R O Z D Z I A Ł
Szacowna Akademia Guwernantek
Londyn, 1849
Panna Caroline Ritter ściskała w garści swoją
mokrą, sfatygowaną spódnicę.
- Muszę wymyślić jakiś sposób, żeby zapewnić
sobie pożywienie.
Adorna, lady Bucknell, właścicielka Szacownej
Akademii Guwernantek, skrzyżowała ręce na biur
ku i zerknęła na siedzącą przed nią młodą damę.
Na zewnątrz marcowy deszcz dzwonił o szyby, a zi
ma od czasu do czasu przypominała o sobie sma
gnięciem śniegu.
Panna Ritter powiedziała z jeszcze większą mocą:
- Innymi słowy, potrzebuję pracy.
Spojrzawszy jej prosto w oczy, Adorna spytała:
- Jakie ma pani osiągnięcia?
Panna Ritter przez moment nieco się wahała.
Adorna spróbowała jej to ułatwić.
- Co umie pani robić najlepiej?
- Flirtować.
W to Adorna szczerze wierzyła. Wiele młodych
dam przewinęło się przez jej gabinet w Szacownej
Akademii Guwernantek i wszystkie potrzebowały
pomocy, ale z żadną z nich nie czuła takiego po
krewieństwa dusz, jak z panną Caroline Ritter.
1
5
Młoda dama była piękna. Jej gładka, śniada ce
ra przypomniała Adornie o opowieściach krążą
cych na temat rodziny Ritterów - że czterysta lat
temu pan Ritter przywiózł do Anglii żonę z jakie
goś egzotycznego kraju i od tamtej pory kobiety
w tej rodzinie były uwodzicielkami, które sprowa
dzały mężczyzn na manowce. Panna Ritter na pew
no pasowała do tej roli idealnie.
Była wysoka, miała długie ramiona i smukłe pał
ce, a jednak poruszała się z przyjemną dla oka gra
cją. Jej jędrne piersi i szczupła kibić przykuwały
uwagę, a ciepły, niski głos sprawiał, że odnosiło się
wrażenie, iż cechuje ją dobroć i empatia. Upięła
proste, brązowe włosy w skromny kok, ale kilka
kasztanowych kosmyków wysunęło się, okalając jej
uderzająco piękną twarz. Szeroki podbródek suge
rował niepokorną duszę, a czarne rzęsy i brwi oka
lające niebieskozielone oczy tylko podkreślały jej
niespotykaną i delikatną urodę.
Adorna nie widziała tak pięknej twarzy od dnia,
kiedy trzydzieści lat temu spojrzała w lustro
i uświadomiła sobie, że sama była czystej wody dia
mentem.
Jednak czas odcisnął swoje piętno, więc teraz
panna Caroline Ritter mogła uchodzić za najbar
dziej uroczą kobietę w Anglii.
Odchylając się na krześle, Adorna powiedziała
głośno to, o czym myślała:
- Pamiętam. Trzy lata temu była pani... ostat
nim krzykiem mody.
- A ja słyszałam o pani. - Caroline wytrzymała
wzrok Adorny. - Byłaś, lady Bucknell, najsławniej
szą debiutantką w swoich czasach.
Słysząc ten komplement, Adorna uśmiechnęła
się nieznacznie.
6
- To prawda.
- Niektórzy twierdzą, że byłaś najsławniejszą de-
biutantką w historii.
- Tak mówi mój mąż, ale powtarzam mu, że to
tylko pochlebstwa. Oczywiście działają. On świet
nie wie, jak postawić na swoim. - Adorna powę
drowała pamięcią do swego debiutu sprzed trzy
dziestu lat. - Cóż, miałam czternaście propozycji
małżeństwa w czasie swojego pierwszego sezonu.
- To niesamowite. - Panna Ritter skromnie spu
ściła wzrok. - Ja miałam piętnaście.
Ach. Rywalizacja. Wspaniale.
- Cztery próby uprowadzenia. Dwie podjęte
przez tego samego mężczyznę.
- Tylko trzy próby uprowadzenia, ale wszystkie
podjęte przez różnych mężczyzn.
- I pięćdziesiąt trzy skradzione pocałunki. - Ta
gra Adornę bawiła. - Prowadziłam rejestr.
- Ja również prowadziłam rejestr i mogę zapew
nić, że bije mnie pani w tej konkurencji na głowę.
- Kąciki ust panny Ritter opadły smutno w dół.
- Moja przyzwoitka była bardzo czujna...
- Moja sama wywołała skandal - roześmiała się
życzliwie Adorna. - To była moja ciotka, Jane Hig-
genbothem, obecnie lady Blackburn. Może pani
o niej słyszała?
- Ta słynna rzeźbiarka? Oczywiście, że słysza
łam! Jej rzeźby są wspaniałe. Mój ojciec... mój oj
ciec zainwestował w kilka jej prac... - Panna Rit
ter tęsknie zapatrzyła się w trzaskający na komin
ku ogień. - Domyślam się, że zamiłowanie do rzeź
by nie pozwalało jej zbyt sumiennie pilnować twej
cnoty, lady Bucknell.
- Mniej więcej. - Adorna potrząsnęła dzwon
kiem, a kiedy pojawiła się pokojówka, poprosiła
7
o podanie herbaty. Wracając do przerwanej roz
mowy, Adorna powiedziała: - Niestety, panno Rit-
ter, nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na ta
kie talenty jak umiejętność flirtowania.
Dziewczyna uniosła się z krzesła, pochyliła
nad biurkiem i chwyciła Adornę za rękę. Utkwiła
w niej swoje niesamowicie niebieskozielone oczy.
- Proszę. Lady Bucknell, ja naprawdę potrzebu
ję pracy. Podobno jest pani w stanie znaleźć pracę
każdej młodej kobiecie. Musi mieć pani coś, co
mogłabym robić.
- Pani sytuacja, panno Ritter, jest skomplikowa
na. - Współczucie Adorny było szczere. - Rozu
miem, że została pani skompromitowana podczas
swojego pierwszego sezonu?
Panna Ritter nadal trzymała podbródek unie
siony wysoko, a na jej ustach wciąż gościł odważny
uśmiech.
- Nie tylko skompromitowana. Zrujnowana.
Adorna nie chciała na nią naciskać, ale jeśli mia
ła umieścić tę młodą damę w jakiejś rodzinie, mu
siała poznać wszystkie okoliczności.
- Przez żonatego mężczyznę?
- Przez lorda Freshfielda.
- Jest bardzo przystojny.
Wicehrabia kontynuował rodzinną tradycję i bez
skrupułów wykorzystywał swój wygląd, aby poślu
bić starszą kobietę - bogatą kobietę.
- Rzeczywiście, bardzo przystojny. Może zawró
cić dziewczynie w głowie. - Oczy panny Ritter sta
ły się lodowato niebieskie. - Ale nie aż tak, moja
droga lady Bucknell. Byłam głupiutka, ale nie roz
pustna.
Właśnie tę gorszącą część historii Adorna sły
szała. Że panna Ritter zadurzyła się w lordzie Fre-
8
shfieldzie. Że zachęcała go do niestosownego za
chowania. Ale Adorna dobrze wiedziała, jak plot
ki mogą przeinaczyć prawdę.
- Poznałam lorda Freshfielda i nie jest to miły
człowiek, który pasuje do towarzystwa, a już z pew
nością nie powinna być z nim widziana żadna mło
da dama. - Dodała przenikliwie: - Mam nadzieję,
że od tamtej pory pani nie niepokoił.
- Już nie obracamy się w tych samych kręgach.
- Panna Ritter opadła na krzesło. -I już nigdy nie
będziemy.
Adorna zauważyła, że panna Ritter nie odpo
wiedziała na jej pytanie. Więc lord Freshfield nie
tylko zrujnował jej życie, ale nadal nastawał na jej
cnotę. Ten człowiek to były jedynie blond włosy
i wyszczerzone w uśmiechu zęby w otoczce wyima
ginowanego powabu.
- Nadszarpnął moją reputację, i to bardzo - po
wiedziała panna Ritter, ledwie panując nad swoim
głosem - ale to mój ojciec mnie zrujnował.
- Twój ojciec uwierzył, że zachowałaś się, pani,
niestosownie.
- Największym marzeniem mojego ojca jest ty
tuł szlachecki. Powiedział, że moja głupota, jak to
określił, pogrzebała jego szanse. - Usta panny Rit
ter przywodziły mężczyznom na myśl usta uwodzi-
cielki. Jednak gdyby ci sami mężczyźni dostrzegli
teraz ich inteligentny grymas, byliby ostrożni, a na
wet wystraszeni, bo wyglądała na rozbawioną i jed
nocześnie wściekłą.
- Nie ma pani żadnych środków - powiedziała
delikatnie Adorna.
Panna Ritter spojrzała Adornie w oczy. Ador
na nie spuściła wzroku, wierząc, że panna Ritter
odnajdzie w jej wzroku łączącą je więź.
9
I chyba odnalazła, bo pochyliwszy głowę, powie
działa:
- Moja matka... moja matka pochodziła z Akwi-
tanii na południu Francji. Jej rodzina ciągle dopy
tywała w listach, kiedy ich odwiedzę. Ale nie mo
gę. Moja młodsza siostra... ona mnie potrzebuje.
Spotykamy się, kiedy tylko możemy. Gdy mój oj
ciec wychodzi, służba mnie wpuszcza i ona... On
nie dostrzega w Genevieve potencjału, który wi
dział we mnie, więc nie poświęca jej czasu. Ona
jest samotna. To jeszcze dziecko, ma dopiero
czternaście lat. Gdybym mogła zarobić wystarcza
jąco dużo pieniędzy, żeby utrzymać nas obie, za
brałabym ją do Akwitanii...
Adorna gestem poinstruowała wchodzącą poko
jówkę i słuchała dalej.
- Co jest niemądre. Nie mogę zarobić nawet ty
le, aby utrzymać samą siebie. Ale muszę zostać
w Londynie, bo chociaż siostrze nie brakuje jedze
nia i ma dach nad głową, to czy panienka nie po
trzebuje dobroci, wsparcia, a co najważniejsze mi
łości, aby się rozwijać? - Panna Ritter najwyraźniej
powtarzała rozmowę, którą wielokrotnie prowadzi
ła sama ze sobą. - Tak, wiem, że tak jest. Mama
zmarła, kiedy byłam w jej wieku, i okropnie za nią
tęsknię. Genevieve jest w o tyle gorszej sytuacji, że
najpierw straciła mamę, a pięć lat później traci
mnie. Nie mogę wyjechać, nawet jeśli miałoby to
sens albo jeśli mogłabym po nią szybko wrócić.
Adorna wstała i podeszła do krzeseł stojących
przy kominku.
- Oczywiście ma pani rację. - Adorna dostrzegła
wdzięczność w spojrzeniu panny Ritter, która
za nią podążyła, i postanowiła rozwiązać tę sytu
ację. - Ma się pani gdzie zatrzymać?
