W momencie kiedy ujrzałem Trzech Króli, gwiazdy należące do pasa Oriona przestałem mrugać, aż te trzy odległe kule ognia zlały się razem i w moich oczach wyglądały jak jedna, nierozerwalna linia. Gdybym tego dnia, kiedy Benton Gentry pobił swoją ciężarną żonę urodził się tylko ja, wątpię żebym przetrwał tak długo. Gwiazdy przesunęły się trochę na czarnym niebie i nieujarzmiona złość, która wciąż grozi uwolnieniem uspokoiła się.

20 SAYLOR Rozdział 3 Jadąc w kierunku I – 10, grubą stworzoną przez człowieka autostradą, która przecinała cały kontynent, wiedziałam dokąd zmierzam. Wyjęłam komórkę z torebki i wybrałam numer mojego kuzyna. - Brayden – zaskrzeczałam, nienawidziłam mojego rosnącego niepokoju – Zrobiła to zostawiłam go. On….. kurwa, jest źle. Jest teraz dziesiąta. Cholera potrzebuję teraz porozmawiać z tobą. Szkoła się skończyła. Ja i Devin zerwaliśmy. Kalifornia jest gówniana, nie mogę tu zostać. A wiesz Bray, że wolałabym napić się kwasu niż wrócić do Emblem. Więc zmierzam w twoim kierunku. Zadzwoń do mnie Brayden. Proszę oddzwoń do mnie. Stek przekleństw opuścił moje usta, kiedy odrzuciłam swój telefon. Brayden notorycznie zapominał odbierać komórkę, lub w ogóle nosić ją ze sobą. Nie miałam pojęcia czy odsłucha tą wiadomość. Południowa Kalifornia zostawała w tyle i postawiłam jej krzyżyk na drogę. Z tego co wiedziałam, mój ojciec planował przyjechać do mnie za dwa dni na rozdanie dyplomów. Ktoś powinien powiedzieć mu, że to nie będzie konieczne chyba, że woli siedzieć tam i oglądać dzieci innych ludzi jak wchodzą na scenę po dyplom. To nie miało znaczenia, cała ta ceremonia. To tylko okazja do strojenia piórek i robienia zdjęć. Kulminacja długiej podróży, która dla większości kończy się długami i utraconymi nadziejami – przynajmniej ja sobie tak powtarzam. Mój ojciec będzie zadowolony, że zwolniłam go z tego obowiązku. Zamiast tego może zostać w Emblem na weekend, usadowić się wygodnie w ramionach jakiejś cycatej laluni, która poleciała na lśniące felgi Dodge1 ojca. Jeśli chodzi o moją matkę, cóż ona była pogrążona w bólu po ostatniej nieudanej miłości. Właściwie to śpiewała z radości kiedy powiedziałam – Nie mamo, nie rób sobie kłopotu. Nie musisz przyjeżdżać. Już ją sobie wyobrażam jak z papierosem zwisającym z lewego kącika ust mówi – Jestem z 1 Marka samochodu

21 Ciebie taka dumna Say. Wyślę ci kartę podarunkową do Targetu3. - O Boże, Target. Kocham Target – musiałam jej tak powiedzieć, choć próbowałam z całych sił nie brzmieć tak sukowato – Niezaprzeczalnie mają najlepszy dział z papierem toaletowym4. Jeśli miałeś w sobie odrobinę przedsiębiorczości to Emblem w Arizonie nie były miejscem dla ciebie. Odkąd pamiętam zawsze chciałam uciec z mojego rodzinnego, pustynnego miasteczka. Z moich rówieśników, co trzeci skończył pracując w pobliskim więzieniu stanowym i wiódł nieszczęśliwe życie jak moi rodzice. Statystycznie, co trzeci pewnie uległ narkotykom lub innym używkom i być może stali się podopiecznymi swoich szkolnych kolegów. Pozostali poszli do college’u i zapracowali na jakąś jaśniejszą przyszłość. Jednakże większość z nich wybrała pozostanie w granicach stanu. Brayden zapisał się do ASU. Całe moje życie spędziłam w tym zapyziałym miasteczku z więzieniem, siedemdziesiąt mil na południe od Phoenix. Chciałam uciec, daleko. Lata nauki, pełnej determinacji pracy zaowocowało najwyższą średnia w klasie i stypendium, umożliwiającym składaniem podania do wymarzonego college’u. Nawet nie brałam Emblem pod uwagę, a w dniu wyjazdu nawet nie czułam żadnego sentymentu. Klimat Kalifornii był o niebo lepszy niż klimat Arizony. Natychmiast poczułam się wyzwolona od pustynnego upału i od męczących osób, które zamieszkiwały mój świat od urodzenia. Nie lubiłam kiedy ktoś przypominał mi skąd pochodzę. Moi nowi rówieśnicy żyli swobodnie, spoglądając na życie ze szczytu butów za trzysta dolarów. Ja spędzałam wakacje pogrążona w pracy, a kiedy tylko udało mi się zaoszczędzić dziesięć dolców na paliwo brałam swojego zakichanego gruchota i jechałam na plażę. Jeśli chodzi o moich rodziców, zdawało się, że po moim wyjeździe natychmiast przyzwyczaili się do nieobecności ich dziecka. Moja matka randkowała więcej niż 3 Jakiś market, coś jak Jysk u nas. 4 Nieźle się dziewczyna stara, a mama musi być naprawdę szarpnięta skoro nie rozumie aluzji;)

