Raven_Heros

  • Dokumenty474
  • Odsłony396 200
  • Obserwuję356
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań247 852

Alfa Omega 04 - Dead Heat - Patricia Briggs

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Alfa Omega 04 - Dead Heat - Patricia Briggs.pdf

Raven_Heros EBooki Patricia Briggs Alfa i Omega
Użytkownik Raven_Heros wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (3)

Gość • 2 lata temu

A 5 część? Ktoś ma?

Nati1209• 2 lata temu

Wie ktoś czy jest tłumaczenie 5 części?

Gość • 3 lata temu

ej dasz 5

Transkrypt ( 25 z dostępnych 442 stron)

Patricia Briggs Alpha i Omega Tom 4 Martwy Żar Tytuł oryginału Dead Heat Tłumaczenie nieoficjalne karolciaka Prolog GRUDZIEŃ. Wróż kroczył w tę i z powrotem po swojej celi z szarego kamienia. Trzy kroki, zwrot, cztery kroki, zwrot, trzy kroki. Mógł tak chodzić przez cały dzień. W zasadzie, chodził tak od dwóch tygodni. Podeszwy miał miękkie i podczas chodzenia nie czynił żadnego dźwięku. Hałas rozpraszał go przed postawionym sobie celem - którym było zanudzenie się do momentu, aż przestanie myśleć o czymkolwiek. Ubrania, tak samo jak buty, były praktyczne, jednak wciąż pokazywały jego pozycję jako Wróża Najwyższego Dworu - choć niewiele pamiętał z tego okresu życia. Wciąż jednak swoje długie, rude włosy nosił splecione w skomplikowaną serię warkoczy, które ciągnęły się za nim po ziemi, tak jak wskazywała moda dworska przynajmniej tysiąc lat temu. Bez wątpienia gdyby wciąż istniały dwory, Najwyższe Dwory , byłby uważany za całkowicie pozbawionego gustu. Miał na sobie strój z Najwyższego Dworu przez pierwszy tydzień pobytu tutaj, ale nie miał tu komu zaimponować, więc zdjął go i zamienił na wygodniejsze ubrania. Mógł założyć jeansy, jak przypuszczał, ale każdego dnia tracił cząstkę lorda w sobie, a ubrania służyły mu jako przypomnienie tego, kim niegdyś był - chociaż podczas niektórych dni, niektórych lat, nie mógł sobie przypomnieć dlaczego pamiętanie o tym, kim kiedyś był, było aż tak ważne. Rozległo się pukanie do drzwi i syknął w irytacji, gdyż prawie udało mu się znieczulić na

uwięzienie. Nieśmiertelność to przekleństwo gdyż nieważne, jak potężnym się jest, zawsze istniał ktoś silniejszy. Ktoś, kogo trzeba było słuchać. Ktoś, kto ukradł twoją własność i pozostawił cię z resztkami tego, czym niegdyś władałeś. Później zabierali również te resztki i tak właśnie znalazł się w tym więzieniu, podczas gdy żołądek ściskał mu się z pragnienia, a jego ciało potrzebowało magii jak mięso soli. Bez magii, nie miał smaku. Strona 2 Pukanie ponownie rozbrzmiało. Wkurzył osobę stojącą po drugiej stronie, gdyż całe jego więzienie zadrżało z hałasem, który ranił jego uszy i serce. Wspaniale. Jedna z Mocy przybyła, by go wezwać. Prawie nie odpowiedział - co jeszcze mogli mu zrobić, a czego wcześniej nie zrobili? Zatrzymał się pośrodku pokoju, gdyż, oczywiście, zawsze mogli zrobić coś gorszego. Nic dobrego nie wyjdzie z rozmyślania. Powiedział - Wejdź. Kobieta, która weszła do środka, była zgrabna i mała. Prawie poruszyła tą bestię żyjącą w nim, ale potem się odezwała i iluzja zniknęła. Była ucieleśnieniem złej królowej z bajek, częściowo dlatego, że uczestniczyła w kilku wydarzeniach, które zrodziły owe opowieści. Uwielbiała siać nieszczęście i ból wśród krótko żyjących ludzi. Wszystkie te wieki mocy żyły w jej głosie, nawet gdy podtrzymywała wygląd dziecka. - Underhill stanie się dla ciebie, czym tylko będziesz chciał - powiedziała, jej wargi podwinęły się, gdy rozejrzała się po jego obecnym domu - a ty wybrałeś więzienie. Wyprostował się ostrożnie. - Tak, pani. Potrząsnęła głową. - I oni chcą ciebie? Nie powiedziała, kim byli 'oni', ani czego od niego chcieli. Nie zapytał, gdyż wciąż posiadał resztki instynktu samozachowawczego. Obeszła małe pomieszczenie. - Mówią, że posiadasz wyobraźnię. - Idąc, założyła ręce, okręcając najpierw tors, by móc ujrzeć kamienie na suficie, a następnie odchylając się lekko, by zobaczyć nieznaczne pochylenie w ścianie, które sprawiało, że jego kryjówka była mniej widoczna. Poluzowała blok granitu, jedyny bez zaprawy. - Mówią, że wiesz, jak chować się przed ludźmi, nieludźmi, oraz innymi istotami, które mogą na ciebie polować dlatego, że

