W objęciach lodu
Judd Lauren jako Strzała, oficer w elitarnych od-
działach Rady Psi, był zmuszony robić straszne rzeczy w
imię dobra swojej rasy. Teraz jest uciekinierem z Sieci, a
jego mroczne talenty czynią z niego najbardziej niebez-
piecznego z zabójców – zimnego, bezlitosnego, pozbawio-
nego uczuć.
Dopóki nie spotka Brenny…
Brenna Shane Kincaid była niewinną dziewczyną,
zanim została porwana przez seryjnego mordercę, który
pogwałcił jej umysł. Zło porywacza przeniknęło ją tak
głęboko, że boi się, że sama zostanie morderczynią. I
wtedy pojawia się pierwsze martwe ciało, ofiara tak bar-
dzo jej znajomego szaleństwa. Jedyną nadzieją Brenny
jest Judd, jednak jej uczuciowa natura zmiennokształt-
nej buntuje się przeciw nieludzkiemu zimnu jego osobo-
wości, mimo że między nimi wybucha pożądanie. Ich na-
miętność, szokująca i pierwotna, naraża na niebezpie-
czeństwo nie tylko ich serca, lecz także życie.
STRZAŁY
Na samym początku traktowano merkuryzm jako
kult. Psi śmiali się, słysząc zapewnienia Catherine i Arifa
Adelajów, że potrafią uwolnić swoją rasę od obłędu i mor-
derczej furii.
Bycie Psi oznaczało balansowanie na krawędzi sza-
leństwa.
Akceptowano to. Nie było na to lekarstwa.
Ale potem merkurianie przedstawili dwoje uczniów
wyedukowanych we wczesnej wersji protokołu Ciszy - byli
to bliźniacy Adelajów. Tendaji i Naeem Adelaja byli zimni
jak lód i nie było w nich śladu szaleństwa. Niestety, ten eks-
peryment się nie powiódł. Mroczne emocje uderzyły w bliź-
niaków jak niespodziewana lawina i szesnaście lat po tym,
jak zostali ogłoszeni heroldami nowej przyszłości, popełnili
samobójstwo.
Silniejszy z nich, Tendaji, zabił Naeema, a potem
siebie. Nikt nie miał jednak wątpliwości, że była to ich
wspólna decyzja.
Pozostawili list.
Jesteśmy bluźnierstwem, plagą, która zniszczy nasz
lud od wewnątrz. Cisza nigdy nie powinna zaistnieć, nigdy
nie może zinfiltrować sieci Psi. Wybaczcie nam.
Ich słów nikt nie usłyszał, nikt nie zrozumiał ich
przerażenia.
Ciała zostały znalezione przez akolitów merkurian i
pochowane w tajemnicy, a społeczeństwu powiedziano, że
to był wypadek.
W tym bowiem czasie merkurianie trenowali już
drugie pokolenie ulepszonymi technikami, doskonalili na-
rzędzia, za których pomocą usuwali niepożądane emocje z
serca i szaleństwo z duszy. Najważniejsza zmiana jednak
była najmniej widoczna - tym razem mieli ostrożne poparcie
przywódców ich ludu, Rady Psi.
Mimo to potrzebowali także innego wsparcia, dzięki
któremu mogliby wyłapać wszystkie pomyłki i błędy, zanim
wieść o nich dotarłaby do społeczeństwa i... wciąż sceptycz-
nej Rady. Jeśli radni dowiedzieliby się o kolejnych przypad-
kach śmiertelnych, wycofaliby się. A Adelajowie nie mogli
ścierpieć myśli, że ich wizja zostanie wyrzucona na śmiet-
nik historii. Bo chociaż śmierć bliźniaków nimi wstrząsnęła,
Catherine i Arif nigdy nie przestali wierzyć w Ciszę. Ani
oni, ani ich najstarszy syn Zaid.
Zaid był kardynalnym telepatą z niezwykłymi zdol-
nościami walki mentalnej. On także przeszedł trening Ciszy
- lecz dopiero jako nastolatek, a nie dziecko. Mimo to wciąż
wierzył. Protokół dał mu spokój, uwolnił od demonów umy-
słu, więc chciał wszystkich obdarzyć tym szczęściem, uci-
szyć cierpienie swoich ludzi. Zaczął więc usuwać pomyłki,
likwidować tych, którzy załamali się podczas eksperymen-
talnych wersji Ciszy, grzebiąc ich życia tak skutecznie, jak
grzebał ich ciała.
Catherine nazwała go jej walczącą strzałą.
Wkrótce Zaid zebrał podobnych sobie, którzy także
wierzyli.
Byli samotnikami, niewidocznymi cieniami ciem-
niejszymi niż mrok. Ich jedynym celem było zlikwidowanie
wszystkiego, co mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu się
największego marzenia Catherine i Arifa.
Czas mijał. Płynęły lata. Dekady. Zaid Adelaja znik-
nął już z powierzchni ziemi, ale pochodnia strzał wciąż była
przekazywana z rąk do rąk... Aż w końcu nie pozostał ani
jeden merkurianin, a od dawna już nieżyjących Adelajów
uznano za wizjonerów.
Protokół Ciszy został przyjęty w 1979 roku. Głoso-
wanie Rady było anonimowe, społeczeństwo podzielone, ale
większość zwyciężyła. Psi zabijali się nawzajem z wściekło-
ścią i okrucieństwem obcym innym rasom. Cisza jawiła się
im jako ich jedyna nadzieja, jedyny sposób na przywrócenie
trwałego spokoju. Ale czy poszliby w tym kierunku, gdyby
przeczytali ostatnie słowa Tendaji i Naeema? Nie ma ni-
kogo, kto mógłby odpowiedzieć na to pytanie.
Tak jak nikt nie może wyjaśnić, dlaczego protokół,
który miał przynieść ludziom spokój, stal się źródłem naj-
zimniejszej, najbardziej niebezpiecznej formy przemocy -
plotek rozsiewanych przez karmione strachem umysły ogar-
nięte Ciszą o Brygadzie Strzał utworzonej podczas procesu
implementacji. Mówiono, że ci, którzy zbyt głośno protesto-
wali, mieli w zwyczaju po cichu znikać.
Teraz, w ostatnich miesiącach 2079 roku strzały są
mitem, legendą, obiektem niekończących się debat w sieci
Psi.
Przeciwnicy ich istnienia uważają, że Rada działa-
jąca w epoce Ciszy jest tworem doskonałym i nigdy nie
stworzyłaby tajnego oddziału do likwidacji wrogów. Ale
byli i tacy, którzy myśleli inaczej. Ci widzieli ślady przemy-
kających przez sieć mrocznych, wojowniczych umysłów,
czuli zimny dotyk ich psychicznych ostrzy. Ale oczywiście
nie mogli o tym mówić. Ci, którzy spotkali się z Brygadą
Strzał, rzadko żyli na tyle długo, by o tym opowiedzieć.
Same strzały nie słuchały plotek, nie uważały się za
oddziały śmierci. Były wierne swojemu ojcu założycielowi,
lojalne wyłącznie wobec protokołu Ciszy i ich jedynym ce-
lem było jego utrzymanie.
Czasami egzekucje były po prostu nie do uniknięcia.
ROZDZIAŁ 1
Pięść wbiła się w policzek Judda. Skupiony na tym,
by wyeliminować przeciwnika z pola walki, ledwie to za-
uważył, jako że jego pięść właśnie biegła do celu. Tai w
ostatniej sekundzie próbował uniknąć ciosu, ale było już za
późno - szczęki młodego wilka zamknęły się z trzaskiem
świadczącym o tym, że w ich środku nastąpiło uszkodzenie.
Ale jeszcze nie padł. Szczerząc zęby zaczerwienione
od krwi ściekającej z rozcięcia na górnej wardze, rzucił się
na Judda, chcąc swym ciężarem wbić przeciwnika w ka-
mienną ścianę za nimi. Ale to Tai walnął plecami o skałę.
Otworzył szeroko usta, kiedy uderzenie wypchnęło z jego
płuc całe powietrze. Judd złapał mężczyznę za gardło. -
Mógłbym z łatwością cię zabić - powiedział, zaciskając
chwyt, aż Tai zaczął się dusić. - Czy chcesz umrzeć? - zapy-
tał spokojnie, regularnie oddychając.
Jego stoicki spokój nie miał nic wspólnego z uczu-
ciami, gdyż w przeciwieństwie do zmiennokształtnego Judd
Lauren nie miał uczuć.
Tai próbował zakląć, ale z jego wykrzywionych ust
wydobyło się jedynie niezrozumiałe rzężenie. Mało zorien-
towany obserwator mógłby uznać, że Judd właśnie zdobył
przewagę, ale on sam nie zamierzał popełnić tego błędu i
opuścić gardy. Dopóki sam nie ogłosi swojej porażki, do-
póty będzie niebezpieczny. Co udowodnił w następnej se-
kundzie, wykorzystując umiejętność do częściowej prze-
miany - uderzył w górę dłońmi ozdobionymi wilczymi pa-
zurami.
Ostre pazury bez problemu przecięły sztuczną skórę
kurtki i ciało, ale Judd nie dał chłopcu szansy na wyrządze-
nie mu poważniejszej krzywdy. Nacisnął odpowiedni punkt
na szyi Taia, pozbawił go przytomności i dopiero wtedy
zwolnił chwyt.
Chłopak osunął się na ziemię w pozycji siedzącej, z
głową zwieszoną na piersi.
- Nie powinieneś używać mocy Psi - od drzwi do-
biegł go lekko ochrypły kobiecy głos.
Nie musiał się odwracać, by rozpoznać jego właści-
cielkę, ale i tak to zrobił. W harmonijnej twarzy ozdobionej
czupryną niestarannie przyciętych blond włosów błyszczały
niezwykłe brązowe oczy. Kiedyś te oczy były normalne, a
włosy dłuższe, ale potem Brenna została porwana. Przez za-
bójcę. Przez Psi.
- Nie muszę ich używać, by poradzić sobie z chłop-
cem.
Brenna podeszła do niego. Czubek jej głowy ledwie
sięgał mu piersi. Nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy,
że jest tak drobna, zanim nie zobaczył jej po tym, jak ją ura-
towali. Leżała na łóżku, niemal nie oddychając.
Jej energia życiowa skupiła się w kulkę tak ciasną,
że nie był pewien, czy ona wciąż żyje. Lecz wzrost dziew-
czyny nie miał żadnego znaczenia. Szybko się przekonał, że
Brenna Shane Kincaid posiada wolę twardszą od żelaza.
