Penny Jordan
Intrygująca pomyłka
Tłumaczenie
Barbara Janowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Czwarta czterdzieści pięć. – Saskia skrzywiła się.
Biegła do wyjścia biurowca, w którym pracowała. Już była spóźniona i nie miała
czasu na rozmowy ze znajomymi, gdy dobiegł ją głos recepcjonistki.
– Wcześnie się wymykasz… szczęściara!
Andreas zmarszczył czoło, usłyszawszy te słowa. Czekał na windę, więc kobieta,
która opuszczała biuro, nie widziała go. Ale on widział ją: długonogą brunetkę
z kręconymi włosami mieniącymi się czerwono-złotym blaskiem wskazującym na
ognisty temperament. Natychmiast odegnał te myśli. Komplikacje, jakie mogą wy-
niknąć ze związku mężczyzny z kobietą, to ostatnia rzecz, której teraz potrzebo-
wał, a poza tym…
Mars na jego czole pogłębił się. Od kiedy dziadek pozwolił się przekonać do
przejścia na wcześniejszą emeryturę i zarządzanie siecią hoteli oddał w ręce wnu-
ka, nie ustawał w wysiłkach, aby skłonić go, a nawet zmusić do małżeństwa z jedną
z dalszych kuzynek. Takie małżeństwo, według dziadka, połączyłoby nie tylko dwie
gałęzie rodziny, ale również ich majątek – przedsiębiorstwo żeglugowe odziedziczo-
ne przez kuzynkę i sieć hoteli Andreasa.
Na szczęście Andreas wiedział, że w głębi serca dziadek znacznie częściej kiero-
wał się uczuciami, niż chciałby się do tego przyznać. Bądź co bądź zgodził się, żeby
jego córka, a matka Andreasa, wyszła za mąż za Anglika.
Nieco niezdarne próby swatania z kuzynką Atheną dostarczyłyby Andreasowi co
najwyżej trochę rozrywki i powodu do śmiechu, gdyby nie jeden fakt – Athena bar-
dziej niż jego dziadek dążyła do tego małżeństwa, bynajmniej nie ukrywając swoich
intencji. Była wdową starszą od niego o siedem lat, z dwojgiem dzieci z małżeństwa
z bogatym Grekiem, i Andreas podejrzewał, że to właśnie ona pierwsza wpadła na
ten absurdalny pomysł i przekonała do niego dziadka.
Winda zatrzymała się na poziomie penthouse’u i Andreas wysiadł. Nie czas teraz
na rozmyślania o sprawach osobistych. Te mogą zaczekać. Za niecałe dwa tygodnie
miał lecieć na wyspę na Morzu Egejskim należącą do dziadka, gdzie rodzina spę-
dzała razem wakacje. Do tego czasu musiał przygotować szczegółowy plan prze-
kształcenia sieci hoteli brytyjskich, które ostatnio nabyli, na wzór tych, które już
posiadali.
Choć Andreas został dyrektorem generalnym, dziadek wciąż odczuwał potrzebę
kwestionowania jego decyzji biznesowych. Wątpił w powodzenie przedsięwzięcia,
a przecież inwestycja musi okazać się trafiona – hotele były co prawda staroświec-
kie i w nie najlepszym stanie, ale miały doskonałą lokalizację.
Mimo że oficjalnie Andreas miał przyjść do biura zarządu dopiero następnego
dnia, wolał zrobić to tego popołudnia. I wyglądało na to, że właśnie znalazł przynaj-
mniej jeden sposób, w jaki można by zwiększyć rentowność firmy, stwierdził posęp-
nie, skoro pracownicy mieli zwyczaj „wymykania się wcześniej”, podobnie jak to
zrobiła ta młoda kobieta, którą przed chwilą zobaczył.
Wcześnie się wymknęła! Dobre sobie, skrzywiła się Saskia, próbując złapać tak-
sówkę. Gdyby tylko! Tkwiła przy biurku od siódmej trzydzieści rano, jak każdego
dnia przez ostatni miesiąc, i nawet nie miała czasu na lunch. Wszyscy zostali ostrze-
żeni, że kierownictwo Demetrios Hotels, które wchłonęły ich niewielką sieć hoteli,
było bezwzględne, jeśli chodzi o koszty. Następnego dnia rano mieli poznać nowego
szefa i Saskia z pewnością nie cieszyła się na to spotkanie. Krążyły pogłoski na te-
mat zwolnień, a wśród damskiej części personelu powtarzano plotki o tym, jak im-
ponujące wrażenie robi Andreas Latimer.
– Starszy pan, dziadek dyrektora, lubi mieć wszystko na oku, ale jego wnuk jest
jeszcze gorszy.
– Obaj wyznają politykę, że „gość zawsze ma rację, nawet jeśli się myli” i biada
temu pracownikowi, który o tym zapomni. Między innymi dlatego ich hotele cieszą
się taką popularnością… i przynoszą takie zyski.
Takie właśnie plotki doszły do uszu Saskii.
Taksówka tymczasem zatrzymała się przed włoską restauracją, w której była
umówiona. Nerwowo sięgnęła do torebki po portfel, zapłaciła kierowcy i szybko
wbiegła do środka.
– O, Saskia, jesteś! Myślałyśmy już, że nie uda ci się przyjść.
– Przepraszam. – Saskia zwróciła się do najlepszej przyjaciółki, zajmując miejsce
przy stoliku dla trzech osób.
– W pracy panika – wyjaśniła. – Jutro przychodzi nowy szef. – Zrobiła wymowną
minę, marszcząc kształtny nosek i mrużąc niebieskozielone oczy ocienione gęstymi
rzęsami.
Przerwała, zauważywszy, że przyjaciółka jej nie słucha i na jej twarzy odbija się
smutek i napięcie.
– Co się stało? – spytała natychmiast.
– Właśnie opowiadałam Lorraine, jaka jestem zdenerwowana – odrzekła Megan,
wskazując ruchem głowy swoją kuzynkę Lorraine, starszą od nich obu kobietę
o zblazowanym wyrazie twarzy.
– Zdenerwowana? – zdziwiła się Saskia, odrzucając w tył długie włosy i sięgając
po bułkę. – Umieram z głodu!
– Z powodu Marka – wyjaśniła Megan lekko drżącym głosem.
– Marka? – powtórzyła Saskia, odkładając bułkę, by całą uwagę skoncentrować
na przyjaciółce. – Wydawało mi się, że mieliście ogłosić wasze zaręczyny – powie-
działa.
– Tak, to prawda… mieliśmy… mamy… W każdym razie Mark chce… – wyjąkała,
ale przerwała, gdy włączyła się Lorraine.
– Megan myśli, że on kogoś ma – poinformowała Saskię i dodała: – Że ją zdradza.
Po nieudanym małżeństwie Lorraine miała skłonność do gardzenia płcią męską.
– Och, na pewno nie – zaprotestowała Saskia. – Sama mi mówiłaś, jak bardzo
Mark cię kocha.
– Cóż, tak myślałam – przyznała Megan. – Zwłaszcza kiedy powiedział, że chce,
żebyśmy się zaręczyli. Ale… wciąż otrzymuje te telefony! A kiedy ja odpowiadam,
ten, kto dzwoni, odkłada słuchawkę. W tym tygodniu zdarzyło się to już trzy razy…
A kiedy go zapytałam, kto dzwonił, mówił, że to pomyłka.
– Może faktycznie tak było – próbowała pocieszyć przyjaciółkę Saskia, ale Megan
potrząsnęła głową.
– Nie, niemożliwe. Mark stara się być w pobliżu telefonu, a ostatniego wieczoru
rozmawiał przez komórkę, gdy weszłam do pokoju i w chwili gdy mnie zobaczył, od
razu ją odłożył.
– Nie spytałaś go, co się dzieje? – Saskia spojrzała na przyjaciółkę zatroskana.
– Ależ tak! Odparł, że coś sobie uroiłam… – poskarżyła się Megan.
– Typowy męski wybieg – stwierdziła Lorraine z ponurą satysfakcją. – Mój eks
przekonywał mnie, że mam paranoję, a potem co zrobił? Zamieszkał ze swoją se-
kretarką, ot co!
– Chciałabym tylko, żeby Mark był ze mną szczery – powiedziała Megan, a do jej
oczu napłynęły łzy. – Jeśli jest inna kobieta… ja… ja po prostu nie mogę uwierzyć, że
on mi to robi… myślałam, że mnie kocha.
– Jestem pewna, że tak jest – próbowała ją pocieszyć Saskia.
Jeszcze nie poznała nowego partnera przyjaciółki, ale z opowiadań Megan wyda-
wali się z Markiem doskonale dobraną parą.
– Cóż, jest tylko jeden sposób, żeby poznać prawdę – włączyła się Lorraine. – Czy-
tałam artykuł na ten temat. Jest taka agencja… zgłaszają się do niej kobiety, które
podejrzewają swoich partnerów o zdradę, a ona wysyła dziewczynę, żeby wypróbo-
wała ich wierność. Tak właśnie powinnaś postąpić – stwierdziła.
– Och nie, to nie w moim stylu – żachnęła się Megan.
– Musisz – przekonywała Lorraine. – Tylko w ten sposób dowiesz się, czy możesz
mu ufać. Żałuję, że nie wiedziałam o tym przed ślubem. Musisz tam pójść – powtó-
rzyła. – Mark z trudem wiąże koniec z końcem od czasu, gdy założył własny biznes,
a ty masz pieniądze odziedziczone po ciotecznej babce…
Saskia podupadła na duchu, słuchając tej wymiany zdań. Bardzo kochała Megan
i martwiło ją, że przyjaciółka pozwala dominować nad sobą starszej i bardziej do-
świadczonej kuzynce. Nie miała nic przeciwko Lorraine, nawet ją lubiła, ale zauwa-
żyła, że próbuje narzucać swoją wolę i jest zdeterminowana, żeby wszystko szło
pod jej dyktando. Saskia podejrzewała, że właśnie to przyczyniło się do rozpadu jej
małżeństwa. Teraz jednak, choć bardzo współczuła przyjaciółce, była przede
wszystkim głodna… bardzo głodna. Pożądliwym wzrokiem wpatrywała się w menu.
– Może to i rozsądny pomysł – zgodziła się w końcu Megan. – Ale wątpię, by
w Hilford była taka agencja.
– A po co ci agencja? – zareplikowała Lorraine. – Potrzebna ci tylko bardzo atrak-
cyjna przyjaciółka, której Mark nie zna i która spróbuje go uwieść. Jeśli on ule-
gnie…
– Bardzo atrakcyjna przyjaciółka? – zamyśliła się Megan. – Masz na myśli kogoś
takiego jak Saskia?
Dwie pary damskich oczu obserwowały Saskię, która właśnie ugryzła kawałek
bułki.
– Żebyś wiedziała. Saskia nadaje się doskonale – zgodziła się Lorraine.
– Co? – Saskia omal się nie udławiła. – Chyba nie mówicie poważnie! O nie, mowy
nie ma – zaprotestowała, zobaczywszy w oczach Megan nieme błaganie, a w oczach
Lorraine determinację. – Meg, to szaleństwo, chyba sama to widzisz – perswadowa-
ła, odwołując się do rozsądku przyjaciółki. – Jak mogłabyś zrobić coś podobnego
Markowi? Przecież go kochasz – dodała łagodnie.
– A jak może ryzykować małżeństwo, dopóki nie wie, czy może mu ufać? – włączy-
ła się bezceremonialnie Lorraine. – No dobrze, a zatem ustalone – zakończyła sta-
nowczo. – Teraz pozostaje tylko zdecydować, gdzie Saskia mogłaby przypadkowo
natknąć się na Marka, i zrealizować nasz plan.
– Dziś Mark udaje się na męski wieczór – poinformowała Megan. – Mówił, że chcą
się wybrać do tej nowej winiarni. Jeden z jego przyjaciół zna właściciela.
– Nie mogę tego zrobić – próbowała protestować Saskia. – To… to… niemoralne.
Meg, przykro mi, ale… – Spojrzała przepraszająco na przyjaciółkę.
– Myślałam, że chcesz pomóc Megan, Saskio, i przyczynić się do jej szczęścia.
Zwłaszcza po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiła – zauważyła złośliwie Lorraine.
Saskia tknięta poczuciem winy zagryzła dolną wargę ślicznymi białymi zębami.
Lorraine miała rację. Ma wobec Megan dług wdzięczności. Przed sześcioma mie-
siącami, kiedy próbowali nie dopuścić do przejęcia hoteli przez Demetriosa, praco-
wała każdego wieczoru do późna, a nawet w weekendy. Babcia, która wychowywa-
ła ją od czasu rozpadu małżeństwa jej młodych rodziców, poważnie zachorowała
i Megan, pielęgniarka z zawodu, poświęciła cały swój wolny czas i część urlopu na
opiekowanie się starszą panią.
Saskia bała się nawet myśleć, jakie groźne następstwa mogłaby pociągnąć za
sobą choroba babci, gdyby nie Megan. Miała świadomość, że zaciągnęła u przyja-
ciółki dług, którego nigdy nie zdoła spłacić. Saskia uwielbiała babcię, która dała jej
miłość i bezpieczny dom w czasie, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Matka mia-
ła siedemnaście lat, kiedy zaszła w ciążę, i była dla niej jakąś odległą postacią, a oj-
ciec, syn ukochanej babci, mieszkał obecnie w Chinach ze swoją drugą żoną i nową
rodziną.
– Wiem, że tego nie pochwalasz, Saskio – powiedziała Megan – ale muszę wie-
dzieć, czy Mark zasługuje na moje zaufanie. – W jej łagodnych oczach znowu poja-
wiły się łzy. – On tyle dla mnie znaczy… Jest miłością mojego życia. Ale… zanim
mnie poznał, zanim się tutaj przeprowadził, miał tyle dziewcząt w Londynie… – Za-
wahała się. – Przysięgał, że nic dla niego nie znaczyły, że żadnej nie traktował po-
ważnie i że kocha tylko mnie…
W głębi duszy Saskia musiała przyznać, że sama nie pomyślałaby nawet o związ-
ku z mężczyzną, któremu nie mogłaby ufać – i to ufać na tyle, by nie mieć potrzeby
sprawdzania jego wierności. Jeśli chodzi o uczucia, była jednak troszkę ostrożniej-
sza niż Megan. Jej rodzice przecież myśleli, że się kochają, kiedy uciekli, żeby się
pobrać, ale po upływie zaledwie dwóch lat rozstali się, obarczając jej babcię odpo-
wiedzialnością za wychowanie córki.
Babcia!
Teraz, gdy patrzyła na zalaną łzami twarz Megan, wiedziała, że nie ma wyboru.
Musi zrealizować plan Lorraine.
– Niech będzie – zgodziła się zrezygnowana. – Zrobię to.
Gdy Megan skończyła jej dziękować, dodała cierpkim tonem:
– Musisz mi opisać Marka, w przeciwnym razie nie zdołam go rozpoznać.
– Ależ tak, oczywiście. – Megan westchnęła ekstatycznie. – Z pewnością będzie
tam najatrakcyjniejszym mężczyzną. Jest wspaniały, Saskio… niesamowicie przy-
stojny, ma gęste ciemne włosy i najbardziej zmysłowe usta, jakie kiedykolwiek wi-
działam. Och, i będzie miał na sobie niebieską koszulę, pasującą do koloru oczu. Za-
wsze taką nosi. Ja mu ją kupiłam.
– O której ma się tam pojawić? – spytała przytomnie Saskia. – Samochód mam
chwilowo w warsztacie, a dom babci jest kawałek drogi od miasta…
– Nie martw się. Zawiozę cię – zaproponowała Lorraine ku jej zaskoczeniu.
Kuzynka Megan nie cieszyła się opinią osoby szczególnie wspaniałomyślnej –
w żadnej dziedzinie.
– Tak, a potem Lorraine po ciebie przyjedzie i odwiezie cię do domu, prawda, Lor-
raine? – spytała Megan z niezwykłą jak na siebie stanowczością. – W pobliżu wi-
niarni nie ma postoju taksówek.
Tymczasem pojawił się kelner, aby już przyjąć zamówienie, ale Lorraine zdecydo-
wanie potrząsnęła głową.
– Nie ma już czasu na jedzenie – stwierdziła apodyktycznie. – Saskia musi poje-
chać do domu i się przygotować. O której Mark jest umówiony w winiarni, Megan?
– zwróciła się do kuzynki.
– Około wpół do dziewiątej, jak mi się zdaje.
– W porządku, a więc powinnaś tam być o dziewiątej – poinstruowała Saskię Lor-
raine. – Przyjadę po ciebie o wpół do ósmej.
Dwie godziny później Saskia właśnie schodziła na dół, gdy usłyszała dzwonek.
Babcia wyjechała na kilka tygodni do siostry w Bath, więc była sama. Nerwowym
ruchem wygładziła spódnicę czarnego kostiumu i otworzyła drzwi.
Na progu stała tylko Lorraine. Zgodziły się, że byłoby nierozsądne zabierać Me-
gan, gdyż Mark mógłby ją zauważyć. Lorraine obrzuciła Saskię taksującym spojrze-
niem i zmarszczyła brwi.
– Musisz włożyć na siebie coś innego – stwierdziła obcesowo. – W tym kostiumie
wyglądasz zbyt oficjalnie i nieprzystępnie. Pamiętaj, że Mark ma myśleć, że łatwo
cię poderwać. I powinnaś zmienić szminkę na czerwoną… i może silniej podkreślić
oczy. Posłuchaj, jeśli mi nie wierzysz, przeczytaj to. – Lorraine podsunęła jej pod nos
otwarty magazyn dla kobiet.
Saskia z ociąganiem przebiegła wzrokiem tekst. Na jej czole pojawiła się cienka
zmarszczka, gdy czytała, jak daleko agencja jest gotowa się posunąć, przygotowu-
jąc dziewczęta na spotkanie z ofiarą prowokacji.
– Nie zrobię żadnej z tych rzeczy – oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu. –
A co do mego kostiumu…
Lorraine weszła do holu i zamknęła za sobą drzwi. Stanęła na wprost Saskii.
– Musisz, dla dobra Megan – powiedziała gwałtownie. – Nie widzisz, co się z nią
dzieje, na jakie niebezpieczeństwo jest wystawiona? Głowę straciła dla tego faceta.
Zna go zaledwie cztery miesiące i już mówi o przekazaniu mu całego majątku, który
odziedziczyła… o poślubieniu go… o założeniu rodziny… Czy ty wiesz, ile jej zosta-
wiła stryjeczna babka?
W milczeniu potrząsnęła głową. Wiedziała, jak zaskoczona i zszokowana była Me-
gan, dowiedziawszy się, że jest jedyną spadkobierczynią, ale Saskia taktownie nie
zapytała przyjaciółki, o jaką sumę chodzi.
Lorraine najwyraźniej nie miała podobnych skrupułów.
– Odziedziczyła prawie trzy miliony funtów – poinformowała Saskię, kiwając z po-
nurą satysfakcją głową na widok jej miny.
– Rozumiesz teraz, jak ważne jest, żebyśmy zrobiły wszystko, żeby ją chronić! Iks
razy próbowałam ją ostrzec, że ten cudowny Mark może nie całkiem być taki, jakim
się jej wydaje, ale nie słuchała. Teraz, dzięki Bogu, przyłapała go i poznała jego
prawdziwe oblicze. Dla jej dobra, Saskio, musisz zrobić wszystko, co możesz, żeby
dowieść, że nic nie jest wart. Wyobraź sobie, co by było, gdyby nie tylko złamał jej
serce, ale jeszcze na dodatek ukradł wszystkie pieniądze. Zostałaby z niczym! Bez
pieniędzy i godności!
Saskia mogła to sobie wyobrazić aż nazbyt dobrze. Jej babcia miała tylko skrom-
ną emeryturę i Saskia, chcąc się za wszystko odwdzięczyć, wspomagała finansowo
babcię. Myśl o utraceniu niezależności i poczucia bezpieczeństwa, które dają wła-
sne pieniądze, napawała ją przerażeniem. Słowa Lorraine dały jej zatem nie tylko
bodziec do działania, ale i chęć zrobienia wszystkiego, co w jej mocy, żeby chronić
przyjaciółkę.
Megan, kochana ufna Megan, pomyślała. Mimo odziedziczonego spadku wciąż
pracowała jako pielęgniarka i naprawdę zasługuje na mężczyznę, który będzie jej
wart. A jeśli Mark okaże się nieszczery… Cóż, lepiej, żeby dowiedziała się o tym
prędzej niż później.
