~ 2 ~
Rozdział 1
- Otwórz, Abigail. – Głos Sama Fleetwooda był niebezpiecznie niski.
Abby Barnes widziała jak gwałtownie stawał się coraz bardziej zirytowany jej
odmową, ale to nie miało znaczenia. Skończyła z robieniem tych bzdur. To już zaszło
stanowczo za daleko. Od wielu dni wtykał jej w usta jakieś rzeczy. Po prostu nie mogła
już tego znieść. To była jej sypialnia, nie jakaś cela więzienna. Był jej mężem, a nie
strażnikiem. Ręka Abby bawiła się czasopismem leżącym na kołdrze. Musiała
wymyśleć jak poradzić sobie z Samem.
- Nie. – Naprawdę był tylko jeden sposób, żeby sobie z nim poradzić. Samowi
trzeba było to jasno wyłożyć. Wiedziała, że na jej twarzy widnieje upór. Zerknęła na
niego, rzucając mu najbardziej zdecydowane spojrzenie, jakie miała w repertuarze.
Skrzyżowała ramiona i oparła się o wezgłowie łóżka. Nadszedł czas postawienia się.
Nie spędzi już niż z nim ani dnia więcej w ten sposób. Skończyła mu się
podporządkowywać.
- Na boga, przysięgam, Abby, że jeśli nie otworzysz tej swojej ślicznej buzi i mnie
nie wpuścisz, przerzucę cię przez kolano – obiecał Sam. Jego przystojna twarz nabrała
zabawnego odcienia czerwieni.
Abby pruderyjnie podciągnęła kołdrę. Usadowiła się na miłą, długą walkę.
- Nie sądzę, by Jackowi spodobał się pomysł, żebyś przerzucił mnie przez kolano,
Sam. Miałeś się mną opiekować. – Jack Barnes był legalnym mężem Abby. Pobrali się
w cywilnej ceremonii sześć miesięcy temu. Razem z Samem, stworzyli szczęśliwą
trójkę. Jack był samcem alfa, a poza tym Domem w każdym sensie tego słowa. Abigail
była bardziej niż szczęśliwa będąc jego poddaną. Jack dobrze się nią opiekował, tak
samo zajął się Samem.
Niebieskie oczy Sama zwęziły się i przechylił głowę przyglądając jej się przez
chwilę.
- To właśnie próbuję robić. Próbuję się tobą opiekować tak jak prosił Jack. To ty
jesteś niezwykle uparta. Daj spokój, dziecino. Nie chcesz być pełna? – Ostatnie pytanie
było zadane z niskim warknięciem.
~ 3 ~
Abby przewróciła oczami. Nie zamierzała się poddawać tylko dlatego, że użył
swojego seksownego tonu.
- Jestem dostatecznie pełna, Sam. Nie potrzebujesz mnie wypełniać. Jest w
porządku. Jestem idealnie zadowolona, więc wypełniłeś swój obowiązek. Dlaczego nie
pójdziesz zobaczyć, czy Jack nie potrzebuje pomocy? Byłeś ze mną w łóżku przez trzy
dni. Więcej nie zniosę. – A jeśli Jack Barnes się nie zgodzi, może sam przyjść jej to
powiedzieć.
- Brałaś równie dużo, co ci dawałem, Abigail. – Sam pochylił się agresywnie. –
Benita zrobiła rosół i zjesz go. Powinien być dobry na przeziębienie. – Wyciągnął
jeszcze raz łyżkę. – Otwórz.
- Nie. – Abby wróciła do czytania czasopisma.
Abigail Barnes widziała to tak, że była na dobrej drodze do wyzdrowienia. Infekcja
bakteryjna, która usadowiła się w jej płucach, prawie zniknęła dzięki antybiotykom. Już
nie kaszlała, a jej umysł był jasny. Była zmęczona, ale czuła się lepiej. Teraz musiała po
prostu przekonać Sama, żeby się od niej odczepił. Bawił się w pielęgniarkę od kilku dni
i to zaczynało doprowadzać ją do szału. Sama była pielęgniarką przez dziesięć lat i ani
razu nie naprzykrzała się pacjentowi w sposób, w jaki robił to Sam.
Sam wstał. Usunął tacę z łóżka i stanął nad nią. Abby spojrzała na mężczyznę,
którego w myślach nazywała mężem numer dwa. Jednak mimo, że w tej chwili była na
niego zirytowana, nie mogła powstrzymać westchnienia. Sam Fleetwood był
wspaniałym mężczyzną. Miał piaskowe włosy, które kręciły się nad uszami. Jego
niebieskie oczy były najbardziej rzucającą się cechą na jego przystojnej twarzy, na
której były również zmysłowe usta. W tej chwili też jego tors przykuł jej uwagę. Nie
miał na sobie nic, oprócz znoszonych Levi’sów, co pozostawiało jego idealnie
wyrzeźbioną pierś na wstrzymujący serce widok. Abby chciała wyciągnąć ręce i
przebiec nimi w dół jego torsu do jego sześciopaka i niżej, ale miała zadanie do
wykonania.
- Odejdź, Sam – powiedziała lekceważąco, jakby nie chciała przewrócić go na łóżko
i zabawić się z nim. To tylko nagrodziłoby jego apodyktyczne zachowanie, powiedziała
sobie.
Teksański akcent Sama był wyraźny, gdy tłumaczył jej swój punkt widzenia.
- Wydajesz się nie rozumieć porządku rzeczy, Abigail. Pozwól mi wytłumaczyć
sobie trochę geometrii. Wydajesz się myśleć, że jesteśmy trójkątem, z Jackiem na górze
~ 4 ~
i sobą i mną na równych płaszczyznach na dole. My nie jesteśmy trójkątem. Jesteśmy
prostą linią, kochanie. Jack może być głową naszej rodziny, ale ja góruję nad tobą i tak
właśnie ma być. Jack wydaje mi polecenia, a ja wydaję polecenia tobie.
Abby poczuła jak jej oczy się zwężają. Sam ani trochę nie miał w sobie żyłki
dominacji. Jack mógł być głową ich rodziny, ale niech ją szlag, jeśli Sam nie był na tym
samym poziomie, co ona. Sam był jej kumplem zabaw. Sam był jej najlepszym
przyjacielem. Nie był jej właścicielem.
Abby podniosła się na kolana na dużym łóżku. Miała na sobie śliczny zielony
komplet koszulkę z majtkami. Kiedy pochyliła się do przodu, nie mogła nie zauważyć
wyraźnego zainteresowania Sama jej piersiami, podskakujących bez wsparcia stanika.
Odezwała się niskim głosem, żeby wiedział, że jest poważna.
- Czy to prawda, Samuelu Fleetwood? Czy myślisz, że samo bycie mężczyzną daje
ci prawo górowania nade mną?
To go zatkało. Jego ręce powędrowały do jego szczupłych bioder. Wydawało się, że
zastanawia się nad odpowiedzią, ale potem wszystko i tak poszło źle.
- Tak, Abby, tak myślę. W tym związku to ja jestem mężczyzną i powinnaś mnie
słuchać.
Abby cisnęła poduszką w jego głowę.
- Ty jesteś mężczyzną? Kogo chcesz nabrać? Jack jest mężczyzną. Ty jesteś… –
Zatchnęła się próbując znaleźć opisujące go słowo. Sam był śmieszny i zabawny. Nie
był nalegający w żaden sposób oprócz seksualnego. Sam był tym pobłażliwym.
Rozstrzygnęła prawdę. – Jesteś Samem w tym związku, a to znaczy, że podążasz za
poleceniami Jacka tak jak ja. – Podążali za poleceniami Jacka, kiedy nie mogli znaleźć
drogi do obejścia ich. Chociaż ostatnio, przyznała, nie było zbyt wielu poleceń do
podążania.
Sam wpatrywał się w nią i Abby zaczęła mieć odczucie, że cała ta poranna
konfrontacja poszła bardzo źle. Jej serce zmiękło do mężczyzny, który tworzył jedną
połowę jej świata.
- Kochanie, nie wyszło jak należy – spróbowała.
Sam zrobił krok w tył. Jego przystojna twarz była wykrzywiona. Machnął ręką na
jej obawy.
~ 5 ~
- Nie ma sprawy, skarbie. Zrozumiałem wiadomość. Czujesz się lepiej. Nie
potrzebujesz niańki. Pójdę się ubrać i znajdę sobie jakąś pracę. Jack był sam od kilku
dni. – Odwrócił się, by wyjść.
Abby wystrzeliła z łóżka w jednej chwili. Zarzuciła ramiona wokół pasa Sama,
wiedząc, że nigdy nie zrobiłby nic tak niegrzecznego jak wyrwanie się z jej uścisku.
Przez chwilę stał nieruchomo, a potem kontrolę przejęły jego instynkty. Odprężył się
przy niej, a jego ręce zawinęły się wokół jej ciała i odnalazł plecy.
- Naprawdę czujesz się lepiej? – Jego pytanie było odpowiedzią.
Abby nie zakpiła, jeszcze nie.
- Czuję się jak gówno, Sam, ale nie w psychicznym sensie. Nie powinnam była tak
do ciebie mówić. Jestem dla mnie bardzo ważny. Przecież wiesz, że cię kocham.
Zaśmiał się miękko.
- Wiem, że mnie kochasz, Abby. Nie pogrywałabyś tak ze mną, gdybyś mnie nie
kochała.
Pocałowała dobrze wyrobione mięśnie na jego łopatce. Pachniał mydłem i jakimś
męskim zapachem, którego nie bardzo potrafiła określić.
- Nie jesteś taki twardy, żeby to znosić. Kocham cię, Sam. Jack też cię kocha. –
Abby dokładnie wiedziała, gdzie leży niepewność Sama.
Mimo, że nie było legalnego sposobu, by poślubić Sama, uważała się za jego żonę.
Jack i Sam posiadali razem bardzo lukratywne ranczo hodowlane. Od lat byli
przyjaciółmi i partnerami. Jack dorastał w sierocińcu. Sam spędził połowę swoich
nastoletnich lat w tej samej grupie, do której przydzielony był Jack. Od dnia, kiedy się
spotkali, byli nierozłączni. Dzielili ze sobą dom, interesy i teraz żonę. Sam chciał
więcej. Chciał prawdziwego trójkąta, nie tylko pary przyjaciół dzielących się kobietą.
- Wiem – powiedział, ale mogła usłyszeć smutek w jego głosie.
W dniu ich ślubu, Jack przyjął na siebie kulę przeznaczoną dla Abigail. Spędził
jakiś czas w szpitalu i miał długi okres rekonwalescencji. Ale Abby nie była taka
pewna, czy emocjonalnie doszedł już do siebie. Był bardzo bliski śmierci. Jako
pielęgniarka, widziała, co w obliczu własnej śmiertelności mogą zrobić ludzie. Dla
niektórych ludzi, to było niczym przebudzenie. Odkrycie, że nie są nieśmiertelni,
zachęcało ich do robienia rzeczy, jakich nigdy wcześniej by nie zrobili. Była też inna
część społeczeństwa, która się wycofywała. Jack zachowywał się trochę jak oni.
~ 6 ~
Nie było tak, że trzymał się na uboczu. Był w tym wszystkim bardzo życzliwy.
Powiedział jej, że ją kocha. Kochał się z nią każdej nocy i niemało poranków. Ale
czegoś brakowało. Abby wiedziała, że tu chodziło o tę szokującą dominację, jaką Jack
zawsze wcześniej wprowadzał do sypialni. Jack lubił rządzić, ale znalezienie się blisko
śmierci i bycie przez dłuższy czas słabym, wydawało się, że go pokonało w sposób, w
jaki Abby się nie podobało. To również spowodowało, że zaprzestał małych
eksperymentów w ich zabawach, jakie on i Sam dzielili przed tym incydentem. Sam był
blisko dostania tego, czego chciał, a teraz wydawało się to być odległe o milion mil.
- On po prostu potrzebuje czasu – powiedział Sam.
- Albo potrzebuje dobrego, mocnego kopa w dupę. – Abby otarła się o plecy Sama.
Przesunęła dłońmi w dół jego torsu na przód jego dżinsów. Jego kutas już był sztywny,
ale nie było to zaskakujące. Leciutka bryza mogła sprawić, że Sam dostawał erekcji. To
był jedna z tych rzeczy, które w nim kochała. Zawsze był gotowy do działania.
Przykryła tego dużego kutasa Sama i poczuła jak westchnął.
- Zamierzasz mu go dać, skarbie? – Głos Sama stał się niski i ochrypły. Przycisnął
się do jej rąk.
Abby pochyliła się mocniej. Mogła poczuć gorąco wydobywające się z ciała Sama.
- Sądzę, że nasz Dom potrzebuje przypomnienia, kim jest. Kiedy ostatni raz cię
ukarał? Trzy tygodnie temu zostałam u Christy do trzeciej nad ranem i zapomniałam
zadzwonić. Już panikował zanim mnie znalazł. Czy przerzucił mnie przez kolano i dał
klapsa? Nie, bardzo uprzejmie poprosił, żebym następnym razem zostawiła kartkę,
kiedy zamierzam się spóźnić. Poważnie? To nie jest mężczyzna, którego poślubiłam.
Chodzi jak Jack, wygląda jak Jack, ale ja chcę powrotu prawdziwego Jacka.
Sam potrząsnął głową. Abby wiedziała, że również martwił się o ich Doma.
- Próbowałem z nim rozmawiać, ale zawsze mówił, że z nim wszystko w porządku.
Nie był w pokoju zabaw od miesięcy. Psioczyłem na ten temat, a on stwierdził, że teraz
jest żonaty i powinien okazywać ci więcej szacunku. Ożeniłem się z tobą, ponieważ
chciałem robić z tobą te wszystkie sprośne rzeczy. Kocham cię i też cię do diabła
szanuję. Szanuję to jak jesteś mądra, jak jesteś zabawna i również szanuję twoje
zdolności do obciągania.
Abby się uśmiechnęła.
- Dobrze wiedzieć. – Spoważniała szybko, gdy zastanowiła się nad problemem. Jack
z czymś się zmagał. Ale jeszcze nie był gotowy o tym mówić. Może to, czego
~ 7 ~
potrzebował to mały wstrząs. Chociaż nie chciał tego przyznać, Jack uważał Sama za
swojego, tak jak wierzył, że Abby należy do niego. Sam był tak samo uległy, co ona.
Kiedy Dom traci kontrolę, to do jego poddanych należało zmusić go, by ją odzyskał.
Żadne z nich tak naprawdę nie było zadowolone z obecnej sytuacji i nie będą, dopóki
sprawy nie powrócą do ich poprzedniego stanu dziwnej normalności.
- Widzisz, jesteś po prostu niegrzeczną dziewczynką, Abigail Barnes. – Sam jęknął,
kiedy jego ręce sięgnęły za nią. Przykrył jej pośladki, przytulając ich ciała do siebie. –
Stąd czuję, że coś knujesz. Lepiej niech to będzie coś dobrego, dziecino. Kiedy do nas
wróci, nie sądzę, żeby wrócił potulnie.
- Och, Sam, mam zamiar sprawić, że ten facet zaryczy – obiecała Abby. Przestała
go pieścić i obeszła wkoło. Spojrzała w jego niebieskie oczy. – Myślałam nad tym i
doszłam do kilku wniosków. – Opadła na kolana. Nadszedł czas, żeby mu udowodnić,
że zdecydowanie jest warta jego szacunku. Czas choroby się skończył. Tak samo
skończyła z siedzeniem i czekaniem na Jacka, żeby przeszedł przez to, przez co musiał.
