Shinedown

  • Dokumenty19
  • Odsłony10 534
  • Obserwuję34
  • Rozmiar dokumentów22.3 MB
  • Ilość pobrań3 785

Bennett Sondrae - Alpine Woods Shifters 01 - Arctic Winds [nieofic.]

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :311.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Bennett Sondrae - Alpine Woods Shifters 01 - Arctic Winds [nieofic.].pdf

Shinedown EBooki
Użytkownik Shinedown wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 79 stron)

Nic nie powstrzyma wilka gdy znajdzie swoją partnerkę... nawet jej własne wątpliwości. Po tym jak jej stado porzuciło ją cztery lata temu, Samantha wiedziała, że nigdy tak naprawdę nie będzie chciana. Gdy przypadkowo wpada do wilczego miasta i jest proszona przez ich pierwszego by została, sądzi, że to nowość lisa polarnego motywuje go. Wie, że znowu będzie sama gdy on się nią znudzi. Jasona przyciąga do Samanthy od chwili go zemdlała w jego ramionach. Jego wilk woła do niego, mówi mu, że znalazł ich partnerkę, a pożądanie, które czuje do Samanthy jest niemożliwe do odparcia. Ale jego mały lis jego załadowany emocjonalnym bagażem i nie wierzy, że jest warta miłości. Czy zdoła pokonać jej obawy? A może zazdrość watahy i lokalne lisy przekonają ją, że nie powinna być z nim zanim będzie miał szansę? Arctic Winds by Sondrae Bennett Alpine Woods Shifters: Book 1

Rozdział 1 Jasno zatrzymał się w wejściu lokalnej jadalni watahy gdy mamiący zapach uderzył w niego. Chociaż całkowicie obcy, posiadał znajomość, która przyciągała go bliżej. Pachnie jak dom. Jason potrząsnął głową. Nie miał pojęcia skąd ta myśl się wzięła. Zapach nie przywoływał żadnych wspomnień jego domu z dzieciństwa czy jego obecnego domu na obrzeżach miasta. Cokolwiek to było, robiło dziwne rzeczy jego wilkowi. Nagła potrzeba zmiany i pogoni za własnym ogonem prawie obezwładniła go. Nawet lepiej, ogon kobiety siedzącej w rogowej budce. Biorąc głęboki wdech, potwierdził, że dziwny i pyszny zapach pochodził od drobnej blondynki uczepionej swojego swetra. Była zdecydowanie zmienną, ale tylko to mógł z niej wydedukować. Nie była typem zmiennego, z którym wcześniej miał styczność. Bez pytania Jason zapamiętałby zapach jaki ona ma. Zauważając Marthę, kelnerkę jadalni i szanowaną starszą watahy, podszedł do lady. - Kto to jest? - spytał, wskazując głową kobietę. - Nie wiem. Weszła kilka minut temu i zamówiła. Właśnie miałam zamiar zadzwonić do twojego biura, ale oszczędziłeś mi telefonu, wchodząc. Nie wydaje się niebezpieczna, ale zdecydowanie nie jest miejscowa. - jako lider, czy Pierwszy, watahy Alpine Woods, Jason był wzywane zawsze gdy wydarzy się coś niezwykłego. - Wcale nie jest niebezpieczna. Nadal, mam problemy z umiejscowieniem jej. Nie pachnie jak coś z czym radziłem sobie wcześniej. - oboje spojrzeli jak kobieta kicha do serwetki trzy razy. Kto by pomyślał, że ktoś może wyglądać atrakcyjnie w czasie kichania? - Może jakiś rodzaj pumy? - zgadywał. - Ta malutka? Może domowa mysz, puma nigdy w życiu. Poza tym kimkolwiek jest, jest psowata, nie kocia. - wymamrotała Martha,

odchodząc do klienta. Jason ponownie spojrzał na kobietę w budce. Martha miała rację. Czymkolwiek była, zdecydowanie była psowatą. Jej maniery przypominały mu lisiego zmiennego, z którym czasem się spotykał, ale Jason był pewien, że tak nie może być. Znał lokalne lisy i żaden z nich nie przyjedzie do miasta bez uprzejmego telefonicznego powiadomienia. Poza tym, koloryt kobiety nie miał miedzianej czerwieni i pomarańczy wydatny u lisiej rasy. Jason wstał i przeszedł obok budki kobiety, patrząc jak powoli lustruje jego postać. Jej oczy rozszerzyły się gdy jej spojrzenie objęło go. Jason był duży, nawet jak na wilka, i oczywiście jego rozmiar onieśmielał małą zmienną. Chociaż jego zwierzę pochodziło od matki, ludzka forma Jasona pochodziła od ojca, który zbudowany był jak obrońca (*w footbolu) będąc w pełni człowiekiem. Jego ojciec był zszokowany gdy jego matka pokazała mu jej zwierzęcą formę, ale zamiast przerazić się, zaczął myśleć o tym jako o czymś wspaniałym. "Dlaczego miałbym chcieć normalne gdy mogę mieć niezwykłe!" mówił ojciec Jasona w czasie jego dzieciństwa. Jego ojciec był zachwycony partnerstwem z wilkiem i kochał matkę Jasona każdego dnia bardziej, chociaż był rozczarowany, że sam nie będzie niczym więcej niż tylko człowiekiem. Wbrew powszechnej opinii, zmienni nie mogą ugryzieniem "zmienić" człowieka. Ostatnio, ilekroć Jason odwiedzał rodziców, odczuwał przeszywającą tęsknotę. Chciał pewnego dnia miłości takiej jak ich. Gdy przychodził do pustego domu po pracy, myślał o tym jakby to było przychodzić do domu na ciepły posiłek i ciepłe ciało. Na koniec dnia chciał dzielić się z kimś swoimi nadziejami i marzeniami. Czuł się gotowy na zbudowanie domu, ale jeszcze nie znalazł kogoś z kim wyobrażałby sobie zbudowanie domu. Może to słowa jego ojca dźwięczały mu w głowie, ale nie chciał normalnego... Chciał niezwykłe. Umawiał się z dużą ilością kobiet, ale z żadną nie chciał spędzić resztę swojego życia. Do diabła, ledwie mógł spędzić całą noc z nimi i zwykle wychodził wcześnie rano następnego dnia. Będąc liderem watahy, nigdy nie poszukiwał żeńskiego towarzystwa, ale ostatnio to nie wystarczało. - Mogę w czymś pomóc? - niepewny głos kobiety przeszkodził sny na jawie Jasona, przyciągając jego umysł do dnia dzisiejszego. - Zastanawiam się to samo. - wsunął się na przeciwną stronę budki, nawet na chwilę nie odwracając spojrzenia od kobiety doprowadzającej go do szaleństwa jej smakowitym zapachem. - Co sprowadza kobietę jak ty do

