PiotrW91

  • Dokumenty134
  • Odsłony25 213
  • Obserwuję22
  • Rozmiar dokumentów449.7 MB
  • Ilość pobrań12 925

Rick Riordan - Dom Hadesa (4)

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Rick Riordan - Dom Hadesa (4).pdf

PiotrW91 EBooki
Użytkownik PiotrW91 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 342 stron)

Niesamowite przygody młodych bohaterów zaczynają się w „innym obozie" półbogów, a potem przenoszą ich daleko, do krainy, nad którą bogowie nie mają już władzy. Pojawiają się nowi herosi, odżywają straszliwe potwory i rodzą się nowe przerażające istoty, a wszystko to ma związek ze spełnianiem się Przepowiedni o Siedmiorgu. RICK RIORDAN jest autorem Czerwonej piramidy i Ognistego tronu z cyklu „Kroniki rodu Kane", a także serii „Percy Jackson i bogowie olimpijscy", w której skład wchodzą: Złodziej pioruna, Morze Potworów, Klątwa tytana, Bitwa w labiryncie i Ostatni Olimpijczyk. Jego książki zajmowały pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”. Do jego publikacji dla dorosłych należy popularna seria «Très Navarre”, która otrzymała trzy najwyższe nagrody w kategorii powieści grozy. Mieszka w San Antonio w Teksasie, z żoną i dwoma synami www.galeria książki pl DOM HADESA Galeria Książki

OLIMPIJSCY HEROSI 4

DOM HADESA

RICK RIORDAN Przełożył Andrzej Polkowski Wydawnictwo Galeria Książki Kraków 2013 Moi cudowni czytelnicy! Przepraszam za to nagłe i niespodziewane zakończenie. No, może nie do końcu szczerze... HAHAHAHA! A teraz już poważnie: kocham was!

I HAZEL Niewiele brakowało, by podczas trzeciego ataku Hazel została zmiażdżona olbrzymim głazem. Wpatrywała się w mgłę, dziwiąc się, że przelot nad jakimś głupim grzbietem górskim mógł okazać się tak trudny, kiedy rozbrzmiały okrętowe dzwonki alarmowe. — Ster na prawą burtę! — wrzasnął Nico z przedniego pomostu latającego okrętu. Leo zakręcił kołem sterowym i „Argo II" dokonał ostrego zwrotu w lewo; jego powietrzne wiosła cięły chmury jak rzędy długich noży. Hazel popełniła błąd: spojrzała za burtę. Prosto na nią mknął ciemny kulisty kształt. Pomyślała: „Dlaczego księżyc na nas spada?", a potem krzyknęła i padła na pokład. Olbrzymi głaz przeleciał jej nad głową tak blisko, że podmuch odgarnął jej włosy z czoła. TRZASK! Runął przedni maszt - żagiel, drzewce, reje i Nico, wszystko zwaliło się na pokład. Głaz, wielki jak furgonetka, zniknął we mgle, jakby miał gdzieś do załatwienia pilny interes. - Nico! - Hazel podbiegła do niego, gdy Leo wyrównał poziom. - Nic mi nie jest - mruknął Nico, wygrzebując się spod żaglowego płótna. Pomogła mu wstać i oboje ruszyli chwiejnym krokiem ku rufie. Hazel zerknęła za burtę, tym razem ostrożniej. Chmury rozwiały się im tyle, że w dole dostrzegła szczyt góry: ostry jak dzida ząb czarnej skały wyrastający z porośniętych mchem zboczy. A na samym szczycie stał bóg gór - jeden z numina montium, jak nazywał je Jason. Albo ourae, po grecku. Jak zwał, tak zwał, ale spotkanie z nimi nie należało do przyjemności. Podobnie jak inni, których już. spotkali, miał na sobie prostą białą tunikę, a skórę chropowatą i ciemną jak bazalt. Mierzył prawie dwa metry i był umięśniony jak kulturysta. Miał rozwianą białą brodę, postrzępione włosy i dzikie spojrzenie, jak jakiś szalony pustelnik. Ryknął coś, czego Hazel nie zrozumiała, ale z całą pewnością nie były to słowa powitania. Wyrwał kawał skały ze szczytu góry i zaczął go ugniatać w kulę. Po chwili mgła przysłoniła szczyt, ale kiedy bóg gór ryknął ponownie, odpowiedziały mu z .oddali głosy innych numina, tocząc się echem po dolinach. - Głupi skalni bogowie! zawołał z rufy Leo. -Już po raz trzeci będę musiał wymieniać maszt! Myślicie, że maszty rosną na drzewach?! Nico zmarszczył brwi.

- Maszty są z drzew. - Nie o to chodzi! Leo złapał za jedną z dźwigni wystających z kontrolera Nintendo Wii i zakręcił nią. Niedaleko od niego w pokładzie rozwarł się otwór i wychynęło z niego działo z niebiańskiego spiżu. Hlazel zdążyła zatkać uszy, gdy działo wzbiło się pod niebo, miotając metalowymi kulami, za którymi ciągnęły się smugi zielonego ognia. Kule na chwilę zawisły w powietrzu, wyrosły im kolce podobne do skrzydeł helikoptera, po czym pociski zniknęły we mgle. Chwilę później przez góry przetoczyła się seria eksplozji, a po niej ryk rozwścieczonych bogów gór. - Ha! - krzyknął Leo. Niestety, jak podejrzewała Hazel, sądząc po skutkach ich dwóch poprzednich spotkań ze skalnymi bogami, jego najnowsza broń tylko ich rozwścieczyła. Jeszcze jeden głaz świsnąłza lewą burtą. - Wynośmy się stąd! - zawołał Nico. Leo mruknął pod nosem parę niepochlebnych słów pod adresem numina, ale obrócił kołem sterowym. Silniki zahuczały. Magiczny takielunek napiął się, a okręt poszybował prawym halsem, nabierając szybkoścL Lecieli znowu na północ, podobnie jak przez dwa poprzednie dni. Hazel rozluźniła się dopiero wtedy, gdy góry zostały daleko za rufą. Mgła opadła. Pod nimi poranne słońce oświetlało włoski krajobraz - łagodne zielone wzgórza i złote pola, podobne do tych z północnej KaliforniL Łatwo było sobie wyobrazić, że powracają do Obozu Jupiter. Zrobiło jej się ciężko na sercu. Obóz Jupiter był jej domem zaledwie przez osiem miesięcy, odkąd Nico wyprowadził ją z Podziemia, ale teraz tęskniła za nim bardziej niż za rodzinnym domem w Nowym Orleanie, a już o wiele bardziej niż za Alaską, gdzie umarła w 1942 roku. Tęskniła za swoją pryczą w baraku Piątej Kohorty. Tęskniła za kolacjami w wielkiej jadalni, z duchami wiatru polatującymi z półmiskami nad stołami i legionistami dowcipkującymi na temat ostatnich manewrów. Pragnęli spacerować po ulicach Nowego Rzymu, trzymając się za ręce z Frankiem Zhangiem. Chciała być znowu zwykłą dziewczyną mającą kochanego, opiekuńczego chłopaka. A przede wszystkim pragnęła czuć się bezpieczna. Miała już dość nieustannego napięcia i strachu. Stała na pokładzie rufowym. Nico wyciągał sobie drzazgi z ramion, a Leo naciskał guziki na konsoli sterującej okrętem. - No. to było szlagtastyczne - powiedział. - Mam obudzić resztę? Hazel kusiło, by odpowiedzieć „tak", ;ale pomyślała, że reszta załogi miała nocną wachtę i zasłużyła na odpoczynek. A nie była to spokojna wachta, bo co parę godzin musieli odpierać ataki kolejnych rzymskich potworów, którym „Argo II" wydał się smacznym kąskiem.

