Makary1978

  • Dokumenty364
  • Odsłony23 325
  • Obserwuję29
  • Rozmiar dokumentów912.4 MB
  • Ilość pobrań16 455

Alex Kava, Erica Spindler, J.T. Ellison - Cienie nocy

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :611.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Alex Kava, Erica Spindler, J.T. Ellison - Cienie nocy.pdf

Makary1978 EBooki
Użytkownik Makary1978 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 80 stron)

Kava Alex Spindler Erica Ellison J.T. Cienie nocy Morderca psychopata, który wymyka się policji, bezustannie zmienia miejsca pobytu, żeruje na zagubionych i samotnych. Trzy śledcze: detektyw Stacy Killian z nowoorleańskiej policji, porucznik Taylor Jackson z Wydziału Zabójstw w Nashville oraz agentka FBI, Maggie O’Dell, były świadkami najgorszych zbrodni i aresztowały najniebezpieczniejszych przestępców. Czy tym razem morderca je przechytrzy? W samym sercu nowoorleańskiej Dzielnicy Francuskiej znaleziono zwłoki zasztyletowanej bezdomnej. Detektyw Stacy Killian z nowoorleańskiej policji ściga się z czasem – w tej grze stawką jest życie dziecka zamordowanej kobiety. Stacy gotowa jest zaryzykować, aby zwyciężyć, i stawia wszystko na jedną kartę. Na chodniku znaleziono zwłoki demonstrantki z organizacji Okupacja Nashville. Okazało się, że to córka miejscowego notabla. Porucznik Taylor Jackson musi rozwikłać zagadkę jej śmierci i zidentyfikować zabójcę, aby uniemożliwić mu dokonanie następnej zbrodni. Zwłoki bezdomnego mężczyzny zostają znalezione w zalanej krwią zaspie śnieżnej przed śródmiejskim biurowcem w Omaha. Maggie O’Dell uważa, że to kolejna ofiara seryjnego mordercy, który popełnia zbrodnie na obszarze całego kraju. Funkcjonariuszka FBI wie, że ma dobę na pojmanie zabójcy. W przeciwnym razie przestępca wyjedzie do innego miasta, aby popełnić kolejne zbrodnie. Wstęp Alex Kava W lipcu 2010 roku razem z Ericą Spindler, J.T. i Randym Ellisonami oraz z Deb Carlin wybrałam się na kolację w nowojorskim „Remys". Nie było to pierwsze spotkanie autorek, już wcześniej stałyśmy się sobie na tyle bliskie, by uważać się za przyjaciółki. W trakcie posiłku Deb spytała, czy Erica, J.T. i ja byłybyśmy skłonne napisać coś razem. Rzecz jasna, natychmiast odpowiedziałyśmy twierdząco. Jako pisarki, spędzamy mnóstwo czasu w samotności, aby zapuścić się w głąb własnych umysłów i wczuć w tworzone przez nas postaci. Rzadko współpracujemy z innymi, a jeśli już, to zazwyczaj ograniczamy nasz wkład do jednego opowiadania przeznaczonego do publikacji w zbiorze. Na szczęście, Deb nie przestała nas nękać. Z własnej woli postanowiła pokierować projektem, dopasować jego elementy i stworzyć z nich spójną

całość, a także doprowadzić do ukończenia pracy w terminie, nieustannie nas mobilizując. Podsunęłam Erice i J.T. pomysł, żeby nasze bohaterki stawiły czoło temu samemu seryjnemu mordercy, każda w swoim mieście. Zabrałyśmy się do rozbudowywania postaci zabójcy, opracowując jego metody działania, dobierając mu broń, a nawet charakteryzując jego ofiary. Potem wystarczyło ustalić, która z nas zajmie się nim pierwsza, która druga i trzecia. Właśnie w takim porządku zostały napisane poszczególne części. Owocem tej współpracy jest krótka powieść Cienie nocy. Proces tworzenia okazał się dla nas niezwykłym doświadczeniem. Mamy nadzieję, że Wam, Drodzy Czytelnicy, lektura książki sprawi tyle samo przyjemności, co nam jej napisanie. Dedykacja Dla Deb Carlin To Ty ujednoliciłaś nasze teksty, co było trudnym i niewdzięcznym zadaniem. Dokonałaś tego jednak z gracją, pewnością siebie i z humorem. Jesteś niezwykła! Erica dla J.T. i Alex Bez was ta robota byłaby o niebo trudniejsza i o wiele mniej przyjemna.

Kto zaginął, kto przepadł Erica Spindler Nowy Orlean Dzielnica Francuska Detektyw Stacy Killian z nowoorleańskiej policji uważała, że jest ulepiona z twardej gliny Wychodziła cało z nieprawdopodobnych opresji, strzelano do niej, porwano ją i zdradzono w najgorszy sposób. Była przekonana, że wie wszystko o bólu i cierpieniu, zarówno własnym, jak i bliźnich. Jednak pewnego dnia straciła dziecko i zrozumiała, że już nigdy nie będzie pewna siebie. Nie pomyśli, że każdemu stawi czoło. Ani ona, ani Spencer nie planowali potomstwa. Na wieść o ciąży w pierwszym odruchu pomyślała, że to nie jest dobry moment. Później zauważyła zmiany. Zaczęła inaczej postrzegać swoje ciało, inaczej też kochała się z mężem. Miała zostać matką. To maleństwo, chłopiec albo dziewczynka, było owocem miłości jej i Spencera. Dziewięć tygodni później wszystko przepadło, a ona poczuła się pusta. Była zagubiona i załamana. Chciało jej się płakać i wrzeszczeć, pragnęła wyładować gniew. Bała się jednak, że jeśli pozwoli sobie na ten luksus, nie będzie w stanie przestać. Ból i poczucie straty wzięły ją w posiadanie, przeniknęły na wskroś. - Ogromnie mi przykro, kochanie. Skierowała wzrok na Spencera, który siedział na skraju łóżka. Popatrzyła uważnie na męską, urodziwą twarz męża i zarazem najlepszego przyjaciela. Był zdruzgotany. Rodzina była dla niego najważniejsza. Członkowie licznego klanu Malone ów stali za sobą murem; zrobiliby dla siebie wszystko. Z siedmiorga rodzeństwa pięcioro podjęło służbę w policji. Tak bardzo się cieszył, był taki dumny! Postanowiła być silna dla niego. - Nie jest tak źle - pocieszyła męża. - Poradzimy sobie. Lekko zmarszczył brwi. - Jasne, że tak. - Ujął jej dłoń i splótł palce z jej palcami. - Będziemy mieli inne dzieci. Poczuła ucisk w gardle i znowu zaczęło się jej zbierać na płacz. Przecież oczekiwała właśnie tego dziecka, już stało się jej bliskie. - Dobrze, że nikomu nie powiedzieliśmy - zauważyła. - Przynajmniej się nad nami nie litują. - Rodzina powinna wiedzieć - zaoponował Spencer - żeby pomóc...