mojego miasta? - Twojego miasta? - Tak, zgadza się. - pochylając się nad stołem, przyszpilił ją spojrzeniem. - Moje miasto. Przebiegła językiem lekko po pełnej dolnej wardze i przygryzła z roztargnieniem kącik ust. Pożądanie Jasona skoczyło wysoko gdy patrzył na nią. Kiedy ostatnim razem coś tak prostego sprawiło, że był tak napalony? Jej oczy zrobiły się niemożliwie szerokie gdy powąchała powietrze. Zaczęła się trząść i wyciągnęła przed siebie dłoń jakby odpierała atak. - Proszę nie. Ja... przepraszam. Proszę. - kobieta szeptała rozpaczliwie. **** O mój Boże! To miasto zmiennych! Będę szczęściarą jeśli wyjadę stąd żywa. Samantha nie mogła uwierzyć, że zrobiła tak ogromny błąd. Jej umysł krzyczał by szybko stąd uciekała. Wchodząc do jadalni, myślała tylko o jednym. Jedzenie. Chociaż pieniądze szybko się kończyły, nie czuła się wystarczająco dobrze by upolować dzisiaj jedzenie. Zdecydowała zaszaleć i wjechała do tego małego miasteczka, szukając pożywienia. Ale nie chciała trzymać swego życia na dłoni przez wtargnięcie na terytorium sfory. Ten przeklęty katar. Normalnie wyczułaby niebezpieczeństwo z daleka zanim dotarła by do granic miasta, ale jej nos był zatkany od kilku dni. Nawet o tym nie myślała, wjeżdżając. W Alasce, gdzie dorastała, społeczeństwo zmiennych były rozrzucone wszędzie i Boże pomóż jeśli ktoś zawędrowałby do jednego. Niedźwiedzie rozerwałyby intruzów na pół i wysłały resztki do stada zanim zaczęłyby zadawać pytania. A jej ludzie nie byli mniej gwałtowni. Nie mieli siły niedźwiedzi, ale byli chytrzy i wiedzieli jak zdjąć intruza zanim zbliżyłby się do ich nor. Łosie i wilki były tak samo obronne. Żadna społeczność nie pozwala żyć nieznajomym wystarczająco długo by wyjaśnić cokolwiek. Zdołała dostać się tak daleko jak jadalnia. Może mogłaby po cichu wyjechać z miasta, a oni nie zrobiliby jej krzywdy. Albo może oni tylko próbują dowiedzieć się gdzie wysłać szczątki. - Wyjadę. Teraz i nigdy mnie nie zobaczycie. Gniew wypełnił spojrzenie mężczyzny. Oh Boże, nie zdoła się stąd wydostać. - Proszę, odejdę. - powiedziała Samantha zanim jej wzrok zaczął się

zamazywać. Nie, nie tutaj... było jej ostatnią myślą zanim wszystko stało się czarne. **** Jason skoczył do przodu i złapał kobietę gdy zemdlała. Z łatwością podniósł ją i wykopał krzesło przy stole tuż przy budce, usiadł i przyglądał się piękności, którą trzymał. Wyraźnie głodowała i czuł jakby ledwie ważyła sto funtów. Wydawała się również mieć lekką gorączkę. Dlaczego przestraszyła się dowiedziawszy, że to miasto zmiennych? Jeśli była chora, powinna być szczęśliwa, znajdując miasto z doktorem, przywykłym do jej rodzaju. - Nic jej nie jest? - spytała Martha, podchodząc do niego. Kilku w jadalni wstało by pomóc, ale odesłał ich machnięciem ręki. - Myślę, że ona potrzebuje trochę jedzenia i odpoczynku, ale powinna również zobaczyć się z doktorem. Zadzwoń do Eddiego i spytaj czy może tu przyjechać. - Eddie Pritchard jest miejscowym lekarzem i, chociaż sam nie jest zmiennym, przywykł do zajmowania się tymi, którzy byli. W przeciwieństwie do większości społeczności zmiennych, w pełni ludzie w Alpine Woods byli uznawani za watahę. Uczęszczali na zebraniach i wydarzeniach sfory razem z wilczymi zmiennymi. Jason powrócił do badania piękności w jego ramionach gdy Martha poszła wykonać telefon. Był zaskoczony strumieniem przerażonego gniewy, który przepływał przez niego gdy wspomniała o tym, że odejdzie i nigdy nie wróci. Ledwie znał kobietę, ale zdecydowanie chciał to zmienić. Jego wilk warczał na niego by dowiedział się o niej wszystkiego. Nigdy wcześniej nie czuł tak silnego pociągu do kobiety. Nawet nie wiedział jak się nazywa, ale pragnął jej gwałtowną namiętnością. Nawet wygłodzona i chora, była najpiękniejszą istotą jaką kiedykolwiek widział. Jej włosy były tak jasne, że wydawały się białe, i opadały na jej plecy w długich falach. Miała delikatną twarz z długim nosem i wyraźnymi kośćmi policzkowymi. Jej migdałowe oczy były kryształowo niebieskie. Spojrzał w górę gdy frontowe drzwi otworzyły się, zimne powietrze powiało na niego. Patrzył jak brwi jego młodszego brata podnoszą się gdy Ethan spojrzał na kobietę w jego ramionach. Jego dwaj bracia, Ethan i Danny, pomagali mu prowadzić watahę. Jako najstarszy, Jason był technicznie Pierwszym, ale oni byli jego oficerami, a ich przywództwo było zespołem w każdym tego słowa znaczeniu. Wataha patrzyła na nich wszystkich by utrzymywać ich w bezpieczeństwie i szczęściu.

- Co z dziewczyną? Jason ponownie spojrzał w dół na kobietę, którą trzymał. Prawdopodobnie będzie lepiej jeśli ją położy, ale nie chciał jeszcze rezygnować z jej ciepłego ciała. Logicznie, wiedział, że nie będzie miał wyboru gdy przyjedzie Eddie, ale do tego czasu, czuł że powinna być w jego ramionach, że należała tam. - Nie wiem. Zemdlała. Eddie jest w drodze. Gdy patrzył, kobieta lekko przysunęła się do niego, szukając ciepła jego ciała. Była malutka. Wszystko w niej wołało do jego instynktów opiekuńczych. Cokolwiek potrzebowała, chciał jej to dostarczyć. Zaczynając od jakiegoś jedzenia. Jason patrzył gniewnie na jej prawie zapadnięte policzki. Była zbyt chuda i wyglądała jakby żyła na okruszkach chleba. - Ziemia do J? - Ethan pomachał ręką przed twarzą Jasona. - Skąd ona się wzięła? - Nie wiem. Siedziała w budce. Gdy podszedłem zobaczyć co ona tu robi, spanikowała. Patrzyła na mnie jakby myślała, że oderwę jej głowę. Ciągle przepraszała i jąkała się, następnie zemdlała. - Interesujące. - wymamrotał Ethan, patrząc na niego uważnie gdy Eddie wpadł do jadalni, niosąc swoją czarną torbę. Gdy Eddie podszedł do nich, gestem nakazał by Ethan pomógł mu złączyć kilka stołów. Jason czuł jak sztywnieje. jak głupio to brzmiało, zwłaszcza zważając, że to jego prośba, nie chciał by Eddie na nią patrzył. Chciał zabrać ją i wziąć do swojego domu by o nią zadbać. Wilk już myślał o niej jako o jego. Trzymając na wodzy swojego bezrozumnego wilka przez chwilę, położył swój cenny pakunek na pośpiesznie złożonym stole egzaminacyjnym. Nie chcąc całkowicie stracić z nią kontaktu, złapał ją za rękę i trzymał w obu swoich dłoniach gdy Eddie przyglądał jej się. Jason zauważył, że Ethan wpatruje się w ich złączone dłonie i warknął ostrzegawczo. Zszokowane spojrzenie jego brata napotkało jego, zanim szeroki uśmiech powoli rozchodził się po jego twarzy, - Więc, tak to jest. Wygląda na to, że dodajemy nowego członka watahy. - Huh? - spytał Eddie, nie zauważając wymiany. - Mniejsza o to, Eddie. Upewnij się, że dobrze się nią zaopiekujemy. - powiedział Ethan. - Po prostu zajmij się tym. - warknął Jason. Uśmiech Ethana jeszcze bardziej się rozszerzył, cicho wyśmiewając się z niego. - Zdejmij ten wyraz we swojej twarzy. To nie tak jak myślisz. Czy nie powinieneś gdzieś

