Britt Bury –
Immortal Heat 01
– The Darkest
Day
Tłumaczenie dla: Translations_Club
Tłumaczenie: mary003
Korekta: BloodyFairy
Korekta całości: Majj_
Prolog
Tysiąc lat wcześniej…
Czasami ból był zadawany przez skórę – ostre zakończenie miecza
wbijało się prosto w jelita. Kelvin Kerr znał ten rodzaj agonii lepiej niż
ktokolwiek inny.
Gruba warstwa krwi na jego twarzy zaczęła zasychać. Potarł
zabłoconym ramieniem swoje czoło, czując pęknięcia skóry, odrywając jej
zwisające płatki. Słabe światło zachodu słońca chowało się za ciemnymi
chmurami, rozprzestrzeniając pomarańczowe plamki, podczas gdy on
nawoływał do rzezi.
Jego ciężki tupot rozchlapywał błoto na jego przemoczone
spodnie, gdy uderzał butami o bagnistą ziemię, zatrzymując się tak
gwałtownie, że omal się nie przewrócił. Wpatrywał się w ziemię, a
otaczające go odgłosy śmierci wyblakły do głuchych szeptów.
Cesan Kerr – naczelny szef klanu Kerrów – leżał pobity i ścięty u
stóp Kelvina.
– Ojcze – szepnął Kelvin w udręce, upadając na kolana tuż obok
martwego ciała. Żółć wzrosła w jego gardle. Wnętrzności wypływały na
ziemię – czerwona kałuża krwi mrocznie mieszała się z otaczającym go
terenem. Ktoś przeciął Cesana od biodra do mostka, zanim odciął mu
głowę, pozostawiając silnego i miłowanego przywódcę niczym więcej, jak
stertą, wydrążonych zwłok.
Kelvin zacisnął zęby, a całe jego ciało trzęsło się ze wściekłości.
Fionn1 Campbellowie z pewnością za to zapłacą. Ta wojna –
nieskończona, krwawa pomiędzy dwoma klanami – właśnie stała się
piekielnie bardziej osobista. Nawet nieśmiertelność Fionn nie uratuje ich
od jego gniewu.
Mucha wylądowała na otwartych wnętrznościach przywódcy,
wpatrując się w niego oczami, a Kelvin ryknął ze wściekłości. Zginając się
na kolanach tuz obok ciała, przeczesał delikatnie dłonią brudną skórę
głowy.
Nieśmiertelność nic nie znaczyła. Jak mogło to się stać? Klęczał,
jako samotny nieśmiertelny – wielki wojownik Pookah – dotykając
zajadle odciętej głowy „nieśmiertelnego” wodza. Nie – nie
nieśmiertelnego. Nawet życie nieśmiertelnego można zakończyć jednym,
czystym machnięciem ostrzem o szyję.
Delikatnie dwoma koniuszkami palców opuścił powieki swojego
wodza. Jego nozdrza się rozszerzyły; zaatakował go metaliczny zapach
krwi i potu. Zacisnął mocno oczy, a spod jego powiek uciekła pojedyncza
łza.
– Pomszczę cię…
Wstając na nogi, Kelvin złapał za ciężki miecz, zaciskając krwawe
palce mocno wokół rękojeści. Klan Campbellów się wycofał. Kelvin
zauważył ich znikających w lesie. Ani jedna dusza Campbellów nie będzie
mogła się ukryć. Znajdzie ich i zabije każdą z nich.
Zielone oczy żarzyły się w oddali.
1 Z irlandzkiego: Fionn - "Fionn" (lub "Finn") to w rzeczywistości pseudonim oznaczający "jasny" – w
odniesieniu do koloru włosów, a w niektórych wersjach – również "biały", co dotyczy czystości.
Czerwona mgła przysłoniła obraz Kelvina, gdy patrzył, jak
zadowolona z siebie istota ośmieliła się na niego spojrzeć. Nawet Fionn o
szmaragdowych oczach był poobijany i krwawił, Kelvin poznał go od razu
– James Campbell, Dowódca Bitwy Klanów Campbellów.
Pokrywała go krew mojego ojca…
Kelvin raz jeszcze spojrzał na swojego zmarłego ojca. Podnosząc
jedynie oczy, wpatrywał się w oddalonego Fionn, wymawiając jego imię
przez swoje zaciśnięte i popękane usta.
– James.
Kelvin oddalił się od ciała, skupiając wzrok na swoim uciekającym
wrogu. Jedynie James miał stracić dzisiejszej nocy swoje życie. Więc
Kelvin może poczekać. Po tym jak Fionn znajdzie swoich partnerów,
Kelvin zniszczy nie tylko jego, ale każdego, kto stanie mu na drodze.
– Ty, twoja kobieta, a nawet twój spadkobierca umrą z mojej ręki
– obiecał Kelvin. – Zapamiętaj moje słowa, zabiorę ich wszystkich na
twoich oczach. – Jego skóra stała się gorętsza, a bestia wewnątrz niego
rosła. – Campbell McCall jest dobry wtedy gdy jest martwy.
Rozdział 1
Teraźniejszość
Zmierzch zachodził nad pofałdowanym terenem Szkocji, gdy Izel
Campbell dostrzegła małą, rozklekotaną chałupkę. Dokładnie sprawdziła
swoją mapę i kompas, delikatnie podskakując na swoich turystycznych
butach. Leciała samolotem, jechała pociągiem, a potem autobusem, tylko
po to, by potem na własną rękę dostać się do tego bezludnego miejsca.
Szkoda, że jej telefon komórkowy nie działał. W przeciwnym razie, jej
aplikacja Mapy od razu zaprowadziłaby ją prosto na miejsce. Ocierając z
czoła krople deszczu, westchnęła z ulgą.
W końcu przybyła.
– Dziadku? – zawołała, otwierając drzwi chatki i zaglądając do
wnętrza skąpego mieszkanka. Łóżko, szafka nocna i maleńki stolik
zajmowały minimalną przestrzeń. Na ścianach wisiały mapy i diagramy, a
na podłodze rozwalone były stosy książek i papierów.
Wciągnęła głęboko powietrze i zmarszczyła nos. Zapach pleśni i
zgniłego drewna uraziły jej zmysły, powodując skręcanie się jej żołądka.
Chatka była niczym więcej jak kilkoma kawałkami drewna położonymi na
trawiastym wzgórzu. W tym momencie, nie zdziwiłaby się, gdyby znalazła
ciąg łańcuchów trzymających wszystko w kupie.
Jej dziadka nie było nigdzie w zasięgu wzroku.
Położyła swoją torbę przy drzwiach i powoli weszła do środka. Ze
światłem słonecznym dokuczającym jej wzdłuż horyzontu, wszystko, co
mogła zrobić, to poczekać.
– A co my tu mamy? – zadrwił głęboki głos zza niej.
Izel złapała powietrze i odwróciła się powoli. W drzwiach stał
bardzo duży mężczyzna, jego wielkie rozmiary sprawiły, że oddech stanął
w jej gardle.
Musiał mieć co najmniej sześć i pół stopy wysokości2 z ramionami
tak szerokimi, że zakorkowały całe wejście. Opalenizna pokrywała jego
umięśnioną sylwetkę, jak pięknie zapakowany prezent.
Szkoda, że to nie było Boże Narodzenie.
Jego ciemne włosy opadały na ramiona i były mokre od wcześniej
padającego deszczu, a niebieskie oczy płonęły z jakiegoś zamiaru.
– Jesteś Campbellem. – To było stwierdzenie, nie pytanie.
Czyżby się znali? Nie, zdecydowanie nie. Izel pamiętałaby tak
imponującego mężczyznę. Jego kunsztowna szczęka i grube wargi
sprawiały, że miękły jej nogi.
Chociaż nie wiedziała kim lub czym był, zauważyła, że całe jego
ciało było pokryte bronią. Dwa sztylety były przypięte do pasa, ciężki
miecz zwisał na jego plecach, rękojeść wyglądała tuż zza jego
umięśnionego ramienia. Pomyślałaby, że ten nieśmiertelny w Nowym
Jorku wyglądałby dość nieuprzejmie.
Stał kilka metrów od niej, górując nad całym wejściem, a gdy
zadarł głowę w jej kierunku… Czy on ją właśnie obwąchał? Poważnie, kim
do diabła on był? Ponieważ ludzie wymarli ponad dwadzieścia lat temu,
Ziemia była teraz otwartym siedliskiem dla wszystkich rodzajów
gatunków.
Chociaż większość z ras zachowała ludzki wygląd i budowę,
nieśmiertelność była wspólnym mianownikiem, a także od różnych
frakcji nieśmiertelnych przychodziły różne zalety i umiejętności.
2 czyli na nasze jakieś ok. 190cm
Została wychowana w prywatnej szkole o wysokim statusie i
uczęszczała na małą, prestiżową uczelnię. Northeast było świetnym
miejscem na dorastanie. Większość makabrycznych i złych istot posiadały
tendencję do czajenia się w mrocznych miejscach, w zaciszu świata. Ale
pamiętała opowieści o potężnym klanie Pookah, mieszkającym w Szkocji.
Oh – gówno.
Pookah byli uważani za wysokich (z wyboru), zajadłych (z wyboru)
wojowników z niesamowitą siłą i nadludzkimi zmysłami. Chłód spłynął
po jej plecach. Prawdopodobnie mężczyzna stojący przed nią należał do
Pookah i choć jego rodzaj nie mógł fizycznie zmienić się w zwierzę, to
słyszała kiedyś, że wszyscy Pookah mają zwierzęcy wpływ nad innymi.
Izel patrzyła, zarówno zdumiona, jak i wystraszona – emocje
niezbyt często witają do jej portu.
Mężczyzna przechylił głowę.
– Nic nie powiesz? – Jego gruby, szkocki akcent przeszedł przez
jego język jak ciemna melasa i nie mogła powstrzymać się, by nie oblizać
ust. Gdy lekki wiaterek przemknął obok niego, została zbombardowana
jego ostrym, męskim zapachem. Ponownie oblizała wargi.
Pyszności.
Skup się, Izel, skup się! – ale to nie było proste. Mężczyzna był
oszałamiający. Niebezpieczny. Ale najgorsze, że jej ciało odpowiadało na
niego. Mimo, że widziała już wcześniej wielu przystojnych mężczyzn.
Mężczyźni, którzy byli mili i bezpieczni i oczywiście
zainteresowani nią, ale nigdy nie była w stanie poczuć choćby
najmniejszego przyciągania. Dlaczego więc teraz, po dwudziestu pięciu
latach emocjonalnej obojętności, w środku jakiegoś zadupia, wpatrywała
się w człowieka, który wyglądał jakby chciał przerznąć ją od dżinsów po
podkoszulek, a potem zjeść na kolację, czyżby jej libido w końcu
zdecydowało się obudzić?
