ROZDZIAŁ PIERWSZY
Leah Huntington bezsilnie opadła na plastikowe krzesło przy swoim biurku. Nogi
dosłownie ugięły się pod nią. Przed oczami wciąż miała czerwoną pieczęć na poda-
niu, głoszącą „ODRZUCONE”. Jej szkicom definitywnie odmówiono szansy na reali-
zację i nadzieje Leah rozwiały się jak dym. W dusznym powietrzu spływała potem,
cichy pomruk wiatraka pod sufitem szarpał jej nerwy, a mięśnie karku miała fatalnie
spięte.
Pani DuPont, menedżerka sprzedaży detalicznej, dała jej niecałe dwa miesiące na
przygotowanie pierwszej kolekcji, a po tej odmowie zostały jej tylko gołe szkice. Po-
nieważ to była jej własna kolekcja, wszystko musiała zrobić sama, liczyła się więc
każda chwila.
Najważniejsze było pozyskanie funduszy na materiały. Potrzebowała mnóstwa
rzeczy, a dostępu do pieniędzy wciąż nie miała. Podniosła słuchawkę i wybrała nu-
mer menedżera, z którym rozmawiała dwa dni wcześniej. Serce biło jej mocno
i szybko. Menedżer odebrał niemal od razu, jakby się spodziewał jej telefonu, ale
też odpowiedział krótko i stanowczo. Bank nie może wykorzystać funduszu powier-
niczego jako zabezpieczenia pożyczki, ponieważ powiernik funduszu nie wyraził na
to zgody.
Za tym wszystkim mógł stać tylko jeden człowiek. Stavros Sporades.
Leah cisnęła słuchawką przez pokój i wściekle kopnęła krzesło, boleśnie uderza-
jąc się w nogę.
Jak długo jeszcze będzie musiała to znosić? Jak długo mu na to pozwoli?
Podniosła telefon i drżącymi palcami wybrała inny numer. Zażąda wyjaśnień, za-
żąda…
To nie miało sensu. Sekretarka znów grzecznie ją przeprosi za nieobecność sze-
fa. Taką odpowiedź otrzymywała od roku, kiedy tylko próbowała się z nim skontak-
tować. Choć oboje mieszkali w Atenach, można było odnieść wrażenie, że żyją na
przeciwległych krańcach planety.
Nie pomogło zagryzanie warg i zaciskanie pięści. Niezdolna powstrzymać wyry-
wających się z piersi łkań, rozpłakała się boleśnie.
Musi z tym skończyć. Musi się uwolnić ze smyczy, na której ją trzymał, kontrolu-
jąc każdy jej krok i każdy wybór, sam bez przeszkód korzystając z uroków życia.
Taka sytuacja trwała już od pięciu lat.
Obtarła łzy i otworzyła w komputerze wyszukany tego ranka artykuł z kroniki to-
warzyskiej. Partner biznesowy Stavrosa i syn chrzestny jego przybranego ojca Dmi-
tri Karegas wydawał przyjęcie na swoim jachcie. Stavros i Dmitri byli skrojeni na tę
samą modłę – obaj niezwykle atrakcyjni, choć bardzo różni, kontynuowali dzieło
dziadka Leah, Giannisa Katrakisa, rozwijając Katrakis Textiles pod kierunkiem jego
twórcy. Obaj uważali się za półbogów, a swoją wolę za prawo obowiązujące zwy-
kłych śmiertelników.
Stavros nienawidził wszelkich przyjęć, czego Leah nigdy nie potrafiła zrozumieć,
jednak Dmitri z pewnością tam będzie. Musi się tylko postarać, by dekadencki play-
boy, zwykle otoczony wianuszkiem pięknych kobiet, zauważył jej obecność na pokła-
dzie swojej najnowszej zabawki. Już ona się postara przyciągnąć jego uwagę.
Zdecydowanym krokiem weszła do sypialni i otworzyła drzwi szafy. Pomysł nie był
może najlepszy, ale Stavros nie pozostawił jej wyboru.
Zamówiła taksówkę i z dreszczem niepewności zaczęła przeglądać ubrania.
W końcu wyciągnęła złotą jedwabną sukienkę, jedyną z metką projektanta, jaka zo-
stała jej z dawnych lat. Sukienka była wprost oburzająco skąpa. Praktycznie bez
pleców, co wykluczało włożenie stanika. Do tego obcisła i krótka, odsłaniająca nie-
mal całe uda.
Pięć lat wcześniej nosiła ją bez mrugnięcia okiem. Bez najmniejszego problemu
pokazywała każdy centymetr nagiej skóry i nie przeszkadzało jej, że wygląda nie-
przyzwoicie. A teraz była o jakieś dziesięć kilo większa…
Wolała sobie nie wyobrażać, jak musiała wtedy wyglądać.
Tamtej nocy włożyła ją na prośbę Calisty, której chciała zrobić przyjemność. A te-
raz po prostu nie miała innego ciucha odpowiedniego na dzisiejsze przyjęcie.
Spoconymi dłońmi wciągnęła sukienkę, która w dodatku okazała się skandalicznie
krótka. Prawdę mówiąc, ledwo zakrywała pośladki.
To był najbardziej nieprzyzwoity strój, jaki miała, i była w tej sukience tamtej fe-
ralnej nocy, ale też był to jedyny strój, który mógł jej dziś zagwarantować upragnio-
ne spotkanie.
Pełna wątpliwości, weszła do łazienki i spryskała twarz zimną wodą.
Prawdopodobnie Stavros wpadnie szał i będzie nią jeszcze bardziej gardził, o ile
to w ogóle możliwe. Ale nie mogła nadal znosić izolacji, jaką jej fundował od pięciu
lat.
Nie wytrzyma tego ani chwili dłużej. Coś musiało się zmienić.
Leah przylgnęła do skórzanego siedzenia taksówki, jakby miała zamiar zostać
tam na wieczność. Kierowca zerkał na nią ciekawie, ale jej nie poganiał.
W końcu odetchnęła głęboko i wyjrzała przez brudną szybę. Marina była zatło-
czona, cumowało tam kilka jachtów oświetlonych zachodzącym słońcem. Choć
wszystkie były bardzo okazałe, jeden wyraźnie się wyróżniał.
Zapłaciła kierowcy i wysiadła. Przez następnych kilka minut starała się nie myśleć
i nawet się nie rozglądała. Wyprostowana, z podniesioną wysoko głową, podeszła
do pilnującego trapu ochroniarza.
Potężny mężczyzna rozpoznał ją, ale zdradził go tylko błysk w oku, bo poza tym
nawet nie drgnął. Leah wyniośle uniosła brew i był to jedyny gest, na jaki zdołała się
zdobyć.
Pięć ostatnich lat spędziła jako praktykantka w mało znanym domu mody, z dala
od zainteresowania mediów, w miejscu, gdzie jej nie znano i nikomu nie zależało, by
się czegoś o niej dowiedzieć.
Zasypiała, budziła się, szła do pracy, wracała, jadła kolację i znów zasypiała, pilnie
obserwowana przez gospodynię, panią Kovlakis, która z polecenia Stavrosa dbała,
by Leah nie stała się bohaterką kolejnego skandalu. Ale nikt nie zapomniał, czego
się dopuściła i co zrobił Stavros, żeby ją ukarać.
Zwłaszcza wśród osób, dla których każde jego słowo było objawieniem.
Choć dla Leah długich jak wieczność, upłynęło zaledwie kilka sekund, zanim męż-
czyzna odsunął się, żeby ją przepuścić. Wsparta na jego wyciągniętej ręce weszła
na pokład. Oszołomiona panującym zamieszaniem, na chwilę zapomniała, po co tu
przyszła. Kelnerzy w uniformach roznosili sampana. Przyjęcie zdążyło się już roz-
kręcić, spoceni i pijani goście kleili się jedni do drugich. W powietrzu wibrowała
muzyka i Leah bezwiednie zakołysała się do taktu.
A więc wszystko, co słyszała o przyjęciach Dmitriego, było prawdą, a ponieważ
Stavros stanowił kompletne przeciwieństwo przyjaciela, z pewnością go tu nie bę-
dzie. Ona jednak musi się postarać, żeby ją rozpoznano, więc przede wszystkim po-
winna przyciągnąć uwagę gospodarza. Z uśmiechem na wyzywająco czerwonych
wargach ruszyła do baru, usiadła na wysokim stołku i zamówiła pierwszy tego wie-
czoru koktajl.
Stavros Sporades był zdegustowany. Jego telefon zadzwonił już dziesiąty raz
w ciągu ostatnich pięciu minut, a on nie miał najmniejszej ochoty rujnować wieczoru
spędzanego z piękną i inteligentną kobietą. Kolejne telefony były jednak niepokoją-
ce, więc uśmiechnął się do Helene i, zanim odebrał, pociągnął długi łyk szampana.
– Ona jest tutaj – powiedział Dmitri. – Na moim jachcie.
Zaszokowany Stavros opadł na oparcie fotela. Skoro Dmitri do niego zadzwonił,
mogło chodzić o tylko jedną kobietę.
Leah.
Relaks w towarzystwie Helene oddalił się w nicość.
– Jesteś pewien?
Śmiech w słuchawce zabrzmiał szyderczo.
– Rozpoznałem ją w dwie minuty. To na pewno ona. Jest pijana i tańczy.
Pijana i tańczy…
Zamiast twarzy Leah przed oczami stanęła mu twarz jego siostry, Calisty, śmier-
telnie bladej i nieruchomej. Próbował jakoś sobie poradzić z jej przedwczesną
śmiercią, ale gniew i bezsilność wciąż jeszcze były bardzo świeże i silne.
Powoli schował telefon, przeprosił Helene i wyszedł z restauracji.
„Nie mam do niej żadnych zastrzeżeń, panie Sporades”, powiedziała swoim noso-
wym głosem o Leah pani Kovlakis w cotygodniowej rozmowie. „Nie do wiary, ale
bardzo się zmieniła”.
Czyżby mówiła mu tylko to, co rzeczywiście chciał usłyszeć?
Po kilku minutach jego helikopter lądował na luksusowym jachcie Dmitriego.
– Gdzie jest?
Przyjaciel wskazał parkiet taneczny na niższym pokładzie.
– Mógłbym ją kazać zgarnąć ochroniarzom, ale to by tylko pogorszyło sytuację.
Stavros kiwnął głową, ale nie patrzył mu w oczy.
Był o krok od utraty samokontroli. Na szczęście to był tylko alkohol, nie narkoty-
ki. Jednak na wszelki wypadek wolał nie patrzeć na swoją żonę, poślubioną za karę
i jako pokutę.
Nawet w pijanym oszołomieniu wywołanym przez trzy kolejne drinki Leah wyczu-
ła, że Stavros wchodzi na parkiet. Jej ciało przeszedł lodowaty dreszcz, choć bryza
od morza była ciepła. Potrząsnęła głową, żeby odgonić mgłę, i podniosła wzrok.
Słynny, wykonany na specjalne zamówienie, lśniący, szklany bar, duma jachtu Dmi-
triego, pokazał setkę odbić Stavrosa. Wąską twarz o rzeźbionych rysach, klasycz-
nym profilu nosa, kształtnych wargach i płowych oczach ocienionych długimi rzęsa-
mi. W chwili, kiedy spotkali się wzrokiem, jego oczy przepełniała czysta nienawiść.
Leah zrobiło się słabo.
Drżąc, niekontrolowanie objęła za kark dwudziestoparolatka, z którym tańczyła
przez ostatni kwadrans. Choć może raczej to on ją podtrzymywał.
Na szczęście widziała go jak przez mgłę. Najchętniej wymazałaby tę noc z pamię-
ci. Poruszała stopami w rytm muzyki, podczas gdy partner przesunął dłonie z jej
bioder na plecy i w końcu ją objął.
Nie mogła jednak zignorować zbierających się wokół niej czarnych chmur, więc
wzięła głęboki oddech. Stavros szedł ku niej przez tłum spoconych, rozkołysanych
muzyką ciał, które rozstępowały się przed nim bez protestu. Wydawało się, że
w obliczu zbliżającej się burzy powietrze stanęło.
Leah oderwała się od partnera i pocałowała go w chłopięco delikatny policzek.
– Przepraszam – szepnęła.
Nie jego wina, że nie wiedział, kim ona jest; gdyby wiedział, nie odważyłby się jej
dotknąć. Trzymałby się z daleka i traktowałby ją jak powietrze, tak jak postąpiła
większość obecnych, kiedy pojawił się Dmitri. Była przecież Leah Huntington Spo-
rades, żoną Stavrosa Sporadesa, i żaden inny mężczyzna nie miał prawa zbliżyć się
do niej. Jej przyjaciel, Alex, który jako jedyny nie odwrócił się od niej i już po śmierci
Calisty próbował się z nią kontaktować, skończył w więzieniu, oskarżony na podsta-
wie dowodów sfabrykowanych przez Stavrosa i Dmitriego.
Na to wspomnienie zatrzęsła nią tłumiona furia. Ależ go nienawidziła…
Żelazna dłoń chwyciła ją w talii i oderwała od partnera. Może to jeszcze nastola-
tek, pomyślała, sama w wieku dwudziestu jeden lat czując się dziwnie stara i zmę-
czona.
Inaczej niż chłopak, z którym tańczyła, mężczyzna był mocno umięśniony, bez-
względnie twardy w zetknięciu z jej drobnym ciałem. Jak ostatni tchórz, nie odwa-
żyła się spojrzeć mu w oczy.
Wypity alkohol wciąż buzował jej w głowie, kiedy ją podniósł i bezwolną przerzu-
cił sobie przez ramię. Przez łzy patrzyła na świat, nagle odwrócony do góry nogami.
Rozlegające się wokoło szepty były jak cisza przed burzą.
Dostała, czego chciała.
Zrobiła z siebie widowisko i zwróciła uwagę Stavrosa.
Nic jednak nie mogło jej odczulić na miażdżącą pogardę, którą zobaczyła w jego
oczach. Zacisnęła mocno powieki i zapadła w alkoholowy niebyt.
Szarpnęła się gwałtownie, kiedy strugi lodowatej wody uderzyły w nią ze wszyst-
kich stron. Krzyknęła i spróbowała się uwolnić, ale spod lodowatego prysznica nie
było ucieczki.
Drżącymi dłońmi odgarnęła z twarzy mokre włosy. Rzekomo wodoodporny tusz do
rzęs poznaczył jej policzki i palce ciemnymi smugami. Nie musiała się odwracać.
Niemal namacalnie czuła obecność swojego prześladowcy, obserwującego ją ze zło-
śliwą satysfakcją. Jego zachowanie nie było dla niej żadnym zaskoczeniem.
Wyciągnęła rękę i zakręciła kran. Nagle zapragnęła skulić się na dnie brodzika
i zamknąć oczy. Ale nawet to nie miało jej być dane.
– Wyjdź stamtąd. – Rozkaz powrotu do czyśćca uderzył ją jak policzek.
Nawet po tych wszystkich latach nie miała odwagi, by spojrzeć mu w oczy.
Ale nie mogła sobie pozwolić na rozczulanie się nad sobą. Nie po tym wszystkim,
co dziś zrobiła, byle tylko go zobaczyć.
Przytrzymała się kranu i z trudem stanęła na nogach. Przestronna łazienka zda-
wała się wirować wokół niej.
Nad głową miała kryształowy żyrandol, pod stopami podłogę z ciemnego dębu, za
oknem lśniło niebieskie morze. Powoli przestało jej się kręcić w głowie.
Drżąc z wysiłku, wyszła z brodzika, zostawiając mokre ślady.
– Okryj się. – Rzucił jej ręcznik.
Zanurzyła twarz w bawełnianej miękkości, wykorzystując te kilka sekund prywat-
ności. Jednak pogarda w jego głosie była zbyt bolesna.
Zdecydowanym ruchem odrzuciła ręcznik, który wylądował mu na ramieniu.
– Dziękuję, mam sukienkę. To twoja wina, że odsłania więcej, niż zasłania – odpar-
ła bezczelnie.
W odpowiedzi smagnął ją złym spojrzeniem.
– Nigdy nie mogłaś zrozumieć, co jest dla ciebie dobre.
Zebrała na karku mokre włosy i wycisnęła z nich wodę, zmuszając się do obojęt-
ności, od której była jak najdalsza.
– To kwestia alergii na ciebie. Wolałabym umrzeć na zapalenie płuc niż zawdzię-
czać ci cokolwiek.
Czuła, jak bardzo jest zły, i nagle zalała ją fala strachu i wszystkich tych niedo-
brych uczuć, z którymi walczyła przez ostatnie dziesięć lat. Widok tych pełnych zło-
ści płowych oczu coś jej uświadomił.
Calista.
Calista miała takie same oczy, ale dobre, skłonne do uśmiechu, wabiące mężczyzn
niczym pajęcza sieć. Myślenie o niej i o tamtej nocy sprawiało, że żołądek ściskał jej
się w bolesny węzeł.
I nic nie mogło pomóc. Ale poprzez szok wywołany spotkaniem przebiło się pewne
podejrzenie. Zadygotała i nie miało to nic wspólnego z jej mokrą sukienką.
– Stavros, ja…
Jedną ręką przytrzymał ją za kark, palcami drugiej objął policzek.
Nikt nigdy nie dotykał jej tak długo… Może dlatego miała wrażenie, że jego dłoń
pali jej skórę. I dlatego pragnęła, by ten dotyk trwał i trwał.
Przynajmniej dopóki nie uświadomiła sobie, co on właściwie robi.
Sprawdzał, czy nie ma rozszerzonych źrenic, czy nie brała narkotyków.
Spojrzała mu w oczy i szybko spuściła wzrok.
– Niczego nie brałam – szepnęła błagalnym tonem.
– Pamiętam ostatni raz, kiedy to od ciebie usłyszałem – odparł sucho.
