RAVIK80

  • Dokumenty329
  • Odsłony187 418
  • Obserwuję163
  • Rozmiar dokumentów397.0 MB
  • Ilość pobrań113 200

Weekend z gwiazdą

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :876.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Weekend z gwiazdą.pdf

RAVIK80 HARLEKINY
Użytkownik RAVIK80 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 95 stron)

MICHELLE CONDER WEEKEND Z GWIAZDĄ Tytuł oryginału: Living the Charade

ROZDZIAŁ PIERWSZY Miller Jacobs pomyślała, że gdyby życie było fair, idealny partner dla niej wszedłby teraz do baru, ubrany w elegancki garnitur, a następnie oczarował wszystkich intrygującą osobowością. Innymi słowy, byłby całkowitym przeciwieństwem nadętego bankowca, który siedział naprzeciwko niej przy niskim drewnianym stole i od godziny wlewał w siebie alkohol. – No dobrze, moja seksowna damo, co to ma być za przysługa, której ode mnie oczekujesz? – uśmiechnął się obleśnie. Miller miała ochotę wzdrygnąć się z obrzydzeniem. Popatrzyła wymownie na przyjaciółkę, jakby chciała powiedzieć: „Dlaczego przyszło ci do głowy, że ta żałosna ofiara losu będzie się nadawała na mojego udawanego faceta na ten weekend?”. Ruby rozłożyła ręce na znak przeprosin, a następnie zrobiła to, co w takiej sytuacji może zrobić tylko naprawdę piękna kobieta: olśniła bankowca promiennym uśmiechem i powiedziała mu, żeby spadał. Naturalnie, inaczej dobrała słowa, lecz ich sens był właśnie taki. Miller odetchnęła z ulgą, gdy ich rozmówca chwiejnym krokiem oddalił się do baru i zniknął im z pola widzenia. – Nic nie mów – uprzedziła ją Ruby. – Z opisu wydawał się do rzeczy. – Z opisu większość mężczyzn wydaje się do rzeczy – burknęła Miller ponuro. – Problemy zaczynają się dopiero wtedy, gdy poznaje się ich bliżej. – To czarnowidztwo. Przesada, nawet jak na ciebie. Miller uniosła brwi. Miała konkretny powód, żeby ulegać czarnowidztwu. Właśnie zmarnowała cenną godzinę i wypiła białe wino, którego nie wlałaby nawet do sosu, a rozwiązanie problemu było równie odległe jak wczoraj. Sama napytała sobie biedy, kłamiąc szefowi, że ma chłopaka, który z przyjemnością wyjedzie z nią na weekend w interesach, żeby ją wesprzeć w zetknięciu z pewnym bardzo ważnym i bardzo bezczelnym potencjalnym klientem. TJ Lyons był gruby, natrętny i obleśny, a jej dyskretne sygnały braku zainteresowania potraktował jak osobiste wyzwanie. Najwyraźniej powiedział Dexterowi, szefowi Miller, że jej profesjonalny chłód to tylko fasada, za którą kryje się gorąca kobieta i należy ją wyzwolić, gdyż o tym marzy. Wyglądało na to, że TJ zamierza dołączyć ją do listy swoich podbojów. TJ był szowinistycznym knurem i zawsze miał na głowie typowy australijski kapelusz akubra, jak Krokodyl Dundee. Kiedy wyzywająco zażądał, aby na jego

pięćdziesiąte urodziny Miller koniecznie przywiozła „mężulka”, choć podczas przyjęcia miała zamiar przedstawić swoją ostateczną wersję propozycji biznesowej, uśmiechnęła się słodko i odparła, że z przyjemnością. To oznaczało, że do jutrzejszego popołudnia musiała znaleźć sobie jakiegoś mężczyznę. Może nieco zbyt pochopnie odprawiła tego pijaczka. Ruby oparła brodę na dłoni. – Na pewno znajdzie się ktoś inny – powiedziała bez przekonania. – Może po prostu skłamię, że zachorował? – Twój szef i tak ma cię na oku. A nawet gdyby nie miał, to gdybyś przyprawiła swojego nieistniejącego faceta o nieistniejącą chorobę, musiałabyś przez cały weekend użerać się z klientem, któremu zebrało się na amory. Miller skrzywiła się wymownie. – Nawet nie wspominaj o amorach – burknęła. – Ten gość to po prostu oblech. – Może i tak, ale jestem pewna, że Dexter ma wobec ciebie poważne zamiary – oświadczyła Ruby. Była przekonana, że Dexter jest zainteresowany Miller, ona jednak w ogóle tego nie dostrzegała. – Dexter jest żonaty – przypomniała przyjaciółce. – W separacji. Poza tym dobrze wiesz, że się na ciebie napalił. Między innymi dlatego musiałaś kłamać, że masz faceta. Miller cicho jęknęła. – Miałam za sobą tydzień pracy po szesnaście godzin na dobę i padałam z nóg. Być może zareagowałam trochę zbyt emocjonalnie. – Ty i emocje? Uchowaj Boże. – Ruby udała, że drży z przerażenia. – Liczyłam na odrobinę współczucia, a nie na sarkazm – burknęła Miller. – Przecież Dexter zaproponował, że wystąpi w roli twojego „obrońcy”, prawda? – przypomniała sobie Ruby. – Tak, to trochę dziwne – westchnęła Miller. – Ale pamiętaj, że znamy się ze studiów. Myślę, że po prostu starał się być miły, bo miał w pamięci pijackie deklaracje TJ-a z ubiegłego tygodnia. Ruby wymownie przewróciła oczami. – Tak czy owak, nakłamałaś, że masz chłopaka, więc teraz musisz jakiegoś skołować. – Będę udawała, że ma zapalenie płuc. – Posłuchaj, Miller, TJ Lyons jest rekinem biznesu o szokującej reputacji, a Dexter koniecznie chce się zaprezentować jako samiec alfa. Zbyt ciężko praco- wałaś, żeby któryś z nich decydował o twojej przyszłości. Jeśli tam pojedziesz, a

TJ zacznie do ciebie startować, jego żona wpadnie w szał i przez kolejnych dwanaście miesięcy będziesz przeglądała oferty dla bezrobotnych. Widziałam już takie przypadki. Mężczyźni pokroju TJ Lyonsa nigdy nie odpowiadają za molestowanie seksualne, chociaż powinni. Ruby odetchnęła głęboko, a Miller w duchu podziękowała Opatrzności za to, że jej przyjaciółka czasem potrzebuje powietrza. Ruby była jednym z najlepszych w kraju prawników od dyskryminacji i często zbierało jej się na przemowy. Miller spędziła sześć długich lat w Oracle Consulting Group, która stała się dla niej drugim domem. Gdyby udało jej się zdobyć prawo prowadzenia wie- lomilionowego rachunku TJ-a, praktycznie na pewno zostałaby partnerem w firmie. W ten sposób spełniłoby się jej największe marzenie, a matka Miller nie posiadałaby się z zachwytu. – Póki co TJ mnie nie molestował – zauważyła. – Na ostatnim spotkaniu zapowiedział, że natychmiast podpisze umowę z Oracle, jeśli „będziesz dla niego milutka” – oznajmiła Ruby. Miller odetchnęła głęboko. – Dobrze, dobrze – powiedziała z rezygnacją. – Mam plan. Ruby uniosła brwi. – Zamieniam się w słuch. – Wynajmę faceta do towarzystwa. Popatrz sama. – Ta myśl przyszła jej do głowy dopiero przed chwilą, kiedy Ruby perorowała. Teraz Miller odwróciła smartfon, żeby pokazać przyjaciółce ekran. – Przedstawiam ci Madame Chloe. Podobno ma w ofercie dyskretnych, profesjonalnych i wrażliwych panów, którzy umieją zaspokoić potrzeby nowoczesnych heteroseksualnych kobiet. – Niech no rzucę okiem. – Ruby zabrała jej telefon. – Rany, ten facet wyobracałby cię na wszystkie strony. Miller zerknęła jej przez ramię na zdjęcie niewiarygodnie napakowanego mężczyzny. – Podobno potrafią spełniać najskrytsze fantazje! – dodała Ruby. – Nie chcę, żeby szedł ze mną do łóżka – westchnęła Miller z narastającą rozpaczą. Seks był ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała. Burze hormonalne tylko odwiodłyby ją od celu, który sobie wyznaczyła. Jej matka dopuściła kiedyś do tego i co? Skończyła załamana i nieszczęśliwa. – Możesz sobie zażyczyć policjanta, pilota, księgowego. .. fuj, tych mam po