– Ja.. Jestem Izel Campbell.
Uniósł podbródek, ponownie się mocno zaciągając. Czyste
obrzydzenie pojawiło się na jego twarzy.
– Jesteś krewną Mistyka.
Izel pokiwała głową. Wielu mówiło na Euana Campbella Mistyk.
– Jestem jego wnuczką.
Jego oczy się rozszerzyły.
– Wnuczka – powtórzył. – Nie, wnuk?
Zmarszczyła brwi, wpatrując się w podłogę. Może i nie była piękną
supermodelką, ale nie wydawało jej się, że wygląda jak facet.
– Jesteś McCall – dokończył ze zdziwionym tonem. Izel
rozpoznała termin i zacisnęła wargi. McCall. Znany również jako Syn
Przywódcy Bitwy. Tak, o to chodziło – kiedy pojawiła się w swojej
rodzinie, okazało się, że posiada dwa chromosomy X.
Jej ojciec zanim umarł był Dowódcą Klanu Campbellów w Bitwie,
a linia Campbellów zawsze rodziła męskiego potomka. Poza Izel.
Przypomniała sobie, co powiedział do niej kiedyś dziadek: Jeśli
kiedykolwiek spotkasz kogoś kto odniesie się do ciebie McCall, uciekaj…
to wróg.
Jej wzrok z powrotem uniósł się na mężczyznę. Przysunął się bliżej
niej – z groźnym wyrazem twarzy.
Podwójne gówno… Zrobiła krok do tyłu, starając się zachować
odległość między nimi. Mężczyzna spojrzał na jej ruch, ale znów podkradł
się bliżej.
– Co za okazja – powiedział bardziej do siebie niż do niej. – Fakt,
że jesteś kobietą, a nie mężczyzną… – obejrzał ją od dołu do góry – …nie
powstrzyma mnie przed tym, co musi być zrobione.
Izel kontynuowała swoje małe kroki w tył.
– C.. Co musi być zrobione? – zapytała, niepewna, czy chce znać
odpowiedź. Widziała niebezpieczeństwo w jego lodowatych niebieskich
oczach i poczuła, jak jej puls przyspiesza.
– Ty. – Podszedł bliżej. – Musisz umrzeć.
Izel ulokowała się w najdalszym rogu maleńkiej chatki. Poczuła
zimną, drewnianą ścianę za jej ramionami i wiedziała, że jest w pułapce.
Mężczyzna unosił się nad nią, jak sęp. Coś, co zaczęło się od poszukiwań
odpowiedzi na tajemnicze pytania, przeobraziło się teraz w walkę o jej
życie. Była… przerażona? Jak to możliwe? Aż do tej chwili, klątwa
umieszczona na Izel tuż po jej narodzeniu, powstrzymywała ją przed
czuciem czegokolwiek.
– Gdzie on jest? – Jej głos załamał się ze strachu.
Jego oczy zmrużyły się na nią.
– Kto?
Gula utknęła w jej gardle, gdy spojrzała na obcego, dużego
mężczyznę, podchodzącego bliżej.
– Mój dziadek… Euan Campbell. Co ty…
Mężczyzna uciął jej słowa zgrzytliwym okrzykiem, jakby samo
imię jej dziadka wywołało u niego napad wściekłości.
Zacisnęła wargi, gryząc się w język, żeby nie zaskamlać. To nie
mogło się dziać… nie mogła za chwilę umrzeć.
I na dodatek zawiodła swojego dziadka. Nigdy nie rozwiąże
tajemnicy podróży, w którą ją wysłał – nigdy się nie dowie, dlaczego…
była zupełnie i całkowicie niezdolna odczuwać emocje. Jej życie zbliżało
się do końca i w końcu poznała rozczarowanie.
Dziwna wilgoć wypełniła jej oczy. Dotknęła cieczy spływającej po
jej policzku i spojrzała z niedowierzaniem na swoje mokre palce. Łzy?
Niemożliwe.
Jej dolna warga zaczęła się trząść. Nie tylko umrze, ale umrze jako
nieudacznik. Spojrzała na swoje nogi, chcąc być silniejsza, walczyć jak
inni Wojownicy Fionn. Ale nie była Wojowniczką, była Poetką. Wszystko
co mogła robić, to przemawiać.
Jej dziadek Euan był Mistykiem, jedną z najbardziej
dominujących istot magicznych, jakie kiedykolwiek chodziły po tej ziemi.
Jej ojciec, James, był Wojownikiem i choć nigdy go nie znała, mówiono,
że był silny i odważny. Izel pochyliła głowę, ciepło spalało jej wnętrze,
pozostawiając za sobą ciężar grożący jej uduszeniem.
Była małą kobietą wśród dumnych i silnych Fionn. Nie
Wojownikiem, ale prostą Poetką. Mimo, że gdzieś w sobie posiadała dar
przekonywania, brakowało jej kontroli, by go wykorzystać. Wciąż…
próbowała.
Jej wzrok ponownie się uniósł, gdy coś nieznajomego w niej
wzrosło. Wydobywało się z ziemi i pokonywało każdą komórkę jej ciała,
do jej ramion i do jej mrowiącej szyi. Mogła być słaba, by nazywać ją
McCall, ale była McCall, córką Wodza Bitwy. A Campbellowie nie
ukrywali się. Nigdy.
Próbowała dostać się do swojego daru, wyciągnąć go na wierzch,
wzmacniając swoje słowa magią.
– Nie chcesz tego zrobić. – Obcy nie zatrzymał się słysząc jej
słowa. Zamiast tego, dobył miecz i zrobił kolejny krok w jej kierunku.
– Owszem, nie będę czerpał radości z zakończenia życia kobiety,
ale jest to coś, co muszę zrobić. – Jego akcent był cudownie głęboki i
gdyby nie mówił o jej zbliżającej się śmierci, jego głos może i by ją
podniecił.
Izel potrząsnęła głową. Musiała być pewna i skoncentrowana na
słowach, które wymawiała – bez tego jej przemowa będzie bezsilna.
Niestety, obecnie brakowało jej pewnych elementów, które by rozpaliły
jej moc.
To czego potrzebowała to jej dziadek, Euan – dlaczego go tutaj nie
było? Był jedyną osobą, która wysłała do niej cholerny list, pouczając ją,
żeby porzuciła swoje życie na Manhattanie i przyszła tutaj.
Izel miała nadzieję, że jej dziadek jej pomoże i że może użyje
swojej magii, by ją „wyleczyć”.
– Jak ci się wydaje, co przedstawia moja ekspresja? – Mężczyzna
przechylił głowę, badając ją, i na szczęście, na chwilę przestał iść w jej
kierunku.
– Jestem inna. – To była prawda. W tych okolicznościach, to było
wszystko, co mogła wymyśleć. – Coś jest ze mną nie tak. Mam na myśli…
– Tak, dokładnie to, co miała na myśli. Zazwyczaj nie chciała dzielić się
swoimi przemyśleniami z nieznajomym, ale jeśli to rozproszy go od
zabicia jej, ze szczęściem na twarzy będzie nawijać przez całą noc.
– Potrzebuję pomocy mojego dziadka. To dlatego tu przyjechałam.
Nie wiem dlaczego taka jestem.
– Taka? – warknął, wyraźnie coraz bardziej zniecierpliwiony.
– Nie potrafię czuć… złości, szczęścia, niczego.. Nigdy.
– Nigdy?
Izel przełknęła głośno, potrząsając głową.
– Wydajesz się odczuwać teraz wszystko w jak najlepszym
porządku. Mogę poczuć twój strach. – Uniósł brodę, ale zachował swoje
niesamowite niebieskie spojrzenie na niej.
Czy miał rację? Izel przełknęła ciężko, przerażona, gdy chłodny pot
rozprzestrzenił się po jej ciele. Jeszcze bardziej przerażona tym, że czuła
się przerażona. Nigdy nic nie czuła. Miała umrzeć – widziała to w jego
surowych oczach, obecnie skupionych na niej. Co się działo?
– To… pierwszy raz.
Uśmiechnął się.
– Muszę mieć talent do wydobywania takich emocji na
powierzchnię. – Podszedł bliżej, dokręcając dłoń wokół rękojeści miecza.
– Masz u mnie dług wdzięczności.
Otworzyła usta, próbując coś powiedzieć, ale nie mogła. To –
strach? Przeżycie to było wyniszczające. Zamknął dzielącą ich przestrzeń.
Upadła na kolana, zbyt przerażona, aby nawet kontynuować rozmowę.
Co za słaba próba ratowania własnej skóry! Daleka od płakania lub
użycia swojego czaru w celu przekonania napastnika. Skuliła się w kącie,
drżąc o swoje życie.
Postawa mężczyzny nieco złagodniała i Izel wiedziała, co kryło się
pod tym spojrzeniem. Było mu jej żal. Z jego budową i zachowaniem, Izel
nie zdziwiłaby się, gdyby był Wojownikiem. Miał niewątpliwie straszne i
wzbudzające szacunek spojrzenie.
Chociaż nie mogła określić jego nieśmiertelnego wieku, Izel nie
miała wątpliwości, że ten obcy mężczyzna nigdy nie zawahał się przed
obliczem zabicia kogoś. Został przeznaczony wojnie, zadawaniu bólu i
śmierci.
Zadrżała. Była Poetką, żałosną Fionn, wpatrującą się w koszmar,
nie będącą w stanie się bronić, gdy czubkiem miecza podniósł jej
podbródek.
– Wstań, kobieto. Twój żmijowaty dziadek przewraca się w grobie
widząc, że ostatnia z jego rodu umiera na kolanach.
Kwas w jej żołądku zaczął pęcznieć i kipieć tak mocno, że omal nie
zwymiotowała. Człowiek, o którym właśnie była mowa i który był jej
dziadkiem, był martwy. On nie mógł umrzeć.
Euan był dla niej zawsze dobry, być może zbyt dobry. Nigdy nie
była w niebezpieczeństwie, nigdy nie wyjechała na własną rękę i nigdy się
nie bała. Poczuła cierpienie, gdy zdała sobie sprawę, że właśnie spełniła
wszystkie te trzy rzeczy.
Tuż za ramieniem mężczyzny zobaczyła zachód słońca nad okolicą
jej rodzinnego domu. Wstała na nogi, wzięła płytki oddech i przystawiła
szyję pod ostrze. Pomieszczenie pociemniało, gdy Słońce schowało się za
wzgórzem Szkocji.
