Rasa Środka Nocy – część 13
Tłumaczenie nieoficjalne - Red-Room
Absolutny zakaz rozpowszechniania i udostępniania
Carys Chase jest przyzwyczajona do ustalania własnych zasad i pozwalania
swojemu sercu, by nią kierowało, bez względu na to, co ktoś inny sądziłby na ten
temat. Carys, rzadka, chodząca za dnia samica Rasy, równie uparta jak piękna, jest
jedną z najpotężniejszych w jej rodzaju. Żyje z pasją i kocha bez ograniczeń,
zwłaszcza gdy chodzi o śmiertelnie groźnego, walczącego w klatce wojownika Rasy,
zwanego Rune.
Bezkonkurencyjny w ringu, Rune egzystuje w brutalnym świecie krwi,
miażdżonych kości i śmierci. Dorobił się pokaźnej kolekcji wrogów, na i poza
areną, a skrywane przez niego tajemnice sięgają głęboko w jego burzliwą
przeszłość.
Był niebezpiecznym samotnikiem, który pięściami i kłami torował sobie drogę
przez życie i nigdy nie pozwolił się nikomu zbytnio do siebie zbliżyć... dopóki nie
spotkał Carys.
Lecz kiedy trupy ukrywające się w jego przeszłości zaczynają unosić swoje
głowy, zagrażając teraźniejszości, Rune musi wybierać pomiędzy zdradą zaufania
Carys lub wciągnięciem ją pod krzyżowy ogień walki, której żadne z nich nie może
mieć nadziei wygrać na własną rękę.
ROZDZIAŁ 1
TYTANOWE KOLCE ROZORAŁY twarz boksera, rozpryskując krew po
podłodze stalowej klatki i tłumie dopingującym walkę, która rozgrywała się na tej
podziemnej arenie. Ciężka, dudniąca muzyka techno dobiegająca ze znajdującego się
na parterze klubu tanecznego parkietu, mieszała się z ogłuszającym hałasem kibiców,
który narastał w miarę zbliżania się końca walki pomiędzy parą samców Rasy.
Carys Chase stała z przodu, wśród tłumu rozentuzjazmowanych kibiców, kiedy
pięść Rune ponownie zderzyła się z twarzą jego przeciwnika. Niepokonany mistrz
najbardziej brutalnej areny w Bostonie, zebrał kolejną falę okrzyków i owacji.
Walki były formalnie rzecz biorąc nielegalne, jednak bardzo lukratywne. A od
chwili, gdy dwadzieścia lat temu Rasa ujawniła się przerażonej Ludzkości, trudno
było znaleźć kilka bardziej popularnych imprez sportowych niż zakazane pojedynki
na styl walk gladiatorów, odbywające się w zamkniętej, stalowej klatce, a których
uczestnikami były ogromne, ponad stukilogramowe wampiry.
Krew była niezbędna dla Carys i jej rasy, ale czasem wydawało się, że ludzkość
była jej bardziej żądna niż oni. Zwłaszcza, kiedy jej rozlew ograniczał się do
osobników Rasy.
Chociaż nawet Carys musiała przyznać, że oglądanie w walce wampira takiego
jak Rune, było czymś wspaniałym. Był pełen drapieżnej gracji i niebezpiecznej
brutalności.
I był jej.
Przez siedem ostatnich tygodni... od nocy, gdy weszła do La Notte z małą grupą
przyjaciół i po raz pierwszy ujrzała Rune'a walczącego w klatce, byli praktycznie
nierozłączni.
Zakochała się szybko, mocno i głęboko, ale nawet przez chwilę nie obejrzała się
za siebie, ku przerażeniu rodziców: ich, oraz jej brata bliźniaka. Arie stanowczo
zabronił jej widywać się z Runem, opierając swój wyrok na jego profesji i reputacji.
Oni go nie znali. Nie chcieli go poznać, a to bolało i cholernie ją wkurzało.
Dlatego też, z głową pełną pary i uporu odziedziczonego po obojgu rodzicach,
Caris wyprowadziła się ostatnio z rodzinnej Mrocznej Przystani i zamieszkała ze
swoją najlepszą przyjaciółką, Jordaną Gates.
Odeszła z domu, aby móc żyć po swojemu, czego jej rodzina, a szczególnie ojciec
Sterling Chase, nie przyjął zbyt dobrze. Jako Dowódca Centrali Zakonu w Bostonie,
on, wraz z założycielem Zakonu, Lucanem Thorne i innymi Dowódcami placówek
regionalnych, byli de facto stróżami pokoju pomiędzy Rasą i Ludzkością. To nie było
łatwe zadanie nawet w dobrych czasach, nie mówiąc już o tak niepewnych, w jakich
teraz przyszło im żyć.
Carys rozumiała niepokój ojca o jej bezpieczeństwo i dobre samopoczucie. Ona
tylko chciała, żeby zrozumiał, że była już dorosłą kobietą, pragnącą żyć własnym
życiem.
Nawet jeśli to życie miało być związane z samcem Rasy, który zdecydował się
zarabiać walkami na arenie.
Wszyscy widzowie wokół niej skandowali teraz imię swojego mistrza. - Rune!
Rune! Rune!
Carys dołączyła do nich, czując respekt i onieśmielenie przed siłą jego dominacji,
którą emanował podczas walki w ringu, chociaż kobieta w niej zaciskała dłonie za
każdym razem, gdy pięści zderzały się z ciałem i kośćmi, niezależnie od tego, kto był
adresatem ciosów. Przyznawała się też, przynajmniej przed samą sobą, że jest w nim
zakochana i miała nadzieję, że któregoś dnia zdecyduje się on na dobre porzucić
walki w klatkach.
Nikt nie pokonał Rune'a.... a więcej niż kilku zginęło próbując tego dokonać.
Okrążał arenę poruszając się płynnie i z gracją, nagi, za wyjątkiem noszonych
podczas walk skórzanych, brązowych bryczesów i rękawic bez palców najeżonych
tytanowymi kolcami. Ostry metal zapewniał, że każdy cios stanie się spektaklem
rozszarpywania ciała i łamania kości, ku rozkoszy tłumu.
Również głównie dla rozrywki sponsorów tego sportu, bokserzy nosili stalowe
naszyjniki w kształcie litery U. Każdy z zawodników miał możliwość trafienia w
przycisk łaski zamontowany w klatce, który posyłał morderczy impuls energii
elektrycznej do obroży przeciwnika, zatrzymując walkę i stwarzając szansę
słabszemu bokserowi na odzyskanie siły przed jej wznowieniem.
Chociaż Rune odkąd po raz pierwszy wyszedł na ring, niejednokrotnie zebrał
porządny wycisk, nigdy nie zniżył się do naciśnięcia przycisku łaski.
Tak samo jak jego dzisiejszy przeciwnik. Jagger był również jednym z
zawodników, którego uwielbiał tłum w La Notte. Czarnoskóry samiec miał na swoim
koncie rekord zwycięstw niemal tak imponujący jak sam Rune. Ci dwaj bokserzy
poza areną darzyli się przyjaźnią, ale nikt kto teraz na nich patrzył, w życiu by się
tego nie domyślił.
Będąc jednym z Rasy, Jagger uzdrowił się z odniesionych ran w przeciągu kilku
sekund. Odwrócił się w stronę Rune'a z ogłuszającym rykiem, prując na przód jak
rozjuszony byk. Impet ataku rzucił Rune'a plecami na metal klatki. Stalowe pręty
jęknęły, naprężając się pod nagłym naciskiem skondensowanej masy mięśni i mocy.
Widzowie stojący najbliżej klatki krzyknęli i cofnęli się, ale walka już przeniosła się
w inne miejsce.
Teraz to Rune był w ofensywie, rzucając masywnym ciałem Jaggera w poprzek
klatki.
Czy to była wyreżyserowana gra czy nie, starcie pięści i kłów obudziłoby dzikusa
w niemal każdym samcu Rasy. Jagger wstał, obnażył zęby w szyderczym uśmiechu.
Jego dermaglify pulsowały gwałtownie jaskrawymi kolorami na tle ciemnej skóry.
Zwrócił się w stronę Rune'a, bursztynowy ogień płonął w jego oczach, kiedy
przykucnął przygotowując się do kolejnego niszczycielskiego ataku.
Znajdujący się po przeciwnej stronie klatki, Rune był wyprostowany, opuścił
masywne ramiona luźno wzdłuż boków, jego postawa była zwodniczo zrelaksowana,
kiedy razem z Jaggerem krążyli wokół siebie.
Właściwe Rasie znaki na skórze Rune'a, również kłębiły się wściekłymi barwami.
Jego ciemnoniebieskie oczy skrzyły się gorącymi iskrami, kiedy studiował
przeciwnika. Kły Rune'a były ogromne, ostre jak brzytwa końcówki lśniły w
przytłumionym świetle areny. Ale pod zwilżoną potem grzywką ciemnobrązowych
włosów, jego surowa, jak wykuta w granicie twarz była pełna całkowitego,
śmiertelnego spokoju.
Właśnie wtedy Rune stawał się najbardziej niebezpieczny.
Carys wstrzymała oddech, kiedy Jagger skoczył, jak wyrzucony z katapulty
zamieniając się we wściekłą, rozmytą plamę ruchu pędzącą w poprzek areny. Jedna z
jego stóp pojawiła się przy twarzy Rune'a niczym potężny młot, tak szybko, że Carys
niemal nie była w stanie wyśledzić tego ruchu.
Jednak Rune zdołał to zrobić. Chwycił kostkę Jaggera i ją wykręcił, ściągając
wojownika na podłogę. Jagger doszedł do siebie w czasie krótszym niż jedna
sekunda, obracając się na łokciu i podcinając nogi Rune'a kolejnym płynnym
kopnięciem.
Ten ruch był szybki i elegancki, ale odkrył Jaggera i stał się przyczyną jego
porażki.
Rune upadł, jednak pociągnął Jaggera za sobą, zamykając go w nierozerwalnym
chwycie na podłodze klatki. Jagger starał się wyswobodzić, ale uzbrojone w tytan
knykcie Rune'a utrzymywały wojownika w szachu.
