Kim Lawrence
Zawsze tam, gdzie ty
Tłumaczenie:
Alina Patkowska
PROLOG
Londyn, trzy lata wcześniej
Wewnętrzny zegar jak zwykle obudził Lily o szóstej. Budzenie o tej porze miała
chyba zapisane w genach, ale dzięki temu nigdy się nie spóźniała. Zadziwiające też
było, jak wiele udawało jej się zrobić w ciągu tej spokojnej godziny, zanim obudzi się
reszta świata, a w każdym razie głośni sąsiedzi z sąsiedniego mieszkania.
Leżąc z ramieniem nad głową, odgarnęła z twarzy ciężkie, splątane włosy i poczu-
ła niechęć do ludzi, którzy potrafili tak po prostu przewrócić się na drugi bok i zno-
wu zasnąć – do normalnych ludzi, którym czasem zdarzało się zaspać, a nawet do
własnej bliźniaczki Lary, która potrafiłaby przespać trzęsienie ziemi. Tymczasem
Lily budziła się każdego ranka o tej samej godzinie.
Ale tego ranka coś było inaczej – tylko co? Między delikatnymi brwiami Lily poja-
wiła się zmarszczka. Czyżby rzeczywiście zaspała? Z zamkniętymi oczami sięgnęła
po telefon. Zanim go znalazła, jej dłoń natrafiła na kilka nieznajomych przedmiotów.
Uchyliła jedną powiekę i odczytała na ekranie godzinę. Oczywiście, jak zwykle był
środek nocy. Przycisnęła telefon do nagiej piersi. Zaraz: dlaczego właściwie nagiej?
Podciągnęła wyżej prześcieradło, rozejrzała się i dopiero teraz zdała sobie spra-
wę, że to nie jest jej pokój, a ona sama czuje się tak, jakby przebiegła maraton. Na-
raz wszystko sobie przypomniała i szeroko otworzyła oczy. Teraz już wiedziała, dla-
czego bolą ją mięśnie, o istnieniu których nie miała dotychczas pojęcia. Przycisnęła
rękę do piersi i poczuła szum w uszach. Powoli, bardzo powoli obróciła głowę,
sprawdzając, czy to wszystko tylko jej się nie przyśniło, i z jej ust wydobyło się wes-
tchnienie ulgi: to nie był sen. Zamrugała i skupiła wzrok na uśpionej twarzy, stara-
jąc się zapisać w pamięci jej rysy, choć dobrze wiedziała, że nigdy nie zapomni ani
tego mężczyzny, ani tej nocy. Taką twarz trudno byłoby zapomnieć: wysokie, inteli-
gentne czoło, wyraźne kości policzkowe, silnie zarysowany podbródek, gęste ciem-
ne brwi, delikatny nos i pełne usta. Gdyby jednak Lily miała wybrać jedną rzecz,
która w tej twarzy urzekała ją najbardziej, byłyby to oczy – niewiarygodnie błękitne
i obrzeżone długimi ciemnymi rzęsami.
Wyglądał teraz jakoś inaczej. Dopiero po dłuższej chwili Lily zrozumiała, na czym
polega subtelna różnica: brakowało niespokojnej energii, która otaczała go przez
cały czas jak niewidzialne pole siłowe, gdy nie spał. Bez niej wydawał się młodszy.
Popatrzyła na ciemny ślad zarostu na policzkach i przypomniała sobie dzień, gdy
zobaczyła go po raz pierwszy. Oczywiście słyszała o nim wcześniej: jej ojciec był
ogrodnikiem w Warren Court, zresztą cała wioska słyszała o chłopcu urodzonym
w czepku i rozpieszczanym przez dziadka. Gdy Benedict wprowadził się do wielkie-
go domu, Lily z miejsca powzięła do niego niechęć.
Warren Court, jedna z największych posiadłości w kraju nadal pozostających
w prywatnych rękach, leżało zaledwie o pół kilometra od domku, w którym miesz-
kała Lily. Już wtedy wiedziała, że pod pewnymi względami ten dom znajduje się na
innej planecie, a nawet w innym wszechświecie, i mocno sobie postanowiła nie lubić
tego bogatego chłopaka. Ale potem, kiedy zmarł jej ojciec, zupełnie zapomniała
o Benedikcie. Na pogrzebie w ogóle nie zwróciła na niego uwagi, choć stał obok
dziadka.
Niespostrzeżenie wymknęła się z cmentarza nad staw, na którym ojciec lubił
puszczać kaczki. Wybrała spory kamień, zważyła go w dłoni i rzuciła, ale kamień od
razu zatonął, pozostawiając po sobie rozchodzące się na wodzie kręgi. Spróbowała
jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu ręka ją rozbolała. Całą twarz miała mokrą od łez.
Naraz usłyszała szelest liści i ktoś stanął za jej plecami.
– Nie tak. Musisz wybrać płaski kamień. Cały sekret w ruchu nadgarstka, zobacz.
Patrzyła na kamień, który kilkakrotnie odbił się od powierzchni wody.
– Nie umiem tak.
– Umiesz. To łatwe.
– Nie umiem! – Zacisnęła pięści i odwróciła się do niego. Był bardzo wysoki i mu-
siała unieść głowę, żeby na niego spojrzeć. – Mój tata nie żyje i nienawidzę cię! –
wykrzyknęła, wkładając w ten okrzyk całą swoją rozpacz.
Dopiero wtedy zauważyła jego oczy, bardzo niebieskie i przepełnione współczu-
ciem. Skinął głową i powiedział po prostu:
– Wiem. To okropne.
Podał jej następny kamień, gładki i chłodny w dotyku.
– Spróbuj teraz.
Zanim odeszli od stawu, udało jej się rzucić kamień tak, że odbił się od wody trzy
razy, i odkryła, że jest zakochana.
W gruncie rzeczy to było nieuniknione. Lily tęskniła do romansów, a ten chłopiec,
już prawie mężczyzna, wydawał się ucieleśnieniem wszystkich bohaterów z powie-
ści, które pochłaniała tonami. Mieszkał w zamku i w każdym calu przypominał
mrocznego, melancholijnego bohatera. Był dojrzały – starszy od niej o całe pięć lat,
wysportowany i wyrafinowany. Natychmiast zaczęła fantazjować na jego temat,
choć wiedziała, że te fantazje nigdy nie staną się rzeczywistością. A jednak które-
goś wieczoru przytrafił jej się bal.
Od wielu tygodni wyczekiwała przyjęcia bożonarodzeniowego, które dziadek Be-
nedicta wydawał co roku dla pracowników Warren Court. Matka Lily była tam te-
raz gospodynią. Przyjęcie odbywało się w wielkiej elżbietańskiej sali. Benedict, któ-
ry w lecie skończył Oksford, a teraz miał jakąś ważną pracę w City, również miał
przyjechać – tak twierdził jego dziadek.
Lara miała znacznie lepsze wyczucie stylu niż Lily. Miała też więcej ubrań dzięki
napiwkom z hotelu, gdzie w soboty pracowała jako kelnerka. Lily pożyczyła od niej
sukienkę i przez kilka godzin przygotowywała się do wyjścia. Gdy Benedict wresz-
cie się pojawił, ubrany w ciemny garnitur, wydawał się pełen dystansu i bardzo
zmieniony. Zanim jednak Lily zdążyła mu się dokładnie przyjrzeć, zdała sobie spra-
wę, że nie przyjechał sam. Towarzysząca mu wysoka blondynka w bardzo eleganc-
kiej sukience przez cały wieczór patrzyła na wszystkich z wyższością.
– Tak mi się tu nudzi, kochanie – jęczała, przeciągając samogłoski i nie próbując
ukryć arystokratycznego akcentu. – Kiedy wreszcie będziemy mogli stąd wyjechać?
Nie uprzedziłeś mnie, że tu będą sami miejscowi prostacy.
Lara nie przepuściła żadnej okazji, by wbić siostrze szpilę.
– Nie śliń się tak, Lily, bo to brzydko wygląda. Jeśli go chcesz, to idź i weź go so-
bie.
– Wcale go nie chcę – parsknęła Lily. – On mi się w ogóle nie podoba. Jest nudny
i okropnie nadęty. – Obróciła się na pięcie i dopiero teraz dostrzegła Benedicta, któ-
ry stał tuż za nią.
Od tamtej żenującej chwili nie widziała go ani nie myślała o nim przez całe lata.
Naturalnie, był znaną osobą i czasem natrafiała na jego nazwisko na finansowych
stronach gazet, ale to nie był jej świat i tak naprawdę nie miała pojęcia, czym Bene-
dict się zajmuje.
Spotkała go zupełnie nieoczekiwanie, wychodząc z księgarni. Nie wierzyła
w zrządzenia losu, ale jak inaczej można było wyjaśnić to, co się stało? Wyszła na
ulicę akurat w chwili, gdy on tamtędy przechodził. Wiatr zarzucił jej włosy na twarz
i chwilowo oślepiona, zderzyła się z nim – nie z żadnym innym przechodniem, ale
właśnie z Benedictem.
– Lily.
Benedict był jedną z niewielu osób, które nigdy nie myliły jej z siostrą.
Podał jej książkę, którą upuściła, i jego opalone palce otarły się o jej palce. Nasto-
letnie fantazje seksualne zupełnie nie przygotowały Lily na ten dotyk. Miała wraże-
nie, że przeszył ją prąd elektryczny i prawie zapomniała, jak się nazywa.
Obydwoje podnieśli się jednocześnie, nie wypuszczając z dłoni książki, jakby był
to łącznik między nimi, którego nie chcieli się pozbywać. Dopiero gdy potrącił ich
jakiś przechodzień, odsunęli się od siebie i książka znów upadła na ziemię. Czar
prysł i obydwoje wybuchnęli śmiechem. Tym razem Lily pozwoliła mu podnieść
książkę. Zerknął na tytuł i zagadkowo uniósł brwi.
– Zawsze byłaś molem książkowym – stwierdził z uśmiechem. – Pamiętam, jak
przyłapałem cię kiedyś w bibliotece dziadka z pierwszym wydaniem Dickensa scho-
wanym pod swetrem.
Zatrzymała się w miejscu jak wryta i ogarnęło ją przerażenie.
– To było pierwsze wydanie?
– Nie patrz tak na mnie. Dziadek nie miał nic przeciwko temu.
– On o tym wiedział?
Zmarszczki w kącikach jego oczu pogłębiły się.
– Że po cichu pożyczałaś sobie książki z jego biblioteki? Wiedział. Dziadek jest
bardzo spostrzegawczy. – Oderwał wzrok od jej zarumienionej twarzy, obrócił rękę
i spojrzał na cieniutki jak papier zegarek. – Miałem właśnie zamiar pójść na kawę…
– urwał i w jego oczach błysnęło ciepłe światło. – Nie, to nieprawda. Nie miałem za-
miaru iść na kawę, ale teraz mam. – Przechylił głowę na bok i uśmiechnął się do
niej. – O ile ty masz ochotę?
Kolana ugięły się pod Lily. Stłumiła westchnienie, próbując opanować splątane
emocje. Skoro tak na nią działał jego uśmiech, to co by było, gdyby ją pocałował?
Opanuj się, pomyślała. On proponuje ci tylko cappuccino, a nie szalony seks.
– Chętnie – uśmiechnęła się i w duchu natychmiast dała sobie po łapach za to, że
zgodziła się zbyt szybko. – Jestem umówiona, ale Sam ma tu być dopiero o wpół do
czwartej.
Ciemne brwi Bena ściągnęły się w surową linię.
– To twój chłopak?
– Przyjaciółka. – Lily poznała Samanthę Jane w szkole aktorskiej. Była pewna, że
jeśli spóźni się na spotkanie, Sam nie będzie miała nic przeciwko temu, a nawet
przeciwnie, ucieszy się. Lily często wysłuchiwała od niej kazań na temat swojego
życia uczuciowego, a właściwie jego braku.
– Musisz przestać tak wybrzydzać – powtarzała Sam. – Spójrz na mnie. Nawet
nie pamiętam, ile żab już pocałowałam, ale gdy wreszcie pojawi się prawdziwy ksią-
żę, będę umiała dostrzec różnicę. A poza tym żaby bywają zabawne.
W godzinę później Lily i Benedict wciąż siedzieli w niewielkiej kafejce. Nie potra-
fiła sobie potem przypomnieć, co dokładnie mówili, ale udało jej się go rozbawić.
Czuła się przy nim inteligentna i seksowna. Po pierwszych pięciu minutach rozluźni-
ła się i przestała się mieć na baczności. Rozmawiali o literaturze, o polityce, o jej
ulubionych lodach, o szkole aktorskiej i o wielkiej szansie, jaką ostatnio dostała. Do-
piero później uświadomiła sobie, że on nie powiedział prawie nic o sobie.
– A zatem zobaczę cię na dużym ekranie? – Oparł łokcie na stole i pochylił się
w jej stronę. Jego zainteresowanie wydawało się zupełnie szczere. Patrzył tylko na
nią i zupełnie nie zwracał uwagi na inne kobiety, które spoglądały w jego stronę.
Ogromnie jej to pochlebiało. Gdyby była kotem, zaczęłaby mruczeć z zadowolenia.
– To tylko niewielka rola.
– Aktorka nie powinna umniejszać własnych dokonań.
– Niczego nie umniejszam, mówię prawdę. To bardzo mała rola.
– Ale w pilotażowym odcinku serialu telewizyjnego.
– Po prostu mi się poszczęściło.
– Potrzebne ci szkolenie w autoprezentacji.
– Czy to jest propozycja? – zapytała zmysłowym głosem, spoglądając na niego
spod rzęs. Na widok jego uśmiechu serce zabiło jej jeszcze szybciej.
Przy trzeciej filiżance kawy odkryła, że można się uzależnić od mężczyzny, w któ-
rego oczach błyszczy nieskrywane pożądanie, zwłaszcza że ten mężczyzna przez
większą część życia był jej ideałem. Wszystkich pozostałych porównywała do niego,
ale, naturalnie, nikt nie dorastał do wzorca. Czy właśnie dlatego nie była dotych-
czas w żadnym poważnym związku? Zaczęła się nad tym zastanawiać, ale wszystkie
myśli uleciały jej z głowy, gdy Ben wziął ją za rękę i zaczął masować kciukiem wnę-
trze jej dłoni. To, co czuła w tej chwili, zupełnie nie przypominało młodzieńczego za-
uroczenia. Nie było podobne do niczego, co czuła wcześniej, ani nawet do niczego,
co sobie tylko wyobrażała. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że siedzi z przymknię-
tymi oczami, gdy wtem usłyszała jego niski głos:
– Mam tu pokój.
Nie była w stanie się odezwać. Dopiero po dłuższej chwili wykrztusiła gardłowym
głosem, której jej samej wydawał się obcy:
– Dobrze.
Zacisnęła teraz dłonie w pięści, powstrzymując pragnienie, by dotknąć jego po-
liczka. Spał spokojnie. Pod oczami wciąż miał ciemne cienie, ale ze zmęczeniem
było mu do twarzy, pomyślała Lily, wpatrując się w jego długie rzęsy.
Był piękny. Westchnęła głęboko i poczuła ucisk w piersi. Ostatniego wieczoru dłu-
go gryzła się w język, by tego nie powiedzieć, i w końcu się poddała. Powtarzała to
wielokrotnie pomiędzy pocałunkami.
Zostali kochankami. Benedict był jej pierwszym mężczyzną, ale zachowała tę wie-
dzę dla siebie. Wróciła myślami do ostatniego wieczoru, do tej chwili, która zmieni-
ła jej życie, i w jej oczach pojawił się rozmarzony wyraz. Wiedziała, że ta noc zmie-
niła ją na zawsze, że nigdy nie będzie już tą samą osobą.
Gdyby wiedziała, na co się zgadza, nie czekałaby tak długo. Ta noc przeszła
wszelkie jej oczekiwania, a przecież czekało ją znacznie więcej takich nocy – nocy
i dni. Na samą myśl o przyszłości z Benedictem serce zaczynało jej trzepotać
w piersi. Ostatnia noc była zaledwie początkiem… musiało tak być. Seks z nim był
niewiarygodny i nie ograniczał się jedynie do fizycznej strony. Nie potrafiła tego na-
zwać, ale to było prawdziwe. Coś tak wyjątkowego nie mogło być tylko przelotną
przygodą.
Czy Benedict zdawał sobie sprawę, że był jej pierwszym mężczyzną? Ostatniej
nocy nie wyznała mu tego, bo przypomniała sobie, co zdarzyło się Larze. Mężczy-
zna, w którym zakochała się jej siostra, oświadczył, że dziewice nie są w jego typie.
Czy inni mężczyźni również tak myśleli? Nie mogła ryzykować. Nie miała pojęcia,
czy się zorientował, nie była również pewna, czy można uznać, że go okłamała. Po-
myślała, że zapyta go o to później.
Miała wielką ochotę go obudzić, ale powstrzymała się. Chcąc się zająć czymś in-
nym, sięgnęła po telefon i przejrzała pocztę, a potem przeszła do ostatnich plotek
z kręgów teatralnych. Dowiedziała się, że spektakl, na którym była w ostatnim ty-
godniu, został nominowany do nagrody Oliviera, że fani pewnej opery mydlanej do-
magają się przywrócenia ulubionego serialu, że para znanych aktorów rozstaje się,
ale chcą pozostać przyjaciółmi, i że…
Naraz jej palec znieruchomiał na ekranie, a w głowie zaczęło narastać nieznośne
napięcie.
– Nie – szepnęła, wpatrując się w ekran oczami pełnymi łez. Ależ była głupia! Oto
miała wszystko przed sobą, czarno na białym.
Artykuł był napisany kwiecistym stylem. Cytowano przyjaciół świeżo zaręczonej
pary, było tam również kilka zdjęć przyszłej panny młodej z błyszczącym kamieniem
na palcu i pana młodego: ze śniegiem na rzęsach na stoku narciarskim, na czerwo-
nym dywanie, na konferencji ekonomicznej. Pierś Lily uniosła się w ciężkim odde-
chu. „Te zaręczyny nikogo nie zdziwiły”, przeczytała. Cóż, autor artykułu mylił się,
bo ona była bardzo zdziwiona. Poczuła metaliczny posmak w ustach. Ale właściwie
dlaczego była zdziwiona? Dostrzegła w nim to, co chciała zobaczyć. Benedict był
tylko mężczyzną, a ona okazała się łatwą zdobyczą.