– Może gdybyś zdjęła żakiet – zasugerowała Lorraine. – Na pewno masz jakiś
seksowny letni top, który mogłabyś włożyć… albo nawet…
Zamilkła na widok miny Saskii.
– Letni tak – przyznała Saskia – seksowny… nie!
Zobaczywszy grymas na twarzy Lorraine, stłumiła westchnienie. Bezcelowe było
tłumaczenie takiej kobiecie jak Lorraine, że takie atuty jak obfite krągłości Saskii
mogą stanowić broń obosieczną. Mężczyźni według jej doświadczeń, nie potrzebują
widoku kobiecego ciała w seksownym ubraniu, by zechcieli spojrzeć na nie po raz
drugi ani by zapragnęli czegoś więcej!
– Musisz coś mieć – nalegała Lorraine. – Na przykład rozpinany sweterek…
– Sweterek? – zdziwiła się Saskia. – Tak, mam sweter.
Kupiła go kiedyś wiosną, kiedy w ramach oszczędności w pracy wyłączono ogrze-
wanie. Ale żeby rozpinać górne guziki!? Nigdy!
– Pomaluj usta czerwoną szminką – poleciła następnie Lorraine. – I wyraźniej pod-
kreśl oczy. Musisz mu dać do zrozumienia, że ci się podoba… – Przerwała, gdy Sa-
skia uniosła brwi. – To dla dobra Megan.
Wyszły z domu tuż przed dziewiątą. Saskia uległa Lorraine i poprawiła makijaż
według jej wskazówek. Nie spojrzała nawet w lustro w holu. Czuła się jak nie
w swojej skórze. Ta cała szminka! Mazista, lepka… – narzekała w myślach. Miała
ochotę wyjąć chusteczkę i zetrzeć ją z warg. Sweterek postanowiła zapiąć, kiedy
tylko przybędą na miejsce i znajdzie się poza zasięgiem wzroku Lorraine. To praw-
da, że nie było widać dużo więcej niż mały fragment kreseczki między piersiami, ale
nawet to wydawało się jej aż nadto prowokujące i nie pozwoliłaby sobie na to w in-
nych okolicznościach.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmiła Lorraine, zatrzymując się przed winiarnią. –
Przyjadę po ciebie o jedenastej, będziesz miała dostatecznie dużo czasu. Pamiętaj –
dodała, gdy Saskia wysiadała z auta – robimy to dla Megan.
My?
Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Lorraine odjechała.
Przechodzący obok mężczyzna zatrzymał się i rzucił jej pełne zachwytu spojrze-
nie. Saskia odruchowo cofnęła się i wyprostowawszy ramiona, skierowała się do
wejścia do winiarni.
Lorraine dała jej długą listę instrukcji, z których większość budziła w niej zażeno-
wanie i odruch niechęci. Co gorsza, zaczynała ją opuszczać odwaga. Nie ma mowy,
żeby zdołała wejść do środka, przybrała nadąsaną minę i zaczęła odważny, otwarty
flirt, jaki zaleciła jej kuzynka przyjaciółki. Ale jeśli tego nie zrobi, biedna Megan
może skończyć ze złamanym sercem, w dodatku bez pieniędzy.
Odetchnęła głęboko i pchnęła drzwi do lokalu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Andreas zauważył Saskię w chwili, gdy weszła do winiarni. Siedział przy barze,
obleganym przez tłum młodych mężczyzn, którzy dopiero co przyszli. Mógł zostać
w biurowcu i zjeść coś w apartamencie należącym do firmy – a nawet pojechać do
najbliższego nowo zakupionego hotelu – ale właśnie odbył dwie długie rozmowy te-
lefoniczne, których wolałby nie przeprowadzić tego wieczoru: jedną z dziadkiem,
drugą z Atheną. Postanowił zatem, rozmyślnie „zapominając” o komórce, udać się
gdzieś, gdzie nikt nie będzie mógł się z nim skontaktować.
Nie był w szczególnie dobrym nastroju. Nie gustował w tego rodzaju miejscach.
Wolałby zjeść w przyjemnym otoczeniu, gdzie można było w spokoju porozmawiać
i pomyśleć. Miał w sobie na tyle dużo z typowego Greka, żeby preferować restaura-
cje o bardziej rodzinnym charakterze, a nie takie, do których przychodziły przypad-
kowe osoby na podryw.
Zacisnął usta na samą myśl o tym. Athena była coraz bardziej natarczywa w swo-
ich wysiłkach. Miał zaledwie piętnaście lat, gdy pierwszy raz stał się obiektem jej
seksualnych zapędów. Wtedy była o siedem lat starsza i niebawem miała wyjść za
mąż.
Naraz zauważył znajomą dziewczynę z biurowca i znieruchomiał. Stała w progu,
wodząc wzrokiem po sali, jakby kogoś szukała. Odwróciła głowę i światło padło na
jej błyszczące wargi.
Andreas wstrzymał oddech, usiłując opanować niepożądaną reakcję swojego cia-
ła. Co się ze mną, u diabła, dzieje? Szkarłatna szminka na ustach jest tak prowoku-
jąca i tak jednoznacznie wyraża jej intencje, że powinien się tylko roześmiać,
a nie…
Nie co? – zapytał sam siebie zgryźliwie. Nie pożądać… pragnąć…
Był zdegustowany sobą. Ledwie poznał tę dziewczynę, której recepcjonistka za-
zdrościła wcześniejszego wyjścia z pracy tego popołudnia. Wtedy jednak prawie nie
miała makijażu…
Wpatrywał się ponuro w jej czerwone usta i podkreślone czarną kreską oczy.
Miała na sobie kostium z krótką spódniczką. Tak krótką, że jego wzrok mimowolnie
powędrował ku niewiarygodnie długim, zgrabnym nogom w czarnych rajstopach…
Saskia czuła się nieswojo z tak odsłoniętymi nogami. Na życzenie, a raczej rozkaz
Lorraine podwinęła spódnicę w pasie, ale postanowiła, że gdy tylko znajdzie Marka,
uda się do toalety i przywróci jej normalną, przyzwoitą długość.
– Nie mogę tak iść ubrana – protestowała na nalegania kuzynki Megan.
– Nie bądź śmieszna. To nic takiego. Nie widziałaś zdjęć z lat sześćdziesiątych?
– Tak, ale to było wtedy – odparła, ale Lorraine, oczywiście, nie przyjmowała żad-
nych argumentów i koniec końców, Saskia skapitulowała. W kardiganie też czuła się
skrępowana i mimowolnie zaczęła bawić się pierwszym niezapiętym guzikiem.
Andreas zmrużył oczy. Rany, to oczywiste, że ta dziewczyna chce zwrócić uwagę
na swoje piękne, pełne piersi. Nie dało się na nie nie patrzeć! Zazgrzytał zębami ze
złości, bo nie był w stanie oderwać od niej oczu.
Saskia wyczuła, że jest obserwowana, odwróciła się i zamarła, kiedy napotkała
utkwiony w sobie wzrok Andreasa.
Przez ułamek sekundy stała jak ogłuszona, takie wrażenie wywarła na niej jego
męska uroda. Serce zaczęło jej bić mocniej, w ustach zaschło, a całe ciało usztywni-
ło się… Walczyła rozpaczliwie z uczuciem, którego nie wolno było jej doznać.
To jest Mark, powiedziała do siebie w myślach, to musi być Mark… Narzeczony
Megan!
Wpadła w panikę i gorączkowo próbowała przywrócić się do porządku. W lokalu
nie było żadnego innego mężczyzny, który odpowiadałby opisowi Megan. Początko-
wo ten euforyczny opis kładła na karb spojrzenia zakochanej kobiety. Wspaniały,
niesamowicie przystojny, seksowny… I będzie w niebieskiej koszuli, powiedziała
Megan, pasującej do koloru oczu.
Serce Saskii zamarło. A więc to jest Mark. Nic dziwnego, że Megan tak bardzo
się niepokoi, że mógłby ją zdradzać. Do takiego mężczyzny kobiety muszą lgnąć jak
muchy do miodu.
Dziwne, ale jej przyjaciółka nie wspomniała o najważniejszym, a mianowicie, że
nie tylko jest tak niewiarygodnie seksowny i męski, ale że emanuje aurą dominacji
i arogancji. Saskię uderzyło to w chwili, gdy otaksował ją wzrokiem, po czym na
jego twarzy odmalował się wyraz pogardliwej dezaprobaty.
Jak on śmie patrzeć na nią w ten sposób? Nagle wszystkie gnębiące ją wątpliwo-
ści rozwiały się. Zaczynała wierzyć, że Lorraine miała rację. Delikatna i niedo-
świadczona Megan była bezbronna wobec takiego mężczyzny. Powinna mieć kogoś,
kto doceni jej delikatność i będzie ją odpowiednio traktował. Mark może i jest za-
bójczo atrakcyjny, a już samo patrzenie na niego, jak doszła do wniosku Saskia,
sprawia prawdziwą przyjemność, ale jest w nim coś niepokojącego, niebezpieczne-
go. Nie była jednak w stanie oderwać od niego wzroku… Ale to tylko dlatego, że
wzbudza w niej odrazę jako kłamca i uwodziciel, zapewniła siebie pospiesznie.
Odetchnęła głębiej i przypomniała sobie, co wyczytała w artykule, który jej poka-
zała Lorraine. Wtedy była zbulwersowana, że tak długo i starannie przygotowywa-
no dziewczęta do ich zadania. Przemknęło jej nawet przez myśl, że mało który męż-
czyzna byłby w stanie oprzeć się wyrafinowanym sztuczkom tych dziewcząt, oferu-
jących wszystko od kuszącego flirtu po zmysłowy i odważny seks, choć na szczęście
na propozycjach się kończyło.
Taki mężczyzna z pewnością nie narzeka na brak zainteresowania nawet naja-
trakcyjniejszych kobiet. „Spotykał się z tyloma dziewczynami, zanim mnie poznał” –
zabrzmiały jej w uszach słowa przyjaciółki. Teraz nie miała już co do tego wątpliwo-
ści.
Megan była słodka i Saskia kochała ją miłością pełną lojalności, ale nawet ona
musiała przyznać, że raczej na co dzień nie przyciąga wzroku tak atrakcyjnych
mężczyzn… Ale może właśnie to mu się w niej podobało – fakt, że była tak nieśmiała
i skromna. Może właśnie dlatego ją pokochał… O ile pokochał… Cóż, zaraz ma to
sprawdzić.
Z bojową miną skierowała się w jego stronę.
Andreas obserwował ją z mieszaniną ciekawości i rozczarowania. Zmierzała ku
niemu. Wiedział o tym, ale chłodna wyższość, z jaką ignorowała zainteresowane
spojrzenia innych mężczyzn i zachowywała się tak, jakby w ogóle ich nie zauważała,
była równie wystudiowana, jak rozpięte guziki swetra, który miała na sobie. Andre-
as znał ten typ kobiet.
– Och, przepraszam – rzuciła Saskia, kiedy znalazła się obok niego i „przypadko-
wo” potknęła o jego nogę. Wyprostowawszy się, stanęła przy barze i posłała mu uj-
mująco przepraszający uśmiech. Przysunęła się tak blisko, że poczuł jej zapach. Nie
zapach perfum, subtelny i kwiatowy, lecz jej własny zapach… delikatny, słodki jak
miód, upajająco zmysłowy. Odetchnął nim głęboko, jakby chciał się odurzyć…
Saskia przypomniała sobie wskazówki Lorraine i skrzywiła się z odrazą i niesma-
kiem.
Andreas próbował się cofnąć i stworzyć między nimi pewien dystans, ale przy ba-
rze było zbyt tłoczno.
– Przepraszam… czy my się znamy? – spytał chłodno.
Tonem swojego głosu i postawą dawał jasno do zrozumienia, że przejrzał jej za-
miary i nie był choćby w najmniejszym stopniu zainteresowany. Nie miał jednak po-
jęcia, dlaczego tak piękna kobieta musi szukać mężczyzny w barze. A raczej miał…
poznał już kogoś, kto zrobiłby wszystko dla pieniędzy… wszystko… z każdym…
Saskia stała na wprost niego. Rozchyliła karminowe usta w nieco wymuszonym
uśmiechu.
– Hm… nie, właściwie nie… ale mam nadzieję, że to się zaraz zmieni.
Była zadowolona, że w barze panuje półmrok. Ze wstydu paliła ją twarz. Nigdy
nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie tak się zachowywała wobec mężczyzny.
Szybko przeszła do następnej przygotowanej kwestii i delikatnie zwilżyła usta ko-
niuszkiem języka.
Fuj! – pomyślała. – Ależ paskudny smak ma ta szminka.
– Nie zapyta mnie pan, czy mam ochotę na drinka? – zwróciła się do Andreasa
z fałszywą skromnością, trzepocząc rzęsami w sposób, który miał wydać się jemu
kuszący. – Podoba mi się kolor pańskiej koszuli – dodała, pochylając się ku niemu. –
Pasuje do pana oczu…
– Jeśli tak pani myśli, to musi pani być daltonistką – odrzekł chłodno. – Mam szare
oczy.
Zaczynała go irytować, a te prymitywne sztuczki uznał za godne pogardy. Podob-
nie jak niespodziewaną reakcję własnego ciała. Czy wciąż ma osiemnaście lat? Wy-
dawałoby się, że jest mężczyzną… dojrzałym, doświadczonym, o wyrafinowanym
guście… a teraz okazało się, że zadziałały nie niego żałośnie ograne i pospolite
chwyty. Zupełnie tak jakby niczego w tej chwili nie pragnął bardziej niż wziąć ją do
łóżka, poczuć jej ciało pod sobą, słyszeć, jak wykrzykuje jego imię wargami na-
brzmiałymi od namiętnych pocałunków, podczas gdy on…
Odetchnął głębiej, aby się opanować, i spojrzał na nią niechętnym wzrokiem.
– Proszę posłuchać – powiedział ostrym tonem, porzucając niepożądane fantazje –
popełnia pani duży błąd.
– Och, nie! – zaprotestowała Saskia gwałtownie, gdy zaczął się od niej odwracać.
Wiedział, że powinna po prostu przyjąć odmowę, wrócić do Megan i poinformo-
wać ją, że jej ukochany Mark jest dokładnie taki, jak myślała. Intuicja jednak podpo-
wiadała jej, że mimo wszystko jest zainteresowany.
– Taki mężczyzna jak pan nie może być błędem – powiedziała przymilnie. – Dla
żadnej kobiety…
Andreas zastanawiał się, czy aby nie oszalał. Zawsze czuł odrazę do kobiet, które
tak otwarcie mu się narzucają, i nie rozumiał, jak mogła mu się wydawać choć tro-
chę atrakcyjna, tymczasem pożądanie narastało w nim coraz bardziej. To niemożli-
we, wykluczone, powtarzał sobie w duchu. Musiał jak najszybciej wybić ją sobie
z głowy i odejść. Nie potrzebowała jego opieki, nie chciała, aby ktoś zabrał ją
z tego baru i ochronił przed tymi wszystkimi napalonymi facetami.
Gardził nią, nie lubił takich jak ona. Nie żeby preferował skromnisie czy dziewice.
Co to, to nie. Za najbardziej atrakcyjne uważał kobiety pewne siebie, które oczeki-
wały, że mężczyzna będzie respektował ich prawo do odrębności. Kobiety, które
brzydziłyby się takim właśnie zachowaniem i odrzuciłyby mężczyznę, oczekującego
czegoś podobnego. Tymczasem ona…
– Przepraszam – powiedział, dając chłodnym tonem do zrozumienia, że nie szuka
towarzystwa – ale traci pani czas. A czas, jak sądzę – kontynuował pozornie uprzej-
mym głosem – to pieniądz dla kobiety takiej jak pani. Proszę zatem poszukać kogoś,
kto będzie… hm… bardziej otwarty na pani propozycję.
Krew odpłynęła z twarzy Saskii, gdy obserwowała, jak się od niej odwraca i zmie-
rza w stronę drzwi. Odrzucił ją, odmówił… Patrzył na nią jakby… jakby…
Niezgrabnym ruchem starła wierzchem dłoni szminkę i skrzywiła się na widok
błyszczącego śladu na ręce. Ale przynajmniej dowiódł, że jest wierny Megan…
– Hej, piękna. Mogę ci postawić drinka?
Saskia tępo pokręciła głową, ignorując cierpkie spojrzenie, jakie rzucił jej męż-
czyzna, gdy ruszyła do wyjścia. Rozejrzała się, ale nigdzie nie zauważyła już Marka.
Wyszedł, co bardzo ją ucieszyło… Oczywiście, że się ucieszyła. Jakżeby mogło być
inaczej!? Będzie uszczęśliwiona, mogąc opowiedzieć Megan i Lorraine, że nie uległ
jej czarowi.
Zerknęła na zegarek i zmartwiła się. Została jeszcze godzina do spotkania z Lor-
raine, a już miała dosyć uwagi tych okropnych mężczyzn. Nie ma mowy, żeby zosta-
ła w winiarni sama. Szybko skierowała się do toalety.
Zapięła kardigan na wszystkie guziki i umyła starannie twarz, po czym nałożyła
swój zwykły makijaż – dyskretny cień na powieki i jasną beżową szminkę. Włosy
upięła w kok. Odczekała dłuższą chwilę w toalecie do czasu, gdy mogła spokojnie
wyjść.
Gdy szła przez zatłoczony bar, mężczyźni też odprowadzali ją pełnym podziwu
wzrokiem, ale z całkiem innym wyrazem twarzy niż poprzednio.
Odetchnęła z ulgą, zobaczywszy Lorraine.
– I co? – spytała od razu, umierając z ciekawości.
– Nic. – Saskia potrząsnęła głową. – Dostałam kosza – zażartowała.
– Co?!
– Lorraine, uważaj! – krzyknęła, gdy ta omal nie uderzyła w stojący za nimi na
parkingu samochód.
– Za mało się starałaś – rzuciła ze złością.
– Zapewniam cię, że robiłam, co mogłam – nie zgodziła się Saskia.
– Czy wspomniał o Megan… powiedział ci, że nie jest wolny? – dopytywała się
Lorraine.
– Nie… Ale jednoznacznie mi okazał, że nie jest mną zainteresowany. Patrzył na
mnie… – Urwała i przełknęła ślinę, nie chcąc o tym myśleć, a tym bardziej mówić
komukolwiek, jak ukochany Megan na nią patrzył. Z jakiejś niewyjaśnionej przyczy-
ny nie chciała opisywać ani tym bardziej pamiętać lodowatej pogardy, którą widzia-
ła w jego oczach. Nawet teraz czuła ból i złość.
– Gdzie jest Megan? – spytała.
– Niespodziewanie wezwano ją do pracy. Zadzwoniła do mnie i prosiła, żebyśmy
pojechały do niej i tam zaczekały.
Saskia uśmiechnęła się żałośnie. Właściwie to powinna być zadowolona, bo wieść
o tym, że została zdecydowanie odrzucona, ucieszy Megan. I chyba tylko ją.
Jej Mark. Saskia poczuła w ustach gorycz, a w sercu ukłucie.
Co się z nią, u licha, dzieje? Przecież nie może być zazdrosna o Megan, niepraw-
daż? Absolutnie nie!
– Jesteś pewna, że dostatecznie się starałaś? – dociekała Lorraine.
– Powiedziałam wszystko, co mi kazałaś.
– A on w ogóle nie zareagował?
Saskia była niemal pewna, że Lorraine jej nie wierzy.
– Ależ zareagował – przyznała posępnie. – Tyle że nie w taki sposób, jak sądziły-
śmy… – Urwała. – Nie był mną zainteresowany, Lorraine – dodała zrezygnowana. –
Musi naprawdę kochać Megan.
– Tak, chyba tak, skoro woli ją niż ciebie – zgodziła się Lorraine szczerze. – Ona
jest słodka i kocham ją, ale nie wyobrażam sobie… A może odgadł twój zamiar? Czy
to możliwe?
– Nie, nie! Wykluczone – zapewniła Saskia.
Czuła się zmęczona. Marzyła tylko o tym, żeby znaleźć się w domu. Miała dość
towarzystwa Lorraine, ale wiedziała, że musi osobiście porozmawiać z przyjaciół-
ką.