Wycie i oklaski zagrzmiały wokół areny, gdy wskazówka zegara odliczająca
kolejne sekundy do końca rundy, zapewniła Rune'owi następną wygraną walkę.
Dopingująca jego pewne zwycięstwo Carys, poczuła ciarki przeczucia na karku.
Spojrzała za siebie w kierunku tyłów klubu. Dwaj samce Rasy, wojownicy jej ojca
właśnie wchodzili do środka.
Cholera.
Ubrani w czarne mundury Zakonu, Jax i Eli przeszukiwali gęsty tłum, ignorując
spektakl wewnątrz klatki, jakby starali się ją zlokalizować. Przyzwyczaiła się już do
conocnego niańczenia przez patrole Zakonu, ale to wcale nie sprawiało, że ten nadzór
był mniej irytujący.
Może cierpliwość ojca wreszcie dobiegła końca.
Znała go na tyle dobrze, że wiedziała, iż byłby w stanie wysłać wojowników, aby
ostatecznie sprowadzili ją do domu. Siłą, jeśli to okazałoby się konieczne.
Ha. Niech spróbują.
Jako jedna z wyjątkowo nielicznych kobiet Rasy, oraz chodząca za dnia, Carys
była tak silna, jak każdy samiec jej rodzaju. Silniejsza niż większość, biorąc pod
uwagę, że jej matka, Tavia Chase, był cudem stworzonym w laboratorium i składa się
po połowie z genów Starożytnego i Dawczyni Życia.
Jednak nie trzeba było uciekać się do siły fizycznej, aby uniknąć Jaxa i Eliego.
Carys posiadała do swojej dyspozycji inną możliwość... odziedziczoną po ojcu.
Stojąc wśród tłumu w pobliżu areny, uspokoiła umysł i skoncentrowała się na
swoim otoczeniu. Gromadziła i naginała cienie skupiając je wokół siebie, skryła się
za ich osłoną przed badawczym wzrokiem wojowników. Nikt jej nie dostrzeże tak
długo, jak długo będzie trzymała je w pobliżu.
Czekała, obserwując dwójkę wojowników Zakonu zagłębiających się w zbity tłum
ludzi i przedstawicieli Rasy. Niewidzialna dla nikogo Carys, podryfowała głębiej w
ludzką ciżbę. Jax i Eli zrezygnowali po kilku minutach poszukiwania. Carys
uśmiechnęła się z wnętrza swojej magii, obserwując jak wreszcie opuszczają klub.
Tymczasem walka w klatce była skończona. Rune i Jagger zdjęli swoje metalowe
naszyjniki i rękawice. Poklepali się po ramionach i ścierając z twarzy krew i pot,
wysłuchali werdyktu sędziego.
Wówczas Carys pozwoliła opaść swoim cieniom. Właz na klatce z otworzył się,
wypuszczając zawodników. Pobiegła na spotkanie Rune'a, wykrzykując jego imię i
oklaskując go razem z resztą tłumu, celebrując kolejne zwycięstwo swojego
mężczyzny.
Kiedy ją dostrzegł, twarda twarz Rune'a rozjaśniła się pełnym obietnic, intymnym
uśmiechem. Brutalny, przerażający bokser wyszedł z klatki i przyciągnął ją do siebie.
Jego ciemne oczy błyszczały żądzą, której nawet nie starał się ukryć. Ignorując
okrzyki i oklaski, które narastały wokół niego, posiadł jej usta w zaborczym
pocałunku.
Potem chwycił ją na ręce i poniósł z dala od areny.
Tłumaczenie nieoficjalne – Red-Room
ROZDZIAŁ 2
KWATERA GŁÓWNA ZAKONU
WASZYNGTON.
LUCAN THORNE DŹGNĄŁ przycisk zakończenia wideokonferencji z
człowiekiem, który przez ostatnie pół godziny zawracał mu dupę. W takich
momentach naprawdę tęsknił za prostotą XX wieku.
W tamtych czasach, denerwująca rozmowa, właśnie taka, jaką odbył przed chwilą
mogła zostać przerwana trzaśnięciem słuchawki, pozwalając osobie na drugim końcu
linii domyślić się, co naprawdę myślał o jej nieproszonych opiniach.
I tym, co wtedy lubił jeszcze bardziej, była możliwość przeprowadzania pod egidą
Zakonu dyskretnych i skutecznych akcji wymierzania sprawiedliwości, bez
badawczych spojrzeń rządów Ludzkości i Rasy, których niekończące się żądania
spotkań i posiedzeń gabinetów służyły tylko temu, żeby paraliżować jego wysiłki i
marnować cenny czas.
Mrucząc przekleństwa Lucan razem z krzesłem odepchnął się od biurka, po czym
wstał i zaczął przemierzać w tą i z powrotem swój gabinet.
- Problemy, nieprawdaż? - rzuciła jego Dawczyni Życia, Gabrielle, stając w
otwartych drzwi.
- Światowa Rada Narodów zażądała sprawozdań o zabójstwach we Włoszech,
które wydarzyły się na początku tego tygodnia. Widocznie więcej niż jeden członek
ŚRN wniósł petycję o usunięcie mnie z rady - Lucan przeszedł przez pokój, by
spotkać się ze swoją piękną partnerką o kasztanowych włosach, nie mogąc się oprzeć
ucałowaniu jej zmarszczonego czoła. - Nie można powiedzieć, że zarzuty Rady są
niesłuszne, ponieważ to ja jestem tym, który potajemnie zorganizował spotkanie
pomiędzy bratem nowego prezydenta Włoch i członkiem ŚRN Byronem Walshem.
- Próbowałeś jedynie pomóc zbudować ważny sojusz pomiędzy dwoma
wpływowymi obywatelami Ludzkości i Rasy. Czy Rada nie zdaje sobie sprawy, że
Zakon pragnie pokoju bardziej niż ktokolwiek? - Gabrielle oparła mu głowę na piersi,
a on ujął ją za rękę i wyprowadził z gabinetu na korytarz. - Nikt nie mógł
przewidzieć, że spotkanie będzie sabotowane przez ni mniej, ni więcej jak rodzonego
syna Walsha.
Lucan chrząknął. - Derek Walsh był tylko częścią większego problemu. Tego,
który staje coraz silniejszy każdego dnia, przez który Zakon pozwala mu istnieć.
- Opus Nostrum - cicho stwierdziła Gabrielle.
Nazwa śmiertelnie groźnej kliki była dotąd nieznana, aż zaledwie kilka tygodni
temu, kiedy ta grupa wykradła eksperymentalną Technologię UV, a następnie
próbowała ją wykorzystać na Gali Pokojowego Szczytu do masowego mordu
dygnitarzy, zarówno ludzkich, jak i pochodzących z Rasy. Zakon ledwo zapobiegł tej
katastrofie, zabijając przywódcę Opus, którym był Reginald Crowe. Ale po tym
bardzo publicznym ujawnieniu i kolejnych pogłoskach, że mają do dyspozycji różną
broń w tym również chemiczną, Opus Nostrum stał się obecnie najbardziej
niebezpieczną grupą terrorystyczną na świecie.
Zabójstwo dwóch wysoko postawionych mężczyzn dokonane przez nowo
zrekrutowanego członka Opus, będącego również synem szanowanego dygnitarza
ŚRN, które miało miejsce na początku tego tygodnia... tylko dolało oliwy do ognia.
Oprócz Opus Nostrum, w cieniach krył się także kolejny, równie realny i groźny
wróg. Wróg, którego Zakon dopiero zaczynał poznawać.
Przez tysiąclecia Rasa wierzyła, że była jedynym pozaziemskim gatunkiem
mieszkającym na naszej planecie. Teraz mieli niepodważalne dowody na istnienie
innego, oraz że ta rasa obcych nieśmiertelnych, nazywających siebie Atlantydami
najprawdopodobniej planowała działania wojenne, przy których ataki Opus Nostrum
wyglądałyby jak dziecinne igraszki.
Stwierdzenie, że Zakon miał pełne ręce roboty byłoby wielkim
niedopowiedzeniem.
Musieli powstrzymać Opus Nostrum i wyeliminować głębsze, ukryte zagrożenie
stwarzane przez Atlantów, a Lucan nie miał zamiaru robić tego z jedną ręką uwiązaną
za plecami przez ŚRN lub jakąkolwiek inną wścibską organizację.
Na szczęście, Zakonowi udało się w ostatnim czasie pozyskać paru
niespodziewanych sojuszników oraz kilka przydatnych wskazówek. Zważając na
wszystkie dotychczasowe niepowodzenia i o włos uniknięte katastrofy, to wydawało
się być wreszcie niewielkim promykiem nadziei. Który był cholernie dobrą rzeczą.
Lucan miał wrażenie, że będą potrzebowali całego zapasu szczęścia, jaki uda im się
uzyskać.
Chociaż nawet bez szczęśliwych trafów nie zawahałby się zmiażdżyć każdego,
kto stanąłby Zakonowi na drodze.
Gdy razem z Gabrielle skręcili za róg kierując się ku sali konferencyjnej, Lucan
usłyszał ich syna, Dariona, rozmawiającego z Gideonem i partnerką tego wojownika,
Savannah.
Dare oficjalnie nie był jeszcze częścią Zakonu, ale Lucan musiał przyznać, że
dwudziesto-jednolatek sprawdził się zarówno intelektualnie, jak i w ogniu walki.
Dziś w nocy, on i Gideon prześcigali się w szukaniu tropów, wskazujących na
powiązania z Opus, dotyczących Samca Rasy pochodzącego z Irlandii.
Lucan i Gabrielle zatrzymali się, znajdując Gideona siedzącego w przed ścianą
komputerów, a Dare'a i Savannah ślęczących nad sprawozdaniami i schematami
rozłożonymi na stole konferencyjnym.
To była swojska scena, przywołująca dawne wspomnienia, mimo to dodatek
Dariona do tego obrazka sprawiał, że pierś Lucana puchła z dumy. Gabrielle ścisnęła
jego dłoń z miłością, bez wątpienia czując przypływ jego emocji poprzez łączącą ich
więź krwi.