Wiedziała, że stąpa po cienkiej linie. Prawdopodobnie nagrabi sobie klapsów na całe
życie. Na szczęście, naprawdę lubiła klapsy. Jej ręce ruszyły w górę ud Sama, by bawić
się zapięciem jego dżinsów. – Zniosę wszystko. Ale najpierw, obiecałeś, że mnie
wypełnisz.
Sam z szarpnięciem rozpiął dżinsy. Spuścił je do kolan, uwalniając swojego dużego
pięknego kutasa. Abby wzięła go w rękę i pogłaskała miękką skórę okrywającą jego
twardość. Już wylał się przedwytryskiem. Perłowa kropla już na nią czekała. Zebrała ją
językiem i westchnęła.
- Znasz mnie. – Sam wsunął ręce w jej włosy. – Nie lubię rozczarowywać damy.
***
Jack Barnes ściągnął buty na wycieraczce zanim wszedł do domu. Był marzec i od
tygodnia bez przerwy padało. Pogoda na zewnątrz pasowała do jego ogólnego nastroju,
chociaż ani razu nie odczuł złego samopoczucia. To był ogólny niepokój, którego nie
mógł się pozbyć. Ściągnął kurtkę i powiesił kapelusz zanim zamknął drzwi.
- Jest pan dziś wcześniej, panie Barnes. – Powitał go znajomy głos. Benita, jego
długoletnia gospodyni, stała w drzwiach prowadzących do kuchni. W jednej ręce miała
~ 8 ~
marchewkę, w drugiej nóż. To był jego zwyczaj przychodzić na lunch w południe.
Usiądzie ze swoim najlepszym przyjacielem i ich żoną. Dzisiaj przyszedł trochę
wcześniej ze względu na otrzymaną wiadomość. Nie mógł na nią odpowiedzieć, dopóki
nie znajdzie się w zaciszu domu. Było zbyt głośno, by dzwonić do kogokolwiek z
grzbietu konia w środku burzy.
- Nie przejmuj się mną, Benito. – Jack kiwnął do niej głową i ruszył przez dom. Nie
będzie miał dzisiaj czasu, żeby usiąść i zjeść. – Później wezmę sobie kanapkę. –
Zatrzymał się i cofnął. – Czy Abby już lepiej je? – Nie cierpiał tego kaszlu, jaki miała
kilka dni temu.
Starsza kobieta uśmiechnęła się promiennie. Jack wiedział, że bardzo lubiła nową
panią domu.
- Sądzę, że dzisiaj rano znajdziesz swoją żonę czującą się znacznie lepiej. Zrobiła
piekło panu Fleetwood’owi. Nie będziecie w stanie już dłużej zatrzymać ją w łóżku.
Jack kiwnął głową. Abby się wyleczyła i dobrze się z tym czuł. Mała myśl
przepłynęła przez jego umysł.
Nie wyleczyłaby się, gdybyś przywiązał ją do łóżka.
Natychmiast jego fiut stwardniał. Skrzywił się i odpuścił. To mogło być coś, czego
chciał, ale to nie było coś, co potrzebowała Abby. Musi brać do końca te antybiotyki, a
będzie dobrze. Tak właśnie powiedział mu lekarz. Powinien słuchać ludzi, którzy
ukończyli medycynę. Zaczął ponownie iść do swojego biura.
- Co myślisz na temat trójkątów, Sam? – Usłyszał śmiech Abby, gdy szedł
korytarzem.
Sam jęknął i Jack tylko mógł zgadnąć, co robił jego partner.
- Kocham je, laleczko. Trójkąty są najlepsze. Nie przestawaj. Boże, Abby, tak
dobrze cię czuć…
Jack się zatrzymał i słuchał przez chwilę. Jego fiut stał się bardziej twardy, gdy tak
podsłuchiwał słodkie odgłosy ssącej Abby i zadowolonego obciąganiem Sama. To był
ten rodzaj rzeczy, za którym tęsknił, żeby się przyłączyć. Powinien wkroczyć do pokoju
i zażądać, żeby Abby zdjęła jego ubranie i też się nim zajęła. Minęły dni, odkąd zatopił
się w ciasnej cipce swojej żony. Jak dotąd była zbyt chora na zabawy. Teraz, mógł
wejść do tego pokoju i spokojnie oznajmić, że chce aby Sami i Abby dołączyli do niego
w pokoju zabaw. Chciał, żeby Sam związał Abigail, a potem on związałby Sama. Oboje
~ 9 ~
jego mali poddani byliby związani i gotowi na jego przyjemność. Mógłby spędzić to
deszczowe południe na dyscyplinowaniu ich, a potem nagrodziłby ich za uległość.
Pragnął tego tak bardzo, że prawie nie mógł złapać oddechu.
Jack wciągnął powietrze do płuc i otrząsnął się z tych myśli. Kiedy zaczął myśleć o
Samie w tych kategoriach? Sam zawsze podążał za prowadzeniem Jacka, ale ślub
zmienił coś w Jacku. Tak naprawdę, sporo rzeczy się zmieniło.
Odwrócił się od sypialni i zmusił się do ruszenia dalej korytarzem. Wciąż słyszał
kochanie się Sama i Abby. Chciał do nich dołączyć, ale jego kontrola była w strzępach.
Powinien tam wpaść, zacząć wydawać rozkazy i przejąć kontrolę w sposób, w jaki
zawsze robił. Był samolubnym draniem, wiedział o tym. Lepiej pozwolić im się
zabawić.
Sam praktycznie wyskoczył z pokoju. Serce Jacka zatrzymało się na widok jego
starego przyjaciela w niczym więcej jak tylko w dżinsach. Głowa Sama się obróciła,
kiedy zamykał drzwi.
- Wrócę, skarbie. – Zatrzymał się i popatrzył na Jacka. – Cześć. Abby chce trochę
wody.
Jack kiwnął głową i się odwrócił. Samowi łatwo było być szczęśliwym. Nie miał
całej odpowiedzialności świata na swoich barkach. Jack chciał tej odpowiedzialności.
Potrzebował jej, łaknął jej, ale czasami trudno było podjąć decyzje. Ciężko było
dźwigać wszystko samemu, ale nie mógł, nie będzie obciążał Sama i Abby swoimi
problemami.
- W takim razie powinieneś zająć się jej potrzebami. Już czuje się lepiej?
Ręka Sama się uniosła i prawie dotarła do ramienia Jacka, ale w końcu opadła z
powrotem. Zabawny Sam wydawał się być niemal przygaszony. Potrząsnął głową, ale
ponownie na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.
- Tak lepiej, Jack. Do diabła, jest wręcz swawolna. Chodź dołącz do nas. Przecież
wiesz, że ja sam nie wystarczę, żeby zadowolić tę kobietę.
Ręka Jacka była na drzwiach. Niech to szlag, nie mógł. Jego kontrola była w
strzępach po bezsennych nocach. Gdyby do nich dołączył mógłby skrzywdzić swoją
żonę. Albo przynajmniej, jego wymagające zachowanie sprawiłoby, że w końcu ich
żona by odeszła. Musiał pamiętać, jak była słaba. Rozległo się trzaśnięcie, kiedy Benita
zatrzasnęła drzwi od kuchni. Te drzwi potrzebowały naprawy i Jack to wiedział, ale to
~ 10 ~
nie powstrzymało go od podskoczenia. Za każdym razem, gdy słyszał tego rodzaju
dźwięk, widział broń w dłoni Ruby Echols i czuł kulę uderzającą w jego pierś.
- No chodź, Jack, zabawmy się – namawiał Sam.
- Nie, do cholery. – Słowa wyszły bardziej szorstko niż zamierzał, ale spocił się
teraz, a panika była przy powierzchni. Musiał być sam, uspokoić się, wymyśleć jak
delikatnie ma kochać się ze swoją żoną. Musiał zignorować pragnienie zupełnego
zdominowania jej. – Niektórzy z nas muszą pracować.
Usta Sama zamknęły się w zaciętą linię.
- No cóż, nie będziemy zatrzymywać cię od twojej cennej pracy. Zajmę się Abby.
To właśnie robię od kilku dni.
- No właśnie widzę. – Jack uciekł do swojego biura. Nienawidził sam siebie za ten
wyraz na twarzy Sama, ale nie mógł go zawołać.
Jego biuro było zimne i ciemne. Nawet nie odsłonił zasłon. Jack usiadł na biurku i
wyciągnął telefon. Musiał pomyśleć o czymś innym niż o tym jak wkurzony musiał być
Sam. Jego szczęka się zacisnęła. Może to on powinien być tym wkurzonym. Kiedy Sam
przewracał się z ich żoną, Jack był tym, który nie mógł w nocy spać. Kiedy Sam
dostawał pocałunki od Abby, Jack dostawał od niej zaniepokojone spojrzenia. Gniew
był lepszy niż litość, tak rozbrzmiewało w jego głowie. Wystukał numer na szybkim
wybieraniu, myśląc jednocześnie o wiadomości, jaką Julian Lodge zostawił mu na
poczcie. To było dość tajemnicze, nie było nawet powitania tylko to, Zadzwoń do mnie
jutro, Jackson. Głos Juliana był lapidarny i napięty z rozdrażnienia. Na krawędzi.
Julian Lodge był facetem, który wyciągnął Jacka Barnesa z ulicy. Został
wprowadzony do klubu bogaczy przez kochankę, która doceniła kontrolę Jacka.
Pomyślała, że dobrze będzie pasował do podziemnej śmietanki, znanej jako Klub. Julian
wprowadził Jacka, jako jednego z rezydujących Domów. Szybko stał się najlepszy w
tym miejscu. Klub obsługiwał klientelę lubiącą styl życia poddany/Dom i menage. Jack
nauczył się wszystkiego, co tamten wiedział o tym jak zadowolić kochanka, pracując
tam kilka lat. Zdobył coś więcej niż tylko seksualną wiedzę. Chociaż Julian był tylko
kilka lat starszy od Jacka, Julian był mu mentorem. Julian pokazał mu jak radzić sobie
samemu. Wziął ostrego dzieciaka z ulicy i nauczył go, że bezwzględność była czymś
więcej niż tylko pięścią. Od Juliana, Jack nauczył się świetnej sztuki rewanżu.
Jego ojciec był pierwszą osobą nowo poznanej wiedzy Jacka. Julian pomógł
młodemu Jackowi w odnalezieniu jego biologicznego ojca, który świadomie zostawił
~ 11 ~
go na pożarcie wilkom w sierocińcu w wieku sześciu lat. Senator Allen Cameron miał
jasną polityczną przyszłość i dziecko z romansu, pracujące w seks klubie, które mogło
wszystko zniszczyć. Jack w tej samej chwili stał się zadowolonym właścicielem pięciu
milinów dolarów w zamian za podpisanie niezgłaszania żadnych praw do przyszłego
dziedzictwa. Zabrał Sama do małego miasteczka Willow Fork w Teksasie i kupił tę
posiadłość. Dziesięć lat i całe mnóstwo zapasów naturalnego gazu później, Jack był
bardzo bogatym facetem.
- Tu Lodge. – Napięty głos przerwał myśli Jacka. Sam fakt, że zazwyczaj gładki
głos był szorstki, sprawił, że Jack zamilkł. – To ty, Jackson?
- Tak, Julian – odpowiedział spokojnie Jack. – Przepraszam, że nie odezwałem się
wcześniej. Byłem na ranczu. Musiałem wrócić do domu zanim mogłem oddzwonić. W
czym mogę ci pomóc? To wydawało się być pilne.
- Możesz sprowadzić tu swój tyłek i zająć się swoimi interesami, Jackson.
Potrzebuję cię tutaj jutro. – Nie było pomyłki, co do będącego na krawędzi
temperamentu Juliana.
Jack uświadomił sobie, że usiadł prosto. Nie lubił, kiedy ktokolwiek, nawet jego
dawny mentor, mówił do niego w tym stylu. To wywoływało w nim Alfę. Bezlitośnie
odepchnął irytację.
- Możesz się wytłumaczyć, Julianie?
Nastała cisza, a potem krótki śmiech z drugiego końca połączenia.
- Tak, to powinno tak zadziałać. Po prostu użyj tego właśnie tonu na małym dupku,
a to powinno zmusić go do zesrania się w gacie.
Jack wziął głęboki wdech.
- Do jakiego małego dupka się odnosisz?
- Nazywa się Lucas Cameron – powiedział Julian z westchnieniem. – Jackson, on
jest twoim bratem i ma zamiar zaszantażować nas wszystkich.
Tłumaczenie: panda68
~ 12 ~
Rozdział 2
Sam pochylił się, żeby usłyszeć Abby poprzez hałasy w restauracji Christy. Brzęk
talerzy i rozmawiający ludzie sprawiali, że trudno było prowadzić intymną rozmowę.
- Co to znaczy, że zostawił liścik? – zapytała drugi raz Abby.
Sam wzruszył ramionami, zastanawiając się, co właściwie jej powiedzieć. Powinien
był wiedzieć, że coś się dzieje z Jackiem. Wczoraj wieczorem był czymś zaprzątnięty.
Nie, żeby Sam tak naprawdę o tym myślał, ale Jack zachowywał się dość dziwnie. Tego
ranka Jack opuścił śniadanie. Kiedy Sam go o to zapytał, stosował uniki. Potem Sam
znalazł ten pieprzony liścik.
Sam patrzył na Abby ze swojego miejsca w boksie. Wokół nich tłum, który
przyszedł na lunch do Christy, zmieniał się i rozmawiał. Sam ich wszystkich ignorował.
Wiedział, że miasteczko nadal uwielbiało gadać plotki na jego temat, ale miał
ważniejsze sprawy, którymi się martwił. A martwił się, odkąd znalazł ten krótki liścik,
jaki zostawił im Jack. Gdyby chodziło tylko o niego, Sam po prostu wzruszyłby
ramionami na to, co ciążyło Jackowi. Ale Abby zasługiwała na coś więcej od Jacka.
- Zostawił wiadomość. Pracowałem w stodole i kiedy wróciłem, żeby przypomnieć
mu o naszym lunchu w mieście, samochód zniknął. Zostawił ten list na lodówce.
Sam przesunął go po stole do ich żony. Patrzył jak jej piwne oczy się rozszerzają,
kiedy czytała tę zwięzłą, krótką wiadomość od Jacka. Była napisana na papeterii rancza,
ale przynajmniej odręcznym pismem. Sam dokładnie wiedział, co mówił.
Coś się wydarzyło w Dallas. Wrócę za kilka dni. Kocham, Jack.
Śliczne usta Abby się zacisnęły. Sięgnęła do torebki i wyciągnęła telefon. Pojawiło
się całkiem słuszne oburzenie, kiedy naciskała przycisk łączący z Jackiem
- On nie odbierze, skarbie – ostrzegł ją Sam. Już próbował kilka razy. Chociaż
większa część niego bała się, że Jack odbierze. Jeśli Jack odbierze od Abby, wtedy Sam
będzie wiedział, gdzie jest jego miejsce w ich małej rodzinie.
- Do cholery, Jack – warknęła Abby do słuchawki. Jej frustracja był oczywista. –
~ 13 ~
Zadzwoń do mnie. Ten liścik to jakaś bzdura i wiesz o tym. Zadzwoń do mnie i
powiedz mi, gdzie jesteś. Sam i ja martwimy się o ciebie.
Nacisnęła guzik, by zakończyć połączenie i Sam lekko się odprężył. Przynajmniej
Jack zignorował ich obu. Sam sięgnął przez stolik i pogłaskał rękę Abby. Z
przyzwyczajenia, zaczął tłumaczyć mężczyznę, z którym mieszkał od lat.
- On nie lubi rozmawiać, gdy prowadzi. Przecież wiesz.
