PiotrW91

  • Dokumenty134
  • Odsłony24 885
  • Obserwuję22
  • Rozmiar dokumentów449.7 MB
  • Ilość pobrań12 751

Stulecie_trucicieli

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :6.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Stulecie_trucicieli.pdf

PiotrW91 EBooki
Użytkownik PiotrW91 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 487 stron)

Książkę dedykuję Stowarzyszeniu Pisarzy Literatury Kryminalnej, zrzeszającemu najlepszych autorów literatury faktu i fikcji. Przyjaźń i wsparcie ze strony kolegów po piórze są bezcenne.

STULECIE TRUCICIELI Linda Stratmann Tłumaczenie: Katarzyna Skawran Originally published in 2016 by Yale University Press as THE SECRET POISONER. A CENTURY OF MURDER © 2016 Linda Stratmann All rights reserved. Polish language translation © 2016 Wydawnictwo RM Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 rm@rm.com.pl, www.rm.com.pl Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód. ISBN 978-83-7773-596-1 ISBN 978-83-7773-652-4 (ePub) ISBN 978-83-7773-653-1 (mobi) Redaktor prowadzący: Irmina Wala-Pęgierska Redakcja: Justyna Mrowiec Korekta: Mirosława Szymańska Nadzór graficzny: Grażyna Jędrzejec Opracowanie okładki wg oryginału: Grażyna Jędrzejec Opracowanie wersji elektronicznej: Marcin Fabijański Weryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl

SPIS TREŚCI Od Autorki Wstęp Straszny wyrok śmierci Rozdział 1 Diabelskie kluski Rozdział 2 Uduszony z cebulką Rozdział 3 Skrajnie wyrafinowana nikczemność Rozdział 4 Arszenik i stare mogiły Rozdział 5 Podejrzenia Jamesa Marsha Rozdział 6 Francuska porcelana Rozdział 7 Ten uciążliwy świat Rozdział 8 Bezkarny morderca Rozdział 9 Alarm i oburzenie Rozdział 10 Impuls z hrabstwa Essex Rozdział 11 Tytoń zabija Rozdział 12 Nic doustnie Rozdział 13 Ustawa Palmera Rozdział 14 Ekspert powołany na świadka Rozdział 15 Zbrodnia i medycyna Rozdział 16 Sprawy małżeńskie Rozdział 17 Sprytne sztuczki Rozdział 18 Znikająca trucizna Rozdział 19 Amerykańscy kuzyni Epilog Niebezpieczne leki i bezlitosne trucizny Skróty do przypisów Słowniczek Bibliografia

Trucicielstwo zawsze było najgorszego rodzaju zbrodnią ze względu na swój podstępny i potajemny charakter[1]. De toutes les armes que le génie de l’homme a inventées pour nuire à son semblable, le poison est la plus lâche; l’empoisonneur est le plus méprisable des criminels[2]. (Ze wszystkich broni, które wynalazł umysł ludzki, aby szkodzić bliźnim, trucizna jest najpodlejsza, a truciciel to najbardziej godny pogardy kryminalista). [1] Prokurator generalny sir Lionel Heald zwrócił się tymi słowami do przysięgłych na procesie Louisy Merrifield, „Daily Mirror”, 31 lipca 1953, s. 16. [2] Cabanès Augustin, Nass Lucien, Poisons et sortilèges, Paris: Librairie Plon, 1903, s. 1.

T OD AUTORKI a książka nie jest i nigdy nie miała być zwykłym kompendium trucicielstwa, akademickim studium ani zestawieniem niepowiązanych ze sobą zbrodni, słynnych, a także mało znanych. Jest natomiast spójną opowieścią o trwającej niemal wiek walce na spryt i środki między trucicielami a wymiarem sprawiedliwości. Zaczęłam od narodzin nowoczesnej toksykologii sądowej i pierwszych poważnych głosów nawołujących do wprowadzenia kontroli sprzedaży trucizn w drugiej dekadzie XIX wieku, a następnie opisałam wysiłki naukowców i prawników w walce z tymi, których uznali za poważne zagrożenie dla społeczeństwa – tajemniczymi trucicielami. W tej kampanii postępowi często towarzyszyło wiele sprzeczności. Chemicy wymyślali wprawdzie coraz bardziej wyszukane metody wykrywania toksyn w ludzkich zwłokach, ale jednocześnie podczas badań izolowali i rafinowali nowe i potężne zabójcze substancje. Na przeszkodzie wielokrotnie podejmowanym przez parlament próbom ograniczenia dostępu do trucizn stawały społeczne zapotrzebowanie na łatwe do zdobycia, tanie leki i trutki na insekty, a także żądania lekarzy i farmaceutów. W XIX wieku pojawili się także nowi specjaliści – toksykolodzy i chemicy analityczni, którzy znali się na truciznach, ale ich antypatie i zazdrość czasami prowadziły do zaciekłych i nielicujących z powagą ich profesji awantur, które podważały zaufanie społeczeństwa do medycyny. Gdy wzywano ekspertów, aby składali zeznania na procesach o morderstwo, dochodziło do krępujących scysji między przedstawicielami zawodów

