Od rodziców uczymy się, jak kochać, śmiać się
i stawiać pierwsze kroki.
Zaś otwarcie książki dodaje nam skrzydeł.
- Helen Hayes
Ta książka dedykowana jest moim rodzicom.
Mojemu ojcu, Richardowi J. Williamowi, mojej
matce, Angeli Orlando Feiler, oraz mojemu ojczy
mowi, George'owi Feilerowi, który stale inspiro
wał mnie i podsycał moje zamiłowanie do książek
i śmiechu. Dziękuję za dodawanie mi skrzydeł.
ebecca Larsen otworzyła drzwi swojego nowe
go mieszkania w Park Slope na Brooklynie
i zastała pobojowisko. Na samym środku,
na stoliku, leżało pudło z resztkami pizzy z kiełbasą
i grzybami, których wieku nie sposób było odgadnąć.
Becca była o krok od utraty panowania nad sobą, gdyż jej
kot darł się niemiłosiernie przez całą drogę z Filadelfii,
i teraz, widząc panujący wszędzie bałagan, zaczęła czuć
się zupełnie jak w Strefie mroku.
Annabella, najlepsza przyjaciółka Becki, szwagierka
i do niedawna lokatorka tego mieszkania, w żadnym wy
padku nie była pedantką, ale nigdy wcześniej nie zostawi
ła po sobie takiego pobojowiska. Resztę powierzchni sto
lika zaśmiecały puste butelki po piwie, a pod nim leżała
para bardzo dużych butów. Męskich butów. Niepokój
Becki wzrósł. Zdecydowanie wyglądało na to, że miesz
kał tu mężczyzna, a przerzucona przez oparcie kanapy
bluza w rozmiarze XXL była wyraźną wskazówką. Drugą
zaś stanowił śpiew, który dało się słyszeć z łazienki zaraz
po tym, jak rozległ się szum wody pod prysznicem.
Becca chwyciła kij baseballowy, który znalazła oparty
o ścianę przy szafie, i zakradła się do sypialni. Niezasłane
łóżko nie było niczym strasznym, ale kolekcja męskich
dżinsów, porozwieszanych po wszystkich meblach, łącz
nie z porozrzucanymi po podłodze slipami i skarpetami
z pewnością kwalifikowały się jako horror. A tym bar
dziej głos dobiegający spod prysznica, głęboki, dźwięczny
baryton. O ile się nie myliła, jego właściciel podśpiewy
wał piosenkę z lat czterdziestych. Kto w tych czasach nu
cił piosenki z lat czterdziestych? Ktokolwiek to był, robił
to nastrojowo i piekielnie seksownie, podsycając w słu
chającej go kobiecie żar do tego stopnia, że z powodze
niem mogła rozpłynąć się jak roztapiana na ogniu czeko
lada. Facet miał kawał głosu. Szkoda, że miał także doro
bić się pokaźnego guza.
Dziewczyna zastanawiała się chwilę, czy powinna mu
przyłożyć, póki wciąż byt pod prysznicem, czy poczekać, aż
wyjdzie. Zdążył wyśpiewać całą zwrotkę i refren, nim Bec
ca zadecydowała, że zaczeka. Zasłonka prysznicowa mogła
poważnie ograniczyć prędkość zamachu i impet uderzenia,
jak również utrudnić właściwą ocenę odległości.
Pchnęła drzwi końcem kija i obserwowała, jak kłęby
pary zbliżają się ku niej, niosąc ze sobą zapach apetycz
nego mężczyzny. W innych okolicznościach z pewnością
nie oparłaby się pokusie, by chłonąć ten aromat, jak dłu
go się dało. Mężczyzna pachniał czysto, nieco cytrusowo
i pikantnie, przez co zaczęła jej ciec ślinka. Ciało, które
wyłaniając się spod prysznica, błysnęło nagimi pośladka
mi, zaparło jej dech w piersi, wymazało z pamięci plano
wany atak i sprawiło, że poczuła się niezwykle wdzięcz
na za umiejętność doceniania walorów ludzkiej sylwetki,
albowiem lepszej nigdy nie widziała. Gdy spojrzała
w twarz mężczyzny, dostrzegła, że jeden z kącików ust
unosił się w uśmiechu. Rozpatrywane oddzielnie, kolejne
elementy jego twarzy - rzymski nos, szafirowoniebieskie
oczy i wywinięte, czarne rzęsy - były ładne, ale coś w spo
sobie, w jaki pasowały do siebie, sprawiało, że całość, do
datkowo opatrzona cieniem zarostu, stawała się uderza
jąco piękna. Był sycylijską wersją greckiego boga. Naj-
* 8 *
piękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała,
a jako rzeźbiarka widywała w życiu wielu pięknych ludzi.
Szkoda, że go nie lubiła.
* * * * *
Rich Ronaldi obejrzał się przez ramię i napotkał
wzrok najlepszej przyjaciółki swojej siostry, wpatrującej
się w jego goły tyłek. Cóż, może gapiła się nie tylko na to,
bo gdy się odwrócił, zrobiło się całkiem goło i wesoło.
Becca oparła koniec trzymanego w ręku kija o podłogę.
- Wybacz, ale co ty tu, u diabła, robisz?
Rich nigdy nie należał do nieśmiałych facetów, ale ko
biety, które widywały go w pełnej okazałości, zazwyczaj
były do tego zapraszane. Becca, wyniosła Lodowa Księż
niczka bez skazy, do nich nie należała. Żałował, że nie
wiedział, gdzie były schowane przeklęte ręczniki. Dopie
ro co się wprowadził. Może nie dosłownie, bo nocował tu
parę razy, więc miał gdzieś ręcznik. Tylko że - na ile sie
bie znał - pewnie zostawił go na podłodze razem z brud
ną bielizną.
Gdyby wiedział, że ma się kogoś spodziewać, wrzucił
by ubrania do szafy albo chociaż wkopałby je pod łóżko.
Aczkolwiek, Becca była ostatnią kobietą, którą spodzie
wał się u siebie zastać. Nie miał pojęcia dlaczego, ale
od pierwszego spotkania miał wyraźne wrażenie, że nie
przepadała za nim.
- Jak się tu dostałaś?
Becca zdawała się nie pojmować faktu, że stanie nago
przed kobietą, która na co dzień dbała o niego tyle co
o zeszłoroczny śnieg, nie należało do najbardziej komfor
towych form spędzania czasu. Nie odwróciła się ani nie
podała mu ręcznika - nie to, żeby jakikolwiek znajdował
się pod ręką - więc minął ją i wszedł do sypialni. Tam zna
lazł ręcznik przewieszony przez wezgłowie łóżka i prędko
obwiązał się nim w talii. Becca jedynie zamrugała.
* 9 *
- Użyłam swojego klucza. Co ty robisz w mojej sypial
ni, biorąc prysznic w mojej łazience, całkiem słusznie
mieszczącej się w moim mieszkaniu?
Rich się roześmiał.
- Wolnego. Ja tu zadaję pytania. To moje mieszkanie.
Wynajmuję je od Rosalie i Nicka.
Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach, naciągając
tym samym materiał luźnej, workowatej bluzy. Rich nie pa
miętał, że pod tym materiałem w ogóle coś się kryło. Gdy
zdał sobie sprawę, że się gapi, wrócił wzrokiem ku jej twa
rzy, akurat by zobaczyć, jak dziewczyna przewraca oczami.
- Jesteś niemożliwy. Tak jak i twoja wersja rzeczywi
stości, skoro ja podnajmuję to mieszkanie od Annabelli.
Należało do niej, a teraz jest moje. Musisz stąd zniknąć.
Wyglądała jak jedna z tych seksownych, rysunkowych
bohaterek filmów anime: wysoka, naprawdę niewiele
niższa od niego, ze szczupłymi, niesamowicie długimi
nogami i wystrzępionymi na krótko, platynowymi blond
włosami, które były wiecznie potargane w cholernie
seksowny sposób, jakby kochanek dosłownie
przed chwilą wypuścił ją z łóżka. Rich przybrał równie
stanowczą pozę, lecz uważając, by nie rozstawiać nóg
zbyt szeroko i nie rozwiązać sobie ręcznika. Chociaż...
miałaby nauczkę, gdyby znów błysnął jej negliżem
po oczach.
- Mylisz się. To Rosalie i Nick są właścicielami miesz
kania i wynajmowali je Annabelli, która zdążyła się już
wyprowadzić. Na jej miejsce wprowadziłem się ja. Jeśli
ktokolwiek się stąd wyniesie, będziesz to ty.
- Mamy więc problem, jako że od dzisiaj właśnie tu
mieszkam.
- Na pewno nie ze mną.
- Zgadza się.
Rich gestem wskazał przestrzeń wokół i cały rozsiany
w mieszkaniu bałagan.
- Przejąłem je przez zasiedzenie.
* 10 *
- Ja widzę jedynie, że kontrolę przejął tu twój bajzel.
Natomiast w salonie jest już mój dobytek, więc w tej kwe
stii, jak i w innych, zbyt licznych, by je wymienić, jesteś...
- oceniła go krytycznie od stóp do głów, nim dokończyła
- ... cienki.
Richowi przyszło do głowy zrzucić ręcznik i pokazać,
że stan rzeczy jest inny. Był mężczyzną, który dobrze czuł
się z własnym ciałem i swoim... rozmiarem. Cholera, nikt
wcześniej nie narzekał, a sądząc po tym, jak Becca poże
rała go wzrokiem - bo nie dało się tego nazwać inaczej
- ona też raczej się nie zawiodła. Był pewien, że po pro
stu usiłowała wytrącić go z równowagi. Nie miała szans.
Nie była w jego typie.
Nie, Rich gustował w kobietach takich jak jego dziew
czyna, Gina - mała seksbomba. Czarna, piwnooka, o ko
biecych kształtach. Malutka, a wybuchowa jak dyna
mit. I ubierała się jak kobieta. Jej nigdy nikt nie zastałby
w starej bluzie, za dużej o pięć rozmiarów, i w wiszących,
workowatych dżinsach.
- Cholera! - Rich spojrzał na zegarek. Niewiele już
brakowało, żeby się spóźnił. Miał spotkać się w Harvard
Club ze swoim dziekanem, a potem jechać do śródmieścia
na randkę z Giną. - Nie mam czasu teraz o tym rozma
wiać. Jestem umówiony. Może pójdziesz do salonu, a ja
się ubiorę. Zadzwonię do Nicka i Rosalie, żeby się dowie
dzieć, skąd cały ten problem. Dziś możesz tu nocować, bo
ja mam w planach co innego, ale powiem ci od razu, ma
leńka, że czeka cię poszukiwanie innego lokum.
Becca wyciągnęła z kieszeni dżinsów telefon komórkowy.
- Nie wyniosę się, dopóki nie porozmawiam z Mikiem
i Annabellą. Zobaczymy, kto będzie przeczesywał ogło
szenia w poszukiwaniu miejsca na swój bajzel. Powiem ci
tylko, m a l e ń k i , że nie będę to ja.