22 niejedna dwudziestolatka. Odwiedzałam ich kilka razy w roku i nie były to miłe wizyty. Czasem rozmawialiśmy przez telefon. Tyle wystarczało. Jedynym bolesnym wspomnieniem był Brayden. Tęskniłam za nim i to bardzo. Przez kilka ostatnich lat czułam, że odległość kosztowała nas część tej bliskości, którą dzieliliśmy. On miał dziewczynę, którą traktował poważnie i został mu tylko rok aby ukończyć kierunek inżynierii mechanicznej. Mimo tego wciąż uważałam go za mojego najlepszego przyjaciela. Kolejnym rozczarowaniem było to, że chłopcy z wybrzeża dalej byli chłopcami. Randkowanie było stałym rozczarowaniem, które przerywane były okazjonalnym orgazmem. Kiedy poznałam Devina, latem, podczas mojego pierwszego semestru wydawało się, że był zbyt dobry by być prawdziwy. I takim się okazał. Gdzieś w Riverside Country postanowiłam zatrzymać się i spróbować ponownie zadzwonić do Braydena, może prześle mu wiadomość na Facebooka. W końcu nie byłoby to sprawiedliwe pojawić się w trakcie męskich zabaw bez żadnego ostrzeżenia. Byłam wrakiem człowieka bez żadnego planu. Bray miał swoje życie w Temple. Miał jak jej tam na imię… Millie. Widziałam jej zdjęcia na Facebooku, ładna azjatka z długimi czarnymi włosami i olśniewającym uśmiechem. Często nosiła białe sukienki i ogarniała taki zdyscyplinowany kierunek jak: antropologiczne podłoże społecznej ekonomii5 lub coś w tym rodzaju. Moje ręce mocno ścisnęły kierownicę, kiedy przekraczałam granicę Kalifornii i stanu w którym się urodziłam. Była prawie północ i powinnam być wykończona, ale tak nie było. Czułam się jakbym spędziła kilka lat w smutnym zapomnieniu, w koszmarze i w końcu się z niego obudziłam. Skupiłam się na ciemności przede mną, przysięgam najsamotniejszą drogą w USA była chyba I – 10 między granicą Kalifornii, a okolicami zachodniego Phoenix. Wiedziałam, że to prawda. Jest tu pełno pustych pasów ziemi ciągnących się na daleką północ. Jednakże 5 Nie wiem czy dobrze to zrozumiałam było tak Anthropological Social Economy, ale czy to takie istotne

23 wtedy, będąc pobitą i modlącą się nie wiadomo o co, nie cieszyłam się z widoku gwieździstego nieba. Wydawało mi się, że nie było innej powierzchni na ziemi jak ta pustka. Jakieś pięćdziesiąt mil za Quartzsite poczułam, że natychmiast muszę się zatrzymać na siku. Minęłam już dwa postoje, które nie były oznaczone i przeklinałam fanaberię lokalnych władz, która ewidentnie za nic miała pęcherze dręczonych kobiet. W końcu maleńkie światła zachodniej doliny były bardzo blisko. Zatrzymałam się na stacji benzynowej z prędkością wybuchu nuklearnego. Kiedy śmignęłam przez drzwi szukając łazienki, gość za ladą tylko gapił się na mnie. W pierwszych chwili pomyślałam, że jest to spowodowane moją opuchniętą twarzą, ale kiedy usiadłam na sedesie i spojrzałam w dół zobaczyłam mój lewy sutek bawiący się w chowanego z ramiączkiem mojej podartej koszulki. - Niezły bałagan – wymamrotałam, chowając go tam gdzie powinien być, myśląc o tym jakie byłoby to pomocne, gdybym miała na sobie stanik. Kiedy mój pęcherz był pusty, popatrzyłam na siebie w lustrze. Wzdrygnęłam się, kiedy moje spojrzenie skurczyło się pod wpływem kłującego oświetlenia. Wydawałoby się, że ktokolwiek zdecydował się na takie oświetlenie myślał albo o spowodowaniu ślepoty, albo o wytępieniu kilku zakamuflowanych wampirów. Moja szczęka była spuchnięta i oczywiście będę miała siniaki. Przesunęłam moje włosy za uszy i wypełniłam zlew zimna wodą. Pochylając się i myjąc twarz przypomniałam sobie o obrzydliwym uczuciu Devina, jego przemocy. Zastanawiałam się czy można uznać to za gwałt, jeśli facet nie doszedł bo ktoś przyłożył mu stołem. Kiedy wytarłam twarz z krwi doszłam to wniosku, że tak. - Skurwiel – wymamrotałam, strasząc starszą hiszpankę, która waśnie weszła przez drzwi. Uśmiechnęła się do mnie nerwowo i zrozumiałam, że z moją uszkodzona twarzą, poszarpanymi ubraniami i dziką fryzurą można mnie wziąć za dziwkę. Albo za uzależniona od metamfetaminy, których plakaty wiszą na stacjach transportu publicznego.

