Rene33

  • Dokumenty2
  • Odsłony98
  • Obserwuję0
  • Rozmiar dokumentów14.0 MB
  • Ilość pobrań31

Bushnell Candace - Cztery blondynki(1)

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Bushnell Candace - Cztery blondynki(1).pdf

Rene33 EBooki
Użytkownik Rene33 wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 245 stron)

Candace Bushnell 4 blondynki Tłumaczenie: Paweł Lipszyc literatura w szpilkach

LEKKO I PRZYJEMNIE I Przez ostatnie dziesięć lat Janey Wilcox spędzała każde lato w Hamptons, ale ani razu nie wynajmowała domu, a jedyną rzeczą, za którą czasami płaciła, był bilet na autobus Jitney. Na początku lat dziewięćdziesiątych Janey zdobyła jako modelka umiarkowaną sławę, dzięki której dostała rolę („myślącego męs­ kiego symbolu seksu") w jednym z filmów akcji. Później już nigdy nie grała, ale letnia sława została ugruntowana, a Janey dość szybko zdała sobie sprawę, że dopóki nie zaniży poziomu, będzie dostawać to, co zechce. Każdego roku w okolicy maja Janey wybierała dom na lato, a raczej wybierała sobie na lato mężczyznę z domem. Janey nie miała pieniędzy, ale przekonała się, że to nie miało znaczenia dopóty, dopóki miała bogatych przyjaciół i mogła dotrzeć do bogatych mężczyzn. Klucz do zdobywania bogatych mężczyzn, czego wiele kobiet nigdy nie pojęło, leżał w tym, że zdobywało się ich bez trudu, pod warunkiem, że nie miało się złudzeń o wychodzeniu za mąż. W Nowym Jorku nie było mężczyzny, który zrezygnowałby z regularnego robienia laski i rozrywkowe­ go towarzystwa bez zobowiązań. Co nie znaczy, że chciałabyś wychodzić za któregokolwiek z tych facetów. Każdy bogaty gość, z którym Janey była, okazywał się dziwny — albo świr, albo zboczeniec — zatem mniej więcej w pierwszym tygodniu wrześ­ nia z ulgą kończyła znajomość. W zamian za towarzystwo Janey otrzymywała wielki dom plus, najczęściej, samochód mężczyzny do dyspozycji. Najbar­ dziej lubiła samochody sportowe, ale jeśli były zbyt szpanerskie, jak ferrari czy porsche, nie było najlepiej, bo wtedy mężczyzna

zazwyczaj fiksował na punkcie swego samochodu i nie pozwalał prowadzić nikomu, zwłaszcza kobiecie. Taki właśnie był Peter, z którym Janey spędziła zeszłe lato. Peter miał krótko przycięte blond włosy, był znanym prawni­ kiem z branży rozrywkowej, a pod względem ciała mógł się równać z każdym modelem reklamującym bieliznę. Ktoś umówił Janey i Petera na randkę w ciemno, ale wcześniej widywali się kilkanaście razy na przyjęciach. Peter poprosił, żeby Janey od­ wiedziła go w jego domu w West Village, ponieważ w ciągu dnia był zbyt zajęty, by móc pozwolić sobie na restaurację. Kiedy zadzwoniła domofonem, kazał jej czekać na ulicy przez kwad­ rans, ale Janey nie miała nic przeciwko temu, gdyż przyjaciółka, która umówiła ich na randkę — dziewczyna z towarzystwa, któ­ ra chodziła z Peterem do szkoły — podkreślała, że ma fantas­ tyczny stary dom na Lily Pond Lane w East Hampton. Po kolacji wrócili do Petera, jakoby dlatego, że musiał wyprowadzić psa imieniem Zelek, a kiedy znaleźli się w kuchni, Janey zauważyła na drzwiach lodówki zdjęcie Petera w kąpielówkach na plaży. Miał mięśnie brzucha jak spód żółwia. Janey postanowiła, że jeszcze tej nocy pójdzie z nim do łóżka. Wszystko to działo się w środę przed Memoriał Day trzydzies­ tego maja, a nazajutrz, kiedy Peter hałaśliwie parzył kawę cap­ puccino, zapytał, czy Janey pojechałaby z nim na weekend do jego domu na wsi. Janey wiedziała, że o to spyta, chociaż seks należał do najgorszych w ciągu ostatnich lat (trochę nieporad­ nego całowania, po czym Peter usiadł na krawędzi łóżka, po­ cierał się tak długo, aż zdołał naciągnąć prezerwatywę, wreszcie wbił się w Janey), ale mimo to była wdzięczna, że zaprosił ją tak szybko. — Bystra z ciebie dziewczyna — stwierdził Peter, nalewając cappuccino do dwóch emaliowanych filiżanek. Miał na sobie bia­ łe spodenki gimnastyczne z guzikami z przodu. — Wiem — odparła. — Nie, poważnie. To, że wczoraj poszłaś ze mną do łóżka. — Znacznie lepiej jest mieć to za sobą. — Kobiety nie rozumieją, że faceci tacy jak ja nie mają czasu na uganianie się za nimi. — Peter dopił kawę i starannie umył filiżankę. — Uganianie się za dziewczynami to cholerna męka. Powinnaś wyświadczyć swoim przyjaciółkom przysługę i powie-

dzieć, żeby przestały się bawić w kotka i myszkę. Wiesz, co robię, kiedy dziewczyna nie daje mi na drugiej czy trzeciej randce? — Nie — odparła Janey. Peter wystawił palec. — Nigdy więcej do niej nie dzwonię. Pieprzę ją. — Nie. Tego właśnie nie robisz. Nie pieprzysz jej — spros­ towała Janey. Peter roześmiał się, potem podszedł i ścisnął jej pierś. — Jeżeli w ten weekend wszystko pójdzie zgodnie z planem, może spędzimy razem całe lato. Wiesz, co mam na myśli? — Nie przestawał ściskać piersi Janey. — Au — powiedziała. — Implantowany biust, co? — spytał Peter. — Lubię takie. Wszystkie kobiety powinny takie mieć. Wszystkie kobiety po­ winny wyglądać tak jak ty. Zadzwonię do ciebie. Kiedy nie zadzwonił do południa w piątek, Janey ogarnęły wątpliwości. Może błędnie go oceniła. Może był skończonym dupkiem. Chociaż to było mało prawdopodobne — mieli zbyt wielu wspólnych znajomych. Z drugiej strony, jak dalece można było znać kogokolwiek w Nowym Jorku? Janey zadzwoniła do Lynelle, dziewczyny z towarzystwa, która zaaranżowała randkę. — Och, tak się cieszę, że wam się udało — powiedziała Ly­ nelle. — Ale on nie zadzwonił. Jest wpół do pierwszej. — Zadzwoni. Peter jest po prostu trochę... dziwny. — Dziwny? — To świetny facet. Mamy taki żart, że gdybym nie wyszła za Richarda, Peter i ja pobralibyśmy się. Peter nazywa mnie swoją niedoszłą byłą żoną. Czy to nie komiczne? — Komiczne — potwierdziła Janey. — Niczym się nie przejmuj. Jesteś dokładnie w jego typie — zapewniła Lynelle. — Peter po prostu chadza własnymi dro­ gami. O wpół do drugiej Janey zadzwoniła do biura Petera. Był na spotkaniu. Zadzwoniła jeszcze dwa razy, aż wreszcie o wpół do trzeciej sekretarka powiedziała, że Peter wyszedł z pracy. Janey kilkakrotnie dzwoniła do niego do domu, gdzie włączała się au­ tomatyczna sekretarka. W końcu Peter zadzwonił do Janey o wpół do czwartej.

