Raven_Heros

  • Dokumenty474
  • Odsłony396 200
  • Obserwuję356
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań247 852

Hobs Bargain - Patricia Briggs

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Hobs Bargain - Patricia Briggs.pdf

Raven_Heros EBooki Patricia Briggs Hobs Bargain
Użytkownik Raven_Heros wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 203 stron)

UKŁAD HOBA HOB’S BARGAIN BRIGGS PATRICIA Tłumaczenie nieoficjalne i oprawa graficzna DirkPitt1

WIOSNA — ODRODZENIE

Rozdział 1 Zmiany są przerażające, pomyślałam, nawet, gdy zmieniają na lepsze. Od wejścia mojej chaty patrzyłam przez podwórze i ogród do stodoły, gdzie mój mąż zaprzęgał naszego, kasztanowego konia roboczego. Mój mąż. Nasz koń roboczy. Posmakowałam tę myśl moim umysłem i uśmiechnęłam się. Przerażające, tak, ale też ekscytujące i wspaniałe. Stodoła nie była daleko od domu, ale dystans był wystarczająco duży, żebym nie widziała sznurowania na ogłowiu ani drobnych, bladych linii w pobliżu oczu mojego męża, gdzie słońce nie sięgało jego skóry, gdy się uśmiechał. Ale mogłam zobaczyć jak koń unosi ucho w tył, słuchając miękkiego, wolnego głosu Daryna. Widziałam pszeniczne złoto jego włosów, świeżo przyciętych z okazji naszego ślubu. Byliśmy małżeństwem już całą noc i mimo, że byliśmy zaręczeni od zeszłych żniw, nadal nie mogłam całkiem w to uwierzyć. Nigdy nie spodziewałam się, że w ogóle wyjdę za mąż. Poranek nadal był zimny tak wczesną wiosną. Zaciągnęłam szal ciaśniej wokół ramion, przyciągając ciepło bliżej. Daryn przywiązał linki do tylnego paska, wysoko na końskim zadzie, żeby nie ciągnęły się po ziemi przez całą drogę na wysoko położone pole, gdzie spotka się ze swoim bratem i ojcem, żeby kontynuować orkę, którą już zaczęli. Mięśnie na jego plecach napięły się pod wełnianą koszulą, którą miał na sobie, gdy wciągnął się na grzbiet kasztana jednym, płynnym ruchem. — Daryn… — Zawołałam z wahaniem. Zobaczył mnie w wejściu i uśmiechnął się szeroko. Odpowiedziałam uśmiechem z ulgą. Gdy wyszedł z domu byłam zajęta sprzątaniem po śniadaniu, udając, że przygotowywałam posiłki każdego dnia, gdy to zawsze było zadanie mojej matki. Prawie trzydzieści lat i nadal nie umiałam zrobić tosta bez spalenia go. Sprzątanie dało mi inny powód dla zaczerwienionych policzków niż zawstydzenie, które najpierw splątało mi język, gdy tego ranka obudziłam się z nim w łóżku1 i pogorszyło się przeraźliwie z nadejściem osmalonego chleba. Spodziewałam się, że będzie zrzędliwy, jak zawsze był mój ojciec. Powinnam wiedzieć lepiej: Daryn nie chował urazy. Obrócił konia na zadzie, sztuczka, której uczył go w czasie długich, zimowych miesięcy ostatniego roku, gdy ja obserwowałam z domu moich rodziców. Gdy zamknęłam oczy do połowy, mogłam prawie zobaczyć wojownika na swoim wierzchowcu, przygotowującego się do bitwy zamiast ziemianina, wyjeżdżającego do pracy. Koń przygalopował z parsknięciem do małego ganku, gdzie stałam, jego ciężkie kopyta grzmiały na ziemi jak te wielkie konie z opowieści babci o antycznych bohaterach. 1 Współczuję biednej kobiecie, budzenie się w łóżku obok własnego męża to musi być ciężki szok. 

Daryn był wystarczająco przystojny, żeby być bohaterem, być może jakimś zagubionym księciem albo szlachcicem. Sprytny błysk nigdy nie opuszczał jego oczu, a dobry humor zabarwiał większość jego min — atrybuty, które wszyscy, porządni bohaterowie mieć powinni. Mięśnie, które uzyskał, uprawiając pola, były nie mniej imponujące niż te u żołnierza i prawdopodobnie lepsze niż, jakikolwiek książę mógłby zdobyć siedząc na tronie. Prawdą było, że był ładniejszy ode mnie i lepszą część dekady młodszy. Jego wiek martwił mnie, gdy ojciec przyprowadził go do domu ostatniej jesieni. Powinnam pamiętać jak przenikliwy był mój ojciec. Tylko idiotka znalazłaby wadę w Darynie, a ja miałam nadzieję nigdy nią nie być — albo przynajmniej nie za często. — Aren, moja dziewczyno? — Zapytał po chwili Daryn. Zdałam sobie sprawę, że zatrzymał się przede mną jakiś czas temu, a ja wpatrywałam się w niego, nie odzywając się. Zaczęłam mówić coś lekkiego i zabawnego, coś, co da mu znać, że to moją nieśmiałość, nie zły humor odczuwałam, ale słowa zatrzymały mi się w gardle. Znajomy chłód osiadł w moim żołądku. Nie teraz, pomyślałam desperacko. Sięgnęłam do jego normalności i ciepła, chwytając materiał jego nogawki i miałam nadzieję, że to uczucie minie. Gdy zamknęłam oczy, żeby przeciwdziałać zawrotom głowy, zobaczyłam… …zimową lilię, szkarłatny kwiat, więdnący i ze zbrązowiałymi brzegami, kołyszący się, jakby coś na niego kapało. Jako wyjaśnienie uczucia przerażenia, które mnie dławiło, to była całkowita porażka. Większość moich wizji była taka. Później, po tym, gdy jakiekolwiek wydarzenie, przed którym ostrzegało mnie moje widzenie, będzie miało miejsce, będę mogła pokiwać do siebie głową i powiedzieć „Och, więc to o to chodziło.” Nie bardzo użyteczne. Jeśli musiałam być dotknięta magią, wolałabym mieć coś jak talent babci do uzdrawiania, albo zdolność mojego brata do znajdowania zgubionych rzeczy — zwłaszcza dlatego, że konsekwencje posiadania magii były tak zabójcze. Mój brat umarł przez swoją, gdy miałam trzynaście lat. Był w mieście z ojcem, wymieniając świeże mleko na skórę do uszycia uprzęży, gdy zobaczył go mag krwi Lorda Moresha i ogłosił wyrok śmierci mojego brata. Quilliar miał piętnaście lat i dostał dzień na zdecydowanie czy będzie uczniem tego maga krwi, czy odmówi i zostanie skazany na śmierć. Gdyby wybrał zostanie magiem krwi, musiałby nauczyć się zabijać i torturować dla mocy. Po jakimś czasie zacząłby popadać w obłęd, jak w końcu wszyscy ci magowie — niektórzy natychmiast, niektórzy po latach stopniowego opadania w szaleństwo. Wybrał śmierć, ale nie taką, dostarczoną przez maga krwi. Magowie krwi mogliby wykorzystać jego śmierć, jego martwe ciało do zasilenia swojej magii. Więc mój brat wyszedł w środku śnieżycy i znalazł miejsce, gdzie jego ciało będzie bezpiecznie ukryte przez trzy dni: dosyć czasu, żeby zagwarantować, że krwawy mag nie będzie miał od niego żadnej mocy.