Kilka tygodni temu z trudem uwierzyłaby, że można przespać atak boga gór, ale teraz nie miała wątpliwości, że przyjaciele wciąż chrapią zdrowo pod pokładem. Sama. gdy tylko nadarzała się sposobność, by rzucić się na koję, natychmiast zasypiała jak pod narkozą. - Niech odpoczywają - powiedziała. - Będziemy musieli sami wytyczyć jakiś inny kurs. Leo westchnął ciężko, wpatrując się w monitor. W poszarpanej roboczej koszuli i poplamionych smarem dżinsach wyglądał, jakby przed chwilą przegrał zapasy z lokomotywą. Od czasu, gdy ich przyjaciele, Percy i Annabeth, wpadli do Tartaru, Leo bez przerwy harował. Często wpadał w złość i bywał jeszcze bardziej pobudzony niż zwykle. Hazel martwiła ta zmiana, ale w głębi duszy czuła ulgę. Kiedy Leo uśmiechał się i żartował, za bardzo przypominał jej Sam my ego, jej pradziadka... jej pierwszego chłopaka... dawno temu, w 1942 roku. Dlaczego jej życie musi być tak pokręcone? - Inny kurs mruknął Leo. Czyli jaki? Na monitorze jaśniała mapa Włoch. Apeniny biegły przez półwysep w kształcie długiego buta. Zielona kropka „Argo II" mrugała po zachodniej stronie pasma gór, kilkaset kilometrów na północ od Rzymu. Kurs miał być prosty. Ich celem był Epir w Grecji, gdzie powinni znaleźć świątynię zwaną Domem Hadesa (albo Plutona, jak go nazywali Rzymianie, albo, jak go nazywała w myślach Hazel: Najgorszego Nieobecnego Ojca). Aby dotrzeć do Epiru, powinni lecieć prosto na wschód — nad Apeninami i Adriatykiem. Niestety, za każdym razem, gdy próbowali przelecieć nad górami, atakowali ich miejscowi bogowie. Przez ostatnie dwa dni lecieli więc na północ, mając nadzieję na znalezienie jakiejś bezpiecznej przełęczy. Bez skutku. Numina montium byli synami Gai, - znienawidzonej przez Hazel bogini. Byli ich nieprzejednanymi wrogami. Leo nie był w stanie wznieść „Argo II’ wyżej, by uniknąć ich ataków, a mimo całego systemu obronnego, w który wyposażył okręt, nie mógł przedrzeć się poza góry, nie ryzykując roztrzaskania go na kawałki przez głazy miotane przez tych bazaltowych bogów. -To przez nas - powiedziała Hazel. - Przeze mnie i Nica. Numina nas wyczuwają. Spojrzała na swojego brata przyrodniego. Odkąd wyswobodzili go z niewoli u olbrzymów, powoli nabierał sił, ale wciąż był żałośnie chudy. Czarna koszulka i dżinsy wisiały na nim jak na szkielecie. Długie czarne włosy opadały mu na zapadnięte oczy. Jego oliwkowa skóra nabrała chorobliwego zielonkawobiałego odcienia, jak brzozowy sok. Licząc po ludzku, miał niecałe czternaście lat, a więc był zaledwie o rok starszy

od Hazel, ale w ich przypadku sam wiek nie decydował o wszystkim. Podobnie jak Hazel, Nico di Angelo był półbogiem pochodzącym z innej ery. Promieniował jakąś siaui energią - i melancholią płynącą z wiedzy o tym, że nie należy do współczesnego świata. Hazel krótko go znała, ale rozumiała, a nawet podzielała jego smutek. Dzieci Hadesa (albo Plutona) rzadko mają szczęśliwe życie. A sądząc z tego, co Nico powiedział jej poprzedniej nocy, kiedy dotrą do Domu Hadesa, czeka ich jeszcze największe wyzwanie - którego zabronił jej wyjawiać innym. Nico zacisnął palce na rękojeści swojego stygijskiego miecza. - Duchy ziemi nie lubią dzieci Podziemia. To prawda. Włazimy im za skórę... dosłownie. Myślę jednak, że te numina i tak wywęszyłyby nasz okręt. Wieziemy Atenę Partenos. Ten posąg jest jak magiczna latarnia morska. Hazel przeszedł dreszcz, gdy pomyślała o potężnym posągu zalegającym w luku. Dużo ich kosztowało wydobycie go z jaskini pod Rzymem, ale wciąż nie mieli pojęcia, co z nim zrobić. Jak dotąd tylko przyciągał coraz to nowe potwory. Leo przesunął palcem po monitorze, w dół mapy Włoch. — Nie przelecimy nad góramL Dopadną nas wszędzie. — Możemy przepłynąć morzem. Wokół południowego krańca Włoch. To długa droga - powiedział Nico. No i nie mamy... no wiecie, naszego eksperta od żeglugi Percyego. To imię zawisło w powietrzu jak nadciągająca burza. Percy Jackson, syn Posejdona... półbóg, którego Hazel chyba najbardziej lubiła i podziwiała. Tyle razy uratował jej życie podczas ich wyprawy na Alaskę, a kiedy potrzebował jej pomocy w Rzymie, zawiodła go. Patrzyła, bezsilna, jak on i Annabeth spadają w tę otchłań. Wzięła głęboki oddech. Percy i Annabeth wciąż żyją. Wiedziała to, czuła to w duszy. Wciąż mogła im pomóc, gdyby tylko dotarła do Domu Hadesa, gdyby tylko udało jej się sprostać wyzwaniu, przed którym ostrzegł ją Nico. - A gdyby dalej lecieć na północ? zapytała. - Przecież musi być jakaś przełęcz, jakaś przerwa między tymi górami. Leo pomajstrował przy zainstalowanej na konsoli spiżowej kuli Archimedesa - swojej najnowszej i najniebezpieczniejszej zabawce. Za każdym razem, gdy Hazel na nią spojrzała, robiło jej się sucho w ustach. Bała się, że Leo pomyli kombinację szyfru na kuli i przypadkowo zdmuchnie ich wszystkich z pokładu albo wysadzi cały okręt w powietrze. Albo zamieni „Argo II " w olbrzymi toster. Tym razem mieli szczęście. Z kuli wyrosła kamera, która wyświetliła nad konsolą trójwymiarowy obraz Apeninów. — No nie wiem. Leo przyjrzał się hologramowi - Nie widzę na północy żadnej dobrej przełęczy. Ale wolę ten pomysł od powrotu na południe. Wszędzie, tylko nie znowu do Rzymu. Nie oponował Rzym nie był miłym wspomnieniem dla nikogo.