- To twoja czwarta walka w tym tygodniu. - Uniosła
rękę, a on z trudem powstrzymał się, by się nie cofnąć.
Dotyk był specjalnością zmiennokształtnych. Wilki
dotykały się nieustannie i odruchowo. Dla Psi dotyk był
obcy - mógł doprowadzić do nagłej i niebezpiecznej utraty
kontroli. Lecz Brennę zniszczyło zło zrodzone przez jego
rasę. Jeśli więc potrzebuje dotyku, dostanie go.
Żar muśnięcia na policzku.
- Będziesz miał siniaka. Pozwól mi coś na to zara-
dzić.
- Dlaczego nie jesteś z Saschą? - Jeszcze jeden rene-
gat Psi, ale uzdrowicielka, nie zabójca. To Judd miał krew
na rękach. - Myślałem, że o ósmej wieczorem macie sesję
terapeutyczną. - Teraz było pięć po ósmej.
Przesuwające się po policzku palce opadły na
szczękę i zatrzymały się na niej dłużej, zanim cofnęły się na
dobre. Uniosła powieki z długimi rzęsami, ukazując zmie-
nione oczy - stały się takie pięć dni po akcji ratowniczej.
Niegdyś ciemnobrązowe, teraz były mieszanką barw, jakiej
nigdy wcześniej nie widział u żadnej rozumnej istoty -
zmiennego, człowieka czy Psi. Źrenice Brenny były czarne,
ale te krople nocy otaczały rozbryzgi lodowatego błękitu,
żywe i ostre, które wrzynały się w ciemny brąz tęczówek.
Oczy Brenny wyglądały, jakby ktoś je roztrzaskał.
- To już koniec - powiedziała. -Co?
Zignorował cichy jęk Taia. Chłopak nie był groźny.
Judd pozwolił się uderzyć tylko dlatego, że rozumiał zasady
rządzące społecznością wilków. Zostać pobitym w walce nie
było powodem do chwały, ale gorsza od tego była przegrana
bez stawiania dużego oporu.
Uczucia Taia nie miały dla Judda żadnego znacze-
nia. Nie zamierzał asymilować się w świecie zmienno-
kształtnych. Ale jego siostrzenica i siostrzeniec, Marlee i
Toby, także muszą przetrwać w pajęczynie podziemnych tu-
neli, które tworzyły siedlisko SnowDancer, a jego wrogowie
staną się ich wrogami.
Nie upokorzył więc chłopca, kończąc walkę, zanim
jeszcze się zaczęła.
- Dojdzie do siebie? - spytała Brenna, kiedy Tai jęk-
nął po raz drugi.
- Daj mu minutę czy dwie.
Znów spojrzała na niego i tym razem syknęła:
- Krwawisz!
Cofnął się o krok, zanim zdążyła dotknąć jego pocię-
tych przedramion.
- To nic poważnego.
Była to prawda. Jako dziecko był poddawany najgor-
szym rodzajom bólu i nauczono go, jak go blokować. Do-
brze wyszkolony Psi nie czuł nic. Dobrze wyszkolona
strzała czuła jeszcze mniej. Dzięki temu 0 wiele łatwiej było
zabijać.
- Tai wysunął szpony. - Popatrzyła z furią na chło-
paka siedzącego pod ścianą. - Poczekaj, aż Hawke się do-
wie.
- Nie dowie się, bo mu o tym nie powiesz.
Judd nie potrzebował ochrony. Gdyby Hawke do-
wiedział się, kim naprawdę jest, co zrobił i kim się stał, alfa
SnowDancer zabiłby go podczas pierwszego spotkania.
- Wyjaśnij to, co mówiłaś o Saschy.
Brenna skrzywiła się, ale porzuciła temat jego zadra-
pań.
- Skończyłyśmy z sesjami uzdrawiającymi. Jestem w
porządku.
Wiedział, jak straszne rzeczy jej zrobiono.
- Musisz kontynuować.
- Nie. - Ostre, krótkie i ostateczne słowo. - Nie chcę
więcej nikogo w mojej głowie. Nigdy więcej. Zresztą Sa-
scha i tak nie może tam wejść.
- To nie ma sensu. - Sascha posiadała rzadki dar roz-
mawiania z umysłami zmiennych z równą łatwością jak z
Psi. - Nie masz możliwości, by ją blokować.
- Teraz mam. Coś się zmieniło.
Tai rozkaszlał się i oprzytomniał. Oboje obrócili się,
by spojrzeć, jak staje na nogi, przytrzymując się ściany. W
końcu wyprostował się, mrugnął kilka razy i uniósł dłoń do
policzka.
- Chryste, czuję się, jakby ciężarówka wbiła mi się w
twarz.
Brenna zwęziła oczy.
- Co ty wyprawiasz? -Ja...
- Daruj sobie. Czemu zaatakowałeś Judda?
- Brenna, to nie twoja sprawa. - Judd czuł, jak krew
zasycha mu na skórze. Komórki już naprawiały rozdarcia. -
Tai i ja doszliśmy do porozumienia. - Popatrzył chłopakowi
prosto w oczy.
Tai zacisnął szczęki, ale skinął głową. -Tak.
Ich status w sforze wilków został ustalony bez cienia
wątpliwości. Gdyby pozycja Judda i tak już nie była wyż-
sza, dominowałby teraz nad wilkiem.
Przesunąwszy dłonią przez włosy, Tai obrócił się do
Brenny.
- Czy mogę porozmawiać z tobą o...
- Nie - przerwała mu machnięciem dłoni. - Nie pójdę
z tobą na tańce do college'u. Jesteś za młody i za głupi.
Tai przełknął z trudem.
- Skąd wiesz, co chciałem powiedzieć?
- Może jestem Psi - odparła ponuro. - Takie chodzą
tu plotki, czyż nie?
Na policzkach Taia wykwitły plamy czerwieni.
- Powiedziałem im, że to bzdury.
Judd nigdy wcześniej nie słyszał o tych złośliwych
próbach przysporzenia Brennie bólu i prawdę mówiąc, była
to ostatnia rzecz, jakiej by się spodziewał. Wilki mogły być
zażartymi wrogami, ale były także ogromnie opiekuńcze
wobec swoich i jak tylko Brenna została uratowana, stanęły
za nią murem. Spojrzał na Taia.
- Myślę, że powinieneś już iść. Młodzieniec nie
sprzeciwił się i tak szybko, jak pozwalały mu na to osła-
bione nogi, przemknął obok nich i zniknął.
- Wiesz, co jest w tym najgorsze? - słowa Brenny
odwróciły jego uwagę od odgłosów stóp umykającego
chłopca.
- Co?
- To jest prawda. - Spojrzała na niego z całą mocą
swoich roztrzaskanych błękitno-brązowych oczu. - Jestem
inna. Tymi cholernymi oczami, które mi dał, widzę różne
rzeczy. Okropne rzeczy.
- To zwykłe echo tego, co ci się przydarzyło. Po-
tężny socjopata przemocą otworzył jej umysł; zgwałcił ją na
najbardziej osobistym poziomie. Nic dziwnego, że jej psy-
chika była pełna blizn.
- Tak mówi Sascha. Ale te śmierci, które widzę...
Rozległ się okropny wrzask i zanim się skończył, już biegli.
Trzydzieści metrów dalej, w drugim tunelu dołączyła do
nich Indigo i dwa inne wilki. Kiedy skręcili za róg, wypadł
na nich Andrew. Chwycił siostrę za rękę, zatrzymując ją
gwałtownie, i jednocześnie uniósł drugą dłoń. Wszyscy się
zatrzymali.
- Indigo, tam jest ciało. - Andrew wystrzeliwał z sie-
bie słowa jak pociski. - Północno-wschodni tunel numer
sześć, czterdziesta alkowa.
Gdy tylko jej brat skończył mówić, Brenna uwolniła
się i bez ostrzeżenia skoczyła do przodu. Judd dostrzegł na
jej twarzy błysk strasznego gniewu i ruszył za nią pierwszy.
Za nim biegli Indigo i wściekły Andrew. Gdyby był taki jak
większość Psi, już by go przegonili, ale on się różnił, i to
dzięki tej różnicy był w sieci Psi tym, kim był.
Brenna biegła z imponującą szybkością, jeśli się
wzięło pod uwagę, że jeszcze kilka miesięcy temu była
przykuta do łóżka.
Zanim ją dogonił, prawie dotarła do szóstego tunelu.
- Zatrzymaj się - rozkazał, oddychając zbyt spokoj-
nie jak na taki sprint. - Nie powinnaś tego widzieć.
- Tak, powinnam - odparła urywanym głosem. Poja-
wił się pędzący Andrew. Chwycił ją od tyłu, obejmując w
pasie, i uniósł nad ziemię.
- Bren, uspokój się.
Obok nich przemknęła Indigo, powiewając długimi
ciemnymi włosami. Brenna zaczęła się tak wściekle wykrę-
cać z objęć Andrew, że mogłaby sobie zrobić krzywdę. A na
to Judd nie mógł pozwolić.
- Uspokoi się, jeśli ją puścisz.
Brenna drgnęła i popatrzyła na niego ze zdumie-
niem, ciężko oddychając. Andrew jednak dorzucił swoje
trzy grosze:
- Sam zaopiekuję się moją siostrą, Psi. - Ostatnie
słowo wypluł jak przekleństwo.
- W jaki sposób? Trzymając mnie pod kluczem? -
spytała Brenna ostro. - Drew, nigdy więcej nie pozwolę się
zamknąć i przysięgam, że jeśli to zrobisz, wydostanę się,
choćbym miała zedrzeć pazury do krwi.
Była to bezlitośnie bolesna wizja dla kogoś, kto wie-
dział, w jakim stanie się znajdowała, gdy ją odnaleźli. An-
drew zbladł, ale się nie ugiął.
- To dla ciebie najlepsze.
- A może i nie - powiedział Judd, ze spokojem wy-
trzymując gniewny wzrok Andrew.
Żołnierze SnowDancer obwiniali wszystkich Psi za
ból sprawiony Brennie i Judd mógł się tylko domyślać, jaki
rodzaj emocji doprowadził ich do takiego wniosku. Tyle że
te same emocje ich oślepiały.
- Nie może spędzić reszty życia zakuta w łańcuchy.
- Co ty, do kurwy nędzy, o tym wiesz? - warknął
Andrew. - Nawet twoi ludzie gówno cię obchodzą.