być? - Wcale nie. Nie przychodzi mi do głowy miejsce gdzie chciałbym być bardziej niż tutaj. - Ethan skrzyżował ramiona i oparł się o stół za nim. - Przysięgam, jedynym celem twojego życia jest torturowanie mnie. Dlaczego nie odejdziesz zanim pobiję cię na czarno i niebiesko?

Rozdział 2 Samantha słyszała kłótnię, ale nie mogła odróżnić żadnego słowa. Wydawała się blisko, a jednak tak daleko. Czy ktoś na nią warczał? Wszystko wydawało się zamazane. Jej głowa wydawała się ważyć sto funtów, a jej oczy nie chciały się otworzyć. Warczenie ponownie rozbrzmiało, tym razem głośniej. Słyszała jak ludzie rozmawiają, ale słowa nie miały sensu. Jej ręka była uwięziona w czymś. Czy zemdlała w czasie polowania? Nie, to nie to. Nie poszła polować. Zamiast tego poszła do jadalni. Wilk przyszedł, mówiąc coś o jego mieście. Wilcze miasto! Jej świat stał się wyraźny gdy panika ją zalała. - Odejdziesz zanim pobiję cię na czarno i niebiesko. - ktoś do niej warknął. Usiadła gwałtownie. Wilki ją otaczały, trzy będąc dokładnym. Nie, jeden z nich nie był wilkiem, tylko dwa. Tylko dwa, Samantha pomyślała na skraju histerii. Jeden wystarczyłby żeby ją zabić z miejsca, a miasto musiało roić się od innych. Wilki żyły w stadach. Gdzie był jeden, nieuchronnie było ich więcej. - Proszę nie. - głos Samanthy brzmiał chropowato nawet dla jej własnych uszu. - Odejdę. Nie musisz tego robić! Odejdę. - Spokojnie, kochanie. - powiedział nie-wilk, pocierając jej ramię uspokajająco. Jej druga ręka była chwycona przez wilka numer jeden. - Posłuchaj mnie. Jestem lekarzem i dobrze się tobą zaopiekuję. Okay? Siedź dokładnie tutaj i pozwól mi sprawdzić czy nic ci nie jest. - mężczyzna musiał mieć około sześćdziesięciu lat. Jego szare włosy otaczały łysinę, a jego miłe oczy były obramowane szerokimi czarnymi okularami. Był ciężkim mężczyzną i chociaż nie małym, dwa wilki przyćmiewały go. Samantha próbowała uwolnić lewą rękę, ale wilk trzymał ją mocno. - Nie rozumiesz, - wyszeptała do mężczyzny. - Muszę odejść. - Samantha

spojrzała na wilka trzymającego jej rękę. - Nie chcę stwarzać żadnych problemów. - Nigdzie nie idziesz. - warknął. Oczy Samanthy rozszerzyły się. - Czy jest za późno? Zdziwiony wyraz pojawił się na jego twarzy. - Za późno na co? - By uniknąć bicia. Nastąpiła długa chwila ciszy zanim drugi wilk spytał. - Jakiego bicia? Zdezorientowana, Samantha spoglądała tam i z powrotem na dwa wilki zanim zatrzymała się na wilku, który ją trzymał. - Ten, który powiedziałeś, że mi dasz jeśli nie odejdę. Wszyscy trzej mężczyźni patrzeli na nią jakby miała dwie głowy. Mówiono jej, że jak wilk poluje, onieśmiela ofiarę, ale nie myślała, że będą się w nią wpatrywać gdy tworzy tak łatwą ofiarę. Pomyślała, że po prostu ją zabiją i skończą z tym. - Powiedziałeś jej, że ją uderzysz jeśli nie wyjedzie? - nagły okrzyk drugiego wilka sprawił, że Samantha podskoczyła. Jego zrelaksowana poza zniknęła natychmiast gdy natarł na pierwszego wilka. - Oczywiście, że nie! - pierwszy wilk odwrócił się do drugiego. Myślała o próbie ucieczki, ale pierwszy wilk nadal trzymał jej rękę uwięzioną w jego. Nie było mowy by mogła dobiec do wyjścia, więc ten plan odpadał. Zdała sobie sprawę, że wszyscy trzej mężczyźni ponownie się w nią wpatrują. - Ja... przepraszam. Co? - Samantha spytała niepewnie. - Powiedziałem. - jeden z jej ręką powiedział przez zaciśnięte zęby. - kiedy niby powiedziałem, że cię pobiję jeśli nie odejdziesz? - Uh, przed chwilę. Wstawałam, a ty powiedziałeś 'Odejdziesz zanim pobiję cię na czarno i niebiesko.' - Dlaczego nie skończą już z tym? Wilk numer dwa wybuchł śmiechem, a nawet doktor się uśmiechnął. Mężczyzna poklepał jej ramię i umieścił stetoskop na jej plecach. - Teraz, nie martw się, Jason może wyglądać potężnie i strasznie, ale on nigdy nie podniósł ręki na kobietę. Jak się nazywasz, serduszko? - doktor mrugnął do niej okiem gdy zerknęła na niego. - Uh, Samantha Walker. - wymamrotała z roztargnieniem, potrząsając głową. Ten mężczyzna nie rozumiał. jak mógł zrozumieć terytoria i wilki gdy nawet nie wiedział, że istnieją? - Jeśli mnie puścicie, nie będę sprawiała kłopotów. Odejdę i nigdy więcej