- Nie. - Może przynajmniej twoja siostra? Jane mogłaby... - Nie - powtórzyła Stacy. - Niech tak zostanie. Wrócę do pracy, nikt niczego nie zauważy. Dzielnica Francuska Godzina 5.15 Stacy pracowała w nowoorleańskim Ósmym Dystrykcie, który rozciągał się od Howard Avenue do Pól Elizejskich, a jego najważniejszą część stanowiła Dzielnica Francuska. Nie brakowało w niej pijaków i awanturników, częste były przypadki stręczycielstwa i prostytucji, dochodziło do przestępstw narkotykowych i kradzieży. Zdarzały się też morderstwa, na ogół wtedy, kiedy ludzie przestawali imprezować. Nad iglicą katedry Świętego Ludwika wstawał świt. Stacy podniosła wzrok na zwieńczenie kościelnej wieży, a potem powoli rozejrzała się dookoła. Cabildo, Jackson Square, Pontabla - idealne pocztówkowe widoczki, cel pielgrzymek turystów. Tyle że dzisiaj cały efekt psuły karetki, radiowozy i taśma rozciągnięta wzdłuż imponującej kolumnady Cabilda. Był to jeden z najważniejszych budynków w dziejach Stanów Zjednoczonych. Właśnie tutaj podpisano umowę kupna Luizjany. Dwukrotnie go odbudowywano, a obecnie znajdowało się w nim muzeum. Niezłe miejsce na morderstwo, wyjątkowo niepoprawne politycznie, pomyślała Stacy. Wyglądało na to, że sprawca był niedoinformowany. Pociągnęła za daszek bejsbolówki i zerknęła na partnera. - Patterson, gotowy? - Jak zawsze - odparł, ziewając. Podeszli do technika kryminalistycznego, wpisali się do rejestru i dali nura pod taśmą. Natychmiast znaleźli się w cieniu, w temperaturze o dwa stopnie niższej. Panowała tu atmosfera ani trochę niepasująca do Dzielnicy Francuskiej XXI wieku, która właśnie budziła się do życia. Stacy niemal uwierzyła, że cofnęła się w czasie, jednak widok ofiary przywrócił jej poczucie rzeczywistości. Stacy i Patterson zatrzymali się na skraju kałuży krwi. Ta kobieta nie zjawiła się w Dzielnicy Francuskiej, żeby się zabawić. Na kartoniku, który zawiesiła na szyi, widniał napis: „Bezdomna prosi o wsparcie ". Stacy zastanawiała się, ilu ludzi minęło to miejsce, nie zwracając uwagi na

kobietę. A ilu ją zauważyło i pomyślało, że tylko śpi, podobnie jak wielu bezdomnych we wszystkich amerykańskich miastach, którzy szukają schronienia na progach, w zaułkach i parkach? Ponownie skupiła uwagę na ofierze. Poszarpane, niebieskie dżinsy, sfatygowana dżinsowa kurtka. Pod spodem koszula z długimi rękawami, a na głowie bejsbolówka z logo Saintsów, spod której wystawał koński ogon, tak samo jak u Stacy. Wystrzępiony plecak leżał w przejściu przy zwłokach. Był zapięty, a zatem motyw rabunkowy odpadał. Stacy spojrzała na Pattersona. - Ciekawe, jak uniknęła naszych patroli - powiedziała. - Pewnie gdzieś się zabunkrowała i wyszła po zmroku - odparł. Nowoorleańska policja regularnie wyłapywała bezdomnych i wywoziła ich z Dzielnicy Francuskiej do schronisk znajdujących się w innych rejonach miasta. Akcje przeprowadzano szczególnie starannie w okresie ważnych imprez, takich jak sympozjum lekarskie, które właśnie się odbywało. Na bezdomną natknął się jeden z uczestników sympozjum, chirurg. Usiłował jej pomóc, ale już nie żyła. Teraz stał w pobliżu miejsca zbrodni, wyraźnie zaniepokojony. Stacy ruchem ręki przywołała technika kryminalistycznego. - Spisz zeznanie lekarza i jego dane, a potem go wypuść. - Chciał odejść, ale go zatrzymała. -I podziękuj mu za pomoc. - Wszystko w porządku? Posłała Pattersonowi uważne spojrzenie. Był porządnym facetem i przyzwoitym gliną. Pracowali wspólnie zaledwie kilka razy, bo partnerzy Stacy często się zmieniali. Ci, którym dopisało szczęście, pięli się w górę po szczeblach kariery, najbardziej pechowi trafiali do piachu. - Dlaczego pytasz? - Wydajesz się rozkojarzona. Z trudem ukryła zakłopotanie. Nagle w mimowolnym odruchu chciała osłonić brzuch rękami, ale zdołała się powstrzymać. Czyżby mój wygląd coś ludziom sugerował? - zadała sobie w duchu pytanie. A może moje myśli były widoczne z daleka jak tandetny neon na poboczu autostrady? - Jestem zmęczona, i tyle. - Wciągnęła na dłonie lateksowe rękawiczki. - Cholera! Za wcześnie na takie rozrywki. - Nic dodać, nic ująć. Przykucnęła, starannie unikając kontaktu z kałużą krwi rozlaną wokół zwłok. Ciało było skulone, dolna część leżała na wznak, górna była obrócona w

prawo, a twarz widoczna z profilu. Stacy skierowała na nią snop światła latarki. - Psiakrew, młoda - rzuciła. Patterson zajął miejsce po drugiej stronie ofiary. - Fakt - przytaknął. - Niech to! Zdziwiłbym się, gdyby miała dwadzieścia jeden lat. Stacy przesunęła snop światła. - Patrz na jej dłonie. Czyste. - Wiedziała, że im dłużej żyje się na ulicy, tym brudniejsze i bardziej zniszczone są ręce. - Niedawno trafiła na bruk. - Może wcale nie była bezdomna? - Kto wie? - zgodziła się Stacy. - Może tylko udawała? - Ludzie kręcą się blisko lekarskich imprez. Dłonią w rękawiczce Stacy rozchyliła dżinsową kurtkę denatki. - Dostała nożem. Chyba wystarczył jeden cios. Precyzyjne trafienie. Krew z rany wsiąkła w ubranie, a na niebieskiej koszuli dodatkowo odznaczyły się okrągłe plamy, które nie wyglądały na krew. Stacy zmarszczyła czoło. - A to co, do cholery? Godzina 5.42 - Mleko z piersi - oświadczył niedługo potem lekarz sądowy Ray Hollister. - Była w trakcie laktacji. Stacy popatrzyła na doktora i poczuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę. - Młoda matka. Karmiąca, sądząc po ilości pokarmu – dodał patolog. - Młoda? Czyli kiedy urodziła? - spytała Stacy. - To się okaże po sekcji. Do szóstego tygodnia po porodzie krocze i macica goją się zgodnie ze schematem. Potem trudniej jest określić konkretny czas porodu. Mijały sekundy Ciszę zakłócało jedynie tykanie zegarka, szum policyjnej kamery i przytłumiona rozmowa patologa i technika. Stacy pokręciła głową. - Czyli karmiła piersią? - upewniła się. Lekarz przytaknął, a ona powiodła wzrokiem po twarzach obu mężczyzn. - Skoro tak, to gdzie jest dziecko? Godzina 8.55

