PiotrW91

  • Dokumenty134
  • Odsłony25 213
  • Obserwuję22
  • Rozmiar dokumentów449.7 MB
  • Ilość pobrań12 925

John Green - Will Grayson, Will Grayson

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

John Green - Will Grayson, Will Grayson.pdf

PiotrW91 EBooki
Użytkownik PiotrW91 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 608 stron)

Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11

Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Wyrazy uznania Rozmowa między Johnem Greenem i Davidem Levithanem Wydawnictwo Bukowy Las poleca Okładka

Tytuł oryginału: Will Grayson, Will Grayson Copyright © John Green and David Levithan, 2010 All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawemdo reprodukcji w całości lub we fragmencie w jakiejkolwiek formie. This edition published by arrangement with Dutton Children’s Books, a member of Penguin Group (USA) LLC, a Penguin RandomHouse Company Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o., 2015 ISBN 978-83-64481-86-4 Projekt okładki: Mariusz Banachowicz Redakcja: Renata Otolińska Korekta: Iwona Huchla Redakcja techniczna: AdamKolenda Wydawca: Wydawnictwo Bukowy Las Sp. z o.o. ul. Sokolnicza 5/76, 53-676 Wrocław www.bukowylas.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością Sp.j. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 11, fax22 721 30 01 www.olesiejuk.pl, e-mail: fk@olesiejuk.pl Skład wersji elektronicznej: pan@drewnianyrower.com

Dla Davida Leventhala (za bliskość) – DL Dla Tobiasa Huismana – JG

Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym 1 Gdy byłem mały, mój tata mawiał: – Will, masz wpływ na wybór swoich przyjaciół, masz wpływ na kształt swojego nosa, ale nie masz wpływu na kształt nosa swoich przyjaciół. Spostrzeżenie to wydawało mi się dość inteligentne, kiedy miałem osiem lat, ale okazało

się nieprawdziwe pod kilkoma względami. Przede wszystkim człowiek nie wybiera sobie przyjaciół, bo inaczej ja nigdy bym się nie zadawał z Kruchym Cooperem. Kruchy Cooper nie jest najbardziej zdeklarowanym gejem na świecie i nie jest też największym człowiekiem na świecie, ale możliwe, że jest największym człowiekiem na świecie, który jest bardzo, bardzo zdeklarowanym gejem, a także najbardziej zdeklarowanym gejem, który jest bardzo, bardzo wielki. Jest też moim przyjacielem od piątej klasy, poza ostatnim semestrem, podczas którego on był zajęty odkrywaniem całego spektrum swojego gejowskiego ego, ja zaś posiadaniem po raz pierwszy w życiu serdecznej Paczki Przyjaciół, którzy przestali ze mną rozmawiać z powodu dwóch błahych wykroczeń: 1. Po tym, gdy pewien członek samorządu uczniowskiego okazał głębokie zaniepokojenie obecnością gejów

w szatni sportowej, wstawiłem się za prawem Kruchego Coopera do bycia zarówno ogromnym człowiekiem (dzięki czemu jest też najlepszym obrońcą w naszej dennej szkolnej drużynie futbolowej), jak i gejem, co wyraziłem w liście do szkolnej gazetki, pod którym z głupoty się podpisałem. 2. Kolega Clint z Paczki Przyjaciół mędrkował na temat tego listu przy obiedzie i w trakcie mędrkowania nazwał mnie „dupościskiem”, a ponieważ nie wiedziałem, co to znaczy, zapytałem: „Co masz na myśli?”. A on znów nazwał mnie dupościskiem, więc kazałem mu się odwalić, wziąłem swoją tacę i poszedłem. Więc formalnie rzecz biorąc, chyba sam zerwałem z Paczką Przyjaciół, choć odbieram to

na odwrót. Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że żadne z nich nigdy tak naprawdę mnie nie lubiło, ale przynajmniej miałem swoją ekipę, co nie jest bez znaczenia. A teraz nie mam, przez co zostałem zupełnie pozbawiony towarzystwa rówieśników. To znaczy, jeśli nie liczyć Kruchego. Więc chyba muszę go liczyć. Itakto kilka tygodni po feriach świątecznych w trzeciej klasie siedzę na swoim miejscu na zajęciach z matmy, gdy Kruchy wpada do klasy tanecznym krokiem ubrany w koszulkę piłkarską wetkniętą w chinosy, choć sezon dawno już się skończył. Co dnia jakimś cudem udaje mu się wpasować w ławkę obok mnie i co dnia budzi moje zdumienie, że znów tego dokonał. Zatem Kruchy upycha swoje wielkie ciało na krześle, ja jestem należycie zdumiony, a potem on odwraca się do mnie i szepcze bardzo głośno, ponieważ w głębi serca chce, by inni też się o tym dowiedzieli: – Zakochałem się.