Nie potrafiłam powiedzieć Darynowi, że miałam widzenie, choć miałam całą zimę, żeby to zrobić. Ostrożność nauczona tak brutalnie nie opuściła mnie po kilku miesiącach wymieniania zwierzeń i rosnącej miłości. Po nocy bycia mężem i żoną, zaufałabym mu swoim życiem, ale nie mogłam zaryzykować utraty rosnącej miękkości w jego oczach, gdy na mnie patrzył. Patrząc mu w oczy, nie mogłam powiedzieć mu, co widziałam. — Aren? — Zapytał zmartwiony. — Coś nie tak? — Nie. Nie, po prostu bądź ostrożny. — Uwolniłam jego nogę i cofnęłam się. Objęłam się, jakby to pomogło powstrzymać moje usta przed powiedzeniem mu o wszystkim. Zmagałam się z moim sumieniem, w końcu decydując, że jeśli cokolwiek, co się stanie, będzie katastrofalne, powiem mu widzeniu — kara za bycie zbyt samolubną, żeby powiedzieć mu teraz. Uśmiechnął się do mnie, nie widząc powagi mojego ostrzeżenia. — Będę trzymał stopy z dala od lemieszy i wrócę o zmroku po niebezpiecznym dniu orania pól z twoim ojcem i Caulemem. Ciepło w jego oczach sprawiło, że jego przemowa nie była protekcjonalna. Wziął moje słowa za wyraz zmartwienia, być może sugerowane przeprosiny za mój zły humor tego ranka, które zamierzałam mu dać, gdy go zawołałam. Cóż, moje jasnowidzenie nie było dokładne, przewidując mała szkody, jak również wielkie. Być może ktoś skręci dzisiaj kostkę, albo skaleczy się ostrym kamieniem. Może będzie padać. Miałam nadzieję, że to będzie deszcz. Odsunęłam zmartwienie na tył umysłu i pocałowałam go, gdy się schylił. — Dopilnuj, żebyś tak zrobił. — Powiedziałam. Gdy poklepałam jego policzek po matczynemu, uśmiechnął się nagle. Posłał mi ciepłe spojrzenie i obrócił głowę, żeby delikatnie ugryźć mój wskazujący palec. Schyliłam się odrobinę, nie chcąc, żeby zobaczył żar w moich oczach. Owinął dłoń wokół pasma moich włosów i znów przyciągnął mnie blisko. Tym razem jego pocałunek zostawił mnie zbyt zdyszaną, żeby mówić, wypędzając mroczne ostrzeżenie z mojego serca, jakby nigdy go nie było. Koń przesunął się, odsuwając nas od siebie. — Nie martw się tak dużo, Aren. — Powiedział i jego głos uspokoił mnie jak robił z każdym, innym stworzeniem, na którym go używał. — Ty i ja mamy się bardzo dobrze. Znów mnie pocałował i skierował wałacha ścieżką na pole, zanim doszłam do siebie na tyle, żeby się odezwać. Wiedział, że go obserwowałam, ponieważ skłonił konia do kontrolowanego stanięcia dęba tuż przed tym jak wyjechał poza zasięg wzroku. Ta uprząż była bardziej przeszkodą niż pomocą w jeździe, ale Daryn siedział na koniu z łatwością. Posłał mi całusa, a potem koń i jeździec popędzili naprzód i zniknęli między drzewami.

Zamknęłam drzwi chaty i rozejrzałam się. Daryn sam zbudował ten, mały dom i każde połączenie drewna, i każde muśnięcie wapnem do bielenia pokazywały jego staranność. Dla naszego łóżka było poddasze, a kuchnia była ustawiona we własnej niszy. Pomagałam wygładzać piaskiem drewnianą podłogę (razem z wszystkimi innymi z obu naszych rodzin) i utkałam mały, zielony dywan, który zakrywał klapę do piwnicy, która będzie utrzymywać nasze jedzenie i wodę, chłodne w lecie. Nie było tu dużo mebli. Daryn obiecał, że gdy nadejdzie zima, zbuduje więcej. Zaborczo przeciągnęłam po drewnianym tyle dwuosobowej sofy mojej babci. Wszyscy we wsi wiedzieli, że rodzina mojego ojca jest obciążona magią. To nie powstrzymało przed ślubem mojej siostry. W okolicy nie było tal wielu ludzi, żeby skaza krwi powstrzymała ludzi przed tworzeniem związków, nie, gdy została odpowiednio pogrzebana mniej więcej pokolenie temu. Śmierć mojego brata wysunęła ten wstyd na światło dzienne: nie było żadnych rodzin, które by mnie po tym chciały. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że urodziłam się magiem, zabito by mnie. Według świętych rozkazów Jedynego Boga, magowie są złem do wyeliminowania, a odkąd pradziadek Lorda Moresha zmienił wyznanie, Wszyscy w Fallbrook podążali za naukami Jedynego Boga. Śmierć magom była bardziej popularna od niektórych, innych edyktów. Nadal mam koszmary o starszej kobiecie, która została zmiażdżona na śmierć przez własną rodzinę, gdy miałam pięć albo sześć lat. Użyli drzwi obory i kładli na nich kamienie, aż została zgnieciona ich wagą. Nie było mnie tam, gdy to się stało, ale kamienie nadal stały. Gdy je mijałam, zawsze próbowałam nie zauważać pozostałości drzwi obory pod usypaną stertą kamieni. Jak mój brat, nadal preferowałam taką śmierć ponad tym, co zrobiłby mi mag — która była równie dobra, gdyż ja nie dostałabym wyboru bycia uczennicą. Wszyscy magowie krwi byli mężczyznami. Trzymałam się z daleka od miasteczka, gdy Lord Moresh i jego mag krwi byli w rezydencji. Na szczęście Fallbrook nie było jego jedyną ani najważniejszą własnością, więc rzadko tu był. W tym roku był gdzieś na wojnie i w ogóle się nie pojawił. Spodziewałam się, że śmierć Quilliara pozostawi mnie starą panną, nie ważne jak mocno próbowałam wydawać się zwyczajna, ale czternaście lat to było dość czasu, żeby wspomnienia zbladły. Mój ojciec potrzebował kogoś, kto przejmie ziemię, którą miał. Mąż mojej siostry Ani, Poul, miał tyle ziemi, ile mógł obrobić. Więc ojciec wybrał się w podróż do Beresfordu, który był jeszcze mniejszy niż nasze, własne Fallbrook i znalazł Daryna i jego, młodszego brata, Caulema, dziesiątego i jedenastego syna gospodarza z tylko niewielkim poletkiem do podziału

między swoje dzieci.2 I w ten sposób Caulem i Daryn przybyli zeszłej jesieni do domu mojego ojca, żeby pomóc przy żniwach. Ani stare wspomnienia, przykrość widzenia, ani równie fatalne zawstydzenie spaleniem dziś rano tosta nie mogło na bardzo długo okraść mnie z mojego szczęścia. Przeszłość odeszła: śmierć Quilliara była niemożliwa do zmiany. Gdy w południe pójdę na pola z jedzeniem dla mężczyzn, ostrzegę mojego ojca, żeby był ostrożny. Choć mama próbowała udawać, że nie miałam widzenia, mój tata przykładał do niego właściwą wagę. Jutro tost będzie lepszy. Rozejrzałam się po chacie za czymś do zrobienia do czasu lunchu, ale naprawdę nie było niczego. Nie mieszkaliśmy tu wystarczająco długo, żeby bardzo nabrudzić. Mój wcześniejszy napad czyszczenia zajął się naszymi kilkoma, porannymi naczyniami. Wyciągnęłam kołderkę, którą robiłam dla dziecka mojej siostry. Po latach jałowości, Ani przygotowywała się do urodzenia swojego, pierwszego dziecka późnym latem. Przy tym, jak szybko szyłam, mogłam skończyć ją do dwudziestych urodzin dziecka. Mimo tego, rytm szycia był znajomy i relaksujący. W południe zwinęłam koc i odstawiłam na bok z uśmiechem i klepnięciem. Nie byłam najlepszą szwaczką, ale ten koc będzie bardzo dobry. Mama mówiła, że to najprostszy wzór, jaki znała i nawet ja nie mogłabym go zepsuć. Rozciągając sztywność całego poranka szycia, z ramion, ruszyłam do piwnicy, żeby przygotować posiłek. Butem odsunęłam na bok dywan i pociągnęłam klapę. Na jednej z półek oczekiwał połeć solonej wieprzowiny. Obcięty na chleb mojej matki będzie dobrym posiłkiem. Zrobiłam już krok w dół, gdy usłyszałam zamieszanie na zewnątrz. Zagrzmiały podkowy i męski głos krzyknął coś, czego nie mogłam całkiem zrozumieć. Konie o tej porze roku były złą wiadomością. Dobre wieści mogły poczekać, aż sadzenie zostanie zakończony. Ruszyłam do drzwi. — Sprawdźcie stodołę. — Zagrzmiał ktoś. Nie znałam tego głosu, a jego akcent był dziwny. — Zobaczcie czy mają jakieś konie. Byłam już gotowa zawołać na powitanie, ale to mnie powstrzymało. Bandyci, pomyślałam. Od dawna nie mieliśmy rabusiów. Mimo, że Królewski Gościniec przechodził przez Fallbrook, byliśmy odizolowani na obrzeżach cywilizacji. Dźwięk butów na ganku wytrącił mnie z bezruchu szoku. Naciągnęłam dywan na zewnętrzną stronę klapy i przytrzymałam go w miejscu jedną ręką, gdy zeszłam po drabinie. Pozwoliłam drzwiczkom zamknąć się prawie całkowicie zanim uwolniłam dywan i wciągnęłam palce. Miałam nadzieję, że ukryje drzwi przed pobieżnym przeszukaniem: nie miały zamka ani zasuwy, żeby utrzymać kogokolwiek na zewnątrz. 2 To trzeba było trzymać fiuta w spodniach, a nie się później martwić, że ziemi mało.

