RAVIK80

  • Dokumenty329
  • Odsłony187 901
  • Obserwuję163
  • Rozmiar dokumentów397.0 MB
  • Ilość pobrań113 436

Singh Nalini - 01 - W niewoli zmysłów

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - 01 - W niewoli zmysłów.pdf

RAVIK80 Singh Nalini SAGA Gra pragnienia
Użytkownik RAVIK80 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 173 stron)

Książkę tę dedykuję mojej wspaniałej redaktorce Cindy Hwang i mojej rewelacyjnej agentce Nephele Tempest, które od samego początku były do niej nastawione entuzjastycznie, oraz jak zawsze mojej rodzinie, która stoi przy mnie bez względu na okoliczności.

PROLOG: CISZA W trosce o zmniejszenie ogromnej liczby przypadków szaleństwa i wielokrotnych zabójstw w populacji Psi w 1969 roku Rada Psi zdecydowała o wprowadzeniu rygorystycznego programu zwanego Ciszą. Celem Ciszy było uwarunkowywanie młodych Psi od narodzin. Czyli nauczenie ich, jak nie odczuwać gniewu. Wkrótce jednak Rada odkryła, że wyodrębnienie tej jednej emocji jest niemożliwe. Po dziesięciu latach dyskusji, w której wzięły udział miliony umysłów w sieci Psi, w 1979 roku zmieniono cel Ciszy. Nowym zadaniem programu było uwarunkowanie młodych Psi, tak by nie czuli niczego: ani wściekłości, ani zazdrości, zawiści czy szczęścia – i z pewnością miłości. Cisza okazała się ogromnym sukcesem. Kiedy nadszedł rok 2079, a Psi uwarunkowywali już piąte czy szóste pokolenie, nikt nie pamiętał, że kiedyś było inaczej. Obecni przedstawiciele Psi są zimni, opanowani, nieludzko praktyczni i nikt nie może skłonić ich do przemocy. Są liderami w polityce i biznesie, usuwają w cień zarówno ludzi, jak i zmiennokształtnych – rasy ulegające swojej zwierzęcej naturze. Posiadając talenty mentalne – od telepatii poprzez jasnowidzenie i telekinezę po psychometrię – Psi uważają się za kolejny szczebel na drabinie ewolucji. Wszelkie decyzje opierają na logice i skuteczności i jak twierdzi sieć Psi, współczynnik ich pomyłek jest bliski zeru. W swojej Ciszy Psi są doskonali.

ROZDZIAŁ 1 Sascha Duncan nie mogła przeczytać ani jednej linijki raportu na ekranie organizera. Jej wzrok rozpraszała mgła strachu, oddzielająca ją od zimnej praktyczności biura matki. Nawet głos rozmawiającej przez telefon Nikity ledwie przedzierał się przez jej otępiały umysł. Była przerażona. Tego ranka obudziła się skulona w łóżku, kwiląc. Normalni Psi nie kwilą, nie okazują żadnych emocji, niczego nie czują. Ale Sascha od dzieciństwa wiedziała, że nie była normalna. Przez dwadzieścia sześć lat z powodzeniem ukrywała swoją wadę, lecz teraz sprawy nieco się skomplikowały. Szczerze mówiąc, wszystko wyglądało bardzo, bardzo źle. Jej umysł ulegał degradacji w tak gwałtownym tempie, że zaczynała fizycznie odczuwać skutki uboczne tego procesu – skurcze mięśni, drżenie, nienormalny rytm bicia serca oraz łzy po snach, których nie pamiętała. Wkrótce nie będzie już mogła ukryć swojej poszarpanej psychiki. A kiedy ją odkryją, zostanie uwięziona w Centrum. Oczywiście nikt nie nazywał tego miejsca więzieniem, tylko ośrodkiem rehabilitacji, w którym z brutalną skutecznością oddzielano słabe osobniki od stada. A kiedy już z nią skończą, w najlepszym razie zostanie śliniącą się debilką bez jednej myśli w głowie. Jeżeli zaś nie będzie miała nawet tyle szczęścia i pozostanie w niej choćby cień logicznej refleksji, stanie się zwykłym dronem pracującym w przepastnej sieci Psi, robotem z liczbą neuronów wystarczającą do tego, żeby sortować pocztę lub zamiatać podłogi. Jej dłoń zacisnęła się kurczowo na organizerze i to wrażenie przywróciło ją gwałtownie rzeczywistości. Jeśli jakiś moment był najgorszy na przejście załamania, to właśnie ten, w którym siedziała tak naprzeciwko swojej matki. Nikita Duncan może i była jej matką, ale była także członkiem Rady Psi. Gdyby przyszło najgorsze, Sascha nie była pewna, czy Nikita nie poświęciłaby jej, by zatrzymać swoje miejsce w najpotężniejszym gabinecie na świecie. Z ponurą determinacją zaczęła wzmacniać tarcze psychiczne, ochraniające sekretne korytarze jej umysłu. W tym akurat była doskonała. I kiedy matka zakończyła rozmowę, Sascha okazywała już tyle emocji co rzeźba wykuta w arktycznym lodzie. – Za dziesięć minut mamy spotkanie z Lucasem Hunterem. Jesteś gotowa? – W migdałowych oczach Nikity dostrzec można było jedynie chłodne zainteresowanie. – Oczywiście, matko. Zmusiła się, by bez drgnięcia wytrzymać jej bezpośrednie spojrzenie, nie zastanawiając się, co też jej własne oczy ujawniają. Uratowało ją to, że w przeciwieństwie do Nikity miała oczy kardynalnych Psi – jak nocne niebo, jak niekończące się pole czerni z drobinkami zimnobiałego ognia. – Hunter jest alfą zmiennokształtnych, więc nie należy go lekceważyć. On rozumuje jak Psi. Nikita odwróciła się, żeby unieść ekran komputera – płaski panel, który chował się i wysuwał na powierzchni biurka. Sascha otworzyła plik z ważnymi informacjami. Organizer zawierał w sobie wszystkie dane, jakich mogła potrzebować podczas spotkania, i był na tyle niewielki, że mieścił się w kieszeni. Jeśli Lucas Hunter będzie typowym przedstawicielem swojej rasy, przyjdzie z papierowymi kopiami wszystkiego. Hunter stał się alfą w sforze lampartów DarkRiver w wieku dwudziestu trzech lat. W ciągu następnych dziesięciu DarkRiver umocniło swoje panowanie nad San Francisco i okolicą do tego stopnia, że zdominowało inne drapieżniki. Zmiennokształtni z zewnątrz, którzy chcieli pracować, żyć czy bawić się na jego terytorium, musieli otrzymać pozwolenie. Jeśli tego nie dopełnili, przekonywali się, z jak brutalną skutecznością lamparty egzekwują swoje prawa do terytorium. Podczas zaznajamiania się z materiałem Saschę zaskoczyło, że alfa DarkRiver

wynegocjował obustronny pakt o nieagresji ze SnowDancer, sforą wilków, która kontrolowała resztę Kalifornii. Wszyscy wiedzieli, że wilki były bezlitosne wobec każdego, kto ośmielił się rosnąć w siłę na ich terytorium, więc Sascha zastanawiała się nad cywilizowanym wizerunkiem DarkRiver. Nikt miły i uprzejmy nie pokona SnowDancer. Rozległ się miękki dźwięk dzwonków. – Idziemy, matko? – Nikita nigdy nie okazywała Saschy macierzyńskiego ciepła, ale protokół wymagał, by zwracać się do niej zgodnie z określeniem pokrewieństwa. Nikita skinęła głową, wstała i wyprostowała całe swoje pełne gracji sto siedemdziesiąt dwa centymetry. Ubrana w czarny garnitur rozjaśniony bielą bluzki, z włosami obciętymi tuż poniżej uszu w pasującym do niej bezceremonialnym stylu w każdym calu wyglądała na kobietę sukcesu. Była piękna. I śmiertelnie niebezpieczna. Sascha wiedziała, że kiedy szły obok siebie, nikt nie uznałby ich za matkę i córkę. Były tego samego wzrostu, lecz na tym podobieństwa się kończyły. Nikita odziedziczyła azjatyckie oczy, proste włosy i porcelanową cerę po matce, pół-Japonce. W genach Saschy po wschodnim dziedzictwie pozostał jedynie lekki skos oczu. Zamiast lśniącej granatowej czerni jej włosy miały głęboki odcień hebanu, który pochłaniał światło jak atrament, i wiły się tak dziko, że każdego ranka była zmuszona zaplatać je w ścisły warkocz. Jej skóra zaś miała odcień ciemnego miodu – dowód wpływu genów nieznanego ojca. Akt urodzenia Saschy stwierdzał, że miał angielsko-indiańskich rodziców. Zwolniła nieco, kiedy zbliżyły się do sali konferencyjnej. Nienawidziła spotkań ze zmiennokształtnymi, i to nie z powodu generalnej odrazy, jaką w Psi wzbudzała ich otwarta emocjonalność. Wydawało się jej, że oni wiedzieli. Jakoś wyczuwali, że nie była jak inni, że była wadliwa. – Panie Hunter. Uniosła wzrok na dźwięk głosu matki i znalazła się w bezpośredniej bliskości najbardziej niebezpiecznego osobnika płci męskiej, jakiego kiedykolwiek widziała. Nie było innych słów na jego opisanie. Miał dużo powyżej metra osiemdziesięciu i był zbudowany jak żyjąca w dziczy maszyna do walki – składał się z samych smukłych mięśni i napiętej siły. Czarne włosy pieściły jego ramiona, lecz nie było w tym niczego miękkiego. Wprost przeciwnie, zdradzały niepowstrzymaną pasję i mroczny głód lamparta skrytego pod jego skórą. Nie miała wątpliwości, że przed nią stał drapieżnik. Wtedy odwrócił głowę i zobaczyła prawą część jego twarzy – przydymione złoto jego skóry znaczyły cztery poszarpane linie, jakby pozostałość po pazurach wielkiej bestii. Jego oczy lśniły hipnotyczną zielenią, lecz jej uwagę przyciągnęły właśnie szramy na twarzy. Nigdy wcześniej nie była tak blisko jednego z łowców zmiennokształtnych. – Pani Duncan. – Głos miał niski i nieco chropawy, jakby załamywał się na granicy zwierzęcego pomruku. – To jest moja córka, Sascha. Będzie łącznikiem w tym projekcie. – Miło mi, Sascha. – Skinął głową w jej kierunku, a jego oczy zatrzymały się na niej dłużej, niż było to konieczne. – Mnie również. Czy usłyszał jej nierówne tętno? Czy to prawda, że zmysły zmiennych były ostrzejsze niż innych ras? – Proszę. – Wskazał dłonią krzesła stojące przy stole o szklanym blacie i poczekał, aż usiądą, zanim sam zajął miejsce. Wybrał krzesło stojące dokładnie naprzeciwko Saschy. Zmusiła się, by oddać mu spojrzenie, nie pozwalając sobie jednocześnie na to, aby jego rycerskość osłabiła jej tarcze ochronne. Łowcy byli szkoleni w wywąchiwaniu słabości u swoich ofiar. – Przyjrzałyśmy się pańskiej ofercie – zaczęła. – I co o niej myślicie? Jego oczy były nieprawdopodobnie przejrzyste i spokojne jak głębia oceanu. I nie dostrzegła w nich niczego zimnego, co by zaprzeczyło jej pierwszemu wrażeniu, że jest ledwie