twój urok jest tak dobry. Chciał ją zatrzymać, powstrzymać przed znalezieniem jego skarbu. Chciał ją zniszczyć. Jednak odebrali mu moc i pozostawili z niczym, jednak to przemawiała próżność; wiedział, że nawet gdyby miał swoją moc, nie pomogła by mu ona w starciu z jednym z Szarych Panów. Strona 3 Patrzył, jak wyciągnęła blok i znalazła skrywaną przez niego klitkę. Wyjęła lalkę, którą tam trzymał i wyprostowała śliczną, żółtą spódnicę, jej palce ociągały się na zblakłych plamach po łzach. Dziecko płacze całym sercem, niczego nie ukrywając. Dziecko żyje teraźniejszością, a ta nadaje bólowi nieskończony wymiar. Nawet pozbawiony magii, był w stanie poczuć moc plam po tych łzach z miejsca, w którym stał. Odłożyła lalkę z powrotem i w zamyśleniu odłożyła na miejsce blok. Następnie spojrzała na niego. - Powiedzieli mi, że jesteś umiejętnym czarodziejem, subtelnym i potężnym. Niegdyś kwiat Najwyższego Dworu - później jego zmora, pierwszy mroczny korzeń zniszczenia. Zdolny skryć się przed najlepszymi łowcami. - Nie wiem, kim oni są, ani co mówią - powiedział jej zgodnie z prawdą, próbując ukryć swój temperament. Uśmiechnęła się. - Ale nie kłócisz się ze słowami. - Podeszła do niego i dotknęła jego twarzy lewą dłonią. Jego urok opadł, iluzja, która naprawdę reprezentowała lorda, którym niegdyś był. Ale tak, jak jego magia z czasem pokręciła się i znikczemniała, tak samo stało się przez lata z jego prawdziwą postacią. Czekał, aż się wzdrygnie; nie patrzyło się na niego z lekkością, lecz ona tylko się uśmiechnęła. - Mam dla ciebie prezent. Prezent i zadanie. - Jakież to zadanie? - zapytał nieufnie. - Nie martw się - powiedziała, kładąc prawą dłoń z boku jego szyi. -

Spodoba ci się. Obiecuję. I magia wróciła do niego, zalewając jego ciało, jak ciepło zalewa umarłego. Krzyknął, upadł na podłogę i wił się w przecudnej agonii, która go owinęła. Pochyliła się nad nim i wyszeptała mu do ucha. - Ale są jeszcze zasady. Strona 4 Rozdział 1. - Okay - powiedział Charles Cornick, młodszy syn Marroka, który rządził wszystkimi wilkołakami w Ameryce Północnej, oraz, jak zaczęła wierzyć Anna, na całym świecie. Nawet jeśli nieoficjalnie. Gdyby Bran powiedział - Siadaj lub idź tam - nie ma wilkołaka na świecie, Alfy czy nie, który by się sprzeciwił. Charles odziedziczył mnóstwo brudnej roboty, która pozwala jego ojcu zapewnić bezpieczeństwo wilkołakom. Efektem ubocznym zmuszania dobrego człowieka do popełniania ohydnych i koniecznych czynów było to, że emocje Charles'a stały się tajemnicze nawet dla niego samego. Na przykład, właśnie powiedział 'Okay', chociaż Anna była w stanie stwierdzić, że wcale nie czuł się dobrze z obecnym tematem. Wiedziała to ze sposobu, w jaki jej mąż podniósł się nagle z krzesła, gdzie grał i odwiesił swoją wysłużoną gitarę na haczyku na ścianie. Niespokojny, przeszedł po twardej, drewnianej podłodze do okna, które wyglądało na sypiący, lutowy

śnieg. Było go mnóstwo: w końcu to zima w górach Montany. Gdyby posiadał mniej samodyscypliny, była pewna, że zgarbiłby ramiona. - Powiedziałeś, że powinnam się temu przyjrzeć - powiedziała Anna, badając grunt. Znała Charles'a lepiej niż ktokolwiek, a wciąż czasami był niemożliwy do odczytania, ten jej wspaniały i skomplikowany mężczyzna. - Więc tak zrobiłam, zaczynając od twojego brata. Samuel powiedział mi, że pracował nad problemem dzieci wilkołaków od długiego czasu, chociaż nie do końca z naszego kąta. Dzieci widocznie były jedną z jego obsesji, zanim ponownie spotkał Arianę. Wiedziałeś, że wilkołacze DNA jest dokładnie takie same jak ludzkie? Nie można stwierdzić różnicy, chyba że pobierze się próbkę, kiedy jesteśmy pod postacią wilka - wtedy się różnią. - Wiedziałem, owszem - powiedział Charles, najwidoczniej szczęśliwy, mogąc mówić o czymś innym, czymkolwiek innym. - Samuel powiedział mi, gdy to odkrył kilka dekad temu. Nie po raz pierwszy posiadanie lekarza w rodzinie okazało się użyteczne. Myślę, że ludzki naukowiec opublikował Strona 5 te dane w ostatnim miesiącu w mało znanym dzienniku; bez wątpienia trafi to do gazet prędzej czy później. Alternatywny temat pozwolił mu się zrelaksować wystarczająco, by rzucić jej cierpki uśmiech ponad ramieniem, zanim ponownie wyjrzał na śnieg. - Mój ojciec był uradowany. Z tego powodu, nie ma sposobu,