dziurki w nosie. O, patrz na tego. – Ruby zachichotała i dodała półgłosem: – Twardy, ale czysty fachowiec. Albo ten: fanatyk sportu. Miller przeszedł dreszcz. Która inteligentna kobieta mogłaby fantazjować o fanatyku sportu? – Ruby! – zaśmiała się, odbierając telefon. – Spoważniej. Mówimy o mojej przyszłości. Potrzebuję przyzwoitego, uprzejmego faceta, który wtopi się w tłum. – Hm... – Ruby wyszczerzyła zęby do jednej z fotografii. – Ten gość mógłby się wtopić w tłum w całodobowym barze dla gejów. – Nie pomagasz – zachmurzyła się Miller i z rozpaczą postukała w ekran. – Wszyscy wyglądają tak samo. – Opaleni, muskularni i piekielnie przystojni – zgodziła się Ruby. – Skąd oni biorą takich facetów? Miller zerknęła na nią z nieskrywanym rozbawieniem, a potem spostrzegła okienko z ceną przy jednym z mężczyzn i wybałuszyła oczy. – Wielkie nieba, mam nadzieję, że to za miesiąc użytkowania – westchnęła. – Natychmiast zapomnij o facecie do towarzystwa – zażądała Ruby. – Większość z nich zapewne nie umie sklecić bardziej skomplikowanej konstrukcji niż: „To już?” oraz: „Lubisz szybko?” Z kimś takim raczej nie będziesz specjalnie wiarygodna jako potencjalny partner w najszybciej rozwijającej się w Australii firmie consultingowej. – No to klops. Ruby zaczęła się rozglądać po twarzach w lokalu, a Miller przypomniała sobie, że jeszcze dziś wieczorem musi przejrzeć raport o wynikach sprzedaży. – Może ptasia grypa? – zasugerowała z rozpaczą w glosie. – Nikt nie uwierzy, że twój chłopak mógłby złapać ptasią grypę. – Miałam na myśli siebie – westchnęła. – Czekaj, czekaj... A co powiesz na tego? – Którego? – Tego przystojniaka przy barze – wyjaśniła Ruby. – Na godzinie trzeciej. Miller wzniosła oczy ku niebu. – Pięć lat na uniwersytecie, sześć lat kariery zawodowej, a my ciągle używamy terminologii wojskowej podczas tropienia faceta – zauważyła. – Od lat nie tropiłyśmy żadnego faceta – roześmiała się Ruby. – Panie Boże spraw, żeby także kolejne lata upłynęły nam bez tej rozrywki. – Miller dyskretnie zerknęła w miejsce wskazane przez Ruby. Ujrzała wysokiego mężczyznę, który opierał się o krawędź drewnianego baru,

z jedną nogą na wypolerowanej rurze pełniącej rolę podnóżka. Nieznajomy ubrany był w dżinsy z dziurą na kolanie, a pod jego obcisłym podkoszulkiem prężyły się mięśnie. Miller wydęła z niesmakiem wargi, gdy przeczytała pro- wokacyjny czerwony napis wprasowany w materiał. Mężczyzna miał trzydniowy zarost, długie czekoladowobrązowe włosy i jasne oczy, które wpatrywały się w nią z uwagą. Momentalnie opuściła wzrok, jak małe dziecko przyłapane na kradzieży ciastka, i spojrzała na Ruby. – Ma dziurawe dżinsy i koszulkę z napisem: „W moim czy twoim tempie?” – mruknęła. – Ile kieliszków tego sikacza wypiłaś? Ruby ponownie popatrzyła w kierunku baru. – Nie ten – wycedziła. – Choć trzeba przyznać, że bosko wypełnia sobą koszulkę. Chodziło mi o tego w garniturze, z którym gada. Miller natychmiast przeniosła spojrzenie na mężczyznę, którego w ogóle wcześniej nie zauważyła. Miał ciemne włosy, mocną szczękę, prosty nos i fan- tastyczny garnitur, a do tego był gładko ogolony. Tak, ten zdecydowanie bardziej nadawał się na jej potrzeby. – Wiesz, chyba go znam! – wykrzyknęła nagle Ruby. – Znasz pana Podarte Dżinsy? – Niestety, nie. – Ruby uśmiechnęła się szeroko do mężczyzny, na którego Miller nie ośmieliłaby się nawet zerknąć. – Cały czas mówię o tym odpico- wanym przystojniaku. To jakiś Sam. Mogłabym się założyć, że jest prawnikiem z naszego biura w Los Angeles. Właśnie kogoś takiego potrzebujesz. – Odpada – oświadczyła stanowczo Miller. – Obiecałam sobie, że nie będę podrywać nieznajomych przy barze. To dotyczy także tych, którzy wydają ci się znajomi. Teraz pójdę do łazienki, a potem zafundujemy sobie wspólną taksówkę. Wracamy do domu. I przestań się wreszcie gapić na tych kolesi, bo sobie pomyślą, że czekamy, aż ktoś nas wyrwie. – I dobrze pomyślą! Millier pokręciła głową. – Uwierz mi, ten, który powinien pilnie odświeżyć znajomość z maszynką do golenia, już po paru sekundach znajomości rozłożyłby cię na kanapie – oznajmiła. Ruby wpatrywała się w nią z ciekawością. – Właśnie dlatego jest taki smakowity. – Nie dla mnie. Miller ruszyła do łazienki. Czuła się odrobinę lepiej, odkąd postanowiła zakończyć wieczór, a zmęczenie na szczęście nie pozwalało jej zbytnio przej-