- Cokolwiek zrobimy - odezwał się Nico - powinniśmy się pospieszyć. Każdy dzień, który Annabecth i Percy muszą spędzić w Tartarze... Nie musiał kończyć. Mieli nadzieję, że Percy i Anabeth zdołają przetrwać w Tartarze na tyle długo, by odnaleźć wewnętrzny stronę Wrót Śmierci Potem, zakładając, że „Argo II" dotrze do Domu Hadesa, może im się uda otworzyć wrota od strony śmiertelnego świata, ocalić przyjaciół i zamknąć wejście do Tartaru, by wojska Gai nie odradzały się bezustannie w świecie śmiertelników. Tak... Ten plan musi się powieść. Nico spojrzał ponuro na włoski krajobraz. Może jednak powinniśmy obudzić innych. Ta decyzja dotyczy nas wszystkich. Nie - powiedziała Hazel. - Sami znajdziemy jakieś rozwiązanie. Nie bardzo wiedziała, dlaczego się przy tym upiera, ale od opuszczenia Rzymu załoga zaczęła się rozsypywać. Wcześniej nauczyli się działać zespołowo. A potem... bum... dwoje ich najważniejszych przyjaciół spadło do Tartaru. Percy był trzonem grupy. To on dawał im poczucie pewności, kiedy żeglowali przez Atlantyk i Morze Śródziemne. A Annabeth była de facto ich przywódczynię. Sama odnalazła Atenę Partenos. Była z nich najbystrzejsza, zawsze potrafiła znaleźć jakieś rozwiązanie. Gdyby Hazel budziła całą załogę każdym razem, kiedy pojawiał się jakiś problem, kończyłoby się to kłótniami, po których wszyscy czuliby się jeszcze gorzej. Musi zrobić wszystko, by Percy i Annabeth byli z niej dumni Musi przejąć inicjatywę. Nie może uwierzyć, że jej jedyną rolą w tej wyprawie ma być to, przed czym ostrzegał ją Nico: usunięcie jakiejś przeszkody czekającej na nich w Domu Hadcsa. Odsunęła od siebie tę myśl. - Trzeba pomyśleć. Twórczo. Znaleźć inny sposób przekroczenia tych gór albo ukrycia się przed ich bogami Nico westchnął. - Gdyby chodziło tylko o mnie, mógłbym zamienić się w widmo. Ale nie zamienię całego okrętu. I.. prawdę mówiąc, nie jestem pewien, czy mam w sobie dość sił. by samemu tak podróżować. - Może mógłbym zmajstrować iakiś kamuflaż - powiedział Leo. - Jakąś zasłonę dymną, która ukryłaby nas w chmurach. W jego głosie brak było entuzjazmu. Hazel spojrzała w dół, na wiejski krajobraz, myśląc o tym, co jest pod nim — królestwo jej ojca, pana Podziemia, tylko raz spotkała Plutona, ale wówczas nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, kim on jest. Nigdy nie oczekiwała od niego pomocy - ani w czasie swojego pierwszego życia, ani wtedy, kiedy była duchem w Podziemiu, ani po tym, jak Nico ściągnął ją z powrotem do świata Żywych. Tanatos, sługa jej ojca, bóg śmierci, zasugerował jej, że może powinna być

wdzięczna Plutonowi za to, że ją ignoruje. W końcu nie powinna żyć. Gdyby ojciec się nią zainteresował, mógłby zażądać jej powrotu do świata umarłych. Co oznaczało, że wzywanie Plutona byłoby bardzo złym pomysłem. A jednak... Słowa modlitwy same się w niej narodziły. „Tato, proszę. Muszę znaleźć drogę do twojej świątyni w Grecji.. do Domu Hadesa. Jeśli tam jesteś, pokaż mi, co mam zrobić". Na skraju horyzontu przyciągnął jej uwagę jakiś ruch - coś małego i beżowego niknęło przez pola z niewiarygodną prędkością, pozostawiając za sobą smugę jak odrzutowiec. Nie wierzyła własnym oczom. Nie śmiała uwierzyć, ale to... to musi być... - Arion. - Co? - zapytał Nico. Leo krzyknął z radości, kiedy płowy obłoczek nieco się przybliżył. - Stary, to jej koń! Szkoda, że cię przy tym nie było. Nie widzieliśmy go od Kansas! Hazel roześmiała się - po raz pierwszy od wielu dni Tak dobrze było zobaczyć starego przyjaciela... Beżowa plamka okrążyła jedno ze wzgórz na północy i zatrzymała się na jego szczycie. Hazel jeszcze go dobrze nie widziała, ale kiedy koń stanął dęba i zarżał, jego głos dotarł aż do ,,Argo II" i już nie miała wątpliwości To był Arion. - Musimy się z nim spotkać. Przybył tu, żeby nam pomóc. - No dobra - Leo podrapał się po głowic - ale... no... mówiliśmy, żeby już nigdy nie lądować na ziemi, chyba pamiętasz? Przecież Gaja tylko na to czeka. - Wystarczy, że się tam zbliżysz. Zejdę po drabince linowej. -Serce biło jej mocno. - Myślę, że Arion chce mi coś powiedzieć.