Przewracam oczami, bo Kruchy równo co godzinę zakochuje się w jakimś kolejnym biedaku. Wszyscy oni wyglądają tak samo: chudzi, spoceni i opaleni – obrzydlistwo, bo każda lutowa opalenizna w Chicago jest sztuczna, a faceci ze sztuczną opalenizną – nieważne, czy geje, czy nie – są żałośni. – Jesteś taki cyniczny – żali się Kruchy, z rezygnacją machając ręką. – Nie cyniczny – prostuję – tylko racjonalny. – Jak cyborg – stwierdza on. Kruchy uważa, że jestem niezdolny do tego, co ludzie nazywają uczuciami, ponieważ nie płakałem od siódmych urodzin, kiedy to obejrzałem film Wszystkie psy idą do nieba. Pewnie powinienem się był domyślić po tytule, że ta historia nie może się skończyć wesoło, ale na swoją obronę podkreślę, że miałem zaledwie siedem lat. Tak więc od tamtej pory nie uroniłem ani jednej łzy. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, jaki sens ma płakanie. Ponadto uważam, że bez problemu można się przed nim uchronić w każdym wypadku – może

poza śmiercią krewnych lub czymś w tym rodzaju – jeśli przestrzega się dwóch prostych zasad: 1. Nie przejmować się niczym. 2. Siedzieć cicho. Wszystkie godne pożałowania sytuacje, jakie kiedykolwiek mi się przytrafiły, wynikały z tego, że nie zastosowałem się do jednej z powyższych reguł. – Wiem, że miłość jest prawdziwa, bo ją czuję – ciągnie Kruchy. Najwyraźniej lekcja już się zaczęła, choć tego nie zauważyliśmy, ponieważ pan Applebaum, który, tak się niefortunnie składa, uczy nas matmy, a przede wszystkim uczy mnie, że ból i cierpienie należy znosić po stoicku, pyta: – Co czujesz, Kruchy? – Miłość! – oznajmia chłopak. – Czuję miłość. Wszyscy się odwracają i albo śmieją się, albo prychają z dezaprobatą pod adresem Kruchego, a ponieważ siedzę obok niego i jest moim najlepszym, a także jedynym kumplem, śmieją się i prychają również pod moim adresem. Właśnie z tego powodu nigdy bym nie wybrał Kruchego

Coopera na przyjaciela. Za bardzo zwraca na siebie uwagę. Ponadto wręcz patologicznie nie potrafi przestrzegać żadnej z moich zasad. Porusza się tanecznym krokiem, za bardzo się wszystkim przejmując i nigdy nie siedząc cicho, a potem jest zdziwiony, gdy świat wylewa na niego pomyje. I oczywiście z tego prostego powodu, że ja trwam przy boku Kruchego, świat wylewa te pomyje również na mnie. Gdy po lekcji przeglądam zawartość swojej szafki, zastanawiając się, jakim cudem zostawiłem Szkarłatną literę w domu, Kruchy podchodzi ze swoimi przyjaciółmi z Gay-Straight Alliance[1] – Garym (który jest gejem) oraz Jane (która być może jest lesbijką, nigdy nie pytałem) – i oznajmia: – Oczywiście wszyscy uważają, że wyznałem ci miłość na matmie. Ja zakochany w Willu Graysonie! Czy to nie najdurniejsza rzecz, jaką słyszałeś w życiu? – No pięknie… – wzdycham. – Ludzie są takimi kretynami – ciągnie. – Jakby