10
- Tak, dziękuję pani.
Adorna wskazała jej kanapę przy kominku,
po czym sama usiadła naprzeciwko. Przyjrzała się
półmiskom z jedzeniem i zadowolona z wyboru
odesłała pokojówkę. Podnosząc jeden półmisek,
spytała:
- Ciasta cytrynowego, panno Ritter?
Oczy panny Ritter rozbłysły.
- Tak, dziękuję. Uwielbiam ciasto cytrynowe.
Adorna położyła kawałek wypieku na talerzu.
- Herbatników cynamonowych?
Ściągając rękawiczki, panna Ritter powiedziała:
- Tak, dziękuję, uwielbiam cynamonowe herbat
niki.
- Gęstej śmietany?
- Tak, dziękuję, uwielbiam.
Wziąwszy sobie kilka kawałków z półmiska, Ador
na przysunęła go bliżej panny Ritter. Tak było pro
ściej.
Nalała herbaty, dolała do niej mleka i nasypała
cukru, po czym podała dziewczynie filiżankę.
Panna Ritter upiła niewielki łyk, zamykając
przy tym oczy, jakby smakowała najwspanialszą
ambrozję.
Być może miała gdzie mieszkać, ale z pewnością
od kilku dni chodziła głodna. Adorna spytała:
- Jak zarabiała pani na życie?
Panna Ritter odstawiła filiżankę.
- Szyłam. - Pochyliwszy się, zaczęła grzebać
w dużej torbie, którą miała ze sobą, aż w końcu wy
ciągnęła z niej zapieczętowany dokument. - Oto
pisemne oświadczenie madam Marnham, znanej
szwaczki, potwierdzające moje zatrudnienie. Pra
cowałam w kuchniach lorda Barnetta. - Wyciągnę
ła kolejny dokument. - To oświadczenie kucharza,
11
również potwierdzające moje zatrudnienie. Uczy
łam śpiewu i gry na fortepianie i dostałam wspa
niałe referencje - podała je Adornie - od pani
Charlton Cabot, która wyjaśnia, dlaczego musiała
mnie zwolnić. Biedna kobieta. Czuła się bardzo
winna, ale ją rozumiem.
Adorna machnięciem dłoni uciszyła pannę Rit
ter i złamała pieczęcie. Gdy czytała listy, wszystko
powoli stawało się jasne. Panna Ritter próbowała
sama znaleźć sobie pracę, ale nie umiała ani szyć,
ani gotować, ani uczyć. A jednak jej pracodawcy
uwielbiali ją, niechętnie się z nią rozstawali i rozpi
sywali się o powodach, dla których musieli pozwo
lić jej odejść. Swoim wysiłkiem panna Ritter zjed
nywała sobie swoich pracodawców i wszyscy do
brze jej życzyli, ale prawda była taka, że była dobra
tylko w jednym - we flirtowaniu.
Teraz siedziała i wpatrywała się w Adornę. Mia
ła zniszczony czepek, poszarpany dół sukni i zszar
gane nerwy. W palcu rękawiczki widać było nie
umiejętnie zacerowaną dziurę, usta miała popęka
ne na zimnie, a suknia wyglądała na znoszoną. Do
sięgła dna i coś trzeba było z tym zrobić.
- Dobrze. - Adorna wstała i podeszła do biurka.
Przeszukując prośby potencjalnych pracodawców,
znalazła wreszcie tę, której szukała. Ponownie ją
przeczytała i pokiwała głową.
- Panno Ritter, mam dla pani idealną pracę.
12
R O Z D Z I A Ł
- Miło pana widzieć. - Z posępnym wyrazem
twarzy stary lokaj wziął od Jude'a mokrą czapkę
bobrową i płaszcz. - Rozjaśnia pan ten ponury
dzień.
Jude Durant, hrabia Huntington, z trudem po
wstrzymał uśmiech. Dobrze wiedział, że rozjaśniał
ponury dzień. Widząc pomarańczową apaszkę
i żółtą kamizelkę, niektórzy mogliby nawet stwier
dzić, że konkurował ze słońcem - chociaż o tej po
rze roku rzadko widywano słońce w Londynie.
- Dziękuje, Phillips. Czy mój ojciec mnie wzywał?
- Tak. Natychmiast pana zaanonsuję. - Phillips
ruszył przez okazały hol nowej miejskiej rezyden
cji księcia w Mayfair.
Jude położył rękę na zgarbionym ramieniu lokaja.
- Najpierw powiedz, gdzie jest mama.
- W bibliotece. Ale, mój panie, życzenia księcia
Nevetta są w tym domu najważniejsze, a życzył so
bie, żeby pana zaprowadzić do jego gabinetu, za
nim...
- Dziękuję, Phillips. - Nie zważając na autory
tarne zachowanie ojca ani na opinię Phillipsa, Ju
de ruszył do gabinetu macochy. Ostatnie osiem
miesięcy było dla niej bardzo trudne - dla nich
wszystkich, ale dla niej w szczególności - a on
rzadko ją ostatnio odwiedzał. Wzywały go obo
wiązki, chęć zemsty i jeszcze wiele innych uczuć,
jak na przykład poczucie winy i bezsilna wście
kłość. Mama miała zdolność dostrzegania rzeczy,
które inni pragnęliby ukryć.
2
13
Teraz zatrzymał się przy drzwiach.
Siedziała za biurkiem ubrana w lawendowy strój
i koronkowy czepek. Przed nią leżały rozrzucone
kremowe kartoniki zaproszeń i kartki eleganckiej
papeterii - ale pióro trzymała w dłoni nieruchomo
i patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Na jej pulchnej, łagodnej twarzy odcisnęła swoje
piętno rozpacz, i po raz pierwszy dostrzegł w czar
nych włosach matki siwe pasemka.
- Mamo - powiedział cicho.
Uniosła głowę i jej oczy natychmiast rozbłysły
radością.
- Mój chłopcze, przyszedłeś mnie odwiedzić!
Wstała i podeszła do niego szybkim krokiem.
Macocha zainteresowała jego ojca osiemnaście lat
temu, kiedy została debiutantką roku. Jak ojciec
wytłumaczył swoim dwóm synom, lady Nicolette
Vipond pochodziła z dobrej rodziny, była dobrze
wychowana i spolegliwa, więc czterdziestoletni
wdowiec poślubił dziewiętnastoletnią dziewczy
nę... i od tamtej pory stała się duszą tego domo
stwa. Łagodna, słodka i uczuciowa, potrafiła okieł
znać zbuntowanych chłopców, kochając Ju-
de'a i jego starszego brata Michaela, jakby byli jej
synami - tym bardziej śmierć Michaela w odległej
krainie Morikadia była dla niej bolesna.
Objąwszy ją, Jude ucałował jej policzek i powie
dział pogodnie:
- Dobrze wyglądasz.
Zrobiła smutną minę.
- Blada i nudna, jak zwykle. - Trzymając go
za ręce, obejrzała go całego i z lekkim uśmiechem
spytała: - Cóż za uroczy kostium? Czy taka jest te
raz moda we Francji?
- W jej lepszej części.
14
Ze śmiechem poprowadziła go na kanapę.
- Któregoś dnia będziesz musiał mi opowiedzieć,
o którą część Francji chodzi, ponieważ nie pamię
tam, żebym widziała coś podobnego. Dotknęła du
żej srebrnej szpilki, zdobiącej jego apaszkę.
- Byłaś tam z ojcem piętnaście lat temu. Wiele
się zmieniło w tym czasie. - Jude zręcznie zmienił
temat. - A mówiąc o podróży, jak się miewa Ad
rian? Jak mu idzie w szkole w tym roku?
Matka oblała się rumieńcem. Z Francji wróciła
„większa" i dziewięć miesięcy później urodziła ko
lejnego syna, który miał nosić dumne nazwisko
Durant. Jak Michael wyznał Jude'owi, dobrze było
wiedzieć, że staruszek mógł jeszcze dać kobiecie
szczęście.
- Adrian ma się dobrze. Uczy się wytrwale
i cieszy na wakacje spędzone w domu. Ja też się
cieszę, że będę go mieć przy sobie. Odkąd ty i...
- Głos jej się załamał, ale szybko odzyskała
nad nim panowanie. - Odkąd ty i Michael wybra
liście się w podróż po kontynencie, w domu jest
bardzo cicho.
Bardzo cicho? Tak, rzeczywiście. Powozy nie
przywoziły barwnie ubranych gości. W sali balowej
nie rozbrzmiewała muzyka. Szczelnie zaciągnięte
zasłony skutecznie broniły dostępu choć odrobinie
światła.
Jude zacisnął usta. Oto, co zrobił. Pogrążył swo
ją rodzinę w rozpaczy po stracie najstarszego syna,
ich ukochanego syna, który był światłem dla oczu
ojca i radością życia macochy.
Teraz Jude było gotów wprowadzić zmiany.
Energicznie powiedział:
- Adrian nie jest typem rozrabiaki. Jeśli pra
gniesz hałasu, to przyjadę i go rozzłoszczę.
15
- Ty także nie jesteś rozrabiaką. - Tym razem
głos jej się nie załamał. - Michael był.
- Zawsze gonił za przygodą, aż wreszcie przygo
da odwróciła się i zaczęła gonić jego.
Aż go zabiła. Ale mama nie musiała tego wie
dzieć. Radosnym tonem spytał:
- Pamiętasz, jak miał trzynaście lat i postanowił
napełnić męża kucharki bojaźnią bożą, żeby łajdak
przestał ją bić?
- I Michael przebrał się za ducha i ciebie też
na to namówił!
- I dopiero kiedy znaleźliśmy się w sypialni ku
charki, odkryliśmy, że oboje panicznie boją się du
chów. - Przypominając sobie własny strach, Jude
wybuchnął głośnym śmiechem.
- Kucharka wyciągnęła nóż, a ten mężczyzna go
nił was całą drogę ze strychu na dół, wrzeszcząc, że
dom jest nawiedzony. - Mama skrzyżowała dłonie
na piersi. - Myślałam, że się pali, ale twój ojciec
powiedział, że to pewnie Michael wpakował się
w kłopoty. I miał rację. - Śmiała się, a po jej po
liczkach płynęły łzy.
- Och, mamo. - Z bolącym sercem Jude przytu
lił ją do siebie.
Wyciągnęła chusteczkę z rękawa.
- Nie, lubię o nim rozmawiać. Twój ojciec cierpi
na samo wspomnienie imienia Michaela, ale to
utrzymuje go przy życiu. A mnie w końcu uda się
przezwyciężyć tę skłonność do płaczu. Obiecuję,
że tak się stanie. - Wytarła nos i z udawaną weso
łością spytała: - A teraz powiedz mi, dlaczego
przyjechałeś. Ojciec po ciebie posłał?
- Przyjechałbym do ciebie - zaprotestował Jude.
