Za Sceną
Olivia Cunning
Przekład
BARBARA KWIATKOWSKA
Dedykuję tę książkę
Darrellowi „Dimebagowi" Abbottowi,
mistrzowi metalowego riffu
i kowbojowi z piekła rodem,
który przypiekał gryf gitary
swoimi magicznymi palcami.
Był utalentowanym muzykiem,
którego odebrano nam zbyt wcześnie,
ale żyje w swojej muzyce i w strunach
gitarzystów,
nie przestając ich inspirować.
Ciągle Cię słyszę, Dimebag.
Graj dalej,
m
Rozdział 1
Plik materiałów reklamowych wysypał
się z torby Myrny na
kwiecistą wykładzinę. Cholera jasna.
Zwiewała z sali konferencyjnej w takim
pośpiechu, że zapomniała zapiąć
przegródkę.
Z głośnym westchnieniem schyliła się, by
pozbierać rozrzucone
papiery. Czy ten dzień mógłby być jeszcze
bardziej do dupy?
Chóralne „do dna, do dna!", a po nim
entuzjastyczny aplauz
dobiegły jej uszu z drugiego końca foyer,
od strony wind. No
cóż, ktoś dobrze się dzisiaj bawił, ale z
całą pewnością nie ona.
Upchnęła papierzyska do torby z
laptopem, wściekłym
szarpnięciem zapięła suwak i ruszyła
przez kapiące od ozdób
hotelowe foyer, zamierzając jak
najszybciej dotrzeć do swojego
pokoju na szóstym piętrze. Długa, gorąca
kąpiel kusiła jak niebo. Jakim cudem dała
się namówić dziekanowi na wykład na tej
głupiej konferencji? Totalna strata czasu.
Inni profesorowie
z jej dziedziny nie poznaliby się na
innowacyjnym pomyśle,
choćby stanął na głowie i zaśpiewał
Gwiaździsty sztandar.
A zresztą, dlaczego w ogóle miałoby ją
obchodzić, co koledzy
po fachu myślą o jej metodach? Studenci
uwielbiali jej zajęcia.
Zawsze miała pełną salę. I całą listę
oczekujących...
Jej krokom zawtórowały inne. Myrna
poczuła mrowienie
na karku. Zatrzymała się - z łomoczącym
sercem i wilgotnymi dłońmi.
Ktokolwiek szedł za nią, zatrzymał się
kilka kroków z ty
łu. Słyszała jego oddech.
Jeremy?
Nie. To nie mógł być jej były mąż. Nie
wiedział, jak ją
znaleźć. Zgadza się? Mimo to poczuła
strużkę zimnego potu
między piersiami.
Mocniej ścisnęła ucho torby, gotowa
walnąć nią tego kogoś, kto był dość głupi,
by się do niej podkradać.
- Świetny wykład, doktor Evans -
powiedział nieznajomy głos do jej
pleców.
Nie Jeremy. Bogu dzięki. Chwyciła
głęboki, drżący wdech
i obejrzała się przez ramię.
Tyczkowaty facet koło czterdziestki
wyciągnął do niej rękę.
- Kto by wpadł na to, że można
wykorzystać gitarowe
riffy w dyskusji o ludzkiej psychologii? Z
pewnością nie ja.
To znaczy, jestem fanem pani metody. Nie
wiem tylko, czy
zdołałbym do niej przekonywać z takim...
- odchrząknął -
...entuzjazmem. - Wyszczerzył się w
uśmiechu, a jego spojrzenie zjechało na
dekolt jej eleganckiego szarego kostiumu.
Serce wciąż łomotało w piersi Myrny.
Opanowała chętkę,
by udusić faceta i uścisnęła wyciągniętą
rękę.
- Dziękuję, panie... ehm...
Obejmując jej palce, uśmiechnął się od
ucha do ucha.
- Doktorze. Doktor Frank Elroy ze
Stanfordu. Psychologia
anomalna. Właściwie jestem szefem
wydziału.
Ach, doktor Dupek. Doktor Nadęty Dupek.
Już pana kiedyś spotkałam. Tysiące razy.
Myrna kiwnęła głową i przylepiła na
twarz zmęczony
uśmiech.
- Miło mi pana poznać, doktorze Elroy.
- A może poszłaby pani ze mną na drinka?
- Wskazał
ruchem głowy barowy salonik po lewej,
głaszcząc kciukiem
grzbiet jej dłoni.
Myrna wzdrygnęła się w duchu, ale
zachowała uśmiech
na twarzy. Ten facet był antytezą jej typu.