trzymaną na uwięzi czystą dzikością. – Musi pan wiedzieć, że biznesowa współpraca między Psi a zmiennokształtnymi rzadko się udaje. To kwestia odmiennych priorytetów. – W porównaniu z głosem Lucasa ton Nikity wydawał się absolutnie beznamiętny. W odpowiedzi alfa uśmiechnął się tak szelmowsko, że Sascha nie była w stanie odwrócić wzroku. – W tym wypadku mamy raczej podobne priorytety. Wy potrzebujecie pomocy w planowaniu i budowie mieszkań, które spodobają się zmiennokształtnym, a ja chcę poznać najnowsze projekty Psi. Sascha wiedziała, że chodzi o coś więcej. Oni rzeczywiście go potrzebowali, ale on nie potrzebował ich – interesy DarkRiver były tak rozległe, że konkurowały z interesami Psi. Świat się zmieniał i ludzie oraz zmiennokształtni nie chcieli już grać drugich skrzypiec. To, że większość Psi ignorowała tę zmianę w rozkładzie sił, było oznaką ich arogancji. Siedząc tak blisko skoncentrowanej pasji, jaką był Lucas Hunter, dziwiła się ślepocie swoich pobratymców. – Podczas naszej ewentualnej współpracy będziemy oczekiwali tego samego poziomu gwarancji, jakie otrzymujemy przy okazji współpracy z firmami budowlanymi i konstrukcyjnymi należącymi do Psi. Lucas patrzył na siedzącą naprzeciwko niego lodowatą doskonałość, Saschę Duncan, i nagle poczuł, że chciałby wiedzieć, co go w niej tak niemożebnie irytowało. Bestia wierciła się i warczała w klatce jego umysłu gotowa do skoku i obwąchania ciemnoszarego garnituru kobiety. – Oczywiście – powiedział, zafascynowany błyskami białego światła, które pojawiały się i znikały w czerni jej oczu. Rzadko bywał tak blisko kardynalnych Psi. Było ich niewielu i nie mieszali się z masami, gdyż zaraz po osiągnięciu dojrzałości Rada Psi dawała im wysokie stanowiska. Sascha była młoda, ale z pewnością nie zielona. Wyglądała na równie bezlitosną jak jej pobratymcy. Równie pozbawioną uczuć i równie zimną. Mogła być zabójcą. Każdy z nich mógł być. To z tego powodu od miesięcy DarkRiver śledzili wysoko postawionych Psi, szukając sposobu na pokonanie ich obrony. Projekt Duncan był niewiarygodną szansą. Nie tylko dlatego że Nikita była potężna, ale też dlatego że należała do wewnętrznego kręgu – Rady Psi. Jak tylko Lucas znajdzie się w środku, jego zadaniem będzie odkrycie tożsamości sadystycznego Psi, który skradł życie jednej z kobiet DarkRiver… i zniszczenie go. Żadnej litości. Żadnego wybaczenia. Sascha spojrzała na trzymany w ręku cienki organizer. – Możemy zaoferować siedem milionów. Wziąłby nawet centa, gdyby miało mu to zagwarantować przepustkę do sekretnych korytarzy świata Psi, lecz nie mógł pozwolić, by zaczęli coś podejrzewać. – Panie – powiedział, wypełniając to słowo zmysłowością tkwiącej w nim bestii. Większość zmiennokształtnych i ludzi zareagowałaby na obietnicę rozkoszy, jaką implikował ten ton, lecz te dwie pozostały niewzruszone. – Wszyscy wiemy, że kontrakt ten jest wart co najmniej dziesięć milionów. Nie marnujmy czasu. Mógłby przysiąc, że na nocnym niebie oczu Saschy rozbłysło światło, które mówiło, że wyzwanie zostało zaakceptowane. W odpowiedzi tkwiąca w nim pantera zamruczała miękko. – Osiem. I chcemy mieć prawo do akceptacji każdej fazy prac – od pomysłu do budowy. – Dziesięć – upierał się jedwabistym tonem. – Wasze żądania spowodują znaczące opóźnienia. Nie mogę pracować efektywnie, jeśli będę musiał wlec się tu za każdym razem, gdy będę chciał zmienić jakiś drobiazg. Choć istniała szansa, że wizyty te pomogą mu zebrać informacje i umożliwią znalezienie mordercy, ale jakoś w to wątpił. Nikita raczej nie zostawiała byle gdzie ważnych dokumentów Rady.

– Proszę dać nam chwilę. Starsza kobieta spojrzała na młodszą. Poczuł, jak na karku jeżą mu się włoski. Zawsze tak się działo w obecności Psi, którzy używali swoich mocy. Telepatia była jednym z wielu ich talentów i z pewnością przydawała się podczas biznesowych negocjacji, ale umiejętności te powodowały ich zaślepienie, a zmiennokształtni już dawno nauczyli się wykorzystywać przekonanie Psi o swojej wyższości. Niemal minutę później Sascha oznajmiła: – Posiadanie kontroli nad każdym etapem jest dla nas bardzo ważne. – Wasze pieniądze, wasz czas. Położył dłonie na stole i zetknął je palcami, zauważając, że jej oczy natychmiast pobiegły za tym ruchem. Interesujące. Z jego doświadczenia wynikało, że Psi nigdy nie zdradzali świadomości języka ciała. Jakby byli totalnymi mózgowcami, zamkniętymi w świecie własnych umysłów. – Jeśli jednak nalegacie na tak wielkie zaangażowanie, nie mogę obiecać, że będziemy się trzymać terminów. W gruncie rzeczy mogę niemal zagwarantować, że terminy zostaną przekroczone. – Mamy propozycję, która to zmieni. – Oczy w kolorze nocnego nieba napotkały jego wzrok. Uniósł brew. – Słucham. Pantera wewnątrz niego także słuchała. Zarówno mężczyzna, jak i bestia czuli się pochwyceni przez Saschę Duncan w sposób, którego żadne z nich nie rozumiało. Część niego pragnęła ją pogłaskać… a część ugryźć. – Chcemy pracować ramię w ramię z DarkRiver. Dlatego proszę, aby zapewnił mi pan biuro w pańskim budynku. Wszystkie nerwy w jego ciele się napięły. Właśnie otrzymał dostęp do kardynalnego Psi prawie przez całą dobę. – Chcesz być przyczepiona do mojego biodra, kochanie? W porządku. – Jego zmysły uchwyciły zmianę w atmosferze, lecz doznanie to było tak subtelne, że zniknęło, zanim zdołał ją zidentyfikować. – Czy jesteś upoważniona do akceptowania zmian? – Tak. Nawet jeśli pojawi się potrzeba konsultacji z matką, nie będę musiała opuszczać budowy. – Przypomniała mu, że jest Psi, członkiem rasy, która dawno temu poświęciła swoje człowieczeństwo. – Na jaką odległość kardynalni potrafią się porozumiewać? – Na wystarczającą. – Nacisnęła coś na małym ekranie. – Więc zgadzamy się na osiem? Uśmiechnął się w reakcji na jej próbę schwytania go przez zaskoczenie, rozbawiony jej niemal kocim sprytem. – Dziesięć albo wyjdę stąd, a wy będziecie musiały znaleźć sobie coś o niższej jakości. – Nie jesteś jedynym ekspertem w kwestii upodobań zmiennokształtnych. – Pochyliła się odrobinę do przodu. – Nie. – Zaintrygowany Psi, która zdaje się używać swojego ciała na równi z umysłem, świadomie powtórzył jej ruch. – Ale ja jestem najlepszy. – Dziewięć. Nie mógł pozwolić, żeby uznały, że jest słaby – Psi respektowali tylko najzimniejszy, najokrutniejszy rodzaj siły. – Dziewięć i obietnica kolejnego miliona, jeśli wszystkie domy zostaną sprzedane przed otwarciem. Znów cisza. Włoski na jego karku ponownie się uniosły. Wewnątrz jego umysłu bestia łapami młóciła powietrze, jakby próbując uchwycić iskry energii. Większość zmiennokształtnych nie potrafiła wyczuć elektrycznego sztormu generowanego przez Psi, ale był to całkiem użyteczny talent.