Te słowa i jego ton zmroziły ją do szpiku kości. Tak bardzo pragnęła jego blisko-
ści, ale najwyraźniej nie mogła na nią liczyć.
– Mówię prawdę, wierz mi.
„Nigdy nie dotknęłam narkotyków”, chciała wykrzyczeć, tak jak tej nocy, kiedy
umarła Calista, ale chyba nawet nie usłyszał jej płaczliwego wyznania.
Teraz uśmiechnął się chłodno.
– Trudno mi w to uwierzyć, skoro okłamałaś panią Kovlakis, wymknęłaś się
z domu, pojawiłaś na jachcie Dmitriego, znanego z dzikich przyjęć, i piłaś bez umia-
ru.
Jak zwykle, był uprzedzająco grzeczny. Tak jak i wcześniej, kiedy zawładnął jej
życiem.
„Możesz albo za mnie wyjść, albo iść do więzienia, Leah. Wybór należy do cie-
bie”.
– Przynajmniej udało mi się zwrócić twoją uwagę, prawda? – spytała, uświadamia-
jąc sobie zbyt późno, że mu się podkłada.
Choć właściwie nie miała zamiaru trzymać tego w sekrecie.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Słucham?
Stavros cofnął się gwałtownie, zmarszczył brwi i zaklął pod nosem.
Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mu się stracić przenikliwość, z której słynął
w ateńskich kręgach biznesu. Choć tylko na kilka sekund.
– Co powiedziałaś?
Odpowiedziała twardym spojrzeniem.
– W całym tym tandetnym show chodziło wyłącznie o ciebie, Stavros. Byłeś głów-
ną i jedyną nagrodą. Gdybyś choć raz odebrał ode mnie telefon czy przeczytał jed-
nego mejla… Skoro tego nie zrobiłeś, musiałam się zniżyć do twoich standardów.
– Moich standardów? – powtórzył, wystawiając nie najlepsze świadectwo swojej
inteligencji.
Co gorsza, kompletnie nie potrafił się skupić. Złota sukienka miała prawie kolor
jej skóry i była to jak najbardziej prawdziwa opalenizna. W dodatku lejący materiał
układał się na jej smukłym ciele niezwykle erotycznie, stwarzając złudzenie nago-
ści.
Wyglądała tym atrakcyjniej, że wszystkie ślady dziewczęcej krągłości zniknęły.
Stała przed nim kobieta, drobna, krucha i kompletnie nieznajoma.
– Zapewne spodziewałbyś się po mnie czegoś podobnego, prawda? Więc proszę,
to właśnie dostałeś. I oto jesteś, po raz pierwszy od pięciu lat, jakby przywołany za-
klęciem.
Słysząc to niedorzeczne słowo „zaklęcie”, kompletnie oniemiał.
Odgarnęła za uszy długie, brązowe włosy, spryskując twarz kropelkami wody.
Każdy ruch nosił znamiona eleganckiej zmysłowości, nie wyuczonej, lecz jak najbar-
dziej naturalnej.
Zaślepiony irytacją i strachem, niepotrzebnie potraktował ją aż tak szorstko.
Świadomość własnej niedoskonałości wprawiła go w fatalny nastrój.
– Wyglądasz koszmarnie… Co ty ze sobą zrobiłaś? – spytał opryskliwie.
Zachowała kamienną twarz, choć powieki drgnęły jej lekko. Miała tak szczupłą
twarz, że sarnie oczy wyglądały w niej jak mroczne jeziora. Ramiona też były
szczupłe, ale przynajmniej widać w nich było mięśnie.
Oparła dłoń na biodrze i wysunęła je lekko do przodu, przez co mokra sukienka
jeszcze podkreśliła jej kształty.
– Nie wierzę. Nie podobam ci się? To dzięki tobie tak schudłam. Już nawet model-
ki proszą mnie o wskazówki, a fotografowie o zgodę na zdjęcia…
Mówiła obojętnie i od początku podejrzewał, że jak zwykle próbuje go zmanipulo-
wać, ale co miałby zrobić? Zawsze była zepsutą, samolubną balangowiczką, nieli-
czącą się z nikim i z niczym.
Poza tym strasznie go rozpraszała. Jeżeli pozwoli jej na dalsze prowokacje, nie
będzie mógł normalnie myśleć. Przede wszystkim trzeba ją czymś okryć.
Chwycił ją za rękę, pociągnął do sypialni Dmitriego i pchnął na łóżko, a sam zaj-
rzał do szafy. Z długiego szeregu koszul na wieszakach wybrał jedną i rzucił jej.
– Włóż to.
Przyglądała mu się podparta na łokciu, długie opalone nogi i stopy w czarnych
sandałkach na wysokich obcasach interesująco kontrastowały z ciemnoczerwoną
pościelą.
– Wyjaśnijmy sobie coś. Ubrałaś się jak prostytutka, upiłaś i przykleiłaś do tego
chłopaka, żeby zwrócić moją uwagę? A może dlatego, że nie potrafisz żyć normal-
nie bez alkoholu i narkotyków?
Teraz to ona cisnęła w niego koszulą, więc uchylił się gwałtownie. Jej oczy wyda-
wały się ogromne w delikatnym owalu twarzy.
– Próbowałam się z tobą skontaktować przez ponad rok. Gdybyś miał na tyle
przyzwoitości, żeby na to zareagować, nie musiałabym postępować aż tak drastycz-
nie. A alkohol wzięłam do ust po raz pierwszy od pięciu lat. Zupełnie mnie nie cią-
gnie.
– Sugerujesz, że to ja prowokowałem cię do picia?
Kiedy nie odpowiedziała, odetchnął głęboko. Za nic nie pozwoli wyprowadzić się
z równowagi
– Cieszę się, że z tym skończyłaś. Choć niektórych nawyków trudniej się pozbyć
niż innych. Ty zawsze miałaś skłonności do szukania kozła ofiarnego i ukrywania
swojej słabości.
Wzdrygnęła się i odwróciła twarz.
Nienawidził nikczemnej satysfakcji, jaką sprawiał mu widok jej bladości. To dlate-
go tak długo nie chciał jej widzieć. Jakimś sposobem od początku prowokowała go
do zaciekłości i nikczemności, których się wstydził, bo zawsze mu się wydawało, że
to cechy kompletnie niezgodne z jego charakterem.
– Nie po to zrobiłam z siebie przedstawienie, żeby dyskutować z tobą o moich
wadach – powiedziała nonszalancko.
– Chętnie cię wysłucham. Wyjaśnij, o co ci chodzi.
– Żeniąc się ze mną pomimo mojej fatalnej opinii, pokazałeś całemu światu, jaki
jesteś honorowy, i dotrzymałeś słowa danego Giannisowi. A potem przez pięć lat
kontrolowałeś każdy mój krok. Chciałabym to zakończyć.
Wytrzymała jego spojrzenie i tylko pulsująca na szyi żyłka świadczyła o niezwy-
kłym napięciu. Złożyła dłonie na kolanach i jej nietypowe opanowanie zrobiło na nim
pewne wrażenie.
Była jak wulkan wypełniony wrzącą lawą.
– Być może sama to dziś udaremniłaś. Jak mam pozwolić ci żyć własnym życiem,
skoro znalazłem cię pijaną, uwieszoną na jakimś dzieciaku? W krótkim czasie wró-
cisz do dawnych zwyczajów. Przyjęcia, alkohol, narkotyki, nieodpowiednie towarzy-
stwo… Nie mogę na to pozwolić.
Cała krew odpłynęła jej z twarzy.
– Odseparowałeś mnie od całego świata. Odciąłeś od przyjaciół. Twoi szpiedzy pil-
nują mnie dniem i nocą. Ignorowałeś moje mejle, twoja sekretarka zawsze mnie od-
syłała. Zostałam twoim więźniem, nie dałeś mi wyboru.
– Zawsze jest jakiś wybór. Szkoda tylko, że przy wszystkich twoich możliwościach
nigdy nie potrafiłaś dokonać właściwego.
– Nie mam zamiaru niczego teraz roztrząsać. Ani przeszłości, ani teraźniejszości.
Interesuje mnie wyłącznie przyszłość.
– Oczywiście – odparł sztywno. – Więc nie masz mi nic do powiedzenia?
Pokręciła głową.
– Mam mnóstwo pracy przy mojej kolekcji. Już jestem spóźniona. Chcę tylko, że-
byś zadzwonił i anulował…
Sposób, w jaki się do niej odwrócił, wzbudził w niej obawę.
– Nie widziałaś mnie ani Giannisa od pięciu lat. Nie jesteś ani trochę ciekawa?
– Czego? – szepnęła niepewnie, drżąc pod jego hipnotyzującym spojrzeniem.
Przyciągnął ją do siebie i przylgnęła do niego z westchnieniem. Ich twarze dzieliły
zaledwie centymetry. Mogła tylko obserwować, jak irytacja zmienia barwę jego
oczu na ciemnozłotą.
– Choćby tego, jak się ma twój dziadek, ty mała niewdzięcznico. – Odruchowo za-
cisnął palce na jej ramionach.
Zabolało i spróbowała się wyrwać.
– Czy to zbyt wiele, sądzić, że zainteresujesz się zdrowiem człowieka, który oto-
czył cię opieką po śmierci twojego ojca?
Odepchnęła go i teraz oddychała ciężko.
– Nie mam już szesnastu lat, więc przestań mnie strofować w ten sposób! I nie
muszę ci się tłumaczyć. Powiem tylko, że codziennie rozmawiam z pielęgniarką
dziadka.
Na widok niedowierzania w jego spojrzeniu pożałowała tych słów. Odwróciła się
i podeszła do minilodówki w rogu pokoju. Głównie dlatego, że potrzebowała czasu,
żeby się pozbierać. Wzięła butelkę wody i wypiła ją tak szybko, że gardło zdrętwia-
ło jej z zimna.
– Od pięciu lat nie byłaś u niego ani razu.
Myśl o odwiedzinach u Giannisa budziła w niej mieszane uczucia. Bardzo chciała-
by znów zobaczyć ten dobry uśmiech… Z drugiej strony bała się panicznie, że mo-
głaby stracić dziadka. Pięć lat wcześniej przeszedł zawał i trzy operacje bypassów.
A ona w tak młodym wieku opłakała już ojca i Calistę. Kolejna strata byłaby nie do
zniesienia.
– Moje stosunki z dziadkiem to nie twoja sprawa.
– Z tym się nie zgodzę.
– Nic mnie to nie obchodzi. Pięć ostatnich lat przeżyłam pod twoje dyktando. Wy-
bierałeś mi jedzenie, ciuchy i znajomych. Cokolwiek chciałeś we mnie zmienić, to
już się stało. Chcę zacząć żyć własnym życiem, zrobić karierę… – W oczach zaszkli-
ły jej się łzy. – Dlaczego mi nie pozwalasz żyć na własny rachunek?
– Na początek, nie życzę sobie telefonów od Dmitriego z takimi informacjami jak
dzisiaj.
– Już ci to wyjaśniłam. Przecież sam nie odbierałbyś moich telefonów przez kolej-
ne dziesięć lat.
Miała dosyć jego nieustannej kontroli, decydowania o jej każdym kroku. Nie mo-
gła dłużej żyć pozbawiona wolności wyboru.
– Rozmawiałam z moim przyjacielem, Philipem. Jest prawnikiem. – Cofnęła się
o krok i zebrała na odwagę. – Znam swoje prawa. Mam powody, żeby się z tobą
rozwieść.
– Rozwieść?
– Tak. Chcę się rozwieść i zerwać z tobą wszelkie kontakty. Jestem pewna, że
i ciebie ucieszy ta perspektywa. Więc po prostu dajmy sobie to, czego oboje chce-
my.
Lekki uśmieszek na jego wargach nie sięgnął oczu.
– Oczywiście, masz swoje prawa i prawników. Ale bez mojej zgody proces potrwa
lata… dziesięć albo więcej…
– Tylko o to ci chodzi? – Przytrzymała się brzegu biurka, żeby ukryć drżenie dło-
ni. – Chcesz mi kompletnie zrujnować życie, żeby uspokoić wyrzuty sumienia po
tym, co się stało z Calistą? Naprawdę żałuję, że to nie ja zginęłam tamtej nocy za-
miast niej. Niestety samo życzenie niczego nie zmieni.
Bo choć sama nigdy w życiu nie tknęła narkotyków, pozwoliła na to Caliście. Stąd
ogromne poczucie winy.
– Nigdy nie chciałem, żebyś zginęła zamiast niej – odparł, zaszokowany.
Trudno było w to uwierzyć, ale… fakt faktem, że ani Dmitri, ani Leah, ani Calista
nie potrafili znieść narzucanych im przez niego zasad.
Wyrwana ze świata wspomnień, pokręciła głową.
– Jasne. Gdyby mnie zabrakło, kto stałby się celem twoich sadystycznych instynk-
tów?
– Możesz uważać swoją dziesięcioletnią obecność w moim życiu za sadyzm z mo-
jej strony, ale ja nazwałbym to masochizmem.
Od zawsze wiedziała, co o niej myśli, ale usłyszeć to od niego… Zacisnęła palce na
szklance z wodą, z trudem opanowując gwałtowne pragnienie ciśnięcia mu jej
w twarz.
On tymczasem, jakby czytając w jej myślach, obserwował ją z rozbawieniem.
– Tylko spróbuj.
Gryząca satysfakcja w jego głosie dotknęła ją do żywego. Najwyraźniej oczekiwał
od niej dziecinnego napadu złości, a i dziś, i przez te wszystkie lata spełniła aż zbyt
wiele jego oczekiwań. Kiedyś każde jego ostrzeżenie, żeby czegoś nie robiła, trak-
towała jak wyzwanie. Odkąd pojawiła się w Grecji, wszystko robiła mu na przekór.
Nienawidzić Stavrosa, zwłaszcza gdy dawał jej do tego powody, było łatwiej niż
borykać się z własnym smutkiem i lękiem.
Z tym koniec, postanowiła. Nie da mu tej satysfakcji.
Przypomniała sobie, o co w tym wszystkim chodzi, i odetchnęła głęboko. Byłoby
wspaniale, gdyby udało jej się uzyskać dostęp do pieniędzy. Ale to z pewnością nie
będzie proste.
Ktoś inny pewnie chętnie wysłałby osobę, którą obarczał odpowiedzialnością za
śmierć własnej siostry, na drugi koniec świata, ale nie Stavros. On zaraz po pogrze-
bie Calisty ożenił się z nią i przejął całkowitą kontrolę nad jej życiem. Między inny-
mi zarządzał jej funduszem powierniczym.
Kontrolował ją, ale z daleka. Przez pięć lat nie zdołała się z nim spotkać. Miała
wtedy tylko siedemnaście lat i ta parodia małżeństwa właściwie nic dla niej nie zna-
czyła. Ale teraz zapragnęła w końcu nadać swojemu życiu sens i czerpać radość
z pracy, która dawała jej tak ogromną satysfakcję, czyli z projektowania ubrań.
– Co mam zrobić, żebyś udostępnił mi te fundusze?
– I tak nigdy nie robisz niczego, o co poproszę – odparł gładko.
Z trudem powstrzymała ogarniającą ją panikę.
– Moje życie osobiste należy do mnie. Mam przyjaciół, którzy wiele dla mnie zna-
czą, i na pewno się nie zgodzę zerwać tych znajomości. Kiedy poprzednio odciąłeś
mnie od moich znajomych i zacząłeś kontrolować moje życie, byłam…
– Zbyt naćpana, żeby zauważyć, co się wokół ciebie dzieje?
Nie brała nawet środków uspokajających, przepisanych przez lekarza po śmierci
ojca, ale nie było sensu niczego tłumaczyć, skoro wyrok został już wydany.
Jej dręczyciel obszedł biurko i tylko ogromnym wysiłkiem woli zwalczyła chęć cof-
nięcia się o krok i utrzymania bezpiecznego dystansu. Był tak przystojny i aroganc-
ki, że zawsze w jego obecności czuła się jak brzydkie kaczątko.
Rozpięta pod szyją koszula ukazywała oliwkową skórę, na wyrazistej szczęce
widniał cień zarostu, pięknie wykrojone wargi przyciągały wzrok. Trzydziestotrzy-
letni, był od niej o prawie dekadę starszy. Gdyby los był sprawiedliwszy, stworzyłby
go grubym i łysym, a przynajmniej trochę mniej wspaniałym. Ale nie był.
– Skoro czekałaś pięć lat, jeszcze trzy miesiące nie zrobią większej różnicy.
A może ten Philip jest dla ciebie kimś więcej niż tylko prawnikiem?
– Tylko przyjacielem. A jeżeli chcesz nadal zaspokajać swoje chore poczucie obo-
wiązku, w porządku.
Przymknęła oczy i oddychała głęboko, a jego nagle ogarnął wstyd. W ciągu minio-
nych pięciu lat nie spotkał się z nią ani razu. Nawet nie zadzwonił. Powierzył ją wy-
łącznej opiece pani Kovlakis.
Po śmierci Calisty nie mógł znieść jej widoku.
Zgodnie z obietnicą załatwił jej praktykę w domu mody. I ożenił się z nią, żeby ją
chronić przed łowcami posagów i własną lekkomyślnością. Dotrzymał obietnicy zło-
żonej Giannisowi, ale to był tylko pierwszy krok.
Pozwolił, by zawładnęły nim smutek i żal. Łatwo było o niej zapomnieć, jeszcze ła-
twiej tolerować jej obecność w swoim życiu, byle na dystans.
Miała rację – to trwało zbyt długo i nadszedł czas, by rozwiązać tę szczególną sy-
tuację.
– W domu mody nauczyłam się już wszystkiego, co mogłam, nawiązałam ciekawe
kontakty. Chciałabym wyjechać i zacząć pracę na własny rachunek.
