Raven_Heros

  • Dokumenty474
  • Odsłony394 723
  • Obserwuję354
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań247 252

Bevelstoke 01 - Sekretny pamietnik Mirandy Cheever - Julia Quinn

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :680.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Bevelstoke 01 - Sekretny pamietnik Mirandy Cheever - Julia Quinn.pdf

Raven_Heros EBooki Julia Quinn Bevelstoke
Użytkownik Raven_Heros wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 199 stron)

Julia Quinn Sekretny pamiętnik Mirandy Cheever Tytuł oryginału: The Secret Diaries of Miss Miranda Cheever Przekład: Agnieszka Dębska

Dla wszystkich, dzięki którym kupiłam swój pierwszy komputer, Mac SE. A także dla Paula, choć nie dotrzymał obietnicy, że przerobi wspomniany komputer na akwarium. Prolog Miranda Cheever nie zapowiadała się na piękność. Jej oczy i włosy miały pospolity brązowy kolor; mimo niezwykle długich nóg nie potrafiła stąpać z wdziękiem. Matka nieraz mawiała, że chodzi jak na szczudłach. Niestety ludzie z jej środowiska przywiązywali ogromną wagę do wyglądu. A Miranda, chociaż miała tylko dziesięć lat, wiedziała już, że pod tym względem uchodzi za znacznie gorszą od większości dziewczynek. Dzieciom zazwyczaj uświadamiają to ich rówieśnicy. Taki właśnie przykry incydent zdarzył się na przyjęciu urodzinowym, kiedy bliźnięta Olivia i Winston Bevelstake, dzieci hrabiostwa Rudland, kończyły jedenaście lat. Dom Mirandy znajdował się niedaleko Haverbreaks, starej siedziby Rudlandów położonej pod Ambleside w hrabstwie Cumberland. Dziewczynka pobierała nauki razem z Olivia i Winstonem, kiedy przebywali w swojej re- zydencji. Ta trójka stała się nierozłączna i z rzadka tylko zdarzało im się bawić z innymi dziećmi. Tym bardziej że najbliżsi sąsiedzi mieszkali dobrą godzinę jazdy od nich. Jednakże kilka razy do roku, zazwyczaj z okazji urodzin, organizowano przyjęcie, na które zapraszano dzieci okolicznej arystokracji i ziemiaństwa. Tamtego pamiętnego dnia lady Rudland jęknęła w sposób zgoła nieprzystojący damie, gdy osiemnaścioro smarkaczy nanosiło pokłady błota do jej bawialni, gdyż ogrodowe party przerwał nagle deszcz. – Masz błoto na policzku, Livvy. – Miranda sięgnęła po chusteczkę, żeby zetrzeć brud. – Lepiej pójdę do łazienki – westchnęła dramatycznie Olivia. – Zanim mama to zobaczy. Znów będzie narzekać. Nie znoszę tego. – Zobaczysz, że nie zwróci uwagi. Tyle błota na dywanie... – Miranda zerknęła na Williama Evansa, który z dzikim okrzykiem rzucił się właśnie na sofę – i na meblach – dokończyła z kwaśnym uśmiechem. – Wszystko jedno, lepiej, żebym się umyła. – Olivia wyśliznęła się z pokoju. Miranda przez chwilę spoglądała na pozostałe dzieci, zadowalając się, jak zwykle, rolą obserwatora. Nagle spostrzegła, że ktoś do niej podchodzi.

– Co podarowałaś Olivii na urodziny? Odwróciła się. Koło niej stanęła Fiona Bennet, wystrojona w białą sukienkę z różową szarfą. – Książkę. Olivia lubi czytać. A ty? Fiona trzymała w rękach kolorowe pudełeczko, obwiązane srebrnym sznurkiem. – Wstążki. Jedwabne, atłasowe, nawet aksamitne. Chcesz zobaczyć? – Są zapakowane. Fiona wzruszyła ramionami. – Och, wystarczy ostrożnie rozwiązać supeł. Robię tak w każde święta. – Pociągnęła za sznureczek i uniosła wieczko. Mirandzie zaparło dech. Na czarnym welwecie leżały co najmniej dwa tuziny wstążek, każda ślicznie zawiązana na kokardkę. – Wspaniałe! Mogę jedną wyjąć? Fiona skrzywiła się niezadowolona. – Mam czyste ręce. – Miranda wyciągnęła przed siebie dłonie. – No, dobrze. Dziewczynka sięgnęła po fiołkową kokardę. Poczuła pod palcami śliską miękkość atłasu. Kokieteryjnie przyłożyła wstążeczkę do włosów. – Jak ci się podobam? Fiona przewróciła oczami. – Och, tylko nie tę, Mirando! Przecież każdy wie, że fiołkowe wstążki pasują do jasnych włosów. Przy brązowych po prostu nikną. To nie dla ciebie. Miranda odłożyła kokardę na miejsce. – A jaki kolor pasuje do brązowych? Moja mama ma ciemne włosy i nosi zielone wstążki. – A moja mama mówi, że zielone najlepiej wyglądają przy jasnych włosach. Zresztą wszystko najbardziej pasuje do jasnych. Miranda rozzłościła się nagle. – A które ty będziesz nosić? Przecież też masz brązowe włosy. – Wcale nie! – prychnęła Fiona z irytacją. – Ależ tak! – Nie! Miranda zrobiła krok do tyłu. – Lepiej przejrzyj się w lustrze, jak wrócisz do domu. Twoje włosy wcale nie są jasne. Fiona zatrzasnęła głośno wieczko pudełka. – Ale kiedyś były, a twoje nigdy! Moja mama mówi, że mam włosy w kolorze ciemny blond. To lepsze niż ciemnobrązowe, jak u ciebie. – Ciemnobrązowe wcale nie są brzydkie! – zaprotestowała Miranda. Pomyślała jednak, że większość dorosłych byłaby innego zdania.

– No i – dodała jadowicie Fiona – masz takie duże usta! Dłoń Mirandy powędrowała do warg. Wiedziała, że nie jest tak ładna jak inne dziewczynki, ale nigdy nie przyglądała się swoim ustom. Spojrzała na złośliwie uśmiechniętą Fionę. – A ty masz pełno piegów! Fiona drgnęła tak gwałtownie, jakby ktoś uderzył ją w twarz. – Zbledną, nim skończę osiemnaście lat. Moja mama co wieczór smaruje je sokiem z cytryny. Za to ty jesteś brzydka i nic ci nie pomoże! – Wcale nie jest brzydka! Odwróciły się ku Olivii, która właśnie wróciła z łazienki. – Wiem, że ją lubisz – wycedziła Fiona – bo blisko mieszka i razem się uczycie. Ale Miranda nie jest ładna. Mama mówi, że nigdy nie znajdzie męża. Błękitne oczy Olivii błysnęły niebezpiecznie. Jedyna córka lorda Rudlanda zawsze była wierna swoim przyjaciołom. – Miranda dostanie lepszego męża niż ty! Ma ojca baroneta, a twój jest tylko zwykłym panem Bennetem! – Dużo mu z tego przyjdzie, skoro nie ma ani grosza – Fiona powtórzyła to, co zapewne usłyszała w domu. – I Miranda także! – Zamknij się! Ty głupia krowo! – wybuchnęła Olivia, tupiąc nogą. – To moje urodzinowe przyjęcie, a ty jesteś niemiła. Wynoś się stąd! Fiona się przestraszyła. A jeśli Olivia się na nią obrazi? To córka najwyżej postawionych ludzi w okolicy. Rodzice zawsze jej to powtarzali. – Przepraszam – bąknęła. – Przeproś Mirandę. – Przepraszam, Mirando. Miranda milczała, dopóki Olivia nie trąciła jej nogą. – Przyjmuję twoje przeprosiny – mruknęła niechętnie. Fiona wycofała się pośpiesznie. – Nie mogę uwierzyć, że nazwałaś ją głupią krową – wyszeptała Miranda. – Chciałam ci pomóc. – Dałabym sobie radę. No i nie mówiłam tak głośno. – Mama uważa, że nie mam ani krzty zdrowego rozsądku i jestem popędliwa – westchnęła Olivia. – No bo nie masz. – Mirando! – I tak cię lubię. – A ja ciebie. Nie przejmuj się Fioną. Gdy będziesz dorosła, wyjdziesz za Winstona, a wtedy zostaniemy siostrami. Miranda z powątpiewaniem spojrzała na brata Olivii, który zazwyczaj ciągnął ją za włosy.