Gardło ściskał jej gniew. Przełknęła szloch i wbijając paznokcie w dłonie, jeszcze
raz spojrzała na jego śpiącą twarz. Przejrzała go już jako szesnastolatka. Miała
wtedy więcej rozumu niż teraz, w wieku dwudziestu dwóch lat. Benedict mógł za-
kładać, że ona nie ma nic przeciwko przygodzie na jedną noc, ale na litość boską,
przecież on sam dopiero co się zaręczył!
Opanowała się z trudem. Mogła mu zrobić awanturę, ale czy warto było się tak
upokarzać? Tym samym przyznałaby, że jest naiwną idiotką, która wierzy w pokre-
wieństwo dusz i prawdziwą miłość. Wszystko było lepsze od tego.
Drżąc na całym ciele, odrzuciła kołdrę, ostrożnie ubrała się w łazience, nie odwa-
żając się zapalić światła, i jak złodziej wymknęła się na wczesny poranek. Dopiero
w metrze zauważyła, że zgubiła jeden kolczyk.
Nie była to jedyna rzecz, jaką straciła tej nocy, nie wiedziała jednak, że również
coś zyskała.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przez pierwsze dwa dni urlopu Lily narzucała lekką sukienkę na bikini, pokrywała
usta bezbarwnym błyszczykiem, nakładała odrobinę cienia na powieki i z sandałami
w ręku szła wzdłuż białej piaszczystej plaży. Potem dołączała do pozostałych gości
w jadalni, która miała tylko dach, ale nie miała ścian. Przy kolacji goście słuchali
utalentowanego pianisty i sącząc zabójcze koktajle o egzotycznym wyglądzie, pa-
trzyli na słońce zachodzące nad oceanem.
Ta idylla miała tylko jeden niewielki, lecz bardzo istotny minus: Lily nie miała
z kim dzielić tego doświadczenia. Dla niej to nie był problem, ale zdawało się, że dla
innych tak. Toteż tego ranka zdecydowała się zjeść śniadanie na tarasie swojego
bungalowu z widokiem na plażę.
– Proszę uprzedzić wcześniej, jeśli będzie pani chciała zjeść tu też lunch – powie-
działa Mathilda, pokojówka.
Lily uśmiechnęła się do niej.
– Pomyślałam, że trochę sobie pospaceruję. Może wybiorę się do miasteczka.
Wrócę dopiero na podwieczorek i zjem tu kolację.
– Sama? – Pokojówka spojrzała na nią z dezaprobatą, jakiej Lily mogłaby się spo-
dziewać od własnej matki. Lily jednak zdecydowanie skinęła głową.
Byłoby chyba lekką przesadą powiedzieć, że nie można się tu było nigdzie ruszyć,
nie wpadając na jakąś parę w trakcie miodowego miesiąca, ale ośrodek, przezna-
czony tylko dla dorosłych, zorientowany był na takie właśnie pary. Jedyną samotną
osobą, jaką Lily tu spotkała, był gadatliwy pisarz w średnim wieku, autor książek
podróżniczych. Choć miło było się dowiedzieć, że wyspa należała kiedyś do Danii,
a potem została sprzedana Ameryce, to jednak Lily nie miała ochoty na kolejny wy-
kład podczas kolacji. Poza tym samotność była dla niej rzadkim luksusem.
Dopóki nie została matką, nie miała pojęcia, jak bardzo zmieni się jej życie, ale na
myśl o córce na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech. Nie planowała macierzyń-
stwa, teraz jednak nie potrafiła już sobie wyobrazić życia bez dziecka. Bardzo tęsk-
niła za Emmy i poświęcanie trzydziestu minut na pielęgnację paznokci, a potem
dwóch godzin na nieprzerwaną lekturę wydawało jej się czystą rozpustą. Żałowała,
że w gazetowym konkursie nie przypadła jej trzecia nagroda – nowy laptop. Ale gdy
powiedziała to głośno, jej matka oburzyła się:
– Nie możesz zrezygnować z wakacji w tropikach!
– Ale Emmy…
– Nie wierzysz, że potrafię się zająć własną wnuczką przez tydzień?
– Oczywiście, że wierzę, ale nie mogę pozwolić, żebyś…
Lily miała poczucie winy, że za bardzo wykorzystuje matkę, która przez całą trud-
ną ciążę i w pierwszych miesiącach po urodzeniu dziecka była dla niej wielkim
wsparciem. Lily nie mogłaby podjąć pracy na część etatu w miejscowym college’u,
gdyby mama nie była gotowa zająć się Emmą przez te dwa przedpołudnia w tygo-
dniu.
– Co ja będę robiła na tej plaży? – westchnęła.
– Samo to, że pytasz, pokazuje, jak bardzo są ci potrzebne wakacje. Kiedy po raz
ostatni miałaś pół godziny do własnej dyspozycji? Kiedy spotkałaś się towarzysko
z kimś w swoim wieku? Musisz się trochę rozluźnić. Może nawet kogoś poznasz?
Lily westchnęła z desperacją. Dobrze wiedziała, do czego zmierza ta rozmowa.
– Mamo, wiem, że chciałbyś mnie wydać za mąż, ale…
– Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. Chciałabym, żeby obie moje córki były szczę-
śliwe.
Lily wiedziała, jak jej matka rozumie szczęście. Często powtarzała: „Każdy ma na
tym świecie bratnią duszę. Ja znalazłam swoją. Dla mnie nie ma, nigdy nie było i nie
będzie innego mężczyzny oprócz waszego ojca”. Lily jednak nie potrafiła pogodzić
tych romantycznych słów ze swoimi wspomnieniami z dzieciństwa, pełnymi podnie-
sionych głosów, łez i trzaskania drzwiami. Nigdy nie mówiła o tym głośno, ale cza-
sem się zastanawiała, czy ze strony matki nie jest to tylko sposób radzenia sobie
z wczesnym wdowieństwem. Może Elizabeth tak długo to powtarzała, aż w końcu
sama uwierzyła?
– Jestem szczęśliwa – upierała się Lily. Dlaczego nikogo nie potrafiła o tym prze-
konać?
Nawet gdyby pragnęła romansów, to nie miała na nie czasu. Pracowała na wy-
dziale teatralnym college’u i dodatkowo była wolontariuszką w hospicjum, na które
jej matka nieustannie zbierała fundusze. Do tego dochodziła opieka nad dwuletnią
córeczką. Choć każdego wieczoru padała na łóżko zupełnie wyczerpana, to jednak
uważała swoje życie za pełne i bogate. Tylko czasem zastanawiała się, co by było
gdyby, ale dusiła te myśli w zarodku. Nie wyrzekła się swoich ambicji; po prostu te-
raz miała inne ambicje niż kiedyś. Przed ukończeniem szkoły zagrała kilka niewiel-
kich ról w telewizyjnych serialach i główną w dramacie kostiumowym – nie tak źle
jak na bliźniaczkę, która zawsze czuła się niewidoczna na tle siostry, a potem jej ży-
cie nieoczekiwanie się zmieniło i nie żałowała tego. Teraz przede wszystkim chciała
być dobrą matką dla swojej córki. Była niezłą aktorką, ale przypadkiem odkryła, że
jest o wiele lepszą nauczycielką. Zamierzała zaczekać, aż Emmy pójdzie do szkoły,
i zdobyć kwalifikacje, które pozwoliłyby jej samodzielnie uczyć, a nie tylko asysto-
wać. Może nigdy nie zobaczy swojego nazwiska na plakatach, ale za to pomoże ja-
kiejś nieśmiałej, niezręcznej istocie, jaką sama kiedyś była, odkryć poczucie wolno-
ści, jakie daje wcielanie się w kogoś innego na scenie.
Ale gdy szła po pustej plaży i jej stopy zapadały się w piasek, nie myślała o swojej
przyszłej pracy, tylko o rozmowie z córką, przeprowadzonej poprzedniego dnia
przez komputer. „Rozmowa” to chyba było zbyt wielkie słowo, bo Emmy siedząca
na kolanach babci zasnęła po pięciu minutach. Zdążyła tylko powiedzieć, że chciała-
by mieć psa.
W końcu Lily rzuciła ręcznik na piasek i wpatrzyła się w morze, ogarnięta nie-
przepartą tęsknotą za córką.
Zwrócenie obrazu nie było łatwe. Ben próbował wszystkiego, ale nic nie działało.
Dziadek nie chciał ustąpić nawet o krok i wciąż nie przyjmował do wiadomości, że
wyprzedawanie ziemi i rodzinnych pamiątek na dłuższą metę nie jest dobrą metodą
planowania finansowego.
Tego ranka kłótnia nie trwała długo. Już po kilku minutach dziadek wypowiedział
swoją słynną formułę: „nie pokazuj mi się więcej na oczy”, a Ben, wiedząc, że jeśli
zostanie dłużej, to powie coś, czego potem będzie żałował, pogodził się z tym, co
nieuniknione.
Jak zwykle jego złość szybko opadła. Przemierzając korytarze starego domu
uświadomił sobie, że musi zmienić taktykę. Rządy i instytucje finansowe z uwagą
wsłuchiwały się w jego analizy i ceniły sobie jego opinie, musiał się jednak pogodzić
z tym, że dziadek nie traktuje go jak dorosłego i z całą pewnością nie będzie go słu-
chał.
Zatrzymał się, żeby odpowiedzieć na wiadomość od swojej asystentki, która przy-
pominała mu, że za dwie godziny ma spotkanie w Paryżu, gdy naraz usłyszał ten
dźwięk. Zerknął przez okno osadzone w głębokiej kamiennej niszy na helikopter,
którym tu przyleciał. Miał ochotę udawać, że nic nie usłyszał, ale dźwięk się powtó-
rzył. To był głos płaczącego dziecka. Wsunął telefon do kieszeni i zaciekawiony po-
szedł za tym głosem. Dotarł do kuchni, w której nic się nie zmieniło od czasów kró-
lowej Wiktorii. Drzwi były szeroko otwarte. W chwili, gdy Ben przekraczał próg,
dziecko trzymane w ramionach przez Elizabeth Gray, gospodynię jego dziadka, wy-
dało z siebie rozdzierający pisk, który w rozległym pomieszczeniu wydawał się jesz-
cze głośniejszy.
– Ma bardzo dobre płuca – stwierdził. I włosy też, dodał w myślach. Masa rudych
loków przywołała do niego wspomnienia, których wolałby nie wyciągać z zakamar-
ków pamięci.
– Benedict! – Elizabeth z krzyczącym dzieckiem na rękach ruszyła w jego stronę.
Czy uśmiechałaby się do niego tak promiennie, gdyby wiedziała, że przespał się
z jedną z jej córek? – Twój dziadek nic nie wspomniał, że masz przyjechać.
– Bo nie wiedział.
– Jak długo zostaniesz? Zresztą, mniejsza o to. Czy mógłbyś ją przez chwilę po-
trzymać?
Zanim zdążył odpowiedzieć, wcisnęła mu w ramiona płaczące dziecko. To było dla
niego zupełnie nowe doświadczenie. Stał sztywno, trzymając wyrywającą się
i wrzeszczącą dwulatkę tak, jakby trzymał w objęciach bombę, która lada chwila
może wybuchnąć. Zresztą chyba wolałby bombę. Bomby były bardziej przewidy-
walne niż małe dzieci.
Nie miał nic przeciwko dzieciom i rozumiał, dlaczego ludzie pragną się rozmna-
żać, sądził jednak, że niektórzy nie powinni tego robić – na przykład jego matka,
która nigdy nawet nie próbowała udawać, że ma jakieś uczucia macierzyńskie;
przeciwnie, ze wszystkich sił starała się zapomnieć, że urodziła dziecko, i całkiem
dobrze jej to wychodziło. Najważniejsza była dla niej zawsze kariera. Przez to Ben
szybko musiał się stać samodzielny i samowystarczalny. A teraz zauważał podobne
cechy u siebie. Był ambitny, bezwzględnie skupiony na pracy i nie miał żadnych złu-
dzeń co do własnego charakteru. Był egoistą, a do tego miał dobrze rozwiniętą intu-
icję. Dzięki niej odnosił sukcesy, ale nie potrzebował intuicji, by wiedzieć, że byłby
beznadziejnym rodzicem. To było oczywiste. Rodzicielstwo wymagało poświęceń
i kompromisów, a on nie był zdolny ani do jednego, ani do drugiego. Decyzja, że nie
będzie miał dzieci, była kolejnym punktem zapalnym w jego stosunkach z dziad-
kiem, który miał obsesję na punkcie przekazania dalej rodowego nazwiska.
– Czy ona jest chora? – Przyglądał się dziecku ostrożnie, próbując ukryć skrępo-
wanie. Mała zapewne była ładna, choć w tej chwili, z czerwoną, poznaczoną łzami
twarzą nie wyglądała najlepiej.
– Uderzyła się w głowę. Goniła kota i pośliznęła się. Muszę to obejrzeć. – Eliza-
beth rozgarnęła rude włosy dziewczynki. – To nic poważnego, tylko że nie przestaje
krwawić. Emmy nie lubi widoku krwi, ale to dzielna dziewczynka. Prawda, kocha-
nie?
Dzielna dziewczynka wydała z siebie kolejny rozdzierający wrzask. Czy wszystkie
dzieci zachowują się tak głośno? Ben, jako jedynak, nie był tego pewien.
– Nie wiedziałem, że Lara ma dziecko – powiedział, przekrzykując wrzaski małej.
– Przyjechała w odwiedziny czy wrócili ze Stanów na zawsze? – Tak naprawdę zu-
pełnie go to nie interesowało, chociaż był nieco zdziwiony, gdy usłyszał o ślubie
Lary. Była ostatnią osobą na świecie, jaką mógł podejrzewać o to, że młodo wyjdzie
za mąż. Z drugiej strony, któż może wiedzieć takie rzeczy? Jej siostra też wydawała
się ostatnią osobą na świecie, która mogłaby spędzić z mężczyzną noc, a potem
wyjść, zanim on się obudzi, a jednak zrobiła to. Zostawiła po sobie tylko zapach
perfum, zadrapania na jego ramionach i kolczyk z perełką. Gdy się obudził i zoba-
czył obok siebie pustą poduszkę, zamiast ulgi poczuł wściekłość. Uznał swoją reak-
cję za irracjonalną i nieproporcjonalną do sytuacji, ale nie potrafił się pozbyć tej
złości. Nawet teraz, po trzech latach, sam widok rudych loków popsuł mu nastrój.
Nie lubił czuć się wykorzystywany i bardzo cenił sobie dobre maniery.
Jego ego nie było zbyt kruche i zdarzały się w jego życiu sytuacje, gdy wolałby
uniknąć poranka po upojnej nocy, a jednak tamtego dnia, gdy wyciągnął rękę, spo-
dziewając się dotknąć ciepłej kobiecej skóry, a znalazł tylko zimne wgłębienie w po-
duszce, poczuł, że coś utracił. Gniew był tylko przykrywką.
Tamta noc zdarzyła się w nie najlepszym momencie. Wiedział o tym, a jednak zro-
bił to. Wiedział, że w najbliższej przyszłości jego życie osobiste stanie się przedmio-
tem publicznej inspekcji. Ogłoszenie zaręczyn z pewnością miało podnieść sprzedaż
gazet, ale czy miał prawo wydawać Lily na spekulacje brukowców, gdyby wyszło na
jaw, że tuż po ofiarowaniu pierścionka narzeczonej wpadł w ramiona innej kobiety?
Próbował sobie to wszystko zracjonalizować. Lily rozbudziła w nim uśpione in-
stynkty opiekuńcze, a poza tym nigdy w życiu nie przeżył lepszego seksu. Bardzo go
to zdziwiło. Zawsze wydawała mu się słodka i niewinna. No cóż, widocznie ona tak-
że skupiona była na karierze, a seks traktowała wyłącznie rekreacyjnie. Znał wiele
kobiet o równie pragmatycznym podejściu.
– Lara? – Elizabeth odgarnęła pasmo włosów z czoła i spojrzała na niego ze zdzi-
wieniem. – Lara nie ma dzieci. To córeczka Lily.
– Lily wyszła za mąż? – Ben poczuł się wstrząśnięty.
– Nie. Jest samotną matką i jestem z niej bardzo dumna – oświadczyła Elizabeth
obronnie. – Wróciła do wioski i pracuje w college’u, a ja jej pomagam.
Te informacje przytłoczyły Bena i wzbudziły w nim zadziwiająco silne emocje.
A zatem Lily nie doczekała się czerwonych dywanów i jupiterów. Popatrzył na dziec-
ko, które przestało już płakać. Mała podejrzliwie oddała mu spojrzenie. Na jej rzę-
sach drżały jeszcze ostatnie łzy, a oczy miały kolor głębokiego błękitu. Kobaltowe
oczy. Zesztywniał z napięcia i w jego umyśle zaczęło kiełkować szalone podejrzenie.
– To musi być trudne – powiedział ze współczuciem.
Elizabeth skinęła głową.
– Bardzo chętnie jej pomagam. Emmy, nie ruszaj się przez chwilę. To kochana
dziewczynka, ale Lily…
– Mamusia! – Usta dziewczynki zadrżały złowieszczo. Po chwili znów pociągnęła
nosem, wysunęła podbródek i wrzasnęła: – Ja chcę do mamy!
– To dziecko wie, czego chce.
Elizabeth wybuchnęła śmiechem.
– Z całą pewnością zupełnie nie przypomina Lily. Lily zawsze była spokojna. Lara
to zupełnie co innego. Mamusia niedługo wróci, kochanie. Jeszcze tylko pięć razy
pójdziesz spać. Dzieciom trudno jest wytłumaczyć upływ czasu – wyjaśniła Eliza-
beth i chrząknęła z zadowoleniem, gdy udało jej się wreszcie przykleić plasterek do
czoła dziecka. – No i już.
Ben miał wrażenie, że wszystkie jego myśli rozbijają się o wielki mur. Popełnił
standardowy błąd, próbując dopasować fakty do teorii. W tym wypadku teoria była
zupełnie idiotyczna. W końcu mnóstwo ludzi na świecie ma niebieskie oczy; zapew-
ne ojciec dziewczynki również do nich należał. W następnej chwili jednak dostrzegł
coś, co sprawiło, że mięsień w jego policzku zadrżał. Niebieskie oczy to nic nadzwy-
czajnego, ale ilu ludzi na świecie oprócz jego własnej matki mogło mieć takie zna-
mię? Miał ochotę rozgarnąć włosy dziewczynki i dokładnie obejrzeć ciemniejszy
półksiężyc za uchem.