medycznych i prawnych, ponieważ wystarczyło wziąć świadka w krzyżowy ogień pytań, aby narazić na szwank jego reputację. Historię zilustrowałam tymi sprawami otruć, które skłoniły wiktoriańskie społeczeństwo do przeprowadzenia badań medycznych i reform prawa oraz wpłynęły na opinię publiczną. Pokazuję także, jak ograniczenie dostępu do trucizn oraz udoskonalenie metod ich wykrywania wpłynęły na sposoby działania potencjalnych morderców. Muszę zatem z góry przeprosić tych czytelników, którzy mieli nadzieję, że opiszę jakieś konkretne przypadki, a nie znaleźli ich w tej książce, albo że poświęcę więcej miejsca szczególnie ich interesującym rozprawom sądowym. Ja również żałuję, że musiałam pominąć pewne sprawy i szczegóły, które choć są fascynujące, nie pasowały do tematu przewodniego lub powielały stanowisko zaprezentowane już na innym przykładzie. Czytelnicy moich kryminałów wiedzą, że moja pani detektyw nie nurza się po kostki w nieprzyjemnych płynach ustrojowych. Nie chcę się usprawiedliwiać – po prostu nie pasowało mi to do powieści. Jednak tu, gdzie mowa o prawdziwym świecie, niczego nie przemilczałam, nawet jeśli historia była dość brutalna. Wyrządziłabym wielką krzywdę czytelnikom historii medycznych i kryminalnych, gdybym spuściła zasłonę milczenia na cierpienia otrutych ofiar – zarówno ludzi, jak i zwierząt – albo pominęła niesmaczne detale sekcji zwłok. Opisywanie wielu scen nie należało do przyjemnych, ale w książce opartej na faktach było to konieczne. Abyśmy mogli zrozumieć, na jakim etapie teraz jesteśmy, musimy wiedzieć, gdzie zaczynaliśmy. * * * Chciałabym podziękować wszystkim, którzy pomogli mi w przygotowaniu tej książki. Szczególnie dziękuję Heather McCallum, mojej redaktorce z Yale University Press, za podsunięcie mi tematu, któremu nie potrafiłam się oprzeć;

bardzo pomocnemu personelowi British Library i The National Archives, a także pisarce Kate Clarke za żmudne przekopywanie się przez pewne niejasne źródła. W trakcie badań z przyjemnością odtworzyłam kilka dawnych dań, które były ostatnim posiłkiem otrutych ofiar, i muszę podziękować mojemu mężowi, Gary’emu, za to, że odważył się ich skosztować.

D Wstęp STRASZNY WYROK ŚMIERCI[1] eszczowa i pochmurna pogoda 26 lipca 1815 roku nie odstraszyła tłumu, który tłoczył się o wczesnej porze w pobliżu przenośnych szubienic, ustawionych przed Bramą Dłużników więzienia Newgate w Londynie. Troje skazańców miała spotkać najsurowsza kara. William Oldfield zgwałcił dziewięcioletnią dziewczynkę, a Abraham Adams dopuścił się sodomii. Ale głównym obiektem zainteresowania była dwudziestodwuletnia Eliza Fenning, kucharka skazana za próbę zamordowania swojego pana i jego rodziny. Chciała pozbyć się pracodawców, zatruwając kluski arszenikiem[2]. Jej sprawa stała się głośna, gdyż młoda i atrakcyjna kobieta budziła współczucie, a także uparcie odmawiała przyznania się do popełnienia zbrodni. Większość opinii publicznej święcie wierzyła, że jej wina wcale nie jest oczywista. Po wydaniu na nią wyroku skazującego 11 kwietnia[3] do księcia regenta wysłano petycję z prośbą o ułaskawienie, a Eliza napisała zarówno do hrabiego Eldon, lorda kanclerza, jak i do wicehrabiego Sidmouth, sekretarza stanu. Odwiedzało ją wiele osób, którym z pasją, otwartością i przekonaniem udowadniała swoją niewinność, protestując przeciw wyrokowi. Jej poplecznicy organizowali spotkania, na których w najdrobniejszych szczegółach analizowali fakty związane ze sprawą, przeprowadzali doświadczenia z kluskami