mować się jutrzejszym dniem. – Przestaniesz wreszcie pożerać te kobiety wzrokiem? Nie przyszliśmy tutaj na podryw. – Tino Ventura popatrzył groźnie na brata. – W ten sposób mógłbyś rozwiązać swój problem nadmiaru wolnego czasu w weekend – zauważył Sam. – Prędzej trafię do piachu, niż pozwolę, żeby młodszy brat organizował mi rozrywkę – burknął Tino. Sam się nie roześmiał, a Tino momentalnie pożałował niefortunnie dobranych słów. – Jak samochód? – zainteresował się Sam. – Trzeba jeszcze podłubać przy podwoziu. – Będzie gotowy do niedzieli? Tino zacisnął zęby. Miał dosyć nieustannej troski, którą okazywali ludzie w związku z następnym wyścigiem – zupełnie, jakby to miał być jego ostatni. – Z powodzeniem – przytaknął. – A co z kolanem? Tino miał za sobą ciężki dzień, spędzony na analizowaniu wyników badań silnika i próbnych przejazdach, i bardzo chciał uniknąć rozmowy o pracy. – Ten drink był znacznie lepszy, dopóki nie zacząłeś zasypywać mnie pytaniami o robotę – mruknął. Najchętniej w ogóle nie wracałby myślami do swoich ostatnich problemów na torze. Musiał tylko zwyciężyć w następnym wyścigu i w ten sposób raz na zawsze zamknąć usta malkontentom twierdzącym że nigdy nie dorówna ojcu. Zamierzał zrównać się z nim pod względem zdobytych tytułów mistrzowskich i dlatego musiał zabłysnąć w wyścigu, w którym ojciec zginął siedemnaście lat temu. – Chodzi o to, że na twoim miejscu strasznie bym się denerwował – powiedział Sam. Tino już dawno temu przestał analizować swoje uczucia. Gdyby o nich myślał, nie poradziłby sobie w tym fachu. – I dlatego nie jesteś kierowcą rajdowym, a prawnikiem w garniturze za cztery tysiące dolarów, braciszku – mruknął. – Za pięć – poprawił go Sam natychmiast. Tino wypił łyk piwa z butelki i pokręcił głową. – Zażądaj zwrotu pieniędzy, młody. – O ile mnie pamięć nie myli, kupiłeś ten boski podkoszulek jeszcze w liceum – zauważył Sam kąśliwie. – Ej, łapy precz od mojego szczęśliwego T-shirtu – zachichotał Tino.

Zdecydowanie wolał potyczki słowne z bratem niż analizowanie swoich problemów zawodowych. Wiedział, że Sam niemal gryzł paluchy ze strachu, bo ich ojciec doświadczał tuż przed tragiczną śmiercią wielu podobnych kłopotów jak teraz Tino. Wszyscy w rodzinie dopatrywali się podobieństw i odchodzili od zmysłów i dlatego Tino postanowił do poniedziałku trzymać się z daleka od Melbourne. – Przepraszam, czy my się skądś znamy? – usłyszeli nagle damski głos. Tino zerknął na blondynkę, która obserwowała ich od jakichś dziesięciu minut, i odetchnął z ulgą. Na szczęście skupiła uwagę na jego młodszym bracie. Rozejrzał się w poszukiwaniu jej ślicznej koleżanki, która jednak gdzieś zniknęła. – Nic mi o tym nie wiadomo – odparł Sam do wystrzałowej dziewczyny. – Nazywam się Sam Ventura, a to jest mój brat Valentino. Tino wytrzeszczył oczy. Tylko ich matka mówiła o nim Valentino. – Znam cię! – oświadczyła blondynka z przekonaniem, nie spuszczając wzroku z Sama. – Pracujesz w Los Angeles, w Clayton Smythe jako specjalista od prawa handlowego. Zgadza się? – W stu procentach – odparł Sam z uśmiechem. – Ruby Clarkson – przedstawiła się. – Prawo dyskryminacyjne, oddział w Sydney. – Podała mu rękę. – Czy słusznie zakładam, że przyjechałeś tutaj na weekend i jesteś wolny jak ptak? Tino modlił się w duchu, żeby Sam nie zawalił sprawy. Blondynka miała rewelacyjny uśmiech i piękny biust, choć jej zachowanie wydało mu się zbyt śmiałe. W tej samej chwili szósty zmysł kazał mu się odwrócić i tym razem Tino z satysfakcją zauważył towarzyszkę Ruby, młodą kobietę w czarnej garsonce z czerwonym wykończeniem. Na widok pustego stolika nieznajoma rozchyliła usta i rozejrzała się po sali. Natychmiast dostrzegła przyjaciółkę, a potem zerknęła na niego. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Młoda kobieta błyskawicznie zacisnęła wargi i wbiła wzrok w drzwi, jakby od razu chciała uciec. Tino uśmiechnął się z aprobatą. Byłą idealnie w jego typie. Miała zadarty nos i zgrabne jędrne ciało, a do tego poruszała się ze swobodną gracją. Gdy się zbliżała, pożerał wzrokiem jej proste kasztanowe włosy, które lśniły w świetle baru, i delektował się widokiem jej kremowej skóry oraz wyjątkowo intensywnie niebieskich tęczówek. – Ruby, wróciłam. Idziemy – powiedziała nieoczekiwanie stanowczo. – Ej, zaczekaj chwilę. Może miałabyś ochotę na drinka dla odprężenia? – odezwał się, choć wcale nie miał takiego zamiaru.

– Jestem odprężona – burknęła ostro. – A gdybym miała ochotę na drinka, to bym go sobie kupiła. – Miller! – zainterweniowała jej przyjaciółka, żeby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. – To jest Sam, a to jego brat Valentino. Dobre wieści: Sam nie ma żadnych planów na weekend. Tino zauważył, że Miller się nie poruszyła, ale skóra wokół jej ust nagle się napięła. Wyglądało to tak, jakby miała ochotę zionąć ogniem na Ruby, ale w ostatniej sekundzie zmieniła zdanie. – Cześć, Sam. Cześć, Valentino. – Skinęła głową. – Miło was poznać. Niestety, na mnie i na Ruby już czas. – Miller – skarciła ją Ruby. – To dla ciebie idealne rozwiązanie problemu – dodała półgłosem. Tino popatrzył na Sama i uniósł pytająco brew. – Wygląda na to, że Miller potrzebuje faceta do towarzystwa na weekend – wyjaśnił Sam. – Tino poprawił się na stołku. – A po co wam facet na weekend? – spytał z zaciekawieniem. – Nieistotne – wycedziła Miller. – Przepraszamy za kłopot i do widzenia. Na nas już czas. – Ale ja chętnie zaproponuję swoje usługi. – Sana nieoczekiwanie uniósł rękę. Tino poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku Czyżby jego brat zgłaszał się na ochotnika do świadczenia weekendowych usług seksualnych? – Czy ktoś zechciałby mnie wtajemniczyć w sprawę? – spytał, gotów bronić młodszego braciszka przed zakusami tych dziwacznych kobiet. – Miller musi wyjechać na weekend w sprawach zawodowych i potrzebuje partnera, który będzie trzymał jej namolnego klienta na dystans – wyjaśnił? ochoczo Ruby, podczas gdy Miller tylko stała z kamienną miną. – A może wystarczyłoby powiedzieć gościowi, że nie jesteś zainteresowana? – zasugerował życzliwie Tino. – No proszę, że też o tym nie pomyślałam. – Kąciki jej oczu lekko drgnęły. – Czasami najtrudniej jest dostrzec najprostszy rozwiązania – wyjaśnił z uśmiechem.– Żartowałam. – Wydawała się zbulwersowana, ż ktokolwiek mógł wziąć na poważnie jej sarkastyczni uwagę. Tino miał ochotę się roześmiać. Coraz wyraźnie rozumiał, dlaczego ta dziewczyna potrzebowała partnera na niby. Co z tego, że natura obdarzyła anielską twarzą, skoro miała charakter wściekłej osy? Chyba jednak nie była w jego typie. – Czy przypadkiem w ten weekend nie zabierasz klienta na rejs jachtem