– Nie wiem, czy bym chciała – odparła niepewnie. – Bzdura. To byłoby wspaniałe. Wiesz, że Winston zrobił Fionie dziurę w sukience! Miranda uśmiechnęła się szeroko. – No, chodź. – Olivia chwyciła ją za rękę. – Rozpakujemy prezenty. Obiecuję, że przy twoim najgłośniej jęknę z radości! Poszły do pokoju Olivii. Na szczęście poradziły sobie z prezentami do czwartej. O tej porze dzieci miały już wracać do siebie. Po żadne z nich nie przyjechała służba, bo zaproszenie do Haverbreaks było okazją, żeby ich rodzice mogli pokazać się u hrabiostwa. Prócz rodziców Mirandy, rzecz jasna. O piątej wciąż jeszcze siedziała w bawialni, podziwiając wraz z Olivią prezenty. – Nie rozumiem, co się mogło stać z twoimi rodzicami – powiedziała lady Rudland. – Mama pojechała do Szkocji w odwiedziny do babci, a tata pewnie o mnie zapomniał. Często mu się to zdarza, kiedy pracuje nad jakimś manuskryptem. Tłumaczy z greckiego. – Wiem. – Mama Olivii się uśmiechnęła. – Ze starogreckiego. – Och, wiem! – Lady Rudland westchnęła. Dla Ruperta Cheevera nie istniało nic ważniejszego od jego pasji. – Nie musisz przecież wrócić do domu. – Odprowadzę ją – ofiarowała się Olivia. – Ty i Winston powinniście przejrzeć prezenty i napisać podziękowania. Jeśli nie zrobicie tego dzisiaj, zapomnicie, co od kogo dostaliście. – Przecież nie możesz odesłać Mirandy ze służącym. Nie miałaby z kim rozmawiać po drodze. – Ależ ja mogę rozmawiać ze służbą. Zawsze tak robię. – Nasi służący – szepnęła Olivia – zawsze patrzą na mnie z góry. – Bo zwykle na to zasługujesz. – Lady Rudland dała córce delikatnego klapsa. – A może odprowadzi cię Nigel? – Nigel! – jęknęła Olivia. – Mirando, ty to masz szczęście! Miranda uniosła brwi. Nigdy jeszcze nie spotkała starszego brata Olivii. – Bardzo dobrze. Będę mogła go poznać. Tyle mi o nim mówiłaś. – Nie znasz go? – zdziwiła się lady Rudland. – Przecież zawsze przyjeżdża do domu na Gwiazdkę. A prawda, ty wtedy bywasz w Szkocji. Zagroziłam, że zabronię mu powrotu, jeśli nie pojawi się na urodzinach bliźniąt, ale on nie chciał uczestniczyć w przyjęciu ze strachu, że któraś z matek zacznie go swatać ze swoją dziesięcioletnią córką! – Nigel ma dziewiętnaście lat i wszyscy uważają go za świetną partię – wtrąciła Olivia. – Ma tytuł wicehrabiego i do tego jest bardzo przystojny. Wyraźnie podobny do mnie.

– Olivio! – upomniała ją matka. – Ależ tak, mamo. Byłabym bardzo przystojna, gdybym była chłopcem. – Całkiem ładnie wyglądasz jako dziewczynka, Livvy. – Miranda spojrzała na jasne loki przyjaciółki z odrobiną zazdrości. – I ty też. Weź sobie jedną ze wstążek od Fiony. Nie muszę mieć ich aż tyle. Miranda się uśmiechnęła, słysząc to kłamstwo. Olivia była wspaniałą przyjaciółką! Spojrzała na kokardy i, jakby na złość Fionie, wybrała właśnie fiołkową. – Dziękuję ci. Założę ją na poniedziałkowe lekcje. – Wołałaś mnie, mamo? Miranda odwróciła się ku drzwiom i zamarła. Stał w nich najpiękniejszy młodzieniec, jakiego kiedykolwiek widziała. Olivia mówiła, że brat ma dziewiętnaście lat. Mirandzie wydawało się, że jest dorosły. Był wysoki, miał szerokie ramiona, a w jego włosach – ciemniejszych niż u Olivii – zauważyła jaśniejsze pasemka. Ale najbardziej zachwyciły ją jego oczy, równie błękitne jak u siostry. I z takimi samymi figlarnymi błyskami. Matka Mirandy zawsze mawiała, że człowieka można poznać po oczach. – Nigel, czy mógłbyś odwieźć Mirandę? Jej ojca coś musiało zatrzymać w domu. Miranda zauważyła, że skrzywił się wyraźnie, słysząc swoje imię. – Oczywiście. Olivio, czy przyjęcie się udało? – Było wspaniale! – A gdzie Winston? – Bawi się szablą, którą dostał od Billy'ego Evansa. – Mam nadzieję, że nieprawdziwą? – Na całe szczęście! – przerwała mu lady Rudland. – W porządku, Mirando, możesz jechać. Twój płaszcz jest chyba w pokoju obok? – Zniknęła w drzwiach i po chwili wróciła z wyświechtanym brązowym płaszczykiem. – Jedziemy. – Olśniewający młodzieniec podał rękę Mirandzie. Włożyła płaszcz i wyciągnęła ku niemu dłoń. To było coś cudownego. – Zobaczymy się w poniedziałek! – zawołała w ślad za nią Olivia. – I nie przejmuj się tą głupią Fioną! – Olivio! – Fiona jest naprawdę głupia, mamo. Nigdy więcej jej nie zaproszę. Miranda pozwoliła, by brat Olivii prowadził ją przez hol. Głosy Olivii i jej matki ucichły w oddali. – Dziękuję za pomoc, Nigel. Znowu się skrzywił. – Bardzo przepraszam – dodała pośpiesznie. – Powinnam była powiedzieć „milordzie", prawda? Tylko że Olivia i Winston zawsze mówią o tobie po imieniu, więc... – Spuściła oczy. Ale się wygłupiła!