i arszenikiem, a jej pracodawcom stawiali zarzut niepoczytalności. Ruch poparcia dla Elizy był tak silny, że mało kto wątpił w jej ułaskawienie. Nawet ona była pewna triumfu – aż do poranka w dniu egzekucji. Poprzedniego dnia sir John Silvester, starszy sędzia i przewodniczący Central Criminal Court (Old Bailey)[4], oraz Beckett, podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, w odpowiedzi na powszechne zainteresowanie tą sprawą zorganizowali posiedzenie, na którym miano omówić dalszy los Elizy Fenning[5]. Wszystko drobiazgowo przeanalizowano, a każdy fakt przemawiający na korzyść Elizy – ponownie sprawdzono. Na drugim posiedzeniu sędziowie doszli do tego samego wniosku co na pierwszym: nic nie powinno stanąć na drodze sprawiedliwości. O ósmej rano szeryfowie[6] przeszli ponurym podziemnym korytarzem prowadzącym z Justice Hall w Central Criminal Court na dziedziniec kaźni – otwartą przestrzeń, oddzielającą więzienie od gmachu sądu[7], gdzie trzymano szafot, kiedy nie był potrzebny. Skazańców, wynurzających się z groźnego mroku cel w szare światło poranka, przygotowywano do egzekucji. Kowal właśnie odbił mężczyznom kajdany, gdy dołączyła do nich Eliza, wzmocniona winem, wodą i flakonikiem z solami trzeźwiącymi, wykąpana i starannie ubrana w dziewiczą biel. Wspierała się na ramieniu młodego lekarza, oboje się modlili[8]. Gwałciciel dzieci Oldfield, który dawniej szydził z religii, ale nawrócił się, czekając na egzekucję, próbował teraz wykorzystać sprawę Elizy do własnych celów, być może po to, aby dać się poznać jako obrońca poszkodowanej młodzieży. Namawiał ją, aby się modliła. Uścisnęli sobie dłonie, zapewniając się nawzajem, że będą szczęśliwi w życiu pozagrobowym. Następnie kat John Langley przywiązał Elizie łokcie sznurkiem do tułowia, związał jej dłonie z przodu, a w talii opasał ją liną, na której miała zawisnąć.

Uformował się pochód. Przodem szli szeryfowie prowadzący skazańców przez dziedziniec i Bramę Dłużników, za którą stały szubienice. Tam tłum po raz pierwszy ujrzał Elizę. Dla wielu stanowiła zapierające dech w piersiach uosobienie niewinności, a nawet męczeństwa – w sukni ze śnieżnobiałego muślinu, w muślinowym czepku związanym białą, satynową wstążką i w jasnoliliowych, sznurowanych z przodu butach. Zanim wprowadzono ją na szafot, więzienny kapelan, wielebny Cotton, zatrzymał ją i zapytał, czy ma coś do powiedzenia. Mimo strasznego położenia panowała nad sobą i odpowiedziała zdecydowanym głosem: „Przed obliczem sprawiedliwości i wszechmogącym Bogiem oraz na Święty Sakrament, który przyjęłam, jestem niewinna zarzucanego mi przestępstwa”[9]. Eliza jako pierwsza z całej trójki weszła po stopniach na platformę. Wyglądało na to, że zachowała zimną krew. Kat, stwierdziwszy, że białe, bawełniane czepki, które przyniósł, są za małe i nie zasłonią jej twarzy, musiał zawiązać dziewczynie oczy kawałkiem muślinu. To okazało się niewystarczające, więc mimo jej protestów dołożył brudną chusteczkę do nosa z własnej kieszeni. Następnie założył kobiecie pętlę na szyję, a drugi koniec liny przywiązał do belki nad nimi. W trakcie tych przygotowań wielokrotnie namawiano Elizę do przyznania się, ale ona wciąż obstawała przy swojej niewinności, dodając tajemniczo, że jeszcze tego dnia Bóg wyjawi prawdę. O wpół do dziewiątej, na dany sygnał, kat nacisnął dźwignię, zwalniając zapadnię. Spadek był krótki, zaledwie około 45 centymetrów, więc Eliza nie umarła z powodu złamania karku, tylko z uduszenia, na co tłum patrzył z przerażającą fascynacją. Mówiono, że krótko się szamotała. Możliwe, że Langley, zasłonięty przed gapiami przez platformę, uwiesił się u nóg kobiety, aby zapewnić jej szybszą śmierć. Trzy ciała wisiały przez godzinę. W końcu tłum się rozproszył. Niektórzy poszli do mieszkania Fenningów na Eagle Street, aby udzielić rodzinie wsparcia, inni zakłócali spokój przed domem byłych

pracodawców Elizy na Chancery Lane – poszkodowanej rodziny Turnerów, których podejrzenia doprowadziły do śmierci dziewczyny. Przez trzy dni pospólstwo, uważnie obserwowane przez policję, kręciło się wokół nieruchomości Turnerów, podkładało pod dom słomę i groziło dokonaniem zniszczeń. Wszystko do czasu, aż dwóch najbardziej aktywnych wichrzycieli aresztowano. Wówczas reszta się rozproszyła. Ponieważ Elizę zgładzono za morderstwo, jej ciało należało oddać Royal College of Surgeons, gdzie przeprowadzano sekcje zwłok. Jednak za cenę 14 szylingów i 6 pensów, które jej strapiona rodzina musiała pożyczyć, oddano je rodzicom, aby mogli ją pochować. W mieszkaniu przy Eagle Street 14[10] ciało było wystawione przez pięć dni, a w wąskim zaułku tłoczyły się tłumy odwiedzających – współczujących lub po prostu wścibskich. Składano i przyjmowano dobrowolne datki na wyjątkowo okazały pogrzeb, który wkrótce się odbył. Trzydziestego pierwszego lipca procesja przeszła Lamb’s Conduit Street na cmentarz przy kościele Świętego Jerzego Męczennika, nieopodal Brunswick Square. Trumnę Elizy niosło sześć młodych kobiet ubranych na biało i wyglądających niczym anioły. W oknach i na dachach domów wzdłuż trasy procesji tłoczyli się gapie, a na ulicę wyległo ponoć 10 tysięcy ludzi, którzy chcieli być świadkami tego wydarzenia. * * * Los Elizy Fenning, służącej uznanej za winną próby otrucia swojego pracodawcy i jego rodziny, wzbudził nadzwyczajne emocje, ponieważ oskarżona była kimś więcej niż ikoną skrzywdzonej kobiecości i bohaterką prawdziwego melodramatu. Po wydaniu na nią wyroku stała się polityczną marionetką. Jej sprawę skwapliwie podchwycili radykałowie i reformatorzy, którzy wykorzystali ją, aby za pośrednictwem prasy i mnóstwa broszur zaatakować wypaczone prawo i wywołać publiczne oburzenie. Fakt, że żadna z otrutych ofiar

