Magda-_m10

  • Dokumenty159
  • Odsłony29 440
  • Obserwuję47
  • Rozmiar dokumentów289.3 MB
  • Ilość pobrań17 021

OKelly Scarlett - Sekretna profesja

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

OKelly Scarlett - Sekretna profesja.pdf

Magda-_m10 EBooki Scarlett O Kelly
Użytkownik Magda-_m10 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 125 osób, 59 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 210 stron)

Spis treści O faktach i fikcji Prolog Zanim zostałam prostytutką Nie do niewyobrażenia Pierwszy telefon Inicjacja Stosunki międzyludzkie Nauka sugestywnej mowy… Pełna gama usług Konieczne umiejętności Superseks z emerytem Konfrontacja Małżeństwo, dzieci i cała reszta Jurny byczek Uciążliwy typ

Raz lepiej, raz gorzej Trzy najważniejsze rzeczy Kumpel z Czech Zła passa Udany dzień Seksgadżety Obca wśród swoich Przyjaciółki, plotki i poczucie winy Gwiazdy porno i stanie na głowie Facet do rozmów i spacerów Troje w jednym łóżku Kuracja seksualna Nieprzyjemne spotkanie Mężczyźni płacący za seks Czego pragną faceci

Chłopak Przesycony rynek Przyzwoita propozycja Koniec roku Epilog: Życie po pracy w seksbiznesie

O faktach i fikcji Jak się zapewne domyślacie, naprawdę nie nazywam się Scarlett O’Kelly – to jedynie pseudonim przyjęty na potrzeby książki. Zanim zaczniecie czytać opowieść o roku życia spędzonym na uprawianiu seksu za pieniądze z nieznajomymi, musicie też wiedzieć, że wszystko, co napisałam, jest prawdziwe, ale szczegóły zostały zmienione, aby nikt nie odkrył mojej tożsamości, ani nie dowiedział się, kim są moje dzieci, dalsza rodzina i klienci. Element beletryzacji jest nieodzowny, ponieważ jeśli ktoś kiedykolwiek poznałby moją tajemnicę, byłoby to dla mnie i dla mojej rodziny tragiczne w skutkach. Dlatego też, aby pozostać w ukryciu, zmieniłam szczegóły dotyczące pochodzenia i sytuacji rodzinnej. Dołożyłam wszelkich starań, aby nie ujawnić jakichkolwiek informacji, które umożliwiłyby zidentyfikowanie moich klientów. Nadałam im również fałszywe imiona. Jeśli będziecie czytać uważnie, zobaczycie, że występują one w porządku alfabetycznym – Aidan, następnie Brian, Colin, Derek i tak dalej. Jeśli więc podczas lektury uznacie, że kogoś rozpoznajecie, to grubo się mylicie. Żaden facet, o którym mowa w tej książce – czy to klient, czy kochanek – nie odpowiada naprawdę istniejącemu człowiekowi. Kluczem do mojego sukcesu jest dyskrecja: klienci jej oczekują, ja jej wymagam, a całe moje życie zależy od tego cienkiego woalu, który oddziela prostytutkę od prawdziwej mnie. Jeśli zostałby on rozdarty, musiałabym razem z dziećmi wyprowadzić się z kraju. Mieszkam w małomiasteczkowej Irlandii, jestem poważaną kobietą i matką wywodzącą się z klasy średniej, zatem powinnam trzymać swoje „normalne” życie intymne za drzwiami sypialni. Gdyby kiedyś się wydało, że byłam prostytutką i spałam z ponad stoma mężczyznami, byłabym tutaj zupełnie skompromitowana. Właśnie dlatego opis mojego potajemnego życia został ostrożnie skonstruowany – tak, aby ukazać prawdę, ale w zamaskowanej formie. Prawdziwe w książce są: moja historia, historie mężczyzn i seks. To wszystko faktycznie się wydarzyło.

Prolog Otwieram oczy i spoglądam w górę. Gałęzie nad moją głową pokryte są miękkim, świeżym śniegiem. Drobne płatki opadają mi na twarz. Otwieram usta i łapię jeden z nich na język. Wszystko dookoła jest białe, czyste i piękne. Nie odczuwam już zimna, jedynie otaczający mnie spokój, ciszę oraz głębokie, nabierające coraz większego tempa, rytmiczne pchnięcia. Odpływam na chwilę, ogarnięta rozkoszą. On wkłada rękę pod moją kurtkę i wsuwa ją dalej, pod czerwony, koronkowy biustonosz – zimno jego placów kontrastuje z ciepłem mojej skóry. Głaszcze moją pierś, kciukiem pocierając sutek, dopóki nie staje się twardy i wrażliwy. Drugą rękę wciska między moje nogi i zaczyna masować łechtaczkę, dopasowując rytm do coraz szybszych i głębszych posunięć. Oboje jęczymy, podczas gdy doznania się potęgują. Oddaję się wyśmienitemu, powolnemu orgazmowi. Mój klient, czując ucisk wewnątrz mnie, również zaczyna szczytować. Leżymy tak przez jakiś czas, aż nasze oddechy wrócą do normy, po czym on nachyla się nade mną i szepcze do ucha, żebyśmy wracali do samochodu, zanim ktoś nas zauważy. Najchętniej bym się stamtąd nie ruszała, ale chwyta mnie za rękę i pociąga w górę. Po powrocie do samochodu siedzimy chwilę w ciszy, dochodząc do siebie. – Wiesz – uśmiecham się do niego – muszę przyznać, że każdy dzień w tej pracy uczy mnie czegoś nowego. – Co masz na myśli? – pyta zaciekawiony. – Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że seks na dworze, a tym bardziej na śniegu, może być tak przyjemny. Spogląda na mnie z szerokim uśmiechem. – Nie robiłem tego od lat. Takie igraszki są znacznie bardziej podniecające. Wielkie dzięki! Niestety miało to być nasze ostatnie spotkanie. Po rocznej działalności w branży erotycznej ten mężczyzna stał się moim regularnym klientem i dobrze się poznaliśmy. Teraz jego żona straciła pracę, więc musieli wyżyć z jednej pensji. Ponieważ był to nasz pożegnalny numerek, dałam mu zniżkę. ***