Nudziarz. Dziękuję uprzejmie. Aktualnie
nuda budziła w niej wręcz fizyczne
obrzydzenie.
- Przykro mi, ale muszę podziękować.
Właśnie szłam do
pokoju i zamierzałam się położyć. Może
innym razem.
Oklapł jak przekłuty balon.
- Jasne. Rozumiem. Na pewno jest pani
wykończona po
tej żywiołowej... - znów się wyszczerzył -
... dyskusji.
Dyskusji? Czy on tam był? Bardziej
pasowałoby określenie „krwawa łaźnia" i
Myrna czuła się w tej chwili wyjątkowo
anemicznie.
- Tak - mruknęła, mrużąc oczy.
Wyszarpnęła dłoń z jego
dłoni, zawróciła na pięcie i ruszyła w
stronę windy, niemal
ocierając się o kilka krzaczastych roślin w
donicach, by jak
najszerszym łukiem ominąć hotelowy bar.
Długi wybuch śmiechu przyciągnął jej
uwagę do barowego
saloniku. Na półkolistej sofie otaczającej
stolik siedziało czterech mężczyzn; śmiali
się z piątego, który leżał na plecach na
blacie. Stolik, zastawiony szklankami z
różnym poziomem
bursztynowego płynu, przechylił się
niebezpiecznie pod cię
żarem mężczyzny, gdy ten przeturlał się na
bok. Jego kumple
rzucili się na ratunek swoim piwom.
- Powiedzcie sufitowi, żeby przestał się
kręcić! - krzyknął leżący w stronę
podróbki lampy Tiffany'ego nad stołem.
- Tobie już starczy piwa, Brian -
stwierdził jeden z jego
kolegów.
Brian uniósł palec.
- Jeszcze jedno. - Uniósł drugi palec. -
Albo dwa. - I kolejny palec. - A mmmoże
cztery.
Myrna błysnęła zębami w uśmiechu. Ta
piątka mocno od-
stawała od uczestników konferencji,
głównie wykładowców,
których sporo było w barze i we foyer.
Niekonwencjonalna
ekipa przy stoliku ściągała na siebie
stanowczo zbyt wiele wrogich spojrzeń.
Czy to przez tatuaże? Przez kolczyki w
różnych miejscach i kolczastą biżuterię?
Farbowane włosy, dziwne
fryzury i czarne ciuchy? Nieważne. Po
prostu zachowywali
się jak faceci na wyjeździe. I założyłaby
się, że w tej grupce
nie było ani jednego nudziarza.
Zrobiła pełen wahania krok w stronę
wind. Z przyjemno
ścią posiedziałaby chwilę z tymi
chłopakami. Nie pogniewałaby
się na trochę rozrywki - innej niż
stymulująca konwersacja
z intelektualistą. Tego miała powyżej uszu
w pracy.
Brian, który wciąż zalegał na stole, zaczął
gitarową wokalizę, po mistrzowsku grając
na niewidzialnej gitarze. Myrna
natychmiast rozpoznała sekwencję nut.
Ilustrowała nimi
swoje dyskusje ze studentami na temat
męskiej zmysłowości,
bo nikt nie grał na gitarze bardziej
zmysłowo niż Mistrz Sinclair. Zaraz,
chwileczkę! Czy to mógł być...? Nie, co
zespół
Sinners robiłby na konferencji
wykładowców uniwersyteckich? Ci
goście pewnie byli po prostu fanami
grupy, chociaż imię Brian kazało jej się
zastanowić dwa razy. Czy solowy
gitarzysta Sinnersów nie nazywa się Brian
Sinclair?
Jeden z mężczyzn siedzących przy stoliku
odwrócił głowę,
by podrapać podbródek o bark. Mimo
lustrzanych okularów
Myrna natychmiast rozpoznała wokalistę
Serdica Lionhearta.
Puls jej przyspieszył. To naprawdę byli
Sinnersi.
- Kurwa, ale jestem pijany! - wrzasnął
Brian. Sturlał się
ze stołu, przewracając kilka pustych
szklanek po piwie, i wylądował na
kolanach dwóch kolegów. Ci
bezceremonialnie zwalili go na podłogę.
Myrna parsknęła, po czym rozejrzała się,
by sprawdzić,
czy nikt nie słyszał tego odgłosu
niegodnego damy. Musiała
z nimi porozmawiać. Mogłaby udać, że
chce ich poznać z powodu swoich
wykładów. Tak naprawdę po prostu
uwielbiała ich muzykę. Zresztą, z wyglądu
też nie byli najgorsi. Definicja
jej typu. Dzikusy. O tak, poproszę. Byli
gwarancją, że po tym
koszmarnym dniu dostanie dokładnie to,
czego potrzebowała.