- Trochę się niecierpliwisz? — spytał. — Dzwoniłaś jedenaś­ cie razy. Wyruszyli do Hamptons nowym porsche turbo Petera. Zelek, pies rasy bichon frise z niebieskimi kokardkami na czubku gło­ wy, musiał siedzieć na kolanach Janey i usiłował lizać ją po twarzy. Zanim wyjechali z miasta, Peter bez przerwy składał palce na kształt pistoletu i udawał, że strzela do samochodów. Każdego kierowcę nazywał „pieprzonym Polaczkiem". Janey uda­ wała, że ją to bawi. W Southampton zatrzymali się, żeby zatankować na stacji Hessa. To był dobry znak. Janey zawsze uwielbiała tę stację benzynową z obsługą w cywilizowanych biało-zielonych kombi­ nezonach — człowiek naprawdę czuł, że wyjechał z miasta. Na stacji stała kolejka samochodów. Peter wysiadł i poszedł do to­ alety, nie gasząc silnika. Po kilku minutach ludzie stojący za Janey zaczęli trąbić. Janey usiadła za kierownicą w chwili, gdy Peter wybiegał z toalety, wymachując rękami i krzycząc: — Ty pieprzony Polaczku, zostaw mój samochód! — Co? — spytała Janey, rozglądając się wokół siebie. Peter gwałtownie otworzył drzwiczki. — Nikt nie prowadzi mojego pieprzonego samochodu oprócz mnie. Zrozumiano? Nikt nie dotyka mojego pieprzonego samo­ chodu oprócz mnie. To mój pieprzony samochód. Janey wysiadła z gracją. Miała na sobie obcisłe dżinsy i sandałki na wysokich obcasach, w których była wyższa o kilka centymetrów od Petera; długie, prawie białe włosy opadały prosto na białą męską koszulę. Włosy Janey należały do jej najcenniejszych skarbów: dzięki nim ludzie oglądali się za nią. Teraz uniosła okulary przeciw­ słoneczne, świadoma, że wszyscy na nią patrzą. Poznali Janey Wilcox, modelkę, i prawdopodobnie zaczynali też poznawać Petera. — Słuchaj, twardzielu — rzuciła mu prosto w twarz. — Przy­ stopuj, jeśli nie chcesz, żeby to drobne zajście znalazło się w po­ niedziałek w porannej prasie. — Hej, jak ci się zdaje, dokąd idziesz? — spytał. — A jak myślisz? — Przepraszam — powiedział Peter, kiedy Janey wsiadła zno­ wu do samochodu, i pogłaskał ją po nodze. — Mam wybuchowy charakter, maleńka, nic na to nie poradzę. Powinnaś to o mnie wiedzieć. Pewnie dlatego, że matka biła mnie, kiedy byłem mały.

— Nie przejmuj się tym — odparła Janey, nasuwając okulary na nos. Peter wyjechał ze stacji benzynowej z rykiem silnika. — Jesteś taka gorąca, maleńka. Szkoda, że nie widziałaś, jak tamci faceci na ciebie patrzyli. — Mężczyźni zawsze na mnie patrzą — odparła Janey. — To będzie świetne lato — oznajmił Peter. Dom Petera okazał się wspaniały, zgodnie z zapowiedziami Lynelle. Przerobiony z wiejskiego domu, otoczony trzema akrami wymuskanego trawnika, miał sześć sypialni i wnętrze o doskona­ łym wystroju. Natychmiast po przyjeździe Peter wyjął telefon komórkowy i zaczął wrzeszczeć na ogrodnika w sprawie jabłonek. Janey zignorowała Petera, rozebrała się do naga i wyszła na basen. Wiedziała, że Peter przygląda się jej przez rozsuwane przeszklone drzwi. Kiedy wynurzyła się z wody, pokazał się w drzwiach. — Hej, maleńka, czy w basenie jest włączone ogrzewanie? Jeśli nie, zadzwonię do faceta i zmyję mu głowę. — Jest włączone — odparła. — Chyba powinniśmy ustalić, na jakie przyjęcia chcemy pójść w ten weekend. — Wyjęła włas­ ną komórkę, po czym, wciąż naga, usadowiła się na miękkim krześle i zaczęła dzwonić. W maju tego roku, gdy Janey miała skończyć trzydzieści jeden lat (urodziła się pierwszego czerwca i zawsze mówiła, że jest „dzieckiem lata"), odwiedziła nocny klub Moomba trzy razy w ciągu tygodnia. Pierwszej nocy odbyło się przyjęcie dla rapera znanego jako Papier Toaletowy. Janey stanęła na środku sali z biodrem wysuniętym do przodu, pozwoliła się obcykać foto­ grafom, potem ktoś odprowadził ją do stolika w rogu. Siedział tam kolekcjoner dziel sztuki, Joel Webb. Janey uznała, że jest słodki, chociaż wszyscy mówili, że zrobił sobie operację plas­ tyczną nosa, miał implanty w policzkach, odsysał tłuszcz i nosił podkładki w butach, ponieważ miał tylko metr sześćdziesiąt wzrostu. Wszystko to jednak nie miało znaczenia. Liczył się dom Joela. Przez ostatnie trzy lata Webb budował duży dom w East Hampton, a tymczasem wynajmował coś, co Janey uwa­ żała za chatę — sfatygowany wiejski dom z trzema sypialniami. — Potrzebuję dziewczyny. Umów mnie z jedną ze swoich wy­ strzałowych przyjaciółek, dobrze? — powiedział.

— Jak twój dom? — spytała Janey. — Wykonawcy obiecali, że skończą przed Czwartym Lipca. Nie daj się prosić. Wiem, że możesz mnie z kimś umówić. — Sądziłam, że masz dziewczynę — odparła Janey. — Tylko zaocznie. W ciągu roku zrywamy, ale z nadejściem lata staję się taki samotny, że przyjmuję ją z powrotem. Dwa wieczory później Janey zjawiła się w Moombie z Alanem Mundym, którego wszyscy nazywali najgorętszym komikiem w Hollywood. Janey poznała Alana wiele lat temu, podczas krę­ cenia filmu w Hollywood, ale wtedy był nikim; dostał małą rolę zakochanego kierowcy autobusu. Janey i Alan w pewnym sensie zaprzyjaźnili się, a w pewnym utrzymywali kontakty (raz do roku rozmawiali przez telefon), ale teraz Janey opowiadała na lewo i prawo, że Alan jest jej wielkim przyjacielem. Człowiek Janey z agencji modelek powiedział jej, że Alan przyjeżdża do Nowego Jorku incognito, więc zadzwoniła do faceta, który od­ powiadał za kontakty Alana z mediami, a Mundy natychmiast do niej oddzwonił. Właśnie zerwał z dziewczyną i prawdopodob­ nie czul się samotny. — Janey, Janey — powiedział. — Chcę odwiedzić wszystkie gorące miejsca. Chcę rozwalić to miasto. — Pod warunkiem, że nie będziemy musieli składać go na nowo, kiedy skończysz — odparła Janey. — Boże, Janey, ależ ja za tobą tęskniłem — powiedział Alan. Przyjechał po nią rolls royce'em. Do ostatniej filmowej roli pofarbował sobie włosy na rudo, a teraz miał czarne kilkucen­ tymetrowe odrosty. — Co porabiasz, maleńka? — spytał. — Ciągle grasz? — Grałam w każdym dniu mego życia — odparła Janey. W klubie Alan wypił trzy martini po kolei. Janey siedziała blisko niego, szeptała mu na ucho i chichotała. Tak naprawdę nie intere­ sowała się Alanem, który był typem przygłupa z myjni samocho­ dowej, gdzie istotnie pracował, zanim został sławny. Ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Pokazywanie się z Alanem ogromnie podbijało jej akcje, zwłaszcza jeśli wyglądali jak potencjalna para. Alan był pijany; wtykał sobie w nastroszone włosy plastikowe mieczyki z martini. — Czego ty chcesz, Janey? — spytał. — Czego ty chcesz od życia?