Powyższy fragment przedstawia w skrócie treść książki: jest w niej dużo seksu, ale jest to również opowieść o pieniądzach. Istnieje wiele świetnych książek, napisanych przez dziennikarzy gospodarczych, ekonomistów oraz różnego rodzaju specjalistów, traktujących o światowym kryzysie finansowym i o tym, jak irlandzka gospodarka niemal z dnia na dzień legła w gruzach. Nie czytałam ich. Byłam zbyt spłukana, aby je kupować i zbyt zajęta próbami związania końca z końcem. Lubię myśleć, że moja książka w jakiś sposób stanowi dopełnienie tych wcześniejszych, gdyż dobrze ukazuje, co się dzieje, kiedy stajesz się częścią statystyk – bezrobotną, beznadziejną, tonącą w długach cyfrą. Zgoda, sposób, w jaki postanowiłam uporać się ze swoimi problemami, był dość kontrowersyjny. Gdyby dwanaście miesięcy wcześniej ktoś powiedział mi, że podczas najmroźniejszego od wielu lat grudnia, będę zarabiała na życie, uprawiając seks na śniegu pod drzewem, byłabym przerażona i nie mogłabym w to uwierzyć. To dziwnie, jak bardzo zmienia się postrzeganie własnych ograniczeń, kiedy spędziło się niemal rok na płatnym seksie z nieznajomymi. Jestem dziwką, prostytutką, kurtyzaną lub panią do towarzystwa – nazywajcie mnie, jak wam się podoba. Ale poza tym jestem też zwykłą mamą z codziennymi obowiązkami. Być może minęliśmy się w supermarkecie, kiedy robiłam z dziećmi cotygodniowe zakupy, lub w aptece, gdy kupowałam syrop na kaszel dla dzieci, a może widzieliśmy się na niedzielnej mszy w moim miasteczku. Podejrzewam, że przyjemnie rozmawiałoby się wam ze mną koło szkoły – może nawet to robicie – albo w przychodni lekarskiej, czy też w kolejce na poczcie. Pewnie uważalibyście mnie za uroczą. Na dobrą sprawę mogę być każdą osobą, która wygląda jak zadbana, atrakcyjna, wykształcona kobieta przed czterdziestką. Sposób, w jaki spłacam hipotekę, funduję dzieciom zajęcia oraz przyjemności i zarabiam na chleb, może być trochę niecodzienny, ale mam nadzieję, że nie zmienia to tego, kim jestem. Moja przeszłość nie jest w żaden sposób wyjątkowa. Jestem „szanowaną” matką trojga dzieci, będącą w separacji, i ocalałą z irlandzkiej klasy średniej. Pochodzę z dobrze sytuowanej, rolniczej rodziny, moje siostry i bracia odnieśli sukces w swoich zawodach. Naszych rodziców uznano by – całkiem słusznie – za poczciwych, gorliwych katolików i filary społeczności. Uczęszczałam do konwiktu, a później na uniwersytet. Miałam udaną karierę zawodową, podczas której nabyłam wiele dodatkowych kwalifikacji. Podobnie jak inne Irlandki, które ukończyły studia w latach dziewięćdziesiątych, miałam motywację, zacięcie i ambicję, aby wierzyć, że

mogę i muszę odnieść sukces, i że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Gdy pracowałam w zawodzie, dużo podróżowałam, pełniłam odpowiedzialne funkcje w przedsiębiorczym środowisku i bez problemu radziłam sobie na najwyższych kierowniczych stanowiskach dużych firm oraz organizacji rządowych. Wzięłam ślub i przez lata wiedliśmy z mężem typowe życie przeciętnych przedstawicieli klasy średniej. Dużo pracowaliśmy, ale cieszyliśmy się owocami naszego wysiłku – dość częstymi wyjściami, dwoma urlopami w ciągu roku, markowymi ubraniami, dobrym jedzeniem oraz przestronnym domem. Przy naszych wspólnych zarobkach mogliśmy sobie na to spokojnie pozwolić i nie było mowy o dziwnych wybrykach – żadnych narkotyków (porządni ludzie z odrobiną zdrowego rozsądku, ceniący swoje życie nie zawracają sobie tym głowy), libacji (odpowiedzialni rodzice wiedzą, że kac i dzieci pasują do siebie jak pięść do nosa), ani życia na kredyt (moi rodzice często wspominali o recesji w latach osiemdziesiątych i uświadamiali nam, że obracanie gotówką to najlepszy sposób, aby pozostać wypłacalnym i nie zwariować). Trudy codziennego życia dały jednak o sobie znać, nasze małżeństwo straciło urok i rozstaliśmy się prawie dziesięć lat temu. Nasze stosunki pozostały w miarę przyjacielskie. Nigdy wcześniej nie przeszło nam przez myśl, że fundament, na którym zbudowaliśmy życie, może runąć, a nagła zmiana sytuacji materialnej przynieść ze sobą drastyczne konsekwencje. Zapewne nie byliśmy osamotnieni. Teraz mieszkam w jednym z miejsc, o jakich czasem czyta się w artykułach o „osiedlach-widmach”, gdzie przedsiębiorstwa upadają każdego dnia, a ludzie tacy jak my – przyzwyczajeni do dostatniego życia – kończą zdani na łaskę Stowarzyszenia Miłosierdzia. Kilka lat temu okoliczne osiedla reklamowano jako „rosnące w siłę”: obecnie wzrasta na nich tylko… strach. Zdaję sobie sprawę z tego, że zaczęłam z nim walczyć w dość niecodzienny sposób. Wydaje mi się, że jestem też wyjątkowa pod innym względem: mimo że do pracy w branży erotycznej zmusiła mnie trudna sytuacja ekonomiczna, a podwójne życie, które wiodę, jest czasami skrajnie stresujące, przyznaję, że moje zajęcie często sprawia mi przyjemność. Czasami ma ono wręcz terapeutyczne działanie. Uważam, że większość ludzi chce od czasu do czasu uciec od rzeczywistości. Udane kontakty seksualne są właśnie moim sposobem na oczyszczenie umysłu. Seks z nieznajomymi może być niezwykle ekscytujący: zawsze jest nieprzewidywalny i pozwala mi wyłączyć się na jakiś czas – podobnie jak joga czy medytacja. Kiedy daję się po prostu ponieść chwili, staję się bardzo podniecona. Seks to tylko chwila, a rzeczywistość nigdzie

się nie wybiera. Dlaczego więc nie cieszyć się, póki jest ku temu czas i okazja? Może zabrzmi to dziwnie, ale niektóre spotkania z klientami okazały się jednymi z najszczerszych, najintymniejszych doświadczeń erotycznych w moim życiu. Nie ma tu żadnych oczekiwań, wyczekiwania na telefon, zastanawiania się, czy zechce, czy nie zechce, komentowania mojego łóżkowego doświadczenia, osobowości, wyglądu, figury, stylu ubierania czy intelektu. Liczy się tylko chwila – chwila, w której dwoje dorosłych ludzi może zapomnieć o całym świecie i cieszyć się sobą nawzajem. W gruncie rzeczy, to przecież jest tylko seks!