Ciemność nagle pokryła całe jej ciało, a oddech uciekł z jej płuc w
bolesnym krzyku, gdy przez jej ciało, raz po razie, przechodziły
konwulsje, gdy jej krew zdawała się przeistaczać w lawę. Czuła jakby jej
kości wyrywały się spod mięśni, wywracając jej ciało na lewą stronę i
grożąc rozerwaniem się skóry. Co się dzieje?
Ułożył ostrze pod kątem prostym do jej szyi.
Kobieta zadyszała, a jej oczy się rozszerzyły. Jasny i świecący
szmaragd wirował przez jej tęczówki, barwiąc je. Jej oddech stał się
urywany. Dyszała, trzymając się za klatkę piersiową. Po raz pierwszy od
dłuższego czasu, Kelvin był zaskoczony.
To podstęp? Ostatnia szansa na uratowanie siebie? Nie, nie mogło
tak być, bo istota spoczywająca pod jego bronią zaczęła się zmieniać na
jego oczach.
Wybuch odurzającej woni zalał jego umysł. Słyszał głośne bicie jej
serca. Opuścił swój miecz, zrobił krok w tył, zahipnotyzowany jej
niewytłumaczalną transformacją. Patrzył jak jej policzki różowieją, a
włosy robią się coraz gęstsze i błyszczące, zmieniając się z blond do
głębokiego, czekoladowego brązu. Duże loki opadły na jej plecy, a jej
skóra stała się oliwkowa. Jej usta były głęboko purpurowe, a jej jasne,
zielone oczy okrążone były grubymi, czarnymi rzęsami.
Chwyciła swoją bluzkę, niszcząc i usuwając ją, jakby od tego
zależało jej życie. Kelvin nie mógł się powstrzymać, aby nie gapić się na
jej czarny, jedwabny biustonosz wyściełający jej piersi. Pogładził dłonią
usta, otwarcie wpatrując się w jej wspaniałą, nowo powstałą sylwetkę.
Chciał jej pomóc – Nie! Chciał ją zabić. Nie, chciał jej
posmakować. Ścisnęła mocno powieki i zacisnęła zęby. To nie wyglądało
na ból. Wyglądało na duszenie się. Jednak nic jej nie ściskało. Nic, co
Kelvin by przynajmniej widział. Stał tam, bezradny, patrząc jak ta piękna
kobieta wije się w agonii.
Położyła dłoń na ścianie, by się podeprzeć i spojrzała na niego, a
jej zielone oczy jasno błyszczały.
– C-c-c-co się ze mną dzie-dzieje? – zapytała, walcząc z
wypowiedzeniem każdego słowa.
Kelvin patrzył z niedowierzaniem, zbyt zajęty wpatrywaniem się w
nią, by móc racjonalnie myśleć. Jej zapach był oszałamiający. Jego rasa
Pookah posiadała wyostrzony węch i mógł natychmiast wykryć dziwną
słodycz w jej krwi, jak czysty cukier przepływający przez jej żyły.
Czystość. Słodkość. Śmiertelność.
Śmiertelność?
Okazuje się, że po tym wszystkim ta kobieta nie była Fionn, a
człowiekiem, mistycznie przebranym za jednego z nich. Widział jak
spływa z niej magia, jak wąż gubiła swoją starą skórę. Jak do diabła było
to możliwe? Kelvin znał krewnych tej kobiety, wiedział, że jest
potomkiem nieśmiertelnego Wojownika. Więc to, że jest człowiekiem
musiało oznaczać, że ma dwa recesywne geny.
A matka musiała mieć w sobie również sporo śmiertelnej krwi.
Dziewczyna nie kłamała, gdy twierdziła, że jest inna. Ale czy
wiedziała, jak naprawdę była wyjątkowa?
Nie mógłby rozkoszować się zabiciem jej. Cholera, czuł się na nią
zły, gdy tak przykucnęła i trzęsła się w kącie. Nie będzie dumny z
odebrania życia tej kobiecie, ale to musiało być zrobione.
Była ostatnią z rodu Campbellów i ich spadkobierczynią, jego
najbardziej znienawidzonym wrogiem. Wrogiem, który zabrał mu tak
wiele. Jego bratu. Była po prostu skutkiem ubocznym, na którego nie
mógł nic poradzić. Jednak, wydawała się być równie zaskoczona jak on. I
była ostatnim żyjącym na ziemi człowiekiem. Ostatnim człowiekiem, w
którym płynęła krew.
Kelvin walczył, by utrzymać swoją wściekłość. Jak mógł się
wahać? Izel Campbell była związana krwią z tymi, którzy zamordowali
jego krewnych.
Wyciągnęła się, łzy spływały w dół jej zarumienionych policzków.
– Ty! – wydyszała. Chwyciła go za przedramię, przyciągając go
bliżej i przerzuciła ciężar swojego ciała na niego.
Kelvin się napiął. Tego było za wiele. Jej zapach, jej ciało, dotyk
palców na jego skórze – wszystko to coś w nim obudziło. Jego instynkty
przepływały przez jego żyły z pragnieniem tak wielkim, że od razu w
głowie pojawiła mu się jedna myśl.
Moja kobieta.
Pewnego rodzaju wstrząs uderzył w Kelvina. Przez krótki moment,
mógł poczuć Izel, czuć jej emocje tak, jakby były jego własnymi. Była
przetłoczona, głucha na wszystko co przychodziło z zewnątrz. Jej
ekspresja nie kłamała. Zacisnął zęby. Błysk rozżarzonego światła
przepalał jej skórę. Kelvin wiedział o tym dlatego, że przez ułamek
sekundy czuł to wszystko razem z nią tak intensywnie, silnie i
rozdzierając jego duszę. Co się działo?
– Proszę, pomóż mi – wyszeptała słabym głosem.
Zmieniała się, to było oczywiste. Ale dlaczego właśnie on? Jakoś,
jej esencja przenikała jego ciało, zmieniając go, łącząc ich.
Został przeznaczony tej kobiecie, swojemu wrogowi.
Powinien skończyć z nią teraz. Złamać jej kark, to połączenie i iść
naprzód. Ale zamiast tego, patrzył jak jej spojrzenie zamyka się na jego
ustach. Zadrżała przeciwko niemu. Zanim się powstrzymał i mógłby
przywrzeć do niej swoimi ustami, jej kolana się ugięły.
Wydała ostatnie westchnienie, dławiąc się, jak gdyby samo
powietrze było zbyt ciężkie do przełknięcia. Jej efektowne oczy stały się
bezduszne, wpatrując się w coś obok niego, jakby nie mogła niczego
widzieć. Jej konwulsje natychmiast ustały i opadła na podłogę.
Kelvin złapał jej bezwładne ciało, przyciskając ją mocno do siebie.
Rozdział 2
– Spodziewałem się twojego telefonu, bracie – powiedział Ian
Kerr, starszy brat. – Znalazłeś bazę Mistyka?
Kelvin chwycił torbę kobiety i wyszedł na dwór. Przycisnął telefon
komórkowy ramieniem do ucha i zaczął rozpakowywać bagaż Izel.
– Jak zawsze, Ian. I natknąłem się na coś więcej.
Jak, do cholery, mógł wyjaśnić co się stało, skoro sam nie potrafił
tego zrozumieć?
– Kel? – zapytał Ian, oczywiście zatroskany.
Kelvin splądrował zawartość torby, odpychając różne części
garderoby, póki gładki materiał nie otarł się o jego dłoń. Pieszcząc
materiał, wyjął go z torby i przyjrzał mu się dokładnie.
– Ja… ach, ja.. – Po raz pierwszy w życiu, dosadny, z ciętym
językiem, wojownik Pookah, starał się znaleźć odpowiednie słowa. W jego
uścisku tkwiły czarne, jedwabne majtki Izel.
– W porządku? – zapytał zirytowany Ian.
– Tak. Po prostu… znalazłem McCall. – Potrząsnął głową i
wepchnął elegancką bieliznę z powrotem do torby. Nie chciał myśleć o
tym, jak ten doskonały człowiek mógłby wyglądać w tej bieliźnie.
– Więc zabiłeś ostatniego syna Campbella – wywrzeszczał Ian.
Kelvin potarł dłonią czoło.
– Cóż, właściwie to nie.
– Więc go schwytałeś – stwierdził Ian z niezakwestionowaną
wiarą.
Kelvin spojrzał przez ramię na domek. Wciąż mógł poczuć jej
zapach…
– Chryste, Kel, co się, do cholery, dzieje?
– Cóż.. – Wciąż przekopując się przez jej rzeczy, znalazł jej
portfel… – Na początek powiem ci, że syn Campbella okazał się być córką
– powiedział, wyciągając jej prawo jazdy z kieszeni portfela.
– To niemożliwe – zaśmiał się Ian. – Nigdy wcześniej nie było
narodzin kobiety w rodzie Campbellów.
– Wiem. – Przestudiował jej Nowojorski dowód osobisty. Nie
powinien być zaskoczony, że mieszkała na Upper East Side3. Jakby nie
było, Euan Campbell był bogatym sukinsynem. – Ale w tej chwili, to
akurat mój ostatni problem.
Ian oniemiał, jego oczekiwania były proste i konkretne. Campbell
Fionn byli wrogami i mieli zostać zabici na ich oczach. Cisza Iana
stanowiła zakwestionowanie działania Kelvina, a raczej jego braku.
Kontynuował rozpoznania portfela, znajdując karty kredytowe,
identyfikator studencki Wyższej Szkoły Artystycznej dla Fionn i kilka
małych prostokątów z różnymi na nich znakami oraz jedną fotografię.
Jego głos był bardziej szorstki, niż przed chwilą, gdy Kelvin spojrzał na
zdjęcie i powiedział:
– Nie mogę jej zabić, Ian. To śmiertelniczka.
No i w końcu to powiedział. Izel Campbell, Fionn, McCall, jego
najbardziej znienawidzony wróg był człowiekiem. Ludzką kobietą. Nie
3 jedna z dzielnic nowojorskiego Manhattanu, zlokalizowana pomiędzy Central Parkiem a East River. Znana w
przeszłości jako "dzielnica jedwabnych pończoch", obecnie Upper East Side utrzymuje status jednej z
najbardziej zamożnych i wpływowych sekcji Nowego Jorku
wspominając już o tym, że ostatnim człowiekiem. Brzmiało to
absurdalnie śmiesznie, nawet dla Kelvina.
Przechylił głowę, oceniając małe zdjęcie, które trzymał w dłoni.
Była na nim Izel i dwie inne kobiety. Wszystkie się uśmiechały i nosiły
koszulki FCA. Jednak, uśmiech Izel zdawał się nie obejmować jej oczu.