Myrna porzuciła swój plan zaszycia się w
pokoju i ruszyła
wzdłuż niskiego murku oddzielającego bar
od korytarza. Zatrzymała się przed
Brianem, który usiłował stanąć na
czworakach. Odstawiła na podłogę
wypchaną torbę z laptopem i schyliła się,
by pomóc mu wstać. Kiedy tylko dotknęła
jego
ramienia, jej serce na moment zgubiło
rytm, a potem zaczęło
gnać jak szalone.
Zwierzęcy magnetyzm. Facet aż nim
buchał. Witam, panie Miła Odmiano.
Powędrował spojrzeniem w górę po jej
nogach i tułowiu,
jego twarz przechylała się powoli, aż
wreszcie ukazała oczom
Myrny. Rysy, które zachwyciłyby każdego
rzeźbiarza: mocna
szczęka, ostry podbródek, wysokie kości
policzkowe. Czy to
byłoby bezczelne, gdyby zaczęła badać te
rysy koniuszkami
palców? Eksplorować je wargami? Z
trudem skupiła uwagę na
własnej dłoni, która ściskała jego potężny
biceps.
- Uważaj na tę rękę - powiedziała. -
Niewielu gitarzystów umie to, co ty.
Skorzystał z jej pomocy, by chwiejnie
stanąć na nogach.
Kiedy zatoczył się na nią, poczuła jego
zapach i zaciągnęła się
głęboko, przymykając oczy. Pierwotne
pożądanie ogarnęło jej
zmysły. Czyżby naprawdę zamruczała na
głos?
Silnymi dłońmi chwycił jej barki, by
odzyskać równowagę. Wszystkie
zakończenia nerwowe w jej skórze stanęły
na baczność. Nie pamiętała, kiedy ostatni
raz czuła tak silny
pociąg do mężczyzny.
Brian puścił ją i oparł się o plecy
półkolistej sofy. Zamrugał, jakby usiłował
skupić spojrzenie pełnych żaru brązowych
oczu na twarzy Myrny.
- Wiesz, kim jestem? - spytał bełkotliwie.
Uśmiechnęła się i z zapałem pokiwała
głową.
- A ktoś nie wie?
Teatralnie powiódł ręką dookoła, co
jeszcze bardziej wytrąciło go z
równowagi.
- Wszyscy nadęci krawaciarze w tym
cholernym hotelu.
Za Sceną Olivia Cunning Przekład BARBARA KWIATKOWSKA Dedykuję tę książkę Darrellowi „Dimebagowi" Abbottowi, mistrzowi metalowego riffu i kowbojowi z piekła rodem, który przypiekał gryf gitary swoimi magicznymi palcami.
Był utalentowanym muzykiem, którego odebrano nam zbyt wcześnie, ale żyje w swojej muzyce i w strunach gitarzystów, nie przestając ich inspirować. Ciągle Cię słyszę, Dimebag. Graj dalej, m Rozdział 1 Plik materiałów reklamowych wysypał się z torby Myrny na
kwiecistą wykładzinę. Cholera jasna. Zwiewała z sali konferencyjnej w takim pośpiechu, że zapomniała zapiąć przegródkę. Z głośnym westchnieniem schyliła się, by pozbierać rozrzucone papiery. Czy ten dzień mógłby być jeszcze bardziej do dupy? Chóralne „do dna, do dna!", a po nim entuzjastyczny aplauz dobiegły jej uszu z drugiego końca foyer, od strony wind. No cóż, ktoś dobrze się dzisiaj bawił, ale z całą pewnością nie ona.
Upchnęła papierzyska do torby z laptopem, wściekłym szarpnięciem zapięła suwak i ruszyła przez kapiące od ozdób hotelowe foyer, zamierzając jak najszybciej dotrzeć do swojego pokoju na szóstym piętrze. Długa, gorąca kąpiel kusiła jak niebo. Jakim cudem dała się namówić dziekanowi na wykład na tej głupiej konferencji? Totalna strata czasu. Inni profesorowie z jej dziedziny nie poznaliby się na innowacyjnym pomyśle, choćby stanął na głowie i zaśpiewał Gwiaździsty sztandar.
