ShadowhuntersTranslateTeam
Prolog
Instytut w Los Angeles, grudzień 2007
Tego dnia, gdy zginęli rodzice Emmy Carstairs, pogoda była idealna.
Z drugiej strony pogoda w Los Angeles zazwyczaj była perfekcyjna. Mama i tata
Emmy podrzucili ją w jasny zimowy poranek do Instytutu położonego na wzgórzach za
wybrzeżem Pacyfiku, z którego widać było niebieski ocean. Niebo było bezchmurne
nad obszarem ciągnącym się od klifów Pacific Palisades do plaż w Point Dume.
Raport przyszedł w nocy, ostrzegając przed aktywnością demonów blisko jaskiń
plażowych Leo Carrillo. Carstairsowie zostali przydzieleni do ich sprawdzenia. Później
Emma będzie pamiętała matkę, która dmuchnięciem chowała jej kosmyk włosów za
ucho, gdy dziewczynka proponowała narysowanie runy Nieustraszoności na ciele ojca
i Johna Carstairsa śmiejącego się i mówiącego, że nie jest pewny swoich uczuć co do
nowomodnych run. Dziękuje bardzo, czuł się dobrze z tym, co było napisane w Szarej
Księdze.
Jednak w tym czasie Emma nie miała cierpliwości do rodziców; przytuliła ich
szybko, zanim wbiegła po schodach Instytutu, z plecakiem podskakującym na
ramionach, gdy machała na pożegnanie z dziedzińca.
Emma uwielbiała to, że trenowała w Instytucie. Nie tylko jej najlepszy przyjaciel
Julian tam mieszkał, ale zawsze, gdy tam wchodziła, czuła się tak, jakby rzucała się do
oceanu. Była to masywna konstrukcja z drewna i kamienia, która stała na końcu
żwirowanej ścieżki biegnącej przez wzgórza. Każdy pokój, każde piętro miały widok na
ocean i góry, i niebo, bezkresne przestrzenie błękitu, zieleni i złota. Emma marzyła o
tym, by wspiąć się z Julesem tak wysoko, że nie mogliby być powstrzymani przez
rodziców, by sprawdzić, czy taki widok ciągnie się aż do pustyni na południu.
Frontowe drzwi ją znały i otworzyły się pod znajomym dotykiem. Przedpokój i
niższe piętra były pełne dorosłych Nocnych Łowców, którzy chodzili tam i z powrotem.
Jakiś rodzaj spotkania, domyśliła się Emma. Wśród tłumu dostrzegła ojca Juliana,
Andrew Blackthorna, który był głową Instytutu. Nie chcąc zostać spowolnioną przez
pozdrowienia, popędziła do szatni na drugim piętrze, gdzie zmieniła dżinsy i T–shirt
na treningowe ciuchy – za dużą koszulę, luźne bawełniane spodnie i najważniejszą
rzecz ze wszystkich – ostrze zawieszone na ramieniu.
Cortana. Znaczyło to „krótkie miecz”, ale nie był on wcale krótki dla Emmy. Miał
długość jej przedramienia, ostrze ze słowami, które zawsze wywoływały dreszcz w
dole kręgosłupa: Jestem Cortana, tych samych stali i temperamentu, co Joyeuse i
ShadowhuntersTranslateTeam
Durendall. Ojciec wyjaśnił jej, co to znaczy, gdy po raz pierwszy włożył miecz w jej
dziesięcioletnie ręce.
– Możesz używać go do ćwiczeń, dopóki nie osiągniesz osiemnastu lat, gdy stanie
się on twój
– powiedział John Carstairs, uśmiechając się do niej, gdy jej palce śledziły słowa. –
Rozumiesz, co to znaczy?
Potrząsnęła głową. „Stal” rozumiała, ale nie „temperament”. Temperament
oznaczał złość, coś, przed czym ojciec zawsze ją ostrzegał, co powinna kontrolować.
Ale co to miało wspólnego z ostrzem?
– Znasz rodzinę Waylandów – powiedział ojciec. – Byli znanymi snycerzami, zanim
Żelazne Siostry zajęły się wyrabianiem broni dla wszystkich Nocnych Łowców.
Wayland Smith wykonał Ekskalibur i Joyeuse, miecze Artura i Lancelota, a także
Durendall, ostrze bohatera Rolanda. A także ten miecz, z tej samej stali. Wszystkie
ostrza muszą być hartowane w wysokiej temperaturze, prawie zdolnej stopić lub
zniszczyć metal, by uczynić go silniejszym, to nadaje im temperament. – Pocałował ją
w czubek głowy. – Rodzina Carstairsów ma ten miecz od pokoleń. Napis przypomina
nam, że Nocni Łowcy to broń Anioła. Hartuje nas w ogniu i stajemy się silniejsi.
Cierpiąc, ocalejemy.
Emma nie mogła się doczekać, aż minie sześć lat, gdy skończy osiemnastkę i będzie
mogła podróżować po świecie, by zwalczać demony, gdy będzie hartowana w ogniu.
Teraz przypięła miecz i opuściła pokój, wyobrażając sobie, jak to będzie. W swojej
wyobraźni stała na urwisku nad morzem w Point Dume, odpierając zastępy demonów
Raum przy pomocy Cortany. Oczywiście, Julian był z nią, dzierżąc swoją ulubioną broń
– kuszę.
Jules zawsze był w myślach Emmy. Znali się odkąd pamiętała. Blackthornowie i
Carstarisowie zawsze byli blisko, a Julian był tylko kilka miesięcy starszy; dosłownie
nigdy nie żyła w świecie bez niego. Razem uczyli się pływać, gdy oboje byli dziećmi.
Razem uczyli się chodzić, a później biegać. Była noszona przez jego rodziców i ganiona
przez starszego brata i siostrę za złe zachowanie.
A często źle się zachowywali. Zafarbowanie puszystego białego kota Blackthornów
o imieniu Oskar na jasnoniebieski kolor, gdy mieli po siedem lat, było pomysłem
Emmy. Mimo to Julian wziął winę na siebie – zawsze tak robił. Po wszystkim mówił, że
ponieważ jest jedynaczką, a on jednym z siedmiorga dzieci, jego rodzice zapominają
dużo szybciej niż jej, że byli na niego źli.
Emma pamiętała, jak jego matka zmarła zaraz po urodzeniu Tavvy i jak stała,
trzymając rękę Julesa, gdy jej ciało płonęło w kanionach, a dym piął się ku niebu.
Pamiętała, jak płakał, i swoje myśli o tym, że chłopcy płaczą inaczej od dziewczyn –
okropnym, poszarpanym szlochem, który brzmiał jak gdyby był wyrywany z
korzeniami. Może było to dla nich gorsze, ponieważ nie powinni tego robić.
– Ooch! – Emma cofnęła się; była tak zamyślona, że wpadła prosto na ojca Juliana –
wysokiego mężczyznę z potarganą czupryną, taką samą jak u większości jego
dzieci.
– Przepraszam, panie Blackthorn.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
– Nigdy wcześniej nie widziałem nikogo, kto tak chętnie szedł na lekcje –
powiedział, gdy pędziła korytarzem.
Sala treningowa była jednym z ulubionych miejsc Emmy w całym budynku.
Zajmowała prawie cały poziom, a ściany, zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie,
były wykonane z przejrzystego szkła. Gdziekolwiek spojrzałeś, mogłeś zobaczyć
ShadowhuntersTranslateTeam
niebieskie morze. Krzywa wybrzeża była widoczna z północy na południe, niekończące
się wody Pacyfiku rozciągające się w kierunku Hawajów.
Na środku drewnianej wypolerowanej podłogi stała instruktorka rodziny
Blackthornów, imponująca kobieta nazywająca się Katerina, obecnie zaangażowana w
uczenie bliźniaków rzucania nożem. Livvy jak zawsze posłusznie wykonywała
polecenia, jednak Ty stał nachmurzony i buntował się.
Julian w swoich jasnych, luźnych ubraniach treningowych leżał na plecach w
pobliżu wschodniej szyby i mówił do Marka, który z nosem utkwionym w książce robił
wszystko, co w jego mocy, by ignorować młodszego przyrodniego brata.
– Nie uważasz, że Mark to dziwne imię dla Nocnego Łowcy? – mówił właśnie Julian,
gdy Emma zbliżyła się do nich. – Jeśli naprawdę o tym pomyślisz, to mylące. „Narysuj
mi Znak, Mark.”1
Mark uniósł blond głowę znad książki, którą czytał, i spojrzał na młodszego brata.
Julian bezmyślnie obracał stelę trzymaną w ręku. Trzymał ją jak pędzel, w sposób, za
który Emma zawsze go beształa. Powinieneś trzymać stelę jak stelę, jakby była
przedłużeniem twojej ręki, a nie narzędziem artysty.
Mark westchnął teatralnie. W wieku szesnastu lat czuł się wystarczająco dorosły,
by uważać wszystko, co robili Emma i Julian, za irytujące bądź niedorzeczne.
– Jeśli ci to przeszkadza, możesz zwracać się do mnie imieniem i nazwiskiem –
powiedział.
– Mark Anthony Blackthorn? – Julian zmarszczył nos. – Wymówienie tego zabiera
dużo czasu. Co, jeśli zostalibyśmy zaatakowani przez demony? W momencie, gdy
byłbym w połowie wypowiadania twojego imienia, byłbyś martwy.
– Ty ratowałbyś moje życie w takiej sytuacji? – spytał Mark. – Wysuwając się na
czoło, czyż nie, maluszku?
– To może się zdarzyć. – Julian, niezadowolony z nazywania go maluszkiem, usiadł.
Jego włosy sterczały dziko na wszystkie strony. Jego starsza siostra Helen zawsze
atakowała go szczotką do włosów, jednak to nigdy nie działało. Miał włosy
Blackthornów jak jego ojciec i większość braci i sióstr, szalenie faliste, w kolorze
ciemnej czekolady. Rodzinne podobieństwo zawsze fascynowało Emmę, która prawie
wcale nie przypominała rodziców, chyba że liczy się fakt, że jej ojciec był blondynem.
Helen od miesięcy przebywała w Idrisie ze swoją dziewczyną, Aline; wymieniły
rodzinne pierścienie i według rodziców Emmy traktowały się „bardzo poważnie”, co
najczęściej znaczyło, że patrzyły na siebie maślanym wzrokiem. Emma postanowiła, że
jeśli kiedykolwiek się zakocha, nie będzie zachowywać się w ten sposób. Rozumiała, że
było pewne zamieszanie ze względu na fakt, że Helen i Aline były dziewczynami, ale
nie rozumiała dlaczego, a Blackthornowie wydawali się bardzo lubić Aline. Jej
obecność była uspokajająca i hamowała Helen przed dogryzaniem.
Nieobecność Helen oznaczała, że nikt nie strzygł Julesa; światło słoneczne
wpadające do pokoju pozłacało wijące się końcówki. Szyby wzdłuż wschodniej ściany
pokazywały niewyraźny zarys gór oddzielających morze od suchych zakurzonych
wzgórz doliny San Fernando usianej kanionami, kaktusami i cierniami. Czasami Nocni
Łowcy wychodzili trenować na zewnątrz i Emma uwielbiała te momenty, kochała
znajdować ukryte ścieżki i sekretne wodospady, i senne jaszczurki, które odpoczywały
na skałach w pobliżu. Julian miał wprawę w namawianiu ich do czołgania się po jego
dłoni i spania w niej, gdy gładził ich główki kciukiem.
– Uważaj!
1
To gra słowna. W oryginale to zdanie brzmi Put a Mark on me, Mark. Słowo Mark oznacza Znak, Runę i
jednocześnie jest imieniem.
ShadowhuntersTranslateTeam
Emma uchyliła się, gdy drewniana końcówka noża przeleciała obok jej głowy i
odbiła się od okna, uderzając Marka w nogę. Chłopak odłożył książkę i krzywiąc się,
wstał. Technicznie Mark był drugim nauczycielem, pomagającym Katerinie, jednak
wolał czytać niż uczyć.
– Tiberiusie – odezwał się Mark. – Nie rzucaj we mnie nożami.
– To był wypadek. – Livvy przesunęła się tak, by stanąć między swoim bliźniakiem
a Markiem.
Tiberius był tak mroczny, jak Mark jasny; jedyny z Blackthornów, poza Helen i
Markiem, którzy nie do końca się liczyli z powodu krwi Podziemnych, nieposiadający
brązowych oczu i niebieskozielonych oczu, które były ich rodzinnymi cechami. Ty miał
kręcone czarne włosy i szare oczy w odcieniu żelaza.
– Wcale nie – odparł Ty. – Celowałem w ciebie.
Mark wziął przesadnie głęboki oddech i przesunął dłońmi po włosach,
pozostawiając je zmierzwione. Mark miał oczy Blackthornów w kolorze śniedzi, jednak
jego włosy, tak jak Helen, były jasnoblond, po matce. Krążyła plotka, że jego matką była
księżniczką Jasnego Dworu, która miała romans z Andrewem Blackthornem, owocem
którego było dwoje dzieci. Miała porzucić je na progu Instytutu w Los Angeles na noc
przed bezpowrotnym zniknięciem.
Ojciec Juliana zajął się swoimi dziećmi, które w połowie były faerie, i wychował je
na Nocnych Łowców. Krew Nocnych Łowców była dominująca i choć Radzie się to nie
podobało, byli skłonni akceptować w Clave dzieci w połowie Podziemne tak długo, jak
długo ich skóra tolerowała Runy. Zarówno Helen, jak i Mark otrzymali Runy w wieku
dziesięciu lat, a ich skóra dobrze to zniosła, choć Emma wiedziała, że Mark cierpiał
bardziej niż zwyczajny Nocny Łowca. Chociaż starał się to ukryć, zauważyła grymas na
jego twarzy, kiedy przyłożyli stelę do jego skóry. Ostatnio w dziwny sposób zauważała
coraz więcej rzeczy dotyczących Marka; krew faerie widoczną w kształcie jego
przystojnej twarzy, szerokie ramiona schowane pod koszulką. Nie wiedziała, dlaczego
skupia się na tych rzeczach i nie do końca jej się to podobało. Sprawiało to, że miała
ochotę się ukryć lub warczeć na Marka, często w tym samym czasie.
– Gapisz się – zauważył Julian, patrząc na Emmę ponad swoimi kolanami w
poplamionym farbą stroju treningowym.
Prychnęła w odpowiedzi, znów się koncentrując.
– Na co?
– Na Marka. Znowu. – Brzmiał na zirytowanego.
– Zamknij się! – Emma syknęła pod nosem i sięgnęła po jego stelę. Złapał ją i zaczęli
się szamotać. Emma zachichotała i odsunęła się od Juliana. Trenowała z nim tak długo,
że znała każdy jego ruch, zanim go jeszcze wykonał. Jedynym problemem było to, że
jeśli chodziło o niego, była skłonna łatwo odpuścić. Myśl o kimkolwiek krzywdzącym
Juliana sprawiała, że wpadała w furię, choć czasami dotyczyło to również jej.
– Czy chodzi o te pszczoły w twoim pokoju? – zażądał odpowiedzi Mark,
podchodząc do Tiberiusa. – Przecież wiesz, dlaczego musieliśmy się ich pozbyć!
– Zakładam, że zrobiliście to, by mnie zranić – odparł Ty.
Ty był mały jak na swój wiek – dziesięć lat – jednak miał słownictwo i dykcję
osiemdziesięciolatka. Zazwyczaj nie kłamał, głównie dlatego, że nie rozumiał, z jakiego
powodu by miał. Nie rozumiał, dlaczego niektóre rzeczy, które robił, irytowały lub
denerwowały ludzi i uważał ich złość za kłopotliwą lub przerażającą, w zależności od
nastroju.
– To nie miało cię zranić, Ty. Po prostu nie możesz trzymać pszczół w swoim
pokoju…
ShadowhuntersTranslateTeam
– Badałem je! – wyjaśnił Ty, a jego bladą twarz pokrył rumieniec. – To było ważne,
a one były moimi przyjaciółmi i wiedziałem, co robię.
– Tak jak wtedy wiedziałeś, co robisz z grzechotnikiem? – spytał Mark. – Czasami
zabieramy ci różne rzeczy, ponieważ nie chcemy, żebyś zrobił sobie krzywdę – wiem,
że to ciężko zrozumieć, ale kochamy cię, Ty.
Ty spojrzał na niego tępo. Wiedział, co oznacza „kocham cię” i wiedział, że jest to
dobre, ale nie rozumiał, dlaczego stanowiło wyjaśnienie czegokolwiek.
Mark pochylił się, opierając dłonie na kolanach, zatrzymując oczy na poziomie
szarych oczu Ty'a.
– Okej, oto, co mamy zamiar zrobić...
– Ha! – Emmie udało się przeturlać Juliana na plecy i trzymać stelę z dala od niego.
Śmiał się, wijąc się pod nią, dopóki nie przyszpiliła jego ręki do podłogi.
– Poddaję się – powiedział. – Poddaję!
Śmiał się do niej, a ona nagle uświadomiła sobie, że to uczucie, gdy leżała
bezpośrednio na Julesie, było dziwne i zdała sobie sprawę też z tego, że – podobnie jak
Mark – miał ładny kształt twarzy. Okrągła i chłopięca, i tak znajoma, jednak prawie
widziała na jego obecnej twarzy twarz, którą będzie miał, gdy będzie starszy.
Dźwięk dzwonka do drzwi Instytutu rozniósł się echem w pokoju. Był głęboki,
słodki, harmonijny jak dzwony kościelne. Z zewnątrz, dla Przyziemnych, Instytut
wyglądał jak ruiny starej hiszpańskiej misji. Choć znaki „WŁASNOŚĆ PRYWATNA” i
„NIE ZBLIŻAĆ SIĘ” znajdowały się wszędzie, czasem ludzie – zwykle ci, którzy byli
nieznacznie obdarzeni Wzrokiem – i tak wędrowali do drzwi wejściowych.
Emma sturlała się z Juliana i poprawiła ubrania. Przestała się śmiać. Julian usiadł,
opierając się na rękach, a jego oczy błyszczały zaciekawieniem.
– Wszystko w porządku? – spytał.
– Uderzyłam się w łokieć – skłamała i spojrzała na pozostałych. Livvy pozwalała
Katerinie demonstrować, jak trzeba trzymać nóż, a Ty kiwał głową do Marka. Ty. To
ona nadała mu to przezwisko, gdy się narodził, ponieważ w wieku osiemnastu
miesięcy nie była w stanie powiedzieć „Tiberius” i zamiast tego nazywała go Ty–Ty.
Czasami zastanawiała się, czy on to pamięta. To było dziwne – rzeczy, które liczyły się
dla Ty'a i te, które nie. Nie dało się ich przewidzieć.
– Emma? – Julian pochylił się do przodu i wszystko wokół nich zdawało się
wybuchnąć. Nagle pojawił się ogromny rozbłysk światła, a świat za oknami stał się
biało-złoty i czerwony, jak gdyby Instytut stanął w ogniu. W tym samym czasie
podłoga pod nimi zakołysała się jak pokład statku. Emma podjechała do przodu, a z
dołu dobiegły okropne krzyki – straszne, nierozpoznawalne wrzaski.
Livvy jęknęła i podeszła do Ty’a, obejmując go ramionami, jak gdyby mogła
ochronić go własnym ciałem. Livvy była jedną z niewielu osób, przeciwko których
dotykowi Ty nic nie miał; stał z szeroko otwartymi oczami, jedną ręką trzymając rękaw
koszuli siostry. Mark zerwał się już na nogi; Katerina była blada pod zwojami czarnych
włosów.
– Zostańcie tu – powiedziała do Emmy i Juliana, wyjmując miecz z pochwy
znajdującej się na talii. – Uważajcie na bliźniaki. Mark, ty idziesz ze mną.
– Nie! – zaprotestował Julian, zrywając się na równe nogi. – Mark...
– Dam sobie radę, Jules – zapewnił Mark z uspokajającym uśmiechem, w obu
rękach trzymając sztylety. Był szybki i tak właśnie rzucał nożami, nie chybiając celu. –
Zostań z Emmą – dodał, kiwając głową w ich stronę, a następnie zniknął za Kateriną, a
drzwi sali treningowej zamknęły się za nimi.
ShadowhuntersTranslateTeam
Jules zbliżył się do Emmy, wsunął swoją dłoń w jej i pomógł jej wstać. Chciała mu
powiedzieć, że czuje się dobrze i może stać o własnych siłach, ale odpuściła. Rozumiała
jego potrzebę robienia czegoś, czegokolwiek, co mogłoby pomóc. Nagle z dołu dobiegł
następny krzyk wraz z dźwiękiem rozbijanego szkła. Emma pośpieszyła w kierunku
bliźniaków, które stały śmiertelnie nieruchome jak małe posążki. Livvy była popielata,
a Ty ściskał mocno jej koszulę.
– Wszystko będzie dobrze – rzekł Jules, kładąc dłoń między kościstymi łopatkami
brata. – Cokolwiek to jest...
– Nie wiesz, co to jest – odparł Ty urywanym głosem. – Nie możesz powiedzieć, że
będzie dobrze. Nie wiesz tego.
Naraz usłyszeli kolejny hałas. Był gorszy od krzyku – straszne wycie, dzikie i
okrutne. Wilkołaki?, pomyślała Emma ze zdumieniem, jednak słyszała wcześniej
wilkołaka; to było coś bardziej mrocznego i okrutnego.
Livvy ukryła głowę w ramieniu Ty'a. Uniósł swoją małą bladą twarz, jego oczy
przez chwilę śledziły Emmę, by spocząć na Julianie.
– Jeśli się tu ukryjemy – zaczął Ty – i cokolwiek to jest nas znajdzie i zrani naszą
siostrę, to będzie wasza wina.
Twarz Livvy była ukryta w jego ramieniu; mówił miękko, jednak Emma nie miała
wątpliwości, że był pewien swoich słów. Mimo całego przerażającego intelektu, mimo
całej obcości i obojętności wobec innych ludzi, Ty był nierozerwalnie związany ze
swoją bliźniaczką. Jeśli Livvy była chora, Ty spał w nogach jej łóżka, a gdy miała bliznę,
panikował i działało to w drugą stronę.
Emma widziała sprzeczne emocje malujące się na twarzy Juliana – jego oczy jej
szukały, a ona przytaknęła niedostrzegalnie. Pomysł pozostania w sali treningowej i
czekania, aż to, co wydawało ten dźwięk, po nich przyjdzie, sprawiał, że miała
wrażenie, jakby jej skóra odrywała się od kości.
Julian przeszedł przez pokój i wrócił z kuszą i dwoma sztyletami.
– Musisz puścić Livvy, Ty – oświadczył i po chwili bliźnięta się rozdzieliły.
Jules podał Livvy sztylet i zaoferował drugi Tiberiusowi, który patrzył na ostrze,
jakby pochodziło od kosmitów.
– Ty? – spytał Jules opuszczając rękę. – Dlaczego miałeś pszczoły w swoim pokoju?
Co ci się w nich podoba?
Ty nie odpowiedział.
– Podoba ci się, jak razem pracują, prawda? – zauważył Jules. – Spójrz, teraz
musimy pracować razem. Musimy dostać się do biura i zadzwonić do Clave, dobrze?
Telefon ratunkowy. Oni wyślą posiłki, by nas ochronić.
Ty wyciągnął rękę po sztylet, kiwając głową.
– To jest to, co bym zasugerował, gdyby tylko Mark i Katerina zechcieli mnie
wysłuchać.
– Zrobiłby to – rzekła Livvy. Wzięła sztylet z większą pewnością niż Ty i trzymała
go tak, jakby wiedziała, co z nim robić. – To jest to, o czym myślał.