Nie powinien był jej zostawiać na tak długo, nie powinien był dać jej szansy na
przejście do ofensywy.
– Dokąd chciałabyś pojechać?
– Myślałam o Nowym Jorku. Ale…
– Nowy Jork i twój spadek! Już sobie to wyobrażam.
– Chciałabym zacząć od początku – kontynuowała – ale nawiązałam tu ciekawe
kontakty, poznałam detalistów i modelki przychylnych temu, co proponuję. Dlatego
postanowiłam zostać. Jednak koniecznie muszę ruszyć do przodu. Trendy w modzie
zmieniają się błyskawicznie i nie warto ryzykować, że ludzie o mnie zapomną.
– Co to konkretnie oznacza?
Oczy jej rozbłysły.
– Chciałabym pracować jako wolny strzelec, zacząć od projektowania na zamó-
wienie. Znam kogoś, kto chciałby kupować moje rzeczy dla pewnego niewielkiego
sklepu w Londynie.
– Praca na własny rachunek to ryzykowne przedsięwzięcie, zwłaszcza w twojej
branży. Może zostałabyś jeszcze w domu mody?
– Projektowałam ubrania przez całe dotychczasowe życie. Pracowałam w domu
mody przez siedem lat i nie mam tam już szans na rozwój.
– Nie znasz się na prowadzeniu biznesu.
– Ty wyrosłeś na małej farmie, a Dmitri sprzedawał narkotyki, a może był alfon-
sem… Zapomniałam. W każdym razie, kiedy Giannis was tu przywiózł, wiedzieliście
o biznesie jeszcze mniej.
Patrzył na nią w milczeniu i nie potrafiła odgadnąć, co myśli.
– Chciałabym wykorzystać tę szansę, ale potrzebuję pieniędzy, a nie mam dostępu
do funduszu, dopóki ty go kontrolujesz. I nie będę miała, jeżeli nie odstąpisz od
roli…
– Aha. – Uśmiechał się znacząco.
Chętnie dałaby mu w twarz, ale szkoda byłoby zaprzepaścić szansę.
– Więc o to chodzi. O pieniądze.
– Owszem, o pieniądze – odparła, naśladując jego sarkastyczny ton.
Łatwo mu kpić, skoro jest tak nieprzyzwoicie bogaty.
– O pieniądze, które zostawił mi mój ojciec i które nie mają nic wspólnego z tobą,
Giannisem, moją matką i przeklętym dziedzictwem Katrakisów.
– Dobrze.
Jak to? Miałoby być tak łatwo? Odetchnęła głęboko, niezwykle podekscytowana.
Jak tylko zakończą to spotkanie, zadzwoni do znajomej i zamówi materiały i wypo-
sażenie pracowni. Trzeba też będzie zatrudnić kogoś do pomocy w szyciu…
– Przedstaw mi projekt swojej ewentualnej działalności. Jeżeli uznam go za sen-
sowny – powiedział tonem wskazującym, że raczej tego nie przewiduje – sam w nie-
go zainwestuję.
Rozłoszczona i zraniona, Leah aż się zatrzęsła. Miała ochotę wrzeszczeć, rzucać
przedmiotami, zdemolować pomieszczenie.
– Nie chcę twoich pieniędzy. Nie chcę od ciebie niczego. Mam swoje pieniądze.
Jedyne czego chcę, to móc je wykorzystać na rozwój mojej kariery, robić to, co ko-
cham, i być niezależna.
– Trzeba to było powiedzieć wcześniej. Rzeczywiście, nie powinienem był zosta-
wić cię samej na tak długo. Teraz postaram się naprawić tę sytuację.
Momentalnie zabrakło jej tchu. Cokolwiek wymyślił, nie tego chciała.
– Co masz na myśli?
– Kiedy przyrzekłem Giannisowi, że będę cię chronił, nawet przed tobą samą, to
nie miało być chwilowe. Przysięgałem być przy tobie „dopóki śmierć nas nie rozłą-
czy” i zamierzam dotrzymać słowa. Więc wyjaśnijmy sobie dwie rzeczy. – Jego rysy
sprawiały wrażenie wykutych w kamieniu, wypranych ze wszelkich emocji. – Ten
prawnik, twój przyjaciel, powinien być mądrzejszy i nie kręcić się koło mojej żony.
Po drugie, jeszcze dzisiaj wprowadzisz się do mnie.
– Jak to? Dlaczego?
– Bo już najwyższy czas, żebyśmy zaczęli wspólne życie. A co do twojej kariery,
znajdziemy dom mody w Londynie, Paryżu czy Mediolanie, który wypromuje twoją
kolekcję. Jako mojej żonie niczego ci nie zabraknie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Czołowy dom mody wypromuje jej kolekcję? Niczego jej nie zabraknie jako jego
żonie?
Jego żonie?
Podły żart! Zawsze lubił robić z niej idiotkę. Z drugiej strony Stavros Sporades
nie zwykł niczego łatwo obiecywać. Więc skoro obiecał…
Nagle ogarnął ją lęk.
Stavros pochylił się ku niej, ale mu umknęła.
– Nie zbliżaj się do mnie – szepnęła.
Chciała krzyczeć, ale nie zdobyła się na nic głośniejszego niż szept.
Nigdy jej nie wybaczy śmierci Calisty, nigdy nie da jej szansy. Będzie karał ich
oboje przez resztę życia.
Na myśl, że miałaby faktycznie funkcjonować jako jego żona w dosłownym tego
słowa znaczeniu, zrobiło jej się zimno.
– Przez te wszystkie lata nie myślałam o tym, że jestem mężatką, nie dbałam
o moją samotność, o utraconych przyjaciół. Żyłam tak, jakbym uważała, że zasługu-
ję na karę. Ale teraz… Nie zamierzam tak po prostu akceptować twoich pomysłów.
Złożę pozew rozwodowy.
Tylko drobny tik policzka zdradził jego wzburzenie, ale on też nie miał zamiaru
się poddać.
– Prawnicy kosztują…
Ten protekcjonalny ton był nie do zniesienia.
– Sprzedam siebie, jeżeli będę musiała. Za tydzień wyprowadzę się z tego miesz-
kania i złożę rezygnację w domu mody. Wtedy zadzwonię do Philipa i powiem mu, co
planuję.
Ruszyła do wyjścia, ale zablokował jej drogę.
– Nie jestem twoim wrogiem, Leah.
Panika podpowiadała jej dziesiątki różnych dróg ucieczki, jedną bardziej despe-
racką od drugiej.
– Nie? To niech Bóg ma mnie w swojej opiece, kiedy zmienisz zdanie. Jeżeli twoje
zbiry spróbują mnie dotknąć, pójdę do mediów i opowiem, jak mnie traktowałeś
przez te pięć lat. Nie zawaham się powiedzieć, że byłam twoim więźniem. Na pew-
no chętnie posłuchają o sadystycznych skłonnościach słynnego Stavrosa Sporadesa.
– Opinia mediów nic mnie nie obchodzi.
– Jak raz zaczną kopać, to dogrzebią się całej historii o tamtej nocy i Caliście.
Przedtem był zły, ale teraz w jego wzroku była tylko gorzka pogarda. Nic dziwne-
go, bo ona żywiła do siebie dokładnie takie same uczucia.
– Jeżeli to się rozniesie, Giannis, który tak cię kocha, będzie zdruzgotany, widząc
nazwisko Katrakis unurzane w błocie. Zabijesz tym swoim głupim pomysłem i Gian-
nisa, i moich dziadków. Do dziś nie mogą sobie poradzić ze śmiercią Calisty.
– Przecież już dawno uznałeś, że ja nie dbam o nikogo poza sobą – burknęła z go-
ryczą.
Nie mogła zdradzić, jak bardzo bolał ją brak kontaktu z dziadkiem. Czuła się też
winna, że traktuje Stavrosa instrumentalnie, ale nie widziała innego wyjścia.
– Jeżeli nie chcesz dopuścić do unurzania nazwisk Katrakis i Sporades w błocie,
zgodzisz się na moje warunki.
Bolało ją, że musiałaby rzucić na szalę spokój jedynej naprawdę jej bliskiej osoby.
Nie mogłaby zranić dziadka, którego kochała całym sercem; już sama rozmowa
o tym była wystarczająco przykra. Zależało jej jednak, by Stavros uwierzył, że jest
do tego zdolna.
– Chcę, żebyś mi przekazał moje pieniądze i przestał kontrolować moje życie. Wy-
bór należy do ciebie.
– Sądziłem, że wiem, jak bardzo jesteś samolubna, ale znowu udało ci się mnie za-
skoczyć.
Rezygnacja, z jaką to powiedział, sprawiła jej przykrość. Więc jednak uwierzył
w jej blef. Nie przyniosło jej to ulgi, unaoczniło tylko, jak wyglądałoby jej życie przy
jego boku. Dlatego nawet nie musiała udawać, że jest jej wszystko jedno.
– To chyba żadna nowość. Jeszcze będziesz mi wdzięczny, że się usunęłam z two-
jego życia.
To powiedziawszy, wybiegła z sypialni i pomknęła korytarzem. Na głównym pokła-
dzie usiadła na deskach i podciągnęła kolana pod brodę. A co, jeżeli on jednak nie
uwierzył w jej groźbę?
Usłyszała czyjeś kroki i zadrżała ze strachu. Odruchowo wyprostowała ramiona.
Nie pozwoli, żeby zobaczył ją w takim stanie. Odgadłby od razu, że blefowała.
Odetchnęła głęboko, zebrała się w sobie i podniosła wzrok.
Znad baru parą kpiących szarych oczu obserwował ją Dmitri.
– Witaj, Leah.
Z uśmiechem podał jej rękę i podniósł ją. Przy nim nie musiała się starać być lep-
szą, niż była. I tak niczego to nie zmieniało.
– Świetnie wyglądasz. – Dmitri z uznaniem przesunął po niej wzrokiem.
Po poprzedniej miażdżącej pogardzie ten prosty komplement podziałał na nią
uspokajająco. Wiedziała wprawdzie, że to jego ciepło to tylko zwodnicza fasada, ale
to nie miało w tej chwili znaczenia.
– Chodź, odwiozę cię do domu. Unikniesz aresztowania za obnażanie się w miej-
scu publicznym. Stavros będzie mi wdzięczny.
– Gdyby mu na tym zależało, nie wrzuciłby mnie do twojej wielkiej wanny.
W odpowiedzi roześmiał się serdecznie. Te kilka razy, kiedy się spotkali, zawsze
miał dla niej ciepły uśmiech, szczery albo fałszywy, co nie było znów takie ważne.
Po bezbrzeżnej pogardzie Stavrosa łaknęła przyjacielskiego traktowania, nawet
gdyby to miała być z jego strony tylko gra. Może miał za zadanie wyciągnąć z niej
informacje i przekazać je przyjacielowi? W tej chwili czuła się zbyt zmęczona i sa-
motna, by się nad tym zastanawiać.
– Brakowało mi twojego ostrego języka przez te wszystkie lata.
– Chciałabym móc powiedzieć to samo, ale brak mi twojego uroku.
Wziął ją pod rękę i poprowadził po schodkach.
– Masz za to różne inne talenty.
Dopiero teraz poczuła się niepewnie. Dmitri z pewnością wiedział więcej, niż
zdradzał. I choć tak bardzo się różnili, jego przyjaźń ze Stavrosem była nienaru-
szalna, podobnie jak przywiązanie ich obu do Giannisa.
Przybrała maskę obojętności i popatrzyła na niego.
– Nie wiem, o czym mówisz.
– Słyszałem waszą rozmowę.
– To nieładnie podsłuchiwać.
– Bałem się, że coś sobie nawzajem zrobicie – odparł bez mrugnięcia okiem.
Za każdym razem, kiedy widziała Giannisa z Dmitrim albo ze Stavrosem, boleśnie
do niej docierało, że ona nigdy nie osiągnie z własnym dziadkiem takiego stopnia po-
rozumienia. I że to tylko jej własna wina.
– To w żaden sposób nie dotyczy ciebie, Dmitri.
– Bardzo niebezpiecznie igrasz z życiem Giannisa. To już nie jest któreś z twoich
błazeństw, wymyślonych, żeby dopiec Stavrosowi.
Złościło ją, że zawsze potrafił przejrzeć każdy jej wybieg.
– Chcę tylko odzyskać wolność i żyć własnym życiem. Tobie się udało, prawda? –
rzuciła.
Wciąż pamiętała to i owo z opowieści Calisty o życiu Dmitriego, zanim Giannis
wyrwał go londyńskim ulicom.
– Spróbuj inaczej. Postaraj się zmienić dynamikę stosunków między wami.
– Jak? – szepnęła załamującym się głosem. – Nie dał mi wyboru. Dlatego wybra-
łam blef, ale nie wiem, czy potrafię to ciągnąć.
– Zachowujecie się oboje, jakbyście się chcieli nawzajem zniszczyć.
– Ja miałbym go zniszczyć? Trzyma w ręku wszystkie asy. Jak zwykle zresztą.
W dodatku w pełni zdawała sobie sprawę, że sama do tego doprowadziła swoim
nieodpowiedzialnym zachowaniem.
Dziś mogła się posłużyć tylko groźbą zranienia Giannisa i panicznie się bała, że
zostanie do tego zmuszona. Dlatego powiedziała błagalnie:
– Jeżeli naprawdę jesteście przyjaciółmi i zależy ci na spokoju Giannisa, przekonaj
Stavrosa, że już nie potrzebuję jego opieki. Proszę, Dmitri.
Dwa dni później Stavros i Dmitri spotkali się na bokserskim sparringu w wykona-
nej na zamówienie sali gimnastycznej przy ateńskim apartamencie Dmitriego.
Te ich spotkania zaczęły się przed laty, kiedy Giannis przywiózł Dmitriego do Aten
i Stavros zaproponował boksowanie dla rozładowywania jego nadmiaru energii.
Zwyczaj przetrwał aż do dorosłości obu.
Dziś jednak to Stavros był spragniony krwi. Choć minęły już dwa dni, wciąż jesz-
cze nie przetrawił wzburzenia wywołanego spotkaniem z Leah.
„Przecież już uznałeś, że nie dbam o nikogo poza sobą”, powiedziała mu i nie po-
trafił tych słów zapomnieć. Wspominał bezczelne skrzywienie warg, zuchwałe
wzruszenie ramionami z jedną dłonią opartą na chudym biodrze, wilgotne, brązowe
włosy wijące się wokół anielskiej twarzy. Wprost nie mógł uwierzyć, jak zachwyca-
jąco nietaktowną istotą się stała.
A jak się obruszyła, kiedy jej dotknął, bez żadnych zresztą ukrytych intencji.
Nawet jako naiwna szesnastolatka zawsze budziła w nim niewłaściwe instynkty.
A teraz podstępnie próbowała go sprowokować do niegodnych zachowań. Zaklął
głośno i ruszył do ataku. Dopiero zdumienie w oczach Dmitriego przywróciło go do
rzeczywistości.
– Proszę, proszę – rzucił przyjaciel z mrocznym rozbawieniem, masując bolącą
szczękę. – Punkt dla Leah Huntington Sporades.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi.
Dmitri sięgnął po butelkę z wodą.
– Przez dziesięć lat naszej znajomości nigdy nie przeszedłeś do ofensywy, więc do-
myślam się, że miała w tym swój udział.
Wiedząc, jak bardzo spostrzegawczy potrafi być Dmitri, Stavros postanowił za-
kończyć spotkanie. Całe szczęście, że przyjaciel, dając dowód przenikliwości, którą
tak sobie u niego cenił Giannis, w żaden sposób nie skomentował ostatniego wysko-
ku Leah. Stavros nie miał jednak ochoty dyskutować z nim ani z nikim innym na jej
temat. Szczęka Dmitriego zaczynała się już mienić wszystkimi kolorami tęczy i Sta-
vros czuł się winny.
– Przyłóż sobie lód – poradził, ruszając do wyjścia.
Dmitri powstrzymał go jeszcze.
– Za daleko się w tym wszystkim posuwasz.
– Daj temu spokój – odparł, choć dobrze wiedział, co przyjaciel ma na myśli.
– Robisz dużo więcej, niż oczekiwał od ciebie Giannis. Pozwól jej żyć po swojemu.
Obaj przyjaciele zawdzięczali Giannisowi absolutnie wszystko. Byli tylko parą
młodych chuliganów, kiedy wskazał im nową drogę życia. W zamian poprosił tylko
o jedno i tu Stavros spektakularnie zawiódł.
– Naprawdę wybaczyłeś sobie to wszystko? A może ci się nie udało?
Z twarzy Dmitriego odpłynęły wszystkie emocje, pozostawiając jedynie maskę
obojętności.
– Czy wyglądam, jakbym przez ostatnie dziesięć lat wymierzał sobie karę?
Stavros wolał nie przeciągać tej dziwnej rozmowy.
– Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.
– Giannis poprosił tylko, żebyś ją chronił…
Z rezygnacją czekał na ciąg dalszy.
– Ale to, co widziałem dwa dni temu… Gdyby wtedy powierzył Leah mnie, uwiódł-
bym ją, rozkochał w sobie i porzucił po tygodniu. Dostałaby dobrą lekcję. Ale ty…
Tym razem Stavros nie potrafił zapanować nad sobą i omal go znów nie uderzył.
Wyobrażenie uwiedzionej i porzuconej przez Dmitriego Leah doprowadziło go do
szału.
– To nie jest jakaś laleczka z któregoś z twoich przyjęć, Dmitri. To Leah.
Moja żona.
Kiedy stał się wobec niej taki zaborczy? Kiedy zmieniła się z kłopotu w kogoś
zdolnego wzbudzić tak gwałtowne uczucia?