zakochanie było w jakimś sensie złe. Gary wydaje głośny jęk. Gdyby można było wybierać przyjaciół, rozważałbym kandydaturę Gary’ego. Kruchy zakumplował się z nim, jego chłopakiem Nickiem, i Jane, gdy dołączył do GSA podczas mojego stażu w roli członka Paczki Przyjaciół. Ledwie znam Gary’ego, ponieważ przestaję znów z Kruchym dopiero od dwóch tygodni, ale odnoszę wrażenie, że to najnormalniejsza osoba, z jaką mój przyjaciel się kiedykolwiek kolegował. – Istnieje różnica – zauważa Gary – między zakochaniem a ogłaszaniem tego na matmie. – Kruchy zaczyna protestować, ale kumpel go ucisza. – Nie zrozum mnie źle. Masz wszelkie prawo kochać Zacha. – Billy’ego – koryguje Kruchy. – Chwila, a co się stało z Zachem? – pytam, bo gotów byłbym przysiąc, że jeszcze na matmie Kruchy był zakochany w Zachu. Lecz od chwili wyznania minęło czterdzieści siedem minut, więc może zmienił już obiekt zainteresowań. Kruchy

miał już około 3900 chłopaków, z czego połowę wyłącznie przez Internet. Gary, równie skołowany nagłym objawieniem się Billy’ego, opiera się o szafkę i lekko uderza głową o metalowe drzwiczki. – Kruchy, to, że jesteś taki puszczalski, nie robi dobrze naszej sprawie. Patrzę na przyjaciela. – Czy możemy sprostować plotki o naszej miłości? – proszę. – Znacznie redukują moje szanse u pań. – Nazywanie ich „paniami” też raczej nie pomaga – wytyka mi Jane. Kruchy się śmieje. – Serio – upieram się. – Mam przez to pod górę. Mój przyjaciel wreszcie spogląda na mnie poważnie i kiwa lekko głową. – Choć gwoli wyjaśnienia – mówi Gary – mógłbyś trafić znacznie gorzej niż na Willa Graysona. – I zrobił to – stwierdzam.

Kruchy, śmiejąc się, wykonuje piruet i staje na środku korytarza, po czym woła: – Szanowny świecie, wiedz, że nie lecę na Willa Graysona. Ale, świecie drogi, musisz wiedzieć coś jeszcze! – Zaczyna śpiewać broadwayowskim barytonem, potężnym jak obwód jego pasa: – Ja po prostu nie umiem bez niego żyć! Ludzie śmieją się, pohukują i klaszczą, gdy on wykonuje swoją serenadę, a ja ruszam na angielski. To długa droga, a staje się jeszcze dłuższa, gdy koledzy zatrzymują mnie i pytają, jakie to uczucie uprawiać sodomię z Kruchym Cooperem i jak mi się udaje znaleźć jego „małego gejowskiego fiutka” pod tym tłustym brzuchem. Reaguję tak jak zawsze: spuszczam wzrok i szybko idę dalej. Wiem, że to tylko żarty. Wiem, że bycie wrednym to taki koleżeński rytuał czy coś w tym rodzaju. Kruchy zawsze ma w zanadrzu jakąś błyskotliwą ripostę, na przykład: „Jak na kogoś, kto teoretycznie mnie nie pragnie, dziwnie dużo czasu poświęcasz na myślenie i mówienie o moim penisie”. W jego wypadku to działa, a w moim nie.

W moim działa milczenie. Trzymanie się zasad. Zatem jestem cicho, nie przejmuję się, idę dalej, i wkrótce jest po wszystkim. Po raz ostatni otwarcie wyraziłem swoją opinię, gdy napisałem ten przeklęty list do gazetki na temat przeklętego Kruchego i jego przeklętego prawa do bycia gwiazdą naszej beznadziejnej drużyny futbolowej. W najmniejszym stopniu nie żałuję, że go wysłałem, a jedynie że go podpisałem. To było ostre pogwałcenie zasady o siedzeniu cicho i proszę, dokąd mnie zaprowadziło: siedzę cicho sam we wtorkowe popołudnie, wgapiając się w swoje czarne trampki. Tego wieczoru wkrótce po tym, gdy zamawiam pizzę dla siebie i rodziców, którzy – jak zawsze – zostają do późna w szpitalu, Kruchy dzwoni do mnie i oznajmia szybkim, dramatycznym szeptem: – Neutral Milk Hotel ma się znowu zebrać i dać koncert w Kryjówce. W ogóle tego nie reklamują i nikt o tym nie wie, i kurka wodna, Grayson, kurka

