Barbara Dunlop
Jedna na milion
Tłumaczenie:
Julita Mirska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lawrence „Tuck” Tucker wcześnie zakończył sobotni wieczór: randka nie należa-
ła do udanych. Felicity miała promienny uśmiech, złociste włosy, fantastyczną figurę
i inteligencję basseta. Poza tym mówiła dużo, w dodatku piskliwym głosem, była
przeciwna subwencjonowanym przez państwo przedszkolom, sportom zespołowym
dla dzieci oraz nie znosiła Bullsów. Jaki szanujący się mieszkaniec Chicago nie lubi
Chicago Bulls?
Po deserze Tuck uznał, że życie jest za krótkie, aby słuchać wywodów na wyso-
kim C, więc odwiózł dziewczynę do domu, cmoknął na pożegnanie i wrócił do rezy-
dencji Tuckerów. Gdy wszedł do holu, z biblioteki dobiegł go głos ojca:
– To szaleństwo!
– Nie mówię, że będzie łatwo – odrzekł starszy brat Tucka, Dixon.
Ojciec i syn kierowali rodzinnym koncernem TT – Tucker Transportation; rzadko
się kłócili.
– Kto cię zastąpi? Ja jestem zajęty, a nie wyślemy do Antwerpii byle kogo.
– Może dyrektor operacyjny…?
– Nie! Firmę musi reprezentować wiceprezes.
– Wyślij Tucka.
– Chyba żartujesz!
Tucka zabolała drwina w głosie ojca.
– Jest wiceprezesem.
– Wyłącznie na papierze. Dobrze wiesz, że sobie nie poradzi. Naprawdę musisz
teraz brać urlop?
– Muszę. Po dziesięciu latach małżeństwa zdradziła mnie żona. Wiesz, jak się czu-
ję?
Tuckowi żal było brata. Minęło kilka miesięcy, odkąd Dixon przyłapał Kassandrę
w łóżku z kochankiem. W tym tygodniu wreszcie nadeszły papiery rozwodowe.
– Jesteś zły. I słusznie. Ale pokonałeś ją. Dzięki intercyzie została prawie z ni-
czym.
Nastała cisza. Lada moment mężczyźni mogą wyjść z biblioteki. Tuck zaczął co-
fać się ku drzwiom.
– Tuckowi należy się szansa.
– Miał ją!
Miałem? Kiedy? – chciał spytać, bo zawsze w firmie czuł się jak nieproszony gość.
Zresztą nieważne. Starał się nie przejmować, bo gdyby się przejmował, byłoby mu
podwójnie ciężko. Sięgnąwszy za siebie, otworzył drzwi i zatrzasnął je głośno.
– Halo, halo! – zawołał, kierując się do biblioteki.
– Cześć, Tuck – powitał go brat.
– Nie widziałem twojego samochodu.
– Zaparkowałem w garażu. Sprzedałem dziś mieszkanie. – Dixon miał luksusowy
apartament w centrum.
– Czyli na razie tu zamieszkasz? – Tuck ściągnął krawat. – Super. Co pijecie?
– Whisky – odparł Jamison.
– Też sobie naleję. – Tuck rzucił marynarkę na obity czerwoną skórą fotel.
Biblioteka, na której wystrój składały się regały po sufit, kamienny kominek, skó-
rzane fotele i rzeźbione stoły z drzewa orzechowego, wyglądała tak samo jak sie-
demdziesiąt lat temu.
– Jak randka? – spytał ojciec.
– W porządku. – Jamison popatrzył znacząco na zegarek. – Okej, dziewczyna nie
była geniuszem.
– A któraś była? – mruknął ojciec.
– To wasza pierwsza randka? – W głosie Dixona pobrzmiewała życzliwość.
Tuck podszedł do barku.
– I ostatnia. Jutro gram z Shane’em w kosza. Masz ochotę?
– Nie mogę.
– Pracujesz?
– Nie, muszę załatwić kilka spraw.
Tuck odniósł wrażenie, że brat coś ukrywa, ale nie chciał go wypytywać. Jutro się
wszystkiego dowie. Ciekawe, czy Dixon naprawdę chce wziąć urlop? Z drugiej stro-
ny ojciec ma rację: firma potrzebuje Dixona. On, Tuck, kiepsko by sobie radził
w roli jego zamiennika.
– Nie – skłamała Amber Bowen, patrząc w oczy prezesa Tucker Transportation. –
Dixon nic mi nie mówił.
Była lojalna wobec swojego szefa, Dixona Tuckera, który pięć lat temu dał szansę
dziewczynie tuż po szkole średniej, bez studiów i doświadczenia w pracy biurowej.
Zaufał jej, a ona nie zamierzała go zawieść.
– Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałaś?
Jamison Tucker wyglądał groźnie, kiedy siedział przy biurku w narożnym gabine-
cie na trzydziestym drugim piętrze. Nie był tak wysoki jak jego dwaj synowie, za to
był potężnie zbudowany.
– Wczoraj rano – odparła Amber.
– A nie wieczorem? – Jamison zmrużył oczy.
– Nie – odparła zaskoczona podejrzliwym tonem.
– Na pewno?
– Dlaczego uważa pan, że…
– Ha! Czyli widzieliście się! – zawołał Jamison.
Nie widzieli się, wiedziała jednak, że wieczorem Dixon odleciał do Arizony. Przed
wyjazdem powiedział jej, że zostawił list do rodziny, by nikt się o niego nie martwił.
A jej kazał przysiąc, że nikomu nic nie zdradzi.
Denerwowało ją, że bliscy Dixona go wykorzystują. Biedak był zmęczony i prze-
pracowany. Od kilku lat przejmował na siebie coraz więcej obowiązków, a teraz
jeszcze rozwód… Potrzebował wypoczynku. Próbował wyjaśnić to rodzinie, lecz ani
ojciec, ani brat go nie słuchali. W tej sytuacji nie miał wyjścia – musiał zniknąć.
– Sugeruje pan, że coś mnie łączy z Dixonem?
Jamison pochylił się nad biurkiem.
– Niczego nie sugeruję.
– A jednak… – Wiedziała, że stąpa po kruchym lodzie, ale była zła. Dixon był po-
rządnym facetem.
– Jak śmiesz?
– Pańskiemu synowi należy się szacunek.
– Ty… ty… – Wytrzeszczył oczy i poczerwieniał.
Amber przygotowała się na najgorsze: zaraz straci pracę. Oby Dixon przyjął ją
z powrotem. Nagle Jamison chwycił się za serce i wciągnął gwałtownie powietrze.
– Panie Tucker?
Widząc przerażenie w oczach prezesa, Amber złapała za telefon i dzwoniąc po
pogotowie, zawołała asystentkę Jamisona. Margaret Smithers przybiegła do gabi-
netu i przytomnie wezwała firmową pielęgniarkę. Ta rozpoczęła reanimację. Amber
wystraszyła się. Co to było? Zawał? Czy szef umrze? Trzeba poinformować jego
żonę. Z drugiej strony pani Tucker nie powinna być sama, otrzymując taką wiado-
mość, a w ogóle lepiej, żeby ktoś z rodziny ją zawiadomił.
– Zadzwonię do Tucka, ale nie mam jego numeru…
– U mnie na biurku – odparła Margaret. – W kalendarzu.
Przepuściwszy w drzwiach ratowników medycznych, Amber przeszła do sąsied-
niego pokoju.
– Halo?
– Mówi Amber Bowen. – Kątem oka widziała defibrylator. – Asystentka Dixona –
dodała, słysząc ciszę na drugim końcu linii. – Musi pan przyjść do firmy… – Urwała.
Właściwie to Tuck powinien jechać do szpitala.
– Dlaczego?
– Pana ojciec… Wezwaliśmy pogotowie.
– Co się stało?
– Nie wiem. Ratownicy położyli go na noszach. Nie chciałam sama dzwonić do
pani Tucker…
– Słusznie.
– Najlepiej niech pan jedzie prosto do Central Hospital.
– Jest przytomny?
– Chyba nie.
– Dobra, już jadę.
Ratownicy wynieśli Jamisona, który leżał podłączony do kroplówki, z maską tleno-
wą na twarzy. Amber osunęła się na fotel Margaret. Pielęgniarka z asystentką pre-
zesa wyszły z gabinetu; pierwsza ruszyła za ratownikami, po policzkach drugiej pły-
nęły łzy.
– Będzie dobrze – powiedziała Amber, wstając. – Ma świetnych lekarzy.
– Jak to się stało? – szepnęła Margaret.
– Nie wiesz, czy miał problemy z sercem?
– Nie miał. Wczoraj wieczorem… był w świetnym nastroju. Piliśmy wino…
– Tutaj? W biurze?
Margaret wyraźnie się speszyła. Na jej twarzy odmalowały się wyrzuty sumienia.
Zaczęła przesuwać papiery na biurku.
Amber zaniemówiła. Jamison i Margaret spędzili razem wczorajszy wieczór?
Czyżby byli kochankami?
– Ja… – Obeszła biurko. – Muszę… – Opadła na fotel.
– Tak, oczywiście – powiedziała Amber, wycofując się z pokoju. – Powiadomię dy-
rektorów działów. Aha, czy Jamison mówił ci o Dixonie?
– Co o Dixonie?
– Nieważne, później porozmawiamy.
Dixon wyjechał. Jamison jest w szpitalu. Nie ma kto kierować firmą. Może Tuck?
Amber nie bardzo to sobie wyobrażała. Tuck miał stanowisko wiceprezesa, ale wi-
ceprezesem nie był. Był bon vivantem, który czasem wpadał do biura, swoim wido-
kiem przyprawiając damską część personelu o szybsze bicie serca.
Tydzień później musiał pogodzić się z faktami: po pierwsze minie wiele miesięcy,
zanim ojciec wróci do firmy, po drugie Dixon przepadł jak kamień w wodę. Ktoś po-
winien jednak zarządzać firmą i tym kimś był on. Szefowie działów zgromadzeni
w sali konferencyjnej patrzyli z zaniepokojeniem, kiedy zajął fotel prezesa.
– A gdzie Dixon? – spytał dyrektor finansowy, Harvey Miller.
Tuck dzwonił, esemesował i mejlował do brata. Bez skutku. Wiedział tylko tyle,
co ten napisał w krótkim liście do ojca: że wyjeżdża na miesiąc, może dłużej.
– Wyjechał na urlop.
– Teraz? – Harvey nie krył zdumienia.
– Nic o tym nie słyszałam – stwierdziła Mary Silas z działu HR, która szczyciła się
tym, że zawsze wszystko wie.
– Ściągnij go z powrotem.
Tuck powiódł po nich wzrokiem.
– Chciałbym z każdym z was jutro porozmawiać. Proszę przygotować sprawozda-
nia kwartalne.
– A co z targami w Nowym Jorku? – spytał Zachary Ingles, dyrektor do spraw
marketingu.
Tuck słabo się w tym orientował. Owszem, kilka razy w nich uczestniczył, ale bar-
dziej skupiał się na hostessach i bankietach niż na sprawach handlowych.
– Jutro wszystko omówimy.
– Potrzebuję konkretnych decyzji. – W głosie Zachary’ego pobrzmiewała nuta
zniecierpliwienia.
– Podejmę je – oznajmił Tuck.
– A nie można urządzić telekonferencji z Dixonem?
– Nie, Dixon jest nieosiągalny.
– Chcesz pełne sprawozdania czy wystarczy krótki raport? – spytał Lucas Steele,
dyrektor operacyjny, jedyny, który nie nosił szytego na miarę garnituru, lecz dżinsy,
koszulę bez krawata i ciemną marynarkę.
– Wystarczy krótki raport – odparł Tuck. – Na tym kończymy, dziękuję – powie-
dział, wstając.
Mężczyźni opuścili salę, zostawiając go z Amber. Wcześniej nie zwracał na nią
uwagi, teraz zaś wydała mu się niezwykle opanowana i sprawna. Włosy miała upię-
te, makijaż prawie niewidoczny, strój nierzucający się w oczy… właśnie tak wyobra-
żał sobie idealną sekretarkę.
Dwie rzeczy w jej wyglądzie go zaintrygowały. Pierwsza to kosmyki, które wysu-
nęły się z koka, a druga to czarne szpilki na złotych podeszwach. Kosmyki miał
ochotę odgarnąć, a szpilki… od nich trudno było mu oderwać wzrok. Wiedział jed-
nak, że na żadne dystrakcje nie może sobie pozwolić.
– Trzeba ściągnąć Dixona – powiedział.
– Nie powinniśmy mu przeszkadzać.
Odpowiedź Amber wydała mu się niedorzeczna.
– Musi pokierować firmą.
– Sam musisz się nią zająć.
W jej niebieskich oczach dojrzał błysk gniewu.
– Oboje wiemy, że się do tego nie nadaję.
– Niczego takiego nie wiemy.
Zaskoczyła go postawa Amber.
– Z Dixonem też tak rozmawiasz?
– Jak?
– Dobrze wiesz, o czym mówię.
– Dixon potrzebuje wypoczynku. Rozwód go wykończył.
– Zwierzał ci się ze spraw prywatnych? – zdziwił się Tuck. – Opowiadał o żonie? –
Czyżby Dixon i Amber…
– Czasem widywałam ich razem – odparła. – I słyszałam, jak rozmawiają.
– Podsłuchiwałaś?
– Nie musiałam. Moja praca wymaga, żebym siedziała przy biurku, a biurko znaj-
duje się za drzwiami gabinetu Dixona. A Kassandra podnosiła głos.
– Aha…
– Och, przestań – warknęła. – Jeśli masz pytanie, to pytaj. Nie insynuuj.
– W porządku. Kim byłaś dla mojego brata?
– Asystentką.
– Co wchodziło w zakres twoich obowiązków?
– Wszystko.
– Wszystko?
– Pytaj. Nie insynuuj.
Podobała mu się ta dziewczyna, jej tupet i prostolinijność.
– Spałaś z nim? – Patrząc w jej oczy, uzmysłowił sobie, że bardzo nie chce usły-
szeć odpowiedzi twierdzącej.
– Nie.
– Jesteś pewna?
– Mogłabym zapomnieć wziąć klucze albo kupić jedzenie dla kota, ale zapomnieć,
czy spałam z szefem?
Miał ochotę ją pocałować. Zamiast tego spytał:
– Masz kota?
– Nie, Tuck, nie mam. A teraz skup się. Dixon nie wróci przynajmniej przez kilka
tygodni. Musisz zakasać rękawy, żarty się skończyły.
– Sądzisz, że dam radę?
– Absolutnie. Jesteś facetem, który chce osiągnąć sukces, zaimponować ojcu.
