RAVIK80

  • Dokumenty329
  • Odsłony187 901
  • Obserwuję163
  • Rozmiar dokumentów397.0 MB
  • Ilość pobrań113 436

Singh Nalini - 09 - Gra pragnienia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - 09 - Gra pragnienia.pdf

RAVIK80 Singh Nalini SAGA Gra pragnienia
Użytkownik RAVIK80 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 319 stron)

Nalini Singh

Gra pragnienia. Tłumaczenie nieoficjalne: zapiski_mola_ksiazkowego Okładka: augen CZYSTOŚĆ Psi byli czyści. Byli Cisi od ponad stu lat. Ich emocje były usuwane z nich za pomocą warunkowania, aż od świata oddzielała ich ściana lodu. Pasja i miłość, nienawiść i smutek nie były już rzeczami, które znali. Uznawali je za jedne ze słabości emocjonalnych ras ludzi i zmiennokształtnych. Ale, gdy zima 2081 r. zmieniła się w wiosnę zmiana stała się czymś więcej niż tylko szeptem na horyzoncie. Zbyt wielu Psi uciekło. Zbyt wielu przełamało warunkowanie. I zbyt wiele pęknięć odcina się na powierzchni Sieci. Niektórzy uważają, że upadek Ciszy jest nieunikniony. A inni są gotowi, by zabić, aby ją utrzymać. ROZDZIAŁ 1 Indigo wytarła deszcz z twarzy, by ją oczyścić choćby na ułamek sekundy. Huraganowa ulewa nadal uderzała z nieustanną furią uderzając lodowato zimnymi kulami o jej skórę i zmieniając ciemny niczym w nocy las w niemożliwy do przeniknięcia wzrokiem. Pochyliła głowę i odezwała się do wodoodpornego mikrofonu dołączonego do przemoczonego kołnierzyka swojej czarnej koszulki. „Masz go w polu widzenia?” Głos, który jej odpowiedział był głęboki, znajomy i w tym momencie śmiertelnie skupiony. „Północny-zachód, osiemset metrów. Idę w twoją stronę.” „Północny-zachód, osiemset metrów.” Powtórzyła, by się upewnić, że dobrze się rozumieli. Słuch zmiennokształtnego był niesamowicie dokładny, ale deszcz był dziki. Uderzał w jej czaszkę aż nawet zaawansowany technicznie odbiornik, który miała włożony do ucha szumiał.

„Indy, bądź ostrożna. On obecnie funkcjonuje na poziomie dzikiego wilka.” W normalnych okolicznościach prychnęłaby na niego za używanie tego idiotycznego przezwiska. Dzisiaj, była zbyt zmartwiona. „Ty również. Zranił cię podczas pierwszego starcia.” „To tylko powierzchowna rana. Cisza radiowa.” Założyła włosy do tyłu i wzięła głęboki wdech wilgotnego powietrza. Zaczęła skradać się w stronę ich zdobyczy. Jej kolega – myśliwy miał rację, manewr przyszpilający był ich najlepszą szansą, by pojmać Joshu'ę bez uszkodzenia go. Wnętrzności Indigo zacisnęły się. Ból rozkwitł w jej sercu. Nie chciała być zmuszona, by go skrzywdzić. Nie chciał tego również tropiciel podążający śladem chłopca – był to powód dla którego większy i silniejszy wilk został ranny w ich wcześniejszej bójce. Ale będzie musiał to zrobić, jeżeli nie zdołają sprowadzić Joshu'y z powrotem znad krawędzi. Chłopiec był tak zagubiony w poczuciu bezsilności i bólu, że poddał się swojej wilczej stronie. A wilk, młody i poza kontrolą, zmienił te uczucia we wściekłość. Joshua był teraz zagrożeniem dla stada. Ale był również jednym z nich. Krwawili. Rzucili się w bezkresny deszcz. Nie wykonają jednak na nim egzekucji do momentu, gdy nie wyczerpią wszystkich innych opcji. Gałąź uderzyła ją po policzku, gdy nie poruszyła się wystarczająco szybko podczas tej burzowej pogody. Ostre. Żelazo. Krew. Indigo przeklęła nisko pod nosem. Joshua złapie jej zapach, jeżeli nie będzie ostrożna. Obróciła twarz ku deszczu. Pozwoliła, by obmył krew z rozcięcia. Ale krew nadal była zbyt jasna. Jej zapach był zbyt niemożliwy do pomylenia z czymś innym. Jęknęła – ich uzdrowicielka wygarbuje jej za to skórę – przykucnęła i rozsmarowała błoto po powierzchownej rance. Zapach przytłumił się, stał się zmieszany z zapachem ziemi. Może być. Joshua był tak daleko w szale, że nie wykryje subtelnego tonu, który pozostał.

„Gdzie jesteś?” Wydała z siebie bezdźwięczny szept, gdy skradała się przez nasączoną deszczem noc. Joshua jeszcze nie odebrał życia. Nie zabił, ani nie uszkodził żywej istoty. Mógł zostać sprowadzony z powrotem – jeżeli jego ból pozwoli mu wrócić. A był to żywy obezwładniający ból młodego mężczyzny na granicy dorosłości. Uderzający wiatr … razem z nim przyszedł również zapach jej zdobyczy. Indigo przyspieszyła tępo. Zaufała oczom wilka, który był jej drugą połową. Jego wzrok był silniejszy w ciemności. Poziom tego zapachu zyskiwał na sile, gdy rozwścieczone wycie wilka przecięło powietrze. Warczenia. Przyprawiający o mdłości dźwięk uderzających o siebie zębów. Więcej żelaza w powietrzu. „Nie!” Zwiększając prędkość do niebezpiecznych poziomów. Przeskoczyła przez powalone kłody i nowo utworzone strumieni z błota i wody tak naprawdę nie dostrzegając ich. Kierowała się w stronę sceny walki. Zajęło jej to może dwadzieścia sekund i jednocześnie całe życie. W momencie, gdy dotarła do małego przejaśnienia, gdzie walczyli uderzył piorun. Zobaczyła ich otoczonych elektrycznie ciemnym niebem. Dwóch zmiennokształtnych w pełnej wilczej formie. Złączonych w walce. Upadli na ziemię, gdy piorun zniknął, ale nadal mogła ich zobaczyć. Ich oczy śledziły się nawzajem ze śmiertelnie niebezpiecznym celem i skupieniem. Tropiciel, myśliwy był większy. Jego normalnie olśniewające srebrne futro było przemoczone i niemal czarne, ale to mniejszy wilk z sierścią czerwonawego koloru wygrywał. Ponieważ myśliwy powstrzymywał się próbując nie zabić. Świadoma, że jej przemoczone ubranie sprawiłoby problem przy rozbieraniu się, Indigo zmieniła się tak jak stała. Był to przeszywający ból i rozdzierająca agonalna radość. Ubrania, które miała na sobie zdezintegrowały się. Jej ciało obróciło się w prysznicu światła zanim uformowało się w gładkiego muskularnego wilka z budową ciała stworzoną do biegania. Wskoczyła do bójki, gdy czerwony wilk – Joshua – rozciął linię boku swojego oponenta. Większy