- On wie więcej niż ty!
- Bren - w głosie Andrew pojawiło się ostrzeżenie.
- Zamknij się, Drew. Nie jestem już dzieckiem -w jej
głosie pobrzmiewało mroczne echo wydarzeń, w których
doświadczyła zła i utraciła niewinność. - Czy kiedykolwiek
zastanawiałeś się, co Judd zrobił dla mnie podczas leczenia?
Czy kiedykolwiek próbowałeś się zorientować, ile go to
kosztowało? Nie, oczywiście, że nie, bo ty wiesz wszystko!
- Odetchnęła z drżeniem. - Cóż, wyobraź sobie, że nic nie
wiesz! Nie byłeś tam, gdzie ja byłam. Nawet się nie zbliży-
łeś do tego miejsca. Puść. Mnie.
Jej słowa nie były już podbite gniewem, lecz spoko-
jem. Co było normalne w wypadku Psi, ale nie zmienno-
kształtnych. A zwłaszcza Brenny. Wszystkie zmysły Judda
wyostrzyły się w gotowości. Andrew pokręcił głową.
- Nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia, moja
mała siostrzyczko. Tego ciała tam i tak nie zobaczysz.
- No to bardzo mi przykro, Drew.
Ułamek sekundy później pazury Brenny przecięły
jego przedramiona. Andrew był tak zaskoczony, że ją pu-
ścił. I jak tylko jej stopy dotknęły ziemi, już pędziła.
- Jezu - wyszeptał Andrew, patrząc za nią. - Nie
mogę uwierzyć... - Spojrzał na krwawiące przedramiona. -
Brenna nigdy nikogo nie krzywdzi.
- To już nie jest Brenna, jaką kiedyś znałeś - powie-
dział Judd. - To, co zrobił jej Enrique, zmieniło ją na pozio-
mie podstawowym w sposób, jakiego ona sama nie rozumie.
I zanim Andrew zdążył odpowiedzieć, ruszył za
dziewczyną.
Musiał być przy niej, by złagodzić skutek, jaki mo-
gła wywrzeć na nią ta śmierć. Nie rozumiał tylko, dlaczego
ona tak koniecznie chciała zobaczyć ciało.
Dogonił ją, kiedy minęła zaskoczonych strażników i
wbiegła do małego pomieszczenia w tunelu szóstym. Za-
trzymała się tak niespodziewanie, że niemal na nią wpadł.
Idąc za jej spojrzeniem, zobaczył na podłodze ciało niezna-
nego mu członka SnowDancer.
Na twarzy i nagim ciele widać było potężne różno-
kolorowe siniaki. Ale Judd wiedział, że nie one przyciągały
uwagę Brenny.
Nacięcia. Zmienny był bardzo precyzyjnie pocięty
nożem.
Żadna z tych ran nie była śmiertelna z wyjątkiem
ostatniej - nacięcia tętnicy szyjnej. Co oznaczało, że w ca-
łym tym obrazku coś bardzo nie pasowało.
- Gdzie jest krew? - spytała Indigo, która kucała po
drugiej stronie ciała z dwoma żołnierzami przy boku.
Porucznik skrzywiła się na widok Brenny, ale odpo-
wiedziała:
- Nie zabito go tutaj. Ciało przyniesiono.
- To pomieszczenie jest na uboczu - odezwał się je-
den z żołnierzy, chudy mężczyzna o imieniu Dieter. - Łatwo
tu się dostać cichaczem, jeśli się wie, co i jak. Ktokolwiek to
zrobił, jest mądry. Z pewnością już wcześniej przyuważył tę
lokację.
Brenna wciągnęła powietrze, ale się nie odezwała.
Grymas na twarzy Indigo się pogłębił. -Zabierz ją stąd.
Judd niespecjalnie dobrze reagował na rozkazy, ale
akurat z tym się zgadzał.
- Chodźmy - powiedział do stojącej do niego ple-
cami kobiety.
- Widziałam to - wyszeptała ledwie słyszalnie. In-
digo wstała.
Na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz. -Co?
Brenna zaczęła się trząść.
- Widziałam to - powiedziała głośniej. - Widziałam
to! - krzyknęła.
Judd znał ją na tyle, by wiedzieć, że nie chciałaby
stracić kontroli przy innych. Była bardzo dumnym wilkiem.
Zrobił więc, co mógł, żeby przebić się przez jej histerię. Sta-
nął przed nią, zasłaniając widok trupa na podłodze, i użył jej
emocji przeciw niej. Tę broń Psi doprowadzili do perfekcji.
- Robisz z siebie głupca.
Lodowate słowa uderzyły Brennę jak policzek.
- Słucham? - Opuściła dłoń, którą uniosła, by go
odepchnąć.
- Obejrzyj się.
Uparcie stała nieruchomo. Wcześniej piekło zamarz-
nie, nim ona usłucha jego rozkazu.
- Połowa siedliska tu węszy - powiedział bezlitośnie.
- Czekają, aż się załamiesz.
- Nie załamię się. - Zarumieniła się na myśl o tym,
że tyle oczu ją śledzi. - Zejdź mi z drogi. - Już nie chciała
patrzeć na ciało - ciało, które zostało pocięte z taką samą
nieludzką precyzją, jaką stosował Enrique - ale duma nie
pozwalała się jej wycofać.
- Zachowujesz się irracjonalnie. - Judd się nie poru-
szył. - To miejsce ma zły wpływ na twoją emocjonalną sta-
bilność. Cofnij się. - To był zdecydowany rozkaz, a jego ton
tak był podobny do tonu alfy, że zacisnęła zęby.
- A jeśli tego nie zrobię?
Z radością poddała się wzbierającemu w niej gnie-
wowi.
Znalazła nowy cel, sposób na ucieczkę przed kosz-
marami, które to pomieszczenie obudziło.
Spojrzała w chłodne oczy Psi - widniejąca w nich
samcza arogancja odbierała jej dech.
- Wtedy cię własnoręcznie wyniosę.
Ta odpowiedź wywołała w jej krwi fale euforii,
przeganiając ostatnie ślady strachu. Miesiące frustracji - pa-
trzenia, jak jej niezależność ginie pod ochronnym murem,
słuchania, jak wszyscy jej mówią, co jest dla niej najlepsze,
jak kwestionują na każdym kroku jej rozsądek - wszystko to
i wiele więcej zwinęło się w tym momencie w jedną kulę.
- Tylko spróbuj.
To było wyzwanie.
Zrobił krok do przodu, a koniuszki jej palców zała-
skotały, ostrzegając, że pazury tkwią pod powierzchnią. O
tak, zdecydowanie była gotowa zmierzyć się z Juddem Lau-
renem, człowiekiem z lodu i najpiękniejszym mężczyzną,
jakiego kiedykolwiek widziała.
ROZDZIAŁ 2
― Brenna, co tu robisz? - zapytał ostro znajomy
głos. Lara nie czekała na odpowiedź. - Odsuń się, blokujesz
wejście.
Zaskoczona, wypełniła polecenie. Uzdrowicielka
SnowDancer i jedna z jej asystentek przeszły obok z przeno-
śnymi zestawami medycznymi w dłoniach.
Judd przesunął się razem z nią, wciąż blokując jej
widok zwłok.
- Robi się tu coraz tłoczniej, a Lara potrzebuje miej-
sca, by pracować.
- On jest martwy. - Brenna wiedziała, że zachowuje
się nierozsądnie, ale miała już dość bycia popychadłem. -
Teraz już mu nie pomoże.
- A co ty zamierzasz tu osiągnąć? - Tym prostym py-
taniem zadanym z chłodną precyzją Psi podkreślił jej bez-
sensowne zachowanie.
Zaciskając dłonie w pięści, by nie walnąć faceta,
któremu zawsze udawało się ją dopaść, kiedy była bez-
bronna, odwróciła się i wyszła. Wszyscy przyglądali się jej
z ciekawością. Niektóre z tych spojrzeń mówiły wyraźnie:
„Biedna Brenna wreszcie się załamała". Czuła pokusę, by
wyjść, nie patrząc im w oczy, ale zmusiła się, by zrobić coś
wręcz przeciwnego. Już raz odarto ją z poczucia własnej
godności. Nigdy więcej do tego nie dopuści.
Kilka osób odwróciło wzrok, gdy przyłapała je na
gapieniu się, ale część nadal się jej przyglądała bez mru-
gnięcia powieką.
Gdyby okoliczności były inne, uznałaby ich spojrze-
nia za wyzwanie, lecz dzisiaj chciała po prostu uciec od
unoszącego się z ciała wszechogarniającego zapachu
śmierci. Mimo pośpiechu zauważyła, że najodważniejsi z
nich opuszczali wzrok, kiedy raz spojrzeli poza jej ramię.
- Nie potrzebuję, żebyś walczył za mnie - powie-
działa, kiedy wyszli z tłumu.
Judd szedł już obok niej, a nie za nią jak cień.
- Nie zauważyłem, że to robię.
Pewnie mówił prawdę. Większość mieszkańców le-
gowiska za bardzo bała się Judda Laurena, żeby ściągnąć na
siebie jego uwagę.
- Widziałeś nacięcia. - Wciąż czuła odór śmierci
zmieszany z metalicznym zapachem krwi. - Były takie same
jak jego. - W jej umyśle mignął ostry błysk skalpela. Wizja
tryskającej krwi.
Krzyki odbijające się od ścian klatki.
- Nie były identyczne.
Jego chłodna odpowiedź wyrwała ją z chaosu kosz-
marnych wspomnień.
- Dlaczego jesteś tego taki pewien?
- Jestem Psi. Rozumiem wzory.
Ubrany na czarno, z beznamiętnym wyrazem oczu -
bez wątpienia był Psi. Ale jeśli chodzi o resztę...
- Nie mów, że wszyscy Psi potrafiliby tak szybko
przetworzyć tyle danych. Jesteś inny.
Nawet nie pofatygował się potwierdzić czy zaprze-
czyć.
- To nie zmienia faktów. Te cięcia na ofierze...
- Timothy - przerwała mu, czując kamień w gardle.
- Miał na imię Timothy.
Widywała tego SnowDancera jedynie w przelocie,
ale nie mogła znieść, że został zredukowany do bezimiennej
ofiary. Miał życie. Imię.
Judd spojrzał na nią, a potem lekko skinął głową.
- Timothy został zabity tą samą metodą, ale jest kilka
różnic.
Przede wszystkim jest mężczyzną.