Rich nie czekał, aż Becca wyjdzie, nim zaczął zdejmo
wać ręcznik. Całe szczęście wymaszerowała z sypialni
gniewnym krokiem i trzasnęła za sobą drzwiami. Rich
* 11 *
znalazł i założył czyste slipy, podszedł do szafy, zerwał pla
stikową folię z odebranych z pralni ubrań, po czym zało
żył swoją szczęśliwą koszulę - tę niebieską, która podob
no była w kolorze jego oczu. Rozejrzał się za ulubioną pa
rą spodni, po czym wciągnął je i zapinając rozporek, za
czął szukać czystych skarpet. Musiał ratować się parą
czerwonych, które dostał na walentynki. Nie znosił ich,
ale trzymał je w torbie z rzeczami na trening, do wykorzy
stywania w nagłych wypadkach. Wyglądało na to, że był
na nie skazany i pozostawało jedynie ukryć je w wysokich
butach, a w najbliższym czasie powinien nauczyć się robić
pranie, znaleźć w pobliżu pralnię albo udać się z tym
do swojej matki. Nie był pewien, czy odebrał część prania,
które zostawił u niej ostatnim razem. Włożywszy portfel
do tylnej kieszeni spodni, zapiął na ręku zegarek i prze
czesał palcami włosy. Świetnie. Cóż, może poza tymczaso
wą lokatorką, tłukącą się po pokoju obok.
* * * * *
Becca krążyła niecierpliwie po mieszkaniu, czekając,
aż Rich skończy się ubierać. Ten człowiek doprowadzał
ją do szału. Przeprowadzka do Brooklynu oznaczała dla
niej bycie singielką pośród stada szczebioczących par.
Rekompensatą za ignorowanie tego faktu było dla Bec
ki znalezienie się blisko swojego nowo odnalezionego
brata, najlepszej przyjaciółki, będącej obecnie jej brato
wą, oraz mającego się niedługo narodzić bratanka lub
bratanicy. Niezależnie od tego, w jak niewygodne sytu
acje zostałaby wmanewrowana, zawsze mogła w krytycz
nym momencie wymknąć się do własnego mieszkania.
Nie spodziewała się jednak, że może to jednocześnie
oznaczać mieszkanie z jedyną, równie wolną od zobo
wiązań osobą, jaką znała w Brooklynie. Fakt, iż Rich Ro-
naldi grał główną rolę we wszystkich jej fantazjach
od dnia, gdy go poznała, stanowił tylko kolejny punkt
* 12 *
na długiej liście powodów czyniących go ostatnim męż
czyzną, z którym chciała zostawać sam na sam. Stanowił
stałe zagrożenie.
Gdy wyszedł z sypialni, z przywodzącego na myśl gorą
ce źródła bożyszcza zmienił się w równie seksowne uoso
bienie miejskiej elegancji. Miał na sobie świetne buty,
idealnie przytarte dżinsy, które z lubością opinały jego
uda, pośladki i... no cóż, i wszystko inne, co powinno do
brze się prezentować w świetnie skrojonej parze spodni.
Odwróciła się od niego i weszła do kuchni.
- Chcesz kawy przed wyjściem?
Rich pokręci! głową.
- Już i tak jestem spóźniony, a poza tym, choć nie
wiem jak byś się starała, nie jesteś tu panią domu. Parze
nie kawy tego nie zmieni, Becco.
Sposób, w jaki wycedził jej imię, z wyraźnym sarka
zmem i nutą czegoś jeszcze - czego wolała nie dociekać
- sprawił, że naszła ją ochota, by natychmiast wezwać gli
ny i kazać im wyrzucić go na bruk. Ale wtedy musiałaby
udowodnić, że faktycznie miała wszelkie prawo tu miesz
kać, co nie było możliwe. Musiałaby też wyjaśnić Anna
belli, dlaczego Rich skończył w kiciu. Becca włożyła filtr
do ekspresu i zaczęła odmierzać kawę, mając nadzieję, że
pomoże jej to tak, jak liczenie do dziesięciu.
Nic z tego. Odmierzyła wodę, napełniła nią zbiornik
w ekspresie i nadal była wściekła jak osa.
Rich wszedł do kuchni i oparty o blat wpatrywał się
w dziewczynę.
- Muszę już iść. Wrócę późno, jeśli w ogóle. Możesz
częstować się tym, co znajdziesz w kuchni. Trzymaj się
z dala od moich rzeczy. Wyjaśnimy sprawę i z samego ra
na będziesz mogła ruszać w drogę. Wątpię, żeby Ginie się
spodobało, że zatrzymałaś się u mnie.
Becca nawet nie próbowała powstrzymać śmiechu.
- Jasne, akurat ma się czym martwić. Zejdź na ziemię,
Richie. Jedyne, co mnie interesuje, to moje mieszkanie.
* 13 *
Rich wziął z oparcia kuchennego krzesła swoją skórza
ną kurtkę i ruszył do drzwi, po drodze zgarniając jeszcze
klucze.
- Przykro mi to mówić, maleńka, ale stare powiedzenie
o tym, że krew nie woda, jest równie prawdziwe teraz, jak
w dniu w którym Niemcy je ukuli. Oczywiście, Włosi zdo
łali znaleźć w nim o wiele głębszy wymiar. - Rich puścił
do niej oko. - Nie czekaj na mnie.
* * * * *
Rich wszedł po schodach do Harvard Club i skierował
się do baru. Nie był członkiem tego prestiżowego klubu,
lecz należał tutaj Craig Stewart, jego stary przyjaciel
i od niedawna szef - dziekan psychologii na Uniwersyte
cie Stanu Columbia. Rich stanął w drzwiach i próbował
odszukać go wzrokiem.
Spotykali się tu co miesiąc na wspólnym lunchu. Za
częło się, gdy Rich był jeszcze jednym z doktorantów Ste
warta. Nawet będąc już nauczycielem w Dartmouth,
przylatywał do miasta co kilka miesięcy i wtedy zawsze
spotykał się ze swoim mentorem i przyjacielem.
To do Craiga w pierwszej kolejności dzwonił po radę
w razie kłopotów z kobietami. Na szczęście Craig bez wa
hania pomagał mu się wyplątać z ostatnich tarapatów,
w jakie się wpakował. Teraz jednak był to nie tylko kum
pel i mentor, lecz także szef.
- Rich, tutaj.
Rich skinął głową i przeszedł pomiędzy stolikami
do kontuaru. Craig był od niego nieco niższy, trochę star
szy i o dwadzieścia kilogramów cięższy. Rich przyjął za
oferowane mu piwo i przerzucił kurtkę przez oparcie
stołka.
- Dzięki. Przepraszam za spóźnienie. Sprawy rodzin
ne. Sytuacja, której nie dało się uniknąć. - Uniósł kufel
i pociągnął spory łyk. - Co u ciebie?
* 14 *
- W porządku. Widziałem, że zacytowano twoje bada
nia na temat szkół, a także wydrukowano twój tekst
w dziale naukowym „Timesa". Nie wspominałeś, że „Ti
mes" zainteresował się twoją pracą. Gratuluję.
Po wydarzeniach tego poranka Rich zupełnie o tym
zapomniał.
- Przepraszam. Powinienem był coś powiedzieć, ale to
nie tylko mój sukces. Do ukończenia artykułu przyczyni
ło się jeszcze dwóch współpracowników.
- Owszem, ale w tekście wspomniano, że badacze byli
pod twoim kierownictwem. To dobrze zarówno dla cie
bie, jak i dla wydziału. - Craig klepnął Richa po plecach.
- Jestem z ciebie dumny. Ale muszę przyznać, że byłem
nieco zawiedziony, że od tak dawna nie zaglądasz do nas.
Razem z Emily widywaliśmy cię częściej, gdy mieszkałeś
w Dartmouth.
Rich zawsze dobrze dogadywał się z żoną Craiga, Emi
ly. Ale teraz, gdy przyjaciel został jego przełożonym, nie
był do końca pewien, jak powinien traktować tę relację.
- Byłem zajęty ustawianiem spraw, żeby wszystko się
jakoś toczyło, wprowadzaniem się do nowego mieszka
nia, organizacją biura, zamawianiem książek na nowy se
mestr. Wiesz, jak to jest.
- Wiem bardzo dobrze. Zaprosiłem Jeffa Parkera, by
dołączył do nas za jakieś pół godziny. Wiem, że zetknęli
ście się już podczas spotkań wykładowców, ale pomyśla
łem, że skoro obaj jesteście nowi na wydziale, możecie
zechcieć poznać się lepiej. Jest świetny, gdy idzie o wsady
do kosza, a wiadomo, że ty jesteś wielkim fanem koszy
kówki.
Jeff zajmował gabinet sąsiadujący z gabinetem Richa.
- Pewnie.
Craig napił się i odstawił kufel.
- Wczoraj odezwał się do mnie twój stary dziekan.
Rich właśnie pociągał kolejny łyk piwa i omal się nie
zakrztusił.
* 15 *
- T a k ?
- Nie był zbyt zadowolony z tego, jak zakończyła się
twoja znajomość z jego córką.
Tak jakby nie dawał tego Richowi do zrozumienia
przez ostatnie sześć miesięcy, gdy pracował w Dartmouth.
- Cholera, Craig, przecież to dorosła kobieta. Skąd
mogłem wiedzieć, że jest rozwiedzioną córką mojego
dziekana? Darcy ma inne nazwisko i, dzięki Bogu, wyglą
dem w niczym nie przypomina tatusia. W przeciwnym ra
zie nigdy nie znalazłbym się z nią w łóżku.
- Rozumiem, Rich. Naprawdę. Ale czy nie sądzisz, że
robisz się już na to odrobinę za stary? Nawet ty sam przy
znasz, że to całe ustawiczne randkowanie przynosiło ci
w życiu jedynie same kłopoty. Najpierw był konflikt
z prawem...
- Chwileczkę, miałem wtedy siedemnaście lat. A po
za tym, to miało więcej wspólnego z rozbieraniem na czę
ści samochodów niż z randkowaniem.
- Ale to twoja ówczesna dziewczyna cię wydała.
- Tak, ale potem zmieniłem swoje życie. Odsłużyłem
sześć miesięcy piekła w szkole wojskowej. Spłaciłem dług
i wymazali ten epizod z moich akt. Nie miałbyś o tym po
jęcia, gdybym ja sam ci o wszystkim nie opowiedział.
Craig rozsiadł się na stołku.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że służba wojskowa, choć
by tak krótka, nie nauczyła cię utrzymywania porządku.
Twoje mieszkanie zawsze wygląda jak po weekendowej
balandze.
- Dlatego właśnie w szkole wojskowej większość czasu
spędziłem w areszcie. Nigdy nie potrafiłem zasłać łóżka
tak, żeby się od niego odbiła ćwierćdolarówka. Potem
przyskrzynili mnie, bo opłacałem innych, żeby czyścili
moje buty i klamry albo prasowali mi mundur.
Craig się roześmiał.
- To tłumaczy jak udało ci się pozostać niechlujem.
Masz już trzydzieści cztery lata. Nie czujesz, że czas się
* 16 *
wreszcie ustatkować? - Gdy Rich spojrzał na niego z cał
kiem tępym, skołowanym wyrazem twarzy, Craig uściślił:
- Zaangażować się w poważny związek, może nawet się
ożenić, mieć kilkoro dzieci? Ty nie chcesz tego od życia?