– Mama! – Dziecko wepchnęło sobie do ust jego krawat.
– Nie rób tego, Emmy, bo się zadławisz. – Elizabeth wyciągnęła mokry jedwab
z ust małej i uśmiechnęła się do Bena przepraszająco. – Bardzo przepraszam. Do-
brze się czujesz?
Wziął głęboki oddech i uśmiechnął się z wysiłkiem.
– Trochę się posprzeczałem z dziadkiem. – Miał wrażenie, że od tej chwili minęły
już cale wieki.
Elizabeth wyciągnęła ręce, ale Ben nawet nie drgnął. Stał jak sparaliżowany,
wciąż trzymając w ramionach dziecko. Czy to było jego dziecko, jego córka? Jesz-
cze raz spojrzał na twarz dziewczynki. Odpowiedziała mu poważnym wzrokiem,
a potem znów pochwyciła za krawat.
– Moje!
Poczuł się dziwnie, jakby ktoś ścisnął mu pierś żelazną obręczą.
– Nie, Emmy. Przepraszam cię, Ben.
Tym razem zauważył wyciągnięte ramiona Elizabeth i włożył w nie dziewczynkę.
Nie, to było niemożliwe.
Elizabeth z trudem wyplątała krawat spomiędzy dziecięcych palców, ignorując
okrzyki frustracji.
– Dziadek bardzo za tobą tęskni.
Ben potrząsnął głową, żeby oczyścić umysł z dziwnej mgły.
– Dobrze to ukrywa.
To była jedna z tych chwil w życiu, kiedy podejmuje się decyzje, które zmieniają
wszystko. Wewnętrzna walka nie trwała długo. Jeśli rzeczywiście był ojcem, wolał
o tym wiedzieć niż pozostawać w nieświadomości. Wyprostował ramiona, maskując
uczucia swobodnym uśmiechem.
– A więc opiekujesz się dzieckiem? – Starał się nie pokazać po sobie dezaprobaty,
ale nigdy nie potrafił zrozumieć, po co ludzie decydują się na dzieci, jeśli potem pod-
rzucają je komuś innemu.
– Przez cały tydzień. – Elizabeth z rozczulonym wyrazem twarzy wsunęła kosmyk
włosów za ucho Emmy. – Lily wygrała nagrodę w konkursie. Tygodniowe wakacje
w tropikach.
Ben zacisnął zęby. A zatem macierzyństwo nie wpłynęło na zmianę stylu życia
Lily.
– Chciała zrezygnować – ciągnęła Elizabeth.
Akurat, pomyślał Ben, skrywając niedowierzanie za pełnym zainteresowaniem
uśmiechem.
– Prawie siłą wysłałam ją na lotnisko. Bardzo jej się przyda trochę słońca. Przez
cały czas jej powtarzam, że musi mieć jakieś własne życie oprócz Emmy, ale czy ona
mnie słucha?
Ben oddychał z trudem. Nawet jeśli Emmy nie była jego córką, nie potrafił po-
wstrzymać pogardy dla rodzica, który przedkładał swoje własne egoistyczne po-
trzeby nad potrzeby dziecka.
– Zdaje się, że ma tu niezwykłe znamię – rzekł, wpatrując się uważnie w twarz go-
spodyni, ale albo była doskonałą aktorką, albo ona też nie miała o niczym pojęcia.
– Ma na imię Emily. Emily Rose. – Elizabeth dotknęła znamienia przy prawej skro-
ni małej. – Wygląda jak półksiężyc, prawda?
W interesach pochopne wyciąganie wniosków często prowadziło do porażki.
Oczywiście intuicja wiedziała swoje, ale trzeba było najpierw zebrać wszystkie
dane, przesiać dowody i obliczyć prawdopodobieństwo. Ben nigdy nie dochodził do
konkluzji pochopnie i teraz też nie zamierzał tego robić.
– Ile ma lat? – zapytał obojętnie.
– Dwa. Miała się urodzić w ten sam dzień co moje bliźniaczki, ale Lily przewróciła
się i Emmy urodziła się o miesiąc za wcześnie.
– Moja matka ma bardzo podobne znamię… to znaczy miała. Kazała je usunąć
przy pierwszej operacji plastycznej.
– Jak ona się miewa? – zapytała Elizabeth uprzejmie.
Ben doskonale wiedział, że zadała to pytanie tylko z grzeczności i wzruszył ra-
mionami.
– Nie mam pojęcia. – Wiedziony niekontrolowanym impulsem, dotknął włosów
dziewczynki, po czym cofnął rękę, jakby ten dotyk parzył. – Włosy ma zupełnie takie
same jak jej matka.
A oczy miała zupełnie takie same jak on. Zresztą nie chodziło tylko o oczy; rów-
nież zarys podbródka i znamię. Umysł Bena pracował na przyśpieszonych obrotach.
Wziął głęboki oddech i wyprostował się. To było jego dziecko – chyba że ktoś przed-
stawi mu niezbite dowody, że jest inaczej.
Elizabeth skinęła głową i westchnęła z nostalgią.
– Kiedy dziewczynki były małe, uwielbiałam je czesać. Tak szybko wyrosły.
– Są bardzo… – Ben urwał.
– Są piękne – ciągnęła kochająca babcia. – Odziedziczyły te włosy ze strony moje-
go męża. W tej rodzinie jest dużo rudowłosych z jasną cerą. Nie mogą się opalać,
bo skóra im czerwienieje, ale ta mała nie będzie miała tego problemu – dodała i do-
tknęła złocistego policzka dziecka.
– Cerę odziedziczyła po ojcu? – zapytał Ben, uważnie wpatrując się w twarz Eliza-
beth.
– Nie wiem. Lily nic o nim nie wspomina. – Spuściła wzrok i jej twarz przybrała
zamknięty wyraz. – Czy mam ci przygotować pokój? Jane powinna gdzieś tu być.
– Nie zostanę na noc, ale zanim wyjadę, chętnie napiję się kawy.
Pozostał jeszcze pół godziny i przy kawie wydobył z Elizabeth pozostałe informa-
cje, których potrzebował. Był przekonany, że zawsze należy wybrać sobie pole bi-
twy i że najlepiej działać z zaskoczenia, toteż nie widział powodu, by siedzieć tu
i czekać, aż Lily skończy się wygrzewać na jakieś tropikalnej plaży. Chciał zobaczyć
jej twarz i usłyszeć prawdę z jej własnych ust.
Dopiero w godzinę później uświadomił sobie, dlaczego nazwa wyspy wydawała
mu się znajoma.
– A zatem mam odwołać wszystkie spotkania na najbliższe trzy dni? – Sekretarka
Bena jak zwykle zachowywała niezmącony spokój, choć zadzwonił do niej w drodze
na lotnisko i kazał wyczyścić swój kalendarz.
– Lepiej cztery.
– Dobrze, cztery. Będzie pan mieszkał we własnym domu czy mam zarezerwować
jakiś hotel?
– W domu? – Zmarszczył brwi.
– Czy w dalszym ciągu zamierza pan wystawić go na sprzedaż?
Wreszcie skojarzył. Mówiła o posiadłości, którą odziedziczył przed rokiem po cio-
tecznym dziadku.
– Na razie chcę tylko sprawdzić, jak to właściwie wygląda.
Lot ciągnął się w nieskończoność. Gdy w końcu wylądowali na prywatnym lotni-
sku, kazał zawieźć swoje bagaże do domu, a sam pojechał prosto do hotelu, który
opisała mu Elizabeth Gray.
Podniósł rękę, osłaniając oczy przed słońcem. Skutki różnicy czasu czuł dwana-
ście godzin wcześniej, kiedy wylądował przy Warren Court. Teraz, gdy szedł w zu-
pełnie nieodpowiednich do sytuacji skórzanych butach i ciemnym garniturze po bia-
łym piasku, nie czuł już różnicy czasu, tylko kombinację adrenaliny i gniewu.
Kilka wysokich napiwków wystarczyło, żeby wyśledzić ruchy Lily. Wciąż wpatru-
jąc się w horyzont, przykucnął i przyjrzał się śladom na piasku. Prowadziły od bun-
galowu na plaży w stronę wody. Poszedł za nimi.
Na brzegu leżał zmięty ręcznik. Nawet z odległości kilku kroków Ben wyczuł za-
pach róż. Wciąż pamiętał ten zapach. Pamiętał wszystko. Zmiął ręcznik w dłoniach
i wpatrzył się w głowę postaci unoszącej się daleko na wodzie.
Niebieska woda stapiała się z równie błękitnym niebem, turkusowa i przejrzysta
jak kryształ. Lily zamierzała popływać tylko chwilę, ale szybko straciła poczucie
czasu. Leniwie unosiła się na wodzie, choć pamiętała opowieść pokojówki o tury-
ście, który po zakrapianej kolacji zignorował znaki ostrzegawcze i utonął, bo wypły-
nął za barierki.
Macierzyństwo sprawiało, że człowiek zaczynał zdawać sobie sprawę z własnej
śmiertelności i unikać ryzyka. Zresztą Lily nigdy nie była ryzykantką.
Ruszyła w stronę brzegu i gdy poczuła pod stopami piaszczyste dno, odetchnęła
z ulgą i stanęła. Woda sięgała jej do ramion. Spojrzała na plażę i zauważyła, że nie
jest już sama. Ktoś tam był, zapewne któryś z hotelowych gości. Ten kawałek plaży
nie był prywatny, ale znajdował się daleko od hotelu i docierali tu tylko nieliczni pla-
żowicze. Podniosła rękę w pozdrowieniu, drugą odsuwając mokre włosy z twarzy.
Zamrugała kilkakrotnie i gdy znów zaczęła widzieć wyraźnie, zatrzymała się jak
wryta. Przymknęła oczy i znów je otworzyła: obraz się nie zmienił.
Na plaży stał mężczyzna w niedorzecznym ciemnym garniturze. Jego wysoka syl-
wetka wyglądała znajomo, przerażająco znajomo. Patrzył na nią błękitnymi oczami,
bardzo podobnymi do tych, które widziała niemal codziennie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Na brzegu stał ojciec jej dziecka. Jego obecność tutaj nie mogła wróżyć nic do-
brego i Lily ogarnęło złe przeczucie. Wydawał się wyższy, niż go zapamiętała.
W szarym garniturze i białej koszuli rozpiętej pod szyją wyglądał zupełnie absurdal-
nie, ale, o dziwo, to ona poczuła się ubrana niestosownie do okazji. Uświadomiła so-
bie, że jest prawie naga. Sięgnęła do swoich przykurzonych umiejętności aktor-
skich, uniosła wyżej głowę i lekko skinęła mu ręką, jakby pozdrawiała dawno niewi-
dzianego dalekiego znajomego, a potem zatrzymała się w płytkiej wodzie, czekając
na to, co miało nadejść.
Stał sztywno, emanując złością, i ta złość wyraźnie była skierowana przeciwko
niej. Powstrzymała chęć, by odwrócić się i odpłynąć na pełne morze. Odgarnęła
z twarzy mokre włosy i odchrząknęła.
– Witaj. – O dziwo, jej głos brzmiał niemal zupełnie normalnie.
Witaj? Nie dostrzegł na jej twarzy żadnej skruchy, żadnych wyrzutów sumienia.
Stała przed nim w czarnym bikini składającym się z kilku niewielkich trójkątów tka-
niny połączonych metalowymi kółkami. Skórę miała świetlistą i kremową, ciało
może nieco pełniejsze niż przed kilku laty, ale tylko przydawało jej to uroku. Uświa-
domił sobie, że wciąż trzyma w ręku jej ręcznik. Chrząknął i narzucił ręcznik na jej
ramiona.
– Dziękuję – uśmiechnęła się odruchowo. Spełniał się jej najgorszy koszmar. Gdy-
by ziemia w tej chwili rozstąpiła się pod jej stopami, Lily z radością rzuciłaby się
w otchłań. Ale niestety nie widziała przed sobą żadnej otchłani, toteż musiała wziąć
się w garść.
– Co za niespodzianka. Co ty tutaj robisz?
– Zgadnij – warknął, wpatrując się w kroplę wody spływającą po jej ramieniu.
– Nigdy nie byłam dobra w rozwiązywaniu zagadek. Chcesz mi coś powiedzieć? –
Zapadło milczenie. – No cóż, jeśli nie, to przepraszam. Spóźnię się na masaż.
Próbowała go ominąć, ale zastąpił jej drogę.
– Może porozmawiamy, o ile uda ci się wcisnąć mnie gdzieś w napięty plan zajęć?
Sam nie wiem, ale mogłabyś zacząć na przykład tak: Ben, zupełnie mi to wyleciało
z pamięci, ale dwa lata temu urodziłam twoje dziecko.
O, do diabła, pomyślała Lily, przymykając oczy. No cóż, to była chyba równie do-
bra chwila jak każda inna, żeby wreszcie przez to przejść. Otworzyła oczy, spojrza-
ła na niego i skinęła głową.
– Przykro mi. – Przyszło jej do głowy, że on może pomyśleć, że jest jej przykro, bo
urodziła Emily, toteż dodała pośpiesznie: – Przykro mi, że dowiedziałeś się o tym
w taki sposób… – Znów urwała, bo nie miała pojęcia, jak się o tym dowiedział. Chy-
ba jednak najważniejsze było, że nie od niej.
Zacisnął zęby i wycedził ponuro:
– Więc nawet nie zamierzasz zaprzeczać?
Na to było już za późno.
– Nie umiem kłamać.
Ben skrzywił się.
– Sądzę, że doskonale umiesz kłamać.
– Nie okłamałam cię, tylko nie chciałam…
– Obciążać mnie prawdą?
Skrzywiła się na jego szyderczy ton.
– A może nie byłaś pewna, kto jest ojcem?
Bez wątpienia to miała być obelga. Z ust Lily wyrwał się drżący śmiech, zamie-
rzała jednak zachować resztki godności. Gdyby Ben dowiedział się teraz o jej na-
dziejach, że ta jedna noc stanie się początkiem czegoś wyjątkowego, czułaby się do
głębi upokorzona. Wolała już, żeby uznał ją za dziewczynę, która lekko się prowa-
dzi i bez problemu przeskakuje z łóżka do łóżka.
– Co do tego nigdy nie miałam żadnych wątpliwości – odrzekła cicho.
– Ciekaw jestem, czy w ogóle zamierzałaś mi o tym powiedzieć? – zapytał, zdoby-
wając się na resztki cierpliwości.
– Zastanawiałam się nad tym. – Kiedy już minął pierwszy szok, nie myślała prawie
o niczym innym, ale los zrządził, że przed pierwszym spotkaniem z położną przeczy-
tała w poczekalni artykuł napisany przez byłą narzeczoną Bena. Okazało się, że za-
ręczyny trwały bardzo krótko. Ben prawie od razu wystraszył się i porzucił tę bied-
ną dziewczynę. Oszałamiającej urody modelka twierdziła, że chodziło o lęk przed
zobowiązaniami, ale najważniejsze było to, że nie chciał mieć dzieci.
Ta kobieta wzbudziła podziw Lily. Miała pełne prawo oczerniać Bena, tymczasem
wykazała się zdrowym podejściem i skupiła na własnej przyszłości. Na półkach księ-
garń miała się wkrótce ukazać jej książka kucharska. Ten artykuł przeważył szalę.
Lily uznała, że nie może mu powiedzieć o dziecku.
– Wiedziałam, jak mógłbyś zareagować.
– To znaczy jak? – zazgrzytał zębami.
Popatrzyła na jego rozwścieczoną twarz i bezradnie rozłożyła ręce.
– Właśnie tak.
Dopóki nie zaszła w ciążę, Lily nigdy się nie zastanawiała, czy chciałaby być mat-
ką. Ben jednak najwyraźniej już na samym początku życia zdecydował, że nie za-
mierza zostać ojcem. Człowiek, który zerwał zaręczyny, bo nie chciał mieć dzieci,
z pewnością nie byłby szczęśliwy, gdyby się dowiedział, że przygoda na jedną noc
zaowocowała ciążą.
– Więc jak się o tym dowiedziałeś?
Ben potrzasnął głową i popatrzył na nią takim wzrokiem, jakby zwariowała.
– Zobaczyłem ją. Przecież ona wygląda zupełnie jak ja. Twoja matka nic nie wie?
Lily przełknęła. Wiele razy miała ochotę zwierzyć się komuś i żałowała, że nie
może tego zrobić.
– Nie, nie wie. Możesz być spokojny, nikomu nie powiedziałam. – Nie powiedziała
nawet siostrze, zwłaszcza że Lara rozpaczliwie i bezskutecznie próbowała zajść
w ciążę. Zawsze mówiły sobie o wszystkim i Lily trudno było się odnaleźć w nowej
sytuacji. Miała tylko nadzieję, że mur, który między nimi wyrósł, uda się rozmonto-
wać, gdy Lara w końcu zostanie matką. – I teraz też nikt się nie musi o tym dowie-
dzieć – zapewniła szczerze. – Nic się nie zmieni.
Ben zazgrzytał zębami, przymknął oczy i wymamrotał coś pod nosem.
– Już się zmieniło.
Otworzyła usta, by zaprzeczyć, ale gdy napotkała jego twarde spojrzenie, pierw-
sza odwróciła wzrok.
– Jak to, do diabła, możliwe, że twoja matka tego nie widzi? Ani nikt inny?
– Nie wiem – przyznała Lily. – Dla mnie podobieństwo zawsze było wyraźne, ale
zdaje się, że nikt nie zwraca na to uwagi. Więc pomyślałam, że…
– Że po co masz sobie zawracać tym głowę? – warknął. – Przecież jestem ojcem.
– Biologicznym. – Spuściła powieki, żeby ukryć smutek i żal na myśl o losie córki,
która zasługiwała na kochającego ojca.
– Nie sądzisz, że dziecko potrzebuje ojca? – zapytał Ben w tej samej chwili. Lily
omal nie wybuchnęła śmiechem.
– To zależy jakiego.
Lepiej nie mieć żadnego ojca niż takiego, który nie chce własnego dziecka, pomy-
ślała. Jej ojciec kochał swoje córki, ale wciąż prześladowało ją wspomnienie kłótni
rodziców, którą podsłuchała ostatniego wieczoru przed jego śmiercią. Teraz, gdy
już była dorosła, zdawała sobie sprawę, że to była tylko zwykła sprzeczka pary
z problemami finansowymi. Obydwoje rodzice mówili rzeczy, których tak naprawdę
nie myśleli. Wciąż jednak pamiętała, jak się poczuła, gdy ojciec wykrzyczał: „Jak ci
się wydaje, dlaczego nie mamy pieniędzy? To ty chciałaś je urodzić!”.