– Musimy być teraz bardzo cicho – powiedział Jules. – Wasza dwójka podąża za
mną do biura.
Uniósł wzrok, jego spojrzenie spotkało wzrok Emmy.
– Emma sprowadzi Tavvy i Dru i tam się z nami spotkają. Dobrze?
Serce Emmy upadło gwałtownie jak morskie ptaki. Octavius – Tavvy, dzieciaczek,
miał tylko dwa lata. A Dru, ośmiolatka, był zbyt młoda, by rozpocząć trening fizyczny.
Oczywiście, ktoś musiał sprowadzić ich obu. Jules wpatrywał się w nią błagalnie.
– Oczywiście – przytaknęła. – Dokładnie to zamierzam zrobić.
ShadowhuntersTranslateTeam
Cortana został znów przywiązany do pleców Emmy, a w jej dłoni pojawił się nóż do
rzucania. Myślała, że mogłaby poczuć pulsowanie metalu w żyłach jak bicie serca, gdy
wsunęła się na korytarz Instytutu, plecami do ściany. Okna z widokiem na niebieskie
morze, zielone góry i spokojne białe chmury, które pojawiały się co jakiś czas, drażniły
ją. Myślała o swoich rodzicach, będących gdzieś na plaży, którzy nie mieli pojęcia, co
dzieje się w Instytucie. Żałowała, że nie ma ich tutaj, jednak z drugiej strony była z tego
powodu zadowolona. Przynajmniej byli bezpieczni.
Znajdowała się teraz w tej części Instytutu, która była jej najlepiej znana – w
kwaterach rodziny. Przesunęła się obok dawnego, pustego pokoju Helen z
zapakowanymi ubraniami i zakurzoną kołdrą. Minęła sypialnię Juliana, znaną z wielu
nocy, które w niej spędziła i pokój Marka z solidnie zamkniętymi drzwiami. Następny
pokój należał do pana Blackthorna, a zaraz obok znajdował się ten dziecięcy. Emma
wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi barkiem.
Widok, który napotkała w małym niebieskim pokoju, sprawił, że jej oczy szeroko
się otwarły. Tavvy był w swoim łóżeczku, jego rączki ściskały drążki, a policzki
poczerwieniały od krzyku. Drusilla stała przed łóżeczkiem, ściskając miecz, który Anioł
raczył wiedzieć, skąd wzięła, a który był skierowany wprost na Emmę. Ręka Dru
trzęsła się wystarczająco, by czubek miecza tańczył wokoło, jej warkocze sterczały po
obu stronach pulchnej twarzy, ale w oczach Blackthornów lśniła stalowa determinacja:
Nie waż się dotykać mojego brata.
– Dru – odezwała się Emma tak łagodnie, jak potrafiła. – Dru, to ja. Jules wysłał
mnie, bym was przyprowadziła.
Dru z brzękiem upuściła miecz i wybuchła płaczem. Emma przeszła obok niej i
wolną ręką wzięła dziecko z kołyski, sadzając je sobie na biodrze. Tavvy był mały jak
na swój wiek, ale ważył dobre dwadzieścia pięć funtów. Skrzywiła się, gdy chwycił ją
za włosy.
– Memma – powiedział.
– Cichutko. – Pocałowała go w czubek głowy. Pachniał proszkiem dla niemowląt i
łzami.
– Dru, złap mnie za pasek, dobrze? Idziemy do biura. Tam będziemy bezpieczni.
Dru złapała małymi rączkami za pasek z bronią Emmy; już nie płakała. Nocni
Łowcy nie płaczą dużo, nawet jeśli mają osiem lat.
Emma poprowadziła ich do holu. Odgłosy z dołu były teraz gorsze. Nadal było
słychać krzyki, głębokie wycie, dźwięk tłuczonego szkła i łamane drewno. Emma
powoli ruszyła do przodu, ściskając Tavvy'ego i szepcząc w kółko, że wszystko będzie
dobrze, że będzie bezpieczny. Teraz wokół nich znajdowało się więcej okien, przez
które wpadało słońce, brutalnie tnąc powietrze i niemal ją oślepiając.
To, że była zaślepiona paniką i słońcem, było jedynym wyjaśnieniem, dlaczego
wzięła zły zakręt. Zawróciła w korytarzu i zamiast znaleźć się w miejscu, którego się
spodziewała, znalazła się na szczycie schodów prowadzących do foyer i dużych,
podwójnych drzwi, będących wejściem do budynku.
ShadowhuntersTranslateTeam
Foyer było wypełnione Nocnymi Łowcami. Niektórzy, znani jej jako Nefilim z
Konklawe z Los Angeles, byli w czerni, reszta w czerwieni. Rzędy rzeźb, które dawniej
tu stały, teraz były przewrócone, leżąc w kawałkach i pyle na ziemi. Okno wychodzące
na morze zostało rozbite, a szkło i krew było wszędzie.
Emma poczuła szarpnięcie w żołądku. Na środku foyer stała wysoka postać w
szkarłacie. Miał jasnoblond, prawie białe włosy, a jego twarz wyglądała jak rzeźbione
marmurowe oblicze Razjela, jednak całkowicie pozbawione litości. Jego oczy były
czarne jak węgiel, a w jednej ręce dzierżył miecz opieczętowany wzorem z gwiazd, a w
drugiej kielich wykonany z połyskującego adamasu.
Widok pucharu wyzwolił coś w umyśle Emmy. Dorośli nie lubili rozmawiać o
polityce w obecności młodych Nocnych Łowców, ale wiedziała, że syn Valentine'a
Morgensterna zmienił imię i poprzysiągł Clave zemstę. Wiedziała, że wykonał kielich,
który był odwrotnością Kielicha Anioła i zmieniał Nocnych Łowców w złe, demoniczne
istoty. Słyszała, jak pan Blackthorn nazywał złem Nocnych Łowców z Ciemnej Strony –
powiedział, że wolałby umrzeć, niż stać się jednym z nich.
To był on, Jonathan Morgenstern, którego wszyscy nazywali Sebastianem – postać
z historii opowiadanej, by przestraszyć dzieci, obudziła się do życia. Syn Valentine’a.
Emma położyła dłoń na tyle głowy Tavvy'ego i przycisnęła twarz do jego ramienia.
Nie mogła się poruszyć. Czuła się tak, jakby do stóp miała przymocowane ołowiane
odważniki. Wszyscy wokół Sebastiana byli Nocnymi Łowcami w czerwieni i czerni, a
postacie w ciemnych płaszczach – oni również należeli do Nefilim? Nie mogła
stwierdzić. Ich twarze były ukryte. Był tam też Mark z rękami za plecami, trzymany
przez Nocnego Łowcę w czerwonym stroju bojowym. Sztylety Marka leżały u jego stóp,
a na jego ubraniu treningowym była krew.
Sebastian podniósł rękę i kiwnął długim białym palcem.
- Przyprowadźcie ją – rozkazał.
W tłumie pojawiło się poruszenie gdy pan Blackthorn wystąpił naprzód, ciągnąc ze
sobą Katerinę. Walczyła, uderzała go pięściami, ale był zbyt silny. Emma z
niedowierzaniem i przerażeniem patrzyła, jak pan Blackthorn pchnął Katerinę na
kolana.
- Teraz – zaczął Sebastian głosem jak jedwab – pij z Piekielnego Kielicha.
Siłą wepchnął brzeg Kielicha między zęby Katerine. Wtedy Emma dowiedziała się,
czym były te straszne hałasy, które słyszała wcześniej. Katerina próbowała wywalczyć
o wolność, ale Sebastian był za silny – przytrzymał Kielich przy jej ustach, a Emma
zobaczyła, jak kobieta ciężko oddycha i połyka. Wyrwała się do tyłu, lecz tym razem
pan Blackthorn na to pozwolił – śmiał się, Sebastian również. Katerina padła na ziemię,
jej ciałem wstrząsały spazmy, a z jej ciała wydobył się pojedynczy krzyk – coś gorszego
niż krzyk, wycie z bólu, jakby jej dusza była odrywana od ciała.
Śmiech rozszedł się po pokoju; Sebastian uśmiechnął się. Było w nim coś pięknego i
przerażającego w taki sposób, w jaki piękne i przerażające są jadowite węże i wielkie
żarłacze białe. Emma zdała sobie sprawę, że był otoczony przez dwóch kompanów –
kobietę o siwiejących brązowych włosach z siekierą w ręce i wysoką postać w całości
zawiniętą w czarny płaszcz. Z wyjątkiem czarnych butów wystających spod brzegu
jego szaty, żadna część niego nie była widoczna. Jedynie jego wzrost i rozmiar
pozwalały jej uważać, że jest to człowiek.
- Czy to ostatni z Nocnych Łowców stąd? - spytał Sebastian.
- Jest jeszcze chłopiec, Mark Blackthorn – poinformowała kobieta stojąca obok
niego, podnosząc palec i wskazując na Marka. - Powinien być wystarczająco dorosły.
ShadowhuntersTranslateTeam
Sebastian spojrzał w dół na Katerinę, której ciało przestało drgać i nadal leżało, z
ciemnymi włosami splątanymi wokół twarzy.
- Powstań, siostro Katerino – powiedział. - Idź i przyprowadź mi Marka
Blackthorna.
Osłupiała Emma patrzyła jak Katerina powoli wstawała na nogi. Katerina uczyła w
Instytucie tak długo jak Emma sięgała pamięcią; była ich nauczycielką gdy urodził się
Tavvy, gdy matka Julesa zmarła, gdy Emma po raz pierwszy rozpoczęła fizyczne
ćwiczenia. Uczyła ich języków i leczenia ran, łagodzenia zadrapań i dała im ich
pierwsze bronie; była jak rodzina, a teraz szła, z pustymi oczami, przez bałagan na
podłodze i sięgnęła po Marka.
Dru jęknęła, ściągając Emmę z powrotem na ziemię. Emma odwróciła się i
umieściła Tavvy'ego w ramionach Dru. Dziewczynka zachwiała się trochę, po chwili
znów stając pewnie na nogach, mocno przyciskając braciszka do siebie.
- Biegnij – powiedziała Emma. - Biegnij do biura. Powiedz Julianowi, że będę tutaj.
Alarmujący ton Emmy mówił za siebie; Drusilla nie kłóciła się, po prostu mocniej
przycisnęła Tavvy'ego i uciekła, jej nagie nóżki stąpały bezdźwięczne na podłodze
korytarza. Emma odwróciła się i znów patrzyła na rozgrywający się w dole horror.
Katerina znajdowała się za Markiem, popychając go do przodu i trzymając sztylet
między jego łopatkami. Potknął się i prawie się przewrócił przed Sebastianem; Mark
był teraz kilka kroków bliżej i Emma widziała, że walczy. Na nadgarstkach i dłoniach
miał rany, na twarzy cięcia i bez wątpienia nie było czasu na uzdrawiające Runy. Jego
cały prawy policzek był pokryty krwią; Sebastian spojrzał na niego, z irytacją
wykrzywiając wargi.
- On nie jest w pełni Nefilim – zauważył. - Pół faerie, mam rację? Dlaczego nie
zostałem poinformowany?
Rozległy się szepty. Odezwała się brązowowłosa kobieta.
- Czy to oznacza, że Kielich na niego nie zadziała, Lordzie Sebastianie?
- To oznacza, że go nie chcę – oznajmił Sebastian.
- Możemy go zabrać do doliny soli – zaproponowała brązowowłosa. - Albo na
wyżyny Edomu i poświęcić go dla przyjemności Asmodeusza i Lilith.
- Nie – powoli powiedział Sebastian. – Niemądrym byłoby uczynienie tego komuś z
krwią Baśniowego Ludu.
Mark splunął na niego.
Sebastian wyglądał na zaskoczonego. Odwrócił się do ojca Juliana.
- Chodź i powstrzymaj go – rozkazał. - Zrań go, jeśli pragniesz. Powinienem mieć
więcej cierpliwości do twojego przyrodniego syna.
Pan Blackthorn podszedł, trzymając miecz. Ostrze było już poplamione krwią. Mark
przerażony wytrzeszczył oczy. Miecz uniósł się... Nóż opuścił lewą rękę Emmy.
Przeleciał w powietrzu i wbił się w klatkę Sebastiana Morgensterna.
Sebastian cofnął się, a miecz pana Blackthorna wyleciał z jego ręki. Pozostali
krzyczeli. Mark zerwał się na równe nogi, gdy Sebastian patrzył na ostrze w jego piersi.
Uchwyt wystawał z jego serca. Zmarszczył brwi.
- Ałć – powiedział i wyszarpnął nóż.
Ostrze było śliskie od krwi, ale Sebastian nie wyglądał na zaniepokojonego raną.
Odrzucił broń, patrząc w górę. Emma poczuła te ciemne, puste oczy na sobie jak dotyk
zimnych palców. Poczuła, jak ją mierzy, podsumowuje, poznaje i odrzuca.
- To przykre, że nie przeżyjesz – rzekł do niej. – Nie przeżyjesz, by powiedzieć
Clave, że Lilith umocniła mnie ponad wszelką miarę. Możliwe, że Chwalebny mógłby
zakończyć moje życie. Szkoda, że Nefilim nie mogą prosić Nieba o więcej przysług. Żadna
ShadowhuntersTranslateTeam
z mizernych broni wykutych w Adamantowej Cytadeli nie może mi zaszkodzić.– Odwrócił
się do pozostałych. - Zabijcie dziewczynę – zażądał, otrzepując z niesmakiem swoją
zakrwawioną teraz kurtkę.
Emma zobaczyła Marka wpadającego na schody, by złapać ją, jednak ciemna postać
u boku Sebastiana już trzymała go, ciągnąc go do tyłu rękami w czarnych
rękawiczkach; te ramiona otaczające Marka otaczały go tak, jakby go chroniły. Mark
walczył, jednak zamarł na widok Emmy, gdy Mroczni wchodzili po schodach.
Emma odwróciła się i pobiegła. Uczyła się biegać na plażach Kalifornii, gdzie piasek
przesuwał się pod stopami z każdym krokiem, więc na pewnym gruncie była szybka
jak wiatr. Pędziła korytarzami, jej włosy powiewały wokół niej, przeskoczyła kilka
schodków, obróciła się w prawo i wpadła do biura. Zamknęła drzwi i zaryglowała się,
zanim odwróciła się, by się rozejrzeć.
Biuro było sporym pokojem ze ścianami schowanymi za podręcznikami. Na
ostatnim piętrze znajdowała się inna biblioteka, ale wtedy pan Blackthorn musiał
biegać po Instytucie. Było tu jego mahoniowe biurko, a na nim dwa telefony – jeden
biały, a jeden czarny. Julian trzymał słuchawkę czarnego telefonu i krzyczał do niej.
- Musicie utrzymać Portal otwarty! Jeszcze nie jesteśmy bezpieczni! Proszę...
Drzwi za Emmą zadrżały, gdy Mroczni próbowali je wyważyć. Julian z niepokojem
uniósł wzrok, a słuchawka wypadła z jego ręki, gdy zobaczył Emmę. Patrzyła na niego i
za niego, na wschodnią ścianę, która cała się świeciła. W środku był Portal,
prostokątny otwór w ścianie, przez który Emma mogła zobaczyć wirujące srebrne
kształty, mieszaninę wiatru i chmur.
Zatoczyła się w kierunku Juliana, który złapał ją za ramiona. Jego palce mocno
ściskały jej skórę, jakby nie mógł uwierzyć, że tu była, prawdziwa.
- Emma – szepnął, a po chwili jego słowa nabrały prędkości. - Em, gdzie jest Mark? I
mój ojciec?
Potrząsnęła głową.
- Oni nie mogą... Ja nie mogłam... - Przełknęła ślinę. - To Sebastian Morgenstern. -
Skrzywiła się, gdy drzwi ponownie zadrżały pod wpływem ataku. - Musimy po nich
wrócić – powiedziała i obróciła się, jednak ręka Juliana już otaczała jej nadgarstek.
- Portal! - przekrzyczał odgłos wiatru i uderzenia w drzwi. - Miejsce docelowe to
Idris! Clave go otworzyło! Emma... on będzie otwarty tylko przez kilka sekund!
- A Mark? - spytała, choć nie miała pojęcia, co mogliby zrobić, jak mieliby walczyć
przeciwko Mrocznym tłoczącym się na korytarzu, jak mogliby pokonać Sebastiana
Morgensterna, który był silniejszy niż jakikolwiek przeciętny Nocny Łowca. - Musimy...
- Emma! - krzyknął Julian, a potem drzwi otworzyły się i pokój zapełnił się
Mrocznymi. Słyszała brązowowłosą kobietę krzyczącą do niej, coś o tym, jak Nefilim
spłoną, jak będą płonąć w ogniach Edomu, jak spłoną, umrą i zostaną zniszczeni...
Julian ruszył w stronę Portalu, jedną ręką ciągnąc Emmę, która po jednym
spojrzeniu za siebie, przerażona pozwoliła mu na to. Pochyliła się, gdy strzała
przeleciała obok nich i rozbiła okno po jej prawej. Julian chwycił ją gorączkowo,
obejmując ją ramionami. Czuła jego palce na suple z tyłu jej koszuli, gdy lecieli przez
Portal i zostali pochłonięci przez burzę.
ShadowhuntersTranslateTeam
Rozdział 1
Część kielicha mego
- Wyobraź sobie coś spokojnego. Plażę w Los Angeles – biały piasek, rozbijające się
fale, idziesz wzdłuż brzegu…
Jace otworzył oko.
- To brzmi bardzo romantycznie.
Chłopak siedzący naprzeciwko niego westchnął i przeczesał swoje kudłate ciemne
włosy. Chociaż był to zimny grudniowy dzień, wilkołaki nie odczuwały pogody tak
dotkliwie jak ludzie. Jordan zdjął swoją kurkę i podwinął krótkie rękawy. Siedzieli
naprzeciwko siebie na skrawku brązowiejącej trawy na polanie w Central Parku, obaj ze
skrzyżowanymi nogami, dłońmi na kolanach, z wewnętrzną ich częścią do góry.
Kawałek odkrytej skały wyrastał spod ziemi niedaleko ich. Był rozbity na większe i
mniejsze głazy, a na szczycie największego usiedli Alec i Isabelle Lightwoodowie. Kiedy
Jace spojrzał w górę, Isabelle złapała jego spojrzenie i machnęła do niego zachęcająco.
Alec, zauważając jej gest, uderzył ją w ramię. Jace mógł dostrzec, jak poucza Izzy,
prawdopodobnie by nie zaburzała jego koncentracji. Uśmiechnął się do siebie. Żadne z
nich nie miało tak naprawdę powodu być tutaj, ale i tak przyszli „wspierać go moralnie”.
Jednak Jace podejrzewał, że miało to związek z tym, iż Alec nienawidził być teraz sam,
Isabelle nienawidziła, że Alec musi być sam, a oboje unikali swoich rodziców w
Instytucie.
Jordan pstryknął palcami pod nosem Jace’a.
- Czy ty w ogóle uważasz?
Jace zmarszczył brwi.
- Uważałem, dopóki nie zawędrowaliśmy na terytorium towarzyskich ogłoszeń.
- Więc, jakie rzeczy cię relaksują?
Jace podniósł ręce z kolan i oparł się na ramionach. Przez pozycję lotosu miał skurcze
w nadgarstkach. Chłodny wiatr strząsnął kilka martwych liści nadal uczepionych gałęzi
drzew. Na tle jasnego zimowego nieba liście wyglądały elegancko, jak szkice piórem i
atramentem.
- Zabijanie demonów – odparł. – Dobre czyste zabicie jest bardzo relaksujące. Te
brudne są irytujące, ponieważ musisz po nich posprzątać…
- Nie. – Jordan uniósł ręce. Poniżej rękawów jego koszuli były widoczne tatuaże
otaczające jego ramiona. Shaantih, shaantih, shaantih. Jace wiedział, że to oznacza
„pokój, który przekazuje wiedzę”, i że powinieneś mówić to słowo trzy razy za każdym
razem, kiedy odmawiasz mantrę, by oczyścić umysł. Ale nic nie wydawało się go teraz
uspokajać. Ogień w jego żyłach popędzał jego umysł, myśli pojawiały się zbyt szybko,
jedna po drugiej jak eksplodujące fajerwerki. Sny były tak żywe i nasycone kolorami jak
obrazy olejne. Trenował godzinami w pokoju ćwiczebnym, by się tego pozbyć – krew i
ShadowhuntersTranslateTeam
siniaki, i pot, a raz nawet połamane palce. Ale nie udało mu się zrobić nic więcej poza
irytowaniem Aleca prośbami o uzdrawiające runy i tym, że tego pamiętnego razu
przypadkowo podpalił jedną z belek.
To Simon wspomniał o tym, że jego współlokator medytuje każdego dnia, a który
powiedział, że nauka przyzwyczajenia uspokoiła jego niekontrolowane napady złości,
które były częstym elementem transformacji w wilkołaka. Stamtąd był krótki skok do
Clary sugerującej Jace’owi, że „równie dobrze, może spróbować”, i tu właśnie byli, na
jego drugiej sesji. Pierwsza skończyła się tym, że Jace wypalił znak na drewnianej
podłodze Simona i Jordana, więc Jordan zaproponował, że za drugim razem spotkają się
na zewnątrz, by uniknąć dalszego uszkodzenia mienia.
- Żadnego zabijania - odezwał się Jordan. - Staramy się, byś czuł się spokojny. Krew,
zabijanie, wojna - to nie są pokojowe tematy. Jest coś jeszcze, co lubisz?
- Broń - odparł Jace. - Lubię broń.
- Zaczynam myśleć, że mamy tutaj problematyczną kwestię osobistej filozofii.
Jace pochylił się z dłońmi płasko na ziemi.
- Jestem wojownikiem - powiedział. - Zostałem wychowany jako wojownik. Nie
miałem zabawek, tylko broń. Spałem z drewnianym mieczem do piątego roku życia.
Moimi pierwszymi książkami były średniowieczne demonologie z rozświetlonymi
stronami. Pierwsze piosenki, których się nauczyłem, to intonacje do odpędzania
demonów. Wiem, co przynosi mi spokój, a nie są to piaszczyste plaże i śpiew ptaków w
lasach deszczowych. Pragnę broni w ręku i strategii do zwycięstwa.
Jordan zrównał się z nim spojrzeniem.
- Więc, mówisz, że wojna jest tym, co cię uspokaja.
Jace wyrzucił ręce do góry i wstał, strzepując trawę z dżinsów.
- Teraz rozumiesz.
Usłyszał trzask suchej trawy i obrócił się, by zobaczyć Clary nurkującą w szczelinę
pomiędzy dwoma drzewami i wychodzącą na polanę. Simon był tylko kilka kroków za
nią. Clary miała ręce w tylnych kieszeniach i śmiała się.
Jace przyglądał im się przez chwilę. Było coś w obserwowaniu ludzi nie zdających
sobie z tego sprawy. Przypomniał sobie drugi raz, kiedy widział Clary, po przeciwnej
stronie głównej sali w Java Jones. Śmiała się i rozmawiała z Simonem w taki sam sposób
jak teraz. Pamiętał nieznany sobie skręt zazdrości w klatce, wyduszający z niego oddech,
uczucie satysfakcji, kiedy zostawiła Simona, by z nim porozmawiać.
Rzeczy uległy zmianie. Przeszedł od zżerającej go zazdrości o Simona do niechętnego
szacunku dla jego wytrwałości i odwagi, aby rzeczywiście uważać go za przyjaciela, choć
wątpił, że głośno się do tego przyzna. Jace patrzył, jak Clary rzuca mu spojrzenie i posyła
całusa. Jej rude włosy podskakiwały w kucyku. Była taka mała – delikatna, jak lalka,
myślał kiedyś, zanim zrozumiał, jak jest silna.