wilk złapał kark nastolatka. W tym momencie mógł z łatwością zabić. Tak jak mógł to zrobić i wcześniej. Ale próbował jedynie skłonić go do poddania się. Joshua był jednak za bardzo zagubiony, by posłuchać. Sięgnął pazurami i próbował uderzyć w brzuch myśliwego. Indigo skoczyła z obnażonymi zębami. Jej łapy uderzyły w mniejszego wilka. Przytrzymała jego wiercące się i prychające ciało przy ziemi. Nie wiedziała jak długo tak tam stali przytrzymując wypełnionego przemocą wilka. Odmawiali pozwolenia mu, by przeszedł przez tą destrukcyjną krawędź. Oczy myśliwego spojrzały w jej oczy. W jego wilczej formie miały genialny miedziany kolor. Były tak nietypowe, że nigdy nie widziała takich u jakiegokolwiek innego wilka, zarówno zmiennokształtnego jak i prawdziwego – dzikiego. Dostrzegła w tym spojrzeniu przeszywającą inteligencję. Wielu ludzi ją przegapiało dlatego, że śmiał się z taką łatwością i czarował z taką otwartą psotą. Większość osób w stadzie Śnieżnych Tancerzy nie zdawało sobie nawet sprawy z tego, że był ich śledczym będącym w stanie namierzyć zdziczałe wilki przez śnieg, wiatr, i tak jak to miało miejsce dzisiaj – niekończący się deszcz. I choć nie mieli w zwyczaju nazywać go Myśliwym, właśnie tym był. Spoczywał na nim obowiązek wykonywania egzekucji na tych, których nie mógł ocalić. Ale Joshua rozumiał kto stał przed nim. Ponieważ w końcu uciszył się, a jego ciało stało się bezwładne pod naporem ich ciał. Indigo ostrożnie wypuściła go z uścisku, ale on nie podskoczył na nogi nawet, gdy wypuścił go większy wilk. Zmartwiona zmieniła się w ludzką formę. W ciągu jednej chwili jej mokre włosy przykleiły się do jej nagiego ciała. Tropiciel stał obok niej na straży. Jego mokre futro ocierało się o jej skórę. „Joshua.” Powiedziała pochylając się, by przemówić do chłopca. Zdeterminowana, by sprowadzić go z powrotem od jego wilka. „Twoja siostra żyje. Zdołaliśmy zawieść ją na czas do przychodni.” W tych ciemno żółtych oczach nie było rozpoznania, ale Ingdigo nie była porucznikiem Śnieżnych

Tancerzy dlatego, że łatwo się poddawała. „Pyta się o ciebie, więc lepiej otrząśnij się z tego i wstawaj.” W następny rozkaz włożyła każdy fragment swojej dominacji. „ W tej chwili. ” Wilk zamrugał i uniósł głowę. Gdy Indigo obserwowała wstał na trzęsących się nogach. Gdy sięgnęła po niego skulił głowę jęcząc. „Ćśś.” Powiedziała łapiąc go za pysk i wpatrując się w te jasne wilcze oczy. Jego spojrzenie uciekło w bok. Joshua był zbyt młody, zbyt uległy w porównaniu z jej siłą, by rzucić jej w ten sposób wyzwanie. „Nie jestem zła.” Powiedziała Indigo upewniając się, by usłyszał w każdym jej słowie prawdę. By wyczuwał ją w sposobie w jaki go trzymała – pewnie, ale nie w sposób, który spowodowałby ból. „Ale potrzebuję, byś stał się człowiekiem.” Nadal brak kontaktu wzrokowego. Ale usłyszał ją. Ponieważ w następnej chwili powietrze wypełniło się iskrami światła, a ułamek sekundy później młody mężczyzna, który ledwie skończył czternaście lat klęczał nago na ziemi. Jego twarz była ściągnięta. „Na prawdę nic jej nie jest?” Powiedział szorstkim tonem. Wilk nadal był obecny w jego głosie. „Czy kiedykolwiek cię okłamałam?” „Miałem jej pilnować, tylko że ...” „To nie była twoja wina.” Położyła palce na jego szczęce dając mu ratunek dotykiem, poczuciem Stada. „To była lawina skał – nic nie mogłeś zrobić. Ma złamaną rękę, dwa złamane żebra i całkiem fajną bliznę na łuku brwiowym, którą już wszystkim pokazuje niczym paw swój ogon.” Recytacja tych zranień wydawała się stabilizować stan Joshu'i. „To brzmi zupełnie jak ona.” Niepewny uśmiech. Szybkie ostrożne zerknięcie na nią zanim opuścił wzrok. Indigo uśmiechnęła się – bo jeżeli bał się konsekwencji swoich czynów, to znaczyło, że wrócił. Poddała się swojemu poczuciu ulgi i uszczypnęła ostro szczeniaka w ucho. Jęknął. A potem zakopał twarz w jej szyi. „Przepraszam.”

Przesunęła dłonią po jego plecach. „Już dobrze. Ale jeżeli kiedykolwiek zrobisz to jeszcze raz oskóruję cię i użyję twojego futra jako nowych poduszek na kanapę. Rozumiemy się?” Kolejny roztrzęsiony uśmiech i szybkie przytaknięcie. „Chcę do domu.” Przełknął ślinę i obrócił się w stronę śledzącego. „Dzięki, że mnie nie zabiłeś. Przepraszam, że zmusiłem cię do wyjścia w ten deszcz.” Wielki wilk obok Indigo z uniesionym w geście dominacji ogonem zacisnął swoje bardzo niebezpieczne zęby wokół gardła chłopca. Joshua pozostał nieruchomy, cichy, aż tropiciel wypuścił go. Przeprosiny zaakceptowane. Indigo podjęła bezcelowy wysiłek, by strząsnąć deszcz z włosów i spojrzała na chłopca. „Nie chcę byś zmieniał się w wilka przez cały tydzień.” Dotknęła jego ramiona, gdy wyglądał na zdruzgotanego. „To nie jest kara. Dzisiaj znalazłeś się zbyt blisko krawędzi. Nie ma sensu na podejmowanie ryzyka.” „Dobrze, zgadzam się.” Zamilkł. W jego oczach był szept wstydu. „Wilk staje się trudny do kontroli. Tak jakbym znowu był dzieckiem.” To wyjaśniało jego irracjonalną reakcję na wypadek siostry, pomyślała Indigo. Zapamiętała sobie, by skopać parę tyłków w związku z tą myślą. Młodzież i nastolatki mieli czasami problemy z kontrolą – nauczyciele Joshu'i powinni wyłapać sygnały, które świadczyłyby o tym. „To się czasami zdarza.” Powiedziała mu utrzymując spokojny i rzeczowy ton. „Mi też to się przytrafiło, gdy byłam mniej więcej w twoim wieku. To nic, czego należałoby się wstydzić. Jeżeli poczujesz, że wilk znów bierze kontrolę przyjdź bezpośrednio do mnie.” Gdy przytaknął pełen ulgi zmieniła się z powrotem w swoją drugą formę. Legowisko było ogromną siecią tuneli ukrytych poza wzrokiem wrogów w podziemiach Californijskich gór Sierra Nevada. Podróż do legowiska była cicha. Deszcz zelżał jakieś dziesięć minut po tym jak wyruszyli. Ludzie mogliby się pośliznąć i upaść ze sto razy w tym śliskim terenie,