- Ale nie przyjechałeś. Za dobrze się bawisz, to
rując sobie drogę w towarzystwie. Nie wiesz, że
16
o wszystkim się dowiem? O każdej wspaniałej rze
czy, którą powiesz, o cudownych ubraniach, które
nosisz, o każdej młodej damie, z którą rozma
wiasz?
- Oczywiście. Wszystkie te staruszki z Londynu
na bieżąco cię informują.
To mogłoby być niebezpieczne, gdyby nie zacho
wywał ostrożności.
Z delikatnym uśmiechem zaoponowała:
- Ja sama jestem jedną z tych staruszek.
- Nie. Nawet wtedy, gdy zakładasz któryś z tych
śmiesznych, matronowatych czepków. - Uporczy
wie ciągnęła go za rękaw i Jude poddał się. - Ale
masz rację. Przyjechałem tutaj na wezwanie ojca.
Cóż takiego uczyniłem, że naraziłem się na jego
wezwanie?
Nie było możliwości, żeby staruszek poznał
prawdę... a może? Książę Nevett miał swoich in
formatorów, ale ostatnio nie bywał w towarzy
stwie.
- Nie wiem. - Jej usta drżały. - Wścieka się, od
kąd dotarła wiadomość... odkąd wróciłeś.
- Bez Michaela.
- Tak, bez Michaela.
Nie była okrutna. Jude chciał pędzić do domu
z Morikadii, żeby samemu przekazać rodzicom bo
lesną wiadomość. Niestety, został ranny, niemal
zginął, w oślepiającej furii, która go ogarnęła
po śmierci Michaela, i spędził dwa miesiące, wal
cząc o życie, ukryty w piwnicy tawerny. Kiedy
wreszcie wyruszył potajemnie w podróż do Anglii,
już było za późno. Przedstawiciel Ministerstwa
Spraw Wewnętrznych złożył wizytę księciu i księż
nej, i Jude wrócił do domu przybranego żałobną
krepą i przepełnionego smutkiem.
17
Jude dotknął sygnetu, który od wieków zdobił
dłoń kolejnych dziedziców tytułu księcia Nevett.
Michael nosił go z dumą od dnia swoich osiemna
stych urodzin. Teraz wytarta inskrypcja została
strawiona przez ogień, i gdyby nie wspaniały rubin,
sygnet byłby nie do rozpoznania.
- Czy ojciec jest na mnie wściekły? - spytał Jude.
- Nie! Nie, absolutnie. Kochał Michaela, ale
znał jego skłonność do pakowania się w kłopoty.
Nevett nie wini cię za to, co się stało. - Poklepała
go po policzku. - Musisz mi uwierzyć.
- Wierzę.
Jednak Jude znał fakty i winił sam siebie.
- Najwyraźniej twój ojciec od jakiegoś czasu
martwi się upływem czasu i własną moralnością.
Ciągle powtarza, że nie dopełnił swoich obowiąz
ków wobec Michaela.
- On nie dopełnił? Jak to możliwe?
- Zamiast pozwalać Michaelowi brylować wśród
dam londyńskiej socjety, powinien był zaaranżo
wać jego małżeństwo.
- Chciałbym to zobaczyć.
Michael i ojciec wiecznie się spierali, a w tej kwe
stii Michael miał wyjątkowo dużo do powiedzenia.
- Twój ojciec umie być autorytarny, kiedy chce.
Teraz dotarło do niego, jak kruche jest życie,
i chociaż zawsze bardzo się o nas troszczył, teraz
wręcz zamartwia się o Adriana, ciebie i o mnie.
- Więc zapewnię go, że wiodę porządne życie.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- Niezbyt porządne. Słyszałam coś o jakichś ak
torkach...
- Boże drogi, o czym to rozprawiają te staruszki,
kiedy się z tobą spotykają? - spytał zbulwersowany.
Rozbawiło ją to.
18
- O niewielu sprawach. Tylko o tym, o czym zda
niem mężczyzn nie wiemy.
W drzwiach rozległo się chrząknięcie Philłipsa.
- Panie, jego wysokość się niecierpliwi.
- Lepiej już idź, kochanie. - Mama wróciła
do biurka. - Zostaniesz na kolacji?
- Chciałbym, ale mam spotkanie.
- Ach. - Pokiwała głową.
Jude pragnął jej wyznać, że nie miało to nic
wspólnego z żadną aktorką, ale prawdę powie
dziawszy, lepiej, aby jej podejrzenia szły właśnie
w tym kierunku. Ukłonił się i zostawił ją, ruszając
na spotkanie ze swoim ojcem.
- Wasza wysokość, przybył hrabia Huntington
- zaanonsował go Phillips z pompą, którą przez la
ta praktyki doprowadził do perfekcji.
Paxton Durant, książę Nevett, siedział wygodnie
w swoim ulubionym fotelu, w swoim ulubionym sa
lonie, ze wzrokiem utkwionym w gazetę.
- Wprowadź mojego syna, Phillips.
Stary lokaj oddalił się chwiejnym krokiem, żeby
zająć się przysposabianiem kolejnego niedoświad
czonego służącego do służby w domu jego wysoko
ści. Ponieważ, o czym Jude bardzo dobrze wie
dział, wszystko, co otaczało jego wysokość, musia
ło być idealne, tak jak było przez ostatnie czterna
ście pokoleń, i zapewne będzie przez kolejne
czternaście.
Jude podszedł do starszego mężczyzny, stukając
butami o drewnianą podłogę. Widać było, że ten
dźwięk drażni Nevetta, i dobrze. Kroki Jude'a uci
chły na mięsistym dywanie i Nevett się rozluźnił.
Jude nie rozumiał, dlaczego Nevetta irytowały
drobiazgi. Był bogaty, miał władzę, był, w wieku
sześćdziesięciu lat, zdrowy jak byk i czerpał z tych
19
trzech rzeczy korzyści. Salon został zbudowany
według projektu Nevetta, tak by dyskretnie odda
wać jego znaczenie, i urządzony w czerwieni i zło
cie. Świece rozjaśniały pokój, a z narożnego pieca
biło przyjemne ciepło. Skórzany fotel Nevetta był
największy, najgłębszy i najbardziej wygodny.
Ustawiony pośród innych siedzisk wyraźnie suge
rował rangę pana domu tym gościom, którzy mo
gliby w to wątpić. Za rzeźbionym, orientalnym pa
rawanem z drewna tekowego - nowym nabytkiem,
który zaskoczył Jude'a znającego niechęć ojca
do azjatyckich mebli - znajdowała się alkowa,
w której stało biurko.
Zatrzymawszy się przed ojcem, Jude się ukłonił.
- Wzywałeś mnie, sir?
Ojciec najwyraźniej zbierał siły na to, by stanąć
twarzą w twarz ze swoim najstarszym synem.
Uniósł wzrok i przez krótką chwilę przyglądał mu
się, po czym przymknął oczy z bólu.
Jude nie umiał kłamać; ranienie staruszka spra
wiało mu przyjemność, więc afektowanym tonem
powiedział:
- Czyż nie jest wspaniały? To najnowszy kolor
z Francji. Nazywa się wschód słońca i ja jako
pierwszy wykorzystałem go na kamizelkę. Możesz
sobie wyobrazić zainteresowanie, które wzbudza
łem, jadąc tutaj!
- Rzeczywiście, mogę. - Nevett z szelestem
odłożył gazetę na kolana. - Jest bardzo żółty.
- Z niewielką domieszką pomarańczowego.
- Jude przesłał ojcu całusa w powietrzu. - Jest tak
gustowny, że z pewnością uda mi się zmienić to ob
sesyjne upodobanie londyńskiej socjety do czerni
i bieli.
Nevett spojrzał na swoje czarno-białe ubranie.
20
- Nie liczyłbym na to. - Wskazał na krzesło na
przeciwko siebie. - Usiądź. Chcę z tobą porozma
wiać.
Jude drobnymi kroczkami podszedł do obitego
burgundowym aksamitem krzesła i usiadł. Założył
nogę na nogę, obie dłonie położył na główce laski
i zaczął kiwać jedną stopą.
W pokoju czuć było zapach cygar, skóry i wełny,
dokładnie tak samo, jak przez całe dwadzieścia
dziewięć lat życia Jude'a. Zapach przywoływał
wspomnienia poważnych wykładów robionych Mi-
chaelowi i Jude'owi o tym, jak powinni zachowy
wać się Durantowie. Właściwa odpowiedź brzmia
ła: z właściwą uprzejmością, i prawdę powiedziaw
szy, Jude nigdy nie widział, aby ojciec zachowywał
się inaczej. Oczywiście nie pozwalał sobie również
na jakiekolwiek przejawy uczuć, chociaż od śmier
ci Michaela i powrotu Jude'a z Europy Jude zaczął
podejrzewać, że ojciec skrywał swoje uczucia głę
boko w sercu. Ale nie mógł się tym podejrzeniem
z nim podzielić, natomiast ojciec zachował dla sie
bie obiekcje co do stylu życia, sposobu ubierania
Jude'a... chociaż ten aż się o to prosił.
Jude zdusił uśmiech, gdy Nevett odezwał się
gwałtownie:
- Nie powinienem wysyłać cię w tę podróż. Te
raz to wiem.
Jude przechylił głowę.
- Nie z powodu Michaela. Nie z tego powodu.
To... stało się. Niestety. - Nevett spojrzał na minia
turowy portret Michaela, namalowany gdy ten miał
szesnaście lat. Portrecista nie uchwycił błysku
w oczach Michaela ani uśmiechu, z którym przyjmo
wał życie, ale idealnie oddal jego rude włosy i zielo
ne oczy. - Teraz martwię się o ciebie. Tylko o ciebie.
21
- Skąd więc ten żal, sir?
Jude wyjechał trzy lata temu, w wieku dwudzie
stu sześciu lat, a trzy miesiące temu wrócił jako no
wy człowiek. Wcześniej garnął się do nauki, był
pracowity, był drugim synem, który bardzo poważ
nie traktował swoje obowiązki. Teraz był bon vi-
vantem - i człowiekiem, który posiadał cel.
- Włochy, Alpy, Rosja, Ren, Francja, Pireneje
- dzięki temu poszerzyłem swoje horyzonty,
a przecież właśnie po to nas wysłałeś.
- I jesteś żywym dowodem na to, że istnieją ho
ryzonty zbyt szerokie i, eee, zbyt barwne. - Nevett
machnięciem dłoni uciął protesty Jude'a.
- Przed wyjazdem byłeś idealnym synem. Powścią
gliwym. Silnym. Milczącym. A teraz jesteś... je
steś... - Nevettowi zabrakło słów, ale gestem dło
ni wskazał na nonszalancką sylwetkę Jude'a.
- Jeszcze bardziej idealny? - zaproponował Jude.
- Niezupełnie. - Nevett zacisnął usta. - Sfrancu-
ziałeś.
Jude wyprostował się.
- Naprawdę tak sądzisz? To najwspanialszy
komplement, jaki mi kiedykolwiek powiedziałeś,
sir? Kiedy byłem we Francji, czułem się, jakbym
znalazł swój drugi dom. Jedzenie! Sztuka! Moda!