Ostry ból przeszył jego pierś, gdy przypomniał sobie jej słowa.
Powiedziała, że nigdy nie czuła emocji, aż do dzisiejszego dnia.
Gdy jej ciało odrzucało magiczny wpływ, który ją ukrywał, zapach
całej jej istoty nagle go zbombardował. W tej jednej, krótkiej chwili, stała
się częścią niego. Jej krew, ciało, a może i nawet jej umysł były
nieskalane. Kelvin wiedział o tym, bo czuł to na własnej skórze.
Cokolwiek go ogarnęło, niezależnie jak silne uczucie mógł poczuć
do Izel, Kelvin wiedział, że przyczyną tego była jedynie magia. To było
jedynym, logicznym wyjaśnieniem. Ale dziewczyna była człowiekiem. Nie
miała żadnych mocy. A głównymi zdolnościami Kelvina była nieziemska
siła i super zmysły. To by wyjaśniało, że było jeszcze coś innego, co by tu
zadziałało, a Kelvin musiał się dowiedzieć, co to takiego.
– Jeśli jest człowiekiem, jak przez cały ten czas udało jej się tak
spokojnie chodzić po świecie? – zapytał sceptycznie Ian. – Nie ma mowy,
że udałoby jej się przeżyć. Wampiry od razu, by ją wysuszyły.
– Masz rację, bracie, gdyby była człowiekiem do tego czasu. Była
ukryta za pewnego rodzaju osłoną magicznego zaklęcia. Miałem ściąć ją o
głowę, gdy zaczęła trząść się akurat pod moim mieczem.
– Czekaj! Prawie zabiłeś ostatniego śmiertelnika?
Kelvin wzdrygnął się, wpychając wszystkie rzeczy z powrotem do
torby. Nie rozkoszowałby się zabiciem Izel w jej postaci Fionn i nigdy
tego nie chciał. Ale była jego wrogiem i Pookah przy zabiciu wroga nigdy
nie drgnie choćby nawet powieka.
Więc, dlaczego, do cholery, Kelvin wciąż czuł potrzebę jej
chronienia? Tak, była kobietą Campbellów, ale była też najczystszą formą
człowieczeństwa. Tylko barbarzyńca mógłby zabić ostatniego żyjącego
śmiertelnika.
Może nim właśnie był.
Do diabła, to on spędzał niezliczone lata dążąc do osiągnięcia
takiej etykietki. Walczył, okaleczał, zabijał, wciąż żył myślą o obowiązku i
honorze i kochał to. Jednak dzisiaj, zawahał się w obliczu najbardziej
znienawidzonego wroga.
– Kel, opowiedz mi wszystko. Mów, co się dokładnie stało –
nakazał Ian.
Biorąc głęboki, zirytowany wdech, Kelvin zdał relację z kilku
ostatnich godzin, decydując się opuścić mały szczegół o uważaniu kobiety
za swoją. Na szczęście, wciąż starał się temu zaprzeczać. Jakby tego było
mało, nadal nie było żadnego śladu po Euanie Campbellu.
– To nie ma sensu – wymamrotał wreszcie Ian.
– Bez jaj – zgodził się szyderczo Kelvin.
– Mówi się, że McCall Campbellów jest wszechmocny.
Przepowiednia została przewidziana dla niego…
– Dla niej – poprawił go Kelvin.
– No właśnie, dla niej. Choć przepowiednia jest niejasna,
podejrzewam, że ta dziewczyna wejdzie w sferę przeciwstawiania się
władzy, ale wciąż pozostaje spadkobierczynią klanu Campbellów. Dzięki
temu, że jest kobietą, będziemy mogli łatwiej nią manipulować i być
może, przejąć większą kontrolę nad jej życiem, niż nad śmiercią.
Kelvin poczuł wzrastający ogień w swoim żołądku. Przejmowała go
myśl o śmierci śmiertelniczki. Dlaczego go to w ogóle obchodziło?
Ślubował nad gnijącym trupem swojego ojca, że zakończy jej życie! Ale
sama myśl o zasmakowaniu jej oliwkowej skóry i ssaniu tych
purpurowych warg, sprawiła, że jego fiut się poderwał. Nie pamiętał, by
kiedykolwiek tak bardzo chciał jakiejś kobiety.
Otarł ręką usta i oblizał zęby. Reagował tak na nią, bo nie uwolnił
jej, gdy była na to odpowiednia pora. To i ciemność przeważały nad nim.
Jego rodzaj funkcjonował i rozkwitał nocą.
Tak, to miało sens. Polowanie na Mistyka ukradło Kelvinowi
trochę czasu dla siebie. Mimo, że był pewien, że Euan Campbell przeszedł
do innego świata, Kelvin dwanaście ostatnich miesięcy spędził na
poszukiwaniu wszędzie tej nory po to, by mieć pewność. To był cholernie
długi rok.
Przysiągł, że pierwszą rzeczą za jaką się weźmie po powrocie na
terytorium Kerr, będzie mnóstwo kobiet.
– Oprócz bycia Campbellem i spadkobierczynią klanu –
kontynuował Ian – jest również człowiekiem. Domyślam się, że Mistyk
ma z tym coś wspólnego.
Lampka zapaliła się w głowie Kelvina, słysząc słowa Iana. Euan
Campbell, staruszek kurwa, był jednym, jeśli nie najstarszym i
najpotężniejszym Fionn, znanym jako Mistyk. Mógł łatwo zamaskować
prawdziwą naturę Izel.
– Dopóki nie będziemy wiedzieć więcej, nie możemy podejmować
żadnych pochopnych decyzji – powiedział Ian, a Kelvin usłyszał jak jego
brat głośno wydycha powietrze, zanim przemówił ponownie: –
Nadchodzi Trybunał Sporów. W tej chwili to niezbyt odpowiedni moment
na sprawdzanie przepowiedni Driady.
Driada była siłą, z którą lepiej było nie lecieć sobie w chuja, chyba,
że chciałoby się dostać nieźle po dupie. Dwadzieścia pięć lat temu,
Kerrowie dostali przedsmak mocy na temat McCalla Campbellów, o
których krążyły już plotki. Było to niedługo po tym, jak rozeszła się wieść,
że Euan i pierwszy syn Campbella zniknęli.
Przez ostatnie ćwierć wieku, Kelvin i jego ludzie szukali
nieśmiertelnego samca Fionn. Spojrzał ponownie przez ramię. Izel
Campbell ze swoimi szmaragdowymi oczami i zapachem śmiertelniczki,
była ostatnią rzeczą, jakiej spodziewał się zobaczyć.
– Przyprowadź ją tutaj – rozkazał Ian.
Kelvin uśmiechnął się, nie dlatego, że był podekscytowany
spędzeniem z nią czasu, ale dlatego, że był po prostu zadowolony, że nie
musi jej zabijać.
Sprzątanie brudów, to wszystko.
– Gdzie jest teraz? – zapytał Ian.
– Zemdlała i położyłem ją na łóżku. Myślę, że to przez co przeszła,
było szokiem dla jej organizmu.
– Nie wątpię. Jeśli Mistyk rzeczywiście rzucił na nią jakiś urok,
pewnie dostała przypływ więcej niż jednej silnej emocji. To
charakterystyczne dla ludzi, którzy wcześniej byli zamknięci na emocje.
Kelvin myślał o tym przez chwilę. Jeśli Izel od urodzenia była pod
wpływem magii, cała jej istota została zmieniona. A gdy czar, który nosiła,
opadł z niej, to będzie jak oddychanie myślenie i czucie po raz pierwszy.
Pamięć o niej zrzucającej koszulką zamigotała w jego głowie. Po raz
pierwszy czuła.
Nie, żeby go to obchodziło. Była dla niego niczym… innym, niż
jego znajomą. Nie, nie mógł być tego pewien, a przynajmniej jeszcze nie.
Zaprzeczanie było naprawdę piękną rzeczą. Tak czy inaczej, sytuacja ta
może zostać naprawiona. Tylko dlatego, że los skazał Izel na bycie jego
kobietą, nie oznacza, że on musi to zaakceptować.
– Musisz przyprowadzić ją do naszego zamku. Skonsultuję się z
Ryo i zobaczę, czego uda mi się dowiedzieć – powiedział Ian.
Kelvin spojrzał w nocne niebo, wydychając głośno powietrze. Ryo.
Czarownica, która dla nich pracuje. Dwudziesto – ośmioletnia
blondynka, która nie brała niczego na poważnie i jeszcze była
niesamowicie dynamiczna.
– Chociaż nasz rodzaj posiada instynktowne żądze, krew nie woła
do nas jako pożywienie. Upewnij się, że ona się o tym dowie i zrozumie,
że jej życie leży w twoich rękach. Bo jeśli jakiekolwiek inne stworzenie,
zwłaszcza wampir, wyłapie jej zapach, może zostać wypatroszona w kilka
sekund.
– Dobra. – Kelvin wiedział to wszystko, a jednak, zakuło go w
piersi na słowa brata i jawnie przedstawione fakty. Głębokie ciepło
przepompowało się przez jego żyły. Potrzeba, by zapewnić jej
bezpieczeństwo zaczynała go przerastać.
– Jak dużo wie? – zapytał Ian.
– Nie wiem.
– Czy wie o przepowiedni albo o rywalizacji naszych klanów?
Uchwyt Kelvina wzmocnił się na telefonie, gdy kroczył do
frontowego wejścia chałupki.
– Nie wiem, Ian!
– Więc lepiej się dowiedz, Kelvin. Im mniej wie, tym lepiej. Masz
doskonałą okazję na wyćwiczenie swojej miękkiej, słodkiej strony…
– Nie mam miękkiej i słodkiej strony – warknął Kelvin.
Ian się zaśmiał.
– Serio?
Naprawdę śmieszne.
– Trzymaj się z dala od miast, stworów, wszystkiego i wszystkich.
Żeby ją tu przyprowadzić, będziecie musieli sprostać wielu trudnościom,
Kel.
Kelvin pogładził dłonią swoją szyję i mentalnie odwzorowywał
mapę drogi do zamku Kerr.
– Podróżowanie z człowiekiem na piechotę przez Szkockie okolice
zajmie mi kilka dni.
– No tak, i koniecznie pamiętaj o tym, że jest człowiekiem.
Delikatnego, kruchego rodzaju. Zanim do nas dotrzesz, w czasie twojej
podróży postaram się odkopać tyle, ile tylko będę mógł, byś po powrocie
miał przynajmniej część odpowiedzi. Wiesz, że Przesilenie jest tylko za
kilka dni. – Obawy Iana były oczywiste i Kelvin chciał, żeby chwilami
potrafił lepiej skłamać swojemu bratu.