Dzielnica Francuska nie zasypiała, podobnie jak policjanci z Ósmego Dystryktu. Podczas gdy technicy kończyli zbieranie materiałów, Stacy i Patterson przeczesywali okolicę. Po krótkiej nocnej przerwie większość placówek handlowych uruchamiała działalność. Zbierali się pracownicy, którzy zastępowali zmienników z minionego wieczoru. Stacy i Patterson spisali ich nazwiska oraz numery telefonów i postanowili zajrzeć ponownie później. Mijały minuty, a myśli Stacy nieustannie wracały do jednego pytania: Gdzie jest dziecko? - Mówcie, co wiecie. Major Henry przypominał posturą kloc. Brakowało mu szyi, za to miał szeroką klatkę piersiową i potężne bary. W siłowni wyciskał blisko dwieście kilogramów, Stacy widziała to na własne oczy. - Ofiara to Jillian Ricks - odparła Stacy. -Miała osiemnaście lat, i to od niedawna, wnioskując z legitymacji szkolnej z 2010 roku, ze szkoły Najświętszego Serca Jezusowego. Pchnięcie nożem w klatkę piersiową, płuco i serce przebite z chirurgiczną precyzją. Znaleziona około trzeciej nad ranem przez uczestnika sympozjum lekarskiego. - Jego zeznania są w porządku - wtrącił się Patterson. - Odłączył się od grupy, żeby wrócić do hotelu. - Nie znaleźliście przy niej innych dokumentów? Patterson pokręcił głową i powiedział: - Wrzuciłem jej nazwisko do systemu. Brak prawa jazdy, w ogóle żadnych wskazówek. - Motyw? - Na pewno nie rabunkowy - oświadczył Patterson. - Leżał przy niej nietknięty plecak. Trzymała użebrane drobniaki w środku, w plastikowej torebce. Kto wie, czy nie załatwił jej jakiś wielbiciel mocnych wrażeń. Mogła być przypadkową ofiarą. - Zerknął na Stacy. - Albo chodzi o porwanie dziecka. Stacy drgnęła niespokojnie, coraz boleśniej świadoma, że czas upływa. - Sprawa może być związana z dzieckiem -oznajmiła. - Niemowlęciem. Major Henry spochmurniał, a ona pośpiesznie wyjaśniła, w czym rzecz. - Macie inne dowody? - spytał. - Jeszcze nie. Hollister obiecał, że weźmie ją na pierwszy ogień. - Co o tym myślicie? - Major powiódł wzrokiem po twarzach detektywów. - Waszym zdaniem, przyczyną morderstwa było dziecko? Stacy na moment zacisnęła wargi, po czym przedstawiła swoją opinię: - Niewykluczone, ale wątpię, żeby miała ze sobą dziecko.

Ostatnia noc była zimna i wilgotna. Z pewnością zostawiła je w bezpiecznym miejscu. - U krewnego? Przyjaciela? - Nie wiemy. Być może, choć osoby w jej sytuacji zwykle nie mają się do kogo zwrócić. W przeciwnym razie nie tkwiłyby na ulicy. - Na czym opiera pani swoją teorię? Wiadomo, że ludzi wzrusza widok małego dziecka i dają żebrakowi więcej pieniędzy. - W plecaku nie było pieluch ani chusteczek, ani ubranka na zmianę. Bez tych rzeczy matka nie wyszłaby z małym dzieckiem na ulicę. - Skąd u pani znajomość potrzeb niemowlęcia? - zainteresował się major. - Czyżby po kryjomu urodziła pani Malone’owi dziecko? - Moja siostra Jane ma dwoje dzieci - wyjaśniła Stacy. - A przyszło pani do głowy, że denatka mogła przekazać dziecko do adopcji albo je porzucić? Pokarm nie zanika z dnia na dzień. Miał rację, ale instynkt podpowiadał Stacy, że Jillian Ricks nie oddała dziecka ani go nie zostawiła samego. Powiedziała o tym majorowi. - Skąd to przypuszczenie? - spytał. - To przeczucie. Intuicja. - Przycisnęła drżące dłonie do ud. - Niemowlę może przeżyć około czterdziestu ośmiu godzin bez pożywienia: im mniejsze, tym bardziej zagrożone śmiercią. Ile mamy czasu? Trzydzieści godzin, trzydzieści pięć? - Pochyliła się. - Musimy znaleźć to dziecko. Henry zmarszczył brwi. - Przypominam pani, że poszukujemy mordercy, a nie dziecka. Nie wiemy, czy ono istnieje. - Rozumiem, panie majorze, ale... - Żadnych ale - przerwał jej. - Macie znaleźć sprawcę, czy to jasne? Proszę się na tym skupić. - Tak jest, panie majorze. - W porządku. - Spiorunował ich wzrokiem. -Do roboty. Godzina 9.45 Szkoła Najświętszego Serca Jezusowego była jedną z owianych legendą instytucji w Nowym Orleanie. Uczęszczały do niej wyłącznie dziewczęta od piątego do siedemnastego roku życia, głównie wywodzące się z miejscowej elity. Lista godnych szacunku absolwentek stanowiłaby powód do dumy nawet dla najbardziej prestiżowych szkół na Wschodnim Wybrzeżu. Gmach placówki mieścił się przy St. Charles Avenue. Otaczało go kute