Zanim zostałam prostytutką Pieniądze. Tym jednym słowem mogłabym rozpocząć i zakończyć tę książkę. Pieniądze rządziły moim życiem na wiele sposobów – płaciły za przyjemności i kierowały decyzjami, które podejmowałam. Jeśli jesteś przedstawicielem klasy średniej, nigdy nie myślisz o tym, że pewnego dnia możesz pozostać bez grosza. Nawet jeśli jesteś w stanie wyobrazić sobie trudną sytuację finansową, i tak nie dociera do ciebie, że kiedyś możesz nie mieć nic oprócz dwudziestu euro w portfelu – żadnych funduszy na koncie bankowym, żadnych odłożonych oszczędności. Gdy wzięłam ślub, radziliśmy sobie z mężem całkiem nieźle i korzystaliśmy z życia, ile się dało. Przyjście na świat dziecka w niczym nam nie przeszkodziło – wciąż wyjeżdżaliśmy na wakacje, każde z nas jeździło swoim samochodem. Życie było piękne. Bardzo ucieszyliśmy się, gdy drugi raz zaszłam w ciążę i od razu zdecydowaliśmy, że potrzebny nam jest większy dom. Podobnie jak wszyscy, wzięliśmy ogromny kredyt hipoteczny na zakup naszego rodzinnego „gniazdka po wsze czasy” – dużego, przestronnego, widnego domu na skraju miasta. Cenię wiejskie życie i nie chciałam osiedlać się w zatłoczonej okolicy, dlatego mieszkanie w domu jednorodzinnym na małym osiedlu wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Jako promieniejąca młoda mama myślałam o zrezygnowaniu z pracy i przebywaniu w domu z dziećmi, ale do spłaty naszego pięknego, nowego domu konieczne były obie pensje i musiałam porzucić mój sen na jawie. Na szczęście miałam kwalifikacje oraz doświadczenie, więc znalezienie dobrej pracy nie stanowiło problemu. Tak beztroskie życie wiedliśmy przez pewien czas. Chociaż byliśmy zajęci, wszystko mieliśmy dobrze zorganizowane. Najpierw pracowałam w firmie, później postanowiłam zostać wolnym strzelcem, aby układać grafik według własnego uznania. Dzięki temu, gdy któreś z dzieci chorowało – nie musiałam pracować, a jeśli potrzebowałam więcej pieniędzy na wakacje lub święta – pracowałam trochę dłużej. Niedaleko domu mieścił się rewelacyjny żłobek, w którym bez uprzedzenia mogłam zostawiać dzieciaki, gdy niespodziewanie trafiała mi się jakaś praca. W dodatku płaciłam tylko za czas, który brzdące tam spędzały, a nie, jak w przypadku innych placówek – niezależnie od tego, czy dziecko uczęszcza regularnie, czy nie. Wtedy zaszłam w trzecią ciążę. Przez cały czas jej trwania czułam się okropnie i mało pracowałam. Z dwojgiem małych dzieci na głowie było mi trudno i miałam problem z utrzymaniem wszystkiego w ryzach, łącznie z naszym związkiem. W trakcie ośmiu miesięcy

ciąży kredyt za dom stał się dla nas kamieniem u szyi i byliśmy o włos od utonięcia. Do momentu porodu byłam bardzo zestresowana, co kompletnie mnie wykańczało, a mąż, pomimo fizycznej obecności, zupełnie nie angażował się emocjonalnie. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale to właśnie był początek kryzysu w naszym małżeństwie. Gdy poczułam, że nie potrafię dłużej dzielić życia z mężczyzną, który ciągle daje jasno do zrozumienia, że woli być gdzie indziej, poprosiłam go, aby odszedł. Po prostu ktoś musiał powiedzieć: koniec. Dwa lata później moje życie wcale nie wyglądało lepiej. Gówniana separacja, troje dzieci poniżej ósmego roku życia i finansowe zobowiązania, które mnie przerastały. Po separacji zatrzymałam dom, ale zaczął mnie on przepełniać odrazą. Musiałam wrócić do pracy na cały etat, aby związać koniec z końcem, godząc wymagające sprawy zawodowe z godzinami otwarcia żłobka, bieganiem do szkoły, praniem, gotowaniem, samotnym wychowywaniem oraz niekończącymi się szkolnymi przerwami i wakacjami. Byłam wrakiem dawnej siebie, na autopilocie z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc… Oczywiście za priorytet przyjęłam dbanie o dzieci i zapewnienie im życia na odpowiednim poziomie. Praca była bardzo stresująca, ale zarobki i dodatkowe świadczenia miałam świetne, więc stwierdziłam, że jeśli przez kilka najbliższych lat skoncentruję się wyłącznie na pracy oraz trosce o moje pociechy, w końcu wszystko się ułoży. Nie myślałam zbytnio, jak to się stanie – sądziłam, że wszystko jakoś się wyjaśni. W swojej naiwności ufałam, że dopóki zarabiam pieniądze, a dzieci są zdrowe i wesołe, dopóty jakoś to będzie przez kolejne dwa lata. Do tego czasu każde z moich maluchów poszłoby do szkoły, dzięki czemu naprawdę uciążliwe wychowywanie miałoby się ku końcowi. Obiecałam sobie, że wtedy zwróciłabym więcej uwagi na własne potrzeby i odrobinę odżyła. Fantazjowałam o życiu towarzyskim rodem z Seksu w wielkim mieście, które bym prowadziła. Zastanawiałam się, na jakie zajęcia wieczorowe się zapiszę. Wyobrażałam sobie, że w niektóre weekendy po prostu bym odpoczywała i czytała książki. Obmyślałam wspaniałe randki, na które bym się umawiała, oraz jak wyglądałby mój rycerz, który któregoś dnia przybyłby mi na ratunek, i czy miałabym z nim dzieci… Jednak to były tylko fantazje: w życiu, tu i teraz, postanowiłam wszystkie osobiste zachcianki usunąć w cień, by móc w pełni skupić się na pracy oraz wychowywaniu maluchów. Nie było innej opcji. Tylko tyle mogłam zrobić, aby dać sobie ze wszystkim radę. Ten styl życia przez pewien czas zdawał egzamin, ale po około dziesięciu miesiącach pracowania po osiemnaście godzin dziennie, utknęłam między karierą zawodową a pracami

