Lynne Graham
Podróże z milionerem
Tłumaczenie:
Monika Łesyszak
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Między nami wszystko skończone, Rebo – oświadczył stanowczo Bastien Zikos.
Prześliczna blondynka popatrzyła na niego z rozgoryczeniem.
– Dlaczego? Przecież było nam razem tak dobrze.
– Nigdy nie udawałem, że łączy nas coś więcej niż seks. Ale to już koniec.
Reba gwałtownie zamrugała powiekami, jakby powstrzymywała łzy, ale nie zwio-
dła Bastiena. Znał jej twardy charakter. Wiedział, że nic nie poruszyłoby jej do łez
prócz hojnego zadośćuczynienia. Nie wierzył kobietom. Wcześnie poznał ich fałsz.
Już w dzieciństwie postępowanie równie rozpustnej co wyrachowanej matki nauczy-
ło go nieufności wobec płci przeciwnej.
– Ostrzegano mnie, że szybko porzucasz kochanki. Szkoda, że nie słuchałam – na-
rzekała Reba.
Bastien zaczynał tracić cierpliwość. Reba dostarczała mu rozkoszy w sypialni, ale
obecnie miał jej dość. Nie czuł wyrzutów sumienia. W końcu wydał na nią fortunę.
Nie brał nic za darmo.
– Skontaktuj się z moim księgowym – odrzekł bez skrupułów.
– Masz kogoś innego na oku, prawda? – naciskała blondynka.
– Nie twoja sprawa – odburknął.
Kierowca stał przed budynkiem, żeby zawieźć go na lotnisko. Dyrektor finansowy,
Richard James, już czekał w obszernej kabinie.
– Czy mogę zapytać, co pana skłoniło do zakupu niewypłacalnego przedsiębior-
stwa w tej zapadłej dziurze na północy? – zagadnął.
– Pytać możesz, ale nie obiecuję, że odpowiem – odparł Bastien, leniwie przeglą-
dając notowania giełdowe na laptopie.
– Czyżby dostrzegł pan jakieś atuty Moore Components, które umknęły mojej
uwadze? Ciekawy patent? Nowy wynalazek?
– Fabryka stoi na gruncie wartym miliony. To idealne miejsce na budowę osiedla
mieszkaniowego w pobliżu centrum miasta.
– Myślałem, że dawno zaprzestał pan polowania na okazje – skomentował Ri-
chard, podczas gdy personel Bastiena i ochroniarze zajmowali miejsca z tyłu kabiny.
Bastien zaczął od wykupywania upadających przedsiębiorstw, które modernizo-
wał i rozwijał, żeby przynosiły maksymalne dochody. Nie miał wyrzutów sumienia.
Wiedział, że trendy się zmieniają, fortuny powstają i nikną, firmy prosperują i ban-
krutują. Miał talent do wychwytywania okazji i determinację człowieka, którego nie
wspiera bogata rodzina. Sam doszedł do miliardów. Zaczynał od zera i wysoko so-
bie cenił uzyskaną niezależność.
Lecz w tym momencie nie myślał o interesach tylko o Delilah Moore – jedynej ko-
biecie, która go odtrąciła, zostawiła z niezaspokojoną żądzą i urażoną ambicją. Le-
piej zniósłby odrzucenie, gdyby jej nie interesował. Ale widział tęsknotę w jej
oczach, słyszał ją w jej głosie. Wiele potrafił wybaczyć, ale nie kłamstwo, że go nie
chce. Bezczelnie odsądziła go od czci i wiary, rzuciła w twarz jego reputację kobie-
ciarza niczym dama odprawiająca natrętnego ulicznika. Rozgniewała go tak, że po
dwóch latach nadal nie zapomniał zniewagi.
Lecz koło fortuny obróciło się na niekorzyść Delilah Moore i jej rodziny, ku ponu-
rej satysfakcji Bastiena. Tym razem nie przewidywał zawziętego oporu…
– Jak się czuje? – spytała Lilah półgłosem, gdy spostrzegła swojego ojca, Roberta,
na podwórku małego domku szeregowego.
– Tak samo załamany i przegrany jak zawsze – westchnęła ciężko jej macocha,
Vickie, krągła blondynka tuż po trzydziestce, zmywająca naczynia nad zlewem. –
Budował tę firmę przez całe życie, a teraz wszystko stracił. Brak możliwości znale-
zienia pracy jeszcze bardziej go przygnębia.
Lilah wzięła na ręce dwuletnią przyrodnią siostrzyczkę, Clarę, uczepioną nogi
mamy, posadziła ją na krzesełku i dała zabawkę, żeby nie przeszkadzała.
– Miejmy nadzieję, że wkrótce coś się pojawi – pocieszyła sztucznie wesołym to-
nem.
Wychodziła z założenia, że w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji warto szukać
jakichś dobrych stron. Tłumaczyła sobie, że choć ojciec stracił firmę i dom, rodzina
pozostała cała i zdrowa. Równocześnie dziwiło ją, że polubiła macochę, której z po-
czątku nie znosiła. Uznała ją za jedną z rozrywkowych panienek, które ojciec uwo-
dził całymi stadami, póki nie zrozumiała, że mimo dwudziestu lat różnicy wieku po-
łączyła ich prawdziwa miłość. Wzięli ślub przed czterema laty. Obecnie mieli trzy-
letniego synka, Bena, i maleńką Clarę.
Na razie wszyscy zamieszkali w jej wynajętym domku z zaledwie dwiema małymi
sypialniami, ciasnym pokojem dziennym i jeszcze ciaśniejszą kuchnią. Ale póki wła-
dze miasta nie przydzielą im mieszkania socjalnego albo ojciec nie znajdzie pracy,
nie mieli wyboru.
Imponujący dom z pięcioma sypialniami, który posiadali, przepadł wraz z przed-
siębiorstwem. Musieli wszystko sprzedać, żeby spłacić pożyczkę, którą Robert Mo-
ore zaciągnął, by ratować Moore Components.
– Wciąż mam nadzieję, że Bastien Zikos rzuci twojemu tacie koło ratunkowe – wy-
znała Vickie w nagłym przypływie optymizmu. – Nikt nie zna branży lepiej od Ro-
berta. Na pewno znajdzie jakieś zastosowanie dla jego umiejętności.
Zdaniem Lilah grecki miliarder prędzej przywiązałby mu kamień do szyi, żeby go
utopić. Dwa lata wcześniej Robert odrzucił ofertę sprzedaży fabryki, choć Bastien
Zikos złożył wyjątkowo kuszącą propozycję. Ale wtedy firma jeszcze doskonale pro-
sperowała, a Robert nie wyobrażał sobie życia bez kierowania swoim przedsiębior-
stwem.
Najgorsze, że sam Bastien przewidział upadek zakładu, gdy odkrył, że jego do-
chody zależą od jednego kluczowego kontrahenta. Kilka tygodni po utracie kontrak-
tu Moore Components walczyło o przetrwanie.
– Idę do pracy – oświadczyła, zanim pogłaskała swojego miniaturowego jamnicz-
ka, który łasił się do jej nóg, prosząc o pieszczotę.
Gryzło ją sumienie, że zaniedbała Skippiego, odkąd rodzina u niej zamieszkała.
Nie pamiętała, kiedy wzięła go na dłuższy spacer. Zaraz jednak zostawiła pieska,
żeby założyć płaszcz i zawiązać pasek wokół szczupłej talii. Była drobna i smukła,
miała długie, czarne włosy, porcelanową cerę i niebieskie oczy.
Oprócz Lilah likwidator zostawił w zakładzie tylko pracowników działu kadr, żeby
dopełnili formalności związanych z zamknięciem przedsiębiorstwa. Ponieważ za-
trzymano ją tylko na dwa najbliższe dni, wiedziała, że też zostanie zwolniona.
Vickie już zapinała kurtkę Benowi. Lilah odprowadzała go do przedszkola w dro-
dze do pracy. Gdy wyszła na dwór, pożałowała, że nie spięła włosów w kok. W rześ-
ki, wiosenny dzień wiatr ciągle rozwiewał jej włosy. Co chwilę musiała odgarniać je
z twarzy. Ponieważ ostatnio źle sypiała ze zmartwienia, wstawała w ostatniej chwili
i brakowało jej czasu na układanie fryzury.
Odkąd usłyszała, że Bastien Zikos kupił fabrykę ojca, dokładała wszelkich starań,
by nie okazać strachu. Wszyscy inni widzieli w nim wybawcę. Syndyk szalał z rado-
ści, że w ogóle znalazł nabywcę. Ojciec liczył na to, że nowy właściciel zatrudni jego
i część załogi, która straciła pracę. Tylko Lilah, która poznała bezwzględność Ba-
stiena, nie podzielała ich entuzjazmu. Wątpiła, czy przyniesie dobre wiadomości.
Prawdę mówiąc, nikt w życiu jej tak nie przerażał, jak zabójczo przystojny, władczy
i potężny Grek. Dlatego gdy go poznała, usiłowała zejść mu z drogi, co tylko podsy-
ciło jego instynkt łowcy.
Mimo że Lilah skończyła dopiero dwadzieścia trzy lata, nie ufała przystojnym,
pewnym siebie mężczyznom. Nie bez powodu uważała ich za kłamców. Jej własny
ojciec unieszczęśliwił nieżyjącą już matkę, zdradzając ją nawet z jej koleżankami
i własnymi podwładnymi. Dopiero kiedy poznał Vickie, Lilah zaczęła go znów szano-
wać i wybaczyła błędy przeszłości, ponieważ drugiej żonie dochowywał wierności.
Bogaty, bystry i zabójczo przystojny Bastien nigdy nie krył, że nie zamierza zakła-
dać rodziny. Mimo to kobiety lgnęły do niego jak pszczoły do miodu. Tylko Lilah
umknęła w popłochu. Nie mogła pozwolić, by człowiek, którego interesowało tylko
jej ciało, złamał jej serce i podeptał godność. Zasługiwała na znacznie więcej – na
człowieka, który da jej miłość, otoczy opieką i pozostanie wierny w każdych okolicz-
nościach.
Znów musiała to sobie powtórzyć, tak jak przed dwoma laty. Wysoki, przystojny,
ciemnooki Bastien Zikos już wtedy pociągał ją tak bardzo, że odparcie pokusy przy-
szło jej z największym trudem.
Po raz pierwszy zobaczyła go w zatłoczonym salonie aukcyjnym. Poszła tam, żeby
po kryjomu odkupić wisiorek po matce, który Vickie, wówczas konkubina jej ojca,
wystawiła na sprzedaż. Gdy podprowadzono ją do otwartej gabloty, ujrzała śniade-
go bruneta, który oglądał uważnie coś, co trzymał w ręku. Podszedłszy bliżej, roz-
poznała zwyczajny, srebrny wisiorek po mamie w kształcie konika morskiego.
– Po co to panu? – spytała bez zastanowienia.
– A co to panią obchodzi?
Gdy podniósł na nią przepiękne, ciemne oczy w oprawie długich rzęs, serce Lilah
przyspieszyło do galopu, a w ustach jej zaschło, jakby stanęła na brzegu przepaści.
– Należał do mojej mamy – wyjaśniła.
– Skąd go wzięła?
– Kupiła go na wyprzedaży nieodebranych przedmiotów z biura rzeczy znalezio-
nych około dwadzieścia lat temu. Zabrała mnie ze sobą.
– Moja zgubiła go w Londynie niewiele wcześniej. Mój ojciec, Anatole, dał go mo-
jej matce, Athene. – Odwrócił wisiorek, żeby pokazać dwie wygrawerowane, sple-
cione litery A otoczone sercem. – Co za niezwykły zbieg okoliczności!
– Rzeczywiście niezwykły… – powtórzyła, zbita z tropu zarówno wyjaśnieniem,
jak i jego bliskością. Stał tak blisko, że widziała cień zarostu na mocnej żuchwie
i czuła cytrusową nutę wody kolońskiej. Odstąpiła do tyłu tak niezręcznie, że potrą-
ciła kogoś, kto stał za nią.
Bastien złapał ją mocno za ramię, żeby nie upadła. Gdy napotkała spojrzenie głę-
bokich, ciemnych oczu, oblała ją fala gorąca.
– Czy mogę go obejrzeć, zanim schowają go z powrotem do gabloty? – poprosiła.
– Nie ma sensu. Zamierzam go kupić – poinformował zwięźle.
– Ja też – mruknęła.
Bastien z ociąganiem podał jej wisiorek. Łzy napłynęły jej do oczu ze wzruszenia.
Wisiorek przypomniał jej nieliczne szczęśliwe chwile z dzieciństwa. Matka bardzo
go lubiła. Często nosiła go latem. Lecz Bastien zaraz go odebrał, żeby oddać jedne-
mu ze sprzedawców.
– Zapraszam na kawę – zaproponował.
– To chyba… niezbyt właściwe, zważywszy, że będziemy konkurować o tę samą
rzecz – zauważyła.
– Może kieruje mną sentyment? Chciałbym usłyszeć, kto go nosił przez tyle lat.
Tym niezbyt wiarygodnym argumentem szybko ją przekonał. Uznała, że nie-
uprzejmie byłoby odmówić takiej prośbie.
Następnego tygodnia wolała nie wspominać. Nieprędko zapomniała Bastiena Zi-
kosa. Jednak nigdy nie żałowała, że go odtrąciła. Albowiem poszukiwania w interne-
cie zaowocowały odnalezieniem całej galerii piękności, dotrzymujących mu towa-
rzystwa. Wyglądało na to, że stawia na ilość, nie na jakość.
Zanim przekroczyła bramę fabryki, powtórzyła sobie, że podjęła najwłaściwszą
z możliwych decyzji. Posmutniała na widok pustego placu bez samochodów i tłumu
robotników.
W tym momencie zadzwonił Josh, kolega ze studiów. Zaproponował wyjście do
kina i restauracji następnego wieczora. Co kilka tygodni chodzili gdzieś całą pacz-
ką. Lilah chętnie przyjęła zaproszenie. Ostatni chłopak porzucił ją, kiedy jej ojciec
zbankrutował. Potrzebowała rozrywki, by choć na chwilę zapomnieć o strapieniach
i wyjść z zatłoczonego domu. Josh też leczył ból złamanego serca po zerwanych za-
ręczynach.
Z okien gabinetu na ostatnim piętrze biurowca Bastien obserwował Delilah Mo-
ore przemierzającą pusty parking. Odkąd poznał córkę Roberta Moore’a, przepu-
ścił przez łóżko wiele piękności, ale żadna nie zdołała zatrzymać go przy sobie na
dłużej.
Dziwiło go, że wciąż pamięta błękitne oczy, porcelanową cerę i burzę czarnych
loków spływających do talii. Delilah wyglądała elegancko nawet w spranych dżin-
sach i ciężkich, turystycznych butach. Sam nie rozumiał, co go pociągało w tej drob-
nej figurce. Nie była w jego typie. Wolał wysokie blondynki o wydatnych, kobiecych
krągłościach. Obiecał sobie, że tym razem nie pozwoli jej umknąć. Pozna wszystkie
jej wady i wyrzuci z pamięci.
– Przyjechał nowy właściciel! – szepnęła Julie, koleżanka, z którą Lilah dzieliła
małe biuro.
Lilah zamarła w bezruchu.
– Kiedy?
– Ochroniarz twierdzi, że o siódmej rano. Bardzo wcześnie. Przywiózł ze sobą
mnóstwo ludzi. To chyba dobrze, nie sądzisz? A wygląda jak supermodel! Podobno
był tu już dwa lata temu.
– Tak – potwierdziła Lilah. – Chciał kupić fabrykę.
– Widziałaś go? Dlaczego o tym nie wspomniałaś?
– Moim zdaniem w obecnej sytuacji to bez znaczenia – wymamrotała Lilah.
Ledwie usiadła za biurkiem, jeden z podwładnych Bastiena poprosił ją do gabinetu
szefa. Strach chwycił ją za gardło. Dlaczego tak ją przerażał?
Wchodząc po schodach, tłumaczyła sobie, że nic jej nie grozi, że prawdopodobnie
chce tylko nad nią ostatecznie zatriumfować, nic więcej. Kupił fabrykę za śmieszną
cenę, a rodzina Moore’ów straciła ją zgodnie z jego przewidywaniami. Wpływowi
bogacze lubią się przechwalać, a Bastien Zikos miał powody do dumy. Ale cóż wie-
działa o potężnych bogaczach? Przecież nie znała żadnego prócz Bastiena.
Zajął gabinet ojca, co ją jeszcze bardziej przygnębiło. Zaraz po wejściu spostrze-
gła, że prócz niego w pokoju nie ma nikogo. Czy to dobry, czy zły znak?
– Dzień dobry, panie Zikos – powitała go drżącym głosem.
– Możesz mnie nadal nazywać Bastienem.
Bastien obserwował jej napięte rysy, zdziwiony, że tak świetnie wygląda w zwy-
kłej czarnej spódnicy nieokreślonej długości i rozciągniętym swetrze. Nie obcięła
bujnych loków, które przykuły jego uwagę, kiedy ją pierwszy raz zobaczył. Inten-
sywnie błękitne oczy kontrastowały z porcelanową cerą.
Lilah usiłowała rozluźnić mięśnie twarzy, żeby ukryć, jak piorunujące wrażenie na
niej robi. W końcu musiała mu spojrzeć w oczy, choć swobodnie mogłaby zatrzymać
wzrok na niebieskim krawacie z jedwabiu. Mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt
i przewyższał ją wzrostem o ponad trzydzieści centymetrów. Lecz oczy same podą-
żyły ku jego twarzy. Skrycie przyznała rację Julie. Wyglądał jak supermodel z pięk-
nie rzeźbionymi kośćmi policzkowymi, klasycznym, prostym nosem, mocną linią
szczęki i pełnymi, kuszącymi wargami. Poczuła, że płoną jej policzki. Okropnie ją
krępowało, że niewątpliwie to zauważył. Był niezwykle spostrzegawczy. Nigdy nic
nie umknęło jego uwadze.
– Usiądź, Delilah – poprosił, wskazując fotel przy stoliku do kawy w rogu obszer-
nego pokoju.
– Lilah – sprostowała nie po raz pierwszy, ponieważ skojarzenia z biblijną Dalilą[1]
przez całą szkołę podstawową i średnią narażały ją na drwiny.
– Wolę twoje pełne imię – zamruczał z satysfakcją, jak kot, który dostał śmietan-
kę.
Lilah sztywno opadła na krzesło. Nie potrafiła oderwać wzroku od ciemnobrązo-
wych oczu w oprawie gęstych, długich rzęs, najwspanialszych, jakie w życiu widzia-
ła. Gdy Maggie, sprzątaczka i pomocnica, wniosła tacę z kawą i herbatnikami, sko-
rzystała z okazji, by skoczyć na równe nogi i odebrać ją od niej. Maggie przekro-
czyła wiek emerytalny i dźwiganie ciężarów przychodziło jej z coraz większym tru-
dem.
– Dziękuję, ale dałabym sobie radę – usiłowała ją uspokoić.
Lilah postawiła na stole reprezentacyjną porcelanę, którą sekretarka jej ojca
trzymała dla najważniejszych gości. Po wyjściu Maggie bez zastanowienia posłodzi-
ła Bastienowi kawę. Odebrał ją od niej, spróbował i stwierdziwszy, że trafiła w jego
gust, obdarzył ją zniewalającym, niemal chłopięcym uśmiechem, od którego topniało
jej serce. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana.