A zresztą, dlaczego w ogóle miałoby ją obchodzić, co koledzy po fachu myślą o jej metodach? Studenci uwielbiali jej zajęcia. Zawsze miała pełną salę. I całą listę oczekujących... Jej krokom zawtórowały inne. Myrna poczuła mrowienie na karku. Zatrzymała się - z łomoczącym sercem i wilgotnymi dłońmi. Ktokolwiek szedł za nią, zatrzymał się kilka kroków z ty łu. Słyszała jego oddech.
Jeremy? Nie. To nie mógł być jej były mąż. Nie wiedział, jak ją znaleźć. Zgadza się? Mimo to poczuła strużkę zimnego potu między piersiami. Mocniej ścisnęła ucho torby, gotowa walnąć nią tego kogoś, kto był dość głupi, by się do niej podkradać. - Świetny wykład, doktor Evans - powiedział nieznajomy głos do jej pleców. Nie Jeremy. Bogu dzięki. Chwyciła głęboki, drżący wdech
i obejrzała się przez ramię. Tyczkowaty facet koło czterdziestki wyciągnął do niej rękę. - Kto by wpadł na to, że można wykorzystać gitarowe riffy w dyskusji o ludzkiej psychologii? Z pewnością nie ja. To znaczy, jestem fanem pani metody. Nie wiem tylko, czy zdołałbym do niej przekonywać z takim... - odchrząknął - ...entuzjazmem. - Wyszczerzył się w uśmiechu, a jego spojrzenie zjechało na dekolt jej eleganckiego szarego kostiumu.
Serce wciąż łomotało w piersi Myrny. Opanowała chętkę, by udusić faceta i uścisnęła wyciągniętą rękę. - Dziękuję, panie... ehm... Obejmując jej palce, uśmiechnął się od ucha do ucha. - Doktorze. Doktor Frank Elroy ze Stanfordu. Psychologia anomalna. Właściwie jestem szefem wydziału. Ach, doktor Dupek. Doktor Nadęty Dupek. Już pana kiedyś spotkałam. Tysiące razy.
Myrna kiwnęła głową i przylepiła na twarz zmęczony uśmiech. - Miło mi pana poznać, doktorze Elroy. - A może poszłaby pani ze mną na drinka? - Wskazał ruchem głowy barowy salonik po lewej, głaszcząc kciukiem grzbiet jej dłoni. Myrna wzdrygnęła się w duchu, ale zachowała uśmiech na twarzy. Ten facet był antytezą jej typu. Nudziarz. Dziękuję uprzejmie. Aktualnie
nuda budziła w niej wręcz fizyczne obrzydzenie. - Przykro mi, ale muszę podziękować. Właśnie szłam do pokoju i zamierzałam się położyć. Może innym razem. Oklapł jak przekłuty balon. - Jasne. Rozumiem. Na pewno jest pani wykończona po tej żywiołowej... - znów się wyszczerzył - ... dyskusji. Dyskusji? Czy on tam był? Bardziej pasowałoby określenie „krwawa łaźnia" i Myrna czuła się w tej chwili wyjątkowo
anemicznie. - Tak - mruknęła, mrużąc oczy. Wyszarpnęła dłoń z jego dłoni, zawróciła na pięcie i ruszyła w stronę windy, niemal ocierając się o kilka krzaczastych roślin w donicach, by jak najszerszym łukiem ominąć hotelowy bar. Długi wybuch śmiechu przyciągnął jej uwagę do barowego saloniku. Na półkolistej sofie otaczającej stolik siedziało czterech mężczyzn; śmiali się z piątego, który leżał na plecach na blacie. Stolik, zastawiony szklankami z
różnym poziomem bursztynowego płynu, przechylił się niebezpiecznie pod cię żarem mężczyzny, gdy ten przeturlał się na bok. Jego kumple rzucili się na ratunek swoim piwom. - Powiedzcie sufitowi, żeby przestał się kręcić! - krzyknął leżący w stronę podróbki lampy Tiffany'ego nad stołem. - Tobie już starczy piwa, Brian - stwierdził jeden z jego kolegów. Brian uniósł palec.