nie zmarła, przysporzył Elizie poparcia. Miała wielu sławnych orędowników wśród liberalnych polityków: prokurator generalny sir Samuel Romilly i adwokat John Philpot Curran uznali kobietę za niewinną ofiarę uprzedzonych do niej i źle prowadzących proces prawników. W XIX wieku Eliza Fenning, dzięki powszechnemu przeświadczeniu o jej niewinności, stała się symbolem nieudolności systemu sprawiedliwości w sprawach o trucicielstwo; systemu, który skazał na śmierć dziewczynę o nienagannej opinii na podstawie wątłych poszlak[11]. Jedna z licznych broszur, wydanych na ten temat w celu wykazania jej niewinności, była nawet zatytułowana Circumstancial Evidence (Poszlaka). Trucicielstwo jest zbrodnią, w której rzadko znajduje się bezpośrednie dowody, i choć prawnicy długo argumentowali, że dowód poszlakowy nie jest sam w sobie gorszy od bezpośredniego, takiego jak zeznanie naocznego świadka lub przyznanie się podejrzanego do winy, to jednak w oczach opinii publicznej często nie są one tak samo wiarygodne. Pamięć o Elizie, podtrzymywana przez obrońców w późniejszych sprawach o morderstwo i apelacjach, wyidealizowana przez Charlesa Dickensa, unieśmiertelniona w piosence i na scenie oraz wskrzeszona w parlamentarnych debatach na temat kary śmierci, musiała dotkliwie ciążyć wahającym się sędziom i dlatego zbyt skwapliwie interpretowali najmniejsze wątpliwości na korzyść oskarżonego, gdy mieli sądzić domniemanego truciciela, stojącego przed nimi na miejscu dla oskarżonych. W licznych ówczesnych analizach opisy tych kontrowersyjnych wydarzeń jasno pokazują nam, z jakimi trudnościami musiały borykać się prawo i medycyna, gdy miały do czynienia z przypadkami trucicielstwa u zarania ery nowoczesnej toksykologii sądowej.

[1] Circumstancial Evidence, s. 7. [2] Urodziła się 10 czerwca 1793 roku. Watkins, Important Results, s. 2. [3] Pojawiły się sugestie, że z troski o zasadność przeprowadzenia egzekucji Elizy doszło do nietypowego opóźnienia jej terminu. Jednak Oldfield i Adams (co do ich winy nikt nie miał wątpliwości) zostali skazani podczas obrad tego samego sądu co Eliza. Jeśli nie było pewności, że skazani się winni, zwykle wieszano ich kilka tygodni po wydaniu wyroku skazującego. Egzekucję na dwóch innych mężczyznach, Harlandzie i Boksie, skazanych na śmierć w kwietniu, wykonano dopiero 27 lipca. [4] Centralny sąd Anglii i Walii, potocznie zwany Old Bailey od nazwy ulicy, przy której się mieścił. Prowadzi sprawy o poważne przestępstwa i orzeka w składzie jednego sędziego oraz ławy przysięgłych (przyp. tłum.). [5] Gazeta doniosła, że hrabiego Eldon, początkowo uczestniczącego w tych posiedzeniach, później nie dopuszczono do udziału w nich. Watkins, Important Results, s. 85. [6] Wybierani urzędnicy, którzy asystowali sędziom. [7] Później jeden z widzów zasugerował, że typową porą egzekucji była godzina ósma, ale szeryfowie zwlekali i przedłużali procedurę na wypadek, gdyby nadeszło ułaskawienie. Zob. „Birmingham Daily Post”, 8 czerwca 1870, s. 5. Bardziej prozaiczne wyjaśnienie jest takie, że kat przybył z opóźnieniem, gdyż wypełnił swoje obowiązki w Ipswich, gdzie również wieszał skazańców. Zob. Affecting Case, s. 34. [8] T.W. Wansbrough (1789–1859). [9] „The Times”, 27 lipca 1815, s. 3. [10] Dom czyściciela obrazów, pana Millera, który pozwolił

w nim zamieszkać Fenningom, gdyż musieli opuścić swoje mieszkanie. Na późniejszych oświadczeniach pana Fenninga widnieje ten adres. [11] Akta tej sprawy w The National Archives – w których brakuje oficjalnych dokumentów, a zawierają wycinki z gazet – opatrzone są dopiskiem: „Przypuszczalnie przypadek egzekucji niewinnej kobiety”. HO 144/263/A56680.