Takie wspaniałe! Takie wielkie! W Wersalu przy
siągłem sobie, że będę żył tak, jak się powinno żyć.
- Wyciągnąwszy wachlarz zza pazuchy, otworzył
go i zaczął wachlować się po twarzy w udawanym
podekscytowaniu, skrywając uśmiech.
Książę Nevett był człowiekiem, któremu od ko
łyski wpajano tradycyjną nienawiść do Francuzów.
Oczywiście Anglicy i Francuzi byli obecnie sprzy
mierzeńcami, usiłującymi nie dopuścić do tego, by
Rosja przejęła kontrolę nad Azją, ale Nevett wciąż
22
pamiętał Napoleona i problemy, których przyspo
rzył w całej Europie. Nevett nie darzył niechęcią
francuskich kucharzy, ale przy każdej okazji ser
wował angielskie steki. Ubierał się wyłącznie u an
gielskich krawców. Teraz jego syn, jego dorosły
syn, rozpływał się, jakby był niespełna rozumu,
nad kulturą francuską, jej wyższością, i jedynie
osławiona angielska rezerwa powstrzymała Nevet-
ta przed wykrzyczeniem swojej wrogości.
Jude zastanawiał się, czy oznaczałoby to, że jego
wysokość został doprowadzony do ostateczności,
gdyby wyraził swoją szczerą opinię. Nie zrobił te
go. Zacisnął mocno białe zęby i rzucił Jude'owi
wrogie spojrzenie. Złożył gazetę i rzucił ją obok
fotela.
- Wiesz, dlaczego cię wezwałem.
- Nie, sir - odparł zgodnie z prawdą Jude.
- Chcę wnuka.
Jude zamrugał.
- Sir, nie jestem żonaty.
- To bolesna prawda. A jak w twoim obecnym
stanie uda ci się zainteresować jakąś młodą pannę,
tego nie wiem.
- W moim obecnym stanie?
Wstawszy, Jude podszedł do lustra i przyjrzał się
swemu odbiciu. Ciemnobrązowe włosy modnie
uczesane. Czarny frak. Spodnie w kratę. Białe bu
ty za kostkę, wypolerowane na błysk. Żółta kami
zelka, tak jaskrawa, że nawet jego bolały oczy.
A w jego oczach rozbawienie, które szybko ukrył.
W końcu ojciec nie był głupi.
Poprawiając pomarańczową apaszkę, Jude po
wiedział:
- Każda kobieta byłaby dumna, mogąc nazywać
się hrabiną Huntington.
23
- Oczywiście! - odparł książę z niekłamanym
zniecierpliwieniem. - Po mojej śmierci twoja żo
na zostanie księżną, a takiego tytułu nie odrzuca
się ot tak.
Jude zauważył, że ojciec jego samego nie uważał
za dobrą partię, a jedynie cenił sobie tytuł.
Jego wysokość ciągnął dalej:
- Ale obawiam się, że dopóki nie zaangażujesz
się w proces poszukiwania sobie żony, pozosta
niesz bezdzietnym kawalerem. Podjąłem więc sto
sowne kroki, aby zapobiec takiej sytuacji.
Niewiele rzeczy zaskakiwało Jude'a, ale teraz
był zaskoczony. Odwracając się do ojca, przyjrzał
się mężczyźnie, do którego był tak bardzo podob
ny. Nieświadomie przyjmując swoją dawną intona
cję, powiedział:
- Chyba nie wyobrażasz sobie, że poślubię
dziewczynę, którą mi wybierzesz.
Nevett uniósł brwi.
- Nie, nie wyobrażałem sobie tego. Mężczyzna
powinien sam wybrać sobie żonę z grona młodych
dam, które zostaną mu przedstawione. Jednak ty
okazałeś się żałośnie nieskuteczny w uwodzeniu
tych młodych dam.
Jude był zajęty zupełnie czymś innym, ale nie
poinformował o tym ojca. Dobrze wiedział, co Ne-
vett powiedziałby na to, że Durant zniża się
do oszustwa w imię Boga i ojczyzny - i nie byłoby
to nic pochlebnego.
- Znajdź mi młodą damę, która warta byłaby za
lotów, a zaraz się do tego wezmę.
- Na rynku jest przynajmniej dziesięć panien
świetnie urodzonych i bogatych.
- Powiedziałem, znajdź mi jedną wartą zalotów.
Taką, z którą można porozmawiać, będzie inteli-
24
gentna i... - zamilkł. - Nie żadne dziobate bezgu-
ście, ale taką pannę, której wyczucie stylu dorów
nuje mojemu.
- Lady Amelia Carradine gustownie się ubiera.
- Jest za niska. Ubrania źle na niej leżą.
- Panna Richardson jest wysoka.
- Ale ta jej cera! Powinna unikać słodyczy, do
póki pryszcze nie znikną.
- Lady Anne Whitefield jest młoda i łatwa
do ułożenia.
- Za młoda.
- Lady Claudia Leonard.
- Za stara.
- Panna Naomi Landau-Berry.
- Błagam! Czy możesz sobie wyobrazić, że oże
nię się z dziewczyną, która ma na imię Naomi?
- Więc zapewne nie chciałbyś również ożenić się
z lady Winnomeną Bigglesworth.
- Prawdę powiedziawszy, Winnomena brzmi cał
kiem przyjemnie. - Jude zmarszczył brwi. - Dyskre
dytuje ją żałosny sposób jedzenia owoców morza.
Nevett jęknął.
- Jedzenie... owoców morza?
- Widziałem, jak jadła przegrzebki. Przegrzebki
są okrągłe.
- Okrągłe? Cóż, oczywiście, że są okrągłe. Kwa
dratowe przegrzebki byłyby wybrykiem natury.
- Nevett uświadomił sobie, że sam też zachowuje
się jak wybryk natury, więc syknął z wściekłością:
- To kogo, do cholery, mógłbyś poślubić?
- Dama z Francji byłaby bardzo odpowiednia.
- Wystawiasz moją cierpliwość na próbę.
A Nevett wystawiał cierpliwość Jude'a. Pohamo-
wując złość, usiadł ponownie i powiedział przepra
szającym tonem:
25
- Sir, to nigdy nie było moim zamiarem.
Nevett głęboko zaczerpnął powietrza i warknął:
- Oczywiście, że nie. To do ciebie niepodobne.
Był lodowato uprzejmy, chociaż miał ochotę
na porządną kłótnię, zwłaszcza ze swoim błyskotli
wym synem.
Ale jego wysokość nie był bezradny. Miał swoje
sposoby, by przywołać Jude'a do porządku.
- Zatrudniłem dla ciebie nauczyciela.
- Nauczyciela?
O czym staruszek mówił?
- Żeby cię nauczył, jak uwodzić kobietę.
- Jak uwodzić kobietę.
Nevett walnął ręką w oparcie fotela.
- Zachowujesz się jak bezmyślna papuga.
Jude poczuł się jak głupiec.
- Zatrudniłeś dla mnie nauczyciela, żeby mnie
nauczył, jak uwodzić kobietę? - Po raz pierwszy,
odkąd zaczął nosić wachlarz, rzeczywiście go po
trzebował. Zaczął wachlować rozpaloną twarz.
- Czego będzie używać? Wykresów na tabliczkach?
- Ona pokaże ci to na przykładach.
- Zatrudniłeś dla mnie dziwkę? - Nawet w cza
sach jego durnej młodości ojciec nie zatrudnił dla
niego dziwki.
Za parawanem rozległ się szelest. Jude zareje
strował ten dźwięk. Zauważył, że ojciec zerknął
w tamtą stronę i że nie był tym odgłosem zasko
czony. Uświadomił sobie, że Nevett umieścił tam
kogoś, i ten ktoś słyszał każde słowo.
Ojciec wyglądał na wściekłego.
- Synu, jesteś wredny jak na dandysa. Zatrudni
łem nauczycielkę z Szacownej Akademii Guwer
nantek. Młoda dama została polecona przez samą
lady Bucknell.
26
Kto skrywał się za parawanem? Jaki powód miał
ojciec, żeby tak postąpić? Jude zerknął lodowato
na ojca. Nevett był odprężony, taki... ach, ojciec
musiał ukrywać tam kobietę.
Ale Jude zastanawiał się, czy mogła być kimś
więcej niż Nevett sobie uświadamiał? Czy miała
podejrzenia co do Jude'a? Czy ktoś ją przysłał, aby
go szpiegowała? Jego albo Nevetta?
Czy już do końca życia w każdej sytuacji będzie
dopatrywał się niebezpieczeństwa? To była ponu
ra perspektywa - niestety dosyć realna, ale szybkie
przeanalizowanie rozmowy uspokoiło go. Jeśli ją
przysłano, by donosiła o jego poczynaniach, to nie
usłyszała niczego, co mogłoby go pogrążyć.
- Nie rozumiem, sir - powiedział Jude z nonsza
lanckim uśmiechem. - Po co zatrudniłeś guwer
nantkę? Kobiety mnie uwielbiają.
- Nie na tyle, by wyjść za ciebie za mąż.
- Mężczyzna musi zachowywać standardy!
- Musisz się ożenić!
- Kim jest ta osoba?
- A co to ma za znaczenie, chłopcze? Jest oso
bą, którą zatrudniłem.
Trzymając nerwy na wodzy, Jude zadał właściwe
pytanie:
- Jak ona wygląda?
- Wystarczająco dobrze, by wykonać to zadanie
- odparł lekceważąco ojciec. - Będzie z tobą flirto
wać. Ty będziesz flirtować z nią. Pokaże ci, jak
zdobyć żonę. Potem wykorzystasz swoją wiedzę
w towarzystwie!
- Podaj mi jeden dobry powód, dla którego
miałbym przystać na takie upokorzenie.
- Dla mojego spokoju.
- To nie wystarczy.
27
Ojciec wstał powoli i dostojnie, ukazując w całej
okazałości swoje ponad sto osiemdziesiąt centy
metrów wzrostu, a także barczystą sylwetkę, którą
Jude po nim odziedziczył.
Jude wstał również, ale w tym momencie wie
dział, że trafił swój na swego. Jude może i był
młodszy i silniejszy, ale za bardzo szanował swoje
go ojca, żeby chwycić się z nim za łby. Więc z po
czuciem klęski usłyszał swój wyrok.
- Dobrze więc - powiedział Nevett chłodno
- skoro nie obchodzi cię mój spokój ducha, to bę
dzie cię obchodzić. Jeśli nie zaakceptujesz tej na
uczycielki, jeśli nie będziesz z nią współpracować,
znajdę ci pannę, przygotuję kontrakt małżeński
i wtedy zobaczymy, jak się z tego wykręcisz, chłop
cze! - Nevett uniósł pięść. - Zobaczymy, jak uda
ci się uniknąć jakiejś rozsierdzonej mamuśki, któ
rej ja obiecam, że uczynisz jej córkę następną
księżną!