Myliła się. Nie zależało mu na tym, by wywrzeć wrażenie na ojcu, natomiast pra-
gnął wywrzeć wrażenie na niej. Szkoda, że nie mógł zaprezentować się jej jako ele-
gancki światowiec albo jako biznesmen. Niestety Amber będzie oglądać go w roli
safanduły, który potyka się, myli, błądzi.
ROZDZIAŁ DRUGI
Amber towarzyszyły mieszane uczucia. Od tygodnia Tuck zjawiał się w pracy
o ósmej. Przez pierwszą godzinę wydawał się mało przytomny – podejrzewała, że
jeszcze się nie przestawił z dawnego hulaszczego trybu życia – więc gdy siadał
w fotelu, stawiała przed nim kubek kawy.
Sama przeniosła się do biurka przed jego gabinetem. Ponieważ rzadko bywał
w firmie, nie miał asystentki, ale teraz przejął obowiązki zarówno brata, jak i ojca.
Od czasu zawału Jamisona Margaret była na zwolnieniu, toteż Amber starała się
trzymać rękę na pulsie i pilnować, by wszystko sprawnie się toczyło. Dziś rano zza
drzwi Tucka dochodziły podniesione głosy. Targi w Nowym Jorku miały się rozpo-
cząć już wkrótce, terminy goniły…
– To ty zatwierdzasz konspekt! – darł się Zachary Ingles. – Przysłałem ci w mejlu
trzy wersje.
– Mam dwa tysiące zaległych mejli!
– To twój problem. Minął termin w drukarni!
– Musisz mnie wcześniej informować o terminach.
– Poinformowałem.
– W mejlu, którego nie przeczytałem.
Amber wyobraziła sobie miażdżący wzrok Tucka. Może nie był najlepiej zoriento-
wany, ale nie dawał sobą pomiatać. Po chwili drzwi się otworzyły.
– Powiedz swojemu szefowi, że będzie płacił za ekspres – warknął Zachary, mija-
jąc jej biurko.
Nie lubiła Zachary’ego, bo zadzierał nosa i traktował lekceważąco ludzi na niż-
szych stanowiskach. Dixon tolerował go, bo był pupilkiem Jamisona, a także dlate-
go, że świetnie dogadywał się z bogatymi klientami.
Tuck wychylił głowę zza drzwi.
– Lucas będzie o dziesiątej – rzekła Amber. – Najbliższe pół godziny masz wolne.
– Może przeczytam kilkaset mejli. – Westchnął ciężko. – Co ja źle robię?
– Nic.
– Mam w skrzynce dwa tysiące wiadomości.
– Dixon był znakomicie zorganizowany – oznajmiła. Po tygodniu Tuck chce dorów-
nać bratu, któremu osiągnięcie perfekcji zajęło lata? – Ciężko pracował na swój
sukces.
– Chętnie uzyskałbym radę, a nie słuchał wykładu o moim genialnym bracie – ziry-
tował się Tuck. – To, że jest zdolny i pracowity, wiem od urodzenia.
Amber ogarnęły wyrzuty sumienia. Tuck naprawdę się stara. Szkoda, że wcze-
śniej tak rzadko bywał w firmie.
– Zachary powinien był cię osobiście poinformować o terminie.
– To moja wina. Powinienem być lepiej obeznany.
– Popełniłeś błąd. Nie pierwszy, nie ostatni.
– Pocieszające…
– Posłuchaj. Powiedz Zachary’emu, powiedz wszystkim, że mają obowiązek infor-
mować cię o terminach osobiście, nie tylko poprzez mejle. Zarządź regularne spo-
tkania z kierownikami działów. Jeśli trzeba, nawet codzienne.
– Dobrze. Wyślę im mejla…
– Nie – przerwała mu. – Ja wyślę. I jeśli chcesz, uporządkuję twoją pocztę.
– Zrobiłabyś to? Przeczytałabyś moje listy?
– I wyrzuciłabym nieważne.
– Wyrzuciłabyś? – Pochylił się nad biurkiem. – Jak?
– Za pomocą klawisza „Delete” – odparła z uśmiechem. – Czyli listy nieważne wy-
rzucę, sprawami średnio ważnymi zajmę się sama, a ważne oznaczę dla ciebie.
– Jesteś fantastyczna! Mógłbym cię wycałować!
Czując dziwne ukłucie w brzuchu, przeniosła spojrzenie na usta Tucka, potem na
jego oczy…
– Dziękuję, nie skorzystam.
– Wystarczy ci pensja?
– W zupełności.
– Okej. – Tuck wyprostował się, po czym dodał z błyskiem w oku: – Ale gdybyś
zmieniła zdanie…
Amber zmierzyła go wzrokiem.
– Jesteście całkiem inni.
– Ja i Dixon? – Skinęła głową. – Mój braciszek mógłby sobie trochę odpuścić.
– Wiele przeszedł.
Nie orientowała się, jak bliska więź łączy braci, ale widziała, jaki wpływ miała na
Dixona niewierność żony. Kochał Kassandrę; myślał, że starają się o dziecko, tym-
czasem ona brała w tajemnicy tabletki antykoncepcyjne i sypiała z innym.
– Wiem.
– Był porażony kłamstwami żony.
Tuck zamyślił się.
– Ślepo jej ufał, nie dostrzegał, że coś jest nie tak.
– Człowiek uczciwy nie podejrzewa innych o dwulicowość.
– Powiedz mi, Amber, czy mogę na ciebie liczyć? – Tuck spoważniał. – Czy pomo-
żesz mi się nie zbłaźnić?
Zmrużyła oczy. Nie darzyła go szacunkiem. Uważała, że powinien był wcześniej
zająć się firmą. Ale odkąd się pojawił, musiała przyznać, że przykłada się do pracy.
– Pomogę.
– A na razie jak mi idzie?
– No, nie jesteś Dixonem.
– I nigdy nie będę.
– Ale znakomicie poradziłeś sobie z Zacharym.
– Takie same numery odstawiał przy ojcu?
– Nie. Ciebie testuje. Wszyscy cię testujemy.
– Ty też?
– Zwłaszcza ja.
Wypadał jednak zadziwiająco dobrze, znacznie lepiej, niż się spodziewała. Powin-
na mieć się na baczności.
Po powrocie z firmy Tuck zwykle udawał się do siebie na piętro i rozkładał z pra-
cą w saloniku naprzeciwko sypialni. Swoim wystrojem, kolorystyką i meblami z ra-
tanu miejsce to różniło się od pozostałych pomieszczeń, w których królowały an-
tyczne sofy, żyrandole i ponure obrazy.
W domu panowała cisza. W zeszłym tygodniu ojca przewieziono do ośrodka w Bo-
stonie. Matka wyjechała razem z nim; zamierzała zatrzymać się u siostry. Przewi-
dując, że to może być dłuższy pobyt, zabrała z sobą zaufaną służbę. Tuckowi to nie
przeszkadzało, nie miał zamiaru urządzać przyjęć. Zresztą w domu zostało dwóch
kucharzy, dwie gosposie i ogrodnik. Wystarczy.
Szerokimi schodami zszedł na dół na spotkanie z Jacksonem Rushem. Przynaj-
mniej chwilę odsapnie od pracy. Znał Rusha z czasów studiów na Uniwersytecie Chi-
cagowskim: on studiował biznes, a Jackson kryminologię. Teraz prowadził agencję
detektywistyczną z filiami w całym kraju.
– Masz dla mnie wieści?
– Dixon wyleciał prywatnym odrzutowcem do Nowego Jorku – odparł Jackson, po-
dając gosposi swoją wysłużoną skórzaną kurtkę.
– Prywatnym, ale nie firmowym? Cel podróży chciał zachować w tajemnicy?
– Na to wygląda.
Mężczyźni przeszli do salonu.
– Czyli jest w Nowym Jorku. – Jeśli chodzi o Tucka, to była dobra wiadomość.
Wcześniej bał się, że brat wyruszył do Europy albo Australii.
– Nie, tam wsiadł w pociąg do Charlotte.
– Dlaczego w pociąg? I co takiego jest w Charlotte?
– Kupując bilet na pociąg, nie trzeba pokazywać dokumentów. Mówiłeś, że ojciec
próbował go zatrzymać?
Jackson usiadł na kanapie, Tuck w fotelu.
– Tak, przerażała go myśl, że mógłbym naprawdę zacząć pracować w firmie.
– No to miał pecha.
– Żartujesz sobie z jego zawału?
– Nie, skądże. Wracając do Dixona, podejrzewam, że z Charlotte ruszył do Miami
lub Nowego Orleanu. Nie wiesz, co by go tam mogło ciągnąć?
Tuck zamyślił się.
– Kobieta? – podsunął Jackson.
– Nie, dopiero się rozwiódł. Wątpię, żeby miał ochotę na jakiekolwiek randki.
– Okej. Sprawdzamy oba miasta, ale na razie Dixon nie używa kart kredytowych
ani komórki.
– O czym to świadczy?
– Że nie chce być odnaleziony. Tylko dlaczego?
– Nie wie o ojcu. Nie wie, że firma jest na mojej głowie. Gdyby wiedział, natych-
miast by wrócił.
– Poza rozwodem co się dzieje w jego życiu? Ma wrogów, popełnił przestępstwo,
dopuścił się malwersacji finansowych?
Tuck parsknął śmiechem.
– Malwersacji? Miałby okradać sam siebie?
– Może więc ktoś źle mu życzył? Może ten gość, z którym Kassandra go zdradza-
ła?
– Dixon nie boi się Irwina Borby.
– Więc pytanie „dlaczego” pozostaje bez odpowiedzi.
– Mówił, że potrzebuje urlopu – mruknął Tuck.
Chciałby, żeby tak było. Jeśli Dixon siedzi w barze na plaży, pije rum i gapi się na
skąpo odziane dziewczyny, to niedługo wróci do Chicago. Od jego wyjazdu minęły
dwa tygodnie. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i nie dopuścić do żadnej katastrofy.
Tylko tyle i aż tyle.
– Zbliża się termin targów. I za dwa tygodnie wodujemy dwa statki w Antwerpii.
Do tego czasu chyba wróci?
– Sądzi, że ojciec się tym zajmie – oznajmił Jackson, uderzając palcami o kolano. –
Tuck, zaglądałeś do jego komputera? Może jest coś w prywatnej poczcie?
– Może. – Tuck nie lubił czytać cudzej poczty, ale sytuacja nie pozostawiała wybo-
ru.
– Sprawdź sprzęty w jego gabinecie. Komputer stacjonarny, laptop, tablet,
wszystko.
– Dobrze… Cholera, dlaczego Nowy Jork, potem Charlotte? Dlaczego zmiana
środków transportu?
– Nie chce być odnaleziony. A może prowadzi drugie życie, o którym nikt nic nie
wie?
– Nie rozumiem.
– Może robi rzeczy, z których się nie zwierza? Wiesz, sporo podróżuje, obraca się
we wpływowych kręgach…
– Pytasz, czy jest szpiegiem?
Jackson wzruszył ramionami.
– Odkąd go zastępuję – rzekł Tuck – wiem, że Dixon na nic poza firmą nie miał
czasu. Nawet sobie nie wyobrażasz, iloma rzeczami musiał się zajmować.
– Pamiętaj, że ty zastępujesz dwie osoby, nie jedną.
– Mimo to. Zastanawiam się… – Tuck urwał. Dlaczego nigdy ojciec z bratem nie
poprosili o jego pomoc?
– Jesteś inteligentny – powiedział Jackson, jakby czytał w myślach przyjaciela.
– Sam nie wiem…
– A ja wiem. Po prostu brat z ojcem wypracowali swój własny rytm, a ty nie prze-
jawiałeś zainteresowania firmą.
– Na początku próbowałem się wciągnąć, ale miałem wrażenie, że im wchodzę
w drogę. Dixon był gwiazdą, a moja obecność ojcu przeszkadzała. Zniechęciłem się.
– Za to teraz…
– Robię w portki ze strachu.
Jackson parsknął śmiechem.
– Znam cię nie od dziś. I nigdy nie widziałem, żebyś się czegokolwiek bał.
– Co innego strach przed podbitym okiem, a co innego przed doprowadzeniem fir-
my do ruiny.
– Wiem, wiem. Polecę jutro do Charlotte.
– Dać ci samolot?
– Czemu nie? A ty sprawdź komputery brata.
– Poproszę Amber o pomoc.
– Amber?
– Zaufaną asystentkę Dixona – odparł Tuck.
Ujrzał przed oczami jej śliczną buzię. I buty. Każdego dnia nosiła inne, każda para
była bardziej seksowna od poprzedniej. Im więcej czasu spędzali razem, tym bar-
dziej ta dziewczyna go fascynowała.
Gdy w poniedziałek wszedł do biura, hormony Amber zaczęły buzować. Miał na
sobie sprane dżinsy, zieloną bawełnianą koszulę i granatową marynarkę, a na twa-
rzy seksowny zarost. Tak, zdecydowanie nie był Dixonem. Na widok Dixona serce
nigdy nie biło jej szybciej.
– Potrzebuję twojej pomocy.
– Co się stało?
– Chodź ze mną.
Przeszył ją dreszcz. Przestań, jesteś w pracy. Tuck nie ma zamiaru przyprzeć cię
do ściany i całować.
Skierował się do gabinetu Dixona.
– Znasz jego hasło? – spytał, pochylając się nad dużym mahoniowym biurkiem.
– Do czego?
– Do komputera. – Poruszył myszą.
Amber milczała. Dixon podał jej hasło kilka miesięcy temu, kiedy był w Europie
i prosił, by coś mu przesłała. Nadal je pamiętała.
– Amber, podaj hasło. Jeśli nie, poproszę informatyków o ustalenie nowego. – Jako
szef miał do tego prawo.
– W porządku. – Zaczęła je dyktować.
– Zastanów się, po czyjej jesteś stronie.
– Po niczyjej. Staram się zachować profesjonalnie.
– A ja staram się uratować Tucker Transportation.
– Przed czym?
– Przed katastrofą, do jakiej mogę firmę doprowadzić.
– Czego szukasz? – spytała, wiedząc, że z tą katastrofą to przesada. TT jest solid-
ną firmą z zespołem doświadczonych dyrektorów. Nikt w ciągu miesiąca nie dopro-
wadził jej do ruiny.
– Wskazówek, dokąd mógł się udać…
Nagle chwycił za telefon. Po chwili w górnej szufladzie biurka rozległ się dzwo-
nek. Gdy ją otworzył, jego oczom ukazała się komórka.
– Wciąż działa? Jakim cudem?
– Ładowałam ją – przyznała.
– Nie przyszło ci do głowy powiedzieć mi, że zostawił komórkę w biurku? – Mil-
czała. – I skąd wiedziałaś, że tu jest? Grzebałaś w jego rzeczach?
– Nie! – Zawsze szanowała prywatność Dixona. – Powiedział, że zostawia komór-
kę w szufladzie.