Lucan odchrząknął, a Savannah uśmiechnęła się w pozdrowieniu. W momencie,
gdy jego rodzice weszli do sali, twarz Dariona była pełna emocji, skupiona na
aktualnie wykonywanym zadaniu.
- Wygrzebaliście już coś na temat Riordana? - zapytał Lucan.
Gideon stłumił przekleństwo i rzucił swoje nieodłączne srebrne okulary na blat
stacji roboczej. Przeciągnął palcami przez nastroszone blond włosy.
- Poza wyłapaniem kilku godzin z w zasadzie bezużytecznego materiału z
ulicznych kamer bezpieczeństwa, zainstalowanych wokół tego miejsca, jeszcze nie
byłem w stanie znaleźć drogi do rdzenia jego sieci internetowej. Sukinsyn mieszka w
cholernym XII-wiecznym zamku, do kurwy nędzy. Ma tam jakiś sprzęt łączący go ze
światem, ale protokół połączeń jest szczelnie zamknięty. Nie byłem w stanie
wykorzystać jakiejkolwiek ścieżki dostępu.
Lucan patrzył nieustępliwie. - Co to znaczy?
Darion odpowiedział jako pierwszy. - Jeśli nie możemy znaleźć pęknięcia w sieci
komunikacyjnej Riordana, to znaleźliśmy się w ślepym zaułku, jeśli chodzi o
włamanie do jego systemu.
Był czas, kiedy jeszcze kilka tygodni temu... że Lucan byłby zaskoczony, nawet
zaszokowany głębokością wiedzy Dariona i zakresem jego zainteresowań. Dodawszy
do tego jego umiejętności taktyczne i bojowe, doskonalone pod okiem Tegana, oraz
doświadczenie w polu, trudno byłby znaleźć chociaż kilku równych mu wojowników.
Chociaż Lucan i jego syn niejeden raz ścierali się w kwestii jego gotowości jako
prawdziwego członka Zakonu, to te obawy były już przeszłością.
- Rozumiem, że to są szkice z siedziby Riordana, które sporządziła Nova - Lucan
wskazał na odręcznie rysowane plany rozłożone w poprzek stołu konferencyjnego.
Darion skinął głową. - Najdokładniej jak zapamiętała. Nova powiedziała, że nie
przebywała w rodzinnej Mrocznej Przystani od ponad dziesięciu lat.
Ciemnobrązowe oczy Savannah błysnęły inteligencją, kiedy spojrzała na Dariona.
- Nazywanie tego Mroczną Przystanią jest chyba nieco zbyt hojne. To samo odnosi
się do nazywania Riordana jej rodziną.
Nova nie musiała mówić nam o wszystkim, co wycierpiała z rąk przybranego
ojca, ale było oczywiste, że jej traktowanie było co najmniej brutalne.
Nova od kilku tygodni była partnerką Rowana. Para poznała się, gdy londyński
lider Zakonu badał serię morderstw w swoim mieście, oraz sprawę zaginionego
transportu rosyjskiej broni.
Wytatuowana, młoda kobieta o niebiesko-czarnych włosach... której prawdziwe
imię i nazwisko brzmiało Catriona Riordan... znacząco przyczyniła się do
dostarczenia Zakonowi większości informacji na temat samca Rasy, który ją
wychował.
To Nova uświadomiła im, że tatuaże przedstawiające czarnego skarabeusza
znalezione na zwłokach mężczyzn, oznaczały ich przynależność do bandy Riordana.
Jednak Zakon nie miał dowodów na powiązania Riordana z Opus Nostrum, aż do
przyznania się Dereka Walsha do zamachów we Włoszech. Przechwałki Dereka o
tym, że jego plany tych szokujących morderstw zaimponowały kręgom Opus,
nabierały głębszego znaczenia, w świetle faktu, że on również nosił tatuaż czarnego
skarabeusza.
Lucan spojrzał na szkice twierdzy Riordana i pokręcił głową. - Potrzebujemy
jakichś solidnych informacji na temat tego, co ten łajdak teraz szykuje, i na jaką
cholerę był mu ten kontener z bronią, który w Londynie próbowały przechwycić jego
zbiry.
Lucan spojrzał na Gideona. - Jak dawno temu wysłaliśmy naszego małego drona?
- Kilka godzin temu.
- Został zestrzelony po zaledwie kilku minutach obserwacji – dokończył Darion z
ponurym wyrazem twarzy. - Nie uzyskaliśmy zbyt wielu danych.
- Jezu Chryste - Lucan przerzucił swoje niezadowolone spojrzenie spod
zmarszczonych brwi na Gideona.
- Zdjęcia satelitarne?
- Pracujemy nad tym.
- Pracujcie szybciej. A ja w międzyczasie będę zapewniał ŚRN i wszystkich
innych płaczliwych politykierów grzejących fotele na Kapitolu, że atak we Włoszech
był odosobnionym przypadkiem zaaranżowanym przez psychicznie
niezrównoważonego syna Walsha. Ostatnie czego potrzebujemy, to jakikolwiek
przeciek, że Opus był chociażby luźno powiązany z tymi zabójstwami. To dolałoby
tylko oliwy do płomieni publicznej histerii, a już w tej chwili mamy aż nadto tego
gówna.
Wszyscy w pokoju przytaknęli, jednak na twarzy Dariona wciąż widać było
pewien niepokój. - Możemy poradzić sobie z taką szumowiną, jak Riordan. Możemy
nawet dać radę Opus Nostrum, kiedy przyjdzie na to czas. Ale wciąż pozostaje
kwestia Atlantydów.
- Owszem - powiedział Lucan. - Na tą walkę również musimy być przygotowani.
Jedną z rzeczy, którą uzmysłowił nam Reginald Crowe jest fakt, że jego rodzaj może
żyć tuż pod naszym nosem, a my nie będziemy nawet o tym wiedzieć. Dokładnie tak
jak w przypadku niedawno zamordowanego właściciela La Notte w Bostonie. Nikt
nigdy nie podejrzewałby Cassiana Graya, że jest kimś innym niż tylko człowiekiem,
dopóki jego atlantydzcy bracia nie pozbawili go głowy.
Ręka Gabrielle delikatnie spoczęła na ramieniu Lucana.- Tak, ale chociaż Crowe
był prawdziwym diabłem, to jedyną zbrodnią Cassa było wykradzenie swojej
atlantydzkiej córki i próba zapewnienia jej lepszego życia z dala od swego ludu. Nie
ma nic złego w Jordanie. Nie było również żadnego zła w jej ojcu.
- To nie z żadnym z nich mamy do czynienia - przypomniał Lucan swojej
partnerce. - Problemem jest ich królowa, to ona pragnie wojny. Cass został
pozbawiony głowy na rozkaz Selene, a Jordana do końca życia będzie ukrywała się
przed swoją królewską babką, chyba że my odnajdziemy Selene pierwsi.
Darion z powagą skinął głową. - Jeśli to, co powiedział Crowe jest prawdą, że ich
królowa knuła wojnę w celu zgładzenia innych nacji, to nie mamy wyboru, jak tylko
zapolować na sukę i ją zniszczyć. Resztę jej legionu też.
Lucan patrzył na mężczyznę, którym stał się jego syn... nieustraszonego
bojownika. Nie chciał wyobrażać sobie Dariona na pierwszej linii frontu w starciu z
potężną, wrogą rasą. Jednak jako dowódca nie mógłby prosić o lepszego wojownika,
który pewnego dnia zajmie stanowisko lidera.
- Dajcie mi znać, jeśli będziecie mieli coś na Riordana - polecił im. - Każda
minuta, w której pozwolimy temu łotrowi oddychać, daje Opus kolejną okazję do
ataku.
Tłumaczenie nieoficjalne – Red-Room
ROZDZIAŁ 3
RUNE SZEDŁ W STRONĘ SWOJEJ KWATERY, mieszczącej się na tyłach
klubu. Odkąd opuścił arenę jego biodra oplatały odziane w dżins nogi Carys, a jej
usta nawet na chwilę nie oderwały się od jego warg.
Wszechobecny ciężki bas i pulsowanie muzyki techno, oraz zgiełk zatłoczonego
klubu i setki głosów stłumił się do cichego pomruku, gdy Rune i Carys zbliżyli się do
kwater bokserów, umiejscowionych w podziemiach La Notte.
Nie, żeby był zdolny coś usłyszeć, kiedy krew tak głośno dudniła mu w żyłach.
Kopniakiem otworzył drzwi i wniósł dziewczynę do środka. Nie mógł się już
doczekać, by być z nią sam na sam. Zanurzyć się w niej. Zaraz po przekroczeniu
progu, przycisnął plecy Carys do drewna zamkniętych drzwi, po czym pochłonął jej
wargi i język w gorączkowym, dzikim pocałunku.
Dwudziesto-pięciominutowa ostra walka w klatce zawsze sprawiała, że był
nabuzowany adrenaliną i potrzebą, by się pieprzyć i pożywiać. Do niedawna jego
rytuałem było gaszenie obu tych pragnień w należących do La Notte pokojach
BDSM, ale w ciągu ostatnich siedmiu tygodni ani razu nie odwiedził tamtej części
klubu.
Teraz wszystkim czego łaknął, była Carys Chase.
Przez cały ten czas była jedyną kobietą w jego łóżku... a raczej w tych nielicznych
sytuacjach, gdy udało się im do niego dotrzeć, zanim zdarli z siebie ubrania. Seks z
Carys zniszczył go dla innych kobiet. Ona, jak nikt inny potrafiła wydobyć na
wierzch jego dziką stronę, sprawiała, iż krew w jego żyłach wrzała tak mocno, że
niemal nie mógł tego wytrzymać, zwłaszcza gdy jej silne, wspaniałe ciało
przywierało do niego tak jak teraz.
Ta piękna samica Rasy, dzika i nieskrępowana, była surowa i piękna jak sama
natura.
A co do jej krwi...
Kurwa. Nawet nie mógł myśleć o tej pokusie. Zwłaszcza, gdy jego fiut był
sztywny, twardy jak granit i aż do bólu pragnął się w niej zatopić.