– Kto by to pomyślał, że słynący z żelaznej samokontroli Stavros Sporades może
się aż tak rozkleić… – zakpił Dmitri.
– Dosyć. Ja się nie wtrącam w twoje życie, nie oceniam twoich posunięć.
– Leah to niezwykła kobieta. Czyżby w końcu dotarło do ciebie, jaka jest atrakcyj-
na?
– Daj spokój, bo nie wiem, czy jesteś jeszcze moim przyjacielem, czy wrogiem…
Dmitri nawet nie mrugnął.
– Jesteś najbardziej honorowym człowiekiem, jakiego znam. Dopóki cię nie spo-
tkałem, nie wiedziałem, co to honor. Ale to, jak traktujesz Leah, martwi Giannisa.
Powinieneś coś zdecydować.
– Już to zrobiłem. Pięć lat temu.
– To dlaczego na tak długo zostawiłeś ją pod opieką kogoś innego? Skoro napraw-
dę jest twoją żoną? Nie możesz trzymać was obojga w takim stanie zawieszenia.
Czy to jakaś pokuta?
– A jeżeli ona się nie zmieniła?
– Przynajmniej daj jej szansę i sam się przekonaj. – Dmitri odwrócił się na pięcie
i wyszedł.
Stavros już dziesiątki razy przemyśliwał wszystko, co usłyszał od przyjaciela.
I czuł się coraz bardziej winny.
Przez całe życie usiłował być w porządku wobec dziadków, Calisty, Giannisa. Jego
własne lęki czy pragnienia schodziły na plan dalszy. Zawsze postępował właściwie
i wiedział, jak powinien postąpić teraz. Leah zasługiwała na szansę. A jednak, po
raz pierwszy w życiu, nie potrafił podjąć decyzji. Nigdy wcześniej nie czuł się tak
pogubiony.
Przed pięciu laty pozwolił, by górę nad uczuciem wzięło rozżalenie i pretensje,
a teraz uczucie okazywało się słabością, z jaką nie musiał sobie radzić nigdy wcze-
śniej. Otarł pot z czoła i popatrzył na siebie w lustrze.
Zawsze kierował się tylko odpowiedzialnością i poczuciem obowiązku. Nic i nikt
tego nie zmieni, zwłaszcza jego egoistyczna i zuchwała żona.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Leah stała na małym balkonie i patrzyła na Ateny. Było już po piątej, więc kafejki
i bary zaczynały się zapełniać miejscowymi i przyjezdnymi. W ciepłym powietrzu
rozbrzmiewał śmiech i grecki język. Zwykle potrafiła się tym cieszyć, dziś jednak
nic nie było w stanie rozproszyć jej niepokoju.
Westchnęła i wróciła do środka, między białe ściany, nieozdobione nawet naj-
mniejszą fotografią, i zaczęła spacerować.
Dlaczego nigdy nie zdecydowała się na ucieczkę? Dlaczego nie porzuciła Stavrosa
i ich żałosnego małżeństwa? Pogodziła się z życiem, jakie znała, choć zdawała sobie
sprawę, że nigdy nie będzie mogła być z dziadkiem tak blisko, jak by pragnęła.
Zresztą, może to, co zgotował jej Stavros, było lepsze niż samotność w wielkim
świecie?
Nigdy nie wybaczy sobie roli, jaką odegrała w tej ogromnej tragedii, ale do tamte-
go dnia nie miała pojęcia, że Calista bierze narkotyki. Poza tym nie mogła zrozu-
mieć, co takiego było w Stavrosie, że prowokował ją do najgorszych zachowań.
Wyciągnęła z szafy dawno nieużywaną torbę i zapakowała trochę ubrań. Przez
dwa dni czekała cierpliwie, zgodnie z radą Philipa, żeby nie robić nieprzemyślanych
ruchów, ale nie mogła się już doczekać reakcji Stavrosa. Prawie nie spała i była tym
ogromnie zmęczona. Co z tego wszystkiego wyniknie? Nowe mieszkanie i praca wy-
magały definitywnego zerwania z przeszłością.
Wzięła do ręki telefon i w tym momencie rozległ się sygnał wiadomości. Była od
Stavrosa.
„Spotkajmy się za dziesięć minut w barze. Jeżeli nie przyjdziesz, wejdę na górę.
Mam dla Ciebie propozycję”.
Propozycję? Czy mogła mu zaufać?
Na myśl o tym, że mógłby zakłócić jej prywatność, odpisała pospiesznie:
„Zaraz będę. Do zobaczenia”.
Przepełniona bezpodstawną nadzieją, właśnie zamierzała wejść pod prysznic, kie-
dy telefon znowu zapikał.
„Ubierz się odpowiednio”, widniało na ekranie.
Z mocno bijącym sercem oparła się o ścianę łazienki.
Przyszedł, bo wziął jej blef za dobrą monetę. Nie mogła się przyznać, jak bardzo
jest przerażona. Noszenie maski osoby samolubnej i nieczułej, tak bardzo przez
niego pogardzanej, powodowało, że im częściej ją nakładała, tym bardziej się taka
stawała.
Miała zejść na dół za dziesięć minut, ale zanim się tam pojawiła, upłynęło dobre
pół godziny. Najwyraźniej też kompletnie zlekceważyła jego ostatnią wiadomość.
Włożyła jedwabną, brzoskwiniową bluzkę koszulową podkreślającą kształt piersi
i szorty odsłaniające zgrabne, opalone nogi, do tego rozpięty kardigan i długie do
kolan skórzane buty. Brązowe włosy spięła w kucyk i weszła do baru długim, rozko-
łysanym krokiem. Ten obraz utrwalił się w niejednej męskiej głowie.
Poruszała się z gracją osoby przekonanej o własnej atrakcyjności. Nie była ani
trochę podobna do dawnej Leah, tej, którą poślubił, i wcale nie dlatego, że jakoś
specjalnie zyskała na urodzie. Wyglądała, jakby płonął w niej wewnętrzny ogień
i naprawdę przyjemnie było na nią patrzeć.
Czy mówiła prawdę? Czy rzeczywiście chodziło o jej karierę, czy też może była to
zasługa jakiegoś mężczyzny? Na tę myśl zawrzało w nim.
Ostatnim mężczyzną, który się koło niej kręcił, był Alex Ralston, odsiadujący
obecnie wyrok za posiadanie i dystrybucję narkotyków.
– Kiedy się nauczysz, że sprzeciw wobec mnie szkodzi tylko tobie? – spytał, za-
praszając ją na krzesło obok siebie.
Usiadła, skrzyżowała nogi i obdarzyła go przesłodzonym uśmiechem.
– A ty? Kiedy się nauczysz, że nie możesz mi rozkazywać?
Serce biło jej mocno, ale bardzo się starała nie pokazać zdenerwowania.
Stavros podziękował kelnerowi, ale ona przywołała go z powrotem.
– Jestem głodna – powiedziała tonem wyjaśnienia. – Rzadko jadam poza domem,
więc niech chociaż mam z tego przyjemność.
Czekał w milczeniu, aż młody kelner pojawi się ponownie, a potem obserwował
z rosnącą fascynacją, jak Leah zamawia trzy przystawki i dwa dania główne, posłu-
gując się bardzo dobrym greckim.
– Nie będę jadł – zastrzegł, kiedy kelner odszedł.
– Wiem. Jest piątek wieczorem i jesteś umówiony na kolację z Helene Petrou,
byłą kochanką, obecnie przyjaciółką.
Przyszpilił ją spojrzeniem.
– Skąd o tym wiesz?
– Philip ma swoje źródła.
– I poradził ci o tym wspomnieć?
– Wręcz przeciwnie. Zakazał mi mówić, że cokolwiek o niej wiem – odparła szcze-
rze.
Jej szczerość kompletnie go rozbroiła. Najwyraźniej była zupełnie pozbawiona in-
stynktu samozachowawczego. Jak mógł uwierzyć, że potrafi o siebie zadbać?
– Więc dlaczego go nie posłuchałaś?
– Nie chcę z tobą wojny. Tak postanowiłam. Wspomniałam o niej, bo byłam zasko-
czona, słysząc jej nazwisko po tylu latach. Podobno spotykasz się z nią regularnie
co tydzień.
– Czy to dziwne, że spotykam się z kobietą, która podziwiam? – spytał, starannie
dobierając słowa.
Kiwnęła głową, usiłując na niego nie patrzeć.
Dlaczego czuła się niepewnie?
– Pamiętam, że Calista dużo o was mówiła. Wspomniała, że jesteście dla siebie
stworzeni – powiedziała, błądząc wzrokiem w oddali.
W jej spojrzeniu był smutek, którego nie widział nigdy przedtem. Czyżby napraw-
dę szczerze opłakiwała Calistę?
Leah zamrugała i skrzywiła się lekko, ale sztuczność tego gestu nie uszła jego
uwadze.
– Gdybyśmy się rozwiedli, mógłbyś się z nią związać.
– Chciałabyś tego? – spytał, zaskoczony.
– Tak. – Upiła łyk wody i przyglądała mu się uważnie. – Wprawdzie życzyłabym ci,
żebyś chociaż przez jakiś czas czuł się tak jak ja przez ostatnie pięć lat, ale jeżeli
twoje szczęście miałoby być ceną za moją wolność… to tak, chciałabym tego.
– To bardzo wielkoduszne z twojej strony. Dziwię się, że w ogóle ją pamiętasz.
Czy cokolwiek z tamtego okresu.
– Trudno byłoby zapomnieć. Bizneswoman, ikona mody, była modelka i, co naj-
ważniejsze, kobieta dorównująca wysokim standardom Stavrosa Sporadesa. –
Skrzywiła się cynicznie.
– Sporo o niej wiesz.
– To oczywiste. Miałam obsesję na jej punkcie… – Odwróciła wzrok. – Odniosła
sukces w tak młodym wieku – dokończyła po chwili.
Miał mgliste wrażenie, że nie do końca to chciała powiedzieć, jednak nigdy wcze-
śniej nie widział jej tak przygnębionej. Egoizm, który budził w nim taką odrazę, da-
wał jej nadspodziewaną siłę. Wyglądało to tak, jakby stała za zasłoną, skrywającą
jej emocje przed otaczającym światem.
– Więc całe to zamówienie miało tylko sprawić przyjemność kelnerowi?
– Gdzie się podziały twoje dobre maniery?
– Wszystkie moje dobre cechy znikają, kiedy mam do czynienia z tobą.
– Biegałam dzisiaj, więc chętnie zjem wszystko.
Kelner przyniósł zamówione dania i Leah sięgnęła po widelec. Zaczęła jeść, jed-
nak w pewnym momencie odłożyła sztućce.
– Co to za propozycja? – spytała.
– Proponuję kompromis.
– Nic, co wcześniej sugerowałeś, nie wyglądało na kompromis. To zawsze twoja
wola, tylko ozdobiona ładnymi słówkami. Tak samo traktowałeś…
Pod jego badawczym spojrzeniem nie odważyła się dokończyć. Znów sięgnęła po
widelec i uciekła wzrokiem.
– Kogo?
Krewetka smakowała jak trociny, więc popiła ją łykiem wody.
– Mnie i Calistę, rzecz jasna. Mnóstwo razy. Zabraniałeś wszystkiego, co tylko za-
proponowała.
Jak wtedy, kiedy jego siostra zapragnęła przez rok studiować sztukę w Paryżu czy
wyjechać z Leah do Nowego Jorku. Albo wtedy, kiedy postanowiła stanąć za barem
w nocnym klubie, gdzie pracował jej przyjaciel.
Kiedy się nie zgodził, dostała strasznego ataku wściekłości. Samo wspomnienie
wystarczyło, by kompletnie zdołować Leah. Calista miała do niego ogromne preten-
sje, ale nie zdradzała się z tym.
– Na przykład? – spytał Stavros. – Posmutniałaś… Powiedz mi, co ci chodzi po gło-
wie.
Z jego tonu wynikało, że naprawdę chce się dowiedzieć.
Kiedy przyjechała do Aten, miał zaledwie dwadzieścia lat, ale wciąż pamiętała jak
bardzo był obowiązkowy i odpowiedzialny. I dopiero teraz, po raz pierwszy w życiu
zastanowiła się, co nim kierowało.
– Dlaczego chcesz wiedzieć?
Przez chwilę sądziła, że nie mógł uwierzyć, jak śmiała zapytać, ale po chwili zmie-
niła zdanie. Chyba raczej nie o to chodziło. Zaskoczona, zrozumiała, że trudno mu
znaleźć odpowiednie słowa.
– Ja… starałem się dać jej wszystko, czego zapragnęła, ale nigdy nie mogłem zro-
zumieć, dlaczego posłuchała ciebie. Dlaczego nie zdołałem zapewnić jej bezpie-
czeństwa.
Cień smutku w jego spojrzeniu przywołał przykre wspomnienia.
– Nie wiem…
– Nie oczekuję od ciebie odpowiedzi, skoro to właśnie ty wciągnęłaś ją w narkoty-
ki.
Drgnęła, ale bała się odezwać, bo sprawiał wrażenie nieprzejednanego. Zupełnie
jakby sobie nagle przypomniał, jakby nie mogło między nimi być nic prócz pogardy.
Przygnieciona ciężarem wspomnień, odłożyła widelec.
Pomimo swoich rozległych planów i awanturniczej żyłki, Calista w domu nigdy na-
wet nie kiwnęła palcem. Natomiast Leah, której matka zmarła przy porodzie, od
najmłodszych lat pomagała ojcu w prowadzeniu domu.
„Mój świątobliwy brat ma od tego służących”, mawiała Calista, kiedy Leah propo-
nowała, żeby posprzątać albo coś ugotować.
Miała wtedy szesnaście lat. Czy dziś lepiej rozumiałaby siostrę Stavrosa?
To wszystko należało już jednak do przeszłości, a dla niej najważniejsza była przy-
szłość.
– Powiedz, czego ode mnie oczekujesz.
Przyglądał jej się przez chwilę.
– Pomieszkaj ze mną przez trzy miesiące i udowodnij, że mogę ci zaufać.
– Nie ma mowy – odparła gwałtownie.
– To jedyne, na co mogę się zgodzić.
– I co miałabym robić przez te trzy miesiące?
– Przekonaj mnie, że poważnie myślisz o karierze projektantki i że nie przepu-
ścisz swojego spadku na jakieś mrzonki.
– Twoje zaufanie jest naprawdę inspirujące.
Nadal patrzył na nią twardym wzrokiem.
– Daję ci wybór. Jeżeli zawiedziesz, nasze małżeństwo zostanie utrzymane
w mocy. Dopóki jedno z nas nie umrze.
Na tę myśl ogarnął ją chłód. Z drugiej strony, skoro Stavros co tydzień spotykał
się ze swoją kochanką, raczej nie wiązał swojej przyszłości z nią.
Przy nim zawsze czuła się niewystarczająco dobra i wcale do tego uczucia nie tę-
skniła. Gdyby mieli być ze sobą na co dzień, życie stałoby się nieznośne.
– Rozumiem, że chciałbyś mnie widzieć grzeczną, słodką, posłuszną, jednym sło-
wem pozbawioną wszelkiej osobowości?
Patrzył na nią, marszcząc czoło, ale się nie odzywał, więc mówiła dalej.
– Obawiam się, że wtedy nie zechcesz ze mnie zrezygnować.
Dopiero wtedy roześmiał się głośno. Leah słyszała ten dźwięk tak rzadko, że
wprost zaparło jej dech w piersi.
Ten niepowstrzymany śmiech wywarł niezwykłe wrażenie na wszystkich gościach
kafejki. Kobieta przy stoliku obok zamarła z filiżanką w połowie drogi do ust
i utkwiła w nim wzrok, inni też przyglądali mu się zaciekawieni.
Wciąż jeszcze roześmiany, odgarnął z czoła kosmyk czarnych włosów i przy tym
geście zamigotała na palcu gruba, złota obrączka.
Leah zrobiło się przykro. Nie spodziewała się, że wciąż ją nosi. To przecież ona
wsunęła mu na palec ten symbol połączenia na wieczność, który okazał się kajdana-
mi.
Dlaczego ją wciąż nosi? Czy miał ją i tamtego dnia na jachcie Dmitriego? Czy no-
sił ją przez minione pięć lat? To wszystko było dosyć niepokojące.
Wzrok obcej kobiety też spoczął na obrączce. Widać było, że próbuje umiejsco-
wić Leah w życiu tego tak atrakcyjnego mężczyzny. Jej zaciekawienie było wprost
namacalne.
A przecież najprawdopodobniej wcale nie było dla niej miejsca w jego życiu, a ob-
rączka miała tylko przypominać o obietnicy złożonej Giannisowi.
Ciekawe, czy zdejmował ją podczas spotkań z Helene. I ciekawe, jak by to było
być kobietą, którą szanował, wielbił, której przyrzekł całkowite oddanie. Czy jego
pasja sięgała równie głęboko, jak poczucie obowiązku?
– Nawet gdybyś mnie miała nieodparcie pociągać – powiedział z wyraźną kpiną
w głosie – podpisałbym dokumenty rozwodowe i umożliwił ci dostęp do pieniędzy.
Odzyskasz wolność.
Miałaby więc spędzić z nim trzy miesiące…
– Wolność wyboru sposobu życia to moje podstawowe prawo, a ty nie jesteś moim
panem.
– A jednak. Straciłaś prawo do decydowania o swoim życiu przez własną lekko-
myślność. Calista nie żyje, a Giannis omal nie umarł z powodu zawału, którego byłaś
przyczyną. Przyjmij to w końcu do wiadomości.
Wolała nie grzebać w przeszłości, bo to oznaczałoby wystawienie się na ocenę
człowieka, który nie tolerował słabości i nie znał lęków. Może śmiałby się z niej,
a może jej współczuł.
A więc dobrze.