ale wilki miały pewny krok. Ich łapy były zaprojektowane tak, by zwiększały pewność i stabilność – i znajdowały łatwiejsze ścieżki dla Joshu'i. Ingdigo zagnała chłopca aż do otwartej przestrzeni drzwi czegoś, co każdemu innemu wydawałoby się nagą ścianą skalną. Tropiciel zajął pozycję za chłopcem. Roztrzęsiona matka chłopca czekała tam na nich razem z innym wilkiem – srebrno-złotym z oczami bardzo jasnego błękitu, tak że niemal przypominały lód. Chłopiec upadł na kolana przed alfą Śnieżnych Tancerzy. Indigo i tropiciel wycofali się. Ich zadanie zostało ukończone. Szczeniak był bezpieczny. Inni zatroszczą się o niego. Teraz potrzebowali wybiegać trochę napięcia dzisiejszej nocy. Naprawdę sądziła, że będą zmuszeni zabić Joshu'ę. Chłopiec był niemal szalony, gdy zdołali przygwoździć go wcześniej dzisiejszego dnia. Zerknęła na swojego kompana przywołując to wspomnienie – większy wilk z łatwością dotrzymywał jej tępa. Zdała sobie sprawę, że krwawił. Zatrzymała się i warknęła na niego. Zatrzymał się jedynie krok później. Obrócił się i przesunął po jej nosie własnym. Zmieniła się w ludzką postać i pochyliła nad nim odsuwając swoje mokre od deszczu włosy. „Musisz zobaczyć się z Lar'ą.” Ich uzdrowicielka będzie lepiej w stanie ocenić jego rany i upewnić się, że nie były poważne. Wilk uszczypnął jej szczękę warcząc nisko w gardle. Odepchnęła go. „Nie zmuszaj mnie, bym zastosowała na ciebie hierarchię.” Choć szczerze powiedziawszy, nie była pewna czy w ogóle mogła – a to przeszkadzało zarówno kobiecie, jak i wilkowi. Zajmował dziwne miejsce w hierarchii. Był od niej młodszy. Nie był porucznikiem, ale raportował bezpośrednio i tylko do alfy. A jako ich tropiciel jego umiejętności były krytyczne dla bezpieczeństwa i dobra stada. Kolejne warknięcie, kolejne uszczypnięcie – tym razem w jej ramię. Zmrużyła oczy. „Uważaj sobie, albo odgryzę ten twój nos.” Wydał z siebie warczący dźwięk niezgody i pokazał zęby.

Postukała go mocno w pysk. „Wracamy, i to natychmiast.” Kolor pod jej dłońmi. Wilk z futrem o wyróżniającym się kolorze srebrnej brzozowej kory zmienił się w człowieka o niebieskich oczach przypominających jezioro i gładkich od deszczu włosach. „Nie wydaje mi się.” Był na niej zanim zorientowała się co robi. Jej twarz była ujęta w jego dłonie, a jego usta były na jej wargach. Pieszczota była gorąca, mocna i uderzyła w nią niczym pięść, sprawiając, że znieruchomiała. A potem … piekło uderzyło przez jej ciało sprawiając, że wmieszała dłoń w jego grube brązowe włosy i odciągnęła jego głowę. „Co robisz?” Powiedziała nie mogąc złapać oddechu. „To nie jest oczywiste?” W jego oczach był śmiech. Miały odcień jeziora skąpanego w słońcu, gdy jego kciuki przesunęły się po jej policzkach. „Chcę cię całą wylizać.” Nie wzięła tego do siebie. „Jesteś pijany od adrenaliny wynikającej z polowania.” Odepchnęła jego dłonie i przechyliła głowę w bok. „I utraty krwi.” Płynęła w czystej rozluźnionej wodą linii po jego boku. „Zdecydowanie potrzebujesz szwów.” „Nie, wcale nie.” Ponownie pocałował ją i pchnął na ziemię. Tym razem nie wycofała się natychmiast. I otrzymała pełne uderzenie tego pocałunku … i twardego podniecenia uciskającego wrażliwe zagłębienie jej podbrzusza. Jej puls przyśpieszył zdumiewając ją wystarczająco, by mocno ugryzła jego wargę. „Tu jest zimno.” Choć śnieg już stopniał w tej części gór Sierra Nevada nadal trwały w chłodnym pocałunku zimy mimo rozkwitającej wiosny. Skruszone spojrzenie. Chwilę później znalazła się na górze. Nadal była całowana. Jęknęła na tego upartego wilka – który potrafił całować tak szaleńczo dobrze, że kusiło ją, by pozwolić mu na to. Pchnęła go w ramiona. „Wstawaj zanim zginiesz od utraty krwi, wariacie.” Niezadowolona mina. A potem Drew ponownie ją pocałował. ROZDZIAŁ 2 Andrew usłyszał jak Indigo jęknęła. Poczuł jak jej ciało zmiękło smakowitą odrobinę zanim