Potrzebował prysznica, żeby zmyć z siebie pot i brud areny, ale Carys wydawała
się tego nie zauważać. Chociaż zasługiwała na kogoś znacznie lepszego, zawsze
chętnie go witała, bez względu na stan, w jakim się znajdował i niech go cholera,
jeśli to nie czyniło go jeszcze twardszym.
Z jedną ręką owiniętą wokół jego szyi, drugą majstrowała przy wiązaniu jego
skórzanych bryczesów. Opuściła je w dół i chwyciła w dłoń uwolniony członek.
Rune jękiem przywitał pieszczotę, kiedy przesunęła dłonią wzdłuż wyprężonej
męskości. Jej usta wciąż szczelnie przywierały do jego warg, a po każdym ruchu,
który wykonywała dłonią, jej głodny języczek coraz głębiej zanurzał się w jego
ustach.
Chryste, ona naprawdę była jego narkotykiem.
Pchnął biodrami, by otrzeć się grzbietem swojego pobudzenia o jej cipkę. Szorstki
dżins szorował jego skórę, ale to bijący od niej żar sprawił, że aż zasyczał.
- Poczuj, jaki jestem przez ciebie twardy - mruknął w jej usta, jego głos zabrzmiał
niewyraźnie z powodu wysuniętych kłów. - Potrzebuję cię nagiej. Natychmiast.
- Zgadzam się - uśmiechnęła się, obnażając ostre czubki jej własnych kłów i
opuszczając nogi na podłogę.
Widok Carys w jej prawdziwej postaci, jako przedstawicielki Rasy czasami nadal
wytrącał go z równowagi. Pragnienie sprawiło, że jej jaskrawoniebieskie oczy
wypełniły się bursztynowymi iskrami, tak samo jak jego ciemne i podobnie jak u
niego, jej źrenice pod wpływem pożądania zwęziły się w kocie szparki.
Niecierpliwymi rękami szybko pozbyli się jej czarnej bluzeczki i obcisłych
dżinsów, następnie Carys falującymi ruchami oswobodziła się z jedwabnego
biustonosza i namiastki majteczek. Już kilkanaście razy widział ją całkowicie
rozebraną, jednak ciągle nie mógł powstrzymać swojej fascynacji dremaglifami,
które znaczyły łukami i spiralami skórę na jej ramionach, klatce piersiowej i tułowiu.
Oznaczenia skóry właściwe dla Rasy były delikatniejsze niż te na jego ciele.
Jednak jej delikatne jak piórka ozdobniki i koronkowe wzory kipiały równie
głębokimi kolorami, jak u niego, wskazując na głębię jej pragnienia.
Miała dermaglify i kły, ale urodziła się również ze znamieniem Dawczyni Życia.
Niewielki szkarłatny symbol... łza wpadająca do kołyski półksiężyca, znajdował się
po lewej stronie szyi. To właśnie ta część odziedziczona po Dawczyni Życia
pozwalała jej chodzić w świetle dziennym, podczas gdy Rune i większość
przedstawicieli Rasy byli stworzeniami nocy.
Rune wyciągnął rękę, by dotknąć maleńkiego znaku, przesuwając szorstkimi
opuszkami palców po jej gładkim policzku, a następnie w dół ku wdzięcznej
plątaninie glifów, które tańczyły na jej piersiach.
- Jesteś tak cholernie piękna - wychrypiał, głaszcząc różowe pąki jej sutków.
Muskając swoją potężną dłonią jej szczupły brzuch, dotarł do kępki karmelowych
loczków pomiędzy jej udami. Była dla niego mokra, jedwabista i gorąca. Tak
cholernie podniecająca.
Chciał działać powoli, jednak wciąż popychała go fala adrenaliny po walce w
klatce. To było tak samo gwałtowne, jak pragnienie, które czuł do tej kobiety.
Rune objął ją w talii i uniósł ją w górę jakby nic nie ważyła. Owinęła nogi wokół
jego bioder, osadzając jego penisa w śliskiej rozpadlinie swojego ciała. Rune wsunął
się do środka, długim, silnym pchnięciem, zanurzając się aż po rękojeść.
Carys jęknęła, zaczęła falować biodrami, zanim zdążył złapać oddech. Kiedy
zwarła się z nim spojrzeniem, ogień wybuchnął w jej oczach, kły wydłużyły się
jeszcze bardziej, a kolory pożądania zalały glify.
Rune spiął się w sobie, nogami zaparł się o łupkową podłogę, jedną ręką
trzymając ciężar Carys, a drugą opierając się o ścianę za jej plecami i dając
dziewczynie wszystko, czego domagało się od niego jej ciało.
Nie było potrzeby, by się przy niej hamować czy kontrolować. Pasja ich obojga
była jak wybuch, nieokiełznana i gwałtowna. Chociaż Carys była klasycznie piękna i
wydawała się taka krucha w jego ramionach, była tak pełna mocy, jak każdy inny
przedstawiciel Rasy.
- Tak - syknęła mu do ucha, kiedy z impetem się w nią wbił. - Rune, tak... Pieprz
mnie mocniej.
Warknął, z przyjemnością spełniając jej żądanie. Gdy pogłębił pchnięcia,
krzyknęła. Jej paznokcie przeorały mu plecy, znacząc skórę, ponaglając. Dermaglify
Carys stały się żywe i pulsujące, naprzeciw jego nagiej piersi, a jej emitowało fale
żaru.
- Dalej dziecinko - wychrypiał spomiędzy zaciśniętych zębów i kłów. - Czy to jest
to czego chcesz?
- O tak, - wydyszała. - Daj mi więcej, Rune. Nie powstrzymuj się.
Zaczął wbijać się w nią z ogłuszającym rykiem, obydwoje zaczęli pędzić w
kierunku uwolnienia. Teraz już nie mógł tego spowolnić, nawet gdyby chciała.
Spojrzał na napięte ciało Carys, jej eleganckie glify pulsowały dziko głębokimi
barwami indygo, wina i złota. Była blisko.
Kurwa, on też.
Kiedy uderzyła w nią pierwsza fala, paznokcie Carys wbiły się w jego ramiona. Z
jej gardła wyrwał się krzyk rozkoszy, najgorętsza rzecz, jaką Rune kiedykolwiek
słyszał. Gdy zadrżała i wybuchła wokół niego, jego pchnięcia stały się jeszcze
szybsze przywołując narastający orgazm.
Z ochrypłym okrzykiem odrzucił głowę do tyłu, wbijając się w jej głodną pochwę
i czując jak jej falujące skurcze doją go przy każdym kolejnym zanurzeniu się w jej
wnętrze. Kiedy doszedł z dzikim rykiem, intensywność spełnienia niemal powaliła go
na kolana.
- Jezu, jak dobrze czuć cię na moim fiucie - wychrypiał, pochylając głowę, żeby
na nią spojrzeć. - Kobieto, jeśli dalej będziesz mnie tak pieprzyła, to nie będę w
stanie niczego ci odmówić.
- Naprawdę tak myślisz? - W jej oczach nie było już odrobiny błękitu, jedynie
bursztynowy blask, a ich spojrzenie utkwione było w jego gardle. Oblizała wargi, po
czym uniosła wzrok, nieodrodna samica Rasy.
Mimo iż wiedział, że się z nim drażniła, natychmiast otrzeźwiał. Pogłaskał ją po
pięknej twarzy. - Znasz nasze zasady, kochanie.
Jęknęła, marszcząc gładkie czoło. - Jeśli przestrzegałabym tych wszystkich
durnych zasad, to przede wszystkim nigdy nie bylibyśmy razem, nieprawdaż?
Zanim zdał sobie sprawę, co chciała zrobić pochyliła głowę i przeciągnęła
językiem po jego tętnicy szyjnej. Żadnych kłów, tylko szybka, miękka, mokra
pieszczota, sprawiająca, że przeszył go dreszcz silniejszy niż jakikolwiek wstrząs
energii elektrycznej, jaki kiedykolwiek przyjął w klatce.
Jasna cholera.
Rune warknął i złapał ją, przerzucając sobie dziewczynę przez ramię, jak worek
ziemniaków. Pisnęła, waląc go pięściami po plecach, jej karmelowo-brązowe włosy
łaskotały go w nagi tyłek, gdy ruszył z nią przez swoją kwaterę w kierunku sypialni.
Rzucił ją na materac, a potem opadł na jej ciało.
Zachichotała radośnie, trochę kpiąco, ale Rune był teraz całkowicie poważny. -
Więź krwi jest nierozerwalna, Carys. Wiesz o tym.
Jej uśmiech przygasł nieco. - Wiem.
- To, co mamy razem jest super, ale rozejrzyj się wokół. Spójrz na mnie -
potrząsnął głową. - Czy to naprawdę jest miejsce, do jakiego chciałabyś należeć?
Klub? Tłum wokół klatki każdej nocy? Jestem cholernie pewien, że nikt nie chciałby
widzieć cię przykutej na wieki do takiego rodzaju życia. Nawet ja.
- Uważaj, już brzmisz jakbyś był kimś z mojej rodziny.
- Oni mają prawo tego nie akceptować. Mnie. Nas, razem, żyjących w ten sposób.
- Nie obchodzi mnie, co sobie myślą inni.
Tak, miała w nosie opinię innych. I to była jedna z rzeczy, które w niej szanował,
jedna z wielu rzeczy, które w niej kochał. - Gdy cię pierwszy raz zobaczyłem, od razu
wiedziałem, że będziesz dla mnie utrapieniem - przeczesał palcami jej włosy, po
czym objął dłonią jej ciepły kark. - Ty i paczka twoich chichoczących i
podrygujących przyjaciół. Zauważyłem cię w chwili gdy weszłaś, wiesz o tym?
Uśmiechnęła się. - Jestem pewna, że trudno było nas przegapić. Byliśmy bardzo
rozdokazywani. Odwiedziliśmy już kilka klubów, zanim przytoczyliśmy się tutaj, na
dół.
Rune pokręcił głową. - Widziałem twoich przyjaciół, ale jedyną osobą na którą
zwróciłem uwagę, byłaś ty. Ty, krocząca na przodzie grupy, przewodząca wszystkim.