Oderwała się od wspomnień i zacisnęła dłonie w pięści. Nie, nie pozwoli, by jej
córka miała się kiedykolwiek poczuć niechciana. Poza tym powinna chronić również
siebie. Nie byłoby jej łatwo utrzymywać kontakty z Benem. Jego widok przez cały
czas przypominałby jej o rozwianych iluzjach.
Ben wziął głęboki oddech i spuścił wzrok, zastanawiając się, czy Lily nie ma tro-
chę racji. Jego własny ojciec angażował się w wychowanie syna tylko odrobinę bar-
dziej niż matka i robił to jedynie dla zachowania pozorów. Czy on sam byłby lep-
szym ojcem?
Takie wątpliwości często nie pozwalały mu zasnąć w nocy. Podjął już w życiu spo-
ro złych decyzji i wiedział, że w każdym przypadku należy przyjąć na siebie odpo-
wiedzialność i żyć z konsekwencjami, nawet jeśli zmieniały one całe życie. Tym ra-
zem decyzja nie należała do niego, ale tak czy owak to się zdarzyło. Nigdy wcze-
śniej się nad tym nie zastanawiał, ale teraz poczuł determinację, by zachować się
jak należy wobec własnej córki.
– Postanowiłaś zatem usunąć mnie z pola widzenia.
– Nie myślałam o tym w ten sposób. Ale tak, można tak powiedzieć.
– I miałaś na uwadze tylko dobro Emily Rose? – zapytał drwiąco. – Tak po prostu
uznałaś, że lepiej jej będzie beze mnie? A co z jej pragnieniami?
Lily popatrzyła na niego niespokojnie.
– O czym ty mówisz?
– Dziecko nie powinno się czuć niechciane i niekochane.
– Emmy tak się nie czuje! – wykrzyknęła, wściekła na niego za tę sugestię.
– Pozwoliłaś jej myśleć, że ojciec jej nie chce i nie kocha. Podjęłaś tę decyzję jed-
nostronnie. A czy zastanowiłaś się, jak ona się poczuje za kilka lat, przekonana, że
ojciec ją porzucił? Jak to wpłynie na jej rozwój emocjonalny, na przyszłe związki?
Postanowiłaś odebrać jej coś, co ty sama miałaś i co uważasz za oczywiste. Ja tego
nie miałem.
Lily wyraźnie widziała, że Ben nie próbuje wzbudzać w niej współczucia, po pro-
stu stwierdzał fakt. Mimo wszystko jej złość opadła. W dzieciństwie nigdy się nie
zastanawiała, dlaczego Ben mieszka z dziadkiem. Nawet nie przyszło jej do głowy,
że mógł być niechcianym dzieckiem.
– Moja córka nie będzie dorastać w przekonaniu, że to jest jej wina. Będzie miała
to, na co zasługuje każde dziecko. To, czego ja…
Nie miałem, dokończyła Lily w myślach. Próbowała sobie przypomnieć czy cho-
ciaż raz widziała rodziców Bena w Warren Court, ale nic jej nie przychodziło do gło-
wy.
– Przykro mi, że byłeś nieszczęśliwym dzieckiem, ale…
Przeszyło ją przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu.
– Nie chodzi o mnie, tylko o to, co najlepsze dla naszego dziecka. Być może wyda-
je ci się, że zachowujesz się honorowo, żyjąc na skraju nędzy, ale…
– Nie żyję w nędzy! – zaprotestowała, momentalnie zapominając o nieszczęśliwym
chłopcu. Ben nie był już chłopcem, lecz silnym mężczyzną. – Przecież nie chciałeś
mieć dzieci.
– A ty chciałaś odłożyć swoją karierę na półkę akurat w chwili, kiedy szykowałaś
się do wielkiego startu?
– Nie w tym rzecz.
Jego usta skrzywiły się w triumfalnym uśmiechu.
– No właśnie. Nawet gdybym był takim szczurem, za jakiego mnie uważasz, i gdy-
bym nie chciał wychowywać jej osobiście, to przecież mam wobec niej finansowe
zobowiązania.
– Nie chodzi o pieniądze.
– Nie. Chodzi o coś znacznie ważniejszego. Ważniejszego od twojej głupiej dumy,
więc daruj mi swoje kazania. Moja córka będzie miała wszystko, co mogę jej dać.
Możesz się zacząć przyzwyczajać do tej myśli.
– Wydaje ci się, że możesz się tak nagle pojawić, nie wiadomo skąd, i przejąć nad
wszystkim kontrolę? – oburzyła się.
Ben chłodno wzruszył ramionami.
– Skoro już o tym wspominasz, to tak, tak właśnie myślę.
Choć słońce świeciło jasno, Lily poczuła zimny dreszcz. Przypomniała sobie arty-
kuł, w którym ktoś nazwał Bena Warrendera wilkiem, który potrafi dla zysku znisz-
czyć czyjeś życie i nawet nie pomiąć sobie przy tym garnituru. Być może ten artykuł
był tendencyjny, ale nie miała wątpliwości, że w świecie biznesu Ben jest drapieżni-
kiem, a w życiu osobistym z pewnością nie przywykł do tego, by ludzie czegokol-
wiek mu odmawiali.
– To był dla ciebie wstrząs – powiedziała uspokajająco. – Kiedy ochłoniesz, bę-
dziesz myślał inaczej.
– Wiem, że przeżyłem wstrząs. Nie musisz mi tego mówić.
– Niczego od ciebie nie chcę – ciągnęła z narastającą paniką. – Po co miałam ci
mówić o Emmy? Nie mamy o czym rozmawiać.
Ben zacisnął zęby.
– Czy ty w ogóle nie słuchasz, co do ciebie mówię?
– Słucham. Zgadzam się z tobą tylko w tym, że chodzi o to, co najlepsze dla Emily.
A ojciec, który jej nie chce, do niczego nie jest jej potrzebny.
– Tu nie chodzi o chcenie. To się po prostu zdarzyło.
Ponura akceptacja w jego głosie była milion razy gorsza od złości.
– Nie zrobiłam sobie tego dziecka sama – odparowała Lily.
– Przecież się zabezpieczyłem.
– Ale zabezpieczenie nie zadziałało.
Popatrzył na jej twarz i naraz zamilkł. Pochłonięty własnymi uczuciami, aż do tej
pory nie zastanawiał się, jak ona musiała się poczuć, gdy zaszła w nieplanowaną
ciążę. Czy była przerażona? Wściekła? Czy zaczęła go nienawidzić? I czy chciała go
ukarać, nie mówiąc mu o dziecku?
Dlaczego właściwie zaczął czuć się winny?
– Muszę zejść ze słońca – wymamrotała, odwracając się do niego plecami. – Będę
miała poparzenia.
– Uważasz, że byłbym beznadziejnym ojcem. – Ben wzruszył ramionami, skrywa-
jąc bardzo realny lęk. – Może masz rację, ale o tym musielibyśmy się dopiero prze-
konać.
– Tylko że ty nie chcesz.
– Nie mów mi, czego chcę, a czego nie chcę – warknął niecierpliwie. – I nie próbuj
ze mną walczyć, bo przegrasz. Darujmy sobie wzajemne wyrzuty. Sytuacja jest,
jaka jest, więc musimy się jakoś z tym pogodzić i ruszyć dalej.
– Dokąd? – zawołała i biegiem ruszyła w stronę domku. Po jej twarzy spływały łzy.
Zdyszana dotarła do bungalowu i usiadła na schodku ocienionym markizą. Stąd nie
miała już gdzie uciec.
Po chwili usłyszała jego kroki, ale nie poruszyła się. Dopiero gdy w jej polu widze-
nia znalazły się zakurzone skórzane sandały, podniosła głowę i popatrzyła mu
w oczy.
– Przepraszam, to było dziecinne.
Na widok łez błyszczących w jej wielkich zielonych oczach gniew Bena opadł. Nic
nie szło tak, jak sobie zaplanował. Usiadł obok niej na schodkach, otrzepał spodnie
z piasku i położył dłoń na jej udzie.
– Wiem, że musimy porozmawiać – przyznała w końcu. – Ale czy możemy to zro-
bić później?
– Chyba już czekaliśmy wystarczająco długo. Nie było mnie przy moim dziecku,
bo nie wiedziałem o jego istnieniu – skrzywił się smutno. – A ty co masz na swoje
usprawiedliwienie?
– O czym ty mówisz?
Ben wzruszył ramionami.
– To nie ja podrzuciłem dziecko matce, żeby biegać półnago po tropikalnej plaży.
– Ja nie podrzuciłam… Nigdy wcześniej nie zostawiałam Emmy z kimś innym na
noc. – Na jej czole pojawiła się zmarszczka. – Chcesz mi wmówić, że jestem złą
matką? Odebrać mi ją?
– Nie popadaj w paranoję. – Podniósł się i popatrzył na nią z góry. – Wiem, że ją
kochasz – przyznał, wzruszając ramionami.
– Oczywiście, że ją kocham. Jestem jej matką.
Uważała to za oczywiste. Poczuł coś w rodzaju zawiści. Jego własna matka nie
miała nic przeciwko temu, że mówił „mamo” do swojej niańki. Zareagowała dopiero
wtedy, gdy znalazła tę niańkę w łóżku ze swoim mężem.
– Widzę, że ją kochasz. I przyznasz chyba, że dziecko potrzebuje stabilności.
– Ma stabilność.
– A co będzie, jeśli kiedyś…
– Jeśli co?
– Jeśli moje dziecko…
Lily straciła cierpliwość.
– Twoje dziecko? A gdzie byłeś, kiedy twoje dziecko miało kolkę albo kiedy… –
Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu, oddychając głęboko. – Przepraszam, to nie
było sprawiedliwe, ale ty też grasz nieczysto. Może nie jestem idealną matką, ale
robię, co mogę, a mama pomaga mi wtedy, kiedy to niezbędne. Idę teraz pod prysz-
nic i proponuję, żebyś ty zrobił to samo. Wyglądasz okropnie – skłamała.
Ben przesunął dłonią po nieogolonym policzku i popatrzył na nią z niedowierza-
niem.
– Nie uda ci się tak łatwo mnie pozbyć.
– Wiem. Ale czy ty oczekujesz, że będę cię przepraszać za to, że urodziłam Emi-
ly? – Potrząsnęła głową. – Nic z tego. Nawet gdybym od razu ci powiedziała o ciąży,
nie przekonałbyś mnie do usunięcia.
– Sądzisz, że próbowałbym to robić? – Teraz na jego twarzy odbiło się niedowie-
rzanie. – Dlatego mi nie powiedziałaś?
– Miałam wystarczająco dużo na głowie. Nie chciałam walczyć jeszcze z tobą. –
Przymknęła oczy i mocniej zacisnęła ręcznik na ciele. – Wiem, że nie chciałeś mieć
dzieci. To nie jest żadna tajemnica. To twój wybór i twoje prawo. A ja miałam prawo
urodzić Emmy.
– Naprawdę myślisz, że próbowałbym cię przekonać do zmiany zdania?
– To nie była twoja decyzja – odrzekła spokojnie. – Ale nie próbuj mi wmówić, że
byłbyś szczęśliwy, gdybyś się wtedy dowiedział. To była przygoda na jedną noc,
a wszystko, co zdarzyło się później, to już moja sprawa.
– Na jakim ty świecie żyjesz? Dlaczego uważasz, że nie jestem odpowiedzialny za
własne dziecko? Jeśli sądzisz, że teraz po prostu sobie pójdę, możesz o tym od razu
zapomnieć. Żadne protesty tego nie zmienią.
Lily uniosła głowę wyżej.
– Może źle zrobiłam, nie mówiąc ci o Emily.
– Może?
– Szukasz powodów, żeby się na mnie złościć.
Ben przycisnął dłonie do czoła i powoli potrząsnął głową.
– To prawda, ale nie możesz… – Położył dłonie na jej ramionach. – Spójrz na mnie.
Mam swoje prawa. Może chciałabyś, żeby było inaczej, ale jestem ojcem tego
dziecka i zamierzam uczestniczyć w jego życiu.
Lily bezradnie opuściła ramiona.
– Więc co dalej?
To było dobre pytanie.
– Porozmawiamy. Spotkajmy się o… – Spojrzał na zegarek. – O siódmej. W holu
hotelowym?
Była zbyt wyczerpana, żeby protestować. Patrzyła za nim, gdy odchodził, a potem
weszła do domku, rzuciła się twarzą w dół na kanapę i płakała, dopóki nie usnęła.
ROZDZIAŁ TRZECI
W kilka godzin później, gdy pokojówka przyniosła jej popołudniową herbatę, Lily
wciąż leżała na kanapie.
– Czy dobrze się pani czuje?
Lily usiadła i przycisnęła rękę do głowy.
– Głowa mnie boli, Mathildo. – To nie było kłamstwo. W skroniach jej dudniło.
Pokojówka mruknęła ze współczuciem i zaczęła coś mówić, ale Lily, zajęta poszu-
kiwaniem aspiryny, nie słuchała jej. W końcu znalazła buteleczkę w podręcznej tor-
bie, połknęła tabletkę, umyła twarz chłodną wodą i przygładziła włosy.
Pokojówka emanowała tłumionym podnieceniem.
– Ma pani tu ważną wiadomość. – Wskazała głową na tacę. Obok koszyczka z bu-
łeczkami leżała niepodpisana koperta. Lily sięgnęła po nią, rozwinęła arkusz hotelo-
wego papieru i przeczytała: „Szósta trzydzieści”. Nawet nie dodał słowa „proszę”,
pomyślała buntowniczo. Nie było jednak sensu złościć się o nieistotne drobiazgi.
Należało zachować energię na to, co ważne.
– Człowiek, który zostawił dla pani tę wiadomość, to bogaty Anglik – wyjaśniła po-
kojówka z oczami błyszczącymi ciekawością.
– Nie wszyscy Anglicy są bogaci, Mathildo.
– Ale on jest. Przyleciał dziś rano prywatnym samolotem. Ten samolot ciągle stoi
na pasie. Załoga zatrzymała się w hotelu po drugiej stronie wyspy. Wiem, bo mój
kuzyn tam pracuje. Skoro ten Anglik płaci im za to, że się opalają i obżerają, to musi
być bogaty.
Lily musiała przyznać jej rację. Rodzina Bena nigdy nie była biedna, a jego nazwi-
sko przed pięcioma laty po raz pierwszy pojawiło się na liście stu najbogatszych lu-
dzi i od tamtej pory co roku pięło się wyżej.
– To pani narzeczony?
Lily musiała się roześmiać.
– Nie. – Na widok rozczarowania na twarzy dziewczyny niemal poczuła się winna.
– Żyjemy w zupełnie innych światach. Moja matka pracuje u jego rodziny. Mój ojciec
też kiedyś u nich pracował. – Ogarnęła ją nostalgia za czasami, gdy powiązania mię-
dzy nimi były tak proste i jednoznaczne. Miała nadzieję, że w każdym razie udało jej
się zdusić w zarodku plotki, zanim zaczęły krążyć po wyspie.
Reszta popołudnia minęła w atmosferze nerwowego wyczekiwania. Lily wiedzia-
ła, że będą musieli wypracować jakiś kompromis, ale na ile mogła ustąpić?
Na szczęście jej wakacyjna garderoba była bardzo ograniczona, toteż przebiera-
ła się przed wyjściem zaledwie trzy razy i w końcu omal się nie spóźniła na spotka-
nie. W połowie drogi do hotelu uświadomiła sobie, że zapomniała o butach. Gdy
w końcu weszła do holu, niosąc w ręku błyszczące sandałki, była zgrzana i brako-
wało jej tchu. Spojrzała na zegar na ścianie. I tak przyszła za wcześnie. Strzepnęła
piasek ze stóp i nałożyła sandałki. W tej chwili oddałaby wszystko za parę pantofli
na wysokim obcasie. Od dwóch lat biegała za dzieckiem, co wykluczało wysokie ob-
casy, a ponieważ przyjechała na wakacje sama, nie przyszło jej do głowy, by zapako-
wać coś poza butami odpowiednimi na plażę.
– Panno Gray – odezwała się dziewczyna z recepcji – pan Warrender prosił, żeby
pani powtórzyć, że będzie na panią czekał przed hotelem o szóstej trzydzieści.
To chyba na wypadek, gdybym nie umiała czytać, pomyślała Lily.
– Dziękuję – odpowiedziała.
– Czy mam pani podać jakiś koktajl?
– Tak, proszę. – Pomyślała, że powinna się wzmocnić przed tym, co ma nastąpić.
Ben podjechał przed hotel luksusowym kabrioletem z napędem na cztery koła.
W rozpiętej pod szyją białej koszuli i beżowych płóciennych spodniach wyglądał
swobodnie i elegancko. Na tylnym siedzeniu leżała marynarka.
Portier otworzył przed Lily drzwiczki samochodu. Usiadła na miejscu pasażera
i poczuła jeszcze większe zdenerwowanie.
– Przepraszam, jeśli oczekiwałaś limuzyny – odezwał się Ben.
– Niczego nie oczekiwałam – odpowiedziała bezbarwnie. – Dokąd jedziemy?
– Polecono mi restaurację w pobliżu, ale drogi po tej stronie wyspy wymagają na-
pędu na cztery koła, więc… – Wzruszył ramionami, zatrzymał na niej wzrok i powie-
dział oskarżycielsko: – Pachniesz czymś. Kwiatami?
Powąchała wewnętrzną stronę nadgarstka i poczuła ledwo wyczuwalny zapach
róż. Ben musiał mieć niesłychanie wrażliwe powonienie, a może po prostu nie lubił
cytrusowych zapachów.
– To moje mydło. – Wzruszyła ramionami. Używała tego mydła od dzieciństwa.
Ben przypomniał sobie, że ten sam zapach pozostał na jej poduszce po tamtej pa-
miętnej nocy. Pomógł jej zapiąć pas, wpatrując się w jej wspaniałe włosy przerzuco-
ne przez ramię. Zielona sukienka odsłaniała obojczyki, ramiona i dużą część pleców
Lily, jedwabiste włosy plątały się tuż przy jego twarzy. Otrząsnął się w duchu. Przy-
jechał tu, żeby rozmawiać o podziale opieki nad dzieckiem, a nie żeby ją podrywać.
Wiedział, że ta rozmowa nie będzie łatwa i nie powinien się teraz rozpraszać.