Dantego? – przypomniał Samowi, który od pewnego czasu namawiał go na tę wyprawę z ich starszym bratem, Dantem. Sam jęknął, jakby właśnie się dowiedział, że czeka go leczenie kanałowe. – Cholera, kompletnie wyleciało mi z pamięci – mruknął. – Naprawdę? – Ruby wydawała się bardzo rozczarowana. – W takim razie na nas pora – podsumowała Miller chłodno. Tino zastanawiał się, czy jest taka tępa, czy po prostu nie dostrzega tego, co się działo między jej przyjaciółką a jego bratem. – Ty się tym zajmij – oznajmił nagle Sam. – Mówiłeś przecież, że w ten weekend miałbyś ochotę na coś innego. To świetne rozwiązanie. Tino popatrzył na brata, jakby ten zwariował. Zarówno jego menedżer, jak i właściciel zespołu radzili mu, żeby zrobił sobie wolne i zajął się czymś, co pozwoli mu na chwilę zapomnieć o zbliżającym się Wyścigu, ale na pewno nie mieli na myśli udawania partnera tej sztywnej kobiety. – Raczej nie – oznajmiła ona sama, jakby pomysł był idiotyczny. Bo był. Mimo to Tino poczuł irytację. – Czy jakoś cię obraziłem? – Spojrzał na nią uważnie. Miał ochotę wziąć ją pod brodę i zmusić, żeby na niego popatrzyła. – Ależ skąd – odparła zwięźle, lekko marszcząc nos, gdy jej wzrok spoczął na jego podkoszulku. – Ach. – Tino westchnął ciężko. – Rozumiem, że nie jestem dla ciebie dość dobry, słonko? Jej oczy błysnęły i zrozumiał, że trafił w sedno. To go rozbawiło. Nie dość, że ta sztywniara go nie rozpoznała – co nie było takie dziwne w Australii, gdyż startował głównie w Europie – to jeszcze z miejsca go odrzuciła, bo wydawał się trochę zapuszczony. To się dotąd nie zdarzyło. Na twarzy Tina pojawił się pierwszy od wielu miesięcy szczery uśmiech. – Nie o to chodzi. Po prostu nie jestem aż tak zdesperowana. To znaczy... – Zamknęła oczy, gdy zdała sobie sprawę ze swojego faux pas, a Tino uśmiechnął się jeszcze szerzej. Dobrze wiedział, że gdyby go rozpoznała, natychmiast zaczęłaby się wdzięczyć i wciskać mu swój numer telefonu zamiast patrzeć na niego jak na roznosiciela zakaźnej choroby. – Owszem, jesteś – wtrąciła jej przyjaciółka. – Ruby, proszę! – Ręczę za brata – oznajmił Sam stanowczo. – Może i wygląda, jakby wypełzł spod kamienia, ale w razie potrzeby potrafi się nieźle odstawić.

Teraz Tino się skrzywił. Już miał powiedzieć, że za nic w świecie nie pomoże tej kobiecie, kiedy napotkał jej spojrzenie i zrozumiał, że ona właśnie na to liczy. Naturalnie wcale nie chciał udawać jej partnera, bo i po co, skoro w ogóle nie był nią zainteresowany. Mimo to jej zachowanie go wkurzyło. Zanim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Sam dodał: – Daj spokój. Wyobraź sobie, że Dee ma taki problem. Nie chciałbyś, żeby pomógł jej jakiś przyzwoity facet? Tino zmierzył go zimnym wzrokiem. Sam nie grał czysto, przypominając mu o ich młodszej siostrze, która mieszkała zupełnie sama w Nowym Jorku. – Nie, nie, to był naprawdę okropny pomysł – oświadczyła Miller. – Pójdziemy już i proszę zapomnieć o tej rozmowie – dodała autorytatywnym tonem. Tino upił łyk piwa i zauważył, że mu się przyglądała. – Nie sądzisz, że byłaby z nas ładna para? – odezwał się. – Bo ja tak. – Popieram. – Ruby nawet nie starała się ukrywać rozbawienia. – Nie, wcale nie – zaprzeczyła Miller stanowczo. – Zupełnie tak nie myślę. – No to co zrobisz, jeśli ci nie pomogę? Pozwolisz, żeby klient dobrał się do ciebie? Zignorował spojrzenie brata i przyglądał jej się uważnie. Była tak spięta, że miał ochotę ją rozmasować, aby choć trochę się zrelaksowała. Zastanawiał się, skąd ta nieoczekiwana reakcja, po czym uznał, że szkoda na to czasu. Uśmiechnął się swoim wypróbowanym uśmiechem, wyobrażając sobie minę Miller, i oznajmił: – Dobrze, zrobię to. Miller nabrała powietrza w płuca i uważnie popatrzyła na mężczyznę przed sobą. Był niechlujny i gburowaty, ale miał niezwykłą twarz, piękne szaroniebieskie oczy i czarne rzęsy, a także zmysłowe usta, na których gościł grymas rozbawienia. Niestety, najwyraźniej brakowało mu piątej klepki. Może i potrzebowała kogoś, kto udawałby jej chłopaka, ale chętniej zapłaciłaby facetowi do towarzystwa równowartość rocznych zarobków, niż przyjęła pomoc od tego człowieka. Nie potrafiłaby udawać zainteresowania nim. Zachowywał się i wyglądał tak, jakby wystarczyło, że kiwnie palcem na kobietę, żeby ta do niego przybiegła, o ile wcześniej nie zemdlałaby z wrażenia. Pomijając dziury w dżinsach i ogólny brak higieny, był dla niej za duży i zbyt męski. Nagle zaczerwieniła się, gdy dotarło do niej, że gapi się na jego wargi, a Ruby i Sam czekają na jej odpowiedź. – No i co, słonko? Jak będzie? – zapytał Tino. Bardzo nie podobał jej się ten ton, ton człowieka zadufanego w sobie. Już

otwierała usta, aby odrzucić jego ofertę, kiedy zrozumiała, że on właśnie na to liczył. Odetchnęła głęboko. Kręciło jej się w głowie. Ten przepełniony po uszy sarkazmem gnojek wcale nie zamierzał jej pomóc i należało utrzeć mu nosa. Doszła do wniosku, że chętnie sobie popatrzy, jak będzie usiłował się wymigać. – Masz może garnitur? – zapytała słodko.

ROZDZIAŁ DRUGI Krążąc przed apartamentowcem w dzielnicy Neutral Bay, Miller znowu sprawdziła, czy przypadkiem ktoś do niej nie dzwonił. Nie mogła uwierzyć, że zamiast się wymigać, Tino wybuchnął śmiechem i oznajmił, że z rozkoszą jej pomoże. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby ten cały Valentino Venturse dzisiaj się nie pokazał. Gdy usłyszała jego nazwisko, z czymś się jej skojarzyło, ale nie była pewna, z czym. Może po prostuj zabrzmiało dekadencko i niebezpiecznie. Miller westchnęła. Czuła się bardzo zmęczona. Od tygodnia sypiała po cztery godziny na dobę, a tego ranka obudziła się tak wykończona, jakby w ogóle nie spała. Wspomnienie stalowych oczu i niemożliwie przystojnej twarzy sprawiło, że straciła apetyt na śniadanie. Na dodatek ciągle miała w pamięci swój sen o mężczyźnie bardzo podobnym do tego, na którego teraz czekała, i pocałunku, który złożył na jej ustach... Odepchnęła od siebie to wspomnienie. Valentino Ventura nie miał ochoty jej pomagać, co doskonale zrozumiała, jednak nic nie mogła poradzić na ukłucie rozczarowania. Zrobiło jej się głupio i zamierzała właśnie odejść, kiedy nagle na chodniku przed nią zatrzymał się sportowy samochód i niemal rąbnął w tył jej czarnego sedana. Już miała nakrzyczeć na właściciela auta, kiedy ze wstrząsem uświadomiła sobie, że za kierownicą siedzi jej nemezis. Skrzyżowała ręce na piersi i odetchnęła głęboko. Valentino ruszył ku niej z szerokim uśmiechem na twarzy. Emanował seksapilem i pewnością siebie, a poruszał się z taką swobodą, jakby cały świat należał do niego. Nie cierpiała takich mężczyzn. Chociaż Miller miała ponad metr siedemdziesiąt wzrostu, zaczęła żałować, że nie włożyła wysokich obcasów, gdyż Valentino był niemal ćwierć metra wyższy od niej, a przez potężne ramiona wydawał lię jeszcze większy niż w rzeczywistości. W białym T-shircie i dżinsach wyglądał wręcz absurdalnie męsko. Rozmiary jego bicepsów dowodziły, że sporo czasu spędzał w siłowni. Zanim zdążyła otworzyć usta, odezwał się pierwszy. – Garnitur jest z tyłu – powiedział. Jego drwiący ton sprawił, że Miller zapomniała o uprzejmości i profesjonalizmie. – Spóźniłeś się – burknęła. Uśmiechnął się, jakby w ogóle nie zauważył jej niezadowolenia.