Nawet teraz jego fiut drgnął na to wspomnienie. Tak jak i jego krew, która
zatętniła z taką samą ostrą potrzebą, jaką poczuł, gdy Carys dokonała inwazji na jego
uporządkowany świat, jak niepowstrzymana fala jasności. - Tamtej nocy zwrócili na
ciebie uwagę wszyscy mężczyźni, jednak wiedziałem, że to ja będę tym, który cię
dostanie.
- Uniosła brwi - Jakiś ty arogancki.
- Tak - zgodził się. - I zdecydowany.
- Śmiertelna kombinacja - uśmiechnęła się i pochyliła ku niemu, aż ich usta dzielił
Rasa Środka Nocy – część 13 Tłumaczenie nieoficjalne - Red-Room Absolutny zakaz rozpowszechniania i udostępniania
Carys Chase jest przyzwyczajona do ustalania własnych zasad i pozwalania swojemu sercu, by nią kierowało, bez względu na to, co ktoś inny sądziłby na ten temat. Carys, rzadka, chodząca za dnia samica Rasy, równie uparta jak piękna, jest jedną z najpotężniejszych w jej rodzaju. Żyje z pasją i kocha bez ograniczeń, zwłaszcza gdy chodzi o śmiertelnie groźnego, walczącego w klatce wojownika Rasy, zwanego Rune. Bezkonkurencyjny w ringu, Rune egzystuje w brutalnym świecie krwi, miażdżonych kości i śmierci. Dorobił się pokaźnej kolekcji wrogów, na i poza areną, a skrywane przez niego tajemnice sięgają głęboko w jego burzliwą przeszłość. Był niebezpiecznym samotnikiem, który pięściami i kłami torował sobie drogę przez życie i nigdy nie pozwolił się nikomu zbytnio do siebie zbliżyć... dopóki nie spotkał Carys. Lecz kiedy trupy ukrywające się w jego przeszłości zaczynają unosić swoje głowy, zagrażając teraźniejszości, Rune musi wybierać pomiędzy zdradą zaufania Carys lub wciągnięciem ją pod krzyżowy ogień walki, której żadne z nich nie może mieć nadziei wygrać na własną rękę.
ROZDZIAŁ 1 TYTANOWE KOLCE ROZORAŁY twarz boksera, rozpryskując krew po podłodze stalowej klatki i tłumie dopingującym walkę, która rozgrywała się na tej podziemnej arenie. Ciężka, dudniąca muzyka techno dobiegająca ze znajdującego się na parterze klubu tanecznego parkietu, mieszała się z ogłuszającym hałasem kibiców, który narastał w miarę zbliżania się końca walki pomiędzy parą samców Rasy. Carys Chase stała z przodu, wśród tłumu rozentuzjazmowanych kibiców, kiedy pięść Rune ponownie zderzyła się z twarzą jego przeciwnika. Niepokonany mistrz najbardziej brutalnej areny w Bostonie, zebrał kolejną falę okrzyków i owacji. Walki były formalnie rzecz biorąc nielegalne, jednak bardzo lukratywne. A od chwili, gdy dwadzieścia lat temu Rasa ujawniła się przerażonej Ludzkości, trudno było znaleźć kilka bardziej popularnych imprez sportowych niż zakazane pojedynki na styl walk gladiatorów, odbywające się w zamkniętej, stalowej klatce, a których uczestnikami były ogromne, ponad stukilogramowe wampiry. Krew była niezbędna dla Carys i jej rasy, ale czasem wydawało się, że ludzkość była jej bardziej żądna niż oni. Zwłaszcza, kiedy jej rozlew ograniczał się do osobników Rasy. Chociaż nawet Carys musiała przyznać, że oglądanie w walce wampira takiego jak Rune, było czymś wspaniałym. Był pełen drapieżnej gracji i niebezpiecznej brutalności. I był jej.
Przez siedem ostatnich tygodni... od nocy, gdy weszła do La Notte z małą grupą przyjaciół i po raz pierwszy ujrzała Rune'a walczącego w klatce, byli praktycznie nierozłączni. Zakochała się szybko, mocno i głęboko, ale nawet przez chwilę nie obejrzała się za siebie, ku przerażeniu rodziców: ich, oraz jej brata bliźniaka. Arie stanowczo zabronił jej widywać się z Runem, opierając swój wyrok na jego profesji i reputacji. Oni go nie znali. Nie chcieli go poznać, a to bolało i cholernie ją wkurzało. Dlatego też, z głową pełną pary i uporu odziedziczonego po obojgu rodzicach, Caris wyprowadziła się ostatnio z rodzinnej Mrocznej Przystani i zamieszkała ze swoją najlepszą przyjaciółką, Jordaną Gates. Odeszła z domu, aby móc żyć po swojemu, czego jej rodzina, a szczególnie ojciec Sterling Chase, nie przyjął zbyt dobrze. Jako Dowódca Centrali Zakonu w Bostonie, on, wraz z założycielem Zakonu, Lucanem Thorne i innymi Dowódcami placówek regionalnych, byli de facto stróżami pokoju pomiędzy Rasą i Ludzkością. To nie było łatwe zadanie nawet w dobrych czasach, nie mówiąc już o tak niepewnych, w jakich teraz przyszło im żyć. Carys rozumiała niepokój ojca o jej bezpieczeństwo i dobre samopoczucie. Ona tylko chciała, żeby zrozumiał, że była już dorosłą kobietą, pragnącą żyć własnym życiem. Nawet jeśli to życie miało być związane z samcem Rasy, który zdecydował się zarabiać walkami na arenie. Wszyscy widzowie wokół niej skandowali teraz imię swojego mistrza. - Rune! Rune! Rune!
Carys dołączyła do nich, czując respekt i onieśmielenie przed siłą jego dominacji, którą emanował podczas walki w ringu, chociaż kobieta w niej zaciskała dłonie za każdym razem, gdy pięści zderzały się z ciałem i kośćmi, niezależnie od tego, kto był adresatem ciosów. Przyznawała się też, przynajmniej przed samą sobą, że jest w nim zakochana i miała nadzieję, że któregoś dnia zdecyduje się on na dobre porzucić walki w klatkach. Nikt nie pokonał Rune'a.... a więcej niż kilku zginęło próbując tego dokonać. Okrążał arenę poruszając się płynnie i z gracją, nagi, za wyjątkiem noszonych podczas walk skórzanych, brązowych bryczesów i rękawic bez palców najeżonych tytanowymi kolcami. Ostry metal zapewniał, że każdy cios stanie się spektaklem rozszarpywania ciała i łamania kości, ku rozkoszy tłumu. Również głównie dla rozrywki sponsorów tego sportu, bokserzy nosili stalowe naszyjniki w kształcie litery U. Każdy z zawodników miał możliwość trafienia w przycisk łaski zamontowany w klatce, który posyłał morderczy impuls energii elektrycznej do obroży przeciwnika, zatrzymując walkę i stwarzając szansę słabszemu bokserowi na odzyskanie siły przed jej wznowieniem. Chociaż Rune odkąd po raz pierwszy wyszedł na ring, niejednokrotnie zebrał porządny wycisk, nigdy nie zniżył się do naciśnięcia przycisku łaski. Tak samo jak jego dzisiejszy przeciwnik. Jagger był również jednym z zawodników, którego uwielbiał tłum w La Notte. Czarnoskóry samiec miał na swoim koncie rekord zwycięstw niemal tak imponujący jak sam Rune. Ci dwaj bokserzy poza areną darzyli się przyjaźnią, ale nikt kto teraz na nich patrzył, w życiu by się tego nie domyślił.
Będąc jednym z Rasy, Jagger uzdrowił się z odniesionych ran w przeciągu kilku sekund. Odwrócił się w stronę Rune'a z ogłuszającym rykiem, prując na przód jak rozjuszony byk. Impet ataku rzucił Rune'a plecami na metal klatki. Stalowe pręty jęknęły, naprężając się pod nagłym naciskiem skondensowanej masy mięśni i mocy. Widzowie stojący najbliżej klatki krzyknęli i cofnęli się, ale walka już przeniosła się w inne miejsce. Teraz to Rune był w ofensywie, rzucając masywnym ciałem Jaggera w poprzek klatki. Czy to była wyreżyserowana gra czy nie, starcie pięści i kłów obudziłoby dzikusa w niemal każdym samcu Rasy. Jagger wstał, obnażył zęby w szyderczym uśmiechu. Jego dermaglify pulsowały gwałtownie jaskrawymi kolorami na tle ciemnej skóry. Zwrócił się w stronę Rune'a, bursztynowy ogień płonął w jego oczach, kiedy przykucnął przygotowując się do kolejnego niszczycielskiego ataku. Znajdujący się po przeciwnej stronie klatki, Rune był wyprostowany, opuścił masywne ramiona luźno wzdłuż boków, jego postawa była zwodniczo zrelaksowana, kiedy razem z Jaggerem krążyli wokół siebie. Właściwe Rasie znaki na skórze Rune'a, również kłębiły się wściekłymi barwami. Jego ciemnoniebieskie oczy skrzyły się gorącymi iskrami, kiedy studiował przeciwnika. Kły Rune'a były ogromne, ostre jak brzytwa końcówki lśniły w przytłumionym świetle areny. Ale pod zwilżoną potem grzywką ciemnobrązowych włosów, jego surowa, jak wykuta w granicie twarz była pełna całkowitego, śmiertelnego spokoju. Właśnie wtedy Rune stawał się najbardziej niebezpieczny. Carys wstrzymała oddech, kiedy Jagger skoczył, jak wyrzucony z katapulty
zamieniając się we wściekłą, rozmytą plamę ruchu pędzącą w poprzek areny. Jedna z jego stóp pojawiła się przy twarzy Rune'a niczym potężny młot, tak szybko, że Carys niemal nie była w stanie wyśledzić tego ruchu. Jednak Rune zdołał to zrobić. Chwycił kostkę Jaggera i ją wykręcił, ściągając wojownika na podłogę. Jagger doszedł do siebie w czasie krótszym niż jedna sekunda, obracając się na łokciu i podcinając nogi Rune'a kolejnym płynnym kopnięciem. Ten ruch był szybki i elegancki, ale odkrył Jaggera i stał się przyczyną jego porażki. Rune upadł, jednak pociągnął Jaggera za sobą, zamykając go w nierozerwalnym chwycie na podłodze klatki. Jagger starał się wyswobodzić, ale uzbrojone w tytan knykcie Rune'a utrzymywały wojownika w szachu. Wycie i oklaski zagrzmiały wokół areny, gdy wskazówka zegara odliczająca kolejne sekundy do końca rundy, zapewniła Rune'owi następną wygraną walkę. Dopingująca jego pewne zwycięstwo Carys, poczuła ciarki przeczucia na karku. Spojrzała za siebie w kierunku tyłów klubu. Dwaj samce Rasy, wojownicy jej ojca właśnie wchodzili do środka. Cholera. Ubrani w czarne mundury Zakonu, Jax i Eli przeszukiwali gęsty tłum, ignorując spektakl wewnątrz klatki, jakby starali się ją zlokalizować. Przyzwyczaiła się już do conocnego niańczenia przez patrole Zakonu, ale to wcale nie sprawiało, że ten nadzór był mniej irytujący.