- Do czego zmierzasz?
- Pomyślałem po prostu, że skoro wróciłeś w rodzinne
strony, mógłbyś przewartościować swoje życie. Jeśli do
brze to rozegrasz, masz w Columbii świetne możliwości.
Jesteś na właściwiej drodze, ale nie możesz sobie pozwo
lić na kolejny taki problem jak w Dartmouth. Jesteś do
kładnie tu, gdzie chciałeś, więc możesz teraz spojrzeć
w przyszłość i pomyśleć o życiu osobistym, czyli ustatko
wać się, wejść w poważny związek, ożenić się.
Rich wpatrywał się w swoje piwo. Nie wiedział, czy
przemawia do niego przyjaciel i szczęśliwie żonaty męż
czyzna, czy też szef i dziekan wydziału psychologii. Tak
czy owak, chcąc dojść do profesury i stałego etatu wykła
dowcy, Rich nie mógł zrobić niczego, co schrzaniłoby mu
przyszłość. Mogło mu ujść płazem opuszczenie jednego
uniwerku w kiepskiej atmosferze, ale nie dwóch.
- Tak się składa, że spotykam się tu z kimś już od dłuż
szego czasu. To z jej powodu zerwałem z Darcy. Teraz,
kiedy oboje jesteśmy w mieście, zastanawiałem się
nad przeniesieniem tej znajomości na kolejny poziom.
- To miało sens. Gina była świetna. Dobrze się razem ba
wili, była ładna, dobra w łóżku. Czego chcieć więcej?
- Cieszy mnie to. Weź tę dziewczynę ze sobą na przy
jęcie dobroczynne, na które Emily koniecznie kazała cię
przyprowadzić. Nie widziała cię jeszcze, odkąd wróciłeś.
- Pewnie, z chęcią przyjdziemy. Jeszcze nie spotkałem
kobiety, która nie lubiłaby się wystroić i wyjść na miasto.
- Świetnie. Ten bankiet ma się odbyć za dwa tygodnie.
Zdobędę dla ciebie bilety i dam znać o szczegółach.
Wtedy dołączył do nich Jeff Parker.
Obaj wstali, żeby go powitać, po czym razem udali się
do części restauracyjnej na lunch i pogawędkę o spra
* 17 *
wach wydziału. Mimo wszystko to było lepsze niż rozmo
wa, którą przerwało pojawienie się Jeffa. Gdyby tylko
Rich mógł mieć pewność, z kim właściwie ją prowadził:
ze swym przyjacielem, czy też szefem.
* * * * *
Rich wiedział, że coś było nie tak, od chwili, gdy tylko
wszedł do mieszkania, które Gina dzieliła ze swoją sio
strą i szwagrem. Sposób, w jaki ten facet - wielki gliniarz
o trudnym charakterze - gapił się na Richa, wzbudzał
w nim ochotę, by uciekać w przeciwnym kierunku. Dla
czego ludzie odczuwali do niego niechęć już przy pierw
szym spotkaniu?
Rich uśmiechnął się, jednocześnie ze wszystkich sił pró
bując stać spokojnie. Przez wcześniejsze doświadczenia
z gliniarzami czuł się przy nich cokolwiek nieswojo, a Sam
nie wydawał się zachwycony pomysłem, by jego szwagier-
ka zadawała się z byłym młodocianym przestępcą. Chociaż
wyczyszczono mu akta, fakt, że wcześniej cokolwiek się
w nich znalazło, nie mógł wyglądać dobrze w oczach Sama,
który z pewnością zdążył Richa sprawdzić.
- Piękny dzień, co?
Sam jedynie dalej się gapił.
- Liście zmieniają kolor. Założę się, że w parku będą
tłumy ludzi.
Gdy Sam się poruszył, Rich instynktownie zrobił krok
do tyłu.
- Czy Gina jest już gotowa?
Sam skrzyżował ręce i Rich zaczął się zastanawiać,
gdzie znajdował koszulki pasujące na takie bicepsy. Wy
glądał jak Hulk, tylko bez efektu zielonej skóry po trans
formacji w bohatera komiksów.
Tina, nieco młodsza wersja swojej siostry, Giny, weszła
do pokoju, ogarnęła wzrokiem sytuację i stanęła pomiędzy
mężczyznami. Rich miał wielką ochotę się przeżegnać.
* 18 *
Dziewczyna szturchnęła Sama palcem w pierś.
- Sam, przestań - powiedziała, po czym odwróciła się
do Richa. - Wychodzimy na chwilę. - Sam podał Tinie
płaszcz. - Będziemy w pobliżu i możemy wrócić w każdej
chwili. Zrozumiano?
Rich skinął głową.
- W porządku, ale my nie zostajemy...
- Zostajemy. - Gina wkroczyła do pokoju na wysokich
szpilkach i niemal wypchnęła Sama i Tinę za drzwi.
- Dajcie mi godzinę, zanim wezwiecie jednostki specjal
ne, dobra? Tina, może weź chłopaka na smycz, czy coś.
- Zamknęła za nimi drzwi na zasuwę. - Siadaj, Rich. Mu
simy porozmawiać.
Po takim stwierdzeniu nigdy nie następowało nic do
brego. Rich przeanalizował w myślach swoje zachowanie
z minionego tygodnia, zastanawiając się, czy zrobił cokol
wiek, co mogło wywołać obecny na twarzy Giny wyraz
niezadowolenia. Stała wyprostowana, jakby miała za mo
ment stawić czoło nie wiadomo jak trudnej sytuacji.
Usiadł na kanapie i patrzył, jak dziewczyna chodzi tam
i z powrotem, gdy on usiłował rozgryźć, w czym tkwi! pro
blem. Kilka miesięcy wcześniej, zanim przeniósł się
do miasta, Gina odwiedzała go w New Hampshire raz lub
dwa razy w miesiącu. Nigdy nie chciała nigdzie chadzać,
ponieważ miała awersję do wszystkich miejsc, które nie
były Nowym Jorkiem, więc przesiadywali u niego, zazwy
czaj w łóżku, co całkowicie mu odpowiadało. Gdy się
nad tym zastanowić, tu, w Nowym Jorku, też nie spędza
li ze sobą zbyt wiele czasu w pozycji innej niż horyzontal
na. Może właśnie w tym tkwił problem.
Gina dalej krążyła po pokoju, a Rich niemal chciał ją
złapać i posadzić sobie na kolanach. Cokolwiek miała
do powiedzenia, nie mogło być to aż tak straszne. W koń
cu nigdy nie mieli żadnych problemów. Zamknął oczy
i zaklął pod nosem. Jednak musiało się coś stać, skoro
najwyraźniej zbierała się na odwagę, żeby zrobić coś, co
* 19 *
z pewnością mu się nie spodoba. Mieszkał ze swoimi sio
strami wystarczająco długo, by wiedzieć, że kobiety prze
żywały z mężczyznami mnóstwo problemów, o których ci
biedacy nigdy nie mieli pojęcia. Może gdyby tylko Gi
na wcześniej coś powiedziała, mógłby tego uniknąć.
Dziewczyna odwróciła się i skrzyżowała ręce pod biustem,
co jak zwykle zadziałało na niego w konkretny sposób.
- Richie. - Oderwał wzrok od jej obfitego dekoltu,
a Gina przewróciła oczami. - Nie nadaję się do tego
- stwierdziła.
- Do czego?
- Właśnie do tego... - Poruszyła dłonią, wskazując to
na niego, to na siebie. - Nie pisałam się na stały związek.
Kiedy mieszkałeś w Maine, było inaczej...
- New Hampshire.
- Wszystko jedno. Spotykaliśmy się raz czy dwa razy
w miesiącu na dzień lub dwa i w porządku. - Dmuchnię
ciem odrzuciła z czoła czarną grzywkę. - Bycie dziewczy
ną na stałe to nie dla mnie. Za duża presja. Wszędzie cię
pełno. A teraz, kiedy mieszkasz tutaj, to całkiem zabija
moje życie towarzyskie.
Rich wstał.
- Życie towarzyskie? Jakie życie towarzyskie?
- No właśnie, przez ciebie żadne.
- I dobrze.
- Dobrze? Ty sądzisz, że tak ma być? - spytała,
po czym powiedziała coś po hiszpańsku, czego on, nawet
po czterech latach uczenia się tego języka, nie był w sta
nie zrozumieć.
Zorientował się, że miało to coś wspólnego z Bogiem
i być może śmiercią. Chyba wolał nie znać dokładnego
tłumaczenia.
- Słuchaj, Gino, porozmawiajmy o tym. W czym tkwi
problem?
- Chodzi o ciebie.
- Co jest ze mną nie tak?
* 20 *
- W zasadzie wszystko. To nic osobistego, Richie, je
steś fajnym facetem. Podobało mi się sypianie z tobą
od czasu do czasu, kiedy akurat nadarzyła się okazja. Je
steś świetny w łóżku i zawsze super się bawiliśmy,
pod tym względem.
Przytaknął. Nie dało się zaprzeczyć.
- Ale teraz zaczynasz rozmowy o związkach i chociaż
cię lubię, to spójrzmy prawdzie w oczy, żaden z ciebie
materiał na stałego, poważnego partnera.
- Żaden?
Gina pokręciła głową.
- J e s t e ś jak mały chłopiec. Oczekujesz, że każda napo
tkana kobieta będzie ci sprzątać, prać i gotować. Dziwi
mnie, że potrafisz sam pokroić sobie kotlet. Przyznaj, że
jesteś syneczkiem mamusi. Nie potrzebujesz dziewczyny,
tylko raczej powrotu do rodziców, żeby mamusia mogła
się tobą opiekować. Nie jestem zainteresowana byciem
czyjąś służącą, nawet jeśli wiązałoby się to z paroma ko
rzyściami. Chcę czegoś więcej, ale nie z tobą.
- Poczekaj, daj mi szansę. Potrafię się zmienić.
Gina się roześmiała.
- Richie, ty jesteś beznadziejnym przypadkiem.
Od urodzenia traktowano cię jak królewicza. Twoja mat
ka uważa cię za wcielenie Boga. Założę się, że robi za cie
bie pranie.
- Potrafię się zmienić. Jestem dorosłym, inteligentnym
mężczyzną, mam trzy dyplomy. Z pewnością nauczę się
robić pranie.
- Z pewnością. Jeśli chcesz, to proszę bardzo, ale nie
rób tego dla mnie. Przykro mi, Richie.
Wychodząc z mieszkania, Rich zobaczył Sama opie
kuńczo obejmującego żonę i opierającego się o ścianę
na korytarzu. Tina wzruszyła ramionami, jakby chciała
tym samym powiedzieć, że tak to czasem bywa, uśmiech
nęła się smutno i pomachała mu. Rich odpowiedział jej
skinieniem głowy i skierował się do windy. Chciał jedynie
* 21 *
wrócić do domu, zakopać się pod kołdrą na tydzień lub
dwa, niczym Brian Wilson z The Beach Boys, zajadając
się paczkami biscotti, i oglądać w telewizji na przemian
hokeja i kreskówki. Nie mógł uwierzyć, że właśnie rzuci
ła go kobieta. Nigdy wcześniej żadna nie dała mu kosza.