żelazne ogrodzenie, a na terenie ogrodu rosły dostojne, udrapowane mchem dęby. Gdy dawniej Stacy mijała tę legendarną szkołę, zastanawiała, jak to by było zostać jej uczennicą. Aż tak wspaniale, jak mogłoby się na pozór wydawać? Chyba niekoniecznie, skoro Jillian Ricks skończyła jako bezdomna. Dyrektorka powitała ich przy głównym wejściu i zaprowadziła do gabinetu. - Proszę usiąść. Wskazała im dwa krzesła przed masywnym biurkiem, które ani trochę nie kojarzyło się z wystrojem szkoły. Zdobione spiralami i rzeźbione, już na pierwszy rzut oka wyglądało na cenny antyk. - Dziękujemy, że siostra zechciała się z nami spotkać - powiedział Patterson. - Wspomnieli państwo, że są tutaj z powodu Jillian Ricks. - Zgadza się - przytaknęła Stacy - Jak rozumiemy, w dwa tysiące dziesiątym roku była uczennicą szkoły. - Zaczęła znacznie wcześniej. Uczęszczała do Najświętszego Serca od pierwszej klasy. - Ukończyła szkołę? - Nie. Rodzice wypisali ją w trakcie przedostatniego roku nauki, tuż przed Gwiazdką. Stacy domyśliła się, że to z powodu ciąży. Nawet jeśli dyrektorka znała powód, z pewnością nie byłaby skłonna go potwierdzić. Mimo to Stacy postanowiła zapytać: - Czy siostra zna przyczyny ich decyzji? - Przykro mi, ale o tej sprawie muszą państwo porozmawiać z jej rodzicami - odparła dyrektorka. - Bardzo żałowaliśmy, że Rachel nas opuściła. - Rachel? - Jillian to drugie imię. Lubiła je bardziej niż pierwsze. - W jaki sposób możemy skontaktować się z jej rodziną? - spytała Stacy. - Czy mogę wiedzieć, z jakiego powodu? - Prowadzimy dochodzenie w związku z tym, że została zamordowana - odparła Stacy. - Powinna siostra porozmawiać na ten temat z jej rodzicami. Godzina 10.30 Córka nie zgodziła się na oddanie dziecka do adopcji i wygnali ją z domu. Nadziani, świętsi od papieża hipokryci. Stacy nawet nie próbowała maskować niechęci, jaką wzbudzili w niej Ricksowie. - Zatem wyrzucili państwo córkę razem z niemowlęciem na ulicę? -

zapytała. - Uznaliśmy, że wróci za kilka dni. - Naprawdę? - Nie miała dokąd iść. Powiadomiliśmy rodzinę, że w żadnym wypadku nie wolno jej pomagać. To samo dotyczyło rodzin jej koleżanek. Stacy z trudem panowała nad narastającą wściekłością. Zauważyła, że i Patterson jest bliski wybuchu. Ci ludzie nawet nie zapytali, czemu zawdzięczają wizytę policji, całkiem jakby się jej spodziewali. - Od jak dawna jej nie ma? Po raz pierwszy na ich twarzach pojawił się wyraz niepewności. - Od półtora miesiąca - odparł Ricks. - To trochę więcej niż kilka dni - zauważyła ironicznie Stacy. - Próbowali ją państwo odnaleźć? - Nie. Nie wychowaliśmy naszej córki na dziwkę. Dobrze wie, co musi zrobić, żeby wrócić do domu. - Lada dzień się pojawi - dodała pani Ricks i popatrzyła na męża, jakby oczekując potwierdzenia. Stacy ugryzła się w język, żeby nie skomentować jej słów. - Kiedy urodziła? - zapytała. - Dziecko miało tydzień, gdy opuściła dom -odparł pan Ricks. - Chciał pan powiedzieć, kiedy wyrzucili ją państwo na ulicę, razem z noworodkiem - uściśliła Stacy. - Nasz dom, nasze zasady. - Zmierzył ją wzrokiem. - Pani nie ma dzieci, prawda? Tak się składa, że do ich wychowania potrzebna jest twarda ręka i surowa miłość. - A co z ojcem dziecka? - wtrącił Patterson, zorientowawszy się, że Stacy z trudem nad sobą panuje. - To zwykły śmieć. - Państwa zdaniem - zauważyła Stacy. - Zdaniem wszystkich. - Nadal był obecny w życiu państwa córki? - Nie. Dopilnowaliśmy tego. - Co pan przez to rozumie? - Z całym szacunkiem, pani detektyw, lecz nie powinna się pani wtrącać - odparł Ricks. - To sprawa rodzinna.

- Teraz to sprawa policji. - W jakie kłopoty tym razem dała się wciągnąć nasza córka? - spytała pani Ricks. - Państwa córka nie żyje. - Stacy nie była w stanie ukryć pogardy dla tych ludzi. - Padła ofiarą morderstwa. Godzina 11.15 Dziesięć minut później para detektywów siedziała przypięta pasami w samochodzie. Stacy uruchomiła silnik, lecz nie wrzuciła biegu. - Mam nadzieję, że to ich robota - powiedziała. - Chętnie zobaczyłabym, jak ich skuwają i prowadzą do radiowozu. - Poważna sprawa, bez dwóch zdań - zauważył Patterson. - Nawet powieka im nie drgnęła na wiadomość o zabójstwie córki. - Wziął do ręki fotografię Jillian, którą Ricksowie przekazali detektywom. Jak się okazało, nie mieli żadnego zdjęcia jej dziecka. - Trzeba zrobić prawo jazdy, żeby jeździć samochodem, ale byle psychopata może zostać rodzicem. Nie mam pytań. - Spojrzał na Stacy. - Dziwnie się zachowywali, jak była mowa o chłopaku córki. Myślisz, że i jego zabili? Zanim zdążyła odpowiedzieć, odezwał się telefon komórkowy Stacy. - Killian. - Ray Hollister z tej strony Sekcja zakończona. Interesują panią wstępne informacje? - Jak zawsze. Jest ze mną Patterson, przełączam na tryb głośno mówiący. - Stacy umieściła telefon na desce rozdzielczej. - Słuchamy. - Jeśli nie liczyć rany kłutej, czyli bezpośredniej przyczyny śmierci, dziewczyna była zdrowa. Ostrze przebiło ciało pod mostkiem, uszkadzając zarówno płuco, jak i serce. Rana jest czysta, bez poszarpanych krawędzi, nóż został gładko wbity i wyciągnięty. - Rodzaj ostrza? - spytał Patterson. - Typ sztyletu, obustronnie naostrzony, długości od dwunastu do siedemnastu centymetrów. Zabójca zaatakował od przodu. - Zidentyfikowaliśmy dziewczynę - wyjaśniła Stacy - Rozmawialiśmy z jej rodzicami. Podobno urodziła siedem tygodni temu. - To by się pokrywało z moimi ustaleniami. Wszystko opisałem w raporcie. - Cokolwiek wskazuje na narkotyki albo nadużywanie alkoholu? - chciał wiedzieć Patterson. - Niczego nie zauważyłem, ale ostatecznych informacji dostarczy