Rasa Kelvina, Pookah Razorback, została dotknięta przez
ciemność. Wraz z wydłużeniem zimowej nocy, powoli wymykała mu się
kontrola nad jego wewnętrzną bestią.
– Przyprowadzę ją na czas. Bez obaw.
Kelvin i jego brat byli jedynymi ocalałymi potomkami Cesana
Kerra. Po tym jak ich ojciec został zabity przez klan Campbellów, Ian,
jako pierworodny, z wdziękiem i męstwem przejął nad nim wychowanie.
Ian zawsze martwił się każdym ruchem Kelvina, co nie do końca
irytowało samego Kelvina. Pookah byli zapewne najsilniejszymi
, a
Britt Bury – Immortal Heat 01 – The Darkest Day Tłumaczenie dla: Translations_Club Tłumaczenie: mary003 Korekta: BloodyFairy Korekta całości: Majj_
Prolog Tysiąc lat wcześniej… Czasami ból był zadawany przez skórę – ostre zakończenie miecza wbijało się prosto w jelita. Kelvin Kerr znał ten rodzaj agonii lepiej niż ktokolwiek inny. Gruba warstwa krwi na jego twarzy zaczęła zasychać. Potarł zabłoconym ramieniem swoje czoło, czując pęknięcia skóry, odrywając jej zwisające płatki. Słabe światło zachodu słońca chowało się za ciemnymi chmurami, rozprzestrzeniając pomarańczowe plamki, podczas gdy on nawoływał do rzezi. Jego ciężki tupot rozchlapywał błoto na jego przemoczone spodnie, gdy uderzał butami o bagnistą ziemię, zatrzymując się tak gwałtownie, że omal się nie przewrócił. Wpatrywał się w ziemię, a otaczające go odgłosy śmierci wyblakły do głuchych szeptów. Cesan Kerr – naczelny szef klanu Kerrów – leżał pobity i ścięty u stóp Kelvina. – Ojcze – szepnął Kelvin w udręce, upadając na kolana tuż obok martwego ciała. Żółć wzrosła w jego gardle. Wnętrzności wypływały na ziemię – czerwona kałuża krwi mrocznie mieszała się z otaczającym go terenem. Ktoś przeciął Cesana od biodra do mostka, zanim odciął mu głowę, pozostawiając silnego i miłowanego przywódcę niczym więcej, jak stertą, wydrążonych zwłok.
Kelvin zacisnął zęby, a całe jego ciało trzęsło się ze wściekłości. Fionn1 Campbellowie z pewnością za to zapłacą. Ta wojna – nieskończona, krwawa pomiędzy dwoma klanami – właśnie stała się piekielnie bardziej osobista. Nawet nieśmiertelność Fionn nie uratuje ich od jego gniewu. Mucha wylądowała na otwartych wnętrznościach przywódcy, wpatrując się w niego oczami, a Kelvin ryknął ze wściekłości. Zginając się na kolanach tuz obok ciała, przeczesał delikatnie dłonią brudną skórę głowy. Nieśmiertelność nic nie znaczyła. Jak mogło to się stać? Klęczał, jako samotny nieśmiertelny – wielki wojownik Pookah – dotykając zajadle odciętej głowy „nieśmiertelnego” wodza. Nie – nie nieśmiertelnego. Nawet życie nieśmiertelnego można zakończyć jednym, czystym machnięciem ostrzem o szyję. Delikatnie dwoma koniuszkami palców opuścił powieki swojego wodza. Jego nozdrza się rozszerzyły; zaatakował go metaliczny zapach krwi i potu. Zacisnął mocno oczy, a spod jego powiek uciekła pojedyncza łza. – Pomszczę cię… Wstając na nogi, Kelvin złapał za ciężki miecz, zaciskając krwawe palce mocno wokół rękojeści. Klan Campbellów się wycofał. Kelvin zauważył ich znikających w lesie. Ani jedna dusza Campbellów nie będzie mogła się ukryć. Znajdzie ich i zabije każdą z nich. Zielone oczy żarzyły się w oddali. 1 Z irlandzkiego: Fionn - "Fionn" (lub "Finn") to w rzeczywistości pseudonim oznaczający "jasny" – w odniesieniu do koloru włosów, a w niektórych wersjach – również "biały", co dotyczy czystości.
Czerwona mgła przysłoniła obraz Kelvina, gdy patrzył, jak zadowolona z siebie istota ośmieliła się na niego spojrzeć. Nawet Fionn o szmaragdowych oczach był poobijany i krwawił, Kelvin poznał go od razu – James Campbell, Dowódca Bitwy Klanów Campbellów. Pokrywała go krew mojego ojca… Kelvin raz jeszcze spojrzał na swojego zmarłego ojca. Podnosząc jedynie oczy, wpatrywał się w oddalonego Fionn, wymawiając jego imię przez swoje zaciśnięte i popękane usta. – James. Kelvin oddalił się od ciała, skupiając wzrok na swoim uciekającym wrogu. Jedynie James miał stracić dzisiejszej nocy swoje życie. Więc Kelvin może poczekać. Po tym jak Fionn znajdzie swoich partnerów, Kelvin zniszczy nie tylko jego, ale każdego, kto stanie mu na drodze. – Ty, twoja kobieta, a nawet twój spadkobierca umrą z mojej ręki – obiecał Kelvin. – Zapamiętaj moje słowa, zabiorę ich wszystkich na twoich oczach. – Jego skóra stała się gorętsza, a bestia wewnątrz niego rosła. – Campbell McCall jest dobry wtedy gdy jest martwy.
Rozdział 1 Teraźniejszość Zmierzch zachodził nad pofałdowanym terenem Szkocji, gdy Izel Campbell dostrzegła małą, rozklekotaną chałupkę. Dokładnie sprawdziła swoją mapę i kompas, delikatnie podskakując na swoich turystycznych butach. Leciała samolotem, jechała pociągiem, a potem autobusem, tylko po to, by potem na własną rękę dostać się do tego bezludnego miejsca. Szkoda, że jej telefon komórkowy nie działał. W przeciwnym razie, jej aplikacja Mapy od razu zaprowadziłaby ją prosto na miejsce. Ocierając z czoła krople deszczu, westchnęła z ulgą. W końcu przybyła. – Dziadku? – zawołała, otwierając drzwi chatki i zaglądając do wnętrza skąpego mieszkanka. Łóżko, szafka nocna i maleńki stolik zajmowały minimalną przestrzeń. Na ścianach wisiały mapy i diagramy, a na podłodze rozwalone były stosy książek i papierów. Wciągnęła głęboko powietrze i zmarszczyła nos. Zapach pleśni i zgniłego drewna uraziły jej zmysły, powodując skręcanie się jej żołądka. Chatka była niczym więcej jak kilkoma kawałkami drewna położonymi na trawiastym wzgórzu. W tym momencie, nie zdziwiłaby się, gdyby znalazła ciąg łańcuchów trzymających wszystko w kupie. Jej dziadka nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Położyła swoją torbę przy drzwiach i powoli weszła do środka. Ze światłem słonecznym dokuczającym jej wzdłuż horyzontu, wszystko, co mogła zrobić, to poczekać. – A co my tu mamy? – zadrwił głęboki głos zza niej.
Izel złapała powietrze i odwróciła się powoli. W drzwiach stał bardzo duży mężczyzna, jego wielkie rozmiary sprawiły, że oddech stanął w jej gardle. Musiał mieć co najmniej sześć i pół stopy wysokości2 z ramionami tak szerokimi, że zakorkowały całe wejście. Opalenizna pokrywała jego umięśnioną sylwetkę, jak pięknie zapakowany prezent. Szkoda, że to nie było Boże Narodzenie. Jego ciemne włosy opadały na ramiona i były mokre od wcześniej padającego deszczu, a niebieskie oczy płonęły z jakiegoś zamiaru. – Jesteś Campbellem. – To było stwierdzenie, nie pytanie. Czyżby się znali? Nie, zdecydowanie nie. Izel pamiętałaby tak imponującego mężczyznę. Jego kunsztowna szczęka i grube wargi sprawiały, że miękły jej nogi. Chociaż nie wiedziała kim lub czym był, zauważyła, że całe jego ciało było pokryte bronią. Dwa sztylety były przypięte do pasa, ciężki miecz zwisał na jego plecach, rękojeść wyglądała tuż zza jego umięśnionego ramienia. Pomyślałaby, że ten nieśmiertelny w Nowym Jorku wyglądałby dość nieuprzejmie. Stał kilka metrów od niej, górując nad całym wejściem, a gdy zadarł głowę w jej kierunku… Czy on ją właśnie obwąchał? Poważnie, kim do diabła on był? Ponieważ ludzie wymarli ponad dwadzieścia lat temu, Ziemia była teraz otwartym siedliskiem dla wszystkich rodzajów gatunków. Chociaż większość z ras zachowała ludzki wygląd i budowę, nieśmiertelność była wspólnym mianownikiem, a także od różnych frakcji nieśmiertelnych przychodziły różne zalety i umiejętności. 2 czyli na nasze jakieś ok. 190cm
Została wychowana w prywatnej szkole o wysokim statusie i uczęszczała na małą, prestiżową uczelnię. Northeast było świetnym miejscem na dorastanie. Większość makabrycznych i złych istot posiadały tendencję do czajenia się w mrocznych miejscach, w zaciszu świata. Ale pamiętała opowieści o potężnym klanie Pookah, mieszkającym w Szkocji. Oh – gówno. Pookah byli uważani za wysokich (z wyboru), zajadłych (z wyboru) wojowników z niesamowitą siłą i nadludzkimi zmysłami. Chłód spłynął po jej plecach. Prawdopodobnie mężczyzna stojący przed nią należał do Pookah i choć jego rodzaj nie mógł fizycznie zmienić się w zwierzę, to słyszała kiedyś, że wszyscy Pookah mają zwierzęcy wpływ nad innymi. Izel patrzyła, zarówno zdumiona, jak i wystraszona – emocje niezbyt często witają do jej portu. Mężczyzna przechylił głowę. – Nic nie powiesz? – Jego gruby, szkocki akcent przeszedł przez jego język jak ciemna melasa i nie mogła powstrzymać się, by nie oblizać ust. Gdy lekki wiaterek przemknął obok niego, została zbombardowana jego ostrym, męskim zapachem. Ponownie oblizała wargi. Pyszności. Skup się, Izel, skup się! – ale to nie było proste. Mężczyzna był oszałamiający. Niebezpieczny. Ale najgorsze, że jej ciało odpowiadało na niego. Mimo, że widziała już wcześniej wielu przystojnych mężczyzn. Mężczyźni, którzy byli mili i bezpieczni i oczywiście zainteresowani nią, ale nigdy nie była w stanie poczuć choćby najmniejszego przyciągania. Dlaczego więc teraz, po dwudziestu pięciu latach emocjonalnej obojętności, w środku jakiegoś zadupia, wpatrywała się w człowieka, który wyglądał jakby chciał przerznąć ją od dżinsów po
podkoszulek, a potem zjeść na kolację, czyżby jej libido w końcu zdecydowało się obudzić? – Ja.. Jestem Izel Campbell. Uniósł podbródek, ponownie się mocno zaciągając. Czyste obrzydzenie pojawiło się na jego twarzy. – Jesteś krewną Mistyka. Izel pokiwała głową. Wielu mówiło na Euana Campbella Mistyk. – Jestem jego wnuczką. Jego oczy się rozszerzyły. – Wnuczka – powtórzył. – Nie, wnuk? Zmarszczyła brwi, wpatrując się w podłogę. Może i nie była piękną supermodelką, ale nie wydawało jej się, że wygląda jak facet. – Jesteś McCall – dokończył ze zdziwionym tonem. Izel rozpoznała termin i zacisnęła wargi. McCall. Znany również jako Syn Przywódcy Bitwy. Tak, o to chodziło – kiedy pojawiła się w swojej rodzinie, okazało się, że posiada dwa chromosomy X. Jej ojciec zanim umarł był Dowódcą Klanu Campbellów w Bitwie, a linia Campbellów zawsze rodziła męskiego potomka. Poza Izel. Przypomniała sobie, co powiedział do niej kiedyś dziadek: Jeśli kiedykolwiek spotkasz kogoś kto odniesie się do ciebie McCall, uciekaj… to wróg. Jej wzrok z powrotem uniósł się na mężczyznę. Przysunął się bliżej niej – z groźnym wyrazem twarzy. Podwójne gówno… Zrobiła krok do tyłu, starając się zachować odległość między nimi. Mężczyzna spojrzał na jej ruch, ale znów podkradł się bliżej.