Usłyszałam trzask, który mógł być otwarciem drzwi chaty. Daisy, nasza mleczna krowa zamuczała zaalarmowana, w oborze. Buty zadudniły głucho na podłodze nade mną. Nie potrafiłam powiedzieć jak wiele osób tam było, ale na pewno więcej niż jedna. Przypomniałam sobie wielki, rzeźnicki nóż, leżący obok szynki i wykradłam się z mojej kryjówki, żeby go zdobyć. Chciałabym, żeby Quilliar nauczył mnie jak walczyć nożem, gdy go poprosiłam, ale on był coraz bardziej świadomy różnicy między chłopakami i dziewczynami.3 Powiedział mi, żebym poprosiła ojca, wiedząc, że to było bezużyteczne. Nade mną pękło drewno i uskoczyłam, pewna, że przebili podłogę — to brzmiało, jakby ktoś wyrzucił nasze łóżko z poddasza. Deski podłogi były nowe i ciasno dopasowane. Nie mogłam patrzeć przez nie, żeby ocenić szkody, jakie wyrządzali złodzieje, ale oni też nie mogli mnie zobaczyć. Usłyszałam jak się śmieją i schowałam się za beczką. Miałam nadzieję, że nie pomyślą, iż to dziwne, że w domu nie ma mięsa, bo mogliby zacząć go szukać. Może nie zauważą pustego dźwięku ich butów na podłodze. Kto by pomyślał, że widzenie próbowało ostrzec mnie przed niebezpieczeństwem? To nigdy wcześniej się nie stało. Skuliłam się na klepisku i coś więcej niż zimno zaczęło sączyć się w moje kości. Magia. Wiedziałam, że to musiała być ona, choć nie czułam jej nigdy wcześniej. Ziemia zaczęła świecić słabo posępną czerwienią z małymi drobinami złota tu i tam. Gdy patrzyłam, drobinki złota zaczęły robić się większe, a czerwień bledsza. Przez chwilę bałam się, że najeźdźcy mogliby to zobaczyć, albo, że oni w jakiś sposób to spowodowali, ale siła emanacji wkrótce przepędziła wszystkie myśli o najeźdźcach z mojej głowy. Moje ciało wibrowało od kontaktu z ziemią. Moc skręcała się we mnie, powodując, że oddychanie było trudne. Czy magowie krwi czuli się tak, gdy stali nad swoimi ofiarami? Według wszelkich praw, powinnam być przerażona, ale słodki smak magii nie pozwolił strachowi mnie dotknąć. Czerwień została utkana na złocie warstwami jak gigantyczna, spleciona tkanina na złotym podkładzie. Wpatrywałam się w to i nagle wiedziałam, co widziałam. Magia nie zawsze była uzyskiwana z bólu i śmierci. Kiedyś, tak dawno temu, że wspomnienie o tym zniknęło z wyjątkiem opowieści babci, opowiadanych w ciemne, zimowe noce, przez jedno obdarzone magią dziecko drugiemu, magia była radosną rzeczą, przyzywaną z ziemi. Ale zazdrośni magowie krwi związali ją, aż nikt nie mógł używać mocy dziczy. Pod czerwonym kocem, złota magia wołała do mnie, śpiewając czule w mojej duszy. Coś pękło i jedno włókno czerwieni rozwiązało się. Potem kolejne. Warstwa po warstwie, pasma czerwieni były odrywane, a moc tego uniosła mnie z ziemi. Unosiłam się długość palca nad 3 Co oznacza, że kobiecie używać noża do czegokolwiek poza krojeniem chleba nie wypada. 

ziemią, gdy jeden po drugim, wściekle czerwone sznury poddawały się. Gdy szkarłatne więzy pękły, mogłam poczuć zepsuty dotyk krwawej magii w miejscach, których nigdy wcześniej nie czułam — jak włos, który utknął głęboko w gardle. To nie bolało, ale czułam to. Sznury krwi pociągnęły mnie przez swoje więzy z ziemią moich narodzin, aż zobaczyłam… …wieżę, ciemną od mocy magii wewnątrz. Wezwał magię przywiązaną do tej ziemi. Poczułam jego siłę jak żar kuźni. Szaleństwo czaiło się w sercu jego wezwania, dodając mocy do jego zamiarów. Wizja zniknęła. Razem z nią odeszła reszta wiążących zaklęć krwawych magów. Czułam jak odchodzą — jak czułby każdy mag urodzony na tej ziemi. Przez chwile podłoga świeciła jasnym złotem, potem światło powędrowało w górę ścian, jakby kierowane przez demony, blaknąc, pozostawiając mnie siedzącą, z radością, na ziemi. Samą w ciemnej piwnicy. Moje oczy powiedziały mi, że magia zniknęła, ale tam, gdzie dotykałam ziemi, moje ciało nadal mrowiło słodkim ciepłem. Czułam się czysta, choć nigdy nie wiedziałam, że byłam brudna. Przyłożyłam palce do gruntu na podłodze piwnicy i wiedziałam, że uchwyt magów krwi na magii tej ziemi odszedł. Głośny krzyk przyciągnął moją uwagę do najeźdźców nade mną: zapomniałam o nich. Bez ochrony magii, strach żywo powrócił. Przez chwilę myślałam, że również zobaczyli światło i czekałam, aż wpadną szturmem do piwnicy, żeby to sprawdzić. Moje serce dudniło, mój oddech nadchodził w szybkim dyszeniu, ale oni walczyli tylko o jakąś część łupu. Prawdopodobnie srebrne lustro babci. Niech o nie walczą. Niech sobie po prostu idą. Im dłużej tu będą, tym większa szansa, że mnie znajdą. Byli tu już długo: powinni robić się nerwowi. Mężczyźni mogli wracać z pola. Wielki gar w piwnicy spadł z trzaskiem na podłogę. Dźwięk uciszył mężczyzn, którzy stali na górze. — Pod nami coś jest — poszukajcie drzwi na zewnątrz. Tego typu miejsca zwykle mają piwnice. Tam mogą być cenne rzeczy. Zerwałam się na nogi i pobiegłam na drugą stronę piwnicy. Było ciemno, ale klepisko było pozbawione rzeczy, o które mogłabym zaczepić stopą. Na górze rozległ się gwałtowny huk. Przewrócili te wielkie regały blisko paleniska. Bez rzeczywistego zobaczenia, że spada, złapałam wielki kocioł do produkcji mydła, który zsunął się z haka, o który Daryn martwił się, że jest dla niego za mały. Muszę pamiętać, żeby powiedzieć mu, że miał rację. Mężczyźni to lubili — a przynajmniej mama mówiła, że lubili. Ciężar kotła sprawił, że się potknęłam, a uchwyt przechylił się w dół i posiniaczył mój kciuk, który spoczywał na brzegu kotła — ale udało mi się utrzymać go i nóż bez powodowania żadnego hałasu.

Ostrożnie odstawiłam kocioł na ziemi. Tak długo, jak nic więcej nie spadnie, byłam teraz bezpieczniejsza. Półki spadły na klapę. Nie było nic, co najeźdźcy mogli zrobić domowi, czego nie da się naprawić. Nic, co mogli zabrać, bez czego nie moglibyśmy żyć. Mogłam bezpiecznie zdumiewać się moją wizją spadającego naczynia. Nigdy nie miałam tak wyraźnej, nigdy nie miałam takiej, której mogłam użyć do zapobiegnięcia katastrofie. To musiało być z powodu oswobodzenia. Dziś w nocy opowiem Darynowi o widzeniu, zdecydowałam. Nie, żeby się ukarać, ale dlatego, że będę mogła powiedzieć mu jak mnie uratowało. Jeśli magia była znów uwolniona, może mogłabym użyć tej odrobiny magii, żeby nam pomóc, pomóc wiosce — jak robiła babcia. Nadal się uśmiechałam, gdy przejęła mnie jeszcze jedna wizja. Daryn trzymał konie w miejscu, gdy ojciec pomagał młodszemu bratu Daryna, Caulemowi, przypiąć konie do pługa, który Lord Moresh podarował wiosce dwa lata temu. Ojciec był cierpliwy, pozwalając Caulemowi grzebać przy nieznajomej, podwójnej uprzęży. Beresford miało tylko starszego typu pługi dla jednego konia. Coś przyciągnęło uwagę Daryna i podniósł dłoń, żeby osłonić oczy, gdy wpatrywał się w kierunku wschodzącego słońca. Jego ciało napięło się z zaalarmowania i powiedział coś nagląco do mojego ojca. Ojciec upuścił skórzany pas na ziemię i podszedł do Daryna. Po nie więcej niż spojrzeniu, ojciec chwycił Caulema za ramiona i krzyknął coś do niego, wrzucając chłopca na konia, który nie był jeszcze przypięty do pługa. Wepchnął lejce w ręce chłopca. Caulem odkrzyknął coś z protestem wypisanym w sztywności jego szczęki. Ojciec wziął swój kapelusz i klepnął konia, wysyłając go biegiem po ścieżce do domu moich rodziców. Trakt był szeroki, a koń znał każdą skałę i rów, pędząc z maksymalną prędkością do domu. Bandyta, czekający pod drzewem na krawędzi pola, nie miał palca w dłoni, ale to nie wpłynęło na lot strzały, która trafiła Caulema w gardło. Mężczyzna wyskoczył spod drzewa i spróbował złapać konia, ale ten był całkowicie przerażony ucieczką i zapachem krwi. To był koń roboczy, wystarczająco silny, żeby pociągnąć najeźdźcę, wiszącego na wodzach, jakby ważył nie więcej niż źdźbło słomy. Mężczyzna trzymał się, dopóki nie stracił równowagi i podkute żelazem kopyto konia trafiło go w nogę, rzucając go na ziemię. Nieograniczone zwierzę pędziło dalej. Wiadomość, którą dostarczyli bandyci, pokryła jego grzbiet czerwonym kocem krwi Caulema. Wizja zmieniła się gwałtownie. Mój ojciec leżał twarzą w dół na ziemi, z toporem zagłębionym w jego plecach. Daryn stał nad nim, jego utwardzone pracą mięśnie udzielały siły uderzeniom, które wyprowadzał kijem Caulema. Ludzie, z którymi walczył, wyglądali tylko, jak niewyraźne rozmycia i błyski broni.