– Wybacz. W piątek o tej porze zawsze są te pieprzone korki. – Podczas tego weekendu musisz uważać na język. Nigdy nie umówiłabym się z mężczyzną, który przeklina. Jego oczy zalśniły w słońcu. – Tego nie było w twoim maleńkim dossier – oznajmił. Miał na myśli karteczkę z podstawowymi informacjami, spisanymi przez Ruby poprzedniego wieczoru w barze. – Wydawało mi się, że dobre maniery u partnera to coś oczywistego i nie trzeba ich wyszczególniać – odparła Miller. – Wygląda na to, że w drodze musimy sobie wyjaśnić pewne rzeczy. Ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć czegoś złośliwego. Zastanawiała się, czy zachowywał się tak celowo. Przecież jego brat był prawnikiem, i to, zdaniem Ruby, bardzo dobrym. Może jednak natura obdarzyła Valentina niezwykłą urodą i zrównoważyła tę niesprawiedliwość mózgiem przedszkolaka. – Czy wypełniłeś kwestionariusz, który dla ciebie przygotowałam? – zapytała, żałując, że nie sprawdziła wcześniej, jak zarabiał na życie. – Nie ośmieliłbym się go nie wypełnić – odparł z rozbawieniem. – Chcę dotrzeć do Princes Highway, zanim ludzie zaczną wyjeżdżać z miasta na weekend, więc przełóż swoją torbę do mojego auta i jedziemy. – Słyszałaś kiedyś o słowie „proszę”? Miller zacisnęła usta. – Proszę – uśmiechnęła się nieszczerze. – Zawsze się tak szarogęsisz? – Wolę określenie „podejmujesz decyzje”. – O, nie wątpię, że wolisz. – Odsunął się od samochodu i stanął tuż obok niej. – A teraz zamień się w słuch, bo coś ci powiem, słonko. Ja prowadzę. Miller wpatrywała się w Tina, wściekła, że przy nim czuła się mała i nieporadna. – To wynajęte auto? – spytała. – Szczerze mówiąc, tak. – Wyszczerzył zęby. Nie była pewna, co go tak rozbawiło. – Pojedziemy moim – oświadczyła. Gdy stał z założonymi rękami, jego bicepsy naprężyły się imponująco pod krótkimi rękawkami koszulki. – Czy to nasza pierwsza kłótnia kochanków? – spytał niewinnie. Miller doszła do wniosku, że ma po uszy tych nędznych dowcipów. – Przestań. Sytuacja wymaga powagi i wolałabym, Żebyś właśnie tak do niej podchodził. – Czuła, jak jej serce łomocze w piersi i wiedziała, że nie zdoła

ukryć Irytacji. Valentino uniósł brew i cofnął się, żeby otworzyć drzwi po stronie pasażera. – Nie ma problemu. Wskakuj. Miller nawet nie drgnęła. – Moja męskość zmusza mnie do tego, żebym poprowadził, i żebyśmy pojechali moim autem – dodał. Miller pomyślała, że go nienawidzi. Podjęła szybką decyzję. – No cóż, nie chcę być oskarżana o urażanie twojej męskiej dumy, więc proszę bardzo, siadaj za kółkiem. Tino uśmiechnął się szeroko. Był rozbawiony, bo ona go bawiła. Na myśl o tym Miller wściekła się jeszcze bardziej. Cóż, musiała pogodzić się z tym, że tę rundę wygrał. – Ja widzisz, nie przeszkadza mi, że prowadzisz – powiedziała uprzejmie. – Dzięki temu będę mogła popracować. – Nie jesteś pod wrażeniem? – Nieszczególnie. – A co robi na tobie wrażenie? – Typowe rzeczy. Dobre maniery, intelekt, poczucie humoru... – Samochody mają mieć poczucie humoru? Interesujące. – To nie jest śmieszne – odparła. – Chcesz mi popsuć weekend? – Słonko, gdybym miał taki zamiar, to bym się w ogóle nie pokazał – odparł Tino z irytacją. – Nie nazywaj mnie „słonkiem”. – Ludzie w związku używają pieszczotliwych zdrobnień w trakcie rozmowy. Ty na pewno też coś la mnie wymyślisz. Pomyślała, że żaden z ewentualnych przydomków nie nadawałby się do powtórzenia w towarzystwie. Pragnąc złagodzić napięcie między nimi, podeszła do swojego auta i wyciągnęła torbę z rzeczami. Valentino wziął ją od niej i włożył do bagażnika, po czym szeroko otworzył drzwi przed Miller. Odetchnęła głęboko, próbując ignorować jego męski zapach. – Musisz zrozumieć, że w ten weekend ja o wszystkim decyduję. – Jej samej ten ton wydał się nieprzekonujący. – Podczas jazdy ustalimy zasady, ale przede wszystkim chodzi o to, żebyś robił to, co mówię. Myślisz, że sobie poradzisz? Uśmiechnął się tym wszechwiedzącym uśmiechem, od którego robiły mu się zmarszczki w kącikach oczu. – Zrobię, co w mojej mocy – oświadczył. – Co ty na to? Przysunął się bliżej, a Miller pośpiesznie wskoczyła do samochodu, myśląc

tylko o ucieczce. Rozejrzała się po luksusowym wnętrzu i doszła do wniosku, te wynajęcie takiego auta musiało kosztować majątek. Ponownie zaczęła się zastanawiać, kim z zawodu jest Tino. – Nie jesteś prawnikiem jak twój brat, prawda? – zapytała. – Boże drogi, nie! Wyglądam jak prawnik? – Nie. – Starała się ukryć rozczarowanie. – Masz kwestionariusz, który ci dałam? – Ty naprawdę chcesz mnie lepiej poznać. Sięgnął ręką za siebie, przysuwając się stanowczo zbyt blisko niej, i wręczył jej kwestionariusz, po czym uruchomił silnik. – Zobaczysz, że dołożyłem tam coś od siebie – poinformował ją i ruszył. Zerknęła przed siebie, kompletnie zbita z tropu, ale postanowiła nie rozpraszać go pytaniami, co takiego dołożył. Skoncentrowała się na kwestionariuszu. Jego ulubionym kolorem był niebieski, najbardziej lubił kuchnię tajską. Dorastał w Melbourne. Hobby: pływanie, bieganie i surfowanie. Nic dziwnego, że był taki atletyczny. Żadnych umysłowych rozrywek, naturalnie. Rodzina: dwie siostry i dwóch braci. – Masz liczną rodzinę. Jesteście ze sobą blisko? – To było zbyt osobiste i niepotrzebne pytanie, ale przez niemal całą młodość marzyła o rodzeństwie, więc teraz nie mogła opanować ciekawości. – Nieszczególnie. – Zerknął na nią. Miller zawsze sądziła, że wielkie rodziny są pełne szczęśliwego, wspierającego się rodzeństwa, które zrobi dla siebie wszystko. – Co to znaczy: „Miejsce zamieszkania: wszędzie”? – zapytała. – Dużo podróżuję. – Z plecakiem? W odpowiedzi wybuchnął śmiechem. – Słonko, mam trzydzieści trzy lata – odparł. – Jestem na to trochę za stary. Uśmiechnął się do niej, a Miller nie mogła oderwać oczu od jego pięknych, białych zębów. – Podróżuję w ramach pracy – dodał. – Kierowca. – Nie mogła ukryć sceptycyzmu w głosie, czytając odpowiedź w rubryczce „zawód”. – Kierowca czego? – Samochodów. A niby czego? – Bo ja wiem. Autobusów? Ciężarówek? – Starała się nie okazywać zniecierpliwienia. Byleby tylko nie był taksówkarzem. Dexter nigdy nie przestałby się z niej