by użyć testów krwi by sprawdzić, czy ktoś jest wilkołakiem czy nie - chyba że badasz wilka, a w tym wypadku jest to jeszcze do przedyskutowania. Nie jestem pewien, czy ukazałby nas światu, gdyby tak łatwo było nas zidentyfikować. - Okay - Anna skinęła głową. - To dobrze. Tak myślę. Tylko, że nie ma sposobu by powiedzieć, czy embrion będzie genetycznie człowiekiem czy wilkołakiem, jeśli chcemy skorzystać z surogatki. - Surogatki - powiedział. Miała nadzieję na kartę surogatki. Matka Charles'a umarła, wydając go na świat. Wiedziała, że część jego obiekcji, może nawet całość, związana jest z ryzykiem, które musiałaby podjąć. - Jeśli nie mogę donosić dziecka do terminu, ponieważ muszę zmieniać się co miesiąc podczas pełni, to surogatka jest oczywistym wyborem. Nikt wcześniej tego nie robił - o ile wiemy, przynajmniej. Nic nie powiedział, więc kontynuowała, wykładając mu problemy. - Ponieważ nie ma sposobu na potwierdzenie, czy embrion jest wilkołakiem, człowiekiem, czy połączeniem tych dwojga, wciąż istnieje spora szansa na spontaniczne poronienie, z którym spotykają się ludzkie partnerki wilkołaków. A potem jest jeszcze problem tego, co stanie się z ludzką kobietą, która nosi w sobie dziecko wilkołaka przez dziewięć miesięcy. Czy stanie się wilkołakiem? Samuel powiedział, że powinniśmy rozważyć kandydaturę surogatki, która chce zostać wilkołakiem. To wyeliminowałoby ryzyko złapania... um... zostania zainfekowaną... Powiedział sucho - Czujesz się chora, Anno?

Nie. Ale nie zamierzała pozwolić mu się rozproszyć. - Wyeliminowałoby to problem, gdyby taka ciąża ją Przemieniła, gdyby nasze dziecko było wilkołakiem zamiast człowiekiem - powiedziała Strona 6 z godnością. - Nie wiemy, czy noszenie dziecka wilkołaka i urodzenie go zainfekuje matkę - a jeśli tak, to kiedy. Nikt poza twoją matką nie donosił dziecka wilkołaka do terminu. Jeśli surogatka sama będzie chciała Przemiany, wyeliminowałoby to cześć naszego problemu. Następnym jest to, czy surogatka zostanie Przemieniona zanim dziecko będzie zdolne do życia. Teraz zwrócił się całkowicie plecami do niej. - Brzmi to tak, jakbyśmy oferowali łapówkę. Donoś nasze dziecko, a my pozwolimy ci się Przemienić. Z zasugerowanym następstwem - cokolwiek powiemy lub zaprzeczymy - jeśli nie donosisz naszego dziecka, nie pozwolimy ci się Przemienić. I jest jeszcze ten mały fakt, że większość ludzi umiera podczas przemiany, oraz mniej kobiet przeżywa niż mężczyzn. - Tak - zgodziła się. - Brzmi to okropnie, gdy mówisz to w ten sposób. Ale co roku wiele surogatek rodzi dzieci - a zwykła ciąża również jest ryzykiem dla życia. Jeśli surogatka będzie wiedziała, co może się wydarzyć i wciąż będzie chciała dokonać wymiany za pieniądze i/lub szansę bycia Przemienioną, to ja nie mam z tym problemu. To wciąż jest ryzyko,

ale przynajmniej szczere ryzyko. - Więc możemy ryzykować życiem kogoś innego, prawda? - powiedział, w jego głosie słychać było okruchy brutalnego warkotu. - Ponieważ będą wiedzieć tyle samo co my o tym, co może się wydarzyć, czego tak naprawdę nie wiemy w ogóle. Otworzyła usta, żeby opowiedzieć mu o rzeczach z grubej teczki, którą przysłał jej Samuel, ale zastanowiła się. Może jeśli podejdzie do problemu z innej strony, będzie miała lepsze wyniki. - Z drugiej strony - powiedziała - ponieważ nauka ma kłopoty z magią, pomyślałam, że może ktoś, kto ma z nią do czynienia mógłby mieć jakieś pomysły. Zadzwoniłam do Moiry... Odwrócił się z powrotem do niej, a zabłąkany promyk światła wyostrzył rysy jego twarzy i zarysował ramiona. Był dla niej taki piękny. Dziedzictwo po Saliszach dało mu brązowe włosy i oczy. Ciężka praca i bieganie jako wilk dało mu mięśnie, które odznaczały kontury jego ciepłej skóry. Ale to sedno prawości i... Charles'owatości naprawdę sprawiało, że jej serce biło szybciej, że jej kolana uginały się z pragnienia. Strona 7 Nie tylko z pożądania - chociaż kto nie pożądałby Charles'a? Delektowała się nim całym i ponownie pomyślała Kto nie pożądałby Charles'a?