mnie nie zobaczycie. - Samantha błagała wilka zwanego Jasonem. - Dokładnie. teraz, co to mogło znaczyć? Samantha myślała o tym co powiedziała i zdała sobie sprawę, że wilk nadal trzymał ją mocno za rękę. - Ty... ty chcesz żebym sprawiała kłopoty? - Jakiego rodzaju to była pułapka? - Nie. Chcę żebyś została. Samantha przekrzywiła głowę na bok i spojrzała na niego. Nie mogła go zrozumieć. Dlaczego chciałby żeby została? Nikt nigdy nie chciał by ona została. Nawet jej własne stado nie chciało jej. Jej rodzice umarli wkrótce po jej narodzinach, była odpowiedzialnością stada od tamtego czasu, odpowiedzialności, której nigdy nie chcieli ani podjęli się szczególnie dobrze. Nigdy nie czuła ciepła miłości i przyjaźni. Gdy skończyła dwadzieścia jeden lat, chcieli żeby odeszła. To było cztery lata i osiem stanów temu. Nie ważne jak bardzo próbowała, nigdy nie znalazła miejsca, do którego mogła należeć. Podejmowała się dziwnych prac tu i tam, podawała do stołu, była barmanką, serwowała kawę, ale gdy tylko zebrała wystarczająco pieniędzy by przeżyć kilka miesięcy, odjeżdżała do nowego stanu i nowej przygody. Zawsze było jej ciężko zdobywać przyjaźnie i dlatego nigdy nie przywiązywała się do jednego miejsca. Nikt nie troszczył się o to co się z nią stanie. Była sama. Zawsze była i prawdopodobnie zawsze będzie. - Przepraszam, chyba nie rozumiem. - Kochanie, on chce żebyś została i stała się członkiem watahy. - wilk numer dwa uśmiechnął się. Zerknęła szybko na lekarza przy wspomnieniu o watasze, ale od nadal badał ją bez mrugnięcia na dziwny zwrot. - Um... Dlaczego? - nikt nie odpowiedział, ale wilk opierający się o stół nadal się do niej uśmiechał. Był przystojny w "śmiałkowy" sposób. Jego włosy były jasno-brązowe z odcieniem blond, a postura krzyczała "beztroski". Jego kręcone włosy, które wisiały wokół jego głowy w splątanej stercie tylko uwydatniały chłopięcy urok jego twarzy. - Czym dokładnie jesteś? - ten nazywany Jasonem przerwał jej myśli. ponownie spojrzała ostrożnie na lekarza. - Nie martw się o niego. - wilk powiedział. - Wie o nas wszystko. Nie znajdziesz wielu w mieście, którzy nie wiedzą. Tajemne stowarzyszenie rzadko pozostaje tajemne na zawsze. - Jason nadal się wpatrywał. On był przystojny w całkiem inny sposób niż ten drugi wilk. Jego włosy

były ciemno brązowe, ale z lekkim rudym odcieniem. Były krótsze nic drugiego wilka z łagodną lafą wokół uszu. Najdziwniejsze pragnienie by przeczesać te loki palcami zaatakowała ją. Jego rysy były wystarczająco podobne do beztroskiego wilka by powiedzieć jej, że są spokrewnieni, ale podczas gdy jego spojrzenie było czarujące, tego były ostre i oceniające. Z nich dwóch, na tego trzeba było uważać. Jej żołądek dygotał gdy patrzyła na niego. Ze strachu? Już nie odczuwała strachu, ale dygotanie jej żołądka nie odeszło. Jego zielone oczy były przeszywające, a Samantha nie mogła zrobić nić więcej tylko odwzajemnić spojrzenie. - Więc? - w końcu spytał. - Huh? - Jaką rasą jesteś? - Oh. Jestem lisem. - Czy lisy nie powinny być czerwone czy coś? - spytał wilk numer dwa, patrząc na jej twarz. - Jestem polarnym lisem. Urodziłam się w Alasce. Moje futro jest białe gdy się zmienię i jestem mniejsza niż czerwone lisy. - Co polarny lis robi aż tu w Colorado? I gdzie jest reszta twojego... Jak sfory lisów się nazywają? - spytał Jason. - Stada. I nie mam żadnego. Jestem tylko ja. - Oba wilki ponownie się w nią wpatrywały. To wlepianie oczami zaczynało ją stresować. - Czy coś powiedziałam? - Co się stało z twoim stadem? - spytał Jason. - Z tego co wiem, nadal są na Alasce. **** Jason zamknął oczy. Przynajmniej już się nie kuliła. Chociaż zdobywanie informacji było jak wyrywanie zębów. Nie mógł się mniej przejmować gdzie była jej sfora. Chciał wiedzieć dlaczego nie była z nimi i dlaczego oni pozwolili jej podróżować samej. Powinna być w domu, owinięta w bezpieczeństwo i ciepło, nie podróżować sama po kraju. Wszystko w niej przymuszało go do dowiedzenia się więcej. A jej zapach powoli przenosił go w górę ściany. Pachniała ziemią a jednak świeżo i czysto, przypominając mu o cieple ogniska i świeżym śniegu. Będzie musiał jej skosztować, wcześniej niż później przy odrobinie szczęścia. - Czy jest jakiś szczególny powód dlaczego jesteś tutaj, a twoje stado tam bez ciebie? - w końcu zdołał powiedzieć.

- Oni nie są już moim stadem. Nigdy tak naprawdę nie byli. Wilk Jasona podniósł głowę na spokojną akceptację w jej głosie. Nie wydawała się smutna tym wyznaniem, ale Jason nie byłby tym samym bez swojej watahy. Troszczyli się o niego tak samo jak on o nich. Nie mógł wyobrazić sobie życia bez nich, zwłaszcza dla zmiennego, który nie mógłby otworzyć się przy ludziach nieświadomych tego kim był. - Czy to dlatego wyglądasz jakbyś nie jadła od wielu dni? - spytał ją. - Jak długo byłaś sama? - Byłam sama przez cztery lata. I jadłam całkiem dobrze, bardzo ci dziękuję. - pociągnęła nosem defensywnie. Jej odpowiedź zaskoczyła go. Cztery lata? Jason nie mógł uwierzyć, że była sama przez tak długi czas. - Nie masz rodziny ani przyjaciół ani stada? - Świetnie sobie radzę sama. - powtórzyła. - Tak, widzę, że świetnie ci to wychodzi. - wymamrotał Jason, przesuwając dłonią w dół jej policzka. Cofnęła się i patrzyła na niego niepewnie. - Straszysz ją, Jason. Odpręż się trochę. **** Drugi wilk praktycznie odepchnął Jasona z drogi i zajął jego miejsce przy Samanthie. - Mam na imię Ethan, Ethan Callahan. Ten idiota to mój brat, Jason. - zniżył głos do teatralnego szeptu. - Lubi udawać silnego i strasznego bo myśli, że wtedy jest lepszym alfą, ale tak naprawdę jest miękki i papkowaty w środku. - Jason warknął za nim. Samantha zerknęła z szeroko otwartymi oczami, ale Ethan zignorował to i ciągnął. - A to jest Doktorek Prichard. Może nie jest wilkiem, ale jest watahą. Doktor pocałował jej knykcie. - Eddie. I witam. Masz wstrętne przeziębienie, ale nic co gorąca herbata i kilka dni odpoczynku nie mogę wyleczyć. Może przyjdziesz do mnie jeśli ci się kiedykolwiek pogorszy, okay? - Oh, nie planuję pozostać tu długo. Ale dziękuję za wszystko. Ja, um, ile jestem ci winna? - Samantha mentalnie policzyła pieniądze, które miała na koncie w banku. Przy odrobinie szczęścia wystarczy na rachunek i jej podróż do kolejnego miasta. Musi wkrótce znaleźć pracę. - Na koszt firmy. - Eddie ubrał płaszcz i zapiął go. - Jestem pewien, że zobaczymy się na mieście. Przyglądała mu się speszona gdy wychodził. Czy nie powiedziała mu właśnie, że nie zostanie tutaj? Jaka to była dziwna grupa.