Zmrużył oczy i marszcząc czoło, ściągnął brwi.
– Czyli wiedziałaś, że wyjeżdża?
Skinęła głową. Tuck wyprostował się i obszedł biurko.
– Zanim odpowiesz, pamiętaj, że zastępuję prezesa. Czy Dixon powiedział ci, do-
kąd jedzie?
Dał jej numer kontaktowy, ale nie zdradził celu podróży.
– Nie – odparła, tłumacząc sobie, że to przecież prawda. – Tuck, on potrzebuje
czasu. Ta sprawa z Kasandrą…
– Nie wie o ojcu.
– Gdyby wiedział, wróciłby.
– No właśnie!
– I znalazłby się w punkcie wyjścia. Słuchaj, wiem, że ci ciężko bez niego…
– Nic nie wiesz!
– Pracuję tu od pięciu lat. – Chciała dodać, że to dłużej niż on, Tuck, ale ugryzła
się w język.
– Jako asystentka. Nie masz pełnego obrazu. Nie znasz zagrożeń, ryzyka…
– Znam Dixona.
– A ja nie?
– Widziałam, jak on tyra – odrzekła. – Widziałam, jak wasz ojciec traci siły, zwal-
nia. Widziałam, jaki wpływ na Dixona miała niewierność Kassandry. Biedak nie mógł
dłużej wytrzymać. Wyjechał, żeby nie zwariować.
Tuck zacisnął ręce na brzegu biurka. Amber nastawiła się na wybuch. Niepo-
trzebnie.
– Ojciec zwalniał?
– Tak. Margaret coraz więcej spraw przekazywała Dixonowi, który gonił w pięt-
kę. Siedział do późnych godzin nocnych, zjawiał się skoro świt, wyjeżdżał służbo-
wo…
– Lubi podróżować.
– Trudno być w rozjazdach i prowadzić firmę. A do tego Kassandra.
– Zachowała się podle.
– Bardzo go zraniła.
Tuck zamyślił się.
– Niczego po sobie nie okazywał.
Amber zawahała się. W końcu uznała, że im więcej Tuckowi powie, tym on lepiej
zrozumie sytuację.
– Czasem słyszałam więcej, niż powinnam. Dixon bardzo chciał zostać ojcem. My-
ślał, że starają się o dziecko, a ona brała tabletki antykoncepcyjne i sypiała z ko-
chankiem.
– Psiakrew… – Wzdychając, usiadł i wbił wzrok w ekran komputera. – Muszę go
jednak zawiadomić o Jamisonie.
– Zrób, co uważasz za konieczne.
– Nie pomożesz mi?
– Nie odnajdę Dixona, ale pomogę w prowadzeniu firmy.
Tuck poruszył myszą, uderzył w kilka klawiszy.
– Powinnaś była mi powiedzieć.
– Co? – Zaintrygowana stanęła mu nad ramieniem.
– Że chciał wyjechać z dnia na dzień, zniknąć.
Zobaczyła na ekranie służbową pocztę Dixona; kopie automatycznie trafiały na jej
komputer.
– Jestem jego asystentką. Nikomu nie opowiadam o jego prywatnych sprawach.
– Same urzędowe listy – mruknął Tuck. Nagle obrócił się do niej twarzą. – Co byś
zrobiła, gdybyś była moją?
Pytanie zbiło ją z tropu. Gdyby była Tucka? Gdyby była w jego ramionach, w jego
życiu, w jego łóżku? Gdyby…
– Amber?
– Tak? – Usiłowała przywołać się do porządku.
– Co byś zrobiła, gdybyś była moją asystentką?
– Nie jestem.
– Ale gdybyś była?
Gdyby była, miałaby poważny problem. Bo czułaby miętę do swojego szefa. Bo
chciałaby się z nim całować. I prędzej czy później zaczęłaby. Właśnie teraz o tym
myślała. Sądząc po błysku w oczach Tucka, on też o tym myślał.
– Popełniłabym straszny błąd – odparła.
Uniesiona lekko brew świadczyła o tym, że Tuck właściwie odczytał jej słowa. Po-
gładził ją po policzku.
– Dlaczego straszny?
– Tuck, nie możemy.
– Nie możemy – powtórzył, zbliżając do niej twarz.
– Tuck…
– Gdybyś była moją asystentką, co byś w obecnej sytuacji mi radziła? – Wziął ją za
rękę. – Pytam serio.
– Radziłabym ci jechać na targi do Nowego Jorku.
– Okej.
Zaskoczyła ją jego reakcja.
– Pojedziesz?
– Razem pojedziemy. Dopóki nie znajdę Dixona, odpowiadam za firmę.
Amber cofnęła się i wyszarpnęła rękę. Razem?
– Słuchaj… – Usiłowała znaleźć słowa. – Żeby nie było nieporozumień… Nie licz
na to, że my… że ja…
– Że pójdziesz ze mną do łóżka?
– No właśnie. – Ujęłaby to nieco delikatniej, ale…
– Wielka szkoda, ale nie dlatego chcę cię zabrać. A jeśli chodzi o łóżko, obiecuję
nie wywierać presji.
Ponownie zbliżył się i pochylił. Czekała.
– Podobają mi się twoje buty – szepnął, gdy ich usta dzieliły dosłownie centymetry.
Zerknęła na swoje złoto-czerwone szpilki.
– Będą idealne na Nowy Jork. – Usiadł z powrotem przed komputerem. – Zatrzy-
mamy się w Neapolitan. Zarezerwujesz nam lot?
– Wolisz… – Z trudem się otrząsnęła. – Wolisz lecieć samolotem firmowym czy ko-
mercyjnym?
– A Dixon…
– Latał firmowym.
– To zarezerwuj firmowy.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nie miał prawa być w dobrym humorze. Dixon nie dawał znaku życia, a Zachary
Ingles, z którym był umówiony w centrum konferencyjnym na Manhattanie, spóźniał
się. W dodatku przygotowywanie pawilonu firmowego odbywało się w sposób cha-
otyczny. Mimo to, patrząc na rusztowania, światła, tablice i makiety, nie potrafił po-
wstrzymać się od uśmiechu. Na drugim końcu miejsca przydzielonego TT stała Am-
ber, która pilnowała, by logo firmy znalazło się na odpowiedniej wysokości. Miała
na sobie dżinsy, niebieską bluzę i tenisówki w różowo-czarną kratkę. Tuck po raz
pierwszy widział ją ubraną na sportowo.
– Panie Tucker? – Zobaczył kobietę z identyfikatorem na piersi. – Jestem Nancy
Raines z cateringu i logistyki.
– Miło mi. – Uścisnął jej dłoń. – Proszę mi mówić Tuck.
Nancy wskazała na tablet w dłoni.
– A więc, Tuck, mam dla TT zarezerwowaną na piątek wschodnią salę balową.
Dla sześciuset osób.
– Zgadza się.
W samolocie zapoznał się z planem imprez i wydarzeń. Kątem oka dojrzał zbliża-
jącą się Amber.
– Pana firma zamówiła trio jazzowe. Czy zespół gra muzykę akustyczną? Pytam,
bo w sali nie ma nagłośnienia…
– Co takiego?
Musiała zajść pomyłka. Pomijając muzykę, zaplanowano trzy przemówienia i dzie-
sięciominutowy pokaz filmowy.
– Mogę pomóc? – Amber popatrzyła na Tucka.
– Nancy mówi, że w naszej sali nie ma nagłośnienia.
– Prosiliśmy o nie. Także o trzy ekrany projekcyjne.
Nancy pokręciła głową.
– Nie wpłynęło żadne zamówienie.
– Tym się zajmuje marketing. Co z Zacharym? – spytał Tuck.
– Dzwoniłam do niego, wysłałam kilka mejli i esemesów – odparła Amber. – Nie
odpowiada.
Tuck wyciągnął komórkę.
– Musimy mieć nagłośnienie i ekrany. Załatwi pani?
– Postaram się. – Nancy stuknęła palcem w tablet. – Za ekspres będzie dodatko-
wa opłata.
Tuck wybrał numer Zachary’ego; znów odezwała się poczta głosowa.
– Może lot jest opóźniony? – Sprawdził swoje esemesy, a potem mejle. – O, wła-
śnie przyszedł mejl od Zachary’ego.
– Co napisał? – Amber widziała, jak Tuck zaciska zęby.
– Przysłał wymówienie.
– Nie żartuj. – Zerknęła mu przez ramię.
Tuck nic nie rozumiał. Zachary pracował w TT od dziesięciu lat, awansował, do-
skonale zarabiał.
– Dlaczego to zrobił?
Nagle zadzwonił jego telefon. Na wyświetlaczu Tuck zobaczył nazwisko Lucasa
Steele’a. Odebrał.
– Do jasnej cholery, co się dzieje?
– Zachary odszedł – oznajmił Lucas.
– Wiem, ale dlaczego?
– Harvey też.
– Też? – Dwóch dyrektorów w tym samym czasie?
Amber wytrzeszczyła oczy.
– Dostali ofertę z Peak Overland – ciągnął Lucas.
– Obaj?
– Tak. Zniknięcie Dixona… Po prostu nikt nic nie wie, więc krążą różne plotki. Że
siedzi w więzieniu za granicą, że zginął podczas skoku ze spadochronem.
– Jest w Nowym Orleanie. Albo w Miami.
Na drugim końcu linii nastała cisza.
– Sam nie wiesz, co się z nim dzieje – rzekł po chwili Lucas.
– Wyjechał na urlop.
– Z powodu rozwodu?
– Tak sądzę.
– Okej. Potrzebujesz mnie w Nowym Jorku?
– Tak. Ale też w Chicago. I w Antwerpii. – Tuck westchnął. – Dobra, na razie zo-
stań w Chicago. Pogadaj z ochroną. Dopilnuj zmiany zamków, haseł… Kto mógłby
zastąpić naszych zdrajców? Masz pomysł?
– Zastanowię się.
– Okej. Zadzwonię za parę godzin. – Tuck rozłączył się. Cholera, gdyby lepiej znał
się na sprawach firmy…
– Ja bym wybrała Hope Quigley – oznajmiła Amber. – Jest menedżerem w marke-
tingu. Udziela się w mediach społecznościowych…
– Mam awansować blogerkę na szefa? – Nie chciał sam podejmować takich decy-
zji. – Dzwonię do Jacksona. Koniec żartów, muszę znaleźć Dixona.
– Nie musisz. Awansuj Hope. Na innych też możesz liczyć.
– Psiakrew, Amber! Firma potrzebuje silnego prezesa. Targi zaczynają się za dwa
dni, a my jesteśmy w rozsypce. Nie wiadomo, czy zdążymy z bankietem. W dodatku
dyrektor od marketingu ma trzydzieści spotkań.
– Ty idź na nie.
– Jasne. – Cóż on wie o kosztach transportu surowców drogą morską i transporcie
intermodalnym?
– I weź Hope. Ma dwa dni. Zdąży przejrzeć dokumenty.
– Nie znam kobiety, na oczy jej nie widziałem.
– To wezwij na pomoc Lucasa.
– Zostaje na straży w Chicago, ktoś musi pilnować bieżących spraw.
– Masz rację. – Amber wydęła wargi. – Beznadziejna sprawa. Trzeba się poddać
i wracać do domu.
Żachnął się. Jakim cudem brat jej nie zwolnił? Zaczął wybierać numer Jacksona.
– Przy Dixonie też pozwalałaś sobie na takie zachowanie?
– Nie, bo Dixon wiedział, co robić.
– A ja… – Tuck urwał. Tak, Dixon wiedział, a on nie.
– Cześć, Tuck – usłyszał w słuchawce głos Jacksona.
– Koniec żartów. Za wszelką cenę znajdź Dixona.
– Ale… – zaczęła Amber.
Zmroził ją spojrzeniem.
– Właśnie straciłem szefa marketingu i finansów.
– Wywaliłeś ich z roboty? – zdumiał się Jackson.
– Sami odeszli. Podobno dostali ofertę od konkurencji.
– Ludzie zaczynają się bać.
– Nie jestem silnym przywódcą – stwierdził Tuck. Dawno temu powinien był po-
stawić się ojcu. Może nie miałby wiele do powiedzenia w firmie, ale przynajmniej
zdobyłby doświadczenie. – Znajdź go, Jackson.
– Jestem w Nowym Orleanie.
– A on?
– Jeszcze nie wiem. Mogę do ciebie oddzwonić?
– Postaraj się jak najszybciej.
Napotkał wzrok Amber. Pokręciła głową. Chciała, by dał Dixonowi spokój i sam
się wszystkim zajął.
Wyglądał fantastycznie w smokingu, co jej wcale nie zaskoczyło. Od lat widywała
jego zdjęcia w prasie, na ogół gdy z piękną kobietą u boku wybierał się na kolację.
Przyjęcie dobiegało końca. Amber skierowała się ku drzwiom, szczęśliwa, że już
po wszystkim. Nie czuła nóg. Wiedziała, że tak będzie, ale nie mogła się powstrzy-
mać. To było najbardziej wytworne przyjęcie w jej życiu. Poza tym po raz pierwszy
miała okazję włożyć srebrne koronkowe buty z odkrytymi palcami i wysokimi czer-
wonymi obcasami. Paznokcie u stóp pomalowała na identyczny czerwony kolor. Do-
pełnieniem całości była czarna sukienka bez rękawów, do połowy ud, ozdobiona
u dołu srebrnymi cekinami.
– Obiecałaś mi taniec – powiedział Tuck.
– Twój karnet był szczelnie wypełniony.
– To prawda, ale nie mogłem być nieuprzejmy.
Skręciła w stronę windy.
– Taki bankiet jest po to, abyś nawiązywał kontakty biznesowe, a nie zapisywał
w notesiku numery telefonów.
– Jesteś zazdrosna?
Nie, po prostu żal jej było okazji, które zmarnował.
– Zatańcz ze mną teraz – poprosił.
Jego głos przejął ją dreszczem.
– Zespół już pakuje instrumenty.
– Możemy pójść gdzie indziej.
– Jest późno. Nóg nie czuję. I nie wiem, dlaczego się przed tobą tłumaczę. Nie
mam ochoty na tańce. Mam ochotę na łóżko.
Nastała parosekundowa cisza.
– Okej, zgoda.
Wsiedli do windy.
– Tuck, nie możesz ze mną flirtować.
– Bo robię to nieumiejętnie?
– Nie o to…
– Zdążyliśmy z pawilonem. Zjawiły się tłumy. Zorganizowaliśmy świetne przyjęcie,
nawet mieliśmy dobre nagłośnienie. Czy nie możemy się odprężyć?
– Pracuję dla ciebie – odparła. Wiedziała, że musi ukrócić jego zapędy. Był uroczy,
zabawny i przystojny, ale to nie randka.