– Zgadzamy się – powiedziała Sascha. – Zakładam, że masz kontrakt na papierze. – Oczywiście. – Otworzył skoroszyt i przesunął po blacie kopie dokumentów, które z pewnością miały na swoich ekranach. Sascha wzięła papiery i przekazała je matce. – Elektroniczne wersje byłyby wygodniejsze. Słyszał to już setki razy od setek Psi. Jednym z powodów, dla którego zmiennokształtni nie dawali się unieść technologicznej fali, był zwykły upór. Drugim – sprawa bezpieczeństwa; jego rasa hakowała bazy danych Psi od dekad. – Lubię rzeczy, które można wziąć w dłonie, dotknąć i powąchać. To sprawia przyjemność wszystkim moim zmysłom. Była to aluzja seksualna, którą z pewnością zrozumiała, ale reakcji nie było. Sascha Duncan była równie zimna jak każdy Psi, którego kiedykolwiek spotkał – żeby zdobyć informacje o tym, gdzie jej rasa przetrzymuje seryjnych zabójców, musiał ją najpierw rozmiękczyć. A myśl o tym, że będzie się spotykał akurat z tą przedstawicielką Psi, była zaskakująco atrakcyjna, chociaż aż do tej chwili uważał ich wszystkich jedynie za beznamiętne maszyny. Wtedy spojrzała w górę, szukając jego wzroku, a pantera wewnątrz niego otworzyła paszczę w bezgłośnym ryku. Polowanie się rozpoczęło. A zdobyczą była Sascha Duncan. Dwie godziny później Sascha zamknęła drzwi do swojego mieszkania i zrobiła mentalny przegląd pomieszczeń. Nic. Znajdujące się w tym samym budynku co biura lokum miało doskonałe zabezpieczenia, mimo to wykorzystywała swoje zdolności, by ustawić wokół pomieszczeń kolejny poziom osłon. Wymagało to sporego wysiłku psychicznego, lecz gdzieś musiała czuć się całkowicie bezpieczna. Zadowolona, że nikt nie włamał się do mieszkania, systematycznie sprawdziła każdy z wewnętrznych zamków chroniących ją przed przepastną siecią Psi. Wszystko działało. Nikt nie mógłby dostać się do jej umysłu bez jej wiedzy. Dopiero wtedy pozwoliła sobie opaść na lodowato błękitny dywan, którego barwa budziła w niej drżenie. – Komputer. Podnieś temperaturę o pięć stopni. – Uwzględnione – odrzekł mechaniczny głos potężnego komputera, który zarządzał budynkiem. W domach, które będzie budowała z Lucasem Hunterem, nie będzie takich systemów komputerowych. Lucas. Jej oddech zmienił się w szereg krótkich sapnięć, kiedy pozwoliła umysłowi uwolnić się od wszystkich emocji, jakie musiała ukrywać podczas spotkania. Strach. Rozbawienie. Głód. Żądza. Pożądanie. Potrzeba. Zdjęła spinkę z warkocza i wsunęła dłonie w burzę loków. Dopiero potem zsunęła marynarkę z ramion i odrzuciła ją na bok. Nabrzmiałe piersi bolały, naciskając na miseczki biustonosza. Chciała rozebrać się do naga i otrzeć się o coś gorącego, twardego i męskiego. Z jej gardła wyrwał się jęk, kiedy zamknęła oczy i zaczęła się kiwać w przód i w tył, próbując przejąć kontrolę nad falą uderzających w nią obrazów. To nie powinno się zdarzyć. Nie miało znaczenia, jak bardzo uprzednio traciła nad sobą kontrolę. Nigdy wcześniej jednak nie było to tak silne, tak seksualne. Gdy przyznała to przed sobą, lawina jakby nieco zwolniła i Sascha odnalazła w sobie wystarczająco dużo siły, by wyrwać się ze szponów głodu.

Podniosła się z podłogi, poszła do kuchenki i nalała wody do szklanki. Kiedy przełykała, ujrzała swoje odbicie w lustrze z ozdobną ramą, które wisiało obok zabudowanej lodówki. Był to podarunek od zmiennokształtnego doradcy, z jakim przyszło jej współpracować przy innym projekcie. Zatrzymała je, mimo że matka na jego widok tylko unosiła brew. Tłumaczyła, że próbuje zrozumieć inną rasę. Ale prawda była taka, że podobały jej się dzikie barwy ramy. Teraz jednak wolałaby, żeby lustra tu nie było. Pokazywało bowiem to, czego nie chciała widzieć: plątanina czarnych włosów krzyczała o prymitywnej namiętności i pożądaniu, o rzeczach, o których Psi nie powinni nic wiedzieć. Jej twarz była zarumieniona jakby od gorączki, na policzkach wykwitły smugi czerwieni, a jej oczy… Mój Boże, jej oczy były ucieleśnieniem czarnej nocy. Odstawiła szklankę i odsunęła włosy z twarzy, szukając. Nie było pomyłki. W ciemności nie było światła. To mogło się zdarzyć jedynie wtedy, kiedy Psi zużywał ogromną ilość energii psychicznej. Coś takiego jej przytrafiło się pierwszy raz. Jej oczy mogły ją określać jako kardynalną, lecz jej moce były upokarzająco słabe. Tak słabe, że nikt zatrudniony przez Radę nie chciał wziąć jej na współpracownika. Jej brak jakiejkolwiek prawdziwej siły zadziwiał trenujących ją instruktorów. Wszyscy zawsze mówili, że w głębi jej umysłu znajdowała się potężna moc, która jednak nigdy się nie ujawniła. Do tej chwili. Potrząsnęła głową. Nie. Nie zużyła żadnej psychicznej energii, więc to coś innego musiało wywołać tę ciemność, coś, o czym inni Psi nie wiedzieli, ponieważ nie czuli. Jej oczy pobiegły do konsoli komunikacyjnej zamontowanej przy ścianie naprzeciwko kuchenki. Jedno było jasne – nie mogła tak wyjść z mieszkania. Każdy, kto by ją teraz zobaczył, w mgnieniu oka wysłałby ją na rehabilitację. Strach znów ścisnął ją mocno. Pewnego dnia, gdy będzie na zewnątrz, znajdzie sposób na ucieczkę, na przecięcie połączenia z siecią Psi bez narażania ciała na paraliż i śmierć. Może nawet dowie się, jak naprawić powstałe uszkodzenia. Nie może jednak trafić do Centrum, bo jej świat stałby się ciemnością. Bezkresną, milczącą ciemnością. Ostrożnie odsunęła pokrywę konsoli i zajęła się obwodami. Dopiero kiedy położyła ją na miejsce, wcisnęła kod Nikity. Matka mieszkała w tym samym penthousie kilka pięter wyżej. Odpowiedź nadeszła kilka sekund później. – Sascha, twój ekran jest wyłączony. – Nie zauważyłam – skłamała. – Poczekaj chwilę. – Zamilkła na moment, by wzmocnić efekt, po czym odetchnęła ostrożnie. – To chyba awaria. Powiem technikowi, żeby to sprawdził. – Dlaczego dzwonisz? – Obawiam się, że muszę odwołać naszą kolację. Otrzymałam od Lucasa Huntera pewne dokumenty i chciałabym się z nimi zapoznać przed kolejnym spotkaniem. – Jest szybki jak na zmiennokształtnego. W takim razie zobaczymy się jutro po południu na naradzie. Dobranoc. – Dobranoc, matko – powiedziała w powietrze. Chociaż Nikita była dla niej matką nie bardziej niż komputer, który kontrolował mieszkanie, to bolało. Lecz tego wieczoru ów ból przyćmiły o wiele bardziej niebezpieczne emocje. Ledwie zaczęła się uspokajać, kiedy konsola rozbrzmiała sygnałem nadchodzącej rozmowy. Kod identyfikacyjny był połączony z ekranem, nie wiedziała więc, kto dzwoni. – Sascha Duncan – powiedziała, próbując nie panikować, że Nikita zmieniła zdanie. – Witaj, Sascha. Jej kolana niemal się ugięły pod wpływem aksamitnego jak miód głosu, który teraz bardziej przypominał mruczenie niż warkot.

– Pan Hunter. – Lucas. W końcu jesteśmy kolegami. – Dlaczego dzwonisz? – Jedynie brutalna rzeczowość mogła pomóc jej zapanować nad emocjami. – Sascha, nie widzę cię. – To awaria ekranu. – Nie jest to zbyt praktyczne. Czy w jego głosie usłyszała rozbawienie? – Zakładam, że nie dzwonisz na pogaduszki... – Chciałem zaprosić cię na jutrzejsze spotkanie przy śniadaniu z zespołem projektantów. Nie wiedziała, czy jego głos zawsze brzmiał jak zaproszenie do grzechu, czy też modulował go tak teraz, żeby wytrącić ją z równowagi. Ale jeśli choćby podejrzewał, że coś jest z nią nie w porządku, zaniepokoiła się, to prawie sama podpisała na siebie wyrok śmierci. W końcu internowanie w Centrum nie było niczym więcej jak śmiercią za życia. – Czas? – Zawinęła ramiona ciasno wokół żeber i zmusiła głos, by brzmiał równo. Psi byli bardzo, bardzo ostrożni. Nie mogli pozwolić, by świat ujrzał ich błędy, ich wadliwych członków. Nikomu nie udało się wygrać walki z Radą po tym, jak został skierowany na rehabilitację. – Siódma trzydzieści. Czy to dla ciebie odpowiednia godzina? Jak on to robi, że biznesowe zaproszenie w jego ustach brzmi jak kuszenie do grzechu? A może to wszystko tkwi w jej umyśle – najwyraźniej w końcu zaczęła rozpadać się na kawałki. – Miejsce? – Moje biuro. Wiesz, gdzie jest? – Oczywiście. DarkRiver rozbiło swój obóz w pobliżu pełnego chaosu Chinatown, przejmując na własność średniej wielkości biurowiec. – Będę tam. – Będę czekał. Przy jej wyostrzonych zmysłach zabrzmiało to bardziej jak groźba niż obietnica.