Krew spływała po twarzy i szyi Daryna, aż znikała w większej plamie czerwieni, rozprzestrzeniającej się z jego ramienia. Kij złamał się, a on odrzucił go na bok, robiąc krok naprzód, żeby bronić mojego ojca. Zalśnił metal i miecz przeciął jego szyję. Zimowa lilia wyrastała z niezaoranej ziemi, brązowiejąc pod wpływem czasu. Kropla krwi Daryna spadła na wyblakłe, szkarłatne płatki. Wizja opuściła mnie i siedziałam tam, gdzie byłam, sztywna z szoku. Było za późno, żebym zrobiła cokolwiek. Po pozycji słońca w mojej wizji, wiedziałam, że Daryn umarł zanim ukryłam się w tej piwnicy, uciekając przed jego zabójcami. Szok trzymał mnie przez chwilę, zanim podążyła za nim ciepła fala gniewu. Moja ręka zacisnęła się na rzeźnickim nożu i pobiegłam do drabiny. Wspięłam się po trzech stopniach i nacisnęłam plecami klapę, ale się nie poruszyła. Weszłam na kolejny stopień i wyprostowałam kolana, naciskając ramieniem na drzwi i pchając, ale regał na górze był zbyt ciężki, żebym go poruszyła. Zadudniłam w nie pięściami, wrzeszcząc z furii na barierę, która powstrzymała mnie przed zaatakowaniem najeźdźców. W końcu z okrwawionymi kłykciami zwlekłam się z drabiny i usiadłam na ziemi — odrętwiała na ciele i duszy. Najeźdźcy odeszli. Gdyby byli w domu, usłyszeliby mnie i otwarli drzwi. Upuściłam nóź na ziemię i znów wstałam. Niestarannie wykonany stół przy ścianie zawierał kilka narzędzi, wymagających ostrzenia. Jednym z nich była piła. Poszukałam na oślep w ciemnościach. Moje dłonie nie wydawały się całkiem w porządku po waleniu w drzwi. Znalazłam piłę i przystąpiłam do wycinania drogi na zewnątrz. Dużo czasu zajęło przecięcie skrzyżowanych poprzeczek na drzwiach, tępym ostrzem, trzymanym pod kątem nad głową. Gdy poprzeczki zniknęły, szarpnęłam, aż drzwi podzieliły się na fragmenty i wypadły z otworu, spadając pode mnie. Z drzwiami usuniętymi z drogi, prześlizgnęłam się między półkami i wygramoliłam na światło dzienne. Kawałki porozbijanych naczyń były wszędzie, zmieszane z kawałkami drewna i strzępami materiału z kołdry Ani. W oborze, kilka kurczaków, nadal przestraszonych hałasem, zrobionym przez najeźdźców, rozbiegło się, uciekając przede mną. Krowa Daisy leżała martwa w słomie. Odrąbali zad i zabrali ze sobą, pozostawiając resztę, żeby zgniła. Odwróciłam oczy od mglistej błony, która zakryła jej ciepłe, brązowe oczy. Louralou, nasz wierzchowy kucyk zniknął z boksu razem z każdym kawałkiem skórzanej uprzęży. Prosię też zniknęło. Zostawili worki z ziarnem. Z przyzwyczajenia wzięłam sporą miarę zboża i rozsypałam dla kurczaków. W przejściu leżał koc pod siodło, gdzie ktoś go rzucił. Wpatrywałam się w niego przez moment.

Powinnam zakryć ich twarze, pomyślałam. Wrony przylecą. Myśl o oczach Daryna, zjadanych przez ptaki sprawiła, że dostałam gwałtownych mdłości i zwymiotowałam w słomę. Przepłukałam usta w kuble, wiszącym w boksie Louralou, a potem podniosłam koc. Wytrzepałam go do czysta o jedną ze ścian boksu i poszłam zakryć twarz mojego męża. Wiatr był ciepły, niosący słodkie perfumy wiosennych kwiatów. Tylko zdarta ziemia na trakcie pokazywała, że to popołudnie różniło się od każdego innego. Wiedziałam, że nie myślałam jasno. Powinnam martwić się, że znów spotkam bandytów. Ale to była odległa myśl i zignorowałam ją. Mimo tego, gdy usłyszałam męskie głosy i skrzypienie wozu, zatrzymałam się, a potem znalazłam kryjówkę, głęboko pod gałęziami starego świerka, ignorując ostre ukłucia igieł przez moją, wełnianą suknię. Przez chwilę miałam dziwne uczucie, że były dwie mnie: jedna tu i teraz, klęcząc w mojej, ulubionej sukience i druga… …nosząca poplamioną tunikę i parę męskich spodni, z kuszą, ściśniętą mocno w ręce. Otarłam oczy szorstkim kocem pod siodło i przygryzłam wargę, aż ból odgonił wizję. Gdy dźwięk piszczącego wozu, przybliżył się, rozpoznałam gładki tenor kowala, Talona, gdy wołał coś nad grzechotem wozu. Więc to byli wieśniacy. Wyszłam spod schronienia świerku. Znacznie łatwiej było wyjść niż wejść, walcząc ze szpilkami. Ziemia z piwnicy plamiła moją suknię, razem z pyłem z glinianego garnka, który zwykle stał na regałach przy kominku, rąbek był pokryty krowią krwią. Kawałki świerka zwisały mi z włosów, muskając mój policzek. Gdy wjechali na wzgórze, wiedziałam, że byli na polu przede mną. Wiedziałam, ponieważ wóz wiózł coś przykrytego kocem. Zatrzymałam się tam, gdzie byłam, nie chcąc podejść ani trochę bliżej. Albrin, który mieszkał najbliżej moich rodziców, był tam na swojej, ulubionej klaczy. Wóz był jego, ciągnięty przez jego woły. Obok niego jechał Kith, jego syn, który służył pod dowództwem Lorda Moresha, jako jeden z jego osobistych strażników, dopóki nie stracił lewej ręki. Kith był najlepszym przyjacielem mojego brata. Trzech lub czterech, innych mężczyzn także mieszkało niedaleko, tylko Talon naprawdę mieszkał w wiosce. Musiał być u Albrina, podkuwając konie. Z wyjątkiem Kitha, który nadal miał miecz z czasów swojej służby, byli uzbrojeni w kosy i długie noże. Na kocu, który zakrywał zawartość wozu, był złamany kij. Zwolnili, gdy mnie zobaczyli. Nie potrafiłam powiedzieć, co myśleli, ponieważ mój wzrok ciągle ześlizgiwał się za ich twarze i spoczywał na zakrytym ładunku wozu. Moje gardło było suche i drapało nieprzyjemnie, gdy mówiłam. — Poszli sobie. Najeźdźcy.

— Dziewczyno. — Powiedział Talon, choć nie był starszy ode mnie. — Aren. — Smutek na jego szerokiej twarzy sprawił, że wyglądał jak pies, który mieszkał na frontowym ganku Albrina. — Twój ojciec… Spojrzałam na wóz, zauważyłam coś ciemnego, spływającego z tyłu i pospiesznie spojrzałam z powrotem na Talona. — Martwy. — Powiedziałam. — Ze śladów przed moim domem, jeden z nich jeździł na wałachu mojego męża. Jego podkowy są nowe. — Powiedziałam. Nie przypominałam sobie patrzenia na ziemię, gdy wyszłam z domu. Ale przypominałam sobie te odciski kopyt. Quilliar i Kith nauczyli mnie odczytywania śladów, gdy byliśmy dziećmi. Spojrzałam na Kitha, ale jak zwykle od jego powrotu zeszłej jesieni, nie można było odgadnąć, co myśli. Talon wyglądał na odrobinę zmieszanego moją zmianą tematu. Powiedział powoli. — Caulem musiał jechać po pomoc, ale postawili kogoś na głównym szlaku do domu twojego ojca. Jego koń wpadł na podwórze Albrina, pokryty krwią od żeber do zadu. Kith zadzwonił dzwonem alarmowym i wszyscy ruszyliśmy. Zostawiliśmy kilku ludzi u twojej matki, a reszta z nas poszła końskim śladem. Nerwowo oblizałam usta, chcąc, żeby moje myśli nie były tak wyraźne. Ojciec dopiero, co kupił tego konia od Albrina, ale trakt, którym biegł, powinien zaprowadzić go obok domu moich rodziców, zanim pobiegł na podwórze Albrina. Moi rodzice też mieli dzwon alarmowy na podwórku. Mama powinna być na zewnątrz, dzwoniąc, zanim koń dotarł, aż do Albrina — jeśli była żywa, żeby dzwonić. Ci najeźdźcy nie zabrali worków z ziarnem z obory, ponieważ mieli już dość zboża, ukradzionego moim rodzicom. — Mama? — Powiedziałam miękko, jakby moja cichość miała zmienić odpowiedź, którą wiedziałam, że mi dadzą. Talon rozejrzał się, szukając pomocy, ale nikt inny nie podjął opowieści. — Zaczęli u wdowy Mavrenen. — Powiedział tak miękko, jak ja, w sposób, w jaki mówił do płochliwych, młodych koni. — Zabili ją i jej starego psa. Zabrali wszystko, co nie było przybite. Następnie zaatakowali dom twoich rodziców. Była tam pani Ani i twoja mama. Z tego, jak to wygląda, doszliśmy do wniosku, że stoczyły sporą walkę. Przełknął ślinę i wyglądał, jakby czuł się niedobrze. — Poul, on też z nami był. Zostawiliśmy tam jego i jego ojca, żeby zajął się wszystkim, ale baliśmy się, z powodu kierunku, jaki wybrali najeźdźcy, że mogą zdecydować się przyjechać do ciebie, zanim odejdą. Skinęłam tępo głową. Mama, Ani i jej nienarodzone dziecko też byli martwi. — Nie ma nikogo, dalej niż my. — Powiedziałam, nie mówiąc im nic, czego by już nie wiedzieli. Mój głos był niewyraźny, ale nie na tyle, żeby obchodziło mnie poprawienie go. — Ten stary dom na wzgórzu był opuszczony, odkąd stary Lovik umarł na gorączkę płucną