– Zgoda. Niech będzie, jak chcesz. Popracuję nad odzyskaniem moich praw.
Nie odpowiedział, bo nie spodziewał się, że ustąpi tak szybko. Czy to mogło ozna-
czać przyznanie się do winy?
Jego aroganckie przekonanie, że wie wszystko najlepiej, irytowało ją od pierwsze-
go spotkania. Nigdy nawet nie spróbował sobie wyobrazić, co ona czuje. Zakładał
pewne scenariusze i wydawał polecenia.
Teraz wstał i wyciągnął do niej rękę.
– Zabierzmy to, czego będziesz potrzebować w najbliższych dniach, a ktoś przy-
wiezie resztę twoich rzeczy później.
– Nie spakuję się w kilka minut. Daj mi kilka dni.
Nie mogła tak po prostu z nim pójść. Potrzebowała czasu, by przyzwyczaić się do
tej myśli.
Zerknął na zegarek.
– Ktoś nam pomoże. Ale możemy zacząć od razu.
Tara Pammi Marzenia nowożeńców Tłumaczenie: Małgorzata Dobrogojska
ROZDZIAŁ PIERWSZY Leah Huntington bezsilnie opadła na plastikowe krzesło przy swoim biurku. Nogi dosłownie ugięły się pod nią. Przed oczami wciąż miała czerwoną pieczęć na poda- niu, głoszącą „ODRZUCONE”. Jej szkicom definitywnie odmówiono szansy na reali- zację i nadzieje Leah rozwiały się jak dym. W dusznym powietrzu spływała potem, cichy pomruk wiatraka pod sufitem szarpał jej nerwy, a mięśnie karku miała fatalnie spięte. Pani DuPont, menedżerka sprzedaży detalicznej, dała jej niecałe dwa miesiące na przygotowanie pierwszej kolekcji, a po tej odmowie zostały jej tylko gołe szkice. Po- nieważ to była jej własna kolekcja, wszystko musiała zrobić sama, liczyła się więc każda chwila. Najważniejsze było pozyskanie funduszy na materiały. Potrzebowała mnóstwa rzeczy, a dostępu do pieniędzy wciąż nie miała. Podniosła słuchawkę i wybrała nu- mer menedżera, z którym rozmawiała dwa dni wcześniej. Serce biło jej mocno i szybko. Menedżer odebrał niemal od razu, jakby się spodziewał jej telefonu, ale też odpowiedział krótko i stanowczo. Bank nie może wykorzystać funduszu powier- niczego jako zabezpieczenia pożyczki, ponieważ powiernik funduszu nie wyraził na to zgody. Za tym wszystkim mógł stać tylko jeden człowiek. Stavros Sporades. Leah cisnęła słuchawką przez pokój i wściekle kopnęła krzesło, boleśnie uderza- jąc się w nogę. Jak długo jeszcze będzie musiała to znosić? Jak długo mu na to pozwoli? Podniosła telefon i drżącymi palcami wybrała inny numer. Zażąda wyjaśnień, za- żąda… To nie miało sensu. Sekretarka znów grzecznie ją przeprosi za nieobecność sze- fa. Taką odpowiedź otrzymywała od roku, kiedy tylko próbowała się z nim skontak- tować. Choć oboje mieszkali w Atenach, można było odnieść wrażenie, że żyją na przeciwległych krańcach planety. Nie pomogło zagryzanie warg i zaciskanie pięści. Niezdolna powstrzymać wyry- wających się z piersi łkań, rozpłakała się boleśnie. Musi z tym skończyć. Musi się uwolnić ze smyczy, na której ją trzymał, kontrolu- jąc każdy jej krok i każdy wybór, sam bez przeszkód korzystając z uroków życia. Taka sytuacja trwała już od pięciu lat. Obtarła łzy i otworzyła w komputerze wyszukany tego ranka artykuł z kroniki to- warzyskiej. Partner biznesowy Stavrosa i syn chrzestny jego przybranego ojca Dmi- tri Karegas wydawał przyjęcie na swoim jachcie. Stavros i Dmitri byli skrojeni na tę samą modłę – obaj niezwykle atrakcyjni, choć bardzo różni, kontynuowali dzieło dziadka Leah, Giannisa Katrakisa, rozwijając Katrakis Textiles pod kierunkiem jego twórcy. Obaj uważali się za półbogów, a swoją wolę za prawo obowiązujące zwy- kłych śmiertelników.
Stavros nienawidził wszelkich przyjęć, czego Leah nigdy nie potrafiła zrozumieć, jednak Dmitri z pewnością tam będzie. Musi się tylko postarać, by dekadencki play- boy, zwykle otoczony wianuszkiem pięknych kobiet, zauważył jej obecność na pokła- dzie swojej najnowszej zabawki. Już ona się postara przyciągnąć jego uwagę. Zdecydowanym krokiem weszła do sypialni i otworzyła drzwi szafy. Pomysł nie był może najlepszy, ale Stavros nie pozostawił jej wyboru. Zamówiła taksówkę i z dreszczem niepewności zaczęła przeglądać ubrania. W końcu wyciągnęła złotą jedwabną sukienkę, jedyną z metką projektanta, jaka zo- stała jej z dawnych lat. Sukienka była wprost oburzająco skąpa. Praktycznie bez pleców, co wykluczało włożenie stanika. Do tego obcisła i krótka, odsłaniająca nie- mal całe uda. Pięć lat wcześniej nosiła ją bez mrugnięcia okiem. Bez najmniejszego problemu pokazywała każdy centymetr nagiej skóry i nie przeszkadzało jej, że wygląda nie- przyzwoicie. A teraz była o jakieś dziesięć kilo większa… Wolała sobie nie wyobrażać, jak musiała wtedy wyglądać. Tamtej nocy włożyła ją na prośbę Calisty, której chciała zrobić przyjemność. A te- raz po prostu nie miała innego ciucha odpowiedniego na dzisiejsze przyjęcie. Spoconymi dłońmi wciągnęła sukienkę, która w dodatku okazała się skandalicznie krótka. Prawdę mówiąc, ledwo zakrywała pośladki. To był najbardziej nieprzyzwoity strój, jaki miała, i była w tej sukience tamtej fe- ralnej nocy, ale też był to jedyny strój, który mógł jej dziś zagwarantować upragnio- ne spotkanie. Pełna wątpliwości, weszła do łazienki i spryskała twarz zimną wodą. Prawdopodobnie Stavros wpadnie szał i będzie nią jeszcze bardziej gardził, o ile to w ogóle możliwe. Ale nie mogła nadal znosić izolacji, jaką jej fundował od pięciu lat. Nie wytrzyma tego ani chwili dłużej. Coś musiało się zmienić. Leah przylgnęła do skórzanego siedzenia taksówki, jakby miała zamiar zostać tam na wieczność. Kierowca zerkał na nią ciekawie, ale jej nie poganiał. W końcu odetchnęła głęboko i wyjrzała przez brudną szybę. Marina była zatło- czona, cumowało tam kilka jachtów oświetlonych zachodzącym słońcem. Choć wszystkie były bardzo okazałe, jeden wyraźnie się wyróżniał. Zapłaciła kierowcy i wysiadła. Przez następnych kilka minut starała się nie myśleć i nawet się nie rozglądała. Wyprostowana, z podniesioną wysoko głową, podeszła do pilnującego trapu ochroniarza. Potężny mężczyzna rozpoznał ją, ale zdradził go tylko błysk w oku, bo poza tym nawet nie drgnął. Leah wyniośle uniosła brew i był to jedyny gest, na jaki zdołała się zdobyć. Pięć ostatnich lat spędziła jako praktykantka w mało znanym domu mody, z dala od zainteresowania mediów, w miejscu, gdzie jej nie znano i nikomu nie zależało, by się czegoś o niej dowiedzieć. Zasypiała, budziła się, szła do pracy, wracała, jadła kolację i znów zasypiała, pilnie obserwowana przez gospodynię, panią Kovlakis, która z polecenia Stavrosa dbała, by Leah nie stała się bohaterką kolejnego skandalu. Ale nikt nie zapomniał, czego
się dopuściła i co zrobił Stavros, żeby ją ukarać. Zwłaszcza wśród osób, dla których każde jego słowo było objawieniem. Choć dla Leah długich jak wieczność, upłynęło zaledwie kilka sekund, zanim męż- czyzna odsunął się, żeby ją przepuścić. Wsparta na jego wyciągniętej ręce weszła na pokład. Oszołomiona panującym zamieszaniem, na chwilę zapomniała, po co tu przyszła. Kelnerzy w uniformach roznosili sampana. Przyjęcie zdążyło się już roz- kręcić, spoceni i pijani goście kleili się jedni do drugich. W powietrzu wibrowała muzyka i Leah bezwiednie zakołysała się do taktu. A więc wszystko, co słyszała o przyjęciach Dmitriego, było prawdą, a ponieważ Stavros stanowił kompletne przeciwieństwo przyjaciela, z pewnością go tu nie bę- dzie. Ona jednak musi się postarać, żeby ją rozpoznano, więc przede wszystkim po- winna przyciągnąć uwagę gospodarza. Z uśmiechem na wyzywająco czerwonych wargach ruszyła do baru, usiadła na wysokim stołku i zamówiła pierwszy tego wie- czoru koktajl. Stavros Sporades był zdegustowany. Jego telefon zadzwonił już dziesiąty raz w ciągu ostatnich pięciu minut, a on nie miał najmniejszej ochoty rujnować wieczoru spędzanego z piękną i inteligentną kobietą. Kolejne telefony były jednak niepokoją- ce, więc uśmiechnął się do Helene i, zanim odebrał, pociągnął długi łyk szampana. – Ona jest tutaj – powiedział Dmitri. – Na moim jachcie. Zaszokowany Stavros opadł na oparcie fotela. Skoro Dmitri do niego zadzwonił, mogło chodzić o tylko jedną kobietę. Leah. Relaks w towarzystwie Helene oddalił się w nicość. – Jesteś pewien? Śmiech w słuchawce zabrzmiał szyderczo. – Rozpoznałem ją w dwie minuty. To na pewno ona. Jest pijana i tańczy. Pijana i tańczy… Zamiast twarzy Leah przed oczami stanęła mu twarz jego siostry, Calisty, śmier- telnie bladej i nieruchomej. Próbował jakoś sobie poradzić z jej przedwczesną śmiercią, ale gniew i bezsilność wciąż jeszcze były bardzo świeże i silne. Powoli schował telefon, przeprosił Helene i wyszedł z restauracji. „Nie mam do niej żadnych zastrzeżeń, panie Sporades”, powiedziała swoim noso- wym głosem o Leah pani Kovlakis w cotygodniowej rozmowie. „Nie do wiary, ale bardzo się zmieniła”. Czyżby mówiła mu tylko to, co rzeczywiście chciał usłyszeć? Po kilku minutach jego helikopter lądował na luksusowym jachcie Dmitriego. – Gdzie jest? Przyjaciel wskazał parkiet taneczny na niższym pokładzie. – Mógłbym ją kazać zgarnąć ochroniarzom, ale to by tylko pogorszyło sytuację. Stavros kiwnął głową, ale nie patrzył mu w oczy. Był o krok od utraty samokontroli. Na szczęście to był tylko alkohol, nie narkoty- ki. Jednak na wszelki wypadek wolał nie patrzeć na swoją żonę, poślubioną za karę i jako pokutę.
Nawet w pijanym oszołomieniu wywołanym przez trzy kolejne drinki Leah wyczu- ła, że Stavros wchodzi na parkiet. Jej ciało przeszedł lodowaty dreszcz, choć bryza od morza była ciepła. Potrząsnęła głową, żeby odgonić mgłę, i podniosła wzrok. Słynny, wykonany na specjalne zamówienie, lśniący, szklany bar, duma jachtu Dmi- triego, pokazał setkę odbić Stavrosa. Wąską twarz o rzeźbionych rysach, klasycz- nym profilu nosa, kształtnych wargach i płowych oczach ocienionych długimi rzęsa- mi. W chwili, kiedy spotkali się wzrokiem, jego oczy przepełniała czysta nienawiść. Leah zrobiło się słabo. Drżąc, niekontrolowanie objęła za kark dwudziestoparolatka, z którym tańczyła przez ostatni kwadrans. Choć może raczej to on ją podtrzymywał. Na szczęście widziała go jak przez mgłę. Najchętniej wymazałaby tę noc z pamię- ci. Poruszała stopami w rytm muzyki, podczas gdy partner przesunął dłonie z jej bioder na plecy i w końcu ją objął. Nie mogła jednak zignorować zbierających się wokół niej czarnych chmur, więc wzięła głęboki oddech. Stavros szedł ku niej przez tłum spoconych, rozkołysanych muzyką ciał, które rozstępowały się przed nim bez protestu. Wydawało się, że w obliczu zbliżającej się burzy powietrze stanęło. Leah oderwała się od partnera i pocałowała go w chłopięco delikatny policzek. – Przepraszam – szepnęła. Nie jego wina, że nie wiedział, kim ona jest; gdyby wiedział, nie odważyłby się jej dotknąć. Trzymałby się z daleka i traktowałby ją jak powietrze, tak jak postąpiła większość obecnych, kiedy pojawił się Dmitri. Była przecież Leah Huntington Spo- rades, żoną Stavrosa Sporadesa, i żaden inny mężczyzna nie miał prawa zbliżyć się do niej. Jej przyjaciel, Alex, który jako jedyny nie odwrócił się od niej i już po śmierci Calisty próbował się z nią kontaktować, skończył w więzieniu, oskarżony na podsta- wie dowodów sfabrykowanych przez Stavrosa i Dmitriego. Na to wspomnienie zatrzęsła nią tłumiona furia. Ależ go nienawidziła… Żelazna dłoń chwyciła ją w talii i oderwała od partnera. Może to jeszcze nastola- tek, pomyślała, sama w wieku dwudziestu jeden lat czując się dziwnie stara i zmę- czona. Inaczej niż chłopak, z którym tańczyła, mężczyzna był mocno umięśniony, bez- względnie twardy w zetknięciu z jej drobnym ciałem. Jak ostatni tchórz, nie odwa- żyła się spojrzeć mu w oczy. Wypity alkohol wciąż buzował jej w głowie, kiedy ją podniósł i bezwolną przerzu- cił sobie przez ramię. Przez łzy patrzyła na świat, nagle odwrócony do góry nogami. Rozlegające się wokoło szepty były jak cisza przed burzą. Dostała, czego chciała. Zrobiła z siebie widowisko i zwróciła uwagę Stavrosa. Nic jednak nie mogło jej odczulić na miażdżącą pogardę, którą zobaczyła w jego oczach. Zacisnęła mocno powieki i zapadła w alkoholowy niebyt. Szarpnęła się gwałtownie, kiedy strugi lodowatej wody uderzyły w nią ze wszyst- kich stron. Krzyknęła i spróbowała się uwolnić, ale spod lodowatego prysznica nie było ucieczki. Drżącymi dłońmi odgarnęła z twarzy mokre włosy. Rzekomo wodoodporny tusz do
rzęs poznaczył jej policzki i palce ciemnymi smugami. Nie musiała się odwracać. Niemal namacalnie czuła obecność swojego prześladowcy, obserwującego ją ze zło- śliwą satysfakcją. Jego zachowanie nie było dla niej żadnym zaskoczeniem. Wyciągnęła rękę i zakręciła kran. Nagle zapragnęła skulić się na dnie brodzika i zamknąć oczy. Ale nawet to nie miało jej być dane. – Wyjdź stamtąd. – Rozkaz powrotu do czyśćca uderzył ją jak policzek. Nawet po tych wszystkich latach nie miała odwagi, by spojrzeć mu w oczy. Ale nie mogła sobie pozwolić na rozczulanie się nad sobą. Nie po tym wszystkim, co dziś zrobiła, byle tylko go zobaczyć. Przytrzymała się kranu i z trudem stanęła na nogach. Przestronna łazienka zda- wała się wirować wokół niej. Nad głową miała kryształowy żyrandol, pod stopami podłogę z ciemnego dębu, za oknem lśniło niebieskie morze. Powoli przestało jej się kręcić w głowie. Drżąc z wysiłku, wyszła z brodzika, zostawiając mokre ślady. – Okryj się. – Rzucił jej ręcznik. Zanurzyła twarz w bawełnianej miękkości, wykorzystując te kilka sekund prywat- ności. Jednak pogarda w jego głosie była zbyt bolesna. Zdecydowanym ruchem odrzuciła ręcznik, który wylądował mu na ramieniu. – Dziękuję, mam sukienkę. To twoja wina, że odsłania więcej, niż zasłania – odpar- ła bezczelnie. W odpowiedzi smagnął ją złym spojrzeniem. – Nigdy nie mogłaś zrozumieć, co jest dla ciebie dobre. Zebrała na karku mokre włosy i wycisnęła z nich wodę, zmuszając się do obojęt- ności, od której była jak najdalsza. – To kwestia alergii na ciebie. Wolałabym umrzeć na zapalenie płuc niż zawdzię- czać ci cokolwiek. Czuła, jak bardzo jest zły, i nagle zalała ją fala strachu i wszystkich tych niedo- brych uczuć, z którymi walczyła przez ostatnie dziesięć lat. Widok tych pełnych zło- ści płowych oczu coś jej uświadomił. Calista. Calista miała takie same oczy, ale dobre, skłonne do uśmiechu, wabiące mężczyzn niczym pajęcza sieć. Myślenie o niej i o tamtej nocy sprawiało, że żołądek ściskał jej się w bolesny węzeł. I nic nie mogło pomóc. Ale poprzez szok wywołany spotkaniem przebiło się pewne podejrzenie. Zadygotała i nie miało to nic wspólnego z jej mokrą sukienką. – Stavros, ja… Jedną ręką przytrzymał ją za kark, palcami drugiej objął policzek. Nikt nigdy nie dotykał jej tak długo… Może dlatego miała wrażenie, że jego dłoń pali jej skórę. I dlatego pragnęła, by ten dotyk trwał i trwał. Przynajmniej dopóki nie uświadomiła sobie, co on właściwie robi. Sprawdzał, czy nie ma rozszerzonych źrenic, czy nie brała narkotyków. Spojrzała mu w oczy i szybko spuściła wzrok. – Niczego nie brałam – szepnęła błagalnym tonem. – Pamiętam ostatni raz, kiedy to od ciebie usłyszałem – odparł sucho. Te słowa i jego ton zmroziły ją do szpiku kości. Tak bardzo pragnęła jego blisko-
ści, ale najwyraźniej nie mogła na nią liczyć. – Mówię prawdę, wierz mi. „Nigdy nie dotknęłam narkotyków”, chciała wykrzyczeć, tak jak tej nocy, kiedy umarła Calista, ale chyba nawet nie usłyszał jej płaczliwego wyznania. Teraz uśmiechnął się chłodno. – Trudno mi w to uwierzyć, skoro okłamałaś panią Kovlakis, wymknęłaś się z domu, pojawiłaś na jachcie Dmitriego, znanego z dzikich przyjęć, i piłaś bez umia- ru. Jak zwykle, był uprzedzająco grzeczny. Tak jak i wcześniej, kiedy zawładnął jej życiem. „Możesz albo za mnie wyjść, albo iść do więzienia, Leah. Wybór należy do cie- bie”. – Przynajmniej udało mi się zwrócić twoją uwagę, prawda? – spytała, uświadamia- jąc sobie zbyt późno, że mu się podkłada. Choć właściwie nie miała zamiaru trzymać tego w sekrecie.