– Dlaczego mnie wezwałeś? – spytała, gdy odzyskała głos.
– Nie wiesz? Co za skromność… zważywszy, że właśnie zostałaś bardzo wpływo-
wą osobą. Dalszy los Moore Components spoczywa od dziś wyłącznie w twoich rę-
kach.
Lilah osłupiała.
– Jakim cudem?
ROZDZIAŁ DRUGI
Bastien obserwował Delilah z satysfakcją w głęboko osadzonych, ciemnych
oczach. Długo czekał na tę chwilę. Cieszyła go bardziej, niż przewidywał.
– Przedstawię ci trzy możliwości. Od tego, którą wybierzesz, zależy dalszy los
Moore Components.
Lilah gwałtownie odstawiła filiżankę na stolik.
– Nadal nic nie rozumiem. Dlaczego?
– Nie jesteś aż tak naiwna, żeby nie wiedzieć, że cię pragnę.
Lilah nie wierzyła własnym uszom. Myślała, że po ponad dwóch latach zapomniał
nie tylko jej twarz, ale nawet imię.
– Nadal? – wykrztusiła z bezgranicznym zdumieniem.
Policzki Bastiena lekko poczerwieniały, zanim potwierdził lakonicznie, lecz sta-
nowczo:
– Tak.
Lecz Lilah ciągle nie pojmowała, jak to możliwe, że jeszcze ją pamięta po całej ko-
lekcji znanych piękności, które przez ten czas dotrzymywały mu towarzystwa. Nie
należała do ich grona, choć nie mogła narzekać na brak powodzenia, przynajmniej
z pozoru. Mężczyźni zwracali na nią uwagę, ale gdy dawała do zrozumienia, że na-
tychmiast nie wskoczy im do łóżka, większość z nich szybko traciła zainteresowa-
nie. Nawet nie próbowali jej bliżej poznać. Widocznie wychodzili z założenia, że
jest dewotką albo że czeka z oddaniem dziewictwa na pierścionek zaręczynowy
i przysięgę dozgonnej miłości.
Usiadła z powrotem, wciąż zaszokowana deklaracją Bastiena. Jak mógł nadal
uważać ją za atrakcyjną po tylu miłosnych przygodach? Czyżby jej opór podsycił
w nim pożądanie? Czy możliwe, żeby ktoś tak bystry myślał jak pierwotny łowca?
– Nie zamierzam cię tu trzymać cały ranek – wyrwał ją z zamyślenia głos Bastie-
na. – Przedstawię ci wszystkie trzy propozycje. Opcja pierwsza: jeżeli mnie odtrą-
cisz, sprzedam maszyny, a potem grunt deweloperowi. Już otrzymałem korzystną
ofertę. Sporo na niej zyskam.
Lilah spuściła głowę, przerażona sugestią zburzenia fabryki. Jej zamknięcie już
zachwiało gospodarką małego miasteczka. Nawet sklepy i instytucje kultury ucier-
piały wskutek zubożenia mieszkańców. Ludzie daremnie szukali zajęcia. Wielu wy-
stawiło domy na sprzedaż z braku możliwości spłaty kredytów hipotecznych. Znała
skutki kryzysu. Robiła, co w jej mocy, żeby pomóc byłym pracownikom ojca. Wyko-
rzystując doświadczenie zdobyte w dziale kadr, udzielała im wskazówek, doradzała,
jak zdobyć nowy zawód.
– Opcja druga: jeżeli spędzisz ze mną jedną noc, wznowię produkcję na rok. To
nieopłacalny i kosztowny scenariusz, ponieważ zakład wymaga inwestycji, by spro-
stać konkurencji i zdobyć kontrakty. Ale jeżeli nic więcej nie mogę od ciebie uzy-
skać, jestem gotów zainwestować.
Lilah zrobiła wielkie oczy:
– Wykorzystujesz sytuację w Moore Components jako środek do zdobycia mojego
ciała? – wykrztusiła z niedowierzaniem. – Chyba oszalałeś!
– Powinnaś być mi wdzięczna. Gdybym cię nie pożądał, nic bym nie zaproponował.
Nie zadałbym sobie nawet trudu, żeby tu przylecieć. Sprzedałbym ziemię i koniec –
poinformował lodowatym tonem.
Lilah osłupiała.
– Niemożliwe, żebyś aż tak bardzo mnie pragnął – zaprotestowała, gdy odzyskała
mowę. – Przecież to czyste szaleństwo.
– Widocznie naprawdę zwariowałem – potwierdził ze stoickim spokojem, mierząc
ją wzrokiem od różowych, pełnych warg, poprzez drobne piersi pod swetrem, po
smukłe biodra, kształtne kolana i kostki. – Masz fantastyczne nogi – orzekł po dość
długiej obserwacji.
Dwa lata wcześniej znajomość z Delilah Moore kosztowała go wiele nieprzespa-
nych nocy. Cierpiał męki niezaspokojonego pożądania. Nawet zimne prysznice nie
pomagały. Przysiągł sobie, że więcej na coś takiego nie pozwoli. Zrobi wszystko,
żeby ją zdobyć – ale na własnych warunkach.
Drugi wariant byłby przypuszczalnie najkorzystniejszy dla niego, nie materialnie,
ale ze względów osobistych. Przewidywał, że kiedy zaciągnie ją do łóżka, straci za-
interesowanie, tak jak poprzednimi partnerkami. Jednak choć uważał, że jedna noc
w zupełności mu wystarczy, niechętnie narzucał sobie takie ograniczenie.
Lilah obciągnęła spódnicę. Cała płonęła. Zmysłowe spojrzenie Bastiena działało
jak pieszczota. Atmosfera w gabinecie aż pulsowała erotycznym napięciem. Już
przed dwoma laty ciągnęło ją do niego jak ćmę do płomienia. Teraz też desperacko
walczyła z pokusą.
– Nie wierzę, że mówisz serio – zaprotestowała. – Niemożliwe, żeby człowiek
o tak wysokiej pozycji tak bardzo pożądał takiej osoby jak ja, żeby proponować
tego rodzaju układ.
– Co ty możesz o tym wiedzieć? Jeszcze nie znasz trzeciej opcji.
Oburzona jego uporem, Lilah ponownie wstała.
– Odmawiam wysłuchiwania takich bzdur! – wykrzyknęła.
– W takim razie dzisiaj sprzedaję zakład – oświadczył stanowczo, gdy ruszyła ku
drzwiom. – Twój wybór. Masz szczęście, że w ogóle cokolwiek proponuję.
– Ładne mi szczęście! – wrzasnęła, upokorzona sugestią, że robi jej łaskę.
Jednak z drugiej strony wyglądało na to, że Bastien jest gotów wiele dać, żeby za-
ciągnąć ją do łóżka. Czy powinna uznać jego szczególne zainteresowanie jej osobą
za komplement? Czemu jego propozycje tak bardzo ją oburzały i raniły?
– Przy moim poparciu możesz machnąć czarodziejską różdżką i zostać bohaterką.
Zrobię niemal wszystko, czego sobie zażyczysz, łącznie z zatrudnieniem twojego
ojca na stanowisku konsultanta i menedżera.
Lilah przystanęła w pół kroku. Zamarła w bezruchu, gdy zobaczyła oczami wy-
obraźni zrozpaczonego ojca. Przywróciłaby mu godność i dawną energię, gdyby
umożliwiła mu zarabianie na życie i utrzymywanie rodziny.
– A więc tylko w ten sposób można cię zatrzymać. Prawdziwa córeczka tatusia! –
skomentował Bastien z nieskrywanym rozbawieniem. – Czy zechcesz mnie w końcu
wysłuchać, zamiast robić dramat i wyzywać od szaleńców? Jedyny objaw mojego
rzekomego szaleństwa to przemożna chęć zaciągnięcia cię do łóżka.
Lilah poczerwieniała, gdy uświadomiła sobie, że wypowiedział te słowa bez śladu
zażenowania. W gruncie rzeczy nie powinno jej to dziwić przy jego doświadczeniu
erotycznym.
– Dobrze. Wysłucham cię ze względu na tatę.
– To siadaj! – rozkazał takim samym szorstkim tonem, jakim ona upominała roz-
brykanego psa.
Mimo przykrości, jaką jej sprawił, spełniła polecenie.
– Zostaniesz moją utrzymanką tak długo, jak zechcę.
– Myślałam, że ta forma seksualnego niewolnictwa przestała istnieć co najmniej
sto lat temu.
– W moim świecie to norma. Zresztą jeszcze nie wiesz, co otrzymasz w zamian. –
Przerwał na chwilę, gdy wyobraził ją sobie w jedwabiach, koronkach i brylantach. –
Zainwestuję w fabrykę i doprowadzę ją do rozkwitu. Jako właściciel sieci spółek
bez trudu załatwię kontrakty, żeby utrzymać produkcję. Poproszę twojego ojca, by
ponownie zatrudnił swoich dawnych pracowników. W końcu niełatwo zastąpić wy-
kwalifikowaną siłę roboczą. Przy moim wsparciu finansowym przywrócę Moore
Components do dawnej kondycji sprzed utraty kluczowego kontraktu.
Lilah nareszcie pojęła znaczenie przenośni o czarodziejskiej różdżce. Ileż razy
w minionych miesiącach marzyła o takim cudzie? Chyba po raz pierwszy doceniła
możliwości Bastiena. Zdawała sobie sprawę, że potrzeba setek tysięcy funtów, by
fabryka mogła funkcjonować i dawać zyski w przyszłości. Nie wątpiła, że to ryzy-
kowne przedsięwzięcie, ale od niego zależał los wielu osób.
– Widzę, że wizja czarodziejskiej różdżki przemówiła do twojej wyobraźni – za-
uważył z nieskrywanym rozbawieniem. – I nic dziwnego, zważywszy na twoją skłon-
ność do poświęceń. Nie tylko przyjęłaś całą rodzinę pod dach, ale też utrzymujesz
wszystkich. Zbierasz też fundusze na bezdomne psy i głodujące dzieci.
– Skąd wiesz?
– Musiałem cię sprawdzić, zanim przyjechałem. Gdybyś wyszła za mąż albo pode-
rwała chłopaka, nie traciłbym czasu.
– Miałam chłopaka!
– Niezbyt długo. Porzucił cię, kiedy twój ojciec zbankrutował.
Lilah omal go nie sklęła, ale uznała, że nie warto bronić kogoś tak bezwartościo-
wego jak Steve. Jak na ironię Bastien trafił w sedno. Steve zaczął chodzić z Lilah,
gdy Moore Components rozkwitało. Usiłował namówić ojca, żeby przyjął go do spół-
ki. Najgorsze, że Bastien najwyraźniej znał przyczynę jego nagłego odwrotu. Unio-
sła wysoko głowę, żeby ukryć, jak ciężko przeżywa upokorzenie.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że na serio przedstawiłeś mi tak niemoralne propozy-
cje.
– Nie jestem bardzo moralny – oświadczył bez żenady. – Dążę wprost do celu i za-
wsze dostaję to, czego chcę. A chcę ciebie. Powinnaś się czuć wyróżniona.
– Ty nikogo nie wyróżniasz. Traktujesz kobiety jak towar, jak zabawki. To obrzy-
dliwe i wulgarne.
– Będę dla ciebie dobry.
– Nic z tego. Tata nie przehandluje mnie za żadne pieniądze czy nawet najbar-
dziej eksponowane stanowisko!
– Nie musi znać szczegółów. Oficjalnie oferuję ci pracę marzeń z licznymi podró-
żami służbowymi i wysokim funduszem reprezentacyjnym.
Lilah przeszedł dreszcz obrzydzenia.
– Widzę, że wszystko przemyślałeś – wytknęła oskarżycielskim tonem.
– Owszem, a tobie daję czas na zastanowienie do jutra rana.
– Nad czym tu myśleć? Nie złożyłeś mi ani jednej sensownej, przyzwoitej propozy-
cji.
– Jeżeli nie otrzymam odpowiedzi do jutra, sprzedaję zakład – ostrzegł lodowatym
tonem.
Lilah bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. Nie pierwszy raz miała ochotę wybić
mu zęby. Bastien wydał pomruk zniecierpliwienia. Następnie wziął głęboki oddech.
– Nie musimy się kłócić, Delilah – powiedział pojednawczo. – Możemy spokojnie
przedyskutować wszystko przy kolacji.
– Wykluczone! – odparła, chwytając za klamkę. – Jestem już umówiona na dzisiej-
szy wieczór.
– Z kim?
– Nie twoja sprawa. Zostałeś właścicielem Moore Components, ale nie moim.
– Nie byłbym tego taki pewien – odrzekł, otwierając dla niej drzwi.
Roztrzęsiona Lilah zbiegła po schodach wprost do toalety, żeby ochłonąć, zanim
stanie twarzą w twarz z zaciekawioną Julie. Umyła spocone ręce pod kranem
i wzięła głęboki oddech dla uspokojenia wzburzonych nerwów.
Niestety Bastien trafił w jej najsłabszy punkt, dając nadzieję na uratowanie naj-
bliższych od nędzy. Gdyby dawni pracownicy ojca dostali z powrotem angaże, praca
w zmodernizowanym przez Bastiena, przynoszącym dochody zakładzie zapewniłaby
im stabilizację. Perspektywa zatrudnienia uszczęśliwiłaby wszystkich.
Ale Bastien Zikos żądał od niej nieprawdopodobnie wysokiej ceny za dokonanie
tego cudu. Wciąż wrzała gniewem. Jak mógł ją tak upokorzyć? Nie krył, że traktuje
ją jak przedmiot, jak zabawkę na jedną lub kilka nocy, póki mu się nie znudzi.
Rozbolała ją głowa. Pulsowanie w skroniach uniemożliwiało logiczne myślenie,
podobnie jak za pierwszym razem, kiedy roztoczył przed nią swój urok osobisty.
Nie pozostał po nim żaden ślad, ale doskonale pamiętała, jak ją zauroczył, kiedy
przed dwoma laty zaprosił ją na kawę w domu aukcyjnym.
Po wymianie podstawowych informacji wyciągnął wizytówkę, żeby pokazać, że
wybrał na logo swojej spółki wizerunek konika morskiego. Świadomość jego więzi
emocjonalnej z licytowanym wisiorkiem przełamała pierwsze lody. Spostrzegłszy
złotego rolexa na ręce i doskonały krój garnituru, Lilah doszła do wniosku, że przy
tak ewidentnych dowodach bogactwa nie istnieje szansa, żeby go przelicytowała.
Gdy dokuczała mu, że sypie zbyt dużo cukru do kawy, posłał jej szelmowski
uśmiech, który przyspieszył rytm jej serca. O tak, pociągał ją nieodparcie od pierw-
szego wejrzenia. Chłonęła zachłannie każde jego słowo.
– Nie wyjaśniłaś jeszcze jednej kwestii – zagadnął w pewnym momencie. – Skoro
tak cenisz sobie ten wisiorek, dlaczego został wystawiony na sprzedaż?
Lilah w skrócie nakreśliła mu swoją sytuację rodzinną. Wytłumaczyła, że ojciec
ofiarował macosze całą biżuterię po zmarłej żonie.
– A teraz Vickie robi porządki w szafach i wyprzedaje to, czego nie nosi. Żeby nie
sprawić jej przykrości, postanowiłam odkupić go w sekrecie – dodała na zakończe-
nie.
– O co nie poprosisz, tego nie dostaniesz – skomentował z przekąsem. – Ale nie
narzekam. Twój takt przyniósł mi korzyść. Gdyby nie trafił na aukcję, nigdy bym go
nie odnalazł. Od lat próbowałem go wytropić.
– Pamiętasz, jak mama go nosiła?
– Nie. Pamiętam, jak tata jej go podarował – sprostował bezbarwnym głosem. –
Miałem wtedy około czterech lat i wierzyłem, że stanowimy idealną rodzinę – dodał
nieoczekiwanie z goryczą.
– To nic złego – zapewniła z szerokim uśmiechem, gdy wyobraziła go sobie jako
ślicznego chłopczyka z wielkimi, ciemnymi oczami i burzą czarnych włosów.
– Niezależnie od wyniku jutrzejszej aukcji obiecaj, że zjesz ze mną jutro kolację –
poprosił.
– Mimo wszystko będę próbowała wygrać – ostrzegła.
– Mogę sobie pozwolić na przelicytowanie większości osób. Przyjdziesz do mnie
wieczorem do hotelu? – naciskał niezmordowanie.
Oczywiście przyjęła zaproszenie. Bastien nie skojarzył jej z Moore Components.
Ku jej zaskoczeniu po przegranej na aukcji spotkała go w biurze ojca, który zaprosił
ich na kolację do swojego domu. Gdy zadzwonił telefon, Robert Moore poprosił ją,
żeby odprowadziła gościa do samochodu.
– Jeżeli oczekujesz gratulacji z powodu wygranej, czeka cię rozczarowanie –
ostrzegła, schodząc z nim po schodach. – Sporo przepłaciłeś za ten wisiorek.
– I to mówi osoba, która podbiła cenę do tak zawrotnej kwoty! – wytknął ze śmie-
chem.
– Musiałam przynajmniej spróbować go odzyskać. Po co odwiedziłeś mojego ojca?
– spytała, gdy dotarli na parking.
– Jestem zainteresowany zakupem fabryki, ale poprosił mnie o trochę czasu na
przemyślenie oferty. Ponieważ tam pracujesz, niewykluczone, że pozyskałbym też
ciebie – wyszeptał jej do ucha tak zmysłowym głosem, że oblała ją fala gorąca.
Zaniepokojona własną reakcją, Lilah zesztywniała.
– Nie sądzę. Zresztą podejrzewam, że tata nie zechce sprzedać zakładu, nie te-
raz, kiedy płynie na fali powodzenia.
– To najlepszy okres do sprzedaży.
Bastien powoli zmierzył ją taksującym spojrzeniem. Lilah zrobiła wielkie oczy na
widok podjeżdżającej limuzyny. Uświadomiła sobie w pełni różnicę statusu finanso-
wego. Postanowiła, że jak tylko znajdzie czas, poszuka o nim informacji w interne-
cie.
– Szkoda, że twój ojciec zaprosił nas na kolację – westchnął Bastien. – Wolałbym
mieć cię tylko dla siebie u mnie w hotelu.
Jego wyznanie zaniepokoiło Lilah. Z początku pochlebiało jej jego zainteresowa-
nie, ale wyglądało na to, że oczekiwał, że spędzi z nim noc, co jej nie odpowiadało.
Wprawdzie nie planowała pozostać nietknięta do wieku dwudziestu jeden lat, ale
na uniwersytecie nie spotkała nikogo, kto by pociągał ją na tyle, by zaryzykować.
Nie ufała mężczyznom i słusznie. Po pierwszym roku studiów, gdy obserwowała
bardziej lekkomyślne koleżanki, porzucone, załamane i zapłakane, postanowiła za-
czekać z ofiarowaniem całej siebie, dopóki nie pozna kogoś, komu będzie na niej za-
leżało na tyle, że zaczeka, aż będzie gotowa na nawiązanie intymnej więzi.
– Bastien nie może od ciebie oczu oderwać – szepnęła Vickie z rozbawieniem po
kolacji u jej ojca. – Śledzi każdy twój ruch. Choć wolę starszych mężczyzn, muszę
przyznać, że jest zabójczo przystojny.