domowymi, przez co czułam się bardzo przemęczona. Początkowy entuzjazm dla mojego nowego życia jako kobiety do wzięcia słabł i coraz trudniej było mi przetrwać do końca tygodnia. Fantazje o przyszłości przestały mnie krzepić. Byłam znudzona, drażliwa i zupełnie wykończona. Wyglądałam mizernie. Moja skóra była ziemista i krostowata – po raz pierwszy odkąd przestałam być nastolatką. W dodatku zaczęłam tyć. Nie miałam czasu, żeby myśleć o racjonalnym odżywianiu. Wracając z pracy, zatrzymywałam się na stacji benzynowej, i aby nie usnąć za kierownicą, kupowałam czekoladowe napoje lub takie, które zawierały dużo cukru. Przed położeniem się do łóżka modliłam się, aby dzieci przespały spokojnie całą noc, i żebym mogła odpocząć dłużej niż standardowe trzy albo cztery godziny. Wyobrażałam sobie, że rano obudzę się wypoczęta i że z werwą wyjdę z domu. Tak się jednak nigdy nie działo. Zmęczenie nie przechodziło, więc postanowiłam się przebadać. Lekarka wysłuchała, jak wygląda moje codzienne życie, zadała kilka typowych pytań i ostatecznie zdiagnozowała depresję. Przepisała leki i stwierdziła, że muszę zwolnić tempo życia. Poza tym poprosiła mnie, żebym regularnie przychodziła na kontrolę. Byłam przerażona. Depresja? W jaki sposób – ja, silna i kompetentna osoba – mogę mieć taką chorobę? Czułam wstyd i zażenowanie. Miałam wrażenie, że „depresja” jest synonimem słabości, nieudolności i bezbronności. Czułam również, jakbym sama się o to prosiła, i że mówiąc mężowi, aby odszedł, wprawiłam w ruch postawione pionowo kostki domina, które wywróciły mój wolny czas, dochody, poczucie własnej wartości, a teraz najwyraźniej również moje zdrowie psychiczne. Czy była to moja wina? Jak mogłam być na tyle naiwna, żeby tego nie przewidzieć, myśląc, że pracowanie za dwoje nie odbije się na moim zdrowiu? Po wstrząsie, jaki przeżyłam w związku z diagnozą, starałam się oczyścić umysł przez robienie list i bycie świetnie zorganizowaną, za jaką zawsze dumnie się uważałam. Rozplanowałam inaczej opiekę nad dziećmi, aby mieć godzinę na spacer, odpoczynek czy nawet sporadyczną drzemkę. Porozumiałam się również z mężem w sprawie odwiedzin, gdyż pragnęłam czasami mieć wolny weekend bądź jakiś dzień w tygodniu. W pracy załatwiłam zmianę umowy na niepełny etat. Dokładnie przyjrzałam się domowemu budżetowi i wprowadziłam w nim zmiany, zmniejszając wydatki tak, aby szły w parze z niższymi zarobkami. „Nic dramatycznego, po prostu trochę więcej uwagi i wybiórczości” tłumaczyłam sobie. Do listy priorytetów dodałam własne zdrowie – rozumiałam, że muszę być w dobrej formie, jeśli chcę się opiekować dziećmi. Parę miesięcy później wszystko układało się znakomicie: czułam się lepiej, dzieciaki były

szczęśliwe i w gruncie rzeczy podobało nam się wolniejsze, mniej nerwowe tempo życia. Ale wtedy nastąpiła recesja. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, zupełnie jak większość zwykłych ludzi wiodących normalne życie. Nawet jeśli słuchałabym z uwagą ekonomistów, którzy mówili, że przyjdzie płacz i zgrzytanie zębów, nie umiałabym pojąć, jak destrukcyjne okażą się tego konsekwencje. W ciągu zaledwie kilku miesięcy w mojej branży nie było już żadnych miejsc pracy, a umowy o niepełny etat nie były przedłużane. Moje kwalifikacje i duże doświadczenie nie miały znaczenia. Straciłam pracę, co było paraliżującym ciosem, zarówno ze względów osobistych, jak i finansowych. Gwoździem do trumny stało się obcięcie godzin pracy mojemu mężowi – jego finanse legły w gruzach i przestał płacić alimenty… Nie miałam innego wyjścia – po raz pierwszy w życiu musiałam ubiegać się o zasiłek socjalny. Kiedy dowiedziałam się, ile pieniędzy dostanę tygodniowo, wróciłam do domu i zaczęłam płakać. Kwota, jaką mi zaproponowano, była o wiele za niska – zasiłek nie starczyłby nawet na miesięczną spłatę hipoteki. Mimo że zacisnęłam pasa, jak tylko mogłam, rachunki ciągle się piętrzyły. Tylko ci, którzy byli w podobnej sytuacji wiedzą, jak przerażające jest siedzenie po nocach z kalkulatorem i rachunkami w rękach, gdy się przeczuwa, co nastąpi we wcale nie tak odległej przyszłości. Jeśli robi się to jako samotny rodzic, jest o wiele gorzej, ponieważ nie ma się nikogo, kto podtrzymałby cię na duchu i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Jesteś tylko ty, rachunki, bezlitosna odpowiedzialność oraz przygnębiające uczucie, że zawodzisz dzieci. Przez całe życie do wszystkiego się dokładałam i nie znosiłam, gdy nie mogłam sama pokryć swoich wydatków. W tamtym czasie musiałam również odmawiać dzieciom, bez względu na to, jak rozsądna lub skromna była ich prośba. Niezwykle trudno było przywyknąć do standardów życia, które im oferowałam – tak dalekich od tego, co sobie wyobrażałam, wychodząc za mąż. Potrzebowałam gotówki… Natychmiast. Głowiłam się, jak mogę zarobić parę euro. „W jaki sposób radzą sobie inni?” myślałam gorączkowo. Niestety nie miałam żadnych wartościowych przedmiotów, złota do sprzedania, żadnych antyków czy obrazów. Nie miałam inwestycji, ryzykownych bądź nie, które chociaż trochę poprawiłyby sytuację, ani akcji do spieniężenia. Moje oszczędności już od dawna nie istniały. Stałam się po prostu kolejnym bezrobotnym człowiekiem pozbawionym funduszy – takich ludzi były zapewne całe zastępy. Ale co mogłam zrobić – usiąść i płakać, narzekając na los? Stracić dom? Patrzeć, jakie żałosne życie wiodą moje dzieci? Nie ma mowy! Każdy może przecież wdepnąć w jedno gówno albo w trzy

naraz…, ale musi zaciekle walczyć i robić, co tylko można, żeby przetrwać. Takie było przynajmniej moje podejście.