Kelnerka podeszła z omletem, którzy zamówiła. - Cześć, kochanie. Jestem Martha. Może przejdziesz tutaj i skończysz swoje śniadanie? Przyniosę ci świeżą herbatę. - Dziękuję. - wymamrotała Samantha, zsuwając się ze stołu do swojej budki. Już ludzie w mieście pokazali jej więcej uprzejmości niż ktoś kiedykolwiek. Większość ludzi nie przejmowała uprzejmością do małego nikogo bez domu. Była tak pochłonięta jedzeniem omletu, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Jason siedział po drugiej stronie budki. Gdy patrzyła, Ethan wcisnął się obok brata. tych dwoje ledwo mieścili się po tej samej stronie. Jason spiorunował wzrokiem Ethana. - Czy nie musisz gdzieś być, mały braciszku? - Nie! - Ethan uśmiechnął się wesoło go Samanthy. - Poza tym, chcę poznać nowego członka sfory. Co jest nie tak z tymi ludźmi? Nigdy nie zgadzała się należeć do ich przeklętej sfory. Najpierw lekarz, a teraz te dwa wilki. Nie mogła ich zrozumieć. Nikt nie daje nic za darmo. Jeśli oferowali jej miejsce w ich sforze, musieli chcieć czegoś w zamian. - Doceniam ofertę, ale jak powiedziałam, muszę wkrótce wyjechać. Nie zamierzam zabawi tu długo. - Dokąd zmierzasz? - spytał natychmiast Jason. - Co? - Mówiłaś, że nie masz stada i rodziny. jestem ciekawy dokąd uciekasz. - Uh... cóż, ja nie... Nie wiem. Chyba gdzieś gdzie mogę osiąść na jakiś czas, znaleźć pracę. - Możesz osiąść tutaj. Miejscowa księgarnia niedawno dobudowała kawiarnię, szukają kelnerki. Ty podejmiesz się tej pracy. - Jason stwierdził nieodwołalnie. Nie pytał tylko rozkazał jej wziąć tą pracę, o której dopiero co usłyszała. Poczuła jak się jeży. Nie dlatego, że praca nie była idealna. Praca jako kelnerka w kawiarni była jedną z jej ulubionych prac. Uwielbiała zapach kawy nawet jeśli wolała bardziej kojący smak herbaty, I uwielbiała czytać. Gdzie lepsza praca niż w księgarni by karmić jej nałogi? Nadal, zgrzytało to, że en wilk rozkazał jej pozostanie. - Mogę nawet nie dostać tej pracy jeśli będę się o nią starać, no wiesz. Nie ma potrzeby rozkazywać mi tego. Ale dziękuję za sugestię. - wciągnęła protekcjonalnie powietrze. - Może zostanę, przynajmniej na trochę. Ethan roześmiał się. - Lubię ją. Ona wie kiedy należy przywołać cię do porządku.

**** - Masz tą pracę. Nie martw się. - Jason powiedział Samanthcie, ciesząc się ciepłem, który lekko zapłonął w jej oczach, gdy nią dyrygował. Lisy były płochliwe z natury; chytre, ale płochliwe gdy chodzi o bezpośrednie starcie. Może polarne lisy różniły się niż te, z którymi zadawał się w przeszłości, ale wątpił w to. Założyłby się, że niewielu jej rozmiarów postawiłoby się dorosłemu leśnemu wilkowi takiemu jak on. Podobało mu się to. Mogła być przestraszona gdy pierwszy raz zdała sobie sprawę gdzie jest, ale już wiedział, że zmienni, z którymi dorastała, są inni od zmiennych jakich on znał. Nadal nie mógł uwierzyć, że jej stado pozwoliło jej odejść. Teraz miała nową sforę, pomyślał gwałtownie. Upewni się, że dostanie pracę w księgarni Laurie i zobaczy czy może wynająć mieszkanie nas sklepem. Chciał żeby była blisko. Nie był jeszcze pewien dlaczego, ale coś do niej czuł i wiedział, że te uczucia będą tylko rosły. Chciał ją chronić, a słysząc, że nie ma stada, sprawiało, że był tylko bardziej opiekuńczy. Ona może być tą, na którą czekał. Jason powinien zadzwonić do Laurie i upewnić się, że zatrudni Samanthę zanim ona znajdzie powód by nie zostawać. Chciał żeby była w jakiś sposób związana z miastem. Chciał żeby trudno jej było odejść. - Przepraszam na chwilę. - Jason pchnął brata z siedzenia na podłogę. Przelotnie złapał oko Ethana i nie podobała mu się psota, którą tam zobaczył. - Zachowuj się. - upomniał. Uśmiech Ethana ciągle się powiększał. **** - Nie martw się, duży braciszku. Zajmę się Samanthą gdy ciebie nie będzie. Samantha przeniosła spojrzenie z jedzenia na braci. Co za dziwny związek mieli. Była tam sympatia, ale Jason wyglądał jakby chciał nic więcej tylko zabić Ethana w każdym możliwym czasie. - Samantha. - Ethan wpatrywał się w jej usta. - Czy mam gdzieś okruchy czy coś? - spytała, przesuwając językiem po kącikach. Czekoladowe spojrzenie Ethana przesunęło się po jej twarzy, Zajrzał głęboko w jej oczy, figlarny uśmiech unosił jego usta. Powoli, wstał i

przeniósł się na jej stronę budki, zerkając szybko w kierunku Jasona zanim poświęcając jej pełną uwagę. Zagonił ją w kąt, opierając rękę o oparcie budki i wokół jej ramion. Zerknęła w prawo gdy poczuła jak bawi się jej włosami, podskoczyła gdy jego oddech połaskotał jej ucho. Czy on właśnie powąchał jej szyję? - Żadnych okruszków. - wyszeptał. - Co ty robisz? - umieściła dłoń na jego piersi i odsunęła się od niego. - Poznaję cię. - wzruszył ramionami. - Nigdy wcześniej nie widziałem polarnego lisa. Czy zmienisz się kiedyś dla mnie? Nagle ich prośba by została, by dołączyła do watahy, stała się wyraźna. jak dziecko z zabawką w czasie Świąt, byli oczarowani czymś nowym. Nigdy nie spotkali polarnego lisa, prawdopodobnie chcieli ją obserwować, jak owada pod mikroskopem. Chociaż przynajmniej miała miejsce gdzie mogła zostać. Powinna zostać na razie, a gdy się nią zmęczą, ponieważ jest to nieuchronne, znowu będzie sama. Zawsze sama. Samantha westchnęła z przygnębieniem. Jej głowa znowu ją bolała, sprawiając, że chciała zwinąć się gdzieś i zasnąć. Może znajdzie jakąś jaskinię czy porzucone legowisko w lesie gdzieś w okolicy i osiądzie na kilka dni. Potrzebowała długiego odpoczynku, a później była pewna, że będzie jak nowa. **** Jason wrócił z rozmowy z Laurie by znaleźć swojego brata praktycznie wtulającego się z Samanthą w budce. Zmusił się kilku oddechów, uspokajając zanim rozerwie własnego brata na kawałki. Zazdrość gęsto przelewała się przez jego żyły gdy patrzył jak Samantha uśmiecha się niepewnie do Ethana. Musiał wyjaśnić kilka rzeczy z jego młodszym bratem. Samantha była poza zasięgiem. Jason podszedł, wyrwał brata w budki i rzucił go na przeciwne siedzenie. Zajął miejsce brata, ramię Jasona zastąpiło Ethana wokół ramion Samanthy. Ethan puścił do niego oko, uśmiechając się jak idiota, podczas gdy Jason piorunował wzrokiem. - Testowałem teorię, duży braciszku. Cóż i utrzymywałem naszą kochaną Samanthę w cieple dla ciebie. - próbował robić zamęt. Jason znał swojego brata zbyt dobrze by nabrać się na te sztuczki. - Rozmawiałem z Laurie. Zaczynasz w przyszłym tygodniu, pod warunkiem, że poczujesz się lepiej. Pozwoliła ci pomieszkać nad sklepem by obniżyć twoje wydatki. Możesz wprowadzić się od razu.