– Co z tego? – spytał szczerze zdumiony.
– To, że nie możesz mnie podrywać.
– Tak mówi prawo?
– Owszem, to podpada pod molestowanie seksualne.
– Przecież nie ciągnę cię do łóżka. Oczywiście nie miałbym nic przeciwko temu,
ale propozycja nie wyjdzie ode mnie. No, chyba że żartem – dodał.
Drzwi windy rozsunęły się. Oboje stali w miejscu.
– Jesteś moim szefem.
– Nie ja, Dixon.
– Wiesz, o co mi chodzi.
– Czyli nawet nie mogę zaprosić cię na randkę? To absurd. Dziewczyny umawiają
się z szefami. Czasem ich poślubiają.
Drzwi windy zasunęły się.
– Chcesz mnie poślubić?
– Bez wcześniejszej randki?
Wzdychając ciężko, Amber wcisnęła przycisk. Po chwili wsiedli do windy.
– Ja tylko chciałem z tobą zatańczyć.
Drzwi zasunęły się. Byli sami w ciasnej kabinie.
– Nie mamy czasu na tańce. Musisz się przygotować do jutrzejszych spotkań.
Przestudiowałeś dokumenty?
– Zerknąłem na nie.
– To znaczy?
– Przejrzałem. Mniej więcej się orientuję. Poza tym obiecałaś mi towarzyszyć.
– Podczas negocjacji z przedstawicielami firm wartych miliardy nie możesz nara-
dzać się z asystentką.
– Wiem. Po prostu byłem strasznie zajęty, najpierw z Lucasem, potem z Hope.
– I co?
– Spodobała mi się. Myślę, że może przejąć część obowiązków Harveya.
– Świetnie.
– Dlatego nie miałem czasu przestudiować trzydziestu plików.
Była zmęczona, ale wiedziała, że musi Tuckowi pomóc. Całe szczęście, że wypiła
tylko kieliszek szampana.
– Razem to zrobimy. Teraz. – Spojrzał na zegarek. – Chyba że wolisz wstać
o czwartej rano?
– Czwarta to środek nocy, a nie rano – odparł.
– Pierwsze spotkanie masz przy śniadaniu.
– To jakiś horror.
Winda zatrzymała się na ostatnim piętrze.
– Dobra, miejmy to z głowy – rzekła z rezygnacją.
Ruszyli do apartamentu Tucka. Była tu wczoraj, więc wiedziała, że nie jest to ty-
powy pokój. Na dole mieścił się salon, łazienka i nieduża kuchnia. Spiralne schody
prowadziły do sypialni, a z sypialni wychodziło się na taras, na którym znajdowało
się jacuzzi. Położyła torebkę na szklanym stoliku. Gdy zsuwała buty, zabrzęczał te-
lefon. Ciekawe, kto do niej esemesuje o tak późnej porze. Siostra?
Jade mieszkała na zachodnim wybrzeżu i odzywała się tylko wtedy, gdy potrzebo-
wała pieniędzy albo przeżywała kryzys emocjonalny. Pierwszą myślą Amber było,
że trafiła za kratki.
– Napijesz się czegoś? – spytał Tuck.
Usiadła na brzoskwiniowej kanapie naprzeciwko kominka. Po obu stronach sofy
stały kremowe fotele.
– Wody – poprosiła, otwierając wiadomość.
– Samej?
– Z sokiem.
Przyjechałam do miasta, napisała Jade.
– Żadnych procentów?
– Wolę zachować jasność umysłu.
Jakiego miasta?
– Na wypadek, gdybym zaczął cię podrywać?
– Obiecałeś, że nie będziesz.
– Niczego nie podpisywałem.
Do Chicago.
Co się stało?
Nic poza tym, że rzucił mnie facet. Ale to palant.
– Amber…
– Tak?
– Powiedziałem, że niczego nie podpisywałem.
Podniosła wzrok znad komórki.
– Jakiego niczego?
– Z kim korespondujesz?
– Z siostrą.
– Myślałem, że z narzeczonym.
– Nie mam narzeczonego.
Jestem w Nowym Jorku, odpisała siostrze.
– To dobrze – powiedział Tuck.
Przeszył ją dreszcz.
Chciałam się u ciebie zatrzymać. Na kilka dni.
Amber zastygła z palcami nad telefonem.
– O co chodzi? – Tuck podszedł bliżej.
– Chce się u mnie zatrzymać.
– To źle?
– Nie jest zbyt… spolegliwa.
Jade ciągle zmieniała jedną kiepsko płatną pracę na drugą i angażowała się w nie-
udane związki. Kiedy ostatni raz mieszkała u Amber, po pierwsze, sąsiedzi narzeka-
li na hałas, po drugie, wypiła cały zapas wina i po trzecie, wyjechała bez pożegna-
nia, zabierając dwie pary nie swoich dżinsów i kilka bluzek.
Odezwę się po powrocie, napisała Amber.
– Ach, tak? – Tuck usiadł na drugim końcu kanapy.
Ja już dziś potrzebuję noclegu.
Amber zaklęła pod nosem. W Chicago dochodzi północ, siostra nie ma dokąd się
udać, a pieniędzy też pewnie nie ma.
– Jakiś problem? – spytał Tuck.
– Potrzebuje noclegu.
– Teraz? Dziś? – Spojrzał na zegarek.
– Dopiero przyjechała z Los Angeles. – Nie zdziwiłaby się, gdyby Jade odbyła po-
dróż autostopem.
A hotel?
Nie stać mnie. Palant zabrał mi całą forsę.
Oczywiście. Faceci zawsze zabierali jej forsę.
– Pewnie ma problemy finansowe? – spytał Tuck.
– Dyplomatycznie to ująłeś.
– Wyślij ją do najbliższego Aquamarine.
Amber zmarszczyła czoło. Była to sieć czterogwiazdkowych hoteli.
– Tucker Transportation ma tam konto.
– Nie mogę…
– Ale ja mogę. Jesteś mi potrzebna z czystym umysłem, a nie zamartwiająca się
o siostrę. Niech idzie do Aquamarine.
– Nie mogę…
– To polecenie służbowe.
– Wtrącasz się do mojego życia. – Nie powinna przyjmować propozycji Tucka, ale
nie chciała budzić w środku nocy sąsiada i prosić, by dał Jade klucz. Cholera…
– Wtrącam się. A teraz przekaż jej, co ci kazałem.
Amber westchnęła. Zanim zdołała cokolwiek napisać, Tuck wyrwał jej z ręki tele-
fon.
– No wiesz!
– To najlepsze rozwiązanie.
Miał rację. Zresztą zamierzała wykonać jego polecenie, tylko ją uprzedził.
– Ona mówi, że to cudowna propozycja. – Odłożył telefon na stolik. – Dobra z cie-
bie siostra.
– To z ciebie dobra siostra.
– Nikt mnie nigdy tak nie nazwał.
– Mnie też nie.
Roześmiał się, myśląc, że Amber żartuje. Nie żartowała.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tuck chodził spać o późnych porach, ale kiedy dobrnęli do końca ostatniej teczki,
dosłownie padał na nos. Amber też ledwo trzymała się na nogach.
– No dobrze, więcej już nic nie zrobimy – oznajmiła.
Siedzieli na kanapie, na stoliku paliła się lampa, za oknem widać było światła mia-
sta. Jakiś czas temu Tuck zdjął marynarkę, rozwiązał muchę, podwinął rękawy,
mimo to wciąż było mu za ciepło. Może ogrzewanie jest źle nastawione, a może Am-
ber tak na niego działa?
Wszystko mu się w niej podobało, poczynając od niebieskich oczu i gęstych kasz-
tanowych włosów, a skończywszy na krągłościach, które podkreślała sukienka.
– Jesteś przygotowany? – zapytała.
Uzmysłowił sobie, że od kilkunastu sekund się w nią wpatruje. Miał ochotę przy-
wrzeć ustami do jej warg, poznać ich smak. Wiedział, że nie powinien. Jakakolwiek
bliższa zażyłość wszystko skomplikuje.
– Tuck?
Odgarnął jej z twarzy kilka kosmyków.
Wciągnęła z sykiem powietrze i przymknęła powieki. Kiedy je uniosła, zobaczył
w jej oczach wahanie. Wahanie, nie sprzeciw. Nie mówiła mu, by zostawił ją w spo-
koju. Najwyraźniej czuła to samo, co on: pokusę.
Istniały dziesiątki powodów, dlaczego nie powinien tego robić, ale żaden nie przy-
chodził mu do głowy. Powoli się do niej przysunął. Mogła go powstrzymać, ale tego
nie zrobiła. Ich usta się zetknęły. Z początku niepewnie odwzajemniała jego pocału-
nek. Wreszcie ich języki się spotkały, ciała przylgnęły do siebie. Położyli się na ka-
napie. Pokrywał pocałunkami jej szyję, dekolt, ramiona. Oczami wyobraźni widział,
jak rozpina zamek, jak sukienka osuwa się na podłogę, a Amber zostaje w staniku
i figach.
– Tuck?
– Słucham? – Wiedział, co za moment usłyszy.
– Nie możemy.
Miał ochotę zaprotestować, powiedzieć, że mogą, że świat się nie zawali, że niko-
go nie krzywdzą. Ale nigdy żadnej kobiety nie zmuszał do seksu.
– Jesteś pewna?
– Tak. Przepraszam.
– Nie, to ja przepraszam. Nie powinienem był cię całować.
– Mogłam cię powstrzymać.
– Cieszę się, że tego nie zrobiłaś.
Podał jej rękę i pomógł usiąść.
– Ja…
– Nie, Amber, nie musisz się tłumaczyć.
Miała prawo się nie zgodzić, zresztą rozumiał jej wahania. Pracuje dla niego,
przynajmniej do powrotu Dixona. Lepiej nie stwarzać niepotrzebnych komplikacji.
– Jesteś przystojnym mężczyzną…
Wstała z kanapy. On również.
– Myślę, że kobiety… że rzadko któraś ci odmawia.
– Skąd możesz to wiedzieć?
– Czytam prasę.
– Wierzysz brukowcom? – spytał poirytowany.
– Zamieszczają zdjęcia. Ciągle pokazują cię z jakąś pięknością.
– Nie pocałowałem cię dlatego, że jesteś piękna.
– Wiem. Wcale się do nich nie porównuję.
– Nie? – Nie rozumiał, o czym Amber mówi.
– Nie jestem jedną z tych ślicznotek, z którymi się pokazujesz.
– Racja. – Była kimś więcej. Krótko się znali, ale czuł, że jest więcej warta niż
tamte ślicznotki razem wzięte.
– Pójdę już. – Spuściła głowę. Chciał ją zatrzymać, znów pocałować, zanieść do
łóżka. Ale nie mógł. – Zanim zrobimy coś, czego będziemy żałować – dodała.
– Ja niczego nie żałuję.
– A ja tak. Jestem twoją pracownicą.
– Nie moją. Dixona.
– Pracuję w firmie, w której jesteś wiceprezesem.
– Tylko na papierze – odparł, używając słów ojca.
– Musisz to zmienić, Tuck. Zaangażować się.
– Zamierzasz mnie pouczać, mówić mi o obowiązkach?
– Ktoś powinien.
Chciał odpowiedzieć, że stale o tym słyszy, ale uzmysłowił sobie, że to nieprawda.
Ani ojciec, ani Dixon nie wywierali na niego presji, nie prosili, aby się bardziej anga-
żował. Było im obojętne, czym się zajmuje.
– Nie mówmy o firmie. – Sięgnął po rękę Amber. – Mówmy o nas.
– Nie ma żadnych nas, Tuck. Idę do siebie.
– Nie musisz. – Ścisnął jej dłonie.
– Muszę.
– Zostań. Przepraszam – zreflektował się po chwili. – Nigdy tego nie robię. Nie
proszę kobiet, żeby poszły ze mną do łóżka.
– Same do niego wskakują?
Istotnie tak było, ale oczywiście się nie przyznał.
– Lubię cię, Amber.
– Idę. Minęła już druga. – Uwolniwszy ręce, cofnęła się. – Nie zapomnij o pierw-
szym spotkaniu. I nie spóźnij się.
– Nigdy się nie spóźniam.
– Fakt. – Włożyła buty, wzięła torebkę. – Do jutra.
Znikła za drzwiami. Gdyby mógł ją zawołać, rozkazać, by wróciła… Ale już dość
popełnił błędów. Uświadomił sobie, że jeżeli chce, aby Amber pozwoliła mu się do
siebie zbliżyć, musi uzbroić się w cierpliwość.
Dwa dni później denerwowała się przed spotkaniem z siostrą. Cieszyła się, że
Jade zerwała z kolejnym „palantem”, ale czy następny okaże się lepszy? Odkąd rzu-
ciła szkołę, angażowała się w związki, które nigdy dobrze nie rokowały.
Amber tłumaczyła sobie, że nie powinna się przejmować. Jade jest dorosła i odpo-
wiada za swoje decyzje. Ale ciągle miała przed oczami małą zagubioną dziewczyn-
kę, która nie radzi sobie z alkoholizmem matki.
Wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę hotelu. Umówiła się z Jade w kawiarni,
ale nie zdziwiłaby się, gdyby zastała siostrę w barze. To smutne, a zarazem tragicz-
ne, że dziewczyna, której alkoholizm matki zniszczył dzieciństwo, sama szuka po-
cieszenia w alkoholu.
Bar był przestronny, pełen roślin w donicach. Amber rozejrzała się. Nie zauwa-
żywszy siostry, skierowała się do kawiarni przy basenie. Jade siedziała przy stoliku.
Na widok siostry poderwała się na nogi. Amber otworzyła szeroko oczy. Jade była
w ciąży.
– Siódmy miesiąc – oznajmiła Jade, odpowiadając na pytanie, którego Amber nie
zdołała wykrztusić.
– Ale… kiedy? Jak?
– Kiedy? Siedem miesięcy temu. Jak? Normalnie. Możemy usiąść?
– Och, złotko… – Amber jęknęła.
– Błagam, nie lituj się nade mną. Jestem szczęśliwa. Będę miała dziecko.
Siadając naprzeciwko siostry, Amber zobaczyła na stoliku napoczętą sałatkę
i szklankę z mrożoną herbatą.
– Mam nadzieję, że nie pijesz?
– To herbata.
– Nie mówię teraz, tylko w ogóle.
– Nie piję. Nie jestem głupia.
– Dobrze. Byłaś u lekarza?
– W Los Angeles. W Chicago też kogoś znajdę.
Kelnerka podeszła do stolika. Amber zamówiła colę i przeniosła wzrok na siostrę.
Zwróciła uwagę na jej starą bawełnianą bluzkę i pomięte spodnie, na zapadnięte
policzki i chude ramiona. Czyżby nie dojadała?