Zanim Lilah zdążyła wezwać taksówkę, Bastien zaproponował, że odwiezie ją do
domu. Ledwie wsiadła, porwał ją w objęcia i wycisnął na jej ustach zachłanny poca-
łunek, który rozpalił jej zmysły. Odsunęła go, ale Bastien zignorował jej protest.
– Spędź ze mną noc – nalegał, gładząc palcem jej nadgarstek, gdzie krew pulso-
wała w zawrotnym tempie.
– Prawie cię nie znam – przypomniała.
– Poznasz mnie w łóżku.
– To nie w moim stylu, Bastien.
Bastien popatrzył na nią, jakby spadła z księżyca.
– Diavelos! – zaklął pod nosem. – Zostanę tu tylko dwa dni.
– Trudno, nie zmienisz mi charakteru – odrzekła półgłosem, gdy kierowca zatrzy-
mał limuzynę przed szeregowym domkiem, w którym mieszkała.
– Ja nie muszę nic wiedzieć o swoich partnerkach – przyznał bez cienia zażenowa-
nia. – Szczerze mówiąc, interesuje mnie tylko seks.
– Stąd wniosek, że różnimy się od siebie jak ogień i woda – podsumowała, po-
spiesznie wysiadając z auta.
Zamknąwszy za sobą drzwi, odetchnęła z ulgą. Lecz zaraz potem łzy napłynęły jej
do oczu. Przeklinała własną naiwność. Nie mogła sobie darować romantycznych
marzeń. Dostała upokarzającą nauczkę.
O ile z początku pociągała ją atrakcyjna powierzchowność Bastiena, o tyle znacz-
nie bardziej fascynowała ją jego silna osobowość i bezpośredni sposób bycia. Tej
nocy siedziała do późna przy komputerze, szukając informacji na jego temat w in-
ternecie. Obejrzała całą galerię piękności, które dotrzymywały mu towarzystwa.
Jego reputacja kobieciarza mocno nią wstrząsnęła, ale też stanowiła pewne pocie-
szenie. To, co wyczytała, utwierdziło ją w przekonaniu, że podjęła właściwą decyzję
i zraziło do bliższych kontaktów. Bastien nie pragnął stałego związku, a ona nie szu-
kała erotycznych przygód.
Po dwóch latach Bastien znów sprawił, że płakała. Obmyła twarz, zaszokowana,
że nadal potrafi wyprowadzić ją z równowagi.
– Długo siedziałaś u nowego szefa – zauważyła Julie, gdy z powrotem usiadła za
biurkiem.
– Pan Zikos chciał ze mną przedyskutować plany na przyszłość – wymamrotała
z rumieńcem na policzkach.
– Czyżby zamierzał wznowić produkcję? Nie sprzeda fabryki?
– Jeszcze nie podjął decyzji – zastrzegła Lilah, żeby nie robić nikomu złudnych na-
dziei. – Nie wyklucza możliwości sprzedaży.
Julie z ciężkim westchnieniem wróciła do swoich zajęć. Ale Lilah nie potrafiła sku-
pić uwagi na pracy. Jeszcze nie ochłonęła po wstrząsie. Równie dobrze mógł jej
obiecać gwiazdkę z nieba. Jej rodzina biedowała tak jak wszyscy, którzy utracili za-
robek w wyniku upadłości Moore Components. Mały pasierb i pasierbica stracili
ogród do zabawy. Wszystkie większe zabawki zostały rozdane, ponieważ w małym
domku Lilah zabrakło na nie miejsca. Ojciec cierpiał na depresję i przyjmował leki.
W dniu zamknięcia zakładu cały jego świat legł w gruzach. Bez pracy, bez możliwo-
ści prowadzenia interesów Robert Moore nie wiedział, co ze sobą zrobić.
Lilah zamrugała powiekami, żeby powstrzymać łzy. Mimo trudnych lat nieszczę-
śliwego małżeństwa rodziców bardzo kochała ojca. Miała zaledwie jedenaście lat,
kiedy jej mama zmarła na tętniaka. Ojciec wspierał córkę w żałobie, ale nie zanie-
dbał interesów. Szybko wrócił do pracy. Harował po osiemnaście godzin dziennie,
by rozwinąć przedsiębiorstwo.
Nagle pozbawiony wysokich dochodów i perspektyw na przyszłość, czuł się bez-
wartościowy jako mężczyzna. Kto zatrudni bankruta w średnim wieku? Choć Lilah
powtarzała sobie, że nie powinna rozważać odrażającej oferty Bastiena, wizje ak-
tywnego, odzyskującego energię po powrocie do pracy ojca wciąż krążyły jej po gło-
wie.
Poraziła ją świadomość własnej słabości. Czy naprawdę była gotowa zostać sek-
sualną niewolnicą? Ze wstydem przyznała przed sobą, że kusi ją, by przystać na
niemoralną propozycję. Pewnie Bastien nie spodziewał się, że zachowała dziewic-
two, ale to bez znaczenia. Przecież nie rozważała na serio jego nieprzyzwoitych
opcji.
Nadal niezdolna do skupienia się na pracy, wróciła pamięcią do następnego poran-
ka po rodzinnej kolacji sprzed dwóch lat. Przysłał jej wtedy kwiaty, a wieczorem
stanął na jej progu, żeby znów zaprosić na kolację. Jego upór wyprowadził ją z rów-
nowagi.
Dlaczego? Gdy uświadomiła sobie przyczynę ówczesnego wybuchu gniewu, pobla-
dła, a potem poczerwieniała. Oczarowana Bastienem, niemal go pokochała. Dozna-
ła bolesnego zawodu, gdy uświadomił ją, że interesuje go tylko jej ciało. Nie mogła
sobie darować, że uległa jego czarowi po jednym pocałunku, skradzionym w limuzy-
nie. Zaczęła kwestionować swoje niewzruszone dotąd zasady. Rozczarowana nim
i wściekła na siebie za karygodną słabość, rzuciła mu w twarz całą wiedzę na temat
jego reputacji i nazwała buhajem.
W drodze powrotnej do domu nadal prześladowało ją to niefortunne wspomnienie.
Popełniła błąd, że go zwymyślała jak źle wychowane dziecko. Nie jego wina, że mie-
li odmienne charaktery i reprezentowali różne wartości. Wciąż pamiętała zimny
błysk w ciemnych oczach. Nie odpowiedział ani jednym słowem na obelgi. Odwrócił
się na pięcie, wsiadł do swojej luksusowej limuzyny i odjechał bez słowa.
Kilka tygodni później przysłano jej do pracy nieoczekiwany podarunek: niemal
wierną kopię wisiorka w kształcie konika morskiego, który Bastien zakupił na au-
kcji. Jedyną różnicę stanowił brak wygrawerowanych inicjałów na odwrocie. Na-
tychmiast odgadła tożsamość ofiarodawcy. Zaszokowana, że mimo jej niekulturalne-
go zachowania zadał sobie dla niej trud, by zamówić i przysłać odlew, doszła do
wniosku, że nic o nim nie wie. Zaczęła wątpić, czy rzeczywiście zobaczyła gniew
w pociemniałych oczach, czy tylko go sobie wyobraziła.
Dwa lata później zyskała pewność, że doprowadziła go wtedy do pasji. Podejrze-
wała, że przyjechał, żeby odpłacić jej za zniewagę.
ROZDZIAŁ TRZECI
W środku nieprzespanej nocy Lilah zeszła na parter, żeby zaparzyć sobie herbaty.
Przy kuchennym stole zastała Vickie.
– Też nie możesz usnąć? – zagadnęła.
– To ze zmartwienia. Kiedy poszłam po Bena, rodzice innych dzieci powiedzieli mi,
że Bastien Zikos był dziś w Moore Components. Dziwne, że o tym nie wspomniałaś.
Lilah zesztywniała.
– Nie widziałam powodu.
– Nie śmiem prosić, ale gdybyś miała okazję, czy mogłabyś zapytać, czy nie za-
trudniłby Roberta?
– Dobrze, jeżeli da mi szansę – odrzekła, czerwona ze wstydu, że zataiła prawdę.
Bastien miał rację. Nikt nie podziękuje jej za prawdę, której nie chciałby usły-
szeć. Jak mogłaby dalej żyć, wiedząc, że dostała czarodziejską różdżkę, zdolną od-
mienić losy wielu ludzi, ale ją odrzuciła? Najłatwiej byłoby wyładować całą złość na
Bastienie i odejść z podniesioną głową, ale musiała myśleć praktycznie. Szczerze
mówiąc, oferował jej cud, za określoną cenę.
Czy warto bronić dziewictwa bez względu na koszty? W końcu, czy jej to odpo-
wiadało, czy nie, od początku ją pociągał. Jak mogła szukać usprawiedliwień dla sie-
bie, kiedy z tego układu wynikłoby tyle dobrego? Nie ulegało wątpliwości, że Ba-
stien szybko straci zainteresowanie. Nie wytrwał długo przy żadnej z kochanek.
Wkrótce wróciłaby do normalnego życia, ale najprawdopodobniej nie do domu. Gdy-
by ją porzucił, poszukałaby pracy w Londynie i zaczęła wszystko od nowa.
Lilah ubrała się do pracy staranniej niż zwykle. Związała niesforne loki, założyła
czarną, wąską spódnicę i kremową, jedwabną bluzkę. Wolała nie myśleć o tym, co
ją czeka. Jej rówieśniczki od dawna prowadziły życie erotyczne. Ona też przywyk-
nie. Bogate doświadczenie Bastiena ułatwi jej wejście w nieznany świat erotyki,
zwłaszcza że od początku ją do niego ciągnęło. Zachowanie emocjonalnego dystan-
su powinno jej przyjść bez trudu wobec braku zaangażowania emocjonalnego ze
strony partnera, zwłaszcza że znienawidziła go za niemoralną propozycję.
Jeszcze przedwczoraj widziała w nim kobieciarza, który zranił jej wrażliwe serce
i pozostawał poza jej zasięgiem. Obecnie uważała go za nędznego łotra, który po-
traktował ją jak prostytutkę, kupując jej ciało.
Zadrżała na myśl o spotkaniu z Bastienem. Zawierała pakt z diabłem, ale przysię-
gła sobie, że nie okaże słabości. Powoli nabrała powietrza w płuca i wyprostowała
plecy. Ledwie weszła do biura, Julie popatrzyła na nią z zaciekawieniem.
– Pan Zikos dzwonił, żeby o ciebie zapytać. Wyjaśniłam mu, że nigdy nie przycho-
dzisz przed dziewiątą, ponieważ odprowadzasz małego braciszka do przedszkola.
– Dziękuję.
Lilah drżącą ręką powiesiła płaszcz na wieszaku. Wyznaczył spotkanie na dziesią-
tą, ale najwyraźniej nie starczyło mu cierpliwości, żeby zaczekać. Rozsadzała go
energia. Ciągle potrzebował zajęcia. Zmuszony do bezczynności, już po chwili bęb-
nił palcami w stół i nerwowo przebierał nogami.
Obciągnęła spódnicę na biodrach i weszła po schodach. Dlaczego zżerały ją ner-
wy? Czyż nie wytłumaczyła sobie, że seks to nic strasznego? Przecież nie rzuci jej
na biurko i nie wykorzysta natychmiast. Tym niemniej przerażała ją perspektywa fi-
zycznego kontaktu. Najlepiej byłoby, gdyby odebrał swoją nagrodę w kompletnej
ciemności i ciszy.
Gdy wkroczyła do dawnego gabinetu ojca, Bastien jednym ruchem ręki odprawił
podwładnych i odłożył tablet.
– Wezwałeś mnie, ale jeszcze nie ma dziesiątej – zwróciła mu uwagę. – Jest dopie-
ro dziesięć po dziewiątej.
– Mój biologiczny zegar wskazuje dziesiątą.
– W takim razie źle chodzi.
Bastien zmierzył ją wzrokiem spod długich rzęs. Zmysłowe spojrzenie podziałało
jak pieszczota.
– Nigdy się nie mylę, Delilah. Lekcja pierwsza: nie po to utrzymuję kochankę,
żeby mnie krytykowała, tylko po to, żeby podbudowywała moje ego.
Lilah zamarła w bezruchu. Skrycie pożerała wzrokiem doskonale skrojony garni-
tur, podkreślający szerokie, muskularne ramiona, smukłe biodra i długie nogi. Gdy
przeniosła wzrok na regularne rysy twarzy, jej ciało zareagowało.
– Nie umiem nikomu schlebiać – oświadczyła.
– Jakoś przeżyję twoje docinki – odparł z szelmowskim uśmiechem. – A na czym
polegają twoje prawdziwe talenty?
– Wygląda na to, że chociaż jeszcze nie wyraziłam zgody, uznałeś ją za oczywistą!
– wykrzyknęła Lilah z oburzeniem.
– Czyżbym się mylił?
– Nie.
– Więc którą opcję wybierasz? Drugą czy trzecią?
Bastien błagał w myślach Delilah, żeby wybrała trzecią opcję, najkorzystniejszą
dla niego. Sprzedałby grunt, przeniósłby fabrykę na przedmieścia i uzyskał hojne
dotacje rządowe na stworzenie miejsc pracy w rejonach o wysokiej stopie bezrobo-
cia. Upiekłby dwie, a właściwie trzy pieczenie na jednym ogniu. Zdobyłby Deilah,
natychmiastowy zysk i założyłby dochodowe przedsiębiorstwo bez żadnych kosztów
własnych.
– Nie masz wstydu – wycedziła Lilah przez zaciśnięte zęby.
– Nie, jeżeli to jedyny sposób, żebyś przestała uparcie zaprzeczać, że mnie pra-
gniesz. Nie mogę się doczekać chwili, gdy sobie uświadomisz, że nie potrafisz
utrzymać rąk przy sobie w mojej obecności.
– Prędzej się zestarzejesz – odburknęła.
Bastien zaczął krążyć po pokoju jak drapieżnik, okrążający ofiarę.
– Nie trzymaj mnie w niepewności. Którą opcję wybierasz? Drugą czy trzecią?
– Trzecią, ale muszę cię ostrzec, że wybrałeś niewłaściwą osobę.
– Niby dlaczego?
Lilah niepewnie przestąpiła z nogi na nogę.
– Ponieważ brakuje mi doświadczenia, którego zapewne oczekujesz.
– Mojego wystarczy dla nas dwojga. Czy próbujesz mi powiedzieć, że rzadko ko-
rzystasz z uciech cielesnych?
– Nigdy nie próbowałam – oświadczyła, unosząc dumnie głowę. – Jestem dziewicą.
Bastien odstąpił kilka kroków do tyłu, wyraźnie zaszokowany.
– Żartujesz sobie ze mnie?
– Nie. Uznałam, że powinnam cię uprzedzić, na wypadek, gdybyś uważał moje
dziewictwo za przeszkodę w dopełnieniu warunków umowy.
– Jeżeli mówisz prawdę, to nie przeszkoda, tylko najbardziej fascynująca podnie-
ta, jaką można sobie wymarzyć.
Dopiero teraz doszedł do takiego wniosku. Nigdy nie interesowały go niewinne,
młode dziewczęta. Jako nastolatek wybierał starsze partnerki, później rówieśnice,
ale z doświadczeniem. Nie lubił tracić czasu na przełamywanie zahamowań. Lecz
ku jego zaskoczeniu perspektywa zostania pierwszym kochankiem Delilah ogromnie
go ucieszyła. Nie rozumiał dlaczego. Nie był zaborczy ani też na tyle niepewny wła-
snych umiejętności, by obawiać się porównania z innymi. Zmarszczył brwi, usiłując
odgadnąć przyczynę zmiany swojego nastawienia do dziewic. Po namyśle doszedł do
wniosku, że pociąga go urok nowości.
– To odrażające! – skomentowała Lilah z wściekłością. – Jak możesz tak otwarcie
przyznawać coś takiego?
Bastien najchętniej przyciągnąłby ją do siebie i pokazał, co czuje, ale nerwowy
błysk w błękitnych oczach Delilah ostrzegł go, że gotowa umknąć w popłochu.
– Poproszę cię o podpisanie deklaracji poufności. To standard. Oznacza, że niko-
mu nie wyjawisz szczegółów naszej umowy, publicznie czy prywatnie.
– Nie sądzę, żebym chciała – prychnęła.
– W zamian kupię twojemu ojcu odpowiedni dom.
– Nie! Jeżeli zaczniesz szastać pieniędzmi, nabierze podejrzeń co do charakteru
mojej pracy dla ciebie. Zatrudnij go, a sam zadba o rodzinę bez twojego wsparcia –
dodała z godnością.
– Życzę sobie, żebyś jutro poleciała ze mną do Londynu.
– Już jutro?
– Zadzwonię do twojego ojca, żeby do mnie przyszedł, i przekażę mu dobrą wia-
domość. Poinformuję go, że dołączysz do mojej osobistej asysty. Możesz wcześniej
wyjść z pracy, żeby spakować bagaż, zanim zjesz ze mną kolację w moim hotelu.
– Jestem już umówiona z przyjaciółmi.
– Po co?
– Do kina i restauracji.
Bastien zacisnął zęby. Najchętniej uświadomiłby jej, że wkrótce nie będzie mogła
nic zrobić bez jego zezwolenia, ale postanowił zaczekać, żeby jej nie wystraszyć.
Niebawem będzie należała wyłącznie do niego, co go niepomiernie cieszyło. Nie bę-
dzie musiał się nią dzielić z żadnymi znajomymi, rodziną czy kimkolwiek innym.
Zaniepokoiła go własna zaborczość. Zaraz jednak wytłumaczył sobie, że długie
oczekiwanie wywołało w nim chęć zagarnięcia jej na jakiś czas wyłącznie dla siebie.
Wyciągnął telefon i rozkazał jednemu ze swoich ochroniarzy dyskretnie ją śledzić.
Lilah w milczeniu obserwowała, jak wydaje komuś polecenia po grecku.
– Mój kierowca odwiezie cię teraz do domu i zaczeka na twojego ojca, żeby przy-
wieźć go do mnie – poinformował po wyłączeniu aparatu, ujmując jej dłoń. – Nie zo-
baczę cię do jutra, póki nie wsiądziesz do mojego samolotu. To nawet dobrze, że
wychodzisz dzisiaj z przyjaciółmi, bo nie wzbudzimy podejrzeń, aczkolwiek niewiele
obchodzi mnie opinia twojego ojca. To, co robimy sam na sam, to tylko nasza spra-
wa. – Przyciągnął ją do siebie, pochylił głowę i delikatnie musnął jej usta zębami
i wsunął w nie język.
– Jesteśmy w pracy! – wydyszała.
– Pocałunek to nic zdrożnego.
Niby tak, ale choć pamiętała, że Bastien wkrótce zażąda więcej, oddała go z pa-
sją. Nie starczyło jej siły woli, by ponownie zaprotestować, gdy przyciągnął ją do
siebie tak mocno, że czuła, jak bardzo jej pożąda. Chłonęła jego bliskość wszystkimi
zmysłami, dopóki nie odsunął jej od siebie.
– Nie powinienem zaczynać czegoś, czego nie mogę dokończyć – wymamrotał.
Lilah przystanęła w drodze do drzwi. Pełna pogardy dla siebie, gorączkowo szu-
kała jakiegoś neutralnego tematu, żeby odwrócić uwagę od własnej słabości.