Nie do niewyobrażenia Mogłoby się wydawać, że przez depresję i kłopoty finansowe nie w głowie będą mi amory, jednak po pewnym czasie samotność naprawdę zaczęła mi doskwierać. Zastanawiałam się, czy nie byłoby chociaż trochę łatwiej, gdybym miała kogoś, z kim mogłabym się rozerwać lub porozmawiać. Nawet jeśli ten mężczyzna nie byłby w stanie wspomóc mnie finansowo, zawsze mógłby mnie rozweselać i sprawiać, że czułabym się atrakcyjna czy mniej samotna. Egzystowanie z dnia na dzień tak mnie pochłonęło, że przypadkowe natknięcie się na „Pana Właściwego” graniczyło z cudem. Postanowiłam więc trochę się wysilić, aby wypełnić pustkę w moim życiu. Założyłam profil na popularnym portalu randkowym, ale po krótkim czasie musiałam przyjąć do wiadomości, że nic to nie dało. Mówiąc „nic”, mam na myśli bardzo mały odzew, poza tym mężczyźni, z którymi się umówiłam, pozostawiali wiele do życzenia. Dużo czasu spędziłam na upewnianiu się, że mój profil jest wystarczająco szczegółowy. Załączyłam też aktualne zdjęcie. Pragnęłam poznać miłego dżentelmena, z którym mogłabym zjeść kolację i w miły sposób spędzić wieczór. Kogoś, z kim mogłabym się zaprzyjaźnić, a nawet stworzyć związek, który chociaż na chwilę odwróciłby moją uwagę od rzeczywistości. Tacy mężczyźni jednak pozostawali nieuchwytni – przynajmniej na tym portalu, z którego korzystałam. Byłam na kilkunastu randkach, jednak wszystkie okazały się jednorazowymi spotkaniami. Raczej nie jestem wybredna, ale tamci faceci tak bezczelnie szukali szybkiego numerku, że zaczęło mnie to denerwować i mocno zniechęcać. „Czy na portalu naprawdę nie ma mężczyzn, którzy chcieliby trochę porozmawiać i poflirtować?” pytałam samą siebie. Pomysły niektórych z nich były powalające. Raz umówiłam się na kawę z gościem, który był na tyle bezczelny, że już zawczasu zarezerwował pokój w hotelu, najwyraźniej interpretując „kawę” jako „rżnięcie”. Byli też tacy – i zdarzyło się to wielokrotnie – którzy ściskali moją dłoń na powitanie, mówili, że jest brzydka pogoda, a następnie pytali o moje preferencje seksualne! Nawet nie starali się udawać, że są zainteresowani mną jako osobą. Ich arogancja i tupet sprawiały, że byłam wobec nich oziębła i o pójściu do łóżka nie było mowy – nawet jeśli byli przystojni. Pewnego dnia dostałam po raz kolejny masę wiadomości od ewidentnych poszukiwaczy seksu. Byłam znudzona i trochę tym wszystkim przybita. Pamiętam, że właśnie wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi – okazało się, że dobra koleżanka wpadła na herbatę i po odrobinę

pocieszenia. Jej mąż został zwolniony z pracy i jechałyśmy teraz na tym samym wózku – oszczędzałyśmy jak szalone, na czym tylko można było, ale i tak ciągle miałyśmy za mało pieniędzy. Usiadłyśmy przy kawie i rozmawiałyśmy o trapiących nas problemach. Później zastanawiałyśmy się, jakby tu zarobić, aż w końcu zaczęłyśmy się śmiać z ogromu frustrującej beznadziejności. – Znalazłam się w takiej sytuacji – rzekła moja znajoma, kręcąc głową – w której oddałabym się za pieniądze. Kasa to kasa! – Jasne, ja też! – śmiałam się. – Ale kto, do cholery, zapłaciłby niemal czterdziestoletnim babom za seks? Wyłyśmy ze śmiechu i wyobrażałyśmy sobie, jak kręcimy tyłkiem na wybiegu, czekając aż wybiorą nas potencjalni klienci. „Panowie, oto Destiny – grubo po trzydziestce, kilku właścicieli, tylko troje dzieci, parę kilogramów nadwagi, ale z pewnością lubicie, gdy jest za co złapać. Czyż nie, chłopcy? Destiny mówi o sobie, że jest bardzo zaniedbana – tylko raz w miesiącu znajduje czas, żeby ogolić nogi. Teraz nie ma pieniędzy i nie może już wysyłać dzieci do przedszkola, ani chodzić do spa. Ale jest wszechstronna i w mgnieniu oka może z dominującej (jak to nieraz bywa przy wychowywaniu dzieci) stać się uległą (jak podczas spotkania z dyrektorem banku). Poza tym jest wysportowana, gdyż codziennie sprząta dom i potrafi wykonywać tysiąc rzeczy jednocześnie. Nie boi się również odrobiny bólu – o ile kręcą was takie klimaty! Wybierając Destiny, dostaniecie zwyczajną kobietę z krwi i kości. Ktoś chętny, chłopcy?”. Śmiałyśmy się do rozpuku, a później wróciłyśmy do rzeczywistości, westchnęłyśmy i zajęłyśmy się swoimi sprawami. To były, rzecz jasna, tylko żarty, a jednak nie mogłam później przestać o tym myśleć. Czy to aż tak szalone? Zamierzałam usunąć konto z serwisu randkowego, ponieważ miałam dosyć cwaniaków głodnych seksu, ale po żartach z koleżanką zaczęłam się zastanawiać, czy nie ma w tym odrobiny sensu. „Zarejestrowani na portalu pragnęli seksu bez zobowiązań, jednak ile kobiet było w stanie spełnić to marzenie? Niezbyt wiele, a już z pewnością nie kobiety mojego pokroju, które zakładały konta na portalach randkowych ze szczerą chęcią nawiązania znajomości. Dlaczego faceci ciągle spotykali się z odmową? Logicznie myśląc, powinni z góry określić swoje pragnienia i zapłacić za to, czego oczekują. Dlaczego więc tego nie robili?” Próbowałam rozszyfrować tę zagadkę. Aż nagle zrozumiałam: może i chcieliby seksu bez zobowiązań, ale raczej z kimś na poziomie. Z kimś, z kim chcieliby

się naprawdę widywać. Dla nich spotkanie było po prostu kwestią drugorzędną. Śmiałam się z samej siebie i wmawiałam sobie, że to tylko takie żarty. W rzeczywistości jednak coraz częściej myślałam o tym poważnie. Czy mogłabym oferować seks za kasę? Sama nie wierzyłam, że rozważam taką kwestię. Czterdziestka zbliżała się wielkimi krokami, a do sylwetki Pretty Woman sporo mi brakowało. Pierwszym pytaniem było więc, czy ktoś będzie zainteresowany tym, co mam do zaoferowania? Pomyślałam o rozochoconych mężczyznach, których poznałam i doszłam do wniosku, że raczej tak. Wydawało mi się, że nawet chcieliby kochać się z normalną kobietą, taką jak ja – tak przynajmniej było kiedyś. Ale teraz, czy mogłabym pójść do łóżka z nieznajomym i mu się oddać? Przypomniałam sobie własne doświadczenia seksualne – eksmałżonek, byli chłopcy, dziwny numerek na jedną noc – i zaczęłam się nad tym poważnie zastanawiać. Stwierdziłam, że w zasadzie mogłabym to zrobić. Lubiłam seks. Z pewnością umiałabym odrzucić krzykaczy i zagwarantować sobie bezpieczeństwo. W końcu to łatwe pieniądze i najstarszy zawód świata. Wiedziałam, że mogłam zarabiać w ten sposób dawno temu, ale miałam wątpliwości, czy teraz, gdy jestem matką z masą obowiązków, również mogę? Jednak odpowiedź okazała się bardzo prosta: Powinnam spróbować właśnie dlatego, że jestem matką z masą obowiązków. Postanowiłam trochę poszperać, aby przekonać się, czy nie oszalałam i czy jest wzięcie na to, co miałam do zaoferowania: ekskluzywne usługi towarzyskie, zgoła inne niż makabryczne realia nielegalnego przemysłu porno, o których czyta się w gazetach. Najpierw, chcąc wybadać grunt, stworzyłam fałszywy profil na znanym portalu randkowym. Podałam tylko wiek (odjęłam kilka lat), lokalizację, płeć, a jako zawód wpisałam – „masażystka”. Odzew bardzo mnie zaskoczył. Bezimienny, anonimowy, pozbawiony osobowości profil zwracał uwagę. Nie mogłam uwierzyć, gdy moja skrzynka odbiorcza w mgnieniu oka się zapełniła. Kiedy zaczęłam otwierać wiadomości, zdałam sobie sprawę, że trafiłam na nieodkryty i łatwo dostępny rynek zbytu – najskrytsze marzenie przedsiębiorców! Mimo że mój profil prawie nic o mnie nie mówił, udostępniłam w nim wystarczająco wiele szczegółów, aby przyciągnąć facetów zainteresowanych wyłącznie seksem. W pierwszych wiadomościach pytano mnie z fałszywą skromnością, jaki masaż wykonuję, jakie są moje stawki i czy oferta obejmuje dodatkowe atrakcje. Mężczyźni czuli na kilometr, że chodzi o prostytucję. Połknęli haczyk. Eureka! W końcu zobaczyłam malutkie światełko na końcu długiego, ciemnego tunelu, którym tak długo z mozołem wędrowałam. Wyglądało na to, że trafiłam na żyłę złota!