Zerknął we wsteczne lusterko i zawrócił pomiędzy palmami.
– Przepraszam, że przyjechałem wcześniej.
– Przyjechałeś punktualnie. Dostałam twoją wiadomość w obu formach, na piśmie
i ustnie.
– Nie lubię czekać – uśmiechnął się krzywo.
– Dlaczego mnie to nie dziwi?
– Trzymaj się teraz.
Zignorowała tę radę, ale w kilka minut później uznała, że bezpieczeństwo jest
ważniejsze od dumy i mocno zacisnęła palce na uchwycie przy drzwiach. Chwilę
później Ben zaparkował nad magicznie piękną zatoką.
– Podobno przy samej restauracji nie ma miejsca na parkowanie. Dasz radę
przejść po kamieniach?
– Oczywiście, że tak. Nie mam obcasów. Nie spodziewałam się, że zabierzesz
mnie na kolację.
– Uznałem, że najlepiej będzie porozmawiać na neutralnym terenie – odrzekł
Kim Lawrence Zawsze tam, gdzie ty Tłumaczenie: Alina Patkowska
PROLOG Londyn, trzy lata wcześniej Wewnętrzny zegar jak zwykle obudził Lily o szóstej. Budzenie o tej porze miała chyba zapisane w genach, ale dzięki temu nigdy się nie spóźniała. Zadziwiające też było, jak wiele udawało jej się zrobić w ciągu tej spokojnej godziny, zanim obudzi się reszta świata, a w każdym razie głośni sąsiedzi z sąsiedniego mieszkania. Leżąc z ramieniem nad głową, odgarnęła z twarzy ciężkie, splątane włosy i poczu- ła niechęć do ludzi, którzy potrafili tak po prostu przewrócić się na drugi bok i zno- wu zasnąć – do normalnych ludzi, którym czasem zdarzało się zaspać, a nawet do własnej bliźniaczki Lary, która potrafiłaby przespać trzęsienie ziemi. Tymczasem Lily budziła się każdego ranka o tej samej godzinie. Ale tego ranka coś było inaczej – tylko co? Między delikatnymi brwiami Lily poja- wiła się zmarszczka. Czyżby rzeczywiście zaspała? Z zamkniętymi oczami sięgnęła po telefon. Zanim go znalazła, jej dłoń natrafiła na kilka nieznajomych przedmiotów. Uchyliła jedną powiekę i odczytała na ekranie godzinę. Oczywiście, jak zwykle był środek nocy. Przycisnęła telefon do nagiej piersi. Zaraz: dlaczego właściwie nagiej? Podciągnęła wyżej prześcieradło, rozejrzała się i dopiero teraz zdała sobie spra- wę, że to nie jest jej pokój, a ona sama czuje się tak, jakby przebiegła maraton. Na- raz wszystko sobie przypomniała i szeroko otworzyła oczy. Teraz już wiedziała, dla- czego bolą ją mięśnie, o istnieniu których nie miała dotychczas pojęcia. Przycisnęła rękę do piersi i poczuła szum w uszach. Powoli, bardzo powoli obróciła głowę, sprawdzając, czy to wszystko tylko jej się nie przyśniło, i z jej ust wydobyło się wes- tchnienie ulgi: to nie był sen. Zamrugała i skupiła wzrok na uśpionej twarzy, stara- jąc się zapisać w pamięci jej rysy, choć dobrze wiedziała, że nigdy nie zapomni ani tego mężczyzny, ani tej nocy. Taką twarz trudno byłoby zapomnieć: wysokie, inteli- gentne czoło, wyraźne kości policzkowe, silnie zarysowany podbródek, gęste ciem- ne brwi, delikatny nos i pełne usta. Gdyby jednak Lily miała wybrać jedną rzecz, która w tej twarzy urzekała ją najbardziej, byłyby to oczy – niewiarygodnie błękitne i obrzeżone długimi ciemnymi rzęsami. Wyglądał teraz jakoś inaczej. Dopiero po dłuższej chwili Lily zrozumiała, na czym polega subtelna różnica: brakowało niespokojnej energii, która otaczała go przez cały czas jak niewidzialne pole siłowe, gdy nie spał. Bez niej wydawał się młodszy. Popatrzyła na ciemny ślad zarostu na policzkach i przypomniała sobie dzień, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Oczywiście słyszała o nim wcześniej: jej ojciec był ogrodnikiem w Warren Court, zresztą cała wioska słyszała o chłopcu urodzonym w czepku i rozpieszczanym przez dziadka. Gdy Benedict wprowadził się do wielkie- go domu, Lily z miejsca powzięła do niego niechęć. Warren Court, jedna z największych posiadłości w kraju nadal pozostających w prywatnych rękach, leżało zaledwie o pół kilometra od domku, w którym miesz-
kała Lily. Już wtedy wiedziała, że pod pewnymi względami ten dom znajduje się na innej planecie, a nawet w innym wszechświecie, i mocno sobie postanowiła nie lubić tego bogatego chłopaka. Ale potem, kiedy zmarł jej ojciec, zupełnie zapomniała o Benedikcie. Na pogrzebie w ogóle nie zwróciła na niego uwagi, choć stał obok dziadka. Niespostrzeżenie wymknęła się z cmentarza nad staw, na którym ojciec lubił puszczać kaczki. Wybrała spory kamień, zważyła go w dłoni i rzuciła, ale kamień od razu zatonął, pozostawiając po sobie rozchodzące się na wodzie kręgi. Spróbowała jeszcze raz i jeszcze, aż w końcu ręka ją rozbolała. Całą twarz miała mokrą od łez. Naraz usłyszała szelest liści i ktoś stanął za jej plecami. – Nie tak. Musisz wybrać płaski kamień. Cały sekret w ruchu nadgarstka, zobacz. Patrzyła na kamień, który kilkakrotnie odbił się od powierzchni wody. – Nie umiem tak. – Umiesz. To łatwe. – Nie umiem! – Zacisnęła pięści i odwróciła się do niego. Był bardzo wysoki i mu- siała unieść głowę, żeby na niego spojrzeć. – Mój tata nie żyje i nienawidzę cię! – wykrzyknęła, wkładając w ten okrzyk całą swoją rozpacz. Dopiero wtedy zauważyła jego oczy, bardzo niebieskie i przepełnione współczu- ciem. Skinął głową i powiedział po prostu: – Wiem. To okropne. Podał jej następny kamień, gładki i chłodny w dotyku. – Spróbuj teraz. Zanim odeszli od stawu, udało jej się rzucić kamień tak, że odbił się od wody trzy razy, i odkryła, że jest zakochana. W gruncie rzeczy to było nieuniknione. Lily tęskniła do romansów, a ten chłopiec, już prawie mężczyzna, wydawał się ucieleśnieniem wszystkich bohaterów z powie- ści, które pochłaniała tonami. Mieszkał w zamku i w każdym calu przypominał mrocznego, melancholijnego bohatera. Był dojrzały – starszy od niej o całe pięć lat, wysportowany i wyrafinowany. Natychmiast zaczęła fantazjować na jego temat, choć wiedziała, że te fantazje nigdy nie staną się rzeczywistością. A jednak które- goś wieczoru przytrafił jej się bal. Od wielu tygodni wyczekiwała przyjęcia bożonarodzeniowego, które dziadek Be- nedicta wydawał co roku dla pracowników Warren Court. Matka Lily była tam te- raz gospodynią. Przyjęcie odbywało się w wielkiej elżbietańskiej sali. Benedict, któ- ry w lecie skończył Oksford, a teraz miał jakąś ważną pracę w City, również miał przyjechać – tak twierdził jego dziadek. Lara miała znacznie lepsze wyczucie stylu niż Lily. Miała też więcej ubrań dzięki napiwkom z hotelu, gdzie w soboty pracowała jako kelnerka. Lily pożyczyła od niej sukienkę i przez kilka godzin przygotowywała się do wyjścia. Gdy Benedict wresz- cie się pojawił, ubrany w ciemny garnitur, wydawał się pełen dystansu i bardzo zmieniony. Zanim jednak Lily zdążyła mu się dokładnie przyjrzeć, zdała sobie spra- wę, że nie przyjechał sam. Towarzysząca mu wysoka blondynka w bardzo eleganc- kiej sukience przez cały wieczór patrzyła na wszystkich z wyższością. – Tak mi się tu nudzi, kochanie – jęczała, przeciągając samogłoski i nie próbując
ukryć arystokratycznego akcentu. – Kiedy wreszcie będziemy mogli stąd wyjechać? Nie uprzedziłeś mnie, że tu będą sami miejscowi prostacy. Lara nie przepuściła żadnej okazji, by wbić siostrze szpilę. – Nie śliń się tak, Lily, bo to brzydko wygląda. Jeśli go chcesz, to idź i weź go so- bie. – Wcale go nie chcę – parsknęła Lily. – On mi się w ogóle nie podoba. Jest nudny i okropnie nadęty. – Obróciła się na pięcie i dopiero teraz dostrzegła Benedicta, któ- ry stał tuż za nią. Od tamtej żenującej chwili nie widziała go ani nie myślała o nim przez całe lata. Naturalnie, był znaną osobą i czasem natrafiała na jego nazwisko na finansowych stronach gazet, ale to nie był jej świat i tak naprawdę nie miała pojęcia, czym Bene- dict się zajmuje. Spotkała go zupełnie nieoczekiwanie, wychodząc z księgarni. Nie wierzyła w zrządzenia losu, ale jak inaczej można było wyjaśnić to, co się stało? Wyszła na ulicę akurat w chwili, gdy on tamtędy przechodził. Wiatr zarzucił jej włosy na twarz i chwilowo oślepiona, zderzyła się z nim – nie z żadnym innym przechodniem, ale właśnie z Benedictem. – Lily. Benedict był jedną z niewielu osób, które nigdy nie myliły jej z siostrą. Podał jej książkę, którą upuściła, i jego opalone palce otarły się o jej palce. Nasto- letnie fantazje seksualne zupełnie nie przygotowały Lily na ten dotyk. Miała wraże- nie, że przeszył ją prąd elektryczny i prawie zapomniała, jak się nazywa. Obydwoje podnieśli się jednocześnie, nie wypuszczając z dłoni książki, jakby był to łącznik między nimi, którego nie chcieli się pozbywać. Dopiero gdy potrącił ich jakiś przechodzień, odsunęli się od siebie i książka znów upadła na ziemię. Czar prysł i obydwoje wybuchnęli śmiechem. Tym razem Lily pozwoliła mu podnieść książkę. Zerknął na tytuł i zagadkowo uniósł brwi. – Zawsze byłaś molem książkowym – stwierdził z uśmiechem. – Pamiętam, jak przyłapałem cię kiedyś w bibliotece dziadka z pierwszym wydaniem Dickensa scho- wanym pod swetrem. Zatrzymała się w miejscu jak wryta i ogarnęło ją przerażenie. – To było pierwsze wydanie? – Nie patrz tak na mnie. Dziadek nie miał nic przeciwko temu. – On o tym wiedział? Zmarszczki w kącikach jego oczu pogłębiły się. – Że po cichu pożyczałaś sobie książki z jego biblioteki? Wiedział. Dziadek jest bardzo spostrzegawczy. – Oderwał wzrok od jej zarumienionej twarzy, obrócił rękę i spojrzał na cieniutki jak papier zegarek. – Miałem właśnie zamiar pójść na kawę… – urwał i w jego oczach błysnęło ciepłe światło. – Nie, to nieprawda. Nie miałem za- miaru iść na kawę, ale teraz mam. – Przechylił głowę na bok i uśmiechnął się do niej. – O ile ty masz ochotę? Kolana ugięły się pod Lily. Stłumiła westchnienie, próbując opanować splątane emocje. Skoro tak na nią działał jego uśmiech, to co by było, gdyby ją pocałował? Opanuj się, pomyślała. On proponuje ci tylko cappuccino, a nie szalony seks. – Chętnie – uśmiechnęła się i w duchu natychmiast dała sobie po łapach za to, że
zgodziła się zbyt szybko. – Jestem umówiona, ale Sam ma tu być dopiero o wpół do czwartej. Ciemne brwi Bena ściągnęły się w surową linię. – To twój chłopak? – Przyjaciółka. – Lily poznała Samanthę Jane w szkole aktorskiej. Była pewna, że jeśli spóźni się na spotkanie, Sam nie będzie miała nic przeciwko temu, a nawet przeciwnie, ucieszy się. Lily często wysłuchiwała od niej kazań na temat swojego życia uczuciowego, a właściwie jego braku. – Musisz przestać tak wybrzydzać – powtarzała Sam. – Spójrz na mnie. Nawet nie pamiętam, ile żab już pocałowałam, ale gdy wreszcie pojawi się prawdziwy ksią- żę, będę umiała dostrzec różnicę. A poza tym żaby bywają zabawne. W godzinę później Lily i Benedict wciąż siedzieli w niewielkiej kafejce. Nie potra- fiła sobie potem przypomnieć, co dokładnie mówili, ale udało jej się go rozbawić. Czuła się przy nim inteligentna i seksowna. Po pierwszych pięciu minutach rozluźni- ła się i przestała się mieć na baczności. Rozmawiali o literaturze, o polityce, o jej ulubionych lodach, o szkole aktorskiej i o wielkiej szansie, jaką ostatnio dostała. Do- piero później uświadomiła sobie, że on nie powiedział prawie nic o sobie. – A zatem zobaczę cię na dużym ekranie? – Oparł łokcie na stole i pochylił się w jej stronę. Jego zainteresowanie wydawało się zupełnie szczere. Patrzył tylko na nią i zupełnie nie zwracał uwagi na inne kobiety, które spoglądały w jego stronę. Ogromnie jej to pochlebiało. Gdyby była kotem, zaczęłaby mruczeć z zadowolenia. – To tylko niewielka rola. – Aktorka nie powinna umniejszać własnych dokonań. – Niczego nie umniejszam, mówię prawdę. To bardzo mała rola. – Ale w pilotażowym odcinku serialu telewizyjnego. – Po prostu mi się poszczęściło. – Potrzebne ci szkolenie w autoprezentacji. – Czy to jest propozycja? – zapytała zmysłowym głosem, spoglądając na niego spod rzęs. Na widok jego uśmiechu serce zabiło jej jeszcze szybciej. Przy trzeciej filiżance kawy odkryła, że można się uzależnić od mężczyzny, w któ- rego oczach błyszczy nieskrywane pożądanie, zwłaszcza że ten mężczyzna przez większą część życia był jej ideałem. Wszystkich pozostałych porównywała do niego, ale, naturalnie, nikt nie dorastał do wzorca. Czy właśnie dlatego nie była dotych- czas w żadnym poważnym związku? Zaczęła się nad tym zastanawiać, ale wszystkie myśli uleciały jej z głowy, gdy Ben wziął ją za rękę i zaczął masować kciukiem wnę- trze jej dłoni. To, co czuła w tej chwili, zupełnie nie przypominało młodzieńczego za- uroczenia. Nie było podobne do niczego, co czuła wcześniej, ani nawet do niczego, co sobie tylko wyobrażała. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że siedzi z przymknię- tymi oczami, gdy wtem usłyszała jego niski głos: – Mam tu pokój. Nie była w stanie się odezwać. Dopiero po dłuższej chwili wykrztusiła gardłowym głosem, której jej samej wydawał się obcy: – Dobrze. Zacisnęła teraz dłonie w pięści, powstrzymując pragnienie, by dotknąć jego po-
liczka. Spał spokojnie. Pod oczami wciąż miał ciemne cienie, ale ze zmęczeniem było mu do twarzy, pomyślała Lily, wpatrując się w jego długie rzęsy. Był piękny. Westchnęła głęboko i poczuła ucisk w piersi. Ostatniego wieczoru dłu- go gryzła się w język, by tego nie powiedzieć, i w końcu się poddała. Powtarzała to wielokrotnie pomiędzy pocałunkami. Zostali kochankami. Benedict był jej pierwszym mężczyzną, ale zachowała tę wie- dzę dla siebie. Wróciła myślami do ostatniego wieczoru, do tej chwili, która zmieni- ła jej życie, i w jej oczach pojawił się rozmarzony wyraz. Wiedziała, że ta noc zmie- niła ją na zawsze, że nigdy nie będzie już tą samą osobą. Gdyby wiedziała, na co się zgadza, nie czekałaby tak długo. Ta noc przeszła wszelkie jej oczekiwania, a przecież czekało ją znacznie więcej takich nocy – nocy i dni. Na samą myśl o przyszłości z Benedictem serce zaczynało jej trzepotać w piersi. Ostatnia noc była zaledwie początkiem… musiało tak być. Seks z nim był niewiarygodny i nie ograniczał się jedynie do fizycznej strony. Nie potrafiła tego na- zwać, ale to było prawdziwe. Coś tak wyjątkowego nie mogło być tylko przelotną przygodą. Czy Benedict zdawał sobie sprawę, że był jej pierwszym mężczyzną? Ostatniej nocy nie wyznała mu tego, bo przypomniała sobie, co zdarzyło się Larze. Mężczy- zna, w którym zakochała się jej siostra, oświadczył, że dziewice nie są w jego typie. Czy inni mężczyźni również tak myśleli? Nie mogła ryzykować. Nie miała pojęcia, czy się zorientował, nie była również pewna, czy można uznać, że go okłamała. Po- myślała, że zapyta go o to później. Miała wielką ochotę go obudzić, ale powstrzymała się. Chcąc się zająć czymś in- nym, sięgnęła po telefon i przejrzała pocztę, a potem przeszła do ostatnich plotek z kręgów teatralnych. Dowiedziała się, że spektakl, na którym była w ostatnim ty- godniu, został nominowany do nagrody Oliviera, że fani pewnej opery mydlanej do- magają się przywrócenia ulubionego serialu, że para znanych aktorów rozstaje się, ale chcą pozostać przyjaciółmi, i że… Naraz jej palec znieruchomiał na ekranie, a w głowie zaczęło narastać nieznośne napięcie. – Nie – szepnęła, wpatrując się w ekran oczami pełnymi łez. Ależ była głupia! Oto miała wszystko przed sobą, czarno na białym. Artykuł był napisany kwiecistym stylem. Cytowano przyjaciół świeżo zaręczonej pary, było tam również kilka zdjęć przyszłej panny młodej z błyszczącym kamieniem na palcu i pana młodego: ze śniegiem na rzęsach na stoku narciarskim, na czerwo- nym dywanie, na konferencji ekonomicznej. Pierś Lily uniosła się w ciężkim odde- chu. „Te zaręczyny nikogo nie zdziwiły”, przeczytała. Cóż, autor artykułu mylił się, bo ona była bardzo zdziwiona. Poczuła metaliczny posmak w ustach. Ale właściwie dlaczego była zdziwiona? Dostrzegła w nim to, co chciała zobaczyć. Benedict był tylko mężczyzną, a ona okazała się łatwą zdobyczą. Gardło ściskał jej gniew. Przełknęła szloch i wbijając paznokcie w dłonie, jeszcze raz spojrzała na jego śpiącą twarz. Przejrzała go już jako szesnastolatka. Miała wtedy więcej rozumu niż teraz, w wieku dwudziestu dwóch lat. Benedict mógł za- kładać, że ona nie ma nic przeciwko przygodzie na jedną noc, ale na litość boską, przecież on sam dopiero co się zaręczył!