A Santano Enrique, drań, który torturował Brennę,
na swoje ofiary wybierał wyłącznie kobiety. Z prostego po-
wodu - lubił robić szczególne rzeczy, rzeczy, które wyma-
gały kobiecych ciał.
Brenna wepchnęła wspomnienia z powrotem do za-
mkniętego miejsca w jej umyśle, gdzie trzymała najmrocz-
niejsze, najwstrętniejsze momenty z tamtego spotkania.
- Sądzisz, że ktoś go naśladuje? - Ta myśl przypra-
wiła ją o mdłości. Chociaż rzeźnik był martwy, to jego zło
wciąż żyło.
- Prawdopodobnie. - Judd zatrzymał się na rozdrożu
w tunelach. - To nie jest twoja walka. Pozostaw dochodze-
nie tym, którzy mają w tym doświadczenie.
- Ponieważ moje doświadczenie polega jedynie na
byciu ofiarą?
Kiedy skrzyżował ręce na piersi, z jego poszarpa-
nych przedramion uniósł się metaliczny zapach krwi.
- Jesteś zbyt zaślepiona swoimi emocjami, żebyś
mogła oddać Timothy'emu sprawiedliwość. Tu nie chodzi o
ciebie.
Otworzyła usta, żeby mu powiedzieć, jak bardzo się
myli, ale równie szybko je zamknęła. Nie mogła powiedzieć
mu prawdy - była zbyt szalona, brednie zepsutego umysłu.
- Idź, niech ci ktoś opatrzy rany - rzuciła zamiast
tego. - Zapach krwi Psi nie jest specjalnie apetyczny. - Mar-
twiła się o głębokość ran zadanych mu przez Taia, ale za
żadne skarby się do tego nie przyzna.
Judd nawet nie mrugnął, słysząc jej obraźliwy ton.
- Odprowadzę cię do twojej kwatery.
- Tylko spróbuj, a wydrapię ci oczy. Obróciwszy się,
odeszła sztywno, czując na plecach jego wzrok, aż skręciła
za róg. Miała ochotę paść tu na ziemię, zdjąć z twarzy ma-
skę gniewu, którą nosiła jak tarczę, ale poczekała z tym, aż
znalazła się w czterech ścianach własnego pokoju.
- Ja to widziałam - powiedziała ścianom, czując
przerażenie.
Ciało ustępujące pod ostrzem, wyciekającą krew,
bladość śmierci - wszystko to widziała. Drżała od tej wizji,
lecz wówczas pociechę znalazła w przekonaniu, że to jedy-
nie senny koszmar.
Tyle że ów koszmar właśnie przybrał swoją naj-
wstrętniejszą formę.
Judd upewnił się, że Brenna jest w swojej kwaterze,
zanim wrócił na miejsce zbrodni i porozmawiał z Indigo.
Potem poszedł do siebie. Rozebrał się i wziął prysznic, żeby
usunąć z ramion zaschniętą krew. Brenna miała rację - jej
zapach jedynie przyciągnie do niego uwagę zmiennokształt-
nych, posiadających wyjątkowy zmysł woni, a dzisiejszej
nocy musiał być niewidzialny.
Wyszedł spod prysznica i nawet nie spojrzał w lu-
stro, jedynie przesunął dłonią po włosach i tak je zostawił.
Jego umysł zanotował, że są nieco dłuższe, niż przewiduje
regulamin. Ale inna jego część uznała sprawę za nieważną
-już nie był członkiem najbardziej elitarnej armii Psi. Rada
skazała całą jego rodzinę - jego brata Walkera, córkę Wal-
kera Marlee, a także Siennę i Toby'ego, dzieci jego zmarłej
siostry Kristine - na rehabilitację, śmierć za życia. Gdyby
nie uciekli, wyczyszczono by im umysły, aż staliby się cho-
dzącymi warzywami. Pojawienie się wśród wilków było do-
brze skalkulowanym ryzykiem. On i Walker myśleli, że
zginą, ale mieli nadzieję, że SnowDancer okażą litość Toby-
'emu i Marlee. Sienna, zbyt duża, żeby uchodzić za dziecko,
i zbyt młoda, by uznano ją za dorosłą, zdecydowała, że woli
zaryzykować z wilkami, niż skazać się na rehabilitację. Ale
SnowDancer nie zabili dorosłych. W rezultacie przebywał
teraz w świecie, gdzie jego stare życie nic nie znaczyło.
Ubierając się, najpierw naciągnął spodnie, potem
włożył skarpety i buty. Mógł pokonać wroga z nagą piersią,
ale gołe stopy stawiały go w mniej korzystnym położeniu.
Właśnie wkładał koszulę, kiedy nadeszła oczekiwana przez
niego wiadomość. Z rozpiętą koszulą wziął do ręki mały
srebrny telefon i przeczytał zaszyfrowane słowa, tłumacząc
je w myślach: „Cel potwierdzony. Okno: tydzień".
Skasował wiadomość. Potem podciągnął rękawy
czarnej koszuli i owinął przedramiona czystymi bandażami -
pomogą zamaskować zapach gwałtownie regenerującej się
skóry. Brenna byłaby bardzo zaskoczona, widząc, jak
szybko zdrowieje.
Jego myśli po raz kolejny wróciły do miejsca
zbrodni. Był pewien, że mają do czynienia z naśladowcą.
Nacięcia bardzo przypominały te robione przez Santano En-
rique, ale na tym podobieństwa się kończyły. Enrique był
dumny z precyzji, z jaką kroił ciała ofiar, ten morderca ra-
czej rąbał, niż ciął. Indigo potwierdziła także, że na miejscu
zbrodni nie znaleziono nawet śladu zapachu Psi. Najbardziej
jednak przekonującym dowodem na naśladownictwo był
fakt, że Santano Enrique zdecydowanie był martwy - Judd
na własne oczy widział, jak jego ciało rozszarpywały pazury
wilków i lampartów.
Brenna nie musi się bać, że jej oprawca wrócił zza
grobu. Ale tak działała logika Psi, ona zaś bez wątpienia
była zmiennokształtną. Co więcej, nie wiedziała, że Judd
był obecny podczas egzekucji Enrique i - co za tym szło - jej
wybawienia. I nie zamierzał tego zmieniać.
Choć nie był zbyt dobry w przewidywaniu reakcji
emocjonalnych, to na tyle poznał Brennę podczas sesji
uzdrawiających - kiedy „pożyczał" Saschy swoją siłę psy-
chiczną, by naprawiła zniszczone fragmenty umysłu dziew-
czyny - żeby wiedzieć, że nie będzie zadowolona, gdy do-
wie się o jego udziale.
„Już nie jestem dzieckiem". Tak, nie była już dziec-
kiem. A on nie był jej obrońcą. Nie mógł być - im bardziej
się do niej zbliżał, tym mocniej mógł ją skrzywdzić. Cisza
została stworzona dla takich jak on - brutalnych zabójców i
groźnych szaleńców, którzy zamienili świat Psi w tak
straszne, ociekające krwią piekło, że Cisza stała się mniej-
szym złem.
Jak tylko złamie uwarunkowanie, stanie się nałado-
waną spluwą bez bezpiecznika. To dlatego - inaczej niż Sa-
scha - nigdy tego nie zrobi i nie zakończy Ciszy w swoim
umyśle. To była jedyna rzecz, która zapewniała światu bez-
pieczeństwo... Jedyna rzecz, która zapewniała bezpieczeń-
stwo Brennie.
Włożył czarną kurtkę, identyczną jak ta, którą pociął
Tai, i wsunął do kieszeni telefon.
Czas opuścić legowisko. Miał bombę do zbudowa-
nia.
ROZDZIAŁ 3
Kaleb Krychek, kardynalny Tk i najnowszy członek
Rady Psi, zakończył rozmowę wideo i odchylił się na krze-
śle.
- Silver - powiedział, aktywując interkom za pomocą
swoich zdolności telekinetycznych. - Znajdź wszystkie moje
akta na temat grupy rodzinnej Liu.
- Tak, proszę pana.
Wiedząc, że zadanie to zabierze jej kilka minut, zre-
konstruował w myślach rozmowę telefoniczną. Jen Liu,
przywódczyni klanu, dokładnie wyjaśniła, o co jej chodzi.
- Nasze relacje są wzajemnie korzystne - powie-
działa, a jej zielone oczy patrzyły bez mrugnięcia. - Jestem
pewna, że nie zrobi pan niczego, by je narazić. Nie jestem
jednak pewna pańskich kolegów z Rady. Wciąż płacimy za
ich ostatnią decyzję.
Ceny za usługi Faith NightStar niemal się podwoiły,
żeby jej rodzina odzyskała to, co straciła.
Do afery NightStar, jak nazywano obecnie tę poli-
tyczną klęskę, doszło tuż przed wstąpieniem Kaleba do
Rady. Faith NightStar, potężna jasnowidząca, zdecydowała
się wypaść z sieci Psi prosto w ramiona jednego z kotów
DarkRiver. Dwóch radnych podjęło zbyt pośpieszną decyzję
i próbowało ją przechwycić, ryzykując jej życie i robiąc so-
bie wrogów nie tylko z jej potężnej rodziny, ale także
wszystkich tych, którzy w interesach polegali na prognozach
Faith. Na przykład klanu Liu.
Kaleb wpatrywał się w przezroczysty ekran, na któ-
rym chwilę wcześniej widniała twarz Jen Liu. Przywódczyni
miała rację w kwestii jego lojalności. Cenił sojusze, jakie
stworzył podczas swojej drogi do fotela radnego, i rozwijał
je z zimnokrwistą precyzją - wiedział, że jako radny z po-
parciem pewnych specyficznych kręgów zdobędzie znacz-
nie większą władzę. A Kaleb doceniał jej zalety. To dlatego
stał się radnym w wieku zaledwie dwudziestu siedmiu lat.
Dotknął ekranu, przechodząc z trybu komunikacji na
tryb danych, a potem wyciągnął akta pozostałych członków
Rady.
Noty biograficzne ułożył po jednej stronie i wywołał
akta dotyczące afery NightStar. Obok nich zostawił miejsce
na akta zbierane przez Silver. W końcu wyciągnął tajne do-
kumenty o nazwie „Protokół 1". Na razie posiadał w tej ma-
terii jedynie podejrzenia, ale wkrótce się to zmieni. Problem
Liu będzie dobry na pierwsze uderzenie. Nie widział po-
wodu, by żądać krwi.
Jeszcze.