nabijać. – Tylko mi nie mów, że jesteś jedną z tych sztywnych kobiet, które interesują się wyłącznie bogaczami w garniturach. Miller pociągnęła nosem. Była tak zajęta pracą i karierą, że ostatni raz umówiła się na randkę jeszcze w czasie studiów. Naturalnie, nie miała najmniejszego zamiaru go o tym informować. – Oczywiście, że nie – odparła. Ale faktycznie, lubiła mężczyzn w garniturach. Tino prychnął, jakby jej nie uwierzył, ale nic nie powiedział. Wyczuła, że chyba wstydzi się swojej pracy, więc na razie mu odpuściła. Pomyślała, że może nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby przez weekend udawać introwertycznego statystyka. Nikt nie wiedziałby, czym się zajmuje, poza tym, że ma to COŚ wspólnego z matematyką. Nawet Dexter nie próbowałby wciągnąć go w rozmowę. Odwróciła kartkę i dostrzegła dopiski na dole strony. Zmarszczyła czoło. – Nie muszę wiedzieć, jaką bieliznę nosisz. – I nie chciała go sobie wyobrażać w seksownych, obcisłych bokserkach. – Zgodnie z tym, co napisałaś w informatorze, spotykamy się od dwóch miesięcy. Myślę, że wiedziałabyś, jaką bieliznę noszę, nie sądzisz? – Oczywiście, że tak. Ale to nieistotne, bo nie zamierzam wykorzystywać tej informacji. – Tego nie wiesz. – Zerknął na nią ponownie. – W razie konieczności mogę improwizować. – Zawsze jesteś taka nieuczciwa? Miller mruknęła ze złością. Nigdy nie bywała nieuczciwa. – Nie. Nie cierpię nieuczciwości, a cała ta sytuacja mnie denerwuje. Poza tym uszami wychodzą mi mężczyźni, którzy sądzą, że skoro jestem singielką, to mogą do mnie startować. Tak naprawdę ten mój klient w ogóle nie jest mną zainteresowany. Nakręca, go jedynie to, że się opieram. – Tak sądzisz? – Ja to wiem – odparła z wielką pewnością. – Nie uznaje odmowy, zresztą dzięki temu zrobił wielkiej pieniądze. Jest bezczelny, arogancki i nadęty. – Nie znam go, więc muszę wierzyć twojej opinii! Ale jeśli chcesz znać moje zdanie, tego faceta zapewnij bardziej podniecają twoje lśniące włosy, zabójcze usta i wąska talia. Twoje „nie” to tylko wisienka na torcie. – Co takiego? Uważaj! Miller oparła się rękami o tablicę rozdzielczą kiedy ich samochód gwałtownie wyprzedził autobus i niemal zemdlała, widząc, jak Valentino wraca na lewy pas na dwie sekundy przed czołowym zderzeniem z

minivanem. – Wyluzuj. Tak zarabiam na życie. – Mordujesz pasażerów dla pieniędzy? Zaśmiał się. – Jestem zawodowym kierowcą – wyjaśnił. To, że niemal cudem uniknęli wypadku, natychmiast wyleciało jej z głowy, gdyż przez cały czas odtwarzała w pamięci uwagi Valentina o swoim wyglądzie. Naprawdę uważał, że ma zabójcze usta? I dlaczego jej serce trzepotało jak ptak w potrzasku? – Chyba nie możemy utrzymywać, że poznaliśmy się na zajęciach jogi – dodał. – Czemu nie? – Bo nie uprawiam jogi. – Popatrzył na nią z rozbawieniem. Miller zacisnęła usta. Było jasne, że Tino celowo się z nią drażni. – Dobrze się bawisz, co? – burknęła. – Lepiej, niż zakładałem – zgodził się. Westchnęła z frustracją. Nie miała szansy przekonać kogokolwiek, że jest z tym facetem na poważnie. Matka zawsze przestrzegała ją przed kłamaniem i zazwyczaj Miller nie miała z tym problemu. Wczoraj jednak przedłożyła ślepą ambicję nad prawdomówność. Dobrze, może jej ambicja nie była całkiem ślepa. Po prostu czuła się trochę poirytowana, że ze względów zawodowych nie może wygarnąć TJ-owi, co sądzi o jego braku etyki zawodowej. – Może po prostu nie powinniśmy ze sobą rozmawiać – mruknęła do siebie. – I tak już wiem wystarczająco dużo. – Ale ja nie. Spojrzała na niego niepewnie. – Wszystko, co powinieneś wiedzieć, znajduje się w moim dossier. Chyba je przeczytałeś, co? – Och, to była fascynująca lektura – mruknął. – Lubisz jogging, kuchnię meksykańską, truskawkowe lody i wyszywanie krzyżykami. Powiedz mi, czy to ma podłoże religijne? – Nie – wycedziła Miller przez zęby. – Uff, to dobrze. Poza tym lubisz czytać i zwiedzać galerie sztuki. Niestety, nie znalazłem ani słowa o twojej ulubionej bieliźnie. – Bo to nieistotne. – Wiesz, jaka jest moja ulubiona. – Ale wcale nie chciałam tego wiedzieć.