Kiedy zajechały przed dom Megan, jej samochód stał już na parkingu. Wysiadła
z auta i ruszyła ścieżką ogrodową. Żołądek się jej ścisnął. Megan i Mark… Nawet
ich imiona pasowały do siebie, budziły skojarzenia z domem i małżeńskim szczę-
ściem. A jednak… Mark nie wyglądał na mężczyznę, który nadawał się do wychowy-
wania dzieci i życia w domowym zaciszu. Emanował pierwotną męskością, siłą
i zmysłowością, a w jego spojrzeniu odbijała się obietnica, że w jego ramionach ko-
bieta zazna takich rozkoszy, które na zawsze ją odmienią.
Saskia zacisnęła usta i zrugała się w myślach. Co też chodzi jej po głowie? Mark
należy do jej najlepszej przyjaciółki, której zawdzięcza życie i zdrowie jej babcia.
Megan zauważyła, że przyjechały, bo otworzyła drzwi i uśmiechnęła się szeroko.
– Wszystko w porządku – oznajmiła bez wstępu Saskia. – Mark nie…
– Wiem, wiem! – Megan rozpromieniła się i zaprosiła je do środka. – Przyjechał do
mnie do pracy i wszystko mi wyjaśnił. Och, byłam taka głupia! Nie wiem, dlaczego
nie domyśliłam się, co planuje. W przyszłym tygodniu wyjeżdżamy. Zapowiedział już
nawet w pracy, że bierze urlop… to stąd te wszystkie telefony… Z pracy i od dziew-
czyny z biura podróży. Och, Saskio, nie mogę wprost w to uwierzyć. Zawsze marzy-
łam o podróży na Karaiby, a Mark zorganizował nam cudowne wakacje… Miejsce,
do którego jedziemy, gości przede wszystkim pary. Przykro mi, że miałaś zmarno-
wany wieczór… Zadzwoniłam do ciebie, ale już wyszłaś. Myślałam, że wrócisz
wcześniej, kiedy zorientujesz się, że Marka nie ma w winiarni… – Urwała na widok
wyrazu twarzy przyjaciółki.
– Powiedziałaś, że rozmawiałaś z Markiem – zwróciła się Lorraine do Saskii.
– Bo rozmawiałam! Był dokładnie taki, jakim go nam opisałaś…
Megan potrząsnęła głową.
– Mark nie poszedł do winiarni – powtórzyła. – Przyjechał o wpół do dziewiątej do
szpitala. Widział, jak jestem przygnębiona, i postanowił, że powie mi, co zaplano-
wał. I tak z trudem utrzymywał to tak długo w tajemnicy. – Spojrzała na Lorraine
i dodała: – I zanim cokolwiek powiesz, to wiedz, że za wszystko sam zapłacił.
Saskia oparła się o ścianę, nogi się pod nią ugięły. Jeśli Mark wcale nie poszedł do
winiarni, to kogo, u licha, zaczepiła? Zbladła. Przełknęła nerwowo ślinę i poczuła
mdłości. Przypomniała sobie, jak wyglądała, jak się zachowywała i co mówiła…
Dzięki Bogu, że to był ktoś obcy. Dzięki Bogu, że nigdy już go nie zobaczy.
– Sas, kiepsko wyglądasz – usłyszała zatroskany głos przyjaciółki. – Co się stało?
– Nic – skłamała, ale Lorraine wiedziała, o czym myśli.
– Cóż, ciekawe zatem, kogo zaczepiłaś, jeśli nie Marka? – spytała.
– Ciekawe… – powtórzyła jak echo Saskia.
ROZDZIAŁ TRZECI
Saskia biegła do pracy, kiedy usłyszała, że zegar na ratuszu wybija ósmą. Zdener-
wowała się. Tego dnia chciała być w biurze wcześniej, ale jak na złość zaspała. Po-
przedniego wieczoru tak się dręczyła tym, co zrobiła, że nie mogła zasnąć.
Nie miała wprawdzie obowiązku być przy biurku przed dziewiątą, ale w dzisiej-
szych czasach nikt nie zwracał na to uwagi, zwłaszcza jeśli pracował na stanowisku,
z którego w każdej chwili mógł zostać zwolniony. Szef działu ostrzegał ją o plano-
wanych redukcjach, a jako członek zespołu o najkrótszym stażu to właśnie ona naj-
prawdopodobniej padnie ofiarą cięć personalnych. Wiedziała, że znalezienie podob-
nej pracy w Hilford było niemożliwe, a przeprowadzka do Londynu nie wchodziła
w rachubę, bo musiałaby zostawić babcię samą. W wieku sześćdziesięciu pięciu lat
babcia nie była jeszcze stara i miała wielu przyjaciół, ale po chorobie, jaką prze-
szła, Saskia niepokoiła się o nią. Była praktycznie jej jedyną rodziną.
– Już jest? – biegnąc przez hol, rzuciła w stronę Emmy, recepcjonistki.
Nie musiała wyjaśniać, o kogo jej chodzi.
– Właściwie przyjechał wczoraj. – Emma posłała jej lekko wyniosły uśmiech. – Jest
teraz na górze i rozmawia ze wszystkimi – dodała z zadowoloną miną. – Tylko za-
czekaj, aż go zobaczysz… – westchnęła z rozmarzeniem. – Jest wspaniały… przez
duże W.
Emma przewróciła oczami, a Saskia uśmiechnęła się blado.
Miała teraz swoje własne wyobrażenie o tym, jak wygląda wspaniały mężczyzna,
i nie żywiła wątpliwości, że ten ich nowy szef z Grecji nie umywa się do niego.
– Ale jak się domyślasz, jest już zajęty… – ciągnęła. – Albo w każdym razie lada
chwila będzie. Rozmawiałam z recepcjonistką z centrali, powiedziała mi, że jego
dziadek chce, żeby ożenił się z kuzynką, która jest niesamowicie bogata i…
– Wybacz, Emmo, ale muszę lecieć – przerwała jej Saskia.
Zwykłe biurowe plotki. Nie zamierzała się w to mieszać, tak jak nigdy nie pozwa-
lała wciągnąć się w polityczne gierki. A poza tym… Jeśli ich nowy szef już prowadzi
rozmowy z pracownikami, nie chciałaby podpaść tym, że nie będzie jej przy biurku,
gdy ją wezwie.
Jej biuro mieściło się na trzecim piętrze. Dzieliła je z pięcioma innym osobami.
Ich szef siedział w gabinecie za szklanymi ścianami, ale teraz oba pomieszczenia
były puste.
Kiedy zastanawiała się, co zrobić, drzwi otworzyły się i wszedł szef z pozostałymi
osobami.
– Ach, Saskia, jesteś – powitał ją.
– Tak, zamierzałam przyjść wcześniej… – zaczęła, ale Gordon Jarman potrząsnął
głową.
– Nie tłumacz się teraz – powiedział ostrym tonem. – Lepiej jedź na górę do biura
zarządu. Oczekują cię. Pan Latimer nie był zadowolony, że jeszcze nie przyszłaś…
Z tymi słowami odwrócił się i wszedł do swego gabinetu. Saskia nie miała innego
wyboru, jak tylko udać się do windy. Gordon nigdy nie zachowywał się tak surowo,
na ogół był rozluźniony i przystępny. Saskia była coraz bardziej zdenerwowana. Za-
stanawiała się, jak Andreas Latimer musi traktować swoich nowych pracowników,
skoro spowodował taką zmianę u jej zazwyczaj miłego i opanowanego przełożone-
go.
Piętro zarządu pozostawało dla niej nieznanym terytorium. Pierwszy raz odwie-
dziła je, kiedy starała się o pracę, a ostatnio, gdy poproszono cały zespół, żeby po-
wiadomić o przejęciu firmy przez Demetriosa.
Niepewnym korkiem wyszła z windy i skierowała się do drzwi z plakietką „Asy-
stent dyrektora naczelnego”.
Madge Fielding, sekretarka poprzedniego właściciela, przeszła na emeryturę,
gdy ogłoszono przejęcie firmy. Kiedy Saskia zobaczyła elegancką zadbaną kobietę
siedzącą za biurkiem Madge, domyśliła się, że nowy właściciel sprowadził ją z cen-
trali Demetriosa.
Nerwowo podała swoje nazwisko i zaczęła wyjaśniać, że pracuje u Gordona Jar-
mana, ale asystentka zbyła te wyjaśnienia, spojrzała na listę, którą miała przed
sobą, i powiedziała chłodno, nie podnosząc głowy:
– Saskia? Tak. Spóźniłaś się. Pan Latimer nie lubi… Prawdę mówiąc, nie jestem
pewna… – Urwała i obrzuciła Saskię ganiącym spojrzeniem. – Może nie mieć teraz
czasu na interview – ostrzegła, po czym podniosła słuchawkę.
– Andreas, jest tutaj pani Rodgers – oznajmiła zupełnie innym tonem niż ten, któ-
rym zwracała się do Saskii. – Chcesz z nią rozmawiać? Dobrze. – Rzuciła w stronę
Saskii: – Możesz wejść. To tamte drzwi…
Saskia z trudem zmusiła się, żeby nie zareagować na nieprzyjemny ton sekretar-
ki, i skierowała do wskazanych drzwi. Zapukała, nacisnęła klamkę i weszła.
W pierwszej chwili oślepiło ją słońce wpadające przez duże okna. Zobaczyła jedynie
niewyraźną sylwetkę mężczyzny stojącego na wprost lustra plecami do niej.
Ale Andreas ją widział. Nie zaskoczyło go, że przyszła do pracy później niż jej ko-
ledzy. Bądź co bądź wiedział, jak spędziła wieczór. Zaskoczyło go, jak dużym sza-
cunkiem cieszyła się ze strony swego bezpośredniego przełożonego i współpracow-
ników. Okazało się, że Saskia zawsze była pierwsza do wykonania dodatkowej pra-
cy i chętnie pomagała kolegom.
– Tak, może to nie jest typowe dla młodych absolwentów uczelni – zgodził się jej
szef, gdy Andreas podał w wątpliwość jego pochwały pod adresem Saskii. – Ale ona
została wychowana przez babkę i zapewne dlatego prezentuje szacunek do pracy
i poczucie obowiązku właściwe raczej dla starszej generacji. Jak może pan się do-
wiedzieć z okresowych ocen, ma doskonałe kwalifikacje i pracuje bez zarzutu.
I jest wyjątkowo atrakcyjną młodą kobietą, która wie, jak wykorzystać swoje
„atuty” dla własnej korzyści, stwierdził w duchu Andreas, ale Gordon Jarman konty-
nuował zachwyty nad ofiarnością Saskii w pracy, jej uprzejmością w stosunku do ko-
legów, umiejętnością integracji z zespołem, sumiennym wykonywaniem wszystkich
zleconych zadań i popularnością wśród innych członków zespołu.
Po przestudiowaniu raportu Gordona i przejrzeniu jej dokumentów Andreas był
zmuszony przyznać, że gdyby nie widział na własne oczy poprzedniego wieczoru,
jak Saskia może wyglądać i się zachowywać, przyjąłby bez zastrzeżeń pochwalne
sprawozdanie Gordona. Niewątpliwie potrafiła owijać sobie wokół palca mężczyzn,
nawet jeśli w stosunku do niego się pomyliła.
Tego ranka na przykład przeistoczyła się w zaangażowaną młodą kobietę dbającą
o karierę – skromnie ubraną, z gładko uczesanymi włosami i twarzą noszącą zaled-
wie dyskretny ślad makijażu. Andreas zmarszczył brwi, gdy jego ciało nagle zare-
agowało na wspomnienie powabnych kształtów kobiety, którą wczoraj poznał,
kształtów tak skrzętnie teraz ukrytych pod granatową garsonką.
Czy nie ma dość problemów, żeby jeszcze zawracać sobie tym głowę? Zeszłego
wieczoru po powrocie z winiarni odebrał telefon od matki, która z niepokojem
ostrzegała, że dziadek pokłócił się ze znajomym.
– Wczoraj wieczorem poszedł na obiad z dawnymi kumplami i najwyraźniej prze-
chwalali się swoimi ostatnimi transakcjami. Wiesz, jacy oni są – westchnęła. – A je-
den z nich powiedział, że ma nadzieję, że jego syn zdobędzie rękę Atheny…
– Powodzenia! – rzucił Andreas. – Mam nadzieję, że tak się stanie i będę miał
z głowy i dziadka, i Athenę.
– Tak – w głosie matki zabrzmiała nuta wątpliwości. – Ale w tej chwili jest jeszcze
bardziej zdeterminowany, żeby doprowadzić do waszego małżeństwa. Poza tym ma
znacznie więcej czasu na planowanie swoich intryg i marudzenie, od kiedy prze-
szedł na emeryturę… Szkoda, że nie ma jeszcze nikogo w twoim życiu… – Matka
znowu westchnęła. – Gdyby się dowiedział, że zostanie pradziadkiem, szybko zapo-
mniałby, że kiedykolwiek chciał cię swatać z Atheną! – dodała, chichocząc.
Ktoś w moim życiu? Sam później nie wiedział, czy to stres, czy zmęczenie związa-
ne z przejęciem kolejnej firmy skłoniły go do tej odpowiedzi.
– Ale dlaczego zakładasz, że z nikim się nie spotykam? – zwrócił się do matki.
Nastąpiła długa chwila ciszy, ale niewystarczająco długa, żeby sklął się w duchu
i odwołał pochopne słowa.
– Naprawdę? Masz kogoś? – spytała matka wyraźnie podekscytowana. – Kto to
taki? Kiedy ją poznamy? Jak ją…? Och, kochanie, to cudownie. Twój dziadek będzie
zachwycony. Olympio, zgadnij, co…
Usłyszał, jak matka przekazuje tę wiadomość jego siostrze, i próbował ostudzić
ich entuzjazm, ostrzec, że mówił tylko w trybie przypuszczającym, ale żadna z nich
nie zamierzała go słuchać. Dziadek tego ranka też nie słuchał, co ma mu do powie-
dzenia, gdy zadzwonił do niego o nieludzkiej porze, bo o piątej rano, żeby się dowie-
dzieć, kiedy pozna narzeczoną ukochanego wnuka.
Narzeczona… Nie miał pojęcia, jak, u licha, matka i jego siostra zdołały z lako-
nicznej odpowiedzi rzuconej w gniewie wywnioskować, że się zaręczył. Wiedział
jednak, że jeśli szybko kogoś nie wyczaruje do odegrania tej roli, znajdzie się w nie
lada tarapatach.
– Oczywiście, przywieziesz ją na wyspę – oznajmił dziadek tonem nieznoszącym
sprzeciwu.
Co teraz, u diabła, ma zrobić? Ma tylko osiem dni na znalezienie narzeczonej
i uświadomienie jej, że ich „zaręczyny” nie są niczym więcej niż zwykłą fikcją.
Osiem dni, a ona powinna być na tyle dobrą aktorką, żeby zwieść nie tylko jego
dziadka, ale także matkę i siostry.
Poirytowany przesunął się tak, żeby nie padały na niego bezpośrednio promienie
słońca, i odwrócił się. Saskia dopiero teraz zobaczyła go wyraźnie.
Nie była w stanie ukryć szoku na jego widok ani powstrzymać okrzyku przeraże-
nia. Zbladła, po czym gwałtownie się zaczerwieniła.
– To pan! – wykrztusiła, cofając się instynktownie do drzwi. Wspomnienia zeszłe-
go wieczoru wróciły, a wraz z nimi pewność, że za chwilę straci pracę.
Ona niewątpliwie jest doskonałą aktorką, pomyślał Andreas, obserwując jej reak-
cję. Jej zachowanie tego ranka było diametralnie różne od tego, jakie zaprezento-
wała zeszłego wieczoru. Oczy jej pociemniały z zaniepokojenia, a miękka dolna
warga drżała mimo usiłowań, żeby się opanować… Och, tak, ona jest urodzoną ak-
torką!
Nagle Andreas ujrzał światełko w tunelu jego bieżących problemów. O tak, bar-
dzo miłe światełko.
– A więc tak, panno Rodgers – zaczął – przeczytałem sprawozdanie Gordona Jar-
mana na pani temat i muszę pani pogratulować. Udało się pani go przekonać o wła-
snym profesjonalizmie i innych zaletach. To nie lada osiągnięcie, zważywszy na pani
wiek, krótki staż pracy i niewielkie doświadczenie zawodowe. Zwłaszcza że ma
pani niekonwencjonalny, tak to nazwijmy, stosunek do godzin pracy… popołudniem
wychodzi pani z biura wcześniej niż koledzy, a rano zjawia się później.
„Wcześniej?” – Saskia wpatrywała się w niego, starając za wszelką cenę zacho-
wać spokój. Skąd on o tym wie?
Jakby czytając w jej myślach, Andreas powiedział łagodnie:
– Byłem w holu, kiedy pani wychodziła jakiś czas przed końcem dnia.
– Ale to przecież… – zaczęła Saskia.
Nie pozwolił jej dokończyć i potrząsnął głową.
– Żadnych wykrętów, proszę – powiedział chłodnym tonem. – To może działać na
Gordona Jarmana, ale pechowo dla pani jestem odporny na takie sztuczki. Poza tym
widziałem, jak się pani zachowuje po godzinach. Chyba że… – Zmarszczył brwi, za-
ciął usta i obserwował ją z lodowatą drwiną. – Chyba że, oczywiście, to właśnie
z tego powodu wystawił pani tak doskonałą opinię…
– Nie! – zaprzeczyła gwałtownie Saskia. – I jeszcze raz nie! Wczoraj wieczorem
nastąpiła pomyłka – tłumaczyła. – Ja…
– Tak, niewątpliwie był to błąd – potwierdził Andreas. – W każdym razie z pani
strony. Zdaję sobie sprawę, że pani pensja jest stosunkowo niska, ale mój dziadek
byłby bardzo nieszczęśliwy, dowiedziawszy się, że jedna z jego pracowniczek dora-
bia w sposób, który może fatalnie wpłynąć na reputację naszej firmy. – Uśmiechnął
się lekko, po czym kontynuował ze zwodniczą życzliwością. – Jakie to szczęście dla
pani, że to nie w jednym z naszych hoteli… udała się pani na… drugą zmianę.
– Jak pan śmie!? – Saskia przerwała mu z furią, policzki oblały się rumieńcem,
a oczy przybrały wojowniczy wyraz.
– Jak śmiem? To raczej ja powinienem zadać to pytanie – oburzył się Andreas i za-
topił w niej twarde spojrzenie. – Niezależnie od implikacji moralnych tego, co pani
próbowała zrobić, to czy kiedykolwiek zastanowiła się pani nad ryzykiem, na jakie
się pani naraża?
Przerwał na moment i zmienił ton na bardziej przyjazny.
– Wiem od pani szefa, że bardzo się pani niepokoi utratą pracy.
– Tak, tak, to prawda – przytaknęła gorliwie Saskia.
Nie było sensu zaprzeczać jego słowom. Rozmawiała już z Gordonem Jarmanem
o swoich obawach związanych z planowanymi cięciami personalnymi w firmie, a on
najwyraźniej to zapamiętał i przekazał Andreasowi. Zaprzeczanie w tej chwili tylko
by go utwierdziło w przekonaniu, że ma zwyczaj kłamać.
– Wszystko panu wyjaśnię. Proszę posłuchać, jeśli chodzi o wczorajszy wieczór –
zaczęła rozpaczliwie, gdy panika wzięła górę nad dumą. – Wiem, jak to musiało wy-
glądać, ale tak nie było… Ja nie jestem… – Zatrzymała się w pół słowa, odgadując
z wyrazu jego twarzy, że nie ma zamiaru jej słuchać i nie wierzy w jej ani jedno sło-
wo.
Musiała przyznać, że poniekąd trudno go za to winić, a na zaproszenie Lorraine
i Megan do jego biura, żeby potwierdziły jej wersję, była zbyt dumna.
– Mądra decyzja – powiedział łagodnie Andreas, gdy zamilkła. – Widzi pani, gar-
dzę kłamcami jeszcze bardziej niż kobietą, która… – Teraz to on przerwał w pół
zdania, ale Saskia wiedziała, co myśli, i jej twarz spurpurowiała. – Mam dla pani
pewną propozycję – dodał po chwili.
Saskia wydała stłumiony okrzyk, a Andreas splótł palce i spojrzał na nią wzrokiem
kota, który za chwilę zacznie torturować złapaną mysz.