Postanowiłam dokładniej zbadać tę branżę, aby dowiedzieć się, jak ogólnie wyglądały w Irlandii usługi towarzyskie i ustalić, czego konkretnie oczekiwali mężczyźni. Korzystając z internetu, for i irlandzkich stron z ogłoszeniami towarzyskimi, dowiedziałam się, że większość kobiet ma limit czasowy na dzień i noc, w którym planują obsłużyć określoną liczbę klientów. Z tego powodu ciągle musiały zerkać na zegarek, gdy były w ich towarzystwie. To pokrywało się z tym, co dostawałam w odpowiedziach na moje ogłoszenie. Najbardziej zainteresowani byli starsi, żonaci bądź zajęci mężczyźni, wielokrotnie podkreślający znaczenie dyskrecji, bezpieczeństwa oraz dobrego seksu. Niektórzy wspominali o negatywnych przeżyciach z obcymi dziewczynami, ponieważ czuli się jak „pierwszy lepszy klient”, dlatego teraz szukali czegoś jednocześnie specjalnego i spokojnego. Byli zainteresowani kobietą z Irlandii, z naciskiem na słowo „kobieta”, czyli krągłości, rozstępy itd. Niemal w każdej wiadomości czytałam, że panie do towarzystwa, z którymi wcześniej mieli do czynienia, były ich zdaniem zagonione i beznamiętne. Natomiast faceci chcieli „seksu z bajerami”! To, jak bardzo tego pragnęli, odzwierciedlała oczywiście cena, jaką byli gotowi zapłacić. Przestałam dziwić się sama sobie i zachwyciłam się światem, który właśnie odkrywałam. Światem, o jakim dotąd nie miałam pojęcia. W tym fachu nie było mowy o stuprocentowym bezpieczeństwie, ale po przeczytaniu wiadomości i ocenie ich treści, zdałam sobie sprawę, że przy rozsądnym przygotowaniu oraz odrobinie zdrowego rozsądku, możliwe byłoby określenie ścisłych zasad selekcji, które pozwoliłyby mi wybierać mężczyzn pasujących do mnie i mojej sytuacji – innymi słowy tych, którzy mieli tyle samo do stracenia co ja, gdyby ich eskapady wyszły na jaw. Zdziwiło mnie też, że ci goście nie szukali wyuzdanego seksu rodem z filmów porno. Chcieli najzwyklejszego seksu w miłym otoczeniu i dobrej relacji z towarzyszką. To nie wydawało się trudne. Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy podołam, gdy przyjdzie czas na konkrety. Tak jak w poprzedniej pracy, tak i teraz, postanowiłam kierować się zasadą „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz” i rozpoczęłam przygotowania. Uświadomiłam sobie, że posiadane przeze mnie kwalifikacje oraz umiejętności przydadzą się tak samo w tej profesji, jak w każdej innej: metody sprzedaży, wystąpienia publiczne, autoprezentacja, zarządzanie czasem i marketing. Nawet szkolenie Zabójczy PowerPoint, które nie tylko odbyłam, ale i prowadziłam, pracując w różnych miejscach, również przyniosłoby dodatkowe korzyści. (Dziękuję za szkolenia wszystkim moim wcześniejszym pracodawcom – w końcu się na coś przydały!). Stwierdziłam,

że użyję mojej biznesowej przenikliwości do określenia strategii marketingowej w branży erotycznej, jako dostawczyni profesjonalnych usług towarzyskich. Przygotowałam poglądowy plan działania, określając swoje cele, priorytety oraz potencjalny grafik. Zrobiłam też listę wszystkich „za” i „przeciw”, wypisując nie tylko prawne, lecz także zdrowotne konsekwencje prostytucji oraz kwestie związane z bezpieczeństwem. Skoro miałam się tym zajmować, musiało to być w miarę możliwości bezpieczne. Podstawowa zasada marketingu mówi, że należy dowiedzieć się, czego potrzebują klienci, a następnie postarać się im to zapewnić. Czytałam wielokrotnie wiadomości od mężczyzn zainteresowanych „masażem”, którzy próbowali wymienić najbardziej pożądane cechy kobiety za pieniądze. Najważniejsze okazały się: całkowita anonimowość; brak ryzyka bycia nakrytym przez żonę lub policję; stosunek z zabezpieczeniem, aby nie zagrażać zdrowiu swoich żon oraz kochanek; pełen entuzjazmu, profesjonalny seks – waginalny, oralny i analny. Kiedy przyszło do stawek, nie miałam się na czym wzorować. Aczkolwiek wiedziałam, że istnieją dwa podstawowe schematy: obniżenie ceny i wygenerowanie większej bazy klientów lub posiadanie małej liczby klientów, którzy będą płacili więcej. Z tego, co mówiły pierwsze kontaktujące się ze mną osoby, mogłam wybrać drugą opcję. Mężczyźni odzywający się do mnie sprawiali wrażenie wykształconych i byli wolni w ciągu dnia, co oznaczało, że pracują na własny rachunek lub podróżowanie należy do ich obowiązków. Ustaliłam cennik: czterysta euro za pierwsze spotkanie, którego czas szacowałam na półtorej godziny i trzysta euro za każde kolejne, które miałoby trwać około godziny. Nie chciałam mierzyć czasu co do minuty, ponieważ klienci tego nie cierpią, ale stwierdziłam, że w około godzinę i piętnaście minut praca powinna dobiec końca w naturalny sposób. Gdy zbierałam informacje i opracowywałam plan, czułam, że wszystko staje się coraz bardziej realne. Z obiektywnego punktu widzenia taki sposób na biznes wydawał się warty wypróbowania. Podjęłam więc ostatnie kroki. W internecie, w zasobach rządu Nowej Zelandii – kraju, w którym seksbiznes jest legalny – znalazłam kompletną i aktualną ocenę ryzyka dla branży erotycznej. Nie tylko szczegółowo wyjaśniono zagrożenia związane z bezpieczeństwem w zawodzie, lecz także radzono, jak się przed nimi ochronić. Podano również kilka cennych informacji, na które sama bym nie wpadła, na przykład: „miej ze sobą latarkę, na wypadek gdy będziesz chciała sprawdzić, czy penis wygląda zdrowo”, „nie gól się ani nie depiluj woskiem na dobę przed spotkaniem z klientem, gdyż skóra jest wtedy bardziej podatna na infekcje”.