Jude umiał rozpoznać porażkę, gdy taka mu się
przytrafiła. A to właśnie była porażka, komplika
cja, jakiej nie przewidział. Spuścił głowę i spojrzał
na swoje wypastowane buty.
- Dobrze, sir, wygrałeś. Kiedy zaczną się lek
cje?
- Jutro. Spotka się z tobą w Hyde Parku. Po
znasz ją po czerwonej róży, którą będzie miała
przypiętą do ubrania.
- Na Boga, sir, jakie to banalne! - powiedział Ju
de, wyprowadzony z równowagi.
- Banalne czy nie, chętnie czy nie, zrobisz to, co
ona ci powie, albo daję słowo, że napuszczę na cie
bie całą żeńską linię rodziny Fairchild, i będziesz
miał szczęście, jeśli uda ci się wyjść z tego o zdro
wych zmysłach, a tym bardziej wolnym.
28
R O Z D Z I A Ł Szacowna Akademia Guwernantek Londyn, 1849 Panna Caroline Ritter ściskała w garści swoją mokrą, sfatygowaną spódnicę. - Muszę wymyślić jakiś sposób, żeby zapewnić sobie pożywienie. Adorna, lady Bucknell, właścicielka Szacownej Akademii Guwernantek, skrzyżowała ręce na biur ku i zerknęła na siedzącą przed nią młodą damę. Na zewnątrz marcowy deszcz dzwonił o szyby, a zi ma od czasu do czasu przypominała o sobie sma gnięciem śniegu. Panna Ritter powiedziała z jeszcze większą mocą: - Innymi słowy, potrzebuję pracy. Spojrzawszy jej prosto w oczy, Adorna spytała: - Jakie ma pani osiągnięcia? Panna Ritter przez moment nieco się wahała. Adorna spróbowała jej to ułatwić. - Co umie pani robić najlepiej? - Flirtować. W to Adorna szczerze wierzyła. Wiele młodych dam przewinęło się przez jej gabinet w Szacownej Akademii Guwernantek i wszystkie potrzebowały pomocy, ale z żadną z nich nie czuła takiego po krewieństwa dusz, jak z panną Caroline Ritter. 1 5
Młoda dama była piękna. Jej gładka, śniada ce ra przypomniała Adornie o opowieściach krążą cych na temat rodziny Ritterów - że czterysta lat temu pan Ritter przywiózł do Anglii żonę z jakie goś egzotycznego kraju i od tamtej pory kobiety w tej rodzinie były uwodzicielkami, które sprowa dzały mężczyzn na manowce. Panna Ritter na pew no pasowała do tej roli idealnie. Była wysoka, miała długie ramiona i smukłe pał ce, a jednak poruszała się z przyjemną dla oka gra cją. Jej jędrne piersi i szczupła kibić przykuwały uwagę, a ciepły, niski głos sprawiał, że odnosiło się wrażenie, iż cechuje ją dobroć i empatia. Upięła proste, brązowe włosy w skromny kok, ale kilka kasztanowych kosmyków wysunęło się, okalając jej uderzająco piękną twarz. Szeroki podbródek suge rował niepokorną duszę, a czarne rzęsy i brwi oka lające niebieskozielone oczy tylko podkreślały jej niespotykaną i delikatną urodę. Adorna nie widziała tak pięknej twarzy od dnia, kiedy trzydzieści lat temu spojrzała w lustro i uświadomiła sobie, że sama była czystej wody dia mentem. Jednak czas odcisnął swoje piętno, więc teraz panna Caroline Ritter mogła uchodzić za najbar dziej uroczą kobietę w Anglii. Odchylając się na krześle, Adorna powiedziała głośno to, o czym myślała: - Pamiętam. Trzy lata temu była pani... ostat nim krzykiem mody. - A ja słyszałam o pani. - Caroline wytrzymała wzrok Adorny. - Byłaś, lady Bucknell, najsławniej szą debiutantką w swoich czasach. Słysząc ten komplement, Adorna uśmiechnęła się nieznacznie. 6
- To prawda. - Niektórzy twierdzą, że byłaś najsławniejszą de- biutantką w historii. - Tak mówi mój mąż, ale powtarzam mu, że to tylko pochlebstwa. Oczywiście działają. On świet nie wie, jak postawić na swoim. - Adorna powę drowała pamięcią do swego debiutu sprzed trzy dziestu lat. - Cóż, miałam czternaście propozycji małżeństwa w czasie swojego pierwszego sezonu. - To niesamowite. - Panna Ritter skromnie spu ściła wzrok. - Ja miałam piętnaście. Ach. Rywalizacja. Wspaniale. - Cztery próby uprowadzenia. Dwie podjęte przez tego samego mężczyznę. - Tylko trzy próby uprowadzenia, ale wszystkie podjęte przez różnych mężczyzn. - I pięćdziesiąt trzy skradzione pocałunki. - Ta gra Adornę bawiła. - Prowadziłam rejestr. - Ja również prowadziłam rejestr i mogę zapew nić, że bije mnie pani w tej konkurencji na głowę. - Kąciki ust panny Ritter opadły smutno w dół. - Moja przyzwoitka była bardzo czujna... - Moja sama wywołała skandal - roześmiała się życzliwie Adorna. - To była moja ciotka, Jane Hig- genbothem, obecnie lady Blackburn. Może pani o niej słyszała? - Ta słynna rzeźbiarka? Oczywiście, że słysza łam! Jej rzeźby są wspaniałe. Mój ojciec... mój oj ciec zainwestował w kilka jej prac... - Panna Rit ter tęsknie zapatrzyła się w trzaskający na komin ku ogień. - Domyślam się, że zamiłowanie do rzeź by nie pozwalało jej zbyt sumiennie pilnować twej cnoty, lady Bucknell. - Mniej więcej. - Adorna potrząsnęła dzwon kiem, a kiedy pojawiła się pokojówka, poprosiła 7
o podanie herbaty. Wracając do przerwanej roz mowy, Adorna powiedziała: - Niestety, panno Rit- ter, nie ma zbyt wielkiego zapotrzebowania na ta kie talenty jak umiejętność flirtowania. Dziewczyna uniosła się z krzesła, pochyliła nad biurkiem i chwyciła Adornę za rękę. Utkwiła w niej swoje niesamowicie niebieskozielone oczy. - Proszę. Lady Bucknell, ja naprawdę potrzebu ję pracy. Podobno jest pani w stanie znaleźć pracę każdej młodej kobiecie. Musi mieć pani coś, co mogłabym robić. - Pani sytuacja, panno Ritter, jest skomplikowa na. - Współczucie Adorny było szczere. - Rozu miem, że została pani skompromitowana podczas swojego pierwszego sezonu? Panna Ritter nadal trzymała podbródek unie siony wysoko, a na jej ustach wciąż gościł odważny uśmiech. - Nie tylko skompromitowana. Zrujnowana. Adorna nie chciała na nią naciskać, ale jeśli mia ła umieścić tę młodą damę w jakiejś rodzinie, mu siała poznać wszystkie okoliczności. - Przez żonatego mężczyznę? - Przez lorda Freshfielda. - Jest bardzo przystojny. Wicehrabia kontynuował rodzinną tradycję i bez skrupułów wykorzystywał swój wygląd, aby poślu bić starszą kobietę - bogatą kobietę. - Rzeczywiście, bardzo przystojny. Może zawró cić dziewczynie w głowie. - Oczy panny Ritter sta ły się lodowato niebieskie. - Ale nie aż tak, moja droga lady Bucknell. Byłam głupiutka, ale nie roz pustna. Właśnie tę gorszącą część historii Adorna sły szała. Że panna Ritter zadurzyła się w lordzie Fre- 8
shfieldzie. Że zachęcała go do niestosownego za chowania. Ale Adorna dobrze wiedziała, jak plot ki mogą przeinaczyć prawdę. - Poznałam lorda Freshfielda i nie jest to miły człowiek, który pasuje do towarzystwa, a już z pew nością nie powinna być z nim widziana żadna mło da dama. - Dodała przenikliwie: - Mam nadzieję, że od tamtej pory pani nie niepokoił. - Już nie obracamy się w tych samych kręgach. - Panna Ritter opadła na krzesło. -I już nigdy nie będziemy. Adorna zauważyła, że panna Ritter nie odpo wiedziała na jej pytanie. Więc lord Freshfield nie tylko zrujnował jej życie, ale nadal nastawał na jej cnotę. Ten człowiek to były jedynie blond włosy i wyszczerzone w uśmiechu zęby w otoczce wyima ginowanego powabu. - Nadszarpnął moją reputację, i to bardzo - po wiedziała panna Ritter, ledwie panując nad swoim głosem - ale to mój ojciec mnie zrujnował. - Twój ojciec uwierzył, że zachowałaś się, pani, niestosownie. - Największym marzeniem mojego ojca jest ty tuł szlachecki. Powiedział, że moja głupota, jak to określił, pogrzebała jego szanse. - Usta panny Rit ter przywodziły mężczyznom na myśl usta uwodzi- cielki. Jednak gdyby ci sami mężczyźni dostrzegli teraz ich inteligentny grymas, byliby ostrożni, a na wet wystraszeni, bo wyglądała na rozbawioną i jed nocześnie wściekłą. - Nie ma pani żadnych środków - powiedziała delikatnie Adorna. Panna Ritter spojrzała Adornie w oczy. Ador na nie spuściła wzroku, wierząc, że panna Ritter odnajdzie w jej wzroku łączącą je więź. 9
I chyba odnalazła, bo pochyliwszy głowę, powie działa: - Moja matka... moja matka pochodziła z Akwi- tanii na południu Francji. Jej rodzina ciągle dopy tywała w listach, kiedy ich odwiedzę. Ale nie mo gę. Moja młodsza siostra... ona mnie potrzebuje. Spotykamy się, kiedy tylko możemy. Gdy mój oj ciec wychodzi, służba mnie wpuszcza i ona... On nie dostrzega w Genevieve potencjału, który wi dział we mnie, więc nie poświęca jej czasu. Ona jest samotna. To jeszcze dziecko, ma dopiero czternaście lat. Gdybym mogła zarobić wystarcza jąco dużo pieniędzy, żeby utrzymać nas obie, za brałabym ją do Akwitanii... Adorna gestem poinstruowała wchodzącą poko jówkę i słuchała dalej. - Co jest niemądre. Nie mogę zarobić nawet ty le, aby utrzymać samą siebie. Ale muszę zostać w Londynie, bo chociaż siostrze nie brakuje jedze nia i ma dach nad głową, to czy panienka nie po trzebuje dobroci, wsparcia, a co najważniejsze mi łości, aby się rozwijać? - Panna Ritter najwyraźniej powtarzała rozmowę, którą wielokrotnie prowadzi ła sama ze sobą. - Tak, wiem, że tak jest. Mama zmarła, kiedy byłam w jej wieku, i okropnie za nią tęsknię. Genevieve jest w o tyle gorszej sytuacji, że najpierw straciła mamę, a pięć lat później traci mnie. Nie mogę wyjechać, nawet jeśli miałoby to sens albo jeśli mogłabym po nią szybko wrócić. Adorna wstała i podeszła do krzeseł stojących przy kominku. - Oczywiście ma pani rację. - Adorna dostrzegła wdzięczność w spojrzeniu panny Ritter, która za nią podążyła, i postanowiła rozwiązać tę sytu ację. - Ma się pani gdzie zatrzymać? 10