Cóż, może z wyjątkiem tego przypadku, gdy miał siedem
naście lat i jego dziewczyna przespała się z jego najlep
szym przyjacielem, Nickiem Romeo, a potem podkablo-
wała ich glinom, przez co Nicka aresztowali za kradzież
aut. Ale zrobiła to tylko dlatego, że dowiedziała się, że to
Rich miał zamiar zerwać z nią pierwszy. Kobiety.
Co miał teraz robić? Powinien przecież pojawić się
na jakiejś imprezie charytatywnej z kobietą u boku, żeby
udowodnić dziekanowi, że jest szanowanym, statecznym
i zaangażowanym w dojrzały związek mężczyzną. Chole
ra, musiał odzyskać Ginę, bo nie było szans na to, że
w ciągu najbliższych dwóch tygodni znajdzie nową dziew
czynę i zdoła zbudować z nią prawdziwie partnerską rela
cję. Był dobry, ale nie aż tak. A w ogóle, czy to faktycznie
tak trudno być materiałem na stałego partnera?
Rich postawił kołnierz kurtki, wcisnął ręce w kieszenie
i ruszył przez zimny, jesienny wiatr do metra, żeby poje
chać do domu. Wtedy przypomniał sobie, że w mieszka
niu siedziała Becca. Świetnie. Tego mu tylko było trzeba.
Kolejnej kobiety, która uważała, że nic nie był wart. Cho
lera. Skoro nawet u siebie nie mógł liczyć na spokój, udał
się do drugiego miejsca, w którym zawsze było mu do
brze, do baru DiNicoli.
* * * * *
Becca przestawiła kota, nadal siedzącego w podróżnej
klatce, z salonu do pokoju gościnnego. Wreszcie zasnął,
a ona tymczasem posprzątała swoje nowe mieszkanie
i zaczęła snuć plan pozbycia się niechcianego mężczyzny
ze swojego życia. Miała wrażenie, że będzie to trudne,
* 22 *
jednak przez lata zdążyła nauczyć się, że nic wartego wy
siłku nie było łatwe do osiągnięcia.
Nagle podskoczyła na dźwięk domofonu. Nie była pew
na, co robić. Przecież za drzwiami równie dobrze mogła
czekać dziewczyna Richa, a on powiedział, że Gina nie by
łaby zadowolona, zastawszy Beccę w jego mieszkaniu.
Z drugiej strony, mogła to być szybka droga do pozbycia
się Richa Ronaldiego. Uśmiechnęła się.
- Słucham?
- Tu Rose Albertini, ciotka Richiego.
Becca oparła czoło o chłodną ścianę i wpuściła kobie
tę na klatkę. Spojrzała w lustro i przeczesała włosy, żału
jąc, że nie ma czasu, żeby się odświeżyć. Odetchnęła głę
boko i otworzyła drzwi.
Becca spotkała ciotkę Rose tylko dwa razy - na przyję
ciu zaręczynowym Annabelli i Mike'a, a potem na ich ślu
bie. Annabella zawsze mawiała, że ciotka Rose jest prze
rażająca, jednak niewielka staruszka, która weszła
do mieszkania z lazanią w rękach, na taką nie wyglądała.
- A, to ty. Tak mi się zdawało, że rozpoznaję głos. Nie
wiele osób ma taki sam akcent.
- Akcent?
- Tak, proszę ciebie, brzmisz, jakbyś mówiła z zaciśnię
tymi zębami. To niedobre dla szczęk - ciągnęła z wyraź
nym, włoskim zaśpiewem. - Na starość zacznie boleć.
Wiem, co mówię.
Rose minęła Beccę, weszła do kuchni, włożyła lazanię
do piekarnika i włączyła go.
- Wyjmij to za czterdzieści pięć minut, gdy będzie
miękkie i zacznie bulgotać. Na ostatnie kilka minut zdej
mij folię, żeby zrumienić wierzch, jeśli masz ochotę.
Wkładam sos i ser do Frigidaire*. Podgrzej sos i pamię
taj zapakować wszystko, co zostanie. Zrobiłam porcję wy-
Frigidaire - marka sprzętu kuchennego, w tym lodówek
(przyp. tłum. ).
* 23 *
starczającą dla ciebie i Richiego. Będzie głodny po dzi
siejszym wieczorze. Zadbaj o niego.
- Wątpię, żebym była...
- Aha, nie lubisz mojego Richiego, co? Mój Richie...
to dobry chłopak, zobaczysz. Rozpieszczony, ale dobry.
- Rose potarła dłońmi, jakby kładła tym samym kres
wszelkim protestom, i zmierzyła Beccę wzrokiem od stóp
do głów. - Za chuda jesteś. Mangia, mangia*. Mój Richie
nie lubi chudych dziewcząt.
- Pani Albertini...
Rose machnęła ręką.
- Mów mi „ciociu Rose". Praktycznie należysz do ro
dziny. - Podeszła do Becki, ujęła jej twarz w dłonie i uca
łowała oba w policzki. - Posmakuje ci moja lazania. Po
tem, jak zechcesz, to nauczę cię, jak się ją robi. Nabierz
więcej ciała. - Odwróciła wzrok i pokręciła głową. - Ech,
będziecie się musieli z Richiem sporo napracować. Ale
nie martw się, jesteś dobra dla niego, a kiedy on doro
śnie, będzie dobry dla ciebie...
- Przepraszam pani... to znaczy, ciociu Rose. My z Ri
chiem nie... my nawet się nie lubimy. Naprawdę, źle to
ciocia rozumie.
- Lubicie? Kto tu coś mówi o lubieniu? Myślisz, że ja
i mój Vito się lubiliśmy? - roześmiała się. - Nie musicie
się lubić. A raczej, nie od razu. - Machnęła ręką. - To
ogień jest tym, co się podoba. Z całą resztą człowiek uczy
się żyć i tolerować, a potem kochać. Słuchaj ciotki Rose.
- Stwierdziła stukając się palcem w skroń. - Ja swoje
wiem.
Becca wiedziała jedynie, że ta kobieta powinna poddać
się terapii. Jednak spojrzenie, jakim obdarzyła Beccę
przy ostatnich słowach, przyprawiło dziewczynę o dresz
cze. Rozumiała już, o co chodziło Annabelli.
Od wł. mangiare - jeść (przyp. tłum. ).
* 24 *
Staruszka podeszła do drzwi, odwróciła się i uniosła
dłoń.
- Nie musisz mi dziękować. Dbaj tylko o mojego Ri
chiego. Dobra z ciebie dziewczyna. Chudziutka, ale nie
na długo.
- Nie na długo?
- Nie - odparła i znów ucałowała Bekę. - Nabierzesz
nieco ciała i będziesz pięknością. Jesteś katoliczką?
Becca pokręciła głową.
- Prezbiterianką.
- A co tam, pewnie zawsze można nawrócić, nie?
- Kogo?
Kobieta jedynie poklepała ją po policzku.
- Nic ci nie będzie. Tylko uważaj na kota. Coś z nim
nie tego.
Becca uśmiechnęła się szeroko.
- Myśli ciocia? Dzięki za lazanię, ciociu Rose.
- Prego*, ciao.
Becca przez chwilę obserwowała ją przez okno.
Na dźwięk miauczenia Trójnoga przewróciła oczami. Jej
kot był zdecydowanie „nie tego". Nie wiedziała, czy tylko
z powodu utraty jednej łapy, czy także zaburzeń osobo
wości. Prawdopodobnie oba czynniki składały się na ten
efekt. Sprawdziwszy, że drzwi do ogrodu oraz psie
drzwiczki, z których dotąd korzystał Dave - pies Rosalie,
są zamknięte, Becca wypuściła Trójnoga, żeby zbadał no
we otoczenie. Ona tymczasem zabrała się do zmiany po
ścieli. Za nic w świecie nie miała zamiaru spędzić nocy
na kanapie, albo - Boże broń! - na przypominającym ło
że tortur futonie we wnęce. Zamierzała przejąć kontrolę
nad gąbczastym, idealnie dopasowującym się do ciała
materacem. Richowi pozostawał wybór pomiędzy kana
pą a futonem, a ona będzie na tyle miła, że zostawi mu
koc i poduszkę.
* Prego (wł. ) - Proszę (przyp. tłum. ).
, cholera. Co z tobą? Znowu rzuciła cię dziewczyna?
Rich podniósł wzrok znad szklanki whisky, na dnie
której szukał rozwiązania swoich problemów, by znaleźć
przed sobą nieco rozmytego i niewyraźnego Vinny'ego
DiNicolę. Vinny był facetem wielkim niczym niedźwiedź,
z ciemnymi włosami i zrośniętymi brwiami, które przypo
minały Richiemu nastroszoną, dużą, czarną gąsienicę.
Miał na sobie biały fartuch kucharski i spodnie w biało-
-czarną kratę ze śladami dań dnia. Jedyne, co zmieniło
się w Vinnym od momentu, gdy Richie był dzieciakiem
w tarapatach, to linia włosów. Zakola powiększały się
w zawrotnym tempie.
Rich dopił drinka i pchnął szklankę w stronę Vin-
ny'ego.
- Dostałem kosza po raz drugi w życiu. Coś takiego nie
zdarza się co dzień.
- I za każdym razem, jak cię która rzuci, to lądujesz
w moim barze. Przynajmniej tym razem nie jesteś już nie
letni. - Vinny napełnił Richiemu szklankę i pchnął ją
po barze. Sobie nalał trochę Jacka Daniel'sa, uniósł kie
liszek w niemym toaście, po czym wypił większość zawar
tości, nim odstawił ją na blat ze szczękiem i pełnym zado
wolenia „Aaach... ".
* 26 *
Rich dopił swoją szkocką i stwierdził, że chyba ma
dość. Picia, ma się rozumieć, nie życia czy czegokolwiek
w tym rodzaju. Z pewnością był w dołku, ale bardziej
od utraty Giny przygnębiało go to, co powiedziała.
Richie czekał, aż Vinnie znów skupi na nim uwagę.
- Czy sądzisz, że nadaję się do poważnego związku?
- Na pewno nie ze mną.
Rich usiłował skupić wzrok na Vinnym. Tak, zdecydo
wanie robił się coraz bardziej pijany. Poznał to po tym, że
z trudem trafiał szklanką do ust. A gdy trzeba celować,
żeby trafić do własnych ust, ma się spore szanse na utra
tę świadomości.
- Cholera, Vin, dobrze wiesz, o czym mówię. Gina po
wiedziała, że nie jestem materiałem na partnera w związku.
- Cóż, ma rację.
Rich patrzył na Vinny'ego, ale ten nie poruszał ustami,
więc musiał wydobywać głos w jakiś inny sposób, bo zda
je się słychać go było z miejsca gdzieś obok. Obróciwszy
głowę, Rich zobaczył swojego szwagra, Nicka, siedzącego
tuż przy nim.
Nick złapał Richa za kark i potrząsnął, po czym trącił
go ramieniem.