Ale została pochłonięta pragnieniem, by go posiąść, by owinąć się jego istotą. Charles pozwolił jej zrozumieć wers z przysięgi małżeńskiej o tym, że 'dwoje staje się jednym'. To zdanie niesamowicie ją irytowało, gdy miała dziewięć czy dziesięć lat. Dlaczego miałaby zrezygnować z tego kim była dla jakiegoś głupiego chłopaka? Poszła z pretensjami do taty, który powiedział w końcu 'Kiedy i jeśli jakiś 'głupi chłopak' straci głowę i zgodzi się ciebie poślubić, to bez wątpienia będzie szczęśliwy, mogąc wykreślić ten wers z przysięgi.' Anna wykreśliła część o 'posłuszeństwie', kiedy się pobierali. Nie chciała kłamać. Słuchać, tak - podporządkować się, nie. Wystarczająco dużo razy się podporządkowywała, by starczyło jej na dziesiątkę żyć. Zostawiła jednak część o 'jednym ciele.' Z Charles'em nie traciła siebie, zyskała Charles'a. Byli zjednoczoną istotą przeciwko 'procom i strzałom skandalicznego losu.' Był jej ciepłą kryjówką w burzy świata, a ona... myślała, że była jego domem. Chciała jego dzieci. - Absolutnie nie - powiedział i przez chwilę myślała, że czytał jej umysł, gdyż straciła tok rozmowy. Ale potem powiedział - Żadnych czarów. Nie była głupia. Odrzucał wszelkie przeszkody, jakie mógł znaleźć. Wycofałaby się, gdyby nie głębokie przekonanie, zrodzone z więzi partnerskiej, którą dzielili, że chciał dziecka jeszcze bardziej niż ona. - Przestań marudzić - powiedziała mu. - Nie zrobię tego tak, jak twoja matka. - Chyba że nie będzie innych opcji. - Myślałam po prostu, że Moira może

mieć jakieś spostrzeżenia dla Samuela. Pomyślałam, że sprawiedliwie będzie zadzwonić do niej i powiedzieć, że wysłałam go za nią... brzmiał dość intensywnie w całej tej sprawie. Podniósł głowę jak spanikowany koń. - Ah. Źle zrozumiałem. Dobrze. Charles lubił dzieci. Wiedziała o tym. Dlaczego panikował na myśl o ich dzieciach? Rozważyła zapytanie go o to. Ale próbowała już na różne Strona 8 sposoby; podał jej serię odpowiedzi, które były dość prawdziwe. Była prawie pewna, że nie znał prawdziwej odpowiedzi. Więc do niej należeć będzie rozgryzienie tej zagadki. Kiedy już to zrozumie będzie w stanie zobaczyć, czy można to jakoś obejść. Panikę mogła obejść - a jeśli szczerze nie chciał mieć dzieci, cóż, z tym też mogła sobie poradzić. Ale to smutek krył się za paniką, smutek i tęsknota, które rozpoznała jej wilczyca, które sprawiły, że zaparła się i walczyła. W stylu Anny. - Okay - powiedziała rześko. Ta, która walczy i ucieka, żyje by walczyć następnego dnia. - Po prostu pomyślałam, że cię poinformuję. - Podniosła stos informacji i wsadziła je pod ramię. Podeszła do okna i spojrzała na padający śnieg, który zamroził głęboką zieleń drzew i pokrywał nie tak odległe góry sprawiając, że świat wyglądał

świeżo i nowo. Również mroźnie. - Postanowiłeś już, co mi dasz na urodziny? - zapytała. Lubił dawać prezenty. Czasami kwiatek, który dla niej zerwał - innym razem drogą biżuterię. Stopniowo nauczył się, że te najdroższe prezenty, które lubił najbardziej, przerażały ją. Teraz zostawiał je na specjalne okazje. Objął ją ramieniem, jego ciało zrelaksowało się obok niej. - Jeszcze nie. Ale spodziewam się, że coś wymyślę. Charles nie był w stanie skupić się na liczbach, więc zamknął komputer. Pieniądze były potęgą, a na dłuższą metę mogły zapewnić jego ludziom bezpieczeństwo lepiej niż kły i pazury. Finanse były czymś, czym nie zajmował się nigdy, gdy nie mógł się w pełni skupić. Jego spojrzenie padło na żółtą karteczkę, którą przyczepił do monitora - urodziny Anny, dwudzieste szóste. Musiał znaleźć dla niej prezent. Preferował biżuterię - która, jak wytknął mu ojciec - zaznaczała jego terytorium dla innych mężczyzn w okolicy. Moja partnerka, mówił im pierścionek na jej palcu. A kiedy ośmieliła się założyć którykolwiek z naszyjników i kolczyków, które jej dał, mówiły Strona 9 I mogę zabezpieczyć ją lepiej niż ty. Po tym, jak jego ojciec uświadomił mu powody, dla których potrzebował przystroić Annę klejnotami, zaczął