- Tak, dziękuję pani. Adorna wskazała jej kanapę przy kominku, po czym sama usiadła naprzeciwko. Przyjrzała się półmiskom z jedzeniem i zadowolona z wyboru odesłała pokojówkę. Podnosząc jeden półmisek, spytała: - Ciasta cytrynowego, panno Ritter? Oczy panny Ritter rozbłysły. - Tak, dziękuję. Uwielbiam ciasto cytrynowe. Adorna położyła kawałek wypieku na talerzu. - Herbatników cynamonowych? Ściągając rękawiczki, panna Ritter powiedziała: - Tak, dziękuję, uwielbiam cynamonowe herbat niki. - Gęstej śmietany? - Tak, dziękuję, uwielbiam. Wziąwszy sobie kilka kawałków z półmiska, Ador na przysunęła go bliżej panny Ritter. Tak było pro ściej. Nalała herbaty, dolała do niej mleka i nasypała cukru, po czym podała dziewczynie filiżankę. Panna Ritter upiła niewielki łyk, zamykając przy tym oczy, jakby smakowała najwspanialszą ambrozję. Być może miała gdzie mieszkać, ale z pewnością od kilku dni chodziła głodna. Adorna spytała: - Jak zarabiała pani na życie? Panna Ritter odstawiła filiżankę. - Szyłam. - Pochyliwszy się, zaczęła grzebać w dużej torbie, którą miała ze sobą, aż w końcu wy ciągnęła z niej zapieczętowany dokument. - Oto pisemne oświadczenie madam Marnham, znanej szwaczki, potwierdzające moje zatrudnienie. Pra cowałam w kuchniach lorda Barnetta. - Wyciągnę ła kolejny dokument. - To oświadczenie kucharza, 11
również potwierdzające moje zatrudnienie. Uczy łam śpiewu i gry na fortepianie i dostałam wspa niałe referencje - podała je Adornie - od pani Charlton Cabot, która wyjaśnia, dlaczego musiała mnie zwolnić. Biedna kobieta. Czuła się bardzo winna, ale ją rozumiem. Adorna machnięciem dłoni uciszyła pannę Rit ter i złamała pieczęcie. Gdy czytała listy, wszystko powoli stawało się jasne. Panna Ritter próbowała sama znaleźć sobie pracę, ale nie umiała ani szyć, ani gotować, ani uczyć. A jednak jej pracodawcy uwielbiali ją, niechętnie się z nią rozstawali i rozpi sywali się o powodach, dla których musieli pozwo lić jej odejść. Swoim wysiłkiem panna Ritter zjed nywała sobie swoich pracodawców i wszyscy do brze jej życzyli, ale prawda była taka, że była dobra tylko w jednym - we flirtowaniu. Teraz siedziała i wpatrywała się w Adornę. Mia ła zniszczony czepek, poszarpany dół sukni i zszar gane nerwy. W palcu rękawiczki widać było nie umiejętnie zacerowaną dziurę, usta miała popęka ne na zimnie, a suknia wyglądała na znoszoną. Do sięgła dna i coś trzeba było z tym zrobić. - Dobrze. - Adorna wstała i podeszła do biurka. Przeszukując prośby potencjalnych pracodawców, znalazła wreszcie tę, której szukała. Ponownie ją przeczytała i pokiwała głową. - Panno Ritter, mam dla pani idealną pracę. 12
R O Z D Z I A Ł - Miło pana widzieć. - Z posępnym wyrazem twarzy stary lokaj wziął od Jude'a mokrą czapkę bobrową i płaszcz. - Rozjaśnia pan ten ponury dzień. Jude Durant, hrabia Huntington, z trudem po wstrzymał uśmiech. Dobrze wiedział, że rozjaśniał ponury dzień. Widząc pomarańczową apaszkę i żółtą kamizelkę, niektórzy mogliby nawet stwier dzić, że konkurował ze słońcem - chociaż o tej po rze roku rzadko widywano słońce w Londynie. - Dziękuje, Phillips. Czy mój ojciec mnie wzywał? - Tak. Natychmiast pana zaanonsuję. - Phillips ruszył przez okazały hol nowej miejskiej rezyden cji księcia w Mayfair. Jude położył rękę na zgarbionym ramieniu lokaja. - Najpierw powiedz, gdzie jest mama. - W bibliotece. Ale, mój panie, życzenia księcia Nevetta są w tym domu najważniejsze, a życzył so bie, żeby pana zaprowadzić do jego gabinetu, za nim... - Dziękuję, Phillips. - Nie zważając na autory tarne zachowanie ojca ani na opinię Phillipsa, Ju de ruszył do gabinetu macochy. Ostatnie osiem miesięcy było dla niej bardzo trudne - dla nich wszystkich, ale dla niej w szczególności - a on rzadko ją ostatnio odwiedzał. Wzywały go obo wiązki, chęć zemsty i jeszcze wiele innych uczuć, jak na przykład poczucie winy i bezsilna wście kłość. Mama miała zdolność dostrzegania rzeczy, które inni pragnęliby ukryć. 2 13
Teraz zatrzymał się przy drzwiach. Siedziała za biurkiem ubrana w lawendowy strój i koronkowy czepek. Przed nią leżały rozrzucone kremowe kartoniki zaproszeń i kartki eleganckiej papeterii - ale pióro trzymała w dłoni nieruchomo i patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem. Na jej pulchnej, łagodnej twarzy odcisnęła swoje piętno rozpacz, i po raz pierwszy dostrzegł w czar nych włosach matki siwe pasemka. - Mamo - powiedział cicho. Uniosła głowę i jej oczy natychmiast rozbłysły radością. - Mój chłopcze, przyszedłeś mnie odwiedzić! Wstała i podeszła do niego szybkim krokiem. Macocha zainteresowała jego ojca osiemnaście lat temu, kiedy została debiutantką roku. Jak ojciec wytłumaczył swoim dwóm synom, lady Nicolette Vipond pochodziła z dobrej rodziny, była dobrze wychowana i spolegliwa, więc czterdziestoletni wdowiec poślubił dziewiętnastoletnią dziewczy nę... i od tamtej pory stała się duszą tego domo stwa. Łagodna, słodka i uczuciowa, potrafiła okieł znać zbuntowanych chłopców, kochając Ju- de'a i jego starszego brata Michaela, jakby byli jej synami - tym bardziej śmierć Michaela w odległej krainie Morikadia była dla niej bolesna. Objąwszy ją, Jude ucałował jej policzek i powie dział pogodnie: - Dobrze wyglądasz. Zrobiła smutną minę. - Blada i nudna, jak zwykle. - Trzymając go za ręce, obejrzała go całego i z lekkim uśmiechem spytała: - Cóż za uroczy kostium? Czy taka jest te raz moda we Francji? - W jej lepszej części. 14
Ze śmiechem poprowadziła go na kanapę. - Któregoś dnia będziesz musiał mi opowiedzieć, o którą część Francji chodzi, ponieważ nie pamię tam, żebym widziała coś podobnego. Dotknęła du żej srebrnej szpilki, zdobiącej jego apaszkę. - Byłaś tam z ojcem piętnaście lat temu. Wiele się zmieniło w tym czasie. - Jude zręcznie zmienił temat. - A mówiąc o podróży, jak się miewa Ad rian? Jak mu idzie w szkole w tym roku? Matka oblała się rumieńcem. Z Francji wróciła „większa" i dziewięć miesięcy później urodziła ko lejnego syna, który miał nosić dumne nazwisko Durant. Jak Michael wyznał Jude'owi, dobrze było wiedzieć, że staruszek mógł jeszcze dać kobiecie szczęście. - Adrian ma się dobrze. Uczy się wytrwale i cieszy na wakacje spędzone w domu. Ja też się cieszę, że będę go mieć przy sobie. Odkąd ty i... - Głos jej się załamał, ale szybko odzyskała nad nim panowanie. - Odkąd ty i Michael wybra liście się w podróż po kontynencie, w domu jest bardzo cicho. Bardzo cicho? Tak, rzeczywiście. Powozy nie przywoziły barwnie ubranych gości. W sali balowej nie rozbrzmiewała muzyka. Szczelnie zaciągnięte zasłony skutecznie broniły dostępu choć odrobinie światła. Jude zacisnął usta. Oto, co zrobił. Pogrążył swo ją rodzinę w rozpaczy po stracie najstarszego syna, ich ukochanego syna, który był światłem dla oczu ojca i radością życia macochy. Teraz Jude było gotów wprowadzić zmiany. Energicznie powiedział: - Adrian nie jest typem rozrabiaki. Jeśli pra gniesz hałasu, to przyjadę i go rozzłoszczę. 15
- Ty także nie jesteś rozrabiaką. - Tym razem głos jej się nie załamał. - Michael był. - Zawsze gonił za przygodą, aż wreszcie przygo da odwróciła się i zaczęła gonić jego. Aż go zabiła. Ale mama nie musiała tego wie dzieć. Radosnym tonem spytał: - Pamiętasz, jak miał trzynaście lat i postanowił napełnić męża kucharki bojaźnią bożą, żeby łajdak przestał ją bić? - I Michael przebrał się za ducha i ciebie też na to namówił! - I dopiero kiedy znaleźliśmy się w sypialni ku charki, odkryliśmy, że oboje panicznie boją się du chów. - Przypominając sobie własny strach, Jude wybuchnął głośnym śmiechem. - Kucharka wyciągnęła nóż, a ten mężczyzna go nił was całą drogę ze strychu na dół, wrzeszcząc, że dom jest nawiedzony. - Mama skrzyżowała dłonie na piersi. - Myślałam, że się pali, ale twój ojciec powiedział, że to pewnie Michael wpakował się w kłopoty. I miał rację. - Śmiała się, a po jej po liczkach płynęły łzy. - Och, mamo. - Z bolącym sercem Jude przytu lił ją do siebie. Wyciągnęła chusteczkę z rękawa. - Nie, lubię o nim rozmawiać. Twój ojciec cierpi na samo wspomnienie imienia Michaela, ale to utrzymuje go przy życiu. A mnie w końcu uda się przezwyciężyć tę skłonność do płaczu. Obiecuję, że tak się stanie. - Wytarła nos i z udawaną weso łością spytała: - A teraz powiedz mi, dlaczego przyjechałeś. Ojciec po ciebie posłał? - Przyjechałbym do ciebie - zaprotestował Jude. - Ale nie przyjechałeś. Za dobrze się bawisz, to rując sobie drogę w towarzystwie. Nie wiesz, że 16