– Co za okazja – powiedział bardziej do siebie niż do niej. – Fakt, że jesteś kobietą, a nie mężczyzną… – obejrzał ją od dołu do góry – …nie powstrzyma mnie przed tym, co musi być zrobione. Izel kontynuowała swoje małe kroki w tył. – C.. Co musi być zrobione? – zapytała, niepewna, czy chce znać odpowiedź. Widziała niebezpieczeństwo w jego lodowatych niebieskich oczach i poczuła, jak jej puls przyspiesza. – Ty. – Podszedł bliżej. – Musisz umrzeć. Izel ulokowała się w najdalszym rogu maleńkiej chatki. Poczuła zimną, drewnianą ścianę za jej ramionami i wiedziała, że jest w pułapce. Mężczyzna unosił się nad nią, jak sęp. Coś, co zaczęło się od poszukiwań odpowiedzi na tajemnicze pytania, przeobraziło się teraz w walkę o jej życie. Była… przerażona? Jak to możliwe? Aż do tej chwili, klątwa umieszczona na Izel tuż po jej narodzeniu, powstrzymywała ją przed czuciem czegokolwiek. – Gdzie on jest? – Jej głos załamał się ze strachu. Jego oczy zmrużyły się na nią. – Kto? Gula utknęła w jej gardle, gdy spojrzała na obcego, dużego mężczyznę, podchodzącego bliżej. – Mój dziadek… Euan Campbell. Co ty… Mężczyzna uciął jej słowa zgrzytliwym okrzykiem, jakby samo imię jej dziadka wywołało u niego napad wściekłości. Zacisnęła wargi, gryząc się w język, żeby nie zaskamlać. To nie mogło się dziać… nie mogła za chwilę umrzeć.
I na dodatek zawiodła swojego dziadka. Nigdy nie rozwiąże tajemnicy podróży, w którą ją wysłał – nigdy się nie dowie, dlaczego… była zupełnie i całkowicie niezdolna odczuwać emocje. Jej życie zbliżało się do końca i w końcu poznała rozczarowanie. Dziwna wilgoć wypełniła jej oczy. Dotknęła cieczy spływającej po jej policzku i spojrzała z niedowierzaniem na swoje mokre palce. Łzy? Niemożliwe. Jej dolna warga zaczęła się trząść. Nie tylko umrze, ale umrze jako nieudacznik. Spojrzała na swoje nogi, chcąc być silniejsza, walczyć jak inni Wojownicy Fionn. Ale nie była Wojowniczką, była Poetką. Wszystko co mogła robić, to przemawiać. Jej dziadek Euan był Mistykiem, jedną z najbardziej dominujących istot magicznych, jakie kiedykolwiek chodziły po tej ziemi. Jej ojciec, James, był Wojownikiem i choć nigdy go nie znała, mówiono, że był silny i odważny. Izel pochyliła głowę, ciepło spalało jej wnętrze, pozostawiając za sobą ciężar grożący jej uduszeniem. Była małą kobietą wśród dumnych i silnych Fionn. Nie Wojownikiem, ale prostą Poetką. Mimo, że gdzieś w sobie posiadała dar przekonywania, brakowało jej kontroli, by go wykorzystać. Wciąż… próbowała. Jej wzrok ponownie się uniósł, gdy coś nieznajomego w niej wzrosło. Wydobywało się z ziemi i pokonywało każdą komórkę jej ciała, do jej ramion i do jej mrowiącej szyi. Mogła być słaba, by nazywać ją McCall, ale była McCall, córką Wodza Bitwy. A Campbellowie nie ukrywali się. Nigdy. Próbowała dostać się do swojego daru, wyciągnąć go na wierzch, wzmacniając swoje słowa magią.
– Nie chcesz tego zrobić. – Obcy nie zatrzymał się słysząc jej słowa. Zamiast tego, dobył miecz i zrobił kolejny krok w jej kierunku. – Owszem, nie będę czerpał radości z zakończenia życia kobiety, ale jest to coś, co muszę zrobić. – Jego akcent był cudownie głęboki i gdyby nie mówił o jej zbliżającej się śmierci, jego głos może i by ją podniecił. Izel potrząsnęła głową. Musiała być pewna i skoncentrowana na słowach, które wymawiała – bez tego jej przemowa będzie bezsilna. Niestety, obecnie brakowało jej pewnych elementów, które by rozpaliły jej moc. To czego potrzebowała to jej dziadek, Euan – dlaczego go tutaj nie było? Był jedyną osobą, która wysłała do niej cholerny list, pouczając ją, żeby porzuciła swoje życie na Manhattanie i przyszła tutaj. Izel miała nadzieję, że jej dziadek jej pomoże i że może użyje swojej magii, by ją „wyleczyć”. – Jak ci się wydaje, co przedstawia moja ekspresja? – Mężczyzna przechylił głowę, badając ją, i na szczęście, na chwilę przestał iść w jej kierunku. – Jestem inna. – To była prawda. W tych okolicznościach, to było wszystko, co mogła wymyśleć. – Coś jest ze mną nie tak. Mam na myśli… – Tak, dokładnie to, co miała na myśli. Zazwyczaj nie chciała dzielić się swoimi przemyśleniami z nieznajomym, ale jeśli to rozproszy go od zabicia jej, ze szczęściem na twarzy będzie nawijać przez całą noc. – Potrzebuję pomocy mojego dziadka. To dlatego tu przyjechałam. Nie wiem dlaczego taka jestem. – Taka? – warknął, wyraźnie coraz bardziej zniecierpliwiony. – Nie potrafię czuć… złości, szczęścia, niczego.. Nigdy.