pracować nad prezentami, których ona chciała. Anna chciała dzieci. Gapił się na jaskrawą notatkę. To zrozumiałe, że chciała mieć dzieci. Rozumiał potrzebę, która nią kierowała, nawet jeśli ona jej nie rozumiała. Była studentką, kiedy Justin, zabójca Alfy stada z Chicago, odebrał jej prawie wszystkie wybory; od tamtej pory spędziła większą część czasu odbierając je. Odbierając życie od tych, którzy całkowicie by je jej zabrali. Jego telefon zadzwonił i odebrał z roztargnieniem - aż usłyszał głos po drugiej stronie. - Hej, Charles - powiedział Joseph Sani, kiedyś najlepszy przyjaciel, jakiego miał na świecie. - Myślałem o tobie dzisiaj. O tobie i twojej nowej żonie. - Nie takiej nowej - powiedział Charles, nie walcząc z radością, która w nim narosła. Joseph wszystkich dotykał w ten sposób. - Minęły trzy lata - kilka miesięcy więcej. Jak się masz? - Trzy lata i jeszcze jej nie poznałem - powiedział Joseph, jego ton pytał Dlaczego? Lata przesuwające się niezauważalnie, pomyślał Charles. A ostatnim razem, gdy cię widziałem, byłeś staruszkiem. Nie chciałem, byś się zestarzał. To rani moje serce. - Nie mogłem przybyć na twój ślub - powiedział Joseph - ale ty również nie przybyłeś na mój. Jesteśmy kwita. - Nie wiedziałem o twoim - powiedział mu sucho Charles.

- Nie miałeś ani adresu ani telefonu, o którym mógłbym wiedzieć - odpowiedział Joseph. - Ciężko było cię znaleźć. Przyznam, że wysłałeś mi zaproszenie na swój ślub, ale odbyło się to przez Maggie - i nie dostałem go, aż do dnia przed ślubem. Strona 10 Tak, tak myślał, że Maggie raczej by go nie przekazała. - Jestem zaskoczony, że w ogóle otrzymałeś je przed weselem - powiedział, przyznając swoją własną winę. - Ale nie wysyłaliśmy zaproszeń pocztą. Tylko dzwoniliśmy. Próbowałem trzy razy i dwukrotnie odebrała Maggie. Za drugim razem po prostu zostawiłem wiadomość. Joseph roześmiał się, a następnie rozkaszlał. - To spory kaszel - powiedział Charles, zaniepokojony. - Nic mi nie jest - powiedział lekko Joseph. - Chcę spotkać twoją żonę, żebym mógł sprawdzić, czy jest dla ciebie wystarczająco dobra. Dlaczego jej nie przywieziesz? Charles pomyślał nad liczbami. Spotkał Joseph'a, kiedy ten miał dwanaście lat czy coś koło tego, tuż po drugiej wojnie światowej. Joseph miał teraz koło osiemdziesiątki. Ostatnim razem, kiedy widział go twarzą w twarz, ten miał sześćdziesiąt lat. Dwadzieścia lat, pomyślał ze świtającym przerażeniem. Czy był aż takim tchórzem?

- Charles? - Okay - powiedział zdecydowanie. - Przyjedziemy. - Spojrzeniem trafił ponownie na żółtą karteczkę i to poddało mu pomysł. - Czy ty i Hosteen wciąż hodujecie konie? TRZY DNI PÓŹNIEJ Chelsea Sani zaparkowała samochód, ściągnęła okulary przeciwsłoneczne i wysiadła. Przechodząc obok poklepała zbyt duży napis ogłaszający, iż Żłobek Słoneczna Zabawa jest miejscem, gdzie dzieci czują się szczęśliwe. Ogrodzone place po obu stronach chodnika były puste, ale gdy tylko pociągnęła ciężkie drzwi żłobka, radosne uderzenie dziecięcego hałasu przywołało uśmiech na jej twarzy. Strona 11 Znalazła kilka żłobków bliżej domu, ale ten konkretny był czysty i zorganizowany, oraz zapewniał dzieciom zajęcie. Michael zobaczył ją, gdy zerknęła do klasy czterolatków i zagwizdał, gdy puścił zabawkę, którą się bawił i podbiegł do niej. Podniosła go w ramiona wiedząc, że wkrótce nadejdzie czas, gdy jej na to nie pozwoli. Dmuchnęła mu w szyję, więc zachichotał i zsunął się w dół, by pobiec do ściany z haczykami, gdzie wisiał jego plecak.

Nauczycielka pomachała do niej, ale nie podeszła porozmawiać, jak czasami robiła. Jej asystentka pomogła Michael'owi z plecakiem, uśmiechnęła się, a następnie została rozproszona przez dziewczynkę w różowej sukience. Michael trzymał jej rękę i tańczył do muzyki, którą słyszał w swojej głowie. - Najpierw pójdziemy odebrać Mackie, a później pojedziemy do domu - powiedział jej. - Tak jest - zgodziła się, gdy szli korytarzem. Otworzyła drzwi do klasy Mackie i znalazła ją siedzącą na krzesełku z założonymi rękami i znajomym, upartym wyrazem twarzy - wyrazem, który Chelsea widziała na twarzy swojego męża więcej niż raz. - Hej, koteczku - powiedziała, wyciągając wolną rękę, by dać córce pozwolenie na wstanie. - Zły dzień? Mackie przemyślała swoje słowa nie opuszczając krzesła, a następnie skinęła poważnie głową. Nowa nauczycielka, która miała może dwadzieścia lat, podeszła do nich, zostawiając resztę dzieci pod opieką asystentki. - Dzielenie się nie poszło zbyt dobrze - powiedziała nieco ponuro. - Musiałyśmy odbyć małą rozmowę z Mackie o byciu miłym dla innych. Nie jestem pewna, czy przyjęła to do wiadomości. - Mówiłam ci. Ona nie jest hozho - powiedziała uparcie Mackie. - Nie jest bezpiecznie być blisko kogoś, kto nie jest hozho. - I jest wystarczająco duża, by mówić wyraźnie - kontynuowała nauczycielka, której imienia Chelsea nie mogła sobie przypomnieć.