24 Grzebiąc w torebce znalazłam grzebień. Zaczęłam rozczesywać kołtuny w moich włosach, starając się nie wsłuchiwać w odgłosy sikania obcej osoby. Kobieta nie spojrzała na mnie, umyła ręce i wyszła zostawiając pięć dolarów na popękanej umywalce. Prawie chciałam gonić ją, żeby oddać jej pieniądze, chciałam powiedzieć jej że nie jest ze mną aż tak beznadziejnie. Byłam przecież po studiach z ładnym ciałem i rozpoczętą powieścią, która zmierzała być czymś ważnym. Akt jałmużny został zmarnowany na kogoś z takimi perspektywami. Taaa, prawie jej to wszystko powiedziałam6. Wtedy zmieniłam zdanie i wykorzystałam te pięć dolców na kupienie wiśniowych lodów i paczkę Doritos. To był dobry posiłek. Kiedy tankowałam samochód znowu zadzwoniłam do Braydena. - Jezu, Bray – powiedziałam poczcie głosowej. Byłam zirytowana, że był jedynym dwudziestodwulatkiem na świecie, który nie był połączony ze swoją komórką. - Tak czy siak, jestem nieco mniej krucha niż ostatnim razem, gdy zostawiałam ci tą ciężką wiadomość. Nadal jestem w drodze z garstką rzeczy, które byłam w stanie unieść w bagażniku mojego na wpół żywego samochodu. Jest północ i widzę światła nad elektrownia atomową. Wiesz co to znaczy? To znaczy, że będę w Temple za około godzinę. Boże, jak ja potrzebuję prysznica. Mam nadzieję, że nie wyjechałeś z miasta bo nie mam tam żadnych przyjaciół i jeśli ciebie tam nie ma to będę musiała znaleźć sobie jakiś miły parking obok Walmartu, żeby przeczekać tam do rana. Kocham cię. Aglomeracja Phoenix jest wielka, no może nie tak jak Los Angeles, ale mimo wszystko duża. Trzeba strasznie długo jechać, żeby dostać się na druga stronę. Po wieczności jaką spędziłam jadąc przez zachodnią dolinę zobaczyłam wznoszące się struktury centrum Phoenix i wtedy nareszcie obrzeża wschodniej strony. Już wcześniej wprowadziłam adres Braydena do komórki i kiedy mijałam odważny zarys stadionu San Devin wiedziałam, że byłam blisko. Uniwersytet Stanowy Arizony był 6 Nie wyobrażam jak mogła się poczuć, kiedy to wszystko do niej dotarło. Jak poczuła się bezwartościowa i wykorzystana.

25 lśniącym wzniesieniem wolności dla dzieciaków z Emblem. Teren otaczający go, był i prawdopodobnie zawsze będzie miejscem mieszkań i fast foodów. Jechałam niepewnie przez kompleks Palm Desert, który wyglądał jak Mardi Gras7 . Ludzie zwisali z balkonów i włóczyli się chwiejnym krokiem w niezakłóconej chwale. Wychyliłam się przez okno i krzyknęłam do czwórki blondynów. - Hej czy ktoś wie gdzie jest mieszkanie 2163? - Bwahahahaha! – odpowiedzieli i wtedy jeden z nich pochylił się i zwymiotował na krzaki oleandrów. - Dzięki, wielkie dzięki! Myślałbyś, że kompleks mieszkań wielkości mniej więcej Buffalo powinno mieć gdzieś mapę. Jednak gdyby taka istniała, to ja jej nie znalazłam. W końcu się poddałam, zaparkowałam hondę w zacienionym zaułku, który wyglądał na dobre miejsce do początku poszukiwań jak każde inne. W przypływie bezsilności zadzwoniłam ponownie do Braydena. Oczywiście nie odebrał. Ostrożnie obserwowałam dwóch wyglądających jak Halk facetów grasujących obok, byli pijani jak bele. Nie byłam chętna ryzykować kolejnego maltretowania, kiedy piekło spotkania Devina było jeszcze takie świeże. Pogrzebałam trochę w rzeczach na tylnym siedzeniu i znalazłam ciemną bluzę z kapturem, którą założyłam. Co z tego że na zewnątrz było prawie 32 stopnie, chciałam wyglądać na twardego gościa, który nie wróży nic dobrego w ciemności. To może odstraszyć. Wcisnęłam włosy pod kaptur, skuliłam ramiona i zaczęłam przedzierać się przez labirynt mieszkań. Po pięciu minutach bezcelowego błąkania się doszłam do wniosku, że to jest niemożliwe dla kogokolwiek znaleźć cokolwiek w tym labiryncie. Przybita usiadłam obok najbliższej ściany. Kiedy spojrzałam w górę zobaczyłam numer 2163. Mój moment chwały okazał się krótkotrwały, bo chociaż waliłam w drzwi przez dziesięć minut nikt mi nie otworzył. Oparłam głowę o drzwi czując jak każda porcja energii 7 Ostatni dzień karnawału w Nowym Orleanie