II HAZEL Hazel jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa. No, może z wyjątkiem tego wieczoru, kiedy podczas uczty w Obozie Jupiter, po zwycięstwie nad hordami Gai, Frank pocałował ją po raz pierwszy... Ale trwało to tak krótko... Gdy tylko opuściła się na ziemię, podbiegła do Ariona i zarzuciła mu ręce na szyję. Tęskniłam za tobą! - Przycisnęła twarz do ciepłego boku konia, pachnącego morską solą i jabłkami - Gdzie się podziewałeś? Arion zarżał cicho. Hazel żałowała, że nie potrafi mówić końskim językiem, jak Percy, ale teraz go zrozumiała. W tym rżeniu była jakaś niecierpliwość, jakby Arion mówił: „Nie ma czasu na sentymenty, dziewczyno! Wsiadaj!”. - Chcesz mnie dokądś zabrać? Arion pokiwał łbem, grzebiąc kopytem w ziemi Jego ciemnobrązowe oczy błyszczały przynaglająco. Hazel wciąż nie mogła uwierzyć, że jej przyjaciel naprawdę tu jest. Potrafił mknąć po każdej powierzchni, nawet morza, ale starożytne krainy wokół Morza Śródziemnego na pewno nie były dla niego bezpieczne. Jak dla wszystkich półbogów i ich sprzymierzeńców. Nie przybyłby tu, gdyby ona nie znalazła się w trudnej sytuacji. I był taki poruszony... Cokolwiek zdołało zaniepokoić tego nieustraszonego konia, powinno napełnić ją strachem. Ale nie odczuwała lęku, raczej euforię. Miała już dość choroby morskiej i powietrznej. Na pokładzie „Argo II" czuła się jak skrzynia z balastem. Cieszył ją powrót na twardy grunt, nawet jeśli to było terytorium Gaji. Juz była gotowa wskoczyć na koński grzbiet. - Hazel! - zawołał z okrętu Nico. - Co się dzieje? - Wszystko gra! Przykucnęła i podniosła z ziemi bryłkę złota. Aha, więc coraz lepiej panuje nad swoją mocą. Już dawno nie wyskakiwały wokół niej drogie kamienie, a teraz wyciągnięcie złota z ziemi okazało się takie łatwe. Podała Arionowi bryłkę - jego ulubioną przekąskę. Potem uśmiechnęła się do Leona i Nica, którzy obserwowali ją znad szczytu drabinki, jakieś trzydzieści metrów wyżej. - Arion chce mnie dokądś zabrać. Chłopcy wymienili przerażone spojrzenia. - Och.. - Leo wskazał na północ. - Tylko mi nie mów, że chce cię zabrać tam!

Hazel była tak skupiona na Arionie, że do tej pory nie dostrzegła zagrożenia. Kilometr od niej, na grzbiecie najbliższego wzgórza, zbierała się burza nad jakimiś ruinami - może rzymskiej świątyni albo twierdzy. Lejowata chmura pełzła w dół, ku wzgórzu, jak czarny palec. Hazel poczuła smak krwi Spojrzała na Ariona. - Chcesz popędzić tam! Arion zarżał, jakby i chciał powiedzieć: .Tak, i to szybko!" No cóż... poprosiła o pomoc. Czyżby ojciec jej odpowiedział? Taką miała nadzieję, ale w tej burzy wyczuwała coś więcej niż działanie Plutona... coś mrocznego, potężnego i raczej niezbyt przyjaznego. A jednak... to jej szansa, by pomoc przyjaciołom - by ich poprowadzić. a nie tylko za nimi iść. Zacisnęła pas swojego kawaleryjskiego miecza z cesarskiego złota i wspięła się na grzbiet Ariona. - Będzie dobrze! - zawołała do Nica i Leona. — Zostańcie tu i czekajcie na mnie! - Jak długo? - zapytał Nico. - A jeśli nie wrócisz? - Nie martw się, wrócę—obiecała, mając nadzieję, że się nie myli. Uderzyła piętami w boki Ariona i pomknęli przez włoski krajobraz prosto w nasilające się tornado.

III HAZEL Stożek czarnej mgły pochłonął wzgórze. Arion pomknął prosto w tę czerń. Na szczycie Hazel poczuła się tak, jakby się znalazła w innym wymiarze. Świat utracił barwy. Wzgórze otaczały ściany nieprzeniknionej ciemności. Niebo poszarzało. Ruiny zalśniły bielą. Nawet sierść Ariona nie była już brązowa, tylko popielata. W samym oku burzy powietrze znieruchomiało. Hazel czuła zimne mrowienie na skórze, jakby ją natarto spirytusem. Przed nią w omszałych murach ziała łukowata brama wiodąca na coś w rodzaju dziedzińca. W mroku niewiele widziała, ale wyczuwała wewnątrz czyjąś obecność, jakby była grudką żelaza w pobliżu potężnego magnesu. Coś ją tam przyciągało z nieodpartą silą. A jednak się zawahała. Powstrzymała Ariona, .a on zaczął niecierpliwie przebierać nogami w miejscu, drąc kopytami pękający z trzaskiem grunt. Gdziekolwiek stąpnął, tam trawa, piach i kamienic stawały się białe jak szron. Przypomniała sobie Lodowiec Hubbarda na Alasce - jak jego powierzchnia trzeszczała pod jei stopami. Przypomniała sobie dno tej strasznej jaskini w Rzymie, któro rozpadło się. wciągając Percyego i Annabeth w czeluść wiodącą do Tartaru. Miała nadzieję, że ten czarno-biały szczyt wzgórza nie rozpadnie się pod nią, ale uznała, że nie może stać w miejscu. — A więc naprzód, koniku. Jej głos był przytłumiony, jakby mówiła w poduszkę. Arion przebiegł truchtem przez sklepiony bramę. Zrujnowane mury otaczały kwadratowy dziedziniec wielkości kortu tenisowego. Trzy inne bramy, po jednej w każdym boku, wiodły na północ, wschód i zachód. Pośrodku dziedzińca krzyżowały się dwie brukowane ścieżki W powietrzu wisiała mgła - białe strzępy, które wiły się i falowały jak żywe. To nie mgła, zdała sobie sprawęHazel. To Mgła:. Wiele razy słyszała o Mgle - o tym magicznym woalu, który ukrywa świat mitów przed oczami śmiertelników. Mgła sprawiała, że ludzie, a nawet półbogowie, patrzyli na potwory, a widzieli nieszkodliwe zwierzęta, patrzyli na bogów, a widzieli zwykłych ludzi. Hazel nigdy nie wyobrażała sobie Mgły jako realnej mgły, ale teraz, kiedy patrzyła na szarobiałe wapory wijące się wokół nóg Ariona i przepływające pod wyszczerbionymi łukami ruin, dostała gęsiej skórki. Czuła, że te białe strzępy