- Jeszcze jedno. - Uniósł drugi palec. - Albo dwa. - I kolejny palec. - A mmmoże cztery. Myrna błysnęła zębami w uśmiechu. Ta piątka mocno od- stawała od uczestników konferencji, głównie wykładowców, których sporo było w barze i we foyer. Niekonwencjonalna ekipa przy stoliku ściągała na siebie stanowczo zbyt wiele wrogich spojrzeń. Czy to przez tatuaże? Przez kolczyki w różnych miejscach i kolczastą biżuterię? Farbowane włosy, dziwne fryzury i czarne ciuchy? Nieważne. Po
prostu zachowywali się jak faceci na wyjeździe. I założyłaby się, że w tej grupce nie było ani jednego nudziarza. Zrobiła pełen wahania krok w stronę wind. Z przyjemno ścią posiedziałaby chwilę z tymi chłopakami. Nie pogniewałaby się na trochę rozrywki - innej niż stymulująca konwersacja z intelektualistą. Tego miała powyżej uszu w pracy. Brian, który wciąż zalegał na stole, zaczął
gitarową wokalizę, po mistrzowsku grając na niewidzialnej gitarze. Myrna natychmiast rozpoznała sekwencję nut. Ilustrowała nimi swoje dyskusje ze studentami na temat męskiej zmysłowości, bo nikt nie grał na gitarze bardziej zmysłowo niż Mistrz Sinclair. Zaraz, chwileczkę! Czy to mógł być...? Nie, co zespół Sinners robiłby na konferencji wykładowców uniwersyteckich? Ci goście pewnie byli po prostu fanami grupy, chociaż imię Brian kazało jej się zastanowić dwa razy. Czy solowy gitarzysta Sinnersów nie nazywa się Brian
Sinclair? Jeden z mężczyzn siedzących przy stoliku odwrócił głowę, by podrapać podbródek o bark. Mimo lustrzanych okularów Myrna natychmiast rozpoznała wokalistę Serdica Lionhearta. Puls jej przyspieszył. To naprawdę byli Sinnersi. - Kurwa, ale jestem pijany! - wrzasnął Brian. Sturlał się ze stołu, przewracając kilka pustych szklanek po piwie, i wylądował na kolanach dwóch kolegów. Ci
bezceremonialnie zwalili go na podłogę. Myrna parsknęła, po czym rozejrzała się, by sprawdzić, czy nikt nie słyszał tego odgłosu niegodnego damy. Musiała z nimi porozmawiać. Mogłaby udać, że chce ich poznać z powodu swoich wykładów. Tak naprawdę po prostu uwielbiała ich muzykę. Zresztą, z wyglądu też nie byli najgorsi. Definicja jej typu. Dzikusy. O tak, poproszę. Byli gwarancją, że po tym koszmarnym dniu dostanie dokładnie to, czego potrzebowała.
Myrna porzuciła swój plan zaszycia się w pokoju i ruszyła wzdłuż niskiego murku oddzielającego bar od korytarza. Zatrzymała się przed Brianem, który usiłował stanąć na czworakach. Odstawiła na podłogę wypchaną torbę z laptopem i schyliła się, by pomóc mu wstać. Kiedy tylko dotknęła jego ramienia, jej serce na moment zgubiło rytm, a potem zaczęło gnać jak szalone. Zwierzęcy magnetyzm. Facet aż nim buchał. Witam, panie Miła Odmiano. Powędrował spojrzeniem w górę po jej
nogach i tułowiu, jego twarz przechylała się powoli, aż wreszcie ukazała oczom Myrny. Rysy, które zachwyciłyby każdego rzeźbiarza: mocna szczęka, ostry podbródek, wysokie kości policzkowe. Czy to byłoby bezczelne, gdyby zaczęła badać te rysy koniuszkami palców? Eksplorować je wargami? Z trudem skupiła uwagę na własnej dłoni, która ściskała jego potężny biceps.
- Uważaj na tę rękę - powiedziała. - Niewielu gitarzystów umie to, co ty. Skorzystał z jej pomocy, by chwiejnie stanąć na nogach. Kiedy zatoczył się na nią, poczuła jego zapach i zaciągnęła się głęboko, przymykając oczy. Pierwotne pożądanie ogarnęło jej zmysły. Czyżby naprawdę zamruczała na głos? Silnymi dłońmi chwycił jej barki, by odzyskać równowagę. Wszystkie zakończenia nerwowe w jej skórze stanęły na baczność. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła tak silny
pociąg do mężczyzny. Brian puścił ją i oparł się o plecy półkolistej sofy. Zamrugał, jakby usiłował skupić spojrzenie pełnych żaru brązowych oczu na twarzy Myrny. - Wiesz, kim jestem? - spytał bełkotliwie. Uśmiechnęła się i z zapałem pokiwała głową. - A ktoś nie wie? Teatralnie powiódł ręką dookoła, co jeszcze bardziej wytrąciło go z równowagi. - Wszyscy nadęci krawaciarze w tym cholernym hotelu.