Młodzieniec się zatrzymał i nachylił, żeby spojrzeć jej w twarz. – Nie martw się tym „milordem", Mirando. Zdumiała się. – Nie cierpię mojego imienia – wyjaśnił. – W takim razie jak mam się do ciebie zwracać? Wciąż się krzywisz, kiedy twoja mama mówi „Nigel". Na jej buzi malowała się śmiertelna powaga. Wzruszyło go to. Była tylko małą dziewczynką, ale jej brązowe oczy miały w sobie coś bardzo pociągającego. – No to jak mam mówić? – powtórzyła. – Turner – odparł szczerze. Wydawało się, że zdziwiło ją to niezmiernie. Stała bez słowa, jedynie z błyskiem w swoich wielkich oczach. – Trochę dziwne imię, ale mnie się podoba – powiedziała w końcu. – Dużo lepsze niż Nigel, nie sądzisz? – Sam je wymyśliłeś? Słyszałam, że ludzie czasem tak robią. Pewnie wielu wolałoby mieć inne imię niż to, które noszą. – A jakie ty byś sobie wybrała? – Nie wiem, ale nie Mirandę. Coś bardziej zwyczajnego. Wszyscy myślą, że Miranda musi być kimś niezwykłym, i są mną rozczarowani. – Nonsens, jesteś idealną Mirandą. – Dziękuję, Turnerze – uśmiechnęła się uradowana. – Mogę cię tak nazywać? – Oczywiście. Nie wymyśliłem tego, to po prostu mój tytuł. Wicehrabia Turner. W Eton używam go zamiast Nigela. – Pasuje do ciebie. – Dziękuję – odparł serio, jakby przejmując jej poważny ton. – No, czas w drogę – dodał, wyciągając ku niej rękę. Miranda szybko przełożyła wstążkę z prawej dłoni do lewej. – Co to takiego? – Kokarda. Fiona Bennet podarowała Olivii dwa tuziny wstążek. Twoja siostra pozwoliła mi wziąć sobie jedną. Oczy Turnera się zwęziły. Wyglądał teraz zupełnie jak Olivia, kiedy mówiła: „I nie przejmuj się tą głupią Fioną". Wyjął kokardę z jej ręki. – Wstążki należy nosić we włosach. – Nie pasuje do sukienki – zaprotestowała słabo, gdy przewiązywał wstążką jej loki. – Jak wyglądam? – spytała cichutko. – Po prostu nadzwyczajnie. – Naprawdę? – Naprawdę. Zawsze uważałem, że fiołkowe wstążki pasują do ciemnych włosów. Właśnie wtedy Miranda się w nim zakochała. Zapomniała podziękować za

komplement. – Możemy już ruszać? – spytał. Skinęła głową. Nie potrafiła wykrztusić słowa. Poszli do stajni. – Chyba pojedziemy konno – powiedział. – Jest zbyt ładnie na powóz. Miranda znów skinęła głową. Rzeczywiście było bardzo ciepło jak na marzec. – Mogłabyś wziąć kucyka Olivii. Z pewnością nie będzie się gniewać. – Livvy nie ma kucyka – Miranda wreszcie zdołała się odezwać – tylko klacz. Ja też mam klacz. Nie jesteśmy już małe. Turner stłumił śmiech. – Przepraszam, masz rację. Po kilku minutach konie osiodłano i wyruszyli ku domostwu Cheeverów, odległemu o kwadrans jazdy. Miranda milczała. Była szczęśliwa i nie miała ochoty na rozmowę. – Dobrze się bawiłaś na przyjęciu? – Nie do końca. – Dlaczego? Zobaczył, że wargi jej zadrżały. Najwyraźniej nie chciała o tym opowiadać. – No... – przygryzła wargę – jedna z dziewczynek powiedziała mi coś przykrego. – Doprawdy? – Nie miał zamiaru być natrętny, nie wypytywał więc jej o szczegóły. I dobrze zrobił, po chwili odparła równie szczerze, jak uczyniłaby to jego siostra: – Olivia powiedziała, że Fiona Bennet jest głupia, a ja się wcale tym nie martwię. Turnerowi udało się zachować poważną minę. – Ja też, skoro Fiona była dla ciebie nieuprzejma. – Wiem, że nie jestem ładna! – wybuchnęła Miranda – Ale ona nie powinna mówić mi o tym, nie dbając, co sobie pomyślę! Turner patrzył na nią przez chwilę, nie wiedząc, jak ją pocieszyć. Prawda, że nie była pięknością, nie uwierzyłaby więc, gdyby ją o tym zapewnił. Ale nie była też brzydka. Po prostu... wyglądała niezbyt korzystnie. Z kłopotu wybawiły go następne słowa Mirandy. – To przez te brązowe włosy. Uniósł brwi ze zdziwienia. – Nikomu się nie podobają – wyjaśniła. – I brązowe oczy także. Jestem za chuda i mam długą twarz, w dodatku bladą. – No cóż, to prawda... – Miranda spojrzała na niego żałośnie – że masz brązowe włosy i oczy. Nie można temu zaprzeczyć. – Przechylił głowę, udając, że przygląda się jej uważnie. – Jesteś raczej szczupła i rzeczywiście masz dosyć bladą,

pociągłą twarz... Mirandzie drgnęły wargi i Turner przestał się z nią droczyć. – ...Tylko że ja, widzisz, wolę właśnie takie włosy i oczy. – Kłamiesz. – Nie. Zawsze lubiłem kobiety szczupłe i blade, z brązowymi włosami i oczami. Miranda spojrzała na niego podejrzliwie. – I z pociągłymi twarzami? – Hm, nie zastanawiałem się nad tym, ale z pewnością takie twarze bardziej mi się podobają. – Fiona mówiła, że mam za duże usta – dodała Miranda, wręcz wyzywająco. Turner musiał znów stłumić śmiech. – Nigdy przedtem tego nie zauważyłam. – Ależ nie są wcale zbyt duże. – Mówisz tak, żebym się przestała martwić. – Miranda spojrzała na niego gniewnie. – Owszem, nie chcę, żebyś się zamartwiała, ale nie dlatego to powiedziałem. Kiedy Fiona Bennet znów zacznie ci dokuczać, powiedz, że się myli. Nie masz dużych ust, tylko pełne wargi. – Co to za różnica? – Cóż. – Westchnął. – Duże usta nie są atrakcyjne, a pełne wargi, owszem. – Och! – Miranda wydawała się zadowolona. – Fiona ma cienkie wargi. – Pełne wargi są o całe niebo lepsze niż cienkie – powiedział z naciskiem. Polubił tę małą. – Dlaczego? Turner postanowił zignorować reguły, które mu wpajano. – Bo są lepsze do całowania. Miranda poróżowiała, a potem się uśmiechnęła. – Naprawdę? Turner poczuł się nagle bardzo zadowolony z siebie. – Wiesz co? Powinienem poczekać, aż podrośniesz. – Od razu pożałował tych słów. Z pewnością Miranda spyta go, co dokładnie miał na myśli, a on nie potrafi tego wyjaśnić. Przechyliła tylko głowę na bok, jakby zastanawiając się nad tym, co powiedział. – Chyba masz rację – odparła w końcu. – Spójrz tylko na moje nogi. Odkaszlnął głośno, żeby zamaskować śmiech. – Co chcesz przez to powiedzieć? – Są takie długie. Mama zawsze mówi, że mam nogi aż po szyję. – Uważam, że zaczynają się w odpowiednim miejscu.