– Nigdy? Izel przełknęła głośno, potrząsając głową. – Wydajesz się odczuwać teraz wszystko w jak najlepszym porządku. Mogę poczuć twój strach. – Uniósł brodę, ale zachował swoje niesamowite niebieskie spojrzenie na niej. Czy miał rację? Izel przełknęła ciężko, przerażona, gdy chłodny pot rozprzestrzenił się po jej ciele. Jeszcze bardziej przerażona tym, że czuła się przerażona. Nigdy nic nie czuła. Miała umrzeć – widziała to w jego surowych oczach, obecnie skupionych na niej. Co się działo? – To… pierwszy raz. Uśmiechnął się. – Muszę mieć talent do wydobywania takich emocji na powierzchnię. – Podszedł bliżej, dokręcając dłoń wokół rękojeści miecza. – Masz u mnie dług wdzięczności. Otworzyła usta, próbując coś powiedzieć, ale nie mogła. To – strach? Przeżycie to było wyniszczające. Zamknął dzielącą ich przestrzeń. Upadła na kolana, zbyt przerażona, aby nawet kontynuować rozmowę. Co za słaba próba ratowania własnej skóry! Daleka od płakania lub użycia swojego czaru w celu przekonania napastnika. Skuliła się w kącie, drżąc o swoje życie. Postawa mężczyzny nieco złagodniała i Izel wiedziała, co kryło się pod tym spojrzeniem. Było mu jej żal. Z jego budową i zachowaniem, Izel nie zdziwiłaby się, gdyby był Wojownikiem. Miał niewątpliwie straszne i wzbudzające szacunek spojrzenie. Chociaż nie mogła określić jego nieśmiertelnego wieku, Izel nie miała wątpliwości, że ten obcy mężczyzna nigdy nie zawahał się przed
obliczem zabicia kogoś. Został przeznaczony wojnie, zadawaniu bólu i śmierci. Zadrżała. Była Poetką, żałosną Fionn, wpatrującą się w koszmar, nie będącą w stanie się bronić, gdy czubkiem miecza podniósł jej podbródek. – Wstań, kobieto. Twój żmijowaty dziadek przewraca się w grobie widząc, że ostatnia z jego rodu umiera na kolanach. Kwas w jej żołądku zaczął pęcznieć i kipieć tak mocno, że omal nie zwymiotowała. Człowiek, o którym właśnie była mowa i który był jej dziadkiem, był martwy. On nie mógł umrzeć. Euan był dla niej zawsze dobry, być może zbyt dobry. Nigdy nie była w niebezpieczeństwie, nigdy nie wyjechała na własną rękę i nigdy się nie bała. Poczuła cierpienie, gdy zdała sobie sprawę, że właśnie spełniła wszystkie te trzy rzeczy. Tuż za ramieniem mężczyzny zobaczyła zachód słońca nad okolicą jej rodzinnego domu. Wstała na nogi, wzięła płytki oddech i przystawiła szyję pod ostrze. Pomieszczenie pociemniało, gdy Słońce schowało się za wzgórzem Szkocji. Ciemność nagle pokryła całe jej ciało, a oddech uciekł z jej płuc w bolesnym krzyku, gdy przez jej ciało, raz po razie, przechodziły konwulsje, gdy jej krew zdawała się przeistaczać w lawę. Czuła jakby jej kości wyrywały się spod mięśni, wywracając jej ciało na lewą stronę i grożąc rozerwaniem się skóry. Co się dzieje? Ułożył ostrze pod kątem prostym do jej szyi. Kobieta zadyszała, a jej oczy się rozszerzyły. Jasny i świecący szmaragd wirował przez jej tęczówki, barwiąc je. Jej oddech stał się
urywany. Dyszała, trzymając się za klatkę piersiową. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, Kelvin był zaskoczony. To podstęp? Ostatnia szansa na uratowanie siebie? Nie, nie mogło tak być, bo istota spoczywająca pod jego bronią zaczęła się zmieniać na jego oczach. Wybuch odurzającej woni zalał jego umysł. Słyszał głośne bicie jej serca. Opuścił swój miecz, zrobił krok w tył, zahipnotyzowany jej niewytłumaczalną transformacją. Patrzył jak jej policzki różowieją, a włosy robią się coraz gęstsze i błyszczące, zmieniając się z blond do głębokiego, czekoladowego brązu. Duże loki opadły na jej plecy, a jej skóra stała się oliwkowa. Jej usta były głęboko purpurowe, a jej jasne, zielone oczy okrążone były grubymi, czarnymi rzęsami. Chwyciła swoją bluzkę, niszcząc i usuwając ją, jakby od tego zależało jej życie. Kelvin nie mógł się powstrzymać, aby nie gapić się na jej czarny, jedwabny biustonosz wyściełający jej piersi. Pogładził dłonią usta, otwarcie wpatrując się w jej wspaniałą, nowo powstałą sylwetkę. Chciał jej pomóc – Nie! Chciał ją zabić. Nie, chciał jej posmakować. Ścisnęła mocno powieki i zacisnęła zęby. To nie wyglądało na ból. Wyglądało na duszenie się. Jednak nic jej nie ściskało. Nic, co Kelvin by przynajmniej widział. Stał tam, bezradny, patrząc jak ta piękna kobieta wije się w agonii. Położyła dłoń na ścianie, by się podeprzeć i spojrzała na niego, a jej zielone oczy jasno błyszczały. – C-c-c-co się ze mną dzie-dzieje? – zapytała, walcząc z wypowiedzeniem każdego słowa. Kelvin patrzył z niedowierzaniem, zbyt zajęty wpatrywaniem się w nią, by móc racjonalnie myśleć. Jej zapach był oszałamiający. Jego rasa
Pookah posiadała wyostrzony węch i mógł natychmiast wykryć dziwną słodycz w jej krwi, jak czysty cukier przepływający przez jej żyły. Czystość. Słodkość. Śmiertelność. Śmiertelność? Okazuje się, że po tym wszystkim ta kobieta nie była Fionn, a człowiekiem, mistycznie przebranym za jednego z nich. Widział jak spływa z niej magia, jak wąż gubiła swoją starą skórę. Jak do diabła było to możliwe? Kelvin znał krewnych tej kobiety, wiedział, że jest potomkiem nieśmiertelnego Wojownika. Więc to, że jest człowiekiem musiało oznaczać, że ma dwa recesywne geny. A matka musiała mieć w sobie również sporo śmiertelnej krwi. Dziewczyna nie kłamała, gdy twierdziła, że jest inna. Ale czy wiedziała, jak naprawdę była wyjątkowa? Nie mógłby rozkoszować się zabiciem jej. Cholera, czuł się na nią zły, gdy tak przykucnęła i trzęsła się w kącie. Nie będzie dumny z odebrania życia tej kobiecie, ale to musiało być zrobione. Była ostatnią z rodu Campbellów i ich spadkobierczynią, jego najbardziej znienawidzonym wrogiem. Wrogiem, który zabrał mu tak wiele. Jego bratu. Była po prostu skutkiem ubocznym, na którego nie mógł nic poradzić. Jednak, wydawała się być równie zaskoczona jak on. I była ostatnim żyjącym na ziemi człowiekiem. Ostatnim człowiekiem, w którym płynęła krew. Kelvin walczył, by utrzymać swoją wściekłość. Jak mógł się wahać? Izel Campbell była związana krwią z tymi, którzy zamordowali jego krewnych. Wyciągnęła się, łzy spływały w dół jej zarumienionych policzków.
– Ty! – wydyszała. Chwyciła go za przedramię, przyciągając go bliżej i przerzuciła ciężar swojego ciała na niego. Kelvin się napiął. Tego było za wiele. Jej zapach, jej ciało, dotyk palców na jego skórze – wszystko to coś w nim obudziło. Jego instynkty przepływały przez jego żyły z pragnieniem tak wielkim, że od razu w głowie pojawiła mu się jedna myśl. Moja kobieta. Pewnego rodzaju wstrząs uderzył w Kelvina. Przez krótki moment, mógł poczuć Izel, czuć jej emocje tak, jakby były jego własnymi. Była przetłoczona, głucha na wszystko co przychodziło z zewnątrz. Jej ekspresja nie kłamała. Zacisnął zęby. Błysk rozżarzonego światła przepalał jej skórę. Kelvin wiedział o tym dlatego, że przez ułamek sekundy czuł to wszystko razem z nią tak intensywnie, silnie i rozdzierając jego duszę. Co się działo? – Proszę, pomóż mi – wyszeptała słabym głosem. Zmieniała się, to było oczywiste. Ale dlaczego właśnie on? Jakoś, jej esencja przenikała jego ciało, zmieniając go, łącząc ich. Został przeznaczony tej kobiecie, swojemu wrogowi. Powinien skończyć z nią teraz. Złamać jej kark, to połączenie i iść naprzód. Ale zamiast tego, patrzył jak jej spojrzenie zamyka się na jego ustach. Zadrżała przeciwko niemu. Zanim się powstrzymał i mógłby przywrzeć do niej swoimi ustami, jej kolana się ugięły. Wydała ostatnie westchnienie, dławiąc się, jak gdyby samo powietrze było zbyt ciężkie do przełknięcia. Jej efektowne oczy stały się bezduszne, wpatrując się w coś obok niego, jakby nie mogła niczego widzieć. Jej konwulsje natychmiast ustały i opadła na podłogę. Kelvin złapał jej bezwładne ciało, przyciskając ją mocno do siebie.
Rozdział 2 – Spodziewałem się twojego telefonu, bracie – powiedział Ian Kerr, starszy brat. – Znalazłeś bazę Mistyka? Kelvin chwycił torbę kobiety i wyszedł na dwór. Przycisnął telefon komórkowy ramieniem do ucha i zaczął rozpakowywać bagaż Izel. – Jak zawsze, Ian. I natknąłem się na coś więcej. Jak, do cholery, mógł wyjaśnić co się stało, skoro sam nie potrafił tego zrozumieć? – Kel? – zapytał Ian, oczywiście zatroskany. Kelvin splądrował zawartość torby, odpychając różne części garderoby, póki gładki materiał nie otarł się o jego dłoń. Pieszcząc materiał, wyjął go z torby i przyjrzał mu się dokładnie. – Ja… ach, ja.. – Po raz pierwszy w życiu, dosadny, z ciętym językiem, wojownik Pookah, starał się znaleźć odpowiednie słowa. W jego uścisku tkwiły czarne, jedwabne majtki Izel. – W porządku? – zapytał zirytowany Ian. – Tak. Po prostu… znalazłem McCall. – Potrząsnął głową i wepchnął elegancką bieliznę z powrotem do torby. Nie chciał myśleć o tym, jak ten doskonały człowiek mógłby wyglądać w tej bieliźnie. – Więc zabiłeś ostatniego syna Campbella – wywrzeszczał Ian. Kelvin potarł dłonią czoło. – Cóż, właściwie to nie. – Więc go schwytałeś – stwierdził Ian z niezakwestionowaną wiarą.