G Rozdział 1 DIABELSKIE KLUSKI dy nocą 21 marca 1815 roku chirurg John Marshall[1] przybył na Chancery Lane 68, do domu i biura Roberta Gregsona Turnera, dostawcy artykułów dla prawników, od razu zorientował się, że wszystkim jego mieszkańcom grozi poważne niebezpieczeństwo. O drugiej po południu dwaj praktykanci Turnera, siedemnastoletni Roger Gadsden i osiemnastoletni Tom King, oraz służące, Eliza Fenning i Sarah Peer, zjedli placek z mięsem i nie mieli żadnych niepokojących objawów. Godzinę później do obiadu zasiadła rodzina składająca się z pana Turnera, jego żony Charlotte, będącej w siódmym miesiącu ciąży, oraz jego ojca i partnera w interesach Orlibara Turnera, który przyjechał w odwiedziny z Lambeth. Ich solidny posiłek składał się ze steków wołowych z ziemniakami, białego sosu na mleku i klusek drożdżowych. W ciągu poprzednich dwóch tygodni Eliza kilka razy proponowała swojej pani, że zrobi kluski drożdżowe, do których, jak mówiła, ma „wyśmienitą rękę”[2]. Charlotte powiedziała, że wolałaby kluski zrobione z kupnego ciasta. Jednak Eliza zdecydowała się zrobić je samodzielnie. Przystąpiła do działania i zamówiła drożdże bez pozwolenia swojej pani. Dwudziestego marca piekarz dostarczył drożdże i Eliza zużyła ich część, aby przyrządzić porcję lekkich, puszystych klusek, które zjedli praktykanci i służba. Następnego dnia przygotowała drugą porcję dla państwa na obiad, ale nie wyszły jej tak dobrze jak poprzednie – ciasto nie

chciało odpowiednio wyrosnąć. Mimo wszystko kluski ugotowała i podała. Zanim posiłek dobiegł końca, Charlotte poczuła silny, piekący ból i udała się na odpoczynek do swojego pokoju, gdzie zaczęła gwałtownie wymiotować. Wkrótce potem Robert i Orlibar mieli podobne dolegliwości. Posłano po aptekarza Henry’ego Ogilvy’ego z pobliskich Southampton Buildings przy Chancery Lane. Zjawił się o piątej po południu. Wówczas źle czuła się już także Eliza. Wysłano Rogera Gadsdena pieszo do Lambeth, po żonę Orlibara, Margaret, żeby zaopiekowała się rodziną. Gdy dotarł do Lambeth, był już chory i cierpiał tak bardzo, że myślał, iż umrze. Margaret – wraz z Gadsdenem, który wymiotował przez całą drogę powrotną do domu – przyjechała powozem o ósmej wieczorem i zajęła się bliskimi. Przypuszczalnie to ona posłała Toma Kinga po doktora Johna Marshalla, który znał rodzinę od ponad dziewięciu lat[3], a mieszkał przy Half Moon Street, tuż obok Piccadilly. Nikt nie miał wątpliwości, że wszyscy, którzy się rozchorowali, zostali otruci, a King powiedział Marshallowi, iż stan niektórych jest tak ciężki, że mogą umrzeć, zanim do nich dotrze. W 1815 roku lekarz, wezwany do przypadku możliwego otrucia, musiał wcielić się w trzy role: medyka, analityka i detektywa. Doktor Marshall był zmuszony bardzo szybko ocenić, czy rodzina została otruta czy też jest to zwykła choroba, ponieważ od tego zależało dalsze leczenie[4]. Cholera może wywołać takie same objawy jak otrucie: ból brzucha i jelit z wymiotami i rozwolnieniem. Zwykle chorych na cholerę leczono, podając im płyny i laudanum na zatrzymanie biegunki. Zarówno cholera, jak i drażniąca trucizna wywołują pieczenie w gardle. Jednak w przypadku otrucia pojawia się ono, zanim dojdzie do wymiotów, natomiast przy cholerze – po wymiotach, w reakcji na kwas żołądkowy zawarty w zwracanej treści żołądkowej. Doktor Marshall miał świadomość tego, że