W końcu go znalazła.
– Czy mogłabym zabrać ze sobą psa? – zapytała.
– Nie. Zostaw go w domu.
– Nie mogę. Moja macocha nie lubi psów. Nie będzie nam przeszkadzał. To mały,
spokojny zwierzak – zapewniła, niezupełnie zgodnie z prawdą, ponieważ Skippy
zwykle dość hałaśliwie obszczekiwał nowo poznane osoby.
Bastien zmarszczył brwi.
– No dobrze. Spisz wszystkie dane. Przekażę je specjalistycznej firmie transpor-
towej, która go przywiezie. Ale we Francji trzymaj go z dala ode mnie.
– We Francji? – powtórzyła z bezgranicznym zdumieniem.
– Tak. Wylatujemy tam pojutrze.
Lilah zeszła po schodach, wstrząśnięta własną reakcją na pocałunek Bastiena. Jak
mógł rozpalić w niej ogień pomimo tak wstrętnych warunków umowy? Do tej pory
naiwnie sądziła, że odrażająca forma traktatu handlowego zabezpieczy ją przed
jego zwodniczym urokiem. Czy nie przyszło mu do głowy, że kupując ją jak towar,
zrazi ją do siebie? Najwyraźniej nie. Nie obchodziło go, co ona czuje.
W drodze powrotnej do domu usiłowała sobie wytłumaczyć, że nie pozostaje jej
nic innego, jak wziąć z niego przykład. Nadwrażliwość tylko jej zaszkodzi, narazi na
ból i upokorzenie. Nie mogła liczyć na komplementy czy inne romantyczne gesty,
które pozwoliłyby jej zachować twarz. Nawet nie próbował ubrać bezdusznego
kontraktu w jakąś cywilizowaną formę.
Wieczorem, nakarmiwszy rodzinę stekiem niewiarygodnych kłamstw, spakowała
rzeczy i wyszła do kina. Towarzyszył jej Josh, wysoki, przystojny dwudziestokilkula-
tek o brązowych włosach i zielonych oczach, i dwie pary: Ann z Jackiem i Dana
z George’em.
– Podjęłaś mądrą decyzję – zagadnął Josh po wyjściu z kina. – W międzynarodowej
firmie zdobędziesz wszechstronne doświadczenie. Praca w dziale kadr w biurze
ojca nie dawała ci takich szans na rozwój kariery zawodowej.
Lilah spłonęła rumieńcem, zawstydzona, że przyjaciele równie gładko jak najbliżsi
przełknęli wszystkie kłamstwa na temat charakteru jej pracy u Bastiena.
– Mam nadzieję… – wymamrotała z zażenowaniem.
– Szkoda tylko, że wyjeżdżasz akurat teraz, kiedy zamierzałem cię zaprosić na
prawdziwą randkę – ciągnął Josh.
– Co takiego? – wykrztusiła z bezgranicznym zdumieniem.
Josh obdarzył ją szerokim uśmiechem, ignorując szydercze gwizdnięcie Jacka.
– Musiałaś się zastanawiać, czy stanowilibyśmy dobraną parę.
Lilah nie wiedziała, co odpowiedzieć, ponieważ nigdy nie zwracała na niego uwa-
gi.
– Pocałuj mnie – poprosił, przypierając ją do ściany.
– Nie.
Lilah zesztywniała, wsparła ręce o jego pierś, ale ponieważ go nie odepchnęła,
wykorzystał moment zaskoczenia, żeby skraść pocałunek. Nie czuła absolutnie nic.
Lubiła Josha, chętnie przebywała w jego towarzystwie, ale nigdy jej specjalnie nie
interesował.
– Kiedy wyjedziesz, pomyśl, czy chciałabyś ze mną chodzić – zaproponował, obej-
mując ją, żeby zaprowadzić do swojego samochodu.
– Nie sądzę – mruknęła, gorączkowo szukając taktownego sposobu uświadomie-
nia mu, że nie odwzajemnia jego zainteresowania. Ponieważ go nie znalazła, doszła
do wniosku, że najlepiej zignorować całe zdarzenie.
Po powrocie do domu zastała ojca w salonie. Zaskoczył ją uszczęśliwiony wyraz
jego twarzy, choć wiedziała, że Bastien zadzwonił do niego, jeszcze przed jej po-
wrotem po południu do domu. Zanim wróciła, zdążył założyć garnitur. Kiedy wycho-
dziła wieczorem, nadal przebywał w gabinecie Bastiena, co ją martwiło.
– Czy wszystko w porządku, tato? – spytała z drżeniem serca.
– Wspaniale! – zapewnił Robert Moore z entuzjazmem. Następnie poinformował
ją, że pan Zikos zatrudnił go na stanowisku menedżera w Moore Components, co
mu bardzo odpowiada. – Zaczynam rozumieć, dlaczego tak szybko doszedł do bo-
gactwa – dodał na koniec. – Jest bardzo bystry. Wychwycił okazję, której nikt inny
nie dostrzegł, a która przyniesie przedsiębiorstwu pokaźne zyski.
– Co to za okazja? – spytała Lilah.
– Wykrył, że rada miejska wyznaczyła nowe tereny pod inwestycje, żeby umożli-
wić rozwój przedsiębiorczości. Sprzedaje obecną siedzibę za olbrzymią sumę
i przenosi fabrykę na Moat Road, co uprawnia go do otrzymania kilku hojnych dota-
cji rządowych po otwarciu jej w nowym miejscu. Sprytne posuniecie!
– O rany! – jęknęła Lilah, gdy uświadomiła sobie, jak świetny interes zrobił Ba-
stien jej kosztem. Podstępnie wykorzystał ją w dwójnasób. Nie tyle ją kupił, co wziął
za darmo i jeszcze na tym zarobi. Świadomość, że nie musiał nic zainwestować,
żeby ją zdobyć, doprowadziła ją do pasji.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Lilah wkroczyła na pokład odrzutowca Bastiena z wysoko podniesioną głową. Nie
zamierzała okazywać wstydu, który czuła. Powtórzyła sobie, że nie jest jego ofiarą.
Choć postawił jej upokarzające warunki, to ona w ostatecznym rozrachunku doko-
nała wyboru. I nie żałowała, ponieważ jej poświęcenie przyniosło rodzinie wymier-
ne korzyści.
Ojciec zarządzał ukochanym przedsiębiorstwem. Na razie zostali z Vickie i dzieć-
mi w domku Lilah ze względu na niski czynsz i bliską odległość do przedszkola
Bena. Lilah przypuszczała, że jeszcze nie do końca wierzą w trwałą odmianę losu.
Straciwszy wszystko w jednej chwili, pewnie nadal żyli w strachu przed kolejną ka-
tastrofą.
Lilah ze łzami w oczach żegnała tego ranka siostrzyczkę i braciszka. Nie wiedzia-
ła, kiedy ich znowu zobaczy. Czy utrzymance przysługuje urlop? Czy w ogóle ma ja-
kiekolwiek prawa?
Bastien uniósł głowę i obserwował Lilah wchodzącą do kabiny. Wykrzywił usta
z niesmakiem na widok jej stroju. Włożyła stare czarne spodnie i marynarkę i zno-
wu splotła włosy w warkocz. Najwyraźniej dołożyła wszelkich starań, żeby wyglą-
dać jak najmniej atrakcyjnie, ale go nie zwiodła. Nie potrafiła zamaskować ani
zgrabnej figury, ani zdrowej, młodej cery. Ledwie rozpięła żakiet, widok białej ko-
szulowej bluzki, opinającej jędrne piersi, rozbudził w nim pożądanie. Tego wieczora
nareszcie je zaspokoi.
Czy naprawdę zachowała dziewictwo? Jeżeli tak, przypuszczał, że będzie wyma-
gała szczególnie delikatnego traktowania. Zirytowała go ta myśl, zwłaszcza że usi-
łowała go wyminąć, żeby zająć miejsce z tyłu wraz z resztą personelu. Wyciągnął
rękę i pochwycił ją za nadgarstek.
– Usiądź przy mnie – rozkazał. – Zdejmij ten paskudny żakiet i rozpuść włosy.
Lilah zesztywniała.
– A jeżeli odmówię?
– Sam go z ciebie zedrę i rozplotę ci warkocz – odparł bez wahania.
Lilah, w pełni świadoma, że cała załoga obserwuje ich z drugiego końca kabiny,
spłonęła rumieńcem i spuściła rzęsy. Niewątpliwie ciekawiło ich, co tu robi. Gdyby
nie posłuchała, zaspokoiłaby ich ciekawość i narobiła sobie wstydu. Z ociąganiem
spełniła polecenie, żeby uniknąć skandalu, choć ręka jej drżała, gdy rozwiązywała
wstążkę. Z wściekłością opadła na fotel obok Bastiena i spuściła głowę, by zakryć
włosami zaczerwienione policzki.
– Znów ślicznie wyglądasz, laleczko – pochwalił.
– Czy zawsze będziesz wymagał bezwzględnego posłuszeństwa? – wycedziła
przez zaciśnięte zęby.
– A jak myślisz?
– Że prawdziwy mężczyzna nie musi na każdym kroku udowadniać swojej potęgi!
Przystojną, śniadą twarz nieoczekiwanie rozjaśnił promienny uśmiech.
– Cały kłopot w tym, że lubię ci rozkazywać.
Lilah gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Nie po raz pierwszy wyprowadził ją
z równowagi. Póki go nie poznała, rzadko wpadała w gniew, ale Bastien ciągle dzia-
łał jej na nerwy.
– Dlaczego pragniesz kobiety, która cię nie chce? – spytała. – Czyżby opór cię
podniecał?
Jej sugestia uraziła Bastiena. Nie zniósłby najlżejszych objawów niechęci u ko-
chanki. Zwrócił ku niej gniewne spojrzenie i wplótł palce w gęste włosy, żeby musia-
ła spojrzeć mu w oczy.
– Nie. Ty sama stanowisz wystarczającą podnietę, chociaż potrafisz mnie poważ-
nie rozgniewać.
– Naprawdę?
Zamiast odpowiedzi wycisnął na jej ustach tak zachłanny pocałunek, że na chwilę
zabrakło jej tchu. Świat zawirował wokół niej. Rozpalił w niej niepohamowaną żą-
dzę.
Przez kilka sekund Bastien rozważał, czy nie zanieść jej do wydzielonej kabiny sy-
pialnej, ale zaraz zrezygnował z tego zamiaru. Skrzywdziłby ją, ponieważ tak roz-
paliła jego zmysły, że nie zdołałby zachować kontroli nad sobą. Zresztą od Londynu
dzieliła ich niewielka odległość. Wkrótce wylądują. Mimo że pożądał jej do bólu, od-
sunął się od niej.
– Chcesz mnie, od pierwszego spotkania – stwierdził z niezachwianą pewnością
na widok rozpalonych policzków i opuchniętych, zaczerwienionych warg.
Lilah odwróciła wzrok. Choć drażniła ją jego arogancja, skłamałaby, gdyby za-
przeczyła. Wbrew rozsądkowi, mimo trudnego charakteru i fatalnych manier każ-
dym spojrzeniem czy dotknięciem rozpalał w niej ogień. Doskonale zdawała sobie
sprawę, że gdyby potraktował ją nieco subtelniej i nie wyłożył tak bezceremonialnie
swojego podejścia do płci przeciwnej, prawdopodobnie uwiódłby ją bez trudu.
Załoga samolotu serwowała napoje. Śliczna, jasnowłosa stewardessa otwarcie
kokietowała Bastiena. Choć wychodziła ze skóry, by zwrócił na nią uwagę, zignoro-
wał jej słodką paplaninę. Nawet na nią nie spojrzał.
– Dokąd pojedziemy? – spytała Lilah, gdy odrzutowiec wylądował.
– Zabiorę cię na zakupy. Jutro wylatujemy do Paryża. Mam tam ważną naradę.
– Na zakupy? – powtórzyła ze zdziwieniem.
Bastien tylko wzruszył ramionami zamiast odpowiedzi. Lilah spostrzegła, że ste-
wardessa patrzy na nią z dziką zazdrością. Gdybyś znała prawdę, dziewczyno… –
pomyślała z przygnębieniem.
Lecz jak wyglądała prawda? Zadawała sobie to pytanie w limuzynie, która wiozła
ich zatłoczonymi ulicami Londynu. Dała słowo, a Bastien jak do tej pory dotrzymy-
wał obietnic, co oznaczało, że w najbliższej przyszłości będzie do niego należała. Ta
świadomość stawiała ją w pozycji ofiary, póki nie przyznała przed sobą, że wystar-
czy jedno spojrzenie na pięknie rzeźbione rysy i atletyczną sylwetkę, żeby obudzić
w niej nieznane dotąd erotyczne tęsknoty. Zważywszy na jego reputację kobiecia-
rza, pewnie niejedna czuła przy nim to samo.
Kilka osób wyszło po nich przed drzwi znanego magazynu mody. Wjechali windą
na górę w asyście stylistki, osobistej doradczyni do spraw zakupów i kilkorga sprze-
dawców. Widocznie Bastien już określił swoje preferencje, ponieważ skierowano
ich do wydzielonego pomieszczenia, gdzie wskazano mu fotel. Lilah przystanęła, ob-
serwując, jak podają mu szampana. Zaraz jednak zaprowadzono ją do przebieralni,
gdzie czekał na nią nieprawdopodobnie wielki wybór ubrań.
Z całą pewnością mogła ją spotkać większa przykrość niż przymierzanie strojów
dla Bastiena, ale nie odpowiadała jej rola manekina prezentującego kreacje dla jego
wyłącznej przyjemności. Nie pozostało jej jednak nic innego, jak zacisnąć zęby
i spełnić jego wolę. Z rumieńcem na policzkach wyszła do niego w sukience z błękit-
nego jedwabiu, przylegającej do ciała jak druga skóra.
Bastien rozsiadł się wygodnie w fotelu w oczekiwaniu miłych dla oka widoków.
Z rozbawieniem obserwował, jak Delilah wychodzi z przebieralni niepewnym,
chwiejnym krokiem. Najwyraźniej nie przywykła do wysokich obcasów. Sukienkę
natychmiast uznał za zbyt wyzywającą. W tak prowokującej kreacji mogłaby para-
dować wyłącznie po jego sypialni i nigdzie więcej. Machnął lekceważąco ręką
i oczekiwał kolejnej prezentacji.
Jasnoróżowy żakiet ze spódnicą pasował do kruczoczarnych włosów i niebieskich
oczu. Niedostatek krągłości rekompensowała delikatnością i kobiecą klasą. Kiedy
pierwszy raz ją zobaczył, przypominała mu doskonałą, porcelanową laleczkę, póki
nie dostrzegł fascynującej, zmiennej gry uczuć na jej twarzy. Wyrażała wszystko, co
czuła. Czytał w niej jak w otwartej książce.
– Nie zaprezentuję ci bielizny – zastrzegła szorstkim tonem.
Wyrwany z zadumy, Bastien podniósł wzrok na jej twarz. Błękitne oczy płonęły
gniewem.
– Nic nie szkodzi – rzucił lekkim tonem. – Odłożymy ten pokaz na później. Poka-
żesz mi ją w sypialni.
– To nie w moim stylu – zaprotestowała z urazą. – Wybrałeś niewłaściwą osobę.
– Dla mnie jesteś doskonała.
– Niestety nie mogę odwzajemnić tego komplementu – odburknęła. – Nie ulega
wątpliwości, że nie stanowimy dobranej pary. Potrzebujesz wystrojonej marionetki,
posłusznie wykonującej rozkazy, a ja nie cierpię, jak ktoś mną rządzi.
Bastien wstał i popatrzył na nią z góry z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Nie tego chcę.
– Żądasz bezwzględnego posłuszeństwa. Potrzebujesz uległej kobiety, a ja bronię
swojego stanowiska przed osobami stawiającymi nierozsądne wymagania, tak jak
ty. Co ze mną zrobisz?
– Spróbuję ci wytłumaczyć, że fałszywie interpretujesz moje intencje.
– Czyżby? Jesteś tak apodyktyczny, że chcesz decydować nawet o tym, co mam
nosić.
– To nieprawda. Widzę w tobie klejnot wymagający odpowiedniej oprawy. Dlatego
nie lubię, jak nosisz tanie rzeczy. Chciałbym, żebyś błyszczała…
– Bastien! – wykrzyknęła, ale zamilkła raptownie, zaszokowana nieoczekiwaną
deklaracją. Od początku traktował ją jak towar. Co go obchodziło opakowanie? Nie
krył, że interesuje go wyłącznie jej ciało, bez ubrania.
Paradowała dla jego przyjemności w jednym stroju po drugim. Oddano jej do dys-
pozycji obszerną garderobę. Podejrzewała, że nie zdąży założyć nawet jednej
czwartej z tego, co wybrał, zanim ją odprawi. Na jak długo planował ją zatrzymać?
Słynął z niestałości. Przy żadnej kochance nie wytrwał dłużej niż miesiąc. Mimo to
wyposażył ją w niezliczone sztuki ubrania na wszelkie możliwe okazje i każdą porę
roku. Popołudniowa wyprawa po zakupy potrwała aż do wieczora.
– Teraz wrócimy do hotelu na kolację – poinformował w pewnym momencie ze
stoickim spokojem, jakby nie doszło między nimi do sprzeczki.
Lilah wróciła do przebieralni. Rozdarta wewnętrznie, zdjęła z wieszaka spódnicę
i bluzkę, żeby na siebie założyć. Z jednej strony kusiło ją, żeby stawić opór Bastie-
nowi, z drugiej chciała mu sprawić przyjemność. W końcu, cóż znaczyła jej duma
wobec radości i odzyskanej energii ojca? To, co Bastien dał, mógł odebrać w jednej
chwili. Oferując Robertowi stanowisko, przywrócił mu wiarę w siebie i chęć do ży-
cia. Lilah tłumaczyła sobie, że powinna być mu wdzięczna, ale przy swoim ideali-
stycznym nastawieniu do świata nie potrafiła praktycznie myśleć. W przeciwień-
stwie do Bastiena pragnęła intymnej więzi w połączeniu z duchową w romantycznej
otoczce.
Bastien zabrał ją do luksusowego hotelu, w którym wynajął przestronny aparta-
ment złożony z dwóch sypialni. Przystanął przed drzwiami pierwszej.
– To twój pokój – oznajmił. – Ja zamieszkam w drugim. Potrzebuję własnej prze-
strzeni.
Lilah z ulgą przyjęła do wiadomości, że tym samym i jej zapewnił prywatność.
Uspokojona, patrzyła, jak służba hotelowa wnosi niezliczone pudła i torby zawiera-
jące jej nową garderobę oraz pokaźną kolekcję markowych walizek.
Bastien odebrał od jednego z podwładnych telefon. Z poważną miną długo debato-
wał z kimś po francusku, przywołując gestem pozostałych pracowników. Podczas
rozmowy podszedł do biurka w wielkim holu, gdzie już ustawiono dla niego laptop.
W mgnieniu oka zapomniał o obecności Lilah. Obserwował swoich ludzi rozkładają-
cych telefony i laptopy, żeby wypełnić jego polecenia. Ciągle powtarzali jedną na-
zwę: Dufort Pharmaceuticals.