o wszystkim się dowiem? O każdej wspaniałej rze czy, którą powiesz, o cudownych ubraniach, które nosisz, o każdej młodej damie, z którą rozma wiasz? - Oczywiście. Wszystkie te staruszki z Londynu na bieżąco cię informują. To mogłoby być niebezpieczne, gdyby nie zacho wywał ostrożności. Z delikatnym uśmiechem zaoponowała: - Ja sama jestem jedną z tych staruszek. - Nie. Nawet wtedy, gdy zakładasz któryś z tych śmiesznych, matronowatych czepków. - Uporczy wie ciągnęła go za rękaw i Jude poddał się. - Ale masz rację. Przyjechałem tutaj na wezwanie ojca. Cóż takiego uczyniłem, że naraziłem się na jego wezwanie? Nie było możliwości, żeby staruszek poznał prawdę... a może? Książę Nevett miał swoich in formatorów, ale ostatnio nie bywał w towarzy stwie. - Nie wiem. - Jej usta drżały. - Wścieka się, od kąd dotarła wiadomość... odkąd wróciłeś. - Bez Michaela. - Tak, bez Michaela. Nie była okrutna. Jude chciał pędzić do domu z Morikadii, żeby samemu przekazać rodzicom bo lesną wiadomość. Niestety, został ranny, niemal zginął, w oślepiającej furii, która go ogarnęła po śmierci Michaela, i spędził dwa miesiące, wal cząc o życie, ukryty w piwnicy tawerny. Kiedy wreszcie wyruszył potajemnie w podróż do Anglii, już było za późno. Przedstawiciel Ministerstwa Spraw Wewnętrznych złożył wizytę księciu i księż nej, i Jude wrócił do domu przybranego żałobną krepą i przepełnionego smutkiem. 17
Jude dotknął sygnetu, który od wieków zdobił dłoń kolejnych dziedziców tytułu księcia Nevett. Michael nosił go z dumą od dnia swoich osiemna stych urodzin. Teraz wytarta inskrypcja została strawiona przez ogień, i gdyby nie wspaniały rubin, sygnet byłby nie do rozpoznania. - Czy ojciec jest na mnie wściekły? - spytał Jude. - Nie! Nie, absolutnie. Kochał Michaela, ale znał jego skłonność do pakowania się w kłopoty. Nevett nie wini cię za to, co się stało. - Poklepała go po policzku. - Musisz mi uwierzyć. - Wierzę. Jednak Jude znał fakty i winił sam siebie. - Najwyraźniej twój ojciec od jakiegoś czasu martwi się upływem czasu i własną moralnością. Ciągle powtarza, że nie dopełnił swoich obowiąz ków wobec Michaela. - On nie dopełnił? Jak to możliwe? - Zamiast pozwalać Michaelowi brylować wśród dam londyńskiej socjety, powinien był zaaranżo wać jego małżeństwo. - Chciałbym to zobaczyć. Michael i ojciec wiecznie się spierali, a w tej kwe stii Michael miał wyjątkowo dużo do powiedzenia. - Twój ojciec umie być autorytarny, kiedy chce. Teraz dotarło do niego, jak kruche jest życie, i chociaż zawsze bardzo się o nas troszczył, teraz wręcz zamartwia się o Adriana, ciebie i o mnie. - Więc zapewnię go, że wiodę porządne życie. Spojrzała na niego z powątpiewaniem. - Niezbyt porządne. Słyszałam coś o jakichś ak torkach... - Boże drogi, o czym to rozprawiają te staruszki, kiedy się z tobą spotykają? - spytał zbulwersowany. Rozbawiło ją to. 18
- O niewielu sprawach. Tylko o tym, o czym zda niem mężczyzn nie wiemy. W drzwiach rozległo się chrząknięcie Philłipsa. - Panie, jego wysokość się niecierpliwi. - Lepiej już idź, kochanie. - Mama wróciła do biurka. - Zostaniesz na kolacji? - Chciałbym, ale mam spotkanie. - Ach. - Pokiwała głową. Jude pragnął jej wyznać, że nie miało to nic wspólnego z żadną aktorką, ale prawdę powie dziawszy, lepiej, aby jej podejrzenia szły właśnie w tym kierunku. Ukłonił się i zostawił ją, ruszając na spotkanie ze swoim ojcem. - Wasza wysokość, przybył hrabia Huntington - zaanonsował go Phillips z pompą, którą przez la ta praktyki doprowadził do perfekcji. Paxton Durant, książę Nevett, siedział wygodnie w swoim ulubionym fotelu, w swoim ulubionym sa lonie, ze wzrokiem utkwionym w gazetę. - Wprowadź mojego syna, Phillips. Stary lokaj oddalił się chwiejnym krokiem, żeby zająć się przysposabianiem kolejnego niedoświad czonego służącego do służby w domu jego wysoko ści. Ponieważ, o czym Jude bardzo dobrze wie dział, wszystko, co otaczało jego wysokość, musia ło być idealne, tak jak było przez ostatnie czterna ście pokoleń, i zapewne będzie przez kolejne czternaście. Jude podszedł do starszego mężczyzny, stukając butami o drewnianą podłogę. Widać było, że ten dźwięk drażni Nevetta, i dobrze. Kroki Jude'a uci chły na mięsistym dywanie i Nevett się rozluźnił. Jude nie rozumiał, dlaczego Nevetta irytowały drobiazgi. Był bogaty, miał władzę, był, w wieku sześćdziesięciu lat, zdrowy jak byk i czerpał z tych 19
trzech rzeczy korzyści. Salon został zbudowany według projektu Nevetta, tak by dyskretnie odda wać jego znaczenie, i urządzony w czerwieni i zło cie. Świece rozjaśniały pokój, a z narożnego pieca biło przyjemne ciepło. Skórzany fotel Nevetta był największy, najgłębszy i najbardziej wygodny. Ustawiony pośród innych siedzisk wyraźnie suge rował rangę pana domu tym gościom, którzy mo gliby w to wątpić. Za rzeźbionym, orientalnym pa rawanem z drewna tekowego - nowym nabytkiem, który zaskoczył Jude'a znającego niechęć ojca do azjatyckich mebli - znajdowała się alkowa, w której stało biurko. Zatrzymawszy się przed ojcem, Jude się ukłonił. - Wzywałeś mnie, sir? Ojciec najwyraźniej zbierał siły na to, by stanąć twarzą w twarz ze swoim najstarszym synem. Uniósł wzrok i przez krótką chwilę przyglądał mu się, po czym przymknął oczy z bólu. Jude nie umiał kłamać; ranienie staruszka spra wiało mu przyjemność, więc afektowanym tonem powiedział: - Czyż nie jest wspaniały? To najnowszy kolor z Francji. Nazywa się wschód słońca i ja jako pierwszy wykorzystałem go na kamizelkę. Możesz sobie wyobrazić zainteresowanie, które wzbudza łem, jadąc tutaj! - Rzeczywiście, mogę. - Nevett z szelestem odłożył gazetę na kolana. - Jest bardzo żółty. - Z niewielką domieszką pomarańczowego. - Jude przesłał ojcu całusa w powietrzu. - Jest tak gustowny, że z pewnością uda mi się zmienić to ob sesyjne upodobanie londyńskiej socjety do czerni i bieli. Nevett spojrzał na swoje czarno-białe ubranie. 20
- Nie liczyłbym na to. - Wskazał na krzesło na przeciwko siebie. - Usiądź. Chcę z tobą porozma wiać. Jude drobnymi kroczkami podszedł do obitego burgundowym aksamitem krzesła i usiadł. Założył nogę na nogę, obie dłonie położył na główce laski i zaczął kiwać jedną stopą. W pokoju czuć było zapach cygar, skóry i wełny, dokładnie tak samo, jak przez całe dwadzieścia dziewięć lat życia Jude'a. Zapach przywoływał wspomnienia poważnych wykładów robionych Mi- chaelowi i Jude'owi o tym, jak powinni zachowy wać się Durantowie. Właściwa odpowiedź brzmia ła: z właściwą uprzejmością, i prawdę powiedziaw szy, Jude nigdy nie widział, aby ojciec zachowywał się inaczej. Oczywiście nie pozwalał sobie również na jakiekolwiek przejawy uczuć, chociaż od śmier ci Michaela i powrotu Jude'a z Europy Jude zaczął podejrzewać, że ojciec skrywał swoje uczucia głę boko w sercu. Ale nie mógł się tym podejrzeniem z nim podzielić, natomiast ojciec zachował dla sie bie obiekcje co do stylu życia, sposobu ubierania Jude'a... chociaż ten aż się o to prosił. Jude zdusił uśmiech, gdy Nevett odezwał się gwałtownie: - Nie powinienem wysyłać cię w tę podróż. Te raz to wiem. Jude przechylił głowę. - Nie z powodu Michaela. Nie z tego powodu. To... stało się. Niestety. - Nevett spojrzał na minia turowy portret Michaela, namalowany gdy ten miał szesnaście lat. Portrecista nie uchwycił błysku w oczach Michaela ani uśmiechu, z którym przyjmo wał życie, ale idealnie oddal jego rude włosy i zielo ne oczy. - Teraz martwię się o ciebie. Tylko o ciebie. 21
- Skąd więc ten żal, sir? Jude wyjechał trzy lata temu, w wieku dwudzie stu sześciu lat, a trzy miesiące temu wrócił jako no wy człowiek. Wcześniej garnął się do nauki, był pracowity, był drugim synem, który bardzo poważ nie traktował swoje obowiązki. Teraz był bon vi- vantem - i człowiekiem, który posiadał cel. - Włochy, Alpy, Rosja, Ren, Francja, Pireneje - dzięki temu poszerzyłem swoje horyzonty, a przecież właśnie po to nas wysłałeś. - I jesteś żywym dowodem na to, że istnieją ho ryzonty zbyt szerokie i, eee, zbyt barwne. - Nevett machnięciem dłoni uciął protesty Jude'a. - Przed wyjazdem byłeś idealnym synem. Powścią gliwym. Silnym. Milczącym. A teraz jesteś... je steś... - Nevettowi zabrakło słów, ale gestem dło ni wskazał na nonszalancką sylwetkę Jude'a. - Jeszcze bardziej idealny? - zaproponował Jude. - Niezupełnie. - Nevett zacisnął usta. - Sfrancu- ziałeś. Jude wyprostował się. - Naprawdę tak sądzisz? To najwspanialszy komplement, jaki mi kiedykolwiek powiedziałeś, sir? Kiedy byłem we Francji, czułem się, jakbym znalazł swój drugi dom. Jedzenie! Sztuka! Moda! Takie wspaniałe! Takie wielkie! W Wersalu przy siągłem sobie, że będę żył tak, jak się powinno żyć. - Wyciągnąwszy wachlarz zza pazuchy, otworzył go i zaczął wachlować się po twarzy w udawanym podekscytowaniu, skrywając uśmiech. Książę Nevett był człowiekiem, któremu od ko łyski wpajano tradycyjną nienawiść do Francuzów. Oczywiście Anglicy i Francuzi byli obecnie sprzy mierzeńcami, usiłującymi nie dopuścić do tego, by Rosja przejęła kontrolę nad Azją, ale Nevett wciąż 22