— Chcę mieć udane lato — odpowiedziała Janey. Wstała, żeby pójść do toalety. Po drodze minęła Redmona Richardly'ego, pisarza z Południa, który cieszył się sławą nie­ grzecznego chłopca. — Janey, Janey, tak się cieszę, że cię widzę — powiedział. — Poważnie? Nigdy wcześniej nie cieszyłeś się na mój widok. — Zawsze się cieszę na twój widok — zapewnił Redmon. — Jesteś jedną z moich dobrych przyjaciółek. — Przy stoliku siedział jeszcze jeden mężczyzna. Krótkie brązowe włosy. Opa­ lony. Szczupły. Zbyt przystojny. Dokładnie w typie Janey. — Wi­ dzisz? Zawsze powtarzałem, że Janey to bystra modelka — po­ wiedział Redmon do towarzysza. — Bystra modelka — uśmiechnął się tamten. — Cóż może być lepszego? — Tępa modelka. Marzenie większości mężczyzn — odparła Janey i odwzajemniła uśmiech, świadoma białości swoich zębów. — Zack Manners. Janey Wilcox — przedstawił ich sobie Red­ mon. — Zack właśnie przyleciał z Anglii i szuka domu w Hamp- tons. Może pomogłabyś mu go znaleźć? — Tylko pod warunkiem, że będę mogła w nim zamieszkać — odparła Janey. — Interesująca propozycja — stwierdził Zack. Janey poszła na górę do toalety. Serce waliło jej jak młot. Zack Manners był wielkim producentem płytowym z Anglii. Czekała w kolejce do toalety. Redmon Richardly stanął za jej plecami. — Chcę go — powiedziała Janey. — Kogo? Zacka? — zaśmiał się Redmon. — Ty i milion in­ nych kobiet na świecie. — Nic mnie to nie obchodzi. Chcę go. W dodatku szuka domu w Hamptons. — Cóż... nie... możesz... go... mieć — oznajmił Redmon. — Dlaczego nie? — Janey tupnęła nogą. Redmon objął Janey, jakby zamierzał ją pocałować. Mógł robić takie rzeczy i uchodziło mu to na sucho. — Chodź ze mną dzisiaj. — Dlaczego? — Zabawimy się. \ — Zabawa mnie nie interesuje.

— Spław tego palanta, z którym jesteś, i chodź ze mną. Co właściwie robisz z tym palantem? Nie obchodzi mnie, że jest sławny. Palant to palant. — Tak, ale kiedy jest się z takim palantem, mężczyźni tacy jak ty zaczynają się tobą interesować. — Och, chodź. — Chcę mieć świetne lato — powtórzyła Janey. — Z Zackiem. Janey i Alan wyszli pół godziny później, po tym jak Alan wylał niechcący dwa kieliszki martini. Wychodząc z klubu, mi­ nęli stolik Redmona. Janey niedbale wsunęła dłoń do tylnej kie­ szeni spodni Alana, po czym obejrzała się przez ramię na Zacka. — Zadzwoń do mnie — powiedział głośno Redmon. II Janey Wilcox usłyszała o miliarderze Haroldzie Vanie w klu­ bowej toalecie. To było dwa lata temu i chociaż okazało się, że Harold to niski facecik z błyszczącą okrągłą głową i zawsze w lśniących butach (kazał służącym polerować docksidery na wysoki połysk), był jednym z najlepszych partnerów Janey na lato. — Muszę znaleźć mężczyznę na lato — skarżyła się Janey swojej przyjaciółce Allison, kiedy z jednej z kabin dobiegł głos: — Harold Vane. Harold miał stiukowaną posiadłość na Gin Lane w Southamp- ton. Przed domem rozciągał się długi trawnik, a na tyłach znaj­ dował się drugi, krótszy, który schodził do wydm i plaży. W so­ botę i niedzielę Harold podejmował gości lunchem złożonym z dwóch dań i wina; był kucharz i człowiek imieniem Skaaden, który mieszał koktajle i dyskretnie podawał potrawy na srebr­ nych tacach. Na teren posiadłości można było się dostać tylko przez bramę z kutego żelaza, z literą „H" z jednej i „V" z drugiej strony. Harold miał ochroniarza, ubranego jak ogrodnik, ale uzbrojonego w pistolet. — Nie boisz się, że jeden z tych facetów domyśli się, co knujesz? — spytała Allison. Rozmowa odbyła się na początku lata z Haroldem, kiedy Janey zaprosiła Allison (która wynajmo­ wała ze znajomymi mały domek w Bridgehampton) na cały dzień.

— Co masz na myśli? — spytała Janey, myśląc o ogrodniku. — To, że ich wykorzystujesz dla letnich domów. — Jestem feministką — odparła Janey. — Chodzi o podział majątku. — Przyjaciółki wylegiwały się na leżakach przy basenie, a Skaaden donosił mrożoną herbatę. — Gdzie właściwie jest Harold? — zainteresowała się Allison. Miała wybałuszone szare oczy, a Janey pomyślała, że bez względu na makijaż nigdy nie będzie wyglądała ładnie. Czekała, aż Allison zada to pytanie. Była swego rodzaju zawodową najlepszą przyjaciół­ ką sławnych i bogatych. Prawdopodobnie natychmiast po wyjeździe z posiadłości obdzwoni wszystkich i powie, że jadła lunch w domu Harolda Vane'a i że zostali dobrymi przyjaciółmi. Janey spodziewała się, że po tym jak ona i Harold rozstaną się pod koniec lata, Allison nadal będzie zabiegać o jego przyjaźń. Będzie zapraszała Harolda na drinki, a kiedy spotka go na przyjęciu, położy mu dłoń na ramieniu i będzie szeptać do ucha dowcipy, żeby go rozśmieszyć. — Harold siedzi na kibelku — wyjaśniła Janey. Miała łagodny, dziewczęcy głos i mimo oszałamiającej twarzy i figury wiedziała, że to właśnie głos jest jej tajną bronią; dzięki niemu mogła powiedzieć wszystko i uchodziło jej to na sucho. — Co wieczór przed wyjściem spędza godzinę na kibelku, a w weekendy go­ dzinę rano i godzinę późnym popołudniem. To naprawdę zabiera mnóstwo czasu. W zeszły weekend straciliśmy przyjęcie z okazji nowej książki, ponieważ Harold nie mógł się oderwać od kibla. — Co on tam robi? — Nie mam pojęcia. — Janey wzruszyła ramionami. — Sra, czyta. Chociaż nie wiem, jak człowiek może srać przez godzinę. Powtarzam mu, że to nie jest zdrowe dla kiszek. — To pewnie jedyny moment, kiedy może się od wszystkiego oderwać. — Nic podobnego — odparła Janey. — Ma tam e-mail i te­ lefon. — Spojrzała na Allison. — Zapomnij, że to powiedziałam, dobrze? — Wyobraziła sobie, jak Allison opowiada znajomym, że Harold Vane spędza godzinę na kibelku, rozmawiając przez telefon i wysyłając e-maile. Janey ogarnęło poczucie winy. Osta­ tecznie Harold nigdy nie zrobił ani nie powiedział jej nic przy­ krego, a ona nawet trochę się w nim zakochała. To właśnie było zadziwiające w Haroldzie. Początkowo nie mogła się zdobyć na to, żeby pójść z nim do łóżka, ale kiedy