Lilah zrzuciła buty na wysokich obcasach i włączyła telewizor w rogu pokoju. Za-
miast ekskluzywnej kolacji, którą obiecywał, dopiero po godzinie kelnerzy wnieśli
tace z zimnymi przekąskami dla pracowników, którzy woleli przegryźć coś na stoją-
co niż usiąść do stołu.
– Delilah! – zawołał Bastien z drugiego końca pokoju. – Chodź, weź sobie coś. Na
pewno zgłodniałaś do tej pory.
– Umieram z głodu – przyznała, zanim podeszła na bosaka odebrać talerz, który
dla niej napełnił. Dopiero teraz, bez butów, w pełni dostrzegła różnicę wzrostu.
– Wychwyciliśmy obiecującą okazję – wyznał, mierząc ją wzrokiem od burzy roz-
czochranych włosów po maleńkie paluszki u nóg.
Podziwiał ją za brak próżności. Nie usiłowała mu zaimponować. Szanował jej po-
czucie własnej wartości.
– Tak myślałam – odrzekła, starannie ukrywając radość, że coś odwróciło uwagę
Bastiena od jej osoby.
Bastien patrzył, jak siada wygodnie na sofie, żeby obejrzeć do końca odcinek re-
Lynne Graham Podróże z milionerem Tłumaczenie: Monika Łesyszak
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Między nami wszystko skończone, Rebo – oświadczył stanowczo Bastien Zikos. Prześliczna blondynka popatrzyła na niego z rozgoryczeniem. – Dlaczego? Przecież było nam razem tak dobrze. – Nigdy nie udawałem, że łączy nas coś więcej niż seks. Ale to już koniec. Reba gwałtownie zamrugała powiekami, jakby powstrzymywała łzy, ale nie zwio- dła Bastiena. Znał jej twardy charakter. Wiedział, że nic nie poruszyłoby jej do łez prócz hojnego zadośćuczynienia. Nie wierzył kobietom. Wcześnie poznał ich fałsz. Już w dzieciństwie postępowanie równie rozpustnej co wyrachowanej matki nauczy- ło go nieufności wobec płci przeciwnej. – Ostrzegano mnie, że szybko porzucasz kochanki. Szkoda, że nie słuchałam – na- rzekała Reba. Bastien zaczynał tracić cierpliwość. Reba dostarczała mu rozkoszy w sypialni, ale obecnie miał jej dość. Nie czuł wyrzutów sumienia. W końcu wydał na nią fortunę. Nie brał nic za darmo. – Skontaktuj się z moim księgowym – odrzekł bez skrupułów. – Masz kogoś innego na oku, prawda? – naciskała blondynka. – Nie twoja sprawa – odburknął. Kierowca stał przed budynkiem, żeby zawieźć go na lotnisko. Dyrektor finansowy, Richard James, już czekał w obszernej kabinie. – Czy mogę zapytać, co pana skłoniło do zakupu niewypłacalnego przedsiębior- stwa w tej zapadłej dziurze na północy? – zagadnął. – Pytać możesz, ale nie obiecuję, że odpowiem – odparł Bastien, leniwie przeglą- dając notowania giełdowe na laptopie. – Czyżby dostrzegł pan jakieś atuty Moore Components, które umknęły mojej uwadze? Ciekawy patent? Nowy wynalazek? – Fabryka stoi na gruncie wartym miliony. To idealne miejsce na budowę osiedla mieszkaniowego w pobliżu centrum miasta. – Myślałem, że dawno zaprzestał pan polowania na okazje – skomentował Ri- chard, podczas gdy personel Bastiena i ochroniarze zajmowali miejsca z tyłu kabiny. Bastien zaczął od wykupywania upadających przedsiębiorstw, które modernizo- wał i rozwijał, żeby przynosiły maksymalne dochody. Nie miał wyrzutów sumienia. Wiedział, że trendy się zmieniają, fortuny powstają i nikną, firmy prosperują i ban- krutują. Miał talent do wychwytywania okazji i determinację człowieka, którego nie wspiera bogata rodzina. Sam doszedł do miliardów. Zaczynał od zera i wysoko so- bie cenił uzyskaną niezależność. Lecz w tym momencie nie myślał o interesach tylko o Delilah Moore – jedynej ko- biecie, która go odtrąciła, zostawiła z niezaspokojoną żądzą i urażoną ambicją. Le- piej zniósłby odrzucenie, gdyby jej nie interesował. Ale widział tęsknotę w jej oczach, słyszał ją w jej głosie. Wiele potrafił wybaczyć, ale nie kłamstwo, że go nie
chce. Bezczelnie odsądziła go od czci i wiary, rzuciła w twarz jego reputację kobie- ciarza niczym dama odprawiająca natrętnego ulicznika. Rozgniewała go tak, że po dwóch latach nadal nie zapomniał zniewagi. Lecz koło fortuny obróciło się na niekorzyść Delilah Moore i jej rodziny, ku ponu- rej satysfakcji Bastiena. Tym razem nie przewidywał zawziętego oporu… – Jak się czuje? – spytała Lilah półgłosem, gdy spostrzegła swojego ojca, Roberta, na podwórku małego domku szeregowego. – Tak samo załamany i przegrany jak zawsze – westchnęła ciężko jej macocha, Vickie, krągła blondynka tuż po trzydziestce, zmywająca naczynia nad zlewem. – Budował tę firmę przez całe życie, a teraz wszystko stracił. Brak możliwości znale- zienia pracy jeszcze bardziej go przygnębia. Lilah wzięła na ręce dwuletnią przyrodnią siostrzyczkę, Clarę, uczepioną nogi mamy, posadziła ją na krzesełku i dała zabawkę, żeby nie przeszkadzała. – Miejmy nadzieję, że wkrótce coś się pojawi – pocieszyła sztucznie wesołym to- nem. Wychodziła z założenia, że w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji warto szukać jakichś dobrych stron. Tłumaczyła sobie, że choć ojciec stracił firmę i dom, rodzina pozostała cała i zdrowa. Równocześnie dziwiło ją, że polubiła macochę, której z po- czątku nie znosiła. Uznała ją za jedną z rozrywkowych panienek, które ojciec uwo- dził całymi stadami, póki nie zrozumiała, że mimo dwudziestu lat różnicy wieku po- łączyła ich prawdziwa miłość. Wzięli ślub przed czterema laty. Obecnie mieli trzy- letniego synka, Bena, i maleńką Clarę. Na razie wszyscy zamieszkali w jej wynajętym domku z zaledwie dwiema małymi sypialniami, ciasnym pokojem dziennym i jeszcze ciaśniejszą kuchnią. Ale póki wła- dze miasta nie przydzielą im mieszkania socjalnego albo ojciec nie znajdzie pracy, nie mieli wyboru. Imponujący dom z pięcioma sypialniami, który posiadali, przepadł wraz z przed- siębiorstwem. Musieli wszystko sprzedać, żeby spłacić pożyczkę, którą Robert Mo- ore zaciągnął, by ratować Moore Components. – Wciąż mam nadzieję, że Bastien Zikos rzuci twojemu tacie koło ratunkowe – wy- znała Vickie w nagłym przypływie optymizmu. – Nikt nie zna branży lepiej od Ro- berta. Na pewno znajdzie jakieś zastosowanie dla jego umiejętności. Zdaniem Lilah grecki miliarder prędzej przywiązałby mu kamień do szyi, żeby go utopić. Dwa lata wcześniej Robert odrzucił ofertę sprzedaży fabryki, choć Bastien Zikos złożył wyjątkowo kuszącą propozycję. Ale wtedy firma jeszcze doskonale pro- sperowała, a Robert nie wyobrażał sobie życia bez kierowania swoim przedsiębior- stwem. Najgorsze, że sam Bastien przewidział upadek zakładu, gdy odkrył, że jego do- chody zależą od jednego kluczowego kontrahenta. Kilka tygodni po utracie kontrak- tu Moore Components walczyło o przetrwanie. – Idę do pracy – oświadczyła, zanim pogłaskała swojego miniaturowego jamnicz- ka, który łasił się do jej nóg, prosząc o pieszczotę. Gryzło ją sumienie, że zaniedbała Skippiego, odkąd rodzina u niej zamieszkała. Nie pamiętała, kiedy wzięła go na dłuższy spacer. Zaraz jednak zostawiła pieska,
żeby założyć płaszcz i zawiązać pasek wokół szczupłej talii. Była drobna i smukła, miała długie, czarne włosy, porcelanową cerę i niebieskie oczy. Oprócz Lilah likwidator zostawił w zakładzie tylko pracowników działu kadr, żeby dopełnili formalności związanych z zamknięciem przedsiębiorstwa. Ponieważ za- trzymano ją tylko na dwa najbliższe dni, wiedziała, że też zostanie zwolniona. Vickie już zapinała kurtkę Benowi. Lilah odprowadzała go do przedszkola w dro- dze do pracy. Gdy wyszła na dwór, pożałowała, że nie spięła włosów w kok. W rześ- ki, wiosenny dzień wiatr ciągle rozwiewał jej włosy. Co chwilę musiała odgarniać je z twarzy. Ponieważ ostatnio źle sypiała ze zmartwienia, wstawała w ostatniej chwili i brakowało jej czasu na układanie fryzury. Odkąd usłyszała, że Bastien Zikos kupił fabrykę ojca, dokładała wszelkich starań, by nie okazać strachu. Wszyscy inni widzieli w nim wybawcę. Syndyk szalał z rado- ści, że w ogóle znalazł nabywcę. Ojciec liczył na to, że nowy właściciel zatrudni jego i część załogi, która straciła pracę. Tylko Lilah, która poznała bezwzględność Ba- stiena, nie podzielała ich entuzjazmu. Wątpiła, czy przyniesie dobre wiadomości. Prawdę mówiąc, nikt w życiu jej tak nie przerażał, jak zabójczo przystojny, władczy i potężny Grek. Dlatego gdy go poznała, usiłowała zejść mu z drogi, co tylko podsy- ciło jego instynkt łowcy. Mimo że Lilah skończyła dopiero dwadzieścia trzy lata, nie ufała przystojnym, pewnym siebie mężczyznom. Nie bez powodu uważała ich za kłamców. Jej własny ojciec unieszczęśliwił nieżyjącą już matkę, zdradzając ją nawet z jej koleżankami i własnymi podwładnymi. Dopiero kiedy poznał Vickie, Lilah zaczęła go znów szano- wać i wybaczyła błędy przeszłości, ponieważ drugiej żonie dochowywał wierności. Bogaty, bystry i zabójczo przystojny Bastien nigdy nie krył, że nie zamierza zakła- dać rodziny. Mimo to kobiety lgnęły do niego jak pszczoły do miodu. Tylko Lilah umknęła w popłochu. Nie mogła pozwolić, by człowiek, którego interesowało tylko jej ciało, złamał jej serce i podeptał godność. Zasługiwała na znacznie więcej – na człowieka, który da jej miłość, otoczy opieką i pozostanie wierny w każdych okolicz- nościach. Znów musiała to sobie powtórzyć, tak jak przed dwoma laty. Wysoki, przystojny, ciemnooki Bastien Zikos już wtedy pociągał ją tak bardzo, że odparcie pokusy przy- szło jej z największym trudem. Po raz pierwszy zobaczyła go w zatłoczonym salonie aukcyjnym. Poszła tam, żeby po kryjomu odkupić wisiorek po matce, który Vickie, wówczas konkubina jej ojca, wystawiła na sprzedaż. Gdy podprowadzono ją do otwartej gabloty, ujrzała śniade- go bruneta, który oglądał uważnie coś, co trzymał w ręku. Podszedłszy bliżej, roz- poznała zwyczajny, srebrny wisiorek po mamie w kształcie konika morskiego. – Po co to panu? – spytała bez zastanowienia. – A co to panią obchodzi? Gdy podniósł na nią przepiękne, ciemne oczy w oprawie długich rzęs, serce Lilah przyspieszyło do galopu, a w ustach jej zaschło, jakby stanęła na brzegu przepaści. – Należał do mojej mamy – wyjaśniła. – Skąd go wzięła? – Kupiła go na wyprzedaży nieodebranych przedmiotów z biura rzeczy znalezio- nych około dwadzieścia lat temu. Zabrała mnie ze sobą.
– Moja zgubiła go w Londynie niewiele wcześniej. Mój ojciec, Anatole, dał go mo- jej matce, Athene. – Odwrócił wisiorek, żeby pokazać dwie wygrawerowane, sple- cione litery A otoczone sercem. – Co za niezwykły zbieg okoliczności! – Rzeczywiście niezwykły… – powtórzyła, zbita z tropu zarówno wyjaśnieniem, jak i jego bliskością. Stał tak blisko, że widziała cień zarostu na mocnej żuchwie i czuła cytrusową nutę wody kolońskiej. Odstąpiła do tyłu tak niezręcznie, że potrą- ciła kogoś, kto stał za nią. Bastien złapał ją mocno za ramię, żeby nie upadła. Gdy napotkała spojrzenie głę- bokich, ciemnych oczu, oblała ją fala gorąca. – Czy mogę go obejrzeć, zanim schowają go z powrotem do gabloty? – poprosiła. – Nie ma sensu. Zamierzam go kupić – poinformował zwięźle. – Ja też – mruknęła. Bastien z ociąganiem podał jej wisiorek. Łzy napłynęły jej do oczu ze wzruszenia. Wisiorek przypomniał jej nieliczne szczęśliwe chwile z dzieciństwa. Matka bardzo go lubiła. Często nosiła go latem. Lecz Bastien zaraz go odebrał, żeby oddać jedne- mu ze sprzedawców. – Zapraszam na kawę – zaproponował. – To chyba… niezbyt właściwe, zważywszy, że będziemy konkurować o tę samą rzecz – zauważyła. – Może kieruje mną sentyment? Chciałbym usłyszeć, kto go nosił przez tyle lat. Tym niezbyt wiarygodnym argumentem szybko ją przekonał. Uznała, że nie- uprzejmie byłoby odmówić takiej prośbie. Następnego tygodnia wolała nie wspominać. Nieprędko zapomniała Bastiena Zi- kosa. Jednak nigdy nie żałowała, że go odtrąciła. Albowiem poszukiwania w interne- cie zaowocowały odnalezieniem całej galerii piękności, dotrzymujących mu towa- rzystwa. Wyglądało na to, że stawia na ilość, nie na jakość. Zanim przekroczyła bramę fabryki, powtórzyła sobie, że podjęła najwłaściwszą z możliwych decyzji. Posmutniała na widok pustego placu bez samochodów i tłumu robotników. W tym momencie zadzwonił Josh, kolega ze studiów. Zaproponował wyjście do kina i restauracji następnego wieczora. Co kilka tygodni chodzili gdzieś całą pacz- ką. Lilah chętnie przyjęła zaproszenie. Ostatni chłopak porzucił ją, kiedy jej ojciec zbankrutował. Potrzebowała rozrywki, by choć na chwilę zapomnieć o strapieniach i wyjść z zatłoczonego domu. Josh też leczył ból złamanego serca po zerwanych za- ręczynach. Z okien gabinetu na ostatnim piętrze biurowca Bastien obserwował Delilah Mo- ore przemierzającą pusty parking. Odkąd poznał córkę Roberta Moore’a, przepu- ścił przez łóżko wiele piękności, ale żadna nie zdołała zatrzymać go przy sobie na dłużej. Dziwiło go, że wciąż pamięta błękitne oczy, porcelanową cerę i burzę czarnych loków spływających do talii. Delilah wyglądała elegancko nawet w spranych dżin- sach i ciężkich, turystycznych butach. Sam nie rozumiał, co go pociągało w tej drob- nej figurce. Nie była w jego typie. Wolał wysokie blondynki o wydatnych, kobiecych krągłościach. Obiecał sobie, że tym razem nie pozwoli jej umknąć. Pozna wszystkie
jej wady i wyrzuci z pamięci. – Przyjechał nowy właściciel! – szepnęła Julie, koleżanka, z którą Lilah dzieliła małe biuro. Lilah zamarła w bezruchu. – Kiedy? – Ochroniarz twierdzi, że o siódmej rano. Bardzo wcześnie. Przywiózł ze sobą mnóstwo ludzi. To chyba dobrze, nie sądzisz? A wygląda jak supermodel! Podobno był tu już dwa lata temu. – Tak – potwierdziła Lilah. – Chciał kupić fabrykę. – Widziałaś go? Dlaczego o tym nie wspomniałaś? – Moim zdaniem w obecnej sytuacji to bez znaczenia – wymamrotała Lilah. Ledwie usiadła za biurkiem, jeden z podwładnych Bastiena poprosił ją do gabinetu szefa. Strach chwycił ją za gardło. Dlaczego tak ją przerażał? Wchodząc po schodach, tłumaczyła sobie, że nic jej nie grozi, że prawdopodobnie chce tylko nad nią ostatecznie zatriumfować, nic więcej. Kupił fabrykę za śmieszną cenę, a rodzina Moore’ów straciła ją zgodnie z jego przewidywaniami. Wpływowi bogacze lubią się przechwalać, a Bastien Zikos miał powody do dumy. Ale cóż wie- działa o potężnych bogaczach? Przecież nie znała żadnego prócz Bastiena. Zajął gabinet ojca, co ją jeszcze bardziej przygnębiło. Zaraz po wejściu spostrze- gła, że prócz niego w pokoju nie ma nikogo. Czy to dobry, czy zły znak? – Dzień dobry, panie Zikos – powitała go drżącym głosem. – Możesz mnie nadal nazywać Bastienem. Bastien obserwował jej napięte rysy, zdziwiony, że tak świetnie wygląda w zwy- kłej czarnej spódnicy nieokreślonej długości i rozciągniętym swetrze. Nie obcięła bujnych loków, które przykuły jego uwagę, kiedy ją pierwszy raz zobaczył. Inten- sywnie błękitne oczy kontrastowały z porcelanową cerą. Lilah usiłowała rozluźnić mięśnie twarzy, żeby ukryć, jak piorunujące wrażenie na niej robi. W końcu musiała mu spojrzeć w oczy, choć swobodnie mogłaby zatrzymać wzrok na niebieskim krawacie z jedwabiu. Mierzył ponad metr dziewięćdziesiąt i przewyższał ją wzrostem o ponad trzydzieści centymetrów. Lecz oczy same podą- żyły ku jego twarzy. Skrycie przyznała rację Julie. Wyglądał jak supermodel z pięk- nie rzeźbionymi kośćmi policzkowymi, klasycznym, prostym nosem, mocną linią szczęki i pełnymi, kuszącymi wargami. Poczuła, że płoną jej policzki. Okropnie ją krępowało, że niewątpliwie to zauważył. Był niezwykle spostrzegawczy. Nigdy nic nie umknęło jego uwadze. – Usiądź, Delilah – poprosił, wskazując fotel przy stoliku do kawy w rogu obszer- nego pokoju. – Lilah – sprostowała nie po raz pierwszy, ponieważ skojarzenia z biblijną Dalilą[1] przez całą szkołę podstawową i średnią narażały ją na drwiny. – Wolę twoje pełne imię – zamruczał z satysfakcją, jak kot, który dostał śmietan- kę. Lilah sztywno opadła na krzesło. Nie potrafiła oderwać wzroku od ciemnobrązo- wych oczu w oprawie gęstych, długich rzęs, najwspanialszych, jakie w życiu widzia- ła. Gdy Maggie, sprzątaczka i pomocnica, wniosła tacę z kawą i herbatnikami, sko-
rzystała z okazji, by skoczyć na równe nogi i odebrać ją od niej. Maggie przekro- czyła wiek emerytalny i dźwiganie ciężarów przychodziło jej z coraz większym tru- dem. – Dziękuję, ale dałabym sobie radę – usiłowała ją uspokoić. Lilah postawiła na stole reprezentacyjną porcelanę, którą sekretarka jej ojca trzymała dla najważniejszych gości. Po wyjściu Maggie bez zastanowienia posłodzi- ła Bastienowi kawę. Odebrał ją od niej, spróbował i stwierdziwszy, że trafiła w jego gust, obdarzył ją zniewalającym, niemal chłopięcym uśmiechem, od którego topniało jej serce. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana. – Dlaczego mnie wezwałeś? – spytała, gdy odzyskała głos. – Nie wiesz? Co za skromność… zważywszy, że właśnie zostałaś bardzo wpływo- wą osobą. Dalszy los Moore Components spoczywa od dziś wyłącznie w twoich rę- kach. Lilah osłupiała. – Jakim cudem?