Kupiłam tanią komórkę na kartę. Zamówiłam kartę kredytową z niewielkim limitem środków – pierwszą w moim życiu. Wymyśliłam pseudonim i utworzyłam fałszywe konto mailowe. Następnie udostępniłam numer telefonu w profilu „masażystki” i czekałam, co się stanie.

Pierwszy telefon Pierwszy telefon od potencjalnego klienta odebrałam we wtorkowe popołudnie na początku stycznia. Pamiętam to dobrze: obierałam ziemniaki nad kuchennym zlewem, kiedy „służbowa” komórka się podświetliła. Natychmiast chwyciłam ręcznik, aby wytrzeć ręce. Moje serce zaczęło bić szybciej. Stanęłam na chwilę, żeby się opanować. Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam przycisk z zieloną słuchawką. W myślach jakiś głos mówił: „Oszalałaś?”. Ale jednak usłyszałam siebie mówiącą do telefonu – „Cześć, z tej strony Scarlett”. Na szczęście mój rozmówca był jeszcze bardziej zdenerwowany ode mnie. Od razu zauważyłam, że ma wiejski akcent – wahał się i nie umiał się wyrazić. Wówczas dały znać o sobie moje przywódcze instynkty, zaczęłam panować nad sytuacją i od razu poczułam się spokojniej. Miałam w planie wypytać go, o co tylko mogłam, aby stwierdzić, czy jest dla mnie właściwym klientem – zwłaszcza że był moim pierwszym. Po około dziesięciu minutach rozmowy zdziwiłam się, jak szybko się rozluźnił i otworzył na pogaduchy. Aidan opisał siebie jako „zwykłego faceta”, nieco po trzydziestce. Jego partnerka od jakiegoś czasu nie czuła się najlepiej i chociaż nie była to ciężka choroba, jej libido gwałtownie spadło. Pytał ją o znalezienie sposobu na ich nieistniejące życie seksualne, ale bezskutecznie – nic nawet nie drgnęło w tej kwestii. Zdecydował się na usługi towarzyskie, gdyż nie mógł już znieść frustracji, a nie chciał romansu czy skoku w bok. Uważał, że pani do towarzystwa to najlepszy sposób na danie upustu nerwom, w dodatku z gwarancją, że nikt się o tym nie dowie. Powiedział, że chce „zwykłego seksu – niczego dziwacznego czy oburzającego”. Wydawał się zupełnie nie w moim typie – lubię mężczyzn, którzy są wygadani i pewni siebie. Ze względu na okoliczności pomyślałam jednak, że jego brak doświadczenia i niezbyt wysokie oczekiwania, którym nie mogłam nie sprostać, sprawiały, że był świetnym kandydatem na pierwsze spotkanie. Powiedziałam mu, jakie są ceny, a on się do tego nie odniósł, zatem brak komentarza przyjęłam za brak sprzeciwu. Zaplanowaliśmy miejsce i termin spotkania – umówiliśmy się dwa dni później. Gdy rozmyślałam o tym wszystkim, nie byłam w stanie zdecydować, czy lepiej byłoby spotkać się z prawiczkiem czy z ze starym wygą. Z jednej strony, jeśli popełniłabym jakieś błędy, albo sprawiała wrażenie niemającej pojęcia, o co chodzi, żółtodziób nie okazałby się lepszy. Z drugiej strony jednak, ktoś obeznany w temacie mógłby mi dać cenne wskazówki, zarówno

pośrednio, jak i bezpośrednio. Zadręczałam się pytaniami typu: Czy jest w ogóle szansa znalezienia doświadczonego faceta, który by mnie zrozumiał, gdyby okazało się, że nie dam rady? Co jeśli seks będzie beznadziejny, a on uzna, że nie jestem warta swojej ceny? Nie uprawiałam seksu od kilku miesięcy, a i ostatnim razem polało się sporo toniku z wódką, zanim pozbyłam się zahamowań. W życiu intymnym nie byłam typem przywódcy – kiedyś dobry seks był wtedy, gdy odpowiadaliśmy wzajemnie na swoje reakcje – oczywiście nie dotyczyło to obcych facetów ani takich, którzy oczekiwaliby ode mnie najlepszego „rżnięcia” w swoim życiu. Było dla mnie normalne, że seks poprzedzają drinki lub kolacja, miła rozmowa, spokojna muzyka, flirtowanie, całowanie: to, co zwykle. Na spotkaniu z pierwszym klientem chciałam być jednak trzeźwa jak świnia (ani kropli alkoholu, nawet kieliszka na odwagę – tym bardziej, że w obie strony jechałam samochodem), bo seksu spodziewałam się tak czy siak. Mogłoby się to skończyć tragicznie, a nie miałam ochoty zostać ofiarą molestowania. Tak samo, jak nie chciałam, aby jakiś gość pomyślał, że jestem do niczego. Doszłam więc do wniosku, że żółtodziób to bez dwóch zdań lepszy wybór. Jeśli miałam kontynuować tę działalność, pierwsze doświadczenie musiało być pozytywne. W poprzednim zawodzie nauczyłam się, że rzeczywistość wygląda tak, jak ją postrzegasz – i tego się trzymam. Jeśli sprawiasz wrażenie wykwalifikowanego i pewnego siebie, ludzie będą cię za takiego uważali, nawet zanim zaczniesz cokolwiek robić. Aby dobrze odegrać moją nową rolę, musiałam przyjąć inną osobowość i sprawić, by stała się ona dla klienta rzeczywista. Musiałam działać, myśleć i zachowywać się jak doświadczona prostytutka, kontrolować oraz naprowadzać klientów, nie będąc przy tym apodyktyczną, i rozsądnie gospodarować czasem. Zdawałam sobie sprawę, że skoro chcę mieć jakiekolwiek szanse na wyciągnięcie pieniędzy z tej usługi, musi to być najlepszy występ mojego życia. A pieniądze – bez wątpienia – były mi bardzo potrzebne. Raczej nie zastanawiało mnie, jak wszystko zadziała od strony fizycznej, mimo że nigdy nie uprawiałam seksu, nie będąc podnieconą. Czy można to robić, gdy pochwa nie jest choć trochę nawilżona? Oczywiście, że tak – wmawiałam sobie – przecież to niemożliwe, żeby prostytutki były podniecone przy każdym kliencie. Kwestia techniczna nie powinna stanowić problemu. Martwiłam się głównie aktorstwem. Jak udawać jęczenie, wycie i świntuszenie, którego oczekują klienci? Mówienie sprośnych rzeczy przez telefon, to jedno, ale jak to wyjdzie, gdy przede mną będzie leżało nagie ciało, które być może nie będzie pociągało mnie