przesycone są czysty magią. W oddali zawył pies. Arion, który rzadko się czegoś bał, stanął dęba i parsknął lękliwie. — Spokojnie. - Pogłaskała szyję konia. Jesteśmy w to wplątani oboje, ty i ja. A teraz zejdę, dobrze? Ześliznęła się z jego grzbietu. Natychmiast odwrócił się i puścił galopem. — Arionie, zacze... Ale koń już zniknął we mgle. Już nie byli w to wplątani oboje. Znowu usłyszała wycie psa - tym razem bliżej. Ruszyła ku środkowi dziedzińca. Mgła oblepiała ją jak szron ścianki zamrażalnika. - Hej?! - zawołała. Hej! odpowiedział jakiś glos. W północnej bramie pojawiła się blada postać kobiety. Nie, zaraz... we wschodniej bramie. Nie, w zachodniej, Trzy widma tej samej kobiety kroczyły ścieżkami ku środkowi dziedzińca. Kobieta z Mgły o rozmazanych ksz.tałtach, a u jej stóp ciągnęły się dwa mniejsze strzępy mgły, jak ulubione zwierzaki. Doszła do środka dziedzińca i jej trzy formy zlały się w jedną. Zmaterializowała się w młodą kobietę w ciemnej sukni bez rękawów. Złote włosy miała wysoko upięte w koński ogon, jak starożytne Greczynki Jej suknia była tak jedwabista, że zdawała się falować, jakby z ramion spływał jej czarny atrament. Sądząc po wyglądzie, mogła mieć najwyżej dwadzieścia lat, ale Hazel wiedziała, że sam wygląd niczego nie oznacza. - Hazel Levesque - powiedziała kobieta. Była piękna, choć śmiertelnie blada. Kiedyś, w Nowym Orleanie, Hazel zmuszono do czuwania przy zmarłej koleżance ze szkoły. Zapamiętała widok martwego ciała dziewczynki w otwartej trumnie. Makijaż na jej twarzy sprawiał, że wyglądała, jakby była pogrążona w spokojnym śnie, co w Hazel budziło przerażenie. Kobieta przypominała tę dziewczynkę, z jednym wyjątkiem: miała otwarte oczy, oczy ziejące czernią. Kiedy przechyliła głowę, zdawała się ponownie rozszczepiać na trzy postacie... Mgliste powidoki, jak fotografia kogoś, kto szybko się porusza. - Kim jesteś? -Hazel zacisnęła palce na rękojeści miecza. - To znaczy... którą boginią? Tego była pewna. Ta kobieta promieniowała mocą. Wszystko wokół niej - kłębiąca się Mgła, jednobarwna burza, widmowa poświata na ruinach - istniało tylko dzięki niej. - Ach. - Kobieta pokiwała głową. - Dam ci trochę światła. Uniosła ramiona. W jej dłoniach pojawiły się nagle dwie staroświeckie pochodnie z trzcin. Mgła cofnęła się aż do murów. Dwie mgliste smugi u sandałów kobiety zmaterializowały się w czarnego labradora i długiego, szarego gryzonia z

białą otoczką wokół pyska. Łasica? Kobiela uśmiechnęła się łagodnie. -JestemHekate. Bogini magii. Mamy wiele do omówienia, jeśli chcesz przeżyć tę noc.

IV HAZEL Hazel chciała uciec, ale jej stopy jakby wrosły w pobielały grunt. Spomiędzy ziemi, jak pędy roślin, wyrosły dwa metalowe uchwyty. Hekate umieściła w nich płonące pochodnie, a potem obeszła Hazel dookoła, patrząc na nią, jakby były partnerkami w jakimś dziwnym tańcu. Czarny pies i łasica szły za nią krok w krok. -Jesteś podobna do swojej matki - powiedziała w końcu bogini. Hazel poczuła ucisk w gardle. - Znałaś ją? - Oczywiście. Marie była wróżbitką. Znała się na czarach, zaklęciach i gris- gris. Jestem boginią magii. Bezdenne czarne oczy wpatrywały się w Hazel tak intensywnie, jakby próbowały wyssać z niej duszę. Podczas swojego pierwszego życia w Nowym Orleanie Hazel musiała unosić udręki w szkole z powodu swojej matki Dzieciaki nazywały ją wiedźmą. Siostry zakonne pomrukiwały, że matka Hazel ma kontakty z diabłem. „Skoro siostry bały się mojej mamy” pomyślała „to co by dopiero było, gdyby zobaczyły tę boginię?". - W wielu budzę strach - powiedziała Hekate, jakby czytała w jej myślach. - Ale magia nie jest ani dobra, ani vela, to narzędzie, jak nóż. Czy nóż jest zły? Tylko wtedy, gdy zły jest ten, kto ma go w ręku. - Moja... moja matka... tak naprawdę... nie wierzyła w magię. Ona tylko udawała, dla pieniędzy. Łasica warknęła i obnażyła zęby. Spod jej ogona dobiegi cichy pisk. W innych okolicznościach puszczająca gazy łasica mogłaby budzić śmiech, ale Hazel nie roześmiała się. Czerwone oczka gryzoni,i zalśniły złowrogo jak dwa rozjarzone węgielki. - Spokój, Gale - powiedziała Hekate. Spojrzała na Hazel i wzruszyła ramionami, jakby za coś przepraszała. - Gale nie znosi, kiedy mówi się przy niej o niedowiarkach i oszustach udających magików. Kiedyś sama była czarownicą. Twoja łasica była czarownicą? - To nie łasica, to skunks. Ale... tak. Gale była kiedyś niezbyt miłą czarownicą.Nie dbała o higienę osobistą i miała okropne... och, przypadłości żołądkowe. - Machnęła ręką przed nosem. I przez nią moi wyznawcy nie cieszyli się dobrą sławą. - Aha. Hazel starała się nie patrzeć na gryzonia. Nie chciała nic wiedzieć o jego

problemach żołądkowych. - W każdym razie — ciągnęła Hekate - zamieniłam ją w samicę skunksa. To bardziej do niej pasuje. Hazel przełknęła ślinę. Spojrzała na czarnego psa, który namiętnie lizał dłoń bogini. - A twój labrador... - Och, to jest Hekuba, dawna królowa Troi - odrzekła Hekate, jakby to było oczywiste. Pies warknął cicho. - Masz rację, Hekubo - powiedziała bogini - Nie mamy czasu na długie wstępy. Rzecz w tym, Hazel Levesque, że twoja matka mogła sobie twierdzić, że w magię nie wierzy, ale miała prawdziwe magiczne zdolności. I w końcu to zrozumiała. Kiedy poszukiwała zaklęcia, które by wezwało Plutona, to ja jej pomogłam je znaleźć. - Ty?... Tak. Hekate wciąż krążyła wokół Hazel. Dostrzegłam w niej potencjał. Ty masz jeszcze większy. Hazel poczuła zamęt w głowie. Przypomniała sobie wyznanie matki tuż przed jej śmiercią: jak wezwała Plutona, jak bóg się w niej zakochał i jak, z powodu jej zachłanności, Hazel urodziła się naznaczona krwią Hazel potrafiła wyczarowywać z ziemi drogie kamienie i złoto, ale każdego, kto ich użył, czekało cierpienie i śmierć. A teraz ta bogini mówi, że ona to wszystko sprawiła. - Przez te czary moja matka bardzo cierpiała. Całe moje życie... - Gdyby nie ja, nie byłoby cię na świecie - przerwała jej cierpko Hekate. Nie mam czasu na twoje fochy. Ty go też nie masz. Bez mojej pomocy umrzesz. Czarny pies warknął. Skunks kłapnął zębami i puścił gazy. Hazel poczuła się tak, jakby jej płuca wypełnił gorący piasek. -J akiej pomocy? Hekate uniosła białe ramiona. W trzech bramach, z których wyszła - w północnej, wschodniej i zachodniej - zawirowała Mgła. Zamigotały czarno-białe postacie, podobne do tych z niemych filmów, które wciąż od czasu do czasu wyświetlano w kinach, kiedy Hazel była mała. W bramie zachodniej dwaj półbogowie w zbrojach, grecki i rzymski, walczyli ze sobą pod wielką sosną na zboczu wzgórza. Trawa była zasiana rannymi i umierającymi. Hazel ujrzała samą siebie pędzącą na Arionie przez pole bitwy, by położyć kres przelewowi krwi. W bramie wschodniej zobaczyła „Argo II" szybujący nad Apeninami Takielunek okrętu płonął. Olbrzymi głaz roztrzaskał pokład rufowy. Inny przebił kadłub. Okręt wybuchł jak zgniła dynia, a silnik eksplodował. Scena w bramie północnej była jeszcze straszniejsza. Leo -omdlały albo martwy - spadał przez chmury. Samotny Frank szedł chwiejnym krokiem mrocznym