pamiętał Napoleona i problemy, których przyspo rzył w całej Europie. Nevett nie darzył niechęcią francuskich kucharzy, ale przy każdej okazji ser wował angielskie steki. Ubierał się wyłącznie u an gielskich krawców. Teraz jego syn, jego dorosły syn, rozpływał się, jakby był niespełna rozumu, nad kulturą francuską, jej wyższością, i jedynie osławiona angielska rezerwa powstrzymała Nevet- ta przed wykrzyczeniem swojej wrogości. Jude zastanawiał się, czy oznaczałoby to, że jego wysokość został doprowadzony do ostateczności, gdyby wyraził swoją szczerą opinię. Nie zrobił te go. Zacisnął mocno białe zęby i rzucił Jude'owi wrogie spojrzenie. Złożył gazetę i rzucił ją obok fotela. - Wiesz, dlaczego cię wezwałem. - Nie, sir - odparł zgodnie z prawdą Jude. - Chcę wnuka. Jude zamrugał. - Sir, nie jestem żonaty. - To bolesna prawda. A jak w twoim obecnym stanie uda ci się zainteresować jakąś młodą pannę, tego nie wiem. - W moim obecnym stanie? Wstawszy, Jude podszedł do lustra i przyjrzał się swemu odbiciu. Ciemnobrązowe włosy modnie uczesane. Czarny frak. Spodnie w kratę. Białe bu ty za kostkę, wypolerowane na błysk. Żółta kami zelka, tak jaskrawa, że nawet jego bolały oczy. A w jego oczach rozbawienie, które szybko ukrył. W końcu ojciec nie był głupi. Poprawiając pomarańczową apaszkę, Jude po wiedział: - Każda kobieta byłaby dumna, mogąc nazywać się hrabiną Huntington. 23
- Oczywiście! - odparł książę z niekłamanym zniecierpliwieniem. - Po mojej śmierci twoja żo na zostanie księżną, a takiego tytułu nie odrzuca się ot tak. Jude zauważył, że ojciec jego samego nie uważał za dobrą partię, a jedynie cenił sobie tytuł. Jego wysokość ciągnął dalej: - Ale obawiam się, że dopóki nie zaangażujesz się w proces poszukiwania sobie żony, pozosta niesz bezdzietnym kawalerem. Podjąłem więc sto sowne kroki, aby zapobiec takiej sytuacji. Niewiele rzeczy zaskakiwało Jude'a, ale teraz był zaskoczony. Odwracając się do ojca, przyjrzał się mężczyźnie, do którego był tak bardzo podob ny. Nieświadomie przyjmując swoją dawną intona cję, powiedział: - Chyba nie wyobrażasz sobie, że poślubię dziewczynę, którą mi wybierzesz. Nevett uniósł brwi. - Nie, nie wyobrażałem sobie tego. Mężczyzna powinien sam wybrać sobie żonę z grona młodych dam, które zostaną mu przedstawione. Jednak ty okazałeś się żałośnie nieskuteczny w uwodzeniu tych młodych dam. Jude był zajęty zupełnie czymś innym, ale nie poinformował o tym ojca. Dobrze wiedział, co Ne- vett powiedziałby na to, że Durant zniża się do oszustwa w imię Boga i ojczyzny - i nie byłoby to nic pochlebnego. - Znajdź mi młodą damę, która warta byłaby za lotów, a zaraz się do tego wezmę. - Na rynku jest przynajmniej dziesięć panien świetnie urodzonych i bogatych. - Powiedziałem, znajdź mi jedną wartą zalotów. Taką, z którą można porozmawiać, będzie inteli- 24
gentna i... - zamilkł. - Nie żadne dziobate bezgu- ście, ale taką pannę, której wyczucie stylu dorów nuje mojemu. - Lady Amelia Carradine gustownie się ubiera. - Jest za niska. Ubrania źle na niej leżą. - Panna Richardson jest wysoka. - Ale ta jej cera! Powinna unikać słodyczy, do póki pryszcze nie znikną. - Lady Anne Whitefield jest młoda i łatwa do ułożenia. - Za młoda. - Lady Claudia Leonard. - Za stara. - Panna Naomi Landau-Berry. - Błagam! Czy możesz sobie wyobrazić, że oże nię się z dziewczyną, która ma na imię Naomi? - Więc zapewne nie chciałbyś również ożenić się z lady Winnomeną Bigglesworth. - Prawdę powiedziawszy, Winnomena brzmi cał kiem przyjemnie. - Jude zmarszczył brwi. - Dyskre dytuje ją żałosny sposób jedzenia owoców morza. Nevett jęknął. - Jedzenie... owoców morza? - Widziałem, jak jadła przegrzebki. Przegrzebki są okrągłe. - Okrągłe? Cóż, oczywiście, że są okrągłe. Kwa dratowe przegrzebki byłyby wybrykiem natury. - Nevett uświadomił sobie, że sam też zachowuje się jak wybryk natury, więc syknął z wściekłością: - To kogo, do cholery, mógłbyś poślubić? - Dama z Francji byłaby bardzo odpowiednia. - Wystawiasz moją cierpliwość na próbę. A Nevett wystawiał cierpliwość Jude'a. Pohamo- wując złość, usiadł ponownie i powiedział przepra szającym tonem: 25
- Sir, to nigdy nie było moim zamiarem. Nevett głęboko zaczerpnął powietrza i warknął: - Oczywiście, że nie. To do ciebie niepodobne. Był lodowato uprzejmy, chociaż miał ochotę na porządną kłótnię, zwłaszcza ze swoim błyskotli wym synem. Ale jego wysokość nie był bezradny. Miał swoje sposoby, by przywołać Jude'a do porządku. - Zatrudniłem dla ciebie nauczyciela. - Nauczyciela? O czym staruszek mówił? - Żeby cię nauczył, jak uwodzić kobietę. - Jak uwodzić kobietę. Nevett walnął ręką w oparcie fotela. - Zachowujesz się jak bezmyślna papuga. Jude poczuł się jak głupiec. - Zatrudniłeś dla mnie nauczyciela, żeby mnie nauczył, jak uwodzić kobietę? - Po raz pierwszy, odkąd zaczął nosić wachlarz, rzeczywiście go po trzebował. Zaczął wachlować rozpaloną twarz. - Czego będzie używać? Wykresów na tabliczkach? - Ona pokaże ci to na przykładach. - Zatrudniłeś dla mnie dziwkę? - Nawet w cza sach jego durnej młodości ojciec nie zatrudnił dla niego dziwki. Za parawanem rozległ się szelest. Jude zareje strował ten dźwięk. Zauważył, że ojciec zerknął w tamtą stronę i że nie był tym odgłosem zasko czony. Uświadomił sobie, że Nevett umieścił tam kogoś, i ten ktoś słyszał każde słowo. Ojciec wyglądał na wściekłego. - Synu, jesteś wredny jak na dandysa. Zatrudni łem nauczycielkę z Szacownej Akademii Guwer nantek. Młoda dama została polecona przez samą lady Bucknell. 26
Kto skrywał się za parawanem? Jaki powód miał ojciec, żeby tak postąpić? Jude zerknął lodowato na ojca. Nevett był odprężony, taki... ach, ojciec musiał ukrywać tam kobietę. Ale Jude zastanawiał się, czy mogła być kimś więcej niż Nevett sobie uświadamiał? Czy miała podejrzenia co do Jude'a? Czy ktoś ją przysłał, aby go szpiegowała? Jego albo Nevetta? Czy już do końca życia w każdej sytuacji będzie dopatrywał się niebezpieczeństwa? To była ponu ra perspektywa - niestety dosyć realna, ale szybkie przeanalizowanie rozmowy uspokoiło go. Jeśli ją przysłano, by donosiła o jego poczynaniach, to nie usłyszała niczego, co mogłoby go pogrążyć. - Nie rozumiem, sir - powiedział Jude z nonsza lanckim uśmiechem. - Po co zatrudniłeś guwer nantkę? Kobiety mnie uwielbiają. - Nie na tyle, by wyjść za ciebie za mąż. - Mężczyzna musi zachowywać standardy! - Musisz się ożenić! - Kim jest ta osoba? - A co to ma za znaczenie, chłopcze? Jest oso bą, którą zatrudniłem. Trzymając nerwy na wodzy, Jude zadał właściwe pytanie: - Jak ona wygląda? - Wystarczająco dobrze, by wykonać to zadanie - odparł lekceważąco ojciec. - Będzie z tobą flirto wać. Ty będziesz flirtować z nią. Pokaże ci, jak zdobyć żonę. Potem wykorzystasz swoją wiedzę w towarzystwie! - Podaj mi jeden dobry powód, dla którego miałbym przystać na takie upokorzenie. - Dla mojego spokoju. - To nie wystarczy. 27
Ojciec wstał powoli i dostojnie, ukazując w całej okazałości swoje ponad sto osiemdziesiąt centy metrów wzrostu, a także barczystą sylwetkę, którą Jude po nim odziedziczył. Jude wstał również, ale w tym momencie wie dział, że trafił swój na swego. Jude może i był młodszy i silniejszy, ale za bardzo szanował swoje go ojca, żeby chwycić się z nim za łby. Więc z po czuciem klęski usłyszał swój wyrok. - Dobrze więc - powiedział Nevett chłodno - skoro nie obchodzi cię mój spokój ducha, to bę dzie cię obchodzić. Jeśli nie zaakceptujesz tej na uczycielki, jeśli nie będziesz z nią współpracować, znajdę ci pannę, przygotuję kontrakt małżeński i wtedy zobaczymy, jak się z tego wykręcisz, chłop cze! - Nevett uniósł pięść. - Zobaczymy, jak uda ci się uniknąć jakiejś rozsierdzonej mamuśki, któ rej ja obiecam, że uczynisz jej córkę następną księżną! Jude umiał rozpoznać porażkę, gdy taka mu się przytrafiła. A to właśnie była porażka, komplika cja, jakiej nie przewidział. Spuścił głowę i spojrzał na swoje wypastowane buty. - Dobrze, sir, wygrałeś. Kiedy zaczną się lek cje? - Jutro. Spotka się z tobą w Hyde Parku. Po znasz ją po czerwonej róży, którą będzie miała przypiętą do ubrania. - Na Boga, sir, jakie to banalne! - powiedział Ju de, wyprowadzony z równowagi. - Banalne czy nie, chętnie czy nie, zrobisz to, co ona ci powie, albo daję słowo, że napuszczę na cie bie całą żeńską linię rodziny Fairchild, i będziesz miał szczęście, jeśli uda ci się wyjść z tego o zdro wych zmysłach, a tym bardziej wolnym. 28