Przez całą drogę z Nowego Jorku modliła się, aby pobyt Jade w Chicago był krót-
ki. Z lękiem myślała o wspólnym mieszkaniu przez kilka dni, nie daj Boże tygodni.
Teraz uświadomiła sobie, że tak będzie.
– Dbasz o siebie?
Siostra wzruszyła ramionami.
– Tak. Wiesz, z początku Kirk się cieszył, ale potem zaczął wygadywać głupoty, że
trzeba oddać dziecko do adopcji.
Hm, może to nie były takie głupoty?
– A ty? – spytała Amber. – Myślałaś o adopcji?
– Nie oddam dziecka! – zawołała Jade ze złością.
– Do takich ośrodków zgłaszają się fantastyczni ludzie, kochający, tyle że bezpłod-
ni, dobrze wykształceni, mieszkający w ładnych domach na przedmieściach…
– Nie. – Jade położyła ręce na brzuchu.
– Okej, twój wybór.
– No właśnie, tylko mój.
Barbara Dunlop Jedna na milion Tłumaczenie: Julita Mirska
ROZDZIAŁ PIERWSZY Lawrence „Tuck” Tucker wcześnie zakończył sobotni wieczór: randka nie należa- ła do udanych. Felicity miała promienny uśmiech, złociste włosy, fantastyczną figurę i inteligencję basseta. Poza tym mówiła dużo, w dodatku piskliwym głosem, była przeciwna subwencjonowanym przez państwo przedszkolom, sportom zespołowym dla dzieci oraz nie znosiła Bullsów. Jaki szanujący się mieszkaniec Chicago nie lubi Chicago Bulls? Po deserze Tuck uznał, że życie jest za krótkie, aby słuchać wywodów na wyso- kim C, więc odwiózł dziewczynę do domu, cmoknął na pożegnanie i wrócił do rezy- dencji Tuckerów. Gdy wszedł do holu, z biblioteki dobiegł go głos ojca: – To szaleństwo! – Nie mówię, że będzie łatwo – odrzekł starszy brat Tucka, Dixon. Ojciec i syn kierowali rodzinnym koncernem TT – Tucker Transportation; rzadko się kłócili. – Kto cię zastąpi? Ja jestem zajęty, a nie wyślemy do Antwerpii byle kogo. – Może dyrektor operacyjny…? – Nie! Firmę musi reprezentować wiceprezes. – Wyślij Tucka. – Chyba żartujesz! Tucka zabolała drwina w głosie ojca. – Jest wiceprezesem. – Wyłącznie na papierze. Dobrze wiesz, że sobie nie poradzi. Naprawdę musisz teraz brać urlop? – Muszę. Po dziesięciu latach małżeństwa zdradziła mnie żona. Wiesz, jak się czu- ję? Tuckowi żal było brata. Minęło kilka miesięcy, odkąd Dixon przyłapał Kassandrę w łóżku z kochankiem. W tym tygodniu wreszcie nadeszły papiery rozwodowe. – Jesteś zły. I słusznie. Ale pokonałeś ją. Dzięki intercyzie została prawie z ni- czym. Nastała cisza. Lada moment mężczyźni mogą wyjść z biblioteki. Tuck zaczął co- fać się ku drzwiom. – Tuckowi należy się szansa. – Miał ją! Miałem? Kiedy? – chciał spytać, bo zawsze w firmie czuł się jak nieproszony gość. Zresztą nieważne. Starał się nie przejmować, bo gdyby się przejmował, byłoby mu podwójnie ciężko. Sięgnąwszy za siebie, otworzył drzwi i zatrzasnął je głośno. – Halo, halo! – zawołał, kierując się do biblioteki. – Cześć, Tuck – powitał go brat. – Nie widziałem twojego samochodu. – Zaparkowałem w garażu. Sprzedałem dziś mieszkanie. – Dixon miał luksusowy
apartament w centrum. – Czyli na razie tu zamieszkasz? – Tuck ściągnął krawat. – Super. Co pijecie? – Whisky – odparł Jamison. – Też sobie naleję. – Tuck rzucił marynarkę na obity czerwoną skórą fotel. Biblioteka, na której wystrój składały się regały po sufit, kamienny kominek, skó- rzane fotele i rzeźbione stoły z drzewa orzechowego, wyglądała tak samo jak sie- demdziesiąt lat temu. – Jak randka? – spytał ojciec. – W porządku. – Jamison popatrzył znacząco na zegarek. – Okej, dziewczyna nie była geniuszem. – A któraś była? – mruknął ojciec. – To wasza pierwsza randka? – W głosie Dixona pobrzmiewała życzliwość. Tuck podszedł do barku. – I ostatnia. Jutro gram z Shane’em w kosza. Masz ochotę? – Nie mogę. – Pracujesz? – Nie, muszę załatwić kilka spraw. Tuck odniósł wrażenie, że brat coś ukrywa, ale nie chciał go wypytywać. Jutro się wszystkiego dowie. Ciekawe, czy Dixon naprawdę chce wziąć urlop? Z drugiej stro- ny ojciec ma rację: firma potrzebuje Dixona. On, Tuck, kiepsko by sobie radził w roli jego zamiennika. – Nie – skłamała Amber Bowen, patrząc w oczy prezesa Tucker Transportation. – Dixon nic mi nie mówił. Była lojalna wobec swojego szefa, Dixona Tuckera, który pięć lat temu dał szansę dziewczynie tuż po szkole średniej, bez studiów i doświadczenia w pracy biurowej. Zaufał jej, a ona nie zamierzała go zawieść. – Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałaś? Jamison Tucker wyglądał groźnie, kiedy siedział przy biurku w narożnym gabine- cie na trzydziestym drugim piętrze. Nie był tak wysoki jak jego dwaj synowie, za to był potężnie zbudowany. – Wczoraj rano – odparła Amber. – A nie wieczorem? – Jamison zmrużył oczy. – Nie – odparła zaskoczona podejrzliwym tonem. – Na pewno? – Dlaczego uważa pan, że… – Ha! Czyli widzieliście się! – zawołał Jamison. Nie widzieli się, wiedziała jednak, że wieczorem Dixon odleciał do Arizony. Przed wyjazdem powiedział jej, że zostawił list do rodziny, by nikt się o niego nie martwił. A jej kazał przysiąc, że nikomu nic nie zdradzi. Denerwowało ją, że bliscy Dixona go wykorzystują. Biedak był zmęczony i prze- pracowany. Od kilku lat przejmował na siebie coraz więcej obowiązków, a teraz jeszcze rozwód… Potrzebował wypoczynku. Próbował wyjaśnić to rodzinie, lecz ani ojciec, ani brat go nie słuchali. W tej sytuacji nie miał wyjścia – musiał zniknąć. – Sugeruje pan, że coś mnie łączy z Dixonem?
Jamison pochylił się nad biurkiem. – Niczego nie sugeruję. – A jednak… – Wiedziała, że stąpa po kruchym lodzie, ale była zła. Dixon był po- rządnym facetem. – Jak śmiesz? – Pańskiemu synowi należy się szacunek. – Ty… ty… – Wytrzeszczył oczy i poczerwieniał. Amber przygotowała się na najgorsze: zaraz straci pracę. Oby Dixon przyjął ją z powrotem. Nagle Jamison chwycił się za serce i wciągnął gwałtownie powietrze. – Panie Tucker? Widząc przerażenie w oczach prezesa, Amber złapała za telefon i dzwoniąc po pogotowie, zawołała asystentkę Jamisona. Margaret Smithers przybiegła do gabi- netu i przytomnie wezwała firmową pielęgniarkę. Ta rozpoczęła reanimację. Amber wystraszyła się. Co to było? Zawał? Czy szef umrze? Trzeba poinformować jego żonę. Z drugiej strony pani Tucker nie powinna być sama, otrzymując taką wiado- mość, a w ogóle lepiej, żeby ktoś z rodziny ją zawiadomił. – Zadzwonię do Tucka, ale nie mam jego numeru… – U mnie na biurku – odparła Margaret. – W kalendarzu. Przepuściwszy w drzwiach ratowników medycznych, Amber przeszła do sąsied- niego pokoju. – Halo? – Mówi Amber Bowen. – Kątem oka widziała defibrylator. – Asystentka Dixona – dodała, słysząc ciszę na drugim końcu linii. – Musi pan przyjść do firmy… – Urwała. Właściwie to Tuck powinien jechać do szpitala. – Dlaczego? – Pana ojciec… Wezwaliśmy pogotowie. – Co się stało? – Nie wiem. Ratownicy położyli go na noszach. Nie chciałam sama dzwonić do pani Tucker… – Słusznie. – Najlepiej niech pan jedzie prosto do Central Hospital. – Jest przytomny? – Chyba nie. – Dobra, już jadę. Ratownicy wynieśli Jamisona, który leżał podłączony do kroplówki, z maską tleno- wą na twarzy. Amber osunęła się na fotel Margaret. Pielęgniarka z asystentką pre- zesa wyszły z gabinetu; pierwsza ruszyła za ratownikami, po policzkach drugiej pły- nęły łzy. – Będzie dobrze – powiedziała Amber, wstając. – Ma świetnych lekarzy. – Jak to się stało? – szepnęła Margaret. – Nie wiesz, czy miał problemy z sercem? – Nie miał. Wczoraj wieczorem… był w świetnym nastroju. Piliśmy wino… – Tutaj? W biurze? Margaret wyraźnie się speszyła. Na jej twarzy odmalowały się wyrzuty sumienia. Zaczęła przesuwać papiery na biurku.
Amber zaniemówiła. Jamison i Margaret spędzili razem wczorajszy wieczór? Czyżby byli kochankami? – Ja… – Obeszła biurko. – Muszę… – Opadła na fotel. – Tak, oczywiście – powiedziała Amber, wycofując się z pokoju. – Powiadomię dy- rektorów działów. Aha, czy Jamison mówił ci o Dixonie? – Co o Dixonie? – Nieważne, później porozmawiamy. Dixon wyjechał. Jamison jest w szpitalu. Nie ma kto kierować firmą. Może Tuck? Amber nie bardzo to sobie wyobrażała. Tuck miał stanowisko wiceprezesa, ale wi- ceprezesem nie był. Był bon vivantem, który czasem wpadał do biura, swoim wido- kiem przyprawiając damską część personelu o szybsze bicie serca. Tydzień później musiał pogodzić się z faktami: po pierwsze minie wiele miesięcy, zanim ojciec wróci do firmy, po drugie Dixon przepadł jak kamień w wodę. Ktoś po- winien jednak zarządzać firmą i tym kimś był on. Szefowie działów zgromadzeni w sali konferencyjnej patrzyli z zaniepokojeniem, kiedy zajął fotel prezesa. – A gdzie Dixon? – spytał dyrektor finansowy, Harvey Miller. Tuck dzwonił, esemesował i mejlował do brata. Bez skutku. Wiedział tylko tyle, co ten napisał w krótkim liście do ojca: że wyjeżdża na miesiąc, może dłużej. – Wyjechał na urlop. – Teraz? – Harvey nie krył zdumienia. – Nic o tym nie słyszałam – stwierdziła Mary Silas z działu HR, która szczyciła się tym, że zawsze wszystko wie. – Ściągnij go z powrotem. Tuck powiódł po nich wzrokiem. – Chciałbym z każdym z was jutro porozmawiać. Proszę przygotować sprawozda- nia kwartalne. – A co z targami w Nowym Jorku? – spytał Zachary Ingles, dyrektor do spraw marketingu. Tuck słabo się w tym orientował. Owszem, kilka razy w nich uczestniczył, ale bar- dziej skupiał się na hostessach i bankietach niż na sprawach handlowych. – Jutro wszystko omówimy. – Potrzebuję konkretnych decyzji. – W głosie Zachary’ego pobrzmiewała nuta zniecierpliwienia. – Podejmę je – oznajmił Tuck. – A nie można urządzić telekonferencji z Dixonem? – Nie, Dixon jest nieosiągalny. – Chcesz pełne sprawozdania czy wystarczy krótki raport? – spytał Lucas Steele, dyrektor operacyjny, jedyny, który nie nosił szytego na miarę garnituru, lecz dżinsy, koszulę bez krawata i ciemną marynarkę. – Wystarczy krótki raport – odparł Tuck. – Na tym kończymy, dziękuję – powie- dział, wstając. Mężczyźni opuścili salę, zostawiając go z Amber. Wcześniej nie zwracał na nią uwagi, teraz zaś wydała mu się niezwykle opanowana i sprawna. Włosy miała upię- te, makijaż prawie niewidoczny, strój nierzucający się w oczy… właśnie tak wyobra-
żał sobie idealną sekretarkę. Dwie rzeczy w jej wyglądzie go zaintrygowały. Pierwsza to kosmyki, które wysu- nęły się z koka, a druga to czarne szpilki na złotych podeszwach. Kosmyki miał ochotę odgarnąć, a szpilki… od nich trudno było mu oderwać wzrok. Wiedział jed- nak, że na żadne dystrakcje nie może sobie pozwolić. – Trzeba ściągnąć Dixona – powiedział. – Nie powinniśmy mu przeszkadzać. Odpowiedź Amber wydała mu się niedorzeczna. – Musi pokierować firmą. – Sam musisz się nią zająć. W jej niebieskich oczach dojrzał błysk gniewu. – Oboje wiemy, że się do tego nie nadaję. – Niczego takiego nie wiemy. Zaskoczyła go postawa Amber. – Z Dixonem też tak rozmawiasz? – Jak? – Dobrze wiesz, o czym mówię. – Dixon potrzebuje wypoczynku. Rozwód go wykończył. – Zwierzał ci się ze spraw prywatnych? – zdziwił się Tuck. – Opowiadał o żonie? – Czyżby Dixon i Amber… – Czasem widywałam ich razem – odparła. – I słyszałam, jak rozmawiają. – Podsłuchiwałaś? – Nie musiałam. Moja praca wymaga, żebym siedziała przy biurku, a biurko znaj- duje się za drzwiami gabinetu Dixona. A Kassandra podnosiła głos. – Aha… – Och, przestań – warknęła. – Jeśli masz pytanie, to pytaj. Nie insynuuj. – W porządku. Kim byłaś dla mojego brata? – Asystentką. – Co wchodziło w zakres twoich obowiązków? – Wszystko. – Wszystko? – Pytaj. Nie insynuuj. Podobała mu się ta dziewczyna, jej tupet i prostolinijność. – Spałaś z nim? – Patrząc w jej oczy, uzmysłowił sobie, że bardzo nie chce usły- szeć odpowiedzi twierdzącej. – Nie. – Jesteś pewna? – Mogłabym zapomnieć wziąć klucze albo kupić jedzenie dla kota, ale zapomnieć, czy spałam z szefem? Miał ochotę ją pocałować. Zamiast tego spytał: – Masz kota? – Nie, Tuck, nie mam. A teraz skup się. Dixon nie wróci przynajmniej przez kilka tygodni. Musisz zakasać rękawy, żarty się skończyły. – Sądzisz, że dam radę? – Absolutnie. Jesteś facetem, który chce osiągnąć sukces, zaimponować ojcu.