Skierowała się w stronę Jace’a, zostawiając Simona, gdy ten wspiął się po skalistym
gruncie do miejsca, gdzie siedzieli Alec i Isabelle. Opadł koło Isabelle, która natychmiast
się pochyliła, aby coś mu powiedzieć. Kurtyna czarnych włosów zasłaniała jej twarz.
Clary zatrzymała się naprzeciwko Jace’a.
- Jak ci idzie?
- Jordan chce, bym myślał o plaży – powiedział Jace ponuro.
- Jest uparty – rzekła Clary do Jordana. – Co oznacza, że to docenia.
- Naprawdę nie – zaprzeczył Jace.
Jordan prychnął.
ShadowhuntersTranslateTeam
- Beze mnie podskakiwał byś przez całą drogę w dół Madison Avenue, strzelając
iskrami ze wszystkich swoich otworów. – Stanął na nogi, zarzucając na ramiona swoją
zieloną kurtkę. – Twój chłopak jest szalony – powiedział do Clary.
- Ta, ale jaki gorący – odparła Clary. – I o to chodzi.
Jordan skrzywił się, ale żartobliwie.
- Zmywam się – poinformował. – Musze spotkać się z Maią w centrum miasta.
Sparodiował salut i zniknął, wślizgując się za drzewa i odchodząc cichym krokiem
wilka, którego nosił pod skórą. Jace obserwował jak idzie. Niezwykli wybawiciele,
pomyślał. Sześć miesięcy temu nie uwierzyłby nikomu, kto by mu powiedział, że skończy
biorąc behawioralne lekcje od wilkołaka.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy Jordan, Simon i Jace stworzyli coś na kształt
przyjaźni. Jace wykorzystywał ich mieszkanie jako schronienie od presji Instytutu, z dala
od wiedzy, że Clave nadal było nieprzygotowane na wojnę z Sebastianem.
Erchomai. Słowo otarło się o tył umysłu Jace’a jak pióro, sprawiając, że zadrżał.
Zobaczył skrzydła anioła, wyrwane z jego ciała, leżące w kałuży złotej krwi.
Nadchodzę.
***
- Co się stało? – spytała Clary; niespodziewanie Jace był myślami mile dalej. Odkąd
niebiański ogień zamieszkał w jego ciele, miał tendencję często odpływać. Miała
wrażenie, że to efekt uboczny tłumienia emocji. Poczuła lekkie ukłucie w sercu. Kiedy
spotkała Jace’a, bardzo się kontrolował, tylko trochę jego prawdziwego ja wyciekało ze
szczelin jego osobistej zbroi, jak światło przez szpary w ścianie. Długo zajęło, by
zniszczyć te mury. A teraz ogień w jego żyłach sprawiał, że znów je stawiał, ukrywał
swoje emocje ze względów bezpieczeństwa.
Zamrugał, przywołany jej głosem. Zimowe słońce było wysokie i zimne. Zaostrzyło
kości jego twarzy i rzucało cienie pod jego oczami. Sięgnął po jej dłoń, biorąc głęboki
oddech.
- Masz rację – powiedział cichym, bardziej poważnym głosem przeznaczonym tylko
dla niej. – Pomagają. Lekcje z Jordanem. Są pomocne i doceniam to.
- Wiem. – Clary owinęła dłoń wokół jego nadgarstka. Jego skóra była ciepła pod jej
dotykiem; wydawał się być kilka stopni cieplejszy niż normalnie od spotkania z
Chwalebnym. Jego serce nadal biło znajomym, stałym rytmem, ale krew tłoczona przez
żyły wydawała się mruczeć pod jej dotykiem z kinetyczną energią mającego wybuchnąć
ognia.
Stanęła na palcach, by pocałować go w policzek, ale odwrócił się i ich usta się otarły.
Odkąd ogień zaczął śpiewać w jego żyłach, tylko się całowali, a i to robili ostrożnie. Jace
teraz też był ostrożny, przesuwając delikatnie swoimi ustami po jej. Jego ręka zamknęła
się na jej ramieniu. Przez chwilę stykali się ciałami, a ona poczuła pomruk i puls jego
krwi. Poruszył się, by przyciągnąć ją bliżej i ostra, sucha skra przeskoczyła pomiędzy
nimi, jak iskra elektryczności statycznej.
ShadowhuntersTranslateTeam
Jace przerwał pocałunek i cofnął się, wypuszczając powietrze. Zanim Clary zdążyła
coś powiedzieć, dobiegł ją sarkastyczny aplauz z pobliskiego wzgórza. Simon, Isabelle i
Alec machali im. Jace pochylił się, a Clary cofnęła się nieśmiało, zaczepiając kciuki o
pasek dżinsów.
Jace westchnął.
- Dołączymy do naszych denerwujących, wścibskich przyjaciół?
- Niestety, to jedyni przyjaciele jakich mamy. – Clary otarła się o niego ramieniem i
razem ruszyli w stronę skał. Simon i Isabelle stali koło siebie, rozmawiając cicho. Alec
siedział trochę dalej, wpatrując się w ekran swojego telefonu z wyrazem intensywnej
koncentracji.
Jace usiadł koło swojego parabatai.
– Słyszałem, że jeśli patrzysz się na te rzeczy wystarczająco długo, to zaczynają
dzwonić.
- Pisał do Magnusa – rzuciła Isabelle, patrząc z dezaprobatą.
- Wcale nie – odparł automatycznie Alec.
- Tak, pisałeś - powiedział Jace, spoglądając Alecowi przez ramię. – I dzwoniłeś.
Widzę twoje wychodzące połączenia.
- Dziś są jego urodziny – poinformował Alec, zatrzaskując telefon.
Ostatnio wyglądał na mniejszego, prawie chudego w swoim znoszonym niebieskim
swetrze z dziurami na łokciach. Wargi miał pogryzione i spierzchnięte. Clary mu
współczuła. Pierwszy tydzień po rozstaniu z Magnusem Alec spędził w oszołomieniu,
smutku i niedowierzaniu. Właściwie nikt nie mógł w to uwierzyć. Clary zawsze myślała,
że Magnus kochał Aleca, naprawdę kochał. Najwyraźniej Alec też tak uważał.
– Nie chciałem, żeby pomyślał, że… Nie chciałem, by myślał, że zapomniałem.
- Usychasz z tęsknoty – stwierdził Jace.
Alec wzruszył ramionami.
– I kto to mówi? „Och, kocham ją! Ojej, jest moją siostrą! Dlaczego, dlaczego,
dlaczego…”
Jace rzucił garść suchych liści na Aleca, a ten parsknął.
Isabelle zaśmiała się.
- Dobrze wiesz, że on ma rację, Jace.
- Daj mi swój telefon – powiedział Jace, ignorując Isabelle. – No dalej, Alexandrze.
- Nic ci do tego – odparł Alec, trzymając komórkę daleko. – Po prostu o tym zapomnij,
okej?
- Nie jesz, nie śpisz, gapisz się w telefon i ja mam o tym zapomnieć? – zapytał Jace. W
jego głosie słychać było zaskakującą ilość zdenerwowania. Clary dobrze wiedziała, jak
bardzo zaniepokojony był tym, że Alec jest smutny, ale nie była pewna, czy Alec zdaje
sobie z tego sprawę. W normalnych okolicznościach Jace zabiłby, albo przynajmniej
zastraszył, osobę, która skrzywdziłaby Aleca. Ten przypadek był jednak inny. Jace lubił
wygrywać, ale nie mógł wygrać ze złamanym sercem, nawet jeśli było to serce kogoś
innego. Kogoś, kogo kochał.
Jace pochylił się i wyrwał telefon z ręki swojego parabatai. Alec zaprotestował i
chciał chwycić go z powrotem, ale Jace odpychał go jedną ręką, a drugą fachowo
przeglądał wiadomości.
- „Magnusie, proszę cię, oddzwoń do mnie. Muszę wiedzieć, czy wszystko jest w
porządku…” – Jace potrząsnął głową. – Nie. Po prostu nie. – Zdecydowanym ruchem
przełamał telefon na pół. Ekran zgasł, gdy Jace rzucił kawałki na ziemię. – Już.
ShadowhuntersTranslateTeam
Alec spojrzał z niedowierzaniem na rozbite kawałki.
– ZNISZCZYŁEŚ MÓJ TELEFON!
Jace wzruszył ramionami.
– Faceci nie pozwalają innym facetom wydzwaniać do innych facetów. Okej, to
zabrzmiało dziwnie. Przyjaciele nie pozwalają swoim przyjaciołom wydzwaniać do ich
eks i rozłączać się. Serio. Musisz przestać.
Alec wyglądał na wściekłego.
- I dlatego zniszczyłeś mój nowy telefon? Wielkie dzięki.
Jace uśmiechnął się spokojne i z powrotem położył się na głazie.
- Nie ma za co.
- Spójrz na jasną stronę – dodała Isabelle. – Nie będziesz dostawał już wiadomości od
mamy. Dzisiaj pisała do mnie z sześć razy, więc wyłączyłam telefon. – Poklepała swoją
kieszeń ze znaczącym spojrzeniem.
- Czego chce? – zapytał Simon.
- Ciągłych spotkań – powiedziała Isabelle. – Zeznań. Clave cały czas chce dowiedzieć
się, co się stało, gdy walczyliśmy z Sebastianem w Burren. Wszyscy musieliśmy zdać
relacje jakieś pięćdziesiąt razy. Jak Jace wchłonął niebiański ogień z Chwalebnego. Opisy
Mrocznych Nocnych Łowców, Piekielnego Kielicha, broni, której używali, run, które
mieli na sobie. W co byliśmy ubrani, w co Sebastian był ubrany, w co każdy był ubrany…
To jak seks przez telefon, ale nudniejsze.
Simon wydał z siebie zdławiony dźwięk.
- Jak myślimy, czego Sebastian chce – dorzucił Alec. – Kiedy wróci. Co zrobi, kiedy
wróci.
Clary oparła łokcie o kolana.
– Dobrze wiedzieć, że Clave ma świetnie przemyślany, niezawodny plan.
- Oni nie chcą uwierzyć – oznajmił Jace, wpatrując się w niebo. – To jest problem. Nie
ważne, ile razy opowiemy im, co widzieliśmy w Burren. Nie ważne, ile razy powiemy im,
jak groźni są Mroczni. Nie chcą uwierzyć, że Nefilim mogą być skażeni, że Nocni Łowcy
mogliby zabijać Nocnych Łowców.
Clary była tam, kiedy Sebastian stworzył pierwszego Mrocznego. Widziała pustkę w
ich oczach, wściekłość z jaką walczyli. Przerażali ją.
– To już nie są Nocni Łowcy – zauważyła cicho. – To nie są ludzie.
- Trudno w to uwierzyć, jeśli się tego nie widziało – rzekł Alec. – A Sebastian nie ma
ich aż tak wielu. Mała, rozproszona siła. Clave nie chce uwierzyć, że Sebastian może być
zagrożeniem. A jeśli jest, to łatwiej im uwierzyć, że jest on zagrożeniem dla nas, Nowego
Jorku, a nie dla wszystkich Nocnych Łowców.
- Mimo wszystko nie mylą się, co do tego, że jeśli Sebastianowi na czymś zależy, to
jest to Clary – powiedział Jace, a ją przeszedł zimny dreszcz, mieszanina odrazy i lęku. –
On tak naprawdę nie ma uczuć. Nie tak jak my. Ale gdyby miał, miałby je do Clary. I ma je
do Jocelyn. On jej nienawidzi. – Urwał, zamyślony. – Nie sądzę, by uderzył bezpośrednio
tutaj. To zbyt… oczywiste.
- Mam nadzieję, że powiedziałeś to Clave – rzucił Simon.
- Jakieś tysiąc razy – odparł Jace. – Raczej nie darzą moich spostrzeżeń zbyt wielkim
szacunkiem.
Clary spojrzała na swoje dłonie. Zeznawała przed Clave, tak jak cała reszta;
odpowiedziała już na wszystkie ich pytania. Nadal były jednak informacje o Sebastianie,
ShadowhuntersTranslateTeam
o których im nie powiedziała, o których nie powiedziała nikomu. Rzeczy, które Sebastian
od niej chciał.
Nie śniła zbyt wiele odkąd wrócili z Burren z Jacem, którego żyły pełne były ognia,
ale kiedy miała koszmary, to dotyczyły jej brata.
- To jak próbować walczyć z duchem – stwierdził Jace. – Nie mogą wytropić
Sebastiana, nie mogą go znaleźć, nie mogą odnaleźć Nocnych Łowców, których
przemienił.
- Robią, co mogą – rzekł Alec. – Ustawiają oddziały wokół Idrisu i Alicante. Wszystkie
oddziały. Wysłali tuzin ekspertów na Wyspę Wrangla.
Wyspa Wrangla była siedzibą wszystkich oddziałów świata, czarów, które chroniły
świat - Idris w szczególności - przed demonami i demoniczną inwazją. Sieć zabezpieczeń
nie była doskonała i zdarzało się, że demonom udało się przedostać, ale Clary mogła
sobie tylko wyobrazić, jak źle by było, gdyby one nie istniały.
- Słyszałam, jak mama mówiła, że czarownicy Spiralnego Labiryntu szukali sposobu,
by odwrócić działanie Piekielnego Kielicha – poinformowała Isabelle. – Oczywiście,
byłoby łatwiej, gdyby mieli ciała, które mogliby badać…
Ucichła. Clary wiedziała dlaczego. Ciała Mrocznych Nocnych Łowców, zabitych w
Burren zostały zabrane do Miasta Kości, żeby Cisi Bracia mogli je zbadać. Bracia nigdy
nie dostali takiej szansy. W ciągu jednej nocy, ciała zgniły i wyglądały jakby miały
kilkadziesiąt lat. Nie pozostało więc nic innego, jak spalić szczątki.
Isabelle znów zaczęła mówić.
– A Żelazne Siostry wkuwają broń. Dostajemy tysiące serafickich noży, mieczy,
chakramów, wszystkiego… kutego w niebiańskim ogniu. – Spojrzała na Jace’a. Tuż po
bitwie w Burren, kiedy ogień szalał w żyłach Jace’a na tyle gwałtownie, by doprowadzać
go do krzyku z bólu, Cisi Bracia badali go raz za razem, sprawdzali go lodem,
płomieniami, święconym metalem i zimnym żelazem, chcąc zobaczyć, czy istnieje
sposób, by wyciągnąć z niego ogień i wygasić go.
Nie znaleźli go. Ogień Chwalebnego, raz już zamknięty w ostrzu, nie spieszył się, by
zamieszkać w innym ani nawet, by opuścić ciało Jace’a do jakiegokolwiek innego
naczynia. Brat Zachariasz powiedział Clary, że od najwcześniejszych lat istnienia
Nocnych Łowców, Nefilim poszukiwali sposobu, by zamknąć niebiański ogień w broni, w
czymś, czym można by posługiwać się przeciw demonom. Nigdy takowego nie znaleźli,
więc wybrali serafickie ostrza jako swą broń. W końcu Cisi Bracia się poddali. Ogień
Chwalebnego wił się w żyłach Jace’a niczym wąż, a najlepszym, na co mógł liczyć, była
kontrola, by ogień go nie unicestwił.
Nagle rozbrzmiał głośny dźwięk wiadomości. Isabelle włączyła telefon z powrotem.
– Mama pisze, że mamy natychmiast wracać do Instytutu – powiedziała. – Jest jakieś
spotkanie, na którym mamy być. – Wstała, strzepując brud z sukienki. – Chciałabym cię
zaprosić – zwróciła się do Simona – ale wiesz, nieumarli raczej nie mogą wchodzić do
Instytutu.
- Tak, pamiętam – odparł Simon, podnosząc się. Clary też wstała i wyciągnęła dłoń
do Jace’s. Chwycił ją i wstał.
- Simon i ja idziemy na świąteczne zakupy – rzekła. – I nikt nie może iść z nami, bo
musimy wam kupić prezenty.
Alec wyglądał na przerażonego.
– Mój Boże. Czy to znaczy, że ja też muszę wam kupić prezenty?
Clary potrząsnęła głową.
ShadowhuntersTranslateTeam
– Czy Nocni Łowcy nie obchodzą… no wiecie, Świąt? – Clary wróciła pamięcią do
raczej niepokojącego obiadu na Święto Dziękczynienia u Luke’a, kiedy Jace, poproszony
o pokrojenie indyka, kroił go mieczem dopóki nie zostały tylko cienkie indycze płatki.
Może nie?
- Wymieniamy się prezentami, szanujemy zmianę pory roku – powiedziała Isabelle. -
Obchodziliśmy kiedyś Zimowy Festiwal Anioła. Świętowaliśmy to w dzień, w którym
Dary Anioła zostały ofiarowane Nocnemu Łowcy Jonathanowi. Myślę, że Nocnych
Łowców denerwowało, że zostali pominięci we wszystkich przyziemnych
uroczystościach, dlatego wiele Instytutów urządza przyjęcia bożonarodzeniowe.
Londyńskie jest najsławniejsze. - Wzruszyła ramionami. - Po prostu nie uważam, byśmy
mieli zamiar urządzać przyjęcie… w tym roku.
- Och. - Clary czuła się okropnie. Oczywiście, że nie chcą świętować Bożego
Narodzenia po utracie Maxa. - Cóż, przynajmniej pozwólcie nam kupić sobie prezenty.
Nie musimy urządzać imprezy ani niczego takiego.
- Dokładnie. - Simon wzruszył ramionami. - Muszę kupić chanukowe prezenty. Jest
to nakazane przez prawo żydowskie. Bóg Żydów to dość rozgniewany Bóg. I bardzo
chciwy.
Clary uśmiechnęła się do niego. Ostatnio coraz łatwiej było mu wymawiać słowo
"Bóg".
Jace westchnął i pocałował Clary - był to szybki buziak na dowidzenia, ale i tak
przyprawił ją o dreszcze. Niemożność dotknięcia i właściwego pocałowania Jace'a
zaczynała sprawiać, że Clary mogłaby wyskoczyć z własnej skóry. Przyrzekła mu, że to
nie ma znaczenia, że kocha go, nawet jeśli już nigdy miałaby go nie dotknąć, ale i tak tego
nienawidziła. Nienawidziła braku zapewnienia, że fizycznie też pasują do siebie idealnie.
- Do zobaczenia później - rzucił Jace. - Wracam z Alekiem i Izzy...
- Nie, nie wracasz - niespodziewanie przerwała mu Isabelle. - Zniszczyłeś telefon
Aleca. Rzeczywiście, każdy z nas chciał to zrobić od wielu tygodni, ale...
- ISABELLE! - oburzył się Alec.
- Ale faktem jest, że jesteś jego parabatai, a jako jedyny nie widziałeś się z
Magnusem. Idź z nim pogadaj.
- I co mu powiem? - spytał Jace. - Nie możesz namawiać ludzi, żeby z tobą nie
zrywali… Albo możesz - dodał pospiesznie, widząc wyraz twarzy Aleca. - Kto wie?
Spróbuję.
- Dzięki. - Alec poklepał Jace’a po ramieniu. - Słyszałem, że jeśli chcesz, możesz być
nawet czarujący.
- Też tak słyszałem - odparł Jace, ruszając biegiem do tyłu. Nawet to robił wdzięcznie,
pomyślała Clary ponuro. I seksownie. Pomachała mu bez entuzjazmu.
- Do zobaczenia - zawołała. Jeśli do tego czasu nie umrę z frustracji.
***
ShadowhuntersTranslateTeam
Frayowie nigdy nie byli rodziną religijną, ale Clary uwielbiała Piątą Aleję w czasie
Świąt Bożego Narodzenia. Powietrze pachniało jak słodkie, pieczone kasztany, a witryny
okienne błyszczały srebrem oraz odcieniami niebieskiego, zielonego i czerwonego. W
tym roku do każdej latarni przyczepiony był gruby, okrągły płatek śniegu, odbijając
złote, zimowe światło słoneczne. Nie wspominając o ogromnym drzewie w Rockfeller
Center. Rzucało na nich swój cień, gdy przechodzili przez bramę z boku lodowiska,
obserwując wywracających się turystów, próbujących poruszać się na lodzie.
Clary trzymała w dłoniach kubek z gorącą czekoladą, rozprzestrzeniając jego ciepło
na całe swoje ciało. Czuła się prawie normalnie - szła Piątą Aleją, oglądając witryny
okienne i choinkę. Dla niej i Simona była to zimowa tradycja praktycznie od zawsze.
- Jak za starych, dobrych czasów, nieprawdaż? - zapytał, powtarzając jej myśli i
opierając podbródek na skrzyżowanych ramionach.
Spojrzała na niego z ukosa. Miał na sobie czarny płaszcz i szal, który podkreślał
bladość jego skóry. Oczy miał zacienione, co wskazywało na to, że w ostatnim czasie nie
pił krwi. Wyglądał jak głodny, zmęczony wampir.
Cóż, pomyślała. Prawie jak za dawnych czasów.
- Więcej osób, którym trzeba kupić prezenty - zauważyła. - Plus, zawsze
traumatyczne pytanie, co kupić na Gwiazdkę osobie, z którą dopiero zacząłeś się
spotykać?
- Co kupić Nocnemu Łowcy, który ma wszystko - powiedział Simon z uśmiechem.
- Jace lubi głównie broń - rzekła Clary. - Lubi książki, ale przecież w Instytucie mają
ogromną bibliotekę, lubi muzykę klasyczną... - Twarz Clary pojaśniała. Simon był
muzykiem; mimo że jego zespół był okropny i ciągle zmieniał nazwę - aktualnie
Śmiercionośny Suflet - wciąż był muzykiem. - Co dałbyś osobie, która lubi grać na
fortepianie?
- Fortepian.
- Simon!
- Naprawdę ogromny metronom, który mógłby być używany jako broń?
Clary westchnęła rozdrażniona.
- Nuty. Rachmaninoff jest trudny, ale on lubi wyzwania.
- Dobry pomysł. Rozejrzę się za jakimś sklepem muzycznym. - Clary, która wypiła już
swoją gorącą czekoladę, wyrzuciła kubek do pobliskiego kosza i wyjęła telefon. - A co z
tobą? Co dajesz Isabelle?
- Nie mam pojęcia - odparł Simon. Zaczęli kierować się w stronę alei, gdzie strumień
pieszych gapiących się w okna zablokował ulicę.
- Och, daj spokój. Isabelle jest łatwa.
- Mówisz o mojej dziewczynie. - Simon ściągnął brwi. - Tak myślę. Właściwie to nie
jestem pewien. Nie rozmawialiśmy o tym. W sensie, o związku.
- Naprawdę musisz ZSZ, Simon.
- Co?
- Zdefiniować swój związek. Co to jest, do czego zmierza. Czy jesteście parą, czy to po
prostu dobra zabawa, to skomplikowane, czy co? Kiedy zamierza powiedzieć swoim
rodzicom? Czy wolno ci widywać się z innymi ludźmi?
Simon zbladł.
- Co? Serio?
- Serio. W międzyczasie - perfumy! - Clary chwyciła tył płaszcza Simona i wciągnęła
go do sklepu kosmetycznego. Był ogromny w środku, z rzędami lśniących butelek. - Coś
ShadowhuntersTranslateTeam
niezwykłego - dodała, kierując się do działu z zapachami. - Isabelle nie będzie chciała
pachnieć jak ktoś inny. Ona chciałaby pachnieć jak figi, wetyweria albo...
- Figi? To figi pachną? - Simon wyglądał na przerażonego. Clary już chciała się
roześmiać, gdy jej telefon zawibrował. To była jej matka.
GDZIE JESTEŚ?