Abby położyła swoją wolną rękę na górę ich dwóch. Sam wstrzymał oddech. Mimo
że był zaniepokojony stanem swojej rodziny, nie mógł się powstrzymać tylko kochać to
jak widok Abigail sprawiał, że się czuł. Była oszałamiającą kobietą z rudymi włosami i
zabójczym ciałem. Zawsze ubolewała nad swoim ciałem, ale Sam uwielbiał każdą jej
krzywiznę. Był czas, kiedy dostawała klapsy za dyskredytowanie siebie. Ostatnim
razem, kiedy nazwała siebie grubą, Jack powiedział jej, żeby nie była dla siebie taka
surowa.
Sam tęsknił do prawdziwego Jacka.
Podeszła do nich Christa Wade niosąc tacę z jedzeniem. Brunetka miała na sobie
swój codzienny mundurek składający się z dżinsów i westernowej koszuli, chociaż
wszystkie inne kelnerki nosiły małe różowe mundurki. Sam uśmiechnął się lekko
myśląc o mundurku Abby, jaki nosiła przez krótki czas będąc tu kelnerką. Teraz był
zamknięty w szafie razem z mundurkiem francuskiej pokojówki i kostiumem gorącej
pielęgniarki, jaki kupił jej na Halloween rok temu. Abby próbowała wyjaśnić, że nigdy
nie nosiła czegoś takiego w szpitalu, ale Sam nie zamierzał pozwolić jej zniszczyć
swoich fantazji.
- Proszę bardzo – powiedziała Christa z uśmiechem. Zaczęła plotkować o sprawach,
jakie działy się w Willow Fork, podczas gdy Sam myślał o swoim żołądku.
Abby zamówiła za niego, a on walczył z pokusą zamknięcia oczu na myśl o tym, co
ona uważała za właściwy lunch. Abby mocno wierzyła, że zdrowy świat i jedzenie
powinny iść wspólnie. Sam nigdy nie spotkał krowy, której nie chciałby zjeść. To było
związane z łańcuchem pokarmowym. Christa, właścicielka restauracji i bliska
przyjaciółka Abby z dzieciństwa, śmiała się, kiedy postawiła przed nim burgera.
- Ona nie jest okrutna, Sam.
Skrzywił się, kiedy zauważył, że nie było frytek. Christa włożyła górę jakiegoś
zielonego świństwa do środka burgera. Christa zapytała, czy jeszcze coś może im
przynieść. Musiał się bardzo postarać, żeby nie poprosić o frytki i keczup, i może
~ 14 ~
jeszcze o hot-doga. Christa mrugnęła do niego zanim odeszła. Odsunął miskę sałaty
czubkiem widelca.
- To się nazywa kompromis, Sam – wyjaśniła Abby. Wszystko, co miała przed
sobą, to tę zieleninę. Dzięki nieuwadze Jacka, przeszła na kolejną dietę. Jadła jak
ptaszek i to zaczynało martwić Sama.
- Dostałeś burgera, takiego jak lubisz, a ja mam satysfakcję z tego, że zjesz dzisiaj
coś, co zachowa sylwetkę.
Sam westchnął i dał sałacie niepewną szansę. Jego żona miała dziwne pomysły na
temat jedzenia. Podejrzewał, że nabrała ich po latach życia w wielkim mieście.
- Jak myślisz, dokąd pojechał?
Sam nie cierpiał smutku w głosie Abby. W milczeniu przeklął swojego partnera za
to, co zrobił. On i Jack będą musieli to załatwić. Sam mógł poradzić sobie z byciem
ignorowanym, ale nie zamierzał pozwolić ranić Abby. Nie miał pojęcia, co martwiło
Jacka, ale miał zamiar się dowiedzieć. A co do tego, gdzie wyruszył jego partner, miał
pewien pomysł. Nie był tylko pewny, czy powinien powiedzieć ich żonie.
- Wiesz, prawda? – Abby opuściła widelec. Te piwne oczy stały się niczym małe
promienie lasera strzelające w niego. Abby, pomimo całej uległości w sypialni, potrafiła
być cholernie apodyktyczna, kiedy chciała. – Samuelu, lepiej natychmiast mi powiedz,
co wiesz.
- Dobrze. – Wiedział, że nie ma żadnego sposobu, by powstrzymać ją od
dowiedzenia się tego. Nie potrafił niczego ukryć przed Abby. – Może znam hasło do
jego poczty głosowej i może odsłuchałem jego wiadomości.
Usta Abby opadły. Wyglądała na lekko zszokowaną. Potem wolny, pełen uznania
uśmiech pokazał się na jej twarzy.
- Ty mały draniu. Bardzo cię kocham w tej chwili.
Mrugnął do niej. Dzień stał się lepszy. Naprawdę była pod wrażeniem jego bardziej
niż występnych talentów. Może zdoła namówić ją do spędzenia trochę czasu w biurze
Christy. Naszły go wspomnienia stojącego tam biurka. Nie wspomniał jej także, że
dowiedział się jej hasła. Zawsze miał oko na tych, których kochał.
- Sprawdziłem jego pocztę. Była tylko jedna, którą odsłuchał i nie usunął. To była
wiadomość od Juliana.
~ 15 ~
- Skąd znam to imię? – zastanawiała się Abby biorąc długi łyk mrożonej herbaty.
To było coś, co jak był całkiem pewny jej się nie spodoba.
- On jest tym facetem, który prowadzi Klub.
- No właśnie – powiedziała najwyraźniej sobie przypominając. Sam wiedział, że
Jack opowiedział jej o czasie, jaki spędzili w Dallas. Sam był całkiem pewny, że
przekazał jej dość okrojoną wersję tego, co tam robili. – Julian Lodge. Był mentorem
Jacka. Przysłał ten uroczy bukiet, kiedy Jack był w szpitalu. Czego chciał?
- Dokładnie nie powiedział. – Sam ugryzł burgera, ale wszystko dzisiaj smakowało
mu jak karton. Odłożył go. – Powiedział tylko, żeby Jack do niego zadzwonił tym
swoim głosem.
Abby się pochyliła i rozejrzała wkoło, jakby martwiła się, że ktoś usłyszy. Wiedział,
że miała mnóstwo pytań dotyczących tego okresu, który on i Jack spędzili w klubie
BDSM w Dallas. Podczas gdy Jack pracował tam, jako rezydujący Dom, Sam zarządzał
barem.
- Jakim głosem? – Sapnęła cicho, kiedy odpowiedziała sobie na swoje własne
pytanie. – Jest Domem tak jak Jack, prawda?
Sam potwierdził i zwalczył dreszcz. Czasami Julian Lodge przerażał go na śmierć.
- Jest Domem Domów, kochanie. Wiesz jak Jack się zachowuje, kiedy ma całkowitą
kontrolę? Ten głos, jaki dostaje, któremu po prostu nie możesz się sprzeciwić?
Lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy i Sam wiedział, że przypomniała sobie
naprawdę dobre czasy. Kiedy Jack miał takie warknięcie w swoim głosie, Abigail
natychmiast znajdowała się u jego stóp, bez ciuchów, w przypływie posłuszeństwa.
Sam uwielbiał przyglądać się jej uległości.
- Znam ten ton, Sam. – Jej głos był ochrypły od przypomnianej sobie przyjemności.
- No cóż, pomnóż to przez sto i wiedz, że Julian Lodge używa go przez dwadzieścia
cztery godziny.
Zaczerwieniła się trochę na tę myśl.
- Wow, i on uczył Jacka?
~ 16 ~
- Tak, jednak Jack nie brał tego tak poważnie jak Julian – wyjaśnił Sam.
Oczywiście, Jack ostatnio nie brał niczego na poważnie. – Jack lubi uległość, gdy
chodzi o seks.
Uśmiech Abby był krzywy.
- Naprawdę? Nie powiedziałabym. Nie widzę jego twarzy, kiedy mam wypiętą pupę
i czekam na jego klapsy.
- Bezczelna – rzucił jej i mówił dalej. – Jack nie próbuje podejmować za ciebie
każdej decyzji. Jest bardzo opiekuńczy, tylko czasami jest apodyktyczny.
- Nie ostatnio. – Usta Abby wygięły się w podkówkę z dezaprobaty.
Sam zignorował ją. To nie pomoże w rozmowie.
- Ale przez większość czasu jest pobłażliwy. Tak nie zachowuje się Julian.
Kochankowie Juliana podpadają pod kategorię niewolników.
Zamiast wstrząsnąć się ze wstrętem, jego niegrzeczna mała Abby pochyliła się
mocniej. Była lubiącym przygody maleństwem.
- Naprawdę? Więc ma wokół siebie kobiety i podejmuje za nie wszystkie decyzje?
Wybiera im ciuchy? Muszą prosić o zgodę na odezwanie się?
Sam kiwnął głową. Pominął część o obrożach i absolutnym posłuszeństwie, jakie
Julian Lodge żądał od swoich niewolników.
- Tak, o to chodzi. Jednak przez cały czas jak go znałem, trzyma u siebie w domu
tylko kilku poddanych i nie dłużej niż rok. Mimo to ma strumień przygodnych
poddanych. Dokładnie jak dużo wiesz o niewolnikach?
- No cóż, Sam, wiesz, że lubię czytać.
Sam roześmiał się głośno. Abby lubiła czytać, w porządku. Abby lubiła czytać
erotykę. Swoją znaczną kolekcję przywiozła do nich w pierwszej kolejności.
- Zapomniałem. Jesteś ekspertem.
Abby oparła brodę na dłoni i westchnęła.
- Pojechał do Klubu bez nas.
- Nie wiemy tego. – Sam był całkiem pewien, że to właśnie zrobił Jack, ale nie mógł
zmusić się do powiedzenia tego głośno.
~ 17 ~
- Po co innego wyjechał nie zostawiając nic oprócz liściku? – Jej oczy były
spuszczone. – Sądzę, że zmęczył się mną, Sam.
Sam pochylił się do przodu. Złapał jej rękę w swoją. Jego serce zabolało na żal w jej
głosie.
- To nieprawda, Abby. On cię kocha.
Po tym rozległ się jej śmiech.
- Nie wydawał się mnie chcieć w sposób, w jaki zwykle to robił. Muszę stawić czoła
faktowi, że może Jack jest jednym z tych mężczyzn, którzy lubią polowanie. Teraz,
kiedy mnie złapał, ktoś inny może go bardziej zainteresować.
- Nie – powiedział żarliwie Sam. – Znam Jacka Barnesa całe moje dorosłe życie.
Nigdy nie kochał nikogo w sposób, w jaki kochał ciebie, Abby. Nigdy by cię nie
poślubił, gdyby nie chciał spędzić z tobą reszty życia. Coś się stało. Musimy się
dowiedzieć co. Kiedy wróci, musimy go przycisnąć. Musimy usiąść jak rodzina i
dowiedzieć się, co jest nie tak.
Abby myślała przez długą chwilę.
- Nie sądzę, żebym mogła czekać tak długo, Sam. Muszę wiedzieć, czy nadszedł
czas, żebym odeszła.
- Nawet tak nie mów. – Sam był zszokowany, że to powiedziała. Nie potrafił
wyobrazić sobie swojego świata bez Abby. Nie potrafił sobie także wyobrazić tego, że
będzie musiał wybierać między nimi.
- Jadę do Dallas. – Abby bardziej się wyprostowała niż przedtem. – Wciąż jesteś
członkiem tego klubu, prawda?
Mieszanina przerażenia i podekscytowania przepłynęła przez żyły Sama na myśl o
tym, co Abby mówi. Jednak to było w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach
przerażenie. Mógł wyobrazić sobie, co Jack zrobi, jeśli pojawią się w Klubie bez jego
pozwolenia. To był bardzo, bardzo zły pomysł.
- Nie sądzę, żeby pójście do Klubu bez Jacka było rozsądnym wyjściem, kochanie.
Klub jest bardzo nieprzyzwoity dla normalnych kobiet.
Jej duże piwne oczy się przewróciły i zrobiła to małe, słodkie prychnięcie, którego
używała, gdy zachowywał się jak głupek. Sam pomyślał, że używała go okropnie
często.
~ 18 ~
- Tak, jestem taka normalna, Sam. Poślubiłam dwóch mężczyzn. Myślę, że sobie
poradzę w Klubie.
Sam nie był taki pewny. Jedynym doświadczeniem Abby w świecie dziwactw, były
powieści i dwóch mężczyzn, którzy na tyle ją kochali, by się z nią ożenić. Sam
wiedział, że mężczyźni zamieszkujący Klub zjedzą taką słodką poddaną jak Abby.
Będzie najdelikatniejszą rzeczą, jaką którykolwiek z nich widział, i martwił się tym, że
bez Jacka będzie niechroniona. Wątpił, żeby mógł przekonywująco zagrać Doma. Sam
był na tyle szczery sam ze sobą, żeby przyznać, że jest tak samo uległy jak Abby, może
nawet bardziej. Spróbował logiki.
- Poza tym, nie wiemy, czy na pewno Jack pojechał do Dallas. Może być wszędzie.
Kiedy tam pojedziemy możemy znaleźć się zdani sami na siebie.
- W takim razie potraktujemy to jak wakacje. – Abby chwyciła znowu swój widelec.
Uśmiechnęła się i to roztopiło coś w Samie. Wydawała się być bardziej ożywiona niż
była od tygodni. – Jeżeli Jacka tam nie będzie i nie wykonuje żadnej pracy na ranczu,
po prostu oddamy się małym wakacjom w wielkim mieście. Jack zawsze powtarzał mi,
że powinnam cieszysz się z mojej pozycji żony bardzo bogatego mężczyzny.
- Sądzę, że miał na myśli to, żebyś bardziej się udzielała w naszej społeczności –
stwierdził Sam. – Mówił o zainteresowaniu się pracą charytatywną. Wiesz, że
rozmawialiśmy o otwarciu tej kliniki.
- I zamierzam to zrobić. Jeśli jestem nadal władna to zrobić. W międzyczasie,
zamierzam oddać się bardzo liberalnemu znaczeniu słów Jacka. Jadę do Dallas na
zakupy. Daj spokój, Sam. Wiem, czego chcesz. Zawsze chciałeś mieć motocykl.
Kupmy wielkiego, wspaniałego Harleya i pojedźmy do Dallas. Wynajmiemy pokój w
Klubie, najlepiej apartament, i rozwalmy kartę kredytową Jacka u Neimana Marcusa.
Szczęka Sama opadła.
- Przecież wiesz, że Jack nie pozwoli mi kupić motocykla. Masz pojęcie jak długo
próbowałem przekonać go, żeby kupił mi motocykl? Zawsze mi mówił, że się na nim
zabiję i nie pozwalał na to. Poza tym, nie chcę Harleya, skarbie. Chcę jedną z tych
wyścigówek, jaką jeździł Tom Cruise w Mission Imposible. Nazywa się Ducati.
- No cóż, z tego, co ostatnio widziałam, nie był ostatnio w nastroju na pozwalanie
lub odmawianie czegokolwiek – powiedziała po prostu Abby. – Wiesz, co mówią.
Kiedy Doma nie ma, poddani się bawią. Co powiesz na małą zabawę, Sam?
~ 19 ~
Sam odchylił się do tyłu i myślał przez chwilę. Odkąd skończył piętnaście lat, całe
jego życie kręciło się wokół Jacka Barnesa. Nigdy na poważnie nie rozważał
sprzeciwienia się swojemu przyjacielowi. Jack zawsze wiedział, co było najlepsze, i
zawsze dbał o Sama. W odpowiedzi, Sam robił to, co Jack kazał mu robić.