Spojrzał w dół na drobną kobietę obok niego. Patrzyła na niego zwężonymi oczami. - Zatrudniła mnie, nawet się ze mną nie spotykając? I pozwoli mi również zamieszkać nad sklepem? - Jesteś teraz częścią watahy, kochanie. Troszczymy się o swoich. - powiedział Ethan. Jason poczuł jak Samantha sztywnieje. Nadal nie rozumiała. Już zaakceptowali ją jako ich własną. Decyzja została podjęta. - Już ci mówiłam, zostanę na trochę, ale nie na zawsze. Jestem lisem, na miłość boską. - Więc? - spytał, autentycznie zdezorientowany. - Więc nie mogę być częścią waszej sfory. - Dlaczego nie? - Uh, czy nie zrozumiałeś mnie gdy mówiłam, ze jestem lisem? Kto kiedykolwiek słyszał o lisie w sforze wilków? - roześmiała się. Był to niski i miły dźwięk, a Jason czuł jak jego brzuch zaciska się z pożądania. W jaki sposób tak na niego działała? Wziął głęboki wdech i zamknął oczy. Jego wilk błagał go by ją wziął, naznaczył jako jego. Ona nie miała pojęcia co mu robiła albo jakie niebezpieczeństwo zapraszała. Ona była jego, siedziała i śmiała się, i nalegała, że nigdy nie będzie częścią sfory gdy wszystko co chciał to pochylić ją nad stołem i sprawić, że się podda, zmusić do zostania. Musi odzyskać kontrolę nad swoim wilkiem, ale pragnął odrzucić głowę do tyłu i zawyć w triumfie. - Chodź, zabiorę cię do Laurie, poznasz ją i zobaczysz swoje nowe miejsce. - powiedział Jason, niechętnie zabierając od niej rękę.

Rozdział 3 Samantha nie wiedziała czemu mu ufa, ale ufała. Dorastając, uczono ją by wystrzegać się innych zwierząt, zwłaszcza tych większych od niej co wprawdzie oznaczało większość. W jej ludzkiej formie mierzyła ponad pięć stóp, ale w lisiej ledwie mierzyła stopę wysokości i trzy stopy długości, licząc ogon. W zimie jej śnieżne futro puszyło się i wyglądała na większą, ale nie mogła polegać na iluzji przy utrzymywaniu drapieżników z daleka. Zawsze trzymała się z daleka od wilczych terytoriów. Nie tylko wilki były groźne i zabójcze, ale również niezwykle terytorialne. Zamiast zabić ją, te wilki witały ją w mieście, starając się dołączyć ją do sfory. Było to poza zrozumieniem. Niewytłumaczalnie czuła się komfortowo i bezpiecznie przy Jasonie i jego bracie. Podczas gdy przy Ethanie to jego drażnienie się sprawiało, że czuła się komfortowo, Jason był pozornie mniej powitalny. Jednakże cała jego frustracja skierowana była na jego brata, a gdy obejmował ją ramieniem odczuwała przemożone pragnienie by przytulić się do jego boku, zanurzyć nos w jego piersi i wdychać jego zapach. Motyle powróciły w dziesięciokrotnie większej ilości. Gdy Ethan zrobił to samo jej zwierzęce zmysły stanęły na baczność, czekając na jakikolwiek powód do czmychnięcia. Jednak jej lis zwinął się i usadowił przy Jasonie. Instynktownie mu ufał i była chętna posłuchać intuicji, na razie. - Przyszedłem tu, więc pojadę z tobą i przedstawię cię Laurie. Jest właścicielką księgarni. To nie jest daleko i możesz zaparkować auto na parkingu za sklepem. - zasugerował Jason. Samantha nerwowo zastanawiała się nad inteligencją pozwolenia obcemu mężczyźnie wejść do jej samochodu, mniejsza o fakt, że umie on zmieniać się w wilka. Był dla niej tylko i wyłącznie miły, ale to nie znaczy, że

powinna kusić los. Ale podejrzewała, że gdyby chciał ją zgwałcić czy zabić, mógł to zrobić w każdym czasie. Pierwsi byli prawem dla samych siebie w ich watasze. Mógłby łatwo wyciągnąć ją z jadalni i zabić. Poza tym jeśli ona ma zamiar tu żyć, równie dobrze może zaufać z wszystkich ludzi ich Pierwszemu. **** Jason zauważył chwilę gdy Samantha zawahała się zanim poprowadziła ich do jej samochodu, ale pozostawił to bez komentarza. Jeszcze w pełni mu nie ufała i będzie musiał nad tym popracować. To była jego praca jako Pierwszy, upewnić się, że każdy członek jego watahy czuje się komfortowo przychodząc do niego z jakimkolwiek problemem. Wielu przywódców nie widzi tego tak jak on i używają strachu czy dominacji by rządzić. Jason rządzi rozsądkiem i sprawiedliwością. Jak może rozwiązywać problemy jeśli nikt nie przyjdzie do niego szukając pomocy? Kochał swoją watahę i z tego co wie oni byli szczęśliwi pod jego rządami. W zasadzie tak szczęśliwi, że wielu innych przywódców przychodzi do niego po poradę - coś czego nigdy nie przewidział gdy przyjmował stanowisko dwa lata temu i stał się najmłodszym Pierwszym w historii zmiennych. - Skręć w lewo po tych światłach. - wskazał. - Sklep jest właśnie tam. - obserwował Samanthę kątem oka. Musiała ufać mu do pewnego stopnia inaczej nigdy nie wpuściłaby go do swojego samochodu. Będzie musiał budować na tym co już istnieje. Tworzenie fundamentów jest kluczem do każdego związku, zwłaszcza tego, który planował mieć z nią. Kusiło Jasona by zaprosić ją dzisiaj wieczorem na kolację, ale wiedział, że lisy miały tendencje do wahań w nowych sytuacjach, a nie chciał ją spłoszyć. Musi działać ostrożnie. Jeśli naciśnie zbyt mocno, ona ucieknie, ale jeśli szybko jej nie pochwyci, może to zrobić ktoś inny. Samantha była oszałamiająca i mężczyźni w tym mieście zachowywali się jak psy z kością gdy przybywa ktoś nowy. Mentalni się trzepnął. Pies z kością? Kobieta oczywiście mieszała mu z mózgu. Gdy tylko wspiął się do auta, zapach Samanthy otoczył go. To sprawiało, że chciał zaciągnąć małą lisiczkę na tylne siedzenie i grzesznie się z nią zabawić. Przez całą jazdę musiał zmuszać się by uważać na drogę, a nie pławić się w ciepłym uczuciu, które zainicjował jej zapach. Musi rozważnie zagrać swoimi kartami. Będzie postępował powoli, ale będzie miał ją na oku. Tak czy inaczej ona będzie jego. Jego wilk nie