Myliła się. Nie zależało mu na tym, by wywrzeć wrażenie na ojcu, natomiast pra- gnął wywrzeć wrażenie na niej. Szkoda, że nie mógł zaprezentować się jej jako ele- gancki światowiec albo jako biznesmen. Niestety Amber będzie oglądać go w roli safanduły, który potyka się, myli, błądzi.
ROZDZIAŁ DRUGI Amber towarzyszyły mieszane uczucia. Od tygodnia Tuck zjawiał się w pracy o ósmej. Przez pierwszą godzinę wydawał się mało przytomny – podejrzewała, że jeszcze się nie przestawił z dawnego hulaszczego trybu życia – więc gdy siadał w fotelu, stawiała przed nim kubek kawy. Sama przeniosła się do biurka przed jego gabinetem. Ponieważ rzadko bywał w firmie, nie miał asystentki, ale teraz przejął obowiązki zarówno brata, jak i ojca. Od czasu zawału Jamisona Margaret była na zwolnieniu, toteż Amber starała się trzymać rękę na pulsie i pilnować, by wszystko sprawnie się toczyło. Dziś rano zza drzwi Tucka dochodziły podniesione głosy. Targi w Nowym Jorku miały się rozpo- cząć już wkrótce, terminy goniły… – To ty zatwierdzasz konspekt! – darł się Zachary Ingles. – Przysłałem ci w mejlu trzy wersje. – Mam dwa tysiące zaległych mejli! – To twój problem. Minął termin w drukarni! – Musisz mnie wcześniej informować o terminach. – Poinformowałem. – W mejlu, którego nie przeczytałem. Amber wyobraziła sobie miażdżący wzrok Tucka. Może nie był najlepiej zoriento- wany, ale nie dawał sobą pomiatać. Po chwili drzwi się otworzyły. – Powiedz swojemu szefowi, że będzie płacił za ekspres – warknął Zachary, mija- jąc jej biurko. Nie lubiła Zachary’ego, bo zadzierał nosa i traktował lekceważąco ludzi na niż- szych stanowiskach. Dixon tolerował go, bo był pupilkiem Jamisona, a także dlate- go, że świetnie dogadywał się z bogatymi klientami. Tuck wychylił głowę zza drzwi. – Lucas będzie o dziesiątej – rzekła Amber. – Najbliższe pół godziny masz wolne. – Może przeczytam kilkaset mejli. – Westchnął ciężko. – Co ja źle robię? – Nic. – Mam w skrzynce dwa tysiące wiadomości. – Dixon był znakomicie zorganizowany – oznajmiła. Po tygodniu Tuck chce dorów- nać bratu, któremu osiągnięcie perfekcji zajęło lata? – Ciężko pracował na swój sukces. – Chętnie uzyskałbym radę, a nie słuchał wykładu o moim genialnym bracie – ziry- tował się Tuck. – To, że jest zdolny i pracowity, wiem od urodzenia. Amber ogarnęły wyrzuty sumienia. Tuck naprawdę się stara. Szkoda, że wcze- śniej tak rzadko bywał w firmie. – Zachary powinien był cię osobiście poinformować o terminie. – To moja wina. Powinienem być lepiej obeznany. – Popełniłeś błąd. Nie pierwszy, nie ostatni.
– Pocieszające… – Posłuchaj. Powiedz Zachary’emu, powiedz wszystkim, że mają obowiązek infor- mować cię o terminach osobiście, nie tylko poprzez mejle. Zarządź regularne spo- tkania z kierownikami działów. Jeśli trzeba, nawet codzienne. – Dobrze. Wyślę im mejla… – Nie – przerwała mu. – Ja wyślę. I jeśli chcesz, uporządkuję twoją pocztę. – Zrobiłabyś to? Przeczytałabyś moje listy? – I wyrzuciłabym nieważne. – Wyrzuciłabyś? – Pochylił się nad biurkiem. – Jak? – Za pomocą klawisza „Delete” – odparła z uśmiechem. – Czyli listy nieważne wy- rzucę, sprawami średnio ważnymi zajmę się sama, a ważne oznaczę dla ciebie. – Jesteś fantastyczna! Mógłbym cię wycałować! Czując dziwne ukłucie w brzuchu, przeniosła spojrzenie na usta Tucka, potem na jego oczy… – Dziękuję, nie skorzystam. – Wystarczy ci pensja? – W zupełności. – Okej. – Tuck wyprostował się, po czym dodał z błyskiem w oku: – Ale gdybyś zmieniła zdanie… Amber zmierzyła go wzrokiem. – Jesteście całkiem inni. – Ja i Dixon? – Skinęła głową. – Mój braciszek mógłby sobie trochę odpuścić. – Wiele przeszedł. Nie orientowała się, jak bliska więź łączy braci, ale widziała, jaki wpływ miała na Dixona niewierność żony. Kochał Kassandrę; myślał, że starają się o dziecko, tym- czasem ona brała w tajemnicy tabletki antykoncepcyjne i sypiała z innym. – Wiem. – Był porażony kłamstwami żony. Tuck zamyślił się. – Ślepo jej ufał, nie dostrzegał, że coś jest nie tak. – Człowiek uczciwy nie podejrzewa innych o dwulicowość. – Powiedz mi, Amber, czy mogę na ciebie liczyć? – Tuck spoważniał. – Czy pomo- żesz mi się nie zbłaźnić? Zmrużyła oczy. Nie darzyła go szacunkiem. Uważała, że powinien był wcześniej zająć się firmą. Ale odkąd się pojawił, musiała przyznać, że przykłada się do pracy. – Pomogę. – A na razie jak mi idzie? – No, nie jesteś Dixonem. – I nigdy nie będę. – Ale znakomicie poradziłeś sobie z Zacharym. – Takie same numery odstawiał przy ojcu? – Nie. Ciebie testuje. Wszyscy cię testujemy. – Ty też? – Zwłaszcza ja. Wypadał jednak zadziwiająco dobrze, znacznie lepiej, niż się spodziewała. Powin-
na mieć się na baczności. Po powrocie z firmy Tuck zwykle udawał się do siebie na piętro i rozkładał z pra- cą w saloniku naprzeciwko sypialni. Swoim wystrojem, kolorystyką i meblami z ra- tanu miejsce to różniło się od pozostałych pomieszczeń, w których królowały an- tyczne sofy, żyrandole i ponure obrazy. W domu panowała cisza. W zeszłym tygodniu ojca przewieziono do ośrodka w Bo- stonie. Matka wyjechała razem z nim; zamierzała zatrzymać się u siostry. Przewi- dując, że to może być dłuższy pobyt, zabrała z sobą zaufaną służbę. Tuckowi to nie przeszkadzało, nie miał zamiaru urządzać przyjęć. Zresztą w domu zostało dwóch kucharzy, dwie gosposie i ogrodnik. Wystarczy. Szerokimi schodami zszedł na dół na spotkanie z Jacksonem Rushem. Przynaj- mniej chwilę odsapnie od pracy. Znał Rusha z czasów studiów na Uniwersytecie Chi- cagowskim: on studiował biznes, a Jackson kryminologię. Teraz prowadził agencję detektywistyczną z filiami w całym kraju. – Masz dla mnie wieści? – Dixon wyleciał prywatnym odrzutowcem do Nowego Jorku – odparł Jackson, po- dając gosposi swoją wysłużoną skórzaną kurtkę. – Prywatnym, ale nie firmowym? Cel podróży chciał zachować w tajemnicy? – Na to wygląda. Mężczyźni przeszli do salonu. – Czyli jest w Nowym Jorku. – Jeśli chodzi o Tucka, to była dobra wiadomość. Wcześniej bał się, że brat wyruszył do Europy albo Australii. – Nie, tam wsiadł w pociąg do Charlotte. – Dlaczego w pociąg? I co takiego jest w Charlotte? – Kupując bilet na pociąg, nie trzeba pokazywać dokumentów. Mówiłeś, że ojciec próbował go zatrzymać? Jackson usiadł na kanapie, Tuck w fotelu. – Tak, przerażała go myśl, że mógłbym naprawdę zacząć pracować w firmie. – No to miał pecha. – Żartujesz sobie z jego zawału? – Nie, skądże. Wracając do Dixona, podejrzewam, że z Charlotte ruszył do Miami lub Nowego Orleanu. Nie wiesz, co by go tam mogło ciągnąć? Tuck zamyślił się. – Kobieta? – podsunął Jackson. – Nie, dopiero się rozwiódł. Wątpię, żeby miał ochotę na jakiekolwiek randki. – Okej. Sprawdzamy oba miasta, ale na razie Dixon nie używa kart kredytowych ani komórki. – O czym to świadczy? – Że nie chce być odnaleziony. Tylko dlaczego? – Nie wie o ojcu. Nie wie, że firma jest na mojej głowie. Gdyby wiedział, natych- miast by wrócił. – Poza rozwodem co się dzieje w jego życiu? Ma wrogów, popełnił przestępstwo, dopuścił się malwersacji finansowych? Tuck parsknął śmiechem.
– Malwersacji? Miałby okradać sam siebie? – Może więc ktoś źle mu życzył? Może ten gość, z którym Kassandra go zdradza- ła? – Dixon nie boi się Irwina Borby. – Więc pytanie „dlaczego” pozostaje bez odpowiedzi. – Mówił, że potrzebuje urlopu – mruknął Tuck. Chciałby, żeby tak było. Jeśli Dixon siedzi w barze na plaży, pije rum i gapi się na skąpo odziane dziewczyny, to niedługo wróci do Chicago. Od jego wyjazdu minęły dwa tygodnie. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i nie dopuścić do żadnej katastrofy. Tylko tyle i aż tyle. – Zbliża się termin targów. I za dwa tygodnie wodujemy dwa statki w Antwerpii. Do tego czasu chyba wróci? – Sądzi, że ojciec się tym zajmie – oznajmił Jackson, uderzając palcami o kolano. – Tuck, zaglądałeś do jego komputera? Może jest coś w prywatnej poczcie? – Może. – Tuck nie lubił czytać cudzej poczty, ale sytuacja nie pozostawiała wybo- ru. – Sprawdź sprzęty w jego gabinecie. Komputer stacjonarny, laptop, tablet, wszystko. – Dobrze… Cholera, dlaczego Nowy Jork, potem Charlotte? Dlaczego zmiana środków transportu? – Nie chce być odnaleziony. A może prowadzi drugie życie, o którym nikt nic nie wie? – Nie rozumiem. – Może robi rzeczy, z których się nie zwierza? Wiesz, sporo podróżuje, obraca się we wpływowych kręgach… – Pytasz, czy jest szpiegiem? Jackson wzruszył ramionami. – Odkąd go zastępuję – rzekł Tuck – wiem, że Dixon na nic poza firmą nie miał czasu. Nawet sobie nie wyobrażasz, iloma rzeczami musiał się zajmować. – Pamiętaj, że ty zastępujesz dwie osoby, nie jedną. – Mimo to. Zastanawiam się… – Tuck urwał. Dlaczego nigdy ojciec z bratem nie poprosili o jego pomoc? – Jesteś inteligentny – powiedział Jackson, jakby czytał w myślach przyjaciela. – Sam nie wiem… – A ja wiem. Po prostu brat z ojcem wypracowali swój własny rytm, a ty nie prze- jawiałeś zainteresowania firmą. – Na początku próbowałem się wciągnąć, ale miałem wrażenie, że im wchodzę w drogę. Dixon był gwiazdą, a moja obecność ojcu przeszkadzała. Zniechęciłem się. – Za to teraz… – Robię w portki ze strachu. Jackson parsknął śmiechem. – Znam cię nie od dziś. I nigdy nie widziałem, żebyś się czegokolwiek bał. – Co innego strach przed podbitym okiem, a co innego przed doprowadzeniem fir- my do ruiny. – Wiem, wiem. Polecę jutro do Charlotte.
– Dać ci samolot? – Czemu nie? A ty sprawdź komputery brata. – Poproszę Amber o pomoc. – Amber? – Zaufaną asystentkę Dixona – odparł Tuck. Ujrzał przed oczami jej śliczną buzię. I buty. Każdego dnia nosiła inne, każda para była bardziej seksowna od poprzedniej. Im więcej czasu spędzali razem, tym bar- dziej ta dziewczyna go fascynowała. Gdy w poniedziałek wszedł do biura, hormony Amber zaczęły buzować. Miał na sobie sprane dżinsy, zieloną bawełnianą koszulę i granatową marynarkę, a na twa- rzy seksowny zarost. Tak, zdecydowanie nie był Dixonem. Na widok Dixona serce nigdy nie biło jej szybciej. – Potrzebuję twojej pomocy. – Co się stało? – Chodź ze mną. Przeszył ją dreszcz. Przestań, jesteś w pracy. Tuck nie ma zamiaru przyprzeć cię do ściany i całować. Skierował się do gabinetu Dixona. – Znasz jego hasło? – spytał, pochylając się nad dużym mahoniowym biurkiem. – Do czego? – Do komputera. – Poruszył myszą. Amber milczała. Dixon podał jej hasło kilka miesięcy temu, kiedy był w Europie i prosił, by coś mu przesłała. Nadal je pamiętała. – Amber, podaj hasło. Jeśli nie, poproszę informatyków o ustalenie nowego. – Jako szef miał do tego prawo. – W porządku. – Zaczęła je dyktować. – Zastanów się, po czyjej jesteś stronie. – Po niczyjej. Staram się zachować profesjonalnie. – A ja staram się uratować Tucker Transportation. – Przed czym? – Przed katastrofą, do jakiej mogę firmę doprowadzić. – Czego szukasz? – spytała, wiedząc, że z tą katastrofą to przesada. TT jest solid- ną firmą z zespołem doświadczonych dyrektorów. Nikt w ciągu miesiąca nie dopro- wadził jej do ruiny. – Wskazówek, dokąd mógł się udać… Nagle chwycił za telefon. Po chwili w górnej szufladzie biurka rozległ się dzwo- nek. Gdy ją otworzył, jego oczom ukazała się komórka. – Wciąż działa? Jakim cudem? – Ładowałam ją – przyznała. – Nie przyszło ci do głowy powiedzieć mi, że zostawił komórkę w biurku? – Mil- czała. – I skąd wiedziałaś, że tu jest? Grzebałaś w jego rzeczach? – Nie! – Zawsze szanowała prywatność Dixona. – Powiedział, że zostawia komór- kę w szufladzie. Zmrużył oczy i marszcząc czoło, ściągnął brwi.