wreszcie to zrobili, w drugą sobotę po Memoriał Day, Janey zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak długo zwlekała. Harold był w łóżku władczy. Mówił Janey, co ma robić, jaką przyjąć pozycję (później wygolił jej włosy łonowe i kazał się opalać nago), poza tym miał wielki członek. Intymna część ciała Harolda miała tak kolosalne rozmiary, że przez całe lato, kiedy inne kobiety pytały Janey, czy naprawdę spotykała się z Haroldem (działo się to głównie w toaletach różnych modnych restauracji w Hamptons, do których chodzili), Janey odkręcała szminkę i mówiła poufnie, że interes Harolda jest tak gigantyczny, że za pierwszym razem, kiedy go ujrzała, powiedziała, że nie ma mowy, żeby go jej wsunął. Potem wra­ cała do szminkowania otwartych ust. Możliwe, że opowiadanie 0 interesie Harolda było trochę nie w porządku, ale z drugiej strony Janey czuła, że wyświadcza mu przysługę — po rozstaniu łatwiej mu będzie zdobyć inne kobiety. Co nie znaczy, że Harold miał z tym jakiekolwiek trudności. Harold był dla wszystkich jak Święty Mikołaj. Dawne dziewczy­ ny dzwoniły do niego bez przerwy, proponowały, że umówią go z przyjaciółkami, a Harold nieustannie udzielał rad i wysyłał owym kobietom drobne prezenty, żeby pomóc im przetrwać kry­ zys — telefony komórkowe, komputery, płacił nawet za prywat­ ny żłobek nieślubnego dziecka jednej z przyjaciółek. Podczas pierw­ szego weekendu Janey w Hamptons Harold pociągnął ją za rękę do garażu. — Chcę, żebyś tego lata czuła się wolna — powiedział. — Wi­ dzę, że jesteś dziewczyną, która ceni sobie wolność. — Masz rację — przyznała Janey. — W przeciwnym razie wyszłabyś już za mąż. — Harold ot­ worzył boczne drzwi garażu i zeszli po trzech schodkach. Znaj­ dował się za nią, a kiedy Janey zeszła, Harold obrócił ją gwał­ townie, przywarł ustami do jej warg i wepchnął język w jej usta. Zaskoczona Janey zamachała rękami jak przyszpilony owad. Ale sam pocałunek nie był zły. — Ot, taki drobiazg na rozruch — wyjaśnił Harold, potem wyminął Janey i zapalił światło. — Wybierz sobie samochód na lato. — W garażu stał rangę rover i dwa mercedesy, 550 coupe 1 SL-ka z otwieranym dachem. — Obowiązuje tylko jedna za­ sada: nie możesz zmienić zdania w połowie lata. Nie chcę, żebyś

przyszła i powiedziała: „Chcę rovera", jeśli już wybierzesz mer­ cedesa. — A jeśli nie spodoba mi się żaden z nich? — spytała Janey. — Co będzie, jeśli zechcę maserati. — Nie chcę cię za bardzo rozpieszczać — odparł Harold. — Na koniec mnie znienawidzisz, bo żaden facet nie będzie dla ciebie taki miły jak ja. — To pewnie prawda — przyznała Janey i czule dotknęła pal­ cem wskazującym nosa Harolda. — Dlaczego za niego nie wyjdziesz? — syczała Allison przez całe lato. — Och, nie mogłabym — stwierdziła. — Mogłabym wyjść tylko za mężczyznę, którego w pełni pokocham. — Mogłabym się zakochać w Haroldzie w dwie sekundy — powiedziała Allison. — Pewnie tak — odparła Janey, nie dodając, że Harold nigdy nie zainteresowałby się taką kobietą jak Allison. Harold traktował Janey odrobinę zbyt poważnie. — Bądź rozsądna. Zrób coś ze swoim życiem. Pozwól, żebym ci pomógł. Janey mówiła, że zawsze chciała robić coś ważnego, na przy­ kład zostać dziennikarką albo napisać powieść. Dlatego Harold zaprosił kiedyś sekretarkę redakcji na lekką przekąskę. Harold zawsze podawał cappuccino w wielkich kubkach, a Janey zapa­ miętała, jak pani redaktor w biało-niebieskim kostiumie w spi­ ralne wzory balansuje kubkiem na udzie; siedzieli przed domem. — Janey chce zostać pisarką — powiedział Harold. — Ojej — westchnęła pani redaktor, unosząc kubek do ust. — Dlaczego wszystkie ładne dziewczyny chcą robić coś in­ nego. — Daj spokój, Maeve — ryknął Harold. — Sama byłaś kiedyś ładna, zanim poszłaś po rozum do głowy. — I zanim ty się wzbogaciłeś — dodała Maeve. — Co chcia­ łabyś robić, kochanie? — Chcę dostać twoją pracę — odparła Janey łagodnym tonem, którego nikt nie mógł uznać za obraźliwy. Kiedy Janey i Harold rozstali się pod koniec września, Janey rozpłakała się potem na ulicy. Rozstanie odbyło się w jego miesz­ kaniu przy Park Avenue. Umówili się, że spotkają się tam na

drinka, a potem pójdą na kolację. Harold był w bibliotece. Po­ pijał szkocką i patrzył na swojego cennego Renoira. — Witaj, szalony dzieciaku — powiedział, wziął Janey za rękę i zaprowadził na kanapę obitą czerwonym jedwabiem. — Coś mi wypadło. Dzisiaj nie dam rady wyjść na kolację. — Rozumiem — odparła Janey, przeczuwając, co za moment nastąpi. — Cudownie było mi z tobą w lecie, ale... — To koniec — dokończyła za niego Janey. — Nie chodzi o ciebie — zapewnił Harold. — Chodzi o mnie. Nie chcę się żenić, a powinnaś wiedzieć, że jest inna kobieta, z którą chciałbym zacząć się spotykać. — Proszę — powiedziała Janey i wstała. — I tak zamierzałam dzisiaj z tobą zerwać. Czy to nie zabawne? Był chłodny wieczór, a Janey przyszła w lekkim jedwabnym płaszczu niebieskiego koloru. Kiedy Harold odprowadzał ją do drzwi, Janey zauważyła Skaadena, który stał w holu z jej płasz­ czem przewieszonym przez ramię. Harold nie tylko zaplanował rozstanie, ale nawet omówił je zawczasu ze Skaadenem. Podczas gdy Skaaden pomagał Janey włożyć płaszcz, wyobrażała sobie, jak Harold mówi służącemu: „Młoda dama przyjdzie na drinka, ale wkrótce potem wyjdzie. Może być zmartwiona, więc dopil­ nuj, żebyś miał jej płaszcz w pogotowiu". — Zegnaj, Haroldzie — uśmiechnęła się Janey, ujęła jego dłoń, ale pozwoliła, żeby pocałował ją w policzek. Janey doszła do rogu, oparła się o pojemnik na śmieci i roz­ płakała się. W jej wnętrzu toczył się dialog. — Daj spokój — mówił jeden głos. — Coś takiego wydarzyło się już milion razy. Powinnaś się przyzwyczaić. — Ale mimo to boli — powiedział drugi głos. — Tylko trochę. Harold był niski i brzydki, a ty i tak nigdy byś za niego nie wyszła. W dodatku codziennie spędzał godzinę w sraczu. —i Kochałam go. — Nieprawda. Martwisz się tylko dlatego, że miał cię zabrać na kolację do Bouley i miałaś ochotę na pasztet z gęsich wąt­ róbek. Przed domem Harolda zatrzymała się taksówka, z której wy­ siadła szczupła blondynka z tanią skórzaną torebką. „Moja