Opanowała się z trudem. Mogła mu zrobić awanturę, ale czy warto było się tak upokarzać? Tym samym przyznałaby, że jest naiwną idiotką, która wierzy w pokre- wieństwo dusz i prawdziwą miłość. Wszystko było lepsze od tego. Drżąc na całym ciele, odrzuciła kołdrę, ostrożnie ubrała się w łazience, nie odwa- żając się zapalić światła, i jak złodziej wymknęła się na wczesny poranek. Dopiero w metrze zauważyła, że zgubiła jeden kolczyk. Nie była to jedyna rzecz, jaką straciła tej nocy, nie wiedziała jednak, że również coś zyskała.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Przez pierwsze dwa dni urlopu Lily narzucała lekką sukienkę na bikini, pokrywała usta bezbarwnym błyszczykiem, nakładała odrobinę cienia na powieki i z sandałami w ręku szła wzdłuż białej piaszczystej plaży. Potem dołączała do pozostałych gości w jadalni, która miała tylko dach, ale nie miała ścian. Przy kolacji goście słuchali utalentowanego pianisty i sącząc zabójcze koktajle o egzotycznym wyglądzie, pa- trzyli na słońce zachodzące nad oceanem. Ta idylla miała tylko jeden niewielki, lecz bardzo istotny minus: Lily nie miała z kim dzielić tego doświadczenia. Dla niej to nie był problem, ale zdawało się, że dla innych tak. Toteż tego ranka zdecydowała się zjeść śniadanie na tarasie swojego bungalowu z widokiem na plażę. – Proszę uprzedzić wcześniej, jeśli będzie pani chciała zjeść tu też lunch – powie- działa Mathilda, pokojówka. Lily uśmiechnęła się do niej. – Pomyślałam, że trochę sobie pospaceruję. Może wybiorę się do miasteczka. Wrócę dopiero na podwieczorek i zjem tu kolację. – Sama? – Pokojówka spojrzała na nią z dezaprobatą, jakiej Lily mogłaby się spo- dziewać od własnej matki. Lily jednak zdecydowanie skinęła głową. Byłoby chyba lekką przesadą powiedzieć, że nie można się tu było nigdzie ruszyć, nie wpadając na jakąś parę w trakcie miodowego miesiąca, ale ośrodek, przezna- czony tylko dla dorosłych, zorientowany był na takie właśnie pary. Jedyną samotną osobą, jaką Lily tu spotkała, był gadatliwy pisarz w średnim wieku, autor książek podróżniczych. Choć miło było się dowiedzieć, że wyspa należała kiedyś do Danii, a potem została sprzedana Ameryce, to jednak Lily nie miała ochoty na kolejny wy- kład podczas kolacji. Poza tym samotność była dla niej rzadkim luksusem. Dopóki nie została matką, nie miała pojęcia, jak bardzo zmieni się jej życie, ale na myśl o córce na jej twarzy pojawił się łagodny uśmiech. Nie planowała macierzyń- stwa, teraz jednak nie potrafiła już sobie wyobrazić życia bez dziecka. Bardzo tęsk- niła za Emmy i poświęcanie trzydziestu minut na pielęgnację paznokci, a potem dwóch godzin na nieprzerwaną lekturę wydawało jej się czystą rozpustą. Żałowała, że w gazetowym konkursie nie przypadła jej trzecia nagroda – nowy laptop. Ale gdy powiedziała to głośno, jej matka oburzyła się: – Nie możesz zrezygnować z wakacji w tropikach! – Ale Emmy… – Nie wierzysz, że potrafię się zająć własną wnuczką przez tydzień? – Oczywiście, że wierzę, ale nie mogę pozwolić, żebyś… Lily miała poczucie winy, że za bardzo wykorzystuje matkę, która przez całą trud- ną ciążę i w pierwszych miesiącach po urodzeniu dziecka była dla niej wielkim wsparciem. Lily nie mogłaby podjąć pracy na część etatu w miejscowym college’u, gdyby mama nie była gotowa zająć się Emmą przez te dwa przedpołudnia w tygo-
dniu. – Co ja będę robiła na tej plaży? – westchnęła. – Samo to, że pytasz, pokazuje, jak bardzo są ci potrzebne wakacje. Kiedy po raz ostatni miałaś pół godziny do własnej dyspozycji? Kiedy spotkałaś się towarzysko z kimś w swoim wieku? Musisz się trochę rozluźnić. Może nawet kogoś poznasz? Lily westchnęła z desperacją. Dobrze wiedziała, do czego zmierza ta rozmowa. – Mamo, wiem, że chciałbyś mnie wydać za mąż, ale… – Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. Chciałabym, żeby obie moje córki były szczę- śliwe. Lily wiedziała, jak jej matka rozumie szczęście. Często powtarzała: „Każdy ma na tym świecie bratnią duszę. Ja znalazłam swoją. Dla mnie nie ma, nigdy nie było i nie będzie innego mężczyzny oprócz waszego ojca”. Lily jednak nie potrafiła pogodzić tych romantycznych słów ze swoimi wspomnieniami z dzieciństwa, pełnymi podnie- sionych głosów, łez i trzaskania drzwiami. Nigdy nie mówiła o tym głośno, ale cza- sem się zastanawiała, czy ze strony matki nie jest to tylko sposób radzenia sobie z wczesnym wdowieństwem. Może Elizabeth tak długo to powtarzała, aż w końcu sama uwierzyła? – Jestem szczęśliwa – upierała się Lily. Dlaczego nikogo nie potrafiła o tym prze- konać? Nawet gdyby pragnęła romansów, to nie miała na nie czasu. Pracowała na wy- dziale teatralnym college’u i dodatkowo była wolontariuszką w hospicjum, na które jej matka nieustannie zbierała fundusze. Do tego dochodziła opieka nad dwuletnią córeczką. Choć każdego wieczoru padała na łóżko zupełnie wyczerpana, to jednak uważała swoje życie za pełne i bogate. Tylko czasem zastanawiała się, co by było gdyby, ale dusiła te myśli w zarodku. Nie wyrzekła się swoich ambicji; po prostu te- raz miała inne ambicje niż kiedyś. Przed ukończeniem szkoły zagrała kilka niewiel- kich ról w telewizyjnych serialach i główną w dramacie kostiumowym – nie tak źle jak na bliźniaczkę, która zawsze czuła się niewidoczna na tle siostry, a potem jej ży- cie nieoczekiwanie się zmieniło i nie żałowała tego. Teraz przede wszystkim chciała być dobrą matką dla swojej córki. Była niezłą aktorką, ale przypadkiem odkryła, że jest o wiele lepszą nauczycielką. Zamierzała zaczekać, aż Emmy pójdzie do szkoły, i zdobyć kwalifikacje, które pozwoliłyby jej samodzielnie uczyć, a nie tylko asysto- wać. Może nigdy nie zobaczy swojego nazwiska na plakatach, ale za to pomoże ja- kiejś nieśmiałej, niezręcznej istocie, jaką sama kiedyś była, odkryć poczucie wolno- ści, jakie daje wcielanie się w kogoś innego na scenie. Ale gdy szła po pustej plaży i jej stopy zapadały się w piasek, nie myślała o swojej przyszłej pracy, tylko o rozmowie z córką, przeprowadzonej poprzedniego dnia przez komputer. „Rozmowa” to chyba było zbyt wielkie słowo, bo Emmy siedząca na kolanach babci zasnęła po pięciu minutach. Zdążyła tylko powiedzieć, że chciała- by mieć psa. W końcu Lily rzuciła ręcznik na piasek i wpatrzyła się w morze, ogarnięta nie- przepartą tęsknotą za córką. Zwrócenie obrazu nie było łatwe. Ben próbował wszystkiego, ale nic nie działało. Dziadek nie chciał ustąpić nawet o krok i wciąż nie przyjmował do wiadomości, że
wyprzedawanie ziemi i rodzinnych pamiątek na dłuższą metę nie jest dobrą metodą planowania finansowego. Tego ranka kłótnia nie trwała długo. Już po kilku minutach dziadek wypowiedział swoją słynną formułę: „nie pokazuj mi się więcej na oczy”, a Ben, wiedząc, że jeśli zostanie dłużej, to powie coś, czego potem będzie żałował, pogodził się z tym, co nieuniknione. Jak zwykle jego złość szybko opadła. Przemierzając korytarze starego domu uświadomił sobie, że musi zmienić taktykę. Rządy i instytucje finansowe z uwagą wsłuchiwały się w jego analizy i ceniły sobie jego opinie, musiał się jednak pogodzić z tym, że dziadek nie traktuje go jak dorosłego i z całą pewnością nie będzie go słu- chał. Zatrzymał się, żeby odpowiedzieć na wiadomość od swojej asystentki, która przy- pominała mu, że za dwie godziny ma spotkanie w Paryżu, gdy naraz usłyszał ten dźwięk. Zerknął przez okno osadzone w głębokiej kamiennej niszy na helikopter, którym tu przyleciał. Miał ochotę udawać, że nic nie usłyszał, ale dźwięk się powtó- rzył. To był głos płaczącego dziecka. Wsunął telefon do kieszeni i zaciekawiony po- szedł za tym głosem. Dotarł do kuchni, w której nic się nie zmieniło od czasów kró- lowej Wiktorii. Drzwi były szeroko otwarte. W chwili, gdy Ben przekraczał próg, dziecko trzymane w ramionach przez Elizabeth Gray, gospodynię jego dziadka, wy- dało z siebie rozdzierający pisk, który w rozległym pomieszczeniu wydawał się jesz- cze głośniejszy. – Ma bardzo dobre płuca – stwierdził. I włosy też, dodał w myślach. Masa rudych loków przywołała do niego wspomnienia, których wolałby nie wyciągać z zakamar- ków pamięci. – Benedict! – Elizabeth z krzyczącym dzieckiem na rękach ruszyła w jego stronę. Czy uśmiechałaby się do niego tak promiennie, gdyby wiedziała, że przespał się z jedną z jej córek? – Twój dziadek nic nie wspomniał, że masz przyjechać. – Bo nie wiedział. – Jak długo zostaniesz? Zresztą, mniejsza o to. Czy mógłbyś ją przez chwilę po- trzymać? Zanim zdążył odpowiedzieć, wcisnęła mu w ramiona płaczące dziecko. To było dla niego zupełnie nowe doświadczenie. Stał sztywno, trzymając wyrywającą się i wrzeszczącą dwulatkę tak, jakby trzymał w objęciach bombę, która lada chwila może wybuchnąć. Zresztą chyba wolałby bombę. Bomby były bardziej przewidy- walne niż małe dzieci. Nie miał nic przeciwko dzieciom i rozumiał, dlaczego ludzie pragną się rozmna- żać, sądził jednak, że niektórzy nie powinni tego robić – na przykład jego matka, która nigdy nawet nie próbowała udawać, że ma jakieś uczucia macierzyńskie; przeciwnie, ze wszystkich sił starała się zapomnieć, że urodziła dziecko, i całkiem dobrze jej to wychodziło. Najważniejsza była dla niej zawsze kariera. Przez to Ben szybko musiał się stać samodzielny i samowystarczalny. A teraz zauważał podobne cechy u siebie. Był ambitny, bezwzględnie skupiony na pracy i nie miał żadnych złu- dzeń co do własnego charakteru. Był egoistą, a do tego miał dobrze rozwiniętą intu- icję. Dzięki niej odnosił sukcesy, ale nie potrzebował intuicji, by wiedzieć, że byłby beznadziejnym rodzicem. To było oczywiste. Rodzicielstwo wymagało poświęceń
i kompromisów, a on nie był zdolny ani do jednego, ani do drugiego. Decyzja, że nie będzie miał dzieci, była kolejnym punktem zapalnym w jego stosunkach z dziad- kiem, który miał obsesję na punkcie przekazania dalej rodowego nazwiska. – Czy ona jest chora? – Przyglądał się dziecku ostrożnie, próbując ukryć skrępo- wanie. Mała zapewne była ładna, choć w tej chwili, z czerwoną, poznaczoną łzami twarzą nie wyglądała najlepiej. – Uderzyła się w głowę. Goniła kota i pośliznęła się. Muszę to obejrzeć. – Eliza- beth rozgarnęła rude włosy dziewczynki. – To nic poważnego, tylko że nie przestaje krwawić. Emmy nie lubi widoku krwi, ale to dzielna dziewczynka. Prawda, kocha- nie? Dzielna dziewczynka wydała z siebie kolejny rozdzierający wrzask. Czy wszystkie dzieci zachowują się tak głośno? Ben, jako jedynak, nie był tego pewien. – Nie wiedziałem, że Lara ma dziecko – powiedział, przekrzykując wrzaski małej. – Przyjechała w odwiedziny czy wrócili ze Stanów na zawsze? – Tak naprawdę zu- pełnie go to nie interesowało, chociaż był nieco zdziwiony, gdy usłyszał o ślubie Lary. Była ostatnią osobą na świecie, jaką mógł podejrzewać o to, że młodo wyjdzie za mąż. Z drugiej strony, któż może wiedzieć takie rzeczy? Jej siostra też wydawała się ostatnią osobą na świecie, która mogłaby spędzić z mężczyzną noc, a potem wyjść, zanim on się obudzi, a jednak zrobiła to. Zostawiła po sobie tylko zapach perfum, zadrapania na jego ramionach i kolczyk z perełką. Gdy się obudził i zoba- czył obok siebie pustą poduszkę, zamiast ulgi poczuł wściekłość. Uznał swoją reak- cję za irracjonalną i nieproporcjonalną do sytuacji, ale nie potrafił się pozbyć tej złości. Nawet teraz, po trzech latach, sam widok rudych loków popsuł mu nastrój. Nie lubił czuć się wykorzystywany i bardzo cenił sobie dobre maniery. Jego ego nie było zbyt kruche i zdarzały się w jego życiu sytuacje, gdy wolałby uniknąć poranka po upojnej nocy, a jednak tamtego dnia, gdy wyciągnął rękę, spo- dziewając się dotknąć ciepłej kobiecej skóry, a znalazł tylko zimne wgłębienie w po- duszce, poczuł, że coś utracił. Gniew był tylko przykrywką. Tamta noc zdarzyła się w nie najlepszym momencie. Wiedział o tym, a jednak zro- bił to. Wiedział, że w najbliższej przyszłości jego życie osobiste stanie się przedmio- tem publicznej inspekcji. Ogłoszenie zaręczyn z pewnością miało podnieść sprzedaż gazet, ale czy miał prawo wydawać Lily na spekulacje brukowców, gdyby wyszło na jaw, że tuż po ofiarowaniu pierścionka narzeczonej wpadł w ramiona innej kobiety? Próbował sobie to wszystko zracjonalizować. Lily rozbudziła w nim uśpione in- stynkty opiekuńcze, a poza tym nigdy w życiu nie przeżył lepszego seksu. Bardzo go to zdziwiło. Zawsze wydawała mu się słodka i niewinna. No cóż, widocznie ona tak- że skupiona była na karierze, a seks traktowała wyłącznie rekreacyjnie. Znał wiele kobiet o równie pragmatycznym podejściu. – Lara? – Elizabeth odgarnęła pasmo włosów z czoła i spojrzała na niego ze zdzi- wieniem. – Lara nie ma dzieci. To córeczka Lily. – Lily wyszła za mąż? – Ben poczuł się wstrząśnięty. – Nie. Jest samotną matką i jestem z niej bardzo dumna – oświadczyła Elizabeth obronnie. – Wróciła do wioski i pracuje w college’u, a ja jej pomagam. Te informacje przytłoczyły Bena i wzbudziły w nim zadziwiająco silne emocje. A zatem Lily nie doczekała się czerwonych dywanów i jupiterów. Popatrzył na dziec-
ko, które przestało już płakać. Mała podejrzliwie oddała mu spojrzenie. Na jej rzę- sach drżały jeszcze ostatnie łzy, a oczy miały kolor głębokiego błękitu. Kobaltowe oczy. Zesztywniał z napięcia i w jego umyśle zaczęło kiełkować szalone podejrzenie. – To musi być trudne – powiedział ze współczuciem. Elizabeth skinęła głową. – Bardzo chętnie jej pomagam. Emmy, nie ruszaj się przez chwilę. To kochana dziewczynka, ale Lily… – Mamusia! – Usta dziewczynki zadrżały złowieszczo. Po chwili znów pociągnęła nosem, wysunęła podbródek i wrzasnęła: – Ja chcę do mamy! – To dziecko wie, czego chce. Elizabeth wybuchnęła śmiechem. – Z całą pewnością zupełnie nie przypomina Lily. Lily zawsze była spokojna. Lara to zupełnie co innego. Mamusia niedługo wróci, kochanie. Jeszcze tylko pięć razy pójdziesz spać. Dzieciom trudno jest wytłumaczyć upływ czasu – wyjaśniła Eliza- beth i chrząknęła z zadowoleniem, gdy udało jej się wreszcie przykleić plasterek do czoła dziecka. – No i już. Ben miał wrażenie, że wszystkie jego myśli rozbijają się o wielki mur. Popełnił standardowy błąd, próbując dopasować fakty do teorii. W tym wypadku teoria była zupełnie idiotyczna. W końcu mnóstwo ludzi na świecie ma niebieskie oczy; zapew- ne ojciec dziewczynki również do nich należał. W następnej chwili jednak dostrzegł coś, co sprawiło, że mięsień w jego policzku zadrżał. Niebieskie oczy to nic nadzwy- czajnego, ale ilu ludzi na świecie oprócz jego własnej matki mogło mieć takie zna- mię? Miał ochotę rozgarnąć włosy dziewczynki i dokładnie obejrzeć ciemniejszy półksiężyc za uchem. – Mama! – Dziecko wepchnęło sobie do ust jego krawat. – Nie rób tego, Emmy, bo się zadławisz. – Elizabeth wyciągnęła mokry jedwab z ust małej i uśmiechnęła się do Bena przepraszająco. – Bardzo przepraszam. Do- brze się czujesz? Wziął głęboki oddech i uśmiechnął się z wysiłkiem. – Trochę się posprzeczałem z dziadkiem. – Miał wrażenie, że od tej chwili minęły już cale wieki. Elizabeth wyciągnęła ręce, ale Ben nawet nie drgnął. Stał jak sparaliżowany, wciąż trzymając w ramionach dziecko. Czy to było jego dziecko, jego córka? Jesz- cze raz spojrzał na twarz dziewczynki. Odpowiedziała mu poważnym wzrokiem, a potem znów pochwyciła za krawat. – Moje! Poczuł się dziwnie, jakby ktoś ścisnął mu pierś żelazną obręczą. – Nie, Emmy. Przepraszam cię, Ben. Tym razem zauważył wyciągnięte ramiona Elizabeth i włożył w nie dziewczynkę. Nie, to było niemożliwe. Elizabeth z trudem wyplątała krawat spomiędzy dziecięcych palców, ignorując okrzyki frustracji. – Dziadek bardzo za tobą tęskni. Ben potrząsnął głową, żeby oczyścić umysł z dziwnej mgły. – Dobrze to ukrywa.