w Wielkiej Brytanii cholera była śmiertelna, choć rzadko zabijała szybciej niż w trzy dni, natomiast ofiary otrucia mogły umrzeć w ciągu kilku godzin[5]. W przypadku Turnerów kilka osób rozchorowało się po paru minutach od zjedzenia tego samego posiłku, a ból gardła poprzedził wymioty. Doktor Marshall, nie mając czasu do stracenia, uznał, że rodzina została otruta najprawdopodobniej arszenikiem, który powszechnie stosowano do tępienia szkodników. Preferowaną przez niego kuracją było przepłukanie żołądka dużą ilością płynów i podanie środków przeczyszczających, aby jak najszybciej usunęły truciznę z jelit. Stosowane przez innych lekarzy środki wymiotne uważał za niepotrzebne i powodujące nasilenie bolesnego podrażnienia. Pierwszą pacjentką, którą badał doktor Marshall, była kucharka Eliza Fenning. Leżała na schodach z rumieńcami na twarzy, miała mdłości i skarżyła się na palący ból brzucha. Powiedziano mu, że już silnie wymiotowała. Margaret od razu poinformowała lekarza, że inni członkowie rodziny są w dużo gorszym stanie niż Eliza i pilniej potrzebują jego pomocy. Doktor Marshall kazał Elizie pić wodę i mleko. Położono ją do łóżka. Robert Turner już leżał w łóżku, wyczerpany rozdzierającym bólem. Doktorowi Marshallowi wydawało się, że pacjent jedną nogą jest już na tamtym świecie. Mięśnie brzucha i głębokie tułowia Turnera kurczyły się spazmatycznie i tak silnie, że w miednicach z jego zielonożółtymi wymiocinami pływały także odchody, zwrócone z głębi jelit. Turner cierpiał również na ostrą biegunkę, a jego stolec był jednolicie jasnozielony jak farba[6]. Skarżył się na palący ból, niczym od rozgrzanego do czerwoności żelaza, który zaczynał się na języku i przechodził w dół, aż do żołądka, a także na nienasycone pragnienie i ból głowy. Drażniło go światło, a kończyny miał zimne. Gdy próbował podejść do pokojowej umywalki, upadł w paroksyzmie i sam nie dałby rady wrócić do łóżka.

Inni pacjenci mieli podobne objawy i obawiano się, że Charlotte poroni. Zarówno ona, jak i jej mąż stracili całą skórę na języku, przypuszczalnie na skutek żrącego działania arszeniku w wymiocinach. Przez kilka następnych dni naskórek Charlotte schodził płatami przypominającymi otręby. Orlibar, choć niewątpliwie był bardzo chory, cierpiał najmniej z całej rodziny. Doktor Marshall posłał po Ogilvy’ego, aby dowiedzieć się, jakie leki już podał, i skonsultować z nim dalsze postępowanie. Aptekarz potwierdził, że nie zaaplikował środków wymiotnych, tylko przepłukał żołądki pacjentów słodzoną wodą lub wodą z mlekiem, a także podał im olej rycynowy. Obaj mężczyźni byli przekonani, że mają do czynienia z otruciem arszenikiem. Obawiali się, że część trucizny przeszła już przez żołądek i niszczyła jelita, więc postanowili kontynuować podawanie środków przeczyszczających do czasu, aż odchody nabiorą właściwego koloru, a także podać wyciągi alkaliczne, aby zneutralizować działanie arszeniku. Pozwolili pacjentom pić wodę, mleko i bulion z baraniny. Doktor Marshall i Ogilvy poszli zbadać Elizę w jej pokoju na poddaszu. Ku ich zaskoczeniu kucharka odmówiła przyjmowania jakichkolwiek leków, twierdząc, że życie nic dla niej nie znaczy i wkrótce umrze. Dopiero po długich naleganiach zgodziła się coś zażyć. Przekazali instrukcje Margaret Turner, kiedy i jakie leki należy podawać Elizie. Pani Turner postanowiła zostać całą noc w domu i dopilnować, by wykonano zalecenia lekarza. Koniecznie należało ustalić, w jaki sposób rodzina została otruta. Ważną wskazówką był tu stan praktykanta Rogera Gadsdena, który jako jedyny rozchorował się, choć nie jadł przy stole z Turnerami. Około trzeciej dwadzieścia po południu, gdy Gadsden i Eliza czuli się dobrze, a domownicy nie zostali jeszcze zaalarmowani stanem Turnerów, Gadsden wszedł do kuchni i zobaczył kluski niezjedzone przez gospodarzy na obiad i przyniesione ze stołu w jadalni. Na dnie sosjerki pozostała też

odrobina sosu. Chciał właśnie zjeść trochę klusek, gdy Eliza uprzedziła: „Gadsden, nie jedz tego, bo zimne i ciężkie. Zaszkodzi ci”[7]. Zjadł kawałek wielkości orzecha włoskiego, ale gdy powtórzyła ostrzeżenie, zrezygnował i tylko kawałkiem chleba wytarł resztę sosu. Mniej więcej godzinę później źle się poczuł i zaczął wymiotować, ale doszedł do siebie na tyle, aby wyruszyć do Lambeth po Margaret Turner. Dopiero w drodze jego stan się pogorszył. Praktykant zdał sobie sprawę z tego, że został otruty. Margaret zaczęła wypytywać Elizę w sprawie „diabelskich klusek”[8], na co kucharka odpowiedziała: „Nie kluski, tylko mleko, proszę pani”[9]. Dziewczyna wyjaśniła, że mąkę na ciasto do klusek wzięła z pojemnika (z tej samej mąki zrobiła wierzch zapiekanki z mięsem, którą zjedzono wcześniej tego samego dnia bez szkodliwych skutków), dodała do niej resztki drożdży i mleko, które zostało ze śniadania. Tuż po czternastej Sarah Peer poszła po więcej mleka, ale wtedy ciasto na kluski było już gotowe. Ze świeżego mleka Charlotte zrobiła sos. Gadsden zeznał, że moczył kawałek chleba w resztkach sosu, a Eliza, wciąż upierając się, że problem był w sosie, a nie kluskach, twierdziła, że „wylizał”[10] trzy czwarte sosjerki. Śledztwo Marshalla wykazało jednak, że Robert Turner, który pochorował się najciężej ze wszystkich, zjadł najwięcej klusek, nie tykając sosu. Jedynym daniem zjedzonym przez wszystkich poszkodowanych były kluski. Eliza twierdziła, że sama zjadła jedną, choć nikt tego nie widział, a nie wspomniała, by sięgała po sos. Spośród domowników zdrowa była tylko dwójka: Sarah Peer, która wyszła zaraz po podaniu obiadu, i Tom King. Coraz bardziej podejrzewano Elizę i to nie tylko dlatego, że zrobiła kluski i nie okazała żadnej troski o zdrowie Turnerów ani nie udzieliła im pomocy, ale również dlatego, że była jedyną osobą w domostwie, która miała powód, by skrzywdzić pracodawców. Turnerowie zatrudnili ją pod koniec stycznia 1815 roku[11]. Około trzech tygodni po przybyciu Elizy