ROZDZIAŁ DRUGI Bastien obserwował Delilah z satysfakcją w głęboko osadzonych, ciemnych oczach. Długo czekał na tę chwilę. Cieszyła go bardziej, niż przewidywał. – Przedstawię ci trzy możliwości. Od tego, którą wybierzesz, zależy dalszy los Moore Components. Lilah gwałtownie odstawiła filiżankę na stolik. – Nadal nic nie rozumiem. Dlaczego? – Nie jesteś aż tak naiwna, żeby nie wiedzieć, że cię pragnę. Lilah nie wierzyła własnym uszom. Myślała, że po ponad dwóch latach zapomniał nie tylko jej twarz, ale nawet imię. – Nadal? – wykrztusiła z bezgranicznym zdumieniem. Policzki Bastiena lekko poczerwieniały, zanim potwierdził lakonicznie, lecz sta- nowczo: – Tak. Lecz Lilah ciągle nie pojmowała, jak to możliwe, że jeszcze ją pamięta po całej ko- lekcji znanych piękności, które przez ten czas dotrzymywały mu towarzystwa. Nie należała do ich grona, choć nie mogła narzekać na brak powodzenia, przynajmniej z pozoru. Mężczyźni zwracali na nią uwagę, ale gdy dawała do zrozumienia, że na- tychmiast nie wskoczy im do łóżka, większość z nich szybko traciła zainteresowa- nie. Nawet nie próbowali jej bliżej poznać. Widocznie wychodzili z założenia, że jest dewotką albo że czeka z oddaniem dziewictwa na pierścionek zaręczynowy i przysięgę dozgonnej miłości. Usiadła z powrotem, wciąż zaszokowana deklaracją Bastiena. Jak mógł nadal uważać ją za atrakcyjną po tylu miłosnych przygodach? Czyżby jej opór podsycił w nim pożądanie? Czy możliwe, żeby ktoś tak bystry myślał jak pierwotny łowca? – Nie zamierzam cię tu trzymać cały ranek – wyrwał ją z zamyślenia głos Bastie- na. – Przedstawię ci wszystkie trzy propozycje. Opcja pierwsza: jeżeli mnie odtrą- cisz, sprzedam maszyny, a potem grunt deweloperowi. Już otrzymałem korzystną ofertę. Sporo na niej zyskam. Lilah spuściła głowę, przerażona sugestią zburzenia fabryki. Jej zamknięcie już zachwiało gospodarką małego miasteczka. Nawet sklepy i instytucje kultury ucier- piały wskutek zubożenia mieszkańców. Ludzie daremnie szukali zajęcia. Wielu wy- stawiło domy na sprzedaż z braku możliwości spłaty kredytów hipotecznych. Znała skutki kryzysu. Robiła, co w jej mocy, żeby pomóc byłym pracownikom ojca. Wyko- rzystując doświadczenie zdobyte w dziale kadr, udzielała im wskazówek, doradzała, jak zdobyć nowy zawód. – Opcja druga: jeżeli spędzisz ze mną jedną noc, wznowię produkcję na rok. To nieopłacalny i kosztowny scenariusz, ponieważ zakład wymaga inwestycji, by spro- stać konkurencji i zdobyć kontrakty. Ale jeżeli nic więcej nie mogę od ciebie uzy- skać, jestem gotów zainwestować.
Lilah zrobiła wielkie oczy: – Wykorzystujesz sytuację w Moore Components jako środek do zdobycia mojego ciała? – wykrztusiła z niedowierzaniem. – Chyba oszalałeś! – Powinnaś być mi wdzięczna. Gdybym cię nie pożądał, nic bym nie zaproponował. Nie zadałbym sobie nawet trudu, żeby tu przylecieć. Sprzedałbym ziemię i koniec – poinformował lodowatym tonem. Lilah osłupiała. – Niemożliwe, żebyś aż tak bardzo mnie pragnął – zaprotestowała, gdy odzyskała mowę. – Przecież to czyste szaleństwo. – Widocznie naprawdę zwariowałem – potwierdził ze stoickim spokojem, mierząc ją wzrokiem od różowych, pełnych warg, poprzez drobne piersi pod swetrem, po smukłe biodra, kształtne kolana i kostki. – Masz fantastyczne nogi – orzekł po dość długiej obserwacji. Dwa lata wcześniej znajomość z Delilah Moore kosztowała go wiele nieprzespa- nych nocy. Cierpiał męki niezaspokojonego pożądania. Nawet zimne prysznice nie pomagały. Przysiągł sobie, że więcej na coś takiego nie pozwoli. Zrobi wszystko, żeby ją zdobyć – ale na własnych warunkach. Drugi wariant byłby przypuszczalnie najkorzystniejszy dla niego, nie materialnie, ale ze względów osobistych. Przewidywał, że kiedy zaciągnie ją do łóżka, straci za- interesowanie, tak jak poprzednimi partnerkami. Jednak choć uważał, że jedna noc w zupełności mu wystarczy, niechętnie narzucał sobie takie ograniczenie. Lilah obciągnęła spódnicę. Cała płonęła. Zmysłowe spojrzenie Bastiena działało jak pieszczota. Atmosfera w gabinecie aż pulsowała erotycznym napięciem. Już przed dwoma laty ciągnęło ją do niego jak ćmę do płomienia. Teraz też desperacko walczyła z pokusą. – Nie wierzę, że mówisz serio – zaprotestowała. – Niemożliwe, żeby człowiek o tak wysokiej pozycji tak bardzo pożądał takiej osoby jak ja, żeby proponować tego rodzaju układ. – Co ty możesz o tym wiedzieć? Jeszcze nie znasz trzeciej opcji. Oburzona jego uporem, Lilah ponownie wstała. – Odmawiam wysłuchiwania takich bzdur! – wykrzyknęła. – W takim razie dzisiaj sprzedaję zakład – oświadczył stanowczo, gdy ruszyła ku drzwiom. – Twój wybór. Masz szczęście, że w ogóle cokolwiek proponuję. – Ładne mi szczęście! – wrzasnęła, upokorzona sugestią, że robi jej łaskę. Jednak z drugiej strony wyglądało na to, że Bastien jest gotów wiele dać, żeby za- ciągnąć ją do łóżka. Czy powinna uznać jego szczególne zainteresowanie jej osobą za komplement? Czemu jego propozycje tak bardzo ją oburzały i raniły? – Przy moim poparciu możesz machnąć czarodziejską różdżką i zostać bohaterką. Zrobię niemal wszystko, czego sobie zażyczysz, łącznie z zatrudnieniem twojego ojca na stanowisku konsultanta i menedżera. Lilah przystanęła w pół kroku. Zamarła w bezruchu, gdy zobaczyła oczami wy- obraźni zrozpaczonego ojca. Przywróciłaby mu godność i dawną energię, gdyby umożliwiła mu zarabianie na życie i utrzymywanie rodziny. – A więc tylko w ten sposób można cię zatrzymać. Prawdziwa córeczka tatusia! –
skomentował Bastien z nieskrywanym rozbawieniem. – Czy zechcesz mnie w końcu wysłuchać, zamiast robić dramat i wyzywać od szaleńców? Jedyny objaw mojego rzekomego szaleństwa to przemożna chęć zaciągnięcia cię do łóżka. Lilah poczerwieniała, gdy uświadomiła sobie, że wypowiedział te słowa bez śladu zażenowania. W gruncie rzeczy nie powinno jej to dziwić przy jego doświadczeniu erotycznym. – Dobrze. Wysłucham cię ze względu na tatę. – To siadaj! – rozkazał takim samym szorstkim tonem, jakim ona upominała roz- brykanego psa. Mimo przykrości, jaką jej sprawił, spełniła polecenie. – Zostaniesz moją utrzymanką tak długo, jak zechcę. – Myślałam, że ta forma seksualnego niewolnictwa przestała istnieć co najmniej sto lat temu. – W moim świecie to norma. Zresztą jeszcze nie wiesz, co otrzymasz w zamian. – Przerwał na chwilę, gdy wyobraził ją sobie w jedwabiach, koronkach i brylantach. – Zainwestuję w fabrykę i doprowadzę ją do rozkwitu. Jako właściciel sieci spółek bez trudu załatwię kontrakty, żeby utrzymać produkcję. Poproszę twojego ojca, by ponownie zatrudnił swoich dawnych pracowników. W końcu niełatwo zastąpić wy- kwalifikowaną siłę roboczą. Przy moim wsparciu finansowym przywrócę Moore Components do dawnej kondycji sprzed utraty kluczowego kontraktu. Lilah nareszcie pojęła znaczenie przenośni o czarodziejskiej różdżce. Ileż razy w minionych miesiącach marzyła o takim cudzie? Chyba po raz pierwszy doceniła możliwości Bastiena. Zdawała sobie sprawę, że potrzeba setek tysięcy funtów, by fabryka mogła funkcjonować i dawać zyski w przyszłości. Nie wątpiła, że to ryzy- kowne przedsięwzięcie, ale od niego zależał los wielu osób. – Widzę, że wizja czarodziejskiej różdżki przemówiła do twojej wyobraźni – za- uważył z nieskrywanym rozbawieniem. – I nic dziwnego, zważywszy na twoją skłon- ność do poświęceń. Nie tylko przyjęłaś całą rodzinę pod dach, ale też utrzymujesz wszystkich. Zbierasz też fundusze na bezdomne psy i głodujące dzieci. – Skąd wiesz? – Musiałem cię sprawdzić, zanim przyjechałem. Gdybyś wyszła za mąż albo pode- rwała chłopaka, nie traciłbym czasu. – Miałam chłopaka! – Niezbyt długo. Porzucił cię, kiedy twój ojciec zbankrutował. Lilah omal go nie sklęła, ale uznała, że nie warto bronić kogoś tak bezwartościo- wego jak Steve. Jak na ironię Bastien trafił w sedno. Steve zaczął chodzić z Lilah, gdy Moore Components rozkwitało. Usiłował namówić ojca, żeby przyjął go do spół- ki. Najgorsze, że Bastien najwyraźniej znał przyczynę jego nagłego odwrotu. Unio- sła wysoko głowę, żeby ukryć, jak ciężko przeżywa upokorzenie. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że na serio przedstawiłeś mi tak niemoralne propozy- cje. – Nie jestem bardzo moralny – oświadczył bez żenady. – Dążę wprost do celu i za- wsze dostaję to, czego chcę. A chcę ciebie. Powinnaś się czuć wyróżniona. – Ty nikogo nie wyróżniasz. Traktujesz kobiety jak towar, jak zabawki. To obrzy- dliwe i wulgarne.
– Będę dla ciebie dobry. – Nic z tego. Tata nie przehandluje mnie za żadne pieniądze czy nawet najbar- dziej eksponowane stanowisko! – Nie musi znać szczegółów. Oficjalnie oferuję ci pracę marzeń z licznymi podró- żami służbowymi i wysokim funduszem reprezentacyjnym. Lilah przeszedł dreszcz obrzydzenia. – Widzę, że wszystko przemyślałeś – wytknęła oskarżycielskim tonem. – Owszem, a tobie daję czas na zastanowienie do jutra rana. – Nad czym tu myśleć? Nie złożyłeś mi ani jednej sensownej, przyzwoitej propozy- cji. – Jeżeli nie otrzymam odpowiedzi do jutra, sprzedaję zakład – ostrzegł lodowatym tonem. Lilah bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści. Nie pierwszy raz miała ochotę wybić mu zęby. Bastien wydał pomruk zniecierpliwienia. Następnie wziął głęboki oddech. – Nie musimy się kłócić, Delilah – powiedział pojednawczo. – Możemy spokojnie przedyskutować wszystko przy kolacji. – Wykluczone! – odparła, chwytając za klamkę. – Jestem już umówiona na dzisiej- szy wieczór. – Z kim? – Nie twoja sprawa. Zostałeś właścicielem Moore Components, ale nie moim. – Nie byłbym tego taki pewien – odrzekł, otwierając dla niej drzwi. Roztrzęsiona Lilah zbiegła po schodach wprost do toalety, żeby ochłonąć, zanim stanie twarzą w twarz z zaciekawioną Julie. Umyła spocone ręce pod kranem i wzięła głęboki oddech dla uspokojenia wzburzonych nerwów. Niestety Bastien trafił w jej najsłabszy punkt, dając nadzieję na uratowanie naj- bliższych od nędzy. Gdyby dawni pracownicy ojca dostali z powrotem angaże, praca w zmodernizowanym przez Bastiena, przynoszącym dochody zakładzie zapewniłaby im stabilizację. Perspektywa zatrudnienia uszczęśliwiłaby wszystkich. Ale Bastien Zikos żądał od niej nieprawdopodobnie wysokiej ceny za dokonanie tego cudu. Wciąż wrzała gniewem. Jak mógł ją tak upokorzyć? Nie krył, że traktuje ją jak przedmiot, jak zabawkę na jedną lub kilka nocy, póki mu się nie znudzi. Rozbolała ją głowa. Pulsowanie w skroniach uniemożliwiało logiczne myślenie, podobnie jak za pierwszym razem, kiedy roztoczył przed nią swój urok osobisty. Nie pozostał po nim żaden ślad, ale doskonale pamiętała, jak ją zauroczył, kiedy przed dwoma laty zaprosił ją na kawę w domu aukcyjnym. Po wymianie podstawowych informacji wyciągnął wizytówkę, żeby pokazać, że wybrał na logo swojej spółki wizerunek konika morskiego. Świadomość jego więzi emocjonalnej z licytowanym wisiorkiem przełamała pierwsze lody. Spostrzegłszy złotego rolexa na ręce i doskonały krój garnituru, Lilah doszła do wniosku, że przy tak ewidentnych dowodach bogactwa nie istnieje szansa, żeby go przelicytowała. Gdy dokuczała mu, że sypie zbyt dużo cukru do kawy, posłał jej szelmowski uśmiech, który przyspieszył rytm jej serca. O tak, pociągał ją nieodparcie od pierw- szego wejrzenia. Chłonęła zachłannie każde jego słowo. – Nie wyjaśniłaś jeszcze jednej kwestii – zagadnął w pewnym momencie. – Skoro tak cenisz sobie ten wisiorek, dlaczego został wystawiony na sprzedaż?
Lilah w skrócie nakreśliła mu swoją sytuację rodzinną. Wytłumaczyła, że ojciec ofiarował macosze całą biżuterię po zmarłej żonie. – A teraz Vickie robi porządki w szafach i wyprzedaje to, czego nie nosi. Żeby nie sprawić jej przykrości, postanowiłam odkupić go w sekrecie – dodała na zakończe- nie. – O co nie poprosisz, tego nie dostaniesz – skomentował z przekąsem. – Ale nie narzekam. Twój takt przyniósł mi korzyść. Gdyby nie trafił na aukcję, nigdy bym go nie odnalazł. Od lat próbowałem go wytropić. – Pamiętasz, jak mama go nosiła? – Nie. Pamiętam, jak tata jej go podarował – sprostował bezbarwnym głosem. – Miałem wtedy około czterech lat i wierzyłem, że stanowimy idealną rodzinę – dodał nieoczekiwanie z goryczą. – To nic złego – zapewniła z szerokim uśmiechem, gdy wyobraziła go sobie jako ślicznego chłopczyka z wielkimi, ciemnymi oczami i burzą czarnych włosów. – Niezależnie od wyniku jutrzejszej aukcji obiecaj, że zjesz ze mną jutro kolację – poprosił. – Mimo wszystko będę próbowała wygrać – ostrzegła. – Mogę sobie pozwolić na przelicytowanie większości osób. Przyjdziesz do mnie wieczorem do hotelu? – naciskał niezmordowanie. Oczywiście przyjęła zaproszenie. Bastien nie skojarzył jej z Moore Components. Ku jej zaskoczeniu po przegranej na aukcji spotkała go w biurze ojca, który zaprosił ich na kolację do swojego domu. Gdy zadzwonił telefon, Robert Moore poprosił ją, żeby odprowadziła gościa do samochodu. – Jeżeli oczekujesz gratulacji z powodu wygranej, czeka cię rozczarowanie – ostrzegła, schodząc z nim po schodach. – Sporo przepłaciłeś za ten wisiorek. – I to mówi osoba, która podbiła cenę do tak zawrotnej kwoty! – wytknął ze śmie- chem. – Musiałam przynajmniej spróbować go odzyskać. Po co odwiedziłeś mojego ojca? – spytała, gdy dotarli na parking. – Jestem zainteresowany zakupem fabryki, ale poprosił mnie o trochę czasu na przemyślenie oferty. Ponieważ tam pracujesz, niewykluczone, że pozyskałbym też ciebie – wyszeptał jej do ucha tak zmysłowym głosem, że oblała ją fala gorąca. Zaniepokojona własną reakcją, Lilah zesztywniała. – Nie sądzę. Zresztą podejrzewam, że tata nie zechce sprzedać zakładu, nie te- raz, kiedy płynie na fali powodzenia. – To najlepszy okres do sprzedaży. Bastien powoli zmierzył ją taksującym spojrzeniem. Lilah zrobiła wielkie oczy na widok podjeżdżającej limuzyny. Uświadomiła sobie w pełni różnicę statusu finanso- wego. Postanowiła, że jak tylko znajdzie czas, poszuka o nim informacji w interne- cie. – Szkoda, że twój ojciec zaprosił nas na kolację – westchnął Bastien. – Wolałbym mieć cię tylko dla siebie u mnie w hotelu. Jego wyznanie zaniepokoiło Lilah. Z początku pochlebiało jej jego zainteresowa- nie, ale wyglądało na to, że oczekiwał, że spędzi z nim noc, co jej nie odpowiadało. Wprawdzie nie planowała pozostać nietknięta do wieku dwudziestu jeden lat, ale
na uniwersytecie nie spotkała nikogo, kto by pociągał ją na tyle, by zaryzykować. Nie ufała mężczyznom i słusznie. Po pierwszym roku studiów, gdy obserwowała bardziej lekkomyślne koleżanki, porzucone, załamane i zapłakane, postanowiła za- czekać z ofiarowaniem całej siebie, dopóki nie pozna kogoś, komu będzie na niej za- leżało na tyle, że zaczeka, aż będzie gotowa na nawiązanie intymnej więzi. – Bastien nie może od ciebie oczu oderwać – szepnęła Vickie z rozbawieniem po kolacji u jej ojca. – Śledzi każdy twój ruch. Choć wolę starszych mężczyzn, muszę przyznać, że jest zabójczo przystojny. Zanim Lilah zdążyła wezwać taksówkę, Bastien zaproponował, że odwiezie ją do domu. Ledwie wsiadła, porwał ją w objęcia i wycisnął na jej ustach zachłanny poca- łunek, który rozpalił jej zmysły. Odsunęła go, ale Bastien zignorował jej protest. – Spędź ze mną noc – nalegał, gładząc palcem jej nadgarstek, gdzie krew pulso- wała w zawrotnym tempie. – Prawie cię nie znam – przypomniała. – Poznasz mnie w łóżku. – To nie w moim stylu, Bastien. Bastien popatrzył na nią, jakby spadła z księżyca. – Diavelos! – zaklął pod nosem. – Zostanę tu tylko dwa dni. – Trudno, nie zmienisz mi charakteru – odrzekła półgłosem, gdy kierowca zatrzy- mał limuzynę przed szeregowym domkiem, w którym mieszkała. – Ja nie muszę nic wiedzieć o swoich partnerkach – przyznał bez cienia zażenowa- nia. – Szczerze mówiąc, interesuje mnie tylko seks. – Stąd wniosek, że różnimy się od siebie jak ogień i woda – podsumowała, po- spiesznie wysiadając z auta. Zamknąwszy za sobą drzwi, odetchnęła z ulgą. Lecz zaraz potem łzy napłynęły jej do oczu. Przeklinała własną naiwność. Nie mogła sobie darować romantycznych marzeń. Dostała upokarzającą nauczkę. O ile z początku pociągała ją atrakcyjna powierzchowność Bastiena, o tyle znacz- nie bardziej fascynowała ją jego silna osobowość i bezpośredni sposób bycia. Tej nocy siedziała do późna przy komputerze, szukając informacji na jego temat w in- ternecie. Obejrzała całą galerię piękności, które dotrzymywały mu towarzystwa. Jego reputacja kobieciarza mocno nią wstrząsnęła, ale też stanowiła pewne pocie- szenie. To, co wyczytała, utwierdziło ją w przekonaniu, że podjęła właściwą decyzję i zraziło do bliższych kontaktów. Bastien nie pragnął stałego związku, a ona nie szu- kała erotycznych przygód. Po dwóch latach Bastien znów sprawił, że płakała. Obmyła twarz, zaszokowana, że nadal potrafi wyprowadzić ją z równowagi. – Długo siedziałaś u nowego szefa – zauważyła Julie, gdy z powrotem usiadła za biurkiem. – Pan Zikos chciał ze mną przedyskutować plany na przyszłość – wymamrotała z rumieńcem na policzkach. – Czyżby zamierzał wznowić produkcję? Nie sprzeda fabryki? – Jeszcze nie podjął decyzji – zastrzegła Lilah, żeby nie robić nikomu złudnych na- dziei. – Nie wyklucza możliwości sprzedaży.