ROZDZIAŁ DRUGI – Słucham? Stavros cofnął się gwałtownie, zmarszczył brwi i zaklął pod nosem. Po raz pierwszy w życiu zdarzyło mu się stracić przenikliwość, z której słynął w ateńskich kręgach biznesu. Choć tylko na kilka sekund. – Co powiedziałaś? Odpowiedziała twardym spojrzeniem. – W całym tym tandetnym show chodziło wyłącznie o ciebie, Stavros. Byłeś głów- ną i jedyną nagrodą. Gdybyś choć raz odebrał ode mnie telefon czy przeczytał jed- nego mejla… Skoro tego nie zrobiłeś, musiałam się zniżyć do twoich standardów. – Moich standardów? – powtórzył, wystawiając nie najlepsze świadectwo swojej inteligencji. Co gorsza, kompletnie nie potrafił się skupić. Złota sukienka miała prawie kolor jej skóry i była to jak najbardziej prawdziwa opalenizna. W dodatku lejący materiał układał się na jej smukłym ciele niezwykle erotycznie, stwarzając złudzenie nago- ści. Wyglądała tym atrakcyjniej, że wszystkie ślady dziewczęcej krągłości zniknęły. Stała przed nim kobieta, drobna, krucha i kompletnie nieznajoma. – Zapewne spodziewałbyś się po mnie czegoś podobnego, prawda? Więc proszę, to właśnie dostałeś. I oto jesteś, po raz pierwszy od pięciu lat, jakby przywołany za- klęciem. Słysząc to niedorzeczne słowo „zaklęcie”, kompletnie oniemiał. Odgarnęła za uszy długie, brązowe włosy, spryskując twarz kropelkami wody. Każdy ruch nosił znamiona eleganckiej zmysłowości, nie wyuczonej, lecz jak najbar- dziej naturalnej. Zaślepiony irytacją i strachem, niepotrzebnie potraktował ją aż tak szorstko. Świadomość własnej niedoskonałości wprawiła go w fatalny nastrój. – Wyglądasz koszmarnie… Co ty ze sobą zrobiłaś? – spytał opryskliwie. Zachowała kamienną twarz, choć powieki drgnęły jej lekko. Miała tak szczupłą twarz, że sarnie oczy wyglądały w niej jak mroczne jeziora. Ramiona też były szczupłe, ale przynajmniej widać w nich było mięśnie. Oparła dłoń na biodrze i wysunęła je lekko do przodu, przez co mokra sukienka jeszcze podkreśliła jej kształty. – Nie wierzę. Nie podobam ci się? To dzięki tobie tak schudłam. Już nawet model- ki proszą mnie o wskazówki, a fotografowie o zgodę na zdjęcia… Mówiła obojętnie i od początku podejrzewał, że jak zwykle próbuje go zmanipulo- wać, ale co miałby zrobić? Zawsze była zepsutą, samolubną balangowiczką, nieli- czącą się z nikim i z niczym. Poza tym strasznie go rozpraszała. Jeżeli pozwoli jej na dalsze prowokacje, nie będzie mógł normalnie myśleć. Przede wszystkim trzeba ją czymś okryć.
Chwycił ją za rękę, pociągnął do sypialni Dmitriego i pchnął na łóżko, a sam zaj- rzał do szafy. Z długiego szeregu koszul na wieszakach wybrał jedną i rzucił jej. – Włóż to. Przyglądała mu się podparta na łokciu, długie opalone nogi i stopy w czarnych sandałkach na wysokich obcasach interesująco kontrastowały z ciemnoczerwoną pościelą. – Wyjaśnijmy sobie coś. Ubrałaś się jak prostytutka, upiłaś i przykleiłaś do tego chłopaka, żeby zwrócić moją uwagę? A może dlatego, że nie potrafisz żyć normal- nie bez alkoholu i narkotyków? Teraz to ona cisnęła w niego koszulą, więc uchylił się gwałtownie. Jej oczy wyda- wały się ogromne w delikatnym owalu twarzy. – Próbowałam się z tobą skontaktować przez ponad rok. Gdybyś miał na tyle przyzwoitości, żeby na to zareagować, nie musiałabym postępować aż tak drastycz- nie. A alkohol wzięłam do ust po raz pierwszy od pięciu lat. Zupełnie mnie nie cią- gnie. – Sugerujesz, że to ja prowokowałem cię do picia? Kiedy nie odpowiedziała, odetchnął głęboko. Za nic nie pozwoli wyprowadzić się z równowagi – Cieszę się, że z tym skończyłaś. Choć niektórych nawyków trudniej się pozbyć niż innych. Ty zawsze miałaś skłonności do szukania kozła ofiarnego i ukrywania swojej słabości. Wzdrygnęła się i odwróciła twarz. Nienawidził nikczemnej satysfakcji, jaką sprawiał mu widok jej bladości. To dlate- go tak długo nie chciał jej widzieć. Jakimś sposobem od początku prowokowała go do zaciekłości i nikczemności, których się wstydził, bo zawsze mu się wydawało, że to cechy kompletnie niezgodne z jego charakterem. – Nie po to zrobiłam z siebie przedstawienie, żeby dyskutować z tobą o moich wadach – powiedziała nonszalancko. – Chętnie cię wysłucham. Wyjaśnij, o co ci chodzi. – Żeniąc się ze mną pomimo mojej fatalnej opinii, pokazałeś całemu światu, jaki jesteś honorowy, i dotrzymałeś słowa danego Giannisowi. A potem przez pięć lat kontrolowałeś każdy mój krok. Chciałabym to zakończyć. Wytrzymała jego spojrzenie i tylko pulsująca na szyi żyłka świadczyła o niezwy- kłym napięciu. Złożyła dłonie na kolanach i jej nietypowe opanowanie zrobiło na nim pewne wrażenie. Była jak wulkan wypełniony wrzącą lawą. – Być może sama to dziś udaremniłaś. Jak mam pozwolić ci żyć własnym życiem, skoro znalazłem cię pijaną, uwieszoną na jakimś dzieciaku? W krótkim czasie wró- cisz do dawnych zwyczajów. Przyjęcia, alkohol, narkotyki, nieodpowiednie towarzy- stwo… Nie mogę na to pozwolić. Cała krew odpłynęła jej z twarzy. – Odseparowałeś mnie od całego świata. Odciąłeś od przyjaciół. Twoi szpiedzy pil- nują mnie dniem i nocą. Ignorowałeś moje mejle, twoja sekretarka zawsze mnie od- syłała. Zostałam twoim więźniem, nie dałeś mi wyboru. – Zawsze jest jakiś wybór. Szkoda tylko, że przy wszystkich twoich możliwościach
nigdy nie potrafiłaś dokonać właściwego. – Nie mam zamiaru niczego teraz roztrząsać. Ani przeszłości, ani teraźniejszości. Interesuje mnie wyłącznie przyszłość. – Oczywiście – odparł sztywno. – Więc nie masz mi nic do powiedzenia? Pokręciła głową. – Mam mnóstwo pracy przy mojej kolekcji. Już jestem spóźniona. Chcę tylko, że- byś zadzwonił i anulował… Sposób, w jaki się do niej odwrócił, wzbudził w niej obawę. – Nie widziałaś mnie ani Giannisa od pięciu lat. Nie jesteś ani trochę ciekawa? – Czego? – szepnęła niepewnie, drżąc pod jego hipnotyzującym spojrzeniem. Przyciągnął ją do siebie i przylgnęła do niego z westchnieniem. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Mogła tylko obserwować, jak irytacja zmienia barwę jego oczu na ciemnozłotą. – Choćby tego, jak się ma twój dziadek, ty mała niewdzięcznico. – Odruchowo za- cisnął palce na jej ramionach. Zabolało i spróbowała się wyrwać. – Czy to zbyt wiele, sądzić, że zainteresujesz się zdrowiem człowieka, który oto- czył cię opieką po śmierci twojego ojca? Odepchnęła go i teraz oddychała ciężko. – Nie mam już szesnastu lat, więc przestań mnie strofować w ten sposób! I nie muszę ci się tłumaczyć. Powiem tylko, że codziennie rozmawiam z pielęgniarką dziadka. Na widok niedowierzania w jego spojrzeniu pożałowała tych słów. Odwróciła się i podeszła do minilodówki w rogu pokoju. Głównie dlatego, że potrzebowała czasu, żeby się pozbierać. Wzięła butelkę wody i wypiła ją tak szybko, że gardło zdrętwia- ło jej z zimna. – Od pięciu lat nie byłaś u niego ani razu. Myśl o odwiedzinach u Giannisa budziła w niej mieszane uczucia. Bardzo chciała- by znów zobaczyć ten dobry uśmiech… Z drugiej strony bała się panicznie, że mo- głaby stracić dziadka. Pięć lat wcześniej przeszedł zawał i trzy operacje bypassów. A ona w tak młodym wieku opłakała już ojca i Calistę. Kolejna strata byłaby nie do zniesienia. – Moje stosunki z dziadkiem to nie twoja sprawa. – Z tym się nie zgodzę. – Nic mnie to nie obchodzi. Pięć ostatnich lat przeżyłam pod twoje dyktando. Wy- bierałeś mi jedzenie, ciuchy i znajomych. Cokolwiek chciałeś we mnie zmienić, to już się stało. Chcę zacząć żyć własnym życiem, zrobić karierę… – W oczach zaszkli- ły jej się łzy. – Dlaczego mi nie pozwalasz żyć na własny rachunek? – Na początek, nie życzę sobie telefonów od Dmitriego z takimi informacjami jak dzisiaj. – Już ci to wyjaśniłam. Przecież sam nie odbierałbyś moich telefonów przez kolej- ne dziesięć lat. Miała dosyć jego nieustannej kontroli, decydowania o jej każdym kroku. Nie mo- gła dłużej żyć pozbawiona wolności wyboru. – Rozmawiałam z moim przyjacielem, Philipem. Jest prawnikiem. – Cofnęła się
o krok i zebrała na odwagę. – Znam swoje prawa. Mam powody, żeby się z tobą rozwieść. – Rozwieść? – Tak. Chcę się rozwieść i zerwać z tobą wszelkie kontakty. Jestem pewna, że i ciebie ucieszy ta perspektywa. Więc po prostu dajmy sobie to, czego oboje chce- my. Lekki uśmieszek na jego wargach nie sięgnął oczu. – Oczywiście, masz swoje prawa i prawników. Ale bez mojej zgody proces potrwa lata… dziesięć albo więcej… – Tylko o to ci chodzi? – Przytrzymała się brzegu biurka, żeby ukryć drżenie dło- ni. – Chcesz mi kompletnie zrujnować życie, żeby uspokoić wyrzuty sumienia po tym, co się stało z Calistą? Naprawdę żałuję, że to nie ja zginęłam tamtej nocy za- miast niej. Niestety samo życzenie niczego nie zmieni. Bo choć sama nigdy w życiu nie tknęła narkotyków, pozwoliła na to Caliście. Stąd ogromne poczucie winy. – Nigdy nie chciałem, żebyś zginęła zamiast niej – odparł, zaszokowany. Trudno było w to uwierzyć, ale… fakt faktem, że ani Dmitri, ani Leah, ani Calista nie potrafili znieść narzucanych im przez niego zasad. Wyrwana ze świata wspomnień, pokręciła głową. – Jasne. Gdyby mnie zabrakło, kto stałby się celem twoich sadystycznych instynk- tów? – Możesz uważać swoją dziesięcioletnią obecność w moim życiu za sadyzm z mo- jej strony, ale ja nazwałbym to masochizmem. Od zawsze wiedziała, co o niej myśli, ale usłyszeć to od niego… Zacisnęła palce na szklance z wodą, z trudem opanowując gwałtowne pragnienie ciśnięcia mu jej w twarz. On tymczasem, jakby czytając w jej myślach, obserwował ją z rozbawieniem. – Tylko spróbuj. Gryząca satysfakcja w jego głosie dotknęła ją do żywego. Najwyraźniej oczekiwał od niej dziecinnego napadu złości, a i dziś, i przez te wszystkie lata spełniła aż zbyt wiele jego oczekiwań. Kiedyś każde jego ostrzeżenie, żeby czegoś nie robiła, trak- towała jak wyzwanie. Odkąd pojawiła się w Grecji, wszystko robiła mu na przekór. Nienawidzić Stavrosa, zwłaszcza gdy dawał jej do tego powody, było łatwiej niż borykać się z własnym smutkiem i lękiem. Z tym koniec, postanowiła. Nie da mu tej satysfakcji. Przypomniała sobie, o co w tym wszystkim chodzi, i odetchnęła głęboko. Byłoby wspaniale, gdyby udało jej się uzyskać dostęp do pieniędzy. Ale to z pewnością nie będzie proste. Ktoś inny pewnie chętnie wysłałby osobę, którą obarczał odpowiedzialnością za śmierć własnej siostry, na drugi koniec świata, ale nie Stavros. On zaraz po pogrze- bie Calisty ożenił się z nią i przejął całkowitą kontrolę nad jej życiem. Między inny- mi zarządzał jej funduszem powierniczym. Kontrolował ją, ale z daleka. Przez pięć lat nie zdołała się z nim spotkać. Miała wtedy tylko siedemnaście lat i ta parodia małżeństwa właściwie nic dla niej nie zna- czyła. Ale teraz zapragnęła w końcu nadać swojemu życiu sens i czerpać radość
z pracy, która dawała jej tak ogromną satysfakcję, czyli z projektowania ubrań. – Co mam zrobić, żebyś udostępnił mi te fundusze? – I tak nigdy nie robisz niczego, o co poproszę – odparł gładko. Z trudem powstrzymała ogarniającą ją panikę. – Moje życie osobiste należy do mnie. Mam przyjaciół, którzy wiele dla mnie zna- czą, i na pewno się nie zgodzę zerwać tych znajomości. Kiedy poprzednio odciąłeś mnie od moich znajomych i zacząłeś kontrolować moje życie, byłam… – Zbyt naćpana, żeby zauważyć, co się wokół ciebie dzieje? Nie brała nawet środków uspokajających, przepisanych przez lekarza po śmierci ojca, ale nie było sensu niczego tłumaczyć, skoro wyrok został już wydany. Jej dręczyciel obszedł biurko i tylko ogromnym wysiłkiem woli zwalczyła chęć cof- nięcia się o krok i utrzymania bezpiecznego dystansu. Był tak przystojny i aroganc- ki, że zawsze w jego obecności czuła się jak brzydkie kaczątko. Rozpięta pod szyją koszula ukazywała oliwkową skórę, na wyrazistej szczęce widniał cień zarostu, pięknie wykrojone wargi przyciągały wzrok. Trzydziestotrzy- letni, był od niej o prawie dekadę starszy. Gdyby los był sprawiedliwszy, stworzyłby go grubym i łysym, a przynajmniej trochę mniej wspaniałym. Ale nie był. – Skoro czekałaś pięć lat, jeszcze trzy miesiące nie zrobią większej różnicy. A może ten Philip jest dla ciebie kimś więcej niż tylko prawnikiem? – Tylko przyjacielem. A jeżeli chcesz nadal zaspokajać swoje chore poczucie obo- wiązku, w porządku. Przymknęła oczy i oddychała głęboko, a jego nagle ogarnął wstyd. W ciągu minio- nych pięciu lat nie spotkał się z nią ani razu. Nawet nie zadzwonił. Powierzył ją wy- łącznej opiece pani Kovlakis. Po śmierci Calisty nie mógł znieść jej widoku. Zgodnie z obietnicą załatwił jej praktykę w domu mody. I ożenił się z nią, żeby ją chronić przed łowcami posagów i własną lekkomyślnością. Dotrzymał obietnicy zło- żonej Giannisowi, ale to był tylko pierwszy krok. Pozwolił, by zawładnęły nim smutek i żal. Łatwo było o niej zapomnieć, jeszcze ła- twiej tolerować jej obecność w swoim życiu, byle na dystans. Miała rację – to trwało zbyt długo i nadszedł czas, by rozwiązać tę szczególną sy- tuację. – W domu mody nauczyłam się już wszystkiego, co mogłam, nawiązałam ciekawe kontakty. Chciałabym wyjechać i zacząć pracę na własny rachunek. Nie powinien był jej zostawiać na tak długo, nie powinien był dać jej szansy na przejście do ofensywy. – Dokąd chciałabyś pojechać? – Myślałam o Nowym Jorku. Ale… – Nowy Jork i twój spadek! Już sobie to wyobrażam. – Chciałabym zacząć od początku – kontynuowała – ale nawiązałam tu ciekawe kontakty, poznałam detalistów i modelki przychylnych temu, co proponuję. Dlatego postanowiłam zostać. Jednak koniecznie muszę ruszyć do przodu. Trendy w modzie zmieniają się błyskawicznie i nie warto ryzykować, że ludzie o mnie zapomną. – Co to konkretnie oznacza? Oczy jej rozbłysły.