To była jedna z tych chwil w życiu, kiedy podejmuje się decyzje, które zmieniają wszystko. Wewnętrzna walka nie trwała długo. Jeśli rzeczywiście był ojcem, wolał o tym wiedzieć niż pozostawać w nieświadomości. Wyprostował ramiona, maskując uczucia swobodnym uśmiechem. – A więc opiekujesz się dzieckiem? – Starał się nie pokazać po sobie dezaprobaty, ale nigdy nie potrafił zrozumieć, po co ludzie decydują się na dzieci, jeśli potem pod- rzucają je komuś innemu. – Przez cały tydzień. – Elizabeth z rozczulonym wyrazem twarzy wsunęła kosmyk włosów za ucho Emmy. – Lily wygrała nagrodę w konkursie. Tygodniowe wakacje w tropikach. Ben zacisnął zęby. A zatem macierzyństwo nie wpłynęło na zmianę stylu życia Lily. – Chciała zrezygnować – ciągnęła Elizabeth. Akurat, pomyślał Ben, skrywając niedowierzanie za pełnym zainteresowaniem uśmiechem. – Prawie siłą wysłałam ją na lotnisko. Bardzo jej się przyda trochę słońca. Przez cały czas jej powtarzam, że musi mieć jakieś własne życie oprócz Emmy, ale czy ona mnie słucha? Ben oddychał z trudem. Nawet jeśli Emmy nie była jego córką, nie potrafił po- wstrzymać pogardy dla rodzica, który przedkładał swoje własne egoistyczne po- trzeby nad potrzeby dziecka. – Zdaje się, że ma tu niezwykłe znamię – rzekł, wpatrując się uważnie w twarz go- spodyni, ale albo była doskonałą aktorką, albo ona też nie miała o niczym pojęcia. – Ma na imię Emily. Emily Rose. – Elizabeth dotknęła znamienia przy prawej skro- ni małej. – Wygląda jak półksiężyc, prawda? W interesach pochopne wyciąganie wniosków często prowadziło do porażki. Oczywiście intuicja wiedziała swoje, ale trzeba było najpierw zebrać wszystkie dane, przesiać dowody i obliczyć prawdopodobieństwo. Ben nigdy nie dochodził do konkluzji pochopnie i teraz też nie zamierzał tego robić. – Ile ma lat? – zapytał obojętnie. – Dwa. Miała się urodzić w ten sam dzień co moje bliźniaczki, ale Lily przewróciła się i Emmy urodziła się o miesiąc za wcześnie. – Moja matka ma bardzo podobne znamię… to znaczy miała. Kazała je usunąć przy pierwszej operacji plastycznej. – Jak ona się miewa? – zapytała Elizabeth uprzejmie. Ben doskonale wiedział, że zadała to pytanie tylko z grzeczności i wzruszył ra- mionami. – Nie mam pojęcia. – Wiedziony niekontrolowanym impulsem, dotknął włosów dziewczynki, po czym cofnął rękę, jakby ten dotyk parzył. – Włosy ma zupełnie takie same jak jej matka. A oczy miała zupełnie takie same jak on. Zresztą nie chodziło tylko o oczy; rów- nież zarys podbródka i znamię. Umysł Bena pracował na przyśpieszonych obrotach. Wziął głęboki oddech i wyprostował się. To było jego dziecko – chyba że ktoś przed- stawi mu niezbite dowody, że jest inaczej. Elizabeth skinęła głową i westchnęła z nostalgią.
– Kiedy dziewczynki były małe, uwielbiałam je czesać. Tak szybko wyrosły. – Są bardzo… – Ben urwał. – Są piękne – ciągnęła kochająca babcia. – Odziedziczyły te włosy ze strony moje- go męża. W tej rodzinie jest dużo rudowłosych z jasną cerą. Nie mogą się opalać, bo skóra im czerwienieje, ale ta mała nie będzie miała tego problemu – dodała i do- tknęła złocistego policzka dziecka. – Cerę odziedziczyła po ojcu? – zapytał Ben, uważnie wpatrując się w twarz Eliza- beth. – Nie wiem. Lily nic o nim nie wspomina. – Spuściła wzrok i jej twarz przybrała zamknięty wyraz. – Czy mam ci przygotować pokój? Jane powinna gdzieś tu być. – Nie zostanę na noc, ale zanim wyjadę, chętnie napiję się kawy. Pozostał jeszcze pół godziny i przy kawie wydobył z Elizabeth pozostałe informa- cje, których potrzebował. Był przekonany, że zawsze należy wybrać sobie pole bi- twy i że najlepiej działać z zaskoczenia, toteż nie widział powodu, by siedzieć tu i czekać, aż Lily skończy się wygrzewać na jakieś tropikalnej plaży. Chciał zobaczyć jej twarz i usłyszeć prawdę z jej własnych ust. Dopiero w godzinę później uświadomił sobie, dlaczego nazwa wyspy wydawała mu się znajoma. – A zatem mam odwołać wszystkie spotkania na najbliższe trzy dni? – Sekretarka Bena jak zwykle zachowywała niezmącony spokój, choć zadzwonił do niej w drodze na lotnisko i kazał wyczyścić swój kalendarz. – Lepiej cztery. – Dobrze, cztery. Będzie pan mieszkał we własnym domu czy mam zarezerwować jakiś hotel? – W domu? – Zmarszczył brwi. – Czy w dalszym ciągu zamierza pan wystawić go na sprzedaż? Wreszcie skojarzył. Mówiła o posiadłości, którą odziedziczył przed rokiem po cio- tecznym dziadku. – Na razie chcę tylko sprawdzić, jak to właściwie wygląda. Lot ciągnął się w nieskończoność. Gdy w końcu wylądowali na prywatnym lotni- sku, kazał zawieźć swoje bagaże do domu, a sam pojechał prosto do hotelu, który opisała mu Elizabeth Gray. Podniósł rękę, osłaniając oczy przed słońcem. Skutki różnicy czasu czuł dwana- ście godzin wcześniej, kiedy wylądował przy Warren Court. Teraz, gdy szedł w zu- pełnie nieodpowiednich do sytuacji skórzanych butach i ciemnym garniturze po bia- łym piasku, nie czuł już różnicy czasu, tylko kombinację adrenaliny i gniewu. Kilka wysokich napiwków wystarczyło, żeby wyśledzić ruchy Lily. Wciąż wpatru- jąc się w horyzont, przykucnął i przyjrzał się śladom na piasku. Prowadziły od bun- galowu na plaży w stronę wody. Poszedł za nimi. Na brzegu leżał zmięty ręcznik. Nawet z odległości kilku kroków Ben wyczuł za- pach róż. Wciąż pamiętał ten zapach. Pamiętał wszystko. Zmiął ręcznik w dłoniach i wpatrzył się w głowę postaci unoszącej się daleko na wodzie. Niebieska woda stapiała się z równie błękitnym niebem, turkusowa i przejrzysta
jak kryształ. Lily zamierzała popływać tylko chwilę, ale szybko straciła poczucie czasu. Leniwie unosiła się na wodzie, choć pamiętała opowieść pokojówki o tury- ście, który po zakrapianej kolacji zignorował znaki ostrzegawcze i utonął, bo wypły- nął za barierki. Macierzyństwo sprawiało, że człowiek zaczynał zdawać sobie sprawę z własnej śmiertelności i unikać ryzyka. Zresztą Lily nigdy nie była ryzykantką. Ruszyła w stronę brzegu i gdy poczuła pod stopami piaszczyste dno, odetchnęła z ulgą i stanęła. Woda sięgała jej do ramion. Spojrzała na plażę i zauważyła, że nie jest już sama. Ktoś tam był, zapewne któryś z hotelowych gości. Ten kawałek plaży nie był prywatny, ale znajdował się daleko od hotelu i docierali tu tylko nieliczni pla- żowicze. Podniosła rękę w pozdrowieniu, drugą odsuwając mokre włosy z twarzy. Zamrugała kilkakrotnie i gdy znów zaczęła widzieć wyraźnie, zatrzymała się jak wryta. Przymknęła oczy i znów je otworzyła: obraz się nie zmienił. Na plaży stał mężczyzna w niedorzecznym ciemnym garniturze. Jego wysoka syl- wetka wyglądała znajomo, przerażająco znajomo. Patrzył na nią błękitnymi oczami, bardzo podobnymi do tych, które widziała niemal codziennie.
ROZDZIAŁ DRUGI Na brzegu stał ojciec jej dziecka. Jego obecność tutaj nie mogła wróżyć nic do- brego i Lily ogarnęło złe przeczucie. Wydawał się wyższy, niż go zapamiętała. W szarym garniturze i białej koszuli rozpiętej pod szyją wyglądał zupełnie absurdal- nie, ale, o dziwo, to ona poczuła się ubrana niestosownie do okazji. Uświadomiła so- bie, że jest prawie naga. Sięgnęła do swoich przykurzonych umiejętności aktor- skich, uniosła wyżej głowę i lekko skinęła mu ręką, jakby pozdrawiała dawno niewi- dzianego dalekiego znajomego, a potem zatrzymała się w płytkiej wodzie, czekając na to, co miało nadejść. Stał sztywno, emanując złością, i ta złość wyraźnie była skierowana przeciwko niej. Powstrzymała chęć, by odwrócić się i odpłynąć na pełne morze. Odgarnęła z twarzy mokre włosy i odchrząknęła. – Witaj. – O dziwo, jej głos brzmiał niemal zupełnie normalnie. Witaj? Nie dostrzegł na jej twarzy żadnej skruchy, żadnych wyrzutów sumienia. Stała przed nim w czarnym bikini składającym się z kilku niewielkich trójkątów tka- niny połączonych metalowymi kółkami. Skórę miała świetlistą i kremową, ciało może nieco pełniejsze niż przed kilku laty, ale tylko przydawało jej to uroku. Uświa- domił sobie, że wciąż trzyma w ręku jej ręcznik. Chrząknął i narzucił ręcznik na jej ramiona. – Dziękuję – uśmiechnęła się odruchowo. Spełniał się jej najgorszy koszmar. Gdy- by ziemia w tej chwili rozstąpiła się pod jej stopami, Lily z radością rzuciłaby się w otchłań. Ale niestety nie widziała przed sobą żadnej otchłani, toteż musiała wziąć się w garść. – Co za niespodzianka. Co ty tutaj robisz? – Zgadnij – warknął, wpatrując się w kroplę wody spływającą po jej ramieniu. – Nigdy nie byłam dobra w rozwiązywaniu zagadek. Chcesz mi coś powiedzieć? – Zapadło milczenie. – No cóż, jeśli nie, to przepraszam. Spóźnię się na masaż. Próbowała go ominąć, ale zastąpił jej drogę. – Może porozmawiamy, o ile uda ci się wcisnąć mnie gdzieś w napięty plan zajęć? Sam nie wiem, ale mogłabyś zacząć na przykład tak: Ben, zupełnie mi to wyleciało z pamięci, ale dwa lata temu urodziłam twoje dziecko. O, do diabła, pomyślała Lily, przymykając oczy. No cóż, to była chyba równie do- bra chwila jak każda inna, żeby wreszcie przez to przejść. Otworzyła oczy, spojrza- ła na niego i skinęła głową. – Przykro mi. – Przyszło jej do głowy, że on może pomyśleć, że jest jej przykro, bo urodziła Emily, toteż dodała pośpiesznie: – Przykro mi, że dowiedziałeś się o tym w taki sposób… – Znów urwała, bo nie miała pojęcia, jak się o tym dowiedział. Chy- ba jednak najważniejsze było, że nie od niej. Zacisnął zęby i wycedził ponuro: – Więc nawet nie zamierzasz zaprzeczać?