- Mona dzwoniła. Powiedziała, że potrzebujesz wspar
cia i męskiej więzi, cokolwiek to znaczy. Kazała mi ruszyć
tyłek i zajrzeć tutaj. Lepiej, żeby to było coś ważnego.
Siedziałem sobie w domowym zaciszu z żoną i psem,
oglądając mecz. - Spojrzał na Richa z czymś pomiędzy
uśmieszkiem a grymasem i sięgnąwszy za bar, złapał pilo
ta, zmienił program na mecz i wyłączył głos.
Vinny nalał Nickowi drinka.
- Gina rzuciła Richiego, bo jej zdaniem chłopak nie
nadaje się do stałego związku.
Nick kiwnął głową.
- Bystra dziewczyna.
Rich miał zamiar trzepnąć Nicka, ale łokcie trzymał
na barze, a głowę opierał na dłoniach i przypomniał so-
* 27 *
Od rodziców uczymy się, jak kochać, śmiać się i stawiać pierwsze kroki. Zaś otwarcie książki dodaje nam skrzydeł. - Helen Hayes Ta książka dedykowana jest moim rodzicom. Mojemu ojcu, Richardowi J. Williamowi, mojej matce, Angeli Orlando Feiler, oraz mojemu ojczy mowi, George'owi Feilerowi, który stale inspiro wał mnie i podsycał moje zamiłowanie do książek i śmiechu. Dziękuję za dodawanie mi skrzydeł.
ebecca Larsen otworzyła drzwi swojego nowe go mieszkania w Park Slope na Brooklynie i zastała pobojowisko. Na samym środku, na stoliku, leżało pudło z resztkami pizzy z kiełbasą i grzybami, których wieku nie sposób było odgadnąć. Becca była o krok od utraty panowania nad sobą, gdyż jej kot darł się niemiłosiernie przez całą drogę z Filadelfii, i teraz, widząc panujący wszędzie bałagan, zaczęła czuć się zupełnie jak w Strefie mroku. Annabella, najlepsza przyjaciółka Becki, szwagierka i do niedawna lokatorka tego mieszkania, w żadnym wy padku nie była pedantką, ale nigdy wcześniej nie zostawi ła po sobie takiego pobojowiska. Resztę powierzchni sto lika zaśmiecały puste butelki po piwie, a pod nim leżała para bardzo dużych butów. Męskich butów. Niepokój Becki wzrósł. Zdecydowanie wyglądało na to, że miesz kał tu mężczyzna, a przerzucona przez oparcie kanapy bluza w rozmiarze XXL była wyraźną wskazówką. Drugą zaś stanowił śpiew, który dało się słyszeć z łazienki zaraz po tym, jak rozległ się szum wody pod prysznicem. Becca chwyciła kij baseballowy, który znalazła oparty o ścianę przy szafie, i zakradła się do sypialni. Niezasłane łóżko nie było niczym strasznym, ale kolekcja męskich
dżinsów, porozwieszanych po wszystkich meblach, łącz nie z porozrzucanymi po podłodze slipami i skarpetami z pewnością kwalifikowały się jako horror. A tym bar dziej głos dobiegający spod prysznica, głęboki, dźwięczny baryton. O ile się nie myliła, jego właściciel podśpiewy wał piosenkę z lat czterdziestych. Kto w tych czasach nu cił piosenki z lat czterdziestych? Ktokolwiek to był, robił to nastrojowo i piekielnie seksownie, podsycając w słu chającej go kobiecie żar do tego stopnia, że z powodze niem mogła rozpłynąć się jak roztapiana na ogniu czeko lada. Facet miał kawał głosu. Szkoda, że miał także doro bić się pokaźnego guza. Dziewczyna zastanawiała się chwilę, czy powinna mu przyłożyć, póki wciąż byt pod prysznicem, czy poczekać, aż wyjdzie. Zdążył wyśpiewać całą zwrotkę i refren, nim Bec ca zadecydowała, że zaczeka. Zasłonka prysznicowa mogła poważnie ograniczyć prędkość zamachu i impet uderzenia, jak również utrudnić właściwą ocenę odległości. Pchnęła drzwi końcem kija i obserwowała, jak kłęby pary zbliżają się ku niej, niosąc ze sobą zapach apetycz nego mężczyzny. W innych okolicznościach z pewnością nie oparłaby się pokusie, by chłonąć ten aromat, jak dłu go się dało. Mężczyzna pachniał czysto, nieco cytrusowo i pikantnie, przez co zaczęła jej ciec ślinka. Ciało, które wyłaniając się spod prysznica, błysnęło nagimi pośladka mi, zaparło jej dech w piersi, wymazało z pamięci plano wany atak i sprawiło, że poczuła się niezwykle wdzięcz na za umiejętność doceniania walorów ludzkiej sylwetki, albowiem lepszej nigdy nie widziała. Gdy spojrzała w twarz mężczyzny, dostrzegła, że jeden z kącików ust unosił się w uśmiechu. Rozpatrywane oddzielnie, kolejne elementy jego twarzy - rzymski nos, szafirowoniebieskie oczy i wywinięte, czarne rzęsy - były ładne, ale coś w spo sobie, w jaki pasowały do siebie, sprawiało, że całość, do datkowo opatrzona cieniem zarostu, stawała się uderza jąco piękna. Był sycylijską wersją greckiego boga. Naj- * 8 *
piękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała, a jako rzeźbiarka widywała w życiu wielu pięknych ludzi. Szkoda, że go nie lubiła. * * * * * Rich Ronaldi obejrzał się przez ramię i napotkał wzrok najlepszej przyjaciółki swojej siostry, wpatrującej się w jego goły tyłek. Cóż, może gapiła się nie tylko na to, bo gdy się odwrócił, zrobiło się całkiem goło i wesoło. Becca oparła koniec trzymanego w ręku kija o podłogę. - Wybacz, ale co ty tu, u diabła, robisz? Rich nigdy nie należał do nieśmiałych facetów, ale ko biety, które widywały go w pełnej okazałości, zazwyczaj były do tego zapraszane. Becca, wyniosła Lodowa Księż niczka bez skazy, do nich nie należała. Żałował, że nie wiedział, gdzie były schowane przeklęte ręczniki. Dopie ro co się wprowadził. Może nie dosłownie, bo nocował tu parę razy, więc miał gdzieś ręcznik. Tylko że - na ile sie bie znał - pewnie zostawił go na podłodze razem z brud ną bielizną. Gdyby wiedział, że ma się kogoś spodziewać, wrzucił by ubrania do szafy albo chociaż wkopałby je pod łóżko. Aczkolwiek, Becca była ostatnią kobietą, którą spodzie wał się u siebie zastać. Nie miał pojęcia dlaczego, ale od pierwszego spotkania miał wyraźne wrażenie, że nie przepadała za nim. - Jak się tu dostałaś? Becca zdawała się nie pojmować faktu, że stanie nago przed kobietą, która na co dzień dbała o niego tyle co o zeszłoroczny śnieg, nie należało do najbardziej komfor towych form spędzania czasu. Nie odwróciła się ani nie podała mu ręcznika - nie to, żeby jakikolwiek znajdował się pod ręką - więc minął ją i wszedł do sypialni. Tam zna lazł ręcznik przewieszony przez wezgłowie łóżka i prędko obwiązał się nim w talii. Becca jedynie zamrugała. * 9 *
- Użyłam swojego klucza. Co ty robisz w mojej sypial ni, biorąc prysznic w mojej łazience, całkiem słusznie mieszczącej się w moim mieszkaniu? Rich się roześmiał. - Wolnego. Ja tu zadaję pytania. To moje mieszkanie. Wynajmuję je od Rosalie i Nicka. Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersiach, naciągając tym samym materiał luźnej, workowatej bluzy. Rich nie pa miętał, że pod tym materiałem w ogóle coś się kryło. Gdy zdał sobie sprawę, że się gapi, wrócił wzrokiem ku jej twa rzy, akurat by zobaczyć, jak dziewczyna przewraca oczami. - Jesteś niemożliwy. Tak jak i twoja wersja rzeczywi stości, skoro ja podnajmuję to mieszkanie od Annabelli. Należało do niej, a teraz jest moje. Musisz stąd zniknąć. Wyglądała jak jedna z tych seksownych, rysunkowych bohaterek filmów anime: wysoka, naprawdę niewiele niższa od niego, ze szczupłymi, niesamowicie długimi nogami i wystrzępionymi na krótko, platynowymi blond włosami, które były wiecznie potargane w cholernie seksowny sposób, jakby kochanek dosłownie przed chwilą wypuścił ją z łóżka. Rich przybrał równie stanowczą pozę, lecz uważając, by nie rozstawiać nóg zbyt szeroko i nie rozwiązać sobie ręcznika. Chociaż... miałaby nauczkę, gdyby znów błysnął jej negliżem po oczach. - Mylisz się. To Rosalie i Nick są właścicielami miesz kania i wynajmowali je Annabelli, która zdążyła się już wyprowadzić. Na jej miejsce wprowadziłem się ja. Jeśli ktokolwiek się stąd wyniesie, będziesz to ty. - Mamy więc problem, jako że od dzisiaj właśnie tu mieszkam. - Na pewno nie ze mną. - Zgadza się. Rich gestem wskazał przestrzeń wokół i cały rozsiany w mieszkaniu bałagan. - Przejąłem je przez zasiedzenie. * 10 *
- Ja widzę jedynie, że kontrolę przejął tu twój bajzel. Natomiast w salonie jest już mój dobytek, więc w tej kwe stii, jak i w innych, zbyt licznych, by je wymienić, jesteś... - oceniła go krytycznie od stóp do głów, nim dokończyła - ... cienki. Richowi przyszło do głowy zrzucić ręcznik i pokazać, że stan rzeczy jest inny. Był mężczyzną, który dobrze czuł się z własnym ciałem i swoim... rozmiarem. Cholera, nikt wcześniej nie narzekał, a sądząc po tym, jak Becca poże rała go wzrokiem - bo nie dało się tego nazwać inaczej - ona też raczej się nie zawiodła. Był pewien, że po pro stu usiłowała wytrącić go z równowagi. Nie miała szans. Nie była w jego typie. Nie, Rich gustował w kobietach takich jak jego dziew czyna, Gina - mała seksbomba. Czarna, piwnooka, o ko biecych kształtach. Malutka, a wybuchowa jak dyna mit. I ubierała się jak kobieta. Jej nigdy nikt nie zastałby w starej bluzie, za dużej o pięć rozmiarów, i w wiszących, workowatych dżinsach. - Cholera! - Rich spojrzał na zegarek. Niewiele już brakowało, żeby się spóźnił. Miał spotkać się w Harvard Club ze swoim dziekanem, a potem jechać do śródmieścia na randkę z Giną. - Nie mam czasu teraz o tym rozma wiać. Jestem umówiony. Może pójdziesz do salonu, a ja się ubiorę. Zadzwonię do Nicka i Rosalie, żeby się dowie dzieć, skąd cały ten problem. Dziś możesz tu nocować, bo ja mam w planach co innego, ale powiem ci od razu, ma leńka, że czeka cię poszukiwanie innego lokum. Becca wyciągnęła z kieszeni dżinsów telefon komórkowy. - Nie wyniosę się, dopóki nie porozmawiam z Mikiem i Annabellą. Zobaczymy, kto będzie przeczesywał ogło szenia w poszukiwaniu miejsca na swój bajzel. Powiem ci tylko, m a l e ń k i , że nie będę to ja. Rich nie czekał, aż Becca wyjdzie, nim zaczął zdejmo wać ręcznik. Całe szczęście wymaszerowała z sypialni gniewnym krokiem i trzasnęła za sobą drzwiami. Rich * 11 *