zmienniczka" — pomyślała Janey. Żółte światełko taksówki za­ paliło się, Janey wystawiła rękę i samochód podjechał. Dwa tygodnie później Harold przysłał do mieszkania Janey gońca z kopertą. Wewnątrz była wiadomość: Gdybyś kiedykolwiek czegoś potrzebowała, proszę, zadzwoń, przypięta do bonu na pięć tysięcy dolarów do sklepu Gucciego. Następnego lata, kiedy Janey była z Peterem, wpadła na Harol­ da podczas dużego przyjęcia na plaży jednej z posiadłości w East Hampton. Była dopiero połowa lata, ale Janey pałała niezwykłą i niepokojącą nienawiścią do Petera. Na plaży Peter albo roz­ mawiał z klientami przez komórkę, albo krytykował ciała innych kobiet. Jego ulubionym obiektem ataków były dzieciate kobiety po czterdziestce. — Popatrz na nią — wrzeszczał. — Spójrz na jej brzuch, jest do niczego. Dlaczego nie zejdzie z plaży? — Och, Peter — mówiła wtedy Janey. — Co „och, Peter"? To naturalne, że mężczyznę pociągają piękne młode dziewczyny. To kwestia instynktu. Mężczyzna chce sypiać z jak największą liczbą młodych dziewczyn. To kwes­ tia prokreacji. Kiedy jechali jego porsche po bocznych drogach, Peter mówił: — Jestem trochę walnięty, Janey — takim tonem, jakby był z tego dumny. — Myślisz, że powinienem pójść do psychoana­ lityka? — Myślę, że to by nic nie dało — odpowiadała Janey, na co Peter wybuchał śmiechem, jakby obdarzyła go komplementem, więc kiedy docierali na przyjęcie, trzymał dłoń na jej nodze. Objęci, spacerowali po czyimś trawniku czy żwirowanym pod­ jeździe, śmiali się, uśmiechali przez ramię do innych gości. Wszyscy spece od PR znali ich, więc nie musieli się przedsta­ wiać, a fotoreporterzy robili im zdjęcia. Lato było zielone i ciepłe i przynajmniej w takich chwilach wszystko było doskonałe. W następny poniedziałek Janey i Peter natknęli się na Harol­ da. Harold zadzwonił. — Martwię się o ciebie, Janey — powiedział. — Miła z ciebie dziewczyna. Nie powinnaś być z takim facetem jak Peter. — Dlaczego nie? — To świr.

— Och, Haroldzie. Dla ciebie wszyscy inni faceci to świry. — Serio, Janey. Chcę dać ci radę. Może nie jestem właściwą osobą, by ich udzielać, ale i tak ci ją dam. Przestań uganiać się za facetami i wyjdź za mąż. Nie jesteś dziewczyną, która zamierza coś zrobić ze swoim życiem, więc wyjdź za mężczyznę, którego kochasz i urodź mu dzieci. — Ale ja coś zrobię ze swoim życiem, Haroldzie. — Co takiego? — Nie wiem. — Posłuchaj mojej rady, Janey. Teraz jesteś młoda i piękna. To odpowiedni czas na znalezienie prawdziwego faceta. — Kogo? — spytała Janey. — Miłego, młodego faceta. Przystojniaka. Sam nie wiem. Umówię cię z moim architektem. Ma trzydzieści trzy lata i chce się żenić. — Nie, dzięki — Janey zaśmiała się cicho. Związek z Peterem staczał się po równi pochyłej. Przyczyna tkwiła częściowo w seksie. Peter nie chciał być dotykany i z naj­ wyższym trudem zdobywał się na dotykanie Janey. Seks upra­ wiali raz na trzy tygodnie. — Może jesteś gejem? — spytała Janey, która nauczyła się go drażnić. — Znajdę sobie jakiegoś napalonego młodziaka. Wiesz, że mężczyźni po czterdziestce nie umieją stanąć na wysokości zadania. Później zaczęły się głośne kłótnie w jego domu. Pewnego ran­ ka Janey przypaliła grzanki. Peter wpadł do kuchni, wygrzebał przypaloną grzankę, oskrobał i próbował zmusić Janey do zje­ dzenia jej. Janey rzuciła grzankę Zelkowi, który szybko zwymio­ tował. Janey snuła fantazje, że zabija Petera, i zastanawiała się, czy gdyby wrzuciła ładowarkę telefonu komórkowego do basenu, Peter zginąłby porażony prądem. Godzili się, bo zawsze były przyjęcia, na które mogli pójść, i tak minęło lato. Znowu Moomba. Janey siedziała sama przy barze, popijając martini. Barman był młody. — Pamiętam cię z tamtego filmu — powiedział. — Czuję się skrępowany, ale onanizowałem się przed twoim zdjęciem. — To dobrze — odparła Janey. — W takim razie chyba nie muszę dawać ci napiwku.

— Ja stawiam — powiedział barman, ruchem głowy wskazując na martini. Nachylił się nad barem i zapytał: — Co teraz robisz? — Czekam na przyjaciela — odparła i odwróciła się. Janey wysyłała sygnały do Zacka Mannersa, żeby się pojawił. Odkryła w sobie tę niezwykłą umiejętność: jeśli chciała czegoś dostatecznie mocno, wydarzało się. Tym razem zamiast Zacka w klubie pojawił się powieściopisarz Redmon Richardly. Pozdro­ wił Janey skinieniem głowy, potem przeszedł się po klubie, żeby zobaczyć, kto jeszcze jest. W końcu podszedł do Janey. — Gdzie jest Zack? — spytała. — Skąd mam wiedzieć? — Miałam nadzieję, że się zjawi. — Zapomnij o Zacku — powiedział Redmon. — Najlepsze, co może ci się dzisiaj przydarzyć, to ja. — Chcę Zacka. — Zack to dziwak — odparł Redmon i zamówił szkocką. — Ty też. — Nie, Zack to naprawdę dziwak. Spędziłem z nim sporo czasu w Londynie. Znam dziewczyny, które z nim spały. Nie chciałabyś się mieszać w ten wykręcony europejski seks. Coś okropnego. To nie po amerykańsku. Potem, oczywiście, zjawił się Zack. — Zack! — zawołał Redmon. — Właśnie o tobie rozmawia­ liśmy. Zack przyszedł ze znajomymi. — Chodźcie do stolika — zaprosił Redmon. Kiedy grupa Zacka usiadła, Janey podeszła i wcisnęła krzesło obok Zacka. — To znowu ty — stwierdził. — Wyglądasz mi na jedną z tych dziewczyn, które są wszędzie. Jesteś panną z towa­ rzystwa? Janey tylko się uśmiechnęła i łyknęła drinka. Wiedziała, że nic nie musi mówić. Jej wygląd w końcu zrobi na nim wrażenie. Odwróciła się do mężczyzny, który siedział po jej drugiej stro­ nie, drobnego, skorego do rozmowy Anglika. — Czy ty też jedziesz w lecie do Hamptons? — spytała. — Nie, ale to miejsce mnie fascynuje. W Anglii nie mamy nic podobnego. Brzmi cudownie. Te wszystkie gwiazdy filmowe przebijające się przez ruch uliczny.