Ale teraz Jack nie wiedział, co jest najlepsze. Jack się pogubił i Sam wątpił, żeby
jakakolwiek interwencja pomogła. Może Abby miała rację. Może jedyną rzeczą, jaka
dotrze do Jacka, będzie mały wstrząs dla jego organizmu. Jack wierzył w dobrze
prowadzony dom. W umyśle Jacka, dobrze prowadzony dom miał jednego lidera – jego.
Co się stanie, jeśli zakwestionują jego prawo?
Sam wyciągnął komórkę i zadzwonił na informację. W końcu to było łatwe.
Chociaż Jack miał całą ambicję i władzę w tym związku, oddawał Samowi połowę
pieniędzy. A pieniądze, jak gwałtownie dowiedział się Sam, były władzą samą w sobie.
Dwadzieścia minut później, rozłączył się z uśmiechem na twarzy.
- Dostarczą Ducati do domu. Możesz sobie wyobrazić? Dostarczą nam – powiedział
z lekkim dreszczem.
Uśmiech Abby był doskonale podobny do tego od kota z Chesire.
- Tak, Sam, tak się właśnie dzieje, kiedy płacisz czterdzieści tysięcy dolarów w
gotówce sprzedawcy, który żyje ze zleceń. Prawdopodobnie całowałby twoje stopy,
gdybyś go o to prosił.
Wyobraził się na grzbiecie tego wspaniałego motocykla. Abby będzie za nim z
ramionami ciasno owinięty wokół jego pasa. Już widział jak podjeżdża z nią pod Klub i
rzuca kluczyki parkingowemu zanim wprowadzi swoją panią do środka. Potem
wyobraził sobie jak Jack rozdziera go kawałek po kawałku za przewiezienie ich żony na
motocyklu.
- Nie. – Abby pstryknęła palcami i wytrąciła go z tych myśli. – Będzie dobrze, Sam.
Zabawimy się, tylko my dwoje. Skoro Jack chce wolności, my z pewnością powinniśmy
skorzystać z naszej.
- Może mnie zabić. – Sam znowu chwycił burgera. Jeśli miał umrzeć, niech
przynajmniej ma pełny żołądek. Tym razem smakował lepiej. Było to spowodowane
raczej tym, że coś zrobił, a nie siedział i czekał.
Abby wzruszyła ramionami.
- Wtedy będziemy wiedzieli, że wciąż mu zależy.
~ 20 ~
Sam kiwnął głową i postanowił pomartwić się zemstą Jacka później. Teraz
skoncentruje się na pozytywach. Miał Abby tylko dla siebie i zabiera ją na przejażdżkę.
Dokąd to później zaprowadzi, nie mógł powiedzieć. Wiedział, że z Abby będzie cieszył
się jazdą.
***
Cztery godziny później, Sam przyglądał się jak Abby zakłada duży hełm. Sam
cofnął się i spojrzał na swój niewiarygodnie czaderski nowy motocykl, a Abby
przygotowywała się do podróży. Włosy ściągnęła w kucyk i założyła skórzaną kurtkę,
którą Sam kazał jej nosić. Nie pozwolił jej wsiąść na motocykl bez ochraniającej jej
skóry. Więc miała na sobie skórzaną kurtkę, koszulkę, mocne dżinsy, rękawiczki i
motocyklowe buty.
- Czuję się jak motocyklowa mamuśka. – Uśmiechnęła się, kiedy usadowiła się na
siodełku motocykla. Wyglądała seksownie siedząc na jego całkiem nowym
superanckim, ze specjalnej edycji Ducati. Była taka słodka, że mógłby ją zjeść. Pochylił
się i ją pocałował. Wsunął jej odrobinę języka zanim się odsunął i wsiadł przed nią.
Sam uśmiechnął się, kiedy pochyliła się do niego. Dlaczego nie zrobił tego już
dawno temu, nie miał pojęcia. Mógł czuć ją przyciśniętą do niego od tyłu. Może już
nigdy nie wsiądzie do samochodu.
Zapalił maszynę, zadowolony ze sposobu, w jaki zamruczała do życia.
- Gotowa?
W odpowiedzi Abby zacisnęła ramiona wokół jego pasa.
Sam ruszył i zostawili ranczo za sobą.
Tłumaczenie: panda68
~ 21 ~
Rozdział 3
Jack został zaprowadzony do ascetycznej poczekalni przed biurem Juliana przez
śliczną młodą kobietę koło dwudziestki. Trzymała opuszczoną głowę i odwrócone oczy,
i Jack zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie spędziła dużo czasu na dole w klubie.
Jego oczy na krótko omiotły jej ciało. Była ubrana konserwatywnie, tak jak Julian kazał
każdemu pracującemu w tym interesie. Miała na sobie spódniczkę, jedwabną bluzkę i
marynarkę. Jedyną rzeczą, jaka wyróżniała ją od innych, to jej buty. To były co
najmniej piętnastocentymetrowe pełne seksu szpilki. Jack nie miał pojęcia jak mogła w
nich chodzić, ale uznał te buty za bardzo gorące. Ładnie wyglądałyby na jego Abby. Na
blondynce, ledwie był w stanie docenić je na estetycznym poziomie. Dziewczyna była
ładna i najwyraźniej uległa. Prawdopodobnie nigdy nie odpowiadała ani się nie
sprzeciwiała. Julian by na to nie pozwolił.
Jack zajął miejsce na jednym z antycznych krzeseł, jakie Julian zakupił do biura, by
nadać mu elegancki szlif. Jackowi zawsze wydawały się być ciężkimi bestiami
postawionymi na czymś kruchym. Westchnął, rozciągnął się, a potem wyciągnął swój
telefon. Była jedna wiadomość, ale mógł się założyć, że bardzo ważna. Prawie już
słyszał besztającą go Abigail za to, jakim jest dupkiem i zostawił ten liścik. Uśmiechnął
się na myśl o jej zarumienionej z gniewu twarzy. Cała jej twarz robiła się czerwona, gdy
była naprawdę wściekła, a jej oczy płonęły ogniem. Była naprawdę śliczna, kiedy się
złościła. Potrafiła też wylać z siebie poważnie sprośny język. Kiedy już zaczęła, mogła
nazbierać sobie razów na karę. Mógł dać jej pięć klapsów za każde przekleństwo. Ta jej
cudowna pupa nabrałaby ślicznego odcienia różu. Jack zmarszczył się i spróbował
myśleć o czymś innym.
- Proszę pana?
Jack podniósł wzrok trochę zaskoczony widokiem stojącej sekretarki. Zupełnie o
niej zapomniał. Jego myśli krążyły wokół jego żony.
- Tak? – Czuł się trochę poirytowany. Po pierwsze nie chciał tutaj być. Chciał mieć
do czynienia z poddanymi Juliana jak najmniej. Zawsze było przynajmniej dwóch,
jeden mężczyzna i jedna kobieta. Julian wierzył w różnorodność.
~ 22 ~
Opadła na kolana, wsuwając swoje smukłe ciało między jego nogi. Jej ręce ruszyły
do okrytych dżinsem ud. Jej perfekcyjne paznokcie przycisnęły się lekko.
- Pan Lodge kazał mi zająć się wszystkimi pańskimi potrzebami, panie Barnes.
Mogę zaproponować ci pocieszenie moich ust? Czy wolałby pan coś innego?
- Wolałbym, żebyś zabrała ze mnie ręce – powiedział Jack i mógł poczuć jak
temperatura w pokoju spadła o kilka stopni. Nie wykonał żadnego ruchu, by usunąć
drażniące go dłonie. Nie musiał robić niczego fizycznego, żeby ustawić poddaną na jej
miejscu. – Nie prosiłem, żebyś położyła na mnie dłonie, ani nie chcę twojej uwagi.
Rozumiemy się?
Jej ręce opadły na jej uda, dłońmi do góry. Patrzyła w dół.
- Tak, sir. Ja…
- Ani nie prosiłem o wyjaśnienia. – Jack wiedział, że ona tylko wypełnia polecenia.
Nie musiała o tym mówić. Wiedział również, że lekka wymówka nie podziała na nią. –
Odsuń się. Zakłócasz moją przestrzeń, a to mi się nie podoba.
Blondynka szybko się odsunęła, a potem ponownie zajęła swoją pozycję. Pozostała
nieruchoma i milcząca.
- Odejdź. – Jack chciał zostać sam. Wiedział, co zostanie mu zaoferowane w chwili
jak tylko wszedł do Klubu. Naprawdę miał nadzieję, że może wejść i wyjść bez żadnych
dramatów.
Głowa blondynki się uniosła. Jej usta się otwierały i zamykały, jakby chciała coś
powiedzieć, ale nie całkiem potrafiła.
Drzwi od biura się otworzyły. Julian przyjrzał się scenie przed sobą i potrząsnął
głową.
- Powiedział, żebyś odeszła, Sally. Czy jesteś niewłaściwie wyszkolona, że
sprzeciwiasz się prostemu rozkazowi?
- Nie, Mistrzu Julianie. – Z gracją wstała na nogi i w jednej chwili wróciła do
swojego biurka.
Jack szybko wstał.
~ 23 ~
- Po co była ta mała scena? – Wiedział, że powinien dać mężczyźnie, który był jego
mentorem, trochę oddechu, ale czuł się zniecierpliwiony. Gniew, jaki w sobie trzymał
groził wylaniem, a Julian był dużym chłopcem. Mógł sobie z tym poradzić.
Julian Lodge wygiął jedną arystokratyczną brew. Jack mógł dużo powiedzieć o
nastroju Juliana z tej jednej brwi. Julian mógł powiedzieć dokładnie to samo tym swoim
głosem, ale to nabierało innego znaczenia, kiedy ciemna brew unosiła się w górę.
- Czy nie mogę być gościny, Jackson?
Jest rozdrażniony, pomyślał Jack. No cóż, dobrze dla Juliana, ponieważ Jack też był
rozdrażniony.
- Jestem żonatym człowiekiem. Wątpię, żeby moja żona doceniła tę małą scenkę,
jaką próbowałeś rozegrać?
Julian wzruszył ramionami w swoim włoskim garniturze. Jack wiedział, że
właściciel klubu robił je na zamówienie.
- Ponieważ jeszcze nie zostałem przedstawiony temu wzorowi cnót, nie mam
pojęcia, co mogłaby znaleźć obraźliwego i co byłoby dla niej do przyjęcia. Byłbyś
łaskaw dołączyć do mnie w moim biurze? Nasz gość będzie tu niedługo.
To było ustawione, jako pytanie, ale Jack usłyszał pod tym wrodzony rozkaz.
Kiwnął krótko głową i podążył za swoim byłym mentorem. Drzwi zamknęły się za nim.
Minęły lata odkąd był wzywany do biura Juliana. Pamiętał, kiedy był tu ostatni raz.
Poinformował Juliana o swojej decyzji odejścia. Właśnie kupił swoje ranczo. I zabierał
Sama ze sobą.
- No cóż, oczywiście, Jackson – powiedział wtedy Julian. – Dom nigdy nie zostawia
swojego ulubionego poddanego.
- Proszę usiądź. – Julian wskazał na ciemny skórzany fotel przed swoim dużym,
mahoniowym biurkiem. Jack opadł w fotelu, a on kontynuował. – Dałem ci zgodę na
ukaranie mojej niewolnicy. Sprzeciwiła się tobie. Nie powinna była tego robić.
- Sam ją ukarz – odparł Jack. – Nie zamierzam długo tu zostać. Muszę wrócić do
domu. Chcę spotkać się z tym facetem i zwiewać stąd. Jeśli dość szybko znajdę się w
drodze, może będę w domu przed północą.
Julian odchylił się do tyłu na swoim fotelu, jego długie ręce się uniosły.
~ 24 ~
- Spieszysz się. Powiedz mi, Jackson, dlaczego nie przyprowadziłeś swojej ślicznej
panny młodej, by cieszyła się wszystkimi przyjemnościami, jakich dostarcza nasz klub?
Czyżby nie była uległa? Nie dzielisz się nią z Samuelem?
Jack był zaskoczony tym pytaniem.
- Oczywiście, że dzielę się nią z Samem. Nie ożeniłbym się z kobietą, która nie
mogłaby pokochać nas obu. – On i Sam byli umową wiązaną i byli ze sobą, odkąd się
poznali.
- W takim razie muszę przyjąć, że albo nie jest uległa albo wstydzisz się czasu, jaki
tu spędziłeś – dumał Julian. – W przeciwnym razie nie rozumiem, dlaczego odrzuciłeś
moją bardzo hojną ofertę goszczenia was tutaj na miesiąc miodowy.
Jack zmiękł odrobinę.
- To była hojna oferta. I się nie wstydzę. Abigail wie o tym, co tu robiłem.
Doskonale wie, co ci zawdzięczam, Julianie. Nie mieliśmy miesiąca miodowego.
Byłem chory i było ciężko. Powrót do zdrowia… – Jack nie dokończył zdania.
Naprawdę nie chciał przez to przechodzić.
- No cóż, zostałeś postrzelony w pierś – oznajmił Julian. – Nie możesz oczekiwać,
że szybko po tym dojdziesz do siebie, mój przyjacielu. Powinieneś odpoczywać i
odzyskiwać zdrowie.
Jack potrząsnął głową.
- To było sześć miesięcy temu. Teraz jest dobrze.
Srebrne oczy oceniały go.
- To nie tak dawno. Jestem pewien, że fizycznie jest dobrze, ale emocjonalne
aspekty takiego urazu mogą mieć długoterminowe konsekwencje.
- Jak powiedziałem, nic mi nie jest. – Jack nie chciał o tym mówić. To było coś, co
najlepiej trzeba było zostawić w przeszłości.
Długie palce Juliana pukały o jego biurko.
- To dobrze, że nie zdecydowałeś się zostać. Godzinę temu Platynowy Apartament
został zarezerwowany. Jeden z moich najbogatszych klientów przywozi swoją żonę na
zabawę. – Na twarzy Juliana pojawił się tajemniczy uśmiech, który zastanowił Jacka. –
Powiedz mi, Jackson, jak tam Samuel?
~ 25 ~
- Ma się dobrze – odpowiedział automatycznie Jack. Nie chciał myśleć o tym jak
wkurzony będzie na niego Sam. Uczucie niepokoju wróciło. Może powinien zostać na
noc. Nie będzie musiał stanąć naprzeciw Abby, Sama i ich pytań, jeśli spędzi tu noc.
Nie zejdzie do Klubu. Po prostu zamówi butelkę szkockiej i spróbuje się upić. Nie
zaśnie. Nigdy nie spał sam. Spędził zbyt dużo czasu z innym ciałem leżącym z nim w
łóżku. Nawet Sam, który się nie przytulał, był pocieszającą obecnością w łóżku.
Rozbrzmiało lekkie drżenie telefonu. Julian nacisnął guzik.
- Tak, Sally?
- Przyszła umówiona osoba na spotkanie o piątej, sir. – Głos Sally był całkowicie
profesjonalny przez telefon. Nie brzmiała jak kobieta, która chwilę wcześniej
zaproponowała staremu przyjacielowi szefa obciąganie.
- Wpuść go. – Julian wstał i wyprostował swój jedwabny krawat. Jack mógł
zauważyć wyraz niesmaku na jego twarzy.
- To Lucas? – zapytał Jack. Nie wspomniał o tym, że Lucas Cameron jest jego
przyrodnim bratem. Wyrzekł się Camerona długi czas temu. Jack nie zamierzał czynić z
tego rodzinnego pojednania.
Julian potrząsnął głową i wygładził krawat.
- Nie, to Matthew Slater. Jest menadżerem kompanii twojego ojca.
- Nie nazywaj go tak. – Jack nie miał ojca i nigdy nie będzie miał.