toksykologia. Stacy mruknęła niecierpliwie. - A czas zgonu? - zapytała. - Dwudziesta trzecia w piątek. Mniej więcej. Teraz była jedenasta, zatem od morderstwa upłynęło dwanaście godzin. - Kiedy ostatni raz karmiła piersią? Hollister parsknął śmiechem. - Pani detektyw, jestem dobry w swoim fachu, lecz nie aż tak. - W przybliżeniu? - Nie wyciągnę odpowiedzi z kapelusza, nawet jeśli potrzebuje jej pani za wszelką cenę. Powiem tylko, że piersi były wypełnione, więc od karmienia do śmierci musiało upłynąć kilka godzin, ale ile dokładnie... - Dziękuję, właśnie to chciałam wiedzieć. Minęło około szesnastu godzin od ostatniego karmienia, czyli dziecko mogło wytrzymać jeszcze najwyżej trzydzieści dwie godziny. - Przesłać pani raport? - Bezwzględnie. Patterson spojrzał na Stacy i zmarszczył brwi. - Co to miało być? - mruknął. - Niby co? - Ten dźwięk, który z siebie wydałaś, gdy zapytałem o narkotyki. - Informacja bez znaczenia dla sprawy, Ricks nie ćpała. - Skąd ta pewność? - Zastanów się, co to ma wspólnego z naszym dochodzeniem? - Jak to co? Przecież popełniono morderstwo, a jeśli dziewczyna była ćpunką, narkotyki mogły być przyczyną zbrodni. Dochodzi do nich każdego pieprzonego dnia. Miał słuszność, dziewczyna mogła zginąć przez narkotyki, jednak było inaczej. W tym przypadku schemat się nie zgadzał. Stacy powiedziała o tym Pattersonowi. Zapadło niezręczne milczenie. - Nad jaką sprawą pracujesz, Stacy? - spytał po dłuższej chwili Patterson. - Mam wrażenie, że nad inną niż ja. Południe Chłopak ofiary, niejaki Blake Cantor, był pomocnikiem szefa kuchni w restauracji należącej do sieci „Zea's". Serwowano tam niezłe jedzenie, a za ich mięso z rusztu i kaszę kukurydzianą niejeden dałby się pokroić. Stacy

zaburczało w brzuchu tak donośnie, że Patterson zachichotał. Młody chłopak, którego rodzice Ricks nazwali śmieciem, na pierwszy rzut oka wydawał się przyzwoity: pracował na pełnym etacie, nie był karany. Tyle że dokumenty nie zawsze potwierdzały stan faktyczny. Stacy zdarzało się spotykać degeneratów, którzy na papierze prezentowali się jak święci. Tacy właśnie byli Ricksowie. - Co jest? - spytał niepewnie Cantor. - Szef powiedział, że państwo chcą ze mną porozmawiać. - Detektyw Killian - przedstawiła się Stacy, pokazując odznakę. - Mój partner, detektyw Patterson. - Musimy ci zadać kilka pytań w związku z Jillian Ricks - dodał Patterson. Wyraźnie wystraszony, Cantor oświadczył: - Nie widziałem jej od miesięcy. - Denerwujesz się. Coś nie tak? - Nie. Po prostu skończyłem z nią, i tyle. - Skończyłeś z nią, co? No, no, twardziel z ciebie. Cantor zaczerwienił się, wyraźnie zbity z tropu. - Naprawdę lubiłem Jillian, i to bardzo, lecz nie chcę kłopotów. - Siadaj! - poleciła Stacy. - Dlaczego? - Teraz już na dobre panikował. - Siadaj! - powtórzyła. - Ale już! Posłusznie zajął miejsce, ale wyglądał tak, jakby miał ochotę uciec albo zwymiotować. - Kiedy widziałeś ją po raz ostatni? - Piątego stycznia. - Tak dobrze zapamiętałeś datę? - Tak, bo właśnie wtedy z nią zerwałem. - Zerwałeś z nią? Dlaczego? Wpatrywał się w nich z uwagą. - Tak naprawdę? - zapytał niepewnie. - Myślisz, że interesują nas kłamstwa, Cantor? - A nie przysłali państwa jej rodzice? - Dlaczego mieliby to zrobić? Chłopak zerknął na Pattersona, a potem ponownie skierował wzrok na Stacy, jakby zastanawiał się, czy detektywi są wobec niego szczerzy. Po chwili ciężko westchnął i wyznał: - Jej starzy mnie nienawidzili. Powiedzieli, że jeśli jeszcze raz się z nią

spotkam, to zmienią mi życie w piekło. Stacy prychnęła z niedowierzaniem. - I to wystarczyło? - zapytała. - Wtedy czmychnąłeś jak spłoszony królik? Cantor wyraźnie poczerwieniał. - Nasłali na mnie dwóch kolesi, a oni spuścili mi taki łomot, że ledwie się pozbierałem. Ostrzegli, że następnym razem będzie jeszcze gorzej. - Nie zgłosiłeś tego na policję? - Pani mówi poważnie? Silni i bezsilni - ten rozdźwięk był przyczyną wielu problemów społecznych. - Była w ciąży. Wiedziałeś o tym? Krew odpłynęła mu z twarzy. - Co? - W ciąży - powtórzyła Stacy - Urodziła w sierpniu. Przez moment wpatrywał się w nich z malującym się na twarzy bólem, po czym ukrył twarz w dłoniach i zapłakał. Stacy poczuła ucisk w gardle. Wiele razy zdarzało się jej wysłuchiwać wyjątkowo oślizgłych kłamstw, tym razem jednak gotowa była założyć się o swoją policyjną odznakę, że Cantor zareagował szczerze. Po chwili chłopak odjął dłonie od twarzy i otarł łzy. - Jestem ojcem? - Na to wygląda. - Chłopiec czy dziewczynka? Stacy dopiero teraz uświadomiła sobie, że o to nie spytali. - Przykro mi, lecz nie wiemy Wydawał się zdezorientowany. - Po co państwo tu przyjechali? - Gdzie byłeś wczoraj wieczorem? - spytała Stacy, nie odpowiadając na jego pytanie. - Między dwudziestą pierwszą a północą? - Tu, w pracy. - Możesz to udowodnić? - Pewnie. Całą noc tkwiłem w kuchni i wyszedłem dopiero po północy. Potem wypiłem drinka z resztą załogi. Stacy pomyślała, że tu nie znajdą tropów prowadzących do zabójcy. Jeszcze jedna godzina stracona. - Dziękujemy. - Wstała, a wraz z nią Patterson. - Będziemy w kontakcie. - Zaraz! - Chłopak zerwał się z krzesła, ponownie spanikowany. - Dlaczego