Może cierpliwość ojca wreszcie dobiegła końca. Znała go na tyle dobrze, że wiedziała, iż byłby w stanie wysłać wojowników, aby ostatecznie sprowadzili ją do domu. Siłą, jeśli to okazałoby się konieczne. Ha. Niech spróbują. Jako jedna z wyjątkowo nielicznych kobiet Rasy, oraz chodząca za dnia, Carys była tak silna, jak każdy samiec jej rodzaju. Silniejsza niż większość, biorąc pod uwagę, że jej matka, Tavia Chase, był cudem stworzonym w laboratorium i składa się po połowie z genów Starożytnego i Dawczyni Życia. Jednak nie trzeba było uciekać się do siły fizycznej, aby uniknąć Jaxa i Eliego. Carys posiadała do swojej dyspozycji inną możliwość... odziedziczoną po ojcu. Stojąc wśród tłumu w pobliżu areny, uspokoiła umysł i skoncentrowała się na swoim otoczeniu. Gromadziła i naginała cienie skupiając je wokół siebie, skryła się za ich osłoną przed badawczym wzrokiem wojowników. Nikt jej nie dostrzeże tak długo, jak długo będzie trzymała je w pobliżu. Czekała, obserwując dwójkę wojowników Zakonu zagłębiających się w zbity tłum ludzi i przedstawicieli Rasy. Niewidzialna dla nikogo Carys, podryfowała głębiej w ludzką ciżbę. Jax i Eli zrezygnowali po kilku minutach poszukiwania. Carys uśmiechnęła się z wnętrza swojej magii, obserwując jak wreszcie opuszczają klub. Tymczasem walka w klatce była skończona. Rune i Jagger zdjęli swoje metalowe naszyjniki i rękawice. Poklepali się po ramionach i ścierając z twarzy krew i pot, wysłuchali werdyktu sędziego. Wówczas Carys pozwoliła opaść swoim cieniom. Właz na klatce z otworzył się,
wypuszczając zawodników. Pobiegła na spotkanie Rune'a, wykrzykując jego imię i oklaskując go razem z resztą tłumu, celebrując kolejne zwycięstwo swojego mężczyzny. Kiedy ją dostrzegł, twarda twarz Rune'a rozjaśniła się pełnym obietnic, intymnym uśmiechem. Brutalny, przerażający bokser wyszedł z klatki i przyciągnął ją do siebie. Jego ciemne oczy błyszczały żądzą, której nawet nie starał się ukryć. Ignorując okrzyki i oklaski, które narastały wokół niego, posiadł jej usta w zaborczym pocałunku. Potem chwycił ją na ręce i poniósł z dala od areny. Tłumaczenie nieoficjalne – Red-Room
ROZDZIAŁ 2 KWATERA GŁÓWNA ZAKONU WASZYNGTON. LUCAN THORNE DŹGNĄŁ przycisk zakończenia wideokonferencji z człowiekiem, który przez ostatnie pół godziny zawracał mu dupę. W takich momentach naprawdę tęsknił za prostotą XX wieku. W tamtych czasach, denerwująca rozmowa, właśnie taka, jaką odbył przed chwilą mogła zostać przerwana trzaśnięciem słuchawki, pozwalając osobie na drugim końcu linii domyślić się, co naprawdę myślał o jej nieproszonych opiniach. I tym, co wtedy lubił jeszcze bardziej, była możliwość przeprowadzania pod egidą Zakonu dyskretnych i skutecznych akcji wymierzania sprawiedliwości, bez badawczych spojrzeń rządów Ludzkości i Rasy, których niekończące się żądania spotkań i posiedzeń gabinetów służyły tylko temu, żeby paraliżować jego wysiłki i marnować cenny czas. Mrucząc przekleństwa Lucan razem z krzesłem odepchnął się od biurka, po czym wstał i zaczął przemierzać w tą i z powrotem swój gabinet. - Problemy, nieprawdaż? - rzuciła jego Dawczyni Życia, Gabrielle, stając w otwartych drzwi. - Światowa Rada Narodów zażądała sprawozdań o zabójstwach we Włoszech, które wydarzyły się na początku tego tygodnia. Widocznie więcej niż jeden członek
ŚRN wniósł petycję o usunięcie mnie z rady - Lucan przeszedł przez pokój, by spotkać się ze swoją piękną partnerką o kasztanowych włosach, nie mogąc się oprzeć ucałowaniu jej zmarszczonego czoła. - Nie można powiedzieć, że zarzuty Rady są niesłuszne, ponieważ to ja jestem tym, który potajemnie zorganizował spotkanie pomiędzy bratem nowego prezydenta Włoch i członkiem ŚRN Byronem Walshem. - Próbowałeś jedynie pomóc zbudować ważny sojusz pomiędzy dwoma wpływowymi obywatelami Ludzkości i Rasy. Czy Rada nie zdaje sobie sprawy, że Zakon pragnie pokoju bardziej niż ktokolwiek? - Gabrielle oparła mu głowę na piersi, a on ujął ją za rękę i wyprowadził z gabinetu na korytarz. - Nikt nie mógł przewidzieć, że spotkanie będzie sabotowane przez ni mniej, ni więcej jak rodzonego syna Walsha. Lucan chrząknął. - Derek Walsh był tylko częścią większego problemu. Tego, który staje coraz silniejszy każdego dnia, przez który Zakon pozwala mu istnieć. - Opus Nostrum - cicho stwierdziła Gabrielle. Nazwa śmiertelnie groźnej kliki była dotąd nieznana, aż zaledwie kilka tygodni temu, kiedy ta grupa wykradła eksperymentalną Technologię UV, a następnie próbowała ją wykorzystać na Gali Pokojowego Szczytu do masowego mordu dygnitarzy, zarówno ludzkich, jak i pochodzących z Rasy. Zakon ledwo zapobiegł tej katastrofie, zabijając przywódcę Opus, którym był Reginald Crowe. Ale po tym bardzo publicznym ujawnieniu i kolejnych pogłoskach, że mają do dyspozycji różną broń w tym również chemiczną, Opus Nostrum stał się obecnie najbardziej niebezpieczną grupą terrorystyczną na świecie. Zabójstwo dwóch wysoko postawionych mężczyzn dokonane przez nowo zrekrutowanego członka Opus, będącego również synem szanowanego dygnitarza ŚRN, które miało miejsce na początku tego tygodnia... tylko dolało oliwy do ognia.
Oprócz Opus Nostrum, w cieniach krył się także kolejny, równie realny i groźny wróg. Wróg, którego Zakon dopiero zaczynał poznawać. Przez tysiąclecia Rasa wierzyła, że była jedynym pozaziemskim gatunkiem mieszkającym na naszej planecie. Teraz mieli niepodważalne dowody na istnienie innego, oraz że ta rasa obcych nieśmiertelnych, nazywających siebie Atlantydami najprawdopodobniej planowała działania wojenne, przy których ataki Opus Nostrum wyglądałyby jak dziecinne igraszki. Stwierdzenie, że Zakon miał pełne ręce roboty byłoby wielkim niedopowiedzeniem. Musieli powstrzymać Opus Nostrum i wyeliminować głębsze, ukryte zagrożenie stwarzane przez Atlantów, a Lucan nie miał zamiaru robić tego z jedną ręką uwiązaną za plecami przez ŚRN lub jakąkolwiek inną wścibską organizację. Na szczęście, Zakonowi udało się w ostatnim czasie pozyskać paru niespodziewanych sojuszników oraz kilka przydatnych wskazówek. Zważając na wszystkie dotychczasowe niepowodzenia i o włos uniknięte katastrofy, to wydawało się być wreszcie niewielkim promykiem nadziei. Który był cholernie dobrą rzeczą. Lucan miał wrażenie, że będą potrzebowali całego zapasu szczęścia, jaki uda im się uzyskać. Chociaż nawet bez szczęśliwych trafów nie zawahałby się zmiażdżyć każdego, kto stanąłby Zakonowi na drodze. Gdy razem z Gabrielle skręcili za róg kierując się ku sali konferencyjnej, Lucan usłyszał ich syna, Dariona, rozmawiającego z Gideonem i partnerką tego wojownika, Savannah.