Julian pochylił głowę w geście przeprosin.
- Oczywiście. Menadżer kampanii Senatora. Lucas pojawi się wieczorem. Obawiam
się, że będziesz bardzo późno w domu. Pan Slater przyszedł tu, żeby spróbować
przemówić Lucasowi trochę do rozsądku. Sądzę, że rzuci trochę światła na tę sytuację.
Drzwi się otworzyły i szczupły mężczyzna w nieskazitelnie skrojonym garniturze
wszedł do biura. Był w swoich najlepszych latach i oczywiście profesjonalistą w
każdym znaczeniu tego słowa.
Wyciągnął rękę do Juliana, ale Jack mógł zauważyć, że nie chce dotykać właściciela
klubu. Potrząśnięcie Juliana było krótkie.
- Panie Lodge, przepraszam za tę niedogodność. – Jego włosy były doskonale
~ 1 ~
~ 2 ~ Rozdział 1 - Otwórz, Abigail. – Głos Sama Fleetwooda był niebezpiecznie niski. Abby Barnes widziała jak gwałtownie stawał się coraz bardziej zirytowany jej odmową, ale to nie miało znaczenia. Skończyła z robieniem tych bzdur. To już zaszło stanowczo za daleko. Od wielu dni wtykał jej w usta jakieś rzeczy. Po prostu nie mogła już tego znieść. To była jej sypialnia, nie jakaś cela więzienna. Był jej mężem, a nie strażnikiem. Ręka Abby bawiła się czasopismem leżącym na kołdrze. Musiała wymyśleć jak poradzić sobie z Samem. - Nie. – Naprawdę był tylko jeden sposób, żeby sobie z nim poradzić. Samowi trzeba było to jasno wyłożyć. Wiedziała, że na jej twarzy widnieje upór. Zerknęła na niego, rzucając mu najbardziej zdecydowane spojrzenie, jakie miała w repertuarze. Skrzyżowała ramiona i oparła się o wezgłowie łóżka. Nadszedł czas postawienia się. Nie spędzi już niż z nim ani dnia więcej w ten sposób. Skończyła mu się podporządkowywać. - Na boga, przysięgam, Abby, że jeśli nie otworzysz tej swojej ślicznej buzi i mnie nie wpuścisz, przerzucę cię przez kolano – obiecał Sam. Jego przystojna twarz nabrała zabawnego odcienia czerwieni. Abby pruderyjnie podciągnęła kołdrę. Usadowiła się na miłą, długą walkę. - Nie sądzę, by Jackowi spodobał się pomysł, żebyś przerzucił mnie przez kolano, Sam. Miałeś się mną opiekować. – Jack Barnes był legalnym mężem Abby. Pobrali się w cywilnej ceremonii sześć miesięcy temu. Razem z Samem, stworzyli szczęśliwą trójkę. Jack był samcem alfa, a poza tym Domem w każdym sensie tego słowa. Abigail była bardziej niż szczęśliwa będąc jego poddaną. Jack dobrze się nią opiekował, tak samo zajął się Samem. Niebieskie oczy Sama zwęziły się i przechylił głowę przyglądając jej się przez chwilę. - To właśnie próbuję robić. Próbuję się tobą opiekować tak jak prosił Jack. To ty jesteś niezwykle uparta. Daj spokój, dziecino. Nie chcesz być pełna? – Ostatnie pytanie było zadane z niskim warknięciem.
~ 3 ~ Abby przewróciła oczami. Nie zamierzała się poddawać tylko dlatego, że użył swojego seksownego tonu. - Jestem dostatecznie pełna, Sam. Nie potrzebujesz mnie wypełniać. Jest w porządku. Jestem idealnie zadowolona, więc wypełniłeś swój obowiązek. Dlaczego nie pójdziesz zobaczyć, czy Jack nie potrzebuje pomocy? Byłeś ze mną w łóżku przez trzy dni. Więcej nie zniosę. – A jeśli Jack Barnes się nie zgodzi, może sam przyjść jej to powiedzieć. - Brałaś równie dużo, co ci dawałem, Abigail. – Sam pochylił się agresywnie. – Benita zrobiła rosół i zjesz go. Powinien być dobry na przeziębienie. – Wyciągnął jeszcze raz łyżkę. – Otwórz. - Nie. – Abby wróciła do czytania czasopisma. Abigail Barnes widziała to tak, że była na dobrej drodze do wyzdrowienia. Infekcja bakteryjna, która usadowiła się w jej płucach, prawie zniknęła dzięki antybiotykom. Już nie kaszlała, a jej umysł był jasny. Była zmęczona, ale czuła się lepiej. Teraz musiała po prostu przekonać Sama, żeby się od niej odczepił. Bawił się w pielęgniarkę od kilku dni i to zaczynało doprowadzać ją do szału. Sama była pielęgniarką przez dziesięć lat i ani razu nie naprzykrzała się pacjentowi w sposób, w jaki robił to Sam. Sam wstał. Usunął tacę z łóżka i stanął nad nią. Abby spojrzała na mężczyznę, którego w myślach nazywała mężem numer dwa. Jednak mimo, że w tej chwili była na niego zirytowana, nie mogła powstrzymać westchnienia. Sam Fleetwood był wspaniałym mężczyzną. Miał piaskowe włosy, które kręciły się nad uszami. Jego niebieskie oczy były najbardziej rzucającą się cechą na jego przystojnej twarzy, na której były również zmysłowe usta. W tej chwili też jego tors przykuł jej uwagę. Nie miał na sobie nic, oprócz znoszonych Levi’sów, co pozostawiało jego idealnie wyrzeźbioną pierś na wstrzymujący serce widok. Abby chciała wyciągnąć ręce i przebiec nimi w dół jego torsu do jego sześciopaka i niżej, ale miała zadanie do wykonania. - Odejdź, Sam – powiedziała lekceważąco, jakby nie chciała przewrócić go na łóżko i zabawić się z nim. To tylko nagrodziłoby jego apodyktyczne zachowanie, powiedziała sobie. Teksański akcent Sama był wyraźny, gdy tłumaczył jej swój punkt widzenia. - Wydajesz się nie rozumieć porządku rzeczy, Abigail. Pozwól mi wytłumaczyć sobie trochę geometrii. Wydajesz się myśleć, że jesteśmy trójkątem, z Jackiem na górze
~ 4 ~ i sobą i mną na równych płaszczyznach na dole. My nie jesteśmy trójkątem. Jesteśmy prostą linią, kochanie. Jack może być głową naszej rodziny, ale ja góruję nad tobą i tak właśnie ma być. Jack wydaje mi polecenia, a ja wydaję polecenia tobie. Abby poczuła jak jej oczy się zwężają. Sam ani trochę nie miał w sobie żyłki dominacji. Jack mógł być głową ich rodziny, ale niech ją szlag, jeśli Sam nie był na tym samym poziomie, co ona. Sam był jej kumplem zabaw. Sam był jej najlepszym przyjacielem. Nie był jej właścicielem. Abby podniosła się na kolana na dużym łóżku. Miała na sobie śliczny zielony komplet koszulkę z majtkami. Kiedy pochyliła się do przodu, nie mogła nie zauważyć wyraźnego zainteresowania Sama jej piersiami, podskakujących bez wsparcia stanika. Odezwała się niskim głosem, żeby wiedział, że jest poważna. - Czy to prawda, Samuelu Fleetwood? Czy myślisz, że samo bycie mężczyzną daje ci prawo górowania nade mną? To go zatkało. Jego ręce powędrowały do jego szczupłych bioder. Wydawało się, że zastanawia się nad odpowiedzią, ale potem wszystko i tak poszło źle. - Tak, Abby, tak myślę. W tym związku to ja jestem mężczyzną i powinnaś mnie słuchać. Abby cisnęła poduszką w jego głowę. - Ty jesteś mężczyzną? Kogo chcesz nabrać? Jack jest mężczyzną. Ty jesteś… – Zatchnęła się próbując znaleźć opisujące go słowo. Sam był śmieszny i zabawny. Nie był nalegający w żaden sposób oprócz seksualnego. Sam był tym pobłażliwym. Rozstrzygnęła prawdę. – Jesteś Samem w tym związku, a to znaczy, że podążasz za poleceniami Jacka tak jak ja. – Podążali za poleceniami Jacka, kiedy nie mogli znaleźć drogi do obejścia ich. Chociaż ostatnio, przyznała, nie było zbyt wielu poleceń do podążania. Sam wpatrywał się w nią i Abby zaczęła mieć odczucie, że cała ta poranna konfrontacja poszła bardzo źle. Jej serce zmiękło do mężczyzny, który tworzył jedną połowę jej świata. - Kochanie, nie wyszło jak należy – spróbowała. Sam zrobił krok w tył. Jego przystojna twarz była wykrzywiona. Machnął ręką na jej obawy.
~ 5 ~ - Nie ma sprawy, skarbie. Zrozumiałem wiadomość. Czujesz się lepiej. Nie potrzebujesz niańki. Pójdę się ubrać i znajdę sobie jakąś pracę. Jack był sam od kilku dni. – Odwrócił się, by wyjść. Abby wystrzeliła z łóżka w jednej chwili. Zarzuciła ramiona wokół pasa Sama, wiedząc, że nigdy nie zrobiłby nic tak niegrzecznego jak wyrwanie się z jej uścisku. Przez chwilę stał nieruchomo, a potem kontrolę przejęły jego instynkty. Odprężył się przy niej, a jego ręce zawinęły się wokół jej ciała i odnalazł plecy. - Naprawdę czujesz się lepiej? – Jego pytanie było odpowiedzią. Abby nie zakpiła, jeszcze nie. - Czuję się jak gówno, Sam, ale nie w psychicznym sensie. Nie powinnam była tak do ciebie mówić. Jestem dla mnie bardzo ważny. Przecież wiesz, że cię kocham. Zaśmiał się miękko. - Wiem, że mnie kochasz, Abby. Nie pogrywałabyś tak ze mną, gdybyś mnie nie kochała. Pocałowała dobrze wyrobione mięśnie na jego łopatce. Pachniał mydłem i jakimś męskim zapachem, którego nie bardzo potrafiła określić. - Nie jesteś taki twardy, żeby to znosić. Kocham cię, Sam. Jack też cię kocha. – Abby dokładnie wiedziała, gdzie leży niepewność Sama. Mimo, że nie było legalnego sposobu, by poślubić Sama, uważała się za jego żonę. Jack i Sam posiadali razem bardzo lukratywne ranczo hodowlane. Od lat byli przyjaciółmi i partnerami. Jack dorastał w sierocińcu. Sam spędził połowę swoich nastoletnich lat w tej samej grupie, do której przydzielony był Jack. Od dnia, kiedy się spotkali, byli nierozłączni. Dzielili ze sobą dom, interesy i teraz żonę. Sam chciał więcej. Chciał prawdziwego trójkąta, nie tylko pary przyjaciół dzielących się kobietą. - Wiem – powiedział, ale mogła usłyszeć smutek w jego głosie. W dniu ich ślubu, Jack przyjął na siebie kulę przeznaczoną dla Abigail. Spędził jakiś czas w szpitalu i miał długi okres rekonwalescencji. Ale Abby nie była taka pewna, czy emocjonalnie doszedł już do siebie. Był bardzo bliski śmierci. Jako pielęgniarka, widziała, co w obliczu własnej śmiertelności mogą zrobić ludzie. Dla niektórych ludzi, to było niczym przebudzenie. Odkrycie, że nie są nieśmiertelni, zachęcało ich do robienia rzeczy, jakich nigdy wcześniej by nie zrobili. Była też inna część społeczeństwa, która się wycofywała. Jack zachowywał się trochę jak oni.