Charlotte widziała ją, jak wchodzi do pokoju praktykantów częściowo nieubrana. Przeprowadziła z nią poważną rozmowę i dała jej wypowiedzenie. Eliza twierdziła, że poszła tam tylko po świecę, i okazała skruchę. Charlotte „później zlitowała się nad nią”[12] i pozwoliła jej zostać. Mimo wszystko upomnienie napełniło Elizę goryczą. Od tamtej pory chodziła nadąsana i odnosiła się z mniejszym szacunkiem do pani. Eliza powiedziała Sarah Peer, że nie lubi już państwa Turnerów. Słyszano, jak mówiła, że „zrobi na złość swojej pani”[13]. W noc zatrucia John Marshall zbadał resztki klusek. Stwierdził, że są gęste, twarde i ciężkie, co raczej przypisał kulinarnemu niepowodzeniu niż truciźnie[14]. Pokroił je w cienkie plasterki i w odsłoniętym wnętrzu zobaczył „białe cząsteczki, dość gęsto i jednolicie rozmieszczone na powierzchni, które, jak mniemał, były białym arszenikiem”[15]. Na tej podstawie doszedł do wniosku, że ciasto nie zostało posypane trucizną, tylko arszenik starannie wymieszano z innymi składnikami klusek[16]. Biały arszenik w postaci proszku słabo rozpuszcza się w zimnej wodzie, nieco lepiej w ciepłej. Nierozpuszczony często znajdowano w żołądkach zamordowanych ofiar lub jako piaszczysty osad na dnie naczyń z zatrutymi płynami. Gdy nie pozostawało ani trochę nieskonsumowanej trucizny do zbadania, a wymiociny i odchody żyjącej ofiary otrucia nie zostały zabezpieczone, sprawa stawała się trudną do rozwiązania zagadką i niełatwo było udowodnić sprawcy winę, o ile się nie przyznał do zbrodni. Testy chemiczne pozwalające na wykrycie arszeniku dopiero opracowywano, a toksykologia ledwie zaczęła wyłaniać się z oparów ciemności i przesądów, aby stać się nauką. Aż do połowy XVIII wieku medycy wydawali opinię na temat tego, czy ktoś został otruty czy nie, na podstawie symptomów, oględzin i, jeśli ofiara zmarła, stanu jej organów wewnętrznych. Ziarenka białego arszeniku, znalezione w ciele lub w resztkach jedzenia

bądź napoju, identyfikowano głównie na podstawie wyglądu, ale postępy w chemii sugerowały, że badania laboratoryjne dawałyby większą pewność. Około 1710 roku holenderski chemik Herman Boerhaave przeprowadził doświadczenia, w których poddał trucizny działaniu ciepła z żarzących się węgli, i zauważył, że opary arszeniku mają zapach podobny do czosnku[17]. Ponad sto lat później wciąż stanowiło to przydatną wskazówkę. Doktor Marshall nie miał specjalnej aparatury do zbadania klusek, więc położył plasterek na wypolerowanej półpensówce i trzymał ją na ostrzu noża nad płomieniem świecy. Kawałek kluski stopniowo spalał się na popiół, aż wreszcie zaczął wydzielać charakterystyczny zapach czosnku. Gdy moneta ostygła, na jej górnej powierzchni pokazał się srebrnobiały osad, który – jak sądził lekarz – był warstewką odparowywanego białego arszeniku. Ten efekt, znany jako test redukcji, został po raz pierwszy odnotowany przez niemieckiego profesora medycyny Johanna Daniela Metzgera w 1787 roku, który stwierdził, że gdy podgrzewa się związki chemiczne zawierające arszenik z węglem drzewnym, to na miedzianej blaszce, trzymanej w powstającym oparze, pojawia się osad białego arszeniku. Następnie pokazał, że gdy w probówce podgrzewa się biały arszenik z węglem drzewnym, to w górnej części probówki osadza się ciemny, błyszczący nalot z metalicznego arsenu, zwany lustrem arsenowym[18]. Zdaniem samego doktora Marshalla przeprowadzony przez niego test był niedokładny, ale stanowił ważny krok. Lekarze i sędziowie szukający dowodów otrucia spodziewali się wykryć arszenik albo zredukowany do metalu, albo w postaci białego proszku. Brak możliwości dostarczenia takiego dowodu poważnie utrudniał postępowanie karne. W kwietniu 1806 roku, gdy w Old Bailey sądzono piętnastoletniego praktykanta Williama Henry’ego Wyatta za usiłowanie zabójstwa rodziny pracodawcy poprzez dosypanie arszeniku do