Clary przewróciła oczami i odpisała. Jocelyn nadal denerwowała się, gdy myślała, że
Clary jest z Jacem. Chociaż, jak zauważyła Clary, Jace był prawdopodobnie
najbezpieczniejszym chłopakiem na świecie, jako że nie mógł (1) złościć się, (2)
przystawiać się seksualnie i (3) robić czegokolwiek, co produkowałoby hormon
adrenaliny.
Z drugiej strony, został opętany; wraz z matką, obie widziały, jak Sebastian groził
Luke'owi, a Jace tylko stał i przyglądał się. Clary nadal nie rozmawiała z nim o
wszystkim, co widziała w apartamencie, który dzieliła z Jacem i Sebastianem przez
krótki czas. Była to mieszanina snu i koszmaru. Nigdy nie powiedziała matce, że Jace
kogoś zabił. Były rzeczy, o których Jocelyn po prostu nie musiała wiedzieć, sprawy,
którym Clary nie chciała stawić czoła.
- W tym sklepie jest tyle rzeczy, których Magnus by pragnął - stwierdził Simon,
podnosząc szklaną butelkę z brokatem wymieszanym z olejkiem do ciała. - Czy kupienie
prezentu dla osoby, która właśnie zerwała z twoim przyjacielem jest złamaniem jakiejś
zasady?
- Myślę, że to zależy. Czy Magnus jest ci bliższy niż Alec?
- Alec pamięta moje imię - rzekł Simon i odłożył butelkę z powrotem. - I przykro mi z
jego powodu. Rozumiem, dlaczego Magnus to zrobił, ale Alec jest rozbity. Myślę, że jeśli
kogoś kochasz i jest mu naprawdę przykro, powinieneś mu wybaczyć.
- Myślę, że to zależy, co zrobiłeś - odparła Clary. - Nie mam na myśli Aleca, tylko w
ogóle. Choć jestem pewna, że Isabelle wybaczyłaby ci wszystko - dodała pospiesznie.
Simon spojrzał na nią z powątpiewaniem.
- Nie ruszaj się – powiedziała, trzymając butelkę przy jego głowie. - Za trzy minuty
powącham twoją szyję.
- Wow - rzucił Simon. - Muszę przyznać, że długo czekałaś, by wykonać ten ruch,
Fray.
Clary nie zawracała sobie głowy inteligentną ripostą. Ciągle myślała o tym, co Simon
powiedział o przebaczeniu, przypominając sobie kogoś innego, czyjś głos i oczy.
Sebastian siedział na przeciwko niej w Paryżu. Myślisz, że możesz mi wybaczyć? To
znaczy, uważasz, że ktoś taki jak ja zasługuje na przebaczenie?
- Są rzeczy, których nie da się wybaczyć - powiedziała. - Nigdy nie wybaczę
Sebastianowi.
- Bo go nie kochasz.
- Nie, ale jest moim bratem. Jeśli byłoby inaczej... – Ale nie jest. Clary porzuciła tę
myśl i powąchała Simona. - Pachniesz jak figi i morele.
- Naprawdę sądzisz, że Isabelle chciałaby pachnieć jak talerz suszonych owoców?
- Prawdopodobnie nie. - Clary podniosła następną buteleczkę. - Więc, co zamierzasz
zrobić?
- Kiedy?
ShadowhuntersTranslateTeam
Clary przestała zastanawiać się nad tym, czym tuberoza różni się od zwykłej róży i
spojrzała w zdziwione, brązowe oczy Simona.
- Cóż, nie możesz mieszkać z Jordanem do końca życia, prawda? Możesz iść do
college’u i...
- Ty nie idziesz do college’u - przerwał jej.
- Nie, ale ja jestem Nocnym Łowcą. Uczymy się nawet po skończeniu osiemnastki,
jesteśmy wysyłani do innych Instytutów - to nasz college.
- Nie podoba mi się myśl, że wyjedziesz. - Włożył ręce do kieszeni swojego płaszcza. -
Nie mogę iść do college'u - dodał. - Moja mama raczej nie zamierza za niego płacić, a ja
nie mogę wziąć kredytu studenckiego. Prawnie jestem martwy. Poza tym, jak długo
zajęłoby ludziom w szkole zauważenie, że oni się starzeją, a ja nie? Jeśli nie zauważyłaś,
szesnastolatkowie raczej nie wyglądają jak ludzie z ostatniego roku.
Clary odstawił buteleczkę.
- Simon...
- Może powinienem kupić coś matce - powiedział z goryczą. – Co mówi "Dzięki, że
wywaliłaś mnie z domu i udawałaś, że jestem martwy"?
- Orchidee?
Ale nastrój Simona na żarty już zniknął.
- Może nie jest jak za starych czasów - rzekł. - Normalnie kupiłbym ci kredki albo
jakieś inne materiały dla artystów. Tylko, że ty już nie rysujesz, no chyba, że stelą. Ty nie
rysujesz, ja nie oddycham. Niezupełnie jak w zeszłym roku.
- Może powinieneś pogadać z Rafaelem?
- Rafaelem?
- On wie, jak żyją wampiry - zauważyła Clary. - Jak urządzają sobie życie, jak
zarabiają pieniądze, gdzie kupują mieszkania, on to wszystko wie. Może mógłby ci
pomóc.
- Mógłby, ale nie pomoże - oświadczył Simon nachmurzony. - Nie słyszałem nic o
wampirach z Dumort odkąd Maureen przejęła władzę od Camille. Wiem, że Rafael jest
jej zastępcą. Jestem pewien, że uważają, iż nadal mam Znak Kaina, w innym wypadku już
dawno wysłaliby kogoś, żeby się mną zajął. To tylko kwestia czasu.
- Nie. Wiedzą, że nie mogą cię dotknąć. To wywołałoby wojnę z Clave. Instytut
wyraził się bardzo jasno - powiedziała Clary. - Jesteś chroniony.
- Clary - jęknął Simon. - Nikt z nas nie jest chroniony.
Zanim Clary zdążyła odpowiedzieć, usłyszała kogoś wołającego jej imię. Całkowicie
zaskoczona zauważyła matkę, torującą sobie do niej drogę przez tłum kupujących. Przez
okno spostrzegła Luke'a, czekającego na chodniku. W swojej flanelowej koszuli pośród
stylowych nowojorczyków wyglądał bardzo nie na miejscu.
Wychodząc wreszcie z tłumu, Jocelyn dobiegła do nich i objęła córkę. Clary spojrzała
z zaskoczeniem znad ramienia matki na Simona. Wzruszył ramionami. W końcu Jocelyn
puściła ją i cofnęła się.
- Tak bardzo się martwiłam, że coś ci się stało...
- W Sephorze? - przerwała jej Clary.
Jocelyn zmarszczyła brwi.
- Nie słyszałaś? Byłam pewna, że Jace już dawno do ciebie napisał.
Clary poczuła nagły chłód na całym ciele, jakby pociągnęła łyk lodowatej wody.
- Nie, ja... Co się dzieje?
ShadowhuntersTranslateTeam
- Przepraszam Simonie - powiedziała Jocelyn. - Ale Clary i ja musimy natychmiast
udać się do Instytutu.
***
Niewiele się zmieniło u Magnusa od czasu, kiedy Jace był tam po raz pierwszy. To
samo małe wejście i pojedyncza żółta żarówka. Jace użył runy Otwarcia, żeby przejść
przez drzwi frontowe, przeskoczył po dwa stopnie naraz i zabrzęczał dzwonkiem do
mieszkania Magnusa. Bezpieczniejsze niż użycie następnej runy, zauważył. Ostatecznie,
Magnus mógł grać w gry video nago albo, doprawdy, robić praktycznie cokolwiek. Kto
wie, co dziwnego robią czarownicy w swoim wolnym czasie?
Jace zadzwonił znowu, tym razem stanowczo przytrzymując dzwonek. Po dwóch
następnych długich próbach Magnus wreszcie otworzył drzwi szarpnięciem, wyglądając
przy tym na rozwścieczonego. Był ubrany w czarny jedwabny szlafrok nałożony na białą
koszulę frakową i tweedowe spodnie. Jego stopy były bose, włosy zwichrzone, a na
szczęce było widać cień kilkudniowego zarostu.
- Co ty tutaj robisz? - zażądał odpowiedzi.
- O rany - powiedział Jace. - Jak niemiło.
- Ponieważ nie jesteś mile widziany.
Nocny Łowca uniósł brew.
- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Nie. Jesteś przyjacielem Aleca. Alec był moim chłopakiem, dlatego musiałem cię
tolerować, ale teraz już nim nie jest, więc nie muszę cię znosić. Nie żeby którekolwiek z
was zdawało się być tego świadomym. Ty jesteś już – co, czwartym? - z waszej grupy,
który mnie niepokoi. - Magnus zaczął wyliczać na swoich długich palcach. - Clary.
Isabelle. Simon...
- Simon też przyszedł?
- Wyglądasz na zaskoczonego.
- Nie myślałem, że był tak zainteresowany twoim związkiem z Alekiem.
- Ja nie mam żadnego związku z Alekiem - stanowczo zaprzeczył Magnus, ale Jace
zdążył już przepchnąć się obok niego i znajdował się w jego salonie, rozglądając się z
zaciekawieniem.
Jedną z rzeczy, które Jace skrycie lubił w mieszkaniu Magnusa było to, że rzadko
wyglądało w ten sam sposób dwa razy. Czasami było dużym, nowoczesnym poddaszem.
Czasem wyglądało jak francuski dom publiczny albo jak wiktoriańska palarnia opium,
albo jak wnętrze statku kosmicznego. Teraz jednak było zabałaganione i ciemne. Stosy
starych kartonów po chińskim jedzeniu zaśmiecały stolik do kawy. Prezes Miał leżał na
szmaciaku1 ze wszystkimi czterema łapami wystawionymi prosto przed siebie, jak
martwy jeleń.
- Pachnie tu złamanym sercem - stwierdził Jace.
- To chińszczyzna. - Magnus rzucił się na sofę i wyciągnął na niej swoje długie nogi. -
Kontynuuj, miejmy to już za sobą. Powiedz to, co przyszedłeś powiedzieć.
- Myślę, że powinniście wrócić do siebie z Alekiem - zaczął Jace.
1
W oryginale rag rug – dywan zrobiony z różnych skrawków materiałów.
ShadowhuntersTranslateTeam
Magnus wzniósł swoje oczy ku sufitowi.
- A to dlaczego?
- Ponieważ jest nieszczęśliwy - odparł Jace. - I jest mu przykro. Jest mu przykro z
powodu tego, co zrobił. Nie powtórzy tego.
- O, nie będzie znowu zakradać się za moimi plecami z jedną z moich byłych, planując
skrócenie mojego życia? Bardzo szlachetnie z jego strony.
- Magnusie...
- Poza tym, Camille nie żyje. Nie może tego znowu zrobić.
- Wiesz, co miałem na myśli - powiedział Jace. - Nie będzie cię okłamywał,
wprowadzał w błąd, ukrywał przed tobą różnych rzeczy, czy cokolwiek, o co jeszcze
jesteś zły. - Blondyn rzucił się na skórzany fotel ze skrzydłami po obu stronach głowy i
uniósł brew. - Więc?
Magnus odwrócił się do niego.
- Co cię obchodzi to, że Alec jest nieszczęśliwy?
- Co mnie obchodzi? - Jace powtórzył tak głośno, że aż Prezes Miał usiadł prosto,
jakby go to zszokowało. - Oczywiście, że Alec mnie obchodzi; jest moim najlepszym
przyjacielem, moim parabatai. I jest nieszczęśliwy. I ty też jesteś, sądząc po tym
wszystkim. Opakowania po jedzeniu na wynos wszędzie, nie zrobiłeś niczego, żeby
poprawić wygląd tego miejsca, twój kot wygląda na martwego...
- On nie jest martwy.
- Alec mnie obchodzi - oświadczył Jace, unieruchamiając Magnusa niezachwianie
intensywnym spojrzeniem. - On obchodzi mnie bardziej niż ja sam siebie obchodzę.
- Czy nigdy ci się nie wydawało, - zadumał się czarownik, odrywając kawałek
odpadającego lakieru z paznokcia - że to całe bycie parabatai jest dosyć okrutne?
Możesz wybrać swojego parabatai, ale potem nie możesz tego cofnąć. Nawet jeśli cię
zaatakuje. Spójrz na Luke'a i Valentine'a. I chociaż twój parabatai jest dla ciebie w
pewnym sensie najbliższą osobą na świecie, nie możesz się w nim zakochać. A jeśli
umrze, jakaś część ciebie też umiera.
- Skąd wiesz tak dużo o parabatai?
- Znam Nocnych Łowców - odparł, poklepując kanapę obok siebie tak, że Prezes
wskoczył na poduszkę i delikatnie trącił głową Magnusa. Długie palce czarownika
utonęły w kocim futrze. - Od długiego czasu. Jesteście dziwnymi stworzeniami. Z jednej
strony cała ta krucha szlachetność i człowieczeństwo, a z drugiej lekkomyślny ogień
aniołów. - Jego oczy skierowały się w stronę Jace'a. - W szczególności ty, Herondale,
masz ogień anioła we krwi.
- Przyjaźniłeś się wcześniej z Nocnymi Łowcami?
- Przyjaciele – powtórzył Magnus. - Co to właściwie znaczy?
- Wiedziałbyś, - odparł Jace - gdybyś miał jakichkolwiek. Masz? Masz przyjaciół?
Mam na myśli innych oprócz tych, którzy przychodzą na twoje przyjęcia. Większość
ludzi się ciebie boi, zawdzięczają ci coś lub kiedyś z nimi spałeś, ale przyjaciele – nie
zauważyłem, żebyś miał ich wielu.
- Cóż, to coś nowego - stwierdził czarownik. - Nikt inny z twojej grupy nie próbował
mnie obrazić.
- Czy to działa?
- Jeśli masz na myśli to, że nagle poczułem się w obowiązku do zejścia się z Alekiem,
to nie - odpowiedział Magnus. - Za to teraz mam ochotę na pizzę, ale to może być ze sobą
niepowiązane.
ShadowhuntersTranslateTeam
- Alec mówił, że tak robisz - powiedział Jace. - Odpierasz pytania dotyczące ciebie
żartami.
Magnus zmrużył oczy.
- I jestem jedynym, który tak postępuje?
- Dokładnie - potwierdził Nocny Łowca. - Uwierz osobie, która wie, co mówi.
Nienawidzisz opowiadać o sobie i wolisz, żeby ludzie byli na ciebie źli niż mieli ci
współczuć. Ile masz lat, Magnus? Tak naprawdę. - Czarownik nie odpowiedział. - Jak
mieli na imię twoi rodzice? Jak się nazywał twój ojciec? - Magnus spojrzał na niego
gniewnie swoimi złotozielonymi oczami.
- Gdybym chciał leżeć na kanapie i narzekać komuś na temat moich rodziców,
zatrudniłbym psychiatrę.
- Ach - odparł Nocny Łowca. - Ale moje usługi są darmowe.
- Słyszałem to o tobie.
Jace uśmiechnął się szeroko i zsunął niżej na swoim fotelu. Na otomanie znajdowała
się poduszka ze wzorem flagi brytyjskiej. Blondyn chwycił ja i podłożył sobie pod głowę.
- Nie muszę nigdzie iść. Mogę tutaj siedzieć cały dzień.
- Świetnie - rzekł Magnus. - Zamierzam się zdrzemnąć. - Sięgnął po pognieciony koc,
który leżał na podłodze, kiedy zadzwonił telefon Jace'a. Czarownik przyglądał się,
wstrzymany wpół ruchu, jak Jace przeszukuje swoją kieszeń i otwiera klapkę swojej
komórki.
To była Isabelle.
- Jace?
- Tak. Jestem u Magnusa. Myślę, że być może mamy jakiś postęp. Co jest?
- Wracaj - powiedziała Isabelle, a Jace usiadł prosto, zrzucając poduszkę na podłogę.
Jej głos był bardzo napięty. Mógł usłyszeć w nim ostrość, jak fałszywy dźwięk źle
nastrojonego pianina. - Do Instytutu. Natychmiast, Jace.
- Co jest? - spytał. - Co się stało? - Zobaczył, że Magnus również usiadł, a koc wyleciał
mu z dłoni.
- Sebastian - poinformowała Isabelle.
Jace zamknął oczy. Zobaczył złotą krew i białe pióra rozrzucone na marmurowej
posadzce. Pamiętał mieszkanie, nóż w swoich dłoniach, świat u swoich stóp, uścisk
Sebastiana na swoim nadgarstku, bezdenne czarne oczy patrzące na niego z podłym
rozbawieniem. Dzwoniło mu w uszach.
- O co chodzi? - Głos Magnusa przebił się przez myśli Jace'a. Nocny Łowca zdał sobie
sprawę, że był już przy drzwiach, z telefonem z powrotem w kieszeni. Odwrócił się.
Magnus z surowym wyrazem twarzy znajdował się zaraz za nim. - Czy to był Alec?
Wszystko z nim w porządku?
- Co cię to obchodzi? - rzucił Jace, a czarownik wzdrygnął się. Nocnemu Łowcy nie
wydawało się, żeby kiedykolwiek wcześniej widział Magnusa wzdrygającego się. To była
jedyna rzecz, która powstrzymała Jace'a przed trzaśnięciem drzwiami, kiedy wychodził.
***
ShadowhuntersTranslateTeam
Tuziny nieznanych płaszczy i kurtek wisiały w wejściu do Instytutu. Clary poczuła
dreszcz napięcia w ramionach, kiedy rozpinała swój własny wełniany płaszcz i wieszała
go na jednym z haczyków, które, ustawione w linie, znajdowały się na ścianach.
- I Maryse nie powiedziała, o co chodziło? - spytała Clary. W jej głosie pobrzmiewało
zdenerwowanie.
Jocelyn odwinęła długi szary szal ze swojej szyi i ledwo spojrzała, gdy Luke zabrał go
od niej, by powiesić na haczyku. Jej zielone oczy rzuciły szybkie spojrzenie dookoła
pokoju, obejmując wejście do windy, łukowaty sufit w górze i wyblakłe malowidła
ścienne, przedstawiające ludzi i anioły.
Luke potrząsnął głową.
- Tylko tyle, że zaatakowano Clave i musimy zebrać się tutaj tak szybko, jak to tylko
możliwe.
- Niepokoi mnie, że mowa o ,,nas”. - Jocelyn związała swoje włosy w kok i umocowała
go za pomocą palców na tyle głowy. - Nie byłam w Instytucie od lat. Dlaczego mnie tutaj
potrzebują?
Luke ścisnął pokrzepiająco jej ramię. Clary wiedziała, czego bała się jej matka, czego
oni wszyscy się bali. Jedynym powodem, dla którego Clave mogłoby chcieć tutaj Jocelyn,
były jakieś nowe informacje o jej synu.
- Maryse mówiła, że będą w bibliotece - powiedziała Jocelyn. Clary ruszyła przodem.
Mogła usłyszeć, jak Luke i jej matka rozmawiają z tyłu oraz cichy odgłos ich kroków.
Luke szedł wolniej niż zwykle. Nie wydobrzał jeszcze do końca po ranie, która niemalże
zabiła go w listopadzie.
Wiesz dlaczego tutaj jesteś, czyż nie?, wyszeptał cichy głos w tyle jej głowy. Zdawała
sobie sprawę z tego, że go tutaj nie ma, ale to nie pomagało. Nie widziała swojego brata
od bitwy pod Burren, jednak jego cząstka nadal tkwiła w jej umyśle jak natrętny, niemile
widziany duch. Ze względu na mnie. Zawsze wiedziałaś, że nie odszedłem na zawsze.
Powiedziałem ci, co się stanie. Wyjaśniłem ci to.
Erchomai.
Nadchodzę.
Dotarli do biblioteki. Drzwi były na wpół otwarte, a gwar głosów rozbrzmiewał na
wskroś. Jocelyn zatrzymała się na chwilę, jej wyraz twarzy stężał.
Clary położyła dłoń na gałce od drzwi.
- Gotowi? - Do tej pory nie zauważyła, w co jej matka była ubrana: czarne dżinsy,
buty i czarny golf. Jak gdyby, nie zdając sobie z tego sprawy, założyła rzeczy, które były
najbliższe stroju bojowemu.
Jocelyn kiwnęła głową swojej córce.
Ktoś odsunął wszystkie meble w bibliotece, tworząc dużą wolną powierzchnię na
środku pokoju idealnie na mozaice przedstawiającej Anioła. Postawiono tam masywny
stół z ogromną marmurową płytą balansującą na szczycie dwóch klęczących aniołów.
Dookoła stołu rozsiadło się Konklawe. Niektórych członków, jak Kadira i Maryse, Clary
znała z imienia. Reszta była tylko znajomymi twarzami. Maryse stała, wyliczając na
palcach imiona, jednocześnie recytując na głos.
- Berlin - rzekła. - Żadnych ocalałych. Bangkok. Żadnych ocalałych. Moskwa. Żadnych
ocalałych. Los Angeles...
- Los Angeles? - powtórzyła Jocelyn. - Tam byli Blackthornowie. Czy oni...
Maryse wyglądała na zaskoczoną, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że Jocelyn
do nich dołączyła. Jej niebieskie oczy przesunęły się po Luke'u i Clary. Wyglądała na
ShadowhuntersTranslateTeam
wymizerowaną i wykończoną, jej włosy były ściągnięte mocno do tyłu, na rękawie jej
dopasowanego żakietu widniała plama – czerwone wino czy krew? - Są ocalali – odparła.
- Dzieci. Znajdują się teraz w Idrisie.
- Helen – odezwał się Alec, a Clary pomyślała o dziewczynie, która walczyła z nimi
przeciwko Sebastianowi w Burren. Pamiętała ją znajdującą się w nawie Instytutu, z
ciemnowłosym chłopcem uczepionym jej nadgarstka. Mój brat, Julian.
- Dziewczyna Aliny - wypaliła Clary i zobaczyła, jak Konklawe patrzy na nią z
wyraźną wrogością. Zawsze tak było. Jakby to, kim była i co symbolizowała, sprawiało,
że nie widzieli w niej nic innego. Córka Valentine'a. Córka Valentine'a. - Czy wszystko z
nią w porządku?
- Była wtedy w Idrisie, z Aliną - odpowiedziała Maryse. - Jej młodsi bracia i siostry
przeżyli, chociaż wygląda na to, że jest pewna kwestia dotycząca najstarszego brata,
Marka.
- Kwestia? - spytał Luke. - Co tak właściwie się dzieje, Maryse?
- Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli poznać całą historię, zanim nie udamy się do
Idrisu - oznajmiła kobieta, wygładzając swoje już i tak gładkie włosy. - Ale dokonano
ataków, kilku w trakcie dwóch nocy, na sześć Instytutów. Nie jesteśmy jeszcze pewni, w
jaki sposób Instytuty zostały pogwałcone, ale za to wiemy...
- Sebastian - powiedziała matka Clary. Jej dłonie były upchnięte w kieszenie czarnych
spodni, ale Clary podejrzewała, że gdyby nie były, mogłaby zobaczyć dłonie Jocelyn
ściśnięte w pięści. - Przejdź do rzeczy, Maryse. Mój syn. Nie wzywałabyś mnie, gdyby to
nie on był za to odpowiedzialny, prawda? - Oczy Jocelyn napotkały oczy Maryse i Clary
zadumała się, czy tak właśnie było, kiedy obie należały do Kręgu, ostre krawędzie ich
charakterów ocierające się o siebie i iskrzące.
Drzwi otworzyły się, zanim Maryse mogła odpowiedzieć i wszedł przez nie Jace. Był
zarumieniony od mrozu, z gołą głową i jasnymi włosami potarganymi przez wiatr. Nie
miał rękawiczek, jego palce były czerwone na końcach przez pogodę, a dłonie
poznaczone nowymi i starymi Znakami. Zauważył Clary i uśmiechnął się do niej
przelotnie, nim usadowił się na krześle stojącym pod ścianą.