~ 6 ~ Nie było tak, że trzymał się na uboczu. Był w tym wszystkim bardzo życzliwy. Powiedział jej, że ją kocha. Kochał się z nią każdej nocy i niemało poranków. Ale czegoś brakowało. Abby wiedziała, że tu chodziło o tę szokującą dominację, jaką Jack zawsze wcześniej wprowadzał do sypialni. Jack lubił rządzić, ale znalezienie się blisko śmierci i bycie przez dłuższy czas słabym, wydawało się, że go pokonało w sposób, w jaki Abby się nie podobało. To również spowodowało, że zaprzestał małych eksperymentów w ich zabawach, jakie on i Sam dzielili przed tym incydentem. Sam był blisko dostania tego, czego chciał, a teraz wydawało się to być odległe o milion mil. - On po prostu potrzebuje czasu – powiedział Sam. - Albo potrzebuje dobrego, mocnego kopa w dupę. – Abby otarła się o plecy Sama. Przesunęła dłońmi w dół jego torsu na przód jego dżinsów. Jego kutas już był sztywny, ale nie było to zaskakujące. Leciutka bryza mogła sprawić, że Sam dostawał erekcji. To był jedna z tych rzeczy, które w nim kochała. Zawsze był gotowy do działania. Przykryła tego dużego kutasa Sama i poczuła jak westchnął. - Zamierzasz mu go dać, skarbie? – Głos Sama stał się niski i ochrypły. Przycisnął się do jej rąk. Abby pochyliła się mocniej. Mogła poczuć gorąco wydobywające się z ciała Sama. - Sądzę, że nasz Dom potrzebuje przypomnienia, kim jest. Kiedy ostatni raz cię ukarał? Trzy tygodnie temu zostałam u Christy do trzeciej nad ranem i zapomniałam zadzwonić. Już panikował zanim mnie znalazł. Czy przerzucił mnie przez kolano i dał klapsa? Nie, bardzo uprzejmie poprosił, żebym następnym razem zostawiła kartkę, kiedy zamierzam się spóźnić. Poważnie? To nie jest mężczyzna, którego poślubiłam. Chodzi jak Jack, wygląda jak Jack, ale ja chcę powrotu prawdziwego Jacka. Sam potrząsnął głową. Abby wiedziała, że również martwił się o ich Doma. - Próbowałem z nim rozmawiać, ale zawsze mówił, że z nim wszystko w porządku. Nie był w pokoju zabaw od miesięcy. Psioczyłem na ten temat, a on stwierdził, że teraz jest żonaty i powinien okazywać ci więcej szacunku. Ożeniłem się z tobą, ponieważ chciałem robić z tobą te wszystkie sprośne rzeczy. Kocham cię i też cię do diabła szanuję. Szanuję to jak jesteś mądra, jak jesteś zabawna i również szanuję twoje zdolności do obciągania. Abby się uśmiechnęła. - Dobrze wiedzieć. – Spoważniała szybko, gdy zastanowiła się nad problemem. Jack z czymś się zmagał. Ale jeszcze nie był gotowy o tym mówić. Może to, czego
~ 7 ~ potrzebował to mały wstrząs. Chociaż nie chciał tego przyznać, Jack uważał Sama za swojego, tak jak wierzył, że Abby należy do niego. Sam był tak samo uległy, co ona. Kiedy Dom traci kontrolę, to do jego poddanych należało zmusić go, by ją odzyskał. Żadne z nich tak naprawdę nie było zadowolone z obecnej sytuacji i nie będą, dopóki sprawy nie powrócą do ich poprzedniego stanu dziwnej normalności. - Widzisz, jesteś po prostu niegrzeczną dziewczynką, Abigail Barnes. – Sam jęknął, kiedy jego ręce sięgnęły za nią. Przykrył jej pośladki, przytulając ich ciała do siebie. – Stąd czuję, że coś knujesz. Lepiej niech to będzie coś dobrego, dziecino. Kiedy do nas wróci, nie sądzę, żeby wrócił potulnie. - Och, Sam, mam zamiar sprawić, że ten facet zaryczy – obiecała Abby. Przestała go pieścić i obeszła wkoło. Spojrzała w jego niebieskie oczy. – Myślałam nad tym i doszłam do kilku wniosków. – Opadła na kolana. Nadszedł czas, żeby mu udowodnić, że zdecydowanie jest warta jego szacunku. Czas choroby się skończył. Tak samo skończyła z siedzeniem i czekaniem na Jacka, żeby przeszedł przez to, przez co musiał. Wiedziała, że stąpa po cienkiej linie. Prawdopodobnie nagrabi sobie klapsów na całe życie. Na szczęście, naprawdę lubiła klapsy. Jej ręce ruszyły w górę ud Sama, by bawić się zapięciem jego dżinsów. – Zniosę wszystko. Ale najpierw, obiecałeś, że mnie wypełnisz. Sam z szarpnięciem rozpiął dżinsy. Spuścił je do kolan, uwalniając swojego dużego pięknego kutasa. Abby wzięła go w rękę i pogłaskała miękką skórę okrywającą jego twardość. Już wylał się przedwytryskiem. Perłowa kropla już na nią czekała. Zebrała ją językiem i westchnęła. - Znasz mnie. – Sam wsunął ręce w jej włosy. – Nie lubię rozczarowywać damy. *** Jack Barnes ściągnął buty na wycieraczce zanim wszedł do domu. Był marzec i od tygodnia bez przerwy padało. Pogoda na zewnątrz pasowała do jego ogólnego nastroju, chociaż ani razu nie odczuł złego samopoczucia. To był ogólny niepokój, którego nie mógł się pozbyć. Ściągnął kurtkę i powiesił kapelusz zanim zamknął drzwi. - Jest pan dziś wcześniej, panie Barnes. – Powitał go znajomy głos. Benita, jego długoletnia gospodyni, stała w drzwiach prowadzących do kuchni. W jednej ręce miała
~ 8 ~ marchewkę, w drugiej nóż. To był jego zwyczaj przychodzić na lunch w południe. Usiądzie ze swoim najlepszym przyjacielem i ich żoną. Dzisiaj przyszedł trochę wcześniej ze względu na otrzymaną wiadomość. Nie mógł na nią odpowiedzieć, dopóki nie znajdzie się w zaciszu domu. Było zbyt głośno, by dzwonić do kogokolwiek z grzbietu konia w środku burzy. - Nie przejmuj się mną, Benito. – Jack kiwnął do niej głową i ruszył przez dom. Nie będzie miał dzisiaj czasu, żeby usiąść i zjeść. – Później wezmę sobie kanapkę. – Zatrzymał się i cofnął. – Czy Abby już lepiej je? – Nie cierpiał tego kaszlu, jaki miała kilka dni temu. Starsza kobieta uśmiechnęła się promiennie. Jack wiedział, że bardzo lubiła nową panią domu. - Sądzę, że dzisiaj rano znajdziesz swoją żonę czującą się znacznie lepiej. Zrobiła piekło panu Fleetwood’owi. Nie będziecie w stanie już dłużej zatrzymać ją w łóżku. Jack kiwnął głową. Abby się wyleczyła i dobrze się z tym czuł. Mała myśl przepłynęła przez jego umysł. Nie wyleczyłaby się, gdybyś przywiązał ją do łóżka. Natychmiast jego fiut stwardniał. Skrzywił się i odpuścił. To mogło być coś, czego chciał, ale to nie było coś, co potrzebowała Abby. Musi brać do końca te antybiotyki, a będzie dobrze. Tak właśnie powiedział mu lekarz. Powinien słuchać ludzi, którzy ukończyli medycynę. Zaczął ponownie iść do swojego biura. - Co myślisz na temat trójkątów, Sam? – Usłyszał śmiech Abby, gdy szedł korytarzem. Sam jęknął i Jack tylko mógł zgadnąć, co robił jego partner. - Kocham je, laleczko. Trójkąty są najlepsze. Nie przestawaj. Boże, Abby, tak dobrze cię czuć… Jack się zatrzymał i słuchał przez chwilę. Jego fiut stał się bardziej twardy, gdy tak podsłuchiwał słodkie odgłosy ssącej Abby i zadowolonego obciąganiem Sama. To był ten rodzaj rzeczy, za którym tęsknił, żeby się przyłączyć. Powinien wkroczyć do pokoju i zażądać, żeby Abby zdjęła jego ubranie i też się nim zajęła. Minęły dni, odkąd zatopił się w ciasnej cipce swojej żony. Jak dotąd była zbyt chora na zabawy. Teraz, mógł wejść do tego pokoju i spokojnie oznajmić, że chce aby Sami i Abby dołączyli do niego w pokoju zabaw. Chciał, żeby Sam związał Abigail, a potem on związałby Sama. Oboje
~ 9 ~ jego mali poddani byliby związani i gotowi na jego przyjemność. Mógłby spędzić to deszczowe południe na dyscyplinowaniu ich, a potem nagrodziłby ich za uległość. Pragnął tego tak bardzo, że prawie nie mógł złapać oddechu. Jack wciągnął powietrze do płuc i otrząsnął się z tych myśli. Kiedy zaczął myśleć o Samie w tych kategoriach? Sam zawsze podążał za prowadzeniem Jacka, ale ślub zmienił coś w Jacku. Tak naprawdę, sporo rzeczy się zmieniło. Odwrócił się od sypialni i zmusił się do ruszenia dalej korytarzem. Wciąż słyszał kochanie się Sama i Abby. Chciał do nich dołączyć, ale jego kontrola była w strzępach. Powinien tam wpaść, zacząć wydawać rozkazy i przejąć kontrolę w sposób, w jaki zawsze robił. Był samolubnym draniem, wiedział o tym. Lepiej pozwolić im się zabawić. Sam praktycznie wyskoczył z pokoju. Serce Jacka zatrzymało się na widok jego starego przyjaciela w niczym więcej jak tylko w dżinsach. Głowa Sama się obróciła, kiedy zamykał drzwi. - Wrócę, skarbie. – Zatrzymał się i popatrzył na Jacka. – Cześć. Abby chce trochę wody. Jack kiwnął głową i się odwrócił. Samowi łatwo było być szczęśliwym. Nie miał całej odpowiedzialności świata na swoich barkach. Jack chciał tej odpowiedzialności. Potrzebował jej, łaknął jej, ale czasami trudno było podjąć decyzje. Ciężko było dźwigać wszystko samemu, ale nie mógł, nie będzie obciążał Sama i Abby swoimi problemami. - W takim razie powinieneś zająć się jej potrzebami. Już czuje się lepiej? Ręka Sama się uniosła i prawie dotarła do ramienia Jacka, ale w końcu opadła z powrotem. Zabawny Sam wydawał się być niemal przygaszony. Potrząsnął głową, ale ponownie na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. - Tak lepiej, Jack. Do diabła, jest wręcz swawolna. Chodź dołącz do nas. Przecież wiesz, że ja sam nie wystarczę, żeby zadowolić tę kobietę. Ręka Jacka była na drzwiach. Niech to szlag, nie mógł. Jego kontrola była w strzępach po bezsennych nocach. Gdyby do nich dołączył mógłby skrzywdzić swoją żonę. Albo przynajmniej, jego wymagające zachowanie sprawiłoby, że w końcu ich żona by odeszła. Musiał pamiętać, jak była słaba. Rozległo się trzaśnięcie, kiedy Benita zatrzasnęła drzwi od kuchni. Te drzwi potrzebowały naprawy i Jack to wiedział, ale to
~ 10 ~ nie powstrzymało go od podskoczenia. Za każdym razem, gdy słyszał tego rodzaju dźwięk, widział broń w dłoni Ruby Echols i czuł kulę uderzającą w jego pierś. - No chodź, Jack, zabawmy się – namawiał Sam. - Nie, do cholery. – Słowa wyszły bardziej szorstko niż zamierzał, ale spocił się teraz, a panika była przy powierzchni. Musiał być sam, uspokoić się, wymyśleć jak delikatnie ma kochać się ze swoją żoną. Musiał zignorować pragnienie zupełnego zdominowania jej. – Niektórzy z nas muszą pracować. Usta Sama zamknęły się w zaciętą linię. - No cóż, nie będziemy zatrzymywać cię od twojej cennej pracy. Zajmę się Abby. To właśnie robię od kilku dni. - No właśnie widzę. – Jack uciekł do swojego biura. Nienawidził sam siebie za ten wyraz na twarzy Sama, ale nie mógł go zawołać. Jego biuro było zimne i ciemne. Nawet nie odsłonił zasłon. Jack usiadł na biurku i wyciągnął telefon. Musiał pomyśleć o czymś innym niż o tym jak wkurzony musiał być Sam. Jego szczęka się zacisnęła. Może to on powinien być tym wkurzonym. Kiedy Sam przewracał się z ich żoną, Jack był tym, który nie mógł w nocy spać. Kiedy Sam dostawał pocałunki od Abby, Jack dostawał od niej zaniepokojone spojrzenia. Gniew był lepszy niż litość, tak rozbrzmiewało w jego głowie. Wystukał numer na szybkim wybieraniu, myśląc jednocześnie o wiadomości, jaką Julian Lodge zostawił mu na poczcie. To było dość tajemnicze, nie było nawet powitania tylko to, Zadzwoń do mnie jutro, Jackson. Głos Juliana był lapidarny i napięty z rozdrażnienia. Na krawędzi. Julian Lodge był facetem, który wyciągnął Jacka Barnesa z ulicy. Został wprowadzony do klubu bogaczy przez kochankę, która doceniła kontrolę Jacka. Pomyślała, że dobrze będzie pasował do podziemnej śmietanki, znanej jako Klub. Julian wprowadził Jacka, jako jednego z rezydujących Domów. Szybko stał się najlepszy w tym miejscu. Klub obsługiwał klientelę lubiącą styl życia poddany/Dom i menage. Jack nauczył się wszystkiego, co tamten wiedział o tym jak zadowolić kochanka, pracując tam kilka lat. Zdobył coś więcej niż tylko seksualną wiedzę. Chociaż Julian był tylko kilka lat starszy od Jacka, Julian był mu mentorem. Julian pokazał mu jak radzić sobie samemu. Wziął ostrego dzieciaka z ulicy i nauczył go, że bezwzględność była czymś więcej niż tylko pięścią. Od Juliana, Jack nauczył się świetnej sztuki rewanżu. Jego ojciec był pierwszą osobą nowo poznanej wiedzy Jacka. Julian pomógł młodemu Jackowi w odnalezieniu jego biologicznego ojca, który świadomie zostawił
~ 11 ~ go na pożarcie wilkom w sierocińcu w wieku sześciu lat. Senator Allen Cameron miał jasną polityczną przyszłość i dziecko z romansu, pracujące w seks klubie, które mogło wszystko zniszczyć. Jack w tej samej chwili stał się zadowolonym właścicielem pięciu milinów dolarów w zamian za podpisanie niezgłaszania żadnych praw do przyszłego dziedzictwa. Zabrał Sama do małego miasteczka Willow Fork w Teksasie i kupił tę posiadłość. Dziesięć lat i całe mnóstwo zapasów naturalnego gazu później, Jack był bardzo bogatym facetem. - Tu Lodge. – Napięty głos przerwał myśli Jacka. Sam fakt, że zazwyczaj gładki głos był szorstki, sprawił, że Jack zamilkł. – To ty, Jackson? - Tak, Julian – odpowiedział spokojnie Jack. – Przepraszam, że nie odezwałem się wcześniej. Byłem na ranczu. Musiałem wrócić do domu zanim mogłem oddzwonić. W czym mogę ci pomóc? To wydawało się być pilne. - Możesz sprowadzić tu swój tyłek i zająć się swoimi interesami, Jackson. Potrzebuję cię tutaj jutro. – Nie było pomyłki, co do będącego na krawędzi temperamentu Juliana. Jack uświadomił sobie, że usiadł prosto. Nie lubił, kiedy ktokolwiek, nawet jego dawny mentor, mówił do niego w tym stylu. To wywoływało w nim Alfę. Bezlitośnie odepchnął irytację. - Możesz się wytłumaczyć, Julianie? Nastała cisza, a potem krótki śmiech z drugiego końca połączenia. - Tak, to powinno tak zadziałać. Po prostu użyj tego właśnie tonu na małym dupku, a to powinno zmusić go do zesrania się w gacie. Jack wziął głęboki wdech. - Do jakiego małego dupka się odnosisz? - Nazywa się Lucas Cameron – powiedział Julian z westchnieniem. – Jackson, on jest twoim bratem i ma zamiar zaszantażować nas wszystkich. Tłumaczenie: panda68