Kaleb był chodzącą cierpliwością. Zupełnie jak ko-
bra.
ROZDZIAŁ 4
Dzień po morderstwie i po wielu godzinach dyskusji
z samą sobą Brenna wiedziała, że Judd był jedyną osobą,
którą mogła spytać, i zapewne jedyną, która być może była
w stanie ją zrozumieć. Ale jednocześnie był najgorszym wy-
borem z możliwych, bo był tak zimny, że czasem wydawał
się mniej ludzki niż posąg z lodu.
Przed porwaniem robiła wszystko, by uniknąć spo-
tkania z nim, gdyż chłód jego osobowości głęboko ją niepo-
koił. Wiedząc, że jej bracia zagotowaliby się z wściekłości
na samą myśl, że mogłaby być z Juddem sam na sam, pró-
Singh Nalini Psi i Zmiennokształtni 03
W objęciach lodu Judd Lauren jako Strzała, oficer w elitarnych od- działach Rady Psi, był zmuszony robić straszne rzeczy w imię dobra swojej rasy. Teraz jest uciekinierem z Sieci, a jego mroczne talenty czynią z niego najbardziej niebez- piecznego z zabójców – zimnego, bezlitosnego, pozbawio- nego uczuć. Dopóki nie spotka Brenny… Brenna Shane Kincaid była niewinną dziewczyną, zanim została porwana przez seryjnego mordercę, który pogwałcił jej umysł. Zło porywacza przeniknęło ją tak głęboko, że boi się, że sama zostanie morderczynią. I wtedy pojawia się pierwsze martwe ciało, ofiara tak bar- dzo jej znajomego szaleństwa. Jedyną nadzieją Brenny jest Judd, jednak jej uczuciowa natura zmiennokształt- nej buntuje się przeciw nieludzkiemu zimnu jego osobo- wości, mimo że między nimi wybucha pożądanie. Ich na- miętność, szokująca i pierwotna, naraża na niebezpie- czeństwo nie tylko ich serca, lecz także życie. STRZAŁY Na samym początku traktowano merkuryzm jako kult. Psi śmiali się, słysząc zapewnienia Catherine i Arifa Adelajów, że potrafią uwolnić swoją rasę od obłędu i mor- derczej furii. Bycie Psi oznaczało balansowanie na krawędzi sza- leństwa. Akceptowano to. Nie było na to lekarstwa. Ale potem merkurianie przedstawili dwoje uczniów
wyedukowanych we wczesnej wersji protokołu Ciszy - byli to bliźniacy Adelajów. Tendaji i Naeem Adelaja byli zimni jak lód i nie było w nich śladu szaleństwa. Niestety, ten eks- peryment się nie powiódł. Mroczne emocje uderzyły w bliź- niaków jak niespodziewana lawina i szesnaście lat po tym, jak zostali ogłoszeni heroldami nowej przyszłości, popełnili samobójstwo. Silniejszy z nich, Tendaji, zabił Naeema, a potem siebie. Nikt nie miał jednak wątpliwości, że była to ich wspólna decyzja. Pozostawili list. Jesteśmy bluźnierstwem, plagą, która zniszczy nasz lud od wewnątrz. Cisza nigdy nie powinna zaistnieć, nigdy nie może zinfiltrować sieci Psi. Wybaczcie nam. Ich słów nikt nie usłyszał, nikt nie zrozumiał ich przerażenia. Ciała zostały znalezione przez akolitów merkurian i pochowane w tajemnicy, a społeczeństwu powiedziano, że to był wypadek. W tym bowiem czasie merkurianie trenowali już drugie pokolenie ulepszonymi technikami, doskonalili na- rzędzia, za których pomocą usuwali niepożądane emocje z serca i szaleństwo z duszy. Najważniejsza zmiana jednak była najmniej widoczna - tym razem mieli ostrożne poparcie przywódców ich ludu, Rady Psi. Mimo to potrzebowali także innego wsparcia, dzięki któremu mogliby wyłapać wszystkie pomyłki i błędy, zanim wieść o nich dotarłaby do społeczeństwa i... wciąż sceptycz- nej Rady. Jeśli radni dowiedzieliby się o kolejnych przypad-
kach śmiertelnych, wycofaliby się. A Adelajowie nie mogli ścierpieć myśli, że ich wizja zostanie wyrzucona na śmiet- nik historii. Bo chociaż śmierć bliźniaków nimi wstrząsnęła, Catherine i Arif nigdy nie przestali wierzyć w Ciszę. Ani oni, ani ich najstarszy syn Zaid. Zaid był kardynalnym telepatą z niezwykłymi zdol- nościami walki mentalnej. On także przeszedł trening Ciszy - lecz dopiero jako nastolatek, a nie dziecko. Mimo to wciąż wierzył. Protokół dał mu spokój, uwolnił od demonów umy- słu, więc chciał wszystkich obdarzyć tym szczęściem, uci- szyć cierpienie swoich ludzi. Zaczął więc usuwać pomyłki, likwidować tych, którzy załamali się podczas eksperymen- talnych wersji Ciszy, grzebiąc ich życia tak skutecznie, jak grzebał ich ciała. Catherine nazwała go jej walczącą strzałą. Wkrótce Zaid zebrał podobnych sobie, którzy także wierzyli. Byli samotnikami, niewidocznymi cieniami ciem- niejszymi niż mrok. Ich jedynym celem było zlikwidowanie wszystkiego, co mogłoby zagrozić urzeczywistnieniu się największego marzenia Catherine i Arifa. Czas mijał. Płynęły lata. Dekady. Zaid Adelaja znik- nął już z powierzchni ziemi, ale pochodnia strzał wciąż była przekazywana z rąk do rąk... Aż w końcu nie pozostał ani jeden merkurianin, a od dawna już nieżyjących Adelajów uznano za wizjonerów. Protokół Ciszy został przyjęty w 1979 roku. Głoso- wanie Rady było anonimowe, społeczeństwo podzielone, ale większość zwyciężyła. Psi zabijali się nawzajem z wściekło-
ścią i okrucieństwem obcym innym rasom. Cisza jawiła się im jako ich jedyna nadzieja, jedyny sposób na przywrócenie trwałego spokoju. Ale czy poszliby w tym kierunku, gdyby przeczytali ostatnie słowa Tendaji i Naeema? Nie ma ni- kogo, kto mógłby odpowiedzieć na to pytanie. Tak jak nikt nie może wyjaśnić, dlaczego protokół, który miał przynieść ludziom spokój, stal się źródłem naj- zimniejszej, najbardziej niebezpiecznej formy przemocy - plotek rozsiewanych przez karmione strachem umysły ogar- nięte Ciszą o Brygadzie Strzał utworzonej podczas procesu implementacji. Mówiono, że ci, którzy zbyt głośno protesto- wali, mieli w zwyczaju po cichu znikać. Teraz, w ostatnich miesiącach 2079 roku strzały są mitem, legendą, obiektem niekończących się debat w sieci Psi. Przeciwnicy ich istnienia uważają, że Rada działa- jąca w epoce Ciszy jest tworem doskonałym i nigdy nie stworzyłaby tajnego oddziału do likwidacji wrogów. Ale byli i tacy, którzy myśleli inaczej. Ci widzieli ślady przemy- kających przez sieć mrocznych, wojowniczych umysłów, czuli zimny dotyk ich psychicznych ostrzy. Ale oczywiście nie mogli o tym mówić. Ci, którzy spotkali się z Brygadą Strzał, rzadko żyli na tyle długo, by o tym opowiedzieć. Same strzały nie słuchały plotek, nie uważały się za oddziały śmierci. Były wierne swojemu ojcu założycielowi, lojalne wyłącznie wobec protokołu Ciszy i ich jedynym ce- lem było jego utrzymanie. Czasami egzekucje były po prostu nie do uniknięcia. ROZDZIAŁ 1
Pięść wbiła się w policzek Judda. Skupiony na tym, by wyeliminować przeciwnika z pola walki, ledwie to za- uważył, jako że jego pięść właśnie biegła do celu. Tai w ostatniej sekundzie próbował uniknąć ciosu, ale było już za późno - szczęki młodego wilka zamknęły się z trzaskiem świadczącym o tym, że w ich środku nastąpiło uszkodzenie. Ale jeszcze nie padł. Szczerząc zęby zaczerwienione od krwi ściekającej z rozcięcia na górnej wardze, rzucił się na Judda, chcąc swym ciężarem wbić przeciwnika w ka- mienną ścianę za nimi. Ale to Tai walnął plecami o skałę. Otworzył szeroko usta, kiedy uderzenie wypchnęło z jego płuc całe powietrze. Judd złapał mężczyznę za gardło. - Mógłbym z łatwością cię zabić - powiedział, zaciskając chwyt, aż Tai zaczął się dusić. - Czy chcesz umrzeć? - zapy- tał spokojnie, regularnie oddychając. Jego stoicki spokój nie miał nic wspólnego z uczu- ciami, gdyż w przeciwieństwie do zmiennokształtnego Judd Lauren nie miał uczuć. Tai próbował zakląć, ale z jego wykrzywionych ust wydobyło się jedynie niezrozumiałe rzężenie. Mało zorien- towany obserwator mógłby uznać, że Judd właśnie zdobył przewagę, ale on sam nie zamierzał popełnić tego błędu i opuścić gardy. Dopóki sam nie ogłosi swojej porażki, do- póty będzie niebezpieczny. Co udowodnił w następnej se- kundzie, wykorzystując umiejętność do częściowej prze- miany - uderzył w górę dłońmi ozdobionymi wilczymi pa- zurami. Ostre pazury bez problemu przecięły sztuczną skórę kurtki i ciało, ale Judd nie dał chłopcu szansy na wyrządze-
nie mu poważniejszej krzywdy. Nacisnął odpowiedni punkt na szyi Taia, pozbawił go przytomności i dopiero wtedy zwolnił chwyt. Chłopak osunął się na ziemię w pozycji siedzącej, z głową zwieszoną na piersi. - Nie powinieneś używać mocy Psi - od drzwi do- biegł go lekko ochrypły kobiecy głos. Nie musiał się odwracać, by rozpoznać jego właści- cielkę, ale i tak to zrobił. W harmonijnej twarzy ozdobionej czupryną niestarannie przyciętych blond włosów błyszczały niezwykłe brązowe oczy. Kiedyś te oczy były normalne, a włosy dłuższe, ale potem Brenna została porwana. Przez za- bójcę. Przez Psi. - Nie muszę ich używać, by poradzić sobie z chłop- cem. Brenna podeszła do niego. Czubek jej głowy ledwie sięgał mu piersi. Nigdy wcześniej nie zdawał sobie sprawy, że jest tak drobna, zanim nie zobaczył jej po tym, jak ją ura- towali. Leżała na łóżku, niemal nie oddychając. Jej energia życiowa skupiła się w kulkę tak ciasną, że nie był pewien, czy ona wciąż żyje. Lecz wzrost dziew- czyny nie miał żadnego znaczenia. Szybko się przekonał, że Brenna Shane Kincaid posiada wolę twardszą od żelaza. - To twoja czwarta walka w tym tygodniu. - Uniosła rękę, a on z trudem powstrzymał się, by się nie cofnąć. Dotyk był specjalnością zmiennokształtnych. Wilki dotykały się nieustannie i odruchowo. Dla Psi dotyk był obcy - mógł doprowadzić do nagłej i niebezpiecznej utraty kontroli. Lecz Brennę zniszczyło zło zrodzone przez jego