– To jaką lubisz? – Słucham? – Wolisz bawełnę czy jesteś raczej wielbicielką koronek? Miller z trudem stłumiła kaszel. – Nie twoja sprawa. – Uwierz mi, że moja – zapewnił ją. – Nie mogę wdawać się w pogawędkę z twoim klientem, nie mając pojęcia, czy nosisz stringi, czy szortki. – Potencjalnym klientem – poprawiła go. – A poza tym myślałam, że mężczyźni rozmawiają tylko o sporcie. – Zdarza się, że zbaczamy na inne tematy. – Posłał jej chytry uśmieszek. – Skoro nie chcesz mi powiedzieć, będę musiał użyć wyobraźni. – Używaj sobie, ile wlezie – odparła i natychmiast tego pożałowała, bo wlepił wzrok w jej biust. – O takiej zachęcie marzą wszyscy mężczyźni – zamruczał z aprobatą. Miller z całych sił usiłowała zapanować nad emocjami, przez co machinalnie przeczytała głośno następny punkt, który Tino dodał do kwestionariusza. – Ulubiona pozycja seksualna. – Jeszcze nie skończyłem wyobrażać sobie twojej bielizny. Ale jestem skłonny sądzić, że nosisz bawełnę wykończoną koronką. Dobrze myślę? Miller udała, że ziewa, choć zastanawiała się, jakim cudem zdołał trafić w samo sedno. – Napisałeś: „wszystkie” – zauważyła. Uśmiechnął się drapieżnie. – Może trochę przesadziłem. Robiło się późno, kiedy to pisałem. Pewnie gdybym miał wskazać jedną... – Zamyślił się. – Nie, naprawdę lubię je wszystkie w jednakowym stopniu. – Wcale o to nie pytałam. – Ale na jeźdźca zawsze jest fajnie – kontynuował, Jakby w ogóle jej nie słyszał. – I jest coś bardzo niegrzecznego w braniu kobiety od tyłu. Prawda? Miller wypuściła z płuc długo wstrzymywane powietrze. Jak dotąd miała tylko jednego partnera seksualnego, z którym uprawiała seks wyłącznie po bożemu. Była zła na siebie, że teraz przed oczami stanęła jej wizja ujeżdżania potężnego mężczyzny. Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. – Moim zdaniem powinieneś skupić się na drodze, bo zaraz wpakujesz nas w kłopoty – warknęła. – Denerwujesz się, Miller? Wypowiedział jej imię tak, jakby się nim delektował. Pokręciła głową.

– Czy ty kiedykolwiek bywasz poważny? Wydawał się rozbawiony. – Bardzo często. A czy ty kiedykolwiek bywasz niepoważna? – Bardzo często – skłamała ostentacyjnie i natychmiast pomyślała, że zaraz wydłuży jej się nos. Aby uniknąć kolejnych pułapek w rozmowie, postanowiła wyciągnąć komputer i ignorować Tina przez resztę podróży. – Mieliśmy się bliżej poznać, zanim dotrzemy na miejsce – przypomniał jej żartobliwie. – Wiem, że biegasz, pływasz, ćwiczysz i pijesz czarną kawę – wyliczyła. – Twoim ulubionym kolorem jest niebieski i masz czworo rodzeństwa. – Poza tym lubię się przytulać po seksie. – I trudno brać cię na serio. Z kolei ja bardzo poważnie podchodzę do życia i nie obchodzi mnie, czy wolisz seks w łóżku, czy na uprzęży pod żyrandolem. To nieistotne. Chcę spędzić ten weekend z kimś, kto wtopi się w tło i będzie głównie milczał. Poczynając od tej chwili. Tino uśmiechnął się pod nosem, sprawnie wyprzedzając autokar z turystami. W to ciepłe wiosenne popołudnie jechał astonem martinem, trasa była wygodna i nikt nie zasypywał go pytaniami o niedawne wypadki, stan samochodu ani o nadchodzące wyścigi. Liczył na to, że nacieszy się anonimowością, co pozwoli mu zapomnieć o brzemieniu najlepszego kierowcy rajdowego, któremu chwilowo doskwiera regres formy. Jak powiedział Samowi, wszystko to było tylko wrzawą medialną i niefortunnym zbiegiem okoliczności. Zamierzał dowieść swojej wartości w niedzielę za tydzień. Zerknął na siedzącą obok kobietę. Podobała mu się i wiedział, że pasowaliby do siebie – tyle tylko, że w tej chwili nie zamierzał się z nikim wiązać, ani na stałe, ani przelotnie. Nie potrzebował partnerki drżącej o jego życie przy każdym starcie na torze. Tino nadal doskonale pamiętał dzień, w którym patrzył, jak ojciec zahacza o tylne koło innego samochodu, koziołkuje i wbija się w betonową barierę. Był to jeden z tych wyścigów, które skłoniły organizatorów do zmiany przepisów bezpieczeństwa. Matka Tina wpadła w rozpacz, a on sam walczył z niewy- obrażalnym bólem po śmierci ojca, lecz udało mu llę zapanować nad emocjami do tego stopnia, że od tamtej pory je ignorował. Było to dla niego korzystne, bo uprawiał sport, w którym emocje uważano za niepotrzebne i niebezpieczne. Chłodny, ostry styl jazdy Tina budził postrach wśród większości jego rywali.

Podchodził do sportu zupełnie inaczej niż jego ojciec, który pragnął mieć wszystko, a powinien by] dokonać wyboru między rodziną a wyścigami. Emo- cjonalne związki i ten rodzaj sportu nie szły w parze. Każdy głupi to wiedział.

ROZDZIAŁ TRZECI – To tu? – Valentino zatrzymał samochód na poboczu. Miller podniosła głowę znad GPS-a na smartfonie. – Tak. – Przeczytała napis na tabliczce przykręconej do ceglanej kolumny, na której zainstalowano skrzydło gigantycznej żelaznej bramy. – Sunset Boulevard. Pomyślała, że wszystko to jest przejawem typowej dla TJ-a skłonności do wielkopańskiej przesady. Valentino zaanonsował ją przez domofon i wjechał na teren posiadłości. Po chwili zatrzymał się na żwirowym podjeździe pomiędzy gigantycznym por- tykiem a gulgoczącą fontanną z cherubinami. – Kim jest twój klient? – zapytał z ciekawością. Miller nie odpowiedziała, zajęta oglądaniem posiadłości o elewacji z różowych płyt kamiennych. Po chwili Valentino otworzył przed nią drzwi i machinalnie ujęła dłoń, którą do niej wyciągnął Kątem oka dostrzegła, że na progu domu ktoś się pojawił. W tym samym momencie Tino puścił jej dłoń, – Witaj, Miller. – Dexter uśmiechnął się szeroko. – Szybko przyjechałaś. O, i już wiem dlaczego. Zerknął na Valentina, a następnie przeniósł pełne uznania spojrzenie na srebrny bolid, którym przyjechali. Z budynku wyszedł zwalisty mężczyzna i Miller uśmiechnęła się wbrew sobie na powitanie TJ-a Lyonsa. – Witaj, piękna! Co za niespodzianka – rozpromienił się. Świadoma obecności Valentina za sobą, Miller omal nie podskoczyła, gdy poczuła jego dużą dłoń na swoim biodrze. Dopiero po chwili dotarło do niej, że zarówno Dexter, jak i TJ wpatrują się w niego wybałuszonymi oczami, jakby był co najmniej Dalaj Lamą. Pomyślała, że pora na formalne przedstawienie rzekomego chłopaka. – Dexter, TJ, to jest... – Dobrze wiemy, kto to jest, Miller – przerwał jej Dexter i wyciągnął rękę do Valentina. – To sam Tino Ventura. Miło cię poznać. Jestem Dexter Caruther partner w OCG. Oracle Consultancy Group. Valentino mocno uścisnął mu dłoń. – Jak się masz, Ryzykant – powiedział TJ, zwracając się do Valentina. Ryzykant? Miller zaczęła się zastanawiać, czy TJ i Dexter nie pomylili Valentina z kimś