w najmniejszym stopniu lub nawet obrzydzało? Czy będę mogła utrzymać wszystko pod kontrolą, subtelnie zająć się klientem, powiedzieć mu, że przeholował albo że zbytnio zbliżył się swoim obnażonym członkiem? Wiedziałam, że będzie mnie nim dotykał, ale nie chciałam, aby zbliżał się do moich genitaliów – w bezpiecznym seksie nie ma miejsca na kompromisy: jest albo bezpieczny, albo nie. Jeśli więc za bardzo zbliży się, musiałabym dać mu znać. A co jeśli byłby brutalny i chciałby mnie skrzywdzić? Jeśli miałabym siniaki, tam gdzie mnie przyduszał, gdy prosiłam, aby przestał? Co jeśli czułabym się tak wykorzystana i poniżona, że żadne pieniądze by mi tego nie rekompensowały? Bardzo się tym wszystkim martwiłam, ale wiedziałam, że jeśli się umyślnie ignoruje wszystkie wątpliwości, nic się nigdy nie dzieje. Umówiliśmy się w trzygwiazdkowym hotelu, który znaliśmy, i do którego oboje byliśmy w stanie dojechać samochodem. Kilka razy jadłam tam obiad i zawsze odnosiłam wrażenie, że hotel jest cichy i czysty. Miałam nadzieję, że pokoje też są przyzwoite. W dzień spotkania byłam poddenerwowana, ale mimo to gotowa do podjęcia wyzwania. Mieliśmy się zobaczyć o dziewiątej wieczorem, co dawało mi dużo czasu na przygotowanie. Zadzwoniłam do hotelu. Starałam się brzmieć pewnie i uprzejmie. Zarezerwowałam pokój, używając karty kredytowej. Podrzuciłam dzieci do ojca, jak zwykle w czwartek, a później usiłowałam przeanalizować wszystkie możliwe scenariusze nadchodzącego spotkania. Nie bardzo wiedziałam, co będzie potrzebne. Bez wątpienia niezbędne były prezerwatywy, środek nawilżający i olejek do masażu – tyle sama wywnioskowałam. Ponieważ miałam czekać na niego w pokoju i kipieć pożądaniem, musiałam odpowiednio wyglądać. Przekopałam szuflady w sypialni. Miałam piękny peniuar i jedwabne majteczki, które zakładałam dla męża, ale na tę okazję wydawały się zbyt subtelne: uznałam, że przydałoby się coś bardziej pikantnego. Pojechałam do centrum i kupiłam tam czerwono-czarną, atłasową baskinkę. Góra sukienki miała czarne, krzyżujące się ozdobniki, prowadzące do balkonetki z fiszbinami. Dzięki temu miałam spory dekolt i podtrzymanie – niezbędne przy piersiach, które wykarmiły trójkę dzieci. Krótka czerwona halka oraz czerwone koronkowe stringi dopełniały obcisły, tandetny i wyzywający – wręcz perfekcyjny – strój. Znalazłam też przecenioną parę czerwonych szpilek z lakierowanej skóry, które były tak niewygodne, że ich przeznaczeniem musiała być wyłącznie sypialnia. Jednak teraz nie miało to znaczenia, stwierdziłam, że po skończeniu parady przed klientem i tak będę je zdejmowała. Czułam się zażenowana, stojąc w kolejce do kasy z koszykiem pełnym tandetnych szmat, ale na szczęście nie spotkałam nikogo znajomego.

Musiałam również pomyśleć o stronie technicznej. Nieopodal sklepu odzieżowego znajdowała się apteka. Raczej w niej nie bywałam i miałam nadzieję, że nie wpadnę na przyjaciół albo mamy kolegów moich dzieci. Weszłam wolnym krokiem, jednocześnie rozglądając się za środkami nawilżającymi. Szybko je znalazłam i zaczęłam przeglądać dostępne produkty. W końcu zdecydowałam się na żel do higieny intymnej firmy K-Y Jelly, ponieważ nie zwracał takiej uwagi jak specyfiki Durexa i nie musiałam się wstydzić przy kasie. Stwierdziłam, że jeśli ciało mnie zawiedzie, będę musiała sięgnąć po wsparcie. Następnie poszłam przejrzeć dostępne prezerwatywy. Wiedziałam, jakie woli mój eks, ale jakie były ogólnie preferencje mężczyzn? W końcu wybrałam Durex Fetherlite. Informacja na opakowaniu mówiła, że zwiększają odczucia, mają lepszy kształt i są dzięki temu łatwiejsze do założenia – wszystko brzmiało dobrze. Na koniec, pełna spokoju, udałam się do działu z lekami homeopatycznymi i kupiłam olejki do masażu – bazowy oraz lawendowy. Wszak byłam „masażystką”. Mój były uwielbiał dobry masaż, szczególnie na początku naszego związku. Robiąc wtedy wszystko, aby go uszczęśliwić, nauczyłam się wykonywać zmysłowy i relaksujący masaż – wiedziałam, które olejki są do tego najlepsze. Czułam, że masaż będzie łatwiejszym przejściem od pierwszego kontaktu do pełnego zbliżenia: byłby to rodzaj ułatwienia dla mnie i dla klienta. Wróciłam do domu z moim nowym roboczym sprzętem i zaczęłam się szykować. – Czy pojechać do hotelu w zwykłym ubraniu i przebrać się w mundurek dopiero w pokoju? Ale co, jeśli bym się spóźniła, albo on przyjechałby wcześniej i zobaczył mnie w zwykłych ciuchach? To by zniszczyło moją iluzję – towarzyszyło mi mnóstwo wątpliwości. Doszłam jednak do wniosku, że muszę pojechać częściowo przebrana. Wzięłam prysznic, uczesałam się, zrobiłam makijaż i włożyłam nową bieliznę, następnie założyłam długą, czarną spódnicę, ładną bluzkę i elegancki żakiet. Wyglądałam zupełnie przyzwoicie. Szpilki i reszta akcesoriów trafiły do modnej, przydużej skórzanej torby, razem z portfelem, z którego wyjęłam osobiste rzeczy: zdjęcia dzieci, paragony i wszystko, co zdradzało moje prawdziwe imię oraz adres. Kartę kredytową włożyłam do kieszeni w żakiecie. Nie przeszkadzało mi, że widnieje na niej moje nazwisko – uznałam, że po prostu będę wyglądać na kolejną podróżującą bizneswoman, która rezerwuje pokój w hotelu, a przed klientem i tak ją ukryję. Nie stanowiło to dla mnie problemu. Gdy byłam gotowa, stanęłam przed lustrem. Moje odbicie pokazywało pełną prostoty elegancję.