ostatniej zimy. Nie zabrali dużo więcej z naszego domu — tak naprawdę tylko kucyka. I srebrne lusterko babci. — Nie szukałam go, ale ono też musiało zniknąć. — Jak to się stało, że uciekłaś? — Zapytał podejrzliwie Kith. Jego szorstki ton przyciągnął do niego moją uwagę. Dorastałam z Kithem, łowiłam z nim ryby, gdy byliśmy dziećmi, tańczyłam — i flirtowałam z nim — zanim został wezwany na wojnę. Gdy do nas wrócił, wrócił ze stratą, która była większa niż jego ręka… — Czas, żebyś wrócił do domu, nie możesz walczyć z jedną ręką. Naprawdę wielka szkoda, stałeś się dobrym żołnierzem… Przełknęłam ślinę, zmuszając głos Lorda Moresha do odejścia, wiedząc, że wszyscy mnie obserwowali. Nigdy wcześniej nie miałam takich wizji, jakby wszystko, co musiałam zrobić, było pomyślenie o czymś, a widzenie chwytało to dla mnie. — To było głupie. — Powiedziałam. Wiedziałam, że innym razem byłabym wściekła i zraniona jego podejrzeniem. — Schodziłam po schodach do piwnicy, żeby wziąć trochę solonej wieprzowiny na… na lunch dla Daryna, gdy usłyszałam ich na zewnątrz. Więc ukryłam się w piwnicy z dywanem na klapie. Czekałam, aż zrobiło się cicho, zanim wyszłam. Przeszłam obok nich do wozu. Myślę, że Albrin pytał mnie o coś, ale nie mogłam się na tym skupić. Uniosłam narzutę — nie była mojej mamy, ona nigdy nie używała kwiatów w swoich wzorach. Wpatrywałam się w ciała, leżące na wozie. Śmierć naznaczyła je tak, że nie wyglądali jak ludzie, których kochałam. Ktoś zamknął im oczy, ale i tak wepchnęłam koński koc pod głowę Darynowi, wspinając się ba koło, żeby być wystarczająco blisko, żeby to zrobić. Potem przykryłam ich z powrotem jedną z kwiecistych narzut. — Myślę, że mam pewne informacje, które starsi wioski muszą usłyszeć. — Powiedziałam, schodząc z wozu. — O najeźdźcach? — Zapytał Kith. — Z tego, co powiedziałaś, nawet ich nie widziałaś. — Mmm? — Popatrzyłam na niego. Gdybym powiedziała Darynowi o mojej wizji, nadal mógłby być żywy. Obiecałam, że powiem mu o moim widzeniu, jeśli stanie się coś złego. Pokuta, której nie mogłam teraz dokonać, chyba, że przez pośrednika, ze starszymi wioski, stojącymi na miejscu Daryna. Miałam nawet dobry powód, żeby to zrobić, żeby przyjąć moją karę. Magia znów była wolna w górach. Mogłam poczuć jej puls pod stopami. Nie wiedziałam dokładnie, jak to się stało i dlaczego. Ale opowieści babci zawsze kończyły się… Stara kobieta uśmiechnęła się do dzieci, owiniętych kocami, siedzących po obu jej stronach. — Ale pewnego dnia, — Powiedziała. — pewnego dnia magia powróci. A z nią przybędzie biała bestia, chochliki i giganty. Gremliny, trolle i wszystkie wróżki.

Ale babciu — Zaświergotał chłopiec. — czy one nie będą wściekłe? Jeśli Quilliar miał rację, Fallbrook musiało zostać ostrzeżone. Przemówiłam szybko, mając nadzieję, że nikt nie zauważył mojego pogrążenia w myślach. — Najszybsza droga do wioski to z powrotem do naszego — do mojego domu i w dół obok ścieżki, gdzie Strumień Duszy wpada do rzeki. — O czym chcesz rozmawiać ze starszymi? — Dopytywał się uparcie Kith. — Mam widzenie. — Powiedziałam. No, to zostało powiedziane i nigdy nie może zostać cofnięte. Nie mogłabym bardziej efektywnie odseparować się od wieśniaków, gdybym poderżnęła własne gardło. Nie mogłam zmusić się, żeby o to dbać. Powiem starszym i zapłacę cenę, jakiej zażądają. Odrętwienie, które chroniło mnie odkąd wyszłam z piwnicy, znikało, zastępowane przez ból tak wielki, że chciałam krzyczeć. Nikt nie został z mojej rodziny. Żadnego ciepłego męża do przytulenia się, gdy obudzę się w chłodny, wiosenny poranek — nigdy więcej. Wykrzyczałam się w tej piwnicy. Obróciłam się z powrotem w kierunku drogi do — cóż, to już nie wydawał się dom. Był nim przez — spojrzałam dyskretnie na słońce — tylko trochę dłużej niż dzień. Odrętwienie znów osiadło jak miękka kołdra, chroniąca mnie przed zimnem. — Co ona powiedziała? — Zapytał jeden z mężczyzn, którego nie znałam zbyt dobrze. Myślę, że nazywał się Ruprick. — Jest w szoku. — Powiedział krótko Albrin. — Nie wie, co mówi. Żółtawy wałach Kitha minął mnie i przesunął się, żeby zablokować mi przejście. Kith schował miecz i wyciągnął rękę. Na jego twarzy nie było niczego, ale, gdy przyjęłam jego dłoń, wciągnął mnie za siebie tak, jak robił to dawno temu, gdy byłam utrapieńcem, młodszą siostrą jego, najlepszego przyjaciela. Jego koń, Torch4 zatańczył lekko, rzucając mnie naprzód i dając mi usprawiedliwienie, żeby przycisnąć czoło do pleców Kitha. Gdybym płakała, mogłam mu zaufać, że nikomu o tym nie powie. Choć stał się ostrożny, zachowując się, jakbyśmy wszyscy byli dla niego obcy, nie był obcy dla mnie. Wiedziałam, że można było na niego liczyć, że dotrzyma sekretów. Grupa była spowalniana przez woły i Kit, co jakiś czas wysforowywał się do przodu, czasami całkowicie opuszczając szlak. Mogłam stwierdzić, że szukał śladów najeźdźców, choć ich trop skręcił na zachód zaraz za zagrodą, z dala od wioski. Po tym nie widziałam po nich żadnego śladu. Ponieważ Kith pozostał milczący, założyłam, że on też nie. Nawet odizolowana przez mój smutek, mogłam wyczuć dziką magię, która gromadziła się odkąd po raz pierwszy ją poczułam. Moc powodowała, że pociłam się, jakby był środek lata zamiast wiosny. Powietrze robiło się od niej ciężkie. To było, jakbym oddychała pod wodą — 4 Pochodnia.