~ 12 ~ Rozdział 2 Sam pochylił się, żeby usłyszeć Abby poprzez hałasy w restauracji Christy. Brzęk talerzy i rozmawiający ludzie sprawiali, że trudno było prowadzić intymną rozmowę. - Co to znaczy, że zostawił liścik? – zapytała drugi raz Abby. Sam wzruszył ramionami, zastanawiając się, co właściwie jej powiedzieć. Powinien był wiedzieć, że coś się dzieje z Jackiem. Wczoraj wieczorem był czymś zaprzątnięty. Nie, żeby Sam tak naprawdę o tym myślał, ale Jack zachowywał się dość dziwnie. Tego ranka Jack opuścił śniadanie. Kiedy Sam go o to zapytał, stosował uniki. Potem Sam znalazł ten pieprzony liścik. Sam patrzył na Abby ze swojego miejsca w boksie. Wokół nich tłum, który przyszedł na lunch do Christy, zmieniał się i rozmawiał. Sam ich wszystkich ignorował. Wiedział, że miasteczko nadal uwielbiało gadać plotki na jego temat, ale miał ważniejsze sprawy, którymi się martwił. A martwił się, odkąd znalazł ten krótki liścik, jaki zostawił im Jack. Gdyby chodziło tylko o niego, Sam po prostu wzruszyłby ramionami na to, co ciążyło Jackowi. Ale Abby zasługiwała na coś więcej od Jacka. - Zostawił wiadomość. Pracowałem w stodole i kiedy wróciłem, żeby przypomnieć mu o naszym lunchu w mieście, samochód zniknął. Zostawił ten list na lodówce. Sam przesunął go po stole do ich żony. Patrzył jak jej piwne oczy się rozszerzają, kiedy czytała tę zwięzłą, krótką wiadomość od Jacka. Była napisana na papeterii rancza, ale przynajmniej odręcznym pismem. Sam dokładnie wiedział, co mówił. Coś się wydarzyło w Dallas. Wrócę za kilka dni. Kocham, Jack. Śliczne usta Abby się zacisnęły. Sięgnęła do torebki i wyciągnęła telefon. Pojawiło się całkiem słuszne oburzenie, kiedy naciskała przycisk łączący z Jackiem - On nie odbierze, skarbie – ostrzegł ją Sam. Już próbował kilka razy. Chociaż większa część niego bała się, że Jack odbierze. Jeśli Jack odbierze od Abby, wtedy Sam będzie wiedział, gdzie jest jego miejsce w ich małej rodzinie. - Do cholery, Jack – warknęła Abby do słuchawki. Jej frustracja był oczywista. –
~ 13 ~ Zadzwoń do mnie. Ten liścik to jakaś bzdura i wiesz o tym. Zadzwoń do mnie i powiedz mi, gdzie jesteś. Sam i ja martwimy się o ciebie. Nacisnęła guzik, by zakończyć połączenie i Sam lekko się odprężył. Przynajmniej Jack zignorował ich obu. Sam sięgnął przez stolik i pogłaskał rękę Abby. Z przyzwyczajenia, zaczął tłumaczyć mężczyznę, z którym mieszkał od lat. - On nie lubi rozmawiać, gdy prowadzi. Przecież wiesz. Abby położyła swoją wolną rękę na górę ich dwóch. Sam wstrzymał oddech. Mimo że był zaniepokojony stanem swojej rodziny, nie mógł się powstrzymać tylko kochać to jak widok Abigail sprawiał, że się czuł. Była oszałamiającą kobietą z rudymi włosami i zabójczym ciałem. Zawsze ubolewała nad swoim ciałem, ale Sam uwielbiał każdą jej krzywiznę. Był czas, kiedy dostawała klapsy za dyskredytowanie siebie. Ostatnim razem, kiedy nazwała siebie grubą, Jack powiedział jej, żeby nie była dla siebie taka surowa. Sam tęsknił do prawdziwego Jacka. Podeszła do nich Christa Wade niosąc tacę z jedzeniem. Brunetka miała na sobie swój codzienny mundurek składający się z dżinsów i westernowej koszuli, chociaż wszystkie inne kelnerki nosiły małe różowe mundurki. Sam uśmiechnął się lekko myśląc o mundurku Abby, jaki nosiła przez krótki czas będąc tu kelnerką. Teraz był zamknięty w szafie razem z mundurkiem francuskiej pokojówki i kostiumem gorącej pielęgniarki, jaki kupił jej na Halloween rok temu. Abby próbowała wyjaśnić, że nigdy nie nosiła czegoś takiego w szpitalu, ale Sam nie zamierzał pozwolić jej zniszczyć swoich fantazji. - Proszę bardzo – powiedziała Christa z uśmiechem. Zaczęła plotkować o sprawach, jakie działy się w Willow Fork, podczas gdy Sam myślał o swoim żołądku. Abby zamówiła za niego, a on walczył z pokusą zamknięcia oczu na myśl o tym, co ona uważała za właściwy lunch. Abby mocno wierzyła, że zdrowy świat i jedzenie powinny iść wspólnie. Sam nigdy nie spotkał krowy, której nie chciałby zjeść. To było związane z łańcuchem pokarmowym. Christa, właścicielka restauracji i bliska przyjaciółka Abby z dzieciństwa, śmiała się, kiedy postawiła przed nim burgera. - Ona nie jest okrutna, Sam. Skrzywił się, kiedy zauważył, że nie było frytek. Christa włożyła górę jakiegoś zielonego świństwa do środka burgera. Christa zapytała, czy jeszcze coś może im przynieść. Musiał się bardzo postarać, żeby nie poprosić o frytki i keczup, i może
~ 14 ~ jeszcze o hot-doga. Christa mrugnęła do niego zanim odeszła. Odsunął miskę sałaty czubkiem widelca. - To się nazywa kompromis, Sam – wyjaśniła Abby. Wszystko, co miała przed sobą, to tę zieleninę. Dzięki nieuwadze Jacka, przeszła na kolejną dietę. Jadła jak ptaszek i to zaczynało martwić Sama. - Dostałeś burgera, takiego jak lubisz, a ja mam satysfakcję z tego, że zjesz dzisiaj coś, co zachowa sylwetkę. Sam westchnął i dał sałacie niepewną szansę. Jego żona miała dziwne pomysły na temat jedzenia. Podejrzewał, że nabrała ich po latach życia w wielkim mieście. - Jak myślisz, dokąd pojechał? Sam nie cierpiał smutku w głosie Abby. W milczeniu przeklął swojego partnera za to, co zrobił. On i Jack będą musieli to załatwić. Sam mógł poradzić sobie z byciem ignorowanym, ale nie zamierzał pozwolić ranić Abby. Nie miał pojęcia, co martwiło Jacka, ale miał zamiar się dowiedzieć. A co do tego, gdzie wyruszył jego partner, miał pewien pomysł. Nie był tylko pewny, czy powinien powiedzieć ich żonie. - Wiesz, prawda? – Abby opuściła widelec. Te piwne oczy stały się niczym małe promienie lasera strzelające w niego. Abby, pomimo całej uległości w sypialni, potrafiła być cholernie apodyktyczna, kiedy chciała. – Samuelu, lepiej natychmiast mi powiedz, co wiesz. - Dobrze. – Wiedział, że nie ma żadnego sposobu, by powstrzymać ją od dowiedzenia się tego. Nie potrafił niczego ukryć przed Abby. – Może znam hasło do jego poczty głosowej i może odsłuchałem jego wiadomości. Usta Abby opadły. Wyglądała na lekko zszokowaną. Potem wolny, pełen uznania uśmiech pokazał się na jej twarzy. - Ty mały draniu. Bardzo cię kocham w tej chwili. Mrugnął do niej. Dzień stał się lepszy. Naprawdę była pod wrażeniem jego bardziej niż występnych talentów. Może zdoła namówić ją do spędzenia trochę czasu w biurze Christy. Naszły go wspomnienia stojącego tam biurka. Nie wspomniał jej także, że dowiedział się jej hasła. Zawsze miał oko na tych, których kochał. - Sprawdziłem jego pocztę. Była tylko jedna, którą odsłuchał i nie usunął. To była wiadomość od Juliana.
~ 15 ~ - Skąd znam to imię? – zastanawiała się Abby biorąc długi łyk mrożonej herbaty. To było coś, co jak był całkiem pewny jej się nie spodoba. - On jest tym facetem, który prowadzi Klub. - No właśnie – powiedziała najwyraźniej sobie przypominając. Sam wiedział, że Jack opowiedział jej o czasie, jaki spędzili w Dallas. Sam był całkiem pewny, że przekazał jej dość okrojoną wersję tego, co tam robili. – Julian Lodge. Był mentorem Jacka. Przysłał ten uroczy bukiet, kiedy Jack był w szpitalu. Czego chciał? - Dokładnie nie powiedział. – Sam ugryzł burgera, ale wszystko dzisiaj smakowało mu jak karton. Odłożył go. – Powiedział tylko, żeby Jack do niego zadzwonił tym swoim głosem. Abby się pochyliła i rozejrzała wkoło, jakby martwiła się, że ktoś usłyszy. Wiedział, że miała mnóstwo pytań dotyczących tego okresu, który on i Jack spędzili w klubie BDSM w Dallas. Podczas gdy Jack pracował tam, jako rezydujący Dom, Sam zarządzał barem. - Jakim głosem? – Sapnęła cicho, kiedy odpowiedziała sobie na swoje własne pytanie. – Jest Domem tak jak Jack, prawda? Sam potwierdził i zwalczył dreszcz. Czasami Julian Lodge przerażał go na śmierć. - Jest Domem Domów, kochanie. Wiesz jak Jack się zachowuje, kiedy ma całkowitą kontrolę? Ten głos, jaki dostaje, któremu po prostu nie możesz się sprzeciwić? Lekki uśmiech pojawił się na jej twarzy i Sam wiedział, że przypomniała sobie naprawdę dobre czasy. Kiedy Jack miał takie warknięcie w swoim głosie, Abigail natychmiast znajdowała się u jego stóp, bez ciuchów, w przypływie posłuszeństwa. Sam uwielbiał przyglądać się jej uległości. - Znam ten ton, Sam. – Jej głos był ochrypły od przypomnianej sobie przyjemności. - No cóż, pomnóż to przez sto i wiedz, że Julian Lodge używa go przez dwadzieścia cztery godziny. Zaczerwieniła się trochę na tę myśl. - Wow, i on uczył Jacka?
~ 16 ~ - Tak, jednak Jack nie brał tego tak poważnie jak Julian – wyjaśnił Sam. Oczywiście, Jack ostatnio nie brał niczego na poważnie. – Jack lubi uległość, gdy chodzi o seks. Uśmiech Abby był krzywy. - Naprawdę? Nie powiedziałabym. Nie widzę jego twarzy, kiedy mam wypiętą pupę i czekam na jego klapsy. - Bezczelna – rzucił jej i mówił dalej. – Jack nie próbuje podejmować za ciebie każdej decyzji. Jest bardzo opiekuńczy, tylko czasami jest apodyktyczny. - Nie ostatnio. – Usta Abby wygięły się w podkówkę z dezaprobaty. Sam zignorował ją. To nie pomoże w rozmowie. - Ale przez większość czasu jest pobłażliwy. Tak nie zachowuje się Julian. Kochankowie Juliana podpadają pod kategorię niewolników. Zamiast wstrząsnąć się ze wstrętem, jego niegrzeczna mała Abby pochyliła się mocniej. Była lubiącym przygody maleństwem. - Naprawdę? Więc ma wokół siebie kobiety i podejmuje za nie wszystkie decyzje? Wybiera im ciuchy? Muszą prosić o zgodę na odezwanie się? Sam kiwnął głową. Pominął część o obrożach i absolutnym posłuszeństwie, jakie Julian Lodge żądał od swoich niewolników. - Tak, o to chodzi. Jednak przez cały czas jak go znałem, trzyma u siebie w domu tylko kilku poddanych i nie dłużej niż rok. Mimo to ma strumień przygodnych poddanych. Dokładnie jak dużo wiesz o niewolnikach? - No cóż, Sam, wiesz, że lubię czytać. Sam roześmiał się głośno. Abby lubiła czytać, w porządku. Abby lubiła czytać erotykę. Swoją znaczną kolekcję przywiozła do nich w pierwszej kolejności. - Zapomniałem. Jesteś ekspertem. Abby oparła brodę na dłoni i westchnęła. - Pojechał do Klubu bez nas. - Nie wiemy tego. – Sam był całkiem pewien, że to właśnie zrobił Jack, ale nie mógł zmusić się do powiedzenia tego głośno.
~ 17 ~ - Po co innego wyjechał nie zostawiając nic oprócz liściku? – Jej oczy były spuszczone. – Sądzę, że zmęczył się mną, Sam. Sam pochylił się do przodu. Złapał jej rękę w swoją. Jego serce zabolało na żal w jej głosie. - To nieprawda, Abby. On cię kocha. Po tym rozległ się jej śmiech. - Nie wydawał się mnie chcieć w sposób, w jaki zwykle to robił. Muszę stawić czoła faktowi, że może Jack jest jednym z tych mężczyzn, którzy lubią polowanie. Teraz, kiedy mnie złapał, ktoś inny może go bardziej zainteresować. - Nie – powiedział żarliwie Sam. – Znam Jacka Barnesa całe moje dorosłe życie. Nigdy nie kochał nikogo w sposób, w jaki kochał ciebie, Abby. Nigdy by cię nie poślubił, gdyby nie chciał spędzić z tobą reszty życia. Coś się stało. Musimy się dowiedzieć co. Kiedy wróci, musimy go przycisnąć. Musimy usiąść jak rodzina i dowiedzieć się, co jest nie tak. Abby myślała przez długą chwilę. - Nie sądzę, żebym mogła czekać tak długo, Sam. Muszę wiedzieć, czy nadszedł czas, żebym odeszła. - Nawet tak nie mów. – Sam był zszokowany, że to powiedziała. Nie potrafił wyobrazić sobie swojego świata bez Abby. Nie potrafił sobie także wyobrazić tego, że będzie musiał wybierać między nimi. - Jadę do Dallas. – Abby bardziej się wyprostowała niż przedtem. – Wciąż jesteś członkiem tego klubu, prawda? Mieszanina przerażenia i podekscytowania przepłynęła przez żyły Sama na myśl o tym, co Abby mówi. Jednak to było w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przerażenie. Mógł wyobrazić sobie, co Jack zrobi, jeśli pojawią się w Klubie bez jego pozwolenia. To był bardzo, bardzo zły pomysł. - Nie sądzę, żeby pójście do Klubu bez Jacka było rozsądnym wyjściem, kochanie. Klub jest bardzo nieprzyzwoity dla normalnych kobiet. Jej duże piwne oczy się przewróciły i zrobiła to małe, słodkie prychnięcie, którego używała, gdy zachowywał się jak głupek. Sam pomyślał, że używała go okropnie często.
~ 18 ~ - Tak, jestem taka normalna, Sam. Poślubiłam dwóch mężczyzn. Myślę, że sobie poradzę w Klubie. Sam nie był taki pewny. Jedynym doświadczeniem Abby w świecie dziwactw, były powieści i dwóch mężczyzn, którzy na tyle ją kochali, by się z nią ożenić. Sam wiedział, że mężczyźni zamieszkujący Klub zjedzą taką słodką poddaną jak Abby. Będzie najdelikatniejszą rzeczą, jaką którykolwiek z nich widział, i martwił się tym, że bez Jacka będzie niechroniona. Wątpił, żeby mógł przekonywująco zagrać Doma. Sam był na tyle szczery sam ze sobą, żeby przyznać, że jest tak samo uległy jak Abby, może nawet bardziej. Spróbował logiki. - Poza tym, nie wiemy, czy na pewno Jack pojechał do Dallas. Może być wszędzie. Kiedy tam pojedziemy możemy znaleźć się zdani sami na siebie. - W takim razie potraktujemy to jak wakacje. – Abby chwyciła znowu swój widelec. Uśmiechnęła się i to roztopiło coś w Samie. Wydawała się być bardziej ożywiona niż była od tygodni. – Jeżeli Jacka tam nie będzie i nie wykonuje żadnej pracy na ranczu, po prostu oddamy się małym wakacjom w wielkim mieście. Jack zawsze powtarzał mi, że powinnam cieszysz się z mojej pozycji żony bardzo bogatego mężczyzny. - Sądzę, że miał na myśli to, żebyś bardziej się udzielała w naszej społeczności – stwierdził Sam. – Mówił o zainteresowaniu się pracą charytatywną. Wiesz, że rozmawialiśmy o otwarciu tej kliniki. - I zamierzam to zrobić. Jeśli jestem nadal władna to zrobić. W międzyczasie, zamierzam oddać się bardzo liberalnemu znaczeniu słów Jacka. Jadę do Dallas na zakupy. Daj spokój, Sam. Wiem, czego chcesz. Zawsze chciałeś mieć motocykl. Kupmy wielkiego, wspaniałego Harleya i pojedźmy do Dallas. Wynajmiemy pokój w Klubie, najlepiej apartament, i rozwalmy kartę kredytową Jacka u Neimana Marcusa. Szczęka Sama opadła. - Przecież wiesz, że Jack nie pozwoli mi kupić motocykla. Masz pojęcie jak długo próbowałem przekonać go, żeby kupił mi motocykl? Zawsze mi mówił, że się na nim zabiję i nie pozwalał na to. Poza tym, nie chcę Harleya, skarbie. Chcę jedną z tych wyścigówek, jaką jeździł Tom Cruise w Mission Imposible. Nazywa się Ducati. - No cóż, z tego, co ostatnio widziałam, nie był ostatnio w nastroju na pozwalanie lub odmawianie czegokolwiek – powiedziała po prostu Abby. – Wiesz, co mówią. Kiedy Doma nie ma, poddani się bawią. Co powiesz na małą zabawę, Sam?