ROZDZIAŁ 2 Lucas podszedł do krawędzi swojego biura i spojrzał w dół na wąskie ulice buchającego zmysłowością Chinatown. Wszystkie jego myśli skoncentrowane były na ciemnych jak nocne niebo oczach Saschy. Jego zwierzęca natura wywąchała w niej coś, co niezupełnie pasowało... co nie do końca było… właściwe. Ale też nie emanował z niej mdły zapach szaleństwa, lecz smakowicie podniecający aromat, który stał w sprzeczności z metalicznym odorem większości Psi. – Lucas? Nie musiał się odwracać, żeby rozpoznać przybysza. – Dorian? Coś się stało? Dorian stanął obok niego. Ze swoimi jasnymi włosami i niebieskimi oczyma mógłby uchodzić za surfera czekającego na odpowiednią falę, gdyby nie dzikość w jego wzroku. Dorian był uśpionym lampartem. Coś poszło nie tak, kiedy tkwił jeszcze w macicy, i urodził się zmiennokształtnym pod wszystkimi względami z wyjątkiem jednego – nie miał zdolności do zmiany formy. – Jak poszło? – Mam cień Psi. Patrzył na samochód przesuwający się po pogrążającej się w mroku ulicy. Napędzające go komórki energetyczne nie zostawiały śladów po przejściu. Stworzyli je zmiennokształtni. Bez nich świat tonąłby teraz w bagnie zanieczyszczeń, choć to Psi uważali siebie za liderów planety. Zmiennokształtni słyszeli bicie serca Ziemi, to oni widzieli łączące się strumyki życia. Oni i niektórzy ludzie. – Myślisz, że możesz z niej coś wyciągnąć? Lucas wzruszył ramionami. – Jest jak oni wszyscy. Ale dostałem się. A ona jest kardynalna. Dorian zakołysał się na obcasach. – Jeśli jedno z nich wie o zabójcy, to wszyscy wiedzą. Są połączeni tą swoją pajęczyną. – Nazywają ją siecią Psi. – Lucas pochylił się do przodu i przyłożył dłonie do szyby, rozkoszując się jej chłodnym pocałunkiem. – Nie jestem pewien, czy to tak działa. – To jest cholerny umysł roju. Jak inaczej miałby działać? – Są bardzo zhierarchizowani. Nie sądzę, żeby masy miały dostęp do wszystkiego. Z pewnością demokracja jest im znana jedynie ze słyszenia. – Ale twoja kardynalna będzie wiedziała. Lucas był prawie pewien, że Sascha jest członkiem wewnętrznego kręgu – w końcu miała potężny umysł i w dodatku była córką radnej. I zamierzał się dowiedzieć, co ona wie. – Czy kiedykolwiek spałeś z Psi? Wreszcie spojrzał na Doriana, rozbawiony. – Mówisz, że powinienem ją uwieść, żeby wyciągnąć z niej informacje? – Myśl ta powinna być odpychająca, lecz zarówno człowiek, jak i bestia byli nią zaintrygowani. Dorian roześmiał się. – Taa, racja, twój ptak pewnie by zamarzł. – W jego oczach lśniło coś jasnego i gniewnego. – Chciałem powiedzieć, że oni naprawdę niczego nie czują. Kiedy byłem młody i głupi, poszedłem do łóżka z jedną z nich. Byłem pijany, a ona zaprosiła mnie do swojego pokoju w akademiku. – Niezwykłe. Psi zazwyczaj trzymali się ze sobą. – Myślę, że dla niej było to coś w rodzaju eksperymentu. Robiła doktorat. Uprawialiśmy seks, ale przysięgam, że czułem się, jakbym leżał z bryłą betonu. Żadnego życia, żadnych emocji.

Lucas pozwolił, aby przez jego umysł przewinęły się obrazy Saschy Duncan. Zmysły jego pantery zastygły, kiedy wąchała ich echo w pamięci. Psi była lodowata, ale było w niej coś jeszcze. – Możemy się nad nimi jedynie litować. – Zasługują na nasze pazury, a nie litość. Lucas znów popatrzył na miasto. Jego gniew był równie głęboki jak Doriana, tyle że lepiej go ukrywał. Sześć miesięcy temu razem odkryli ciało Kylie. Siostra Doriana została zaszlachtowana. Na zimno. Klinicznie. Bez litości. Bez jakiegokolwiek szacunku dla pięknej, pełnej życia kobiety. Na miejscu zbrodni nie było nawet śladu zwierzęcego zapachu, ale Lucas odkrył metaliczny odór Psi. Inni zmiennokształtni widzieli brutalną efektywność zabójcy i wiedzieli dokładnie, jaki typ potwora mógł tego dokonać. Rada Psi jednak stwierdziła, że o niczym nie wie, a policja zrobiła tak niewiele, jak gdyby nie chciała znaleźć mordercy. Kiedy DarkRiver zaczęło grzebać głębiej w tej sprawie, odkryło kilka innych zabójstw z tym samym podpisem. Wszystkie były pogrzebane tak głęboko, że mogła za tym stać tylko jedna organizacja. Rada Psi była jak pająk i każdy posterunek policji w kraju oplatała jego pajęczyna. Zmiennokształtni mieli już dość – dość arogancji Psi, dość ich polityki i dość manipulacji. Dekady uraz i furii zmieniły się w beczkę prochu, którą Psi nieświadomie podpalili swoją ostatnią nikczemnością. Zaczęła się wojna. I jedna bardzo niezwykła Psi znalazła się w samym jej środku. Kiedy Sascha przyjechała do budynku DarkRiver punktualnie o siódmej trzydzieści rano, Lucas czekał na nią przy wejściu. W dżinsach, białym podkoszulku i czarnej marynarce z syntetycznej skóry zupełnie nie wyglądał jak biznesmen, którego spotkała wczoraj. – Sascha, dzień dobry. – Jego powolny uśmiech wymuszał podobną odpowiedź. Tym razem była przygotowana. – Dzień dobry. Przejdziemy na spotkanie? – Jedynie najzimniejsza praktyczność mogła utrzymać tego samca na odległość. Nie musiała być geniuszem, by się domyślić, że był przyzwyczajony do dostawania wszystkiego, co chce. – Obawiam się, że plany się zmieniły. Uniósł dłonie w pojednawczym geście, ale w tym mężczyźnie nie było nic uległego. – Jeden z członków mojego zespołu nie mógł dostać się do miasta na czas, więc przełożyłem spotkanie na trzecią. Wyczuwała podstęp, ale nie wiedziała, czy próbował ją oczarować, czy kłamał. – Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś? – Pomyślałem, że skoro już jesteś w drodze, możemy równie dobrze obejrzeć miejsce, jakie upolowałem. – Uśmiechnął się. – To będzie bardzo efektywne wykorzystanie naszego czasu. Wiedziała, że się z niej podśmiewał. – No to jedźmy. – Moim samochodem. Nie zaprotestowała. Żaden prawdziwy Psi by tego nie zrobił. On znał drogę, więc było logiczne, że to on będzie prowadził. Ale ona nie była normalną Psi i miała ochotę mu powiedzieć, żeby dał sobie spokój z tymi autorytarnymi rozkazami. – Jadłaś śniadanie? – spytał, kiedy oboje siedzieli już w samochodzie, a on włączył ręczne sterowanie. Była zbyt zdenerwowana, żeby jeść. Coś w Lucasie Hunterze przyspieszało jej staczanie się w szaleństwo, a ona nie potrafiła tego powstrzymać ani wikłania się w utarczki z nim. – Tak – skłamała, nie wiedząc dlaczego. – Dobrze. Nie chciałbym, żebyś mi tu zemdlała. – Nigdy w życiu nie zemdlałam, więc jesteś bezpieczny.

Patrzyła na miasto przemykające obok, kiedy zbliżali się do mostu Bay. San Francisco było lśniącym klejnotem nad morzem, lecz ona wolała tereny poza nim, gdzie panowała natura. W niektórych miejscach lasy sięgały aż do granicy z Nevadą i ciągnęły się jeszcze dalej. Narodowy Park Yosemite był jednym z największych dzikich obszarów. Kiedyś, dwieście lat temu, uznano, że powinien ograniczać się do wschodniego Mariposa, ale zmiennokształtni wygrali tę wojnę i pozwolono Yosemite rozrastać się swobodnie, aż połączył się z innymi zalesionymi terenami, włączając w to lasy El Dorado i Tahoe, jakkolwiek miasto nad jeziorem Tahoe nadal świetnie prosperowało. Teraz park pokrywał połowę Sacramento i otaczał bogaty, pełen winnic region Napa, aby objąć od północy Santa Rosa. Na południowym wschodzie San Francisco niemal połknęło Modesto. Ponieważ leśne ostępy nadal się rozrastały, jedynie część Yosemite pozostała parkiem narodowym. Reszta była chroniona przed wpływem cywilizacji, jakkolwiek pod pewnymi warunkami dopuszczano budowę osiedli mieszkaniowych. Jeśli się nie myliła, żaden Psi nie prosił o pozwolenie zamieszkania tak blisko dziczy. To sprawiało, że zastanawiała się, jak ich zielony, pełen lasów kraj by wyglądał, gdyby to Psi rządzili. Jakoś wątpiła, że wtedy większość Kalifornii byłaby systemem gigantycznych parków i lasów. Nagle uświadomiła sobie, że Lucas patrzy na nią pytająco. Milczała od ponad czterdziestu minut. Na szczęście Psi znani byli z niechęci do błahych rozmów. – Jak długo potrwa zakończenie transakcji, jeśli zgodzimy się na zakup miejsca, które wybrałeś? Spojrzał z powrotem na drogę. – Dzień. Ziemia znajduje się na terytorium DarkRiver, lecz za sprawą pewnego potknięcia historii jest własnością SnowDancer. Będą szczęśliwi, gdy uda im się ją sprzedać za odpowiednią cenę. – Jesteś bezstronnym uczestnikiem negocjacji? Wykorzystała okazję, żeby przyjrzeć się do woli śladom na jego twarzy. Dzikie i prymitywne, przyciągały do siebie coś skrytego wewnątrz niej. Nie mogła przestać myśleć, że prawdopodobnie zdradzały jego prawdziwą naturę. – Nie. Ale oni nie będą chcieli rozmawiać z nikim innym, więc musicie mieć nadzieję, że was nie wydymamy. Nie była pewna, czy powinna traktować go poważnie. – Jesteśmy w pełni świadomi wartości ziemi. Nikomu jeszcze nie udało się nas wydymać. Jego usta się wygięły. – To najlepsza lokacja na to, co chcecie wybudować. Myśl o zamieszkaniu na tym terenie przyprawia większość zmiennokształtnych o mokre sny. Sascha zastanawiała się, czy jego ordynarny sposób wyrażania się ma na celu zdenerwowanie jej. Czy ten zbyt inteligentny jak na jej potrzeby lampart zorientował się już, że ona jest wadliwa w najbardziej podstawowym zakresie? Mając nadzieję, że zbije go z tropu, następne słowa wypowiedziała bezbarwnym tonem: – To bardzo barwne ujęcie, ale mnie nie obchodzą ich sny. Ja tylko chcę, żeby wykupili tu mieszkania. – Wykupią. – W to Lucas nie wątpił. – Jesteśmy prawie na miejscu. Skręcił w boczną drogę i pojechał jeszcze jedną, zanim zaparkował samochód w pobliżu olbrzymiej otwartej przestrzeni z pojedynczymi drzewami. Odsunął drzwiczki i wysiadł, sfrustrowany niemożnością przebicia się przez warstwę lodu, którą Sascha otoczyła się jak stalą. Zaplanował tę podróż i wizytę na miejscu budowy, by zacząć wyciągać z niej informacje. Lecz skłonienie Psi do otwartości przypominało próbę zamiany SnowDancer w lamparty. Najgorsze jednak było to, że fascynowało go wszystko, co dotyczyło jego ofiary. Na przykład to, jak bogaty jedwab jej włosów ściemniał niemożliwie w słońcu, kiedy wyszła, żeby rozprostować nogi. Lub jak jej skóra lśniła ciemnym miodem. – Czy mogę o coś zapytać? – Głód pochodził od uwięzionej we wnętrzu pantery, ale