spocznie na niczym mniejszym. **** Samantha rozejrzała się po księgarni gdy weszła. Była większa niż wydawało się to z zewnątrz. Nie tylko były tu półki z książkami, ale małe kąciki gdzie duże skórzane fotele i małe stoliki zapraszały klientów do pozostania. Ogień trzaskał w kominku przy jednych z takich kącików za fazowanym szkłem i ekranem z kutego żelaza. Przytulnie i serdecznie. Bez wątpienia mogłaby zakochać się w tym miejscu. Kobieta stała za ladą. Patrzyła na parę gdy weszli, przebiegając spojrzeniem po Samanthcie, oceniając ją. Kobieta nie była tradycjonalnie piękna, ale uderzająca. Samantha była pewna nawet w zatłoczonym pokoju każde oko byłoby skierowane na nią, zwłaszcza mężczyzn. Z jej ciemno brązowymi włosami do ramion i wysokimi kośćmi policzkowymi, z pewnością była jedną z najpopularniejszych kobiet w mieście. - Czy to ona? - kobieta spytała Jasona. - Laurie to jest Samantha. Nie pozwól by jej nieuprzejmość nabrała cię, Samantho. Może nie ma żadnych manier, ale jesteśmy przekonani, że głęboko, głęboko w środku jest dobrą osobą. Błysk w oczach Laurie sprawił, że Samantha niepokoiła się czy Jason nie przesadził. Jason oczywiście mógłby wygrać walkę z nią, ale Samantha podejrzewała, że kobieta może wyrządzić wiele szkód. Była wyższa niż przeciętny człowiek i emanowała siłą, i pewnością siebie. Zanim Samantha miała czas mrugnąć, kobieta rzuciła się ponad ladę i prosto na nich. Szybko cofnęła się z drogi i kobieta rzuciła się na plecy Jasona. Niewiarygodnie, zamiast atakować jego gardło, kobieta wyglądała jakby robiła mu noogie (*mocne pocieranie knykciami w czubek głowy). Co tu się do diabła dzieje? - Okay, okay, przepraszam! - Jason się śmiał. - Lepiej żebyś przepraszał albo powiem Mamie, że powiedziałeś, że źle mnie wychowała. - Oh Boże! Cofam wszystko. - Jason nadal się śmiał gdy kobieta lekko zeskoczyła z jego pleców i wyprostowała ubranie. - Laurie, może pokażesz Samanthcie mieszkanie, a ja popilnuję sklepu przez kilka minut? **** Laurie nie pominęła sztyletów w spojrzeniu Samanthy w momencie gdy

rzuciła się na plecy brata. Radziła sobie z kobietami rzucającymi się na jej brata całe życie, więc to nie było zaskoczeniem. Jednakże co ją zaskoczyło to decyzja brata by Samantha stała się jedną z nich tak szybko po poznaniu. Ona nie była wilkiem i zdecydowanie nie była spokrewniona z nikim w mieście. Gdy otworzyła drzwi do małego mieszkanka nas sklepem, Laurie zdecydowała się wstrzymać z osądem na trochę. Wskazała na duży kwadratowy klucz gdy prowadziła do drzwi. - Ten wprowadzi cię do budynku, tylko na klatkę schodową. Drugi jest do drzwi na górze, poprowadzi cię do mieszkania. - wyjaśniała. - Nie jest duży, ale ma łóżko i dach. Kuchnia jest niewielka, ale wszystkie urządzenia działają. łazienka jest po prawej. - Laurie wskazała wskazała kilka rzeczy w mieszkaniu i obserwowała reakcje Samanthy. - To jest wspaniałe! - Samantha wykrzyknęła. Laurie mogłaby pomyśleć, że było to sarkastyczne gdyby nie zauważyła błysku zdumienia w oczach Samanthy. Wiedziała, że kawalerka to niewiele, tylko mały pokój z łóżkiem i mała kuchenka na boku, ale Samantha patrzyła jakby Laurie podała jej klucz go Pałacu Buckingham. - Jason nie powiedział mi skąd pochodzisz. - Oh, często się przeprowadzam. - co nic jej tak na prawdę nie mówiło. Prawie zaczęła kopać głębiej, ale zobaczyła, że Samantha ziewnęła mocno gdy tylko usiadła na łóżku. - Musisz być zmęczona. Zostawię klucze tutaj na kontuarze. Zamykam dzisiaj sklep o ósmej, ale będę tutaj do dziesiątej. Daj mi znać jeśli masz jakieś pytania czy czegoś potrzebujesz. - Dziękuję... za wszystko. - Nie ma sprawy. - Laurie nie była pewna dlaczego skoro ledwo zamieniły z sobą dwa zdania, ale już lubiła Samanthę. Teraz potrzebowała więcej informacji. **** - Wszystko ustalone? - spytał Jason gdy tylko Laurie weszła do sklepu. Siedział na jednym z dużych foteli skierowanych na frontowe drzwi, ale skoczył na nogi tuż po jej wejściu. - Kim ona jest? - Powiedziałem ci przez telefon. Jest nowa w mieście, Ethan i ja zdecydowaliśmy się jej pomóc i potrzebowała pracy. - Nie wątpię w to wszystko. Ale znam również ciebie i wiem, że nie

mówisz mi wszystkiego. Więc skoro zatrudniłam ją i pozwoliłam mieszkać we własnym mieszkaniu, być może powinieneś powiedzieć mi całą historię, nie sądzisz? Jason westchnął głośno i mruczał do ciebie. Laurie mogłaby przysiąc, że słyszała coś o "wtrącającej się rodzinie", ale zdecydowała się to przeczekać. - Ona nie ma nikogo. Była wygłodzona i zemdlała w jadalni. Sam nie znam całej historii. Mogłabyś wyświadczyć mi przysługę i uważać na nią? Laurie spojrzała na niego domyślnie. Coś zdecydowanie się działo. Nigdy nie widziała go tak zainteresowanego kimś, zwłaszcza praktycznie nieznajomą. - Dobra. Ale informuj mnie, okay? Wiem, że nie jestem częścią twojego centrum rządzenia, ale to również moja wataha i postawiłeś mnie na środku bez jakichkolwiek informacji. - Chcę by ona została. nie jestem jeszcze pewien dlaczego, ale wyczuwam, że jest dla mnie ważna. Czy to cię satysfakcjonuje? - Na razie. - Sęp. - Kochasz mnie. Jason podszedł do Laurie, pochylił się i pocałował ją w policzek zanim wyszedł.