znalazł i założył czyste slipy, podszedł do szafy, zerwał pla stikową folię z odebranych z pralni ubrań, po czym zało żył swoją szczęśliwą koszulę - tę niebieską, która podob no była w kolorze jego oczu. Rozejrzał się za ulubioną pa rą spodni, po czym wciągnął je i zapinając rozporek, za czął szukać czystych skarpet. Musiał ratować się parą czerwonych, które dostał na walentynki. Nie znosił ich, ale trzymał je w torbie z rzeczami na trening, do wykorzy stywania w nagłych wypadkach. Wyglądało na to, że był na nie skazany i pozostawało jedynie ukryć je w wysokich butach, a w najbliższym czasie powinien nauczyć się robić pranie, znaleźć w pobliżu pralnię albo udać się z tym do swojej matki. Nie był pewien, czy odebrał część prania, które zostawił u niej ostatnim razem. Włożywszy portfel do tylnej kieszeni spodni, zapiął na ręku zegarek i prze czesał palcami włosy. Świetnie. Cóż, może poza tymczaso wą lokatorką, tłukącą się po pokoju obok. * * * * * Becca krążyła niecierpliwie po mieszkaniu, czekając, aż Rich skończy się ubierać. Ten człowiek doprowadzał ją do szału. Przeprowadzka do Brooklynu oznaczała dla niej bycie singielką pośród stada szczebioczących par. Rekompensatą za ignorowanie tego faktu było dla Bec ki znalezienie się blisko swojego nowo odnalezionego brata, najlepszej przyjaciółki, będącej obecnie jej brato wą, oraz mającego się niedługo narodzić bratanka lub bratanicy. Niezależnie od tego, w jak niewygodne sytu acje zostałaby wmanewrowana, zawsze mogła w krytycz nym momencie wymknąć się do własnego mieszkania. Nie spodziewała się jednak, że może to jednocześnie oznaczać mieszkanie z jedyną, równie wolną od zobo wiązań osobą, jaką znała w Brooklynie. Fakt, iż Rich Ro- naldi grał główną rolę we wszystkich jej fantazjach od dnia, gdy go poznała, stanowił tylko kolejny punkt * 12 *
na długiej liście powodów czyniących go ostatnim męż czyzną, z którym chciała zostawać sam na sam. Stanowił stałe zagrożenie. Gdy wyszedł z sypialni, z przywodzącego na myśl gorą ce źródła bożyszcza zmienił się w równie seksowne uoso bienie miejskiej elegancji. Miał na sobie świetne buty, idealnie przytarte dżinsy, które z lubością opinały jego uda, pośladki i... no cóż, i wszystko inne, co powinno do brze się prezentować w świetnie skrojonej parze spodni. Odwróciła się od niego i weszła do kuchni. - Chcesz kawy przed wyjściem? Rich pokręci! głową. - Już i tak jestem spóźniony, a poza tym, choć nie wiem jak byś się starała, nie jesteś tu panią domu. Parze nie kawy tego nie zmieni, Becco. Sposób, w jaki wycedził jej imię, z wyraźnym sarka zmem i nutą czegoś jeszcze - czego wolała nie dociekać - sprawił, że naszła ją ochota, by natychmiast wezwać gli ny i kazać im wyrzucić go na bruk. Ale wtedy musiałaby udowodnić, że faktycznie miała wszelkie prawo tu miesz kać, co nie było możliwe. Musiałaby też wyjaśnić Anna belli, dlaczego Rich skończył w kiciu. Becca włożyła filtr do ekspresu i zaczęła odmierzać kawę, mając nadzieję, że pomoże jej to tak, jak liczenie do dziesięciu. Nic z tego. Odmierzyła wodę, napełniła nią zbiornik w ekspresie i nadal była wściekła jak osa. Rich wszedł do kuchni i oparty o blat wpatrywał się w dziewczynę. - Muszę już iść. Wrócę późno, jeśli w ogóle. Możesz częstować się tym, co znajdziesz w kuchni. Trzymaj się z dala od moich rzeczy. Wyjaśnimy sprawę i z samego ra na będziesz mogła ruszać w drogę. Wątpię, żeby Ginie się spodobało, że zatrzymałaś się u mnie. Becca nawet nie próbowała powstrzymać śmiechu. - Jasne, akurat ma się czym martwić. Zejdź na ziemię, Richie. Jedyne, co mnie interesuje, to moje mieszkanie. * 13 *
Rich wziął z oparcia kuchennego krzesła swoją skórza ną kurtkę i ruszył do drzwi, po drodze zgarniając jeszcze klucze. - Przykro mi to mówić, maleńka, ale stare powiedzenie o tym, że krew nie woda, jest równie prawdziwe teraz, jak w dniu w którym Niemcy je ukuli. Oczywiście, Włosi zdo łali znaleźć w nim o wiele głębszy wymiar. - Rich puścił do niej oko. - Nie czekaj na mnie. * * * * * Rich wszedł po schodach do Harvard Club i skierował się do baru. Nie był członkiem tego prestiżowego klubu, lecz należał tutaj Craig Stewart, jego stary przyjaciel i od niedawna szef - dziekan psychologii na Uniwersyte cie Stanu Columbia. Rich stanął w drzwiach i próbował odszukać go wzrokiem. Spotykali się tu co miesiąc na wspólnym lunchu. Za częło się, gdy Rich był jeszcze jednym z doktorantów Ste warta. Nawet będąc już nauczycielem w Dartmouth, przylatywał do miasta co kilka miesięcy i wtedy zawsze spotykał się ze swoim mentorem i przyjacielem. To do Craiga w pierwszej kolejności dzwonił po radę w razie kłopotów z kobietami. Na szczęście Craig bez wa hania pomagał mu się wyplątać z ostatnich tarapatów, w jakie się wpakował. Teraz jednak był to nie tylko kum pel i mentor, lecz także szef. - Rich, tutaj. Rich skinął głową i przeszedł pomiędzy stolikami do kontuaru. Craig był od niego nieco niższy, trochę star szy i o dwadzieścia kilogramów cięższy. Rich przyjął za oferowane mu piwo i przerzucił kurtkę przez oparcie stołka. - Dzięki. Przepraszam za spóźnienie. Sprawy rodzin ne. Sytuacja, której nie dało się uniknąć. - Uniósł kufel i pociągnął spory łyk. - Co u ciebie? * 14 *
- W porządku. Widziałem, że zacytowano twoje bada nia na temat szkół, a także wydrukowano twój tekst w dziale naukowym „Timesa". Nie wspominałeś, że „Ti mes" zainteresował się twoją pracą. Gratuluję. Po wydarzeniach tego poranka Rich zupełnie o tym zapomniał. - Przepraszam. Powinienem był coś powiedzieć, ale to nie tylko mój sukces. Do ukończenia artykułu przyczyni ło się jeszcze dwóch współpracowników. - Owszem, ale w tekście wspomniano, że badacze byli pod twoim kierownictwem. To dobrze zarówno dla cie bie, jak i dla wydziału. - Craig klepnął Richa po plecach. - Jestem z ciebie dumny. Ale muszę przyznać, że byłem nieco zawiedziony, że od tak dawna nie zaglądasz do nas. Razem z Emily widywaliśmy cię częściej, gdy mieszkałeś w Dartmouth. Rich zawsze dobrze dogadywał się z żoną Craiga, Emi ly. Ale teraz, gdy przyjaciel został jego przełożonym, nie był do końca pewien, jak powinien traktować tę relację. - Byłem zajęty ustawianiem spraw, żeby wszystko się jakoś toczyło, wprowadzaniem się do nowego mieszka nia, organizacją biura, zamawianiem książek na nowy se mestr. Wiesz, jak to jest. - Wiem bardzo dobrze. Zaprosiłem Jeffa Parkera, by dołączył do nas za jakieś pół godziny. Wiem, że zetknęli ście się już podczas spotkań wykładowców, ale pomyśla łem, że skoro obaj jesteście nowi na wydziale, możecie zechcieć poznać się lepiej. Jest świetny, gdy idzie o wsady do kosza, a wiadomo, że ty jesteś wielkim fanem koszy kówki. Jeff zajmował gabinet sąsiadujący z gabinetem Richa. - Pewnie. Craig napił się i odstawił kufel. - Wczoraj odezwał się do mnie twój stary dziekan. Rich właśnie pociągał kolejny łyk piwa i omal się nie zakrztusił. * 15 *
- T a k ? - Nie był zbyt zadowolony z tego, jak zakończyła się twoja znajomość z jego córką. Tak jakby nie dawał tego Richowi do zrozumienia przez ostatnie sześć miesięcy, gdy pracował w Dartmouth. - Cholera, Craig, przecież to dorosła kobieta. Skąd mogłem wiedzieć, że jest rozwiedzioną córką mojego dziekana? Darcy ma inne nazwisko i, dzięki Bogu, wyglą dem w niczym nie przypomina tatusia. W przeciwnym ra zie nigdy nie znalazłbym się z nią w łóżku. - Rozumiem, Rich. Naprawdę. Ale czy nie sądzisz, że robisz się już na to odrobinę za stary? Nawet ty sam przy znasz, że to całe ustawiczne randkowanie przynosiło ci w życiu jedynie same kłopoty. Najpierw był konflikt z prawem... - Chwileczkę, miałem wtedy siedemnaście lat. A po za tym, to miało więcej wspólnego z rozbieraniem na czę ści samochodów niż z randkowaniem. - Ale to twoja ówczesna dziewczyna cię wydała. - Tak, ale potem zmieniłem swoje życie. Odsłużyłem sześć miesięcy piekła w szkole wojskowej. Spłaciłem dług i wymazali ten epizod z moich akt. Nie miałbyś o tym po jęcia, gdybym ja sam ci o wszystkim nie opowiedział. Craig rozsiadł się na stołku. - Nadal nie mogę uwierzyć, że służba wojskowa, choć by tak krótka, nie nauczyła cię utrzymywania porządku. Twoje mieszkanie zawsze wygląda jak po weekendowej balandze. - Dlatego właśnie w szkole wojskowej większość czasu spędziłem w areszcie. Nigdy nie potrafiłem zasłać łóżka tak, żeby się od niego odbiła ćwierćdolarówka. Potem przyskrzynili mnie, bo opłacałem innych, żeby czyścili moje buty i klamry albo prasowali mi mundur. Craig się roześmiał. - To tłumaczy jak udało ci się pozostać niechlujem. Masz już trzydzieści cztery lata. Nie czujesz, że czas się * 16 *