– To była metafora – zachichotała. Miała bogate słownictwo jak na dziesięciolatkę. – Wcale do mnie nie pasują. Pewnie dlatego nie umiem tańczyć – wyjaśniła. – Zawsze następuję Olivii na palce! – Dlaczego? – Uczymy się tańca razem – wyjaśniła. – A gdyby nogi pasowały do reszty mojego ciała, nie byłabym taka niezręczna. Myślę, że masz rację. Muszę trochę podrosnąć. – Świetnie – odparł zadowolony, że udało mu się powiedzieć dokładnie to, co trzeba. – Chyba już dojeżdżamy? Miranda spojrzała na szary kamienny dom, stojący tuż nad jednym z wielu strumieni, które łączyły ze sobą jeziora. W drzwi wchodziło się prosto z mostku. – Dziękuję za towarzystwo. Obiecuję, że nigdy nie powiem do ciebie „Nigelu". – A uszczypniesz Olivię, gdyby tak mówiła? Miranda zachichotała i zakryła usta dłonią, ale kiwnęła głową. Turner zeskoczył z konia i pomógł jej zsiąść. – Wiesz, co powinnaś robić. Mirando? – spytał nagle. – Prowadzić pamiętnik. Zamrugała ze zdziwienia. – Dlaczego? Kto miałby go czytać? – Nikt prócz ciebie samej. No, może kiedyś twoje wnuki. Znów przechyliła głowę na bok. – A jeśli ich nie będę miała? Turner przeczesał dłonią włosy. – Za dużo pytań zadajesz, moja miła. – No, ale jeżeli nie będę mieć wnuków? Boże, ależ była uparta! – Może kiedyś staniesz się sławna i dzieci będą się o tobie uczyć w szkole. Jeśli nie napiszesz pamiętnika, skąd się dowiedzą, jaka byłaś naprawdę? Miranda spojrzała na niego z powątpiewaniem. – Chcesz wiedzieć, dlaczego uważam, że powinnaś prowadzić pamiętnik? – spytał. Skinęła głową bez słowa. – Bo kiedy podrośniesz i dojrzejesz, staniesz się piękną kobietą. A wtedy zajrzysz do pamiętnika i zrozumiesz, jak głupie są dziewczynki w rodzaju Fiony Bennet. I rozbawi cię to, co matka mówiła o twoich nogach. Może się uśmiechniesz na myśl o naszej dzisiejszej rozmowie. Miranda patrzyła na niego tak, jakby był jednym z greckich bogów, o których wiecznie czytał jej ojciec. – Wiesz co? Myślę, że Olivia jest bardzo szczęśliwa, mając takiego brata.

– A ja myślę, że jest bardzo szczęśliwa, mając taką przyjaciółkę. – Na pewno się wtedy uśmiechnę, Turnerze – szepnęła. Nachylił się i pocałował jej dłoń, jakby była najpiękniejszą damą w całym Londynie. – Wierzę ci, moja mała. – Skinął jej głową, zręcznie wskakując na konia. Miranda patrzyła za nim, dopóki nie zniknął w oddali. Stała w miejscu jeszcze długo potem. Późnym wieczorem weszła do gabinetu ojca. Ślęczał nad jakimś tekstem i nie widział, że wosk z przekrzywionej świecy kapie na biurko. – Tato, ile razy mam ci przypominać, żebyś uważał na świecę? – westchnęła i ją wyprostowała. – Och, nie widziałem tego. – I nie siedź przy jednej świeczce. Tu jest zbyt ciemno na czytanie. – Naprawdę? Nie zauważyłem. Czy nie powinnaś już być w łóżku? – Niania pozwoliła mi położyć się dzisiaj pół godziny później. – No dobrze, niech i tak będzie. – Ojciec znów pochylił się nad papierami. – Tato... – O co chodzi. Mirando? – Westchnął. – Czy masz jakiś zeszyt? Taki jak bruliony, z których przepisujesz tłumaczenia na czysto? – Chyba tak. – Wysunął dolną szufladę biurka i poszperał w niej. – O, jest jeden. Ale po co ci zeszyt? – Chcę prowadzić pamiętnik. – Doprawdy? Godny pochwały pomysł. – Dziękuję. Poproszę cię o drugi, gdy ten mi się skończy. – W porządku. Dobranoc, kochanie. Miranda przycisnęła zeszyt do piersi i poszła na górę do swojej sypialni. Wyjęła kałamarz, pióro i otworzyła pamiętnik na pierwszej stronie. Napisała u góry datę, a potem, po długim namyśle, nakreśliła jedno jedyne zdanie. Wystarczyło jednak za wszystkie inne. 2 marca 1810 Dzisiaj się zakochałam.

Rozdział 1 Nigiel Bevelstoke – lepiej znany wszystkim jako Turner – potrafił robić mnóstwo rzeczy. Znał łacinę i grekę. Umiał uwodzić kobiety po francusku i po włosku. Mógł trafić do ruchomego celu, jadąc na koniu, i dokładnie wiedział, ile wolno mu wypić, żeby nie narazić na szwank własnej godności. Potrafił fechtować się po mistrzowsku i recytować przy tym Szekspira lub Johna Donne'a. Krótko mówiąc, umiał robić wszystko to, co powinien umieć dżentelmen. Powiadano, że brylował w każdej dziedzinie. Podziwiano go i szanowano. Nie był jednak przygotowany na tę chwilę. Nigdy też bardziej nie czuł, że wszyscy na niego patrzą, gdy zbliżał się do grobu, by rzucić bryłkę ziemi na trumnę żony. – Tak nam przykro – mówili wszyscy – tak nam strasznie przykro. Tymczasem Turner – nie dbając o to, że Bóg gotów go ukarać – myślał jedynie: A mnie wcale! Ach, właściwie był niemalże wdzięczny Letycji. Kiedy się to zaczęło? Kiedy stracił swój honor. Licho wie, jak wielu ludzi się orientowało, że przyprawiała mu rogi. Przez cały czas. Stracił złudzenia. Teraz ledwie to sobie przypominał, ale kiedyś osądzał innych o wiele życzliwiej. Wierzył, że jeśli będzie ich traktował uczciwie i z szacunkiem, odpłacą mu tym samym. Ale to nie była prawda. Z rękami założonymi za plecy, szedł sztywno krok w krok za pastorem, który składał ciało Letycji do grobu. I miał świadomość, że tego pragnął. Że chciał się od niej w końcu uwolnić. I że nie chciał ani nie mógł jej opłakiwać. – Jakie to straszne – szepnął ktoś za nim. Skrzywił się z bólem. Nie, wcale nie straszne. Właściwie śmieszne! Podobnie jak to, że przez cały rok będzie chodził w czerni na znak żałoby po kobiecie, która wyszła za niego, bo nosiła w łonie cudze dziecko. I tak go opętała, tak omamiła, że nie mógł myśleć o niczym prócz tego, by ją posiąść. Mówiła, że go kocha i uśmiechała się niewinnie, kiedy wyznawał jej miłość i zaprzedawał duszę. Była jego marzeniem. A potem stała się koszmarem. Straciła to dziecko. Ojcem był jakiś włoski hrabia, przynajmniej tak mówiła.

Miał już żonę czy też nie mógł się z nią ożenić, może zresztą jedno i drugie. Turner gotów był jej przebaczyć. Każdy popełnia błędy. Lecz Letycja nie chciała jego miłości. Może władzy i satysfakcji z tego, że zniewoliła go swoim urokiem. Zastanawiał się, czy cieszyło ją, gdy wpadł w jej sieci. A może odczuwała tylko ulgę? Nie miała za wiele czasu. Trzy miesiące. A teraz była tu. Albo może tam? Sam nie wiedział, jak określić miejsce, gdzie się teraz znajdowała. Zresztą mogło to być gdziekolwiek. Żałował tylko, że spoczęła na jego ziemi, pomiędzy innymi Bevelstoke'ami, którzy zeszli z tego świata. Na kamiennej płycie wyryto jej imię i gdy po stu latach ktoś na nią spojrzy, pomyśli, że musiała być piękną kobietą i że to smutne, iż zmarła tak młodo. Spojrzał na młodego pastora. Niedawno objął parafię i zapewne wciąż jeszcze był przeświadczony, że może uczynić świat lepszym. – Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz – mówił kapłan, spoglądając na mężczyznę, którego miał za pogrążonego w żalu wdowca. To niby ja, pomyślał Turner cierpko. Ktoś stojący za nim, pociągnął nosem. A pastor, w którego błękitnych oczach widniało całkiem nieuzasadnione współczucie, ciągnął: – W nadziei zmartwychwstania... Dobry Boże! – I życia wiecznego. Pastor spojrzał na Turnera i nagle drgnął. Co właściwie wyczytał z jego twarzy? Chyba nic dobrego. Rozległo się chóralne: „Amen" i pogrzeb się skończył. Wszyscy wpatrywali się w pastora i Turnera, gdy duchowny ujął go za ręce ze słowami: – Będzie jej panu brakowało. – Nie! – odwarknął. – Nie mnie! Trudno wprost uwierzyć, że mógł powiedzieć coś podobnego. Miranda spojrzała na słowa, które właśnie napisała na czterdziestej drugiej stronicy swego trzynastego zeszytu. Po raz pierwszy od pamiętnego dnia sprzed dziesięciu lat nie wiedziała, co jeszcze zanotować. Nawet gdy zdarzały się jej nijakie dni (a najczęściej takie właśnie bywały), zawsze udawało jej się coś nagryzmolić. Wstałam. Ubrałam się. Zjadłam na śniadanie grzanki, jajka i bekon. Czytałam „Rozważną i romantyczną", książkę jakiejś nieznanej damy. Schowałam „Rozważną i romantyczną" przed tatą. Zjadłam na obiad kurczę, chleb i ser. Odmieniałam czasowniki francuskie.