porucznik zapanowała nad sobą. Popchnęła go w ramiona i odsunęła się, by ukucnąć obok niego na runie leśnym. Oczy, którym zawdzięczała swoje imię były jasne od nocnego wzroku wilka. „Tym razem wybaczę ci rozpływanie się na mnie. Ale zrób to jeszcze raz, a wylądujesz na tyłku.” „Już na nim siedzę.” Usiadł. „Wydaje mi się, że ty również się rozpływałaś.” Jej język w jego ustach był gładki i szybki, zanim ta jej cholerna samodyscyplina włączyła się, by im przeszkodzić. „Chcesz jeszcze trochę to po robić?” Odsunęła włosy. „Poddaję się. Zostań tutaj. Umrzyj z utraty krwi. Ja zamierzam wśliznąć się do miłej ciepłej kąpieli i zjeść kawałek sernika, który Lucy ukryła dla mnie przed wygłodniałymi hordami, po tym jak ją przekupiłam.” „Masz sernik?” Przesunął się, by kucnąć obok niej. Udawanie, że to tylko gra było trudne, cholernie trudne. Bawić się z nią, gdy jedynym czego pragnął to zanurzenie twarzy w jej szyi i po prostu … bycie. „Podzielisz się jeżeli wrócę?” Niskie kobiece warknięcie, które z pewnością sprawiłoby, że większość mężczyzn zaczęłaby się pakować. „Próbujesz mnie szantażować?” „Jak bym śmiał?” Potrzebował jej dotknąć. Pocałował ustami skórę na jej ramieniu. Nie odepchnęła go – była wysoko postawioną kobietą pozwalającą na przywileje skóry mężczyźnie ze stada, bo uważała, że potrzebuje tego, by się ustabilizować. Nie chciał być tylko kolejnym mężczyznom, tylko kolejnym wilkiem. Ale jeżeli dzięki temu będzie blisko niej, to zadowoli się tym … na razie. „Indy.” Przesunął się tak, że teraz był za nią i zakopał noc w jej karku. Wziął głęboki wdech i uśmiechnął się w dzikiej satysfakcji, gdy wyczuł jedynie ją. Żadnego mężczyzny. Nie miała kochanka, którego akceptowałaby na tym poziomie. Wiedział już o tym, ale dobrze było mieć potwierdzenie. Ponieważ podjął decyzję – zamierzał przestać krążyć i zacząć walczyć o to czego pragnął.

A pragnął Indigo. Mądrej, niebezpiecznej, fascynującej Indigo. Sięgnęła do tyłu i pociągnęła go za włosy. „Żadnego sernika jeżeli nie przestaniesz używać tego głupiego przezwiska.” Skubnął jej palce. Westchnęła w odpowiedzi. „Choć. Chodźmy do domu.” Zmieniła się pod jego dłońmi. Piękny wilk o głęboko szarym futrze z oczami zadziwiającego wypolerowanego złota. Wziął głęboki wdech i zmienił się obok niej i pozwolił, by poprowadziła go z powrotem. Gdy już znaleźli się w legowisku zagoniła go do uzdrowicielki i stała warcząc nisko w gardle, aż zmienił się w ludzką postać i pozwolił Lar'ze się obstukiwać i obsłuchiwać. Wyszła dopiero, gdy była pewna, że będzie się zachowywał. Jego radość przytłumiła się. Nadal czuł jej skórę – jedwabną i mokrą pod jego dłońmi. Nadal potrafił wyczuć dziki żar jej ust. Boże, ale pragnął prawa, by ją mieć. Tylko, że ona była dominującą kobietą. Najwyższą rangą kobietą w stadzie. A on był mężczyzną, którego poziom dominacji był niejednoznaczny – była to nietypowa sytuacja w stadzie wilków. Jednak jego praca dla alfy zależała od tego, by był postrzegany jako ktoś spoza hierarchii. Bez względu na to jednak jak to ująć, przewyższała go rangą. Była porucznikiem już od lat. I do tego jeszcze była cztery lata starsza. Sfrustrowany z powodu swoich przemyśleń powoli poszedł do swoich pokojów, gdy Lara w końcu go wypuściła. Ledwie zauważał cienki bandaż koloru skóry, który uzdrowicielka przykleiła do jego boku. Właśnie wychodził spod prysznica, gdy usłyszał jak drzwi do jego pokoju otwierają się. Chwilę później wyczuł zapach Indigo. Potarł bezmyślnie włosy i otoczył ręcznikiem talię, a potem wyszedł. Znalazł ją siedzącą ze skrzyżowanymi nogami na swoim łóżku. Była oparta plecami do ściany. Miała na talerzyku wielki kawałek sernika. Była tutaj. Na jego terenie.

Oparł się w przejściu do łazienki i tylko ją obserwował. Jej skóra była rozpalona od ciepła, więc wzięła tą kąpiel. A włosy, które zazwyczaj związywała w kucyk opadały gładkie i mokre na plecy jej białej koszulki. Jej miękkie spodnie od piżamy ukrywały długie nogi, ale Andrew zapamiętał każdy smukło umięśniony centymetr jej ciała. „Chcesz trochę, czy nie?” Uniosła widelczyk. Nie był wystarczająco głupi, by odmówić. Posłał jej uśmiech, który celowo zabarwił czystą psotą. „Pozwól, że włożę na siebie jakieś ubranie. Chyba, że chcesz mnie nagiego?” Odpowiedziało mu kobiece prychnięcie. „Już to widziałam i czułam, nie mam ochoty kupować koszulki zachwalającej ten towar.” Ta obraza cięła ostro. Był mężczyzną. Chciał ją tak mocno, że ledwie był w stanie cokolwiek zobaczyć. Ale nie mógł pozwolić, by o tym wiedziała, nie gdy już miała w garści wszystkie asy. Wzruszył więc ramionami. „Dobra.” I upuścił ręcznik. Indigo niemal zadławiła się sernikiem, gdy Drw podszedł do komody po drugiej stronie pokoju. O … matko. Jej oczy nie mogły oderwać się od jego tyłka. Twardy, umięśniony i proszący się o ugryzienie. Zdecydowanie proszący się o ugryzienie. Ledwie powstrzymała się przed jęknięciem, gdy naciągnął parę spodni dresowych na tą piękną złotą skórę i napięte mięśnie. Już miała go poprosić, by je ściągnął, gdy zdała sobie sprawę z tego kogo pożerała wzrokiem. Co było z nią nie tak? Przerażona dźgnęła widelcem w sernik i wcisnęła jego wielki kawałek w usta akurat, gdy Drew się obrócił. Na jego twarzy nie było już humoru. I nagle nie widziała już młodszego brata Riley'a. To nie był roześmiany i droczący się mężczyzna, który potrafił oczarować każdą kobietę w legowisku, by zrobiła to czego pragnął. Tylko tropiciel, który wytropił swoją zdobycz w burzy tak ostrej, że schroniły się przed nią nawet dzikie wilki. I nigdy nie stracił tropu – było to zadanie, które uważała za nie możliwe biorąc pod uwagę huraganowy deszcz i wiejący wiatr.