pani o to spytała? Gdzie jest Jillian? - Wczoraj wieczorem Jillian została zamordowana. Przykro mi. Godzina 13.05 - Niech to szlag! Popaprana sprawa. - Patterson wepchnął ręce do kieszeni. - Biedny chłopak... Stacy milczała. Nadal miała przed oczami Blake a Cantora, który załamał się po usłyszeniu tragicznej informacji. Rozsypał się na ich oczach, a oni nie mogli mu pomóc. Błagał, żeby mu powiedzieli, gdzie jest jego dziecko, jednak nie byli w stanie spełnić jego prośby. Czuła, jak łzy nabiegają jej do oczu, i z trudem stłumiła szloch. Dziecko Jillian Ricks gdzieś na nią czekała Musiała je odnaleźć, a czas nieubłaganie uciekał. - Dokąd teraz? - spytał jej partner. Wrzuciła bieg i z piskiem opon wyjechali z parkingu. Patterson popatrzył na Stacy dziwnym wzrokiem. Zamrugała z wściekłością, przeklinając własną słabość. - Możesz płakać, nie ma w tym nic złego -rzekł łagodnie. - Pieprz się, Patterson, wcale nie płaczę. - Czyli wszystko w porządku. - Uniósł dłonie, jakby chciał odeprzeć atak. - Mój błąd. - Potrzebujemy planu - oznajmiła. - Bezwzględnie. - Nie traktuj mnie protekcjonalnie. - W żadnym wypadku. Godzina 21.00 Postanowili jeszcze raz zasięgnąć języka w okolicy miejsca zbrodni. Były dobre wieści: kilku osobom wydawało się, że rozpoznają Jillian Ricks. Były też i złe: wczorajszego wieczoru nikt nie widział i nie słyszał niczego podejrzanego. Uznali za zasadne ponownie rzucić okiem na śmieci, walające się na ulicy, tam, gdzie znaleziono ofiarę. Było ich zatrzęsienie - normalna rzecz w Dzielnicy Francuskiej. Niedopałki, opakowania po barowych potrawach, przeżuta guma, kilka papierowych kubków, jeden kubek z „Cafe du Monde" i mnóstwo innych pozostałości. Stacy uzupełniła plan o wycieczkę do kostnicy. Chciała dobrze przyjrzeć się zwłokom, a zwłaszcza ranie. Liczyła na to, że martwa dziewczyna do niej przemówi, ale milczała.

Ostatecznie to Stacy zaczęła prosić ją w duchu o wyjaśnienia i wsparcie i obiecywać, że jej nie zawiedzie. - Witaj, piękna. Podniosła wzrok i ujrzała męża. Stał u wejścia do jej boksu, lekko się uśmiechając. Na widok znajomych ciemnych włosów i oczu oraz krzywego nosa jej serce przyspieszyło rytm. Działo się tak niezmiennie mimo wielu wspólnie przeżytych lat. - Spencer - wymówiła imię męża cicho, drżącym głosem. Momentalnie spojrzał na nią z troską. Zrozumiała, że usłyszał. - Przestań - powiedziała. - Co? - Przestań się zamartwiać. - Wybacz, słonko, ale wzięłaś mnie sobie z dobrodziejstwem inwentarza. - Podniósł torbę z jedzeniem na wynos i nią potrząsnął. - Mam coś na ząb. Twój ulubiony po'boy pół na pół, z dodatkami. - Chodziło o bagietkę, w połowie napełnioną smażonymi krewetkami, a w połowie - smażonymi ostrygami, z dodatkiem sałaty, pomidorów i majonezu. Stacy nie myślała o jedzeniu, lecz nie chciała sprawiać przykrości Spencerowi. - Szklaneczkę piwa korzennego? - zaproponowała z wymuszonym uśmiechem. - Chętnie. Wstała i oboje przeszli do pokoju wypoczynkowego. Był pusty, usiedli więc naprzeciwko siebie przy sfatygowanym stole. Spencer od razu zaczął jeść kanapkę. - Mów - zażądał z pełnymi ustami. - Nie bardzo jest o czym - odparła z udawaną nonszalancją w głosie Stacy. - Pracuję nad nową sprawą. Nie zdołała go nabrać, natychmiast zmrużył czujnie oczy. - Obiło mi się o uszy. Masz już jakieś tropy? - Zero. - Rozpakowała kanapkę. Owoce morza wysypały się z obu stron bułki, więc wrzuciła do ust krewetkę, a po niej ostrygę. - Powinnaś się przespać. - Jeszcze nie. Nie mogę. - Spojrzała na bagietkę, po czym przeniosła wzrok na męża, nawet nie próbując udawać, że je. - Wieczorem wybieram się do

„Cafe du Monde". W pobliżu zwłok leżał pusty kubek po gorącej czekoladzie. - A co z dzieckiem, które miała ze sobą dziewczyna? - spytał obojętnym tonem Spencer. Zbyt obojętnym. - Nie wzięła go, ale na pewno gdzieś jest. - Tak? - Przeżuwał z zamyśloną miną. - Skąd ta pewność? - Z kim rozmawiałeś? - spytała poirytowana. -Z Pattersonem? Z majorem Henrym? To oni kazali ci przyjść do mnie? Zmarszczył brwi. - Jeśli w Ósemce dochodzi do morderstwa, to o tym wiem. Nikt nie musi kazać mi do ciebie przychodzić. Jesteś moją żoną. - Spencer umilkł na moment. - Co jest grane? - Przepraszam. - Wyciągnęła rękę nad blatem i zacisnęła palce na jego dłoni. Odpowiedział uściskiem. Dobrze, że nie brakowało mu siły. - Ta sprawa wyprowadza mnie z równowagi. - Opowiedz więcej, może razem coś wymyślimy Zaczęła mówić, przedstawiając całą historię ze swojego punktu widzenia. Młoda ofiara, niedługo po porodzie, karmiąca matka. Stacy wyliczała powody, dla których wierzyła, że niedługo przed śmiercią Jillian Ricks ukryła gdzieś dziecko. Wspomniała również o tym, że kolejne godziny mijające od zabójstwa wydają się tykać w jej głowie. - A co z mordercą? Z kim rozmawiałaś? - Z byłym chłopakiem ofiary, czyli ojcem dziecka i z jej rodzicami, ale wszyscy mają alibi. Szukamy innych. - Upiła łyk korzennego piwa. -To będzie ktoś, kogo dotąd nie przesłuchiwaliśmy, przyjaciel, znajomy albo obcy. Niewykluczone, że morderca zabił dla przyjemności, choć w grę wchodzi także inicjacja nowego członka gangu. Sprawca mógł mieć jakieś osobiste zatargi z bezdomnymi. - Urwała, po czym dodała: - Albo chodziło mu o jej dziecko. Popatrzyła na kanapkę i zorientowała się, że ledwie ją skubnęła. Starannie owinęła bułkę papierem. - To nie był cios na oślep - wyjaśniła. - Sprawca zaatakował z chirurgiczną precyzją. - Upiła piwa, żeby zebrać myśli. - Natarł na nią od przodu, wbił nóż z lewej strony pod kątem, który świadczy o tym, że jest praworęczny Musiał podejść do niej pochylony i błyskawicznie ją zasztyletował. Nie stawiała oporu, działał z zaskoczenia. - Szła w jego kierunku - zauważył Spencer.