Napisałam list do babci. Zjadłam na kolację pieczyste, ziemniaki i pitdding. Położyłam na stole tragedię (chodzi o książkę, nie o zdarzenie). Ojciec tego nie zauważył. Poszłam spać. Spałam. Śniłam o nim. A teraz, gdy zdarzyło się coś tak istotnego i doniosłego, jak nigdy przedtem, nie potrafiła napisać nic poza tym jednym zdaniem. – No cóż, Mirando – szepnęła, patrząc, jak atrament wysycha na czubku pióra. – Nie zdobędziesz sławy jako autorka pamiętników! – Co powiedziałaś? Miranda zamknęła gwałtownie zeszyt. Nie zauważyła, że do pokoju weszła Olivia. – Nic – odparła pośpiesznie. Olivia rzuciła się na łóżko. – Co za okropny dzień! Miranda przytaknęła, obracając się z krzesłem w jej stronę. – Cieszę się, że przyjechałaś. – Olivia westchnęła. – I jestem ci wdzięczna, że zostajesz na noc. – Jasne – odparła. Nie wyobrażała sobie, aby mogła opuścić Olivię w chwili, gdy ta najbardziej jej potrzebowała. – Co tam pisałaś? Miranda spojrzała na pamiętnik. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że zazdrośnie zakrywa rękami okładkę. – Nic takiego. Olivia spojrzała w sufit, ale szybko zwróciła wzrok ku przyjaciółce. – Nieprawda. – Niestety prawda. – Dlaczego „niestety"? Miranda zmrużyła oczy. Olivia zadała jej zupełnie proste pytanie, lecz odpowiedź wcale nie była taka oczywista. – Cóż – mruknęła. Spojrzała na pamiętnik, z którego zdjęła dłonie, jakby odpowiedź mogła w magiczny sposób pojawić się na okładce. – To wszystko, co mam. Wszystko, co mnie dotyczy. Olivia zerknęła podejrzliwie na brulion. – To zwykły zeszyt. – To moje życie. – A o mnie się zwykle mówi, że dramatyzuję – jęknęła Olivia.

– Mam na myśli co innego – odparła Miranda z pewnym zniecierpliwieniem – zapisuję tu wszystko, co się tylko zdarzy. Odkąd skończyłam dziesięć lat. – Wszystko? Miranda pomyślała o tych licznych dniach, gdy pilnie zapisywała, co jadła, i niewiele poza tym. – Tak, wszystko. – Nie potrafiłabym prowadzić pamiętnika. – Nie wątpię. Olivia przekręciła się na bok i wsparła głowę na dłoni. – Zbyt łatwo się ze mną zgadzasz. Miranda skwitowała to uśmiechem. Olivia położyła się z kolei na plecach. – Pewnie wspomnisz o tym, że mam kiepską pamięć? – Już to zrobiłam. – Naprawdę? – spytała Olivia, po chwili milczenia. – Napisałam, że łatwo się czymś nużysz. – Hm, to w gruncie rzeczy prawda – odparła przyjaciółka po krótkim namyśle. Miranda znów zerknęła na biurko, gdzie blask świecy odbijał się w kałamarzu. Poczuła się nagle zmęczona, lecz – na nieszczęście – nie śpiąca. Raczej znużona. I niespokojna. – Jestem wyczerpana – oświadczyła Olivia, wstając z łóżka. Miranda odwróciła dyskretnie głowę, gdy tamta wkładała nocną bieliznę. Służąca ułożyła ją wcześniej na pościeli. – Jak myślisz, jak długo Turner tu zostanie? – spytała Miranda, walcząc z chęcią, by ugryźć się w język. Nienawidziła się za to, że rozpaczliwie pragnie go ujrzeć, choćby przelotnie. Tak było od lat. Nawet gdy się żenił, siedziała w ławce kościelnej, patrząc na niego. I przez cały czas widziała, jak spogląda na żonę z tym samym oddaniem i zachwytem, jakie czuła we własnym sercu. Zawsze za nim tęskniła. Zawsze go kochała. Był kimś, kto sprawił, że uwierzyła w siebie. Nie wiedział, ile dla niej zrobił, i pewnie nigdy się tego nie dowie. Ani tego, że Miranda darzy go żarliwym uczuciem, które nigdy nie osłabnie. Olivia wsunęła się do łóżka. – Kładziesz się już? – spytała sennie. – Jeszcze nie. – Olivia nie mogła zasnąć, jeśli w pokoju paliła się świeca. Miranda nie potrafiła tego pojąć, jej nie przeszkadzał nawet ogień na kominku. Gdy Olivia chrząknęła znacząco i przewróciła oczami, podeszła i zdmuchnęła świeczkę. – Pójdę na chwilę do biblioteki – wyjaśniła, wkładając pamiętnik pod pachę. – Dziękuję... – wymruczała jeszcze Olivia.