– Jakiego typu propozycję? – spytała ostrożnie, ale jej serce zaczęło gwałtownie
bić. Domyślała się odpowiedzi i prawdopodobnie dlatego odczuwała mieszaninę
podniecenia i odrazy.
– Och, nie takiego rodzaju, z jakim prawdopodobnie spotyka się pani najczęściej –
odrzekł miłym tonem Andreas. – Czytałem, że niektóre wykształcone młode kobiety
podnieca odgrywanie roli ladacznicy…
– Ja takich rzeczy nie robiłam – zaczęła Saskia oburzona, ale ją powstrzymał.
– Byłem tam. Czy już zapomniała pani? Gdyby mój dziadek wiedział, jak się pani
zachowywała, zażądałby natychmiastowego zwolnienia. – Wyraz twarzy Saskii
świadczył o tym, że mu uwierzyła.
– Nie musi mu pan mówić. – Widział, ile wysiłku kosztuje ją pokonanie dumy. –
Proszę…
– Nie muszę – zgodził się. – Ale czy to zrobię, czy nie, zależy od pani odpowiedzi.
– To szantaż – zaprotestowała Saskia.
– Niemal tak stary jak profesja, którą pani wczoraj wykonywała – zauważył.
Saskia czuła się bliska omdlenia. Była tylko jedna rzecz, której mógł od niej żą-
dać. W końcu zeszłego wieczoru dała mu wszelkie powody do tego typu podejrzeń.
– Jestem zdziwiona, że taki mężczyzna jak pan ucieka się do szantażu, żeby skło-
nić kobietę do seksu – wycedziła przez zęby. – Na pewno na to się nie zgodzę, nie-
zależnie od tego, za kogo mnie pan bierze…
– Do seksu? – powtórzył i roześmiał się głośno, odrzucając w tył głowę. – Seks? –
dodał lekceważąco. – Z panią? Wykluczone! Nie tego chcę od pani – oświadczył
chłodno.
– Nie? W takim razie… czego? – spytała drżącym głosem.
– Chcę, żeby mi pani poświęciła swój czas i zgodziła się udawać moją narzeczoną
– poinformował ją spokojnie.
– Co? – Saskia wytrzeszczyła oczy. – Jest pan szalony – stwierdziła z niedowierza-
niem.
– Nie, nie jestem – zaprotestował. – Ale jestem zdeterminowany, żeby nie zostać
zmuszony do małżeństwa zaaranżowanego przez dziadka. I jak słusznie przypo-
mniała mi ostatnio moja droga matka, uda mi się to tylko wtedy, gdy przekonam go,
że kocham kogoś innego. To jedyny sposób, aby powstrzymać go w tym absurdal-
nym zamiarze.
– Pan… chce, żebym… udawała pańską… narzeczoną? – Saskia cedziła słowa
ostrożnie, jak gdyby nie była pewna, czy dobrze je zrozumiała. Kiedy jednak ujrzała
potwierdzenie na jego twarzy, zaprotestowała gwałtownie. – Nie, nie ma mowy!
Wykluczone!
– Nie? – Andreas spojrzał na nią z osobliwą życzliwością. – A więc obawiam się,
że nie mam wyboru. Niestety istnieje duże, ale to bardzo duże prawdopodobień-
stwo, że przykre, ale konieczne redukcje dotkną właśnie panią. Mam nadzieję, że
wyraziłem się jasno.
– Nie! Nie może pan tego zrobić… To zwykłe… – zaczęła Saskia, ale widząc jego
cyniczne spojrzenie, nie dokończyła.
Traciła czas. Nie ma mowy, żeby jej wysłuchał. Nie pasowało to do jego planów.
Już podjął decyzję, widziała to wyraźnie. Jeśli odmówi, wkrótce straci pracę. Prze-
łknęła z trudem, a potem odetchnęła ciężko. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia.
– No i co? – szydził Andreas. – Jak długo będzie się pani namyślać? Przyjmuje pani
moją propozycję czy…?
Saskia miała wrażenie, że chwyciło ją coś za gardło. Z trudem wydobyła głos.
– Przyjmuję – odparła zrezygnowana.
– Doskonale. Oznajmimy, że spotkaliśmy się przypadkowo, kiedy byłem w Hilford
załatwiać formalności dotyczące przejęcia waszych hoteli. Ze względu na prowa-
dzone negocjacje trzymaliśmy w sekrecie nasz związek… naszą miłość. Teraz jed-
nak nie mamy powodu, aby nadal się ukrywać, i żeby tego dowieść oraz uczcić na-
szą wolność, zabieram cię na lunch.
Zamilkł na chwilę i zmarszczył czoło.
– Pod koniec przyszłego tygodnia lecimy na wyspę na Morzu Egejskim, więc musi-
my wiedzieć coś niecoś o sobie.
– Dokąd lecimy? – przeraziła się Saskia. – Nie, ja nie mogę. Moja babcia…
Andreas słyszał od Gordona Jarmana, że Saskia mieszka z babką. Uniósł jedną
brew w niemym zdziwieniu.
– Teraz jesteś moją narzeczoną, kochanie – powiedział słodko – więc chyba jestem
ważniejszy niż babcia? Wiem, będzie zaskoczona naszym związkiem, ale nie wąt-
pię, że go zaaprobuje i wykaże zrozumienie dla powodów, dla których utrzymywali-
śmy go w sekrecie. Jeśli chcesz, mogę pójść z tobą, aby wszystko wyjaśnić…
– Nie! – zaprotestowała Saskia. – Zresztą i tak nie ma potrzeby. Babcia jest aktu-
alnie w Bath u swojej siostry. Zostanie tam przez kilka najbliższych tygodni. Ale
pana plan nie może się udać… Pański dziadek domyśli się, że… że my nie… że to
nieprawda. I…
– Ależ nie pozwolimy mu na to – odrzekł spokojnie Andreas. – Jesteś doskonałą ak-
torką, jak zdążyłem już zauważyć, i z pewnością zdołasz go przekonać… A jeśli bę-
dziesz potrzebowała dodatkowej motywacji… – Oczy pociemniały mu srogo. Saskia
natychmiast cofnęła się o krok, jej twarz zaczerwieniła się z zakłopotania, gdy zo-
baczyła, jak na nią patrzy.
– Bardzo dobrze – skwitował. – Może jednak nie przesadzaj z tą nieśmiałością
i niewinnością. Mój dziadek nie jest taki naiwny. Wątpię, by się spodziewał, że męż-
czyzna w moim wieku zakocha się namiętnie w kobiecie, która nie ma podobnie jak
on świadomości seksualnej. Bądź co bądź jestem pół-Grekiem, a namiętność jest
bardzo ważnym elementem naszej greckiej natury.
Saskia miała ochotę odwrócić się i uciec. Z każdą minutą sytuacja pogarszała się.
Co zrobi, zastanawiała się fatalistycznie, kiedy się dowie, że ona nie ma żadnej
„świadomości seksualnej”, jak to określił, i że jej jedyne doświadczenie seksualne
ogranicza się do kilku niezdarnych pocałunków i niewinnych objęć? Za swoją
ostrożność w sprawach seksu mogła oczywiście podziękować rodzicom. Ich lekko-
myślne postępowanie wzbudziło w niej lęk przed powtórzeniem ich błędów. Zrobi
jednak wszystko, aby Andreas nigdy się o tym nie dowiedział!
– Dochodzi dziesiąta – rzekł, spoglądając na zegarek. – Zejdź do swego biura.
O pierwszej przyjdę zabrać cię na lunch. Im szybciej ujawnimy nasz związek, tym
lepiej.
Powiedziawszy to, zbliżył się do niej. Saskia natychmiast wpadła w popłoch i gdy
nagle otworzyły się drzwi, krzyknęła. Asystentka Andreasa stanęła na progu w tej
samej chwili, w której wyciągnął rękę i chwycił Saskię za nadgarstek.
Miał szare oczy, a nie, jak to sugerowała zeszłego wieczoru niebieskie, oraz opa-
loną skórę, choć nie tak bardzo, żeby można było od razu zauważyć jego greckie
pochodzenie. Natomiast włosy były bardzo ciemne, gęste i gładkie. W wysokich ko-
ściach policzkowych, klasycznie rzeźbionej szczęce i wyrazistym nosie widniał jakiś
ślad starożytnego rodowodu. Pomyślała, że twarz Andreasa zdradza jego skłonność
do dominowania nad otoczeniem, wywierania wpływu na wszystko, co robi, i na każ-
dego, z kim ma do czynienia.
– Och, Andreasie! – wykrzyknęła asystentka, patrząc z niedowierzaniem, jak jej
szef przyciąga do siebie Saskię. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale dzwoni twój
dziadek. Już drugi raz!
– Powiedz, że zaraz do niego oddzwonię – odparł. – Ach, zapomniałbym! I żadnych
spotkań dzisiaj od pierwszej w południe do wpół do trzeciej. Nie chcę, aby ktokol-
wiek mi przeszkadzał – dodał. – Zapraszam narzeczoną na lunch.
Mówiąc to, zwrócił się do Saskii z taką czułością, na jaką może się zdobyć jedynie
niecierpliwy kochanek. Saskia znieruchomiała i wpatrzyła się w niego jak zahipno-
tyzowana. Gdyby spojrzał tak na nią wczoraj…
Uspokój się! – zrugała się natychmiast w myślach i spojrzała na asystentkę. Wy-
glądała na jeszcze bardziej zbitą z tropu. Wydała jakiś nieartykułowany odgłos, ale
potrząsnęła głową, kiedy Andreas zapytał, czy coś się stało.
– Nie. Ja tylko… To znaczy… Nie… absolutnie nic…
– To dobrze. Och, i jeszcze jedno. Zarezerwuj, proszę, jeszcze jedno miejsce
w samolocie do Aten w przyszłym tygodniu. Obok mnie – polecił asystentce. – Nie
mogę się już doczekać, kiedy cię przedstawię mojej rodzinie, zwłaszcza dziadkowi –
zwrócił się teraz do Saskii. – Ale najpierw…
Zanim zorientowała się, co zamierza zrobić, podniósł do ust jej rękę dłonią do
góry. Zadrżała, poczuwszy jego ciepły oddech. Nagle zakręciło się jej w głowie i za-
brakło tchu; ogarnęła ją euforia, jakby stała się nagle inną osobą i wkroczyła w inne
życie – życie pełne niebezpiecznych, magicznych, budzących podziw i lęk doznań,
które, jak niegdyś myślała, nigdy nie staną się jej udziałem.
– Najpierw, moja droga, musimy znaleźć coś pięknego dla przyozdobienia twoich
palców – usłyszała beztroski głos Andreasa. – Mój dziadek nie byłby zadowolony,
gdybym zabrał cię do domu bez pierścionka potwierdzającego moje intencje.
Saskia usłyszała, jak asystentka tłumi okrzyk zdziwienia, ale i tym razem nie była
ona bardziej zszokowana niż Saskia. Andreas twierdził, że jest dobrą aktorką, ale
i jemu nic nie brakowało. Spojrzenie, które jej posłał, nie mówiąc już o tym, co po-
wiedział…
– Uświadamia sobie pan, że do lunchu całe biuro już będzie wszystko wiedzieć? –
spytała Saskia drżącym głosem, gdy asystentka opuściła gabinet i zamknęła za sobą
drzwi.
– Całe biuro? – powtórzył. – Moja droga, byłbym bardzo zdziwiony, a nawet roz-
czarowany, gdyby ta wiadomość nie wyszła poza biuro.
Spojrzała na niego pytająco, więc wyjaśnił krótko:
– Do czasu lunchu spodziewam się, że wieść dotrze również do Aten…
– Do twego dziadka – domyśliła się Saskia.
– Między innymi – zgodził się, nie wyjaśniając, kim są owi „inni”.
Nagle w głowie Saskii zrodziły się dziesiątki pytań, które chciała mu zadać: o jego
dziadka i resztę rodziny, wyspę, na którą zamierzał ją zabrać, i o kobietę, którą
przeznaczył mu na żonę dziadek. Miała mgliste wrażenie, że Grekom bardzo zależy
na ochronie interesów rodzinnych, a według tego, co mówiła Emma, jego kuzynka
dysponowała tak samo pokaźnym majątkiem jak on.
– Gotowa, Saskio?
Gdy Andreas zbliżył się do jej biurka, zaczerwieniła się. Koledzy starali się omijać
ich wzrokiem, ale Saskia doskonale wiedziała, że stanowią przedmiot zainteresowa-
nia wszystkich w firmie. Jakżeby mogło być inaczej?
– Gordonie, Saskia wróci z lunchu trochę później – oznajmił Andreas jej zdumione-
mu szefowi, gdy ten wyszedł ze swego gabinetu.
– Powiedziałaś mu już o nas, kochanie? – zwrócił się czułym tonem do Saskii.
– Eee… nie… – Saskia nie była w stanie spojrzeć mu w twarz.
– Saskio – usłyszała głos Gordona, który patrzył na nią zupełnie zdębiały. – Nie ro-
zumiem…
Zrozumiałby jeszcze mniej, gdyby próbowała mu wyjaśnić, co się naprawdę dzie-
je, pomyślała. Uważała, że to bardzo nieuczciwe oszukiwać człowieka, który był dla
niej tak życzliwy… ale nie miała wyjścia.
– Nie rób wyrzutów Saskii – powiedział Andreas. – To ja ponoszę winę. Nalega-
łem, żeby utrzymać nasz związek w sekrecie do czasu oficjalnego przejęcia firmy.
Nie chciałem stawiać Saskii w niezręcznej sytuacji i poddawać próbie jej lojalność.
I muszę ci powiedzieć, Gordonie, że Saskia nalegała, żebyśmy nie prowadzili żad-
nych dyskusji na temat przejęcia firmy… Zresztą możesz sobie wyobrazić, że roz-
mowy o pracy nie były moim priorytetem, kiedy się spotykaliśmy – dodał, rzucając
Saskii namiętne spojrzenie, pod którego wpływem jej twarz oblała się rumieńcem.
– Dlaczego to zrobiłeś? – spytała z rozdrażnieniem, gdy tylko wyszli z biura.
– Co masz na myśli? – rzucił niefrasobliwie Andreas.
– Doskonale wiesz, co mam na myśli! – obruszyła się. – Dlaczego nie mogliśmy
spotkać się gdzie indziej?
– Potajemnie? – Teraz wyglądał bardziej na znudzonego niż zakochanego, ściągnął
brwi i spojrzał na nią niecierpliwie. Bała się, żeby za bardzo się do niej nie zbliżył;
czuła się wówczas nieswojo, a jej zmysły wyczulały się.
– Czy nie wyjaśniłem ci już, że celem naszego działania jest ujawnienie naszego
związku? I właśnie dlatego… – urwał na chwilę i uśmiechnął się – …zarezerwowa-
łem na lunch stolik w winiarni – dodał słodko. – Jadłem tam zeszłego wieczoru i mu-
szę powiedzieć, że każde danie było wyśmienite, nawet jeśli to, co nastąpiło potem,
było mniej… strawne…
Saskia poczuła, że ma już tego dość.
– Posłuchaj, od dłuższej chwili usiłuję ci wytłumaczyć, że zeszłego wieczoru to
była pomyłka. Ja…
– W stu procentach się z tobą zgadzam – zapewnił ją Andreas. – To była pomył-
ka… Twoja… a skoro już jesteśmy przy tym temacie, pozwól, że cię ostrzegę. Jeśli
kiedykolwiek zachowasz się podobnie, będąc moją narzeczoną, jeśli kiedykolwiek
choćby spojrzysz na innego mężczyznę… – Przerwał, widząc w jej oczach zaskocze-
nie, które zaraz przerodziło się w strach.
– Jeśli w grę wchodzi moja kobieta, to jestem bardziej Grekiem niż Brytyjczy-
kiem… dużo bardziej… – dokończył.
– Nie jestem twoją kobietą. – Tylko na taką odpowiedź umiała się zdobyć Saskia.
– Nie – przyznał cynicznie. – Należysz do każdego mężczyzny, który może sobie
na ciebie pozwolić, nieprawdaż? Ale… – Przerwał mu okrzyk protestu.
Twarz Saskii zbielała, potem znów się zaczerwieniła, jak gdyby nie była zdolna
zapanować nad swoimi emocjami.
– Nie masz prawa mówić do mnie w ten sposób! – wysyczała przez zęby.
– Nie mam prawa? Ależ jako twój narzeczony mam wszelkie prawa – droczył się
z nią Andreas, po czym, zanim zdołała go powstrzymać, wyciągnął rękę i przesunął
palcem wzdłuż jej dolnej powieki, ścierając łzy upokorzenia. – Łzy? – zakpił. – Moja
droga, jesteś jeszcze lepszą aktorką, niż myślałem.
Dotarli do winiarni i Saskia była zmuszona się opanować, gdy Andreas otworzył
drzwi i weszli do środka.
– Nie mam ochoty na jedzenie, nie jestem głodna – oświadczyła, gdy usiedli przy
wskazanym stoliku.
– Dąsasz się? – spytał Andreas. – Nie mogę cię zmusić do jedzenia, ale ja z pewno-
ścią nie zamierzam odmówić sobie przyjemności dobrego posiłku.
Mamy sprawy do omówienia – dodał chłodnym służbowym tonem, biorąc kartę,
żeby zapoznać się z menu. – Wiem o tobie tylko tyle, ile przeczytałem w twoich do-
kumentach w firmie, ale jeśli mamy przekonać moją rodzinę, a zwłaszcza mego
dziadka, że jesteśmy kochankami, to musimy poznać się o wiele lepiej.
Kochankami… Saskia stłumiła jęknięcie. Skoro przyjęła ultimatum, musi teraz
konsekwentnie grać do samego końca. W przeciwnym razie on może ją zniszczyć.
– Kochankami? – Posłała mu smętny uśmiech. – Myślałam, że greckie rodziny nie
akceptują przedmałżeńskiego seksu.
– Owszem, ale w stosunku do córek – zgodził się beznamiętnie Andreas. – A ponie-
waż nie jesteś Greczynką, a ja jestem pół-Brytyjczykiem, nie mam wątpliwości, że
dziadek będzie nieco bardziej… tolerancyjny…
– Ale nie byłby tolerancyjny, gdybyś się zaręczył z kuzynką? – dopytywała Saskia,
nie bardzo wiedząc, dlaczego myśl o kuzynce Andreasa jest jej przykra.
– Athena, moja kuzynka, jest wdową, więc naturalnie dziadek… – Zamilkł. – Poza
tym Athena nigdy by nie pozwoliła dziadkowi wtrącać się w swoje sprawy – dodał. –
Jest bardzo pewną siebie kobietą.
– Wdowa? – Nie wiedzieć dlaczego Saskia przypuszczała, że kuzynka jest młodą
dziewczyną. Nigdy do głowy jej nie przyszło, że mogła już być mężatką.
– Tak. I ma dwoje nastoletnich dzieci.
– Nastoletnich!
– Wyszła za mąż w wieku dwudziestu dwóch lat – powiedział Andreas, wzruszyw-
szy ramionami. – To było prawie dwadzieścia lat temu.
Saskia rozwarła szeroko oczy, dokonując szybkiego obliczenia. Athena była więc
starsza od Andreasa, to jasne. Samotna i niewątpliwie wrażliwa kobieta, którą
chciano zmusić do drugiego małżeństwa, uznała współczująco.
– Nie musisz jednak przesadnie przejmować się Atheną – kontynuował Andreas. –
Wątpliwe bowiem, żebyś się z nią spotkała. Ona nigdzie nie zagrzeje dłużej miejsca.
Ma dom w Atenach, Nowym Jorku i Paryżu i większość czasu spędza na przemiesz-
czaniu się z jednego do drugiego miasta. Poza tym musi dbać o towarzystwo żeglu-
gowe, które odziedziczyła.
Towarzystwo żeglugowe i sieć hoteli, pomyślała. Nic dziwnego, że dziadkowi An-
dreasa tak pilno ich wyswatać. Saskię dziwiło jednak, że Andreas nie pali się do
tego mariażu, zwłaszcza że wiedziała, ile kosztowało go przejęcie sieci hoteli.
– W przeciwieństwie do ciebie nie jestem gotów się sprzedać – zauważył zjadli-
wie, jak gdyby odgadując jej myśli.
– Ja się nie sprzedałam – zaprzeczyła gwałtownie Saskia i stropiła się na widok
kelnera niosącego dwa talerze pełne pysznie wyglądających dań.