Luke, jak zwykle, zmienił temat, by zapanował spokój.
- Maryse? Czy Sebastian jest za to odpowiedzialny?
Maryse wzięła głęboki oddech.
- Tak, jest. I miał ze sobą Mrocznych.
- Oczywiście, że to Sebastian - dodała Isabelle. Jej spojrzenie utkwione było wcześniej
w stole, a teraz uniosła głowę. Jej twarz była maską nienawiści i wściekłości. -
Powiedział, że nadchodzi. I, cóż, nadszedł.
Maryse westchnęła.
- Przypuszczaliśmy, że zaatakuje Idris. Nie Instytuty. Na to właśnie wskazywały
informacje wywiadowcze.
- Więc zrobił coś, czego się nie spodziewaliście - stwierdził Jace. - Zawsze robi to,
czego się nie spodziewacie. Może Clave powinno zaplanować coś na taką okoliczność. -
Głos Jace'a obniżył się. - Mówiłem wam. Mówiłem wam, że będzie chciał więcej
żołnierzy.
- Jace - wtrąciła Maryse. - Nie pomagasz.
- Nawet nie próbowałem.
ShadowhuntersTranslateTeam Prolog Instytut w Los Angeles, grudzień 2007 Tego dnia, gdy zginęli rodzice Emmy Carstairs, pogoda była idealna. Z drugiej strony pogoda w Los Angeles zazwyczaj była perfekcyjna. Mama i tata Emmy podrzucili ją w jasny zimowy poranek do Instytutu położonego na wzgórzach za wybrzeżem Pacyfiku, z którego widać było niebieski ocean. Niebo było bezchmurne nad obszarem ciągnącym się od klifów Pacific Palisades do plaż w Point Dume. Raport przyszedł w nocy, ostrzegając przed aktywnością demonów blisko jaskiń plażowych Leo Carrillo. Carstairsowie zostali przydzieleni do ich sprawdzenia. Później Emma będzie pamiętała matkę, która dmuchnięciem chowała jej kosmyk włosów za ucho, gdy dziewczynka proponowała narysowanie runy Nieustraszoności na ciele ojca i Johna Carstairsa śmiejącego się i mówiącego, że nie jest pewny swoich uczuć co do nowomodnych run. Dziękuje bardzo, czuł się dobrze z tym, co było napisane w Szarej Księdze. Jednak w tym czasie Emma nie miała cierpliwości do rodziców; przytuliła ich szybko, zanim wbiegła po schodach Instytutu, z plecakiem podskakującym na ramionach, gdy machała na pożegnanie z dziedzińca. Emma uwielbiała to, że trenowała w Instytucie. Nie tylko jej najlepszy przyjaciel Julian tam mieszkał, ale zawsze, gdy tam wchodziła, czuła się tak, jakby rzucała się do oceanu. Była to masywna konstrukcja z drewna i kamienia, która stała na końcu żwirowanej ścieżki biegnącej przez wzgórza. Każdy pokój, każde piętro miały widok na ocean i góry, i niebo, bezkresne przestrzenie błękitu, zieleni i złota. Emma marzyła o tym, by wspiąć się z Julesem tak wysoko, że nie mogliby być powstrzymani przez rodziców, by sprawdzić, czy taki widok ciągnie się aż do pustyni na południu. Frontowe drzwi ją znały i otworzyły się pod znajomym dotykiem. Przedpokój i niższe piętra były pełne dorosłych Nocnych Łowców, którzy chodzili tam i z powrotem. Jakiś rodzaj spotkania, domyśliła się Emma. Wśród tłumu dostrzegła ojca Juliana, Andrew Blackthorna, który był głową Instytutu. Nie chcąc zostać spowolnioną przez pozdrowienia, popędziła do szatni na drugim piętrze, gdzie zmieniła dżinsy i T–shirt na treningowe ciuchy – za dużą koszulę, luźne bawełniane spodnie i najważniejszą rzecz ze wszystkich – ostrze zawieszone na ramieniu. Cortana. Znaczyło to „krótkie miecz”, ale nie był on wcale krótki dla Emmy. Miał długość jej przedramienia, ostrze ze słowami, które zawsze wywoływały dreszcz w dole kręgosłupa: Jestem Cortana, tych samych stali i temperamentu, co Joyeuse i
ShadowhuntersTranslateTeam Durendall. Ojciec wyjaśnił jej, co to znaczy, gdy po raz pierwszy włożył miecz w jej dziesięcioletnie ręce. – Możesz używać go do ćwiczeń, dopóki nie osiągniesz osiemnastu lat, gdy stanie się on twój – powiedział John Carstairs, uśmiechając się do niej, gdy jej palce śledziły słowa. – Rozumiesz, co to znaczy? Potrząsnęła głową. „Stal” rozumiała, ale nie „temperament”. Temperament oznaczał złość, coś, przed czym ojciec zawsze ją ostrzegał, co powinna kontrolować. Ale co to miało wspólnego z ostrzem? – Znasz rodzinę Waylandów – powiedział ojciec. – Byli znanymi snycerzami, zanim Żelazne Siostry zajęły się wyrabianiem broni dla wszystkich Nocnych Łowców. Wayland Smith wykonał Ekskalibur i Joyeuse, miecze Artura i Lancelota, a także Durendall, ostrze bohatera Rolanda. A także ten miecz, z tej samej stali. Wszystkie ostrza muszą być hartowane w wysokiej temperaturze, prawie zdolnej stopić lub zniszczyć metal, by uczynić go silniejszym, to nadaje im temperament. – Pocałował ją w czubek głowy. – Rodzina Carstairsów ma ten miecz od pokoleń. Napis przypomina nam, że Nocni Łowcy to broń Anioła. Hartuje nas w ogniu i stajemy się silniejsi. Cierpiąc, ocalejemy. Emma nie mogła się doczekać, aż minie sześć lat, gdy skończy osiemnastkę i będzie mogła podróżować po świecie, by zwalczać demony, gdy będzie hartowana w ogniu. Teraz przypięła miecz i opuściła pokój, wyobrażając sobie, jak to będzie. W swojej wyobraźni stała na urwisku nad morzem w Point Dume, odpierając zastępy demonów Raum przy pomocy Cortany. Oczywiście, Julian był z nią, dzierżąc swoją ulubioną broń – kuszę. Jules zawsze był w myślach Emmy. Znali się odkąd pamiętała. Blackthornowie i Carstarisowie zawsze byli blisko, a Julian był tylko kilka miesięcy starszy; dosłownie nigdy nie żyła w świecie bez niego. Razem uczyli się pływać, gdy oboje byli dziećmi. Razem uczyli się chodzić, a później biegać. Była noszona przez jego rodziców i ganiona przez starszego brata i siostrę za złe zachowanie. A często źle się zachowywali. Zafarbowanie puszystego białego kota Blackthornów o imieniu Oskar na jasnoniebieski kolor, gdy mieli po siedem lat, było pomysłem Emmy. Mimo to Julian wziął winę na siebie – zawsze tak robił. Po wszystkim mówił, że ponieważ jest jedynaczką, a on jednym z siedmiorga dzieci, jego rodzice zapominają dużo szybciej niż jej, że byli na niego źli. Emma pamiętała, jak jego matka zmarła zaraz po urodzeniu Tavvy i jak stała, trzymając rękę Julesa, gdy jej ciało płonęło w kanionach, a dym piął się ku niebu. Pamiętała, jak płakał, i swoje myśli o tym, że chłopcy płaczą inaczej od dziewczyn – okropnym, poszarpanym szlochem, który brzmiał jak gdyby był wyrywany z korzeniami. Może było to dla nich gorsze, ponieważ nie powinni tego robić. – Ooch! – Emma cofnęła się; była tak zamyślona, że wpadła prosto na ojca Juliana – wysokiego mężczyznę z potarganą czupryną, taką samą jak u większości jego dzieci. – Przepraszam, panie Blackthorn. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. – Nigdy wcześniej nie widziałem nikogo, kto tak chętnie szedł na lekcje – powiedział, gdy pędziła korytarzem. Sala treningowa była jednym z ulubionych miejsc Emmy w całym budynku. Zajmowała prawie cały poziom, a ściany, zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie, były wykonane z przejrzystego szkła. Gdziekolwiek spojrzałeś, mogłeś zobaczyć
ShadowhuntersTranslateTeam niebieskie morze. Krzywa wybrzeża była widoczna z północy na południe, niekończące się wody Pacyfiku rozciągające się w kierunku Hawajów. Na środku drewnianej wypolerowanej podłogi stała instruktorka rodziny Blackthornów, imponująca kobieta nazywająca się Katerina, obecnie zaangażowana w uczenie bliźniaków rzucania nożem. Livvy jak zawsze posłusznie wykonywała polecenia, jednak Ty stał nachmurzony i buntował się. Julian w swoich jasnych, luźnych ubraniach treningowych leżał na plecach w pobliżu wschodniej szyby i mówił do Marka, który z nosem utkwionym w książce robił wszystko, co w jego mocy, by ignorować młodszego przyrodniego brata. – Nie uważasz, że Mark to dziwne imię dla Nocnego Łowcy? – mówił właśnie Julian, gdy Emma zbliżyła się do nich. – Jeśli naprawdę o tym pomyślisz, to mylące. „Narysuj mi Znak, Mark.”1 Mark uniósł blond głowę znad książki, którą czytał, i spojrzał na młodszego brata. Julian bezmyślnie obracał stelę trzymaną w ręku. Trzymał ją jak pędzel, w sposób, za który Emma zawsze go beształa. Powinieneś trzymać stelę jak stelę, jakby była przedłużeniem twojej ręki, a nie narzędziem artysty. Mark westchnął teatralnie. W wieku szesnastu lat czuł się wystarczająco dorosły, by uważać wszystko, co robili Emma i Julian, za irytujące bądź niedorzeczne. – Jeśli ci to przeszkadza, możesz zwracać się do mnie imieniem i nazwiskiem – powiedział. – Mark Anthony Blackthorn? – Julian zmarszczył nos. – Wymówienie tego zabiera dużo czasu. Co, jeśli zostalibyśmy zaatakowani przez demony? W momencie, gdy byłbym w połowie wypowiadania twojego imienia, byłbyś martwy. – Ty ratowałbyś moje życie w takiej sytuacji? – spytał Mark. – Wysuwając się na czoło, czyż nie, maluszku? – To może się zdarzyć. – Julian, niezadowolony z nazywania go maluszkiem, usiadł. Jego włosy sterczały dziko na wszystkie strony. Jego starsza siostra Helen zawsze atakowała go szczotką do włosów, jednak to nigdy nie działało. Miał włosy Blackthornów jak jego ojciec i większość braci i sióstr, szalenie faliste, w kolorze ciemnej czekolady. Rodzinne podobieństwo zawsze fascynowało Emmę, która prawie wcale nie przypominała rodziców, chyba że liczy się fakt, że jej ojciec był blondynem. Helen od miesięcy przebywała w Idrisie ze swoją dziewczyną, Aline; wymieniły rodzinne pierścienie i według rodziców Emmy traktowały się „bardzo poważnie”, co najczęściej znaczyło, że patrzyły na siebie maślanym wzrokiem. Emma postanowiła, że jeśli kiedykolwiek się zakocha, nie będzie zachowywać się w ten sposób. Rozumiała, że było pewne zamieszanie ze względu na fakt, że Helen i Aline były dziewczynami, ale nie rozumiała dlaczego, a Blackthornowie wydawali się bardzo lubić Aline. Jej obecność była uspokajająca i hamowała Helen przed dogryzaniem. Nieobecność Helen oznaczała, że nikt nie strzygł Julesa; światło słoneczne wpadające do pokoju pozłacało wijące się końcówki. Szyby wzdłuż wschodniej ściany pokazywały niewyraźny zarys gór oddzielających morze od suchych zakurzonych wzgórz doliny San Fernando usianej kanionami, kaktusami i cierniami. Czasami Nocni Łowcy wychodzili trenować na zewnątrz i Emma uwielbiała te momenty, kochała znajdować ukryte ścieżki i sekretne wodospady, i senne jaszczurki, które odpoczywały na skałach w pobliżu. Julian miał wprawę w namawianiu ich do czołgania się po jego dłoni i spania w niej, gdy gładził ich główki kciukiem. – Uważaj! 1 To gra słowna. W oryginale to zdanie brzmi Put a Mark on me, Mark. Słowo Mark oznacza Znak, Runę i jednocześnie jest imieniem.
ShadowhuntersTranslateTeam Emma uchyliła się, gdy drewniana końcówka noża przeleciała obok jej głowy i odbiła się od okna, uderzając Marka w nogę. Chłopak odłożył książkę i krzywiąc się, wstał. Technicznie Mark był drugim nauczycielem, pomagającym Katerinie, jednak wolał czytać niż uczyć. – Tiberiusie – odezwał się Mark. – Nie rzucaj we mnie nożami. – To był wypadek. – Livvy przesunęła się tak, by stanąć między swoim bliźniakiem a Markiem. Tiberius był tak mroczny, jak Mark jasny; jedyny z Blackthornów, poza Helen i Markiem, którzy nie do końca się liczyli z powodu krwi Podziemnych, nieposiadający brązowych oczu i niebieskozielonych oczu, które były ich rodzinnymi cechami. Ty miał kręcone czarne włosy i szare oczy w odcieniu żelaza. – Wcale nie – odparł Ty. – Celowałem w ciebie. Mark wziął przesadnie głęboki oddech i przesunął dłońmi po włosach, pozostawiając je zmierzwione. Mark miał oczy Blackthornów w kolorze śniedzi, jednak jego włosy, tak jak Helen, były jasnoblond, po matce. Krążyła plotka, że jego matką była księżniczką Jasnego Dworu, która miała romans z Andrewem Blackthornem, owocem którego było dwoje dzieci. Miała porzucić je na progu Instytutu w Los Angeles na noc przed bezpowrotnym zniknięciem. Ojciec Juliana zajął się swoimi dziećmi, które w połowie były faerie, i wychował je na Nocnych Łowców. Krew Nocnych Łowców była dominująca i choć Radzie się to nie podobało, byli skłonni akceptować w Clave dzieci w połowie Podziemne tak długo, jak długo ich skóra tolerowała Runy. Zarówno Helen, jak i Mark otrzymali Runy w wieku dziesięciu lat, a ich skóra dobrze to zniosła, choć Emma wiedziała, że Mark cierpiał bardziej niż zwyczajny Nocny Łowca. Chociaż starał się to ukryć, zauważyła grymas na jego twarzy, kiedy przyłożyli stelę do jego skóry. Ostatnio w dziwny sposób zauważała coraz więcej rzeczy dotyczących Marka; krew faerie widoczną w kształcie jego przystojnej twarzy, szerokie ramiona schowane pod koszulką. Nie wiedziała, dlaczego skupia się na tych rzeczach i nie do końca jej się to podobało. Sprawiało to, że miała ochotę się ukryć lub warczeć na Marka, często w tym samym czasie. – Gapisz się – zauważył Julian, patrząc na Emmę ponad swoimi kolanami w poplamionym farbą stroju treningowym. Prychnęła w odpowiedzi, znów się koncentrując. – Na co? – Na Marka. Znowu. – Brzmiał na zirytowanego. – Zamknij się! – Emma syknęła pod nosem i sięgnęła po jego stelę. Złapał ją i zaczęli się szamotać. Emma zachichotała i odsunęła się od Juliana. Trenowała z nim tak długo, że znała każdy jego ruch, zanim go jeszcze wykonał. Jedynym problemem było to, że jeśli chodziło o niego, była skłonna łatwo odpuścić. Myśl o kimkolwiek krzywdzącym Juliana sprawiała, że wpadała w furię, choć czasami dotyczyło to również jej. – Czy chodzi o te pszczoły w twoim pokoju? – zażądał odpowiedzi Mark, podchodząc do Tiberiusa. – Przecież wiesz, dlaczego musieliśmy się ich pozbyć! – Zakładam, że zrobiliście to, by mnie zranić – odparł Ty. Ty był mały jak na swój wiek – dziesięć lat – jednak miał słownictwo i dykcję osiemdziesięciolatka. Zazwyczaj nie kłamał, głównie dlatego, że nie rozumiał, z jakiego powodu by miał. Nie rozumiał, dlaczego niektóre rzeczy, które robił, irytowały lub denerwowały ludzi i uważał ich złość za kłopotliwą lub przerażającą, w zależności od nastroju. – To nie miało cię zranić, Ty. Po prostu nie możesz trzymać pszczół w swoim pokoju…
ShadowhuntersTranslateTeam – Badałem je! – wyjaśnił Ty, a jego bladą twarz pokrył rumieniec. – To było ważne, a one były moimi przyjaciółmi i wiedziałem, co robię. – Tak jak wtedy wiedziałeś, co robisz z grzechotnikiem? – spytał Mark. – Czasami zabieramy ci różne rzeczy, ponieważ nie chcemy, żebyś zrobił sobie krzywdę – wiem, że to ciężko zrozumieć, ale kochamy cię, Ty. Ty spojrzał na niego tępo. Wiedział, co oznacza „kocham cię” i wiedział, że jest to dobre, ale nie rozumiał, dlaczego stanowiło wyjaśnienie czegokolwiek. Mark pochylił się, opierając dłonie na kolanach, zatrzymując oczy na poziomie szarych oczu Ty'a. – Okej, oto, co mamy zamiar zrobić... – Ha! – Emmie udało się przeturlać Juliana na plecy i trzymać stelę z dala od niego. Śmiał się, wijąc się pod nią, dopóki nie przyszpiliła jego ręki do podłogi. – Poddaję się – powiedział. – Poddaję! Śmiał się do niej, a ona nagle uświadomiła sobie, że to uczucie, gdy leżała bezpośrednio na Julesie, było dziwne i zdała sobie sprawę też z tego, że – podobnie jak Mark – miał ładny kształt twarzy. Okrągła i chłopięca, i tak znajoma, jednak prawie widziała na jego obecnej twarzy twarz, którą będzie miał, gdy będzie starszy. Dźwięk dzwonka do drzwi Instytutu rozniósł się echem w pokoju. Był głęboki, słodki, harmonijny jak dzwony kościelne. Z zewnątrz, dla Przyziemnych, Instytut wyglądał jak ruiny starej hiszpańskiej misji. Choć znaki „WŁASNOŚĆ PRYWATNA” i „NIE ZBLIŻAĆ SIĘ” znajdowały się wszędzie, czasem ludzie – zwykle ci, którzy byli nieznacznie obdarzeni Wzrokiem – i tak wędrowali do drzwi wejściowych. Emma sturlała się z Juliana i poprawiła ubrania. Przestała się śmiać. Julian usiadł, opierając się na rękach, a jego oczy błyszczały zaciekawieniem. – Wszystko w porządku? – spytał. – Uderzyłam się w łokieć – skłamała i spojrzała na pozostałych. Livvy pozwalała Katerinie demonstrować, jak trzeba trzymać nóż, a Ty kiwał głową do Marka. Ty. To ona nadała mu to przezwisko, gdy się narodził, ponieważ w wieku osiemnastu miesięcy nie była w stanie powiedzieć „Tiberius” i zamiast tego nazywała go Ty–Ty. Czasami zastanawiała się, czy on to pamięta. To było dziwne – rzeczy, które liczyły się dla Ty'a i te, które nie. Nie dało się ich przewidzieć. – Emma? – Julian pochylił się do przodu i wszystko wokół nich zdawało się wybuchnąć. Nagle pojawił się ogromny rozbłysk światła, a świat za oknami stał się biało-złoty i czerwony, jak gdyby Instytut stanął w ogniu. W tym samym czasie podłoga pod nimi zakołysała się jak pokład statku. Emma podjechała do przodu, a z dołu dobiegły okropne krzyki – straszne, nierozpoznawalne wrzaski. Livvy jęknęła i podeszła do Ty’a, obejmując go ramionami, jak gdyby mogła ochronić go własnym ciałem. Livvy była jedną z niewielu osób, przeciwko których dotykowi Ty nic nie miał; stał z szeroko otwartymi oczami, jedną ręką trzymając rękaw koszuli siostry. Mark zerwał się już na nogi; Katerina była blada pod zwojami czarnych włosów. – Zostańcie tu – powiedziała do Emmy i Juliana, wyjmując miecz z pochwy znajdującej się na talii. – Uważajcie na bliźniaki. Mark, ty idziesz ze mną. – Nie! – zaprotestował Julian, zrywając się na równe nogi. – Mark... – Dam sobie radę, Jules – zapewnił Mark z uspokajającym uśmiechem, w obu rękach trzymając sztylety. Był szybki i tak właśnie rzucał nożami, nie chybiając celu. – Zostań z Emmą – dodał, kiwając głową w ich stronę, a następnie zniknął za Kateriną, a drzwi sali treningowej zamknęły się za nimi.
ShadowhuntersTranslateTeam Jules zbliżył się do Emmy, wsunął swoją dłoń w jej i pomógł jej wstać. Chciała mu powiedzieć, że czuje się dobrze i może stać o własnych siłach, ale odpuściła. Rozumiała jego potrzebę robienia czegoś, czegokolwiek, co mogłoby pomóc. Nagle z dołu dobiegł następny krzyk wraz z dźwiękiem rozbijanego szkła. Emma pośpieszyła w kierunku bliźniaków, które stały śmiertelnie nieruchome jak małe posążki. Livvy była popielata, a Ty ściskał mocno jej koszulę. – Wszystko będzie dobrze – rzekł Jules, kładąc dłoń między kościstymi łopatkami brata. – Cokolwiek to jest... – Nie wiesz, co to jest – odparł Ty urywanym głosem. – Nie możesz powiedzieć, że będzie dobrze. Nie wiesz tego. Naraz usłyszeli kolejny hałas. Był gorszy od krzyku – straszne wycie, dzikie i okrutne. Wilkołaki?, pomyślała Emma ze zdumieniem, jednak słyszała wcześniej wilkołaka; to było coś bardziej mrocznego i okrutnego. Livvy ukryła głowę w ramieniu Ty'a. Uniósł swoją małą bladą twarz, jego oczy przez chwilę śledziły Emmę, by spocząć na Julianie. – Jeśli się tu ukryjemy – zaczął Ty – i cokolwiek to jest nas znajdzie i zrani naszą siostrę, to będzie wasza wina. Twarz Livvy była ukryta w jego ramieniu; mówił miękko, jednak Emma nie miała wątpliwości, że był pewien swoich słów. Mimo całego przerażającego intelektu, mimo całej obcości i obojętności wobec innych ludzi, Ty był nierozerwalnie związany ze swoją bliźniaczką. Jeśli Livvy była chora, Ty spał w nogach jej łóżka, a gdy miała bliznę, panikował i działało to w drugą stronę. Emma widziała sprzeczne emocje malujące się na twarzy Juliana – jego oczy jej szukały, a ona przytaknęła niedostrzegalnie. Pomysł pozostania w sali treningowej i czekania, aż to, co wydawało ten dźwięk, po nich przyjdzie, sprawiał, że miała wrażenie, jakby jej skóra odrywała się od kości. Julian przeszedł przez pokój i wrócił z kuszą i dwoma sztyletami. – Musisz puścić Livvy, Ty – oświadczył i po chwili bliźnięta się rozdzieliły. Jules podał Livvy sztylet i zaoferował drugi Tiberiusowi, który patrzył na ostrze, jakby pochodziło od kosmitów. – Ty? – spytał Jules opuszczając rękę. – Dlaczego miałeś pszczoły w swoim pokoju? Co ci się w nich podoba? Ty nie odpowiedział. – Podoba ci się, jak razem pracują, prawda? – zauważył Jules. – Spójrz, teraz musimy pracować razem. Musimy dostać się do biura i zadzwonić do Clave, dobrze? Telefon ratunkowy. Oni wyślą posiłki, by nas ochronić. Ty wyciągnął rękę po sztylet, kiwając głową. – To jest to, co bym zasugerował, gdyby tylko Mark i Katerina zechcieli mnie wysłuchać. – Zrobiłby to – rzekła Livvy. Wzięła sztylet z większą pewnością niż Ty i trzymała go tak, jakby wiedziała, co z nim robić. – To jest to, o czym myślał. – Musimy być teraz bardzo cicho – powiedział Jules. – Wasza dwójka podąża za mną do biura. Uniósł wzrok, jego spojrzenie spotkało wzrok Emmy. – Emma sprowadzi Tavvy i Dru i tam się z nami spotkają. Dobrze? Serce Emmy upadło gwałtownie jak morskie ptaki. Octavius – Tavvy, dzieciaczek, miał tylko dwa lata. A Dru, ośmiolatka, był zbyt młoda, by rozpocząć trening fizyczny. Oczywiście, ktoś musiał sprowadzić ich obu. Jules wpatrywał się w nią błagalnie. – Oczywiście – przytaknęła. – Dokładnie to zamierzam zrobić.