tunelem, uciskając palcami ramię; koszulkę miał poplamiony krwią. Zobaczyła siebie samą w rozleglej jaskini wypełnionej pasemkami światła jak przezroczystą pajęczyną. Usiłowała się przez nią przedrzeć, a w oddali Percy i Annabeth leżeli bez życia u stóp czarno-srebrnych metalowych podwoi. - Wybory - powiedziała Hekate. - Stoisz na rozdrożu, Hazel Levesque. A ja jestem boginią rozdroży. Grunt zadygotał pod stopami Hazel. Spojrzała w dół i zobaczyła błysk srebrnych monet... Wokół niej tysiące starych rzymskich denarów wyskakiwało z ziemi, jakby cały szczyt wzgórza zaczął wrzeć. Sceny w trzech bramach musiały wzbudzić w niej taki niepokój, że bezwiednie wezwała każdy kawałek srebra z okolicy. - W tym miejscu przeszłość leży tuż pod powierzchnią - powiedziała Hekate. - W dawnych czasach spotykały się tu dwie ważne rzymskie drogi. Wymieniano nowiny. Handlowano. Spotykali się przyjaciele, walczyli ze sobą wrogowie. Wielkie armie musiały tu wybrać kierunek, w którym pomaszerują. Rozdroża są zawsze miejscami podejmowania decyzji. - Jak... jak Janus. Hazel przypomniała sobie świątynię Janusa na Wzgórzu Świątynnym w Obozie Jupiter. Półbogowie zachodzili tam, gdy mieli podjąć jakąś decyzję. Podrzucali monetę - orzeł, reszka i mieli nadzieję, że bóg o dwóch twarzach wskaże im, co mają zrobić. Nienawidziła tego miejsca. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego jej przyjaciele tak ochoczo pozbywali się własnej odpowiedzialności na rzecz jakiegoś boga. Po tym wszystkim, co przeszła, ufała mqdrości bogów w równej mierze co nowoorleańskiemu automatowi do gry. Bogini magii prychnęła pogardliwie. - Janus i jego drzwi! Skłaniał do uwierzenia, źe wszystkie wybory są albo czarne, ;albo białe, tak albo nie, wejść lub wyjść. A to nie takie proste. Kiedy znajdziesz się na rozdrożu, zawsze są do wyboru przynajmniej trzy drogi.. albo cztery, licząc tę, która przyszłaś. Jesteś teraz na takim skrzyżowaniu dróg, Hazel. Hazel ponownie spojrzała na każdą bramę: wojna półbogów, zniszczenie „Argo II", klęska jej samej i jej przyjaciół. - Wszystkie wybory są złe. Wszystkie wybory wiążą się z ryzykiem poprawiła ją bogini - Ale co jest twoim celem? Moim celem? — Hazel machnęła ręką w stronę bram. - Żaden z tych. Hekuba warknęła. Gale zaczęła biegać wokół stóp swojej pani, puszczając gazy i kłapiąc zębami. - Możecie wrócić do Rzymu, ale tam czekają na was wojska Gai. Żadne z was nie przeżyje. - Więc... co mi radzisz? Hekate podeszła do najbliższej pochodni. Zebrała garść płomieni i zaczęła z nich

rzeźbić miniaturową mapę Włoch. Możecie wybrać zachód. Powrócić do Ameryki ze zdobyczą, z Ateną Partenos. Wasi towarzysze, Grecy i Rzymianie, są na skraju wojny. Możecie ocalić życie wielu z nich. Możecie - powtórzyła Hazel. Ale Gaja ma się przebudzić w Grecji. To tam gromadzą się olbrzymy. -To prawda. Swoje przebudzenie Gaja wyznaczyła na pierwszy dzień sierpnia, w święto Spes, bogini nadziei. Budząc się w Święto Nadziei, zamierza raz na zawsze zniweczyć wszelkie nadzieje. Nawet jeśli uda wam się dotrzeć na czas do Grecji, czy zdołacie ją powstrzymać? Nie wiem. - Hekate przesunęła palcem po skalistych szczytach Apeninów. - Możecie wyruszyć na wschód, poprzez góry, ale Gaja uczyni wszystko, abyście nie -zdołali opuścić Italii. Wezwała już bogów gór, by was powstrzymali. - Zauważyliśmy to. - Każda próba przekroczenia Apeninów oznacza zniszczenie waszego okrętu. To pewnie zabrzmi ironicznie, ale to może być dla całej waszej załogi najbezpieczniejszy wybór. Przewiduję, że wszyscy przeżyjecie eksplozję. I możliwe, choć mało prawdopodobne, że uda wam się dotrzeć do Epiru i zamknąć Wrota Śmierci. Możecie nawet odnaleźć Gaję i zapobiec jej przebudzeniu. Ale wówczas oba obozy półbogów zostaną zniszczone. Nie będziecie mieli dokąd wrócić. - Hekate uśmiechnęła się. Bardziej prawdopodobne jest to, że po zniszczeniu waszego okrętu zgubicie się w górach. To by oznaczało koniec waszej misji, ale oszczędziłoby tobie i twoim przyjaciołom wielu cierpień w przyszłości. Wojna z olbrzymami zakończyłaby się zwycięstwem lub klęską, ale bez was. „Zwycięstwem lub klęską bez nas ”. Coś w niej zatęskniło za takim biegiem rzeczy, choć trochę ją to zawstydziło. Chciała żyć jak normalna dziewczyna. Nie chciała cierpieć, nie chciała, by cierpieli jej przyjaciele. Dość już się wszyscy nacierpieli. Spojrzała na środkową bramę. Zobaczyła Percyego i Annabeth leżących bez życia przed tymi czarno-srebrnymi wrotami. Piętrzył się nad nimi mroczny, humanoidalny cień z uniesioną nogą. chcący zamienić Percy ego w miazgę. - A co z nimi? - zapytała lekko drżącym głosem. - Z Percym i Annabeth? Hekate wzruszyła ramionami. - Zachód, wschód, południe... oni i tak umrą. -To nie wchodzi w rachubę. A więc pozostaje tylko jedna droga, ale jest najniebezpieczniejsza. - Palec Hekate przesunął się przez miniaturowe Apeniny, pozostawiając Małą smugę wśród czerwonych płomieni. Tu, na północy, jest tajemne przejście, miejsce, nad którym mam władzę. Przeszedł nim Hannibal, maszerując na Rzym. Bogini zakreśliła palcem łuk w górę, na szczyt półwyspu, potem na wschód, ku morzu, potem w dół, wzdłuż zachodnich wybrzeży GrecjiL -Kiedy już znajdziecie się po drugiej stronie