– Niczego nie zamawiałam – powiedziała.
– Ja dla ciebie zamówiłem – oświadczył Andreas. – Nie lubię, jak moje kobiety
przypominają chude, zagłodzone króliki. Grecki mężczyzna może uderzyć żonę, ale
nigdy nie upadłby tak nisko, żeby ją głodzić.
– Uderzyć… – Saskia połknęła haczyk, ale natychmiast zamilkła, widząc figlarny
błysk w oczach Andreasa. Znowu sobie z niej żartował.
– Podejrzewam, Saskio, że jesteś kobietą, która nawet w świętym, nie mówiąc już
o zwykłym śmiertelniku, obudziłaby chęć, aby nad tobą dominować i cię poskromić,
a potem żeby zapanować nad sobą samym.
Wypowiedział te słowa w tak zmysłowy sposób, że Saskia zadrżała. Dlaczego on
tak silnie na mnie działa?
Żeby odegnać te niepokojące myśli, opuściła wzrok na talerz i zaczęła jeść, nie-
Penny Jordan Intrygująca pomyłka Tłumaczenie Barbara Janowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Czwarta czterdzieści pięć. – Saskia skrzywiła się. Biegła do wyjścia biurowca, w którym pracowała. Już była spóźniona i nie miała czasu na rozmowy ze znajomymi, gdy dobiegł ją głos recepcjonistki. – Wcześnie się wymykasz… szczęściara! Andreas zmarszczył czoło, usłyszawszy te słowa. Czekał na windę, więc kobieta, która opuszczała biuro, nie widziała go. Ale on widział ją: długonogą brunetkę z kręconymi włosami mieniącymi się czerwono-złotym blaskiem wskazującym na ognisty temperament. Natychmiast odegnał te myśli. Komplikacje, jakie mogą wy- niknąć ze związku mężczyzny z kobietą, to ostatnia rzecz, której teraz potrzebo- wał, a poza tym… Mars na jego czole pogłębił się. Od kiedy dziadek pozwolił się przekonać do przejścia na wcześniejszą emeryturę i zarządzanie siecią hoteli oddał w ręce wnu- ka, nie ustawał w wysiłkach, aby skłonić go, a nawet zmusić do małżeństwa z jedną z dalszych kuzynek. Takie małżeństwo, według dziadka, połączyłoby nie tylko dwie gałęzie rodziny, ale również ich majątek – przedsiębiorstwo żeglugowe odziedziczo- ne przez kuzynkę i sieć hoteli Andreasa. Na szczęście Andreas wiedział, że w głębi serca dziadek znacznie częściej kiero- wał się uczuciami, niż chciałby się do tego przyznać. Bądź co bądź zgodził się, żeby jego córka, a matka Andreasa, wyszła za mąż za Anglika. Nieco niezdarne próby swatania z kuzynką Atheną dostarczyłyby Andreasowi co najwyżej trochę rozrywki i powodu do śmiechu, gdyby nie jeden fakt – Athena bar- dziej niż jego dziadek dążyła do tego małżeństwa, bynajmniej nie ukrywając swoich intencji. Była wdową starszą od niego o siedem lat, z dwojgiem dzieci z małżeństwa z bogatym Grekiem, i Andreas podejrzewał, że to właśnie ona pierwsza wpadła na ten absurdalny pomysł i przekonała do niego dziadka. Winda zatrzymała się na poziomie penthouse’u i Andreas wysiadł. Nie czas teraz na rozmyślania o sprawach osobistych. Te mogą zaczekać. Za niecałe dwa tygodnie miał lecieć na wyspę na Morzu Egejskim należącą do dziadka, gdzie rodzina spę- dzała razem wakacje. Do tego czasu musiał przygotować szczegółowy plan prze- kształcenia sieci hoteli brytyjskich, które ostatnio nabyli, na wzór tych, które już posiadali. Choć Andreas został dyrektorem generalnym, dziadek wciąż odczuwał potrzebę kwestionowania jego decyzji biznesowych. Wątpił w powodzenie przedsięwzięcia, a przecież inwestycja musi okazać się trafiona – hotele były co prawda staroświec- kie i w nie najlepszym stanie, ale miały doskonałą lokalizację. Mimo że oficjalnie Andreas miał przyjść do biura zarządu dopiero następnego dnia, wolał zrobić to tego popołudnia. I wyglądało na to, że właśnie znalazł przynaj- mniej jeden sposób, w jaki można by zwiększyć rentowność firmy, stwierdził posęp- nie, skoro pracownicy mieli zwyczaj „wymykania się wcześniej”, podobnie jak to
zrobiła ta młoda kobieta, którą przed chwilą zobaczył. Wcześnie się wymknęła! Dobre sobie, skrzywiła się Saskia, próbując złapać tak- sówkę. Gdyby tylko! Tkwiła przy biurku od siódmej trzydzieści rano, jak każdego dnia przez ostatni miesiąc, i nawet nie miała czasu na lunch. Wszyscy zostali ostrze- żeni, że kierownictwo Demetrios Hotels, które wchłonęły ich niewielką sieć hoteli, było bezwzględne, jeśli chodzi o koszty. Następnego dnia rano mieli poznać nowego szefa i Saskia z pewnością nie cieszyła się na to spotkanie. Krążyły pogłoski na te- mat zwolnień, a wśród damskiej części personelu powtarzano plotki o tym, jak im- ponujące wrażenie robi Andreas Latimer. – Starszy pan, dziadek dyrektora, lubi mieć wszystko na oku, ale jego wnuk jest jeszcze gorszy. – Obaj wyznają politykę, że „gość zawsze ma rację, nawet jeśli się myli” i biada temu pracownikowi, który o tym zapomni. Między innymi dlatego ich hotele cieszą się taką popularnością… i przynoszą takie zyski. Takie właśnie plotki doszły do uszu Saskii. Taksówka tymczasem zatrzymała się przed włoską restauracją, w której była umówiona. Nerwowo sięgnęła do torebki po portfel, zapłaciła kierowcy i szybko wbiegła do środka. – O, Saskia, jesteś! Myślałyśmy już, że nie uda ci się przyjść. – Przepraszam. – Saskia zwróciła się do najlepszej przyjaciółki, zajmując miejsce przy stoliku dla trzech osób. – W pracy panika – wyjaśniła. – Jutro przychodzi nowy szef. – Zrobiła wymowną minę, marszcząc kształtny nosek i mrużąc niebieskozielone oczy ocienione gęstymi rzęsami. Przerwała, zauważywszy, że przyjaciółka jej nie słucha i na jej twarzy odbija się smutek i napięcie. – Co się stało? – spytała natychmiast. – Właśnie opowiadałam Lorraine, jaka jestem zdenerwowana – odrzekła Megan, wskazując ruchem głowy swoją kuzynkę Lorraine, starszą od nich obu kobietę o zblazowanym wyrazie twarzy. – Zdenerwowana? – zdziwiła się Saskia, odrzucając w tył długie włosy i sięgając po bułkę. – Umieram z głodu! – Z powodu Marka – wyjaśniła Megan lekko drżącym głosem. – Marka? – powtórzyła Saskia, odkładając bułkę, by całą uwagę skoncentrować na przyjaciółce. – Wydawało mi się, że mieliście ogłosić wasze zaręczyny – powie- działa. – Tak, to prawda… mieliśmy… mamy… W każdym razie Mark chce… – wyjąkała, ale przerwała, gdy włączyła się Lorraine. – Megan myśli, że on kogoś ma – poinformowała Saskię i dodała: – Że ją zdradza. Po nieudanym małżeństwie Lorraine miała skłonność do gardzenia płcią męską. – Och, na pewno nie – zaprotestowała Saskia. – Sama mi mówiłaś, jak bardzo Mark cię kocha. – Cóż, tak myślałam – przyznała Megan. – Zwłaszcza kiedy powiedział, że chce, żebyśmy się zaręczyli. Ale… wciąż otrzymuje te telefony! A kiedy ja odpowiadam,
ten, kto dzwoni, odkłada słuchawkę. W tym tygodniu zdarzyło się to już trzy razy… A kiedy go zapytałam, kto dzwonił, mówił, że to pomyłka. – Może faktycznie tak było – próbowała pocieszyć przyjaciółkę Saskia, ale Megan potrząsnęła głową. – Nie, niemożliwe. Mark stara się być w pobliżu telefonu, a ostatniego wieczoru rozmawiał przez komórkę, gdy weszłam do pokoju i w chwili gdy mnie zobaczył, od razu ją odłożył. – Nie spytałaś go, co się dzieje? – Saskia spojrzała na przyjaciółkę zatroskana. – Ależ tak! Odparł, że coś sobie uroiłam… – poskarżyła się Megan. – Typowy męski wybieg – stwierdziła Lorraine z ponurą satysfakcją. – Mój eks przekonywał mnie, że mam paranoję, a potem co zrobił? Zamieszkał ze swoją se- kretarką, ot co! – Chciałabym tylko, żeby Mark był ze mną szczery – powiedziała Megan, a do jej oczu napłynęły łzy. – Jeśli jest inna kobieta… ja… ja po prostu nie mogę uwierzyć, że on mi to robi… myślałam, że mnie kocha. – Jestem pewna, że tak jest – próbowała ją pocieszyć Saskia. Jeszcze nie poznała nowego partnera przyjaciółki, ale z opowiadań Megan wyda- wali się z Markiem doskonale dobraną parą. – Cóż, jest tylko jeden sposób, żeby poznać prawdę – włączyła się Lorraine. – Czy- tałam artykuł na ten temat. Jest taka agencja… zgłaszają się do niej kobiety, które podejrzewają swoich partnerów o zdradę, a ona wysyła dziewczynę, żeby wypróbo- wała ich wierność. Tak właśnie powinnaś postąpić – stwierdziła. – Och nie, to nie w moim stylu – żachnęła się Megan. – Musisz – przekonywała Lorraine. – Tylko w ten sposób dowiesz się, czy możesz mu ufać. Żałuję, że nie wiedziałam o tym przed ślubem. Musisz tam pójść – powtó- rzyła. – Mark z trudem wiąże koniec z końcem od czasu, gdy założył własny biznes, a ty masz pieniądze odziedziczone po ciotecznej babce… Saskia podupadła na duchu, słuchając tej wymiany zdań. Bardzo kochała Megan i martwiło ją, że przyjaciółka pozwala dominować nad sobą starszej i bardziej do- świadczonej kuzynce. Nie miała nic przeciwko Lorraine, nawet ją lubiła, ale zauwa- żyła, że próbuje narzucać swoją wolę i jest zdeterminowana, żeby wszystko szło pod jej dyktando. Saskia podejrzewała, że właśnie to przyczyniło się do rozpadu jej małżeństwa. Teraz jednak, choć bardzo współczuła przyjaciółce, była przede wszystkim głodna… bardzo głodna. Pożądliwym wzrokiem wpatrywała się w menu. – Może to i rozsądny pomysł – zgodziła się w końcu Megan. – Ale wątpię, by w Hilford była taka agencja. – A po co ci agencja? – zareplikowała Lorraine. – Potrzebna ci tylko bardzo atrak- cyjna przyjaciółka, której Mark nie zna i która spróbuje go uwieść. Jeśli on ule- gnie… – Bardzo atrakcyjna przyjaciółka? – zamyśliła się Megan. – Masz na myśli kogoś takiego jak Saskia? Dwie pary damskich oczu obserwowały Saskię, która właśnie ugryzła kawałek bułki. – Żebyś wiedziała. Saskia nadaje się doskonale – zgodziła się Lorraine. – Co? – Saskia omal się nie udławiła. – Chyba nie mówicie poważnie! O nie, mowy
nie ma – zaprotestowała, zobaczywszy w oczach Megan nieme błaganie, a w oczach Lorraine determinację. – Meg, to szaleństwo, chyba sama to widzisz – perswadowa- ła, odwołując się do rozsądku przyjaciółki. – Jak mogłabyś zrobić coś podobnego Markowi? Przecież go kochasz – dodała łagodnie. – A jak może ryzykować małżeństwo, dopóki nie wie, czy może mu ufać? – włączy- ła się bezceremonialnie Lorraine. – No dobrze, a zatem ustalone – zakończyła sta- nowczo. – Teraz pozostaje tylko zdecydować, gdzie Saskia mogłaby przypadkowo natknąć się na Marka, i zrealizować nasz plan. – Dziś Mark udaje się na męski wieczór – poinformowała Megan. – Mówił, że chcą się wybrać do tej nowej winiarni. Jeden z jego przyjaciół zna właściciela. – Nie mogę tego zrobić – próbowała protestować Saskia. – To… to… niemoralne. Meg, przykro mi, ale… – Spojrzała przepraszająco na przyjaciółkę. – Myślałam, że chcesz pomóc Megan, Saskio, i przyczynić się do jej szczęścia. Zwłaszcza po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiła – zauważyła złośliwie Lorraine. Saskia tknięta poczuciem winy zagryzła dolną wargę ślicznymi białymi zębami. Lorraine miała rację. Ma wobec Megan dług wdzięczności. Przed sześcioma mie- siącami, kiedy próbowali nie dopuścić do przejęcia hoteli przez Demetriosa, praco- wała każdego wieczoru do późna, a nawet w weekendy. Babcia, która wychowywa- ła ją od czasu rozpadu małżeństwa jej młodych rodziców, poważnie zachorowała i Megan, pielęgniarka z zawodu, poświęciła cały swój wolny czas i część urlopu na opiekowanie się starszą panią. Saskia bała się nawet myśleć, jakie groźne następstwa mogłaby pociągnąć za sobą choroba babci, gdyby nie Megan. Miała świadomość, że zaciągnęła u przyja- ciółki dług, którego nigdy nie zdoła spłacić. Saskia uwielbiała babcię, która dała jej miłość i bezpieczny dom w czasie, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Matka mia- ła siedemnaście lat, kiedy zaszła w ciążę, i była dla niej jakąś odległą postacią, a oj- ciec, syn ukochanej babci, mieszkał obecnie w Chinach ze swoją drugą żoną i nową rodziną. – Wiem, że tego nie pochwalasz, Saskio – powiedziała Megan – ale muszę wie- dzieć, czy Mark zasługuje na moje zaufanie. – W jej łagodnych oczach znowu poja- wiły się łzy. – On tyle dla mnie znaczy… Jest miłością mojego życia. Ale… zanim mnie poznał, zanim się tutaj przeprowadził, miał tyle dziewcząt w Londynie… – Za- wahała się. – Przysięgał, że nic dla niego nie znaczyły, że żadnej nie traktował po- ważnie i że kocha tylko mnie… W głębi duszy Saskia musiała przyznać, że sama nie pomyślałaby nawet o związ- ku z mężczyzną, któremu nie mogłaby ufać – i to ufać na tyle, by nie mieć potrzeby sprawdzania jego wierności. Jeśli chodzi o uczucia, była jednak troszkę ostrożniej- sza niż Megan. Jej rodzice przecież myśleli, że się kochają, kiedy uciekli, żeby się pobrać, ale po upływie zaledwie dwóch lat rozstali się, obarczając jej babcię odpo- wiedzialnością za wychowanie córki. Babcia! Teraz, gdy patrzyła na zalaną łzami twarz Megan, wiedziała, że nie ma wyboru. Musi zrealizować plan Lorraine. – Niech będzie – zgodziła się zrezygnowana. – Zrobię to. Gdy Megan skończyła jej dziękować, dodała cierpkim tonem:
– Musisz mi opisać Marka, w przeciwnym razie nie zdołam go rozpoznać. – Ależ tak, oczywiście. – Megan westchnęła ekstatycznie. – Z pewnością będzie tam najatrakcyjniejszym mężczyzną. Jest wspaniały, Saskio… niesamowicie przy- stojny, ma gęste ciemne włosy i najbardziej zmysłowe usta, jakie kiedykolwiek wi- działam. Och, i będzie miał na sobie niebieską koszulę, pasującą do koloru oczu. Za- wsze taką nosi. Ja mu ją kupiłam. – O której ma się tam pojawić? – spytała przytomnie Saskia. – Samochód mam chwilowo w warsztacie, a dom babci jest kawałek drogi od miasta… – Nie martw się. Zawiozę cię – zaproponowała Lorraine ku jej zaskoczeniu. Kuzynka Megan nie cieszyła się opinią osoby szczególnie wspaniałomyślnej – w żadnej dziedzinie. – Tak, a potem Lorraine po ciebie przyjedzie i odwiezie cię do domu, prawda, Lor- raine? – spytała Megan z niezwykłą jak na siebie stanowczością. – W pobliżu wi- niarni nie ma postoju taksówek. Tymczasem pojawił się kelner, aby już przyjąć zamówienie, ale Lorraine zdecydo- wanie potrząsnęła głową. – Nie ma już czasu na jedzenie – stwierdziła apodyktycznie. – Saskia musi poje- chać do domu i się przygotować. O której Mark jest umówiony w winiarni, Megan? – zwróciła się do kuzynki. – Około wpół do dziewiątej, jak mi się zdaje. – W porządku, a więc powinnaś tam być o dziewiątej – poinstruowała Saskię Lor- raine. – Przyjadę po ciebie o wpół do ósmej. Dwie godziny później Saskia właśnie schodziła na dół, gdy usłyszała dzwonek. Babcia wyjechała na kilka tygodni do siostry w Bath, więc była sama. Nerwowym ruchem wygładziła spódnicę czarnego kostiumu i otworzyła drzwi. Na progu stała tylko Lorraine. Zgodziły się, że byłoby nierozsądne zabierać Me- gan, gdyż Mark mógłby ją zauważyć. Lorraine obrzuciła Saskię taksującym spojrze- niem i zmarszczyła brwi. – Musisz włożyć na siebie coś innego – stwierdziła obcesowo. – W tym kostiumie wyglądasz zbyt oficjalnie i nieprzystępnie. Pamiętaj, że Mark ma myśleć, że łatwo cię poderwać. I powinnaś zmienić szminkę na czerwoną… i może silniej podkreślić oczy. Posłuchaj, jeśli mi nie wierzysz, przeczytaj to. – Lorraine podsunęła jej pod nos otwarty magazyn dla kobiet. Saskia z ociąganiem przebiegła wzrokiem tekst. Na jej czole pojawiła się cienka zmarszczka, gdy czytała, jak daleko agencja jest gotowa się posunąć, przygotowu- jąc dziewczęta na spotkanie z ofiarą prowokacji. – Nie zrobię żadnej z tych rzeczy – oświadczyła tonem nieznoszącym sprzeciwu. – A co do mego kostiumu… Lorraine weszła do holu i zamknęła za sobą drzwi. Stanęła na wprost Saskii. – Musisz, dla dobra Megan – powiedziała gwałtownie. – Nie widzisz, co się z nią dzieje, na jakie niebezpieczeństwo jest wystawiona? Głowę straciła dla tego faceta. Zna go zaledwie cztery miesiące i już mówi o przekazaniu mu całego majątku, który odziedziczyła… o poślubieniu go… o założeniu rodziny… Czy ty wiesz, ile jej zosta- wiła stryjeczna babka?