mężczyzna dostrzegł w tym dla siebie pewne możliwości. Sascha uniosła wzrok. – Proszę bardzo. – Pochodzenie twojej matki jest zdecydowanie azjatyckie, lecz wasze imiona są słowiańskie, a nazwisko szkockie. To wzbudza moją ciekawość. – Szedł obok niej, kiedy przyglądała się posiadłości. – To nie jest pytanie. Lucas zmrużył oczy. Odnosił wrażenie, że się z nim droczyła, ale przecież Psi nigdy się nie droczyli. – Skąd wzięła się taka interesująca mieszanka? – spytał, nie mając pojęcia, co o niej myśleć. Ku jego zaskoczeniu odpowiedziała bez wahania: – W zależności od struktury rodziny bierzemy imiona albo z linii matki, albo ojca. W naszej rodzinie przez ostatnie trzy pokolenia nazwisko było po kądzieli. Ale moja prababcia Ai Kumamoto przyjęła nazwisko męża. Nazywał się Andrew Duncan. – Była Japonką? Skinęła głową. – Jej córka, moja babcia, nazywała się Reina Duncan. Reina miała dziecko z Dymitrim Kukowiczem i to on wybrał imię dla ich dziecka – Nikita. Moja matka kontynuowała tę tradycję nadawania imion, jako że nasi psychologowie wierzą, że pamięć o historii lepiej przygotowuje dziecko do wejścia w społeczność. – Twoja matka wygląda na Japonkę, ale ty nie. Rysy jej twarzy były tak niepowtarzalne, że nie dawały się określić. Nic w niej nie wskazywało, że była wykonana z tej samej matrycy co reszta bezkrwistych, przypominających roboty Psi. – Najwyraźniej w moim przypadku wygrały geny linii męskiej, podczas gdy u niej zwyciężyły żeńskie. Nie potrafił sobie wyobrazić, aby kiedykolwiek mógł opowiadać o swoich rodzicach w ten zimny sposób. Oni go kochali, wychowali i umarli dla niego. Ich pamięć należało czcić najgłębszymi, najsilniejszymi uczuciami. – A twój ojciec? Co on dołożył do tej egzotycznej mieszanki? – Był potomkiem Anglika i Indianki. Coś w jej głosie pobudziło instynkt opiekuńczy jego bestii. – Nie ma go już w twoim życiu? – Nigdy go nie było. Sascha nadal szła wzdłuż ścieżki, próbując odsunąć od siebie ból jednej z najstarszych ran. I tak nie mogła niczego zmienić. Jej ojciec był takim samym Psi jak jej matka. – Nie rozumiem. Tym razem nie droczyła się z nim. – Moja matka wybrała naukową metodę zapłodnienia. Lucas zatrzymał się tak gwałtownie, że niemal zdradziła się, że ją to zaskoczyło. – Co? Poszła do banku spermy i wybrała dawcę z dobrym zestawem genów? – zapytał zdumiony. – Opisałeś to w ordynarny sposób, ale tak. Wśród Psi to teraz najczęściej stosowany sposób zapłodnienia. Sascha doskonale wiedziała, że Nikita oczekiwała od niej tego samego. Niewielu przedstawicieli ich rasy nadal wybierało staromodną metodę. Najwyraźniej była brudna, wymagała czasu, który można by wykorzystać w bardziej konkretny sposób, i nie miała żadnych zalet z punktu widzenia medyczno-psychicznej selekcji. – Proces jest zarówno bezpieczny, jak i praktyczny. Ale ona nie zamierzała się mu poddać. W żadnym razie nie chciała narazić dziecka na wady, które teraz popychały ją na krawędź szaleństwa.

– Możemy wyłowić plemniki i jajeczka, które są jakoś uszkodzone. To dlatego Psi mają pomijalny współczynnik chorób dziecięcych. Mimo to błędy się pojawiały – sama była na to żyjącym dowodem. Lucas pokręcił głową w tak koci sposób, że jej serce podskoczyło. Czasami był tak gładki, tak czarujący, że zapominała o jego zwierzęcej naturze. A potem spojrzał na nią z tym głodnym żarem w oczach i wiedziała, że to, co kryło się za cywilizowaną fasadą, było absolutnie nieujarzmione. – Nie masz pojęcia, co cię omija – powiedział, stając trochę zbyt blisko niej. Nie poruszyła się. Być może był alfą przyzwyczajonym do posłuszeństwa, ale ona nie należała do jego sfory. – Wprost przeciwnie. Byłam jeszcze dzieckiem, kiedy uczono mnie o zwierzęcej reprodukcji. Zachichotał, a ona poczuła pieszczotę jego śmiechu tak głęboko w sobie, gdzie nikt nie powinien móc sięgnąć. – Zwierzęca reprodukcja? Cóż, tak też można to opisać. Czy kiedykolwiek próbowałaś? Stał tak blisko, na wyciągnięcie ręki, że miała problemy ze skoncentrowaniem się na jego słowach. Pachniał niebezpieczeństwem, dzikością i namiętnością – wszystkim tym, czego nie pozwalała sobie nigdy poczuć. Był ucieleśnieniem pokusy. – Nie. Dlaczego miałabym? Nachylił się odrobinę bliżej. – Ponieważ, kochanie, może się okazać, że zwierzę w tobie to polubi. – Nie jestem twoim kochaniem. – Zamarła, gdy tylko te słowa wyskoczyły z jej ust. Żaden Psi nie dałby się tak podpuścić. Oczy Lucasa błyszczały wyzwaniem. – Może mógłbym zmienić twoje zdanie. Mimo że się z nią droczył, wiedziała, że zauważył jej wpadkę i teraz zastanawiał się, co to oznaczało. Nie mogła wymazać tego błędu, ale mogła sprowadzić rozmowę na czysto biznesowe tory. – Co chciałeś mi pokazać? Jego szelmowski uśmiech całkowicie zniszczył jej nadzieję, że zacznie kontrolować to spotkanie. – Mnóstwo rzeczy, kochanie. Mnóstwo rzeczy. Lucas patrzył, jak Sascha chodzi po terenie, i rozkoszował się utrzymującym się w powietrzu jej smakiem, tak ciepłym i egzotycznym jak jej historia. Lampart krążący w klatce jego umysłu był nią zaintrygowany, chciał ją polizać, by się przekonać, czy smakuje tak dobrze, jak on to sobie wyobraża. Złota skóra nęciła pragnącą dotyku naturę zmiennokształtnego, podczas gdy pełnia jej warg wywoływała w nim chęć ugryzienia… w najbardziej erotyczny sposób. Wszystko w niej pobudzało jego zmysły. Podejrzewał jednak, że to musi być jakaś sztuczka Psi, więc walczył z tymi pragnieniami. Czyżby Psi w końcu znaleźli sposób na rozciągnięcie psychicznej władzy na zmiennokształtnych? Jego ludzie zawsze byli bezpieczni, ponieważ Psi byli zbyt zimni, by domyślić się, co na nich działa. Życie, głód, wrażenia, dotyk, seks... Nie zimny, ascetyczny seks, jaki opisał Dorian, lecz namiętny, spocony, sprośny... Lucas kochał zapach kobiet zarówno ludzkich, jak i zmiennokształtnych, uwielbiał ich miękką skórę i krzyki rozkoszy, ale nigdy wcześniej nie ciągnęło go do żadnej z rasy wrogów. Zmagał się z tym, nawet kiedy śledził oczyma kształt ciała Saschy. Była wysoka, ale nie wiotka. Jej ciało miało więcej niebezpiecznych zaokrągleń, niż powinno być dopuszczalne u jej rasy. Mimo czarnego garnituru i sztywnej białej bluzki, które nosiła jak korporacyjną zbroję, był pewien, że jej piersi nie zmieściłyby się w jego dłoniach. A kiedy nachyliła się, żeby obejrzeć coś na ziemi, niemal poddał się żądaniom swojej bestii. Łuk