ale nie wydawało się, żeby to wpływało na kogokolwiek innego. Jednak zwierzęta wiedziały. Nawet niewzruszone woły zaczęły zachowywać się niespokojnie. Konie tańczyły i płoszyły się jak niewytrenowane dwulatki. Torch zatrzymał się nagle, spinając się. Jego biodra opadły pode mną, gdy schował ogon między nogi. Woły zaryczały i też się zatrzymały, kładąc się na ziemi, pomimo niewygody jarzma. — Najeźdźcy? — Zapytał Albrin. — Nie wiem, sir. — Odparł Kith. — Nie sądziłbym, że zmartwią starego Torcha, nie po kampaniach, w których — Ziemia szarpnęła się i uniosła pod nami. Wałach Kitha wydawał ciche pomruki strachu jego gniada sierść pociemniała od potu strachu. Po chwili hałasy zwierząt zostały zagłuszone przez ryk gniewu ziemi. Dźwięk był nie do opisania. Olbrzymie drzewo upadło nawet nie w odległości ramienia od nas, ale nie usłyszałam nic, gdy uderzyło, z powodu niesamowitego ryku ziemi. Drżenie zwolniło. Magia, która mnie pochłaniała, osłabła i znów mogłam oddychać. Grzmot przyciągnął moją uwagę do południowych szczytów gór, otaczających naszą dolinę. Góra Srebrnego Zęba ześlizgnęła się w dół prawie łagodnie. Ten hałas był cichszy od trzęsienia ziemi, odległy — dopóki nie opadł na przełęcz z grzmiącym hukiem, blokując Królewski Gościniec. Ziemia znów się zatrzęsła. Drugi raz nie był taki zły, ale wydawał się trwać dłużej. Koń Albrina został rzucony na bok, gdy ziemia uniosła się pod nim, ale w czasie mniejszych wstrząsów, klacz stanęła na nogi. Gdy drugi wstrząs ustał, czułam tylko najlżejszy ślad magii. Z wyjątkiem Góry Hoba, Srebrny Ząb był najwyższym szczytem, otaczającym dolinę. Teraz wyglądał, jakby ktoś kopnął nim w Starą Fortecę, która sama pochylała się na bok. Gdy obserwowaliśmy, uniósł się pył stopniowo zasłaniając przed nami nowy krajobraz. — To dzień złych omenów. — Powiedział ponuro Talon, z rękami pewniejszymi niż głos, gdy uspokajał woły. Nie widziałam twarzy Kitha, ale Albrin wyglądał, jakby właśnie zobaczył koniec świata. Woły podniosły się na nogi. Wynikłe potrącenie wozu odrzuciło koc na bok i popatrzyłam w martwe oczy Caulema. Mój świat skończył się przed trzęsieniem ziemi. Kowal przemówił cicho do wołów, a one pociągnęły wagę za uprzężą. Wóz minął nas, a Torch zrobił krok w bok, w jego kierunku. Kith pochylił się, trzymając wodze w zębach i naciągnął koc, z powrotem na miejsce. Szliśmy szlakiem przy Strumieniu Duszy, dopóki nie przekroczył brodem strumienia i skierował się równolegle do rzeki. Przez pierwsze kilka minut, widok rzeki był zablokowany przez gęstwinę wierzb. Gdy wierzby się przerzedziły, tym razem to nie zwierzęta nas zatrzymały.

— Na bogów. — Wyszeptał chrapliwie Albrin, zapominając, że od kilku pokoleń czciliśmy Jedynego Boga. Gdzie poprzednio płynęła rzeka, nie było nic poza głębokim kanałem, który wycięła. Strumień duszy wpływał do pustego koryta rzeki i płynął tam, gdzie wcześniej była. Ryby trzepotały słabo na mulistym dnie rzeki, ze skrzelami, poruszającymi się bezużytecznie na powietrzu. — Wróci. — Powiedziałam mimowolnie. Przez chwilę ten widok był bardziej rzeczywisty niż koń, poruszający się pode mną. — Do jutrzejszej nocy wypełni się błotem, a w przyszłym tygodniu woda będzie płynąć swobodnie. Albrin posłał mi dziwne spojrzenie z nutą chłodu w oczach. — Co ty o tym wiesz, Aren? Chwyciłam mocno tył koszuli Kitha i pokręciłam głową. — Muszę porozmawiać ze starszymi. — Wyszeptałam. — Możemy się pospieszyć? Zanim dotarliśmy do wąskiego mostu nad Kanionowym potokiem, niebo pociemniało złowieszczo. Wielkie chmury wędrowały z południa na północ, choć bardziej zwyczajnym kierunkiem było z zachodu na wschód. Drobny pył dryfował w dół jak suche płatki śniegu. — Popiół. — Powiedziałam. — Z pożaru? — Zapytał Albrin, który jechał w pobliżu, odkąd widzieliśmy puste koryto rzeczne. — Nie. — Odpowiedziałam, drżąc lekko. — Z ciał. Po tym Albrin odsunął się od nas. Przestrzeń między Kithem i mną, a resztą grupy, stała się zauważalna. Rozumiałam, co czuli, gdybym mogła od siebie uciec, też bym to zrobiła. Kobiety i dzieci w wiosce stały w grupkach wzdłuż brzegu rzeki, gdy przybyliśmy do Fallbrook — równie dobrze mogliby być. Ale rzeka zniknęła jakiś czas temu, więc byli gotowi, żeby ich uwagę odwróciła zawartość wozu. Albrin powiedział im o najeźdźcach i współczujące mamrotania wydawały się mnie otoczyć. Ktoś ściągnął mnie z konia, ale uczepiłam się uparcie strzemienia Kitha. — Starsi. — Powiedziałam. Albrin, który właśnie zsiadł, pokiwał głową i powiedział ponuro. — Idź z nimi. Chwile potrwa, zanim będziemy mogli zwołać ich razem. Sadzenie musi trwać.

Więc pozwoliłam zaciągnąć się do ciepłego, wewnętrznego sanktuarium kuchni zajazdu Melly, żonie karczmarza. Wszyscy ją tak nazywali, chociaż karczmarz miał mało wspólnego z zajazdem. Spędzał dni, zajmując się swoimi rzepami, marchwią i arystokratycznymi świniami, których rodowody były dłuższe niż Lorda Moresha. Zajazd miał trzy pokoje dla nieczęstych podróżników i kilka pomieszczeń do jedzenia i picia, które były używane znacznie częściej. Za jedzenie i picie płaciło się w większości wymianą, chociaż Lord Moresh i jego zbrojni płacili twardą monetą. Mój ojciec powiedział, że Melly zarabiała odrobinę więcej niż wydawała, ale była z tym szczęśliwa. Melly dorosła do swojej, legendarnej życzliwości, sadzając mnie przed wielką miską rzep jej męża. — Masz, dziecko, zajmij się tym, jeśli chcesz — albo zostaw. Ale twoja babcia zawsze mówiła, że zajęte ręce są najlepszymi uzdrowicielami życia. — Potem wygoniła wszystkich innych z pokoju, zamykając za sobą drzwi, gdy wyszła. Wzięłam pierwszą rzepę i skoncentrowałam się na obraniu jej bez przerwania obierki. Jabłka były proste, ale rzepy wymagały prawdziwych umiejętności. Nóż Melly był ostry i z łatwością przecinał rzepy. To wymagało całej, mojej uwagi i żadnego myślenia, więc działało bardzo dobrze, żeby utrzymać mój umysł z dala od tego, co się stało — i tego, czego bałam się, że się stanie.

Rozdział 2 Zanim starsi się spotkali, nadszedł wieczór. Mimo trzęsień ziemi, najeźdźców, złych omenów, to był sezon sadzenia i rolnicy pracowali na polach od świtu do zmierzchu. Najpierw obsadzali pola lorda, później wieśniacy mogli zadbać o własne ziemie. Tak wysoko w górach, pory roku były za krótkie, żeby próżnować. Starsi podzielili ziemię, która była wspólna dla wioski, między rodziny, do uprawy. Po daninie lorda, żniwa na każdym polu należały do tego, kto je uprawiał. Prawa do ziemi przechodziły z ojca na syna. Jeśli mężczyzna nie miał synów, adoptował, albo przekazywał je mężowi swojej córki. Ziemia ojca wróci do wioski. Starsi mogą poczekać sezon, żebym ponownie wyszła za mąż, ale wioska nie mogła pozwolić sobie, żeby pole niepotrzebnie leżało odłogiem. Następnej wiosny starsi dadzą ją nowemu właścicielowi, albo rozdzielą ją wśród tych, którzy już mieli ziemię. Z daniną dla lorda i połową ziemi odłogiem każdego roku, żeby utrzymać ją zdrową, wioska miała czasami problem z wykarmieniem się przez długie, zimowe miesiące. Nie było nagłej sprawy tak wielkiej, która oderwałaby ludzi od sadzenia. Mój nóż ześlizgnął się i skórka rzepy, która była do połowy obrana, podzieliła się na dwie części. Possałam prawy kciuk, gdzie się drasnęłam, gdy oglądałam rzepę, żeby upewnić się, że jej nie zakrwawiłam. Moje kłykcie bolały w miejscu, gdzie uderzałam nimi o klapę, a mój lewy kciuk był posiniaczony od uchwytu kotła. Mój prawy kciuk był cały, dopóki nie zaatakowałam go nożem. Ciągnęłam myśli, odwracając moją uwagę od tego, co wydarzyło się dzisiaj rano nawet, jeśli to oznaczało myślenie o tym, co będę musiała zrobić wieczorem. Starsi mogliby się zebrać mimo sadzenia. Było dużo starszych, którzy nie byli rolnikami. Albrin hodował i szkolił konie i psy. Cantier, najstarszy, nadal wychodził z młodszymi mężczyznami by łowić ryby, choć jego żona często wierciła mu dziurę w brzuchu, żeby przeszedł na emeryturę. Nie wiedziałam, ile naprawdę miał lat, ale jego najstarszy syn był starszy od mojego ojca. Tolleck, nowy kapłan wsi, był starszym z racji swojego urzędu — choć też czasami pomagał na polach. Merewich, przywódca, który kierował nimi wszystkimi, był pasterzem, dopóki jego stawy nie stały się zbyt powykręcane, do tej pracy. Do niektórych rzeczy by wystarczyli, ale Albrin musiał zdecydować, że trzęsienie ziemi, zniknięcie rzeki i zablokowana przełęcz do Auberga, głównego rynku zbytu wioski, wymagały całej rady. Siedząc w kuchni, zastanawiałam się, co im powiem. Co jeśli magia, którą czułam, zebrała się tylko przez trzęsienie ziemi? Gdy czas mijał, doświadczenie, które miałam w piwnicy, było