ShadowhuntersTranslateTeam Cortana został znów przywiązany do pleców Emmy, a w jej dłoni pojawił się nóż do rzucania. Myślała, że mogłaby poczuć pulsowanie metalu w żyłach jak bicie serca, gdy wsunęła się na korytarz Instytutu, plecami do ściany. Okna z widokiem na niebieskie morze, zielone góry i spokojne białe chmury, które pojawiały się co jakiś czas, drażniły ją. Myślała o swoich rodzicach, będących gdzieś na plaży, którzy nie mieli pojęcia, co dzieje się w Instytucie. Żałowała, że nie ma ich tutaj, jednak z drugiej strony była z tego powodu zadowolona. Przynajmniej byli bezpieczni. Znajdowała się teraz w tej części Instytutu, która była jej najlepiej znana – w kwaterach rodziny. Przesunęła się obok dawnego, pustego pokoju Helen z zapakowanymi ubraniami i zakurzoną kołdrą. Minęła sypialnię Juliana, znaną z wielu nocy, które w niej spędziła i pokój Marka z solidnie zamkniętymi drzwiami. Następny pokój należał do pana Blackthorna, a zaraz obok znajdował się ten dziecięcy. Emma wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi barkiem. Widok, który napotkała w małym niebieskim pokoju, sprawił, że jej oczy szeroko się otwarły. Tavvy był w swoim łóżeczku, jego rączki ściskały drążki, a policzki poczerwieniały od krzyku. Drusilla stała przed łóżeczkiem, ściskając miecz, który Anioł raczył wiedzieć, skąd wzięła, a który był skierowany wprost na Emmę. Ręka Dru trzęsła się wystarczająco, by czubek miecza tańczył wokoło, jej warkocze sterczały po obu stronach pulchnej twarzy, ale w oczach Blackthornów lśniła stalowa determinacja: Nie waż się dotykać mojego brata. – Dru – odezwała się Emma tak łagodnie, jak potrafiła. – Dru, to ja. Jules wysłał mnie, bym was przyprowadziła. Dru z brzękiem upuściła miecz i wybuchła płaczem. Emma przeszła obok niej i wolną ręką wzięła dziecko z kołyski, sadzając je sobie na biodrze. Tavvy był mały jak na swój wiek, ale ważył dobre dwadzieścia pięć funtów. Skrzywiła się, gdy chwycił ją za włosy. – Memma – powiedział. – Cichutko. – Pocałowała go w czubek głowy. Pachniał proszkiem dla niemowląt i łzami. – Dru, złap mnie za pasek, dobrze? Idziemy do biura. Tam będziemy bezpieczni. Dru złapała małymi rączkami za pasek z bronią Emmy; już nie płakała. Nocni Łowcy nie płaczą dużo, nawet jeśli mają osiem lat. Emma poprowadziła ich do holu. Odgłosy z dołu były teraz gorsze. Nadal było słychać krzyki, głębokie wycie, dźwięk tłuczonego szkła i łamane drewno. Emma powoli ruszyła do przodu, ściskając Tavvy'ego i szepcząc w kółko, że wszystko będzie dobrze, że będzie bezpieczny. Teraz wokół nich znajdowało się więcej okien, przez które wpadało słońce, brutalnie tnąc powietrze i niemal ją oślepiając. To, że była zaślepiona paniką i słońcem, było jedynym wyjaśnieniem, dlaczego wzięła zły zakręt. Zawróciła w korytarzu i zamiast znaleźć się w miejscu, którego się spodziewała, znalazła się na szczycie schodów prowadzących do foyer i dużych, podwójnych drzwi, będących wejściem do budynku.
ShadowhuntersTranslateTeam Foyer było wypełnione Nocnymi Łowcami. Niektórzy, znani jej jako Nefilim z Konklawe z Los Angeles, byli w czerni, reszta w czerwieni. Rzędy rzeźb, które dawniej tu stały, teraz były przewrócone, leżąc w kawałkach i pyle na ziemi. Okno wychodzące na morze zostało rozbite, a szkło i krew było wszędzie. Emma poczuła szarpnięcie w żołądku. Na środku foyer stała wysoka postać w szkarłacie. Miał jasnoblond, prawie białe włosy, a jego twarz wyglądała jak rzeźbione marmurowe oblicze Razjela, jednak całkowicie pozbawione litości. Jego oczy były czarne jak węgiel, a w jednej ręce dzierżył miecz opieczętowany wzorem z gwiazd, a w drugiej kielich wykonany z połyskującego adamasu. Widok pucharu wyzwolił coś w umyśle Emmy. Dorośli nie lubili rozmawiać o polityce w obecności młodych Nocnych Łowców, ale wiedziała, że syn Valentine'a Morgensterna zmienił imię i poprzysiągł Clave zemstę. Wiedziała, że wykonał kielich, który był odwrotnością Kielicha Anioła i zmieniał Nocnych Łowców w złe, demoniczne istoty. Słyszała, jak pan Blackthorn nazywał złem Nocnych Łowców z Ciemnej Strony – powiedział, że wolałby umrzeć, niż stać się jednym z nich. To był on, Jonathan Morgenstern, którego wszyscy nazywali Sebastianem – postać z historii opowiadanej, by przestraszyć dzieci, obudziła się do życia. Syn Valentine’a. Emma położyła dłoń na tyle głowy Tavvy'ego i przycisnęła twarz do jego ramienia. Nie mogła się poruszyć. Czuła się tak, jakby do stóp miała przymocowane ołowiane odważniki. Wszyscy wokół Sebastiana byli Nocnymi Łowcami w czerwieni i czerni, a postacie w ciemnych płaszczach – oni również należeli do Nefilim? Nie mogła stwierdzić. Ich twarze były ukryte. Był tam też Mark z rękami za plecami, trzymany przez Nocnego Łowcę w czerwonym stroju bojowym. Sztylety Marka leżały u jego stóp, a na jego ubraniu treningowym była krew. Sebastian podniósł rękę i kiwnął długim białym palcem. - Przyprowadźcie ją – rozkazał. W tłumie pojawiło się poruszenie gdy pan Blackthorn wystąpił naprzód, ciągnąc ze sobą Katerinę. Walczyła, uderzała go pięściami, ale był zbyt silny. Emma z niedowierzaniem i przerażeniem patrzyła, jak pan Blackthorn pchnął Katerinę na kolana. - Teraz – zaczął Sebastian głosem jak jedwab – pij z Piekielnego Kielicha. Siłą wepchnął brzeg Kielicha między zęby Katerine. Wtedy Emma dowiedziała się, czym były te straszne hałasy, które słyszała wcześniej. Katerina próbowała wywalczyć o wolność, ale Sebastian był za silny – przytrzymał Kielich przy jej ustach, a Emma zobaczyła, jak kobieta ciężko oddycha i połyka. Wyrwała się do tyłu, lecz tym razem pan Blackthorn na to pozwolił – śmiał się, Sebastian również. Katerina padła na ziemię, jej ciałem wstrząsały spazmy, a z jej ciała wydobył się pojedynczy krzyk – coś gorszego niż krzyk, wycie z bólu, jakby jej dusza była odrywana od ciała. Śmiech rozszedł się po pokoju; Sebastian uśmiechnął się. Było w nim coś pięknego i przerażającego w taki sposób, w jaki piękne i przerażające są jadowite węże i wielkie żarłacze białe. Emma zdała sobie sprawę, że był otoczony przez dwóch kompanów – kobietę o siwiejących brązowych włosach z siekierą w ręce i wysoką postać w całości zawiniętą w czarny płaszcz. Z wyjątkiem czarnych butów wystających spod brzegu jego szaty, żadna część niego nie była widoczna. Jedynie jego wzrost i rozmiar pozwalały jej uważać, że jest to człowiek. - Czy to ostatni z Nocnych Łowców stąd? - spytał Sebastian. - Jest jeszcze chłopiec, Mark Blackthorn – poinformowała kobieta stojąca obok niego, podnosząc palec i wskazując na Marka. - Powinien być wystarczająco dorosły.
ShadowhuntersTranslateTeam Sebastian spojrzał w dół na Katerinę, której ciało przestało drgać i nadal leżało, z ciemnymi włosami splątanymi wokół twarzy. - Powstań, siostro Katerino – powiedział. - Idź i przyprowadź mi Marka Blackthorna. Osłupiała Emma patrzyła jak Katerina powoli wstawała na nogi. Katerina uczyła w Instytucie tak długo jak Emma sięgała pamięcią; była ich nauczycielką gdy urodził się Tavvy, gdy matka Julesa zmarła, gdy Emma po raz pierwszy rozpoczęła fizyczne ćwiczenia. Uczyła ich języków i leczenia ran, łagodzenia zadrapań i dała im ich pierwsze bronie; była jak rodzina, a teraz szła, z pustymi oczami, przez bałagan na podłodze i sięgnęła po Marka. Dru jęknęła, ściągając Emmę z powrotem na ziemię. Emma odwróciła się i umieściła Tavvy'ego w ramionach Dru. Dziewczynka zachwiała się trochę, po chwili znów stając pewnie na nogach, mocno przyciskając braciszka do siebie. - Biegnij – powiedziała Emma. - Biegnij do biura. Powiedz Julianowi, że będę tutaj. Alarmujący ton Emmy mówił za siebie; Drusilla nie kłóciła się, po prostu mocniej przycisnęła Tavvy'ego i uciekła, jej nagie nóżki stąpały bezdźwięczne na podłodze korytarza. Emma odwróciła się i znów patrzyła na rozgrywający się w dole horror. Katerina znajdowała się za Markiem, popychając go do przodu i trzymając sztylet między jego łopatkami. Potknął się i prawie się przewrócił przed Sebastianem; Mark był teraz kilka kroków bliżej i Emma widziała, że walczy. Na nadgarstkach i dłoniach miał rany, na twarzy cięcia i bez wątpienia nie było czasu na uzdrawiające Runy. Jego cały prawy policzek był pokryty krwią; Sebastian spojrzał na niego, z irytacją wykrzywiając wargi. - On nie jest w pełni Nefilim – zauważył. - Pół faerie, mam rację? Dlaczego nie zostałem poinformowany? Rozległy się szepty. Odezwała się brązowowłosa kobieta. - Czy to oznacza, że Kielich na niego nie zadziała, Lordzie Sebastianie? - To oznacza, że go nie chcę – oznajmił Sebastian. - Możemy go zabrać do doliny soli – zaproponowała brązowowłosa. - Albo na wyżyny Edomu i poświęcić go dla przyjemności Asmodeusza i Lilith. - Nie – powoli powiedział Sebastian. – Niemądrym byłoby uczynienie tego komuś z krwią Baśniowego Ludu. Mark splunął na niego. Sebastian wyglądał na zaskoczonego. Odwrócił się do ojca Juliana. - Chodź i powstrzymaj go – rozkazał. - Zrań go, jeśli pragniesz. Powinienem mieć więcej cierpliwości do twojego przyrodniego syna. Pan Blackthorn podszedł, trzymając miecz. Ostrze było już poplamione krwią. Mark przerażony wytrzeszczył oczy. Miecz uniósł się... Nóż opuścił lewą rękę Emmy. Przeleciał w powietrzu i wbił się w klatkę Sebastiana Morgensterna. Sebastian cofnął się, a miecz pana Blackthorna wyleciał z jego ręki. Pozostali krzyczeli. Mark zerwał się na równe nogi, gdy Sebastian patrzył na ostrze w jego piersi. Uchwyt wystawał z jego serca. Zmarszczył brwi. - Ałć – powiedział i wyszarpnął nóż. Ostrze było śliskie od krwi, ale Sebastian nie wyglądał na zaniepokojonego raną. Odrzucił broń, patrząc w górę. Emma poczuła te ciemne, puste oczy na sobie jak dotyk zimnych palców. Poczuła, jak ją mierzy, podsumowuje, poznaje i odrzuca. - To przykre, że nie przeżyjesz – rzekł do niej. – Nie przeżyjesz, by powiedzieć Clave, że Lilith umocniła mnie ponad wszelką miarę. Możliwe, że Chwalebny mógłby zakończyć moje życie. Szkoda, że Nefilim nie mogą prosić Nieba o więcej przysług. Żadna
ShadowhuntersTranslateTeam z mizernych broni wykutych w Adamantowej Cytadeli nie może mi zaszkodzić.– Odwrócił się do pozostałych. - Zabijcie dziewczynę – zażądał, otrzepując z niesmakiem swoją zakrwawioną teraz kurtkę. Emma zobaczyła Marka wpadającego na schody, by złapać ją, jednak ciemna postać u boku Sebastiana już trzymała go, ciągnąc go do tyłu rękami w czarnych rękawiczkach; te ramiona otaczające Marka otaczały go tak, jakby go chroniły. Mark walczył, jednak zamarł na widok Emmy, gdy Mroczni wchodzili po schodach. Emma odwróciła się i pobiegła. Uczyła się biegać na plażach Kalifornii, gdzie piasek przesuwał się pod stopami z każdym krokiem, więc na pewnym gruncie była szybka jak wiatr. Pędziła korytarzami, jej włosy powiewały wokół niej, przeskoczyła kilka schodków, obróciła się w prawo i wpadła do biura. Zamknęła drzwi i zaryglowała się, zanim odwróciła się, by się rozejrzeć. Biuro było sporym pokojem ze ścianami schowanymi za podręcznikami. Na ostatnim piętrze znajdowała się inna biblioteka, ale wtedy pan Blackthorn musiał biegać po Instytucie. Było tu jego mahoniowe biurko, a na nim dwa telefony – jeden biały, a jeden czarny. Julian trzymał słuchawkę czarnego telefonu i krzyczał do niej. - Musicie utrzymać Portal otwarty! Jeszcze nie jesteśmy bezpieczni! Proszę... Drzwi za Emmą zadrżały, gdy Mroczni próbowali je wyważyć. Julian z niepokojem uniósł wzrok, a słuchawka wypadła z jego ręki, gdy zobaczył Emmę. Patrzyła na niego i za niego, na wschodnią ścianę, która cała się świeciła. W środku był Portal, prostokątny otwór w ścianie, przez który Emma mogła zobaczyć wirujące srebrne kształty, mieszaninę wiatru i chmur. Zatoczyła się w kierunku Juliana, który złapał ją za ramiona. Jego palce mocno ściskały jej skórę, jakby nie mógł uwierzyć, że tu była, prawdziwa. - Emma – szepnął, a po chwili jego słowa nabrały prędkości. - Em, gdzie jest Mark? I mój ojciec? Potrząsnęła głową. - Oni nie mogą... Ja nie mogłam... - Przełknęła ślinę. - To Sebastian Morgenstern. - Skrzywiła się, gdy drzwi ponownie zadrżały pod wpływem ataku. - Musimy po nich wrócić – powiedziała i obróciła się, jednak ręka Juliana już otaczała jej nadgarstek. - Portal! - przekrzyczał odgłos wiatru i uderzenia w drzwi. - Miejsce docelowe to Idris! Clave go otworzyło! Emma... on będzie otwarty tylko przez kilka sekund! - A Mark? - spytała, choć nie miała pojęcia, co mogliby zrobić, jak mieliby walczyć przeciwko Mrocznym tłoczącym się na korytarzu, jak mogliby pokonać Sebastiana Morgensterna, który był silniejszy niż jakikolwiek przeciętny Nocny Łowca. - Musimy... - Emma! - krzyknął Julian, a potem drzwi otworzyły się i pokój zapełnił się Mrocznymi. Słyszała brązowowłosą kobietę krzyczącą do niej, coś o tym, jak Nefilim spłoną, jak będą płonąć w ogniach Edomu, jak spłoną, umrą i zostaną zniszczeni... Julian ruszył w stronę Portalu, jedną ręką ciągnąc Emmę, która po jednym spojrzeniu za siebie, przerażona pozwoliła mu na to. Pochyliła się, gdy strzała przeleciała obok nich i rozbiła okno po jej prawej. Julian chwycił ją gorączkowo, obejmując ją ramionami. Czuła jego palce na suple z tyłu jej koszuli, gdy lecieli przez Portal i zostali pochłonięci przez burzę.
ShadowhuntersTranslateTeam Rozdział 1 Część kielicha mego - Wyobraź sobie coś spokojnego. Plażę w Los Angeles – biały piasek, rozbijające się fale, idziesz wzdłuż brzegu… Jace otworzył oko. - To brzmi bardzo romantycznie. Chłopak siedzący naprzeciwko niego westchnął i przeczesał swoje kudłate ciemne włosy. Chociaż był to zimny grudniowy dzień, wilkołaki nie odczuwały pogody tak dotkliwie jak ludzie. Jordan zdjął swoją kurkę i podwinął krótkie rękawy. Siedzieli naprzeciwko siebie na skrawku brązowiejącej trawy na polanie w Central Parku, obaj ze skrzyżowanymi nogami, dłońmi na kolanach, z wewnętrzną ich częścią do góry. Kawałek odkrytej skały wyrastał spod ziemi niedaleko ich. Był rozbity na większe i mniejsze głazy, a na szczycie największego usiedli Alec i Isabelle Lightwoodowie. Kiedy Jace spojrzał w górę, Isabelle złapała jego spojrzenie i machnęła do niego zachęcająco. Alec, zauważając jej gest, uderzył ją w ramię. Jace mógł dostrzec, jak poucza Izzy, prawdopodobnie by nie zaburzała jego koncentracji. Uśmiechnął się do siebie. Żadne z nich nie miało tak naprawdę powodu być tutaj, ale i tak przyszli „wspierać go moralnie”. Jednak Jace podejrzewał, że miało to związek z tym, iż Alec nienawidził być teraz sam, Isabelle nienawidziła, że Alec musi być sam, a oboje unikali swoich rodziców w Instytucie. Jordan pstryknął palcami pod nosem Jace’a. - Czy ty w ogóle uważasz? Jace zmarszczył brwi. - Uważałem, dopóki nie zawędrowaliśmy na terytorium towarzyskich ogłoszeń. - Więc, jakie rzeczy cię relaksują? Jace podniósł ręce z kolan i oparł się na ramionach. Przez pozycję lotosu miał skurcze w nadgarstkach. Chłodny wiatr strząsnął kilka martwych liści nadal uczepionych gałęzi drzew. Na tle jasnego zimowego nieba liście wyglądały elegancko, jak szkice piórem i atramentem. - Zabijanie demonów – odparł. – Dobre czyste zabicie jest bardzo relaksujące. Te brudne są irytujące, ponieważ musisz po nich posprzątać… - Nie. – Jordan uniósł ręce. Poniżej rękawów jego koszuli były widoczne tatuaże otaczające jego ramiona. Shaantih, shaantih, shaantih. Jace wiedział, że to oznacza „pokój, który przekazuje wiedzę”, i że powinieneś mówić to słowo trzy razy za każdym razem, kiedy odmawiasz mantrę, by oczyścić umysł. Ale nic nie wydawało się go teraz uspokajać. Ogień w jego żyłach popędzał jego umysł, myśli pojawiały się zbyt szybko, jedna po drugiej jak eksplodujące fajerwerki. Sny były tak żywe i nasycone kolorami jak obrazy olejne. Trenował godzinami w pokoju ćwiczebnym, by się tego pozbyć – krew i
ShadowhuntersTranslateTeam siniaki, i pot, a raz nawet połamane palce. Ale nie udało mu się zrobić nic więcej poza irytowaniem Aleca prośbami o uzdrawiające runy i tym, że tego pamiętnego razu przypadkowo podpalił jedną z belek. To Simon wspomniał o tym, że jego współlokator medytuje każdego dnia, a który powiedział, że nauka przyzwyczajenia uspokoiła jego niekontrolowane napady złości, które były częstym elementem transformacji w wilkołaka. Stamtąd był krótki skok do Clary sugerującej Jace’owi, że „równie dobrze, może spróbować”, i tu właśnie byli, na jego drugiej sesji. Pierwsza skończyła się tym, że Jace wypalił znak na drewnianej podłodze Simona i Jordana, więc Jordan zaproponował, że za drugim razem spotkają się na zewnątrz, by uniknąć dalszego uszkodzenia mienia. - Żadnego zabijania - odezwał się Jordan. - Staramy się, byś czuł się spokojny. Krew, zabijanie, wojna - to nie są pokojowe tematy. Jest coś jeszcze, co lubisz? - Broń - odparł Jace. - Lubię broń. - Zaczynam myśleć, że mamy tutaj problematyczną kwestię osobistej filozofii. Jace pochylił się z dłońmi płasko na ziemi. - Jestem wojownikiem - powiedział. - Zostałem wychowany jako wojownik. Nie miałem zabawek, tylko broń. Spałem z drewnianym mieczem do piątego roku życia. Moimi pierwszymi książkami były średniowieczne demonologie z rozświetlonymi stronami. Pierwsze piosenki, których się nauczyłem, to intonacje do odpędzania demonów. Wiem, co przynosi mi spokój, a nie są to piaszczyste plaże i śpiew ptaków w lasach deszczowych. Pragnę broni w ręku i strategii do zwycięstwa. Jordan zrównał się z nim spojrzeniem. - Więc, mówisz, że wojna jest tym, co cię uspokaja. Jace wyrzucił ręce do góry i wstał, strzepując trawę z dżinsów. - Teraz rozumiesz. Usłyszał trzask suchej trawy i obrócił się, by zobaczyć Clary nurkującą w szczelinę pomiędzy dwoma drzewami i wychodzącą na polanę. Simon był tylko kilka kroków za nią. Clary miała ręce w tylnych kieszeniach i śmiała się. Jace przyglądał im się przez chwilę. Było coś w obserwowaniu ludzi nie zdających sobie z tego sprawy. Przypomniał sobie drugi raz, kiedy widział Clary, po przeciwnej stronie głównej sali w Java Jones. Śmiała się i rozmawiała z Simonem w taki sam sposób jak teraz. Pamiętał nieznany sobie skręt zazdrości w klatce, wyduszający z niego oddech, uczucie satysfakcji, kiedy zostawiła Simona, by z nim porozmawiać. Rzeczy uległy zmianie. Przeszedł od zżerającej go zazdrości o Simona do niechętnego szacunku dla jego wytrwałości i odwagi, aby rzeczywiście uważać go za przyjaciela, choć wątpił, że głośno się do tego przyzna. Jace patrzył, jak Clary rzuca mu spojrzenie i posyła całusa. Jej rude włosy podskakiwały w kucyku. Była taka mała – delikatna, jak lalka, myślał kiedyś, zanim zrozumiał, jak jest silna. Skierowała się w stronę Jace’a, zostawiając Simona, gdy ten wspiął się po skalistym gruncie do miejsca, gdzie siedzieli Alec i Isabelle. Opadł koło Isabelle, która natychmiast się pochyliła, aby coś mu powiedzieć. Kurtyna czarnych włosów zasłaniała jej twarz. Clary zatrzymała się naprzeciwko Jace’a. - Jak ci idzie? - Jordan chce, bym myślał o plaży – powiedział Jace ponuro. - Jest uparty – rzekła Clary do Jordana. – Co oznacza, że to docenia. - Naprawdę nie – zaprzeczył Jace. Jordan prychnął.