Strona 12 - Ona mówi wyraźnie - wtrącił się Michael, zawsze gotów bronić siostry. - Hozho jest słowem Navajo - wyjaśniła Chelsea, gdy Mackie zsunęła się wreszcie z krzesła i złapała mocno rękę mamy. Sojusznik pośród wrogów, mówił ten uścisk, co oznaczało, że Mackie nie uważa, że zrobiła coś złego. Nigdy nie szukała pomocy u mamy, kiedy źle się zachowała. - Tata czy dziadek nauczyli ich kilku słów. Hozho oznacza - proste i skomplikowane, ale trudne do wyjaśnienia - jakie powinno być życie. - Szczęśliwe - powiedział Michael, próbując być pomocny. - Hozho jest jak pikniki i huśtawki. Szczęśliwe, małe drzewa. - Okręcił się wokół jej ręki nie tracąc uścisku i pół zatańczył, pół zaśpiewał. - Szczęśliwa mała bryza. - Navajo? - zapytała nauczycielka, brzmiąc na zaskoczoną. - Tak - powiedziała Chelsea i rzuciła nauczycielce ostry uśmiech. Nikt nie mógł spojrzeć na Chelsea, której przodkowie pływali statkami z głowami smoków i pomyśleć, że to ona była odpowiedzialna za ciepły kolor skóry jej dzieci oraz oczy ciemne jak burzowa noc. Jeśli sprawisz, że moje dzieci, czyjekolwiek dzieci, będą się wstydzić tego, kim są, nauczę cię dlaczego ludzie boją się mam grizzly bardziej niż tatusiów. Nauczę cię, że jeśli dziecko spłodzone przez Marsjan wejdzie do tego pokoju, wciąż powinno być bezpieczne. - To takie super - powiedziała nauczycielka, nieświadoma niebezpieczeństwa. - Planujemy studiować Rdzennych Amerykanów za kilka tygodni. Myśli pani, że ich tata albo ktoś kogo znacie, a kto pochodzi

od Navajo mógłby przyjść porozmawiać z dziećmi? Wiatr ucichł w żaglach pragnienia obrony swoich dzieci aż do śmierci na entuzjazm nauczycielki, Cheslea uciszyła wewnętrznego wikinga i powiedziała - Jeśli poczeka pani i zapyta go pod koniec miesiąca. Jego rodzina hoduje konie i nadchodzi wielki pokaz. Cała rodzina będzie miała urwanie głowy dopóki to się nie skończy. Mała dziewczynka przyciągnęła jej spojrzenie. Dziecko stało pośrodku pokoju, dziwnie samotne w chaosie podekscytowania spowodowanego początkiem przychodzenia rodziców. Strona 13 Odbierając dzieci każdego dnia, Chelsea znała twarze większości uczniów w klasie. Ją również widziała. Ta dziewczynka i Mackie zrobiły razem gliniane kwiatki i dały je Chelsea i mamie drugiej dziewczynki na gwiazdkę kilka miesięcy temu. Obie dziewczynki chichotały jak triumfujące hieny, kiedy próbowały wyjaśnić jak robiły kwiatki. Została nazwana po kamieniu jubilerskim. Nie Ruby czy Diamond... Amethyst. To właśnie to. Jednak dzisiaj Amethyst obserwowała Mackie intensywnie i nie było śladu po chichoczącej dziewczynce, którą kiedyś była. Kiedy nauczycielka z entuzjazmem mówiła o swoim własnym koniku z czasów dzieciństwa, mała dziewczynka przeniosła spojrzenie z Mackie na Chelsea. Zielono-szare oczy