Gdy Miranda, otulona szlafrokiem, podeszła ku drzwiom, przyjaciółka już spała. Miranda przycisnęła brodą pamiętnik do piersi, żeby zawiązać pasek. Nieraz już nocowała u Olivii, ale nie chciała błądzić po ciemku w cudzym domu, ubrana w samą koszulę. Noc była ciemna, choć księżyc rzucał ledwie odrobinę światła przez okna. Mimo to zdołała dotrzeć do biblioteki. Olivia zawsze usypiała wcześniej od niej, bo – jak mawiała – Mirandzie zbyt wiele myśli tłukło się po głowie. Zazwyczaj Miranda zabierała ze sobą pamiętnik i wędrowała z nim do biblioteki, żeby pisać. Mogłaby poprosić o osobną sypialnię. Problem w tym, że matka Olivii uważała za ekstrawagancję ogrzewanie dwóch pokojów zamiast jednego. Nie przeszkadzało jej to. W gruncie rzeczy cieszyła się, że nie sypia sama. We własnym domu miała zbyt wiele spokoju. Ukochana matka zmarła prawie rok wcześniej. Podczas żałoby ojciec jeszcze bardziej zamknął się w sobie i skoncentrował na bezcennych manuskryptach. Córka musiała sama troszczyć się o siebie. Zwróciła się wtedy ku Bevelstoke'om, którzy przyjęli ją bardzo serdecznie. Olivia nosiła nawet przez trzy miesiące żałobę. – Gdyby umarła mi kuzynka – powiedziała na pogrzebie – musiałabym zrobić to samo. A ja kochałam twoją matkę dużo bardziej niż kuzynki. Miranda była tym wzruszona, mimo że słowa Olivii powinny ją były zaszokować. – Chyba znasz moje kuzynki? – Przyjaciółka westchnęła. I obydwie się zaśmiały. Miranda śmiała się na pogrzebie własnej matki! Później pojęła, że Olivia dała jej najcenniejszy dar, na jaki było ją stać. – Bardzo cię lubię, Livvy – powiedziała wtedy. Olivia ujęła ją za rękę, nachylając się ku niej. – Wiem – powiedziała półgłosem. – Ja ciebie też. – Potem wyprostowała się i była już taka jak zawsze. – Bez ciebie zachowywałabym się niemożliwie. Mama nieraz mówi, że tylko twoja obecność sprawia, że nie obrażam wszystkich wokół. Zapewne z tego właśnie powodu lady Rudland postanowiła wspierać Mirandę podczas londyńskiego sezonu. Ojciec – przeczytawszy list, który dostał od niej w tej sprawie – odetchnął z ulgą i szybko wyłożył odpowiednią kwotę. Sir Rupert Cheever nie był co prawda wyjątkowo bogaty, ale miał dość środków, żeby opłacić jedynej córce sezon w Londynie. Nie starczyło mu natomiast cierpliwości, by ją tam zawieźć. A prawdę mówiąc, nie obchodziło go to wcale. Debiut obydwu dziewcząt opóźnił się o rok, bo Miranda nosiła żałobę po matce. Lady Rudland postanowiła, że Olivia też poczeka. Dwadzieścia lat to prawie tyle samo, co dziewiętnaście. Prawdę mówiąc, nikt się też nie martwił, czy Olivia zrobi dobrą partię. Z jej prezencją, żywym usposobieniem i – co sama podkreślała – solidnym posagiem musiała odnieść sukces.

Śmierć Letycji dodatkowo opóźniła realizację planów. Należało odbyć kolejną żałobę, nie dłuższą co prawda niż sześć tygodni. W końcu Letycja była tylko bratową, a nie rodzoną siostrą. Spóźnią się więc z przybyciem na sezon, ale cóż, nie było na to rady. W głębi serca Miranda cieszyła się z tego. Już sama myśl o balach w Londynie wprost ją przerażała. Nie uważała się za nieśmiałą. Nie lubiła tylko tłumów i ludzi, którzy jej się przyglądają. To było coś okropnego. Nic nie mogę na to poradzić, powtarzała sobie, schodząc po schodach. W każdym razie dużo gorzej byłoby samotnie tkwić w Ambleside. Na dole zatrzymała się, nie wiedząc, gdzie pójść. W bawialni stało lepsze biurko, lecz w bibliotece będzie cieplej. Skądinąd jednak... Hm... A to co znowu? Spojrzała w głąb holu. W gabinecie lorda Rudlanda paliło się w kominku. Trudno było uwierzyć, że o tej porze ktoś jeszcze czuwa w tym domu. Bevelstoke'owie zawsze kładli się wcześnie. Podeszła cicho do drzwi. – Och! Z głębi ojcowskiego fotela wyjrzał ku niej Turner. – Panna Cheever! – mruknął, nie zmieniając niedbałej pozy. – Co za niespodzianka! Turner nie wiedział, dlaczego tak go zaskoczył widok Mirandy, stojącej w drzwiach gabinetu. Kiedy usłyszał kroki w holu, w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób wiedział, że to ona. Co prawda jego bliscy spali zwykle o tej porze jak susły, nie mógł się więc spodziewać, że to ktoś z nich błądzi w ciemnościach po domu. Jej obecność była zresztą oczywista. Ta czujna, uważnie przypatrująca się wszystkiemu – wielkimi jak u sowy oczyma – dziewczyna należała do tego domu. Nie pamiętał, kiedy ją zobaczył po raz pierwszy. Ledwie wtedy od ziemi odrosła. Stała się domownikiem i towarzyszyła im nawet podczas takich okazji jak dzisiej- sza, kiedy nie należałoby się spodziewać obecności kogoś spoza rodziny. – Pójdę sobie – powiedziała. – Nie. Niby dlaczego miałaby to zrobić? Bo czuł się, jak ostatni głupiec? Bo za wiele wypił? Bo nie chciał być sam? – Zostań. – Machnął energicznie ręką. W końcu ktoś powinien dotrzymać mu towarzystwa. – Napijemy się. Zdumiało ją to. – Nikt inny nie golnie ze mną głębszego – mruknął. – Ja nie mogę. – Dlaczego?

– Bo nie powinnam – odparła. Wydawało mu się, że zmarszczyła brwi. No cóż, zirytował ją. Dobrze było wiedzieć, że znów jest w stanie zirytować jakąś kobietę, nawet tak niedoświadczoną jak ona. – Skoro już tu przyszłaś – wzruszył ramionami – to możesz napić się brandy. Przez chwilę milczała. Przysiągłby, że czuje jej wzburzenie. Wreszcie położyła jakąś książeczkę na stoliku przy drzwiach i podeszła bliżej. – Tylko jeden kieliszek. Uśmiechnął się. – Bo znasz granice i wiesz, kiedy pozostajesz trzeźwa? Spojrzała mu prosto w twarz. – Bo ich nie znam. – Co za mądrość u tak młodej osoby. – Mam dziewiętnaście lat – odparła, bynajmniej niewyzywająco. Po prostu stwierdzała fakt. Uniósł brwi. – Jak już mówiłem... – Kiedy ty miałeś dziewiętnaście lat... Uśmiechnął się cierpko, widząc, że nie dokończyła zdania. – Kiedy ja miałem dziewiętnaście lat – powtórzył, napełniając jej kieliszek – byłem głuptasem. – Nalał sobie tyle samo i wychylił trunek jednym haustem. Kieliszek stuknął głośno o stolik. Turner odchylił się w tył i założył dłonie za kark. – Jak każdy dziewiętnastolatek. Spojrzał na nią spod oka. Nie tknęła brandy. Nawet nie usiadła. – Myślałam, że brandy sączy się powoli. Patrzył, jak ostrożnie siada na krześle. Nie tuż koło niego, ale i nie za daleko. Nadal nie spuszczała z niego wzroku. Mógł się domyślać, czego się po nim spodziewa. Czyżby sądziła, że się na nią rzuci? – Brandy – oświadczył takim tonem, jakby zwracał się do licznego towarzystwa – najlepiej podawać w tym, co się ma pod ręką. W takim wypadku... – Ujął swój kieliszek i patrzył, jak blask kominka odbija się w rżniętym szkle. Nie skończył zdania. Nie wydawało się to konieczne. Poza tym zajęty był nalewaniem sobie kolejnej porcji. – Zdrówko. – I znów wychylił wszystko do dna. Zerknął na Mirandę. Nie wiedział, czy na jej twarzy maluje się wyraz potępienia, czy współczucia. Wzrok miała nieodgadniony. Chciał, żeby powiedziała cokolwiek. Wystarczyłby jakiś nonsens o kieliszkach, by przestał myśleć, że jest dopiero wpół do jedenastej i że nie wcześniej niż za jakieś pół godziny będzie mógł wreszcie stwierdzić, iż ten przeklęty dzień ma się wreszcie ku końcowi.