Przesunął dłońmi po włosach i podszedł do łóżka. Mięśnie na przodzie jego ciała były równie imponujące jak te z tyłu, pomyślała. Ale w tym momencie jej oczy spoczywały na jego twarzy. Nie potrafiła go rozszyfrować zdała sobie sprawę, z przeszywającym wnętrzności szokiem. Nie tak jak to było w przypadku młodszych mężczyzn. Ale wiedziała, że obraziła go. Drapieżni zmiennokształtni mężczyźni byli bardzo drażliwi na tego rodzaju stwierdzenia padające z ust kobiety – ale tak było zazwyczaj w więzach jakiegoś związku, albo starania się o niego. Mimo wszystko … Rozłożył się obok niej i oparł plecami o ścianę. Obróciła się lekko i wzięła na widelczyk kawałek sernika, a potem uniosła go do jego ust. Wziął go utrzymując z nią kontakt wzrokowy, gdy wyciągała widelczyk z jego ust. Jej ciało rozgrzało się wolno płonącym żarem, gdy przypomniała sobie te usta na swoich wargach – silne i pewne siebie … i kuszące. Przesunął językiem, by zlizać śmietanę, która osadziła się mu na wardze. Jego oczy nigdy nie opuściły jej spojrzenia. Gdy przysiadł i wziął widelczyk z jej dłoni, pozwoliła mu na to. A, gdy uniósł kawałek sernika do jej ust niemal pozwoliła mu włożyć ten kawałeczek do swoich ust. Tylko, że nagle z oślepiającą siłą uderzyła w nią intymność tego aktu. „Drew, my nie jesteśmy ...” Sernik wylądował w jej ustach. Smak był głęboki i bogaty, a widelczyk ciepły, gdy wyciągnął go bardzo powoli z jej ust. Wziął długi głęboki wdech. „Potrafię wyczuć twój głód.” Wymruczał. Jego głos obniżył się, aż niemal drapał ją po skórze, mocno i podniecająco. „Chcę go posmakować.” Nieco wytrącona z równowagi przez tą szokującą zmianę w atmosferze potrząsnęła przecząco głową, mimo że jej mięśnie wydawały się topnieć. Jej ciało bolało w sposób, który nie miał nic wspólnego z polowaniem, które właśnie zakończyli. „Nie śpię z moimi podwładnymi.”

„A ja nie raportuję do ciebie.” Kolejny kawałek sernika uniesiony do jej ust w droczącej się obietnicy. „Jestem niezależny od hierarchii poruczników.” Jej skóra zadrżała. Jej dłonie korciły ją, by prześledziła wyrzeźbione piękno jego klaty. Od tak dawna nie miała kochanka. Dominująca zmiennokształtna kobieta w tym regionie nie miała zbyt wiele możliwości. Choć odkąd brat Drew – Riley związał się więzią z kotem sprawdziła też kilku leopardów. Poszła nawet na kilka randek. Żaden z mężczyzn nie sprawił, że jej ciało buzowało. Nawet odrobinę. Ale to ciało teraz nadrabiało stracony czas. Jej skóra wydawała się naciągać, gdy ponętne ciepło nachodziło jej komórki i otulało się wokół jej żył, by pulsować pod skórom i sprawić, że stała się niewiarygodnie wrażliwa. Zbyt długo, pomyślała zszokowana rozprzestrzenianiem się tego pragnienia. To po prostu było zbyt długo. „Drew ...” Jego usta były tak blisko. Jego język przesunął się po konturze jej warg, by skraść drobny kawałek śmietanowego smakołyku, który przyniosła do pokoju. „Wpuść mnie Indy.” Jego żar był dziki, świeży, młody i głaskał ją niczym fizyczna pieszczota. Jęknęła i włożyła następny kawałek w jego usta. „Nie mogę spać z młodszym bratem Riley'a.” Nie będzie w stanie stanąć twarzą w twarz ze swoim kolegą porucznikiem, gdy wróci ze swojej podróży do Południowej Ameryki. Twarde spojrzenie z tych niebieskich oczu, które zmieniły się w kobaltowe. „Nie jestem dzieckiem Indigo.” Była tak zadziwiona, że użył jej pełnego imienia, że aż zamrugała. „Jesteś dla mnie za młody. Na rany Boskie, byłam twoim trenerem.” Prychnął. „Następna wymówka.” Ton jego głosu sprawił, że futro na jej karku uniosło się. „Ostrożnie, Drew. Nie jestem jedną z twoich małych zabaweczek.” Na jedno kiwnięcie jego palca harem przewinął się przez jego łóżko.

Wszystkie kobiety najwyraźniej opuszczały je zadowolone – żadna z jego wcześniejszych kochanek nigdy nie obgadywała go ze złością. Właściwie, z tego co wiedziała, nadal uwielbiały go. „A czy ja powiedziałem, że chcę zabawkę?” Odłożył sernik bez zainteresowania na materacu po swojej drugiej stronie. Przysunął się do niej. Jego palce spoczęły na jej szczęce, a usta na wargach, gdy ona nadal próbowała sformułować odpowiedź na wyburczane przez jego pytanie. Uderzenie doznań uderzyło ją prosto we wnętrzności, ale również zmieszanie wilka na tą nagłą zmianę w ich relacjach. Pchnęła go w klatkę piersiową. Oczywiście, ponieważ był drapieżnym zmiennokształtnym mężczyznom, nadal ją całował. Mogłaby uciec, ale nie chciała tak mocno go odrzucić. Więc ponownie go popchnęła. Przerwał jedynie wystarczająco długo, by stwierdzić. „Pragniesz mnie. Potrafię to wyczuć w zapachu.” Jego język polizał jej w otwartym żądaniu. Jego wolna ręka zacisnęła się na tyle jej szyi, gdy przycisnął ją do ściany. Żar jego skóry palił się w niej. Czerwona mgła gniewu. Wystarczająco silna, by musiała walczyć o to, by jej pazury pozostały ukryte. Oderwała się używając umiejętności i siły, które sprawiały, że była jednym z najwyższych rangą poruczników Śnieżnych Tancerzy. Wstała z łóżka. Wściekłość pulsowała w każdym centymetrze jej ciała. Pocałunek mógł być wybaczony. Nawet ta nachalność – rozumiała kim był, nie karałaby go za to. Ale dłoń wokół jej szyi. Sposób w jaki próbował użyć ciała, by ją przycisnąć do ściany. I co najgorsze – arogancja z jaką wziął ją sądząc, że to, że była rozpalona dawało mu prawo do tego, by to zrobić? O nie. „Nie dałam ci prawa, by mnie dotykać tak jak masz na to ochotę.” Powiedziała tak spokojnym tonem, że jego utrzymanie wymagało całej jej kontroli. Co innego zabawa … a co innego linie, których nie należało przekraczać. Zaborczy, właścicielski dotyk był jedną z nich. „Następnym razem, gdy dotkniesz mnie w ten sposób bądź gotowy na pokiereszowanie tej swojej pięknej