napotkały pokrótce spojrzenie Chelsea, a potem dziewczynka się odwróciła. - Jeżdżę troszkę - powiedziała Chelsea, na wpół rozproszona. - Ale zazwyczaj nie pokazuję koni. Mój mąż owszem i ma również kilku asystentów. - Super - powiedziała nauczycielka. - Będę pamiętać, żeby zapytać pani męża o przyjście po tym, jak pokaz się skończy. - Spojrzała na Mackie. - Pa, maleńka. Jutro będziemy budować wiatraczki, myślę, że ci się to spodoba. Mackie przyjrzała jej się poważnie, następnie skinęła głową jak królowa. - W porządku, panno Baird. Zobaczymy się jutro. - Wyglądało na to, że nauczycielka otrzymała tymczasowe przebaczenie. Mackie była silna w tym co lubiła i czego nie lubiła. Lubiła panią Newman, która uczyła ją poprzedniego roku, a teraz uczyła Michael'a. Nie lubiła dyrektorki, woźnego, czy Eric'a, jednego z przyjaciół jej starszego brata Max'a. Eric przestał przychodzić, gdyż czuł się niekomfortowo przy Mackie. Eric wydawał się idealnie miłym chłopcem dla Chelsea, jednak odczuwała głęboką rezerwę wobec pani Newman. Mackie pociągnęła za rękę matki i wyprowadziła ją z dziennej opieki. Podczas gdy Chelsea zapinała Michael'a, Mackie zapięła się sama. Mackie zapinała się sama odkąd była w stanie sięgnąć zapięcia. 'Niezależna' było niedopowiedzeniem, pomyślała smutno Chelsea. Mackie odziedziczyła to po mamie wraz z naturą zarządcy. Obie te cechy dobrze służyły Chelsea w sektorze biznesowym, ale prawdopodobnie

Strona 14 zapewnią, że nie będzie to jedyny raz, gdy nowa nauczycielka będzie miała kłopoty z Mackie. A skoro już o tym mowa... - Co się stało? - zapytała Chelsea swoją córkę. Potarła skronie, gdyż zaczynała odczuwać ból. - Dlaczego nauczycielka cię ukarała? Mackie spojrzała na nią z zadumaną miną. Swojemu ojcu, Mackie powiedziałaby całkowitą, szczerą prawdę, gdyby zapytał. Ale rzadko to robił, będąc bardziej zainteresowanym tym, jak poradziła sobie w danej sytuacji, niż szczegółami incydentu. Czy postąpiła właściwie? Czy mogła wybrać inną drogę, która poprowadziłaby do lepszych rezultatów? To były rzeczy, które dla Kage'a były ważne. Chelsea, z drugiej strony, otrzyma to, co Mackie myślała, że jej mama musiała usłyszeć. Nie dlatego, że Mackie próbowała uniknąć kłopotów, ale dlatego, jak wierzyła Chelsea, że Mackie bardzo starała się oszczędzić swojej mamie ciężarów bólu i smutku. Mackie martwiła swoją matkę. Obaj chłopcy, Max i Michael byli radośni, o zdrowych duszach. Mackie urodziła się poważna i spostrzegawcza, stuletnia dusza w ciele pięciolatki. Miała momenty lekkości, ale jej zwykłym stanem była ostrożność. Kage mówił, że jego córka miała duszę wojowniczki. - Dziewczyna, z którą miałam się podzielić kredkami była chindi - powiedziała wreszcie Mackie, co nie miało sensu. Chelsea była dość pewna, nawet ze swoją niewielką znajomością języka Navajo, że chindi są złymi

duchami zmarłych. - Ale nie chindi - dodała Mackie, jeszcze bardziej niezrozumiale. - Nie powinnaś mówić chindi - powiedział tragicznie Michael. - Anali Hastiin mówi, że złe rzeczy ci się przydarzą. - Okay - powiedziała Chelsea, nagle zrzędliwa próbowaniem zrozumienia, co zaszło w żłobku. Kage mógł porozmawiać o tym z Mackie, kiedy wróci do domu. Był luty i zazwyczaj o tej porze padał deszcz, ale dzisiaj niebo było błękitne, a słońce świeciło jasno rażąc jej oczy wraz z rosnącym bólem głowy. Strona 15 Chelsea nie miała w samochodzie tabletek przeciwbólowych, więc musiała wrócić do domu, by znaleźć ukojenie. Jakiekolwiek ukojenie od wszystkiego. - Myślę, że będę musiała porozmawiać z waszym dziadkiem o tym, czego was uczy - powiedziała. - Nie Dziadek - powiedziała Mackie. - Anali Hastiin. Anali Hastiin oznaczało dziadka. Ale używali określenia Navajo jedynie dla pradziadka Mackie, Hosteena. Dobrze - powiedziała Chelsea. - Będę musiała porozmawiać z Anali Hastiin o tym, co jest odpowiednie do dyskutowania z pięciolatką, a co nie. - Zamknęła tylne drzwi z nieco większą ilością siły niż to konieczne

i zaczęła wracać do domu. - Jak do tej pory podczas podróży - powiedziała Anna z cierpkim rozbawieniem, które dobrze się niosło przez słuchawki Charles'a - rozmawialiśmy o obecnych trendach na rynku i dlaczego są dla nas dobre, a złe dla innych ludzi. Omówiliśmy problemy z użyciem taktyk militarnych w typowych policyjnych problemach. Rozmawialiśmy o pozwoleniu literackim używanym podczas filmowania klasycznych powieści fantastycznych i jakie wyniki są miłe, a jakie okropne. Zgodziliśmy się, że się nie zgadzamy, nawet jeśli mam rację. Nie omówiliśmy tematu, który naprawdę musimy omówić, kochany. Moja mama mówiła, że nikt nie jest tak uparty jak Latham i ja ci to udowodnię. Mamy czas. Więc poruszyła inny temat, na który nie chciał rozmawiać. - Jesteś gotów mi powiedzieć dokąd lecimy? Charles uśmiechnął się lekko. Sapnęła w rozbawieniu. - Próbuję tylko zdecydować, czy chodzi tu o mój prezent urodzinowy czy o robotę. - Chodziło o prezent, była pewna. Jej urodziny wypadały za dwa tygodnie, ale Charles nigdy nie żartował, jeśli chodziło o zadanie przyznane przez ojca. - Okay - powiedział jej Charles na zgodę, więc żartobliwie stuknęła