— Jeżdżę tam każdego lata — odparła Janey. — Jest wspaniale. — Czy będziesz tam w tym roku? — O, tak. Mam nadzieję na świetne lato. — Co ty masz z tym „świetnym latem"? — spytał Zack, na­ chylając się do Janey. — Czy masz jakąś wadę mózgu, o której powinienem wiedzieć? — Pewnie tak — odparła Janey, odstawiając kieliszek. — Mu­ szę iść. Zadzwoń do mnie. — Ja nie dzwonię do dziewczyn. Ja się kontaktuję — wyjaśnił Zack. — Wobec tego czekam, aż się ze mną „skontaktujesz" — po­ wiedziała Janey. Dwa dni później Zack przysłał przez gońca wiadomość do mieszkania Janey. Na zdobionej wizytówce widniały grube litery: Janey, czy chciałabyś wypić ze mną drinka? Proszę, zadzwoń do mojej sekretarki, która poda ci czas i miejsce. Pozdrawiam, Zack. III Podczas jazdy linią Jitney do Hamptons w weekend po Me­ moriał Day Janey co pięć minut miała ochotę wstać i krzyknąć: — Jestem Janey Wilcox, modelka, i spędzam weekend z Za- ckiem Mannersem, angielskim miliarderem, producentem płyt. Pieprzcie się wszyscy. Chciała po prostu to zrobić, żeby poczuć się lepiej. Siedziała z przodu autobusu, w czapce baseballowej, okularach przeciw­ słonecznych i z włosami ściągniętymi w koński ogon; próbowała czytać Pod osłoną nieba. Jednak pewna natrętna myśl dźgała jej umysł jak czubek ołówka wtykany w plastelinę: Zack Manners nie był w pełni obecny. Jak to określała Janey, nie poszedł na całość. Jego zaproszenie brzmiało niejasno — zostawił sekretarce instrukcje, żeby spotkali się „około szóstki" na drinka w barze Palma w East Hampton w piątkowy wieczór. Janey nie miała pewności, czy zaproszenie obejmowało też weekend, a ta nie­ pewność sprawiała, że Zack wzbudzał w niej większe podnie­ cenie niż jakikolwiek mężczyzna od dawna. Zeszłego wieczoru poszła do Moomby, a kiedy mężczyźni podchodzili do jej stolika z wyrazami szacunku, Janey mówiła śmiało:

- Och, tak, czuję się cudownie. Wreszcie spotkałam męż­ czyznę, w którym mogłabym się zakochać do szaleństwa. Jest błyskotliwy, zabawny i seksowny. — Mówiła tonem, który su­ gerował, że podczas gdy Zack posiadał wszystkie te przymioty, ci mężczyźni byli ich pozbawieni. Zdumiewające było to, że mężczyźni nie zrażali się słowami Janey. Tłoczyli się wokół stolika, zamawiali drinki, palili papie­ rosy. Ostatnio Janey wyznawała teorię, że im gorzej traktowałaś mężczyzn, tym bardziej cię pragnęli. Do stolika Janey przysiadł się Peter sprzed trzech lat, zakładając ręce za oparcie krzesła. — Zmieniłaś się, Janey — stwierdził. — Sprawiasz wrażenie bardzo pewnej siebie. — Nie jestem tą samą dziewczyną, co dwa lata temu, Peter — uśmiechnęła się kąśliwie. — Dzisiaj nie dałabym sobie wcis­ kać twojego kitu. — Nigdy nie wciskałem ci kitu. — Szczytem był Labor Day na początku września. Wracaliśmy z Hamptons w ulewnym deszczu, pamiętasz? Wysadziłeś mnie przed tunelem do miasta, na rogu Trzydziestej Piątej i Trzeciej Alei. Kazałeś mi wziąć taksówkę. — Przecież było po wszystkim — uśmiechnął się Peter. — A ty mieszkałaś daleko. Dlaczego miałbym wieźć dziewczynę przez całe miasto, skoro nawet nie poszedłbym z nią do łóżka? Janey spodziewała się, że zastanie Zacka w Palmie, kiedy dotar­ ła na miejsce kwadrans po szóstej. Nie było go. Kiedy dziesięć minut później wciąż go nie było, pozwoliła, by dwaj faceci posta­ wili jej drinka. Zamówiła margaritę. Za kwadrans siódma przed barem zrobiło się małe zamieszanie. Na kolisty podjazd wjechało zielone ferrari 1954 250 GT Ellena Body'ego z kierownicą po prawej stronie. Z samochodu wysiadł Zack w starych tenisów­ kach i ruszył do baru z rękami w kieszeniach spodni w kolorze khaki. Janey stała się nagle niezwykle ożywiona i zaczęła rozma­ wiać z dwoma facetami. Zack podszedł do niej od tyłu i szepnął: — Witaj. — Och, cześć. — Janey podskoczyła nieco na stołku i spojrzała na zegarek. — Zamierzałam cię skarcić za spóźnienie, ale samo­ chód cię usprawiedliwia. — Ten samochód jest bezcenny — powiedział Zack, usiadł na stołku barowym obok Janey i wziął ją za rękę. —Jeżeli chcesz

być ze mną, Janey, to nigdy, przenigdy mnie nie karć. Chyba że cię o to poproszę. — Brzmi obiecująco. — Owszem. Pod warunkiem, że właściwie rozegrasz swoje karty. — Nachylił się do niej. — Czy masz ciemną stronę, Janey? Wyglądasz na dziewczynę, która ją ma. Janey roześmiała się, podobnie jak Zack. Odrzuciła włosy do tyłu. Zack zapalił papierosa bez filtra. W dziennym świetle nie był tak przystojny, jak zapamiętała. Miał zepsute angielskie zęby, w kolorze od żółtego do jasnoszarego. Palce miał poplamione nikotyną, paznokcie brudne. Ale był samochód. I pieniądze. Ja­ ney miała przed sobą całe lato, a jeśli dopisze jej szczęście, to nawet więcej. — Posuwajmy się krok po kroku, dobrze? — powiedziała. — Przypuszczam, iż to znaczy, że chcesz zobaczyć mój dom, zanim zdecydujesz, czy chcesz się ze mną pieprzyć — stwierdził Zack. — Daj spokój — odparła Janey. — Interesuję się tobą. Wszys­ cy mówią, że jesteś fascynujący. — Wszyscy są głupi — uciął Zack. Po czym dodał: — Zako­ chasz się w tym domu. Jest doskonały. — Wstał, ściągnął Janey ze stołka, objął ją i ruszyli do wyjścia. Zack był od niej wyższy. „Doskonały wzrost" — pomyślała. — Wynająłem ten dom spec­ jalnie z myślą o tobie. — Oczywiście — odparła Janey. Uwierzyła mu, ani przez chwilę nie myśląc, że to nietypowe, by nieznajomy wynajmował dom w Hamptons w nadziei, że Janey z nim zamieszka. Skinęła głową parkingowemu, który otworzył drzwiczki samochodu, i za­ jęła miejsce z przodu. Ferrari był idealnie utrzymany. Janey zdję­ ła baseballówkę i rozpuściła włosy. — Jest piękny — powiedziała. Ogarnął ją nastrój szczodrości. Zack włączył silnik. — A, tak — przyznał, wyjeżdżając z podjazdu. — Teraz pew­ nie mam powiedzieć: „Nie, to ty jesteś piękna, Janey". — Spo­ jrzał na nią. — Czy czujesz się jak na filmie? — Tak. — Jesteś bardzo niemądrą dziewczyną. Nie wiesz, że bycie niemądrą jest niebezpieczne? — Może nie jestem aż taka niemądra. Może to tylko gra.