buźki.” Była tak wkurzona, że nie słyszała nic poza tętnem własnej krwi. Obróciła się na pięcie i wyszła. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że ufała Drew. Sądziła, że był przyjacielem, który akceptował i doceniał ją jako dominującą kobietę, którą była. Ale najwyraźniej, był jedynie kolejnym zarozumiałym młodym mężczyznom, który sądził, że przez seks można sprowadzić porucznika pod obcas. I choć łatwo mogła wybaczyć wszystko inne, tej zdrady nie mogła. ROZDZIAŁ 3 Zamknięty w prywatnej przestrzeni swojego bezpiecznego mieszkania w Londynie Radny Henry Scott spojrzał ponad biurkiem na swoją „żonę” Radną Shoshann'ę Scott. Rozważał za i przeciw ich związku. Byli Psi – w przeciwieństwie do innych ras, emocje nie wchodziły w grę, w czasie dokonywania tej oceny. Ich małżeństwo było częścią strategii politycznej. Sposobem, by ugłaskać ludzkie i zmiennokształtne media dając im łatwo przyswajalny obraz. Jednakże ostatnio ten plus był niwelowany przez pytania, które ludzie zadawali na temat dokładnej natury ich związku. Było zbyt wiele przecieków. Teraz emocjonalne rasy miały informacje, których nigdy nie powinny posiadać. Doprowadziło to do kilku uciążliwych dochodzeń w tej sprawie na ostatnich konferencjach prasowych. Pytań, które jeszcze dwa lata temu w ogóle, by nie padły. Ale, choć ta sprawa była problematyczna, mogła poczekać. „Nadal jest możliwe zamknięcie Sieci przed wpływami z zewnątrz.” Powiedział skupiając się na bardziej ważnym zmartwieniu. „Nikita nie nie ma racji stwierdzając, że sprawy dotarły do punktu krytycznego, a Cisza jest bliska upadkowi.” Radna Duncan została skażona przez nieustanny i wydłużający się kontakt ze zmiennokształtnymi znajdującymi się na jej terytorium. I jako taka, stanowiła zagrożenie dla czystości Ciszy – Protokołu, który wymazywał szaleństwo ich rasy jednocześnie wymazując emocje. Henry zamierzał odnowić tą czystość za wszelką cenę. Miał również znaczne wsparcie. Liczba

członków Czystych Psi zwiększała się z dnia na dzień. Grupa została sformułowanej, by upewnić się, że Cisza nie upadnie. „Nasza rasa ani nie potrzebuje, ani nie chce zmiany w Protokole.” Przesuwając się w krześle Shoshanna podniosła pilota i przełączyła ekran po jej prawej stronie. „To są główni gracze, których musimy wyeliminować, by zainicjować całkowite zamknięcie Sieci.” Pierwszy obraz po lewej stronie pokazywał Sasch'ę Duncan, wadliwą córkę Nikit'y. Zaraz po nim następowało zdjęcie Faith NightStar i Ashay'i Aleine. „Wszyscy uciekinierzy z Sieci o wysokim poziomie umiejętności.” Wymruczał obserwując jak Shoshanna wywoływała kolejne zdjęcia. „Mężczyźni ze stada leopardów Ciemnej Rzeki, z którymi się związały również będą musieli zostać wyeliminowani.” Dodała Shoshanna. „Zmiennokształtni są zaborczy w odniesieniu do swoich kobiet.” „Są również nieustępliwi.” Powiedział Henry wpatrując się w rząd fotografii. „Musimy wyeliminować całe stado, albo przynajmniej jego najsilniejszą część, by zapewnić sobie sukces.” „Zgadza się.” Przełączyła kolejne zdjęcie. Pokazywało mężczyznę z lodowato niebieskimi oczami i włosami niezwykłego srebrno-złotego koloru. „Alfę Śnieżnych Tancerzy też należy zlikwidować, razem z jego porucznikami.” Na ekranie pojawiło się dziewięć zdjęć. „Wilki są zbyt mocno związane sojuszem z leopardami, by zaryzykować pozostawienie ich nietkniętych.” „Wydawało mi się, że nasze dane stwierdzały, że Śnieżni Tancerze mieli dziesięciu poruczników.” „Wygląda na to, że stracili jednego, albo na początku uzyskaliśmy błędne informacje.” A to, jak Henry wiedział było całkiem prawdopodobne. Ich szpieg w szeregach Śnieżnych Tancerzy został zabity ponad rok temu. Od tamtej pory jakiekolwiek informacje, które byli w stanie uzyskać były w najlepszym przypadku w zarysie. „Jakakolwiek próba zamachu na zmiennokształtnych nosi wysokie ryzyko porażki. Ich naturalne tarcze dają im wystarczające ostrzeżenie, by mieli okazję do odwetu.” I choć uważał zwierzęce rasy za dużo mniej inteligentne niż jego własna, szanował ich siłę fizyczną w porównaniu ze słabszymi ciałami Psi.

„Zgadzam się, ale możemy później dopracować logistykę.” Kontynuowała. „Jednakże w świetle bliskiego sojuszu między Śnieżnymi Tancerzami i Ciemną Rzeką dobrym strategicznym posunięciem byłoby usunięcie z równania alfy wilków zanim ruszymy na leopardy. Ich emocjonalne natury sprawią, że będą osłabieni przez szkodliwe psychologiczne uderzenie takiej straty.” Henry nie kłócił się z tym założeniem, ponieważ Shoshanna udowodniła, że jest uzdolniona w przewidywaniu takich reakcji w ludziach i zmiennokształtnych. „Skupienie naszych środków najpierw na obszarze San Francisco ma sens. Większość problemów zostało spowodowanych przez relatywnie małą grupę.” Na ekranie pojawiły się jeszcze dwie fotografie – ludzkiego szefa ochrony Nikit'y i uszkodzonej J Psi, która najprawdopodobniej znajdowała się z nim w związku. Tarcze J-Psi były niewyjaśnione i niemożliwe do przedarcia się przez nie, ale fakt, że nadal znajdowała się w Sieci mimo tego, że złamała Ciszę był tak niemożliwy do zaakceptowania, że nie wymagał przedyskutowania. Kolejne trzy obrazy. Wszystkie pokazujące ich kolegów Radnych. „Nikita musi zniknąć.” Ton Shoshann'y był płaski i nie pozostawiał miejsca na kompromis. „Ming ma dostęp do znacznych źródeł wojskowych. Jeżeli nie będziemy mogli z nim współpracować, musimy go wyeliminować.” „Zgadzam się.” Powiedział Henry. „Ale nie jest priorytetowym celem.” Skinął na trzecie zdjęcie. „Co myślisz na temat Anthon'ego?” Nie ufał swojej żonie nawet na milimetr, ale szanował jej polityczną ocenę. Tak jak szanował fakt, że w niedługiej przyszłości będzie musiał ją zabić – by zapewnić, że ona nie zabije go pierwsza. „Jest niepewny.” Powiedziała teraz. „Anthony poparł Nikit'ę na spotkaniu Rady w sprawie Ciszy, ale kilka razy poparł również nas, więc może zostać jeszcze przekonany. Nie ma połączeń poza