jej bioder był zmysłowo kobiecy, a pośladki – czystą pokusą w kształcie serca. Odwróciła głowę jakby w odpowiedzi na jego intensywne spojrzenie i mimo dzielącej ich odległości niemal wyczuł emanującą z niej prymitywną zmysłowość, którą próbowała pogrzebać. Marszcząc brwi na tę myśl, zaczął iść w jej stronę. Psi nie były zmysłowe. Były na tyle podobne do maszyn, na ile to było możliwe, żeby nadal pozostać ludźmi. Lecz w tej było coś innego, coś, w co chciał wbić zęby. – Dlaczego wybrałeś to miejsce? – spytała, kiedy się zbliżył. Nocne nieba jej oczu patrzyły na niego bez mrugnięcia. – Chodzą plotki, że iskry białego światła w oczach kardynalnych mogą zmienić się w pewnych okolicznościach w feerię kolorów. – Szukał w jej twarzy odpowiedzi na zagadkę, którą sobą przedstawiała. – Czy to prawda? – Nie. Oczy kardynalnych mogą być czysto czarne, i tyle. – Spojrzała poza niego, a on nagle chciał wierzyć, że zrobiła to dlatego, że jego obecność zakłócała jej zmysły. Jego lampart był rozdrażniony tym, że on był nią zafascynowany, podczas gdy ona wydawała się nieporuszona. – Powiedz mi o tym miejscu. – To najlepsze miejsce na osiedle dla zmiennych – niewiele ponad godzinę drogi od miasta, na terenie wystarczająco zalesionym, żeby nakarmić duszę. Popatrzył na jej stateczny warkocz. Pragnienie pociągnięcia za niego było tak silne, że nawet nie próbował się powstrzymać. Odskoczyła. – Co robisz? – Chciałem poczuć, jakie są twoje włosy. – Wrażenia zmysłowe były dla niego równie niezbędne jak oddychanie. – Dlaczego? Nigdy wcześniej żaden Psi nie zadał mu tego pytania. – To miłe doznanie. Lubię dotykać miękkich, jedwabistych rzeczy. – Rozumiem. Czy w jej odpowiedzi usłyszał drżenie? – Spróbuj. – Co? Pochylił się lekko w zaproszeniu. – No, dalej. W przeciwieństwie do Psi zmienni nie mają nic przeciwko dotykaniu. – Wszyscy wiedzą, że jesteście terytorialni – powiedziała. – Nie każdemu pozwalacie się dotykać. – Nie. Jedynie sfora, partnerzy i kochankowie mają przywileje skóry. Ale nie dostajemy świra jak Psi, jeśli dotknie nas ktoś nieznajomy. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu chciał, żeby go dotknęła. I nie miało to nic wspólnego z wyciąganiem informacji o zabójcy. Ta myśl powinna go powstrzymać, lecz w tym momencie kierował nim lampart, a ten chciał być pogłaskany. Uniosła dłoń i zatrzymała się. – Nie ma powodu, żeby to robić. Zastanawiał się, kogo z nich dwojga chciała przekonać. – Pomyśl o tym jak o eksperymencie badawczym. Czy kiedykolwiek wcześniej dotykałaś zmiennokształtnego? Kręcąc głową, pokonała pozostałą odległość i przesunęła palcami przez jego włosy w sposób, który wywołał w nim pragnienie zamruczenia. Sądził, że po jednym dotknięciu się wycofa, lecz zaskoczyła go, powtarzając ten gest drugi, a potem trzeci raz. – To niezwykłe wrażenie. – Jej dłoń na chwilę zastygła, zanim opadła. – Twoje włosy są chłodne, ciężkie, a ich tekstura podobna jest do satynowego jedwabiu. Można być pewnym, że Psi będzie analizowała coś tak prostego jak dotyk. – Czy mogę?

– Co? Dotknął jej warkocza. Tym razem nie zareagowała. – Mogę go rozplątać? – Nie. Lampart w nim zastygł, wyczuwając w jej tonie cień paniki. – Dlaczego?

ROZDZIAŁ 3 Nie masz takich przywilejów. Chichocząc, przesunął warkocz między palcami. Zrobiła krok do tyłu, jak tylko warkocz uderzył ją w plecy. Czas zabawy dobiegł końca. – Wybrałem tę ziemię – powiedział, odpowiadając na jej wcześniejsze pytanie – ze względu na bliskość tego terenu z naturą. Chociaż większość zmiennych prowadzi cywilizowane życie, jesteśmy w równym stopniu zwierzętami jak ludźmi – w naszej krwi tkwi pragnienie kontaktu z dziczą. – Jak myślisz o sobie? – spytała. – Jak o zwierzęciu czy jako człowieku? – Jesteśmy tym i tym. – Jedno musi dominować. – Zmarszczone brwi zakłóciły doskonałość jej twarzy. Zmarszczone brwi? U Psi? Sekundę później już ich nie było, ale on zauważył. – Nie. Jesteśmy jednym. Jestem tak samo panterą jak człowiekiem. – Myślałam, że jesteś lampartem. – Czarne pantery istnieją w kilku kocich rodzinach. To kolor naszego futra określa nas jako pantery, nie nasz gatunek. – Nie był zaskoczony, że tego nie wiedziała. Dla Psi wszyscy zmiennokształtni byli takimi samymi zwierzętami. To był błąd. Wilk różnił się od lamparta, a orzeł w niczym nie był podobny do łabędzia. A polująca pantera łączyła w sobie niebezpieczeństwo i gwałtowność. Sascha patrzyła, jak wracał do samochodu po telefon, aby zadzwonić do SnowDancer. Jako że był odwrócony do niej plecami, pozwoliła sobie na podziwianie jego męskiego piękna. Był po prostu… pociągający. Nigdy wcześniej nie użyła tego słowa, ale też nigdy nie spotkała nikogo ani niczego, co byłoby warte tego określenia. Ale Lucas Hunter pasował idealnie. W przeciwieństwie do zimnych mężczyzn Psi był zabawny i przystępny. A przez to jeszcze bardziej niebezpieczny. Dostrzegała ukrytego tuż pod powierzchnią drapieżnika – Lucas mógł zachowywać się przyjaźnie, lecz kiedy nadchodził czas ataku, rzucał się do gardła. Nikt nie zostawał alfą sfory drapieżników w tak młodym wieku, jeśli nie tkwił na samym szczycie łańcucha pokarmowego. To jej nie odstraszało. Być może dlatego że widziała prawdziwy terror w labiryntach sieci Psi, rzeczy tak okrutne i złe, że otwarcie drapieżna natura Lucasa byłaby powitana tam jak łyk świeżego powietrza. Może i chciał ją oczarować, ale nigdy nie udawał, że jest kimś innym, niż jest – łowcą w każdym calu, drapieżnikiem do szpiku kości, zmysłowym samcem doskonale świadomym swojej seksualności. Sprawił, że poczuła głód. Wywołał w niej prymitywne i dzikie emocje, które zagrażały integralności jej coraz bardziej kruchej maski zimnej Psi, jaką nosiła, żeby przetrwać. Powinna uciekać od niego jak najdalej. Zamiast tego zorientowała się, że idzie ku niemu, kiedy wracał od samochodu, trzymając przy uchu smukłe srebrne urządzenie, które znajdowało się o lata świetlne od oryginalnego wynalazku pana Bella. – Sprzedadzą za dwanaście milionów. – Zatrzymał się o metr od niej i dał jej znak, że połączenie nadal funkcjonuje. – To dwa razy więcej, niż ziemia jest warta na otwartym rynku. – Nie zamierzała dać się zastraszyć. – Oferuję sześć i pół. Lucas uniósł telefon do ucha i nie powtórzył jej słów, więc zorientowała się, że SnowDancer po drugiej stronie linii musiał ją usłyszeć. Chociaż jej rasa uważała się za najznakomitszych przywódców ziemi, zmiennokształtni także posiadali zadziwiające moce. – Mówią, że nie interesuje ich nabijanie kasy Psi. I jeśli nie kupicie ziemi, oni nie będą płakać. Z radością sprzedadzą ją waszym konkurentom.

Sascha jednak odrobiła zadanie domowe. – Nie mogą. Grupa rodziny Rika-Smythe utopiła wszystkie fundusze w projekcie w San Diego. – No to zostawią tę ziemię odłogiem. Dwanaście milionów albo się wycofują. Patrzył na nią tymi swoimi niewiarygodnie zielonymi oczyma z taką intensywnością, że pomyślała, czy aby nie chce zajrzeć jej prosto w duszę. Mogłaby mu powiedzieć, że to bezowocny wysiłek. Była Psi – nie miała duszy. – Nie stać nas na włożenie tak dużej sumy w projekt. Nigdy nie odzyskamy wkładu. Znajdź mi inne miejsce – powiedziała, próbując utrzymać chłodny ton mimo jego niepokojącej obecności. Tym razem powtórzył jej słowa do telefonu. Przez chwilę słuchał, po czym stwierdził: – Nie ustępują. Ale mają dla was kontrpropozycję. – Słucham. – Dadzą wam ziemię w zamian za pięćdziesiąt procent zysków i gwarancję, że żaden dom nie zostanie sprzedany Psi. Chcą także umieścić we wszystkich umowach punkt zapewniający, że również przyszli właściciele nie będą mogli odsprzedać tych lokali Psi. – Wzruszył ramionami. – Ziemia musi pozostać w rękach zmiennych lub ludzi. To była ostatnia rzecz, jakiej się spodziewała, lecz z jego oczu odczytała, że on wiedział. I nie ostrzegł jej. To wzmogło jej czujność. Czyżby próbował sprowokować ją do reakcji? – Chwileczkę. Nie mam prawa podjąć takiej decyzji. Odeszła kilka kroków, chociaż nie było to konieczne, i skontaktowała się z matką poprzez sieć. Zazwyczaj używały prostej linii telepatycznej, lecz Sascha nie była wystarczająco silna, żeby nawiązać połączenie na tak dużą odległość. To był prosty dowód jej słabości, przypomnienie, że w przeciwieństwie do innych kardynalnych z niej można było zrezygnować. Nikita odpowiedziała natychmiast. – Co się dzieje? Część jej świadomości dotknęła części świadomości Saschy w zamkniętym pokoju mentalnym w bezmiarze sieci. Sascha powtórzyła ofertę i dodała: – To jest zdecydowanie doskonała lokalizacja na potrzeby zmiennokształtnych. Kiedy SnowDancer dadzą nam ziemię, nasza inwestycja stanieje o połowę, więc dzielenie się zyskami nie zmniejszy naszych zarobków. W ostatecznym rozrachunku może nawet bardziej na tym skorzystamy. Nikita milczała przez chwilę i Sascha wiedziała, że sprawdza dane. – Wilki mają nieprzyjemny zwyczaj przejmowania kontroli nad wszystkim, w co wchodzą. Sascha była przekonana, że większość drapieżnych zmiennych to robiła. Na przykład Lucas – próbował ją sobie podporządkować od pierwszej chwili, kiedy na nią spojrzał. – Nie zajmowali się do tej pory nieruchomościami. Myślę, że może to być reakcja emocjonalna na to, że ziemia ma się dostać w ręce Psi. – Może masz rację. – Znów chwila zastanowienia. – Przygotuj porozumienie. Mamy mieć kontrolę nad wszystkim, od projektu do budowy i marketingu. Muszą być cichym partnerem. Podzielimy się zyskami, ale niczym więcej. – A co z ich żądaniem, żeby żadna działka nie przypadła nam? – Nam, Psi. Rasie, do której tak naprawdę nigdy nie należała, ale która była wszystkim, co miała. – To legalne w świetle prawa budownictwa prywatnego. – Ty jesteś szefową projektu. Co o tym myślisz? – Żaden Psi nie będzie chciał tu mieszkać. Taka wielka przestrzeń ich przerażała. Woleli mieszkać w miłych kwadratowych pudełkach z wyraźnymi granicami. – Nie warto o to walczyć, a poza tym nie będziemy musieli płacić Lucasowi, jeśli nie sprzeda wszystkich działek. – Upewnij się, że on to rozumie.