— Może wszystko jest tylko grą — odparł Zack. — Ale w ta­ kim razie, na czym stoisz? Zack skręcił w Further Lane. — Powiedziałem agentce od nieruchomości, że chcę mieć dom na najlepszej ulicy w najlepszym miasteczku w Hamptons. Mam nadzieję, że mnie nie oszukała, Janey. — Słowo „oszukała" wy­ mówił z lekkim warknięciem, a Janey znowu wydał się bezgra­ nicznie uroczy. Skręcili w długi żwirowany podjazd. — Znam ten dom — powiedziała Janey. — To jeden z moich ulubionych. — Poważnie? — Mój przyjaciel wynajmował go pięć lat temu. To idealny dom na lato. Basen, korty tenisowe... — Czy grałaś w tenisa bez majteczek? — Och, proszę, Zack. — Tak sobie ciebie wyobrażam: cała na biało, bez majteczek... Dom był oddalony od drogi, a od frontu rozciągał się trawnik, zawsze przygotowany do krykieta. Była to klasyczna posiadłość z lat dwudziestych, dla zamożnej rodziny z chmarą dzieci i służ­ by. Zack zaparkował od frontu. — Chodź, chodź, moja słodka, zobaczymy... — powiedział, wyskakując z samochodu i biorąc Janey za rękę. Wokół domu na poziomie pierwszego piętra biegł szeroki taras. Zack otworzył drzwi. — Prawdziwy dom rozrywki — ocenił, rozglądając się dookoła. — A teraz oczekuję, że będziesz się bawić w wiele niegrzecznych zabaw. — Na przykład? Zack sięgnął do papierowej torby. — Zapasy — oznajmił, wyjmując butelkę wódki i plastikowy pojemnik z tonikiem. Janey zaśmiała się nieco nerwowo. Zack poszedł do kuchni i wrócił z dwoma drinkami. — Cin-cin — powiedział, wznosząc szklankę. — Na zdrowie — odparła Janey. — Za wspaniałe lato. Zack podszedł do niej od tyłu, objął w pasie i przyciągnął do siebie. — O co chodzi z tymi bzdurami o wspaniałym lecie? Janey odwróciła się i wyślizgnęła z jego objęć. — O nic.

— Coś musi być. Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś miał taką obsesję na punkcie lata. Ja spędzałem moje lata, pracując w fabryce. — Oczywiście — powiedziała cicho Janey. Zack pogroził jej palcem. — Musisz odpowiadać na moje pytania. To jedna z reguł. Bardzo szybko się nudzę. Akurat teraz jestem zainteresowany. Słucham, co masz mi do powiedzenia o sobie. O wszystkich mężczyznach, którzy mieli cię przede mną. — Co takiego? — Będzie świetna zabawa — zapewnił Zack. — Co powiesz na kokę? — Coca-colę? — Kokainę — wyjaśnił Zack z udawaną cierpliwością. — Nie jesteś zbyt bystra, co? Kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy, pomyślałem, że jesteś bystra, ale potem stwierdziłem, że mogę się mylić. — Usiadł na kanapie przed stolikiem do kawy, spo­ jrzał na Janey i uśmiechnął się. — Ale z drugiej strony, w takich sytuacjach nie potrzeba inteligencji. Wystarczy zmysł przygody. — Nie biorę kokainy — powiedziała chłodno Janey. — Szkoda — stwierdził Zack. — Sądziłem, że jesteś graczem. — Wysypał trochę kokainy na stolik, zrolował banknot i wciąg­ nął. Potem odchylił głowę i wziął głęboki wdech, a banknot nadal tkwił w dziurce od nosa. Janey wpatrywała się w Zacka, który pochwycił jej spojrzenie. — Przestań się zgrywać na grzecz­ ną amerykańską dziewczynkę, dobra? — Skąd wiesz, że nią nie jestem? — Och, daj spokój. — Zack wstał z kanapy, podszedł do Janey i dotknął jej włosów. — Nie zaprosiłem cię tu, żebyś była moją dziewczyną. — W takim razie, po co mnie zaprosiłeś? — Nie zaprosiłem cię. Sama się wprosiłaś. Pamiętasz. — Pieprz się — powiedziała Janey łagodnie. — Chodź tutaj. Usiądź. Moja droga, jesteś równie przezroczys­ ta jak koszula, którą nosisz. Wszyscy wiedzą, w co grasz. Jesteś dostępna na lato. Pod warunkiem, że mężczyzna jest dostatecz­ nie bogaty. Chciałbym przynajmniej wiedzieć dlaczego. — Bo chcę mieć dobre lato! — wrzasnęła Janey. — Czy jest w tym coś niewłaściwego?

— Ale ty nic nie robisz — powiedział Zack i wciągnął więcej kokainy. — Nic nie robię, ponieważ nie chcę. Nie muszę. — Ty w ogóle zbyt wiele nie czujesz, prawda Janey? — Nie — wzruszyła ramionami. — Nawet jeśli seks jest świet­ ny, to nic nie znaczy. Przecież facet i tak nie zostanie. Dlaczego więc nie miałabym pokonywać mężczyzn ich własną bronią i wy­ korzystywać ich. Jestem feministką, Zack — dodała, dzięki cze­ mu poczuła się lepiej. — O, oto mówi kobieta współczesna. Ile ty masz lat? — Dwadzieścia osiem — skłamała gładko Janey. Od tak daw­ na ze względów zawodowych oszukiwała, gdy pytano ją o wiek, że sama zaczęła w to wierzyć. — Wyglądasz starzej — zaśmiał się Zack. — Wykorzystujesz mężczyzn, ale sama jesteś zupełnie bezużyteczna. Myślisz, że twoje poglądy są rewolucyjne, ale tak nie jest. Są tylko irytujące i niedojrzałe. — A twoje nie są? — Tak się składa, że nie — odparł Zack. — Jestem tym, co wy, jankesi, nazywacie self-made man. Do wszystkiego doszed­ łem sam. — Zapalił papierosa. — Ale po drodze zauważyłem coś dziwnego. Straciłem emocje, utraciłem zdolność odczuwania. Tak się dzieje, kiedy musisz bez przerwy oszukiwać ludzi, żeby osiągnąć to, czego twoim zdaniem pragniesz. — Uśmiechnął się. „Te zęby!" — pomyślała Janey. — Sama widzisz, że ty i ja jes­ teśmy do siebie bardzo podobni. — Ja mam swoje powody — powiedziała Janey. — Nie wątpię, ale są pewnie bardzo przyziemne — stwierdził Zack. Janey wymierzyła mu klapsa, a on chwycił ją za przegub. — Bardzo dobrze — pochwalił. — Zaczynasz chwytać, o co chodzi. — Nie jestem przyziemna — syknęła Janey. — Ależ jesteś. — Zack pchnął Janey na kanapę, a ona spec­ jalnie się nie opierała. — Upadek — powiedział jej prosto w twarz. Janey czuła jego oddech. — Tylko to zostaje takim ludziom jak my. Upadek. Tylko w ten sposób możemy czuć. — Odbiło ci — stwierdziła Janey. — Chodź na górę. Szybko! — Zack chwycił ją za rękę. Prze­ skakiwał po dwa stopnie. Wciągnął Janey do sypialni. — Cze-