wreszcie ustatkować? - Gdy Rich spojrzał na niego z cał kiem tępym, skołowanym wyrazem twarzy, Craig uściślił: - Zaangażować się w poważny związek, może nawet się ożenić, mieć kilkoro dzieci? Ty nie chcesz tego od życia? - Do czego zmierzasz? - Pomyślałem po prostu, że skoro wróciłeś w rodzinne strony, mógłbyś przewartościować swoje życie. Jeśli do brze to rozegrasz, masz w Columbii świetne możliwości. Jesteś na właściwiej drodze, ale nie możesz sobie pozwo lić na kolejny taki problem jak w Dartmouth. Jesteś do kładnie tu, gdzie chciałeś, więc możesz teraz spojrzeć w przyszłość i pomyśleć o życiu osobistym, czyli ustatko wać się, wejść w poważny związek, ożenić się. Rich wpatrywał się w swoje piwo. Nie wiedział, czy przemawia do niego przyjaciel i szczęśliwie żonaty męż czyzna, czy też szef i dziekan wydziału psychologii. Tak czy owak, chcąc dojść do profesury i stałego etatu wykła dowcy, Rich nie mógł zrobić niczego, co schrzaniłoby mu przyszłość. Mogło mu ujść płazem opuszczenie jednego uniwerku w kiepskiej atmosferze, ale nie dwóch. - Tak się składa, że spotykam się tu z kimś już od dłuż szego czasu. To z jej powodu zerwałem z Darcy. Teraz, kiedy oboje jesteśmy w mieście, zastanawiałem się nad przeniesieniem tej znajomości na kolejny poziom. - To miało sens. Gina była świetna. Dobrze się razem ba wili, była ładna, dobra w łóżku. Czego chcieć więcej? - Cieszy mnie to. Weź tę dziewczynę ze sobą na przy jęcie dobroczynne, na które Emily koniecznie kazała cię przyprowadzić. Nie widziała cię jeszcze, odkąd wróciłeś. - Pewnie, z chęcią przyjdziemy. Jeszcze nie spotkałem kobiety, która nie lubiłaby się wystroić i wyjść na miasto. - Świetnie. Ten bankiet ma się odbyć za dwa tygodnie. Zdobędę dla ciebie bilety i dam znać o szczegółach. Wtedy dołączył do nich Jeff Parker. Obaj wstali, żeby go powitać, po czym razem udali się do części restauracyjnej na lunch i pogawędkę o spra * 17 *
wach wydziału. Mimo wszystko to było lepsze niż rozmo wa, którą przerwało pojawienie się Jeffa. Gdyby tylko Rich mógł mieć pewność, z kim właściwie ją prowadził: ze swym przyjacielem, czy też szefem. * * * * * Rich wiedział, że coś było nie tak, od chwili, gdy tylko wszedł do mieszkania, które Gina dzieliła ze swoją sio strą i szwagrem. Sposób, w jaki ten facet - wielki gliniarz o trudnym charakterze - gapił się na Richa, wzbudzał w nim ochotę, by uciekać w przeciwnym kierunku. Dla czego ludzie odczuwali do niego niechęć już przy pierw szym spotkaniu? Rich uśmiechnął się, jednocześnie ze wszystkich sił pró bując stać spokojnie. Przez wcześniejsze doświadczenia z gliniarzami czuł się przy nich cokolwiek nieswojo, a Sam nie wydawał się zachwycony pomysłem, by jego szwagier- ka zadawała się z byłym młodocianym przestępcą. Chociaż wyczyszczono mu akta, fakt, że wcześniej cokolwiek się w nich znalazło, nie mógł wyglądać dobrze w oczach Sama, który z pewnością zdążył Richa sprawdzić. - Piękny dzień, co? Sam jedynie dalej się gapił. - Liście zmieniają kolor. Założę się, że w parku będą tłumy ludzi. Gdy Sam się poruszył, Rich instynktownie zrobił krok do tyłu. - Czy Gina jest już gotowa? Sam skrzyżował ręce i Rich zaczął się zastanawiać, gdzie znajdował koszulki pasujące na takie bicepsy. Wy glądał jak Hulk, tylko bez efektu zielonej skóry po trans formacji w bohatera komiksów. Tina, nieco młodsza wersja swojej siostry, Giny, weszła do pokoju, ogarnęła wzrokiem sytuację i stanęła pomiędzy mężczyznami. Rich miał wielką ochotę się przeżegnać. * 18 *
Dziewczyna szturchnęła Sama palcem w pierś. - Sam, przestań - powiedziała, po czym odwróciła się do Richa. - Wychodzimy na chwilę. - Sam podał Tinie płaszcz. - Będziemy w pobliżu i możemy wrócić w każdej chwili. Zrozumiano? Rich skinął głową. - W porządku, ale my nie zostajemy... - Zostajemy. - Gina wkroczyła do pokoju na wysokich szpilkach i niemal wypchnęła Sama i Tinę za drzwi. - Dajcie mi godzinę, zanim wezwiecie jednostki specjal ne, dobra? Tina, może weź chłopaka na smycz, czy coś. - Zamknęła za nimi drzwi na zasuwę. - Siadaj, Rich. Mu simy porozmawiać. Po takim stwierdzeniu nigdy nie następowało nic do brego. Rich przeanalizował w myślach swoje zachowanie z minionego tygodnia, zastanawiając się, czy zrobił cokol wiek, co mogło wywołać obecny na twarzy Giny wyraz niezadowolenia. Stała wyprostowana, jakby miała za mo ment stawić czoło nie wiadomo jak trudnej sytuacji. Usiadł na kanapie i patrzył, jak dziewczyna chodzi tam i z powrotem, gdy on usiłował rozgryźć, w czym tkwi! pro blem. Kilka miesięcy wcześniej, zanim przeniósł się do miasta, Gina odwiedzała go w New Hampshire raz lub dwa razy w miesiącu. Nigdy nie chciała nigdzie chadzać, ponieważ miała awersję do wszystkich miejsc, które nie były Nowym Jorkiem, więc przesiadywali u niego, zazwy czaj w łóżku, co całkowicie mu odpowiadało. Gdy się nad tym zastanowić, tu, w Nowym Jorku, też nie spędza li ze sobą zbyt wiele czasu w pozycji innej niż horyzontal na. Może właśnie w tym tkwił problem. Gina dalej krążyła po pokoju, a Rich niemal chciał ją złapać i posadzić sobie na kolanach. Cokolwiek miała do powiedzenia, nie mogło być to aż tak straszne. W koń cu nigdy nie mieli żadnych problemów. Zamknął oczy i zaklął pod nosem. Jednak musiało się coś stać, skoro najwyraźniej zbierała się na odwagę, żeby zrobić coś, co * 19 *
z pewnością mu się nie spodoba. Mieszkał ze swoimi sio strami wystarczająco długo, by wiedzieć, że kobiety prze żywały z mężczyznami mnóstwo problemów, o których ci biedacy nigdy nie mieli pojęcia. Może gdyby tylko Gi na wcześniej coś powiedziała, mógłby tego uniknąć. Dziewczyna odwróciła się i skrzyżowała ręce pod biustem, co jak zwykle zadziałało na niego w konkretny sposób. - Richie. - Oderwał wzrok od jej obfitego dekoltu, a Gina przewróciła oczami. - Nie nadaję się do tego - stwierdziła. - Do czego? - Właśnie do tego... - Poruszyła dłonią, wskazując to na niego, to na siebie. - Nie pisałam się na stały związek. Kiedy mieszkałeś w Maine, było inaczej... - New Hampshire. - Wszystko jedno. Spotykaliśmy się raz czy dwa razy w miesiącu na dzień lub dwa i w porządku. - Dmuchnię ciem odrzuciła z czoła czarną grzywkę. - Bycie dziewczy ną na stałe to nie dla mnie. Za duża presja. Wszędzie cię pełno. A teraz, kiedy mieszkasz tutaj, to całkiem zabija moje życie towarzyskie. Rich wstał. - Życie towarzyskie? Jakie życie towarzyskie? - No właśnie, przez ciebie żadne. - I dobrze. - Dobrze? Ty sądzisz, że tak ma być? - spytała, po czym powiedziała coś po hiszpańsku, czego on, nawet po czterech latach uczenia się tego języka, nie był w sta nie zrozumieć. Zorientował się, że miało to coś wspólnego z Bogiem i być może śmiercią. Chyba wolał nie znać dokładnego tłumaczenia. - Słuchaj, Gino, porozmawiajmy o tym. W czym tkwi problem? - Chodzi o ciebie. - Co jest ze mną nie tak? * 20 *
- W zasadzie wszystko. To nic osobistego, Richie, je steś fajnym facetem. Podobało mi się sypianie z tobą od czasu do czasu, kiedy akurat nadarzyła się okazja. Je steś świetny w łóżku i zawsze super się bawiliśmy, pod tym względem. Przytaknął. Nie dało się zaprzeczyć. - Ale teraz zaczynasz rozmowy o związkach i chociaż cię lubię, to spójrzmy prawdzie w oczy, żaden z ciebie materiał na stałego, poważnego partnera. - Żaden? Gina pokręciła głową. - J e s t e ś jak mały chłopiec. Oczekujesz, że każda napo tkana kobieta będzie ci sprzątać, prać i gotować. Dziwi mnie, że potrafisz sam pokroić sobie kotlet. Przyznaj, że jesteś syneczkiem mamusi. Nie potrzebujesz dziewczyny, tylko raczej powrotu do rodziców, żeby mamusia mogła się tobą opiekować. Nie jestem zainteresowana byciem czyjąś służącą, nawet jeśli wiązałoby się to z paroma ko rzyściami. Chcę czegoś więcej, ale nie z tobą. - Poczekaj, daj mi szansę. Potrafię się zmienić. Gina się roześmiała. - Richie, ty jesteś beznadziejnym przypadkiem. Od urodzenia traktowano cię jak królewicza. Twoja mat ka uważa cię za wcielenie Boga. Założę się, że robi za cie bie pranie. - Potrafię się zmienić. Jestem dorosłym, inteligentnym mężczyzną, mam trzy dyplomy. Z pewnością nauczę się robić pranie. - Z pewnością. Jeśli chcesz, to proszę bardzo, ale nie rób tego dla mnie. Przykro mi, Richie. Wychodząc z mieszkania, Rich zobaczył Sama opie kuńczo obejmującego żonę i opierającego się o ścianę na korytarzu. Tina wzruszyła ramionami, jakby chciała tym samym powiedzieć, że tak to czasem bywa, uśmiech nęła się smutno i pomachała mu. Rich odpowiedział jej skinieniem głowy i skierował się do windy. Chciał jedynie * 21 *