– Powiedz, jak ci się podobała ceremonia? – Zachęcił ją spojrzeniem do wygłoszenia czegoś więcej niż zwykłe frazesy. Zaskoczyło ją to. Po raz pierwszy dostrzegł u niej cień jakiś emocji. – Mówisz o pogrzebie? – A jakże – odparł z pozorną beztroską. – Był... interesujący. – Stać cię na lepszą odpowiedź. Przygryzła dolną wargę. Przypomniał sobie, że Letycja też tak robiła, gdy jeszcze chciała uchodzić za niewiniątko. Skończyła z tym, kiedy miała na palcu obrączkę. Nalał sobie ponownie. – Czy nie myślisz, że... – Nie! – rzucił gwałtownie. Całej brandy świata nie byłoby mu dosyć tej nocy. Wtedy ujęła kieliszek i pociągnęła mały łyczek. – Byłeś wspaniały. Niech to licho! Zakrztusił się i zaczął prychać niczym niedoświadczony gołowąs, który po raz pierwszy spróbował trunku. – Co masz na myśli? Uśmiechnęła się łagodnie. – Lepiej pij mniejszymi łykami. Wytrzeszczył na nią oczy. – Rzadko kiedy mówi się szczerze o zmarłych. Nie wiem, czy to była odpowiednia chwila, ale... ona nie należała do najmilszych osób, prawda? Wyglądała spokojnie i niewinnie, lecz spojrzenie miała przenikliwe. – Nie jesteś czasami mściwa, Mirando? – mruknął. Wzruszyła ramionami i znów upiła trochę brandy. Jak zauważył, nieduży łyczek. – Ani trochę – odparła. Nie wierzył jej. – Po prostu potrafię obserwować. – Doprawdy? Zesztywniała. – Co masz na myśli? Czuł palące pragnienie, kiedy na nią patrzył. Nie wiedział, dlaczego tak go to cieszy, i nie mógł nic na to poradzić. Od tak dawna nie było w nim żadnej radości. Nachylił się ku niej tylko po to, żeby się przekonać, czy zdołałby ją objąć. – To ja cię obserwowałem. Zbladła. Dostrzegał to nawet w blasku kominka. – Wiesz, co teraz widzę? – wymruczał. Z półotwartymi ustami pokręciła głową. – Że ty mnie obserwujesz. Zerwała się tak gwałtownie, że o mało nie przewróciła krzesła. – Muszę już iść. Ta rozmowa jest niestosowna i późno już...

– Spokojnie, Mirando – odparł, również wstając. – Nie denerwuj się. Ty każdego obserwujesz. Myślisz, że tego nie zauważyłem? Chwycił ją za ramię. Zdrętwiała, ale nie próbowała mu się wyrywać. Zacisnął mocniej palce. Byle tylko jej dotknąć. Byle tylko nie pozwolić jej odejść. Nie chciał być sam. Pragnął ją rozzłościć, gdyż i on był zły. Czuł tę wściekłość od lat. – Powiedz mi – wyszeptał, biorąc ją pod brodę. – Czy już się całowałaś?

Rozdział 2 Miranda marzyła o takiej chwili całymi latami. I w tych marzeniach zawsze wiedziała, co powiedzieć. Teraz jednak mogła tylko patrzeć na Turnera bez tchu. Dosłownie bez tchu. Dziwne, zawsze myślała, że to wyrażenie jest przenośnią. A tymczasem naprawdę nie mogła zaczerpnąć powietrza. – Chyba nie – odparła w końcu i ledwo dosłyszała jego odpowiedź, tak mocno huczało jej w głowie. Powinna stąd uciec, ale stała, nie mogąc się ruszyć. Odkąd skończyła dziesięć lat, pragnęła czegoś takiego, choć na początku nie wiedziała oczywiście, czego oczekiwać... Dotknął wargami jej ust. – Jak cudownie! – mruknął, pokrywając delikatnymi pocałunkami policzek Mirandy, aż do podbródka. Czuła się jak w niebie. Jak nigdy przedtem. Nagle coś się zmieniło, zupełnie tak, jakby przeszył ją prąd. Nie była pewna, co to miało oznaczać, więc wciąż stała, przyjmując pocałunki, które teraz zmierzały znów ku jej ustom. – Rozchyl wargi – zażądał. I zrobiła to, bo był Turnerem, a ona go pragnęła. Od zawsze. Jego język wślizgnął się do środka. Poczuła, że coś ją jeszcze silniej popycha ku niemu. Jego palce i usta żądały od niej czegoś, czego wcale nie chciała ofiarować. Nie o takiej chwili marzyła od lat. On jej wcale nie pragnął. Nie miała pojęcia, dlaczego ją całuje, ale tak czy inaczej nie pragnął jej. A już na pewno nie kochał. W tym pocałunku nie było serdeczności. – Pocałuj mnie i ty, do licha – warknął i żarliwiej nakrył jej wargi swoimi. Był bezwzględny, gniewny. Po raz pierwszy tej nocy Mirandę ogarnął strach. Próbowała powiedzieć „nie", ale głos uwiązł jej w gardle. Jego dłoń odnalazła jakoś drogę ku jej pośladkom. Próbował dotykać jej w najskrytszych miejscach. A ona nie rozumiała, jak może go pragnąć i brzydzić się nim. I jak może go kochać, a jednocześnie nienawidzić. Szarpnął nią, zadając jej ból. – Nie! – Odepchnęła jego ręce i oparła mu dłonie na piersi. – Nie! Cofnął się wreszcie, szorstko, bez cienia pożądania. – Mirando Cheever – mruknął przeciągle – jesteś tego pewna? Uderzyła go w twarz. Oczy mu się zwęziły. Nic nie powiedział. – Dlaczego to zrobiłeś? – spytała twardo. – Dlaczego cię pocałowałem? – wzruszył ramionami. – A dlaczego nie?

– Nie jestem taka! – krzyknęła. Była przerażona bólem, który usłyszała we własnym głosie, chociaż pragnęła okazać gniew – Nie pójdzie ci ze mną łatwo! Rozbawiło go to tylko. – Bardzo jesteś zabawna. Taka oburzona! – Przestań natychmiast! – parsknęła. Nie do końca rozumiała jego insynuacje, ale nienawidziła go za nie. – Dlaczego mnie całowałeś? Przecież mnie nie kochasz! Wbiła paznokcie w dłonie. Jaka była głupia! Po cóż mu to mówi? Tylko się zaśmiał. – Zapomniałem, że masz dopiero dziewiętnaście lat. I nie wiesz, że niekoniecznie trzeba się całować z miłości. – Nawet mnie nie lubisz! – Bzdura. – Zamrugał, jakby chciał sobie przypomnieć, że ją zna. – Oczywiście, że cię lubię. – Nie jestem Letycją! W sekundę później jego dłoń ścisnęła ją boleśnie za ramię. – Ani mi się waż o niej wspominać! Słyszysz?! Miranda w osłupieniu dojrzała jego pełne furii spojrzenie. – Przepraszam! – powiedziała pośpiesznie. – Proszę, puść mnie. Nieznacznie rozluźnił chwyt i patrzył na nią tak, jakby chciał przewiercić ją wzrokiem na wskroś. Jak na widmo. Jakby naprawdę wdział w niej Letycję. – Turner, proszę cię, to boli! Oprzytomniał nieco i się cofnął. – Przepraszam. – Spojrzał gdzieś w bok. – Wybacz mi ten wybryk... To wszystko. Powinna odejść, ale była wściekła i nie mogła się powstrzymać, żeby nie powiedzieć: – Żałuję, że cię tak unieszczęśliwiła. – Lubisz słuchać plotek, co? – Nie! Ja... tylko tak powiedziałam. – Doprawdy? Znów przygryzła wargę. Z całej siły. Zastanawiała się, co odpowiedzieć. Oczywiście, doszły ją plotki, ale większości rzeczy domyśliła się sama. Był taki zakochany, kiedy się z nią żenił! Świata za nią nie widział. Gdy Miranda zobaczyła go parę miesięcy później, wyglądał całkiem inaczej. – Mirando! – przynaglił ją. – Każdy, kto cię znał przed ślubem, wiedział, że byłeś nieszczęśliwy. – Jak to możliwe? – Turner spoglądał prosto na nią, a w jego spojrzeniu było coś takiego, że mogła mu tylko powiedzieć prawdę. – Przedtem byłeś roześmiany, radosny. – A teraz?