go w ramię. Strona 16 - Ostrożnie - powiedział, lekko chwiejąc skrzydłami samolotu. - Możemy się rozbić, jeśli dalej będziesz bić pilota. - Hmm - powiedziała, niezmartwiona. Kiedy Charles coś robił, robił to dobrze. - Dokąd zmierzamy? Poza Arizoną. - Już jej powiedział, że lecą do Arizony, gdzieś pomiędzy dyskusją o robocie policji i tej o filmach. - Arizona to bardzo duży stan. - Scottsdale - powiedział. Zmarszczyła na niego brwi. Wiedziała tylko jedną rzecz o Scottsdale. - Będziemy grać w golfa? - Jej ojciec grał w golfa podczas swoich nielicznych wakacji. - Nie, będziemy robić tą drugą rzecz, z której Scottsdale jest znane. - Pojedziemy do resortu pobyć trochę z celebrytami? - powiedziała wątpliwie. - Jedziemy znaleźć ci konia. - Jinx to mój koń - powiedziała natychmiast. Jinx to mieszaniec, który był, jak powiedział Charles, prawdopodobnie tylko w jednej czwartej koniem. Wszedł w posiadanie starzejącego się wałacha na otwartej aukcji, przebijając rzeźnika. Anna nauczyła się na nim jeździć.

- Nie - powiedział delikatnie Charles. - Jinx jest świetną niańką, ale już go nie potrzebujesz. Jest dobrym koniem do nauki jazdy, ale jest leniwy. Nie lubi długich jazd czy bycia proszonym o przyspieszenie. Potrzebujesz innego konia. Mam w głowie dla niego dobry dom. Będzie nosił dzieci bardzo powoli: będzie zachwycony. - Nie ma koni, które spodobałyby mi się w Montanie? Uśmiechnął się. - Mam starego przyjaciela, który hoduje araby. Rozmawiałem z nim przez telefon i przyszły mi na myśl twoje urodziny, oraz że nadszedł czas, byś dostała innego konia do jazdy. Anna usiadła prosto. Arab. Obrazy z Czarnego rumaka zatańczyły jej przed oczami. Nie mogła powstrzymać szczęśliwego westchnienia. Strona 17 - Lubię Jinx'a - powiedziała. - Wiem, że go lubisz - powiedział Charles - a on lubi ciebie. - Jest piękny - powiedziała. - Owszem - zgodził się Charles. - Spojrzy również, jak siodłasz innego konia z westchnieniem ulgi i wróci do snu. - Araby wyglądają jak konie na karuzelach - powiedziała Anna, wciąż czując się jakby zdradzała życzliwego wałacha, który tyle ją nauczył. Charles roześmiał się - To prawda. Araby mogą ci nie pasować; nie wszystkim pasują. Są jak koty: próżne, piękne i inteligentne. Ale radzisz

sobie dość dobrze z Asilem, który również jest próżny, piękny i inteligentny. Jednak, jeśli nie będą mieli dla ciebie dobrego konia tutaj, możemy znaleźć jakiegoś bliżej domu, który będzie ci pasował. - Okay - powiedziała Anna, ale w sercu ujeżdżała w galopie czarnego rumaka bez siodła i uzdy na opuszczonej wyspie. Charles musiał usłyszeć to w jej głosie, gdyż się uśmiechnął. Wtedy zrozumiała coś - czego od razu nie zauważyła, gdyż rozkojarzyła ją część o koniu - co przykuło jej uwagę. 'Stary przyjaciel' powiedział. Charles nie miał wielu przyjaciół. Znajomych, tak, ale nie przyjaciół - i był bardzo ostrożny ze słowami, których używał. Ludzi, z którymi był blisko, można było policzyć na palcach jednej ręki - Anna; jego brat, Samuel; jego ojciec. Prawdopodobnie Mercy, zmiennokształtny kojot, wychowana przez jego stado, również się zaliczała. Ale to wszystko. Charles miał prawie dwieście lat i bardzo niewielu ludzi, których kochał. - Opowiedz mi - powiedziała - o tym starym przyjacielu. Przez chwilę jego twarz zamarła i jej żołądek się zacisnął. - Joseph Sani jest najlepszym jeźdźcem, jakiego widziałem lub o jakim słyszałem - powiedział powoli Charles. - Jest szaleńcem bez instynktu samozachowawczego. - Większość ludzi nie usłyszałaby na wpół rozpaczliwej admiracji w głosie Charles'a. - Im bardziej sytuacja jest niebezpieczna, tym bardziej prawdopodobne, że Joseph rzuci się w sam jej środek. Widzi ludzi - aż w głąb ich dusz - a i tak ich lubi. - Troszczy się o mnie przeszło