rasę. Jeśli więc potrzebuje dotyku, dostanie go. Żar muśnięcia na policzku. - Będziesz miał siniaka. Pozwól mi coś na to zara- dzić. - Dlaczego nie jesteś z Saschą? - Jeszcze jeden rene- gat Psi, ale uzdrowicielka, nie zabójca. To Judd miał krew na rękach. - Myślałem, że o ósmej wieczorem macie sesję terapeutyczną. - Teraz było pięć po ósmej. Przesuwające się po policzku palce opadły na szczękę i zatrzymały się na niej dłużej, zanim cofnęły się na dobre. Uniosła powieki z długimi rzęsami, ukazując zmie- nione oczy - stały się takie pięć dni po akcji ratowniczej. Niegdyś ciemnobrązowe, teraz były mieszanką barw, jakiej nigdy wcześniej nie widział u żadnej rozumnej istoty - zmiennego, człowieka czy Psi. Źrenice Brenny były czarne, ale te krople nocy otaczały rozbryzgi lodowatego błękitu, żywe i ostre, które wrzynały się w ciemny brąz tęczówek. Oczy Brenny wyglądały, jakby ktoś je roztrzaskał. - To już koniec - powiedziała. -Co? Zignorował cichy jęk Taia. Chłopak nie był groźny. Judd pozwolił się uderzyć tylko dlatego, że rozumiał zasady rządzące społecznością wilków. Zostać pobitym w walce nie było powodem do chwały, ale gorsza od tego była przegrana bez stawiania dużego oporu. Uczucia Taia nie miały dla Judda żadnego znacze- nia. Nie zamierzał asymilować się w świecie zmienno- kształtnych. Ale jego siostrzenica i siostrzeniec, Marlee i Toby, także muszą przetrwać w pajęczynie podziemnych tu- neli, które tworzyły siedlisko SnowDancer, a jego wrogowie
staną się ich wrogami. Nie upokorzył więc chłopca, kończąc walkę, zanim jeszcze się zaczęła. - Dojdzie do siebie? - spytała Brenna, kiedy Tai jęk- nął po raz drugi. - Daj mu minutę czy dwie. Znów spojrzała na niego i tym razem syknęła: - Krwawisz! Cofnął się o krok, zanim zdążyła dotknąć jego pocię- tych przedramion. - To nic poważnego. Była to prawda. Jako dziecko był poddawany najgor- szym rodzajom bólu i nauczono go, jak go blokować. Do- brze wyszkolony Psi nie czuł nic. Dobrze wyszkolona strzała czuła jeszcze mniej. Dzięki temu 0 wiele łatwiej było zabijać. - Tai wysunął szpony. - Popatrzyła z furią na chło- paka siedzącego pod ścianą. - Poczekaj, aż Hawke się do- wie. - Nie dowie się, bo mu o tym nie powiesz. Judd nie potrzebował ochrony. Gdyby Hawke do- wiedział się, kim naprawdę jest, co zrobił i kim się stał, alfa SnowDancer zabiłby go podczas pierwszego spotkania. - Wyjaśnij to, co mówiłaś o Saschy. Brenna skrzywiła się, ale porzuciła temat jego zadra- pań. - Skończyłyśmy z sesjami uzdrawiającymi. Jestem w porządku. Wiedział, jak straszne rzeczy jej zrobiono.
- Musisz kontynuować. - Nie. - Ostre, krótkie i ostateczne słowo. - Nie chcę więcej nikogo w mojej głowie. Nigdy więcej. Zresztą Sa- scha i tak nie może tam wejść. - To nie ma sensu. - Sascha posiadała rzadki dar roz- mawiania z umysłami zmiennych z równą łatwością jak z Psi. - Nie masz możliwości, by ją blokować. - Teraz mam. Coś się zmieniło. Tai rozkaszlał się i oprzytomniał. Oboje obrócili się, by spojrzeć, jak staje na nogi, przytrzymując się ściany. W końcu wyprostował się, mrugnął kilka razy i uniósł dłoń do policzka. - Chryste, czuję się, jakby ciężarówka wbiła mi się w twarz. Brenna zwęziła oczy. - Co ty wyprawiasz? -Ja... - Daruj sobie. Czemu zaatakowałeś Judda? - Brenna, to nie twoja sprawa. - Judd czuł, jak krew zasycha mu na skórze. Komórki już naprawiały rozdarcia. - Tai i ja doszliśmy do porozumienia. - Popatrzył chłopakowi prosto w oczy. Tai zacisnął szczęki, ale skinął głową. -Tak. Ich status w sforze wilków został ustalony bez cienia wątpliwości. Gdyby pozycja Judda i tak już nie była wyż- sza, dominowałby teraz nad wilkiem. Przesunąwszy dłonią przez włosy, Tai obrócił się do Brenny. - Czy mogę porozmawiać z tobą o... - Nie - przerwała mu machnięciem dłoni. - Nie pójdę
z tobą na tańce do college'u. Jesteś za młody i za głupi. Tai przełknął z trudem. - Skąd wiesz, co chciałem powiedzieć? - Może jestem Psi - odparła ponuro. - Takie chodzą tu plotki, czyż nie? Na policzkach Taia wykwitły plamy czerwieni. - Powiedziałem im, że to bzdury. Judd nigdy wcześniej nie słyszał o tych złośliwych próbach przysporzenia Brennie bólu i prawdę mówiąc, była to ostatnia rzecz, jakiej by się spodziewał. Wilki mogły być zażartymi wrogami, ale były także ogromnie opiekuńcze wobec swoich i jak tylko Brenna została uratowana, stanęły za nią murem. Spojrzał na Taia. - Myślę, że powinieneś już iść. Młodzieniec nie sprzeciwił się i tak szybko, jak pozwalały mu na to osła- bione nogi, przemknął obok nich i zniknął. - Wiesz, co jest w tym najgorsze? - słowa Brenny odwróciły jego uwagę od odgłosów stóp umykającego chłopca. - Co? - To jest prawda. - Spojrzała na niego z całą mocą swoich roztrzaskanych błękitno-brązowych oczu. - Jestem inna. Tymi cholernymi oczami, które mi dał, widzę różne rzeczy. Okropne rzeczy. - To zwykłe echo tego, co ci się przydarzyło. Po- tężny socjopata przemocą otworzył jej umysł; zgwałcił ją na najbardziej osobistym poziomie. Nic dziwnego, że jej psy- chika była pełna blizn. - Tak mówi Sascha. Ale te śmierci, które widzę...
Rozległ się okropny wrzask i zanim się skończył, już biegli. Trzydzieści metrów dalej, w drugim tunelu dołączyła do nich Indigo i dwa inne wilki. Kiedy skręcili za róg, wypadł na nich Andrew. Chwycił siostrę za rękę, zatrzymując ją gwałtownie, i jednocześnie uniósł drugą dłoń. Wszyscy się zatrzymali. - Indigo, tam jest ciało. - Andrew wystrzeliwał z sie- bie słowa jak pociski. - Północno-wschodni tunel numer sześć, czterdziesta alkowa. Gdy tylko jej brat skończył mówić, Brenna uwolniła się i bez ostrzeżenia skoczyła do przodu. Judd dostrzegł na jej twarzy błysk strasznego gniewu i ruszył za nią pierwszy. Za nim biegli Indigo i wściekły Andrew. Gdyby był taki jak większość Psi, już by go przegonili, ale on się różnił, i to dzięki tej różnicy był w sieci Psi tym, kim był. Brenna biegła z imponującą szybkością, jeśli się wzięło pod uwagę, że jeszcze kilka miesięcy temu była przykuta do łóżka. Zanim ją dogonił, prawie dotarła do szóstego tunelu. - Zatrzymaj się - rozkazał, oddychając zbyt spokoj- nie jak na taki sprint. - Nie powinnaś tego widzieć. - Tak, powinnam - odparła urywanym głosem. Poja- wił się pędzący Andrew. Chwycił ją od tyłu, obejmując w pasie, i uniósł nad ziemię. - Bren, uspokój się. Obok nich przemknęła Indigo, powiewając długimi ciemnymi włosami. Brenna zaczęła się tak wściekle wykrę- cać z objęć Andrew, że mogłaby sobie zrobić krzywdę. A na to Judd nie mógł pozwolić.
- Uspokoi się, jeśli ją puścisz. Brenna drgnęła i popatrzyła na niego ze zdumie- niem, ciężko oddychając. Andrew jednak dorzucił swoje trzy grosze: - Sam zaopiekuję się moją siostrą, Psi. - Ostatnie słowo wypluł jak przekleństwo. - W jaki sposób? Trzymając mnie pod kluczem? - spytała Brenna ostro. - Drew, nigdy więcej nie pozwolę się zamknąć i przysięgam, że jeśli to zrobisz, wydostanę się, choćbym miała zedrzeć pazury do krwi. Była to bezlitośnie bolesna wizja dla kogoś, kto wie- dział, w jakim stanie się znajdowała, gdy ją odnaleźli. An- drew zbladł, ale się nie ugiął. - To dla ciebie najlepsze. - A może i nie - powiedział Judd, ze spokojem wy- trzymując gniewny wzrok Andrew. Żołnierze SnowDancer obwiniali wszystkich Psi za ból sprawiony Brennie i Judd mógł się tylko domyślać, jaki rodzaj emocji doprowadził ich do takiego wniosku. Tyle że te same emocje ich oślepiały. - Nie może spędzić reszty życia zakuta w łańcuchy. - Co ty, do kurwy nędzy, o tym wiesz? - warknął Andrew. - Nawet twoi ludzie gówno cię obchodzą. - On wie więcej niż ty! - Bren - w głosie Andrew pojawiło się ostrzeżenie. - Zamknij się, Drew. Nie jestem już dzieckiem -w jej głosie pobrzmiewało mroczne echo wydarzeń, w których doświadczyła zła i utraciła niewinność. - Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, co Judd zrobił dla mnie podczas leczenia?