Dare oficjalnie nie był jeszcze częścią Zakonu, ale Lucan musiał przyznać, że dwudziesto-jednolatek sprawdził się zarówno intelektualnie, jak i w ogniu walki. Dziś w nocy, on i Gideon prześcigali się w szukaniu tropów, wskazujących na powiązania z Opus, dotyczących Samca Rasy pochodzącego z Irlandii. Lucan i Gabrielle zatrzymali się, znajdując Gideona siedzącego w przed ścianą komputerów, a Dare'a i Savannah ślęczących nad sprawozdaniami i schematami rozłożonymi na stole konferencyjnym. To była swojska scena, przywołująca dawne wspomnienia, mimo to dodatek Dariona do tego obrazka sprawiał, że pierś Lucana puchła z dumy. Gabrielle ścisnęła jego dłoń z miłością, bez wątpienia czując przypływ jego emocji poprzez łączącą ich więź krwi. Lucan odchrząknął, a Savannah uśmiechnęła się w pozdrowieniu. W momencie, gdy jego rodzice weszli do sali, twarz Dariona była pełna emocji, skupiona na aktualnie wykonywanym zadaniu. - Wygrzebaliście już coś na temat Riordana? - zapytał Lucan. Gideon stłumił przekleństwo i rzucił swoje nieodłączne srebrne okulary na blat stacji roboczej. Przeciągnął palcami przez nastroszone blond włosy. - Poza wyłapaniem kilku godzin z w zasadzie bezużytecznego materiału z ulicznych kamer bezpieczeństwa, zainstalowanych wokół tego miejsca, jeszcze nie byłem w stanie znaleźć drogi do rdzenia jego sieci internetowej. Sukinsyn mieszka w cholernym XII-wiecznym zamku, do kurwy nędzy. Ma tam jakiś sprzęt łączący go ze światem, ale protokół połączeń jest szczelnie zamknięty. Nie byłem w stanie wykorzystać jakiejkolwiek ścieżki dostępu.
Lucan patrzył nieustępliwie. - Co to znaczy? Darion odpowiedział jako pierwszy. - Jeśli nie możemy znaleźć pęknięcia w sieci komunikacyjnej Riordana, to znaleźliśmy się w ślepym zaułku, jeśli chodzi o włamanie do jego systemu. Był czas, kiedy jeszcze kilka tygodni temu... że Lucan byłby zaskoczony, nawet zaszokowany głębokością wiedzy Dariona i zakresem jego zainteresowań. Dodawszy do tego jego umiejętności taktyczne i bojowe, doskonalone pod okiem Tegana, oraz doświadczenie w polu, trudno byłby znaleźć chociaż kilku równych mu wojowników. Chociaż Lucan i jego syn niejeden raz ścierali się w kwestii jego gotowości jako prawdziwego członka Zakonu, to te obawy były już przeszłością. - Rozumiem, że to są szkice z siedziby Riordana, które sporządziła Nova - Lucan wskazał na odręcznie rysowane plany rozłożone w poprzek stołu konferencyjnego. Darion skinął głową. - Najdokładniej jak zapamiętała. Nova powiedziała, że nie przebywała w rodzinnej Mrocznej Przystani od ponad dziesięciu lat. Ciemnobrązowe oczy Savannah błysnęły inteligencją, kiedy spojrzała na Dariona. - Nazywanie tego Mroczną Przystanią jest chyba nieco zbyt hojne. To samo odnosi się do nazywania Riordana jej rodziną. Nova nie musiała mówić nam o wszystkim, co wycierpiała z rąk przybranego ojca, ale było oczywiste, że jej traktowanie było co najmniej brutalne. Nova od kilku tygodni była partnerką Rowana. Para poznała się, gdy londyński lider Zakonu badał serię morderstw w swoim mieście, oraz sprawę zaginionego transportu rosyjskiej broni.
Wytatuowana, młoda kobieta o niebiesko-czarnych włosach... której prawdziwe imię i nazwisko brzmiało Catriona Riordan... znacząco przyczyniła się do dostarczenia Zakonowi większości informacji na temat samca Rasy, który ją wychował. To Nova uświadomiła im, że tatuaże przedstawiające czarnego skarabeusza znalezione na zwłokach mężczyzn, oznaczały ich przynależność do bandy Riordana. Jednak Zakon nie miał dowodów na powiązania Riordana z Opus Nostrum, aż do przyznania się Dereka Walsha do zamachów we Włoszech. Przechwałki Dereka o tym, że jego plany tych szokujących morderstw zaimponowały kręgom Opus, nabierały głębszego znaczenia, w świetle faktu, że on również nosił tatuaż czarnego skarabeusza. Lucan spojrzał na szkice twierdzy Riordana i pokręcił głową. - Potrzebujemy jakichś solidnych informacji na temat tego, co ten łajdak teraz szykuje, i na jaką cholerę był mu ten kontener z bronią, który w Londynie próbowały przechwycić jego zbiry. Lucan spojrzał na Gideona. - Jak dawno temu wysłaliśmy naszego małego drona? - Kilka godzin temu. - Został zestrzelony po zaledwie kilku minutach obserwacji – dokończył Darion z ponurym wyrazem twarzy. - Nie uzyskaliśmy zbyt wielu danych. - Jezu Chryste - Lucan przerzucił swoje niezadowolone spojrzenie spod zmarszczonych brwi na Gideona. - Zdjęcia satelitarne?
- Pracujemy nad tym. - Pracujcie szybciej. A ja w międzyczasie będę zapewniał ŚRN i wszystkich innych płaczliwych politykierów grzejących fotele na Kapitolu, że atak we Włoszech był odosobnionym przypadkiem zaaranżowanym przez psychicznie niezrównoważonego syna Walsha. Ostatnie czego potrzebujemy, to jakikolwiek przeciek, że Opus był chociażby luźno powiązany z tymi zabójstwami. To dolałoby tylko oliwy do płomieni publicznej histerii, a już w tej chwili mamy aż nadto tego gówna. Wszyscy w pokoju przytaknęli, jednak na twarzy Dariona wciąż widać było pewien niepokój. - Możemy poradzić sobie z taką szumowiną, jak Riordan. Możemy nawet dać radę Opus Nostrum, kiedy przyjdzie na to czas. Ale wciąż pozostaje kwestia Atlantydów. - Owszem - powiedział Lucan. - Na tą walkę również musimy być przygotowani. Jedną z rzeczy, którą uzmysłowił nam Reginald Crowe jest fakt, że jego rodzaj może żyć tuż pod naszym nosem, a my nie będziemy nawet o tym wiedzieć. Dokładnie tak jak w przypadku niedawno zamordowanego właściciela La Notte w Bostonie. Nikt nigdy nie podejrzewałby Cassiana Graya, że jest kimś innym niż tylko człowiekiem, dopóki jego atlantydzcy bracia nie pozbawili go głowy. Ręka Gabrielle delikatnie spoczęła na ramieniu Lucana.- Tak, ale chociaż Crowe był prawdziwym diabłem, to jedyną zbrodnią Cassa było wykradzenie swojej atlantydzkiej córki i próba zapewnienia jej lepszego życia z dala od swego ludu. Nie ma nic złego w Jordanie. Nie było również żadnego zła w jej ojcu. - To nie z żadnym z nich mamy do czynienia - przypomniał Lucan swojej partnerce. - Problemem jest ich królowa, to ona pragnie wojny. Cass został pozbawiony głowy na rozkaz Selene, a Jordana do końca życia będzie ukrywała się
przed swoją królewską babką, chyba że my odnajdziemy Selene pierwsi. Darion z powagą skinął głową. - Jeśli to, co powiedział Crowe jest prawdą, że ich królowa knuła wojnę w celu zgładzenia innych nacji, to nie mamy wyboru, jak tylko zapolować na sukę i ją zniszczyć. Resztę jej legionu też. Lucan patrzył na mężczyznę, którym stał się jego syn... nieustraszonego bojownika. Nie chciał wyobrażać sobie Dariona na pierwszej linii frontu w starciu z potężną, wrogą rasą. Jednak jako dowódca nie mógłby prosić o lepszego wojownika, który pewnego dnia zajmie stanowisko lidera. - Dajcie mi znać, jeśli będziecie mieli coś na Riordana - polecił im. - Każda minuta, w której pozwolimy temu łotrowi oddychać, daje Opus kolejną okazję do ataku. Tłumaczenie nieoficjalne – Red-Room
ROZDZIAŁ 3 RUNE SZEDŁ W STRONĘ SWOJEJ KWATERY, mieszczącej się na tyłach klubu. Odkąd opuścił arenę jego biodra oplatały odziane w dżins nogi Carys, a jej usta nawet na chwilę nie oderwały się od jego warg. Wszechobecny ciężki bas i pulsowanie muzyki techno, oraz zgiełk zatłoczonego klubu i setki głosów stłumił się do cichego pomruku, gdy Rune i Carys zbliżyli się do kwater bokserów, umiejscowionych w podziemiach La Notte. Nie, żeby był zdolny coś usłyszeć, kiedy krew tak głośno dudniła mu w żyłach. Kopniakiem otworzył drzwi i wniósł dziewczynę do środka. Nie mógł się już doczekać, by być z nią sam na sam. Zanurzyć się w niej. Zaraz po przekroczeniu progu, przycisnął plecy Carys do drewna zamkniętych drzwi, po czym pochłonął jej wargi i język w gorączkowym, dzikim pocałunku. Dwudziesto-pięciominutowa ostra walka w klatce zawsze sprawiała, że był nabuzowany adrenaliną i potrzebą, by się pieprzyć i pożywiać. Do niedawna jego rytuałem było gaszenie obu tych pragnień w należących do La Notte pokojach BDSM, ale w ciągu ostatnich siedmiu tygodni ani razu nie odwiedził tamtej części klubu. Teraz wszystkim czego łaknął, była Carys Chase. Przez cały ten czas była jedyną kobietą w jego łóżku... a raczej w tych nielicznych sytuacjach, gdy udało się im do niego dotrzeć, zanim zdarli z siebie ubrania. Seks z
Carys zniszczył go dla innych kobiet. Ona, jak nikt inny potrafiła wydobyć na wierzch jego dziką stronę, sprawiała, iż krew w jego żyłach wrzała tak mocno, że niemal nie mógł tego wytrzymać, zwłaszcza gdy jej silne, wspaniałe ciało przywierało do niego tak jak teraz. Ta piękna samica Rasy, dzika i nieskrępowana, była surowa i piękna jak sama natura. A co do jej krwi... Kurwa. Nawet nie mógł myśleć o tej pokusie. Zwłaszcza, gdy jego fiut był sztywny, twardy jak granit i aż do bólu pragnął się w niej zatopić. Potrzebował prysznica, żeby zmyć z siebie pot i brud areny, ale Carys wydawała się tego nie zauważać. Chociaż zasługiwała na kogoś znacznie lepszego, zawsze chętnie go witała, bez względu na stan, w jakim się znajdował i niech go cholera, jeśli to nie czyniło go jeszcze twardszym. Z jedną ręką owiniętą wokół jego szyi, drugą majstrowała przy wiązaniu jego skórzanych bryczesów. Opuściła je w dół i chwyciła w dłoń uwolniony członek. Rune jękiem przywitał pieszczotę, kiedy przesunęła dłonią wzdłuż wyprężonej męskości. Jej usta wciąż szczelnie przywierały do jego warg, a po każdym ruchu, który wykonywała dłonią, jej głodny języczek coraz głębiej zanurzał się w jego ustach. Chryste, ona naprawdę była jego narkotykiem. Pchnął biodrami, by otrzeć się grzbietem swojego pobudzenia o jej cipkę. Szorstki dżins szorował jego skórę, ale to bijący od niej żar sprawił, że aż zasyczał. - Poczuj, jaki jestem przez ciebie twardy - mruknął w jej usta, jego głos zabrzmiał
niewyraźnie z powodu wysuniętych kłów. - Potrzebuję cię nagiej. Natychmiast. - Zgadzam się - uśmiechnęła się, obnażając ostre czubki jej własnych kłów i opuszczając nogi na podłogę. Widok Carys w jej prawdziwej postaci, jako przedstawicielki Rasy czasami nadal wytrącał go z równowagi. Pragnienie sprawiło, że jej jaskrawoniebieskie oczy wypełniły się bursztynowymi iskrami, tak samo jak jego ciemne i podobnie jak u niego, jej źrenice pod wpływem pożądania zwęziły się w kocie szparki. Niecierpliwymi rękami szybko pozbyli się jej czarnej bluzeczki i obcisłych dżinsów, następnie Carys falującymi ruchami oswobodziła się z jedwabnego biustonosza i namiastki majteczek. Już kilkanaście razy widział ją całkowicie rozebraną, jednak ciągle nie mógł powstrzymać swojej fascynacji dremaglifami, które znaczyły łukami i spiralami skórę na jej ramionach, klatce piersiowej i tułowiu. Oznaczenia skóry właściwe dla Rasy były delikatniejsze niż te na jego ciele. Jednak jej delikatne jak piórka ozdobniki i koronkowe wzory kipiały równie głębokimi kolorami, jak u niego, wskazując na głębię jej pragnienia. Miała dermaglify i kły, ale urodziła się również ze znamieniem Dawczyni Życia. Niewielki szkarłatny symbol... łza wpadająca do kołyski półksiężyca, znajdował się po lewej stronie szyi. To właśnie ta część odziedziczona po Dawczyni Życia pozwalała jej chodzić w świetle dziennym, podczas gdy Rune i większość przedstawicieli Rasy byli stworzeniami nocy. Rune wyciągnął rękę, by dotknąć maleńkiego znaku, przesuwając szorstkimi opuszkami palców po jej gładkim policzku, a następnie w dół ku wdzięcznej plątaninie glifów, które tańczyły na jej piersiach. - Jesteś tak cholernie piękna - wychrypiał, głaszcząc różowe pąki jej sutków.