Julie z ciężkim westchnieniem wróciła do swoich zajęć. Ale Lilah nie potrafiła sku- pić uwagi na pracy. Jeszcze nie ochłonęła po wstrząsie. Równie dobrze mógł jej obiecać gwiazdkę z nieba. Jej rodzina biedowała tak jak wszyscy, którzy utracili za- robek w wyniku upadłości Moore Components. Mały pasierb i pasierbica stracili ogród do zabawy. Wszystkie większe zabawki zostały rozdane, ponieważ w małym domku Lilah zabrakło na nie miejsca. Ojciec cierpiał na depresję i przyjmował leki. W dniu zamknięcia zakładu cały jego świat legł w gruzach. Bez pracy, bez możliwo- ści prowadzenia interesów Robert Moore nie wiedział, co ze sobą zrobić. Lilah zamrugała powiekami, żeby powstrzymać łzy. Mimo trudnych lat nieszczę- śliwego małżeństwa rodziców bardzo kochała ojca. Miała zaledwie jedenaście lat, kiedy jej mama zmarła na tętniaka. Ojciec wspierał córkę w żałobie, ale nie zanie- dbał interesów. Szybko wrócił do pracy. Harował po osiemnaście godzin dziennie, by rozwinąć przedsiębiorstwo. Nagle pozbawiony wysokich dochodów i perspektyw na przyszłość, czuł się bez- wartościowy jako mężczyzna. Kto zatrudni bankruta w średnim wieku? Choć Lilah powtarzała sobie, że nie powinna rozważać odrażającej oferty Bastiena, wizje ak- tywnego, odzyskującego energię po powrocie do pracy ojca wciąż krążyły jej po gło- wie. Poraziła ją świadomość własnej słabości. Czy naprawdę była gotowa zostać sek- sualną niewolnicą? Ze wstydem przyznała przed sobą, że kusi ją, by przystać na niemoralną propozycję. Pewnie Bastien nie spodziewał się, że zachowała dziewic- two, ale to bez znaczenia. Przecież nie rozważała na serio jego nieprzyzwoitych opcji. Nadal niezdolna do skupienia się na pracy, wróciła pamięcią do następnego poran- ka po rodzinnej kolacji sprzed dwóch lat. Przysłał jej wtedy kwiaty, a wieczorem stanął na jej progu, żeby znów zaprosić na kolację. Jego upór wyprowadził ją z rów- nowagi. Dlaczego? Gdy uświadomiła sobie przyczynę ówczesnego wybuchu gniewu, pobla- dła, a potem poczerwieniała. Oczarowana Bastienem, niemal go pokochała. Dozna- ła bolesnego zawodu, gdy uświadomił ją, że interesuje go tylko jej ciało. Nie mogła sobie darować, że uległa jego czarowi po jednym pocałunku, skradzionym w limuzy- nie. Zaczęła kwestionować swoje niewzruszone dotąd zasady. Rozczarowana nim i wściekła na siebie za karygodną słabość, rzuciła mu w twarz całą wiedzę na temat jego reputacji i nazwała buhajem. W drodze powrotnej do domu nadal prześladowało ją to niefortunne wspomnienie. Popełniła błąd, że go zwymyślała jak źle wychowane dziecko. Nie jego wina, że mie- li odmienne charaktery i reprezentowali różne wartości. Wciąż pamiętała zimny błysk w ciemnych oczach. Nie odpowiedział ani jednym słowem na obelgi. Odwrócił się na pięcie, wsiadł do swojej luksusowej limuzyny i odjechał bez słowa. Kilka tygodni później przysłano jej do pracy nieoczekiwany podarunek: niemal wierną kopię wisiorka w kształcie konika morskiego, który Bastien zakupił na au- kcji. Jedyną różnicę stanowił brak wygrawerowanych inicjałów na odwrocie. Na- tychmiast odgadła tożsamość ofiarodawcy. Zaszokowana, że mimo jej niekulturalne- go zachowania zadał sobie dla niej trud, by zamówić i przysłać odlew, doszła do wniosku, że nic o nim nie wie. Zaczęła wątpić, czy rzeczywiście zobaczyła gniew
w pociemniałych oczach, czy tylko go sobie wyobraziła. Dwa lata później zyskała pewność, że doprowadziła go wtedy do pasji. Podejrze- wała, że przyjechał, żeby odpłacić jej za zniewagę.
ROZDZIAŁ TRZECI W środku nieprzespanej nocy Lilah zeszła na parter, żeby zaparzyć sobie herbaty. Przy kuchennym stole zastała Vickie. – Też nie możesz usnąć? – zagadnęła. – To ze zmartwienia. Kiedy poszłam po Bena, rodzice innych dzieci powiedzieli mi, że Bastien Zikos był dziś w Moore Components. Dziwne, że o tym nie wspomniałaś. Lilah zesztywniała. – Nie widziałam powodu. – Nie śmiem prosić, ale gdybyś miała okazję, czy mogłabyś zapytać, czy nie za- trudniłby Roberta? – Dobrze, jeżeli da mi szansę – odrzekła, czerwona ze wstydu, że zataiła prawdę. Bastien miał rację. Nikt nie podziękuje jej za prawdę, której nie chciałby usły- szeć. Jak mogłaby dalej żyć, wiedząc, że dostała czarodziejską różdżkę, zdolną od- mienić losy wielu ludzi, ale ją odrzuciła? Najłatwiej byłoby wyładować całą złość na Bastienie i odejść z podniesioną głową, ale musiała myśleć praktycznie. Szczerze mówiąc, oferował jej cud, za określoną cenę. Czy warto bronić dziewictwa bez względu na koszty? W końcu, czy jej to odpo- wiadało, czy nie, od początku ją pociągał. Jak mogła szukać usprawiedliwień dla sie- bie, kiedy z tego układu wynikłoby tyle dobrego? Nie ulegało wątpliwości, że Ba- stien szybko straci zainteresowanie. Nie wytrwał długo przy żadnej z kochanek. Wkrótce wróciłaby do normalnego życia, ale najprawdopodobniej nie do domu. Gdy- by ją porzucił, poszukałaby pracy w Londynie i zaczęła wszystko od nowa. Lilah ubrała się do pracy staranniej niż zwykle. Związała niesforne loki, założyła czarną, wąską spódnicę i kremową, jedwabną bluzkę. Wolała nie myśleć o tym, co ją czeka. Jej rówieśniczki od dawna prowadziły życie erotyczne. Ona też przywyk- nie. Bogate doświadczenie Bastiena ułatwi jej wejście w nieznany świat erotyki, zwłaszcza że od początku ją do niego ciągnęło. Zachowanie emocjonalnego dystan- su powinno jej przyjść bez trudu wobec braku zaangażowania emocjonalnego ze strony partnera, zwłaszcza że znienawidziła go za niemoralną propozycję. Jeszcze przedwczoraj widziała w nim kobieciarza, który zranił jej wrażliwe serce i pozostawał poza jej zasięgiem. Obecnie uważała go za nędznego łotra, który po- traktował ją jak prostytutkę, kupując jej ciało. Zadrżała na myśl o spotkaniu z Bastienem. Zawierała pakt z diabłem, ale przysię- gła sobie, że nie okaże słabości. Powoli nabrała powietrza w płuca i wyprostowała plecy. Ledwie weszła do biura, Julie popatrzyła na nią z zaciekawieniem. – Pan Zikos dzwonił, żeby o ciebie zapytać. Wyjaśniłam mu, że nigdy nie przycho- dzisz przed dziewiątą, ponieważ odprowadzasz małego braciszka do przedszkola. – Dziękuję. Lilah drżącą ręką powiesiła płaszcz na wieszaku. Wyznaczył spotkanie na dziesią-
tą, ale najwyraźniej nie starczyło mu cierpliwości, żeby zaczekać. Rozsadzała go energia. Ciągle potrzebował zajęcia. Zmuszony do bezczynności, już po chwili bęb- nił palcami w stół i nerwowo przebierał nogami. Obciągnęła spódnicę na biodrach i weszła po schodach. Dlaczego zżerały ją ner- wy? Czyż nie wytłumaczyła sobie, że seks to nic strasznego? Przecież nie rzuci jej na biurko i nie wykorzysta natychmiast. Tym niemniej przerażała ją perspektywa fi- zycznego kontaktu. Najlepiej byłoby, gdyby odebrał swoją nagrodę w kompletnej ciemności i ciszy. Gdy wkroczyła do dawnego gabinetu ojca, Bastien jednym ruchem ręki odprawił podwładnych i odłożył tablet. – Wezwałeś mnie, ale jeszcze nie ma dziesiątej – zwróciła mu uwagę. – Jest dopie- ro dziesięć po dziewiątej. – Mój biologiczny zegar wskazuje dziesiątą. – W takim razie źle chodzi. Bastien zmierzył ją wzrokiem spod długich rzęs. Zmysłowe spojrzenie podziałało jak pieszczota. – Nigdy się nie mylę, Delilah. Lekcja pierwsza: nie po to utrzymuję kochankę, żeby mnie krytykowała, tylko po to, żeby podbudowywała moje ego. Lilah zamarła w bezruchu. Skrycie pożerała wzrokiem doskonale skrojony garni- tur, podkreślający szerokie, muskularne ramiona, smukłe biodra i długie nogi. Gdy przeniosła wzrok na regularne rysy twarzy, jej ciało zareagowało. – Nie umiem nikomu schlebiać – oświadczyła. – Jakoś przeżyję twoje docinki – odparł z szelmowskim uśmiechem. – A na czym polegają twoje prawdziwe talenty? – Wygląda na to, że chociaż jeszcze nie wyraziłam zgody, uznałeś ją za oczywistą! – wykrzyknęła Lilah z oburzeniem. – Czyżbym się mylił? – Nie. – Więc którą opcję wybierasz? Drugą czy trzecią? Bastien błagał w myślach Delilah, żeby wybrała trzecią opcję, najkorzystniejszą dla niego. Sprzedałby grunt, przeniósłby fabrykę na przedmieścia i uzyskał hojne dotacje rządowe na stworzenie miejsc pracy w rejonach o wysokiej stopie bezrobo- cia. Upiekłby dwie, a właściwie trzy pieczenie na jednym ogniu. Zdobyłby Deilah, natychmiastowy zysk i założyłby dochodowe przedsiębiorstwo bez żadnych kosztów własnych. – Nie masz wstydu – wycedziła Lilah przez zaciśnięte zęby. – Nie, jeżeli to jedyny sposób, żebyś przestała uparcie zaprzeczać, że mnie pra- gniesz. Nie mogę się doczekać chwili, gdy sobie uświadomisz, że nie potrafisz utrzymać rąk przy sobie w mojej obecności. – Prędzej się zestarzejesz – odburknęła. Bastien zaczął krążyć po pokoju jak drapieżnik, okrążający ofiarę. – Nie trzymaj mnie w niepewności. Którą opcję wybierasz? Drugą czy trzecią? – Trzecią, ale muszę cię ostrzec, że wybrałeś niewłaściwą osobę. – Niby dlaczego?
Lilah niepewnie przestąpiła z nogi na nogę. – Ponieważ brakuje mi doświadczenia, którego zapewne oczekujesz. – Mojego wystarczy dla nas dwojga. Czy próbujesz mi powiedzieć, że rzadko ko- rzystasz z uciech cielesnych? – Nigdy nie próbowałam – oświadczyła, unosząc dumnie głowę. – Jestem dziewicą. Bastien odstąpił kilka kroków do tyłu, wyraźnie zaszokowany. – Żartujesz sobie ze mnie? – Nie. Uznałam, że powinnam cię uprzedzić, na wypadek, gdybyś uważał moje dziewictwo za przeszkodę w dopełnieniu warunków umowy. – Jeżeli mówisz prawdę, to nie przeszkoda, tylko najbardziej fascynująca podnie- ta, jaką można sobie wymarzyć. Dopiero teraz doszedł do takiego wniosku. Nigdy nie interesowały go niewinne, młode dziewczęta. Jako nastolatek wybierał starsze partnerki, później rówieśnice, ale z doświadczeniem. Nie lubił tracić czasu na przełamywanie zahamowań. Lecz ku jego zaskoczeniu perspektywa zostania pierwszym kochankiem Delilah ogromnie go ucieszyła. Nie rozumiał dlaczego. Nie był zaborczy ani też na tyle niepewny wła- snych umiejętności, by obawiać się porównania z innymi. Zmarszczył brwi, usiłując odgadnąć przyczynę zmiany swojego nastawienia do dziewic. Po namyśle doszedł do wniosku, że pociąga go urok nowości. – To odrażające! – skomentowała Lilah z wściekłością. – Jak możesz tak otwarcie przyznawać coś takiego? Bastien najchętniej przyciągnąłby ją do siebie i pokazał, co czuje, ale nerwowy błysk w błękitnych oczach Delilah ostrzegł go, że gotowa umknąć w popłochu. – Poproszę cię o podpisanie deklaracji poufności. To standard. Oznacza, że niko- mu nie wyjawisz szczegółów naszej umowy, publicznie czy prywatnie. – Nie sądzę, żebym chciała – prychnęła. – W zamian kupię twojemu ojcu odpowiedni dom. – Nie! Jeżeli zaczniesz szastać pieniędzmi, nabierze podejrzeń co do charakteru mojej pracy dla ciebie. Zatrudnij go, a sam zadba o rodzinę bez twojego wsparcia – dodała z godnością. – Życzę sobie, żebyś jutro poleciała ze mną do Londynu. – Już jutro? – Zadzwonię do twojego ojca, żeby do mnie przyszedł, i przekażę mu dobrą wia- domość. Poinformuję go, że dołączysz do mojej osobistej asysty. Możesz wcześniej wyjść z pracy, żeby spakować bagaż, zanim zjesz ze mną kolację w moim hotelu. – Jestem już umówiona z przyjaciółmi. – Po co? – Do kina i restauracji. Bastien zacisnął zęby. Najchętniej uświadomiłby jej, że wkrótce nie będzie mogła nic zrobić bez jego zezwolenia, ale postanowił zaczekać, żeby jej nie wystraszyć. Niebawem będzie należała wyłącznie do niego, co go niepomiernie cieszyło. Nie bę- dzie musiał się nią dzielić z żadnymi znajomymi, rodziną czy kimkolwiek innym. Zaniepokoiła go własna zaborczość. Zaraz jednak wytłumaczył sobie, że długie oczekiwanie wywołało w nim chęć zagarnięcia jej na jakiś czas wyłącznie dla siebie. Wyciągnął telefon i rozkazał jednemu ze swoich ochroniarzy dyskretnie ją śledzić.
Lilah w milczeniu obserwowała, jak wydaje komuś polecenia po grecku. – Mój kierowca odwiezie cię teraz do domu i zaczeka na twojego ojca, żeby przy- wieźć go do mnie – poinformował po wyłączeniu aparatu, ujmując jej dłoń. – Nie zo- baczę cię do jutra, póki nie wsiądziesz do mojego samolotu. To nawet dobrze, że wychodzisz dzisiaj z przyjaciółmi, bo nie wzbudzimy podejrzeń, aczkolwiek niewiele obchodzi mnie opinia twojego ojca. To, co robimy sam na sam, to tylko nasza spra- wa. – Przyciągnął ją do siebie, pochylił głowę i delikatnie musnął jej usta zębami i wsunął w nie język. – Jesteśmy w pracy! – wydyszała. – Pocałunek to nic zdrożnego. Niby tak, ale choć pamiętała, że Bastien wkrótce zażąda więcej, oddała go z pa- sją. Nie starczyło jej siły woli, by ponownie zaprotestować, gdy przyciągnął ją do siebie tak mocno, że czuła, jak bardzo jej pożąda. Chłonęła jego bliskość wszystkimi zmysłami, dopóki nie odsunął jej od siebie. – Nie powinienem zaczynać czegoś, czego nie mogę dokończyć – wymamrotał. Lilah przystanęła w drodze do drzwi. Pełna pogardy dla siebie, gorączkowo szu- kała jakiegoś neutralnego tematu, żeby odwrócić uwagę od własnej słabości. W końcu go znalazła. – Czy mogłabym zabrać ze sobą psa? – zapytała. – Nie. Zostaw go w domu. – Nie mogę. Moja macocha nie lubi psów. Nie będzie nam przeszkadzał. To mały, spokojny zwierzak – zapewniła, niezupełnie zgodnie z prawdą, ponieważ Skippy zwykle dość hałaśliwie obszczekiwał nowo poznane osoby. Bastien zmarszczył brwi. – No dobrze. Spisz wszystkie dane. Przekażę je specjalistycznej firmie transpor- towej, która go przywiezie. Ale we Francji trzymaj go z dala ode mnie. – We Francji? – powtórzyła z bezgranicznym zdumieniem. – Tak. Wylatujemy tam pojutrze. Lilah zeszła po schodach, wstrząśnięta własną reakcją na pocałunek Bastiena. Jak mógł rozpalić w niej ogień pomimo tak wstrętnych warunków umowy? Do tej pory naiwnie sądziła, że odrażająca forma traktatu handlowego zabezpieczy ją przed jego zwodniczym urokiem. Czy nie przyszło mu do głowy, że kupując ją jak towar, zrazi ją do siebie? Najwyraźniej nie. Nie obchodziło go, co ona czuje. W drodze powrotnej do domu usiłowała sobie wytłumaczyć, że nie pozostaje jej nic innego, jak wziąć z niego przykład. Nadwrażliwość tylko jej zaszkodzi, narazi na ból i upokorzenie. Nie mogła liczyć na komplementy czy inne romantyczne gesty, które pozwoliłyby jej zachować twarz. Nawet nie próbował ubrać bezdusznego kontraktu w jakąś cywilizowaną formę. Wieczorem, nakarmiwszy rodzinę stekiem niewiarygodnych kłamstw, spakowała rzeczy i wyszła do kina. Towarzyszył jej Josh, wysoki, przystojny dwudziestokilkula- tek o brązowych włosach i zielonych oczach, i dwie pary: Ann z Jackiem i Dana z George’em. – Podjęłaś mądrą decyzję – zagadnął Josh po wyjściu z kina. – W międzynarodowej firmie zdobędziesz wszechstronne doświadczenie. Praca w dziale kadr w biurze ojca nie dawała ci takich szans na rozwój kariery zawodowej.