ShadowhuntersTranslateTeam - Beze mnie podskakiwał byś przez całą drogę w dół Madison Avenue, strzelając iskrami ze wszystkich swoich otworów. – Stanął na nogi, zarzucając na ramiona swoją zieloną kurtkę. – Twój chłopak jest szalony – powiedział do Clary. - Ta, ale jaki gorący – odparła Clary. – I o to chodzi. Jordan skrzywił się, ale żartobliwie. - Zmywam się – poinformował. – Musze spotkać się z Maią w centrum miasta. Sparodiował salut i zniknął, wślizgując się za drzewa i odchodząc cichym krokiem wilka, którego nosił pod skórą. Jace obserwował jak idzie. Niezwykli wybawiciele, pomyślał. Sześć miesięcy temu nie uwierzyłby nikomu, kto by mu powiedział, że skończy biorąc behawioralne lekcje od wilkołaka. W ciągu ostatnich kilku miesięcy Jordan, Simon i Jace stworzyli coś na kształt przyjaźni. Jace wykorzystywał ich mieszkanie jako schronienie od presji Instytutu, z dala od wiedzy, że Clave nadal było nieprzygotowane na wojnę z Sebastianem. Erchomai. Słowo otarło się o tył umysłu Jace’a jak pióro, sprawiając, że zadrżał. Zobaczył skrzydła anioła, wyrwane z jego ciała, leżące w kałuży złotej krwi. Nadchodzę. *** - Co się stało? – spytała Clary; niespodziewanie Jace był myślami mile dalej. Odkąd niebiański ogień zamieszkał w jego ciele, miał tendencję często odpływać. Miała wrażenie, że to efekt uboczny tłumienia emocji. Poczuła lekkie ukłucie w sercu. Kiedy spotkała Jace’a, bardzo się kontrolował, tylko trochę jego prawdziwego ja wyciekało ze szczelin jego osobistej zbroi, jak światło przez szpary w ścianie. Długo zajęło, by zniszczyć te mury. A teraz ogień w jego żyłach sprawiał, że znów je stawiał, ukrywał swoje emocje ze względów bezpieczeństwa. Zamrugał, przywołany jej głosem. Zimowe słońce było wysokie i zimne. Zaostrzyło kości jego twarzy i rzucało cienie pod jego oczami. Sięgnął po jej dłoń, biorąc głęboki oddech. - Masz rację – powiedział cichym, bardziej poważnym głosem przeznaczonym tylko dla niej. – Pomagają. Lekcje z Jordanem. Są pomocne i doceniam to. - Wiem. – Clary owinęła dłoń wokół jego nadgarstka. Jego skóra była ciepła pod jej dotykiem; wydawał się być kilka stopni cieplejszy niż normalnie od spotkania z Chwalebnym. Jego serce nadal biło znajomym, stałym rytmem, ale krew tłoczona przez żyły wydawała się mruczeć pod jej dotykiem z kinetyczną energią mającego wybuchnąć ognia. Stanęła na palcach, by pocałować go w policzek, ale odwrócił się i ich usta się otarły. Odkąd ogień zaczął śpiewać w jego żyłach, tylko się całowali, a i to robili ostrożnie. Jace teraz też był ostrożny, przesuwając delikatnie swoimi ustami po jej. Jego ręka zamknęła się na jej ramieniu. Przez chwilę stykali się ciałami, a ona poczuła pomruk i puls jego krwi. Poruszył się, by przyciągnąć ją bliżej i ostra, sucha skra przeskoczyła pomiędzy nimi, jak iskra elektryczności statycznej.
ShadowhuntersTranslateTeam Jace przerwał pocałunek i cofnął się, wypuszczając powietrze. Zanim Clary zdążyła coś powiedzieć, dobiegł ją sarkastyczny aplauz z pobliskiego wzgórza. Simon, Isabelle i Alec machali im. Jace pochylił się, a Clary cofnęła się nieśmiało, zaczepiając kciuki o pasek dżinsów. Jace westchnął. - Dołączymy do naszych denerwujących, wścibskich przyjaciół? - Niestety, to jedyni przyjaciele jakich mamy. – Clary otarła się o niego ramieniem i razem ruszyli w stronę skał. Simon i Isabelle stali koło siebie, rozmawiając cicho. Alec siedział trochę dalej, wpatrując się w ekran swojego telefonu z wyrazem intensywnej koncentracji. Jace usiadł koło swojego parabatai. – Słyszałem, że jeśli patrzysz się na te rzeczy wystarczająco długo, to zaczynają dzwonić. - Pisał do Magnusa – rzuciła Isabelle, patrząc z dezaprobatą. - Wcale nie – odparł automatycznie Alec. - Tak, pisałeś - powiedział Jace, spoglądając Alecowi przez ramię. – I dzwoniłeś. Widzę twoje wychodzące połączenia. - Dziś są jego urodziny – poinformował Alec, zatrzaskując telefon. Ostatnio wyglądał na mniejszego, prawie chudego w swoim znoszonym niebieskim swetrze z dziurami na łokciach. Wargi miał pogryzione i spierzchnięte. Clary mu współczuła. Pierwszy tydzień po rozstaniu z Magnusem Alec spędził w oszołomieniu, smutku i niedowierzaniu. Właściwie nikt nie mógł w to uwierzyć. Clary zawsze myślała, że Magnus kochał Aleca, naprawdę kochał. Najwyraźniej Alec też tak uważał. – Nie chciałem, żeby pomyślał, że… Nie chciałem, by myślał, że zapomniałem. - Usychasz z tęsknoty – stwierdził Jace. Alec wzruszył ramionami. – I kto to mówi? „Och, kocham ją! Ojej, jest moją siostrą! Dlaczego, dlaczego, dlaczego…” Jace rzucił garść suchych liści na Aleca, a ten parsknął. Isabelle zaśmiała się. - Dobrze wiesz, że on ma rację, Jace. - Daj mi swój telefon – powiedział Jace, ignorując Isabelle. – No dalej, Alexandrze. - Nic ci do tego – odparł Alec, trzymając komórkę daleko. – Po prostu o tym zapomnij, okej? - Nie jesz, nie śpisz, gapisz się w telefon i ja mam o tym zapomnieć? – zapytał Jace. W jego głosie słychać było zaskakującą ilość zdenerwowania. Clary dobrze wiedziała, jak bardzo zaniepokojony był tym, że Alec jest smutny, ale nie była pewna, czy Alec zdaje sobie z tego sprawę. W normalnych okolicznościach Jace zabiłby, albo przynajmniej zastraszył, osobę, która skrzywdziłaby Aleca. Ten przypadek był jednak inny. Jace lubił wygrywać, ale nie mógł wygrać ze złamanym sercem, nawet jeśli było to serce kogoś innego. Kogoś, kogo kochał. Jace pochylił się i wyrwał telefon z ręki swojego parabatai. Alec zaprotestował i chciał chwycić go z powrotem, ale Jace odpychał go jedną ręką, a drugą fachowo przeglądał wiadomości. - „Magnusie, proszę cię, oddzwoń do mnie. Muszę wiedzieć, czy wszystko jest w porządku…” – Jace potrząsnął głową. – Nie. Po prostu nie. – Zdecydowanym ruchem przełamał telefon na pół. Ekran zgasł, gdy Jace rzucił kawałki na ziemię. – Już.
ShadowhuntersTranslateTeam Alec spojrzał z niedowierzaniem na rozbite kawałki. – ZNISZCZYŁEŚ MÓJ TELEFON! Jace wzruszył ramionami. – Faceci nie pozwalają innym facetom wydzwaniać do innych facetów. Okej, to zabrzmiało dziwnie. Przyjaciele nie pozwalają swoim przyjaciołom wydzwaniać do ich eks i rozłączać się. Serio. Musisz przestać. Alec wyglądał na wściekłego. - I dlatego zniszczyłeś mój nowy telefon? Wielkie dzięki. Jace uśmiechnął się spokojne i z powrotem położył się na głazie. - Nie ma za co. - Spójrz na jasną stronę – dodała Isabelle. – Nie będziesz dostawał już wiadomości od mamy. Dzisiaj pisała do mnie z sześć razy, więc wyłączyłam telefon. – Poklepała swoją kieszeń ze znaczącym spojrzeniem. - Czego chce? – zapytał Simon. - Ciągłych spotkań – powiedziała Isabelle. – Zeznań. Clave cały czas chce dowiedzieć się, co się stało, gdy walczyliśmy z Sebastianem w Burren. Wszyscy musieliśmy zdać relacje jakieś pięćdziesiąt razy. Jak Jace wchłonął niebiański ogień z Chwalebnego. Opisy Mrocznych Nocnych Łowców, Piekielnego Kielicha, broni, której używali, run, które mieli na sobie. W co byliśmy ubrani, w co Sebastian był ubrany, w co każdy był ubrany… To jak seks przez telefon, ale nudniejsze. Simon wydał z siebie zdławiony dźwięk. - Jak myślimy, czego Sebastian chce – dorzucił Alec. – Kiedy wróci. Co zrobi, kiedy wróci. Clary oparła łokcie o kolana. – Dobrze wiedzieć, że Clave ma świetnie przemyślany, niezawodny plan. - Oni nie chcą uwierzyć – oznajmił Jace, wpatrując się w niebo. – To jest problem. Nie ważne, ile razy opowiemy im, co widzieliśmy w Burren. Nie ważne, ile razy powiemy im, jak groźni są Mroczni. Nie chcą uwierzyć, że Nefilim mogą być skażeni, że Nocni Łowcy mogliby zabijać Nocnych Łowców. Clary była tam, kiedy Sebastian stworzył pierwszego Mrocznego. Widziała pustkę w ich oczach, wściekłość z jaką walczyli. Przerażali ją. – To już nie są Nocni Łowcy – zauważyła cicho. – To nie są ludzie. - Trudno w to uwierzyć, jeśli się tego nie widziało – rzekł Alec. – A Sebastian nie ma ich aż tak wielu. Mała, rozproszona siła. Clave nie chce uwierzyć, że Sebastian może być zagrożeniem. A jeśli jest, to łatwiej im uwierzyć, że jest on zagrożeniem dla nas, Nowego Jorku, a nie dla wszystkich Nocnych Łowców. - Mimo wszystko nie mylą się, co do tego, że jeśli Sebastianowi na czymś zależy, to jest to Clary – powiedział Jace, a ją przeszedł zimny dreszcz, mieszanina odrazy i lęku. – On tak naprawdę nie ma uczuć. Nie tak jak my. Ale gdyby miał, miałby je do Clary. I ma je do Jocelyn. On jej nienawidzi. – Urwał, zamyślony. – Nie sądzę, by uderzył bezpośrednio tutaj. To zbyt… oczywiste. - Mam nadzieję, że powiedziałeś to Clave – rzucił Simon. - Jakieś tysiąc razy – odparł Jace. – Raczej nie darzą moich spostrzeżeń zbyt wielkim szacunkiem. Clary spojrzała na swoje dłonie. Zeznawała przed Clave, tak jak cała reszta; odpowiedziała już na wszystkie ich pytania. Nadal były jednak informacje o Sebastianie,
ShadowhuntersTranslateTeam o których im nie powiedziała, o których nie powiedziała nikomu. Rzeczy, które Sebastian od niej chciał. Nie śniła zbyt wiele odkąd wrócili z Burren z Jacem, którego żyły pełne były ognia, ale kiedy miała koszmary, to dotyczyły jej brata. - To jak próbować walczyć z duchem – stwierdził Jace. – Nie mogą wytropić Sebastiana, nie mogą go znaleźć, nie mogą odnaleźć Nocnych Łowców, których przemienił. - Robią, co mogą – rzekł Alec. – Ustawiają oddziały wokół Idrisu i Alicante. Wszystkie oddziały. Wysłali tuzin ekspertów na Wyspę Wrangla. Wyspa Wrangla była siedzibą wszystkich oddziałów świata, czarów, które chroniły świat - Idris w szczególności - przed demonami i demoniczną inwazją. Sieć zabezpieczeń nie była doskonała i zdarzało się, że demonom udało się przedostać, ale Clary mogła sobie tylko wyobrazić, jak źle by było, gdyby one nie istniały. - Słyszałam, jak mama mówiła, że czarownicy Spiralnego Labiryntu szukali sposobu, by odwrócić działanie Piekielnego Kielicha – poinformowała Isabelle. – Oczywiście, byłoby łatwiej, gdyby mieli ciała, które mogliby badać… Ucichła. Clary wiedziała dlaczego. Ciała Mrocznych Nocnych Łowców, zabitych w Burren zostały zabrane do Miasta Kości, żeby Cisi Bracia mogli je zbadać. Bracia nigdy nie dostali takiej szansy. W ciągu jednej nocy, ciała zgniły i wyglądały jakby miały kilkadziesiąt lat. Nie pozostało więc nic innego, jak spalić szczątki. Isabelle znów zaczęła mówić. – A Żelazne Siostry wkuwają broń. Dostajemy tysiące serafickich noży, mieczy, chakramów, wszystkiego… kutego w niebiańskim ogniu. – Spojrzała na Jace’a. Tuż po bitwie w Burren, kiedy ogień szalał w żyłach Jace’a na tyle gwałtownie, by doprowadzać go do krzyku z bólu, Cisi Bracia badali go raz za razem, sprawdzali go lodem, płomieniami, święconym metalem i zimnym żelazem, chcąc zobaczyć, czy istnieje sposób, by wyciągnąć z niego ogień i wygasić go. Nie znaleźli go. Ogień Chwalebnego, raz już zamknięty w ostrzu, nie spieszył się, by zamieszkać w innym ani nawet, by opuścić ciało Jace’a do jakiegokolwiek innego naczynia. Brat Zachariasz powiedział Clary, że od najwcześniejszych lat istnienia Nocnych Łowców, Nefilim poszukiwali sposobu, by zamknąć niebiański ogień w broni, w czymś, czym można by posługiwać się przeciw demonom. Nigdy takowego nie znaleźli, więc wybrali serafickie ostrza jako swą broń. W końcu Cisi Bracia się poddali. Ogień Chwalebnego wił się w żyłach Jace’a niczym wąż, a najlepszym, na co mógł liczyć, była kontrola, by ogień go nie unicestwił. Nagle rozbrzmiał głośny dźwięk wiadomości. Isabelle włączyła telefon z powrotem. – Mama pisze, że mamy natychmiast wracać do Instytutu – powiedziała. – Jest jakieś spotkanie, na którym mamy być. – Wstała, strzepując brud z sukienki. – Chciałabym cię zaprosić – zwróciła się do Simona – ale wiesz, nieumarli raczej nie mogą wchodzić do Instytutu. - Tak, pamiętam – odparł Simon, podnosząc się. Clary też wstała i wyciągnęła dłoń do Jace’s. Chwycił ją i wstał. - Simon i ja idziemy na świąteczne zakupy – rzekła. – I nikt nie może iść z nami, bo musimy wam kupić prezenty. Alec wyglądał na przerażonego. – Mój Boże. Czy to znaczy, że ja też muszę wam kupić prezenty? Clary potrząsnęła głową.
ShadowhuntersTranslateTeam – Czy Nocni Łowcy nie obchodzą… no wiecie, Świąt? – Clary wróciła pamięcią do raczej niepokojącego obiadu na Święto Dziękczynienia u Luke’a, kiedy Jace, poproszony o pokrojenie indyka, kroił go mieczem dopóki nie zostały tylko cienkie indycze płatki. Może nie? - Wymieniamy się prezentami, szanujemy zmianę pory roku – powiedziała Isabelle. - Obchodziliśmy kiedyś Zimowy Festiwal Anioła. Świętowaliśmy to w dzień, w którym Dary Anioła zostały ofiarowane Nocnemu Łowcy Jonathanowi. Myślę, że Nocnych Łowców denerwowało, że zostali pominięci we wszystkich przyziemnych uroczystościach, dlatego wiele Instytutów urządza przyjęcia bożonarodzeniowe. Londyńskie jest najsławniejsze. - Wzruszyła ramionami. - Po prostu nie uważam, byśmy mieli zamiar urządzać przyjęcie… w tym roku. - Och. - Clary czuła się okropnie. Oczywiście, że nie chcą świętować Bożego Narodzenia po utracie Maxa. - Cóż, przynajmniej pozwólcie nam kupić sobie prezenty. Nie musimy urządzać imprezy ani niczego takiego. - Dokładnie. - Simon wzruszył ramionami. - Muszę kupić chanukowe prezenty. Jest to nakazane przez prawo żydowskie. Bóg Żydów to dość rozgniewany Bóg. I bardzo chciwy. Clary uśmiechnęła się do niego. Ostatnio coraz łatwiej było mu wymawiać słowo "Bóg". Jace westchnął i pocałował Clary - był to szybki buziak na dowidzenia, ale i tak przyprawił ją o dreszcze. Niemożność dotknięcia i właściwego pocałowania Jace'a zaczynała sprawiać, że Clary mogłaby wyskoczyć z własnej skóry. Przyrzekła mu, że to nie ma znaczenia, że kocha go, nawet jeśli już nigdy miałaby go nie dotknąć, ale i tak tego nienawidziła. Nienawidziła braku zapewnienia, że fizycznie też pasują do siebie idealnie. - Do zobaczenia później - rzucił Jace. - Wracam z Alekiem i Izzy... - Nie, nie wracasz - niespodziewanie przerwała mu Isabelle. - Zniszczyłeś telefon Aleca. Rzeczywiście, każdy z nas chciał to zrobić od wielu tygodni, ale... - ISABELLE! - oburzył się Alec. - Ale faktem jest, że jesteś jego parabatai, a jako jedyny nie widziałeś się z Magnusem. Idź z nim pogadaj. - I co mu powiem? - spytał Jace. - Nie możesz namawiać ludzi, żeby z tobą nie zrywali… Albo możesz - dodał pospiesznie, widząc wyraz twarzy Aleca. - Kto wie? Spróbuję. - Dzięki. - Alec poklepał Jace’a po ramieniu. - Słyszałem, że jeśli chcesz, możesz być nawet czarujący. - Też tak słyszałem - odparł Jace, ruszając biegiem do tyłu. Nawet to robił wdzięcznie, pomyślała Clary ponuro. I seksownie. Pomachała mu bez entuzjazmu. - Do zobaczenia - zawołała. Jeśli do tego czasu nie umrę z frustracji. ***
ShadowhuntersTranslateTeam Frayowie nigdy nie byli rodziną religijną, ale Clary uwielbiała Piątą Aleję w czasie Świąt Bożego Narodzenia. Powietrze pachniało jak słodkie, pieczone kasztany, a witryny okienne błyszczały srebrem oraz odcieniami niebieskiego, zielonego i czerwonego. W tym roku do każdej latarni przyczepiony był gruby, okrągły płatek śniegu, odbijając złote, zimowe światło słoneczne. Nie wspominając o ogromnym drzewie w Rockfeller Center. Rzucało na nich swój cień, gdy przechodzili przez bramę z boku lodowiska, obserwując wywracających się turystów, próbujących poruszać się na lodzie. Clary trzymała w dłoniach kubek z gorącą czekoladą, rozprzestrzeniając jego ciepło na całe swoje ciało. Czuła się prawie normalnie - szła Piątą Aleją, oglądając witryny okienne i choinkę. Dla niej i Simona była to zimowa tradycja praktycznie od zawsze. - Jak za starych, dobrych czasów, nieprawdaż? - zapytał, powtarzając jej myśli i opierając podbródek na skrzyżowanych ramionach. Spojrzała na niego z ukosa. Miał na sobie czarny płaszcz i szal, który podkreślał bladość jego skóry. Oczy miał zacienione, co wskazywało na to, że w ostatnim czasie nie pił krwi. Wyglądał jak głodny, zmęczony wampir. Cóż, pomyślała. Prawie jak za dawnych czasów. - Więcej osób, którym trzeba kupić prezenty - zauważyła. - Plus, zawsze traumatyczne pytanie, co kupić na Gwiazdkę osobie, z którą dopiero zacząłeś się spotykać? - Co kupić Nocnemu Łowcy, który ma wszystko - powiedział Simon z uśmiechem. - Jace lubi głównie broń - rzekła Clary. - Lubi książki, ale przecież w Instytucie mają ogromną bibliotekę, lubi muzykę klasyczną... - Twarz Clary pojaśniała. Simon był muzykiem; mimo że jego zespół był okropny i ciągle zmieniał nazwę - aktualnie Śmiercionośny Suflet - wciąż był muzykiem. - Co dałbyś osobie, która lubi grać na fortepianie? - Fortepian. - Simon! - Naprawdę ogromny metronom, który mógłby być używany jako broń? Clary westchnęła rozdrażniona. - Nuty. Rachmaninoff jest trudny, ale on lubi wyzwania. - Dobry pomysł. Rozejrzę się za jakimś sklepem muzycznym. - Clary, która wypiła już swoją gorącą czekoladę, wyrzuciła kubek do pobliskiego kosza i wyjęła telefon. - A co z tobą? Co dajesz Isabelle? - Nie mam pojęcia - odparł Simon. Zaczęli kierować się w stronę alei, gdzie strumień pieszych gapiących się w okna zablokował ulicę. - Och, daj spokój. Isabelle jest łatwa. - Mówisz o mojej dziewczynie. - Simon ściągnął brwi. - Tak myślę. Właściwie to nie jestem pewien. Nie rozmawialiśmy o tym. W sensie, o związku. - Naprawdę musisz ZSZ, Simon. - Co? - Zdefiniować swój związek. Co to jest, do czego zmierza. Czy jesteście parą, czy to po prostu dobra zabawa, to skomplikowane, czy co? Kiedy zamierza powiedzieć swoim rodzicom? Czy wolno ci widywać się z innymi ludźmi? Simon zbladł. - Co? Serio? - Serio. W międzyczasie - perfumy! - Clary chwyciła tył płaszcza Simona i wciągnęła go do sklepu kosmetycznego. Był ogromny w środku, z rzędami lśniących butelek. - Coś
ShadowhuntersTranslateTeam niezwykłego - dodała, kierując się do działu z zapachami. - Isabelle nie będzie chciała pachnieć jak ktoś inny. Ona chciałaby pachnieć jak figi, wetyweria albo... - Figi? To figi pachną? - Simon wyglądał na przerażonego. Clary już chciała się roześmiać, gdy jej telefon zawibrował. To była jej matka. GDZIE JESTEŚ? Clary przewróciła oczami i odpisała. Jocelyn nadal denerwowała się, gdy myślała, że Clary jest z Jacem. Chociaż, jak zauważyła Clary, Jace był prawdopodobnie najbezpieczniejszym chłopakiem na świecie, jako że nie mógł (1) złościć się, (2) przystawiać się seksualnie i (3) robić czegokolwiek, co produkowałoby hormon adrenaliny. Z drugiej strony, został opętany; wraz z matką, obie widziały, jak Sebastian groził Luke'owi, a Jace tylko stał i przyglądał się. Clary nadal nie rozmawiała z nim o wszystkim, co widziała w apartamencie, który dzieliła z Jacem i Sebastianem przez krótki czas. Była to mieszanina snu i koszmaru. Nigdy nie powiedziała matce, że Jace kogoś zabił. Były rzeczy, o których Jocelyn po prostu nie musiała wiedzieć, sprawy, którym Clary nie chciała stawić czoła. - W tym sklepie jest tyle rzeczy, których Magnus by pragnął - stwierdził Simon, podnosząc szklaną butelkę z brokatem wymieszanym z olejkiem do ciała. - Czy kupienie prezentu dla osoby, która właśnie zerwała z twoim przyjacielem jest złamaniem jakiejś zasady? - Myślę, że to zależy. Czy Magnus jest ci bliższy niż Alec? - Alec pamięta moje imię - rzekł Simon i odłożył butelkę z powrotem. - I przykro mi z jego powodu. Rozumiem, dlaczego Magnus to zrobił, ale Alec jest rozbity. Myślę, że jeśli kogoś kochasz i jest mu naprawdę przykro, powinieneś mu wybaczyć. - Myślę, że to zależy, co zrobiłeś - odparła Clary. - Nie mam na myśli Aleca, tylko w ogóle. Choć jestem pewna, że Isabelle wybaczyłaby ci wszystko - dodała pospiesznie. Simon spojrzał na nią z powątpiewaniem. - Nie ruszaj się – powiedziała, trzymając butelkę przy jego głowie. - Za trzy minuty powącham twoją szyję. - Wow - rzucił Simon. - Muszę przyznać, że długo czekałaś, by wykonać ten ruch, Fray. Clary nie zawracała sobie głowy inteligentną ripostą. Ciągle myślała o tym, co Simon powiedział o przebaczeniu, przypominając sobie kogoś innego, czyjś głos i oczy. Sebastian siedział na przeciwko niej w Paryżu. Myślisz, że możesz mi wybaczyć? To znaczy, uważasz, że ktoś taki jak ja zasługuje na przebaczenie? - Są rzeczy, których nie da się wybaczyć - powiedziała. - Nigdy nie wybaczę Sebastianowi. - Bo go nie kochasz. - Nie, ale jest moim bratem. Jeśli byłoby inaczej... – Ale nie jest. Clary porzuciła tę myśl i powąchała Simona. - Pachniesz jak figi i morele. - Naprawdę sądzisz, że Isabelle chciałaby pachnieć jak talerz suszonych owoców? - Prawdopodobnie nie. - Clary podniosła następną buteleczkę. - Więc, co zamierzasz zrobić? - Kiedy?