W milczeniu potrząsnęła głową. Wiedziała, jak zaskoczona i zszokowana była Me- gan, dowiedziawszy się, że jest jedyną spadkobierczynią, ale Saskia taktownie nie zapytała przyjaciółki, o jaką sumę chodzi. Lorraine najwyraźniej nie miała podobnych skrupułów. – Odziedziczyła prawie trzy miliony funtów – poinformowała Saskię, kiwając z po- nurą satysfakcją głową na widok jej miny. – Rozumiesz teraz, jak ważne jest, żebyśmy zrobiły wszystko, żeby ją chronić! Iks razy próbowałam ją ostrzec, że ten cudowny Mark może nie całkiem być taki, jakim się jej wydaje, ale nie słuchała. Teraz, dzięki Bogu, przyłapała go i poznała jego prawdziwe oblicze. Dla jej dobra, Saskio, musisz zrobić wszystko, co możesz, żeby dowieść, że nic nie jest wart. Wyobraź sobie, co by było, gdyby nie tylko złamał jej serce, ale jeszcze na dodatek ukradł wszystkie pieniądze. Zostałaby z niczym! Bez pieniędzy i godności! Saskia mogła to sobie wyobrazić aż nazbyt dobrze. Jej babcia miała tylko skrom- ną emeryturę i Saskia, chcąc się za wszystko odwdzięczyć, wspomagała finansowo babcię. Myśl o utraceniu niezależności i poczucia bezpieczeństwa, które dają wła- sne pieniądze, napawała ją przerażeniem. Słowa Lorraine dały jej zatem nie tylko bodziec do działania, ale i chęć zrobienia wszystkiego, co w jej mocy, żeby chronić przyjaciółkę. Megan, kochana ufna Megan, pomyślała. Mimo odziedziczonego spadku wciąż pracowała jako pielęgniarka i naprawdę zasługuje na mężczyznę, który będzie jej wart. A jeśli Mark okaże się nieszczery… Cóż, lepiej, żeby dowiedziała się o tym prędzej niż później. – Może gdybyś zdjęła żakiet – zasugerowała Lorraine. – Na pewno masz jakiś seksowny letni top, który mogłabyś włożyć… albo nawet… Zamilkła na widok miny Saskii. – Letni tak – przyznała Saskia – seksowny… nie! Zobaczywszy grymas na twarzy Lorraine, stłumiła westchnienie. Bezcelowe było tłumaczenie takiej kobiecie jak Lorraine, że takie atuty jak obfite krągłości Saskii mogą stanowić broń obosieczną. Mężczyźni według jej doświadczeń, nie potrzebują widoku kobiecego ciała w seksownym ubraniu, by zechcieli spojrzeć na nie po raz drugi ani by zapragnęli czegoś więcej! – Musisz coś mieć – nalegała Lorraine. – Na przykład rozpinany sweterek… – Sweterek? – zdziwiła się Saskia. – Tak, mam sweter. Kupiła go kiedyś wiosną, kiedy w ramach oszczędności w pracy wyłączono ogrze- wanie. Ale żeby rozpinać górne guziki!? Nigdy! – Pomaluj usta czerwoną szminką – poleciła następnie Lorraine. – I wyraźniej pod- kreśl oczy. Musisz mu dać do zrozumienia, że ci się podoba… – Przerwała, gdy Sa- skia uniosła brwi. – To dla dobra Megan. Wyszły z domu tuż przed dziewiątą. Saskia uległa Lorraine i poprawiła makijaż według jej wskazówek. Nie spojrzała nawet w lustro w holu. Czuła się jak nie w swojej skórze. Ta cała szminka! Mazista, lepka… – narzekała w myślach. Miała ochotę wyjąć chusteczkę i zetrzeć ją z warg. Sweterek postanowiła zapiąć, kiedy tylko przybędą na miejsce i znajdzie się poza zasięgiem wzroku Lorraine. To praw- da, że nie było widać dużo więcej niż mały fragment kreseczki między piersiami, ale
nawet to wydawało się jej aż nadto prowokujące i nie pozwoliłaby sobie na to w in- nych okolicznościach. – Jesteśmy na miejscu – oznajmiła Lorraine, zatrzymując się przed winiarnią. – Przyjadę po ciebie o jedenastej, będziesz miała dostatecznie dużo czasu. Pamiętaj – dodała, gdy Saskia wysiadała z auta – robimy to dla Megan. My? Zanim jednak zdążyła cokolwiek powiedzieć, Lorraine odjechała. Przechodzący obok mężczyzna zatrzymał się i rzucił jej pełne zachwytu spojrze- nie. Saskia odruchowo cofnęła się i wyprostowawszy ramiona, skierowała się do wejścia do winiarni. Lorraine dała jej długą listę instrukcji, z których większość budziła w niej zażeno- wanie i odruch niechęci. Co gorsza, zaczynała ją opuszczać odwaga. Nie ma mowy, żeby zdołała wejść do środka, przybrała nadąsaną minę i zaczęła odważny, otwarty flirt, jaki zaleciła jej kuzynka przyjaciółki. Ale jeśli tego nie zrobi, biedna Megan może skończyć ze złamanym sercem, w dodatku bez pieniędzy. Odetchnęła głęboko i pchnęła drzwi do lokalu.
ROZDZIAŁ DRUGI Andreas zauważył Saskię w chwili, gdy weszła do winiarni. Siedział przy barze, obleganym przez tłum młodych mężczyzn, którzy dopiero co przyszli. Mógł zostać w biurowcu i zjeść coś w apartamencie należącym do firmy – a nawet pojechać do najbliższego nowo zakupionego hotelu – ale właśnie odbył dwie długie rozmowy te- lefoniczne, których wolałby nie przeprowadzić tego wieczoru: jedną z dziadkiem, drugą z Atheną. Postanowił zatem, rozmyślnie „zapominając” o komórce, udać się gdzieś, gdzie nikt nie będzie mógł się z nim skontaktować. Nie był w szczególnie dobrym nastroju. Nie gustował w tego rodzaju miejscach. Wolałby zjeść w przyjemnym otoczeniu, gdzie można było w spokoju porozmawiać i pomyśleć. Miał w sobie na tyle dużo z typowego Greka, żeby preferować restaura- cje o bardziej rodzinnym charakterze, a nie takie, do których przychodziły przypad- kowe osoby na podryw. Zacisnął usta na samą myśl o tym. Athena była coraz bardziej natarczywa w swo- ich wysiłkach. Miał zaledwie piętnaście lat, gdy pierwszy raz stał się obiektem jej seksualnych zapędów. Wtedy była o siedem lat starsza i niebawem miała wyjść za mąż. Naraz zauważył znajomą dziewczynę z biurowca i znieruchomiał. Stała w progu, wodząc wzrokiem po sali, jakby kogoś szukała. Odwróciła głowę i światło padło na jej błyszczące wargi. Andreas wstrzymał oddech, usiłując opanować niepożądaną reakcję swojego cia- ła. Co się ze mną, u diabła, dzieje? Szkarłatna szminka na ustach jest tak prowoku- jąca i tak jednoznacznie wyraża jej intencje, że powinien się tylko roześmiać, a nie… Nie co? – zapytał sam siebie zgryźliwie. Nie pożądać… pragnąć… Był zdegustowany sobą. Ledwie poznał tę dziewczynę, której recepcjonistka za- zdrościła wcześniejszego wyjścia z pracy tego popołudnia. Wtedy jednak prawie nie miała makijażu… Wpatrywał się ponuro w jej czerwone usta i podkreślone czarną kreską oczy. Miała na sobie kostium z krótką spódniczką. Tak krótką, że jego wzrok mimowolnie powędrował ku niewiarygodnie długim, zgrabnym nogom w czarnych rajstopach… Saskia czuła się nieswojo z tak odsłoniętymi nogami. Na życzenie, a raczej rozkaz Lorraine podwinęła spódnicę w pasie, ale postanowiła, że gdy tylko znajdzie Marka, uda się do toalety i przywróci jej normalną, przyzwoitą długość. – Nie mogę tak iść ubrana – protestowała na nalegania kuzynki Megan. – Nie bądź śmieszna. To nic takiego. Nie widziałaś zdjęć z lat sześćdziesiątych? – Tak, ale to było wtedy – odparła, ale Lorraine, oczywiście, nie przyjmowała żad- nych argumentów i koniec końców, Saskia skapitulowała. W kardiganie też czuła się skrępowana i mimowolnie zaczęła bawić się pierwszym niezapiętym guzikiem.
Andreas zmrużył oczy. Rany, to oczywiste, że ta dziewczyna chce zwrócić uwagę na swoje piękne, pełne piersi. Nie dało się na nie nie patrzeć! Zazgrzytał zębami ze złości, bo nie był w stanie oderwać od niej oczu. Saskia wyczuła, że jest obserwowana, odwróciła się i zamarła, kiedy napotkała utkwiony w sobie wzrok Andreasa. Przez ułamek sekundy stała jak ogłuszona, takie wrażenie wywarła na niej jego męska uroda. Serce zaczęło jej bić mocniej, w ustach zaschło, a całe ciało usztywni- ło się… Walczyła rozpaczliwie z uczuciem, którego nie wolno było jej doznać. To jest Mark, powiedziała do siebie w myślach, to musi być Mark… Narzeczony Megan! Wpadła w panikę i gorączkowo próbowała przywrócić się do porządku. W lokalu nie było żadnego innego mężczyzny, który odpowiadałby opisowi Megan. Początko- wo ten euforyczny opis kładła na karb spojrzenia zakochanej kobiety. Wspaniały, niesamowicie przystojny, seksowny… I będzie w niebieskiej koszuli, powiedziała Megan, pasującej do koloru oczu. Serce Saskii zamarło. A więc to jest Mark. Nic dziwnego, że Megan tak bardzo się niepokoi, że mógłby ją zdradzać. Do takiego mężczyzny kobiety muszą lgnąć jak muchy do miodu. Dziwne, ale jej przyjaciółka nie wspomniała o najważniejszym, a mianowicie, że nie tylko jest tak niewiarygodnie seksowny i męski, ale że emanuje aurą dominacji i arogancji. Saskię uderzyło to w chwili, gdy otaksował ją wzrokiem, po czym na jego twarzy odmalował się wyraz pogardliwej dezaprobaty. Jak on śmie patrzeć na nią w ten sposób? Nagle wszystkie gnębiące ją wątpliwo- ści rozwiały się. Zaczynała wierzyć, że Lorraine miała rację. Delikatna i niedo- świadczona Megan była bezbronna wobec takiego mężczyzny. Powinna mieć kogoś, kto doceni jej delikatność i będzie ją odpowiednio traktował. Mark może i jest za- bójczo atrakcyjny, a już samo patrzenie na niego, jak doszła do wniosku Saskia, sprawia prawdziwą przyjemność, ale jest w nim coś niepokojącego, niebezpieczne- go. Nie była jednak w stanie oderwać od niego wzroku… Ale to tylko dlatego, że wzbudza w niej odrazę jako kłamca i uwodziciel, zapewniła siebie pospiesznie. Odetchnęła głębiej i przypomniała sobie, co wyczytała w artykule, który jej poka- zała Lorraine. Wtedy była zbulwersowana, że tak długo i starannie przygotowywa- no dziewczęta do ich zadania. Przemknęło jej nawet przez myśl, że mało który męż- czyzna byłby w stanie oprzeć się wyrafinowanym sztuczkom tych dziewcząt, oferu- jących wszystko od kuszącego flirtu po zmysłowy i odważny seks, choć na szczęście na propozycjach się kończyło. Taki mężczyzna z pewnością nie narzeka na brak zainteresowania nawet naja- trakcyjniejszych kobiet. „Spotykał się z tyloma dziewczynami, zanim mnie poznał” – zabrzmiały jej w uszach słowa przyjaciółki. Teraz nie miała już co do tego wątpliwo- ści. Megan była słodka i Saskia kochała ją miłością pełną lojalności, ale nawet ona musiała przyznać, że raczej na co dzień nie przyciąga wzroku tak atrakcyjnych mężczyzn… Ale może właśnie to mu się w niej podobało – fakt, że była tak nieśmiała i skromna. Może właśnie dlatego ją pokochał… O ile pokochał… Cóż, zaraz ma to sprawdzić.
Z bojową miną skierowała się w jego stronę. Andreas obserwował ją z mieszaniną ciekawości i rozczarowania. Zmierzała ku niemu. Wiedział o tym, ale chłodna wyższość, z jaką ignorowała zainteresowane spojrzenia innych mężczyzn i zachowywała się tak, jakby w ogóle ich nie zauważała, była równie wystudiowana, jak rozpięte guziki swetra, który miała na sobie. Andre- as znał ten typ kobiet. – Och, przepraszam – rzuciła Saskia, kiedy znalazła się obok niego i „przypadko- wo” potknęła o jego nogę. Wyprostowawszy się, stanęła przy barze i posłała mu uj- mująco przepraszający uśmiech. Przysunęła się tak blisko, że poczuł jej zapach. Nie zapach perfum, subtelny i kwiatowy, lecz jej własny zapach… delikatny, słodki jak miód, upajająco zmysłowy. Odetchnął nim głęboko, jakby chciał się odurzyć… Saskia przypomniała sobie wskazówki Lorraine i skrzywiła się z odrazą i niesma- kiem. Andreas próbował się cofnąć i stworzyć między nimi pewien dystans, ale przy ba- rze było zbyt tłoczno. – Przepraszam… czy my się znamy? – spytał chłodno. Tonem swojego głosu i postawą dawał jasno do zrozumienia, że przejrzał jej za- miary i nie był choćby w najmniejszym stopniu zainteresowany. Nie miał jednak po- jęcia, dlaczego tak piękna kobieta musi szukać mężczyzny w barze. A raczej miał… poznał już kogoś, kto zrobiłby wszystko dla pieniędzy… wszystko… z każdym… Saskia stała na wprost niego. Rozchyliła karminowe usta w nieco wymuszonym uśmiechu. – Hm… nie, właściwie nie… ale mam nadzieję, że to się zaraz zmieni. Była zadowolona, że w barze panuje półmrok. Ze wstydu paliła ją twarz. Nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek będzie tak się zachowywała wobec mężczyzny. Szybko przeszła do następnej przygotowanej kwestii i delikatnie zwilżyła usta ko- niuszkiem języka. Fuj! – pomyślała. – Ależ paskudny smak ma ta szminka. – Nie zapyta mnie pan, czy mam ochotę na drinka? – zwróciła się do Andreasa z fałszywą skromnością, trzepocząc rzęsami w sposób, który miał wydać się jemu kuszący. – Podoba mi się kolor pańskiej koszuli – dodała, pochylając się ku niemu. – Pasuje do pana oczu… – Jeśli tak pani myśli, to musi pani być daltonistką – odrzekł chłodno. – Mam szare oczy. Zaczynała go irytować, a te prymitywne sztuczki uznał za godne pogardy. Podob- nie jak niespodziewaną reakcję własnego ciała. Czy wciąż ma osiemnaście lat? Wy- dawałoby się, że jest mężczyzną… dojrzałym, doświadczonym, o wyrafinowanym guście… a teraz okazało się, że zadziałały nie niego żałośnie ograne i pospolite chwyty. Zupełnie tak jakby niczego w tej chwili nie pragnął bardziej niż wziąć ją do łóżka, poczuć jej ciało pod sobą, słyszeć, jak wykrzykuje jego imię wargami na- brzmiałymi od namiętnych pocałunków, podczas gdy on… Odetchnął głębiej, aby się opanować, i spojrzał na nią niechętnym wzrokiem. – Proszę posłuchać – powiedział ostrym tonem, porzucając niepożądane fantazje – popełnia pani duży błąd.
– Och, nie! – zaprotestowała Saskia gwałtownie, gdy zaczął się od niej odwracać. Wiedział, że powinna po prostu przyjąć odmowę, wrócić do Megan i poinformo- wać ją, że jej ukochany Mark jest dokładnie taki, jak myślała. Intuicja jednak podpo- wiadała jej, że mimo wszystko jest zainteresowany. – Taki mężczyzna jak pan nie może być błędem – powiedziała przymilnie. – Dla żadnej kobiety… Andreas zastanawiał się, czy aby nie oszalał. Zawsze czuł odrazę do kobiet, które tak otwarcie mu się narzucają, i nie rozumiał, jak mogła mu się wydawać choć tro- chę atrakcyjna, tymczasem pożądanie narastało w nim coraz bardziej. To niemożli- we, wykluczone, powtarzał sobie w duchu. Musiał jak najszybciej wybić ją sobie z głowy i odejść. Nie potrzebowała jego opieki, nie chciała, aby ktoś zabrał ją z tego baru i ochronił przed tymi wszystkimi napalonymi facetami. Gardził nią, nie lubił takich jak ona. Nie żeby preferował skromnisie czy dziewice. Co to, to nie. Za najbardziej atrakcyjne uważał kobiety pewne siebie, które oczeki- wały, że mężczyzna będzie respektował ich prawo do odrębności. Kobiety, które brzydziłyby się takim właśnie zachowaniem i odrzuciłyby mężczyznę, oczekującego czegoś podobnego. Tymczasem ona… – Przepraszam – powiedział, dając chłodnym tonem do zrozumienia, że nie szuka towarzystwa – ale traci pani czas. A czas, jak sądzę – kontynuował pozornie uprzej- mym głosem – to pieniądz dla kobiety takiej jak pani. Proszę zatem poszukać kogoś, kto będzie… hm… bardziej otwarty na pani propozycję. Krew odpłynęła z twarzy Saskii, gdy obserwowała, jak się od niej odwraca i zmie- rza w stronę drzwi. Odrzucił ją, odmówił… Patrzył na nią jakby… jakby… Niezgrabnym ruchem starła wierzchem dłoni szminkę i skrzywiła się na widok błyszczącego śladu na ręce. Ale przynajmniej dowiódł, że jest wierny Megan… – Hej, piękna. Mogę ci postawić drinka? Saskia tępo pokręciła głową, ignorując cierpkie spojrzenie, jakie rzucił jej męż- czyzna, gdy ruszyła do wyjścia. Rozejrzała się, ale nigdzie nie zauważyła już Marka. Wyszedł, co bardzo ją ucieszyło… Oczywiście, że się ucieszyła. Jakżeby mogło być inaczej!? Będzie uszczęśliwiona, mogąc opowiedzieć Megan i Lorraine, że nie uległ jej czarowi. Zerknęła na zegarek i zmartwiła się. Została jeszcze godzina do spotkania z Lor- raine, a już miała dosyć uwagi tych okropnych mężczyzn. Nie ma mowy, żeby zosta- ła w winiarni sama. Szybko skierowała się do toalety. Zapięła kardigan na wszystkie guziki i umyła starannie twarz, po czym nałożyła swój zwykły makijaż – dyskretny cień na powieki i jasną beżową szminkę. Włosy upięła w kok. Odczekała dłuższą chwilę w toalecie do czasu, gdy mogła spokojnie wyjść. Gdy szła przez zatłoczony bar, mężczyźni też odprowadzali ją pełnym podziwu wzrokiem, ale z całkiem innym wyrazem twarzy niż poprzednio. Odetchnęła z ulgą, zobaczywszy Lorraine. – I co? – spytała od razu, umierając z ciekawości. – Nic. – Saskia potrząsnęła głową. – Dostałam kosza – zażartowała. – Co?! – Lorraine, uważaj! – krzyknęła, gdy ta omal nie uderzyła w stojący za nimi na
parkingu samochód. – Za mało się starałaś – rzuciła ze złością. – Zapewniam cię, że robiłam, co mogłam – nie zgodziła się Saskia. – Czy wspomniał o Megan… powiedział ci, że nie jest wolny? – dopytywała się Lorraine. – Nie… Ale jednoznacznie mi okazał, że nie jest mną zainteresowany. Patrzył na mnie… – Urwała i przełknęła ślinę, nie chcąc o tym myśleć, a tym bardziej mówić komukolwiek, jak ukochany Megan na nią patrzył. Z jakiejś niewyjaśnionej przyczy- ny nie chciała opisywać ani tym bardziej pamiętać lodowatej pogardy, którą widzia- ła w jego oczach. Nawet teraz czuła ból i złość. – Gdzie jest Megan? – spytała. – Niespodziewanie wezwano ją do pracy. Zadzwoniła do mnie i prosiła, żebyśmy pojechały do niej i tam zaczekały. Saskia uśmiechnęła się żałośnie. Właściwie to powinna być zadowolona, bo wieść o tym, że została zdecydowanie odrzucona, ucieszy Megan. I chyba tylko ją. Jej Mark. Saskia poczuła w ustach gorycz, a w sercu ukłucie. Co się z nią, u licha, dzieje? Przecież nie może być zazdrosna o Megan, niepraw- daż? Absolutnie nie! – Jesteś pewna, że dostatecznie się starałaś? – dociekała Lorraine. – Powiedziałam wszystko, co mi kazałaś. – A on w ogóle nie zareagował? Saskia była niemal pewna, że Lorraine jej nie wierzy. – Ależ zareagował – przyznała posępnie. – Tyle że nie w taki sposób, jak sądziły- śmy… – Urwała. – Nie był mną zainteresowany, Lorraine – dodała zrezygnowana. – Musi naprawdę kochać Megan. – Tak, chyba tak, skoro woli ją niż ciebie – zgodziła się Lorraine szczerze. – Ona jest słodka i kocham ją, ale nie wyobrażam sobie… A może odgadł twój zamiar? Czy to możliwe? – Nie, nie! Wykluczone – zapewniła Saskia. Czuła się zmęczona. Marzyła tylko o tym, żeby znaleźć się w domu. Miała dość towarzystwa Lorraine, ale wiedziała, że musi osobiście porozmawiać z przyjaciół- ką. Kiedy zajechały przed dom Megan, jej samochód stał już na parkingu. Wysiadła z auta i ruszyła ścieżką ogrodową. Żołądek się jej ścisnął. Megan i Mark… Nawet ich imiona pasowały do siebie, budziły skojarzenia z domem i małżeńskim szczę- ściem. A jednak… Mark nie wyglądał na mężczyznę, który nadawał się do wychowy- wania dzieci i życia w domowym zaciszu. Emanował pierwotną męskością, siłą i zmysłowością, a w jego spojrzeniu odbijała się obietnica, że w jego ramionach ko- bieta zazna takich rozkoszy, które na zawsze ją odmienią. Saskia zacisnęła usta i zrugała się w myślach. Co też chodzi jej po głowie? Mark należy do jej najlepszej przyjaciółki, której zawdzięcza życie i zdrowie jej babcia. Megan zauważyła, że przyjechały, bo otworzyła drzwi i uśmiechnęła się szeroko. – Wszystko w porządku – oznajmiła bez wstępu Saskia. – Mark nie… – Wiem, wiem! – Megan rozpromieniła się i zaprosiła je do środka. – Przyjechał do mnie do pracy i wszystko mi wyjaśnił. Och, byłam taka głupia! Nie wiem, dlaczego
nie domyśliłam się, co planuje. W przyszłym tygodniu wyjeżdżamy. Zapowiedział już nawet w pracy, że bierze urlop… to stąd te wszystkie telefony… Z pracy i od dziew- czyny z biura podróży. Och, Saskio, nie mogę wprost w to uwierzyć. Zawsze marzy- łam o podróży na Karaiby, a Mark zorganizował nam cudowne wakacje… Miejsce, do którego jedziemy, gości przede wszystkim pary. Przykro mi, że miałaś zmarno- wany wieczór… Zadzwoniłam do ciebie, ale już wyszłaś. Myślałam, że wrócisz wcześniej, kiedy zorientujesz się, że Marka nie ma w winiarni… – Urwała na widok wyrazu twarzy przyjaciółki. – Powiedziałaś, że rozmawiałaś z Markiem – zwróciła się Lorraine do Saskii. – Bo rozmawiałam! Był dokładnie taki, jakim go nam opisałaś… Megan potrząsnęła głową. – Mark nie poszedł do winiarni – powtórzyła. – Przyjechał o wpół do dziewiątej do szpitala. Widział, jak jestem przygnębiona, i postanowił, że powie mi, co zaplano- wał. I tak z trudem utrzymywał to tak długo w tajemnicy. – Spojrzała na Lorraine i dodała: – I zanim cokolwiek powiesz, to wiedz, że za wszystko sam zapłacił. Saskia oparła się o ścianę, nogi się pod nią ugięły. Jeśli Mark wcale nie poszedł do winiarni, to kogo, u licha, zaczepiła? Zbladła. Przełknęła nerwowo ślinę i poczuła mdłości. Przypomniała sobie, jak wyglądała, jak się zachowywała i co mówiła… Dzięki Bogu, że to był ktoś obcy. Dzięki Bogu, że nigdy już go nie zobaczy. – Sas, kiepsko wyglądasz – usłyszała zatroskany głos przyjaciółki. – Co się stało? – Nic – skłamała, ale Lorraine wiedziała, o czym myśli. – Cóż, ciekawe zatem, kogo zaczepiłaś, jeśli nie Marka? – spytała. – Ciekawe… – powtórzyła jak echo Saskia.