przejścia przez góry, możecie popłynąć na północ, do Bolonii, a potem do Wenecji. Stamtąd wystarczy przepłynąć Adriatyk, by dotrzeć do waszego celu, o, tutaj. Do Epiru w Grecji. Hazel nie bardzo się orientowała w geografii. Nie miała pojęcia, jaki jest Adriatyk. Nigdy nie słyszała o Bolonii, a jeśli chodzi o Wenecję, to obiło jej się o uszy, że są tam kanały i gondole. Ale jedno było dla niej oczywiste. -To chyba najdłuższa droga, jaką można sobie wyobrazić. - I właśnie dlategoGaja nie będzie się spodziewać, że ją wybierzecie. Mogę was trochę ukryć, ale powodzenie waszej podróży zależy od ciebie, Hazel Levesque. Musisz się nauczyć władać Mgłą. -Ja? - Hazel poczuła, że serce jej zamiera. - Władać Mgłą? Jak? Płomienie pochłonęły mapę Włoch. Hekate machnęła ręką w stronę czarnego psa. Mgła zawirowała wokół niego, aż w końcu zniknął w kokonie bieli. Nagle ten kokon rozwiał się I.. puff!... tam, gdzie stał labrador, siedziała teraz mała czarna kotka ze złotymi oczami, wyraźnie zdegustowana. - Miau - poskarżyła się. -Jestem boginią Mgły — powiedziała Hekate. - Na mnie spoczywa odpowiedzialność za oddzielenie świata bogów od świata śmiertelników. Moje dzieci uczą się wykorzystywać Mgłę do własnych celów, tworzyć iluzje alho wpływać na świadomość śmiertelników. Inni półbogowie też mogą się tego nauczyć. I musisz tego dokonać, Hazel, jeśli chcesz pomóc swoim przyjaciołom. Ale... - Hazel spojrzała na kotkę. Wiedziała, że tak naprawdę to Hekuba, czarny labrador, ale trudno jej było w to uwierzyć. Kotka była taka realna. - Nie potrafię. Twoja matka miału zdolności magiczne. Ty masz jeszcze większe. Jako dziecię Plutona, które powróciło ze świata umarłych, lepiej od innych rozumiesz istotę woalu między światami. Możesz władać Mgłą. Bo jeśli nie... no cóż, twój brat Nico już cię ostrzegł. Duchy mu powiedziały, jaki spotka cię los. Kiedy dotrzecie do Domu Hadesa, będzie tam na was czekał potężny wróg, ta której nie da się zwyciężyć mieczem. Tylko ty możesz ją zwyciężyć, ale nie dokonasz tego bez znajomości magii. Pod Hazel ugięły się nogi. Przypomniała sobie ponury grymas na twarzy Nica, jego palce wbijające się w jej ramię. „Nie możesz tego powiedzieć innym. Nie teraz. Ich odwaga osiągnęła punkt krytyczny”. - Kim ona jest? - zapytała chrypliwyni głosem. - Nie wypowiem jej imienia. To by jej zdradziło twoją obecność, zanim będziesz gotowa stawić jej czoło. Wybierz północ, Hazel. Podczas podróży ćwicz wzywanie Mgły. Kiedy dotrzecie do Bolonii, szukajcie dwóch karłów. Zaprowadzą was do skarbu, który może wam pomóc przeżyć w Domu Hadcsa. - Nie rozumiem. - Miau - poskarżyła się kotka.

-Już dobrze, Hekubo. - Bogini ponownie machnęła ręką i kotka zniknęła. Czarny labrador powrócił na swoje miejsce. - Zrozumiesz, Hazel obiecała bogini - Od czasu do czasu przyślę do ciebie Gale, żeby sprawdziła, jakie robisz postępy. Skunks syknął, w jogo czerwonych oczkach zabłysła złość. - Cudownie - mruknęła Hazel. - Zanim dotrzecie do Epiru, musisz już być gotowa. Jeśli ci się uda, to może jeszcze się spotkamy... na polu decydującej bitwy. „Decydującej bitwy" - pomyślała Hazel - „Och, co za radość”. Zastanawiała się, czy potrafiłaby zapobiec wydarzeniom, których wizje ujrzała we Mgle. Leo spadający poprzez chmury, ciężko ranny Frank błądzący w ciemności, Percy i Annabeth na łasce i niełasce mrocznego olbrzyma. Mierziły ją zagadki bogini i niejasność jej rad. Zaczynała gardzić rozdrożami. - Dlaczego mi pomagasz? - zapytała. - W Obozie Jupiter mówiono, że podczas ostatniej wojny stałaś po stronie tytanów. Czarne oczy Hekate zalśniły. - Bo pochodzę z ich rasy... jestem córką Persesa i Asterii. Władałam Mgłą na długo przed zdobyciem władzy przez Olimpijczyków. Pomimo tego w pierwszej wojnie tytanów, całe tysiąclecia temu, stanęłam po stronie Zeusa przeciw Kronosowi. Nie byłam ślepa na okrucieństwa Kronosa. Miałam nadzieję, że Zeus okaże się lepszym królem. Roześmiała się gorzko. Kiedy Demeter utraciła swoją córkę Persefonę, porwaną przez twojego ojca, wiodłam ją przez ciemność, oświetlając jej drogę pochodniami, pomagając jej szukać córki. A kiedy giganci powstali po raz pierwszy, ponownie stanęłam po stronie bogów. Pokonałam mojego odwiecznego wrogaKIytiosa, stworzonego przez Gaję, by pochłaniał i unicestwiał moją magię. - Klytios. - Hazel po raz pierwszy usłyszała to imię, ale wypowiedzenie go na głos sprawiło, że zmartwiała. Zerknęła na wizję w bramie północnej - potężną mroczną postać piętrzącą się nad Percym i Annabeth. - To on czeka na nas w Domu Hadesa? Och, tak, czeka tam na was. Ale najpierw musisz pokonać czarownicę. Bo jeśli nie... Strzeliła palcami i wszystkie trzy bramy pociemniały. Mgła rozwiała się, wizje zanikły. - Wszyscy musimy dokonywać wyborów - powiedziała bogini, - Kiedy Kronos powstał po raz drugi, popełniłam błąd. Poparłam go. Miałam już, dość ignorowania mnie przez, tak zwanych większych bogów. Służyłam imtak długo, a oni nigdy mi nie zaufali, nie raczyli dać miejsca w sali bogów... Skunks parsknął gniewnie. - Ale to dawne czasy. Bogini westchnęła. - Zawarłam pokój z Olimpem. I