coraz bardziej i bardziej jak sen. Ale istniały te wizje. Wizje, jakich nigdy wcześniej nie miałam, przychodzące jedna po drugiej. Mój nóż trząsł się, aż musiałam przestać ciąć, ze strachu wyrządzenia więcej szkód mojemu, już i tak zmaltretowanemu kciukowi. Przełknęłam ciężko i poszukałam odrętwienia, które mnie dotąd chroniło — ale roztapiało się jak poranna mgła. Czy zwrócę się do rady, czy nie, już potępiłam siebie, jako maga. Kith nie powie niczego, ale byli inni, którzy słyszeli moje wyznanie. Jedyny sposób, żeby coś dobrego przyszło z mojej śmierci, to, jeśli mogłabym ich przekonać do tego, co wiedziałam, że jest prawdą. Magia płynęła teraz przez te góry, jak robiła dawno temu. Istoty dziczy, które żyły, gdy magia została związana, dawno zniknęły. Ale wiedziałam w kościach, że dolina Fallbrook nie była już dłużej bezpieczna. Nie, żeby to miało znaczenie dla Daryna albo moich rodziców. Nie, żeby to miało też dla mnie duże znaczenie — ale miałam pokutę do odprawienia. Melly weszła do środka i zabrała mi nóż. — Przepraszam, moja droga, ale jest już ciemno i rada będzie się zbierać. — Nie słyszę nikogo. — Powiedziałam. To była prawda, powinno być słychać szuranie ciężkich stołów w publicznej sali zajazdu, gdzie zbierała się rada. Ściany budynku nie były tak grube, żeby ukryć, głosy, a zajazd brzmiał na pusty. Melly stanęła za mną, rozplątała moje włosy z warkoczy i zaczęła je czesać. Zdecydowali się przeprowadzić radę na podwórzu zajazdu. Byłaś tam, gdy Srebrny Ząb zablokował trakt do Auberg. Będą tam wszyscy farmerzy, żeby dowiedzieć się, co sugeruje rada na temat sprzedaży nadwyżki zbiorów, a rybacy też tam będą. Kilka domów w wiosce zawaliło się, gdy uderzyło trzęsienie ziemi, a kilka innych będzie wymagało pracy. Dzięki Jedynemu Bogu, że zajazd przetrwał z małymi uszkodzeniami — choć będę musiała kazać karczmarzowi rzucić okiem na okno w tylnej sypialni. Dodaj najeźdźców i wszyscy w wiosce będą obecni. Publiczna sala nie jest wystarczająco duża, żeby pomieścić połowę z nich. Przeszła przede mnie, wzięła wilgotną ścierkę z miski i wytarła mi twarz. — No. Nadal wyglądasz jak kobieta, która straciła rodzinę, ale teraz nikt nie będzie gapić się na ciebie, żeby zobaczyć, czy może dostrzec ślady łez. To niczyj interes jak rozpaczasz, poza tobą samą. Popatrzyłam na Melly, ale zobaczyłam ludzi Albrina, rozmawiających z grupą wieśniaków. Nienaturalne, to jak tam stała, mówiąc do nas, jakby ludzie z jej wioski nie leżeli na wodzie obok nas. — Aren? — Powiedziała Melly. Pokiwałam głową, koncentrując się na jej twarzy, która była bliżej mojej niż pamiętałam. — Teraz wstań.

Zrobiłam to. Obeszła mnie w kółko z rękami na biodrach. — Zostawimy tę sukienkę jak była. — Zdecydowała, kiwając głową. — Nie zaszkodzi przypomnieć im, przez co przeszłaś. Te włosy sprawiają, że wyglądasz dziko, ale z ponownie splecionymi i ułożonymi, wyglądałabyś na około piętnaście lat. Czułam się na sto piętnaście. Poklepała mnie lekko po ramieniu i poprowadziła do drzwi. — Najlepiej, jeśli sama wyjdziesz. — Powiedziała. — Żeby wiedzieli, że to twój, własny pomysł. Melly miała rację. Podwórze zajazdu było zatłoczone. Moje pragnienie zwrócenia się do tego tłumu było mniej niż żadne. Gdyby właśnie wtedy nie pojawił się Kith, żeby wziąć mnie za łokieć, myślę, że poszłabym prosto z powrotem, do bezpieczeństwa kuchni. Tłum rozdzielił się, żeby nas przepuścić, bardziej przestraszony przez Kitha, niż przesunęli się z grzeczności. Ze swoimi zimnymi oczami i twardą twarzą, wydawał się bardziej niebezpiecznym nieznajomym niż chłopcem urodzonym i wychowanym w Fallbrook. Wystarczająco dobrze. Ja też byłam przerażona — choć nie z powodu Kitha. Starsi nadal przesuwali się wokół stołu w tę i wewtę, gdy Kith poprowadził mnie na drugi koniec ławki, będę wysłuchana pierwsza. Mężczyzna, który tam siedział, przesunął się dalej bez obiekcji. Nawet kobieta, która straciła swoje miejsce na drugim końcu ławki, nie narzekała. Kith stanął po mojej, lewej, opierając jedną stopę na końcu ławki. Założył prawą rękę na piersi, ścisnął przeciwne ramię i zamknął oczy. Chciałabym być wystarczająco spokojna, żeby tak zrobić. Gdy spojrzałam na ławę starszych, zauważyłam, że Koret obserwował mnie w zamyśleniu. Był wielkim mężczyzną z krzaczastą brodą, która, pamiętam, była czarna jak smoła, choć teraz była w większości stalowoszara. Plotki mówiły, że był piratem, dopóki nie został schwytany i skazany na bycie niewolnikiem przez jednego z południowych królów. Uciekł i pojawił się w Fallbrook, szukając pracy. Ożenił się z córką człowieka, który go zatrudnił, stając się rolnikiem, częścią społeczności. Był człowiekiem o łagodnym głosie i łagodnym zachowaniu. Jedynym znakiem jego przeszłości były blizny, które otaczały jego nadgarstki. Blizny, które mogły pochodzić od niewolniczych kajdan. Albo nie. Gdy starsi zajęli swoje miejsca, a ludzie, którzy nie mieścili się na ławce, ustawili się w jakimś porządku, Merewich podniósł żołędzia, który leżał na środku stołu informując, że przemówi pierwszy. — Wysłałem Talona, żeby sprawdził, jakie szkody trzęsienie ziemi wyrządziło budynkom. Talonie, w jakim stanie znalazłeś wioskę? — W dobrym, sir. — Odpowiedział kowal gdzieś za mną. — Tylko kilka domów w miasteczku zostało bardzo mocno uszkodzonych, a większość z nich to były duże, dwupiętrowe budynki. Naprawienie najgorszego, który widziałem, będzie wymagało tylko kilka dni pracy.