~ 19 ~ Sam odchylił się do tyłu i myślał przez chwilę. Odkąd skończył piętnaście lat, całe jego życie kręciło się wokół Jacka Barnesa. Nigdy na poważnie nie rozważał sprzeciwienia się swojemu przyjacielowi. Jack zawsze wiedział, co było najlepsze, i zawsze dbał o Sama. W odpowiedzi, Sam robił to, co Jack kazał mu robić. Ale teraz Jack nie wiedział, co jest najlepsze. Jack się pogubił i Sam wątpił, żeby jakakolwiek interwencja pomogła. Może Abby miała rację. Może jedyną rzeczą, jaka dotrze do Jacka, będzie mały wstrząs dla jego organizmu. Jack wierzył w dobrze prowadzony dom. W umyśle Jacka, dobrze prowadzony dom miał jednego lidera – jego. Co się stanie, jeśli zakwestionują jego prawo? Sam wyciągnął komórkę i zadzwonił na informację. W końcu to było łatwe. Chociaż Jack miał całą ambicję i władzę w tym związku, oddawał Samowi połowę pieniędzy. A pieniądze, jak gwałtownie dowiedział się Sam, były władzą samą w sobie. Dwadzieścia minut później, rozłączył się z uśmiechem na twarzy. - Dostarczą Ducati do domu. Możesz sobie wyobrazić? Dostarczą nam – powiedział z lekkim dreszczem. Uśmiech Abby był doskonale podobny do tego od kota z Chesire. - Tak, Sam, tak się właśnie dzieje, kiedy płacisz czterdzieści tysięcy dolarów w gotówce sprzedawcy, który żyje ze zleceń. Prawdopodobnie całowałby twoje stopy, gdybyś go o to prosił. Wyobraził się na grzbiecie tego wspaniałego motocykla. Abby będzie za nim z ramionami ciasno owinięty wokół jego pasa. Już widział jak podjeżdża z nią pod Klub i rzuca kluczyki parkingowemu zanim wprowadzi swoją panią do środka. Potem wyobraził sobie jak Jack rozdziera go kawałek po kawałku za przewiezienie ich żony na motocyklu. - Nie. – Abby pstryknęła palcami i wytrąciła go z tych myśli. – Będzie dobrze, Sam. Zabawimy się, tylko my dwoje. Skoro Jack chce wolności, my z pewnością powinniśmy skorzystać z naszej. - Może mnie zabić. – Sam znowu chwycił burgera. Jeśli miał umrzeć, niech przynajmniej ma pełny żołądek. Tym razem smakował lepiej. Było to spowodowane raczej tym, że coś zrobił, a nie siedział i czekał. Abby wzruszyła ramionami. - Wtedy będziemy wiedzieli, że wciąż mu zależy.
~ 20 ~ Sam kiwnął głową i postanowił pomartwić się zemstą Jacka później. Teraz skoncentruje się na pozytywach. Miał Abby tylko dla siebie i zabiera ją na przejażdżkę. Dokąd to później zaprowadzi, nie mógł powiedzieć. Wiedział, że z Abby będzie cieszył się jazdą. *** Cztery godziny później, Sam przyglądał się jak Abby zakłada duży hełm. Sam cofnął się i spojrzał na swój niewiarygodnie czaderski nowy motocykl, a Abby przygotowywała się do podróży. Włosy ściągnęła w kucyk i założyła skórzaną kurtkę, którą Sam kazał jej nosić. Nie pozwolił jej wsiąść na motocykl bez ochraniającej jej skóry. Więc miała na sobie skórzaną kurtkę, koszulkę, mocne dżinsy, rękawiczki i motocyklowe buty. - Czuję się jak motocyklowa mamuśka. – Uśmiechnęła się, kiedy usadowiła się na siodełku motocykla. Wyglądała seksownie siedząc na jego całkiem nowym superanckim, ze specjalnej edycji Ducati. Była taka słodka, że mógłby ją zjeść. Pochylił się i ją pocałował. Wsunął jej odrobinę języka zanim się odsunął i wsiadł przed nią. Sam uśmiechnął się, kiedy pochyliła się do niego. Dlaczego nie zrobił tego już dawno temu, nie miał pojęcia. Mógł czuć ją przyciśniętą do niego od tyłu. Może już nigdy nie wsiądzie do samochodu. Zapalił maszynę, zadowolony ze sposobu, w jaki zamruczała do życia. - Gotowa? W odpowiedzi Abby zacisnęła ramiona wokół jego pasa. Sam ruszył i zostawili ranczo za sobą. Tłumaczenie: panda68
~ 21 ~ Rozdział 3 Jack został zaprowadzony do ascetycznej poczekalni przed biurem Juliana przez śliczną młodą kobietę koło dwudziestki. Trzymała opuszczoną głowę i odwrócone oczy, i Jack zdał sobie sprawę, że prawdopodobnie spędziła dużo czasu na dole w klubie. Jego oczy na krótko omiotły jej ciało. Była ubrana konserwatywnie, tak jak Julian kazał każdemu pracującemu w tym interesie. Miała na sobie spódniczkę, jedwabną bluzkę i marynarkę. Jedyną rzeczą, jaka wyróżniała ją od innych, to jej buty. To były co najmniej piętnastocentymetrowe pełne seksu szpilki. Jack nie miał pojęcia jak mogła w nich chodzić, ale uznał te buty za bardzo gorące. Ładnie wyglądałyby na jego Abby. Na blondynce, ledwie był w stanie docenić je na estetycznym poziomie. Dziewczyna była ładna i najwyraźniej uległa. Prawdopodobnie nigdy nie odpowiadała ani się nie sprzeciwiała. Julian by na to nie pozwolił. Jack zajął miejsce na jednym z antycznych krzeseł, jakie Julian zakupił do biura, by nadać mu elegancki szlif. Jackowi zawsze wydawały się być ciężkimi bestiami postawionymi na czymś kruchym. Westchnął, rozciągnął się, a potem wyciągnął swój telefon. Była jedna wiadomość, ale mógł się założyć, że bardzo ważna. Prawie już słyszał besztającą go Abigail za to, jakim jest dupkiem i zostawił ten liścik. Uśmiechnął się na myśl o jej zarumienionej z gniewu twarzy. Cała jej twarz robiła się czerwona, gdy była naprawdę wściekła, a jej oczy płonęły ogniem. Była naprawdę śliczna, kiedy się złościła. Potrafiła też wylać z siebie poważnie sprośny język. Kiedy już zaczęła, mogła nazbierać sobie razów na karę. Mógł dać jej pięć klapsów za każde przekleństwo. Ta jej cudowna pupa nabrałaby ślicznego odcienia różu. Jack zmarszczył się i spróbował myśleć o czymś innym. - Proszę pana? Jack podniósł wzrok trochę zaskoczony widokiem stojącej sekretarki. Zupełnie o niej zapomniał. Jego myśli krążyły wokół jego żony. - Tak? – Czuł się trochę poirytowany. Po pierwsze nie chciał tutaj być. Chciał mieć do czynienia z poddanymi Juliana jak najmniej. Zawsze było przynajmniej dwóch, jeden mężczyzna i jedna kobieta. Julian wierzył w różnorodność.
~ 22 ~ Opadła na kolana, wsuwając swoje smukłe ciało między jego nogi. Jej ręce ruszyły do okrytych dżinsem ud. Jej perfekcyjne paznokcie przycisnęły się lekko. - Pan Lodge kazał mi zająć się wszystkimi pańskimi potrzebami, panie Barnes. Mogę zaproponować ci pocieszenie moich ust? Czy wolałby pan coś innego? - Wolałbym, żebyś zabrała ze mnie ręce – powiedział Jack i mógł poczuć jak temperatura w pokoju spadła o kilka stopni. Nie wykonał żadnego ruchu, by usunąć drażniące go dłonie. Nie musiał robić niczego fizycznego, żeby ustawić poddaną na jej miejscu. – Nie prosiłem, żebyś położyła na mnie dłonie, ani nie chcę twojej uwagi. Rozumiemy się? Jej ręce opadły na jej uda, dłońmi do góry. Patrzyła w dół. - Tak, sir. Ja… - Ani nie prosiłem o wyjaśnienia. – Jack wiedział, że ona tylko wypełnia polecenia. Nie musiała o tym mówić. Wiedział również, że lekka wymówka nie podziała na nią. – Odsuń się. Zakłócasz moją przestrzeń, a to mi się nie podoba. Blondynka szybko się odsunęła, a potem ponownie zajęła swoją pozycję. Pozostała nieruchoma i milcząca. - Odejdź. – Jack chciał zostać sam. Wiedział, co zostanie mu zaoferowane w chwili jak tylko wszedł do Klubu. Naprawdę miał nadzieję, że może wejść i wyjść bez żadnych dramatów. Głowa blondynki się uniosła. Jej usta się otwierały i zamykały, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie całkiem potrafiła. Drzwi od biura się otworzyły. Julian przyjrzał się scenie przed sobą i potrząsnął głową. - Powiedział, żebyś odeszła, Sally. Czy jesteś niewłaściwie wyszkolona, że sprzeciwiasz się prostemu rozkazowi? - Nie, Mistrzu Julianie. – Z gracją wstała na nogi i w jednej chwili wróciła do swojego biurka. Jack szybko wstał.
~ 23 ~ - Po co była ta mała scena? – Wiedział, że powinien dać mężczyźnie, który był jego mentorem, trochę oddechu, ale czuł się zniecierpliwiony. Gniew, jaki w sobie trzymał groził wylaniem, a Julian był dużym chłopcem. Mógł sobie z tym poradzić. Julian Lodge wygiął jedną arystokratyczną brew. Jack mógł dużo powiedzieć o nastroju Juliana z tej jednej brwi. Julian mógł powiedzieć dokładnie to samo tym swoim głosem, ale to nabierało innego znaczenia, kiedy ciemna brew unosiła się w górę. - Czy nie mogę być gościny, Jackson? Jest rozdrażniony, pomyślał Jack. No cóż, dobrze dla Juliana, ponieważ Jack też był rozdrażniony. - Jestem żonatym człowiekiem. Wątpię, żeby moja żona doceniła tę małą scenkę, jaką próbowałeś rozegrać? Julian wzruszył ramionami w swoim włoskim garniturze. Jack wiedział, że właściciel klubu robił je na zamówienie. - Ponieważ jeszcze nie zostałem przedstawiony temu wzorowi cnót, nie mam pojęcia, co mogłaby znaleźć obraźliwego i co byłoby dla niej do przyjęcia. Byłbyś łaskaw dołączyć do mnie w moim biurze? Nasz gość będzie tu niedługo. To było ustawione, jako pytanie, ale Jack usłyszał pod tym wrodzony rozkaz. Kiwnął krótko głową i podążył za swoim byłym mentorem. Drzwi zamknęły się za nim. Minęły lata odkąd był wzywany do biura Juliana. Pamiętał, kiedy był tu ostatni raz. Poinformował Juliana o swojej decyzji odejścia. Właśnie kupił swoje ranczo. I zabierał Sama ze sobą. - No cóż, oczywiście, Jackson – powiedział wtedy Julian. – Dom nigdy nie zostawia swojego ulubionego poddanego. - Proszę usiądź. – Julian wskazał na ciemny skórzany fotel przed swoim dużym, mahoniowym biurkiem. Jack opadł w fotelu, a on kontynuował. – Dałem ci zgodę na ukaranie mojej niewolnicy. Sprzeciwiła się tobie. Nie powinna była tego robić. - Sam ją ukarz – odparł Jack. – Nie zamierzam długo tu zostać. Muszę wrócić do domu. Chcę spotkać się z tym facetem i zwiewać stąd. Jeśli dość szybko znajdę się w drodze, może będę w domu przed północą. Julian odchylił się do tyłu na swoim fotelu, jego długie ręce się uniosły.
~ 24 ~ - Spieszysz się. Powiedz mi, Jackson, dlaczego nie przyprowadziłeś swojej ślicznej panny młodej, by cieszyła się wszystkimi przyjemnościami, jakich dostarcza nasz klub? Czyżby nie była uległa? Nie dzielisz się nią z Samuelem? Jack był zaskoczony tym pytaniem. - Oczywiście, że dzielę się nią z Samem. Nie ożeniłbym się z kobietą, która nie mogłaby pokochać nas obu. – On i Sam byli umową wiązaną i byli ze sobą, odkąd się poznali. - W takim razie muszę przyjąć, że albo nie jest uległa albo wstydzisz się czasu, jaki tu spędziłeś – dumał Julian. – W przeciwnym razie nie rozumiem, dlaczego odrzuciłeś moją bardzo hojną ofertę goszczenia was tutaj na miesiąc miodowy. Jack zmiękł odrobinę. - To była hojna oferta. I się nie wstydzę. Abigail wie o tym, co tu robiłem. Doskonale wie, co ci zawdzięczam, Julianie. Nie mieliśmy miesiąca miodowego. Byłem chory i było ciężko. Powrót do zdrowia… – Jack nie dokończył zdania. Naprawdę nie chciał przez to przechodzić. - No cóż, zostałeś postrzelony w pierś – oznajmił Julian. – Nie możesz oczekiwać, że szybko po tym dojdziesz do siebie, mój przyjacielu. Powinieneś odpoczywać i odzyskiwać zdrowie. Jack potrząsnął głową. - To było sześć miesięcy temu. Teraz jest dobrze. Srebrne oczy oceniały go. - To nie tak dawno. Jestem pewien, że fizycznie jest dobrze, ale emocjonalne aspekty takiego urazu mogą mieć długoterminowe konsekwencje. - Jak powiedziałem, nic mi nie jest. – Jack nie chciał o tym mówić. To było coś, co najlepiej trzeba było zostawić w przeszłości. Długie palce Juliana pukały o jego biurko. - To dobrze, że nie zdecydowałeś się zostać. Godzinę temu Platynowy Apartament został zarezerwowany. Jeden z moich najbogatszych klientów przywozi swoją żonę na zabawę. – Na twarzy Juliana pojawił się tajemniczy uśmiech, który zastanowił Jacka. – Powiedz mi, Jackson, jak tam Samuel?
~ 25 ~ - Ma się dobrze – odpowiedział automatycznie Jack. Nie chciał myśleć o tym jak wkurzony będzie na niego Sam. Uczucie niepokoju wróciło. Może powinien zostać na noc. Nie będzie musiał stanąć naprzeciw Abby, Sama i ich pytań, jeśli spędzi tu noc. Nie zejdzie do Klubu. Po prostu zamówi butelkę szkockiej i spróbuje się upić. Nie zaśnie. Nigdy nie spał sam. Spędził zbyt dużo czasu z innym ciałem leżącym z nim w łóżku. Nawet Sam, który się nie przytulał, był pocieszającą obecnością w łóżku. Rozbrzmiało lekkie drżenie telefonu. Julian nacisnął guzik. - Tak, Sally? - Przyszła umówiona osoba na spotkanie o piątej, sir. – Głos Sally był całkowicie profesjonalny przez telefon. Nie brzmiała jak kobieta, która chwilę wcześniej zaproponowała staremu przyjacielowi szefa obciąganie. - Wpuść go. – Julian wstał i wyprostował swój jedwabny krawat. Jack mógł zauważyć wyraz niesmaku na jego twarzy. - To Lucas? – zapytał Jack. Nie wspomniał o tym, że Lucas Cameron jest jego przyrodnim bratem. Wyrzekł się Camerona długi czas temu. Jack nie zamierzał czynić z tego rodzinnego pojednania. Julian potrząsnął głową i wygładził krawat. - Nie, to Matthew Slater. Jest menadżerem kompanii twojego ojca. - Nie nazywaj go tak. – Jack nie miał ojca i nigdy nie będzie miał. Julian pochylił głowę w geście przeprosin. - Oczywiście. Menadżer kampanii Senatora. Lucas pojawi się wieczorem. Obawiam się, że będziesz bardzo późno w domu. Pan Slater przyszedł tu, żeby spróbować przemówić Lucasowi trochę do rozsądku. Sądzę, że rzuci trochę światła na tę sytuację. Drzwi się otworzyły i szczupły mężczyzna w nieskazitelnie skrojonym garniturze wszedł do biura. Był w swoich najlepszych latach i oczywiście profesjonalistą w każdym znaczeniu tego słowa. Wyciągnął rękę do Juliana, ale Jack mógł zauważyć, że nie chce dotykać właściciela klubu. Potrząśnięcie Juliana było krótkie. - Panie Lodge, przepraszam za tę niedogodność. – Jego włosy były doskonale