Na to było już za późno. – Nie umiem kłamać. Ben skrzywił się. – Sądzę, że doskonale umiesz kłamać. – Nie okłamałam cię, tylko nie chciałam… – Obciążać mnie prawdą? Skrzywiła się na jego szyderczy ton. – A może nie byłaś pewna, kto jest ojcem? Bez wątpienia to miała być obelga. Z ust Lily wyrwał się drżący śmiech, zamie- rzała jednak zachować resztki godności. Gdyby Ben dowiedział się teraz o jej na- dziejach, że ta jedna noc stanie się początkiem czegoś wyjątkowego, czułaby się do głębi upokorzona. Wolała już, żeby uznał ją za dziewczynę, która lekko się prowa- dzi i bez problemu przeskakuje z łóżka do łóżka. – Co do tego nigdy nie miałam żadnych wątpliwości – odrzekła cicho. – Ciekaw jestem, czy w ogóle zamierzałaś mi o tym powiedzieć? – zapytał, zdoby- wając się na resztki cierpliwości. – Zastanawiałam się nad tym. – Kiedy już minął pierwszy szok, nie myślała prawie o niczym innym, ale los zrządził, że przed pierwszym spotkaniem z położną przeczy- tała w poczekalni artykuł napisany przez byłą narzeczoną Bena. Okazało się, że za- ręczyny trwały bardzo krótko. Ben prawie od razu wystraszył się i porzucił tę bied- ną dziewczynę. Oszałamiającej urody modelka twierdziła, że chodziło o lęk przed zobowiązaniami, ale najważniejsze było to, że nie chciał mieć dzieci. Ta kobieta wzbudziła podziw Lily. Miała pełne prawo oczerniać Bena, tymczasem wykazała się zdrowym podejściem i skupiła na własnej przyszłości. Na półkach księ- garń miała się wkrótce ukazać jej książka kucharska. Ten artykuł przeważył szalę. Lily uznała, że nie może mu powiedzieć o dziecku. – Wiedziałam, jak mógłbyś zareagować. – To znaczy jak? – zazgrzytał zębami. Popatrzyła na jego rozwścieczoną twarz i bezradnie rozłożyła ręce. – Właśnie tak. Dopóki nie zaszła w ciążę, Lily nigdy się nie zastanawiała, czy chciałaby być mat- ką. Ben jednak najwyraźniej już na samym początku życia zdecydował, że nie za- mierza zostać ojcem. Człowiek, który zerwał zaręczyny, bo nie chciał mieć dzieci, z pewnością nie byłby szczęśliwy, gdyby się dowiedział, że przygoda na jedną noc zaowocowała ciążą. – Więc jak się o tym dowiedziałeś? Ben potrzasnął głową i popatrzył na nią takim wzrokiem, jakby zwariowała. – Zobaczyłem ją. Przecież ona wygląda zupełnie jak ja. Twoja matka nic nie wie? Lily przełknęła. Wiele razy miała ochotę zwierzyć się komuś i żałowała, że nie może tego zrobić. – Nie, nie wie. Możesz być spokojny, nikomu nie powiedziałam. – Nie powiedziała nawet siostrze, zwłaszcza że Lara rozpaczliwie i bezskutecznie próbowała zajść w ciążę. Zawsze mówiły sobie o wszystkim i Lily trudno było się odnaleźć w nowej sytuacji. Miała tylko nadzieję, że mur, który między nimi wyrósł, uda się rozmonto- wać, gdy Lara w końcu zostanie matką. – I teraz też nikt się nie musi o tym dowie-
dzieć – zapewniła szczerze. – Nic się nie zmieni. Ben zazgrzytał zębami, przymknął oczy i wymamrotał coś pod nosem. – Już się zmieniło. Otworzyła usta, by zaprzeczyć, ale gdy napotkała jego twarde spojrzenie, pierw- sza odwróciła wzrok. – Jak to, do diabła, możliwe, że twoja matka tego nie widzi? Ani nikt inny? – Nie wiem – przyznała Lily. – Dla mnie podobieństwo zawsze było wyraźne, ale zdaje się, że nikt nie zwraca na to uwagi. Więc pomyślałam, że… – Że po co masz sobie zawracać tym głowę? – warknął. – Przecież jestem ojcem. – Biologicznym. – Spuściła powieki, żeby ukryć smutek i żal na myśl o losie córki, która zasługiwała na kochającego ojca. – Nie sądzisz, że dziecko potrzebuje ojca? – zapytał Ben w tej samej chwili. Lily omal nie wybuchnęła śmiechem. – To zależy jakiego. Lepiej nie mieć żadnego ojca niż takiego, który nie chce własnego dziecka, pomy- ślała. Jej ojciec kochał swoje córki, ale wciąż prześladowało ją wspomnienie kłótni rodziców, którą podsłuchała ostatniego wieczoru przed jego śmiercią. Teraz, gdy już była dorosła, zdawała sobie sprawę, że to była tylko zwykła sprzeczka pary z problemami finansowymi. Obydwoje rodzice mówili rzeczy, których tak naprawdę nie myśleli. Wciąż jednak pamiętała, jak się poczuła, gdy ojciec wykrzyczał: „Jak ci się wydaje, dlaczego nie mamy pieniędzy? To ty chciałaś je urodzić!”. Oderwała się od wspomnień i zacisnęła dłonie w pięści. Nie, nie pozwoli, by jej córka miała się kiedykolwiek poczuć niechciana. Poza tym powinna chronić również siebie. Nie byłoby jej łatwo utrzymywać kontakty z Benem. Jego widok przez cały czas przypominałby jej o rozwianych iluzjach. Ben wziął głęboki oddech i spuścił wzrok, zastanawiając się, czy Lily nie ma tro- chę racji. Jego własny ojciec angażował się w wychowanie syna tylko odrobinę bar- dziej niż matka i robił to jedynie dla zachowania pozorów. Czy on sam byłby lep- szym ojcem? Takie wątpliwości często nie pozwalały mu zasnąć w nocy. Podjął już w życiu spo- ro złych decyzji i wiedział, że w każdym przypadku należy przyjąć na siebie odpo- wiedzialność i żyć z konsekwencjami, nawet jeśli zmieniały one całe życie. Tym ra- zem decyzja nie należała do niego, ale tak czy owak to się zdarzyło. Nigdy wcze- śniej się nad tym nie zastanawiał, ale teraz poczuł determinację, by zachować się jak należy wobec własnej córki. – Postanowiłaś zatem usunąć mnie z pola widzenia. – Nie myślałam o tym w ten sposób. Ale tak, można tak powiedzieć. – I miałaś na uwadze tylko dobro Emily Rose? – zapytał drwiąco. – Tak po prostu uznałaś, że lepiej jej będzie beze mnie? A co z jej pragnieniami? Lily popatrzyła na niego niespokojnie. – O czym ty mówisz? – Dziecko nie powinno się czuć niechciane i niekochane. – Emmy tak się nie czuje! – wykrzyknęła, wściekła na niego za tę sugestię. – Pozwoliłaś jej myśleć, że ojciec jej nie chce i nie kocha. Podjęłaś tę decyzję jed-
nostronnie. A czy zastanowiłaś się, jak ona się poczuje za kilka lat, przekonana, że ojciec ją porzucił? Jak to wpłynie na jej rozwój emocjonalny, na przyszłe związki? Postanowiłaś odebrać jej coś, co ty sama miałaś i co uważasz za oczywiste. Ja tego nie miałem. Lily wyraźnie widziała, że Ben nie próbuje wzbudzać w niej współczucia, po pro- stu stwierdzał fakt. Mimo wszystko jej złość opadła. W dzieciństwie nigdy się nie zastanawiała, dlaczego Ben mieszka z dziadkiem. Nawet nie przyszło jej do głowy, że mógł być niechcianym dzieckiem. – Moja córka nie będzie dorastać w przekonaniu, że to jest jej wina. Będzie miała to, na co zasługuje każde dziecko. To, czego ja… Nie miałem, dokończyła Lily w myślach. Próbowała sobie przypomnieć czy cho- ciaż raz widziała rodziców Bena w Warren Court, ale nic jej nie przychodziło do gło- wy. – Przykro mi, że byłeś nieszczęśliwym dzieckiem, ale… Przeszyło ją przenikliwe spojrzenie niebieskich oczu. – Nie chodzi o mnie, tylko o to, co najlepsze dla naszego dziecka. Być może wyda- je ci się, że zachowujesz się honorowo, żyjąc na skraju nędzy, ale… – Nie żyję w nędzy! – zaprotestowała, momentalnie zapominając o nieszczęśliwym chłopcu. Ben nie był już chłopcem, lecz silnym mężczyzną. – Przecież nie chciałeś mieć dzieci. – A ty chciałaś odłożyć swoją karierę na półkę akurat w chwili, kiedy szykowałaś się do wielkiego startu? – Nie w tym rzecz. Jego usta skrzywiły się w triumfalnym uśmiechu. – No właśnie. Nawet gdybym był takim szczurem, za jakiego mnie uważasz, i gdy- bym nie chciał wychowywać jej osobiście, to przecież mam wobec niej finansowe zobowiązania. – Nie chodzi o pieniądze. – Nie. Chodzi o coś znacznie ważniejszego. Ważniejszego od twojej głupiej dumy, więc daruj mi swoje kazania. Moja córka będzie miała wszystko, co mogę jej dać. Możesz się zacząć przyzwyczajać do tej myśli. – Wydaje ci się, że możesz się tak nagle pojawić, nie wiadomo skąd, i przejąć nad wszystkim kontrolę? – oburzyła się. Ben chłodno wzruszył ramionami. – Skoro już o tym wspominasz, to tak, tak właśnie myślę. Choć słońce świeciło jasno, Lily poczuła zimny dreszcz. Przypomniała sobie arty- kuł, w którym ktoś nazwał Bena Warrendera wilkiem, który potrafi dla zysku znisz- czyć czyjeś życie i nawet nie pomiąć sobie przy tym garnituru. Być może ten artykuł był tendencyjny, ale nie miała wątpliwości, że w świecie biznesu Ben jest drapieżni- kiem, a w życiu osobistym z pewnością nie przywykł do tego, by ludzie czegokol- wiek mu odmawiali. – To był dla ciebie wstrząs – powiedziała uspokajająco. – Kiedy ochłoniesz, bę- dziesz myślał inaczej. – Wiem, że przeżyłem wstrząs. Nie musisz mi tego mówić. – Niczego od ciebie nie chcę – ciągnęła z narastającą paniką. – Po co miałam ci
mówić o Emmy? Nie mamy o czym rozmawiać. Ben zacisnął zęby. – Czy ty w ogóle nie słuchasz, co do ciebie mówię? – Słucham. Zgadzam się z tobą tylko w tym, że chodzi o to, co najlepsze dla Emily. A ojciec, który jej nie chce, do niczego nie jest jej potrzebny. – Tu nie chodzi o chcenie. To się po prostu zdarzyło. Ponura akceptacja w jego głosie była milion razy gorsza od złości. – Nie zrobiłam sobie tego dziecka sama – odparowała Lily. – Przecież się zabezpieczyłem. – Ale zabezpieczenie nie zadziałało. Popatrzył na jej twarz i naraz zamilkł. Pochłonięty własnymi uczuciami, aż do tej pory nie zastanawiał się, jak ona musiała się poczuć, gdy zaszła w nieplanowaną ciążę. Czy była przerażona? Wściekła? Czy zaczęła go nienawidzić? I czy chciała go ukarać, nie mówiąc mu o dziecku? Dlaczego właściwie zaczął czuć się winny? – Muszę zejść ze słońca – wymamrotała, odwracając się do niego plecami. – Będę miała poparzenia. – Uważasz, że byłbym beznadziejnym ojcem. – Ben wzruszył ramionami, skrywa- jąc bardzo realny lęk. – Może masz rację, ale o tym musielibyśmy się dopiero prze- konać. – Tylko że ty nie chcesz. – Nie mów mi, czego chcę, a czego nie chcę – warknął niecierpliwie. – I nie próbuj ze mną walczyć, bo przegrasz. Darujmy sobie wzajemne wyrzuty. Sytuacja jest, jaka jest, więc musimy się jakoś z tym pogodzić i ruszyć dalej. – Dokąd? – zawołała i biegiem ruszyła w stronę domku. Po jej twarzy spływały łzy. Zdyszana dotarła do bungalowu i usiadła na schodku ocienionym markizą. Stąd nie miała już gdzie uciec. Po chwili usłyszała jego kroki, ale nie poruszyła się. Dopiero gdy w jej polu widze- nia znalazły się zakurzone skórzane sandały, podniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. – Przepraszam, to było dziecinne. Na widok łez błyszczących w jej wielkich zielonych oczach gniew Bena opadł. Nic nie szło tak, jak sobie zaplanował. Usiadł obok niej na schodkach, otrzepał spodnie z piasku i położył dłoń na jej udzie. – Wiem, że musimy porozmawiać – przyznała w końcu. – Ale czy możemy to zro- bić później? – Chyba już czekaliśmy wystarczająco długo. Nie było mnie przy moim dziecku, bo nie wiedziałem o jego istnieniu – skrzywił się smutno. – A ty co masz na swoje usprawiedliwienie? – O czym ty mówisz? Ben wzruszył ramionami. – To nie ja podrzuciłem dziecko matce, żeby biegać półnago po tropikalnej plaży. – Ja nie podrzuciłam… Nigdy wcześniej nie zostawiałam Emmy z kimś innym na noc. – Na jej czole pojawiła się zmarszczka. – Chcesz mi wmówić, że jestem złą matką? Odebrać mi ją?
– Nie popadaj w paranoję. – Podniósł się i popatrzył na nią z góry. – Wiem, że ją kochasz – przyznał, wzruszając ramionami. – Oczywiście, że ją kocham. Jestem jej matką. Uważała to za oczywiste. Poczuł coś w rodzaju zawiści. Jego własna matka nie miała nic przeciwko temu, że mówił „mamo” do swojej niańki. Zareagowała dopiero wtedy, gdy znalazła tę niańkę w łóżku ze swoim mężem. – Widzę, że ją kochasz. I przyznasz chyba, że dziecko potrzebuje stabilności. – Ma stabilność. – A co będzie, jeśli kiedyś… – Jeśli co? – Jeśli moje dziecko… Lily straciła cierpliwość. – Twoje dziecko? A gdzie byłeś, kiedy twoje dziecko miało kolkę albo kiedy… – Zamknęła oczy i policzyła do dziesięciu, oddychając głęboko. – Przepraszam, to nie było sprawiedliwe, ale ty też grasz nieczysto. Może nie jestem idealną matką, ale robię, co mogę, a mama pomaga mi wtedy, kiedy to niezbędne. Idę teraz pod prysz- nic i proponuję, żebyś ty zrobił to samo. Wyglądasz okropnie – skłamała. Ben przesunął dłonią po nieogolonym policzku i popatrzył na nią z niedowierza- niem. – Nie uda ci się tak łatwo mnie pozbyć. – Wiem. Ale czy ty oczekujesz, że będę cię przepraszać za to, że urodziłam Emi- ly? – Potrząsnęła głową. – Nic z tego. Nawet gdybym od razu ci powiedziała o ciąży, nie przekonałbyś mnie do usunięcia. – Sądzisz, że próbowałbym to robić? – Teraz na jego twarzy odbiło się niedowie- rzanie. – Dlatego mi nie powiedziałaś? – Miałam wystarczająco dużo na głowie. Nie chciałam walczyć jeszcze z tobą. – Przymknęła oczy i mocniej zacisnęła ręcznik na ciele. – Wiem, że nie chciałeś mieć dzieci. To nie jest żadna tajemnica. To twój wybór i twoje prawo. A ja miałam prawo urodzić Emmy. – Naprawdę myślisz, że próbowałbym cię przekonać do zmiany zdania? – To nie była twoja decyzja – odrzekła spokojnie. – Ale nie próbuj mi wmówić, że byłbyś szczęśliwy, gdybyś się wtedy dowiedział. To była przygoda na jedną noc, a wszystko, co zdarzyło się później, to już moja sprawa. – Na jakim ty świecie żyjesz? Dlaczego uważasz, że nie jestem odpowiedzialny za własne dziecko? Jeśli sądzisz, że teraz po prostu sobie pójdę, możesz o tym od razu zapomnieć. Żadne protesty tego nie zmienią. Lily uniosła głowę wyżej. – Może źle zrobiłam, nie mówiąc ci o Emily. – Może? – Szukasz powodów, żeby się na mnie złościć. Ben przycisnął dłonie do czoła i powoli potrząsnął głową. – To prawda, ale nie możesz… – Położył dłonie na jej ramionach. – Spójrz na mnie. Mam swoje prawa. Może chciałabyś, żeby było inaczej, ale jestem ojcem tego dziecka i zamierzam uczestniczyć w jego życiu. Lily bezradnie opuściła ramiona.
– Więc co dalej? To było dobre pytanie. – Porozmawiamy. Spotkajmy się o… – Spojrzał na zegarek. – O siódmej. W holu hotelowym? Była zbyt wyczerpana, żeby protestować. Patrzyła za nim, gdy odchodził, a potem weszła do domku, rzuciła się twarzą w dół na kanapę i płakała, dopóki nie usnęła.
ROZDZIAŁ TRZECI W kilka godzin później, gdy pokojówka przyniosła jej popołudniową herbatę, Lily wciąż leżała na kanapie. – Czy dobrze się pani czuje? Lily usiadła i przycisnęła rękę do głowy. – Głowa mnie boli, Mathildo. – To nie było kłamstwo. W skroniach jej dudniło. Pokojówka mruknęła ze współczuciem i zaczęła coś mówić, ale Lily, zajęta poszu- kiwaniem aspiryny, nie słuchała jej. W końcu znalazła buteleczkę w podręcznej tor- bie, połknęła tabletkę, umyła twarz chłodną wodą i przygładziła włosy. Pokojówka emanowała tłumionym podnieceniem. – Ma pani tu ważną wiadomość. – Wskazała głową na tacę. Obok koszyczka z bu- łeczkami leżała niepodpisana koperta. Lily sięgnęła po nią, rozwinęła arkusz hotelo- wego papieru i przeczytała: „Szósta trzydzieści”. Nawet nie dodał słowa „proszę”, pomyślała buntowniczo. Nie było jednak sensu złościć się o nieistotne drobiazgi. Należało zachować energię na to, co ważne. – Człowiek, który zostawił dla pani tę wiadomość, to bogaty Anglik – wyjaśniła po- kojówka z oczami błyszczącymi ciekawością. – Nie wszyscy Anglicy są bogaci, Mathildo. – Ale on jest. Przyleciał dziś rano prywatnym samolotem. Ten samolot ciągle stoi na pasie. Załoga zatrzymała się w hotelu po drugiej stronie wyspy. Wiem, bo mój kuzyn tam pracuje. Skoro ten Anglik płaci im za to, że się opalają i obżerają, to musi być bogaty. Lily musiała przyznać jej rację. Rodzina Bena nigdy nie była biedna, a jego nazwi- sko przed pięcioma laty po raz pierwszy pojawiło się na liście stu najbogatszych lu- dzi i od tamtej pory co roku pięło się wyżej. – To pani narzeczony? Lily musiała się roześmiać. – Nie. – Na widok rozczarowania na twarzy dziewczyny niemal poczuła się winna. – Żyjemy w zupełnie innych światach. Moja matka pracuje u jego rodziny. Mój ojciec też kiedyś u nich pracował. – Ogarnęła ją nostalgia za czasami, gdy powiązania mię- dzy nimi były tak proste i jednoznaczne. Miała nadzieję, że w każdym razie udało jej się zdusić w zarodku plotki, zanim zaczęły krążyć po wyspie. Reszta popołudnia minęła w atmosferze nerwowego wyczekiwania. Lily wiedzia- ła, że będą musieli wypracować jakiś kompromis, ale na ile mogła ustąpić? Na szczęście jej wakacyjna garderoba była bardzo ograniczona, toteż przebiera- ła się przed wyjściem zaledwie trzy razy i w końcu omal się nie spóźniła na spotka- nie. W połowie drogi do hotelu uświadomiła sobie, że zapomniała o butach. Gdy w końcu weszła do holu, niosąc w ręku błyszczące sandałki, była zgrzana i brako- wało jej tchu. Spojrzała na zegar na ścianie. I tak przyszła za wcześnie. Strzepnęła piasek ze stóp i nałożyła sandałki. W tej chwili oddałaby wszystko za parę pantofli
na wysokim obcasie. Od dwóch lat biegała za dzieckiem, co wykluczało wysokie ob- casy, a ponieważ przyjechała na wakacje sama, nie przyszło jej do głowy, by zapako- wać coś poza butami odpowiednimi na plażę. – Panno Gray – odezwała się dziewczyna z recepcji – pan Warrender prosił, żeby pani powtórzyć, że będzie na panią czekał przed hotelem o szóstej trzydzieści. To chyba na wypadek, gdybym nie umiała czytać, pomyślała Lily. – Dziękuję – odpowiedziała. – Czy mam pani podać jakiś koktajl? – Tak, proszę. – Pomyślała, że powinna się wzmocnić przed tym, co ma nastąpić. Ben podjechał przed hotel luksusowym kabrioletem z napędem na cztery koła. W rozpiętej pod szyją białej koszuli i beżowych płóciennych spodniach wyglądał swobodnie i elegancko. Na tylnym siedzeniu leżała marynarka. Portier otworzył przed Lily drzwiczki samochodu. Usiadła na miejscu pasażera i poczuła jeszcze większe zdenerwowanie. – Przepraszam, jeśli oczekiwałaś limuzyny – odezwał się Ben. – Niczego nie oczekiwałam – odpowiedziała bezbarwnie. – Dokąd jedziemy? – Polecono mi restaurację w pobliżu, ale drogi po tej stronie wyspy wymagają na- pędu na cztery koła, więc… – Wzruszył ramionami, zatrzymał na niej wzrok i powie- dział oskarżycielsko: – Pachniesz czymś. Kwiatami? Powąchała wewnętrzną stronę nadgarstka i poczuła ledwo wyczuwalny zapach róż. Ben musiał mieć niesłychanie wrażliwe powonienie, a może po prostu nie lubił cytrusowych zapachów. – To moje mydło. – Wzruszyła ramionami. Używała tego mydła od dzieciństwa. Ben przypomniał sobie, że ten sam zapach pozostał na jej poduszce po tamtej pa- miętnej nocy. Pomógł jej zapiąć pas, wpatrując się w jej wspaniałe włosy przerzuco- ne przez ramię. Zielona sukienka odsłaniała obojczyki, ramiona i dużą część pleców Lily, jedwabiste włosy plątały się tuż przy jego twarzy. Otrząsnął się w duchu. Przy- jechał tu, żeby rozmawiać o podziale opieki nad dzieckiem, a nie żeby ją podrywać. Wiedział, że ta rozmowa nie będzie łatwa i nie powinien się teraz rozpraszać. Zerknął we wsteczne lusterko i zawrócił pomiędzy palmami. – Przepraszam, że przyjechałem wcześniej. – Przyjechałeś punktualnie. Dostałam twoją wiadomość w obu formach, na piśmie i ustnie. – Nie lubię czekać – uśmiechnął się krzywo. – Dlaczego mnie to nie dziwi? – Trzymaj się teraz. Zignorowała tę radę, ale w kilka minut później uznała, że bezpieczeństwo jest ważniejsze od dumy i mocno zacisnęła palce na uchwycie przy drzwiach. Chwilę później Ben zaparkował nad magicznie piękną zatoką. – Podobno przy samej restauracji nie ma miejsca na parkowanie. Dasz radę przejść po kamieniach? – Oczywiście, że tak. Nie mam obcasów. Nie spodziewałam się, że zabierzesz mnie na kolację. – Uznałem, że najlepiej będzie porozmawiać na neutralnym terenie – odrzekł