sławnym, jednak on uśmiechnął się jak ich stary dobry znajomy. – Miller, cicha woda z ciebie – mruknął TJ i poufale klepnął Valentina w plecy. – Nie puściłaś pary Z ust. Jestem pod wrażeniem. Miller popatrzyła na Valentina. Gdy Dexter zaczął wypytywać go o kontuzję odniesioną w sierpniowym wyścigu w Niemczech, w końcu coś zaskoczyło w jej głowie. Oczywiście – jej partnerem na ten weekend został słynny Tino Ventura, legenda międzynarodowych wyścigów samochodowych! Wściekła na siebie, potknęła się i wymamrotała pod nosem nieżyczliwy komentarz pod swoim adresem. Valentino najwyraźniej to usłyszał, bo przejął kontrolę nad sytuacją. – To była długa jazda, panowie – powiedział. – Wybaczcie, ale musimy się odświeżyć. Pogadamy przy kolacji. Miller bez przekonania uśmiechnęła się do gospodarza, Tino zaś wyjął ich torby z samochodu i wręczył je czekającemu tuż obok kamerdynerowi w eleganckim uniformie. – Roger, zaprowadź naszych szanownych gości do ich pokoju – zwrócił się do niego TJ. – Oczywiście – przytaknął kamerdyner. – Proszę za mną. |Miller była wręcz boleśnie świadoma, że Dexter nie spuszcza z niej pełnego zainteresowania spojrzenia. Celowo odsunęła się od Valentina, gdy próbował \ położyć dłoń na jej plecach, i z determinacją ruszyła po kamiennych schodach. Tino Ventura! Dlaczego wcześniej nie dodała dwóch do dwóch? Co prawda, sport zupełnie jej nie interesował, jednak powinna była rozpoznać jedynego australijskiego kie- rowcę, który brał udział w najbardziej prestiżowych wyścigach świata. Zmyliło ją to, że przedstawiono go jej jako Valentina, a do tego znajdowała się w stresu- jącej sytuacji i ogólnie była mocno przemęczona. Niezależnie od wszystkiego zachował się nieodpowiedzialnie i wprowadził ją w błąd, pozwalając jej wierzyć, że jest anonimowym kierowcą. Fakt, że zataił informację o swojej tożsamości, zdenerwował ją na tyle, że po wejściu do domu nawet nie spojrzała na bezcenne dzieła sztuki, które wisiały w domu TJ-a. W tej chwili miała ogromną ochotę utrzeć nosa Tinowi za to, że ją oszukał. – Przestań tyle myśleć, Miller – usłyszała za sobą głęboki głos. – Nawet mnie zaczyna od tego boleć głowa. – Oto państwa pokój – oznajmił kamerdyner. Otworzył drzwi i Miller weszła do środka. Pomieszczenie było przestronne i urządzone z wielkim smakiem. Na przeciwległej ścianie znajdowało się duże

wykuszowe okno z widokiem na ocean. – Pan Lyons i jego goście będą się częstowali koktajlami na tarasie z tyłu domu – poinformował ich kamerdyner. – Kolacja zostanie podana za pół godziny. – Dziękujemy. – Valentino zamknął drzwi za wychodzącym kamerdynerem i odwrócił się do Miller. – No dobra, mów, o co chodzi. Stanął w lekkim rozkroku i skrzyżował ręce na piersi. Miller w milczeniu wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. W końcu Valentino wzruszył ramionami i podszedł do wielkiego łoża, po czym na nim usiadł. – Wygodny materac – zauważył. Uśmiechnął się szeroko, co zirytowało ją jeszcze bardziej, gdyż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że bawi go jej zakłopotanie. – Nie będę z tobą na tym spała – oznajmiła bez ceregieli. – Daj spokój, Miller. – Przewrócił oczami. – To łóżko jest gigantyczne, zmieściłaby się na nim szóstka ludzi. Zapomniał sprecyzować, że chodzi o szóstkę ludzi jej rozmiarów, na pewno nie jego. Miller była zła na siebie, że wcześniej w ogóle nie pomyślała o tym aspekcie wizyty. Umknęło jej to zapewne dlatego, że była zbyt skoncentrowana na ofercie, którą zamierzała przedstawić TJ-owi. Teraz jednak należało się zastanowić, jak rozegrać tę partię z udziałem jej rzekomego i przy okazji bardzo sławnego chłopaka. – Szkoda, że nie raczyłeś mi powiedzieć, kim jesteś – oświadczyła kąśliwie – Przedstawiłem ci się i powiedziałem, jak zarabiam na życie. Miller zacisnęła usta. Musiała przyznać, że do pewnego stopnia miał rację. – Przecież zdawałeś sobie sprawę z tego, że cię nie rozpoznałam. Valentino wzruszył ramionami. – Gdybym sądził, że to będzie stanowiło dla ciebie jakiś problem, na pewno bym o tym wspomniał – powiedział. – Jak mogłeś myśleć, że to nie będzie problem? – warknęła. – Wygląda na to, że wszyscy w tym kraju wiedzą, kim jesteś. – Wszyscy poza tobą. – To dlatego, że nie interesuję się sportem, ale... – Pokręciła głową. – Nieważne. Muszę iść do łazienki i pomyśleć. Ochlapawszy twarz zimną wodą, spojrzała na swoją bladą twarz w lustrze i zaczęła się zastanawiać, co właściwie może powiedzieć o swoim chłopaku na niby. Taksówkarz... Pewnie umarłby ze śmiechu, gdyby mu o tym wspomniała.

Wiedziała na pewno, że jest światowej klasy sportowcem i światowej klasy uwodzicielem ze szczególnym upodobaniem do blond modelek – nie mogła jednak przypomnieć sobie, gdzie o tym czytała i jak dawno temu. Tak czy owak, w świetle tych wszystkich rewelacji i jego stylu życia, ich związek wydawał się wyjątkowo mało prawdopodobny. Miller nie wątpiła, że każdy, kto zobaczy ich razem, pomyśli o tym samym – w tym Dexter, a on na pewno nie zawaha się o to spytać. Naturalnie, mogła odmówić udzielenia odpowiedzi – nigdy nie łączyła spraw zawodowych i osobistych – jednak Dexter był sprytny i najwyraźniej zbyt zainteresowany tym „związkiem”, żeby odpuścić. Poważna, ambitna Miller Jacobs oraz międzynarodowy playboy Valentino Ventura mieliby stanowić parę? Wpadła po uszy w bagnò. Nie pasowali do siebie pod żadnym względem. – Zaszyłaś się tam na resztę weekendu? Jego rozbawiony głos sprawił, że raptownie odzyskała poczucie rzeczywistości. Otworzyła drzwi łazienki i na moment zabrakło jej tchu na widok potężnej sylwetki Tina, który stał w progu. Przeszła obok niego, próbując zignorować dreszcz, gdy mimowolnie otarła się o jego rękę. Potem odetchnęła głęboko i odwróciła się do Tina. – Nikt nie uwierzy, że jesteśmy parą – powiedziała. – Dlaczego? Miller przewróciła oczami. – Po pierwsze, nie obracam się w twoich kręgach. A po drugie, nie jestem w twoim typie ani ty w moim. – Jesteś kobietą, a ja mężczyzną. Podobamy się sobie nawzajem i nie możemy tego zignorować. To się zdarza nieustannie. Może tobie, pomyślała. – Masz rację – mruknęła. – Nie możemy powiedzieć, że się spotkaliśmy na zajęciach jogi... Zanim zdążyła cokolwiek dodać, uniósł rękę. – Posłuchaj, niepotrzebnie przesadzasz. Starajmy się trzymać jak najbliżej prawdy. Powiemy, że poznaliśmy się w barze, spodobaliśmy się sobie i tyle. Dzięki temu będziesz się czuła swobodniej, a poza tym to prawdopodobne. Już nie mówiąc o tym, że to stuprocentowa prawda. – Otworzył torbę na łóżku. – Dlaczego tu jesteś? – spytała cicho. – Dobrze wiesz dlaczego – odparł równie cicho. – Sprowokowałaś mnie. Miller uniosła brwi. – O ile mnie pamięć nie myli, mówiłeś, że masz trzydzieści trzy lata, a nie