– Chciałabym pracować jako wolny strzelec, zacząć od projektowania na zamó- wienie. Znam kogoś, kto chciałby kupować moje rzeczy dla pewnego niewielkiego sklepu w Londynie. – Praca na własny rachunek to ryzykowne przedsięwzięcie, zwłaszcza w twojej branży. Może zostałabyś jeszcze w domu mody? – Projektowałam ubrania przez całe dotychczasowe życie. Pracowałam w domu mody przez siedem lat i nie mam tam już szans na rozwój. – Nie znasz się na prowadzeniu biznesu. – Ty wyrosłeś na małej farmie, a Dmitri sprzedawał narkotyki, a może był alfon- sem… Zapomniałam. W każdym razie, kiedy Giannis was tu przywiózł, wiedzieliście o biznesie jeszcze mniej. Patrzył na nią w milczeniu i nie potrafiła odgadnąć, co myśli. – Chciałabym wykorzystać tę szansę, ale potrzebuję pieniędzy, a nie mam dostępu do funduszu, dopóki ty go kontrolujesz. I nie będę miała, jeżeli nie odstąpisz od roli… – Aha. – Uśmiechał się znacząco. Chętnie dałaby mu w twarz, ale szkoda byłoby zaprzepaścić szansę. – Więc o to chodzi. O pieniądze. – Owszem, o pieniądze – odparła, naśladując jego sarkastyczny ton. Łatwo mu kpić, skoro jest tak nieprzyzwoicie bogaty. – O pieniądze, które zostawił mi mój ojciec i które nie mają nic wspólnego z tobą, Giannisem, moją matką i przeklętym dziedzictwem Katrakisów. – Dobrze. Jak to? Miałoby być tak łatwo? Odetchnęła głęboko, niezwykle podekscytowana. Jak tylko zakończą to spotkanie, zadzwoni do znajomej i zamówi materiały i wypo- sażenie pracowni. Trzeba też będzie zatrudnić kogoś do pomocy w szyciu… – Przedstaw mi projekt swojej ewentualnej działalności. Jeżeli uznam go za sen- sowny – powiedział tonem wskazującym, że raczej tego nie przewiduje – sam w nie- go zainwestuję. Rozłoszczona i zraniona, Leah aż się zatrzęsła. Miała ochotę wrzeszczeć, rzucać przedmiotami, zdemolować pomieszczenie. – Nie chcę twoich pieniędzy. Nie chcę od ciebie niczego. Mam swoje pieniądze. Jedyne czego chcę, to móc je wykorzystać na rozwój mojej kariery, robić to, co ko- cham, i być niezależna. – Trzeba to było powiedzieć wcześniej. Rzeczywiście, nie powinienem był zosta- wić cię samej na tak długo. Teraz postaram się naprawić tę sytuację. Momentalnie zabrakło jej tchu. Cokolwiek wymyślił, nie tego chciała. – Co masz na myśli? – Kiedy przyrzekłem Giannisowi, że będę cię chronił, nawet przed tobą samą, to nie miało być chwilowe. Przysięgałem być przy tobie „dopóki śmierć nas nie rozłą- czy” i zamierzam dotrzymać słowa. Więc wyjaśnijmy sobie dwie rzeczy. – Jego rysy sprawiały wrażenie wykutych w kamieniu, wypranych ze wszelkich emocji. – Ten prawnik, twój przyjaciel, powinien być mądrzejszy i nie kręcić się koło mojej żony. Po drugie, jeszcze dzisiaj wprowadzisz się do mnie. – Jak to? Dlaczego?
– Bo już najwyższy czas, żebyśmy zaczęli wspólne życie. A co do twojej kariery, znajdziemy dom mody w Londynie, Paryżu czy Mediolanie, który wypromuje twoją kolekcję. Jako mojej żonie niczego ci nie zabraknie.
ROZDZIAŁ TRZECI Czołowy dom mody wypromuje jej kolekcję? Niczego jej nie zabraknie jako jego żonie? Jego żonie? Podły żart! Zawsze lubił robić z niej idiotkę. Z drugiej strony Stavros Sporades nie zwykł niczego łatwo obiecywać. Więc skoro obiecał… Nagle ogarnął ją lęk. Stavros pochylił się ku niej, ale mu umknęła. – Nie zbliżaj się do mnie – szepnęła. Chciała krzyczeć, ale nie zdobyła się na nic głośniejszego niż szept. Nigdy jej nie wybaczy śmierci Calisty, nigdy nie da jej szansy. Będzie karał ich oboje przez resztę życia. Na myśl, że miałaby faktycznie funkcjonować jako jego żona w dosłownym tego słowa znaczeniu, zrobiło jej się zimno. – Przez te wszystkie lata nie myślałam o tym, że jestem mężatką, nie dbałam o moją samotność, o utraconych przyjaciół. Żyłam tak, jakbym uważała, że zasługu- ję na karę. Ale teraz… Nie zamierzam tak po prostu akceptować twoich pomysłów. Złożę pozew rozwodowy. Tylko drobny tik policzka zdradził jego wzburzenie, ale on też nie miał zamiaru się poddać. – Prawnicy kosztują… Ten protekcjonalny ton był nie do zniesienia. – Sprzedam siebie, jeżeli będę musiała. Za tydzień wyprowadzę się z tego miesz- kania i złożę rezygnację w domu mody. Wtedy zadzwonię do Philipa i powiem mu, co planuję. Ruszyła do wyjścia, ale zablokował jej drogę. – Nie jestem twoim wrogiem, Leah. Panika podpowiadała jej dziesiątki różnych dróg ucieczki, jedną bardziej despe- racką od drugiej. – Nie? To niech Bóg ma mnie w swojej opiece, kiedy zmienisz zdanie. Jeżeli twoje zbiry spróbują mnie dotknąć, pójdę do mediów i opowiem, jak mnie traktowałeś przez te pięć lat. Nie zawaham się powiedzieć, że byłam twoim więźniem. Na pew- no chętnie posłuchają o sadystycznych skłonnościach słynnego Stavrosa Sporadesa. – Opinia mediów nic mnie nie obchodzi. – Jak raz zaczną kopać, to dogrzebią się całej historii o tamtej nocy i Caliście. Przedtem był zły, ale teraz w jego wzroku była tylko gorzka pogarda. Nic dziwne- go, bo ona żywiła do siebie dokładnie takie same uczucia. – Jeżeli to się rozniesie, Giannis, który tak cię kocha, będzie zdruzgotany, widząc nazwisko Katrakis unurzane w błocie. Zabijesz tym swoim głupim pomysłem i Gian- nisa, i moich dziadków. Do dziś nie mogą sobie poradzić ze śmiercią Calisty.
– Przecież już dawno uznałeś, że ja nie dbam o nikogo poza sobą – burknęła z go- ryczą. Nie mogła zdradzić, jak bardzo bolał ją brak kontaktu z dziadkiem. Czuła się też winna, że traktuje Stavrosa instrumentalnie, ale nie widziała innego wyjścia. – Jeżeli nie chcesz dopuścić do unurzania nazwisk Katrakis i Sporades w błocie, zgodzisz się na moje warunki. Bolało ją, że musiałaby rzucić na szalę spokój jedynej naprawdę jej bliskiej osoby. Nie mogłaby zranić dziadka, którego kochała całym sercem; już sama rozmowa o tym była wystarczająco przykra. Zależało jej jednak, by Stavros uwierzył, że jest do tego zdolna. – Chcę, żebyś mi przekazał moje pieniądze i przestał kontrolować moje życie. Wy- bór należy do ciebie. – Sądziłem, że wiem, jak bardzo jesteś samolubna, ale znowu udało ci się mnie za- skoczyć. Rezygnacja, z jaką to powiedział, sprawiła jej przykrość. Więc jednak uwierzył w jej blef. Nie przyniosło jej to ulgi, unaoczniło tylko, jak wyglądałoby jej życie przy jego boku. Dlatego nawet nie musiała udawać, że jest jej wszystko jedno. – To chyba żadna nowość. Jeszcze będziesz mi wdzięczny, że się usunęłam z two- jego życia. To powiedziawszy, wybiegła z sypialni i pomknęła korytarzem. Na głównym pokła- dzie usiadła na deskach i podciągnęła kolana pod brodę. A co, jeżeli on jednak nie uwierzył w jej groźbę? Usłyszała czyjeś kroki i zadrżała ze strachu. Odruchowo wyprostowała ramiona. Nie pozwoli, żeby zobaczył ją w takim stanie. Odgadłby od razu, że blefowała. Odetchnęła głęboko, zebrała się w sobie i podniosła wzrok. Znad baru parą kpiących szarych oczu obserwował ją Dmitri. – Witaj, Leah. Z uśmiechem podał jej rękę i podniósł ją. Przy nim nie musiała się starać być lep- szą, niż była. I tak niczego to nie zmieniało. – Świetnie wyglądasz. – Dmitri z uznaniem przesunął po niej wzrokiem. Po poprzedniej miażdżącej pogardzie ten prosty komplement podziałał na nią uspokajająco. Wiedziała wprawdzie, że to jego ciepło to tylko zwodnicza fasada, ale to nie miało w tej chwili znaczenia. – Chodź, odwiozę cię do domu. Unikniesz aresztowania za obnażanie się w miej- scu publicznym. Stavros będzie mi wdzięczny. – Gdyby mu na tym zależało, nie wrzuciłby mnie do twojej wielkiej wanny. W odpowiedzi roześmiał się serdecznie. Te kilka razy, kiedy się spotkali, zawsze miał dla niej ciepły uśmiech, szczery albo fałszywy, co nie było znów takie ważne. Po bezbrzeżnej pogardzie Stavrosa łaknęła przyjacielskiego traktowania, nawet gdyby to miała być z jego strony tylko gra. Może miał za zadanie wyciągnąć z niej informacje i przekazać je przyjacielowi? W tej chwili czuła się zbyt zmęczona i sa- motna, by się nad tym zastanawiać. – Brakowało mi twojego ostrego języka przez te wszystkie lata. – Chciałabym móc powiedzieć to samo, ale brak mi twojego uroku. Wziął ją pod rękę i poprowadził po schodkach.
– Masz za to różne inne talenty. Dopiero teraz poczuła się niepewnie. Dmitri z pewnością wiedział więcej, niż zdradzał. I choć tak bardzo się różnili, jego przyjaźń ze Stavrosem była nienaru- szalna, podobnie jak przywiązanie ich obu do Giannisa. Przybrała maskę obojętności i popatrzyła na niego. – Nie wiem, o czym mówisz. – Słyszałem waszą rozmowę. – To nieładnie podsłuchiwać. – Bałem się, że coś sobie nawzajem zrobicie – odparł bez mrugnięcia okiem. Za każdym razem, kiedy widziała Giannisa z Dmitrim albo ze Stavrosem, boleśnie do niej docierało, że ona nigdy nie osiągnie z własnym dziadkiem takiego stopnia po- rozumienia. I że to tylko jej własna wina. – To w żaden sposób nie dotyczy ciebie, Dmitri. – Bardzo niebezpiecznie igrasz z życiem Giannisa. To już nie jest któreś z twoich błazeństw, wymyślonych, żeby dopiec Stavrosowi. Złościło ją, że zawsze potrafił przejrzeć każdy jej wybieg. – Chcę tylko odzyskać wolność i żyć własnym życiem. Tobie się udało, prawda? – rzuciła. Wciąż pamiętała to i owo z opowieści Calisty o życiu Dmitriego, zanim Giannis wyrwał go londyńskim ulicom. – Spróbuj inaczej. Postaraj się zmienić dynamikę stosunków między wami. – Jak? – szepnęła załamującym się głosem. – Nie dał mi wyboru. Dlatego wybra- łam blef, ale nie wiem, czy potrafię to ciągnąć. – Zachowujecie się oboje, jakbyście się chcieli nawzajem zniszczyć. – Ja miałbym go zniszczyć? Trzyma w ręku wszystkie asy. Jak zwykle zresztą. W dodatku w pełni zdawała sobie sprawę, że sama do tego doprowadziła swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem. Dziś mogła się posłużyć tylko groźbą zranienia Giannisa i panicznie się bała, że zostanie do tego zmuszona. Dlatego powiedziała błagalnie: – Jeżeli naprawdę jesteście przyjaciółmi i zależy ci na spokoju Giannisa, przekonaj Stavrosa, że już nie potrzebuję jego opieki. Proszę, Dmitri. Dwa dni później Stavros i Dmitri spotkali się na bokserskim sparringu w wykona- nej na zamówienie sali gimnastycznej przy ateńskim apartamencie Dmitriego. Te ich spotkania zaczęły się przed laty, kiedy Giannis przywiózł Dmitriego do Aten i Stavros zaproponował boksowanie dla rozładowywania jego nadmiaru energii. Zwyczaj przetrwał aż do dorosłości obu. Dziś jednak to Stavros był spragniony krwi. Choć minęły już dwa dni, wciąż jesz- cze nie przetrawił wzburzenia wywołanego spotkaniem z Leah. „Przecież już uznałeś, że nie dbam o nikogo poza sobą”, powiedziała mu i nie po- trafił tych słów zapomnieć. Wspominał bezczelne skrzywienie warg, zuchwałe wzruszenie ramionami z jedną dłonią opartą na chudym biodrze, wilgotne, brązowe włosy wijące się wokół anielskiej twarzy. Wprost nie mógł uwierzyć, jak zachwyca- jąco nietaktowną istotą się stała. A jak się obruszyła, kiedy jej dotknął, bez żadnych zresztą ukrytych intencji.
Nawet jako naiwna szesnastolatka zawsze budziła w nim niewłaściwe instynkty. A teraz podstępnie próbowała go sprowokować do niegodnych zachowań. Zaklął głośno i ruszył do ataku. Dopiero zdumienie w oczach Dmitriego przywróciło go do rzeczywistości. – Proszę, proszę – rzucił przyjaciel z mrocznym rozbawieniem, masując bolącą szczękę. – Punkt dla Leah Huntington Sporades. – Nie rozumiem, o co ci chodzi. Dmitri sięgnął po butelkę z wodą. – Przez dziesięć lat naszej znajomości nigdy nie przeszedłeś do ofensywy, więc do- myślam się, że miała w tym swój udział. Wiedząc, jak bardzo spostrzegawczy potrafi być Dmitri, Stavros postanowił za- kończyć spotkanie. Całe szczęście, że przyjaciel, dając dowód przenikliwości, którą tak sobie u niego cenił Giannis, w żaden sposób nie skomentował ostatniego wysko- ku Leah. Stavros nie miał jednak ochoty dyskutować z nim ani z nikim innym na jej temat. Szczęka Dmitriego zaczynała się już mienić wszystkimi kolorami tęczy i Sta- vros czuł się winny. – Przyłóż sobie lód – poradził, ruszając do wyjścia. Dmitri powstrzymał go jeszcze. – Za daleko się w tym wszystkim posuwasz. – Daj temu spokój – odparł, choć dobrze wiedział, co przyjaciel ma na myśli. – Robisz dużo więcej, niż oczekiwał od ciebie Giannis. Pozwól jej żyć po swojemu. Obaj przyjaciele zawdzięczali Giannisowi absolutnie wszystko. Byli tylko parą młodych chuliganów, kiedy wskazał im nową drogę życia. W zamian poprosił tylko o jedno i tu Stavros spektakularnie zawiódł. – Naprawdę wybaczyłeś sobie to wszystko? A może ci się nie udało? Z twarzy Dmitriego odpłynęły wszystkie emocje, pozostawiając jedynie maskę obojętności. – Czy wyglądam, jakbym przez ostatnie dziesięć lat wymierzał sobie karę? Stavros wolał nie przeciągać tej dziwnej rozmowy. – Do zobaczenia w przyszłym tygodniu. – Giannis poprosił tylko, żebyś ją chronił… Z rezygnacją czekał na ciąg dalszy. – Ale to, co widziałem dwa dni temu… Gdyby wtedy powierzył Leah mnie, uwiódł- bym ją, rozkochał w sobie i porzucił po tygodniu. Dostałaby dobrą lekcję. Ale ty… Tym razem Stavros nie potrafił zapanować nad sobą i omal go znów nie uderzył. Wyobrażenie uwiedzionej i porzuconej przez Dmitriego Leah doprowadziło go do szału. – To nie jest jakaś laleczka z któregoś z twoich przyjęć, Dmitri. To Leah. Moja żona. Kiedy stał się wobec niej taki zaborczy? Kiedy zmieniła się z kłopotu w kogoś zdolnego wzbudzić tak gwałtowne uczucia? – Kto by to pomyślał, że słynący z żelaznej samokontroli Stavros Sporades może się aż tak rozkleić… – zakpił Dmitri. – Dosyć. Ja się nie wtrącam w twoje życie, nie oceniam twoich posunięć. – Leah to niezwykła kobieta. Czyżby w końcu dotarło do ciebie, jaka jest atrakcyj-
na? – Daj spokój, bo nie wiem, czy jesteś jeszcze moim przyjacielem, czy wrogiem… Dmitri nawet nie mrugnął. – Jesteś najbardziej honorowym człowiekiem, jakiego znam. Dopóki cię nie spo- tkałem, nie wiedziałem, co to honor. Ale to, jak traktujesz Leah, martwi Giannisa. Powinieneś coś zdecydować. – Już to zrobiłem. Pięć lat temu. – To dlaczego na tak długo zostawiłeś ją pod opieką kogoś innego? Skoro napraw- dę jest twoją żoną? Nie możesz trzymać was obojga w takim stanie zawieszenia. Czy to jakaś pokuta? – A jeżeli ona się nie zmieniła? – Przynajmniej daj jej szansę i sam się przekonaj. – Dmitri odwrócił się na pięcie i wyszedł. Stavros już dziesiątki razy przemyśliwał wszystko, co usłyszał od przyjaciela. I czuł się coraz bardziej winny. Przez całe życie usiłował być w porządku wobec dziadków, Calisty, Giannisa. Jego własne lęki czy pragnienia schodziły na plan dalszy. Zawsze postępował właściwie i wiedział, jak powinien postąpić teraz. Leah zasługiwała na szansę. A jednak, po raz pierwszy w życiu, nie potrafił podjąć decyzji. Nigdy wcześniej nie czuł się tak pogubiony. Przed pięciu laty pozwolił, by górę nad uczuciem wzięło rozżalenie i pretensje, a teraz uczucie okazywało się słabością, z jaką nie musiał sobie radzić nigdy wcze- śniej. Otarł pot z czoła i popatrzył na siebie w lustrze. Zawsze kierował się tylko odpowiedzialnością i poczuciem obowiązku. Nic i nikt tego nie zmieni, zwłaszcza jego egoistyczna i zuchwała żona.