pomogę bogom nawet teraz, kiedy są w opałach, bo ich greckie i rzymskie uosobienia walczą ze sobą. Zawsze byłam i nadal jestem tylko Hekate. Pomogę wam w walce z gigantami, jeśli okażecie się tego warci. Teraz ty musisz dokonać wyboru, Hazel Lewesque. Zaufasz mi.. czy mną wzgardzisz, jak zbyt często czynili bogowie Olimpu? Hazel zaszumiało w uszach. Czy mogłaby zaufać tej posępnej bogini, która zrujnowała życie jej matce, obdarzając ją magicznymi zdolnościami? Co to to nie. Ale tej czarnej suki i tego śmierdzącego skunksa też nie polubiła. Ale wiedziała, że nie może pozwolić, by Percy i Annabeth zginęli u Wrót Śmierci. - Wybieram północ. - oświadczyła. Przedostaniemy się przez góry twoim tajemnym przejściem. Hekate kiwnęła głową, a przez jej twarz przemknął cień zadowolenia. Dokonałaś dobrego wyboru, chociaż nie będzie to łatwa droga. Napotkacie wiele potworów. Z. Gają sprzymierzyli się nawet niektórzy z moich sług w nadziei na zniszczenie waszego świata. Wyjęła pochodnie z uchwytów. - Przygotuj się, córko Plutona. Jeśli pokonasz czarownicę, znowu się spotkamy. Zrobię wszystko, co w mojej mocy-obiecała Hazel. I.. Hekate... ja nie wybieram jednej z twoich dróg. Wybieram własną. Bogini uniosła brwi. Skunks drgnął, pies zawarczał. Znajdziemy sposób, by powstrzymać Gaję - powiedziała Hazel - Ocalimy naszych przyjaciół uwięzionych wTartarze. Nie dopuścimy ani do zniszczenia naszego okrętu, ani do wojny między Obozem Jupiter i Obozem I Herosów. Tego wszystkiego zamierzamy dokonać. - Ciekawe powiedziała Hekate. jakby Hazel była nieoczekiwanym rezultatem jakiegoś naukowego eksperymentu. Wielebym dała, żeby to zobaczyć. Fala ciemności pochłonęła świat. Kiedy Hazel odzyskała wzrok, burzy, bogini i jej boskich zwierząt już nie było. Stała na zboczu wzgórza w porannym słońcu, pośrodku otoczonego ruinami dziedzińca, .I tuż obok stał Arion, parskając niecierpliwie. - Zgoda - powiedziała do niego. - Wynośmy się stąd. *** - Co tam się działo? - zapytał Leo, kiedy Hazel wspięła się na pokład „Argo II". Hazel wciąż trzęsły się ręce po rozmowie z boginią. Spojrzała za burtę i zobaczyła smugę pyłu za Arionem galopującym przez włoskie wzgórza. Miała nadzieję, że przyjaciel z nią pozostanie, ale dobrze go rozumiała: chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Krajobraz zamigotał, gdy letnie słońce napotkało poranną mgłę. Samotne ruiny bielały na wzgórzu nie było już żadnych starożytnych ścieżek, bogiń ani

puszczających cuchnące gazy łasiczek. - Hazel - zapytał Nico. Kolana się pod nią ugięły. Nico i Leo złapali ją pod ramiona i pomogli jej dojść do schodków przedniego pokładu. Poczuła wstyd, omdlewając jak jakaś księżniczka z bajki, ale siły ją opuściły. Wspomnienie widmowych scen, które zobaczyła na skrzyżowaniu dróg, napełniło ją przerażeniem. - Spotkałam Hekate - wyznała. Nie opowiedziała im wszystkiego. Pamiętała słowa Nica: Ich odwaga osiągnęła punkt krytyczny". Ale powiedziała im o tajemnym przejściu przez góry i o trasie, która mogła ich doprowadzić do Epiru. Kiedy skończyła. Nico wziął ją za rękę. Wpatrywał się w nią z niepokojem. - Hazel, spotkałaś Hekate na skrzyżowaniu To... to coś, czego wielu półbogów nie przeżyło. A ci, którzy to przeżyli, już nigdy nie byli tacy sami. Jesteś pewna, że... - Nic mi nie jest. Ale wiedziała, że kłamie. Pamiętała, jaka była dumna i pewna siebie, kiedy powiedziała bogini, że znajdzie własną drogę i że uda im się ocalić wszystko i wszystkich. Teraz te przechwałki wydały jej się śmieszne. Odwaga ją opuściła. - A jeśli Hekate nas oszukuje? - zapytał Leo. - Ta droga może być pułapką. Hazel pokręciła głową. - Gdyby to była pułapka, to Hekate opisałaby mi ją w jaśniejszych barwach. A wierz mi, nie zrobiła tego. Leo wyciągnął z pasa kalkularor i wcisnął parę guzików. -To będzie... no. nadłożymy prawie pięćset kilometrów, zanim dotrzemy do Wenecji. Potem będziemy musieli wracać Adriatykiem. Mówiłaś coś o jakichś zbolałych karłach? - O karłach w Bolonii. Podejrzewam, że Bolonia to jakieś miasto. Ale dlaczego mamy tam szukać karłów... nie mam pojęcia. Chodzi o jakiś skarb, który ma nam pomóc w naszej misji. - Hm... to znaczy... nie mam nic przeciwko skarbom, ale... - To nasza jedyna szansa. Nico pomógł Hazel stanąć na nogi. Musimy nadrobić stracony czas. Wszystko zależy od szybkości. Wszystko, a więc i życie Percyego i Annabeth. - Od szybkości? - Leo wyszczerzył zęby. Nie ma Sprawy. Podbiegł do konsoli sterującej i zaczął manipulować przełącznikami. Nico wziął Hazel pod ramię i odprowadził na stronę. Co jeszcze powiedziała Hekate? Mówiła o... - Nie mogę - ucięła. Wciąż miała przed oczami te wizje: Percy i Annabeth leżący bez życia u stóp czarnych metalowych drzwi, mroczny olbrzym piętrzący się nad nimi, ona sama bezsilna, uwięziona w lśniącej pajęczynie ze światła. "Musisz pokonać czarownicę", powiedziała Hekate. „Tylko ty możesz ją

zwyciężyć. Bo jeśli ci się nie uda...". „To już koniec" - pomyślała. Wszystkie bramy zamknięte. Wszystkie nadzieje utracone. Nico ją ostrzegł. Miał kontakt z umarłymi, słyszał, co mu szepczą o przyszłości. Dwoje dzieci Podziemia wejdzie do Domu Hadesa. Staną przed wrogiem, którego nie sposób pokonać. Tylko jedno z nich dotrze do Wrót Śmierci. Nie mogła spojrzeć bratu w oczy. - Powiem ci poźniej - obiecała, starając się, by głos jej nie drżał. Teraz musimy odpocząć, póki jeszcze możemy. Tej nocy przekroczymy Apeniny.