wrócić do domu, zakopać się pod kołdrą na tydzień lub dwa, niczym Brian Wilson z The Beach Boys, zajadając się paczkami biscotti, i oglądać w telewizji na przemian hokeja i kreskówki. Nie mógł uwierzyć, że właśnie rzuci ła go kobieta. Nigdy wcześniej żadna nie dała mu kosza. Cóż, może z wyjątkiem tego przypadku, gdy miał siedem naście lat i jego dziewczyna przespała się z jego najlep szym przyjacielem, Nickiem Romeo, a potem podkablo- wała ich glinom, przez co Nicka aresztowali za kradzież aut. Ale zrobiła to tylko dlatego, że dowiedziała się, że to Rich miał zamiar zerwać z nią pierwszy. Kobiety. Co miał teraz robić? Powinien przecież pojawić się na jakiejś imprezie charytatywnej z kobietą u boku, żeby udowodnić dziekanowi, że jest szanowanym, statecznym i zaangażowanym w dojrzały związek mężczyzną. Chole ra, musiał odzyskać Ginę, bo nie było szans na to, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni znajdzie nową dziew czynę i zdoła zbudować z nią prawdziwie partnerską rela cję. Był dobry, ale nie aż tak. A w ogóle, czy to faktycznie tak trudno być materiałem na stałego partnera? Rich postawił kołnierz kurtki, wcisnął ręce w kieszenie i ruszył przez zimny, jesienny wiatr do metra, żeby poje chać do domu. Wtedy przypomniał sobie, że w mieszka niu siedziała Becca. Świetnie. Tego mu tylko było trzeba. Kolejnej kobiety, która uważała, że nic nie był wart. Cho lera. Skoro nawet u siebie nie mógł liczyć na spokój, udał się do drugiego miejsca, w którym zawsze było mu do brze, do baru DiNicoli. * * * * * Becca przestawiła kota, nadal siedzącego w podróżnej klatce, z salonu do pokoju gościnnego. Wreszcie zasnął, a ona tymczasem posprzątała swoje nowe mieszkanie i zaczęła snuć plan pozbycia się niechcianego mężczyzny ze swojego życia. Miała wrażenie, że będzie to trudne, * 22 *
jednak przez lata zdążyła nauczyć się, że nic wartego wy siłku nie było łatwe do osiągnięcia. Nagle podskoczyła na dźwięk domofonu. Nie była pew na, co robić. Przecież za drzwiami równie dobrze mogła czekać dziewczyna Richa, a on powiedział, że Gina nie by łaby zadowolona, zastawszy Beccę w jego mieszkaniu. Z drugiej strony, mogła to być szybka droga do pozbycia się Richa Ronaldiego. Uśmiechnęła się. - Słucham? - Tu Rose Albertini, ciotka Richiego. Becca oparła czoło o chłodną ścianę i wpuściła kobie tę na klatkę. Spojrzała w lustro i przeczesała włosy, żału jąc, że nie ma czasu, żeby się odświeżyć. Odetchnęła głę boko i otworzyła drzwi. Becca spotkała ciotkę Rose tylko dwa razy - na przyję ciu zaręczynowym Annabelli i Mike'a, a potem na ich ślu bie. Annabella zawsze mawiała, że ciotka Rose jest prze rażająca, jednak niewielka staruszka, która weszła do mieszkania z lazanią w rękach, na taką nie wyglądała. - A, to ty. Tak mi się zdawało, że rozpoznaję głos. Nie wiele osób ma taki sam akcent. - Akcent? - Tak, proszę ciebie, brzmisz, jakbyś mówiła z zaciśnię tymi zębami. To niedobre dla szczęk - ciągnęła z wyraź nym, włoskim zaśpiewem. - Na starość zacznie boleć. Wiem, co mówię. Rose minęła Beccę, weszła do kuchni, włożyła lazanię do piekarnika i włączyła go. - Wyjmij to za czterdzieści pięć minut, gdy będzie miękkie i zacznie bulgotać. Na ostatnie kilka minut zdej mij folię, żeby zrumienić wierzch, jeśli masz ochotę. Wkładam sos i ser do Frigidaire*. Podgrzej sos i pamię taj zapakować wszystko, co zostanie. Zrobiłam porcję wy- Frigidaire - marka sprzętu kuchennego, w tym lodówek (przyp. tłum. ). * 23 *
starczającą dla ciebie i Richiego. Będzie głodny po dzi siejszym wieczorze. Zadbaj o niego. - Wątpię, żebym była... - Aha, nie lubisz mojego Richiego, co? Mój Richie... to dobry chłopak, zobaczysz. Rozpieszczony, ale dobry. - Rose potarła dłońmi, jakby kładła tym samym kres wszelkim protestom, i zmierzyła Beccę wzrokiem od stóp do głów. - Za chuda jesteś. Mangia, mangia*. Mój Richie nie lubi chudych dziewcząt. - Pani Albertini... Rose machnęła ręką. - Mów mi „ciociu Rose". Praktycznie należysz do ro dziny. - Podeszła do Becki, ujęła jej twarz w dłonie i uca łowała oba w policzki. - Posmakuje ci moja lazania. Po tem, jak zechcesz, to nauczę cię, jak się ją robi. Nabierz więcej ciała. - Odwróciła wzrok i pokręciła głową. - Ech, będziecie się musieli z Richiem sporo napracować. Ale nie martw się, jesteś dobra dla niego, a kiedy on doro śnie, będzie dobry dla ciebie... - Przepraszam pani... to znaczy, ciociu Rose. My z Ri chiem nie... my nawet się nie lubimy. Naprawdę, źle to ciocia rozumie. - Lubicie? Kto tu coś mówi o lubieniu? Myślisz, że ja i mój Vito się lubiliśmy? - roześmiała się. - Nie musicie się lubić. A raczej, nie od razu. - Machnęła ręką. - To ogień jest tym, co się podoba. Z całą resztą człowiek uczy się żyć i tolerować, a potem kochać. Słuchaj ciotki Rose. - Stwierdziła stukając się palcem w skroń. - Ja swoje wiem. Becca wiedziała jedynie, że ta kobieta powinna poddać się terapii. Jednak spojrzenie, jakim obdarzyła Beccę przy ostatnich słowach, przyprawiło dziewczynę o dresz cze. Rozumiała już, o co chodziło Annabelli. Od wł. mangiare - jeść (przyp. tłum. ). * 24 *
Staruszka podeszła do drzwi, odwróciła się i uniosła dłoń. - Nie musisz mi dziękować. Dbaj tylko o mojego Ri chiego. Dobra z ciebie dziewczyna. Chudziutka, ale nie na długo. - Nie na długo? - Nie - odparła i znów ucałowała Bekę. - Nabierzesz nieco ciała i będziesz pięknością. Jesteś katoliczką? Becca pokręciła głową. - Prezbiterianką. - A co tam, pewnie zawsze można nawrócić, nie? - Kogo? Kobieta jedynie poklepała ją po policzku. - Nic ci nie będzie. Tylko uważaj na kota. Coś z nim nie tego. Becca uśmiechnęła się szeroko. - Myśli ciocia? Dzięki za lazanię, ciociu Rose. - Prego*, ciao. Becca przez chwilę obserwowała ją przez okno. Na dźwięk miauczenia Trójnoga przewróciła oczami. Jej kot był zdecydowanie „nie tego". Nie wiedziała, czy tylko z powodu utraty jednej łapy, czy także zaburzeń osobo wości. Prawdopodobnie oba czynniki składały się na ten efekt. Sprawdziwszy, że drzwi do ogrodu oraz psie drzwiczki, z których dotąd korzystał Dave - pies Rosalie, są zamknięte, Becca wypuściła Trójnoga, żeby zbadał no we otoczenie. Ona tymczasem zabrała się do zmiany po ścieli. Za nic w świecie nie miała zamiaru spędzić nocy na kanapie, albo - Boże broń! - na przypominającym ło że tortur futonie we wnęce. Zamierzała przejąć kontrolę nad gąbczastym, idealnie dopasowującym się do ciała materacem. Richowi pozostawał wybór pomiędzy kana pą a futonem, a ona będzie na tyle miła, że zostawi mu koc i poduszkę. * Prego (wł. ) - Proszę (przyp. tłum. ).
, cholera. Co z tobą? Znowu rzuciła cię dziewczyna? Rich podniósł wzrok znad szklanki whisky, na dnie której szukał rozwiązania swoich problemów, by znaleźć przed sobą nieco rozmytego i niewyraźnego Vinny'ego DiNicolę. Vinny był facetem wielkim niczym niedźwiedź, z ciemnymi włosami i zrośniętymi brwiami, które przypo minały Richiemu nastroszoną, dużą, czarną gąsienicę. Miał na sobie biały fartuch kucharski i spodnie w biało- -czarną kratę ze śladami dań dnia. Jedyne, co zmieniło się w Vinnym od momentu, gdy Richie był dzieciakiem w tarapatach, to linia włosów. Zakola powiększały się w zawrotnym tempie. Rich dopił drinka i pchnął szklankę w stronę Vin- ny'ego. - Dostałem kosza po raz drugi w życiu. Coś takiego nie zdarza się co dzień. - I za każdym razem, jak cię która rzuci, to lądujesz w moim barze. Przynajmniej tym razem nie jesteś już nie letni. - Vinny napełnił Richiemu szklankę i pchnął ją po barze. Sobie nalał trochę Jacka Daniel'sa, uniósł kie liszek w niemym toaście, po czym wypił większość zawar tości, nim odstawił ją na blat ze szczękiem i pełnym zado wolenia „Aaach... ". * 26 *
Rich dopił swoją szkocką i stwierdził, że chyba ma dość. Picia, ma się rozumieć, nie życia czy czegokolwiek w tym rodzaju. Z pewnością był w dołku, ale bardziej od utraty Giny przygnębiało go to, co powiedziała. Richie czekał, aż Vinnie znów skupi na nim uwagę. - Czy sądzisz, że nadaję się do poważnego związku? - Na pewno nie ze mną. Rich usiłował skupić wzrok na Vinnym. Tak, zdecydo wanie robił się coraz bardziej pijany. Poznał to po tym, że z trudem trafiał szklanką do ust. A gdy trzeba celować, żeby trafić do własnych ust, ma się spore szanse na utra tę świadomości. - Cholera, Vin, dobrze wiesz, o czym mówię. Gina po wiedziała, że nie jestem materiałem na partnera w związku. - Cóż, ma rację. Rich patrzył na Vinny'ego, ale ten nie poruszał ustami, więc musiał wydobywać głos w jakiś inny sposób, bo zda je się słychać go było z miejsca gdzieś obok. Obróciwszy głowę, Rich zobaczył swojego szwagra, Nicka, siedzącego tuż przy nim. Nick złapał Richa za kark i potrząsnął, po czym trącił go ramieniem. - Mona dzwoniła. Powiedziała, że potrzebujesz wspar cia i męskiej więzi, cokolwiek to znaczy. Kazała mi ruszyć tyłek i zajrzeć tutaj. Lepiej, żeby to było coś ważnego. Siedziałem sobie w domowym zaciszu z żoną i psem, oglądając mecz. - Spojrzał na Richa z czymś pomiędzy uśmieszkiem a grymasem i sięgnąwszy za bar, złapał pilo ta, zmienił program na mecz i wyłączył głos. Vinny nalał Nickowi drinka. - Gina rzuciła Richiego, bo jej zdaniem chłopak nie nadaje się do stałego związku. Nick kiwnął głową. - Bystra dziewczyna. Rich miał zamiar trzepnąć Nicka, ale łokcie trzymał na barze, a głowę opierał na dłoniach i przypomniał so- * 27 *