ROZDZIAŁ CZWARTY Leah stała na małym balkonie i patrzyła na Ateny. Było już po piątej, więc kafejki i bary zaczynały się zapełniać miejscowymi i przyjezdnymi. W ciepłym powietrzu rozbrzmiewał śmiech i grecki język. Zwykle potrafiła się tym cieszyć, dziś jednak nic nie było w stanie rozproszyć jej niepokoju. Westchnęła i wróciła do środka, między białe ściany, nieozdobione nawet naj- mniejszą fotografią, i zaczęła spacerować. Dlaczego nigdy nie zdecydowała się na ucieczkę? Dlaczego nie porzuciła Stavrosa i ich żałosnego małżeństwa? Pogodziła się z życiem, jakie znała, choć zdawała sobie sprawę, że nigdy nie będzie mogła być z dziadkiem tak blisko, jak by pragnęła. Zresztą, może to, co zgotował jej Stavros, było lepsze niż samotność w wielkim świecie? Nigdy nie wybaczy sobie roli, jaką odegrała w tej ogromnej tragedii, ale do tamte- go dnia nie miała pojęcia, że Calista bierze narkotyki. Poza tym nie mogła zrozu- mieć, co takiego było w Stavrosie, że prowokował ją do najgorszych zachowań. Wyciągnęła z szafy dawno nieużywaną torbę i zapakowała trochę ubrań. Przez dwa dni czekała cierpliwie, zgodnie z radą Philipa, żeby nie robić nieprzemyślanych ruchów, ale nie mogła się już doczekać reakcji Stavrosa. Prawie nie spała i była tym ogromnie zmęczona. Co z tego wszystkiego wyniknie? Nowe mieszkanie i praca wy- magały definitywnego zerwania z przeszłością. Wzięła do ręki telefon i w tym momencie rozległ się sygnał wiadomości. Była od Stavrosa. „Spotkajmy się za dziesięć minut w barze. Jeżeli nie przyjdziesz, wejdę na górę. Mam dla Ciebie propozycję”. Propozycję? Czy mogła mu zaufać? Na myśl o tym, że mógłby zakłócić jej prywatność, odpisała pospiesznie: „Zaraz będę. Do zobaczenia”. Przepełniona bezpodstawną nadzieją, właśnie zamierzała wejść pod prysznic, kie- dy telefon znowu zapikał. „Ubierz się odpowiednio”, widniało na ekranie. Z mocno bijącym sercem oparła się o ścianę łazienki. Przyszedł, bo wziął jej blef za dobrą monetę. Nie mogła się przyznać, jak bardzo jest przerażona. Noszenie maski osoby samolubnej i nieczułej, tak bardzo przez niego pogardzanej, powodowało, że im częściej ją nakładała, tym bardziej się taka stawała. Miała zejść na dół za dziesięć minut, ale zanim się tam pojawiła, upłynęło dobre pół godziny. Najwyraźniej też kompletnie zlekceważyła jego ostatnią wiadomość. Włożyła jedwabną, brzoskwiniową bluzkę koszulową podkreślającą kształt piersi i szorty odsłaniające zgrabne, opalone nogi, do tego rozpięty kardigan i długie do
kolan skórzane buty. Brązowe włosy spięła w kucyk i weszła do baru długim, rozko- łysanym krokiem. Ten obraz utrwalił się w niejednej męskiej głowie. Poruszała się z gracją osoby przekonanej o własnej atrakcyjności. Nie była ani trochę podobna do dawnej Leah, tej, którą poślubił, i wcale nie dlatego, że jakoś specjalnie zyskała na urodzie. Wyglądała, jakby płonął w niej wewnętrzny ogień i naprawdę przyjemnie było na nią patrzeć. Czy mówiła prawdę? Czy rzeczywiście chodziło o jej karierę, czy też może była to zasługa jakiegoś mężczyzny? Na tę myśl zawrzało w nim. Ostatnim mężczyzną, który się koło niej kręcił, był Alex Ralston, odsiadujący obecnie wyrok za posiadanie i dystrybucję narkotyków. – Kiedy się nauczysz, że sprzeciw wobec mnie szkodzi tylko tobie? – spytał, za- praszając ją na krzesło obok siebie. Usiadła, skrzyżowała nogi i obdarzyła go przesłodzonym uśmiechem. – A ty? Kiedy się nauczysz, że nie możesz mi rozkazywać? Serce biło jej mocno, ale bardzo się starała nie pokazać zdenerwowania. Stavros podziękował kelnerowi, ale ona przywołała go z powrotem. – Jestem głodna – powiedziała tonem wyjaśnienia. – Rzadko jadam poza domem, więc niech chociaż mam z tego przyjemność. Czekał w milczeniu, aż młody kelner pojawi się ponownie, a potem obserwował z rosnącą fascynacją, jak Leah zamawia trzy przystawki i dwa dania główne, posłu- gując się bardzo dobrym greckim. – Nie będę jadł – zastrzegł, kiedy kelner odszedł. – Wiem. Jest piątek wieczorem i jesteś umówiony na kolację z Helene Petrou, byłą kochanką, obecnie przyjaciółką. Przyszpilił ją spojrzeniem. – Skąd o tym wiesz? – Philip ma swoje źródła. – I poradził ci o tym wspomnieć? – Wręcz przeciwnie. Zakazał mi mówić, że cokolwiek o niej wiem – odparła szcze- rze. Jej szczerość kompletnie go rozbroiła. Najwyraźniej była zupełnie pozbawiona in- stynktu samozachowawczego. Jak mógł uwierzyć, że potrafi o siebie zadbać? – Więc dlaczego go nie posłuchałaś? – Nie chcę z tobą wojny. Tak postanowiłam. Wspomniałam o niej, bo byłam zasko- czona, słysząc jej nazwisko po tylu latach. Podobno spotykasz się z nią regularnie co tydzień. – Czy to dziwne, że spotykam się z kobietą, która podziwiam? – spytał, starannie dobierając słowa. Kiwnęła głową, usiłując na niego nie patrzeć. Dlaczego czuła się niepewnie? – Pamiętam, że Calista dużo o was mówiła. Wspomniała, że jesteście dla siebie stworzeni – powiedziała, błądząc wzrokiem w oddali. W jej spojrzeniu był smutek, którego nie widział nigdy przedtem. Czyżby napraw- dę szczerze opłakiwała Calistę? Leah zamrugała i skrzywiła się lekko, ale sztuczność tego gestu nie uszła jego
uwadze. – Gdybyśmy się rozwiedli, mógłbyś się z nią związać. – Chciałabyś tego? – spytał, zaskoczony. – Tak. – Upiła łyk wody i przyglądała mu się uważnie. – Wprawdzie życzyłabym ci, żebyś chociaż przez jakiś czas czuł się tak jak ja przez ostatnie pięć lat, ale jeżeli twoje szczęście miałoby być ceną za moją wolność… to tak, chciałabym tego. – To bardzo wielkoduszne z twojej strony. Dziwię się, że w ogóle ją pamiętasz. Czy cokolwiek z tamtego okresu. – Trudno byłoby zapomnieć. Bizneswoman, ikona mody, była modelka i, co naj- ważniejsze, kobieta dorównująca wysokim standardom Stavrosa Sporadesa. – Skrzywiła się cynicznie. – Sporo o niej wiesz. – To oczywiste. Miałam obsesję na jej punkcie… – Odwróciła wzrok. – Odniosła sukces w tak młodym wieku – dokończyła po chwili. Miał mgliste wrażenie, że nie do końca to chciała powiedzieć, jednak nigdy wcze- śniej nie widział jej tak przygnębionej. Egoizm, który budził w nim taką odrazę, da- wał jej nadspodziewaną siłę. Wyglądało to tak, jakby stała za zasłoną, skrywającą jej emocje przed otaczającym światem. – Więc całe to zamówienie miało tylko sprawić przyjemność kelnerowi? – Gdzie się podziały twoje dobre maniery? – Wszystkie moje dobre cechy znikają, kiedy mam do czynienia z tobą. – Biegałam dzisiaj, więc chętnie zjem wszystko. Kelner przyniósł zamówione dania i Leah sięgnęła po widelec. Zaczęła jeść, jed- nak w pewnym momencie odłożyła sztućce. – Co to za propozycja? – spytała. – Proponuję kompromis. – Nic, co wcześniej sugerowałeś, nie wyglądało na kompromis. To zawsze twoja wola, tylko ozdobiona ładnymi słówkami. Tak samo traktowałeś… Pod jego badawczym spojrzeniem nie odważyła się dokończyć. Znów sięgnęła po widelec i uciekła wzrokiem. – Kogo? Krewetka smakowała jak trociny, więc popiła ją łykiem wody. – Mnie i Calistę, rzecz jasna. Mnóstwo razy. Zabraniałeś wszystkiego, co tylko za- proponowała. Jak wtedy, kiedy jego siostra zapragnęła przez rok studiować sztukę w Paryżu czy wyjechać z Leah do Nowego Jorku. Albo wtedy, kiedy postanowiła stanąć za barem w nocnym klubie, gdzie pracował jej przyjaciel. Kiedy się nie zgodził, dostała strasznego ataku wściekłości. Samo wspomnienie wystarczyło, by kompletnie zdołować Leah. Calista miała do niego ogromne preten- sje, ale nie zdradzała się z tym. – Na przykład? – spytał Stavros. – Posmutniałaś… Powiedz mi, co ci chodzi po gło- wie. Z jego tonu wynikało, że naprawdę chce się dowiedzieć. Kiedy przyjechała do Aten, miał zaledwie dwadzieścia lat, ale wciąż pamiętała jak bardzo był obowiązkowy i odpowiedzialny. I dopiero teraz, po raz pierwszy w życiu
zastanowiła się, co nim kierowało. – Dlaczego chcesz wiedzieć? Przez chwilę sądziła, że nie mógł uwierzyć, jak śmiała zapytać, ale po chwili zmie- niła zdanie. Chyba raczej nie o to chodziło. Zaskoczona, zrozumiała, że trudno mu znaleźć odpowiednie słowa. – Ja… starałem się dać jej wszystko, czego zapragnęła, ale nigdy nie mogłem zro- zumieć, dlaczego posłuchała ciebie. Dlaczego nie zdołałem zapewnić jej bezpie- czeństwa. Cień smutku w jego spojrzeniu przywołał przykre wspomnienia. – Nie wiem… – Nie oczekuję od ciebie odpowiedzi, skoro to właśnie ty wciągnęłaś ją w narkoty- ki. Drgnęła, ale bała się odezwać, bo sprawiał wrażenie nieprzejednanego. Zupełnie jakby sobie nagle przypomniał, jakby nie mogło między nimi być nic prócz pogardy. Przygnieciona ciężarem wspomnień, odłożyła widelec. Pomimo swoich rozległych planów i awanturniczej żyłki, Calista w domu nigdy na- wet nie kiwnęła palcem. Natomiast Leah, której matka zmarła przy porodzie, od najmłodszych lat pomagała ojcu w prowadzeniu domu. „Mój świątobliwy brat ma od tego służących”, mawiała Calista, kiedy Leah propo- nowała, żeby posprzątać albo coś ugotować. Miała wtedy szesnaście lat. Czy dziś lepiej rozumiałaby siostrę Stavrosa? To wszystko należało już jednak do przeszłości, a dla niej najważniejsza była przy- szłość. – Powiedz, czego ode mnie oczekujesz. Przyglądał jej się przez chwilę. – Pomieszkaj ze mną przez trzy miesiące i udowodnij, że mogę ci zaufać. – Nie ma mowy – odparła gwałtownie. – To jedyne, na co mogę się zgodzić. – I co miałabym robić przez te trzy miesiące? – Przekonaj mnie, że poważnie myślisz o karierze projektantki i że nie przepu- ścisz swojego spadku na jakieś mrzonki. – Twoje zaufanie jest naprawdę inspirujące. Nadal patrzył na nią twardym wzrokiem. – Daję ci wybór. Jeżeli zawiedziesz, nasze małżeństwo zostanie utrzymane w mocy. Dopóki jedno z nas nie umrze. Na tę myśl ogarnął ją chłód. Z drugiej strony, skoro Stavros co tydzień spotykał się ze swoją kochanką, raczej nie wiązał swojej przyszłości z nią. Przy nim zawsze czuła się niewystarczająco dobra i wcale do tego uczucia nie tę- skniła. Gdyby mieli być ze sobą na co dzień, życie stałoby się nieznośne. – Rozumiem, że chciałbyś mnie widzieć grzeczną, słodką, posłuszną, jednym sło- wem pozbawioną wszelkiej osobowości? Patrzył na nią, marszcząc czoło, ale się nie odzywał, więc mówiła dalej. – Obawiam się, że wtedy nie zechcesz ze mnie zrezygnować. Dopiero wtedy roześmiał się głośno. Leah słyszała ten dźwięk tak rzadko, że wprost zaparło jej dech w piersi.
Ten niepowstrzymany śmiech wywarł niezwykłe wrażenie na wszystkich gościach kafejki. Kobieta przy stoliku obok zamarła z filiżanką w połowie drogi do ust i utkwiła w nim wzrok, inni też przyglądali mu się zaciekawieni. Wciąż jeszcze roześmiany, odgarnął z czoła kosmyk czarnych włosów i przy tym geście zamigotała na palcu gruba, złota obrączka. Leah zrobiło się przykro. Nie spodziewała się, że wciąż ją nosi. To przecież ona wsunęła mu na palec ten symbol połączenia na wieczność, który okazał się kajdana- mi. Dlaczego ją wciąż nosi? Czy miał ją i tamtego dnia na jachcie Dmitriego? Czy no- sił ją przez minione pięć lat? To wszystko było dosyć niepokojące. Wzrok obcej kobiety też spoczął na obrączce. Widać było, że próbuje umiejsco- wić Leah w życiu tego tak atrakcyjnego mężczyzny. Jej zaciekawienie było wprost namacalne. A przecież najprawdopodobniej wcale nie było dla niej miejsca w jego życiu, a ob- rączka miała tylko przypominać o obietnicy złożonej Giannisowi. Ciekawe, czy zdejmował ją podczas spotkań z Helene. I ciekawe, jak by to było być kobietą, którą szanował, wielbił, której przyrzekł całkowite oddanie. Czy jego pasja sięgała równie głęboko, jak poczucie obowiązku? – Nawet gdybyś mnie miała nieodparcie pociągać – powiedział z wyraźną kpiną w głosie – podpisałbym dokumenty rozwodowe i umożliwił ci dostęp do pieniędzy. Odzyskasz wolność. Miałaby więc spędzić z nim trzy miesiące… – Wolność wyboru sposobu życia to moje podstawowe prawo, a ty nie jesteś moim panem. – A jednak. Straciłaś prawo do decydowania o swoim życiu przez własną lekko- myślność. Calista nie żyje, a Giannis omal nie umarł z powodu zawału, którego byłaś przyczyną. Przyjmij to w końcu do wiadomości. Wolała nie grzebać w przeszłości, bo to oznaczałoby wystawienie się na ocenę człowieka, który nie tolerował słabości i nie znał lęków. Może śmiałby się z niej, a może jej współczuł. A więc dobrze. – Zgoda. Niech będzie, jak chcesz. Popracuję nad odzyskaniem moich praw. Nie odpowiedział, bo nie spodziewał się, że ustąpi tak szybko. Czy to mogło ozna- czać przyznanie się do winy? Jego aroganckie przekonanie, że wie wszystko najlepiej, irytowało ją od pierwsze- go spotkania. Nigdy nawet nie spróbował sobie wyobrazić, co ona czuje. Zakładał pewne scenariusze i wydawał polecenia. Teraz wstał i wyciągnął do niej rękę. – Zabierzmy to, czego będziesz potrzebować w najbliższych dniach, a ktoś przy- wiezie resztę twoich rzeczy później. – Nie spakuję się w kilka minut. Daj mi kilka dni. Nie mogła tak po prostu z nim pójść. Potrzebowała czasu, by przyzwyczaić się do tej myśli. Zerknął na zegarek. – Ktoś nam pomoże. Ale możemy zacząć od razu.