- Tak, ale kryła się w cieniu. - Stacy uniosła butelkę, po czym ją odstawiła, nie wypiwszy ani łyka. - Na tamtym rogu nikt nie żebrze. St. Peter i Chartres? Wykluczone. Za blisko placu, za dużo policji. - Dokąd się kierowała? - Nad rzekę. - Do domu, do dziecka, dodała w myślach Stacy - To wszystko, czym dysponujemy. - Po co konkretnie wybierasz się do „Cafe du Monde"? - Chcę sprawdzić, czy ktoś ją rozpozna. Dowiem się, czy była tam wczoraj wieczorem, a jeśli tak, to czy miała ze sobą dziecko. - Co potem? - Jeśli była sama, to znaczy, że mam rację. Ukryła dziecko w bezpiecznym miejscu. - Z kimś - zauważył. - Nie, nikogo nie miała. - Na pewno ktoś jej pomagał - orzekł uspokajającym tonem Spencer. - Jaka matka zostawiłaby niemowlaka samego? - Taka, która nikogo nie ma. Bała się. - Ale ty masz mnie, Stacy. - Co to niby... - Popatrzyła mężowi w oczy i nagle uświadomiła sobie, co miał na myśli. - Nie chodzi o mnie. - Daj spokój, kochanie. Nie sądzisz, że twój zawodowy instynkt może być teraz w rozsypce? - Ale nie jest. - Nie uważasz, że poronienie mogło wpłynąć na twoją ocenę sytuacji? - nie ustępował Spencer. Ze złością wyszarpnęła rękę z jego uścisku. - Nie uważam. - Nie masz pojęcia, jaką matką była zamordowana dziewczyna. - Wiem to, co wiem - ucięła Stacy. - Kochanie, tutaj nie chodzi o nasze dziecko. Zaczerwieniła się ze złości. - Nie wierzę, że to powiedziałeś - wycedziła. - Ale tak to wygląda, słonko - odparł Spencer. - Straciliśmy dziecko i nic na to nie poradzimy, ani ty, ani ja. Nie było w tym niczyjej winy. Teraz usiłujesz uratować dziecko tej dziewczyny. - Ta młoda kobieta była matką. Zostawiła niemowlę w jakimś bezpiecznym

miejscu, żeby nie brać go ze sobą - powtórzyła Stacy. - Była zimna, wilgotna noc. Potem zginęła od ciosu nożem, a jej dziecko jest teraz samo... - Wściekłość odebrała jej mowę, oczy zaszły łzami. - A niech mnie! Mam męża detektywa i zarazem psychologa. - Znam cię, Stacy, lepiej niż ktokolwiek inny. - Kiedyś też tak myślałam. Chciała wstać, ale ją powstrzymał. - Nie płakałaś. - Co znowu? - Kiedy je straciliśmy. - Prowadzisz rejestr moich nastrojów, Malone? - Pragnęliśmy tego dziecka - ciągnął, jakby jej nie słyszał. - Poronienie złamało mi serce. Tobie też, prawda? - Przestań. - Stacy z trudem chwytała powietrze. - Prawda? - Tak - szepnęła. - Prawda. Zadowolony? Wstał, obszedł stół i wziął ją w ramiona. Przez kilka sekund Stacy opierała się, chcąc podsycić w sobie gniew i czerpać z niego siłę, ale w końcu przytuliła się do męża. Po chwili uniosła głowę i spojrzała na niego. - Wiem, że mam rację, Spencer - powiedziała. - Musisz mi zaufać. Pochylił się tak, aby ich czoła się zetknęły, a potem popatrzył jej w oczy. - Wierzę w ciebie, Stacy. Jestem z tobą na sto procent. Godzina 22.10 „Cafe du Monde" był jednym z najsłynniejszych lokali w Nowym Orleanie, znanym ze świetnej kuchni, mimo że podawano tu tylko kawę z mlekiem, napoje mleczne i nowoorleański specjał, czyli pączki z dziurką przyprószone cukrem pudrem. W „Cafe du Monde" zawsze było tłoczno, choć lokal był otwarty przez całą dobę. Stacy doszła do wniosku, że Jillian Ricks nie próbowałaby zająć stolika. Nie, z pewnością wolała zaczekać w kolejce do zamówień na wynos. Stacy postanowiła zrobić to samo, choć mogła machnąć odznaką i podejść prosto do okienka. Nie tylko nie chciała wywołać protestów klientów, ale też pragnęła odtworzyć doświadczenia dziewczyny, zobaczyć to, co widziała ofiara. Otaczała ją gromada ludzi, zarówno turystów, jak i miejscowych. Nie zabrakło wśród nich ulicznych artystów: przy nieczynnej siedzibie Ośrodka Informacji Turystycznej stał żywy posąg, a w amfiteatrze popisywali się tańczący raperzy.

Stacy wkrótce dotarła do okienka i uniosła odznakę. - Detektyw Killian - przedstawiła się. - Muszę zadać pani kilka pytań. Na ekspedientce nie zrobiło to wrażenia. - Czy pracowała pani wczoraj wieczorem? -spytała ją Stacy. - Pracuję od osiemnastej do czwartej rano. - Poznaje pani tę kobietę? - Stacy położyła zdjęcie na ladzie i podsunęła je ekspedientce, która popatrzyła na nie uważnie i skinęła głową. - Tak, czasami tu przychodzi - potwierdziła. - Wpadła wczoraj wieczorem? - Tak mi się wydaje. Zawsze zamawia czekoladę na gorąco. Kolejkowicze z tyłu zaczęli się niecierpliwić. Stacy wyraźnie słyszała, że kilkoro z nich protestuje z powodu przeciągającej się rozmowy, lecz postanowiła nie zwracać na nich uwagi. Spokojnie schowała zdjęcie do kieszeni kurtki. - Przychodzi z małym dzieckiem? - Wczoraj była sama. Serce Stacy szybciej zabiło. - Ale czasami ma ze sobą niemowlę? - Tak. - Ekspedientka zerknęła jej przez ramię. - Zamawia pani coś? Bo jeśli nie, to kierownik... - Kiedy po raz ostatni widziała ją pani z dzieckiem? - przerwała jej Stacy. - Nie pamiętam. Parę dni temu, zanim pogoda się zepsuła. - Ej że, proszę pani - odezwał się mężczyzna za plecami Stacy. - Może się pani streszczać? Ludzie czekają! Stacy poczuła przypływ gniewu. Odwróciła się gwałtownie, z trudem powstrzymując się od machnięcia mu odznaką przed oczami. - Cofnąć się, do kurwy nędzy! - podniosła głos. - Policja! Mężczyzna wytrzeszczył oczy i odruchowo zrobił krok do tyłu. Wiedziała, że jeśli nieznajomy zawiadomi posterunek o jej zachowaniu, będzie musiała stanąć przed komisją i dostanie upomnienie za nadużywanie władzy. Miasto nie tolerowało agresji ze strony policji. Tyle że w tej chwili mało ją to obchodziło. Minęła doba od popełnienia morderstwa, a to oznaczało, że dziecko pozostawało bez opieki jeszcze dłużej. Odwróciła się z powrotem do ekspedientki. - Widziała ją pani z kimkolwiek? - Nie, tylko z dzieckiem. Stacy zmrużyła oczy.