– Tak zrobię. Odnosiła jednak wrażenie, że lampart wyprzedzał ją o kilka kroków – nie wyglądał na głupca czy naiwniaka. – Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz miała jakieś problemy. Obecność Nikity się rozwiała. Kiedy Sascha wróciła do Lucasa, pocierał kark, jak gdyby coś go tam swędziało. Jej oczy pobiegły za ruchem jego ramienia, zafascynowane smukłymi liniami mięśni, wyraźnymi nawet pod skórzaną marynarką. Każdy jego ruch był płynny, pełen gracji, jak u wielkiego kota na polowaniu. Dopiero kiedy uniósł brew, zorientowała się, że się na niego gapi. Walcząc z rumieńcem, powiedziała: – Zgadzamy się na ich żądania, jeśli oni zgodzą się na bycie cichym partnerem. A to oznacza, że nie będziemy od nich słyszeć ani jednego słowa. Opuścił ramię i przyłożył telefon do ucha. – Zgodzili się, przygotuję kontrakt – oświadczył i zamknął komunikator. – Pamiętaj, że musisz sprzedać wszystkie domy, żeby dostać ten ostatni milion. W jego leniwym uśmiechu był cień zadowolenia z siebie. – To żaden problem, kochanie. Wracali już do samochodu, kiedy dotarło do niej, że właśnie zakończyła swój pierwszy interes ze zmiennymi. Nie czuła w związku z tym niepokoju – jej instynkty mówiły, że wszystko się uda. Szkoda tylko że użycie słowa „instynkty” mogłoby ją skazać na chemiczną lobotomię. Lucas był totalnie sfrustrowany. Sascha nie tylko nie przekazała mu żadnej użytecznej informacji, to jeszcze rozpoznawała pewne zachowania typowe dla zmiennokształtnych, z których istnienia żaden Psi nie powinien zdawać sobie sprawy. Poza tym musiał nieustannie zwalczać w sobie pragnienie uczenia jej, zamiast subtelnie wyciągać z niej odpowiedzi. – A co z tym? – Pokazał jej kolejną linijkę na propozycji kontraktu. Siedzieli w jego biurze na najwyższym piętrze budynku DarkRiver. Dla niej przygotował sąsiednie pomieszczenie. To była doskonała sytuacja. Jeśli ona w końcu zacznie mówić. Spojrzała na papier i przesunęła go po ciemnym blacie biurka. – Jeśli zmienisz słowo „na” na „w”, to ja się zgadzam. Pomyślał nad zmianą. – W porządku. SnowDancer nie będą z tobą o to walczyć. – Czyli że zasadniczo będą? – Nie, jeśli kontrakt będzie uczciwy. – Zastanawiał się, czy Psi w ogóle rozumieją pojęcie uczciwości. – Ufają mi, a ja powiem im prawdę. Dopóki nie będziesz kombinowała na boku, dopóty będą się trzymać danego słowa. – Czy słowu zmiennych można ufać? – Prawdopodobnie bardziej niż Psi. Szczęka mu się zacisnęła, kiedy pomyślał o pyszałkowatości, z jaką Psi twierdzili, że nie znają gniewu i przemocy, podczas gdy teraz było już oczywiste, że jest wręcz przeciwnie. – Masz rację. W moim świecie subtelne krętactwo jest uznawane za skuteczne narzędzie w prowadzeniu interesów. Był zaskoczony, że przyznała mu rację w tym względzie. – Tylko subtelne? – Być może niektórzy posuwają się zbyt daleko. Coś ją blokowało, coś, co sprawiało, że chciał zbliżyć się do niej i przesunąć dłonią po jej ciele. Być może dotykiem osiągnąłby więcej niż słowami. – Kto karze tych, którzy posuwają się za daleko? – Rada. – Stwierdziła kategorycznie. – A co, jeśli to Rada się myli? Jej oczy, nieruchome i nieziemsko piękne, napotkały jego wzrok.

– Rada wie o wszystkim, co dzieje się w sieci Psi. Jak może się mylić? Co oznaczało, wydedukował, że nie wszyscy mają dostęp do sekretów sieci. – Ale skoro nikt więcej nie ma dostępu do wszystkich informacji, jak jej członkowie mogą być pociągnięci do odpowiedzialności? – A kto ciebie pociąga do odpowiedzialności? – spytała, zamiast odpowiedzieć. – Kto karze alfę? Chciałby się znaleźć po drugiej stronie stołu, żeby móc jej dotknąć i sprawdzić, czy zwalczała ogień ogniem, czy po prostu była praktyczna. – Jeśli złamię prawo sfory, gwardziści mnie zdejmą. Kto zdejmuje twoją Radę? Był niemal pewien, że mu nie odpowie. I wreszcie się odezwała: – Są Radą. Są ponad prawem. Lucas zastanawiał się, czy sama rozumie sens tego, co właśnie przyznała. Co więcej, chciał wiedzieć, czy ją to obchodziło. To było szalone, ponieważ Psi obchodziła jedynie sterylność ich życia. Ale każdy jego nerw podpowiadał mu, że Sascha jest inna. Musiał odkryć prawdę o niej, zanim zrobi coś, czego będzie żałował. Ale być może najlepszym sposobem na zniszczenie jej pancerza byłoby wyrwanie jej z bezpiecznego świata, który zna, i wrzucenie w płomienie? – Co powiesz na lunch? – Mogę spotkać się z tobą tu za godzinę – zaczęła. – To było zaproszenie, kochanie – dodał pieszczotliwe słówko, by ją podrażnić. Ostatnim razem zareagowała i chciał się przekonać, czy znowu to zrobi. – A może masz randkę? – Nie miewamy randek. I przyjmuję twoje zaproszenie. – Reakcja nie była zbyt wyraźna, ale dostrzegł cień irytacji. Wstał, czując buzującą mu w żyłach satysfakcję – pułapka się zaciskała. – Chodźmy nakarmić głód. Wydało mu się, że jej lekko skośne oczy się rozszerzyły, ale mrugnęła i wrażenie zniknęło. Czy oszukiwał sam siebie, wyobrażając sobie jej emocje, ponieważ tak bardzo go pociągała? Spanie z wrogiem nie było częścią planu, ale jego lampart potrafił zniszczyć najlepszy plan, kiedy chciał czegoś zasmakować. Lub kogoś. Niemal czterdzieści minut później Sascha wysiadła z samochodu Lucasa przed budynkiem, który był według jego słów domem jego przyjaciółki ze sfory. Znajdował się w obszernej strefie, gdzie miejskie osiedla stopniowo ustępowały lasom, i stał samotnie na końcu długiej drogi, tuż przy rezerwacie. Czuła się niepewnie. Nikt jej nie nauczył, jak radzić sobie z sytuacją, w której się znalazła… ponieważ zazwyczaj Psi nie byli zapraszani do domów zmiennokształtnych. – Jesteś pewien, że twoja przyjaciółka ze sfory nie będzie miała nic przeciwko? – Tammy uwielbia towarzystwo – zapewnił ją Lucas. Szybko zapukał do drzwi i słysząc dobiegające ze środka wołanie, wszedł bez wahania. Poszła za nim korytarzem i znalazła się w wejściu do dużego pomieszczenia, które okazało się kuchnią połączoną z pokojem dziennym. Po prawej stronie stał drewniany stół z sześcioma krzesłami. Na blacie widać było wiele zadrapań, które, domyślała się, były skutkiem nieostrożnego dotyku pazurów. Grube nogi stołu także były podrapane. Stół i krzesła stały na barwnym dywanie, który jednak nie był w stanie ukryć wszystkich rys na lśniącej drewnianej podłodze. W większości były cienkie i dosyć gęste – zbyt gęste, by pochodziły od łap lampartów. To zaciekawiło jej analityczny umysł Psi. – Lucas! Zza kontuaru wyszła ku niemu piękna kobieta o gęstych brązowych włosach. Spotkał się z nią w połowie pokoju. – Tamsyn. – Pochyliwszy się, przesunął ustami po jej ustach.