Siecią za wyjątkiem pośredniczenia w umowach z córką. Jest to decyzja, którą mogłabym sama podjąć będąc na jego miejscu.” Ponieważ Faith NightStar była najsilniejszym F-Psi na świecie była w stanie przewidzieć przyszłość, której inni jasnowidze nie mogli nawet dostrzec w zarysie. Jej usługi były warte miliony, jeżeli nie biliony dolarów. Henry również rozumiał decyzję Anthon'ego. „Broni jednak swojej inwestycji. Będziemy musieli o tym mocno pomyśleć zanim wyeliminujemy Faith.” „Tak, możemy ją rozważyć na sam koniec.” Zamilkła. „F-Psi w końcu są często wadliwe i trzymane pod strażą psychiczną. Może na nowo zostać włączona i zasymilowana do Sieci.” „Jest taka możliwość.” Henry zapamiętał sobie, by sprawdzić, czy Shoshanna sama nie miała „maskotki” F-Psi. Jej telepatyczny zasięg był wystarczająco silny był kierować niestabilnym umysłem złamanego F-Psi. „Tych dwoje jest celem pierwszego rzędu.” Powiedział podnosząc pilota i podświetlając dwa zdjęcia. „Zabijemy ich i położymy miasto na kolana.” A on już miał w toku operację mającą to zapewnić. ROZDZIAŁ 4 Andrew wiedział, że namieszał, i to bardzo. Stojąc pod zimnym strumieniem porannego prysznica przycisnął czoło do płytek. Jego dłoń zacisnęła się w pięść na chłodnej białej powierzchni. Nie winił Indy za to, że sądziła, że był zainteresowany tylko w seksie, w aspekcie fizycznym. Tak, był seksualnie wygłodniały. Bardzo, ale to bardzo wygłodniały. Ale nie tylko samego seksu. Seksu z Indigo – pragnął jej praktycznie od zawsze, ale w ciągu ostatnich kilku miesięcy jego potrzeby stały się bardzo specyficzne i to w każdy sposób. Jedyna rzecz jaka powstrzymywała go od wybuchu, był fakt, że wiedział, iż ona również od kilku miesięcy z nikim nie była. A teraz załatwił swoje szanse na dobrze. Nie tylko to, umocnił jeszcze jej opinię o nim jako

młodym mężczyźnie prowadzonym jedynie za penisa i niewartego, by go traktować serio w sferze osobistej. „Cholera.” Chciał w coś uderzyć – najlepiej we własną głupotę. Wyszedł spod prysznica i wytarł się do sucha. Właśnie przesuwał dłonią po mokrych włosach, gdy zadzwonił jego telefon. Dzwonił jego alfa. „Moje biuro. Pięć minut.” W wyniku tego wezwania adrenalina wpompowała mu się w żyły. Lepiej, dużo lepiej będzie zająć się jakimś zadaniem, które będzie wiązało się z podróżowaniem przez zimny klimat Sierra niż siedzieć uwięzionym w tym pokoju, w tym legowisku, nasączonym unikalnym zapachem Indigo. Burza i ogień, lód i stal – właśnie tym dla niego była Indigo. I właśnie ten zapach czekał na niego w biurze Hawk'a. Wziął głęboki wdech, gdy do niego wszedł. Musiał okiełznać swojego wilka, który chciał skoczyć do niej. Indigo zerknęła na niego z miejsca, w którym stała przed biurkiem alfy, ale jej oczy niczego mu nie powiedziały. Jednakże prosta linia jej kręgosłupa i kąt szczęki mówiły głośno i wyraźnie „zachowaj dystans”. Choć fakt, że złamał panujące między nimi zaufanie był dla niego niczym cios w brzuch, Andrew nie zamierzał posłuchać cichego rozkazu. A jeżeli Indigo sądziła, że podda się tak łatwo, to nie miała pojęcia z kim miała do czynienia. „Usiądźcie oboje.” Powiedział Hawke siadając we własnym krześle. „Drew, miałeś jakieś wieści od Riley'a?” Andrew wśliznął się na miejsce obok Indigo i rozprostował przed sobą nogi. „Dostałem sms mówiący, że zamierzają dzisiaj zwiedzić Rio de Janeiro. Och, i już zakochał się w babci Mercy. Ponieważ jeszcze nie wypruła mu wnętrzności sądzi, że ona też może go lubić.” Hawke uśmiechnął się. „Biedny Riley. Mam nadzieję, że przetrwa.” „Wiedział w co się pakuje, gdy związał się z dominującą kobietą.” Powiedziała Indigo stukając palcem o podłokietnik krzesła. „Jeżeli ma wystarczająco dużo rozsądku, by traktować Mercy

zgodnie z tym jaka jest, to jestem pewna, że jej rodzina nie będzie miała nic przeciwko niemu.” Andrew wiedział, że te słowa były skierowane do niego. I tak, cięły ostro. Ale zwiększały również jego determinację. Bo nie było mowy, by wczorajszy wieczór stanowił ostatnie słowo w kwestii ich związku. „Pamiętacie te dwa koty, które przyjechały tutaj?” Powiedział głośno mentalnie obiecując sobie, by stopić tą lodowatą kontrolę i sprawić, by dostrzegła go. „Tych, którzy sądzili, że mogą mieć szansę u Mercy?” „Eduardo i Joaquin'a?” Powiedział Hawke. Jego włosy uchwyciły światło, gdy odchylił się w swoim fotelu i założył ręce za głowę. „Co z nimi?” „Wczoraj zabrali Riley'a na noc picia.” Ich troje trawiło to przez sekundę … zanim uśmiechy pojawiły się na ich twarzach zmieniając się w chichot, a potem w otwarty śmiech – włączając w to porucznika siedzącego prosto i sztywno obok niego. Jego wilk obnażył zęby w dzikim uśmiechu. Indy mogła sądzić, że zdoła go odmrozić tak jak każdego innego, ale niech tylko zaczeka. Po tym jak wyrzucili z siebie to rozbawienie Hawke podniósł swój notatnik. „Dobra, teraz, gdy nie ma Riley'a i Mercy musimy ruszyć trochę spraw. Potrzebuję, byś wykonał kilka dodatkowych zmian na obwodzie ochrony.” Powiedział zerkając na Andrew. „Nie ma sprawy.” Jego stanowisko jako oczy i uszy Hawk'a w całym stadzie, bardzo często musiał być w podróży. Podczas swojego pobytu w legowisku funkcjonował również jako żołnierz wyższego szczebla. Hawke zanotował coś sobie. „Indigo, pasuje ci kontynuowanie koordynowania naszymi środkami?” „Tak.” Ton Indigo był spokojny, praktyczny. Nie miał w sobie najdrobniejszego śladu pełnej pasji natury, którą dostrzegł przez krótki moment wczorajszej nocy. „Zajmujesz się kwestią przedstawicielstwa z leopardami?” Niezadowolona mina Hawk'a sprawiła, że Andrew musiał walczyć z uśmiechem. „Tak. Wiecie jak