Rozdział 4 Gdy Samantha się obudziła ciemność osiadła za oknem. Czuła się o wiele lepiej, ale nadal w pełni nie odzyskała sił. Dźwięk burczenia w brzuchu przypomniał jej, że nie jadła od śniadania. Nie kłopotała się nawet wejściem pod kołdrę czy zmienieniem ubrań po wyjściu Laurie. Zwinęła się na łóżku i natychmiast zapadła w sen. Jakiegoś czasu podczas snu rozebrała się i zmieniła. Pęknięcia i trzaski, które zawsze towarzyszyły poruszaniu się wypełniły mały pokój. Każdy słuchający założyłby że podczas poruszania doświadczała dręczącego bólu, ale to było dalekie od bólu. Dla zmiennego łamanie i formowanie się kości i mięśni konieczne przy zmianie formy jest jak uspokajający ból. Zmiana to jak dobre rozciągnięcie po długiej drzemce. Zanurzając się pod kołdrę by zablokować światło, Samantha zwinęła się, zanurzając nos pod ogon, i wróciła do snu. W dziczy jej ogon chroniłby jej twarz od zimnego wiatru i utworzył pewnego rodzaju kołderkę dla ciała. Ochronna poza nie była konieczna w cieple mieszkania, ale zwinięcie się dawało jej czegoś znajomego. Po tygodniach polowania na własne jedzenie i spania jako lis, było nienaturalnym spanie jako człowiek. Teraz była w takiej samej pozie. Samantha szybko zmieniła się i założyła ubranie. Zabierając klucze z kontuaru, Samantha zamknęła drzwi i przeszła na dół. Musiała przynieść swoje rzeczy z auta i znaleźć jakiś sklep spożywczy. Księgarnia była ciemna gdy przechodziła obok. Musiało być później niż myślała. Laurie wspomniała, że sklep zamyka o ósmej. Gdy szła w kierunku auta, zauważyła kartkę papieru pod wycieraczką. Jęknęła głośno. Nie mogła pozwolić sobie teraz na mandat. Niepewnie wysunęła papier i zapatrzyła się na niego. To nie był mandat. Hej, Sam, pukałam do twoich drzwi zanim skończyłam na dzisiaj, ale nie

odpowiadałaś. Pomyślałam, że albo śpisz albo wyszłaś zwiedzać. Jeśli czegoś potrzebujesz zadzwoń na moją komórkę. Laurie. Numer telefonu został napisany pod imieniem. Samantha wpatrywała się w notatkę. Gardło miała zaciśnięte, a łzy zamazywały jej wzrok. Samantha była poruszona tym, że Laurie pomyślała o niej zanim wyszła. Nikt nigdy wcześniej o nią się nie troszczył. Potrząsnęła sobą i wyprostowała ramiona. To też minie. Lepiej się do tego nie przyzwyczajać. Samantha spojrzała na numer, który Laurie napisała. Szkoda, że nie miała telefonu. Wygląda na to, że sama będzie musiała poszukać jedzenia. Samantha wyciągnęła kluczyki z kieszeni i wsunęła się za kierownicę. Zerknęła przelotnie na zegarek na desce rozdzielczej gdy uruchomiała auto, Samantha była zdumiona tym jak późno już było. Była prawie dziesiąta! Na szczęście był piątkowy wieczór. Była pewna, że coś będzie otwarte. **** Gdzie ona do diabła była? Pomyślał Jason po raz sześćsetny gdy siedział w samochodzie i rozglądał się po pustym parkingu. Był w Wild Boar, lokalnym pubie, pijąc piwo z bratem gdy Laurie weszła i wsunęła się do ich budki. Wezwała kelnera i zamówiła piwo. - Gdzie byłaś? - spytał mimochodem Ethan. - Oczekiwaliśmy cię godzinę temu. - Poszłam do domu wykąpać się i odświeżyć po zamknięciu. - I? - przerwał Jason, nie chcąc czekać gdy oni będą prowadzili grzecznościową rozmowę. - Co u niej? Spojrzała na niego niewinnie, sięgając po nachos leżące na stole. - U kogo? - Nie zgrywaj głupiej, Laurie. Nie pasuje ci to. - Ach, Samantha? Nie wiem, nie otworzyła drzwi gdy poszłam sprawdzić co z nią. Jestem pewna, że nic jej nie jest. - Nie otworzyła więc odeszłaś? - krzyknął Jason, odciągając spojrzenie od baru z powrotem na ich stół. Jego rodzeństwo patrzyło na niego jakby stracił rozum. - Jaki masz problem? Ona prawdopodobnie spała. Zostawiłam wiadomość z numerem telefonu. Jeśli będzie czegoś potrzebować, zadzwoni.

Wysuwając się z budki, wyszedł z baru z zamiarem sprawdzenia co u Samanthy. Tylko że Samanthy nie było w księgarni. Jej samochód zniknął z parkingu, a ona nie podeszła do drzwi mieszkania gdy pukał. A co jeśli zdecydowała odejść i opuściła miasto, opuściła jego bez słowa? To pytanie kołatało się w jego głowie bez przerwy. Nie mógł nic zrobić poza czekaniem. Więc siedział w swoim samochodzie i wpatrywał się w jej drzwi jakby przez patrzenie mogłaby się magicznie pojawić. Gdzie ona do diabła była? Reflektory pojawiły się zza rogu sklepu i gdy patrzył, niebieski Taurus Samanthy okrążył róg budynku i zatrzymał się na parkingu. Ostrożnie patrzyła się na jego auto. Wiedząc, że ona może go widzieć nawet w nocy, Jason otworzył drzwi auta i wyszedł. Patrzył jak ona niepewnie wychodzi z samochodu i czeka aż on przyjdzie do niej. - Czy jest jakiś problem? - spytała go gdy podszedł. - Gdzieś ty do diabła była? - Słucham? - Gdzieś ty do diabła była? Laurie powiedziała, że nie otworzyłaś drzwi. Martwiłem się, więc przyszedłem sprawdzić co u ciebie i cię nie było. Żadnej wiadomości, żadnego telefonu, niczego. - Przepraszam. Nie zdawałam sobie sprawy, że muszę się u ciebie meldować. Czy wszyscy członkowie watahy muszą zawiadamiać cię gdy oni idą do sklepu spożywczego, a może tylko nowy przybysze? - Sklep spożywczy? - Sklep spożywczy. - potwierdziła Samantha. Jason potarł dłońmi twarz, nagle zmęczony gdy zdał sobie sprawę, że go nie opuściła. Nie zachowywał się jak on. Przez cały dzień nie był zdolny myśleć o niczym innym poza Samanthą. W ciągu dnia wstawał znad biurka chcąc sprawdzić co u niej zanim powracał rozum, powstrzymując jego kroki. Ufał, że Laurie zadzwoni do niego gdyby było coś nie tak. Kilka razy zauważał Ethana albo Danny'ego jak obserwowali go uważnie gdy wstawał, zmuszał się do napełniania kubka kawą żeby zakryć swoje dziwne zachowanie. Ethan szczerzył się jak głupiec przy końcu dnia, co Jason kwitował gniewną miną. Danny patrzył na nich jakby obu jakby stracili rozum. ****