Muskając swoją potężną dłonią jej szczupły brzuch, dotarł do kępki karmelowych loczków pomiędzy jej udami. Była dla niego mokra, jedwabista i gorąca. Tak cholernie podniecająca. Chciał działać powoli, jednak wciąż popychała go fala adrenaliny po walce w klatce. To było tak samo gwałtowne, jak pragnienie, które czuł do tej kobiety. Rune objął ją w talii i uniósł ją w górę jakby nic nie ważyła. Owinęła nogi wokół jego bioder, osadzając jego penisa w śliskiej rozpadlinie swojego ciała. Rune wsunął się do środka, długim, silnym pchnięciem, zanurzając się aż po rękojeść. Carys jęknęła, zaczęła falować biodrami, zanim zdążył złapać oddech. Kiedy zwarła się z nim spojrzeniem, ogień wybuchnął w jej oczach, kły wydłużyły się jeszcze bardziej, a kolory pożądania zalały glify. Rune spiął się w sobie, nogami zaparł się o łupkową podłogę, jedną ręką trzymając ciężar Carys, a drugą opierając się o ścianę za jej plecami i dając dziewczynie wszystko, czego domagało się od niego jej ciało. Nie było potrzeby, by się przy niej hamować czy kontrolować. Pasja ich obojga była jak wybuch, nieokiełznana i gwałtowna. Chociaż Carys była klasycznie piękna i wydawała się taka krucha w jego ramionach, była tak pełna mocy, jak każdy inny przedstawiciel Rasy. - Tak - syknęła mu do ucha, kiedy z impetem się w nią wbił. - Rune, tak... Pieprz mnie mocniej. Warknął, z przyjemnością spełniając jej żądanie. Gdy pogłębił pchnięcia, krzyknęła. Jej paznokcie przeorały mu plecy, znacząc skórę, ponaglając. Dermaglify Carys stały się żywe i pulsujące, naprzeciw jego nagiej piersi, a jej emitowało fale
żaru. - Dalej dziecinko - wychrypiał spomiędzy zaciśniętych zębów i kłów. - Czy to jest to czego chcesz? - O tak, - wydyszała. - Daj mi więcej, Rune. Nie powstrzymuj się. Zaczął wbijać się w nią z ogłuszającym rykiem, obydwoje zaczęli pędzić w kierunku uwolnienia. Teraz już nie mógł tego spowolnić, nawet gdyby chciała. Spojrzał na napięte ciało Carys, jej eleganckie glify pulsowały dziko głębokimi barwami indygo, wina i złota. Była blisko. Kurwa, on też. Kiedy uderzyła w nią pierwsza fala, paznokcie Carys wbiły się w jego ramiona. Z jej gardła wyrwał się krzyk rozkoszy, najgorętsza rzecz, jaką Rune kiedykolwiek słyszał. Gdy zadrżała i wybuchła wokół niego, jego pchnięcia stały się jeszcze szybsze przywołując narastający orgazm. Z ochrypłym okrzykiem odrzucił głowę do tyłu, wbijając się w jej głodną pochwę i czując jak jej falujące skurcze doją go przy każdym kolejnym zanurzeniu się w jej wnętrze. Kiedy doszedł z dzikim rykiem, intensywność spełnienia niemal powaliła go na kolana. - Jezu, jak dobrze czuć cię na moim fiucie - wychrypiał, pochylając głowę, żeby na nią spojrzeć. - Kobieto, jeśli dalej będziesz mnie tak pieprzyła, to nie będę w stanie niczego ci odmówić. - Naprawdę tak myślisz? - W jej oczach nie było już odrobiny błękitu, jedynie bursztynowy blask, a ich spojrzenie utkwione było w jego gardle. Oblizała wargi, po czym uniosła wzrok, nieodrodna samica Rasy.
Mimo iż wiedział, że się z nim drażniła, natychmiast otrzeźwiał. Pogłaskał ją po pięknej twarzy. - Znasz nasze zasady, kochanie. Jęknęła, marszcząc gładkie czoło. - Jeśli przestrzegałabym tych wszystkich durnych zasad, to przede wszystkim nigdy nie bylibyśmy razem, nieprawdaż? Zanim zdał sobie sprawę, co chciała zrobić pochyliła głowę i przeciągnęła językiem po jego tętnicy szyjnej. Żadnych kłów, tylko szybka, miękka, mokra pieszczota, sprawiająca, że przeszył go dreszcz silniejszy niż jakikolwiek wstrząs energii elektrycznej, jaki kiedykolwiek przyjął w klatce. Jasna cholera. Rune warknął i złapał ją, przerzucając sobie dziewczynę przez ramię, jak worek ziemniaków. Pisnęła, waląc go pięściami po plecach, jej karmelowo-brązowe włosy łaskotały go w nagi tyłek, gdy ruszył z nią przez swoją kwaterę w kierunku sypialni. Rzucił ją na materac, a potem opadł na jej ciało. Zachichotała radośnie, trochę kpiąco, ale Rune był teraz całkowicie poważny. - Więź krwi jest nierozerwalna, Carys. Wiesz o tym. Jej uśmiech przygasł nieco. - Wiem. - To, co mamy razem jest super, ale rozejrzyj się wokół. Spójrz na mnie - potrząsnął głową. - Czy to naprawdę jest miejsce, do jakiego chciałabyś należeć? Klub? Tłum wokół klatki każdej nocy? Jestem cholernie pewien, że nikt nie chciałby widzieć cię przykutej na wieki do takiego rodzaju życia. Nawet ja.
- Uważaj, już brzmisz jakbyś był kimś z mojej rodziny. - Oni mają prawo tego nie akceptować. Mnie. Nas, razem, żyjących w ten sposób. - Nie obchodzi mnie, co sobie myślą inni. Tak, miała w nosie opinię innych. I to była jedna z rzeczy, które w niej szanował, jedna z wielu rzeczy, które w niej kochał. - Gdy cię pierwszy raz zobaczyłem, od razu wiedziałem, że będziesz dla mnie utrapieniem - przeczesał palcami jej włosy, po czym objął dłonią jej ciepły kark. - Ty i paczka twoich chichoczących i podrygujących przyjaciół. Zauważyłem cię w chwili gdy weszłaś, wiesz o tym? Uśmiechnęła się. - Jestem pewna, że trudno było nas przegapić. Byliśmy bardzo rozdokazywani. Odwiedziliśmy już kilka klubów, zanim przytoczyliśmy się tutaj, na dół. Rune pokręcił głową. - Widziałem twoich przyjaciół, ale jedyną osobą na którą zwróciłem uwagę, byłaś ty. Ty, krocząca na przodzie grupy, przewodząca wszystkim. Nawet teraz jego fiut drgnął na to wspomnienie. Tak jak i jego krew, która zatętniła z taką samą ostrą potrzebą, jaką poczuł, gdy Carys dokonała inwazji na jego uporządkowany świat, jak niepowstrzymana fala jasności. - Tamtej nocy zwrócili na ciebie uwagę wszyscy mężczyźni, jednak wiedziałem, że to ja będę tym, który cię dostanie. - Uniosła brwi - Jakiś ty arogancki. - Tak - zgodził się. - I zdecydowany. - Śmiertelna kombinacja - uśmiechnęła się i pochyliła ku niemu, aż ich usta dzielił