Kelvin spojrzał przez ramię na domek. Wciąż mógł poczuć jej zapach… – Chryste, Kel, co się, do cholery, dzieje? – Cóż.. – Wciąż przekopując się przez jej rzeczy, znalazł jej portfel… – Na początek powiem ci, że syn Campbella okazał się być córką – powiedział, wyciągając jej prawo jazdy z kieszeni portfela. – To niemożliwe – zaśmiał się Ian. – Nigdy wcześniej nie było narodzin kobiety w rodzie Campbellów. – Wiem. – Przestudiował jej Nowojorski dowód osobisty. Nie powinien być zaskoczony, że mieszkała na Upper East Side3. Jakby nie było, Euan Campbell był bogatym sukinsynem. – Ale w tej chwili, to akurat mój ostatni problem. Ian oniemiał, jego oczekiwania były proste i konkretne. Campbell Fionn byli wrogami i mieli zostać zabici na ich oczach. Cisza Iana stanowiła zakwestionowanie działania Kelvina, a raczej jego braku. Kontynuował rozpoznania portfela, znajdując karty kredytowe, identyfikator studencki Wyższej Szkoły Artystycznej dla Fionn i kilka małych prostokątów z różnymi na nich znakami oraz jedną fotografię. Jego głos był bardziej szorstki, niż przed chwilą, gdy Kelvin spojrzał na zdjęcie i powiedział: – Nie mogę jej zabić, Ian. To śmiertelniczka. No i w końcu to powiedział. Izel Campbell, Fionn, McCall, jego najbardziej znienawidzony wróg był człowiekiem. Ludzką kobietą. Nie 3 jedna z dzielnic nowojorskiego Manhattanu, zlokalizowana pomiędzy Central Parkiem a East River. Znana w przeszłości jako "dzielnica jedwabnych pończoch", obecnie Upper East Side utrzymuje status jednej z najbardziej zamożnych i wpływowych sekcji Nowego Jorku
wspominając już o tym, że ostatnim człowiekiem. Brzmiało to absurdalnie śmiesznie, nawet dla Kelvina. Przechylił głowę, oceniając małe zdjęcie, które trzymał w dłoni. Była na nim Izel i dwie inne kobiety. Wszystkie się uśmiechały i nosiły koszulki FCA. Jednak, uśmiech Izel zdawał się nie obejmować jej oczu. Ostry ból przeszył jego pierś, gdy przypomniał sobie jej słowa. Powiedziała, że nigdy nie czuła emocji, aż do dzisiejszego dnia. Gdy jej ciało odrzucało magiczny wpływ, który ją ukrywał, zapach całej jej istoty nagle go zbombardował. W tej jednej, krótkiej chwili, stała się częścią niego. Jej krew, ciało, a może i nawet jej umysł były nieskalane. Kelvin wiedział o tym, bo czuł to na własnej skórze. Cokolwiek go ogarnęło, niezależnie jak silne uczucie mógł poczuć do Izel, Kelvin wiedział, że przyczyną tego była jedynie magia. To było jedynym, logicznym wyjaśnieniem. Ale dziewczyna była człowiekiem. Nie miała żadnych mocy. A głównymi zdolnościami Kelvina była nieziemska siła i super zmysły. To by wyjaśniało, że było jeszcze coś innego, co by tu zadziałało, a Kelvin musiał się dowiedzieć, co to takiego. – Jeśli jest człowiekiem, jak przez cały ten czas udało jej się tak spokojnie chodzić po świecie? – zapytał sceptycznie Ian. – Nie ma mowy, że udałoby jej się przeżyć. Wampiry od razu, by ją wysuszyły. – Masz rację, bracie, gdyby była człowiekiem do tego czasu. Była ukryta za pewnego rodzaju osłoną magicznego zaklęcia. Miałem ściąć ją o głowę, gdy zaczęła trząść się akurat pod moim mieczem. – Czekaj! Prawie zabiłeś ostatniego śmiertelnika? Kelvin wzdrygnął się, wpychając wszystkie rzeczy z powrotem do torby. Nie rozkoszowałby się zabiciem Izel w jej postaci Fionn i nigdy
tego nie chciał. Ale była jego wrogiem i Pookah przy zabiciu wroga nigdy nie drgnie choćby nawet powieka. Więc, dlaczego, do cholery, Kelvin wciąż czuł potrzebę jej chronienia? Tak, była kobietą Campbellów, ale była też najczystszą formą człowieczeństwa. Tylko barbarzyńca mógłby zabić ostatniego żyjącego śmiertelnika. Może nim właśnie był. Do diabła, to on spędzał niezliczone lata dążąc do osiągnięcia takiej etykietki. Walczył, okaleczał, zabijał, wciąż żył myślą o obowiązku i honorze i kochał to. Jednak dzisiaj, zawahał się w obliczu najbardziej znienawidzonego wroga. – Kel, opowiedz mi wszystko. Mów, co się dokładnie stało – nakazał Ian. Biorąc głęboki, zirytowany wdech, Kelvin zdał relację z kilku ostatnich godzin, decydując się opuścić mały szczegół o uważaniu kobiety za swoją. Na szczęście, wciąż starał się temu zaprzeczać. Jakby tego było mało, nadal nie było żadnego śladu po Euanie Campbellu. – To nie ma sensu – wymamrotał wreszcie Ian. – Bez jaj – zgodził się szyderczo Kelvin. – Mówi się, że McCall Campbellów jest wszechmocny. Przepowiednia została przewidziana dla niego… – Dla niej – poprawił go Kelvin. – No właśnie, dla niej. Choć przepowiednia jest niejasna, podejrzewam, że ta dziewczyna wejdzie w sferę przeciwstawiania się władzy, ale wciąż pozostaje spadkobierczynią klanu Campbellów. Dzięki temu, że jest kobietą, będziemy mogli łatwiej nią manipulować i być może, przejąć większą kontrolę nad jej życiem, niż nad śmiercią.
Kelvin poczuł wzrastający ogień w swoim żołądku. Przejmowała go myśl o śmierci śmiertelniczki. Dlaczego go to w ogóle obchodziło? Ślubował nad gnijącym trupem swojego ojca, że zakończy jej życie! Ale sama myśl o zasmakowaniu jej oliwkowej skóry i ssaniu tych purpurowych warg, sprawiła, że jego fiut się poderwał. Nie pamiętał, by kiedykolwiek tak bardzo chciał jakiejś kobiety. Otarł ręką usta i oblizał zęby. Reagował tak na nią, bo nie uwolnił jej, gdy była na to odpowiednia pora. To i ciemność przeważały nad nim. Jego rodzaj funkcjonował i rozkwitał nocą. Tak, to miało sens. Polowanie na Mistyka ukradło Kelvinowi trochę czasu dla siebie. Mimo, że był pewien, że Euan Campbell przeszedł do innego świata, Kelvin dwanaście ostatnich miesięcy spędził na poszukiwaniu wszędzie tej nory po to, by mieć pewność. To był cholernie długi rok. Przysiągł, że pierwszą rzeczą za jaką się weźmie po powrocie na terytorium Kerr, będzie mnóstwo kobiet. – Oprócz bycia Campbellem i spadkobierczynią klanu – kontynuował Ian – jest również człowiekiem. Domyślam się, że Mistyk ma z tym coś wspólnego. Lampka zapaliła się w głowie Kelvina, słysząc słowa Iana. Euan Campbell, staruszek kurwa, był jednym, jeśli nie najstarszym i najpotężniejszym Fionn, znanym jako Mistyk. Mógł łatwo zamaskować prawdziwą naturę Izel. – Dopóki nie będziemy wiedzieć więcej, nie możemy podejmować żadnych pochopnych decyzji – powiedział Ian, a Kelvin usłyszał jak jego brat głośno wydycha powietrze, zanim przemówił ponownie: – Nadchodzi Trybunał Sporów. W tej chwili to niezbyt odpowiedni moment na sprawdzanie przepowiedni Driady.
Driada była siłą, z którą lepiej było nie lecieć sobie w chuja, chyba, że chciałoby się dostać nieźle po dupie. Dwadzieścia pięć lat temu, Kerrowie dostali przedsmak mocy na temat McCalla Campbellów, o których krążyły już plotki. Było to niedługo po tym, jak rozeszła się wieść, że Euan i pierwszy syn Campbella zniknęli. Przez ostatnie ćwierć wieku, Kelvin i jego ludzie szukali nieśmiertelnego samca Fionn. Spojrzał ponownie przez ramię. Izel Campbell ze swoimi szmaragdowymi oczami i zapachem śmiertelniczki, była ostatnią rzeczą, jakiej spodziewał się zobaczyć. – Przyprowadź ją tutaj – rozkazał Ian. Kelvin uśmiechnął się, nie dlatego, że był podekscytowany spędzeniem z nią czasu, ale dlatego, że był po prostu zadowolony, że nie musi jej zabijać. Sprzątanie brudów, to wszystko. – Gdzie jest teraz? – zapytał Ian. – Zemdlała i położyłem ją na łóżku. Myślę, że to przez co przeszła, było szokiem dla jej organizmu. – Nie wątpię. Jeśli Mistyk rzeczywiście rzucił na nią jakiś urok, pewnie dostała przypływ więcej niż jednej silnej emocji. To charakterystyczne dla ludzi, którzy wcześniej byli zamknięci na emocje. Kelvin myślał o tym przez chwilę. Jeśli Izel od urodzenia była pod wpływem magii, cała jej istota została zmieniona. A gdy czar, który nosiła, opadł z niej, to będzie jak oddychanie myślenie i czucie po raz pierwszy. Pamięć o niej zrzucającej koszulką zamigotała w jego głowie. Po raz pierwszy czuła. Nie, żeby go to obchodziło. Była dla niego niczym… innym, niż jego znajomą. Nie, nie mógł być tego pewien, a przynajmniej jeszcze nie.
Zaprzeczanie było naprawdę piękną rzeczą. Tak czy inaczej, sytuacja ta może zostać naprawiona. Tylko dlatego, że los skazał Izel na bycie jego kobietą, nie oznacza, że on musi to zaakceptować. – Musisz przyprowadzić ją do naszego zamku. Skonsultuję się z Ryo i zobaczę, czego uda mi się dowiedzieć – powiedział Ian. Kelvin spojrzał w nocne niebo, wydychając głośno powietrze. Ryo. Czarownica, która dla nich pracuje. Dwudziesto – ośmioletnia blondynka, która nie brała niczego na poważnie i jeszcze była niesamowicie dynamiczna. – Chociaż nasz rodzaj posiada instynktowne żądze, krew nie woła do nas jako pożywienie. Upewnij się, że ona się o tym dowie i zrozumie, że jej życie leży w twoich rękach. Bo jeśli jakiekolwiek inne stworzenie, zwłaszcza wampir, wyłapie jej zapach, może zostać wypatroszona w kilka sekund. – Dobra. – Kelvin wiedział to wszystko, a jednak, zakuło go w piersi na słowa brata i jawnie przedstawione fakty. Głębokie ciepło przepompowało się przez jego żyły. Potrzeba, by zapewnić jej bezpieczeństwo zaczynała go przerastać. – Jak dużo wie? – zapytał Ian. – Nie wiem. – Czy wie o przepowiedni albo o rywalizacji naszych klanów? Uchwyt Kelvina wzmocnił się na telefonie, gdy kroczył do frontowego wejścia chałupki. – Nie wiem, Ian! – Więc lepiej się dowiedz, Kelvin. Im mniej wie, tym lepiej. Masz doskonałą okazję na wyćwiczenie swojej miękkiej, słodkiej strony…
– Nie mam miękkiej i słodkiej strony – warknął Kelvin. Ian się zaśmiał. – Serio? Naprawdę śmieszne. – Trzymaj się z dala od miast, stworów, wszystkiego i wszystkich. Żeby ją tu przyprowadzić, będziecie musieli sprostać wielu trudnościom, Kel. Kelvin pogładził dłonią swoją szyję i mentalnie odwzorowywał mapę drogi do zamku Kerr. – Podróżowanie z człowiekiem na piechotę przez Szkockie okolice zajmie mi kilka dni. – No tak, i koniecznie pamiętaj o tym, że jest człowiekiem. Delikatnego, kruchego rodzaju. Zanim do nas dotrzesz, w czasie twojej podróży postaram się odkopać tyle, ile tylko będę mógł, byś po powrocie miał przynajmniej część odpowiedzi. Wiesz, że Przesilenie jest tylko za kilka dni. – Obawy Iana były oczywiste i Kelvin chciał, żeby chwilami potrafił lepiej skłamać swojemu bratu. Rasa Kelvina, Pookah Razorback, została dotknięta przez ciemność. Wraz z wydłużeniem zimowej nocy, powoli wymykała mu się kontrola nad jego wewnętrzną bestią. – Przyprowadzę ją na czas. Bez obaw. Kelvin i jego brat byli jedynymi ocalałymi potomkami Cesana Kerra. Po tym jak ich ojciec został zabity przez klan Campbellów, Ian, jako pierworodny, z wdziękiem i męstwem przejął nad nim wychowanie. Ian zawsze martwił się każdym ruchem Kelvina, co nie do końca irytowało samego Kelvina. Pookah byli zapewne najsilniejszymi