— Dobrze. — Powiedział Merewich. — Wierzę, że ludzie, mieszkający w dalszych odległościach wiedzą, żeby przychodzić do mnie ze szkodami. Po sadzeniu zorganizuję ekipy robocze do naprawienia tych najgorszych. Odłożył żołądź, a Koret podniósł go. — Większość z nas widziała upadek góry. Ufam, że ktoś wyjechał, żeby sprawdzić, czy jakimś cudem, Królewski Gościniec jest nadal wolny? — Ja to zrobiłem. — Odpowiedział Wandel Srebrny Język, występując z tłumu. Przebiegł ze zmęczeniem swoimi, pokrytymi zgrubieniami od strun harfy palcami po twarzy. — Gdy tylko upadła. Musicie to zobaczyć, żeby w to uwierzyć. Nawet jeden z królewskich czarodziejów nie będzie miał łatwo przy oczyszczeniu go. — Czy ktoś wie czy Weselna Przełęcz jest wolna? — Zapytał Koret po tym jak Wandel usiadł. Zapadła cisza, a potem Albrin wstał przy drugim końcu stołu. — Sprawdzę rano. Jeśli nie, jest drugie przejście nad Panem Młodym. Jednak nawet, jeśli trakt przez Weselną Przełęcz jest wolny, na północy nie ma nic z wyjątkiem Beresfordu. Królewski Gościniec kończy się tam, a jedyna droga z Beresfordu do Auberga biegnie tędy. Weselna Przełęcz nie pomoże nam dostarczyć towarów na rynek. Ze Srebrnym Zębem, blokującym drogę, Auberg jest dwanaście dni podróży drugą, najlepszą trasą. Wiem, o kilku szlakach, które są szybsze, ale nie są niczym, przez co chcecie zabierać wóz. Usiadł, a Koret odłożył żołądź z powrotem na stół, gdy starsi wymienili ponure spojrzenia. Dwanaście dni zamiast dwóch to było przerażająco długo, zwłaszcza z najeźdźcami w dolinie. Nie wątpiłam, że do tej pory wszyscy w wiosce wiedzieli o najeźdźcach. Wstałam, czekając, aż zostanę rozpoznana. Cantier podniósł żołędzia i cierpko skinął na mnie głową. — Równie dobrze możemy wysłuchać od razu wszystkich, złych wieści. Opowiedz nam, co możesz o zbójcach, Aren. Skłoniłam głowę i wzięłam głęboki oddech. Miałam cały czas, którego potrzebowałam na myślenie, gdy pracowałam w kuchni Melly. — Dzisiaj moi rodzice, moja siostra, jej nienarodzone dziecko i mój mąż zostali zabici. — Brzmiałam stanowczo i moje gardło zamarło naprawdę, którą wypowiedziałam. Musiałam ciężko przełknąć, żeby kontynuować. — Bez nich, nie mam żadnych, bliskich krewnych, którzy nadal żyją. Musiałam przestać. Gdybym się teraz rozpłakała, to zrujnowałoby moją wiarygodność, ponieważ przypisaliby wszystko, co powiedziałam, żalowi albo histerii. Kilku starszych odprężyło się, prawdopodobnie myśląc, że będę składać prośbę o pomoc. W przeciwieństwie do upadających gór, pomaganie swoim było dobrze w granicach ich doświadczenia. — Moja babcia, matka mojego ojca, umarła zeszłej wiosny. Spędziła życie, pracując, jako uzdrowicielka, robiąc to lepiej niż większość. — Popatrzyłam na nich. — Wiem, że słyszeliście o niej opowieści — że polegała na więcej niż swojej wiedzy o ziołach i łubkach, żeby was

leczyć. To prawda. Moja babcia była równie magiczna jak mój brat — który umarł zamiast stać się tym, co rozkazał krwawy mag lorda. Albrin zbladł, a kilku innych, starszych, zesztywniało, zaalarmowanych — to nie była zwykła rozmowa w tak publicznym miejscu. Koret potarł w zamyśleniu brodę, a stary Merewich tylko skinął głową. Ciężko było wstrząsnąć Merewichem. — Tak, jak ja. — Powiedziałam z mocą. Zanim mogłam powiedzieć więcej, Cantier odłożył żołędzia z trzaskiem. Koret, wychowany w innym kraju, podniósł go zanim rybak zdążył całkowicie go puścić. — Spodziewam się, że nie prosiłaś, żeby się tu z nami spotkać, żeby zostać spaloną na stosie albo zmiażdżoną. Kontynuuj, dziecko. Napięcie i przerażenie trzymały mnie tak długo, że przyzwyczaiłam się do tego. Oblizując suche wargi, powiedziałam. — Babcia mówiła, że wielu z nas nie pamięta już dużo o tym jak i dlaczego ta ziemia została zasiedlona i nikt nie chce wiedzieć niczego o magii. Kith przeciągnął się swobodnie, gdy skończył, jego ramię spoczęło przy moim. Skoncentrowałam się na tym dotyku i beznamiętnej twarzy Koreta, ignorując reakcje wszystkich innych. — Dawno, dawno temu, król odziedziczył ziemię pełną zbyt wielu ludzi. Na wschodzie były ziemie Czarnego Księcia, na południu było morze, północ była bardzo zimna, a na wschodzie były dzikie ziemie. Na dzikich ziemiach żyły magiczne stworzenia: trolle, gobliny, smoki i ghule — istoty niesprzyjające ludzkiemu osadnictwu. Istoty dziczy. — Zrelaksowałam się lekko, gdy weszłam w znajomą kadencję historii babci. — Więc ten król wezwał swoich magów, a oni nałożyli zaklęcia na magię ostatniej z dzikich ziem. Tutaj. Królewscy magowie związali magię tej ziemi tak dobrze, jak mogli, a po nich, kolejne pokolenia czarodziejów wiązało nici magii tak ciasno, że w końcu na świecie nie było już wcale dzikich ziem, żadnych więcej istot dziczy — bo one nie mogły żyć bez magii. Te więzy nie pozwalały także ludzkim magom na dostęp do magii, ale oni mieli inny sposób na zdobywanie mocy. — Magia krwi. — Powiedział niepotrzebnie Koret. Pokiwałam głową. — Ci z nas, którzy decydują się nie wybierać tej ścieżki, mają niewielką moc. A tę, którą oni — my — mamy, ukrywamy. Ludzie słusznie obawiają się magów krwi — Podniosłam wzrok i gdy wypowiedziałam następne słowa, popatrzyłam po kolei w oczy każdemu starszemu. — a każdy mag może zdecydować się wybrać tę ścieżkę. Nie macie gwarancji, że tego nie zrobię: żadnej, poza moim słowem. Przerwałam, wpatrując się w buty Kitha. — Talentem babci było leczenie, ale moim jest widzenie. Tego ranka potrafiłam powiedzieć, że coś złego się stanie — ale myślałam, że to będzie coś… cóż, coś jak burza, albo skręcona kostka. Więc nie powiedziałam nic Darynowi, gdy pojechał na pola.

Przerwałam, po czym powiedziałam surowo. — Teraz on nie żyje z tego powodu. Nie popełnię znów tego błędu. — Gdy ukrywałam się przed bandytami, zobaczyłam — Dodałam nacisk tak, żeby nikt nie mógł mieć żadnej wątpliwości, jak zdobyłam moje informacje. — najeźdźców, zabijających mojego ojca, Daryna i Caulema. Potem zobaczyłam coś innego. Mag krwi zrywał więzy z tej ziemi, a jednym z wtórnych efektów jego zaklęcia było trzęsienie ziemi, które przewróciło Srebrny Ząb. Spodziewałam się odczuć ulgę, gdy opowiem im moją historię — albo, jeśli nie ulgę, to strach mojej, zbliżającej się śmierci. Ale nie poczułam niczego. Cantier wyciągnął rękę i po oceniającym spojrzeniu, Koret upuścił żołędzia na jego dłoń. — Czy możesz udowodnić, że jesteś tym, kim mówisz, że jesteś, dziewczyno? Przez chwile patrzyłam na niego głupio — Dlaczego ktokolwiek miałby twierdzić, że był jasnowidzem, jeśli nim nie był? Gdy stało się oczywiste, że był poważny, wzruszyłam ramionami. — Widzenie przychodzi, kiedy chce. Czego chcesz, żebym poszukała? Zmarszczył czoło, wyglądając na bardziej zrzędliwego niż zwykle. W końcu podciągnął rękaw, pokazując poszarpaną bliznę. — W jaki sposób to zdobyłem? Przez chwilę wpatrywałam się w bliznę, potem zamknęłam oczy i wyobraziłam ją sobie w umyśle, ale nic nie nadeszło. W końcu spojrzałam, otwarłam usta i — wizja nadeszła, choć nie dokładnie ta, której poszukiwałam. Lord Moresh kłócił się z innym szlachcicem. Nie było dźwięku, ale zapach krwi i śmierci był przytłaczający. Moresh wskazał coś leżącego poza polem widzenia. Drugi mężczyzna pokiwał głową i odwrócił się, gdy strzała wbiła się w oko Moresha. Przebłyski pola bitwy pełnego ludzi w jednej chwili i popiołów w następnej. Twarze ludzi błyskały tak szybko, że wiedziałam tylko, że byli dla mnie nieznajomymi. W końcu nadszedł dźwięk: krzyki i modlitwy umierających — Moja twarz zabolała nagle i zobaczyłam Kitha ze swoją, uniesioną dłonią, kilka cali od mojej twarzy. Ale krzyki w mojej głowie trwały, nie słabnąc. Przysunęłam twarz blisko jego i powiedziałam. — Istoty dziczy powrócą. — Wszystko z nią w porządku? — Zapytał Cantier, Klękając po mojej, drugiej stronie i chwytając moje ramiona. Zdałam sobie sprawę, że siedziałam na ziemi. Kith uniósł brwi i powiedział. — Jak… — Wciągnął oddech. — Nie wiem. Po prostu nie wiem. Mężczyzna w dziwnej szacie zaciągnął wokół siebie swój, wyszywany złotem płaszcz, przyjmując bohaterską pozę, gdy stał przed swoimi ludźmi. Coś… coś stało się między jednym momentem, a następnym. Tam, gdzie był on, stał szkielet w jego mundurze, stojący przed armią