wodna! – Kurka wodna! – krzyczę. Kruchy ma tę niewątpliwą zaletę, że gdy w mieście dzieje się coś fantastycznego, on dowiaduje się o tym pierwszy! Zazwyczaj niezbyt łatwo ulegam ekscytacji, ale Neutral Milk Hotel tak jakby odmienił moje życie. Wydali absolutnie fantastyczny album In the Aeroplane Over the Sea w 1998 roku i od tamtej pory nikt ich nie słyszał, rzekomo dlatego, że ich wokalista zamieszkał w jaskini w Nowej Zelandii. Ale tak czy owak jest geniuszem. – Kiedy? – Nie wiem. Dopiero się dowiedziałem. Zawiadomię też Jane. Lubi ich prawie tak bardzo jak ty. Okay, dobra. Słuchaj. Musimy natychmiast jechać do Kryjówki. – Właściwie już jadę – odpowiadam, otwierając drzwi do garażu. Dzwonię do mamy z samochodu. Mówię jej, że Neutral Milk Hotel grają w Kryjówce, a ona pyta:

– Kto? Co? Jaka ryjówka? Nucę kilka taktów jednej z ich piosenek i mama ogarnia. – A, znam ten utwór. Jest na tej składance, którą dla mnie zrobiłeś. – Brawo – chwalę ją. – Masz wrócić przed jedenastą – oznajmia. – Mamo, to historyczne wydarzenie – protestuję. – Historia nie zna godziny policyjnej. – Przed jedenastą – powtarza mama. – Jezu, dobra – prycham, a ona musi już kończyć i wyciąć komuś raka. Kruchy Cooper mieszka w wielkiej rezydencji z najbogatszymi rodzicami świata. Chyba żadne z nich nie pracuje, ale są tak odrażająco zamożni, że Kruchy nawet nie mieszka z nimi, tylko w osobnej powozowni, całkiem sam. Ma w tym cholerstwie trzy sypialnie i lodówkę zawsze pełną piwa, a rodzice nigdy nie zawracają mu głowy, więc możemy siedzieć u niego cały dzień, grać w nogę na konsoli i pić miller lite, choć tak naprawdę Kruchy nienawidzi grać na konsoli, a ja

nie znoszę piwa, więc gramy tylko w rzutki (ma tarczę), słuchamy muzyki, rozmawiamy i się uczymy. Zaczynam wymawiać pierwszą literę jego imienia, gdy wypada z pokoju w jednym czarnym skórzanym mokasynie na nodze, z drugim w ręku, i woła: – Biegnij, Grayson, biegnij! Na trasie wszystko układa się idealnie. Na Sheridan nie ma zbyt wielkiego ruchu. Wchodzę w zakręty, jakby to było Indy 500, i słuchamy mojej ulubionej piosenki NMH Holland 1945. Potem wjeżdżamy w Lake Shore Drive, fale jeziora Michigan rozbijają się o skały wzdłuż drogi, uchylamy okna, żeby wywietrzyć auto, a brudne, choć orzeźwiające, zimne powietrze wdziera się do środka. Uwielbiam zapach Chicago – pachnie słonawą jeziorną wodą, sadzą, potem i smarem, i kocham tę woń, i kocham tę piosenkę, a Kruchy mówi: „Kocham tę piosenkę”, po czym opuszcza daszek czapki niżej, żeby artystycznie potargać sobie włosy. Przychodzi mi do głowy, że Neutral Milk Hotel zobaczą mnie, tak jak ja będę

widział ich, więc przeglądam się we wstecznym lusterku. Moja twarz wydaje się zbyt kwadratowa, a oczy zbyt wielkie, jakbym był nieustająco zdziwiony, ale nie ma w moim wyglądzie nic, co mógłbym poprawić. Kryjówka to undergroundowy pub w budzie skleconej z desek, znajdujący się między jakąś fabryką a budynkiem Wydziału Transportu. Nie ma w nim nic wyjątkowego, ale choć jest dopiero siódma, przed drzwiami stoi kolejka. Ustawiam się w niej wraz z Kruchym, by poczekać, aż pojawią się Gary i Może Homoseksualna Jane. Jane ma na sobie koszulkę z wycięciem w karo z ręcznie wykonanym napisem „Neutral Milk Hotel” pod rozpiętym płaszczem. Dziewczyna wkroczyła w życie Kruchego mniej więcej wtedy, gdy ja z niego wypadłem, więc nie znamy się za dobrze. Jednak mógłbym chyba stwierdzić, że jest moim czwartym w kolejności najlepszym kumplem i że najwyraźniej ma dobry gust, jeśli chodzi o muzykę.