– Teraz stałeś się chłodny i bezwzględny. Przymknął oczy. Miranda przez chwilę myślała, że z bólu, lecz później zmierzył ją ostrym spojrzeniem i uśmiechnął się krzywo. – A więc takim mnie widzisz? I ze skrzyżowanymi rękami popatrzył ku półkom z książkami. – Powiedz mi, odkąd stałaś się taka przenikliwa? Miranda usiłowała walczyć z rozczarowaniem. Złość znów wzięła w nim górę. Przymknął na chwilę oczy i miał wrażenie, że ją słyszy i rozumie każde słowo, nawet te niewypowiedziane. – Zawsze taka byłam. Zauważyłeś to dawno temu. – Ach, te wielkie, brązowe oczy! Wypatrywałaś mnie wszędzie. Myślisz, że o tym nie wiedziałem? Łzy zakręciły się jej w oczach. Jak mógł być taki okrutny? – Byłeś dla mnie wtedy bardzo miły. – To było dawno. – Nikt nie wie tego lepiej ode mnie. Nie odpowiedział. Milczała, aż wreszcie się odezwał. – Wynoś się. Głos miał ochrypły, pełen bólu. Odeszła. Tej nocy nic nie zapisała w swoim pamiętniku. Następnego dnia zbudziła się z jednym wyraźnym celem. Chciała wrócić do domu. Nie chciała zostać na śniadaniu. Nie dbała nawet o deszcz. Nie mogła dłużej przebywać z nim w tym samym domu. Wszystko to było zbyt smutne. Turner, którego kiedyś znała i uwielbiała, nie istniał. Czuła to, rzecz jasna, już wcześniej, gdy odwiedzał rodzinę. Najpierw w jego oczach dostrzegła złość, potem w kątach warg zarysowały się gniewne bruzdy. Zdawała sobie z tego sprawę, ale aż dzisiaj nie przyznała się do tego przed sobą. – Wstajesz? Olivia była ubrana. Wyglądała uroczo nawet w żałobie. – Niestety. – Co się stało? Miranda otworzyła usta, ale Olivia wcale nie czekała na odpowiedź. – Pośpiesz się. Włóż coś na siebie, a ja ci przyślę pokojówkę. Jest po prostu niezrównana w układaniu włosów. Miranda zastanawiała się, kiedy Olivia zauważy, że przyjaciółka nie reaguje na polecenia. – Wstawaj, Mirando!

Drgnęła gwałtownie. – O Boże, Olivio! Czy nikt ci nigdy nie mówił, że to nieludzkie krzyczeć komuś prosto do ucha? Olivia nachyliła się nad nią. – Prawdę mówiąc, nie wyglądasz najlepiej. – Bo nie najlepiej się czuję. – Miranda przewróciła się na drugi bok. – Więc chodźmy szybko na śniadanie, to ci na pewno pomoże. – Nie jestem głodna. – Przecież musisz coś zjeść! Miranda zacisnęła zęby. Taki animusz przed dziewiątą! Powinno się tego zabronić! – Mirando! Nakryła głowę poduszką. – Jeśli jeszcze raz tak wrzaśniesz, zamorduję cię. – Mamy mnóstwo do zrobienia! O czym ona do licha mówi? – Co mianowicie? Olivia odrzuciła poduszkę na bok. – Przyśnił mi się wspaniały pomysł. – Żartujesz! – Owszem, żartuję. Ale naprawdę przyszło mi to do głowy w łóżku. – Olivia uśmiechnęła się przebiegle. A potem jeden jedyny raz poczekała, póki nie usłyszała wreszcie od Mirandy: – No, co takiego? – Ty. – Ja? – Ty i Winston. Przez chwilę Miranda milczała. – Zwariowałaś! – parsknęła. Olivia wzruszyła ramionami i usiadła. – Nie, wymyśliłam coś bardzo sprytnego. Pomyśl tylko! Przecież to byłoby idealne wyjście! Miranda nie mogła myśleć o żadnym mężczyźnie, który nosił nazwisko Bevelstoke, nawet jeśli chodziło tylko o Winstona. – Znasz go dobrze i jesteście w jednym wieku. – Olivia wyliczała kolejne argumenty na palcach. Miranda pokręciła głową i przesunęła się na drugą stronę łóżka, lecz Olivia nie dała się jej wymknąć. – Nie musiałabyś wcale jechać na sezon – ciągnęła. – Tyle razy mówiłaś, że nie chcesz! I że nie cierpisz rozmów z ludźmi, których nie znasz.

Miranda próbowała czmychnąć przed nią do gotowalni. – Skoro znasz już Winstona, nie będziesz musiała rozmawiać z nikim obcym. A poza tym – Olivia rozpromieniła się na samą myśl – oznacza to, że zostałybyśmy siostrami! Miranda bez słowa zapinała suknię, zabraną z gotowalni. – Tak, to byłoby wspaniałe, Olivio – odparła. Cóż innego mogła powiedzieć. – Och, cudownie, że się zgadzasz! – wykrzyknęła Olivia i objęła ją z całych sił. Miranda nadal nic nie mówiła, głowiąc się, jak wybrnąć z tej sytuacji. Olivia puściła ją wreszcie, wciąż wniebowzięta. – Tylko że Winston nie ma o niczym pojęcia. – Chcesz go wyswatać, czy chcesz, żeby był szczęśliwy? – Jedno i drugie, oczywiście – szczerze przyznała Olivia. Opadła na pobliski fotel. – Czy to ma jakieś znaczenie? Miranda chciała coś powiedzieć, ale Olivia okazała się szybsza. – Jasne, że nie. Liczy się wspólnota celów, Mirando. Dziwne, że dotąd o tym nie pomyślałyśmy! Miranda stała tyłem do niej, skrzywiła się, słysząc te słowa. Nie była zainteresowana Winstonem. Zanadto ją zaprzątały rojenia o Turnerze. – Winston zerkał na ciebie wczoraj wieczorem. – W pokoju było tylko pięć osób, więc nie mógł na mnie nie patrzeć. – Cała rzecz w tym, jak patrzył – upierała się Olivia. – Jakby cię nigdy przedtem nie widział. Miranda kończyła się ubierać. – Jestem pewna, że się mylisz. – A ja nie! Obróć się, zapnę ci guziki. Nigdy się nie mylę, jeśli chodzi o takie rzeczy. Miranda czekała cierpliwie, aż Olivia upora się z guzikami. Przyszło jej coś na myśl. – Kiedy miałaś okazję się o tym przekonać? Żyjemy na prowincji. Któż tu szaleje z miłości? – No, a Billy Evans i... – Przecież on się musiał ożenić. Musiał. Wiesz o tym dobrze. Olivia zapięła ostatni guzik i zakręciła Mirandą wkoło. Minę miała wyjątkowo figlarną, nawet jak na nią. – Owszem, ale dlaczego musiał? Bo się obydwoje kochali! – Nie przypominam sobie, żebyś przepowiadała ich małżeństwo. – Bzdura, właśnie że tak, ale ty wtedy byłaś w Szkocji. Nie mogłam ci o tym napisać, bo takie rzeczy robią wyjątkowo przykre wrażenie w liście. Miranda nie była pewna, czy w przypadku niepożądanej ciąży list może