ShadowhuntersTranslateTeam Clary przestała zastanawiać się nad tym, czym tuberoza różni się od zwykłej róży i spojrzała w zdziwione, brązowe oczy Simona. - Cóż, nie możesz mieszkać z Jordanem do końca życia, prawda? Możesz iść do college’u i... - Ty nie idziesz do college’u - przerwał jej. - Nie, ale ja jestem Nocnym Łowcą. Uczymy się nawet po skończeniu osiemnastki, jesteśmy wysyłani do innych Instytutów - to nasz college. - Nie podoba mi się myśl, że wyjedziesz. - Włożył ręce do kieszeni swojego płaszcza. - Nie mogę iść do college'u - dodał. - Moja mama raczej nie zamierza za niego płacić, a ja nie mogę wziąć kredytu studenckiego. Prawnie jestem martwy. Poza tym, jak długo zajęłoby ludziom w szkole zauważenie, że oni się starzeją, a ja nie? Jeśli nie zauważyłaś, szesnastolatkowie raczej nie wyglądają jak ludzie z ostatniego roku. Clary odstawił buteleczkę. - Simon... - Może powinienem kupić coś matce - powiedział z goryczą. – Co mówi "Dzięki, że wywaliłaś mnie z domu i udawałaś, że jestem martwy"? - Orchidee? Ale nastrój Simona na żarty już zniknął. - Może nie jest jak za starych czasów - rzekł. - Normalnie kupiłbym ci kredki albo jakieś inne materiały dla artystów. Tylko, że ty już nie rysujesz, no chyba, że stelą. Ty nie rysujesz, ja nie oddycham. Niezupełnie jak w zeszłym roku. - Może powinieneś pogadać z Rafaelem? - Rafaelem? - On wie, jak żyją wampiry - zauważyła Clary. - Jak urządzają sobie życie, jak zarabiają pieniądze, gdzie kupują mieszkania, on to wszystko wie. Może mógłby ci pomóc. - Mógłby, ale nie pomoże - oświadczył Simon nachmurzony. - Nie słyszałem nic o wampirach z Dumort odkąd Maureen przejęła władzę od Camille. Wiem, że Rafael jest jej zastępcą. Jestem pewien, że uważają, iż nadal mam Znak Kaina, w innym wypadku już dawno wysłaliby kogoś, żeby się mną zajął. To tylko kwestia czasu. - Nie. Wiedzą, że nie mogą cię dotknąć. To wywołałoby wojnę z Clave. Instytut wyraził się bardzo jasno - powiedziała Clary. - Jesteś chroniony. - Clary - jęknął Simon. - Nikt z nas nie jest chroniony. Zanim Clary zdążyła odpowiedzieć, usłyszała kogoś wołającego jej imię. Całkowicie zaskoczona zauważyła matkę, torującą sobie do niej drogę przez tłum kupujących. Przez okno spostrzegła Luke'a, czekającego na chodniku. W swojej flanelowej koszuli pośród stylowych nowojorczyków wyglądał bardzo nie na miejscu. Wychodząc wreszcie z tłumu, Jocelyn dobiegła do nich i objęła córkę. Clary spojrzała z zaskoczeniem znad ramienia matki na Simona. Wzruszył ramionami. W końcu Jocelyn puściła ją i cofnęła się. - Tak bardzo się martwiłam, że coś ci się stało... - W Sephorze? - przerwała jej Clary. Jocelyn zmarszczyła brwi. - Nie słyszałaś? Byłam pewna, że Jace już dawno do ciebie napisał. Clary poczuła nagły chłód na całym ciele, jakby pociągnęła łyk lodowatej wody. - Nie, ja... Co się dzieje?
ShadowhuntersTranslateTeam - Przepraszam Simonie - powiedziała Jocelyn. - Ale Clary i ja musimy natychmiast udać się do Instytutu. *** Niewiele się zmieniło u Magnusa od czasu, kiedy Jace był tam po raz pierwszy. To samo małe wejście i pojedyncza żółta żarówka. Jace użył runy Otwarcia, żeby przejść przez drzwi frontowe, przeskoczył po dwa stopnie naraz i zabrzęczał dzwonkiem do mieszkania Magnusa. Bezpieczniejsze niż użycie następnej runy, zauważył. Ostatecznie, Magnus mógł grać w gry video nago albo, doprawdy, robić praktycznie cokolwiek. Kto wie, co dziwnego robią czarownicy w swoim wolnym czasie? Jace zadzwonił znowu, tym razem stanowczo przytrzymując dzwonek. Po dwóch następnych długich próbach Magnus wreszcie otworzył drzwi szarpnięciem, wyglądając przy tym na rozwścieczonego. Był ubrany w czarny jedwabny szlafrok nałożony na białą koszulę frakową i tweedowe spodnie. Jego stopy były bose, włosy zwichrzone, a na szczęce było widać cień kilkudniowego zarostu. - Co ty tutaj robisz? - zażądał odpowiedzi. - O rany - powiedział Jace. - Jak niemiło. - Ponieważ nie jesteś mile widziany. Nocny Łowca uniósł brew. - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. - Nie. Jesteś przyjacielem Aleca. Alec był moim chłopakiem, dlatego musiałem cię tolerować, ale teraz już nim nie jest, więc nie muszę cię znosić. Nie żeby którekolwiek z was zdawało się być tego świadomym. Ty jesteś już – co, czwartym? - z waszej grupy, który mnie niepokoi. - Magnus zaczął wyliczać na swoich długich palcach. - Clary. Isabelle. Simon... - Simon też przyszedł? - Wyglądasz na zaskoczonego. - Nie myślałem, że był tak zainteresowany twoim związkiem z Alekiem. - Ja nie mam żadnego związku z Alekiem - stanowczo zaprzeczył Magnus, ale Jace zdążył już przepchnąć się obok niego i znajdował się w jego salonie, rozglądając się z zaciekawieniem. Jedną z rzeczy, które Jace skrycie lubił w mieszkaniu Magnusa było to, że rzadko wyglądało w ten sam sposób dwa razy. Czasami było dużym, nowoczesnym poddaszem. Czasem wyglądało jak francuski dom publiczny albo jak wiktoriańska palarnia opium, albo jak wnętrze statku kosmicznego. Teraz jednak było zabałaganione i ciemne. Stosy starych kartonów po chińskim jedzeniu zaśmiecały stolik do kawy. Prezes Miał leżał na szmaciaku1 ze wszystkimi czterema łapami wystawionymi prosto przed siebie, jak martwy jeleń. - Pachnie tu złamanym sercem - stwierdził Jace. - To chińszczyzna. - Magnus rzucił się na sofę i wyciągnął na niej swoje długie nogi. - Kontynuuj, miejmy to już za sobą. Powiedz to, co przyszedłeś powiedzieć. - Myślę, że powinniście wrócić do siebie z Alekiem - zaczął Jace. 1 W oryginale rag rug – dywan zrobiony z różnych skrawków materiałów.
ShadowhuntersTranslateTeam Magnus wzniósł swoje oczy ku sufitowi. - A to dlaczego? - Ponieważ jest nieszczęśliwy - odparł Jace. - I jest mu przykro. Jest mu przykro z powodu tego, co zrobił. Nie powtórzy tego. - O, nie będzie znowu zakradać się za moimi plecami z jedną z moich byłych, planując skrócenie mojego życia? Bardzo szlachetnie z jego strony. - Magnusie... - Poza tym, Camille nie żyje. Nie może tego znowu zrobić. - Wiesz, co miałem na myśli - powiedział Jace. - Nie będzie cię okłamywał, wprowadzał w błąd, ukrywał przed tobą różnych rzeczy, czy cokolwiek, o co jeszcze jesteś zły. - Blondyn rzucił się na skórzany fotel ze skrzydłami po obu stronach głowy i uniósł brew. - Więc? Magnus odwrócił się do niego. - Co cię obchodzi to, że Alec jest nieszczęśliwy? - Co mnie obchodzi? - Jace powtórzył tak głośno, że aż Prezes Miał usiadł prosto, jakby go to zszokowało. - Oczywiście, że Alec mnie obchodzi; jest moim najlepszym przyjacielem, moim parabatai. I jest nieszczęśliwy. I ty też jesteś, sądząc po tym wszystkim. Opakowania po jedzeniu na wynos wszędzie, nie zrobiłeś niczego, żeby poprawić wygląd tego miejsca, twój kot wygląda na martwego... - On nie jest martwy. - Alec mnie obchodzi - oświadczył Jace, unieruchamiając Magnusa niezachwianie intensywnym spojrzeniem. - On obchodzi mnie bardziej niż ja sam siebie obchodzę. - Czy nigdy ci się nie wydawało, - zadumał się czarownik, odrywając kawałek odpadającego lakieru z paznokcia - że to całe bycie parabatai jest dosyć okrutne? Możesz wybrać swojego parabatai, ale potem nie możesz tego cofnąć. Nawet jeśli cię zaatakuje. Spójrz na Luke'a i Valentine'a. I chociaż twój parabatai jest dla ciebie w pewnym sensie najbliższą osobą na świecie, nie możesz się w nim zakochać. A jeśli umrze, jakaś część ciebie też umiera. - Skąd wiesz tak dużo o parabatai? - Znam Nocnych Łowców - odparł, poklepując kanapę obok siebie tak, że Prezes wskoczył na poduszkę i delikatnie trącił głową Magnusa. Długie palce czarownika utonęły w kocim futrze. - Od długiego czasu. Jesteście dziwnymi stworzeniami. Z jednej strony cała ta krucha szlachetność i człowieczeństwo, a z drugiej lekkomyślny ogień aniołów. - Jego oczy skierowały się w stronę Jace'a. - W szczególności ty, Herondale, masz ogień anioła we krwi. - Przyjaźniłeś się wcześniej z Nocnymi Łowcami? - Przyjaciele – powtórzył Magnus. - Co to właściwie znaczy? - Wiedziałbyś, - odparł Jace - gdybyś miał jakichkolwiek. Masz? Masz przyjaciół? Mam na myśli innych oprócz tych, którzy przychodzą na twoje przyjęcia. Większość ludzi się ciebie boi, zawdzięczają ci coś lub kiedyś z nimi spałeś, ale przyjaciele – nie zauważyłem, żebyś miał ich wielu. - Cóż, to coś nowego - stwierdził czarownik. - Nikt inny z twojej grupy nie próbował mnie obrazić. - Czy to działa? - Jeśli masz na myśli to, że nagle poczułem się w obowiązku do zejścia się z Alekiem, to nie - odpowiedział Magnus. - Za to teraz mam ochotę na pizzę, ale to może być ze sobą niepowiązane.
ShadowhuntersTranslateTeam - Alec mówił, że tak robisz - powiedział Jace. - Odpierasz pytania dotyczące ciebie żartami. Magnus zmrużył oczy. - I jestem jedynym, który tak postępuje? - Dokładnie - potwierdził Nocny Łowca. - Uwierz osobie, która wie, co mówi. Nienawidzisz opowiadać o sobie i wolisz, żeby ludzie byli na ciebie źli niż mieli ci współczuć. Ile masz lat, Magnus? Tak naprawdę. - Czarownik nie odpowiedział. - Jak mieli na imię twoi rodzice? Jak się nazywał twój ojciec? - Magnus spojrzał na niego gniewnie swoimi złotozielonymi oczami. - Gdybym chciał leżeć na kanapie i narzekać komuś na temat moich rodziców, zatrudniłbym psychiatrę. - Ach - odparł Nocny Łowca. - Ale moje usługi są darmowe. - Słyszałem to o tobie. Jace uśmiechnął się szeroko i zsunął niżej na swoim fotelu. Na otomanie znajdowała się poduszka ze wzorem flagi brytyjskiej. Blondyn chwycił ja i podłożył sobie pod głowę. - Nie muszę nigdzie iść. Mogę tutaj siedzieć cały dzień. - Świetnie - rzekł Magnus. - Zamierzam się zdrzemnąć. - Sięgnął po pognieciony koc, który leżał na podłodze, kiedy zadzwonił telefon Jace'a. Czarownik przyglądał się, wstrzymany wpół ruchu, jak Jace przeszukuje swoją kieszeń i otwiera klapkę swojej komórki. To była Isabelle. - Jace? - Tak. Jestem u Magnusa. Myślę, że być może mamy jakiś postęp. Co jest? - Wracaj - powiedziała Isabelle, a Jace usiadł prosto, zrzucając poduszkę na podłogę. Jej głos był bardzo napięty. Mógł usłyszeć w nim ostrość, jak fałszywy dźwięk źle nastrojonego pianina. - Do Instytutu. Natychmiast, Jace. - Co jest? - spytał. - Co się stało? - Zobaczył, że Magnus również usiadł, a koc wyleciał mu z dłoni. - Sebastian - poinformowała Isabelle. Jace zamknął oczy. Zobaczył złotą krew i białe pióra rozrzucone na marmurowej posadzce. Pamiętał mieszkanie, nóż w swoich dłoniach, świat u swoich stóp, uścisk Sebastiana na swoim nadgarstku, bezdenne czarne oczy patrzące na niego z podłym rozbawieniem. Dzwoniło mu w uszach. - O co chodzi? - Głos Magnusa przebił się przez myśli Jace'a. Nocny Łowca zdał sobie sprawę, że był już przy drzwiach, z telefonem z powrotem w kieszeni. Odwrócił się. Magnus z surowym wyrazem twarzy znajdował się zaraz za nim. - Czy to był Alec? Wszystko z nim w porządku? - Co cię to obchodzi? - rzucił Jace, a czarownik wzdrygnął się. Nocnemu Łowcy nie wydawało się, żeby kiedykolwiek wcześniej widział Magnusa wzdrygającego się. To była jedyna rzecz, która powstrzymała Jace'a przed trzaśnięciem drzwiami, kiedy wychodził. ***
ShadowhuntersTranslateTeam Tuziny nieznanych płaszczy i kurtek wisiały w wejściu do Instytutu. Clary poczuła dreszcz napięcia w ramionach, kiedy rozpinała swój własny wełniany płaszcz i wieszała go na jednym z haczyków, które, ustawione w linie, znajdowały się na ścianach. - I Maryse nie powiedziała, o co chodziło? - spytała Clary. W jej głosie pobrzmiewało zdenerwowanie. Jocelyn odwinęła długi szary szal ze swojej szyi i ledwo spojrzała, gdy Luke zabrał go od niej, by powiesić na haczyku. Jej zielone oczy rzuciły szybkie spojrzenie dookoła pokoju, obejmując wejście do windy, łukowaty sufit w górze i wyblakłe malowidła ścienne, przedstawiające ludzi i anioły. Luke potrząsnął głową. - Tylko tyle, że zaatakowano Clave i musimy zebrać się tutaj tak szybko, jak to tylko możliwe. - Niepokoi mnie, że mowa o ,,nas”. - Jocelyn związała swoje włosy w kok i umocowała go za pomocą palców na tyle głowy. - Nie byłam w Instytucie od lat. Dlaczego mnie tutaj potrzebują? Luke ścisnął pokrzepiająco jej ramię. Clary wiedziała, czego bała się jej matka, czego oni wszyscy się bali. Jedynym powodem, dla którego Clave mogłoby chcieć tutaj Jocelyn, były jakieś nowe informacje o jej synu. - Maryse mówiła, że będą w bibliotece - powiedziała Jocelyn. Clary ruszyła przodem. Mogła usłyszeć, jak Luke i jej matka rozmawiają z tyłu oraz cichy odgłos ich kroków. Luke szedł wolniej niż zwykle. Nie wydobrzał jeszcze do końca po ranie, która niemalże zabiła go w listopadzie. Wiesz dlaczego tutaj jesteś, czyż nie?, wyszeptał cichy głos w tyle jej głowy. Zdawała sobie sprawę z tego, że go tutaj nie ma, ale to nie pomagało. Nie widziała swojego brata od bitwy pod Burren, jednak jego cząstka nadal tkwiła w jej umyśle jak natrętny, niemile widziany duch. Ze względu na mnie. Zawsze wiedziałaś, że nie odszedłem na zawsze. Powiedziałem ci, co się stanie. Wyjaśniłem ci to. Erchomai. Nadchodzę. Dotarli do biblioteki. Drzwi były na wpół otwarte, a gwar głosów rozbrzmiewał na wskroś. Jocelyn zatrzymała się na chwilę, jej wyraz twarzy stężał. Clary położyła dłoń na gałce od drzwi. - Gotowi? - Do tej pory nie zauważyła, w co jej matka była ubrana: czarne dżinsy, buty i czarny golf. Jak gdyby, nie zdając sobie z tego sprawy, założyła rzeczy, które były najbliższe stroju bojowemu. Jocelyn kiwnęła głową swojej córce. Ktoś odsunął wszystkie meble w bibliotece, tworząc dużą wolną powierzchnię na środku pokoju idealnie na mozaice przedstawiającej Anioła. Postawiono tam masywny stół z ogromną marmurową płytą balansującą na szczycie dwóch klęczących aniołów. Dookoła stołu rozsiadło się Konklawe. Niektórych członków, jak Kadira i Maryse, Clary znała z imienia. Reszta była tylko znajomymi twarzami. Maryse stała, wyliczając na palcach imiona, jednocześnie recytując na głos. - Berlin - rzekła. - Żadnych ocalałych. Bangkok. Żadnych ocalałych. Moskwa. Żadnych ocalałych. Los Angeles... - Los Angeles? - powtórzyła Jocelyn. - Tam byli Blackthornowie. Czy oni... Maryse wyglądała na zaskoczoną, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że Jocelyn do nich dołączyła. Jej niebieskie oczy przesunęły się po Luke'u i Clary. Wyglądała na
ShadowhuntersTranslateTeam wymizerowaną i wykończoną, jej włosy były ściągnięte mocno do tyłu, na rękawie jej dopasowanego żakietu widniała plama – czerwone wino czy krew? - Są ocalali – odparła. - Dzieci. Znajdują się teraz w Idrisie. - Helen – odezwał się Alec, a Clary pomyślała o dziewczynie, która walczyła z nimi przeciwko Sebastianowi w Burren. Pamiętała ją znajdującą się w nawie Instytutu, z ciemnowłosym chłopcem uczepionym jej nadgarstka. Mój brat, Julian. - Dziewczyna Aliny - wypaliła Clary i zobaczyła, jak Konklawe patrzy na nią z wyraźną wrogością. Zawsze tak było. Jakby to, kim była i co symbolizowała, sprawiało, że nie widzieli w niej nic innego. Córka Valentine'a. Córka Valentine'a. - Czy wszystko z nią w porządku? - Była wtedy w Idrisie, z Aliną - odpowiedziała Maryse. - Jej młodsi bracia i siostry przeżyli, chociaż wygląda na to, że jest pewna kwestia dotycząca najstarszego brata, Marka. - Kwestia? - spytał Luke. - Co tak właściwie się dzieje, Maryse? - Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli poznać całą historię, zanim nie udamy się do Idrisu - oznajmiła kobieta, wygładzając swoje już i tak gładkie włosy. - Ale dokonano ataków, kilku w trakcie dwóch nocy, na sześć Instytutów. Nie jesteśmy jeszcze pewni, w jaki sposób Instytuty zostały pogwałcone, ale za to wiemy... - Sebastian - powiedziała matka Clary. Jej dłonie były upchnięte w kieszenie czarnych spodni, ale Clary podejrzewała, że gdyby nie były, mogłaby zobaczyć dłonie Jocelyn ściśnięte w pięści. - Przejdź do rzeczy, Maryse. Mój syn. Nie wzywałabyś mnie, gdyby to nie on był za to odpowiedzialny, prawda? - Oczy Jocelyn napotkały oczy Maryse i Clary zadumała się, czy tak właśnie było, kiedy obie należały do Kręgu, ostre krawędzie ich charakterów ocierające się o siebie i iskrzące. Drzwi otworzyły się, zanim Maryse mogła odpowiedzieć i wszedł przez nie Jace. Był zarumieniony od mrozu, z gołą głową i jasnymi włosami potarganymi przez wiatr. Nie miał rękawiczek, jego palce były czerwone na końcach przez pogodę, a dłonie poznaczone nowymi i starymi Znakami. Zauważył Clary i uśmiechnął się do niej przelotnie, nim usadowił się na krześle stojącym pod ścianą. Luke, jak zwykle, zmienił temat, by zapanował spokój. - Maryse? Czy Sebastian jest za to odpowiedzialny? Maryse wzięła głęboki oddech. - Tak, jest. I miał ze sobą Mrocznych. - Oczywiście, że to Sebastian - dodała Isabelle. Jej spojrzenie utkwione było wcześniej w stole, a teraz uniosła głowę. Jej twarz była maską nienawiści i wściekłości. - Powiedział, że nadchodzi. I, cóż, nadszedł. Maryse westchnęła. - Przypuszczaliśmy, że zaatakuje Idris. Nie Instytuty. Na to właśnie wskazywały informacje wywiadowcze. - Więc zrobił coś, czego się nie spodziewaliście - stwierdził Jace. - Zawsze robi to, czego się nie spodziewacie. Może Clave powinno zaplanować coś na taką okoliczność. - Głos Jace'a obniżył się. - Mówiłem wam. Mówiłem wam, że będzie chciał więcej żołnierzy. - Jace - wtrąciła Maryse. - Nie pomagasz. - Nawet nie próbowałem.