ROZDZIAŁ TRZECI Saskia biegła do pracy, kiedy usłyszała, że zegar na ratuszu wybija ósmą. Zdener- wowała się. Tego dnia chciała być w biurze wcześniej, ale jak na złość zaspała. Po- przedniego wieczoru tak się dręczyła tym, co zrobiła, że nie mogła zasnąć. Nie miała wprawdzie obowiązku być przy biurku przed dziewiątą, ale w dzisiej- szych czasach nikt nie zwracał na to uwagi, zwłaszcza jeśli pracował na stanowisku, z którego w każdej chwili mógł zostać zwolniony. Szef działu ostrzegał ją o plano- wanych redukcjach, a jako członek zespołu o najkrótszym stażu to właśnie ona naj- prawdopodobniej padnie ofiarą cięć personalnych. Wiedziała, że znalezienie podob- nej pracy w Hilford było niemożliwe, a przeprowadzka do Londynu nie wchodziła w rachubę, bo musiałaby zostawić babcię samą. W wieku sześćdziesięciu pięciu lat babcia nie była jeszcze stara i miała wielu przyjaciół, ale po chorobie, jaką prze- szła, Saskia niepokoiła się o nią. Była praktycznie jej jedyną rodziną. – Już jest? – biegnąc przez hol, rzuciła w stronę Emmy, recepcjonistki. Nie musiała wyjaśniać, o kogo jej chodzi. – Właściwie przyjechał wczoraj. – Emma posłała jej lekko wyniosły uśmiech. – Jest teraz na górze i rozmawia ze wszystkimi – dodała z zadowoloną miną. – Tylko za- czekaj, aż go zobaczysz… – westchnęła z rozmarzeniem. – Jest wspaniały… przez duże W. Emma przewróciła oczami, a Saskia uśmiechnęła się blado. Miała teraz swoje własne wyobrażenie o tym, jak wygląda wspaniały mężczyzna, i nie żywiła wątpliwości, że ten ich nowy szef z Grecji nie umywa się do niego. – Ale jak się domyślasz, jest już zajęty… – ciągnęła. – Albo w każdym razie lada chwila będzie. Rozmawiałam z recepcjonistką z centrali, powiedziała mi, że jego dziadek chce, żeby ożenił się z kuzynką, która jest niesamowicie bogata i… – Wybacz, Emmo, ale muszę lecieć – przerwała jej Saskia. Zwykłe biurowe plotki. Nie zamierzała się w to mieszać, tak jak nigdy nie pozwa- lała wciągnąć się w polityczne gierki. A poza tym… Jeśli ich nowy szef już prowadzi rozmowy z pracownikami, nie chciałaby podpaść tym, że nie będzie jej przy biurku, gdy ją wezwie. Jej biuro mieściło się na trzecim piętrze. Dzieliła je z pięcioma innym osobami. Ich szef siedział w gabinecie za szklanymi ścianami, ale teraz oba pomieszczenia były puste. Kiedy zastanawiała się, co zrobić, drzwi otworzyły się i wszedł szef z pozostałymi osobami. – Ach, Saskia, jesteś – powitał ją. – Tak, zamierzałam przyjść wcześniej… – zaczęła, ale Gordon Jarman potrząsnął głową. – Nie tłumacz się teraz – powiedział ostrym tonem. – Lepiej jedź na górę do biura zarządu. Oczekują cię. Pan Latimer nie był zadowolony, że jeszcze nie przyszłaś…
Z tymi słowami odwrócił się i wszedł do swego gabinetu. Saskia nie miała innego wyboru, jak tylko udać się do windy. Gordon nigdy nie zachowywał się tak surowo, na ogół był rozluźniony i przystępny. Saskia była coraz bardziej zdenerwowana. Za- stanawiała się, jak Andreas Latimer musi traktować swoich nowych pracowników, skoro spowodował taką zmianę u jej zazwyczaj miłego i opanowanego przełożone- go. Piętro zarządu pozostawało dla niej nieznanym terytorium. Pierwszy raz odwie- dziła je, kiedy starała się o pracę, a ostatnio, gdy poproszono cały zespół, żeby po- wiadomić o przejęciu firmy przez Demetriosa. Niepewnym korkiem wyszła z windy i skierowała się do drzwi z plakietką „Asy- stent dyrektora naczelnego”. Madge Fielding, sekretarka poprzedniego właściciela, przeszła na emeryturę, gdy ogłoszono przejęcie firmy. Kiedy Saskia zobaczyła elegancką zadbaną kobietę siedzącą za biurkiem Madge, domyśliła się, że nowy właściciel sprowadził ją z cen- trali Demetriosa. Nerwowo podała swoje nazwisko i zaczęła wyjaśniać, że pracuje u Gordona Jar- mana, ale asystentka zbyła te wyjaśnienia, spojrzała na listę, którą miała przed sobą, i powiedziała chłodno, nie podnosząc głowy: – Saskia? Tak. Spóźniłaś się. Pan Latimer nie lubi… Prawdę mówiąc, nie jestem pewna… – Urwała i obrzuciła Saskię ganiącym spojrzeniem. – Może nie mieć teraz czasu na interview – ostrzegła, po czym podniosła słuchawkę. – Andreas, jest tutaj pani Rodgers – oznajmiła zupełnie innym tonem niż ten, któ- rym zwracała się do Saskii. – Chcesz z nią rozmawiać? Dobrze. – Rzuciła w stronę Saskii: – Możesz wejść. To tamte drzwi… Saskia z trudem zmusiła się, żeby nie zareagować na nieprzyjemny ton sekretar- ki, i skierowała do wskazanych drzwi. Zapukała, nacisnęła klamkę i weszła. W pierwszej chwili oślepiło ją słońce wpadające przez duże okna. Zobaczyła jedynie niewyraźną sylwetkę mężczyzny stojącego na wprost lustra plecami do niej. Ale Andreas ją widział. Nie zaskoczyło go, że przyszła do pracy później niż jej ko- ledzy. Bądź co bądź wiedział, jak spędziła wieczór. Zaskoczyło go, jak dużym sza- cunkiem cieszyła się ze strony swego bezpośredniego przełożonego i współpracow- ników. Okazało się, że Saskia zawsze była pierwsza do wykonania dodatkowej pra- cy i chętnie pomagała kolegom. – Tak, może to nie jest typowe dla młodych absolwentów uczelni – zgodził się jej szef, gdy Andreas podał w wątpliwość jego pochwały pod adresem Saskii. – Ale ona została wychowana przez babkę i zapewne dlatego prezentuje szacunek do pracy i poczucie obowiązku właściwe raczej dla starszej generacji. Jak może pan się do- wiedzieć z okresowych ocen, ma doskonałe kwalifikacje i pracuje bez zarzutu. I jest wyjątkowo atrakcyjną młodą kobietą, która wie, jak wykorzystać swoje „atuty” dla własnej korzyści, stwierdził w duchu Andreas, ale Gordon Jarman konty- nuował zachwyty nad ofiarnością Saskii w pracy, jej uprzejmością w stosunku do ko- legów, umiejętnością integracji z zespołem, sumiennym wykonywaniem wszystkich zleconych zadań i popularnością wśród innych członków zespołu. Po przestudiowaniu raportu Gordona i przejrzeniu jej dokumentów Andreas był zmuszony przyznać, że gdyby nie widział na własne oczy poprzedniego wieczoru,
jak Saskia może wyglądać i się zachowywać, przyjąłby bez zastrzeżeń pochwalne sprawozdanie Gordona. Niewątpliwie potrafiła owijać sobie wokół palca mężczyzn, nawet jeśli w stosunku do niego się pomyliła. Tego ranka na przykład przeistoczyła się w zaangażowaną młodą kobietę dbającą o karierę – skromnie ubraną, z gładko uczesanymi włosami i twarzą noszącą zaled- wie dyskretny ślad makijażu. Andreas zmarszczył brwi, gdy jego ciało nagle zare- agowało na wspomnienie powabnych kształtów kobiety, którą wczoraj poznał, kształtów tak skrzętnie teraz ukrytych pod granatową garsonką. Czy nie ma dość problemów, żeby jeszcze zawracać sobie tym głowę? Zeszłego wieczoru po powrocie z winiarni odebrał telefon od matki, która z niepokojem ostrzegała, że dziadek pokłócił się ze znajomym. – Wczoraj wieczorem poszedł na obiad z dawnymi kumplami i najwyraźniej prze- chwalali się swoimi ostatnimi transakcjami. Wiesz, jacy oni są – westchnęła. – A je- den z nich powiedział, że ma nadzieję, że jego syn zdobędzie rękę Atheny… – Powodzenia! – rzucił Andreas. – Mam nadzieję, że tak się stanie i będę miał z głowy i dziadka, i Athenę. – Tak – w głosie matki zabrzmiała nuta wątpliwości. – Ale w tej chwili jest jeszcze bardziej zdeterminowany, żeby doprowadzić do waszego małżeństwa. Poza tym ma znacznie więcej czasu na planowanie swoich intryg i marudzenie, od kiedy prze- szedł na emeryturę… Szkoda, że nie ma jeszcze nikogo w twoim życiu… – Matka znowu westchnęła. – Gdyby się dowiedział, że zostanie pradziadkiem, szybko zapo- mniałby, że kiedykolwiek chciał cię swatać z Atheną! – dodała, chichocząc. Ktoś w moim życiu? Sam później nie wiedział, czy to stres, czy zmęczenie związa- ne z przejęciem kolejnej firmy skłoniły go do tej odpowiedzi. – Ale dlaczego zakładasz, że z nikim się nie spotykam? – zwrócił się do matki. Nastąpiła długa chwila ciszy, ale niewystarczająco długa, żeby sklął się w duchu i odwołał pochopne słowa. – Naprawdę? Masz kogoś? – spytała matka wyraźnie podekscytowana. – Kto to taki? Kiedy ją poznamy? Jak ją…? Och, kochanie, to cudownie. Twój dziadek będzie zachwycony. Olympio, zgadnij, co… Usłyszał, jak matka przekazuje tę wiadomość jego siostrze, i próbował ostudzić ich entuzjazm, ostrzec, że mówił tylko w trybie przypuszczającym, ale żadna z nich nie zamierzała go słuchać. Dziadek tego ranka też nie słuchał, co ma mu do powie- dzenia, gdy zadzwonił do niego o nieludzkiej porze, bo o piątej rano, żeby się dowie- dzieć, kiedy pozna narzeczoną ukochanego wnuka. Narzeczona… Nie miał pojęcia, jak, u licha, matka i jego siostra zdołały z lako- nicznej odpowiedzi rzuconej w gniewie wywnioskować, że się zaręczył. Wiedział jednak, że jeśli szybko kogoś nie wyczaruje do odegrania tej roli, znajdzie się w nie lada tarapatach. – Oczywiście, przywieziesz ją na wyspę – oznajmił dziadek tonem nieznoszącym sprzeciwu. Co teraz, u diabła, ma zrobić? Ma tylko osiem dni na znalezienie narzeczonej i uświadomienie jej, że ich „zaręczyny” nie są niczym więcej niż zwykłą fikcją. Osiem dni, a ona powinna być na tyle dobrą aktorką, żeby zwieść nie tylko jego dziadka, ale także matkę i siostry.
Poirytowany przesunął się tak, żeby nie padały na niego bezpośrednio promienie słońca, i odwrócił się. Saskia dopiero teraz zobaczyła go wyraźnie. Nie była w stanie ukryć szoku na jego widok ani powstrzymać okrzyku przeraże- nia. Zbladła, po czym gwałtownie się zaczerwieniła. – To pan! – wykrztusiła, cofając się instynktownie do drzwi. Wspomnienia zeszłe- go wieczoru wróciły, a wraz z nimi pewność, że za chwilę straci pracę. Ona niewątpliwie jest doskonałą aktorką, pomyślał Andreas, obserwując jej reak- cję. Jej zachowanie tego ranka było diametralnie różne od tego, jakie zaprezento- wała zeszłego wieczoru. Oczy jej pociemniały z zaniepokojenia, a miękka dolna warga drżała mimo usiłowań, żeby się opanować… Och, tak, ona jest urodzoną ak- torką! Nagle Andreas ujrzał światełko w tunelu jego bieżących problemów. O tak, bar- dzo miłe światełko. – A więc tak, panno Rodgers – zaczął – przeczytałem sprawozdanie Gordona Jar- mana na pani temat i muszę pani pogratulować. Udało się pani go przekonać o wła- snym profesjonalizmie i innych zaletach. To nie lada osiągnięcie, zważywszy na pani wiek, krótki staż pracy i niewielkie doświadczenie zawodowe. Zwłaszcza że ma pani niekonwencjonalny, tak to nazwijmy, stosunek do godzin pracy… popołudniem wychodzi pani z biura wcześniej niż koledzy, a rano zjawia się później. „Wcześniej?” – Saskia wpatrywała się w niego, starając za wszelką cenę zacho- wać spokój. Skąd on o tym wie? Jakby czytając w jej myślach, Andreas powiedział łagodnie: – Byłem w holu, kiedy pani wychodziła jakiś czas przed końcem dnia. – Ale to przecież… – zaczęła Saskia. Nie pozwolił jej dokończyć i potrząsnął głową. – Żadnych wykrętów, proszę – powiedział chłodnym tonem. – To może działać na Gordona Jarmana, ale pechowo dla pani jestem odporny na takie sztuczki. Poza tym widziałem, jak się pani zachowuje po godzinach. Chyba że… – Zmarszczył brwi, za- ciął usta i obserwował ją z lodowatą drwiną. – Chyba że, oczywiście, to właśnie z tego powodu wystawił pani tak doskonałą opinię… – Nie! – zaprzeczyła gwałtownie Saskia. – I jeszcze raz nie! Wczoraj wieczorem nastąpiła pomyłka – tłumaczyła. – Ja… – Tak, niewątpliwie był to błąd – potwierdził Andreas. – W każdym razie z pani strony. Zdaję sobie sprawę, że pani pensja jest stosunkowo niska, ale mój dziadek byłby bardzo nieszczęśliwy, dowiedziawszy się, że jedna z jego pracowniczek dora- bia w sposób, który może fatalnie wpłynąć na reputację naszej firmy. – Uśmiechnął się lekko, po czym kontynuował ze zwodniczą życzliwością. – Jakie to szczęście dla pani, że to nie w jednym z naszych hoteli… udała się pani na… drugą zmianę. – Jak pan śmie!? – Saskia przerwała mu z furią, policzki oblały się rumieńcem, a oczy przybrały wojowniczy wyraz. – Jak śmiem? To raczej ja powinienem zadać to pytanie – oburzył się Andreas i za- topił w niej twarde spojrzenie. – Niezależnie od implikacji moralnych tego, co pani próbowała zrobić, to czy kiedykolwiek zastanowiła się pani nad ryzykiem, na jakie się pani naraża? Przerwał na moment i zmienił ton na bardziej przyjazny.
– Wiem od pani szefa, że bardzo się pani niepokoi utratą pracy. – Tak, tak, to prawda – przytaknęła gorliwie Saskia. Nie było sensu zaprzeczać jego słowom. Rozmawiała już z Gordonem Jarmanem o swoich obawach związanych z planowanymi cięciami personalnymi w firmie, a on najwyraźniej to zapamiętał i przekazał Andreasowi. Zaprzeczanie w tej chwili tylko by go utwierdziło w przekonaniu, że ma zwyczaj kłamać. – Wszystko panu wyjaśnię. Proszę posłuchać, jeśli chodzi o wczorajszy wieczór – zaczęła rozpaczliwie, gdy panika wzięła górę nad dumą. – Wiem, jak to musiało wy- glądać, ale tak nie było… Ja nie jestem… – Zatrzymała się w pół słowa, odgadując z wyrazu jego twarzy, że nie ma zamiaru jej słuchać i nie wierzy w jej ani jedno sło- wo. Musiała przyznać, że poniekąd trudno go za to winić, a na zaproszenie Lorraine i Megan do jego biura, żeby potwierdziły jej wersję, była zbyt dumna. – Mądra decyzja – powiedział łagodnie Andreas, gdy zamilkła. – Widzi pani, gar- dzę kłamcami jeszcze bardziej niż kobietą, która… – Teraz to on przerwał w pół zdania, ale Saskia wiedziała, co myśli, i jej twarz spurpurowiała. – Mam dla pani pewną propozycję – dodał po chwili. Saskia wydała stłumiony okrzyk, a Andreas splótł palce i spojrzał na nią wzrokiem kota, który za chwilę zacznie torturować złapaną mysz. – Jakiego typu propozycję? – spytała ostrożnie, ale jej serce zaczęło gwałtownie bić. Domyślała się odpowiedzi i prawdopodobnie dlatego odczuwała mieszaninę podniecenia i odrazy. – Och, nie takiego rodzaju, z jakim prawdopodobnie spotyka się pani najczęściej – odrzekł miłym tonem Andreas. – Czytałem, że niektóre wykształcone młode kobiety podnieca odgrywanie roli ladacznicy… – Ja takich rzeczy nie robiłam – zaczęła Saskia oburzona, ale ją powstrzymał. – Byłem tam. Czy już zapomniała pani? Gdyby mój dziadek wiedział, jak się pani zachowywała, zażądałby natychmiastowego zwolnienia. – Wyraz twarzy Saskii świadczył o tym, że mu uwierzyła. – Nie musi mu pan mówić. – Widział, ile wysiłku kosztuje ją pokonanie dumy. – Proszę… – Nie muszę – zgodził się. – Ale czy to zrobię, czy nie, zależy od pani odpowiedzi. – To szantaż – zaprotestowała Saskia. – Niemal tak stary jak profesja, którą pani wczoraj wykonywała – zauważył. Saskia czuła się bliska omdlenia. Była tylko jedna rzecz, której mógł od niej żą- dać. W końcu zeszłego wieczoru dała mu wszelkie powody do tego typu podejrzeń. – Jestem zdziwiona, że taki mężczyzna jak pan ucieka się do szantażu, żeby skło- nić kobietę do seksu – wycedziła przez zęby. – Na pewno na to się nie zgodzę, nie- zależnie od tego, za kogo mnie pan bierze… – Do seksu? – powtórzył i roześmiał się głośno, odrzucając w tył głowę. – Seks? – dodał lekceważąco. – Z panią? Wykluczone! Nie tego chcę od pani – oświadczył chłodno. – Nie? W takim razie… czego? – spytała drżącym głosem. – Chcę, żeby mi pani poświęciła swój czas i zgodziła się udawać moją narzeczoną – poinformował ją spokojnie.