Lilah spłonęła rumieńcem, zawstydzona, że przyjaciele równie gładko jak najbliżsi przełknęli wszystkie kłamstwa na temat charakteru jej pracy u Bastiena. – Mam nadzieję… – wymamrotała z zażenowaniem. – Szkoda tylko, że wyjeżdżasz akurat teraz, kiedy zamierzałem cię zaprosić na prawdziwą randkę – ciągnął Josh. – Co takiego? – wykrztusiła z bezgranicznym zdumieniem. Josh obdarzył ją szerokim uśmiechem, ignorując szydercze gwizdnięcie Jacka. – Musiałaś się zastanawiać, czy stanowilibyśmy dobraną parę. Lilah nie wiedziała, co odpowiedzieć, ponieważ nigdy nie zwracała na niego uwa- gi. – Pocałuj mnie – poprosił, przypierając ją do ściany. – Nie. Lilah zesztywniała, wsparła ręce o jego pierś, ale ponieważ go nie odepchnęła, wykorzystał moment zaskoczenia, żeby skraść pocałunek. Nie czuła absolutnie nic. Lubiła Josha, chętnie przebywała w jego towarzystwie, ale nigdy jej specjalnie nie interesował. – Kiedy wyjedziesz, pomyśl, czy chciałabyś ze mną chodzić – zaproponował, obej- mując ją, żeby zaprowadzić do swojego samochodu. – Nie sądzę – mruknęła, gorączkowo szukając taktownego sposobu uświadomie- nia mu, że nie odwzajemnia jego zainteresowania. Ponieważ go nie znalazła, doszła do wniosku, że najlepiej zignorować całe zdarzenie. Po powrocie do domu zastała ojca w salonie. Zaskoczył ją uszczęśliwiony wyraz jego twarzy, choć wiedziała, że Bastien zadzwonił do niego, jeszcze przed jej po- wrotem po południu do domu. Zanim wróciła, zdążył założyć garnitur. Kiedy wycho- dziła wieczorem, nadal przebywał w gabinecie Bastiena, co ją martwiło. – Czy wszystko w porządku, tato? – spytała z drżeniem serca. – Wspaniale! – zapewnił Robert Moore z entuzjazmem. Następnie poinformował ją, że pan Zikos zatrudnił go na stanowisku menedżera w Moore Components, co mu bardzo odpowiada. – Zaczynam rozumieć, dlaczego tak szybko doszedł do bo- gactwa – dodał na koniec. – Jest bardzo bystry. Wychwycił okazję, której nikt inny nie dostrzegł, a która przyniesie przedsiębiorstwu pokaźne zyski. – Co to za okazja? – spytała Lilah. – Wykrył, że rada miejska wyznaczyła nowe tereny pod inwestycje, żeby umożli- wić rozwój przedsiębiorczości. Sprzedaje obecną siedzibę za olbrzymią sumę i przenosi fabrykę na Moat Road, co uprawnia go do otrzymania kilku hojnych dota- cji rządowych po otwarciu jej w nowym miejscu. Sprytne posuniecie! – O rany! – jęknęła Lilah, gdy uświadomiła sobie, jak świetny interes zrobił Ba- stien jej kosztem. Podstępnie wykorzystał ją w dwójnasób. Nie tyle ją kupił, co wziął za darmo i jeszcze na tym zarobi. Świadomość, że nie musiał nic zainwestować, żeby ją zdobyć, doprowadziła ją do pasji.
ROZDZIAŁ CZWARTY Lilah wkroczyła na pokład odrzutowca Bastiena z wysoko podniesioną głową. Nie zamierzała okazywać wstydu, który czuła. Powtórzyła sobie, że nie jest jego ofiarą. Choć postawił jej upokarzające warunki, to ona w ostatecznym rozrachunku doko- nała wyboru. I nie żałowała, ponieważ jej poświęcenie przyniosło rodzinie wymier- ne korzyści. Ojciec zarządzał ukochanym przedsiębiorstwem. Na razie zostali z Vickie i dzieć- mi w domku Lilah ze względu na niski czynsz i bliską odległość do przedszkola Bena. Lilah przypuszczała, że jeszcze nie do końca wierzą w trwałą odmianę losu. Straciwszy wszystko w jednej chwili, pewnie nadal żyli w strachu przed kolejną ka- tastrofą. Lilah ze łzami w oczach żegnała tego ranka siostrzyczkę i braciszka. Nie wiedzia- ła, kiedy ich znowu zobaczy. Czy utrzymance przysługuje urlop? Czy w ogóle ma ja- kiekolwiek prawa? Bastien uniósł głowę i obserwował Lilah wchodzącą do kabiny. Wykrzywił usta z niesmakiem na widok jej stroju. Włożyła stare czarne spodnie i marynarkę i zno- wu splotła włosy w warkocz. Najwyraźniej dołożyła wszelkich starań, żeby wyglą- dać jak najmniej atrakcyjnie, ale go nie zwiodła. Nie potrafiła zamaskować ani zgrabnej figury, ani zdrowej, młodej cery. Ledwie rozpięła żakiet, widok białej ko- szulowej bluzki, opinającej jędrne piersi, rozbudził w nim pożądanie. Tego wieczora nareszcie je zaspokoi. Czy naprawdę zachowała dziewictwo? Jeżeli tak, przypuszczał, że będzie wyma- gała szczególnie delikatnego traktowania. Zirytowała go ta myśl, zwłaszcza że usi- łowała go wyminąć, żeby zająć miejsce z tyłu wraz z resztą personelu. Wyciągnął rękę i pochwycił ją za nadgarstek. – Usiądź przy mnie – rozkazał. – Zdejmij ten paskudny żakiet i rozpuść włosy. Lilah zesztywniała. – A jeżeli odmówię? – Sam go z ciebie zedrę i rozplotę ci warkocz – odparł bez wahania. Lilah, w pełni świadoma, że cała załoga obserwuje ich z drugiego końca kabiny, spłonęła rumieńcem i spuściła rzęsy. Niewątpliwie ciekawiło ich, co tu robi. Gdyby nie posłuchała, zaspokoiłaby ich ciekawość i narobiła sobie wstydu. Z ociąganiem spełniła polecenie, żeby uniknąć skandalu, choć ręka jej drżała, gdy rozwiązywała wstążkę. Z wściekłością opadła na fotel obok Bastiena i spuściła głowę, by zakryć włosami zaczerwienione policzki. – Znów ślicznie wyglądasz, laleczko – pochwalił. – Czy zawsze będziesz wymagał bezwzględnego posłuszeństwa? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – A jak myślisz?
– Że prawdziwy mężczyzna nie musi na każdym kroku udowadniać swojej potęgi! Przystojną, śniadą twarz nieoczekiwanie rozjaśnił promienny uśmiech. – Cały kłopot w tym, że lubię ci rozkazywać. Lilah gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Nie po raz pierwszy wyprowadził ją z równowagi. Póki go nie poznała, rzadko wpadała w gniew, ale Bastien ciągle dzia- łał jej na nerwy. – Dlaczego pragniesz kobiety, która cię nie chce? – spytała. – Czyżby opór cię podniecał? Jej sugestia uraziła Bastiena. Nie zniósłby najlżejszych objawów niechęci u ko- chanki. Zwrócił ku niej gniewne spojrzenie i wplótł palce w gęste włosy, żeby musia- ła spojrzeć mu w oczy. – Nie. Ty sama stanowisz wystarczającą podnietę, chociaż potrafisz mnie poważ- nie rozgniewać. – Naprawdę? Zamiast odpowiedzi wycisnął na jej ustach tak zachłanny pocałunek, że na chwilę zabrakło jej tchu. Świat zawirował wokół niej. Rozpalił w niej niepohamowaną żą- dzę. Przez kilka sekund Bastien rozważał, czy nie zanieść jej do wydzielonej kabiny sy- pialnej, ale zaraz zrezygnował z tego zamiaru. Skrzywdziłby ją, ponieważ tak roz- paliła jego zmysły, że nie zdołałby zachować kontroli nad sobą. Zresztą od Londynu dzieliła ich niewielka odległość. Wkrótce wylądują. Mimo że pożądał jej do bólu, od- sunął się od niej. – Chcesz mnie, od pierwszego spotkania – stwierdził z niezachwianą pewnością na widok rozpalonych policzków i opuchniętych, zaczerwienionych warg. Lilah odwróciła wzrok. Choć drażniła ją jego arogancja, skłamałaby, gdyby za- przeczyła. Wbrew rozsądkowi, mimo trudnego charakteru i fatalnych manier każ- dym spojrzeniem czy dotknięciem rozpalał w niej ogień. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby potraktował ją nieco subtelniej i nie wyłożył tak bezceremonialnie swojego podejścia do płci przeciwnej, prawdopodobnie uwiódłby ją bez trudu. Załoga samolotu serwowała napoje. Śliczna, jasnowłosa stewardessa otwarcie kokietowała Bastiena. Choć wychodziła ze skóry, by zwrócił na nią uwagę, zignoro- wał jej słodką paplaninę. Nawet na nią nie spojrzał. – Dokąd pojedziemy? – spytała Lilah, gdy odrzutowiec wylądował. – Zabiorę cię na zakupy. Jutro wylatujemy do Paryża. Mam tam ważną naradę. – Na zakupy? – powtórzyła ze zdziwieniem. Bastien tylko wzruszył ramionami zamiast odpowiedzi. Lilah spostrzegła, że ste- wardessa patrzy na nią z dziką zazdrością. Gdybyś znała prawdę, dziewczyno… – pomyślała z przygnębieniem. Lecz jak wyglądała prawda? Zadawała sobie to pytanie w limuzynie, która wiozła ich zatłoczonymi ulicami Londynu. Dała słowo, a Bastien jak do tej pory dotrzymy- wał obietnic, co oznaczało, że w najbliższej przyszłości będzie do niego należała. Ta świadomość stawiała ją w pozycji ofiary, póki nie przyznała przed sobą, że wystar- czy jedno spojrzenie na pięknie rzeźbione rysy i atletyczną sylwetkę, żeby obudzić w niej nieznane dotąd erotyczne tęsknoty. Zważywszy na jego reputację kobiecia- rza, pewnie niejedna czuła przy nim to samo.
Kilka osób wyszło po nich przed drzwi znanego magazynu mody. Wjechali windą na górę w asyście stylistki, osobistej doradczyni do spraw zakupów i kilkorga sprze- dawców. Widocznie Bastien już określił swoje preferencje, ponieważ skierowano ich do wydzielonego pomieszczenia, gdzie wskazano mu fotel. Lilah przystanęła, ob- serwując, jak podają mu szampana. Zaraz jednak zaprowadzono ją do przebieralni, gdzie czekał na nią nieprawdopodobnie wielki wybór ubrań. Z całą pewnością mogła ją spotkać większa przykrość niż przymierzanie strojów dla Bastiena, ale nie odpowiadała jej rola manekina prezentującego kreacje dla jego wyłącznej przyjemności. Nie pozostało jej jednak nic innego, jak zacisnąć zęby i spełnić jego wolę. Z rumieńcem na policzkach wyszła do niego w sukience z błękit- nego jedwabiu, przylegającej do ciała jak druga skóra. Bastien rozsiadł się wygodnie w fotelu w oczekiwaniu miłych dla oka widoków. Z rozbawieniem obserwował, jak Delilah wychodzi z przebieralni niepewnym, chwiejnym krokiem. Najwyraźniej nie przywykła do wysokich obcasów. Sukienkę natychmiast uznał za zbyt wyzywającą. W tak prowokującej kreacji mogłaby para- dować wyłącznie po jego sypialni i nigdzie więcej. Machnął lekceważąco ręką i oczekiwał kolejnej prezentacji. Jasnoróżowy żakiet ze spódnicą pasował do kruczoczarnych włosów i niebieskich oczu. Niedostatek krągłości rekompensowała delikatnością i kobiecą klasą. Kiedy pierwszy raz ją zobaczył, przypominała mu doskonałą, porcelanową laleczkę, póki nie dostrzegł fascynującej, zmiennej gry uczuć na jej twarzy. Wyrażała wszystko, co czuła. Czytał w niej jak w otwartej książce. – Nie zaprezentuję ci bielizny – zastrzegła szorstkim tonem. Wyrwany z zadumy, Bastien podniósł wzrok na jej twarz. Błękitne oczy płonęły gniewem. – Nic nie szkodzi – rzucił lekkim tonem. – Odłożymy ten pokaz na później. Poka- żesz mi ją w sypialni. – To nie w moim stylu – zaprotestowała z urazą. – Wybrałeś niewłaściwą osobę. – Dla mnie jesteś doskonała. – Niestety nie mogę odwzajemnić tego komplementu – odburknęła. – Nie ulega wątpliwości, że nie stanowimy dobranej pary. Potrzebujesz wystrojonej marionetki, posłusznie wykonującej rozkazy, a ja nie cierpię, jak ktoś mną rządzi. Bastien wstał i popatrzył na nią z góry z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. – Nie tego chcę. – Żądasz bezwzględnego posłuszeństwa. Potrzebujesz uległej kobiety, a ja bronię swojego stanowiska przed osobami stawiającymi nierozsądne wymagania, tak jak ty. Co ze mną zrobisz? – Spróbuję ci wytłumaczyć, że fałszywie interpretujesz moje intencje. – Czyżby? Jesteś tak apodyktyczny, że chcesz decydować nawet o tym, co mam nosić. – To nieprawda. Widzę w tobie klejnot wymagający odpowiedniej oprawy. Dlatego nie lubię, jak nosisz tanie rzeczy. Chciałbym, żebyś błyszczała… – Bastien! – wykrzyknęła, ale zamilkła raptownie, zaszokowana nieoczekiwaną deklaracją. Od początku traktował ją jak towar. Co go obchodziło opakowanie? Nie krył, że interesuje go wyłącznie jej ciało, bez ubrania.
Paradowała dla jego przyjemności w jednym stroju po drugim. Oddano jej do dys- pozycji obszerną garderobę. Podejrzewała, że nie zdąży założyć nawet jednej czwartej z tego, co wybrał, zanim ją odprawi. Na jak długo planował ją zatrzymać? Słynął z niestałości. Przy żadnej kochance nie wytrwał dłużej niż miesiąc. Mimo to wyposażył ją w niezliczone sztuki ubrania na wszelkie możliwe okazje i każdą porę roku. Popołudniowa wyprawa po zakupy potrwała aż do wieczora. – Teraz wrócimy do hotelu na kolację – poinformował w pewnym momencie ze stoickim spokojem, jakby nie doszło między nimi do sprzeczki. Lilah wróciła do przebieralni. Rozdarta wewnętrznie, zdjęła z wieszaka spódnicę i bluzkę, żeby na siebie założyć. Z jednej strony kusiło ją, żeby stawić opór Bastie- nowi, z drugiej chciała mu sprawić przyjemność. W końcu, cóż znaczyła jej duma wobec radości i odzyskanej energii ojca? To, co Bastien dał, mógł odebrać w jednej chwili. Oferując Robertowi stanowisko, przywrócił mu wiarę w siebie i chęć do ży- cia. Lilah tłumaczyła sobie, że powinna być mu wdzięczna, ale przy swoim ideali- stycznym nastawieniu do świata nie potrafiła praktycznie myśleć. W przeciwień- stwie do Bastiena pragnęła intymnej więzi w połączeniu z duchową w romantycznej otoczce. Bastien zabrał ją do luksusowego hotelu, w którym wynajął przestronny aparta- ment złożony z dwóch sypialni. Przystanął przed drzwiami pierwszej. – To twój pokój – oznajmił. – Ja zamieszkam w drugim. Potrzebuję własnej prze- strzeni. Lilah z ulgą przyjęła do wiadomości, że tym samym i jej zapewnił prywatność. Uspokojona, patrzyła, jak służba hotelowa wnosi niezliczone pudła i torby zawiera- jące jej nową garderobę oraz pokaźną kolekcję markowych walizek. Bastien odebrał od jednego z podwładnych telefon. Z poważną miną długo debato- wał z kimś po francusku, przywołując gestem pozostałych pracowników. Podczas rozmowy podszedł do biurka w wielkim holu, gdzie już ustawiono dla niego laptop. W mgnieniu oka zapomniał o obecności Lilah. Obserwował swoich ludzi rozkładają- cych telefony i laptopy, żeby wypełnić jego polecenia. Ciągle powtarzali jedną na- zwę: Dufort Pharmaceuticals. Lilah zrzuciła buty na wysokich obcasach i włączyła telewizor w rogu pokoju. Za- miast ekskluzywnej kolacji, którą obiecywał, dopiero po godzinie kelnerzy wnieśli tace z zimnymi przekąskami dla pracowników, którzy woleli przegryźć coś na stoją- co niż usiąść do stołu. – Delilah! – zawołał Bastien z drugiego końca pokoju. – Chodź, weź sobie coś. Na pewno zgłodniałaś do tej pory. – Umieram z głodu – przyznała, zanim podeszła na bosaka odebrać talerz, który dla niej napełnił. Dopiero teraz, bez butów, w pełni dostrzegła różnicę wzrostu. – Wychwyciliśmy obiecującą okazję – wyznał, mierząc ją wzrokiem od burzy roz- czochranych włosów po maleńkie paluszki u nóg. Podziwiał ją za brak próżności. Nie usiłowała mu zaimponować. Szanował jej po- czucie własnej wartości. – Tak myślałam – odrzekła, starannie ukrywając radość, że coś odwróciło uwagę Bastiena od jej osoby. Bastien patrzył, jak siada wygodnie na sofie, żeby obejrzeć do końca odcinek re-