Czy kiedykolwiek próbowałeś się zorientować, ile go to kosztowało? Nie, oczywiście, że nie, bo ty wiesz wszystko! - Odetchnęła z drżeniem. - Cóż, wyobraź sobie, że nic nie wiesz! Nie byłeś tam, gdzie ja byłam. Nawet się nie zbliży- łeś do tego miejsca. Puść. Mnie. Jej słowa nie były już podbite gniewem, lecz spoko- jem. Co było normalne w wypadku Psi, ale nie zmienno- kształtnych. A zwłaszcza Brenny. Wszystkie zmysły Judda wyostrzyły się w gotowości. Andrew pokręcił głową. - Nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia, moja mała siostrzyczko. Tego ciała tam i tak nie zobaczysz. - No to bardzo mi przykro, Drew. Ułamek sekundy później pazury Brenny przecięły jego przedramiona. Andrew był tak zaskoczony, że ją pu- ścił. I jak tylko jej stopy dotknęły ziemi, już pędziła. - Jezu - wyszeptał Andrew, patrząc za nią. - Nie mogę uwierzyć... - Spojrzał na krwawiące przedramiona. - Brenna nigdy nikogo nie krzywdzi. - To już nie jest Brenna, jaką kiedyś znałeś - powie- dział Judd. - To, co zrobił jej Enrique, zmieniło ją na pozio- mie podstawowym w sposób, jakiego ona sama nie rozumie. I zanim Andrew zdążył odpowiedzieć, ruszył za dziewczyną. Musiał być przy niej, by złagodzić skutek, jaki mo- gła wywrzeć na nią ta śmierć. Nie rozumiał tylko, dlaczego ona tak koniecznie chciała zobaczyć ciało. Dogonił ją, kiedy minęła zaskoczonych strażników i wbiegła do małego pomieszczenia w tunelu szóstym. Za- trzymała się tak niespodziewanie, że niemal na nią wpadł.
Idąc za jej spojrzeniem, zobaczył na podłodze ciało niezna- nego mu członka SnowDancer. Na twarzy i nagim ciele widać było potężne różno- kolorowe siniaki. Ale Judd wiedział, że nie one przyciągały uwagę Brenny. Nacięcia. Zmienny był bardzo precyzyjnie pocięty nożem. Żadna z tych ran nie była śmiertelna z wyjątkiem ostatniej - nacięcia tętnicy szyjnej. Co oznaczało, że w ca- łym tym obrazku coś bardzo nie pasowało. - Gdzie jest krew? - spytała Indigo, która kucała po drugiej stronie ciała z dwoma żołnierzami przy boku. Porucznik skrzywiła się na widok Brenny, ale odpo- wiedziała: - Nie zabito go tutaj. Ciało przyniesiono. - To pomieszczenie jest na uboczu - odezwał się je- den z żołnierzy, chudy mężczyzna o imieniu Dieter. - Łatwo tu się dostać cichaczem, jeśli się wie, co i jak. Ktokolwiek to zrobił, jest mądry. Z pewnością już wcześniej przyuważył tę lokację. Brenna wciągnęła powietrze, ale się nie odezwała. Grymas na twarzy Indigo się pogłębił. -Zabierz ją stąd. Judd niespecjalnie dobrze reagował na rozkazy, ale akurat z tym się zgadzał. - Chodźmy - powiedział do stojącej do niego ple- cami kobiety. - Widziałam to - wyszeptała ledwie słyszalnie. In- digo wstała. Na jej twarzy pojawił się dziwny wyraz. -Co?
Brenna zaczęła się trząść. - Widziałam to - powiedziała głośniej. - Widziałam to! - krzyknęła. Judd znał ją na tyle, by wiedzieć, że nie chciałaby stracić kontroli przy innych. Była bardzo dumnym wilkiem. Zrobił więc, co mógł, żeby przebić się przez jej histerię. Sta- nął przed nią, zasłaniając widok trupa na podłodze, i użył jej emocji przeciw niej. Tę broń Psi doprowadzili do perfekcji. - Robisz z siebie głupca. Lodowate słowa uderzyły Brennę jak policzek. - Słucham? - Opuściła dłoń, którą uniosła, by go odepchnąć. - Obejrzyj się. Uparcie stała nieruchomo. Wcześniej piekło zamarz- nie, nim ona usłucha jego rozkazu. - Połowa siedliska tu węszy - powiedział bezlitośnie. - Czekają, aż się załamiesz. - Nie załamię się. - Zarumieniła się na myśl o tym, że tyle oczu ją śledzi. - Zejdź mi z drogi. - Już nie chciała patrzeć na ciało - ciało, które zostało pocięte z taką samą nieludzką precyzją, jaką stosował Enrique - ale duma nie pozwalała się jej wycofać. - Zachowujesz się irracjonalnie. - Judd się nie poru- szył. - To miejsce ma zły wpływ na twoją emocjonalną sta- bilność. Cofnij się. - To był zdecydowany rozkaz, a jego ton tak był podobny do tonu alfy, że zacisnęła zęby. - A jeśli tego nie zrobię? Z radością poddała się wzbierającemu w niej gnie- wowi.
Znalazła nowy cel, sposób na ucieczkę przed kosz- marami, które to pomieszczenie obudziło. Spojrzała w chłodne oczy Psi - widniejąca w nich samcza arogancja odbierała jej dech. - Wtedy cię własnoręcznie wyniosę. Ta odpowiedź wywołała w jej krwi fale euforii, przeganiając ostatnie ślady strachu. Miesiące frustracji - pa- trzenia, jak jej niezależność ginie pod ochronnym murem, słuchania, jak wszyscy jej mówią, co jest dla niej najlepsze, jak kwestionują na każdym kroku jej rozsądek - wszystko to i wiele więcej zwinęło się w tym momencie w jedną kulę. - Tylko spróbuj. To było wyzwanie. Zrobił krok do przodu, a koniuszki jej palców zała- skotały, ostrzegając, że pazury tkwią pod powierzchnią. O tak, zdecydowanie była gotowa zmierzyć się z Juddem Lau- renem, człowiekiem z lodu i najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. ROZDZIAŁ 2 ― Brenna, co tu robisz? - zapytał ostro znajomy głos. Lara nie czekała na odpowiedź. - Odsuń się, blokujesz wejście. Zaskoczona, wypełniła polecenie. Uzdrowicielka SnowDancer i jedna z jej asystentek przeszły obok z przeno- śnymi zestawami medycznymi w dłoniach. Judd przesunął się razem z nią, wciąż blokując jej widok zwłok. - Robi się tu coraz tłoczniej, a Lara potrzebuje miej-
sca, by pracować. - On jest martwy. - Brenna wiedziała, że zachowuje się nierozsądnie, ale miała już dość bycia popychadłem. - Teraz już mu nie pomoże. - A co ty zamierzasz tu osiągnąć? - Tym prostym py- taniem zadanym z chłodną precyzją Psi podkreślił jej bez- sensowne zachowanie. Zaciskając dłonie w pięści, by nie walnąć faceta, któremu zawsze udawało się ją dopaść, kiedy była bez- bronna, odwróciła się i wyszła. Wszyscy przyglądali się jej z ciekawością. Niektóre z tych spojrzeń mówiły wyraźnie: „Biedna Brenna wreszcie się załamała". Czuła pokusę, by wyjść, nie patrząc im w oczy, ale zmusiła się, by zrobić coś wręcz przeciwnego. Już raz odarto ją z poczucia własnej godności. Nigdy więcej do tego nie dopuści. Kilka osób odwróciło wzrok, gdy przyłapała je na gapieniu się, ale część nadal się jej przyglądała bez mru- gnięcia powieką. Gdyby okoliczności były inne, uznałaby ich spojrze- nia za wyzwanie, lecz dzisiaj chciała po prostu uciec od unoszącego się z ciała wszechogarniającego zapachu śmierci. Mimo pośpiechu zauważyła, że najodważniejsi z nich opuszczali wzrok, kiedy raz spojrzeli poza jej ramię. - Nie potrzebuję, żebyś walczył za mnie - powie- działa, kiedy wyszli z tłumu. Judd szedł już obok niej, a nie za nią jak cień. - Nie zauważyłem, że to robię. Pewnie mówił prawdę. Większość mieszkańców le- gowiska za bardzo bała się Judda Laurena, żeby ściągnąć na
siebie jego uwagę. - Widziałeś nacięcia. - Wciąż czuła odór śmierci zmieszany z metalicznym zapachem krwi. - Były takie same jak jego. - W jej umyśle mignął ostry błysk skalpela. Wizja tryskającej krwi. Krzyki odbijające się od ścian klatki. - Nie były identyczne. Jego chłodna odpowiedź wyrwała ją z chaosu kosz- marnych wspomnień. - Dlaczego jesteś tego taki pewien? - Jestem Psi. Rozumiem wzory. Ubrany na czarno, z beznamiętnym wyrazem oczu - bez wątpienia był Psi. Ale jeśli chodzi o resztę... - Nie mów, że wszyscy Psi potrafiliby tak szybko przetworzyć tyle danych. Jesteś inny. Nawet nie pofatygował się potwierdzić czy zaprze- czyć. - To nie zmienia faktów. Te cięcia na ofierze... - Timothy - przerwała mu, czując kamień w gardle. - Miał na imię Timothy. Widywała tego SnowDancera jedynie w przelocie, ale nie mogła znieść, że został zredukowany do bezimiennej ofiary. Miał życie. Imię. Judd spojrzał na nią, a potem lekko skinął głową. - Timothy został zabity tą samą metodą, ale jest kilka różnic. Przede wszystkim jest mężczyzną. A Santano Enrique, drań, który torturował Brennę, na swoje ofiary wybierał wyłącznie kobiety. Z prostego po-