– Czyli wiedziałaś, że wyjeżdża? Skinęła głową. Tuck wyprostował się i obszedł biurko. – Zanim odpowiesz, pamiętaj, że zastępuję prezesa. Czy Dixon powiedział ci, do- kąd jedzie? Dał jej numer kontaktowy, ale nie zdradził celu podróży. – Nie – odparła, tłumacząc sobie, że to przecież prawda. – Tuck, on potrzebuje czasu. Ta sprawa z Kasandrą… – Nie wie o ojcu. – Gdyby wiedział, wróciłby. – No właśnie! – I znalazłby się w punkcie wyjścia. Słuchaj, wiem, że ci ciężko bez niego… – Nic nie wiesz! – Pracuję tu od pięciu lat. – Chciała dodać, że to dłużej niż on, Tuck, ale ugryzła się w język. – Jako asystentka. Nie masz pełnego obrazu. Nie znasz zagrożeń, ryzyka… – Znam Dixona. – A ja nie? – Widziałam, jak on tyra – odrzekła. – Widziałam, jak wasz ojciec traci siły, zwal- nia. Widziałam, jaki wpływ na Dixona miała niewierność Kassandry. Biedak nie mógł dłużej wytrzymać. Wyjechał, żeby nie zwariować. Tuck zacisnął ręce na brzegu biurka. Amber nastawiła się na wybuch. Niepo- trzebnie. – Ojciec zwalniał? – Tak. Margaret coraz więcej spraw przekazywała Dixonowi, który gonił w pięt- kę. Siedział do późnych godzin nocnych, zjawiał się skoro świt, wyjeżdżał służbo- wo… – Lubi podróżować. – Trudno być w rozjazdach i prowadzić firmę. A do tego Kassandra. – Zachowała się podle. – Bardzo go zraniła. Tuck zamyślił się. – Niczego po sobie nie okazywał. Amber zawahała się. W końcu uznała, że im więcej Tuckowi powie, tym on lepiej zrozumie sytuację. – Czasem słyszałam więcej, niż powinnam. Dixon bardzo chciał zostać ojcem. My- ślał, że starają się o dziecko, a ona brała tabletki antykoncepcyjne i sypiała z ko- chankiem. – Psiakrew… – Wzdychając, usiadł i wbił wzrok w ekran komputera. – Muszę go jednak zawiadomić o Jamisonie. – Zrób, co uważasz za konieczne. – Nie pomożesz mi? – Nie odnajdę Dixona, ale pomogę w prowadzeniu firmy. Tuck poruszył myszą, uderzył w kilka klawiszy. – Powinnaś była mi powiedzieć. – Co? – Zaintrygowana stanęła mu nad ramieniem.
– Że chciał wyjechać z dnia na dzień, zniknąć. Zobaczyła na ekranie służbową pocztę Dixona; kopie automatycznie trafiały na jej komputer. – Jestem jego asystentką. Nikomu nie opowiadam o jego prywatnych sprawach. – Same urzędowe listy – mruknął Tuck. Nagle obrócił się do niej twarzą. – Co byś zrobiła, gdybyś była moją? Pytanie zbiło ją z tropu. Gdyby była Tucka? Gdyby była w jego ramionach, w jego życiu, w jego łóżku? Gdyby… – Amber? – Tak? – Usiłowała przywołać się do porządku. – Co byś zrobiła, gdybyś była moją asystentką? – Nie jestem. – Ale gdybyś była? Gdyby była, miałaby poważny problem. Bo czułaby miętę do swojego szefa. Bo chciałaby się z nim całować. I prędzej czy później zaczęłaby. Właśnie teraz o tym myślała. Sądząc po błysku w oczach Tucka, on też o tym myślał. – Popełniłabym straszny błąd – odparła. Uniesiona lekko brew świadczyła o tym, że Tuck właściwie odczytał jej słowa. Po- gładził ją po policzku. – Dlaczego straszny? – Tuck, nie możemy. – Nie możemy – powtórzył, zbliżając do niej twarz. – Tuck… – Gdybyś była moją asystentką, co byś w obecnej sytuacji mi radziła? – Wziął ją za rękę. – Pytam serio. – Radziłabym ci jechać na targi do Nowego Jorku. – Okej. Zaskoczyła ją jego reakcja. – Pojedziesz? – Razem pojedziemy. Dopóki nie znajdę Dixona, odpowiadam za firmę. Amber cofnęła się i wyszarpnęła rękę. Razem? – Słuchaj… – Usiłowała znaleźć słowa. – Żeby nie było nieporozumień… Nie licz na to, że my… że ja… – Że pójdziesz ze mną do łóżka? – No właśnie. – Ujęłaby to nieco delikatniej, ale… – Wielka szkoda, ale nie dlatego chcę cię zabrać. A jeśli chodzi o łóżko, obiecuję nie wywierać presji. Ponownie zbliżył się i pochylił. Czekała. – Podobają mi się twoje buty – szepnął, gdy ich usta dzieliły dosłownie centymetry. Zerknęła na swoje złoto-czerwone szpilki. – Będą idealne na Nowy Jork. – Usiadł z powrotem przed komputerem. – Zatrzy- mamy się w Neapolitan. Zarezerwujesz nam lot? – Wolisz… – Z trudem się otrząsnęła. – Wolisz lecieć samolotem firmowym czy ko- mercyjnym? – A Dixon…
– Latał firmowym. – To zarezerwuj firmowy.
ROZDZIAŁ TRZECI Nie miał prawa być w dobrym humorze. Dixon nie dawał znaku życia, a Zachary Ingles, z którym był umówiony w centrum konferencyjnym na Manhattanie, spóźniał się. W dodatku przygotowywanie pawilonu firmowego odbywało się w sposób cha- otyczny. Mimo to, patrząc na rusztowania, światła, tablice i makiety, nie potrafił po- wstrzymać się od uśmiechu. Na drugim końcu miejsca przydzielonego TT stała Am- ber, która pilnowała, by logo firmy znalazło się na odpowiedniej wysokości. Miała na sobie dżinsy, niebieską bluzę i tenisówki w różowo-czarną kratkę. Tuck po raz pierwszy widział ją ubraną na sportowo. – Panie Tucker? – Zobaczył kobietę z identyfikatorem na piersi. – Jestem Nancy Raines z cateringu i logistyki. – Miło mi. – Uścisnął jej dłoń. – Proszę mi mówić Tuck. Nancy wskazała na tablet w dłoni. – A więc, Tuck, mam dla TT zarezerwowaną na piątek wschodnią salę balową. Dla sześciuset osób. – Zgadza się. W samolocie zapoznał się z planem imprez i wydarzeń. Kątem oka dojrzał zbliża- jącą się Amber. – Pana firma zamówiła trio jazzowe. Czy zespół gra muzykę akustyczną? Pytam, bo w sali nie ma nagłośnienia… – Co takiego? Musiała zajść pomyłka. Pomijając muzykę, zaplanowano trzy przemówienia i dzie- sięciominutowy pokaz filmowy. – Mogę pomóc? – Amber popatrzyła na Tucka. – Nancy mówi, że w naszej sali nie ma nagłośnienia. – Prosiliśmy o nie. Także o trzy ekrany projekcyjne. Nancy pokręciła głową. – Nie wpłynęło żadne zamówienie. – Tym się zajmuje marketing. Co z Zacharym? – spytał Tuck. – Dzwoniłam do niego, wysłałam kilka mejli i esemesów – odparła Amber. – Nie odpowiada. Tuck wyciągnął komórkę. – Musimy mieć nagłośnienie i ekrany. Załatwi pani? – Postaram się. – Nancy stuknęła palcem w tablet. – Za ekspres będzie dodatko- wa opłata. Tuck wybrał numer Zachary’ego; znów odezwała się poczta głosowa. – Może lot jest opóźniony? – Sprawdził swoje esemesy, a potem mejle. – O, wła- śnie przyszedł mejl od Zachary’ego. – Co napisał? – Amber widziała, jak Tuck zaciska zęby. – Przysłał wymówienie.
– Nie żartuj. – Zerknęła mu przez ramię. Tuck nic nie rozumiał. Zachary pracował w TT od dziesięciu lat, awansował, do- skonale zarabiał. – Dlaczego to zrobił? Nagle zadzwonił jego telefon. Na wyświetlaczu Tuck zobaczył nazwisko Lucasa Steele’a. Odebrał. – Do jasnej cholery, co się dzieje? – Zachary odszedł – oznajmił Lucas. – Wiem, ale dlaczego? – Harvey też. – Też? – Dwóch dyrektorów w tym samym czasie? Amber wytrzeszczyła oczy. – Dostali ofertę z Peak Overland – ciągnął Lucas. – Obaj? – Tak. Zniknięcie Dixona… Po prostu nikt nic nie wie, więc krążą różne plotki. Że siedzi w więzieniu za granicą, że zginął podczas skoku ze spadochronem. – Jest w Nowym Orleanie. Albo w Miami. Na drugim końcu linii nastała cisza. – Sam nie wiesz, co się z nim dzieje – rzekł po chwili Lucas. – Wyjechał na urlop. – Z powodu rozwodu? – Tak sądzę. – Okej. Potrzebujesz mnie w Nowym Jorku? – Tak. Ale też w Chicago. I w Antwerpii. – Tuck westchnął. – Dobra, na razie zo- stań w Chicago. Pogadaj z ochroną. Dopilnuj zmiany zamków, haseł… Kto mógłby zastąpić naszych zdrajców? Masz pomysł? – Zastanowię się. – Okej. Zadzwonię za parę godzin. – Tuck rozłączył się. Cholera, gdyby lepiej znał się na sprawach firmy… – Ja bym wybrała Hope Quigley – oznajmiła Amber. – Jest menedżerem w marke- tingu. Udziela się w mediach społecznościowych… – Mam awansować blogerkę na szefa? – Nie chciał sam podejmować takich decy- zji. – Dzwonię do Jacksona. Koniec żartów, muszę znaleźć Dixona. – Nie musisz. Awansuj Hope. Na innych też możesz liczyć. – Psiakrew, Amber! Firma potrzebuje silnego prezesa. Targi zaczynają się za dwa dni, a my jesteśmy w rozsypce. Nie wiadomo, czy zdążymy z bankietem. W dodatku dyrektor od marketingu ma trzydzieści spotkań. – Ty idź na nie. – Jasne. – Cóż on wie o kosztach transportu surowców drogą morską i transporcie intermodalnym? – I weź Hope. Ma dwa dni. Zdąży przejrzeć dokumenty. – Nie znam kobiety, na oczy jej nie widziałem. – To wezwij na pomoc Lucasa. – Zostaje na straży w Chicago, ktoś musi pilnować bieżących spraw. – Masz rację. – Amber wydęła wargi. – Beznadziejna sprawa. Trzeba się poddać
i wracać do domu. Żachnął się. Jakim cudem brat jej nie zwolnił? Zaczął wybierać numer Jacksona. – Przy Dixonie też pozwalałaś sobie na takie zachowanie? – Nie, bo Dixon wiedział, co robić. – A ja… – Tuck urwał. Tak, Dixon wiedział, a on nie. – Cześć, Tuck – usłyszał w słuchawce głos Jacksona. – Koniec żartów. Za wszelką cenę znajdź Dixona. – Ale… – zaczęła Amber. Zmroził ją spojrzeniem. – Właśnie straciłem szefa marketingu i finansów. – Wywaliłeś ich z roboty? – zdumiał się Jackson. – Sami odeszli. Podobno dostali ofertę od konkurencji. – Ludzie zaczynają się bać. – Nie jestem silnym przywódcą – stwierdził Tuck. Dawno temu powinien był po- stawić się ojcu. Może nie miałby wiele do powiedzenia w firmie, ale przynajmniej zdobyłby doświadczenie. – Znajdź go, Jackson. – Jestem w Nowym Orleanie. – A on? – Jeszcze nie wiem. Mogę do ciebie oddzwonić? – Postaraj się jak najszybciej. Napotkał wzrok Amber. Pokręciła głową. Chciała, by dał Dixonowi spokój i sam się wszystkim zajął. Wyglądał fantastycznie w smokingu, co jej wcale nie zaskoczyło. Od lat widywała jego zdjęcia w prasie, na ogół gdy z piękną kobietą u boku wybierał się na kolację. Przyjęcie dobiegało końca. Amber skierowała się ku drzwiom, szczęśliwa, że już po wszystkim. Nie czuła nóg. Wiedziała, że tak będzie, ale nie mogła się powstrzy- mać. To było najbardziej wytworne przyjęcie w jej życiu. Poza tym po raz pierwszy miała okazję włożyć srebrne koronkowe buty z odkrytymi palcami i wysokimi czer- wonymi obcasami. Paznokcie u stóp pomalowała na identyczny czerwony kolor. Do- pełnieniem całości była czarna sukienka bez rękawów, do połowy ud, ozdobiona u dołu srebrnymi cekinami. – Obiecałaś mi taniec – powiedział Tuck. – Twój karnet był szczelnie wypełniony. – To prawda, ale nie mogłem być nieuprzejmy. Skręciła w stronę windy. – Taki bankiet jest po to, abyś nawiązywał kontakty biznesowe, a nie zapisywał w notesiku numery telefonów. – Jesteś zazdrosna? Nie, po prostu żal jej było okazji, które zmarnował. – Zatańcz ze mną teraz – poprosił. Jego głos przejął ją dreszczem. – Zespół już pakuje instrumenty. – Możemy pójść gdzie indziej. – Jest późno. Nóg nie czuję. I nie wiem, dlaczego się przed tobą tłumaczę. Nie
mam ochoty na tańce. Mam ochotę na łóżko. Nastała parosekundowa cisza. – Okej, zgoda. Wsiedli do windy. – Tuck, nie możesz ze mną flirtować. – Bo robię to nieumiejętnie? – Nie o to… – Zdążyliśmy z pawilonem. Zjawiły się tłumy. Zorganizowaliśmy świetne przyjęcie, nawet mieliśmy dobre nagłośnienie. Czy nie możemy się odprężyć? – Pracuję dla ciebie – odparła. Wiedziała, że musi ukrócić jego zapędy. Był uroczy, zabawny i przystojny, ale to nie randka. – Co z tego? – spytał szczerze zdumiony. – To, że nie możesz mnie podrywać. – Tak mówi prawo? – Owszem, to podpada pod molestowanie seksualne. – Przecież nie ciągnę cię do łóżka. Oczywiście nie miałbym nic przeciwko temu, ale propozycja nie wyjdzie ode mnie. No, chyba że żartem – dodał. Drzwi windy rozsunęły się. Oboje stali w miejscu. – Jesteś moim szefem. – Nie ja, Dixon. – Wiesz, o co mi chodzi. – Czyli nawet nie mogę zaprosić cię na randkę? To absurd. Dziewczyny umawiają się z szefami. Czasem ich poślubiają. Drzwi windy zasunęły się. – Chcesz mnie poślubić? – Bez wcześniejszej randki? Wzdychając ciężko, Amber wcisnęła przycisk. Po chwili wsiedli do windy. – Ja tylko chciałem z tobą zatańczyć. Drzwi zasunęły się. Byli sami w ciasnej kabinie. – Nie mamy czasu na tańce. Musisz się przygotować do jutrzejszych spotkań. Przestudiowałeś dokumenty? – Zerknąłem na nie. – To znaczy? – Przejrzałem. Mniej więcej się orientuję. Poza tym obiecałaś mi towarzyszyć. – Podczas negocjacji z przedstawicielami firm wartych miliardy nie możesz nara- dzać się z asystentką. – Wiem. Po prostu byłem strasznie zajęty, najpierw z Lucasem, potem z Hope. – I co? – Spodobała mi się. Myślę, że może przejąć część obowiązków Harveya. – Świetnie. – Dlatego nie miałem czasu przestudiować trzydziestu plików. Była zmęczona, ale wiedziała, że musi Tuckowi pomóc. Całe szczęście, że wypiła tylko kieliszek szampana. – Razem to zrobimy. Teraz. – Spojrzał na zegarek. – Chyba że wolisz wstać o czwartej rano?