- Niech się pani dobrze zastanowi. Może pani zauważyła, jak z kimś rozmawiała? To ważne. Ekspedientka otworzyła usta, żeby zaprzeczyć. Stacy wyraźnie widziała, że zaczyna kręcić głową, ale nagle przeniosła wzrok na ulicznego artystę, który udawał pomnik na skraju placu. - Żywy posąg? - upewniła się Stacy. - Tak. Tamten facet, blaszany człowiek. Czasami widywałam ich razem. Godzina 22.20 Dzielnica Francuska słynęła z ulicznych artystów: muzyków, akrobatów, mimów, a także żywych posągów, takich jak blaszany człowiek. Każdy taki posąg stał niczym słup soli bez względu na pogodę - w palące upały i przenikliwe chłody, na deszczu i na wietrze. Stał, jakby kij połknął. Stacy podeszła bliżej. Mężczyzna był pomalowany na srebrno, od góry do dołu, łącznie z szortami gimnastycznymi, uskrzydlonymi butami i kapeluszem. Na tym tle białka jego oczu wydawały się niepokojąco żółte. Stał na srebrnym podeście, musiała więc zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w twarz. - Chciałabym zadać panu kilka pytań. Ani drgnął. Stacy musiała przyznać, że dobrze wczuł się w rolę. - W związku z pańską znajomą, Jillian Ricks. -Nadal nic. Uniosła odznakę. - Policja. Poruszył oczami, jego wzrok padł na odznakę. - Pracuję. Jak mu się udawało mówić, skoro nie poruszał ustami? To było dziwne. - Ja też, człowieku. Schodzisz czy mam wejść na ten podest? - Schodzę. Nagle dał potężnego susa, zeskakując z boku podwyższenia, i rzucił się do ucieczki. - Niech cię diabli! - Stacy błyskawicznie pognała za nim, przeklinając się w myślach. Powinna była to przewidzieć. - Policja! - krzyknęła, pędząc przez tłum pochłonięty obserwowaniem rywalizacji tańczących raperów. Jak na faceta, który całymi dniami ledwie się ruszał, blaszany człowiek był zwinny i szybki. Jednak nie dość szybki. W niedługim czasie Stacy udało się skrócić dystans na tyle, żeby powalić uciekiniera, gdy skręcał w Esplanade Avenue. Dopadła go i przewróciła z taką siłą, że oboje wylądowali na chodniku. W tej samej chwili usłyszała nieprzyjemny trzask, a wokoło rozprysła się krew.

Stało się jasne, że ktoś tu będzie musiał wybrać się na urazówkę. Co za pieprzony pech! Stacy wykręciła mu prawą rękę za plecy, zatrzasnęła jedną bransoletkę kajdanek, a potem to samo zrobiła z jego lewą ręką. - Nie trzeba było uciekać, zasrańcu - oznajmiła. - Masz prawo zachować milczenie... Godzina 23.35 Stacy wezwała radiowóz i przekazała blaszanego człowieka mundurowym, żeby odwieźli go do budynku komendy. Teraz siedziała naprzeciwko niego przy odrapanym stole w pokoju przesłuchań. Patterson stał przy drzwiach. Obrzuciła zatrzymanego uważnym spojrzeniem. Nazywał się Charlie Tinnin i był notowany, choć za nic poważnego. Srebro na jego twarzy przemieszało się z potem oraz krwią, czyste i opatrzone było tylko paskudne skaleczenie na brodzie oraz otarcie na prawym policzku, pozostałości po upadku na chodnik. Lekarz, który zajął się obrażeniami, uznał, że nie ma przeciwwskazań do przesłuchania. - Tinnin - zaczęła Stacy, wertując jego akta -jesteś notowany. Co za niespodzianka. - Nic nie zrobiłem. - Ale uciekałeś. Dlaczego? - Bez urazy, lecz nie przepadam za gliniarzami. Często słyszała takie teksty. - Na pewno tylko z tego powodu? - drążyła Stacy. Tinnin zmarszczył brwi. - Czy nie ma to nic wspólnego z Jillian Ricks? - A co ona ma do rzeczy? - Znasz ją? - Zamieniliśmy kilka słów. - Zamieniliście kilka słów? I tyle? - No, tak. - Poruszył się niepewnie. - Bo co? - Bo ona nie żyje, Tinnin. Krew odpłynęła mu z twarzy. Czegoś takiego nie mógłby udawać. Należało ustalić, dlaczego zbladł jak kreda. - Nie żyje - powtórzył. - Kiedy... - Odchrząknął. - Co się stało? - Gdzie jest jej dziecko? - Co? - Jej dziecko. Nie znamy miejsca jego pobytu.

- Nie wiem, o co pani chodzi. - Ale wiesz, że miała dziecko. Skinął głową. Stacy pomyślała, że facet wygląda jak jedna z tych samochodowych maskotek z wielkimi, kołyszącymi się głowami. - I co z tego? - Dziecko zaginęło, to z tego. Patterson odchrząknął wymownie, usiłując skierować rozmowę na inne tory, ale Stacy go zignorowała. - Tinnin, dlaczego uciekałeś? - ponowiła pytanie. - Już mówiłem. Przysięgam, że to prawda. - Kiedy po raz ostatni widziałeś Jillian? - Bo ja wiem... Parę dni temu. Nie kumplowaliśmy się. - Miała innych znajomych? - Nie wiem... Jeśli miała, to mi o nich nie mówiła. Kiedy ona... Kiedy to się stało? - Ja tu jestem od zadawania pytań. Gdzie byłeś wczoraj wieczorem, między godziną dwudziestą a północą? - Pracowałem na swoim miejscu. - Przy „Cafe du Monde"? - No, tak. - Ale nie widziałeś Jillian? Powiódł nerwowym spojrzeniem od Stacy do Pattersona. - Mówię przecież, że byłem w pracy. Może przechodziła koło mnie, trudno powiedzieć. - Ejże, stary. Przechodziła koło ciebie? Znajomi się witają. - Miałem robotę. W mieście trwa sympozjum lekarskie. - Stacy wpatrywała się w niego w milczeniu. - Niech pani sama stanie całkiem nieruchomo, to pani zobaczy, ile się wtedy zauważa. Fakt, przyznała w duchu. - Gdzie mieszkała? - Bo ja wiem. - Wiesz, wiesz. - Była tego pewna, bo w jego oczach dostrzegła oznaki paniki. - Gdzie mieszkała? - Jak ostatnio...