– Co? – Saskia wytrzeszczyła oczy. – Jest pan szalony – stwierdziła z niedowierza- niem. – Nie, nie jestem – zaprotestował. – Ale jestem zdeterminowany, żeby nie zostać zmuszony do małżeństwa zaaranżowanego przez dziadka. I jak słusznie przypo- mniała mi ostatnio moja droga matka, uda mi się to tylko wtedy, gdy przekonam go, że kocham kogoś innego. To jedyny sposób, aby powstrzymać go w tym absurdal- nym zamiarze. – Pan… chce, żebym… udawała pańską… narzeczoną? – Saskia cedziła słowa ostrożnie, jak gdyby nie była pewna, czy dobrze je zrozumiała. Kiedy jednak ujrzała potwierdzenie na jego twarzy, zaprotestowała gwałtownie. – Nie, nie ma mowy! Wykluczone! – Nie? – Andreas spojrzał na nią z osobliwą życzliwością. – A więc obawiam się, że nie mam wyboru. Niestety istnieje duże, ale to bardzo duże prawdopodobień- stwo, że przykre, ale konieczne redukcje dotkną właśnie panią. Mam nadzieję, że wyraziłem się jasno. – Nie! Nie może pan tego zrobić… To zwykłe… – zaczęła Saskia, ale widząc jego cyniczne spojrzenie, nie dokończyła. Traciła czas. Nie ma mowy, żeby jej wysłuchał. Nie pasowało to do jego planów. Już podjął decyzję, widziała to wyraźnie. Jeśli odmówi, wkrótce straci pracę. Prze- łknęła z trudem, a potem odetchnęła ciężko. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia. – No i co? – szydził Andreas. – Jak długo będzie się pani namyślać? Przyjmuje pani moją propozycję czy…? Saskia miała wrażenie, że chwyciło ją coś za gardło. Z trudem wydobyła głos. – Przyjmuję – odparła zrezygnowana. – Doskonale. Oznajmimy, że spotkaliśmy się przypadkowo, kiedy byłem w Hilford załatwiać formalności dotyczące przejęcia waszych hoteli. Ze względu na prowa- dzone negocjacje trzymaliśmy w sekrecie nasz związek… naszą miłość. Teraz jed- nak nie mamy powodu, aby nadal się ukrywać, i żeby tego dowieść oraz uczcić na- szą wolność, zabieram cię na lunch. Zamilkł na chwilę i zmarszczył czoło. – Pod koniec przyszłego tygodnia lecimy na wyspę na Morzu Egejskim, więc musi- my wiedzieć coś niecoś o sobie. – Dokąd lecimy? – przeraziła się Saskia. – Nie, ja nie mogę. Moja babcia… Andreas słyszał od Gordona Jarmana, że Saskia mieszka z babką. Uniósł jedną brew w niemym zdziwieniu. – Teraz jesteś moją narzeczoną, kochanie – powiedział słodko – więc chyba jestem ważniejszy niż babcia? Wiem, będzie zaskoczona naszym związkiem, ale nie wąt- pię, że go zaaprobuje i wykaże zrozumienie dla powodów, dla których utrzymywali- śmy go w sekrecie. Jeśli chcesz, mogę pójść z tobą, aby wszystko wyjaśnić… – Nie! – zaprotestowała Saskia. – Zresztą i tak nie ma potrzeby. Babcia jest aktu- alnie w Bath u swojej siostry. Zostanie tam przez kilka najbliższych tygodni. Ale pana plan nie może się udać… Pański dziadek domyśli się, że… że my nie… że to nieprawda. I… – Ależ nie pozwolimy mu na to – odrzekł spokojnie Andreas. – Jesteś doskonałą ak- torką, jak zdążyłem już zauważyć, i z pewnością zdołasz go przekonać… A jeśli bę-
dziesz potrzebowała dodatkowej motywacji… – Oczy pociemniały mu srogo. Saskia natychmiast cofnęła się o krok, jej twarz zaczerwieniła się z zakłopotania, gdy zo- baczyła, jak na nią patrzy. – Bardzo dobrze – skwitował. – Może jednak nie przesadzaj z tą nieśmiałością i niewinnością. Mój dziadek nie jest taki naiwny. Wątpię, by się spodziewał, że męż- czyzna w moim wieku zakocha się namiętnie w kobiecie, która nie ma podobnie jak on świadomości seksualnej. Bądź co bądź jestem pół-Grekiem, a namiętność jest bardzo ważnym elementem naszej greckiej natury. Saskia miała ochotę odwrócić się i uciec. Z każdą minutą sytuacja pogarszała się. Co zrobi, zastanawiała się fatalistycznie, kiedy się dowie, że ona nie ma żadnej „świadomości seksualnej”, jak to określił, i że jej jedyne doświadczenie seksualne ogranicza się do kilku niezdarnych pocałunków i niewinnych objęć? Za swoją ostrożność w sprawach seksu mogła oczywiście podziękować rodzicom. Ich lekko- myślne postępowanie wzbudziło w niej lęk przed powtórzeniem ich błędów. Zrobi jednak wszystko, aby Andreas nigdy się o tym nie dowiedział! – Dochodzi dziesiąta – rzekł, spoglądając na zegarek. – Zejdź do swego biura. O pierwszej przyjdę zabrać cię na lunch. Im szybciej ujawnimy nasz związek, tym lepiej. Powiedziawszy to, zbliżył się do niej. Saskia natychmiast wpadła w popłoch i gdy nagle otworzyły się drzwi, krzyknęła. Asystentka Andreasa stanęła na progu w tej samej chwili, w której wyciągnął rękę i chwycił Saskię za nadgarstek. Miał szare oczy, a nie, jak to sugerowała zeszłego wieczoru niebieskie, oraz opa- loną skórę, choć nie tak bardzo, żeby można było od razu zauważyć jego greckie pochodzenie. Natomiast włosy były bardzo ciemne, gęste i gładkie. W wysokich ko- ściach policzkowych, klasycznie rzeźbionej szczęce i wyrazistym nosie widniał jakiś ślad starożytnego rodowodu. Pomyślała, że twarz Andreasa zdradza jego skłonność do dominowania nad otoczeniem, wywierania wpływu na wszystko, co robi, i na każ- dego, z kim ma do czynienia. – Och, Andreasie! – wykrzyknęła asystentka, patrząc z niedowierzaniem, jak jej szef przyciąga do siebie Saskię. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale dzwoni twój dziadek. Już drugi raz! – Powiedz, że zaraz do niego oddzwonię – odparł. – Ach, zapomniałbym! I żadnych spotkań dzisiaj od pierwszej w południe do wpół do trzeciej. Nie chcę, aby ktokol- wiek mi przeszkadzał – dodał. – Zapraszam narzeczoną na lunch. Mówiąc to, zwrócił się do Saskii z taką czułością, na jaką może się zdobyć jedynie niecierpliwy kochanek. Saskia znieruchomiała i wpatrzyła się w niego jak zahipno- tyzowana. Gdyby spojrzał tak na nią wczoraj… Uspokój się! – zrugała się natychmiast w myślach i spojrzała na asystentkę. Wy- glądała na jeszcze bardziej zbitą z tropu. Wydała jakiś nieartykułowany odgłos, ale potrząsnęła głową, kiedy Andreas zapytał, czy coś się stało. – Nie. Ja tylko… To znaczy… Nie… absolutnie nic… – To dobrze. Och, i jeszcze jedno. Zarezerwuj, proszę, jeszcze jedno miejsce w samolocie do Aten w przyszłym tygodniu. Obok mnie – polecił asystentce. – Nie mogę się już doczekać, kiedy cię przedstawię mojej rodzinie, zwłaszcza dziadkowi – zwrócił się teraz do Saskii. – Ale najpierw…
Zanim zorientowała się, co zamierza zrobić, podniósł do ust jej rękę dłonią do góry. Zadrżała, poczuwszy jego ciepły oddech. Nagle zakręciło się jej w głowie i za- brakło tchu; ogarnęła ją euforia, jakby stała się nagle inną osobą i wkroczyła w inne życie – życie pełne niebezpiecznych, magicznych, budzących podziw i lęk doznań, które, jak niegdyś myślała, nigdy nie staną się jej udziałem. – Najpierw, moja droga, musimy znaleźć coś pięknego dla przyozdobienia twoich palców – usłyszała beztroski głos Andreasa. – Mój dziadek nie byłby zadowolony, gdybym zabrał cię do domu bez pierścionka potwierdzającego moje intencje. Saskia usłyszała, jak asystentka tłumi okrzyk zdziwienia, ale i tym razem nie była ona bardziej zszokowana niż Saskia. Andreas twierdził, że jest dobrą aktorką, ale i jemu nic nie brakowało. Spojrzenie, które jej posłał, nie mówiąc już o tym, co po- wiedział… – Uświadamia sobie pan, że do lunchu całe biuro już będzie wszystko wiedzieć? – spytała Saskia drżącym głosem, gdy asystentka opuściła gabinet i zamknęła za sobą drzwi. – Całe biuro? – powtórzył. – Moja droga, byłbym bardzo zdziwiony, a nawet roz- czarowany, gdyby ta wiadomość nie wyszła poza biuro. Spojrzała na niego pytająco, więc wyjaśnił krótko: – Do czasu lunchu spodziewam się, że wieść dotrze również do Aten… – Do twego dziadka – domyśliła się Saskia. – Między innymi – zgodził się, nie wyjaśniając, kim są owi „inni”. Nagle w głowie Saskii zrodziły się dziesiątki pytań, które chciała mu zadać: o jego dziadka i resztę rodziny, wyspę, na którą zamierzał ją zabrać, i o kobietę, którą przeznaczył mu na żonę dziadek. Miała mgliste wrażenie, że Grekom bardzo zależy na ochronie interesów rodzinnych, a według tego, co mówiła Emma, jego kuzynka dysponowała tak samo pokaźnym majątkiem jak on. – Gotowa, Saskio? Gdy Andreas zbliżył się do jej biurka, zaczerwieniła się. Koledzy starali się omijać ich wzrokiem, ale Saskia doskonale wiedziała, że stanowią przedmiot zainteresowa- nia wszystkich w firmie. Jakżeby mogło być inaczej? – Gordonie, Saskia wróci z lunchu trochę później – oznajmił Andreas jej zdumione- mu szefowi, gdy ten wyszedł ze swego gabinetu. – Powiedziałaś mu już o nas, kochanie? – zwrócił się czułym tonem do Saskii. – Eee… nie… – Saskia nie była w stanie spojrzeć mu w twarz. – Saskio – usłyszała głos Gordona, który patrzył na nią zupełnie zdębiały. – Nie ro- zumiem… Zrozumiałby jeszcze mniej, gdyby próbowała mu wyjaśnić, co się naprawdę dzie- je, pomyślała. Uważała, że to bardzo nieuczciwe oszukiwać człowieka, który był dla niej tak życzliwy… ale nie miała wyjścia. – Nie rób wyrzutów Saskii – powiedział Andreas. – To ja ponoszę winę. Nalega- łem, żeby utrzymać nasz związek w sekrecie do czasu oficjalnego przejęcia firmy. Nie chciałem stawiać Saskii w niezręcznej sytuacji i poddawać próbie jej lojalność. I muszę ci powiedzieć, Gordonie, że Saskia nalegała, żebyśmy nie prowadzili żad- nych dyskusji na temat przejęcia firmy… Zresztą możesz sobie wyobrazić, że roz-
mowy o pracy nie były moim priorytetem, kiedy się spotykaliśmy – dodał, rzucając Saskii namiętne spojrzenie, pod którego wpływem jej twarz oblała się rumieńcem. – Dlaczego to zrobiłeś? – spytała z rozdrażnieniem, gdy tylko wyszli z biura. – Co masz na myśli? – rzucił niefrasobliwie Andreas. – Doskonale wiesz, co mam na myśli! – obruszyła się. – Dlaczego nie mogliśmy spotkać się gdzie indziej? – Potajemnie? – Teraz wyglądał bardziej na znudzonego niż zakochanego, ściągnął brwi i spojrzał na nią niecierpliwie. Bała się, żeby za bardzo się do niej nie zbliżył; czuła się wówczas nieswojo, a jej zmysły wyczulały się. – Czy nie wyjaśniłem ci już, że celem naszego działania jest ujawnienie naszego związku? I właśnie dlatego… – urwał na chwilę i uśmiechnął się – …zarezerwowa- łem na lunch stolik w winiarni – dodał słodko. – Jadłem tam zeszłego wieczoru i mu- szę powiedzieć, że każde danie było wyśmienite, nawet jeśli to, co nastąpiło potem, było mniej… strawne… Saskia poczuła, że ma już tego dość. – Posłuchaj, od dłuższej chwili usiłuję ci wytłumaczyć, że zeszłego wieczoru to była pomyłka. Ja… – W stu procentach się z tobą zgadzam – zapewnił ją Andreas. – To była pomył- ka… Twoja… a skoro już jesteśmy przy tym temacie, pozwól, że cię ostrzegę. Jeśli kiedykolwiek zachowasz się podobnie, będąc moją narzeczoną, jeśli kiedykolwiek choćby spojrzysz na innego mężczyznę… – Przerwał, widząc w jej oczach zaskocze- nie, które zaraz przerodziło się w strach. – Jeśli w grę wchodzi moja kobieta, to jestem bardziej Grekiem niż Brytyjczy- kiem… dużo bardziej… – dokończył. – Nie jestem twoją kobietą. – Tylko na taką odpowiedź umiała się zdobyć Saskia. – Nie – przyznał cynicznie. – Należysz do każdego mężczyzny, który może sobie na ciebie pozwolić, nieprawdaż? Ale… – Przerwał mu okrzyk protestu. Twarz Saskii zbielała, potem znów się zaczerwieniła, jak gdyby nie była zdolna zapanować nad swoimi emocjami. – Nie masz prawa mówić do mnie w ten sposób! – wysyczała przez zęby. – Nie mam prawa? Ależ jako twój narzeczony mam wszelkie prawa – droczył się z nią Andreas, po czym, zanim zdołała go powstrzymać, wyciągnął rękę i przesunął palcem wzdłuż jej dolnej powieki, ścierając łzy upokorzenia. – Łzy? – zakpił. – Moja droga, jesteś jeszcze lepszą aktorką, niż myślałem. Dotarli do winiarni i Saskia była zmuszona się opanować, gdy Andreas otworzył drzwi i weszli do środka. – Nie mam ochoty na jedzenie, nie jestem głodna – oświadczyła, gdy usiedli przy wskazanym stoliku. – Dąsasz się? – spytał Andreas. – Nie mogę cię zmusić do jedzenia, ale ja z pewno- ścią nie zamierzam odmówić sobie przyjemności dobrego posiłku. Mamy sprawy do omówienia – dodał chłodnym służbowym tonem, biorąc kartę, żeby zapoznać się z menu. – Wiem o tobie tylko tyle, ile przeczytałem w twoich do- kumentach w firmie, ale jeśli mamy przekonać moją rodzinę, a zwłaszcza mego dziadka, że jesteśmy kochankami, to musimy poznać się o wiele lepiej.
Kochankami… Saskia stłumiła jęknięcie. Skoro przyjęła ultimatum, musi teraz konsekwentnie grać do samego końca. W przeciwnym razie on może ją zniszczyć. – Kochankami? – Posłała mu smętny uśmiech. – Myślałam, że greckie rodziny nie akceptują przedmałżeńskiego seksu. – Owszem, ale w stosunku do córek – zgodził się beznamiętnie Andreas. – A ponie- waż nie jesteś Greczynką, a ja jestem pół-Brytyjczykiem, nie mam wątpliwości, że dziadek będzie nieco bardziej… tolerancyjny… – Ale nie byłby tolerancyjny, gdybyś się zaręczył z kuzynką? – dopytywała Saskia, nie bardzo wiedząc, dlaczego myśl o kuzynce Andreasa jest jej przykra. – Athena, moja kuzynka, jest wdową, więc naturalnie dziadek… – Zamilkł. – Poza tym Athena nigdy by nie pozwoliła dziadkowi wtrącać się w swoje sprawy – dodał. – Jest bardzo pewną siebie kobietą. – Wdowa? – Nie wiedzieć dlaczego Saskia przypuszczała, że kuzynka jest młodą dziewczyną. Nigdy do głowy jej nie przyszło, że mogła już być mężatką. – Tak. I ma dwoje nastoletnich dzieci. – Nastoletnich! – Wyszła za mąż w wieku dwudziestu dwóch lat – powiedział Andreas, wzruszyw- szy ramionami. – To było prawie dwadzieścia lat temu. Saskia rozwarła szeroko oczy, dokonując szybkiego obliczenia. Athena była więc starsza od Andreasa, to jasne. Samotna i niewątpliwie wrażliwa kobieta, którą chciano zmusić do drugiego małżeństwa, uznała współczująco. – Nie musisz jednak przesadnie przejmować się Atheną – kontynuował Andreas. – Wątpliwe bowiem, żebyś się z nią spotkała. Ona nigdzie nie zagrzeje dłużej miejsca. Ma dom w Atenach, Nowym Jorku i Paryżu i większość czasu spędza na przemiesz- czaniu się z jednego do drugiego miasta. Poza tym musi dbać o towarzystwo żeglu- gowe, które odziedziczyła. Towarzystwo żeglugowe i sieć hoteli, pomyślała. Nic dziwnego, że dziadkowi An- dreasa tak pilno ich wyswatać. Saskię dziwiło jednak, że Andreas nie pali się do tego mariażu, zwłaszcza że wiedziała, ile kosztowało go przejęcie sieci hoteli. – W przeciwieństwie do ciebie nie jestem gotów się sprzedać – zauważył zjadli- wie, jak gdyby odgadując jej myśli. – Ja się nie sprzedałam – zaprzeczyła gwałtownie Saskia i stropiła się na widok kelnera niosącego dwa talerze pełne pysznie wyglądających dań. – Niczego nie zamawiałam – powiedziała. – Ja dla ciebie zamówiłem – oświadczył Andreas. – Nie lubię, jak moje kobiety przypominają chude, zagłodzone króliki. Grecki mężczyzna może uderzyć żonę, ale nigdy nie upadłby tak nisko, żeby ją głodzić. – Uderzyć… – Saskia połknęła haczyk, ale natychmiast zamilkła, widząc figlarny błysk w oczach Andreasa. Znowu sobie z niej żartował. – Podejrzewam, Saskio, że jesteś kobietą, która nawet w świętym, nie mówiąc już o zwykłym śmiertelniku, obudziłaby chęć, aby nad tobą dominować i cię poskromić, a potem żeby zapanować nad sobą samym. Wypowiedział te słowa w tak zmysłowy sposób, że Saskia zadrżała. Dlaczego on tak silnie na mnie działa? Żeby odegnać te niepokojące myśli, opuściła wzrok na talerz i zaczęła jeść, nie-