Kobieta przytrzymała go na chwilkę, zanim odsunęła się o krok. Sascha była zaskoczona nieprzyjemnym uczuciem, jakie skręciło jej żołądek na widok takiej swobodnej intymności. Wytrenowana w rozpoznawaniu emocji, by móc je zniszczyć, w tej akurat dostrzegła zazdrość. Jej składnikami były gniew i zaborczość. Zazdrość czyniła ludzi ekstremalnie bezbronnymi. Celem treningu, jaki przeszła, było wykorzystywanie słabości innych ras, lecz ona posługiwała się tymi informacjami, aby ukryć własne braki. – Kogo tu przyprowadziłeś w gości? – Brunetka podeszła bliżej. – Witaj. Jestem Tamsyn. – Zaczęła wyciągać rękę na powitanie, ale opuściła ją, jakby przypomniała sobie o awersji Psi do dotyku. – Sascha Duncan. Ponad ramieniem Tamsyn Sascha napotkała wzrok Lucasa. Patrzył na nią w sposób, który wprawiał ją w niepokój swoją bezpośredniością. Z trudem powróciła spojrzeniem do Tamsyn. – Wejdź – powiedziała kobieta. – Właśnie upiekłam naprawdę boskie ciastka. Możecie oboje dostać pierwszą porcję, zanim reszta sfory je wywącha. Przysięgam, że Kit i inne młode zawsze wiedzą, kiedy piekę. Wróciła za kontuar. Kiedy przechodziła obok Lucasa, przesunął kostkami dłoni po jej policzku, a ona potarła nim o jego palce. Przywileje skóry. Partnerzy, kochankowie i sfora. – Czy to twoja partnerka? Sascha stanęła obok Lucasa, próbując nie zaciskać zębów z zazdrości płonącej w jej wnętrznościach. Tamsyn roześmiała się, zaskakując ją. Zapomniała, że zmienni mają o wiele lepszy słuch niż Psi. – Dobry Boże, nie. Nie mów tak w pobliżu Nate’a. Mógłby wyzwać Lucasa na pojedynek czy zrobić coś równie archaicznego i napędzanego testosteronem. – Przepraszam – powiedziała do Tamsyn, zbyt świadoma błysku zainteresowania w oczach Lucasa. – Źle zrozumiałam. Kobieta zmarszczyła brwi. – Co? – Całowaliśmy się – odpowiedział Lucas. – Dotykaliśmy. – Och, to! – Tamsyn uniosła zza kontuaru talerz i położyła go na blacie. – To tylko taki sposób przywitania się z członkiem sfory. Sascha zastanawiała się, czy mają pojęcie, jak wielkimi są szczęściarzami. Mogli okazywać tak skrajne emocje bez obawy, że zostaną zamknięci i zrehabilitowani. Coś w niej chciało powiedzieć im, że ona także jest głodna dotyku, że jej głód jest tak wielki, że niemal ją zabija, ale wiedziała, że to szaleństwo by przez nią mówiło. Zmiennokształtni nienawidzili Psi. Jeśli nawet w jakiś sposób by jej współczuli, to co by mogli zrobić? Nic. Nikt nie był w stanie pokonać potęgi sieci Psi – jedynym sposobem na jej opuszczenie była śmierć. – Podejdź. – Tamsyn skinęła na nią. – Są wręcz dekadenckie. Sascha nigdy nie myślała o jedzeniu w takich kategoriach. Zaciekawiona podeszła i sięgnęła po ciepłe ciastko. Czekolada. Słodka substancja pożądana przez zmiennych i ludzi. W diecie Psi jej nie było, jako że nie miała żadnych wartości odżywczych, które nie mogłyby być dostarczone przez inne, bardziej efektywne produkty. – Patrzysz na to, jakbyś nigdy nie jadła czekolady. Lucas oparł się o ladę tuż obok niej i spoglądał na nią z rozbawieniem. Jej dłoń aż swędziała ją od pragnienia prześledzenia jego szram, sprawdzenia, czy są miękkie, czy twarde, wrażliwe czy nie. – Bo nie jadłam. Skupiła się na ciastku zamiast na cieple buchającym ze skóry Lucasa. Teraz, gdy zdjął marynarkę, widziała zbyt dużo ozłoconego słońcem męskiego ciała. Oczy Tamsyn się rozszerzyły. – Biedactwo. Pozbawili cię tego. – Zawsze miałam zapewnione zbalansowane odżywianie. – Czuła przymus obrony swojej rasy, chociaż wiedziała, że zostałaby przez nią odrzucona w chwili odkrycia, że jest wadliwa.

– Odżywianie? – Lucas pokręcił głową, co wprawiło w ruch jego ciemne włosy na muskularnych barkach. – Jesz, żeby funkcjonować? – Pochłonął ciastko dwoma kęsami. – Kochanie, to nie jest sposób na życie. – W jego oczach migotał śmiech, lecz było w nich także coś bardziej gorącego, coś, co szeptało, że on mógłby jej pokazać, jak należy naprawdę żyć. Przełknęła promień pożądania, które groziło zniszczeniem jej kontroli. Lucas Hunter był pełen wigoru. I jakaś jej szalona część chciała z niego nieco uszczknąć, żeby sprawdzić, czy smakuje tak dobrze, jak brzmi. – No, już – powiedziała Tamsyn, w samą porę przywracając ją rzeczywistości. – Spróbuj jednego, zanim Lucas pożre wszystkie. Nie otrujesz się. Sascha ugryzła ostrożnie kawałek. Zalały ją wrażenia. Ledwie powstrzymała się od krzyku. Nic dziwnego, że kiedyś Kościół nazwał czekoladę diabelską pokusą. Zjadła ciastko, zmuszając się do spokojnego gryzienia, podczas gdy chciała połknąć je w całości i uciec w kąt z całym ich talerzem. – Ma niezwykły smak. – Ale czy ci smakuje? – spytała Tamsyn. Zanim udało jej się odpowiedzieć, zrobił to za nią Lucas: – Psi ani niczego nie lubią, ani nie nie lubią, prawda, Sascha? – Tak. – Tak, normalni Psi. Zastanawiała się, czy ktokolwiek zauważy, jeśli weźmie drugie ciastko. – Coś albo jest użyteczne, albo nie. Lubienie nie ma znaczenia. – Masz. – Lucas uniósł drugie ciastko do jej ust. – Może czekolada zmieni twoje nastawienie. Sascha nie była wystarczająco silna, żeby się oprzeć. – Ponieważ jeszcze nie jedliśmy lunchu, to dostarczy mi potrzebnych kalorii. – Lucas! Znów pracowałeś i zapomniałeś o lunchu? Siadajcie, obydwoje! – Tamsyn wskazała na stół. – Nikt nie wychodzi głodny z mojej kuchni. Sascha zdziwiła się odwróceniem stadnej hierarchii. – Myślałam, że Lucas jest twoim alfą. Lucas zachichotał. – Tak, ale to kuchnia Tamsyn. Lepiej usiądźmy, zanim rzuci w nas garnkiem. – Podszedł do stołu. – Tammy, przyznaję się. Przyjechałem tu, żebyś mnie nakarmiła. Nikt tak nie gotuje jak ty. – Przestań się przymilać, Lucasie Hunterze. – Mimo ostrych słów brunetka się uśmiechnęła. Sascha próbowała skończyć jeść ciastko statecznymi gryzami, zamiast je pochłonąć. Zamierzała też przeszmuglować trochę czekolady do swojej kwatery. Po raz pierwszy znalazła coś relatywnie bezpiecznego, czym mogła nakarmić zmysły. Jeden grzech więcej nie miał znaczenia w życiu, które prowadziła w ukryciu od niepamiętnych czasów. Ledwie zajęli miejsca, kiedy do pokoju wtoczyły się dwa małe lamparty. Z szeroko otwartymi oczyma Sascha patrzyła, jak młode prześlizgnęły się po lśniącej podłodze, zanim zostały zatrzymane przez dywan. Trasę ich przejścia znaczyły długie, cienkie zadrapania. – Roman! Julian! – Tamsyn wyszła zza kontuaru i chwyciła oba kocięta za fałdę na karkach. – Co wy sobie myślicie? Zakłopotane lamparciątka popatrzyły na nią. Uwagę Saschy przyciągnęły ich kocie miauczenia. Tamsyn się roześmiała. – Dwa czarusie. Przecież wiecie, że nie powinniście przemieniać się w domu. W tym tygodniu straciłam już dwie donice. Młode zaczęły się wiercić. – No już. – Tamsyn podeszła do stołu i rzuciła je na blat. – Wytłumaczcie się przed wujkiem Lucasem. Kocięta położyły głowy na łapy i spojrzały na Lucasa, jakby oczekiwały wyroku. Sascha pragnęła przesunąć palcami po jedwabiście gładkim futerku jednego z nich. Były tak piękne. Ich

zielonozłote oczy wręcz ją zauroczyły. Niemal podskoczyła na krześle, kiedy Lucas zawarczał. Młode również podskoczyły i zawarczały w odpowiedzi. Lucas się roześmiał. – Są przerażające, prawda? – Jego oczy zapraszały ją do zabawy. Nie mogła się oprzeć. – Okropnie. Jeden z kociaków nagle stanął przed nią tak blisko, że byli niemal nos w nos. Sascha z fascynacją wpatrzyła się w jego oczy. Wtedy otworzył pyszczek i zawarczał na nią po dziecięcemu. W jej gardle zabulgotał śmiech. Jak ktokolwiek mógł pozostać niewzruszony wobec takiego urwisa? Lecz ona była Psi, a Psi się nie śmiali. Nie zamierzała jednak pozbawiać się rozkoszy zaspokojenia przynajmniej jeszcze jednego ze zmysłów. Mogła już nie mieć na to kolejnej szansy. Wyciągnęła ramię i naśladując ruch Tamsyn, uniosła kociaka za fałdę na karku. Jego futerko było miękkie, ciało ciepłe. Zawiercił się i zawarczał, uderzając w jej dłoń ukrytymi pazurami, i zdała sobie sprawę, że się z nią bawi. W tym momencie drugi kociak skoczył jej na kolana i zaczął wspinać się po jej ciele. Zagubiona spojrzała na Lucasa. Był w oczywisty sposób rozbawiony. – Nie patrz na mnie, kochanie. Zwęziła oczy i spojrzała na małe urwisy. – Jestem Psi. Mogę zamienić was w szczury. Kociaki przestały się wiercić. Wzięła siedzącego jej na kolanach i postawiła oba na stole przed sobą. Pochyliła się do ich poziomu. – Uważajcie na takich ludzi jak my. – To było miękkie, uczciwe ostrzeżenie. – Nie umiemy być mili. Jedno z lamparciątek szybko polizało czubek jej nosa. Była tym tak zdumiona, że zapytała: – Co to oznacza? – Że cię lubi. – Lucas pociągnął ją za warkocz. – Ale dla ciebie nie ma to znaczenia, prawda? – Nie. Chciała, żeby przestał jej dotykać. Nie dlatego że tego nie lubiła, tylko że lubiła to zdecydowanie za bardzo. Sprawiało, że była głodna rzeczy, które nigdy nie będą jej. A jeśli ktoś głodował zbyt długo, zaczynał umierać, a to już bolało.