wielu nastolatków musiałem przegonić wczoraj z terytorium kotów? Pięciu. ” Powiedział bez czekania na odpowiedź. „Wpadły na genialny pomysł, by złapać nastolatka leopardów w zwierzęcej formie i pokryć go w niebieską i srebrną farbą.” Andrew prychnął. „Przynajmniej wybrali kolory stada.” „Tak, tylko na ich nieszczęście, że „nastolatek”, którego wybrali był tak naprawdę dorosłą kobietą żołnierzem, która po prostu jest nieco mniejsza rozmiarem.” Jęknięcie Indigo było niczym syk powietrza. „Jak mocno ich pokiereszowała?” „Przeżyją.” Wilk Hawk'a był widoczny w jego oczach, najwyraźniej rozbawiony. „Moja kara była pewnie dla nich gorsza. Oblałem idiotów ich własną farbą i powiedziałam, że nie wolno im się zmieniać, by się jej pozbyć. Albo zmyje się pod prysznicem, albo w ogóle nie zejdzie.” To tłumaczyło głupkowato wyglądającego nastolatka ze sztywnymi niebieskimi pasmami włosów, którego Andrew mijał po drodze tutaj. „Chcesz żebym się zajął, którymiś z tych spraw?” „Nie.” Hawke potrząsnął głową. „Indigo i ja będziemy przesuwać cię, gdy będziemy mieli jakąś lukę. Dzisiaj po południu przyjedzie Riaz, więc niedługo będziemy mieli kolejnego porucznika, ale będziemy potrzebował kilka dni na odpoczynek i doprowadzenie się do pełni sił.” Ingdigo pochyliła się odrobinę do przodu. „Nie wiedziałam, że wraca do domu.” Wilk Andrew warknął w jego głowie w ostrzeżeniu widząc oznaki jej zainteresowania drugim mężczyznom. Wiedział, że Riaz był mniej więcej w wieku Indigo, a w hierarchii znajdował się tylko odrobinę poniżej jej. Spędził większość ostatnich kilku lat poza terytorium Śnieżnych Tancerzy wędrując po różnych częściach kraju i świata, by zbierać informacje, funkcjonować jako biznesowy przedstawiciel stada, gdy było to konieczne, a ostatnio, by zainicjować kontakt lub nieformalny sojusz z innymi grupami zmiennokształtnych. Ale nic z tego nie było ważne dla jego wilka. Unoszenie się jego futra sprawiał jeden niemożliwy do przeoczenia fakt – Riaz i Indigo byli kiedyś kochankami. Jego dłoń zacisnęła się na poręczy

krzesła, a pazury wyszły i przebiły syntetyczną skórę. Wycofał fizyczny dowód swoich emocji zanim ktokolwiek zdołał to zauważyć. Nie mógł jednak nic poradzić na pazury uderzające w wewnętrzną stronę jego skóry, gdy jego wilk krążył zdenerwowany i nisko warczał w tyle jego gardła. Intensywność tej reakcji zaskoczyła nawet jego. „Kiedy Riaz wrócił do kraju?” Mimo tego, że nadal kontynuował walkę z prymitywnymi odruchami swojego wilka, Andrew wiedział bez wątpienia, że nikt nie byłby w stanie zgadnąć, że miał problemy z utrzymaniem stabilności. Ta umiejętność, uciekania przed radarem była czymś co towarzyszyło mu przez całe życie. Ale tak naprawdę doprowadził ją do perfekcji w miesiącach następujących po porwaniu i torturach jego siostry Brenn'y. Riley miał swoje koszmary. Andrew … Andrew przez wiele tygodni co noc biegał tak długo, aż padał z wycieńczenia. Sam. „Ostatnio, gdy słyszałem coś na jego temat był w Europie.” „Był.” Powiedział Hawke przerywając jego mroczną serię wspomnień. „Dopiero kilka godzin temu wylądował w Nowym Jorku. Do południa powinien być w San Francisco.” „Odbiorę go.” Indigo zgłosiła się na ochotnika. Andrew rozprostował swoją dłoń na boku krzesła ukrytym przed widokiem Indigo. Jego pazury na zmianę to wysuwały się, to ponownie się chowały. „Czy to wszystko?” Potrzebował uciec od obezwładniającego i prowokującego zapachu Indigo. Musiał zapanować nad sobą zanim zrobi coś jeszcze głupszego. Hawke potrząsnął głową. „Mam coś, czym chciałbym byście się oboje zajęli.” Rozsiadł się i wypuścił z siebie oddech. „Sprawa z Joshu'ą? Nie powinna mieć miejsca. To sprawa całego stada, nie przypadek jednego czy dwóch osób opuszczających bal.” Andrew rozluźnił się nieco, gdy opiekuńcze potrzeby jego wilka dotyczące stada zwyciężyły nad bardziej prymitywnymi instynktami. „Byliśmy tak zajęci ochroną Śnieżnych Tancerzy przed Radą,

że nie poświęciliśmy wystarczająco dużo uwagi młodym.” „Drew ma rację.” Indigo oparła przedramiona na udach. Jej niezadowolona mina była widoczna również w tonie głosu. „Skupiliśmy się na trenowaniu starszych żołnierzy, dominujących, ze szkodą dla osobników innych rang. Tak nie funkcjonuje zdrowe stado. Nasze stado nie powinno tak funkcjonować.” Brzmiała na jednocześnie złą i sfrustrowaną – na samą siebie. „Dlaczego do cholery nie zauważyliśmy wcześniej tego problemu?” „Ktoś zauważył. Powiedziałem mu, że to nie jest sprawa priorytetowa.” Zdumiona, Indigo podążyła za wzrokiem Hawk'a i spojrzała na Drew, który wzruszył ramionami w płynny sposób typowy dla siebie. „Powinienem mocniej na ciebie naciskać w tej sprawie.” Powiedział do ich alfy. „I to nie wydawało się w tamtym czasie konieczne. A Joshua został pchnięty nad krawędź w bardzo skrajnej sytuacji. Żaden z pozostałych nie jest nawet w pobliżu tego stanu. Zmusiłbym ciebie, byś zwrócił na to uwagę, gdyby było tak źle.” Indigo nie była przyzwyczajona do tego, by być poza kręgiem informacji. Irytowało ją to, a co więcej – sprawiało, że zaczęła się zastanawiać czego dokładnie jeszcze nie wiedziała na temat rzeczy, które Drew robił dla stada i dla Hawk'a. Usiadła bardziej prosto, skrzyżowała ręce i przygwoździła go spojrzeniem. „Jak to się stało, że jesteś na bieżąco na temat tego co się dzieje z młodzieżą?” „Ludzie ze mną rozmawiają.” Jego słowa były luźne, ale miały w sobie coś jeszcze. Jego wilk wyszczerzył zęby w odpowiedzi na jej agresywny ton. „Chodzi nie tylko o dzieciaki z legowiska.” Kontynuował dalej. „Jest jeszcze kilkoro w dalszym terytorium, którzy na różne sposoby walczą ze sobą.” „Sprowadź ich tutaj przed weekendem.” Powiedział Hawke. Jego jasne oczy były pełne niebezpiecznego skupienia. Idigo zastanawiała się co dostrzegał, ale nie zapytała się o to. Ponieważ nie była pewna, czy chciała