kalem na to przez cały tydzień. — Ściągnął koszulę i spodnie. Pod spodem miał poplamione, wystrzępione slipy. Odwrócił się i ściągnął je. Pośladki miał upstrzone krostami. — Uderz mnie, mamo! — zawołał. — Nie jestem twoją mamą — powiedziała Janey. — Uderz mnie, mamo! Proszę! Janey nie wiedziała, co robić, więc zaczęła krzyczeć. Cofnęła się w stronę okna. Było otwarte. Wyszła na balkon, podbiegła do krawędzi, zeskoczyła na dach, a stamtąd na ziemię. — Auuu! — krzyknęła. Janey leżała na ziemi przez kilka minut. Potem usłyszała kroki na schodach i drzwi frontowe otworzyły się z trzaskiem. Zack, wciąż nagi, ruszył w stronę Janey, paląc papierosa. — Wstawaj, głupia krowo. Nic ci się nie stało. — Odpieprz się — powiedziała Janey. — Byłbym wdzięczny, gdybyś możliwie jak najszybciej opuś­ ciła ten dom — oznajmił Zack, po czym wrócił do domu i wciąg­ nął więcej kokainy. Janey weszła do domu, utykając. Kiedy mijała Zacka, nie pod­ niósł wzroku. Poszła do kuchni, żeby zatelefonować. — Proszę, proszę, bądź w domu — powtarzała. A potem: — Dzięki Bogu. — Zaczęła płakać. — To ja. Stało się coś okropne­ go. Byłam z jednym Anglikiem, któremu odbiło. Boję się. Tak, tak. — Pociągając nosem, Janey podała adres, potem wyszła na taras. Dwadzieścia minut później na Further Lane wjechał rangę ro- ver. Kierowca ominął podjazd i wjechał na trawnik, roztrącając przybory do krykieta. Rover zatrzymał się przed domem. Z sa­ mochodu wysiadł Harold. — Wskakuj — powiedział. Zack wybiegł z domu przepasany ręcznikiem. — Naprawdę spieprzyłaś sprawę — rzekł do Janey. — Miałaś szansę. Mogliśmy spędzić razem całe lato. Schrzaniłaś wszystko. — Trzymaj się od niej z daleka — przestrzegł Harold. Zack zignorował go i ruszył za Janey, która utykając, szła do samochodu. — Wracaj do swoich Żydków, gdzie czujesz się bezpiecznie. Harold postąpił krok do przodu. — Słuchaj, dupku. Weź na wstrzymanie. Tu jest Ameryka. Nie możesz mówić w ten sposób.

- Serio? — zaśmiał się Zack i zaciągnął się papierosem. — Będę mówił, co mi się żywnie podoba. — Kiedy moi prawnicy z tobą skończą, nie wyjdziesz z sądu przez wiele lat — powiedział spokojnie Harold, wsiadł do samo­ chodu i zatrzasnął drzwiczki. — Tak, tak, jasna sprawa — krzyknął Zack. — Wy, jankesi. Psujecie każdą przyjemność swoimi cholernymi prawnikami. — Podciągnął ręcznik i ruszył w stronę domu. Harold wycofał samochód przez trawnik. — Jezu Chryste, Janey — powiedział. — Haroldzie. — Janey zasłoniła oczy dłońmi. — W tej chwili nie jestem w nastroju do wysłuchiwania morałów. — Nie zamierzam ci prawić morałów, maleńka. Chcę się tylko upewnić, że nic ci się nie stało. On nie... — Nie — odparła. — Kim jest ten świr? — To Zack Manners. Angielski producent płyt. — Cholerni Angole. Dlaczego nie wrócą do Anglii, gdzie ich miejsce? Nic się nie martw — dodał, poklepując dłoń Janey. — Dopilnuję, żeby stał się persona non grata na East Endzie. Nigdzie nie uda mu się zrobić rezerwacji. — Jesteś cudowny, Haroldzie, naprawdę — powiedziała Janey. — Wiem — odparł Harold. — Chciałam tylko mieć dobre lato — powiedziała Janey go­ dzinę później, leżąc w łóżku w prywatnym pokoju szpitala Sout- hampton. — Tak jak wtedy, kiedy miałam szesnaście lat. — Ćśśś — uciszyła ją pielęgniarka. — Każdy chce mieć znowu szesnaście lat. Policz od stu do zera i zaśnij. Szesnaście lat. To było lato, kiedy Janey z brzydkiej stała się piękna. Przedtem była pulchnym dzieciakiem o śmiesznej twarzy w rodzinie piękności. Ojciec Janey, miejscowy lekarz, był stupro­ centowym Amerykaninem i miał sto osiemdziesiąt pięć centyme­ trów wzrostu. Chciał, żeby została pielęgniarką, bo w ten sposób mogła znaleźć przyzwoitego męża. Matka Janey była Francuzką doskonałą w każdym calu. Janey była drugim dzieckiem, wciś­ niętym między chłopca i dziewczynkę, którzy nie skrzywdziliby nawet muchy. Kiedy reszta rodziny jadła cielęcinę w sosie grzy­ bowym, matka podawała Janey pół główki sałaty lodowej.

— Jeżeli nie schudniesz, nie znajdziesz mężczyzny, a wtedy będziesz musiała ciężko pracować. Nie ma nic mniej pociąga­ jącego niż pracująca kobieta. — Chcę zostać weterynarzem — odpowiadała Janey. Każde lato spędzone w klubie było agonią. Matka Janey, szczup­ ła, opalona, w kostiumie kąpielowym od Pucciego, stale piła mrożoną herbatę i flirtowała z ratownikami na basenie, a potem z przyjaciółmi syna, którzy ją uwielbiali. Brat i siostra Janey, oboje w ekipie pływackiej, zdobyli mistrzostwo stanu. Janey, która miała duży brzuch i grube uda, nie mogła się wyróżnić. Kiedy, mając czternaście lat, dostała okres, matka powiedziała: — Janey, musisz bardzo uważać na chłopców. Oni wykorzys­ tują dziewczyny, które nie są ładne, bo wiedzą, że taka dziew­ czyna zrobi wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę. Kiedy Janey skończyła szesnaście lat, urosła o dziesięć cen­ tymetrów. Tego lata w klubie nikt jej nie poznał. Zaczęła nosić matki kostiumy kąpielowe od Pucciego. Zwędziła jej szminkę. Paliła papierosy za budynkiem klubu. Chłopcy zlatywali się do niej jak do miodu. Matka przyłapała Janey na całowaniu się z chłopakiem pod stołem; wymierzyła córce policzek. Właśnie wtedy Janey zrozumiała, że zwyciężyła. — Pokażę ci — powiedziała Janey do matki. — Powiedzie mi się lepiej niż tobie. — To nie jest możliwe — odparła matka. — Owszem, jest. W sobotę, po tym jak Janey zeskoczyła z dachu Zacka, po­ jawiła się na plaży Media w Sagaponic z Redmonem Richardlym. Janey miała nogę w gipsie, a Redmon pomagał jej iść po piasku. Posadził ją na ręczniku, po czym poszedł popływać. Do Janey podbiegła Allison. — Czy to prawda? — wydyszała. — O co pytasz? — spytała Janey, potem oparła się na łok­ ciach, żeby lepiej wyeksponować wspaniałe ciało. — O to, czy Redmon i ja jesteśmy razem? — Nie, o zeszłą noc. — Nic nie mów Redmonowi, a zwłaszcza nie wspominaj imie­ nia Zacka — powiedziała Janey. Minionej nocy Janey i Redmon wstąpili do klubu Dwadzieścia Siedem w drodze do Hamptons. Zack tam był.