wodu - lubił robić szczególne rzeczy, rzeczy, które wyma- gały kobiecych ciał. Brenna wepchnęła wspomnienia z powrotem do za- mkniętego miejsca w jej umyśle, gdzie trzymała najmrocz- niejsze, najwstrętniejsze momenty z tamtego spotkania. - Sądzisz, że ktoś go naśladuje? - Ta myśl przypra- wiła ją o mdłości. Chociaż rzeźnik był martwy, to jego zło wciąż żyło. - Prawdopodobnie. - Judd zatrzymał się na rozdrożu w tunelach. - To nie jest twoja walka. Pozostaw dochodze- nie tym, którzy mają w tym doświadczenie. - Ponieważ moje doświadczenie polega jedynie na byciu ofiarą? Kiedy skrzyżował ręce na piersi, z jego poszarpa- nych przedramion uniósł się metaliczny zapach krwi. - Jesteś zbyt zaślepiona swoimi emocjami, żebyś mogła oddać Timothy'emu sprawiedliwość. Tu nie chodzi o ciebie. Otworzyła usta, żeby mu powiedzieć, jak bardzo się myli, ale równie szybko je zamknęła. Nie mogła powiedzieć mu prawdy - była zbyt szalona, brednie zepsutego umysłu. - Idź, niech ci ktoś opatrzy rany - rzuciła zamiast tego. - Zapach krwi Psi nie jest specjalnie apetyczny. - Mar- twiła się o głębokość ran zadanych mu przez Taia, ale za żadne skarby się do tego nie przyzna. Judd nawet nie mrugnął, słysząc jej obraźliwy ton. - Odprowadzę cię do twojej kwatery. - Tylko spróbuj, a wydrapię ci oczy. Obróciwszy się, odeszła sztywno, czując na plecach jego wzrok, aż skręciła
za róg. Miała ochotę paść tu na ziemię, zdjąć z twarzy ma- skę gniewu, którą nosiła jak tarczę, ale poczekała z tym, aż znalazła się w czterech ścianach własnego pokoju. - Ja to widziałam - powiedziała ścianom, czując przerażenie. Ciało ustępujące pod ostrzem, wyciekającą krew, bladość śmierci - wszystko to widziała. Drżała od tej wizji, lecz wówczas pociechę znalazła w przekonaniu, że to jedy- nie senny koszmar. Tyle że ów koszmar właśnie przybrał swoją naj- wstrętniejszą formę. Judd upewnił się, że Brenna jest w swojej kwaterze, zanim wrócił na miejsce zbrodni i porozmawiał z Indigo. Potem poszedł do siebie. Rozebrał się i wziął prysznic, żeby usunąć z ramion zaschniętą krew. Brenna miała rację - jej zapach jedynie przyciągnie do niego uwagę zmiennokształt- nych, posiadających wyjątkowy zmysł woni, a dzisiejszej nocy musiał być niewidzialny. Wyszedł spod prysznica i nawet nie spojrzał w lu- stro, jedynie przesunął dłonią po włosach i tak je zostawił. Jego umysł zanotował, że są nieco dłuższe, niż przewiduje regulamin. Ale inna jego część uznała sprawę za nieważną -już nie był członkiem najbardziej elitarnej armii Psi. Rada skazała całą jego rodzinę - jego brata Walkera, córkę Wal- kera Marlee, a także Siennę i Toby'ego, dzieci jego zmarłej siostry Kristine - na rehabilitację, śmierć za życia. Gdyby nie uciekli, wyczyszczono by im umysły, aż staliby się cho- dzącymi warzywami. Pojawienie się wśród wilków było do- brze skalkulowanym ryzykiem. On i Walker myśleli, że
zginą, ale mieli nadzieję, że SnowDancer okażą litość Toby- 'emu i Marlee. Sienna, zbyt duża, żeby uchodzić za dziecko, i zbyt młoda, by uznano ją za dorosłą, zdecydowała, że woli zaryzykować z wilkami, niż skazać się na rehabilitację. Ale SnowDancer nie zabili dorosłych. W rezultacie przebywał teraz w świecie, gdzie jego stare życie nic nie znaczyło. Ubierając się, najpierw naciągnął spodnie, potem włożył skarpety i buty. Mógł pokonać wroga z nagą piersią, ale gołe stopy stawiały go w mniej korzystnym położeniu. Właśnie wkładał koszulę, kiedy nadeszła oczekiwana przez niego wiadomość. Z rozpiętą koszulą wziął do ręki mały srebrny telefon i przeczytał zaszyfrowane słowa, tłumacząc je w myślach: „Cel potwierdzony. Okno: tydzień". Skasował wiadomość. Potem podciągnął rękawy czarnej koszuli i owinął przedramiona czystymi bandażami - pomogą zamaskować zapach gwałtownie regenerującej się skóry. Brenna byłaby bardzo zaskoczona, widząc, jak szybko zdrowieje. Jego myśli po raz kolejny wróciły do miejsca zbrodni. Był pewien, że mają do czynienia z naśladowcą. Nacięcia bardzo przypominały te robione przez Santano En- rique, ale na tym podobieństwa się kończyły. Enrique był dumny z precyzji, z jaką kroił ciała ofiar, ten morderca ra- czej rąbał, niż ciął. Indigo potwierdziła także, że na miejscu zbrodni nie znaleziono nawet śladu zapachu Psi. Najbardziej jednak przekonującym dowodem na naśladownictwo był fakt, że Santano Enrique zdecydowanie był martwy - Judd na własne oczy widział, jak jego ciało rozszarpywały pazury wilków i lampartów.
Brenna nie musi się bać, że jej oprawca wrócił zza grobu. Ale tak działała logika Psi, ona zaś bez wątpienia była zmiennokształtną. Co więcej, nie wiedziała, że Judd był obecny podczas egzekucji Enrique i - co za tym szło - jej wybawienia. I nie zamierzał tego zmieniać. Choć nie był zbyt dobry w przewidywaniu reakcji emocjonalnych, to na tyle poznał Brennę podczas sesji uzdrawiających - kiedy „pożyczał" Saschy swoją siłę psy- chiczną, by naprawiła zniszczone fragmenty umysłu dziew- czyny - żeby wiedzieć, że nie będzie zadowolona, gdy do- wie się o jego udziale. „Już nie jestem dzieckiem". Tak, nie była już dziec- kiem. A on nie był jej obrońcą. Nie mógł być - im bardziej się do niej zbliżał, tym mocniej mógł ją skrzywdzić. Cisza została stworzona dla takich jak on - brutalnych zabójców i groźnych szaleńców, którzy zamienili świat Psi w tak straszne, ociekające krwią piekło, że Cisza stała się mniej- szym złem. Jak tylko złamie uwarunkowanie, stanie się nałado- waną spluwą bez bezpiecznika. To dlatego - inaczej niż Sa- scha - nigdy tego nie zrobi i nie zakończy Ciszy w swoim umyśle. To była jedyna rzecz, która zapewniała światu bez- pieczeństwo... Jedyna rzecz, która zapewniała bezpieczeń- stwo Brennie. Włożył czarną kurtkę, identyczną jak ta, którą pociął Tai, i wsunął do kieszeni telefon. Czas opuścić legowisko. Miał bombę do zbudowa- nia. ROZDZIAŁ 3
Kaleb Krychek, kardynalny Tk i najnowszy członek Rady Psi, zakończył rozmowę wideo i odchylił się na krze- śle. - Silver - powiedział, aktywując interkom za pomocą swoich zdolności telekinetycznych. - Znajdź wszystkie moje akta na temat grupy rodzinnej Liu. - Tak, proszę pana. Wiedząc, że zadanie to zabierze jej kilka minut, zre- konstruował w myślach rozmowę telefoniczną. Jen Liu, przywódczyni klanu, dokładnie wyjaśniła, o co jej chodzi. - Nasze relacje są wzajemnie korzystne - powie- działa, a jej zielone oczy patrzyły bez mrugnięcia. - Jestem pewna, że nie zrobi pan niczego, by je narazić. Nie jestem jednak pewna pańskich kolegów z Rady. Wciąż płacimy za ich ostatnią decyzję. Ceny za usługi Faith NightStar niemal się podwoiły, żeby jej rodzina odzyskała to, co straciła. Do afery NightStar, jak nazywano obecnie tę poli- tyczną klęskę, doszło tuż przed wstąpieniem Kaleba do Rady. Faith NightStar, potężna jasnowidząca, zdecydowała się wypaść z sieci Psi prosto w ramiona jednego z kotów DarkRiver. Dwóch radnych podjęło zbyt pośpieszną decyzję i próbowało ją przechwycić, ryzykując jej życie i robiąc so- bie wrogów nie tylko z jej potężnej rodziny, ale także wszystkich tych, którzy w interesach polegali na prognozach Faith. Na przykład klanu Liu. Kaleb wpatrywał się w przezroczysty ekran, na któ- rym chwilę wcześniej widniała twarz Jen Liu. Przywódczyni miała rację w kwestii jego lojalności. Cenił sojusze, jakie
stworzył podczas swojej drogi do fotela radnego, i rozwijał je z zimnokrwistą precyzją - wiedział, że jako radny z po- parciem pewnych specyficznych kręgów zdobędzie znacz- nie większą władzę. A Kaleb doceniał jej zalety. To dlatego stał się radnym w wieku zaledwie dwudziestu siedmiu lat. Dotknął ekranu, przechodząc z trybu komunikacji na tryb danych, a potem wyciągnął akta pozostałych członków Rady. Noty biograficzne ułożył po jednej stronie i wywołał akta dotyczące afery NightStar. Obok nich zostawił miejsce na akta zbierane przez Silver. W końcu wyciągnął tajne do- kumenty o nazwie „Protokół 1". Na razie posiadał w tej ma- terii jedynie podejrzenia, ale wkrótce się to zmieni. Problem Liu będzie dobry na pierwsze uderzenie. Nie widział po- wodu, by żądać krwi. Jeszcze. Kaleb był chodzącą cierpliwością. Zupełnie jak ko- bra. ROZDZIAŁ 4 Dzień po morderstwie i po wielu godzinach dyskusji z samą sobą Brenna wiedziała, że Judd był jedyną osobą, którą mogła spytać, i zapewne jedyną, która być może była w stanie ją zrozumieć. Ale jednocześnie był najgorszym wy- borem z możliwych, bo był tak zimny, że czasem wydawał się mniej ludzki niż posąg z lodu. Przed porwaniem robiła wszystko, by uniknąć spo- tkania z nim, gdyż chłód jego osobowości głęboko ją niepo- koił. Wiedząc, że jej bracia zagotowaliby się z wściekłości na samą myśl, że mogłaby być z Juddem sam na sam, pró-