kawy[19], jedynym dowodem na to, że biały osad w kawie jest arszenikiem, była wizualna ocena i zeznanie aptekarza, który umieścił substancję na gorącym żelazie i sprawdził, że pachnie czosnkiem. Wyatt, tak jak Eliza Fenning, miał swobodny dostęp do trucizny trzymanej przez pracodawcę i wiedział, czym jest arszenik. On również wypił nieco kawy i twierdził, że się od tego pochorował. Nie dopatrzono się motywów, dla których miałby otruć rodzinę pracodawcy, więc został uniewinniony. Doktor Marshall zbadał również noże, którymi posługiwano się, jedząc obiad. Okazało się, że bardzo zmatowiały. Zapytał więc, czy do obiadu używano jakiegoś octu, ale zaprzeczono[20]. Następnego ranka doktor Marshall i aptekarz Ogilvy wrócili do domu Turnerów. Orlibar (który niestety nigdy nie przyznał, ile zjadł klusek) i Eliza czuli się znacznie lepiej, mimo że dziewczyna odmówiła dalszego przyjmowania leków. Orlibar wyzdrowiał na tyle, że przeprowadził własne dochodzenie. Przepytał Elizę, która niezmiennie twierdziła, że winne było mleko przyniesione przez Sarah. Poszukał także jedynego źródła arszeniku w domu. Na papierowym opakowaniu białego arszeniku, kupionego do wytrucia myszy, widniał wyraźny napis „Arszenik, śmiertelna trucizna”[21]. Trzymano go w niezamkniętej szufladzie w biurze i ostatni raz widziano 7 marca, mniej więcej w tym samym czasie, gdy Eliza zaczęła namawiać panią Turner na kluski. Teraz arszenik zniknął. Każdy mógł zajrzeć do szuflady, ale wiadomo było, że Eliza sięgała do niej po papier na rozpałkę. Eliza nie miała okazji umycia naczynia, w którym mieszała składniki na kluski[22]. Na pierwszy rzut oka nie było widać w nim nic podejrzanego. Jednak Orlibar dodał trochę wody do osadu i rozmieszał go. Odstawił płyn na pół minuty. Następnie podniósł naczynie i je przechylił. Na dnie zobaczył osad z białego proszku. Zabezpieczył naczynie, aby nikt inny nie miał do niego dostępu, a później przekazał je doktorowi Marshallowi

i Ogilvy’emu. Doktor Marshall rozpuścił wyskrobiny z naczynia w ciepłej wodzie z czajnika, wymieszał je, a gdy woda się odstała, wylał większość płynu. Biały proszek był wyraźnie widoczny. Doktor ponownie rozcieńczył miksturę, aby usunąć pozostałą mąkę, a następnie zebrał i wysuszył proszek, który opadł na dno naczynia. Uzyskał w ten sposób pół łyżeczki substancji[23], czyli około 30 granów[24]. Jeżeli był to arszenik, ilość była dziesięciokrotnie większa od dawki śmiertelnej dla dorosłego. Kilka ziaren zostało umieszczonych między dwoma wypolerowanymi miedzianymi płytkami, które związano drutem i podgrzano między prętami rusztu[25]. Zapach czosnku dał się wyraźnie wyczuć, a gdy miedź ostygła, „na każdej płytce pięknie pokazały się opary arszeniku w kolorze olśniewająco srebrzystej bieli”[26]. Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, doktor Marshall postanowił poddać proszek dalszym testom, jego zdaniem najbardziej czułym i najdokładniejszym z tych, które kiedykolwiek opracowano. W tym celu musiał skonsultować się z ekspertem. Chemik Joseph Hume udoskonalał nową metodę na podstawie pionierskich prac szwedzkiego chemika Torberna Bergmana[27]. Hume najpierw zrobił słaby roztwór proszku dostarczonego mu przez Marshalla, gotując go w wodzie destylowanej. Pół uncji[28] tego roztworu wlał do fiolki i za pomocą szklanej pałeczki wkroplił na jego powierzchnię roztwór azotanu srebra i amoniaku. W efekcie płyn zabarwiła falująca żółta chmura i strącił się brązowy osad. Kolejna porcja została podobnie potraktowana roztworem siarczanu miedzi i amoniaku – powstał jasnozielony strąt[29]. Doktor Marshall i chemik Hume byli pewni, że proszek to biały arszenik. Zbadali także mąkę w pojemniku oraz drożdże i stwierdzili, że nie były skażone. Co prawda, mogli też zbadać wymiociny i odchody pacjentów, ale wyniki testów klusek były tak jednoznaczne, że pozostałe badania uznali za zbędne. Doktor Marshall miał później powiedzieć, że arszeniku