– Czwarta to środek nocy, a nie rano – odparł. – Pierwsze spotkanie masz przy śniadaniu. – To jakiś horror. Winda zatrzymała się na ostatnim piętrze. – Dobra, miejmy to z głowy – rzekła z rezygnacją. Ruszyli do apartamentu Tucka. Była tu wczoraj, więc wiedziała, że nie jest to ty- powy pokój. Na dole mieścił się salon, łazienka i nieduża kuchnia. Spiralne schody prowadziły do sypialni, a z sypialni wychodziło się na taras, na którym znajdowało się jacuzzi. Położyła torebkę na szklanym stoliku. Gdy zsuwała buty, zabrzęczał te- lefon. Ciekawe, kto do niej esemesuje o tak późnej porze. Siostra? Jade mieszkała na zachodnim wybrzeżu i odzywała się tylko wtedy, gdy potrzebo- wała pieniędzy albo przeżywała kryzys emocjonalny. Pierwszą myślą Amber było, że trafiła za kratki. – Napijesz się czegoś? – spytał Tuck. Usiadła na brzoskwiniowej kanapie naprzeciwko kominka. Po obu stronach sofy stały kremowe fotele. – Wody – poprosiła, otwierając wiadomość. – Samej? – Z sokiem. Przyjechałam do miasta, napisała Jade. – Żadnych procentów? – Wolę zachować jasność umysłu. Jakiego miasta? – Na wypadek, gdybym zaczął cię podrywać? – Obiecałeś, że nie będziesz. – Niczego nie podpisywałem. Do Chicago. Co się stało? Nic poza tym, że rzucił mnie facet. Ale to palant. – Amber… – Tak? – Powiedziałem, że niczego nie podpisywałem. Podniosła wzrok znad komórki. – Jakiego niczego? – Z kim korespondujesz? – Z siostrą. – Myślałem, że z narzeczonym. – Nie mam narzeczonego. Jestem w Nowym Jorku, odpisała siostrze. – To dobrze – powiedział Tuck. Przeszył ją dreszcz. Chciałam się u ciebie zatrzymać. Na kilka dni. Amber zastygła z palcami nad telefonem. – O co chodzi? – Tuck podszedł bliżej. – Chce się u mnie zatrzymać.
– To źle? – Nie jest zbyt… spolegliwa. Jade ciągle zmieniała jedną kiepsko płatną pracę na drugą i angażowała się w nie- udane związki. Kiedy ostatni raz mieszkała u Amber, po pierwsze, sąsiedzi narzeka- li na hałas, po drugie, wypiła cały zapas wina i po trzecie, wyjechała bez pożegna- nia, zabierając dwie pary nie swoich dżinsów i kilka bluzek. Odezwę się po powrocie, napisała Amber. – Ach, tak? – Tuck usiadł na drugim końcu kanapy. Ja już dziś potrzebuję noclegu. Amber zaklęła pod nosem. W Chicago dochodzi północ, siostra nie ma dokąd się udać, a pieniędzy też pewnie nie ma. – Jakiś problem? – spytał Tuck. – Potrzebuje noclegu. – Teraz? Dziś? – Spojrzał na zegarek. – Dopiero przyjechała z Los Angeles. – Nie zdziwiłaby się, gdyby Jade odbyła po- dróż autostopem. A hotel? Nie stać mnie. Palant zabrał mi całą forsę. Oczywiście. Faceci zawsze zabierali jej forsę. – Pewnie ma problemy finansowe? – spytał Tuck. – Dyplomatycznie to ująłeś. – Wyślij ją do najbliższego Aquamarine. Amber zmarszczyła czoło. Była to sieć czterogwiazdkowych hoteli. – Tucker Transportation ma tam konto. – Nie mogę… – Ale ja mogę. Jesteś mi potrzebna z czystym umysłem, a nie zamartwiająca się o siostrę. Niech idzie do Aquamarine. – Nie mogę… – To polecenie służbowe. – Wtrącasz się do mojego życia. – Nie powinna przyjmować propozycji Tucka, ale nie chciała budzić w środku nocy sąsiada i prosić, by dał Jade klucz. Cholera… – Wtrącam się. A teraz przekaż jej, co ci kazałem. Amber westchnęła. Zanim zdołała cokolwiek napisać, Tuck wyrwał jej z ręki tele- fon. – No wiesz! – To najlepsze rozwiązanie. Miał rację. Zresztą zamierzała wykonać jego polecenie, tylko ją uprzedził. – Ona mówi, że to cudowna propozycja. – Odłożył telefon na stolik. – Dobra z cie- bie siostra. – To z ciebie dobra siostra. – Nikt mnie nigdy tak nie nazwał. – Mnie też nie. Roześmiał się, myśląc, że Amber żartuje. Nie żartowała.
ROZDZIAŁ CZWARTY Tuck chodził spać o późnych porach, ale kiedy dobrnęli do końca ostatniej teczki, dosłownie padał na nos. Amber też ledwo trzymała się na nogach. – No dobrze, więcej już nic nie zrobimy – oznajmiła. Siedzieli na kanapie, na stoliku paliła się lampa, za oknem widać było światła mia- sta. Jakiś czas temu Tuck zdjął marynarkę, rozwiązał muchę, podwinął rękawy, mimo to wciąż było mu za ciepło. Może ogrzewanie jest źle nastawione, a może Am- ber tak na niego działa? Wszystko mu się w niej podobało, poczynając od niebieskich oczu i gęstych kasz- tanowych włosów, a skończywszy na krągłościach, które podkreślała sukienka. – Jesteś przygotowany? – zapytała. Uzmysłowił sobie, że od kilkunastu sekund się w nią wpatruje. Miał ochotę przy- wrzeć ustami do jej warg, poznać ich smak. Wiedział, że nie powinien. Jakakolwiek bliższa zażyłość wszystko skomplikuje. – Tuck? Odgarnął jej z twarzy kilka kosmyków. Wciągnęła z sykiem powietrze i przymknęła powieki. Kiedy je uniosła, zobaczył w jej oczach wahanie. Wahanie, nie sprzeciw. Nie mówiła mu, by zostawił ją w spo- koju. Najwyraźniej czuła to samo, co on: pokusę. Istniały dziesiątki powodów, dlaczego nie powinien tego robić, ale żaden nie przy- chodził mu do głowy. Powoli się do niej przysunął. Mogła go powstrzymać, ale tego nie zrobiła. Ich usta się zetknęły. Z początku niepewnie odwzajemniała jego pocału- nek. Wreszcie ich języki się spotkały, ciała przylgnęły do siebie. Położyli się na ka- napie. Pokrywał pocałunkami jej szyję, dekolt, ramiona. Oczami wyobraźni widział, jak rozpina zamek, jak sukienka osuwa się na podłogę, a Amber zostaje w staniku i figach. – Tuck? – Słucham? – Wiedział, co za moment usłyszy. – Nie możemy. Miał ochotę zaprotestować, powiedzieć, że mogą, że świat się nie zawali, że niko- go nie krzywdzą. Ale nigdy żadnej kobiety nie zmuszał do seksu. – Jesteś pewna? – Tak. Przepraszam. – Nie, to ja przepraszam. Nie powinienem był cię całować. – Mogłam cię powstrzymać. – Cieszę się, że tego nie zrobiłaś. Podał jej rękę i pomógł usiąść. – Ja… – Nie, Amber, nie musisz się tłumaczyć. Miała prawo się nie zgodzić, zresztą rozumiał jej wahania. Pracuje dla niego,
przynajmniej do powrotu Dixona. Lepiej nie stwarzać niepotrzebnych komplikacji. – Jesteś przystojnym mężczyzną… Wstała z kanapy. On również. – Myślę, że kobiety… że rzadko któraś ci odmawia. – Skąd możesz to wiedzieć? – Czytam prasę. – Wierzysz brukowcom? – spytał poirytowany. – Zamieszczają zdjęcia. Ciągle pokazują cię z jakąś pięknością. – Nie pocałowałem cię dlatego, że jesteś piękna. – Wiem. Wcale się do nich nie porównuję. – Nie? – Nie rozumiał, o czym Amber mówi. – Nie jestem jedną z tych ślicznotek, z którymi się pokazujesz. – Racja. – Była kimś więcej. Krótko się znali, ale czuł, że jest więcej warta niż tamte ślicznotki razem wzięte. – Pójdę już. – Spuściła głowę. Chciał ją zatrzymać, znów pocałować, zanieść do łóżka. Ale nie mógł. – Zanim zrobimy coś, czego będziemy żałować – dodała. – Ja niczego nie żałuję. – A ja tak. Jestem twoją pracownicą. – Nie moją. Dixona. – Pracuję w firmie, w której jesteś wiceprezesem. – Tylko na papierze – odparł, używając słów ojca. – Musisz to zmienić, Tuck. Zaangażować się. – Zamierzasz mnie pouczać, mówić mi o obowiązkach? – Ktoś powinien. Chciał odpowiedzieć, że stale o tym słyszy, ale uzmysłowił sobie, że to nieprawda. Ani ojciec, ani Dixon nie wywierali na niego presji, nie prosili, aby się bardziej anga- żował. Było im obojętne, czym się zajmuje. – Nie mówmy o firmie. – Sięgnął po rękę Amber. – Mówmy o nas. – Nie ma żadnych nas, Tuck. Idę do siebie. – Nie musisz. – Ścisnął jej dłonie. – Muszę. – Zostań. Przepraszam – zreflektował się po chwili. – Nigdy tego nie robię. Nie proszę kobiet, żeby poszły ze mną do łóżka. – Same do niego wskakują? Istotnie tak było, ale oczywiście się nie przyznał. – Lubię cię, Amber. – Idę. Minęła już druga. – Uwolniwszy ręce, cofnęła się. – Nie zapomnij o pierw- szym spotkaniu. I nie spóźnij się. – Nigdy się nie spóźniam. – Fakt. – Włożyła buty, wzięła torebkę. – Do jutra. Znikła za drzwiami. Gdyby mógł ją zawołać, rozkazać, by wróciła… Ale już dość popełnił błędów. Uświadomił sobie, że jeżeli chce, aby Amber pozwoliła mu się do siebie zbliżyć, musi uzbroić się w cierpliwość. Dwa dni później denerwowała się przed spotkaniem z siostrą. Cieszyła się, że
Jade zerwała z kolejnym „palantem”, ale czy następny okaże się lepszy? Odkąd rzu- ciła szkołę, angażowała się w związki, które nigdy dobrze nie rokowały. Amber tłumaczyła sobie, że nie powinna się przejmować. Jade jest dorosła i odpo- wiada za swoje decyzje. Ale ciągle miała przed oczami małą zagubioną dziewczyn- kę, która nie radzi sobie z alkoholizmem matki. Wysiadła z samochodu i ruszyła w stronę hotelu. Umówiła się z Jade w kawiarni, ale nie zdziwiłaby się, gdyby zastała siostrę w barze. To smutne, a zarazem tragicz- ne, że dziewczyna, której alkoholizm matki zniszczył dzieciństwo, sama szuka po- cieszenia w alkoholu. Bar był przestronny, pełen roślin w donicach. Amber rozejrzała się. Nie zauwa- żywszy siostry, skierowała się do kawiarni przy basenie. Jade siedziała przy stoliku. Na widok siostry poderwała się na nogi. Amber otworzyła szeroko oczy. Jade była w ciąży. – Siódmy miesiąc – oznajmiła Jade, odpowiadając na pytanie, którego Amber nie zdołała wykrztusić. – Ale… kiedy? Jak? – Kiedy? Siedem miesięcy temu. Jak? Normalnie. Możemy usiąść? – Och, złotko… – Amber jęknęła. – Błagam, nie lituj się nade mną. Jestem szczęśliwa. Będę miała dziecko. Siadając naprzeciwko siostry, Amber zobaczyła na stoliku napoczętą sałatkę i szklankę z mrożoną herbatą. – Mam nadzieję, że nie pijesz? – To herbata. – Nie mówię teraz, tylko w ogóle. – Nie piję. Nie jestem głupia. – Dobrze. Byłaś u lekarza? – W Los Angeles. W Chicago też kogoś znajdę. Kelnerka podeszła do stolika. Amber zamówiła colę i przeniosła wzrok na siostrę. Zwróciła uwagę na jej starą bawełnianą bluzkę i pomięte spodnie, na zapadnięte policzki i chude ramiona. Czyżby nie dojadała? Przez całą drogę z Nowego Jorku modliła się, aby pobyt Jade w Chicago był krót- ki. Z lękiem myślała o wspólnym mieszkaniu przez kilka dni, nie daj Boże tygodni. Teraz uświadomiła sobie, że tak będzie. – Dbasz o siebie? Siostra wzruszyła ramionami. – Tak. Wiesz, z początku Kirk się cieszył, ale potem zaczął wygadywać głupoty, że trzeba oddać dziecko do adopcji. Hm, może to nie były takie głupoty? – A ty? – spytała Amber. – Myślałaś o adopcji? – Nie oddam dziecka! – zawołała Jade ze złością. – Do takich ośrodków zgłaszają się fantastyczni ludzie, kochający, tyle że bezpłod- ni, dobrze wykształceni, mieszkający w ładnych domach na przedmieściach… – Nie. – Jade położyła ręce na brzuchu. – Okej, twój wybór. – No właśnie, tylko mój.